Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dziennikarze The New York Timesa twierdzą, że Microsoft wkrótce ogłosi największe zwolnienia pracowników w swojej historii. Pogłoski o planowanych zwolnieniach pojawiają się od czasu upublicznienia listu, jaki dyrektor wykonawczy koncernu wysłał do pracowników. Satya Nadella zapowiedział w nim przeprowadzenie dużych strategicznych zmian w firmie. W liście wspomina m.in. o spłaszczeniu struktury zarządzania, co może oznaczać znaczną redukcję stanowisk menedżerskich średniego szczebla. Trzeba też pamiętać, że w kwietniu Microsoft zakończył proces przejmowania Nokii i koncernowi, który w połowie ubiegłego roku zatrudniał około 100 000 osób przybyło 25 000 nowych pracowników. Można więc spodziewać się zwolnień w dublujących się działach i stanowiskach. Jak mówią ludzie zaznajomieni z sytuacją w Microsofcie, redukcja stanowisk nie ograniczy się do Nokii. Nadella ma własną wizję rozwoju firmy i będzie dostosowywał do niej strukturę zatrudnienia. Każdego roku z pracy w Microsofcie odchodzi nie więcej niż 1000 osób. Koncern rzadko ogłasza duże zwolnienia. Dotychczas największe miały miejsce w 2009 roku, kiedy to pracę straciło ponad 5800 osób. Tym razem liczba ta będzie prawdopodobnie wyższa. Wielu byłych i obecnych pracowników Microsoftu twierdzi, że koncern jest zbyt duży, co utrudnia mu sprawne konkurowanie z innymi. « powrót do artykułu
  2. Z odtajnionego właśnie raportu dowiadujemy się, jakie korzyści i zagrożenia widzi FBI w autonomicznych samochodach. Biuro uważa, że pojazdy tego typu będą miały olbrzymi wpływ na to, co stróże prawa i ich przeciwnicy będą mogli zrobić z samochodem. Wśród wymienionych obaw jest m.in. zwiększenie wielozadaniowości przestępców, którzy będą mogli prowadzić działania wymagające użycia obu rąk oraz skupienia uwagi na innej czynności niż kierowanie samochodem, co dzisiaj jest niemożliwe. Gangsterom znacznie łatwiej będzie np. strzelać z samochodów do wybranych osób. FBI obawia się też, że przestępcy będą mogli ominąć zabezpieczenia wbudowane w autonomiczne samochody i nakazać im przekraczanie prędkości czy ignorowanie sygnalizacji świetlnej. Z kolei terroryści mogliby użyć takich pojazdów w roli ruchomych ładunków wybuchowych. Z drugiej strony FBI zauważa też korzyści z rozpowszechnienia się autonomicznych pojazdów. Znacząco spadnie liczba wypadków powodowanych rozproszeniem uwagi czy złą oceną sytuacji na drodze - stwierdzili autorzy raportu. W USA każdego roku około 80 osób ginie w wypadkach z udziałem pojazdów uprzywilejowanych jadących na sygnale. Autonomiczne pojazdy pozwolą uniknąć takich zdarzeń. Kolejnym plusem autonomicznych pojazdów będzie łatwiejsze śledzenie innych uczestników ruchu. Zdaniem FBI samochód kierowany przez komputer z mniejszym prawdopodobieństwem zgubi śledzony pojazd. Z drugiej jednak strony standardowe samochody autonomiczne nie będą w stanie prowadzić pościgów, a poruszający się nimi policjanci muszą mieć możliwość wymuszenia na pojeździe złamania przepisów czy niebezpiecznej jazdy. FBI uważa, że pierwsze autonomiczne pojazdy zostaną dopuszczone do ruchu w ciągu 5-7 lat. Obecnie tego typu samochody już jeżdżą w USA w ramach testów, a ich zezwolenia na korzystanie z dróg publicznych są ograniczone czasowo i terytorialnie.
  3. Z Proceedings of the National Academy of Sciences dowiadujemy się, że ludzie, którzy nadużywają marihuany słabiej reagują na dopaminę. Naukowcy zauważyli, że gdy nadużywającym marihuany poda się metylofenidat, lek stymulujący produkcję dopaminy, osoby takie nie wykazują zmian spowodowanych zwiększonym poziomem dopaminy. Obecnie nie wiadomo wiele o tym, w jaki sposób nadmierne spożycie marihuany wpływa na mózg. Wydaje się, że marihuana nie oddziałuje na mózg tak, jak inne narkotyki, które zwykle stymulują produkcję dopaminy. Część badań sugeruje pojawianie się dodatkowych ilości dopaminy, natomiast autorzy innych badań nie stwierdzili takiego zjawiska. Wiadomo natomiast, że u osób zażywających nadmierne ilości alkoholu, nikotyny, kokainy, metaamfetaminy czy heroiny dochodzi do zaburzeń uwalniania dopaminy. Organizm ma problemy z jej produkcją, przez co uzależniony, aby uzyskać przyjemność jaką daje dodatkowa dawka dopaminy, zwiększa dawkę narkotyku. Dotychczas nie udało się znaleźć związku pomiędzy marihuaną a zmniejszoną produkcją dopaminy. Uczeni z Brookhaven National Laboratory, New York University oraz National Institute on Alcohol Abuse and Alcoholism postanowili sprawdzić, czy osoby nadużywające marihuany reagują na dopaminę tak, jak osoby niezażywające narkotyku. W tym celu 24 osobom, które średnio paliły marihuanę 5 razy dziennie przez 5 dni w tygodniu przez 10 lat podano metylofenidat (Ritalin), który stymuluje produkcję dopaminy. Lek podawano też grupie kontrolnej. Gdy następnie porównano reakcję organizmów badanych na podanie metylofenidatu okazało się, że w grupie kontrolnej doszło do większego wzrostu rytmu serca oraz ciśnienia krwi niż w grupie osób nadużywających marihuanę. Osoby z grupy kontrolnej informowali też o większym podnieceniu i niepokoju niż palacze marihuany. U uczestników eksperymentu wykonano też badania tomograficzne mózgu. Wykazały one, że w grupie kontrolnej metylofenidat wywołał większe zmiany w móżdżku i prążkowiu niż u palaczy. Zdaniem badaczy, nadużywanie marihuany prowadzi do pojawienia się problemów w ośrodku nagrody. Nawet jeśli ich mózgi produkują duże ilości dopaminy, to nie reagują normalnie na jej obecność. Tezę tę potwierdzają testy osobowości, które wykazały, że grupa nadużywająca marihuany częściej doświadcza negatywnych emocji, w tym depresji, niepokoju czy irytacji niż grupa kontrolna. To oznacza, że nałogowi palacze marihuany mają trudności z doświadczeniem przyjemnych rzeczy. Obecnie naukowcy nie są w stanie rozstrzygnąć, czy to nadużywanie marihuany prowadzi do uszkodzeń układu nagrody, czy też to osoby z już uszkodzonym układem nagrody zażywają duże ilości narkotyku, poszukując w ten sposób trudno im dostępnej przyjemności. « powrót do artykułu
