Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Firmy używające systemu Windows w wersji Enterprise nie otrzymają bezpłatnej aktualizacji do Windows 10. W ubiegłym tygodniu Microsoft ogłosił, że użytkownicy Windows 7, Windows 8.1 i Windows Phone 8.1 będą mogli przez rok od premiery bezpłatnie zaktualizować swój system do Windows 10. Użytkownicy Windows 7 Enterprise i Windows 8/8.1 Enterprise nie będą mogli skorzystać z ogłoszonego przez nas programu Windows 10 Upgrade - czytamy na blogu Microsoftu. Ktoś musi za to zapłacić. Próbujemy wyobrazić sobie, jak konsumenci przesiądą się na jeden system dla wszystkich urządzeń i zrobią to w tempie, na jakie biznes by się nie odważył. Firmy korzystają z nowych rozwiązań dopiero wtedy, gdy są one przetestowane i stabilne i są skłonne za to zapłacić - mówi Wes Miller, analityk z Dicrection on Microsoft. Windows 10 ma być systemem, który będzie można zainstalować zarówno na pececie jak i smartfonie. Microsoft, oferując bezpłatną aktualizację, chce spowodować, by osoby prywatne bardzo szybko przesiadły się na nowego OS-a. Im więcej będzie użytkowników Windows 10, tym szybciej zostanie on przetestowany w praktyce, użytkownicy przetestują też oprogramowanie z nim współpracujące, a firmy zdecydują się na przesiadkę na nowy system dopiero wówczas, gdy będzie on odpowiednio stabilny i zostaną w nim poprawione najważniejsze błędy. « powrót do artykułu
  2. Niemiecki ADAC informuje, że produkowane przez BMW pojazdy BMW, Rolls Royce i Mini, które korzystają z systemu ConnectedDrive, są narażone na atak hakerów. Na całym świecie system ten został zastosowany w 2,2 milionach pojazdów. Przedstawiciele ADAC chcieli sprawdzić, jakie dane są wysyłane przez samochody wyposażone w ConnectedDrive. Odkryli wówczas dziurę, która pozwala napastnikowi na otwarcie drzwi za pomocą smartfonu, odczytanie e-maili, śledzenie samochodu oraz daje dostęp do danych pojazdu. Napastnik może dokonać ataku nie pozostawiając za sobą żadnych śladów. BMW zapewnia, że dziura zostania załatana zdalnie. Właściciele samochodów nie będą musieli zajmować się tym problemem. « powrót do artykułu
  3. Bez wątpienia rok 2015 będzie wymagającym rokiem dla Samsunga - uważa Ryan Reith, analityk firmy IDC. Eksperci przewidują, że koreańska firma, obecnie największy sprzedawca smartfonów na świecie, może utracić palmę pierwszeństwa na rzecz Apple'a. Samsung musi poradzić sobie ze spadającą sprzedaż swoich telefonów i jednocześnie pamiętać, że w kwietniu zadebiutuje smartwatch Apple'a, który będzie stanowił poważną konkurencję dla podobnych produktów z Korei. Zbudowanie lojalności wobec marki i zatrzymanie klientów w ekosystemie Samsunga to dla tej firmy najpoważniejsze wyzwania w walce z Apple'em - mówi analityk Jack Gold z J. Gold Associates. Ostatni kwartał ubiegłego roku nie był dla Samsunga pomyślny. Firma zanotowała zysk rzędu 4,87 miliarda USD, przy przychodach sięgających 48,6 miliarda dolarów. W porównaniu z analogicznym okresem roku 2013 oznacza to spadek, odpowiednio, o 36 i 11 procent. Rok wcześniej zysk Samsunga wyniósł bowiem 7,65 miliarda USD, a przychód – 54,6 miliarda dolarów. Wówczas koreańska firma pod względem zysku niemal dogoniła Apple'a. Obecnie zarabia nieco więcej niż 25% tego, co Apple. Zysk amerykańskiego koncernu wyniósł bowiem w IV kwartale ubiegłego roku 18 miliardów dolarów. Samsung nie ma czego świętować. Warto bowiem zdać sobie sprawę, że firma ta, która od lat jest światowym liderem na rynku sprzedała w ostatnim kwartale ubiegłego roku jedynie 95 milionów smartfonów i telefonów komórkowych. Dla porównania, Microsoft sprzedał w tym samym czasie 50,2 miliona smartfonów i telefonów komórkowych. Sprzedaż smartfonów Samsunga spada, a Microsoftu rośnie. Na razie jednak Samsung obawia się przede wszystkim Apple'a. W czwartym kwartale 2013 roku Samsung sprzedał 86 milionów smartfonów, a Apple – 51 milionów. W czwartym kwartale ubiegłego roku obie firmy sprzedały po 74,5 miliona smartfonów. W bezwzględnej liczbie sprzedanych telefonów (smartfony + telefony komórkowe) wciąż prowadzi Samsung, ale jego przewaga wyraźnie się zmniejsza. W całym 2013 roku Samsung sprzedał 319,8 miliona urządzeń, a Apple 153,4 miliona. W ubiegłym roku sprzedaż obu firm wynosiła, odpowiednio 317,2 miliona oraz 192,7 miliona. Trzeba przy tym pamiętać, że Apple nie sprzedaje tradycyjnych telefonów komórkowych. Obecnie do Samsunga należy 24,7% rynku smartfonów. W ubiegłym roku było to 32,3%. Apple posiada obecnie 15,0% rynku, czyli o 0,5 pp mniej niż rok wcześniej. « powrót do artykułu
  4. Brytyjska organizacja Jo's Cervical Cancer Trust prowadzi w mediach społecznościowych kampanię #SmearForSmear, zachęcającą młode kobiety do regularnego wykonywania cytologii. Dziewczyny mają pomalować usta szminką, rozmazać makijaż, zrobić sobie selfie i zamieścić je na Facebooku, Twitterze czy Instagramie z hasztagiem #SmearForSmear oraz odnośnikiem do organizatora akcji @JoTrust. Później do wyzwania trzeba nominować kolejną osobę. Jak widać na przykładzie promowanych zdjęć, w projekt, choć mniej licznie, angażują się też mężczyźni. Część komentatorów przekonuje, że przedsięwzięcie "Rozmazanie dla wymazu" będzie równie popularne, co zeszłoroczne Ice Bucket Challenge, które miało zwiększać społeczną świadomość stwardnienia zanikowego bocznego. « powrót do artykułu
  5. Poniższa informacja okazała się nieprawdziwa Terroryści z Państwa Islamskiego wysadzili w powietrze mury Niniwy. Była stolica imperium asyryjskiego to – w czasach swej świetności – największe miasto świata. W 700 roku przed naszą erą Niniwę zamieszkiwało 150 000 osób. Po wspaniałej metropolii pozostały tylko liczące 12 kilometrów długości mury. Teraz dowiadujemy się, że zostały one zniszczone przez islamskich fanatyków. Po raz kolejny wyznawcy Proroka niszczą bezcenne dziedzictwo kulturowe ludzkości. Przed kilku laty świat zaszokowali talibowie, którzy wysadzili w powietrze posągi Buddy w Bamian. Przed trzema laty fanatycy z Boko Haram niszczyli zabytki Timbuktu. Teraz przyszedł czas na Niniwę. « powrót do artykułu
  6. Ludzie potrafią odróżniać pięć smaków – słodki, słony, gorzki, kwaśny i umami. Jednak badania uczonych z MIT-u pokazują, że to nie cała możliwa gama smaków. Okazało się bowiem, że nicień Caenorhabditis elegans może wykrywać też nadtlenek wodoru, co ostrzega go przed spożywaniem potencjalnie szkodliwych substancji. Co więcej, możliwość wykrywania nadtlenku wodoru pozwala niecieniowi na wyczuwanie światła, gdyż to właśnie w jego obecności powstają szkodliwe reaktywne związki tlenu. To