  4. Badanie tomografem komputerowym ujawniło wczesne etapy rozwoju i przyczynę zgonu 2 znalezionych na Syberii mamuciątek: Liuby i Chromy. Potwierdziło się, że obie samiczki udusiły się błotem. O Liubie pisaliśmy w 2008 r. W maju 2007 r. mamucica została odnaleziona w doskonałym stanie na terenie Jamalsko-Nienieckiego Okręgu Autonomicznego (brakowało jej tylko paznokci i większości włosów, była też częściowo odwodniona). Chromę nazwano po rzece w Jakucji; tkwiła w pozycji wyprostowanej w wiecznej zmarzlinie w jej pobliżu. Odsłonięte części ciała, w tym fragmenty trąby, czaszka i fałd tłuszczowy na karku, ucierpiały w wyniku działania padlinożerców, najprawdopodobniej pieśców i kruków. Choć początkowo sądzono, że w momencie zgonu Liuba miała 3-4 miesiące, naukowcy z Muzeum Paleontologicznego Uniwersytetu Michigan wykazali, że przeżyła tylko miesiąc. Chroma była nieco starsza - miała 2 miesiące. W ramach najnowszego studium wykorzystywano przemysłowy skaner z centrum testowego Forda. To pierwszy przypadek, kiedy ktoś był w stanie przeprowadzić badania porównawcze rozwoju szkieletu dwóch młodych mamutów o znanym wieku - zaznacza Daniel Fisher. Ponieważ są to dwa zasadniczo kompletne szkielety, może je traktować jak kamienie z Rosetty, które pomogą [...] zinterpretować wszystkie izolowane kości mamuciątek z innych lokalizacji. Autorami artykułu z Journal of Paleontology są naukowcy z USA, Francji i Rosji. Zamieszczono w nim aż 30 niepublikowanych wcześniej tomogramów. Liubę skanowano w 2009 r. w Tokio i w 2010 r. w Wisconsin, ale przez jej gabaryty (jest nieco mniejsza od słoniątka) akademikom nie udało się uzyskać danych 3D całego ciała. Do przełomu doszło dopiero w październiku 2010 r. w laboratorium Forda. Chromę zeskanowano w dwóch francuskich szpitalach. Mikrotomografie zębów obu mamucic przeprowadzono na wydziale stomatologii Uniwersytetu Michigan. To dzięki nim zespół Fishera ustalił, że Liuba zmarła 30-35 dni po urodzeniu, a wiek Chromy wynosił od 52 do 57 dni. Zastosowana metoda oceny wieku autorstwa Fishera bazuje na liczeniu dziennych warstw przyrostu, poczynając od linii neonatalnej (jest ona wynikiem zmiany jakości i sposobu odżywiania tkanek zębów podczas porodu). Zdjęcia czaszki Chromy pokazały, że miała ona nieco mniejszy mózg niż noworodek słonia, co sugeruje, że ciąża mamutów trwała krócej. Czaszka Liuby jest węższa niż Chromy, podobnie zresztą jak jej szczęka. U Chromy dostrzegalne są lepiej rozwinięte łopatki i kości stopy. Różnice mogą odzwierciedlać miesięczną różnicę wieku lub odnosić się do pochodzenia z innych populacji. Obie samiczki zginęły w ten sam sposób - przez uduszenie. U Liuby w drogach oddechowych trąby znaleziono masę złożoną z drobnocząsteczkowego osadu. Osady wykryto także w krtani i oskrzelach. W trąbie, jamie ustnej i gardle Chromy wykryto nieco grubszy osad. Płuc nie dało się zbadać, bo zjedli je padlinożercy. Akademicy podejrzewają, że Liuba umarła z jeziorze. W jej drogach oddechowych znajdował się bowiem wiwianit - minerał tworzący się w chłodnych, niskotlenowych warunkach, a więc np. na dnie takiego zbiornika. Możliwe, że podczas wiosennych roztopów załamał się pod nią lód. Fisher dywaguje, że u mamucicy zadziałał wtedy odruch nurkowania. Na czaszce i w jej wnętrzu wykryto grudki wiwianitu, co wg Amerykanina da się wyjaśnić wazokonstrykcją obwodową. Wycofana z obwodu do mózgu krew stanowiła źródło żelaza, a jony fosforanowe uwolniły się w wyniku działania bakterii; dzięki temu w jednym miejscu zebrały się materiały do powstania Fe3(PO4)2•8H2O. Chroma i jej matka znalazły się wiosną na brzegu rzeki (młode jadło mniej więcej godzinę przed śmiercią; podczas autopsji w żołądku odkryto niestrawione mleko). Gdy ziemia się osunęła, obie wpadły do wody. Upadek wyjaśniałby m.in. uwidocznione na skanach złamanie kręgosłupa. « powrót do artykułu
  5. Naukowcy pracujący przy eksperymencie ATLAS poinformowali o natrafieniu na pierwsze ślady procesu, który pozwoli na przetestowanie mechanizmu nadawania cząsteczkom masy przez bozon Higgsa. Proces taki ma miejsce rzadziej niż samo powstawanie bozonu Higgsa. Mechanizm ten pojawia się podczas jednego na 100 biliardów zderzeń protonów. Trzeba wielokrotnie mu się przyjrzeć, by stwierdzić, czy jest on zgody z teoretycznymi przewidywaniami czy też nie. Analizowaliśmy miliardy zderzeń protonów, szukając sygnatur takich wydarzeń – produktów rozpadu, które powiedzą nam, jakie procesy zachodzą w czasie zderzenia - mówi Marc-Andre Pleier, fizyk z Brookhaven National Laboratory, który był odpowiedzialny za analizy zderzeń w ramach prowadzonych eksperymentów. Analiza danych trwała przez dwa lata, a prowadzili ją eksperci z Brookhaven, Lawrence Berkeley National Laboratory, University of Michigan oraz Uniwersytetu Technicznego z Drezna. Jej wstępne wyniki zaprezentowano już w marcu podczas konferencji Rencontres de Moriond. Teraz, po zakończeniu analizy 34 zaobserwowanych procesów stwierdzono, że pomiary są zgodne z opisywanymi przez Model Standardowy interakcjami pomiędzy cząsteczkami. Model Standardowy przeszedł dotychczas wszystkie testy, jednak wiemy, że jest niepełny, ponieważ obserwacje ciemnej materii, ciemnej materii oraz asymetrii materia/antymateria nie mogą być wyjaśnione na jego gruncie - mówi Pleier. Nigdy wcześniej nie mogliśmy badać interakcji bozonów W, gdyż nie dysponowaliśmy odpowiednio potężnymi akceleratorami. Dlatego zbudowaliśmy Wielki Zderzacz Hadronów (LHC), dodaje uczony. Wspomniane interakcje zmierzono z pewnością 3,6 sigma. To oznacza, że prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia z błędem, a nie prawdziwymi obserwacjami, wynosi 1:6000. Naukowcom to nie wystarcza i będą prowadzili dalsze badania, by potwierdzić, że zaobserwowali właśnie interakcje pomiędzy bozonami W. Mierząc ten proces będziemy mogli się upewnić, że odkryty niedawno bozon Higgsa nadaje masę cząstkom w taki sposób, w jaki jest to teoretycznie przewidziane. Obok mechanizmu Higgsa istnieje wiele teorii, które próbują wyjaśnić, w jaki sposób cząsteczki otrzymują masę. Pomiary tego procesu pozwolą nam z jednej strony przetestować Model Standardowy, a z drugiej otworzą przed fizyką nowe możliwości. Naukowcy testują mechanizm Higgsa badając pozostałości po interakcjach bozonów W. To jak odcisk palca. Przewidzieliśmy, jak powinien wyglądać, a teraz mamy odcisk palca, który musimy dokładnie zmierzyć. Jeśli będzie on pasował do naszych przewidywań, to będzie oznaczało, że bozon Higgsa działa tak, jak sobie to wyobrażamy. Jeśli jednak odnotujemy różnice, to uznamy, że w grę wchodzi jeszcze jakiś proces fizyczny, gdyż sam bozon Higgsa nie robi tego, czego oczekujemy. Do przeprowadzenia bardziej dokładnych pomiarów konieczne jest, by LHC pracował z większymi energiami niż obecnie i dostarczył więcej danych. Wiosną 2015 roku Zderzacz będzie pracował z energią 13 TeV (obecnie jest to 8 TeV), a ilość danych dostępnych dla grupy Pleiera zwiększy się nawet 150-krotnie. To powinno pozwolić na dokładne zbadanie mechanizmu Higgsa. « powrót do artykułu