potencjalnie nowy mechanizm wykrywania światła. Obecnie wszystkie znane nam mechanizmy polegają na wykorzystaniu chromoforów, molekuł, które absorbują fotony i pod ich wpływem zmieniają kształt lub uwalniają elektrony. Tutaj mamy do czynienia z pierwszym znanym przykładem, gdy do wykrywania światła konieczne jest zaistnienie odpowiedniego procesu chemicznego - wyjaśnia Nikhil Bhatla z Wydziału Biologii MIT. Bhatla i profesor Robert Horvitz mówią, że ich odkrycie może potwierdzać hipotezę mówiącą, iż ludzie mogą posiadać receptory pozwalające na wykrywanie więcej niż tylko pięciu smaków. Niewykluczone też, że potrafimy wykrywać światło w inny sposób niż tylko za pomocą wzroku. Myślę, że nie doceniamy naszych możliwości biologicznych. Przecież oprócz pięciu smaków podstawowych potrafimy wyczuć też smak przypalonej żywności. W jaki sposób wykrywamy ten smak? W jaki sposób jesteśmy w stanie powiedzieć, że coś ma posmak metaliczny, dymny czy ostry? To wielki obszar, którego dotychczas nie zbadano - mówi Bhatla. Zmysł smaku ma olbrzymie znaczenie. Przede wszystkim informuje nas, czy żywność jest bezpieczna. Dla ludzi i wielu zwierząt smak gorzki to ostrzeżenie, z kolei smak słodki wskazuje, że spożywamy coś, co dostarcza wiele energii. Dla nicieni obecność nadtlenku wodoru to sygnał ostrzegawczy. Związek ten może bowiem prowadzić do uszkodzeń białek i kodu genetycznego. Niektóre bakterie potrafią zabić C. elegans, gdyż wytwarzają nadtlenek wodoru gdy zostaną przezeń zjedzone. Bhatla i Horvitz odkryli, że C. elegans przestaje się pożywiać zarówno wtedy, gdy wyczuje nadlenek wodoru, jak i wówczas, gdy pada nań światło. Szczególnie światło o wysokiej energii, jak fioletowe czy ultrafioletowe. To sugeruje, że za wykrywanie nadtlenku wodoru odpowiada ten sam mechanizm, co za wykrywanie światła. C. elegans jest dobrym obiektem badań, gdyż ma prosty system nerwowy składający się z 302 neuronów, z czego 20 jest umieszczonych w jamie gębowej. Bhatla odkrył, że para neuronów I2 kontroluje odpowiedź zwierzęcia zarówno na nadlenek wodoru jak i światło. Zidentyfikował nawet receptor (GUR-3) i podobny receptor w innych neuronach (LITE-1), które są niezbędne do zaistnienia odpowiedzi. Jednak oba receptory działają nieco inaczej. GUR-3 wykrywa nadtlenek wodoru niezależnie od tego, czy występuje on w otoczeniu nicienia, czy jet generowany przez światło. Gdy zostaje stwierdzona obecność tego związku, jama gębowa nicienia przestaje pracować. Z kolei LITE-1 wydaje się silniej reagować na światło, niż na nadtlenek wodoru. Dotychczas pozostawało zagadką, w jaki sposób receptor smaku wykrywa na światło. Teraz wydaje się, że wyczuwa on różne reaktywne formy tlenu generowane w obecności światła. Rodzina receptorów do której należą GUR-3 i LITE-1 występuje tylko u bezkręgowców, nie znaleziono jej u ludzi. Jednak w naszych oczach znaleziono peroksyredoksyny, przeciwutleniacze chroniące przed działaniem nadtlenku wodoru. Niewykluczone zatem, że możemy za ich pomocą wykrywać ten związek. « powrót do artykułu
  7. Dzięki kamerze pułapkowej naukowcy nagrali pierwsze polowanie za dnia jednego z najbardziej tajemniczych kotów na świecie - kota złotego (Caracal aurata). Drapieżnik zaatakował gerezy rude (Piliocolobus badius) z Parku Narodowego Kibale w Ugandzie. Kamerę rozstawił Samuel Angedakin, menedżer projektu Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka. Na filmie widać, jak kot napada na gerezy żerujące na pniu drzewa. Podczas oglądania w zwolnionym tempie staje się oczywiste, że chybił i ratował się ucieczką do lasu. Kot złoty występuje w wilgotnym lesie równikowym zachodniej i centralnej Afryki. Tylko kilku naukowców z Zachodu widziało go na żywo i niemal cała dokumentacja na temat tego gatunku składa się ze zdjęć wykonanych kamerami/aparatami pułapkowymi i danych dotyczących martwych zwierząt (zazwyczaj zabitych przez lokalnych myśliwych). Pierwsze znane nagranie kota pochodził z 2011 r. Zawdzięczamy je Laili Bahaa-el-din. Z badań wspieranych przez organizację Panthera wynika, że C. aurata jest zagrożony przez utratę habitatu i nadmierne polowania. Obecnie Panthera sponsoruje 2 studia nad kotem złotym, realizowane na terenie Gabonu i Ugandy. Komentując nagrania dziennego polowania, Bahaa-el-din podkreśla, że gerezy rude są dla kotów złotych godnymi przeciwnikami. Jeśli zasadzając się na małpę, kotu nie uda się zadać śmiertelnego ciosu, musi się liczyć z dotkliwym odwetem. [...] To wideo pokazuje szczegóły polowania, o których wcześniej mogliśmy wnioskować, składając w całość krótkie spotkania. Pani biolog odnosi się również do nagranego przez Japonkę Yasuko Tashiro z Instytutu Badań Prymatologicznych w Kioto przykładu nękania z Rezerwatu Kalinzu w Ugandzie. Gerezy otoczyły tam drzemiącego kota i dokuczały mu do momentu, aż zszedł z drzewa. To pięknie obrazuje małpie możliwości w zakresie mobbingu. Oba filmiki zostały upublicznione przez Pantherę 27 stycznia. Poniżej można obejrzeć ich kompilację: na początku pokazano nieudane polowanie, później przerwany sen. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z University of Southampton zaproponowali istnienie nowej cząstki elementarnej, która może wyjaśnić, dlaczego dotychczas nie znaleźliśmy dowodów na istnienie ciemnej materii. Fizycy przyjmują istnienie ciemnej materii obserwując jej oddziaływanie na gwiazdy i galaktyki oraz jej ślady w mikrofalowym promieniowaniu tła. Pomimo istnienia pośrednich dowodów i wieloletnich poszukiwań, nikomu nie udało się znaleźć cząstek ciemnej materii. Generalnie uznaje się, że cząstki te mają wielką masę, porównywalną z masą ciężkich atomów. Raczej wyklucza się istnienie lekkich cząstek ciemniej materi. Doktor James Bateman i jego koledzy z Southampton postulują istnienie cząstki o macie 100 eV/c2, co stanowi 0,02% masy elektronów. Cząstka ta ma nie wchodzić w interakcje ze światłem, ale bardzo silnie oddziaływać ze zwykłą materią. Co więcej, ma nie być w stanie przebić się przez ziemską atmosferę. Dlatego też poszukiwania ciemnej materii z Ziemi są, zdaniem Brytyjczyków, skazane na porażkę. Zespół Batemana przystąpił właśnie do konsorcjum MAQRO (Macroscopic quantum resonators) i ma zamiar wziąć udział w przygotowywanym eksperymencie w przestrzeni kosmicznej. W jego ramach nanocząsteczka, umieszczona poza Ziemią, miałaby zostać wystawiona na oddziaływanie ciemnej materii. Dzięki precyzyjnemu monitorowaniu jej pozycji możliwe ma być natury cząstki ciemnej materii, która będzie na nią oddziaływała. Eksperyment ten łączy wiele różnych gałęzi fizyki – teoretyczną fizykę cząstek, astronomię