  6. Jose Aguinelo dos Santos, syn brazylijskich byłych niewolników, może być najstarszym człowiekiem świata. Wg dokumentów wydanych przez sędziego w 2001 r., mężczyzna, który od 41 lat mieszka w domu spokojnej starości Vila Vicentina, urodził się 7 lipca 1888 r. i ma 126 lat. Jak twierdzi wicedyrektor przybytku Cesar Siqueira, zainteresowanie dos Santosem wzrosło po śmierci superstulatka Aleksandra Imicha (amerykański chemik i parapsycholog polskiego pochodzenia zmarł 8 czerwca br. w Nowym Jorku). Twierdzimy jedynie, że to jego przybliżony wiek, ale [Jose] jest przytomny [na umyśle], potrafi dobrze mówić i robi wokół siebie wszystko poza kąpielą. Dos Santos urodził się w quilombo, osadzie zakładanej przez zbiegłych niewolników na terenie Brazylii. Vila Vicentina próbuje dotrzeć do dokumentów z archiwów stanu Ceará. By zawęzić brany pod uwagę okres, menedżerowie domu spokojnej starości rozmawiali ze specjalistami o zastosowaniu różnych metod, np. datowania radiowęglowego. « powrót do artykułu
  7. Microsoft pracuje nad technologią wyłapywania błędów programistycznych w czasie rzeczywistym podczas tworzenia kodu. Pomysł polega na... badaniu sygnałów biologicznych przekazywanych przez organizm progamisty. Badacze z Microsoft Research i Uniwersytetu w Zurichu poinformowali o swoich pracach w artykule Using Psycho-Physiological Measures to Assess Task Difficulty in Software Development [PDF]. Nowa technika polega na badaniu fal mózgowych, ruchu oczu oraz przewodnictwa elektrycznego skóry. Odebrane w ten sposób sygnały pozwalają na ocenę poziomu stresu u badanego. Gdy programista przygląda się już wytworzonemu kodowi, możemy przypuszczać, że im bardziej się stresuje, tym większą trudność sprawia mu zrozumienie kodu, który może być źle napisany, niezoptymalizowany. Im bardziej zaś stresuje się przy pisaniu kodu, z tym większym prawdopodobieństwem popełni błędy. W ramach swoich badań specjaliści z Microsoftu i Uniwersytetu w Zurichu przyjrzeli się reakcji 15 programistów, u których śledzono fale mózgowe i ruchy gałki ocznej. Każdy z badanych bardzo dobrze znał język C# i miał co najmniej dwa lata doświadczenia w pisaniu oprogramowania. W czasie trwającego 1,5 godziny eksperymentu każdemu z programistów pokazano kod źródłowy napisany w C# i zadawano pytania, które miały wskazać na poziom zrozumienia kodu. Dane z biometryczne pozwoliły na przewidzenie – w zależności od zadania - z precyzją od 64,59 do 84,38 procent trudności, na jakie napotykał programista. Microsoft ma nadzieję, że dzięki dalszemu rozwojowi tej techniki będzie mógł w niedalekiej przyszłości wykorzystać dane biometryczne pochodzące od własnych programistów do zapewnienia im lepszej jakości szkoleń. Dzięki takim danym możliwe będzie bowiem określenie, który programista ma kłopoty z jakimi fragmentami kodu, a to pozwoli na udoskonalenie systemu wewnętrznej edukacji. Niewykluczone też, że pozwoli to na zastosowanie bardziej 'brutalnych' metod wymuszających zwiększenie koncentracji. Jak stwierdził bowiem jeden z badaczy, myślałem o tym, że może dzięki temu wymusimy lepszą pracę np. na pracownikach, którzy właśnie wrócili z przerwy obiadowej i nie skupili się jeszcze na zadaniu, nie zwracają zbytniej uwagi na kod, nad którym pracują. Jeśli takiemu pracownikowi zmniejszy się np. kontrast na monitorze, spowoduje, że fonty będą mniej czytelne, wymusi się nad nim większe skupienie na odczytaniu i zrozumieniu kodu, co z kolei spowoduje, że z mniejszym prawdopodobieństwem popełni on jakiś błąd. « powrót do artykułu
  8. W prowincji Liaoning na północy Chin znaleziono świetnie zachowaną skamieniałość dinozaura z piórami, która może dużo wnieść do zrozumienia techniki lotu tych zwierząt. Changyuraptor yangi, bo o nim mowa, żył ok. 125 mln lat temu i miał ogon pokryty superdługimi piórami. Międzynarodowy zespół, który pracował pod przewodnictwem dr. Luisa Chiappe z Muzeum Historii Naturalnej Hrabstwa Los Angeles, uważa, że służył on do zmniejszania prędkości schodzenia i umożliwiał bezpieczne lądowanie. Mając długość jednej stopy [30,48 cm], wspaniałe pióra ogonowe Changyuraptora są jak dotąd najdłuższymi okazami znalezionymi u upierzonego dinozaura. Analiza mikrostruktury kości, którą przeprowadziła dr Anusuya Chinsamy z Uniwersytetu w Kapsztadzie, wykazała, że paleontolodzy natrafili na dorosłego osobnika. Ważył on 9 funtów (ok. 4 kg) i mierzył prawie 122 cm. Pióra występowały u niego na całym ciele, także na tylnych kończynach. Liczne cechy, które przez długi czas wiązano z ptakami, w rzeczywistości wyewoluowały u dinozaurów na długo przed pojawieniem się ptaków. Chodzi m.in. o kości pneumatyczne, zachowania dot. gniazdowania, pióra i być może lot - wyjaśnia dr Alan Turner ze Stony Brook University. Dr Michael Habib z Uniwersytetu Kalifornii Południowej podkreśla, że wydaje się sensowne, że największe mikroraptory miały wyjątkowo długie pióra ogonowe; mogły one [bowiem] potrzebować dodatkowej kontroli. Nowa skamieniałość pokazuje, że zdolność lotu u dinozaurów nie ograniczała się do bardzo małych zwierząt [...]. Potrzebujemy więcej dowodów, by zrozumieć niuanse techniki, ale Changyuraptor stanowi duży krok w tym kierunku - podsumowuje Chiappe.