z wykorzystaniem promieni X oraz eksperymentalną optykę kwantową. Użycie nanocząsteczki to pomysł szalony, jednak obecnie nie ma żadnych przesłanek ku temu, by miało się to nie udać. Istnienie ciemnej materii to jeden z najważniejszych nierozwiązanych problemów współczesnej fizyki. Mamy nadzieję, że nasze pomysły zainspirują innych, przyczynią się do powstania szczegółowej teorii, a może nawet zaprojektowania nowych eksperymentów - mówi Bateman. Z kolei Alexander Merle z Instytutu im. Maksa Plancka dodaje: obecnie prowadzone eksperymenty mające na celu odnalezienie ciemnej materii nie podążają w jakimś określonym kierunku, a fakt, że nie znalazł jej też Wielki Zderzacz Hadronów może wskazywać, że najwyższy czas by zmienić nasze paradygmaty i badać alternatywne hipotezy. Wydaje się, że coraz większa liczba fizyków myśli w ten sposób, i nasza hipoteza staje się poważnym kandydatem. « powrót do artykułu
  9. Firmy i instytucje zbierające i przechowujące olbrzymie ilości danych osobowych zapewniają, że ich zbieranie jest dla nas bezpieczne, gdyż dane poddawane są procesowi anonimizacji. Nie można ich więc powiązać z konkretną osobą. Wiele krajów wymaga zresztą anonimizowania danych, bez tego nie można uzyskać zgody na ich zbieranie. Jednak, jak się okazuje, daje to jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa. Yves-Alexandre de Montjoye i jego koledzy z MIT-u przez trzy miesiące przyglądali się takim anonimizowanym danym dotyczącym kart kredytowych 1,1 miliona osób z nieujawnionego kraju. W danych nie było ani nazwisk posiadaczy kart, ani informacji o kontach bankowych, z którymi karty są powiązane. Naukowcy chcieli sprawdzić, co można powiedzieć o ludziach na podstawie takich właśnie informacji. Okazało się, że całkiem sporo. Uczonym wystarczyły cztery różne fragmenty informacji, by zidentyfikować 90% posiadaczy kart płatniczych. Naukowcy zaglądali na serwisy społecznościowe i wystarczyło, by ktoś wspomniał o wyjściu do restauracji czy pochwalił się nowym ubraniem, a z fragmentów takich informacji, z wydawanych sum, transakcji przeprowadzanych w konkretnych miejscach, można było dowiedzieć się, kto jest posiadaczem której karty płatniczej. Najnowsze badania zespołu de Montjoye'a to kolejny dowód pokazujący, w jakim stopniu utraciliśmy prywatność. Przed dwoma lat ci sami uczeni wykazali, że na podstawie danych z telefonów komórkowych można zidentyfikować 95% posiadaczy tych urządzeń. Przed kilkoma dniami badacze z University of Birmigham dowiedli, że dzięki danym GPS zebranym w New Hampshire i taksówkach San Francisco są w stanie rozpoznać niemal 100% posiadaczy smartfonów. Współczesne społeczeństwa zupełnie nie dbają o anonimowość. Używając kart płatniczych, telefonów komórkowych, komputery w internecie pozostawiamy za sobą tyle śladów, że osoby dysponujące odpowiednimi narzędziami wiedza jak się nazywamy, czym się interesujemy, co jemy, na co chorujemy, z kim jesteśmy związani czy jakie mamy poglądy. Dlatego też Lorrie Faith Cranor z Carnegie Mellon University zachęca: jeśli ktoś nas pyta o dostęp do naszych danych i mamy możliwość odmowy, to powinniśmy odmawiać. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy odkryli nowy tatuaż na klatce piersiowej Ötzi. Przypomnijmy, że zmumifikowane ciało prehistorycznego Tyrolczyka - tzw. Człowieka Lodu - znaleziono w Alpach 19 września 1991 r. Zespół z Instytutu Mumii i Człowieka Lodu European Academy of Bozen/Bolzano (EURAC) znalazł go dzięki zastosowaniu nieinwazyjnej techniki fotograficznej; wcześniej wzór był praktycznie nierozpoznawalny ze względu na ściemnienie skóry. Próby opisywania i katalogowania tatuaży Ötzi podejmowano już wcześniej (o jednej z nich pisaliśmy np. w 2009 r., kiedy to Maria Anna Pabst z Uniwersytetu Medycznego w Grazu stwierdziła, że wykonano je sadzą), ale dopiero zastosowanie techniki opracowanej przez Marca Samadellego pozwoliło na całościowe mapowanie wszystkich wzorów. Włoch sfotografował mumię pod różnymi kątami, wykorzystując aparat z soczewkami wychwytującymi fale ze spektrum od podczerwieni do ultrafioletu. W ten sposób ujawniono z dużą dokładnością tatuaże z głębszych warstw skóry, których normalnie nie widać gołym okiem. Zdjęcia wykonywano w chłodzonym pomieszczeniu w Muzeum Archeologii Południowego Tyrolu. Każde ujęcie powtarzano 7-krotnie, za każdym razem w innej długości fali. To pozwoliło nam zbadać poszczególne warstwy, w których odkładała się sadza. Ultrafiolet był odpowiedni [do obrazowania] górnych warstw skóry, a podczerwień do głębszych. W sumie na ciele Ötzi odkryto 61 znaków. Składają się one z linii o długości od 0,7 do 4 cm. Większość ma postać grup równoległych odcinków (2, 3 lub 4), występują też jednak dwa krzyże (jeden na lewym ścięgnie Achillesa, drugi na prawym kolanie). Tatuaż z dolnego prawego fragmentu klatki piersiowej to coś niezwykłego, bo reszta znajduje się raczej w części lędźwiowej pleców i na nogach w odcinku między kolanem a kostką. Naukowcy podkreślają, że wspomniana wcześniej Pabst przekonywała, że tatuaże służyły do celów medycznych. Wg niej, skoro gros tatuaży ukrywało się pod ubraniami, raczej nie chodziło o upiększanie. Co istotne, część wzorów znaleziono w pobliżu punktów akupunkturowych. Włosi sądzą, że odkrycie z klatki piersiowej może na nowo ożywić debatę na temat roli prehistorycznych tatuaży. Jak przekonuje Albert Zink, Człowiek Lodu mógł cierpieć na bóle pleców, a że dużo chodził po górach, dokuczały mu też kolana i kostki (w rejonach tych wykonano sporo tatuaży). Na piersi oznaczono za to miejsce, gdzie Ötzi odczuwał ból wywołany kamieniami żółciowymi, włosogłówkami czy miażdżycą. Naukowiec wspomina także, że nie da się wykluczyć bólu przeniesionego, czyli odczuwanego w obszarze unerwionym przez inny nerw niż ten zaopatrujący prawdziwe źródło bólu. « powrót do artykułu
  11. Zespół pracujący nad nową przeglądarką Microsoftu, Spartanem, potwierdził, że będzie ona współpracowała z różnymi rozszerzeniami. Jednak wsparcie dla wtyczek pojawi się dopiero w późniejszych wersjach Spartana. Pracujemy nad rozszerzeniami dla przyszłych aktualizacji Project Spartan - napisali na Twitterze developerzy Microsoftu. Nie wiadomo, do której wersji wsparcie dla wtyczek trafi po raz pierwszy. Z krążących w internecie pogłosek można się też dowiedzieć, że Spartan będzie kompatybilny z rozszerzeniami dla Chrome'a. Tego jednak Microsoft nie potwierdza. Przeglądarka Spartan trafi do systemu Windows 10. Ma być przeglądarką przyszłości Microsoftu, współpracuje z osobistym asystentem Cortaną. W nowym systemie operacyjnym znajdzie się też Internet Explorer, co jest konieczne, by zachować kompatybilność z wcześniejszym oprogramowaniem. IE nie będzie jednak współpracował z Cortaną. « powrót do artykułu