  9. Google postanowił pójść w ślady założonej przez HP TippingPoint i na własną rękę poszukać dziur zero-day w oprogramowaniu używanym w internecie. Powinniśmy mieć możliwość korzystania z sieci bez obawy, że jakiś kryminalista czy agent jakiegoś państwa wykorzysta dziury w oprogramowaniu, zarazi nasz komputer, będzie nas podsłuchiwał i wykradał nasze tajemnice - stwierdził Chris Evans z Google'a. Dotychczas pracownicy Google'a wyszukiwali luki w programach, jednak było to ich uboczne zajęcie. Teraz powołano do życia grupę o nazwie „Project Zero”, której zadaniem jest wyszukiwanie dziur w każdym popularnym programie używanym w sieci. Producenci oprogramowania będą informowani o znalezionych dziurach, a Google da im 2-3 miesiące czasu na opublikowanie poprawki. Po tym terminie informacje o dziurze będzie upubliczniana. Czas na poprawienie luki będzie krótszy tam, gdzie dziura będzie aktywnie wykorzystywane przez przestępców. Google ma nadzieję, że Project Zero będzie w stanie szybciej wyszukiwać luki zero-day niż państwowe agencje szpiegowskie. Grupa będzie pracowała też nad nowymi strategiami i narzędziami, których zadaniem będzie zapobieżenie pojawiania się dziur już na etapie programowania. Część załogi Project Zero będą stanowili obecni pracownicy Google'a. Jednym z nich będzie Tavis Ormandy, który dotychczas znalazł liczne dziury w oprogramowaniu Microsoftu. Google chce też zatrudnić George'a Hotza, znanego min. ze złamania zabezpieczeń iPhone'a czy PlayStation 3. « powrót do artykułu
  10. IBM i Apple podpisały umowę o współpracy w dziedzinie technologii mobilnych. Przedsiębiorstwa wykorzystają swoje największe atuty, dzięki czemu posiadacze iPhone'ów i iPadów będą mogli korzystać z narzędzi analitycznych IBM-a. Koncerny stworzą od podstaw ponad 100 aplikacji mobilnych dla biznesu. Zaoferują też chmurę obliczeniową IBM-a zoptymalizowaną pod kątem współpracy z iOS-em. Powstanie IBM MobileFirst for iOS Solutions, czyli nowa klasa mobilnych aplikacji dla konkretnych sektorów gospodarki, takich jak sprzedaż detaliczna, opieka zdrowotna, bankowość, telekomunikacja, ubezpieczenia i wiele innych. Pierwsze takie aplikacje mają pojawić się już jesienią bieżącego roku. Z kolei w ramach AppleCare for Enterprise firmowe wydziały IT będą mogły liczyć na 24-godzinną pomoc techniczną zapewnianą przez Apple'a. Dyrektor wykonawczy Apple'a, Tim Cook, stwierdził, że jego firma chce współpracować z IBM-em, gdyż nie rozumie rynku korporacyjnego tak dobrze, jak rozumie rynek klienta indywidualnego. Z kolei IBM chce dzięki Apple'owi dotrzeć do większej liczby klientów, licząc na lepsze zwroty z inwestycji w swoje narzędzia analityczne. « powrót do artykułu
  11. Firma Magnus Ferreus zaprojektowała notatnik Onion Note z kartkami pokrytymi disulfidem allilowo-propylowym. Tarcie towarzyszące pisaniu prowadzi do uwolnienia lotnej substancji, podrażnienia śluzówki oka i łzawienia. Przemawiając do japońskiego audytorium, dyrektor wykonawczy firmy Magnus Ferreus przekonywał, że nie da się zapomnieć rzeczy odnotowanej w takim zeszyciku. Zastosowaną w nim technologię nazwał F.V. (od ang. Friction Vaporization), zachwalając przy okazji cienki, bo zaledwie 0,024-mm papier. Onion Note trafi najpierw na rynek japoński. Na razie nie wiadomo kiedy i ile będzie kosztować. Jak widać w jednej z reklam, w takich okolicznościach nawet wzmianka o puddingach w lodówce może sprawić, że kobieta zapłacze rzewnymi łzami... « powrót do artykułu
  12. W ciągu doby od stresującego zdarzenia metabolizm jest wolniejszy, dlatego spalamy mniej kalorii. W randomizowanym studium uwzględniono 58 kobiet w wieku 31-70 lat (średnia wieku wynosiła 53 lata). Pytano je, czy poprzedniego dnia przeżyły stres. Później panie jadły posiłek o wartości energetycznej 930 kilokalorii (zawierał on 60 g tłuszczu). W ciągu kolejnych 7 godzin autorzy artykułu z pisma Biological Psychiatry mierzyli tempo przemiany materii, a także poziom cukru, trójglicerydów, insuliny oraz kortyzolu we krwi. Amerykanie zauważyli, że kobiety, które poprzedniego dnia przeżyły jedno lub więcej stresujących zdarzeń, spalały średnio 104 kalorie mniej. Występował u nich również wyższy poziom insuliny, a warto pamiętać, że przyczynia się to magazynowania tłuszczu i jego słabszego utleniania (czyli przekształcania większych cząsteczek w mniejsze, które można wykorzystać jako paliwo). Sto cztery kalorie to niedużo jednego dnia, ale przy scenariuszu powtarzającym się codziennie przez rok powinniśmy się liczyć z przyrostem wagi o 5 kilogramów [11 funtów] - podkreśla prof. Jan Kiecolt-Glaser z Uniwersytetu Stanowego Ohio. Z innych badań wiemy, że gdy jesteśmy zestresowani, częściej jemy niezdrowe pokarmy, a nasze dane pokazują, że kiedy wybieramy niezdrowe opcje, przyrost wagi staje się bardziej prawdopodobny, bo spalamy mniej kalorii. By dobę przed wysokotłuszczowym posiłkiem wyregulować spożycie pokarmu, naukowcy dostarczali ochotniczkom 3 wystandaryzowane posiłki i pouczali je, by przed wizytą w Centrum Badań Klinicznych pościły przez 12 godzin. W dniu przyjęcia panie wypełniały kwestionariusze. W ten sposób specjaliści oceniali ich objawy depresyjne czy aktywność fizyczną. Wywiad ujawnił, że 31 pań wspominało o co najmniej jednym stresującym zdarzeniu na jednej, a 21 na obu zaplanowanych wizytach. Sześć kobiet nie przypominało sobie takich sytuacji. Większość stresorów miała charakter społeczny, przyjmując np. postać kłótni ze współpracownikiem lub małżonkiem albo problemów z dziećmi. Eksperymentalny posiłek składał się z jajek, indyczej kiełbaski, sosu i herbatników. Kobietom mówiono, że mają go spożyć w całości w ciągu 20 min. By porównać wpływ różnych tłuszczów, w jednym z wariantów posiłku występowały tłuszcze nasycone, a w drugim zawierający jednonienasycone tłuszcze olej słonecznikowy. Podejrzewaliśmy, że tłuszcz nasycony będzie mieć gorszy wpływ na metabolizm, ale w kategoriach wpływu stresorów na wydatkowanie energii oba tłuszcze działały tak samo - opowiada prof. Martha Belury. Przed posiłkiem kobiety odpoczywały przez pół godziny, a w tym czasie badano ich tempo przemiany materii (przeprowadzano testy spiroergometryczne, które pozwalają określić pochłanianie tlenu czy wydalanie dwutlenku węgla). Po posiłku przez 7 godzin w każdej godzinie prowadzono kolejne 20-min pomiary. U kobiet, które przeżyły stres, krótko po wysokotłuszczowym posiłku występował duży wzrost stężenia insuliny. Po kolejnych 90 min spadało ono do niemal takiego samego poziomu, co u niedenerwujących się pań. Sama historia depresji nie wpływała na tempo metabolizmu, ale w połączeniu ze stresorami prowadziła do ostrzejszego wzrostu poziomu trójglicerydów po posiłku. Choć akademicy prowadzili badania z udziałem kobiet, przypuszczają, że analogiczne zjawiska występują również u mężczyzn. « powrót do artykułu
  13. W Afryce rozprzestrzenia się najbardziej śmiertelna z dotychczasowych epidemii gorączki krwotocznej wywołanej wirusem Ebola. W samej tylko Gwinei zmarło około 300 osób. Zachorowania i przypadki zgonów zanotowano też w Liberii i Sierra Leone. Światowa Organizacja Zdrowia wie o 759 przypadkach zachorowań i 467 zgonach. Specjaliści obawiają się, że epidemia wymknęła się spod kontroli. Skala epidemii jest już duża, a może być znacznie gorzej. Ludzie w Afryce ukrywają swoich chorych, gdyż nie chcą, by ci umierali w samotności w izolatkach. Sytuację pogarszają też zwyczaje pogrzebowe, podczas których dochodzi do kontaktu ze zmarłymi. Jednak tak duża skala zachorowań niesie ze sobą, paradoksalnie, nadzieję. Ratunkiem mogą okazać się... Stany Zjedoczone i ich obawa przed wykorzystaniem chorób zakaźnych w atakach bioterrorystycznych. Gdy przed laty do amerykańskich dziennikarzy i polityków trafiły listy wąglikiem, USA wydały setki milionów dolarów na walkę z tą bakterią. Obecnie nie istnieją żadne szczepionki przeciwko Eboli, a te, które są opracowywane być może trafią do użytku za wiele lat. Znacznie lepiej wygląda sytuacja z lekami, które mają pomagać osobom już chorującym. Jednym z takich leków jest TKM-Ebola, który jest rozwijany przez kanadyjską firmę Tekmira. Prace nad lekarstwem są prowadzone dzięki 140 milionom dolarów, jakie Tekmira otrzymała z Pentagonu. Lek atakuje genom wirusa i zmniejsza czynione przezeń spustoszenia. Podczas badań laboratoryjnych kontakt z ebolą przeżyły wszystkie małpy, którym podano TKM-Ebola. W styczniu rozpoczęto testy kliniczne, które mają określić bezpieczne dawki i opisać efekty uboczne leku, a w marcu FDA (Agencja ds. Żywności i Leków) wdrożyła szybką procedurę administracyjną zatwierdzenia leku. Innym lekiem, który okazał się 100-procentowo skuteczny w przypadku małp, jest koktail z przeciwciał działających na szczep Zair, który jest odpowiedzialny za wybuch obecnej epidemii. Leki na Ebolę z pewnością nie odniosą komercyjnego sukcesu. Od 1976 roku na całym świecie zanotowano mniej niż 3000 przypadków zachorowań, zatem jedynym sposobem na opracowanie lekarstwa jest finansowanie prac nad nim z podatków. Obawa przed bioterroryzmem daje nadzieję, że kolejna epidemia Eboli zbierze znacznie mniejsze śmiertelne żniwo niż obecna. « powrót do artykułu
  14. Dwaj amerykańscy naukowcy twierdzą, że wybieramy na przyjaciół ludzi, którzy są do nas genetycznie podobni. De facto bliscy przyjaciele są przeciętnie genetycznym odpowiednikiem kuzynów czwartego stopnia. Autorami artykułu z PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences) są profesorowie Nicholas Christakis z Uniwersytetu Yale oraz James Fowler z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Korzystając z danych zgromadzonych w ramach Framingham Heart Study, panowie przyjrzeli się wielkiej liczbie wariatów genetycznych (ok. 1,5 mln). Odwołując się do przypadków 1932 osób, porównywali genetycznie pary przyjaciół z parami obcych z tej samej populacji. Okazało się, że przyjaciele mają ok. 1% wspólnych wariantów genetycznych (o 0,1% więcej niż obcy). Doprecyzowując, Christakis i Fowler donoszą, że przyjaciele są dość podobni pod względem wersji genów powiązanych z powonieniem, rzadziej za to dzielą warianty dot. odporności na pewne choroby. Amerykanie przekonują, że przyjaciele są funkcjonalnymi krewnymi. Panowie opracowali nawet iloraz przyjaźni, który na podstawie korelacji genotypu (polimorfizmu pojedynczych nukleotydów) pozwala oszacować prawdopodobieństwo, że dani ludzie staną się przyjaciółmi. Geny dzielone przez przyjaciół wykazują największą aktywność ewolucyjną, co sugeruje, że przyjaźń odgrywa jakąś rolę w tempie naszej ewolucji. Kondycja różnych genów może zależeć od tego, czy podobne geny występują u naszych przyjaciół. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy z Brown University oraz chińskich uniwersytetów Shanxi i Tsinghua odkryli, że 40 połączonych ze sobą atomów boru tworzy strukturę „piłki futbolowej” podobnej do węglowych fullerenów. To pierwszy namacalny dowód na istnienie borowych struktur, które dotychczas postulowano jedynie teoretycznie. To pierwszy przypadek zaobserwowania 'klatki' z boru. Dla mnie, jako chemika, odnalezienie nowych molekuł i struktur jest zawsze ekscytujące. Fakt, że bor może tworzyć takie struktury jest bardzo interesujący - mówi profesor Lai-Sheng Wang z Brown University, który stał na czele grupy badawczej. Uczeni nazwali swoją molekułę borosferenem. W 1985 roku nauka odkryła fullereny. Najpierw w formie „piłek futbolowych”, które składały się z 60 atomów węgla. Później odkryto inne struktury, takie jak węglowe nanorurki. Uczeni szybko zaczęli zastanawiać się, czy inne pierwiastki też tworzą podobne struktury. Wzięli na warsztat bor, który jest sąsiadem węgla na tablicy okresowej pierwiastków. Jednak, jako że atom boru ma o jeden elektron mniej, z boru nie można było uformować 60-atomowej struktury o kształcie piłki. Z obliczeń wynikało, że taka struktura się zapadnie. Profesor Wang i jego koledzy od lat badają właściwości boru. Przed kilkoma miesiącami opublikowali artykuł, w którym wykazali, że z 36 atomów boru można stworzyć jednowymiarową strukturę podobną do grafenu. O borofenie pisaliśmy w styczniu bieżącego roku. Przy okazji odkryli, że struktura składająca się z 40 atomów boru jest niezwykle stabilna w porównaniu do innych struktur tego pierwiastka. Uczeni przeprowadzili więc na superkomputerze symulacje 100 000 różnych kombinacji połączeń 40 atomów boru i obliczyli energię wiązań elektronowych dla każdej z nich. Następnie zajęli się eksperymentami w laboratorium. Zmierzyli energię wiązań i dowiedzieli się, że z 40 atomów boru można stworzyć dwie struktury o różnej sile wiązań. Eksperymenty potwierdziły to, co uczeni wiedzieli wcześniej z symulacji. Jedna z tych struktur to wspomniana już „piłka futbolowa”. Nie jest ona jednak identyczna jak ta, którą tworzy 60 atomów węgla. Nie składa się z serii pięcio- i sześcioatomowych pierścieni ale z 48 trójkątów, czterech pierścieni o siedmiu ścianach i dwóch pierścieni o sześciu ścianach. Całość mniej przypomina sferę niż stuktura węglowa. Odkrywcy borowej „klatki” mówią, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by rozstrzygnąć o jej praktycznych zastosowaniach. Być może uda się wykorzystać borosfereny do przechowywania wodoru, gdyż w borze występuje niedobór jednego elektronu, zatem całość powinna dobrze łączyć się z wodorem. « powrót do artykułu