  12. Brytyjska firma Oxites wyprodukowała genetycznie zmodyfikowane samce komarów z gatunku Aedes aegypti. Zadaniem samców jest zapłodnienie samicy, jednak w wyniku zapłodnienia nie rozwiną się młode. Zdaniem przedstawicieli brytyjskiej firmy, powinno to doprowadzić do znacznej redukcji populacji komarów, a co za tym idzie, ograniczyć liczbę osób cierpiących na przenoszone przez nie dengę czy chikungunyę. Wypuszczenie na wolność genetycznie zmodyfikowanych komarów ma być alternatywnym sposobem walki z nimi. Obecnie owady zwalcza się rozpylając pestycydy. Pierwsze próby polowe z użyciem zmodyfikowanych Aedes aegypti są już prowadzone w Brazylii. Oxitec chciałaby też rozpocząć testy na Florydzie. Firma czeka na zgodę FDA, a tymczasem mieszkańcy południa Florydy organizują się w proteście przeciwko pomysłom Brytyjczyków. « powrót do artykułu
  13. Części ciała utracone w wyniku autotomii zazwyczaj odrastają, lecz nie u rzadkich południowoamerykańskich skorpionów z rodzaju Ananteris. Co więcej, razem z odrzucanym podczas ratowania życia ogonem (zaodwłokiem) pajęczaki tracą końcowy odcinek przewodu pokarmowego z odbytem. Camilo Mattoni z Narodowego Uniwersytetu w Córdobie próbował od tyłu schwytać skorpiony za pomocą szczypczyków. Pajęczaki wiły się przez chwilę, a później zaodwłoki odpadały po 2. lub 3. segmencie. Bazując na obserwacjach poczynionych w terenie i w laboratorium, badaniu okazów z kolekcji muzealnych oraz skaningowej mikroskopii elektronowej, zespół Argentyńczyka udokumentował autotomię zaodwłoka (metasomu) aż u 14 gatunków Ananteris, w tym A. balzani czy A. solimariae. Jak tłumaczą naukowcy, zwierzęta tracą w ten sposób końcową część jelita środkowego, całe jelito tylne, a także umiejscowiony na końcu 5. segmentu odbyt. Podobnie jak u jaszczurek autotomia ma u Ananteris charakter dowolny. Kiedy podczas eksperymentów pajęczaki znieczulano albo chwytano za inne części ciała, "ogon" nigdy nie odpadał. Mattoni szacuje, że bez części zaodwłoka chodzi ok. 5-8% dzikich Ananteris. Ponieważ nie są w stanie się wypróżnić, ekskrementy gromadzą się w pęczniejącym przedowłoku. Niekiedy ciśnienie jest tak wysokie, że dochodzi do odłamania kolejnego segmentu. W artykule opublikowanym na łamach PLoS ONE naukowcy opisali drugą autotomię u przedstawiciela gatunku A. solimariae. Wg nich, była spontaniczna, bo w pobliżu brakowało ofiary, a w okrągłym plastikowym pojemniku elementu, w którym można by utknąć. Do odłączenia doszło między 1. a 2. segmentem metasomu. Odpadły 2 segmenty - 2. i 3. - i utworzyła się nowa blizna. Niestety, po autotomii skorpiony tracą zdolność polowania i obrony, ale nadal próbują się posługiwać utraconym kolcem jadowym. Po odrzuceniu części zaodwłoka muszą się posługiwać szczękoczułkami i nogogłaszczkami, chwytając drobne owady, np. kilkumilimetrowe świerszcze. Mimo opisanych problemów, skorpiony bez "ogona" żyją do 8 miesięcy, mogą się więc w tym czasie rozmnożyć. Autotomii nie obserwuje się u młodych osobników, które najpierw wykorzystują inne formy obrony, by także dożyć szansy przekazania swoich genów. Samice również rzadziej decydują się na autotomię. Jako że żyją one dłużej od samców, stosując tę strategię, więcej by straciły. Poza tym ze względu na żyworodność potrzebują kolca jadowego, by móc wyżywić siebie i embriony pokaźniejszą zdobyczą. « powrót do artykułu