  16. Celnicy z Portu Lotniczego Los Angeles (LAX) skonfiskowali duży transport zabronionych w USA achatin zwyczajnych (Achatina achatina). Sześćdziesiąt siedem okazów z Nigerii miało trafić do pewnej osoby z Kalifornii. Po zbadaniu ślimaki zostały spalone. Jak tłumaczy rzecznik Customs and Border Protection (CBP) Lee Harty, stało się tak, bo mogą one przenosić szkodliwe dla ludzi pasożyty, w tym wywołujące zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Ślimaki stanowią spore zagrożenie dla lokalnych roślin, bo zjedzą każdy uprawny gatunek, jaki napotkają na swojej drodze - podkreśla Maveeda Mirza z CBP. Choć prowadzone jest dochodzenie, co się stało i czemu jedna osoba sprowadzała tak dużo ślimaków, nie wydaje się, by w grę wchodził przemyt. « powrót do artykułu
  17. Zabieg wazektomii jest powiązany z nieco zwiększonym ryzykiem wystąpienia raka prostaty oraz ze znacznie zwiększonym ryzykiem wystąpienia zaawansowanego lub śmiertelnego nowotworu prostaty. Takie wnioski wynikają z badań przeprowadzonych przez Harvard School of Public Health. Uczeni podkreślają, że silny związek pomiędzy wazektomią a zaawansowanym i śmiertelnym rakiem prostaty występuje nawet u tych mężczyzn, którzy regularnie badali prostatę. To oznacza, że związek ten nie jest spowodowany błędami diagnostycznymi. Nakowcy z Harvarda doszli do wniosku, że sam zabieg wazektomii o 10% zwiększa ryzyko zapadnięcia na nowotwór prostaty. Zabieg nie był w sposób znaczący statystycznie powiązany z łagodnym nowotworem prostaty. Jednak wiązał się z 20-procentowym zwiększeniem ryzyka wystąpienia nowotworu zaawansowanego i 19% - smiertelnego. U mężczyzn, którzy regularnie badają prostatę, a którzy poddali się wazektomii, ryzyko wystąpienia śmiertelnego nowotworu prostaty jest aż o 56% wyższe, niż u mężczyzn, którzy regularnie się badają, ale nie mieli zabiegu. Wydaje się również, że ryzyko jest większe u tych mężczyzn, którzy zabieg przeszli w młodszym wieku. „Obecne badania to rozwinięcie tego, co w 1993 roku pisaliśmy na temat wazektomii i raka prostaty. Tym razem wzięliśmy pod uwagę dziesięciokrotnie większą liczbę przypadków i 19 dodatkowych lat badań. Wyniki wspierają naszą hipotezę mówiącą, że wazektomia jest związana ze zwiększonym ryzykiem zaawansowanego lub śmiertelnego raka prostaty” - mówi profesor Lorelei Mucci. W USA wazektomii poddaje się aż 15% mężczyzn. Jednocześnie nowotwór prostaty to drugi najbardziej śmiertelny nowotwór zabijając amerykańskich mężczyzn. Dlatego też niezwykle istotne jest zbadanie przyczyn tej choroby. Na potrzeby swoich badań uczeni przez 24 lata śledzili losy 49 405 Amerykanów. W tym czasie wśród badanych zdiagnozowano 6023 przypadki nowotworu prostaty, a 811 chorych zmarło. Co czwarty mężczyzna objęty badaniem przeszedł wazektomię. « powrót do artykułu
  18. Ludzie z kultur wschodnich są bardziej zmotywowani, by zmieniać wygląd i dźwięki wydawane przez ich telefony komórkowe - twierdzi prof. S. Shyam Sundar z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii. Osoby, które żyją w kulturach kolektywistycznych, są często bardziej konformistyczne. Chcą wiedzieć, jak inni mogą je postrzegać i obserwują otoczenie, bo dostosować do niego swoje zachowanie. Naukowcy poprosili 400 amerykańskich i 205 południowokoreańskich studentów, by wypełnili 112-pytaniowy kwestionariusz nt. przystosowywania telefonów komórkowych, postrzegania tożsamości społecznej i metod autopromocji. Akcesoria do telefonów komórkowych to w krajach wschodnich, np. Korei Południowej czy Japonii, wielki biznes. Chodzi przy tym nie tylko o naklejki, obudowy, pokrowce czy charmsy, ale także o funkcjonalne dodatki, np. tapety i dzwonki. Sundar, który współpracował z Seoyeon Lee z LG Electronics w Seulu, ustalił, że Koreańczycy bardziej koncentrują się na tym, jak się dopasować do sytuacji społecznych. Z większym prawdopodobieństwem przyglądają się też działaniom innych, by zdobyć wskazówki na temat pożądanego zachowania. Amerykanie bardziej cenią za to autoekspresję i mniej przejmują się, jak postrzegają ich inni. To może wyjaśniać, czemu Koreańczycy w większym stopniu modyfikują swoje komórki. Wiele wskazuje na to, że dla ludzi telefony nie są narzędziami, ale częściami "ja". W im większym stopniu modyfikujesz telefon z pobudek estetycznych, tym bardziej odzwierciedla on, kim jesteś. O ile przedstawiciele kolektywistycznej kultury wschodniej bardziej angażują się w modyfikowanie komórek, o tyle w obu kulturach po adaptacji ludzie stają się do nich bardziej przywiązani. Choć zespół przyglądał się telefonom komórkowym, wpływ modyfikacji na przywiązanie może się ujawnić także w przypadku innych urządzeń, np. iPadów. Badanie rynku powinno pomóc producentom lepiej dostosować akcesoria do klientów. Należy pamiętać o tym, że preferencje mogą się bardzo różnić w zależności od regionu. Sundar podkreśla, że studium potwierdza uzyskane wcześniej wyniki, że ludzie stają się coraz bardziej przywiązani do komórek. Jeśli zapyta się ich, jakie przedmioty chcieliby na pewno mieć, wychodząc z domu, telefon znajduje się zazwyczaj w pierwszej trójce razem z kluczami i pieniędzmi. « powrót do artykułu
  19. W izraelskim Instytucie Weizmanna zaprezentowano pierwszy fotoniczny ruter. To kwantowe urządzenie składające się z pojedynczego atomu, dzięki któremu za pomocą fotonu można kierować ruchem innego fotonu. Tworzący ruter atom można przełączać pomiędzy dwoma stanami. Przełączanie odbywa się poprzez wysłanie fotonu przez światłowód znajdujący się z prawej lub lewej strony atomu. Atom, w odpowiedzi, odbija lub przepuszcza kolejny foton. Atom można wprowadzić w stan, w którym np. przepuści foton nadchodzący z prawej strony. Foton taki będzie kontynuował swą podróż za atomem już po jego lewej stronie. Z kolei foton nadchodzący z lewej strony zostanie przez atom odbity, co jednocześnie spowoduje przełączenie atomu tak, że kolejny foton z lewej zostanie przepuszczony w prawo. Taki ruter jest przełączany tylko i wyłącznie za pomocą fotonów. Do działania nie potrzebuje żadnych innych zewnętrznych sił. „Urządzenie działa jak fotoniczny odpowiednik elektronicznego tranzystora, który przełącza się w odpowiedzi na różne napięcie” - mówi doktor Barak Dayan. Zbudowanie rutera było możliwe dzięki dzięki udoskonaleniu technologii chłodzenia laserowego i umieszczonych na chipie pułapek na atomy. To drugie osiągnięcie wymaga zbudowania wysokiej jakości rezonatorów optycznych, które można połączyć bezpośrednio ze światłowodem. Instytut Weizmanna to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie udoskonalono obie technologie. Głównym celem izraelskich naukowców jest przyspieszenie prac nad komputerem kwantowym. Fotony są, ich zdaniem, idealnymi kandydatami do przenoszenia informacji w systemach kwantowych, gdyż nie wpływają na siebie nawzajem i bardzo słabo reagują z innymi cząstkami. „Droga do zbudowanie kwantowego komputera jest jeszcze bardzo daleka, ale potrafiliśmy stworzyć prosty dobrze działający system, który można będzie zastosować w przyszłości w maszynach kwantowych” - mówi Dayan. « powrót do artykułu
  20. Podczas wykopalisk w Ziyaret Tepe w południowo-wschodniej Turcji natrafiono na liczne żetony z gliny, za pomocą których dokumentowano przebieg wymiany handlowej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dotąd zakładano, że taki sposób prowadzenia księgowości stał się zbędny po pojawieniu się pisma, a w tym przypadku datowanie znalezisk wyraźnie wskazało na okres, kiedy pismo znano i stosowano od tysięcy lat. Archeolodzy z Uniwersytetu w Cambridge porównują to do posługiwania się długopisem w erze procesorów. Jedna z teorii głosi, że poszczególne kształty żetonów odpowiadały jednostkom różnych towarów, np. zboża czy żywego inwentarza. Można się nimi było wymieniać i zatapiać w glinie, dokumentując transakcje. System znajdował się w użyciu do ok. 3000 r. p.n.e., kiedy to pojawiły się gliniane tabliczki z piktogramami. Od tego momentu żetony stawały się w zapisie archeologicznym coraz rzadsze, przez co założono, że pismo szybko zastąpiło system tokenów. Jakby wbrew temu podczas wykopalisk w Ziyaret Tepe (dawnym Tushan) natrafiono na dużą liczbę żetonów z 1. tysiąclecia naszej ery. Złożone pismo nie wyparło z użycia abakusa, tak jak era cyfrowa nie wyrugowała ołówków ani długopisów. W rzeczywistości w piśmiennym społeczeństwie istnieje wiele komplementarnych kanałów dokumentowania informacji. W tym przypadku chodzi o współistnienie prehistorycznych żetonów z gliny i pisma klinowego - zaznacza dr John MacGinnis. Poza żetonami w budynku administracyjnym odkryto tabliczki z pismem klinowym, wagi i gliniane pieczęcie. Żetony, a było ich ponad 300, znajdowały się w 2 pomieszczeniach z tyłu budynku (MacGinnis sądzi, że spełniały one funkcje zaplecza). "Informacja przewijała się przez te pomieszczenia w formie żetonów, by na dalszych etapach procesu trafić na gliniane tabliczki". Wg archeologów, choć pismo klinowe było bardziej zaawansowaną formą księgowości, to dzięki elastyczności żetonów Asyryjczykom udało się stworzyć bardziej użyteczny system. Wszystko łatwiej było modyfikować i nie wszyscy zaangażowani w procedurę musieli umieć pisać i czytać. Choć większość tabliczek z pismem klinowym dotyczyła handlu zbożem, nie wiadomo, co reprezentowały poszczególne żetony (jedne miały postać dysków czy trójkątów, podczas gdy inne wyglądały jak głowa byka). Marzy mi się, że pewnego dnia odkopiemy tabliczkę księgowego ze szczegółowym inwentarzem dóbr i systemów i będziemy mogli złamać kod żetonów. « powrót do artykułu
  21. Z badań, których wyniki opublikowano w The Lancet Neurology, dowiadujemy się, że około 1/3 przypadków choroby alzheimera można by uniknąć. To przypadki, w których rozwój choroby jest związany z brakiem edukacji czy brakiem aktywności fizycznej. W roku 2050 na świecie będzie żyło 106 milionów ludzi cierpiących na chorobę alzheimera. To znaczący wzrost z rokiem 2010, kiedy to osób takich było 30 milionów. Choroba alzheimera jest wywoływana przez połączenie czynników genetycznych i środowiskowych. Czynniki środowiskowe to brak aktywności fizycznej, palenie tytoniu, słabe wykształcenie i depresja. Wszystkich ich można unikać. Już w 2011 roku przeprowadzono badania, z których wynikało, że można uniknąć aż 50% przypadków choroby alzheimera. Jednak autorzy tamtych badań rozważali czynniki ryzyka tak, jakby były od siebie niezależne. W najnowszym studium, którego głównym autorem była profesor Carol Brayne z University of Cambridge i w którym brali udział naukowcy z poprzedniego studium, czynniki ryzyka szacowano łącznie. Siedem głównych czynników ryzyka, co do których istnieją dowody, że mają wpływ na rozwój choroby alzheimera to cukrzyca, nadciśnienie tętnicze w wieku średnim, otyłość w wieku średnim, brak aktywności fizycznej, depresja, palenie tytoniu i słabe wykształcenie. Naukowcy oszacowali, że jeśli tylko uda się o 10% zmniejszyć prawdopodobieństwo wystąpienia każdego z tych czynników, to w roku 2050 uda się zmniejszyć liczbę chorych o 9 milionów osób, czyli uniknie się 8,5% przypadków zachorowań. « powrót do artykułu
  22. W lasach na południowym wschodzie Chin żyją błonkówki Deuteragenia ossarium, które chronią swoje młode, zatykając wejścia do gniazd ciałami martwych mrówek. Ukuta nazwa to skutek skojarzeń z ossuariami, jakie pojawiły się w głowie Michaela Staaba z Uniwersytetu we Fryburgu Bryzgowijskim. Staab interesował się osami z rodziny nastecznikowatych (Pompilidae). Zwykle ich gniazda znajdują się w wydrążonych przez chrząszcze tunelach lub wybudowanych samodzielnie komórkach z wyschniętego błota, ale ponieważ trudno je w takich warunkach badać, biolodzy posłużyli się sztucznymi konstrukcjami. Autorzy raportu z PLoS ONE zebrali aż 829 gniazd przedstawicieli 18 gatunków. Zauważyli, że w 73 samice umieszczały ciało sparaliżowanego pająka (przedstawiciela rodziny lejkowcowatych) w dalszym końcu trzciny i składały na nim jajo. Później budowały zatyczkę z żywicy, materii roślinnej i gleby, a następnie proces powtarzał się z ciałami kolejnych ofiar aż do wypełnienia komórkami lęgowymi całego wnętrza łodygi. Gniazda zawierały od 1 do 6 komór lęgowych; śr. 2,9. Zbadawszy zawartość 26 przedsionkowych komórek, Staab zauważył, że upakowano w nich do 13 ciał martwych mrówek (śr. 4,9). Nie wiemy, czy [D. ossarium] aktywnie poluje na mrówki, czy okazy są zbierane z wysypiska kolonii. Ponieważ jednak wszystkie ciała były w bardzo dobrej kondycji i nie nosiły znamion rozkładu, przypuszczamy, że w grę wchodzi pierwszy z wymienionych scenariuszy. W 42% gniazd w przedsionku występowały jedynie Pachycondyla astuta. Znaleziono je we wszystkich badanych gniazdach poza jednym. Generalnie zidentyfikowano 9 różnych gatunków i stwierdzono, że w komórce maksymalnie upakowywano 4 gatunki mrówek. Straab i inni zauważyli, że tylko w 7 komórkach lęgowych (w sumie było ich 213) D. ossarium występowały pasożyty. Trzyprocentowy wynik wydaje się imponujący, zważywszy, że ogólny wskaźnik pasożytnictwa dla pozostałych gatunków os sięgał aż 16,5%. « powrót do artykułu
  23. Społeczność międzynarodowa utrzymuje siły zbrojne, które chronią przed somalijskimi piratami szlaki morskie przebiegające w pobliżu Rogu Afryki. Tymczasem naukowcy z University of Oxford i King's College London argumentują, że istnieje tańszy sposób na zapewnienie bezpieczeństwa żeglugi. W British Journal of Criminology ukazały się wyniki badań, których autorzy starali się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego niektóre somalijskie plemiona chronią piratów, podczas gdy inne tego nie robią. Wynika z nich, że piraci mogą liczyć na pomoc lokalnych elit tam, gdzie plemiona i klany nie mają innej możliwości zarobku. Zwykle somalijskie plemiona zarabiają chroniąc szlaki handlowe przebiegające przez ich terytoria. Pobierają wówczas opłaty na punktach kontrolnych, rogatkach czy w portach. Jednak te plemiona, przez terytoria których nie przebiegają drogi, gdzie nie ma portów, zarabiają udzielając schronienia piratom. Naukowcy przeanalizowali dane z lat 2005-2012 dotyczące miejsc cumowania porwanych statków. Okazało się, że piraci przybijali do brzegu w regionach, które były odcięte od dróg i portów. To głównie niestabilne regiony Puntland i środkowej Somalii. Dalsza analiza wykazała, że intensywność piractwa jest zależna od zmian w lokalnej polityce w tamtym regionie. Te plemiona, które mają dostęp do legalnych źródeł zarobkowania, które mogą opodatkowywać towary przewożone przez ich terytoria, nie parają się piractwem. W okolicach portów Berbera, Mogadiszu czy Kismayo nie natrafiono na żadne ślady działalności pirackiej. Tymczasem w regionach położonych na uboczu nie tylko kwitnie piractwo, ale jego intensywność wyraźnie wzrasta gdy dochodzi do walk o terytorium oraz gdy zbliżają się lokalne wybory. Brytyjscy badacze zauważają tu analogię pomiędzy zachowaniami lokalnych somalijskich elit politycznych a działaniami lokalnych polityków we Włoszech czy na Tajwanie. W tych dwóch ostatnich państwach gdy zbliżają się lokalne wybory, zorganizowana przestępczość może liczyć na lepszą ochronę, gdyż politykom potrzebne są pieniądze na kampanię wyborczą. Przeprowadzone przez Brytyjczyków badania wykazały też, że somalijskie klany uznają piractwo za działalność bardziej ryzykowną niż legalny handel. Negocjowanie okupu może trwać latami, często dochodzi do walk pomiędzy grupami piratów. Dlatego też plemiona wolą legalny handel. Dobrym przykładem może być tutaj miasto Bosasso w Puntland. W latach 2005-2008 było ono centrum piractwa. Jednak w 2009, gdy zniesiono zakaz eksportu zwierząt, przychody celne z handlu stały się istotną częścią wpływów do kasy lokalnego rządu. Gdy Bosasso stało się ważnym regionalnym portem eksportowym, władze przestały tolerować piratów, przywódcy lokalnych plemion uwięzili ich, a uwolnili ludzi, których piraci trzymali dla okupu. Kryminolog, profesor Federico Varese z University of Oxford stwierdził, że decydujący jest relatywny stosunek przychodów z legalnego handlu i piractwa. Lokalne społeczności wspierają piratów tam, gdzie nie mają alternatywnych źródeł dochodu. Nasze badania sugerują, że jeśli poprawi się infrastruktura, zostaną wybudowane nowe drogi i porty, to lokalne społeczności z mniejszym prawdopodobieństwem będą pomagały piratom. « powrót do artykułu
  24. Najszybszym żółwiem świata jest Bertie - żółw lamparci (Psammobates pardalis) z parku tematycznego Adventure Valley w Durham w Wielkiej Brytanii. Dystans 18 stóp (ok. 5,48 m) pokonuje on w zaledwie 19,59 s. W 1977 r. poprzedni rekordzista Charlie potrzebował na to ponad 2-krotnie dłuższego czasu (43,7 s). Wyścigi dla żółwi organizuje się na pochylni. Bertie został poddany próbie, bo odwiedzający park stale zwracali uwagę, że jak na żółwia porusza się naprawdę szybko. Przy pierwszym podejściu młodziak przekroczył linię mety po 21,47 s. W drugiej próbie poprawił swój czas, pokonując dystans w 19,59 s. Jego zmaganiom przyglądało się 3 weterynarzy. Nie mogło też zabraknąć konstruktora toru i 2 mierzących czasu sędziów. Dokumentację wydarzenia, w tym nagrania, przesłano do Księgi rekordów Guinnessa. « powrót do artykułu
  25. Myszy z osteoartrozą, które jedzą kwasy tłuszczowe omega-3, mają zdrowsze stawy niż gryzonie z dietą obfitującą w kwasy nasycone i omega-6. Badania naukowców z Duke University sugerują, że nie tyle sama otyłość, co czynniki dietetyczne przyczyniają się do pogorszenia tej choroby. Nasze wyniki sugerują, że w związku łączącym otyłość z chorobą zwyrodnieniową stawów czynniki dietetyczne mogą odgrywać ważniejszą rolę niż czynniki mechaniczne - podkreśla dr Farshid Guilak. Otyłość jest jednym z najważniejszych czynników ryzyka choroby zwyrodnieniowej stawów. Dotąd zakładano, że zwiększona waga doprowadza do zużycia stawów, ale to nie wyjaśniało, czemu zmiany występują także w dłoniach i innych nieobciążonych stawach. By to wyjaśnić, zespół Guilaka zaczął się przyglądać czynnikom systemowym innym niż masa ciała. W ramach wcześniejszych badań Amerykanie ustalili, że na podstawie niedoboru leptyny można przewidywać, czy mysz będzie miała chorobę zwyrodnieniową stawów. To sprawiło, że zaczęliśmy podejrzewać, że nie chodzi o przyrost wagi, ale o to, co się je. W najnowszych eksperymentach uwzględniono myszy z chorobą zwyrodnieniową wywołaną urazem kolana. Zwierzętom przypadała w udziale jedna z 3 diet: 1) bogata w tłuszcze nasycone, 2) bogata w kwasy omega-6 lub 3) bogata w kwasy omega-6 z niewielkim dodatkiem kwasów omega-3. Naukowcy zauważyli, że choroba zwyrodnieniowa stawów wiązała się z mysią dietą, ale nie z wagą. Okazało się, że o ile przy dietach obfitujących w tłuszcze nasycone i kwasy omega-6 następowało znaczące pogorszenie choroby, o tyle gryzonie z grupy 3. miały zdrowsze stawy. Choć kwasy omega-3 nie wydają się odwracać [skutków] urazu, spowalniają postępy zwyrodnienia [...]. De facto kwasy omega-3 eliminowały szkodliwe efekty otyłości. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...