  14. Kanadyjski fotograf Keri Wilk uwiecznił rzadki mechanizm obronny kaszalota (Physeter macrocephalus). Mężczyzna pływał z innymi nurkami u wybrzeży Dominiki, gdy całą grupę otoczyła masywna chmura odchodów walenia. Obracając się i machając ogonem, ssak utworzył przypominający tornado wir. Do zdarzenia doszło, gdy 4 nurkowie zaczęli fotografować kaszalota (robili to w ramach zaaprobowanej przez rząd ekspedycji). Choć defekacja przed zanurzeniem nie należy do rzadkości, w tym przypadku doszło do wytworzenia chmury o średnicy ok. 30 m. Na domiar złego Keri lubi nurkować tylko w masce z fajką, trudno mu więc było uniknąć kontaktu z wydalinami. Czterech z nas podpłynęło w pobliże kaszalota. Potem ssak z wolna się do nas zbliżył, ustawił się głową w dół i wtedy się zaczęło. Na początku wyglądało to na zwykłe wypróżnianie, ale zamiast nurkować dalej, zwierzę zostało w pobliżu powierzchni i kontynuowało defekację przez zadziwiająco długi czas. Zdumieni patrzyliśmy to na siebie, to na walenia, spodziewając się, że lada chwila zew natury ustanie, jednak niestrudzony kaszalot kręcił się i unosił w górę i w dół, wzniecając fale kału [...] - opowiada Wilk. Z krystalicznie czystej wody nic nie zostało, a Keri nie widział nawet wyciągniętej przed siebie dłoni. Choć odchody dostały się do każdego zakamarka, później dokładnie się wypłukały, tak że na ciele i kombinezonie nie zachował się żaden nieprzyjemny zapach. Wilk podkreśla, że nigdy nie słyszał o podobnym zdarzeniu. Na dobrą sprawę to może być pierwszy raz, kiedy udało się ten mechanizm udokumentować. Obronną defekację odnotowano u kaszalotów płaskonosych (Kogia sima) i małych (Kogia breviceps). W ich przypadku nikogo to jednak nie dziwi, bo jako dużo drobniejsze od P. macrocephalus mają naturalnych wrogów. Keri zaczął nurkować w wieku 8 lat. Jako 12-latek zdobył licencję, a że jego rodzice lubili podróżować, miał kiedy zdobywać doświadczenie. Niedawno założył firmę Rotorpixel, która produkuje stabilizatory aparatów dla dronów czy kwadrokopterów. « powrót do artykułu
  15. Nie tylko Stephen Hawking i Elon Musk obawiają się sztucznej inteligencji. Swoje wątpliwości wyraził też Bill Gates. Założyciel Microsoftu brał udział w sesji AMA (Ask Me Anything) zorganizowanej przez serwis Reddit. Podczas rozmowy padło pytanie o sztuczną inteligencję. Jestem wśród tych, którzy są zaniepokojeni jej rozwojem. Początkowo maszyny wyręczą nas w wielu czynnościach i nie będą zbyt inteligentne. To będzie pozytywne zjawisko, o ile będziemy dobrze nimi zarządzali. Jednak kilkadziesiąt lat później ich inteligencja stanie się na tyle rozwinięta, że będzie to powodem do niepokoju - powiedział Gates. Zgadzam się tutaj z Muskiem i innymi i nie rozumiem, dlaczego opinia społeczna nie jest tym zaniepokojona - dodał. Rozwój sztucznej inteligencji niepokoi coraz większą liczbę ekspertów. Nawet ci, którzy nad nią pracują, wyrażają swoje obawy. Warto bowiem pamiętać słowa Stephena Hawkinga, który stwierdził, że w krótkim terminie wpływ sztucznej inteligencji na człowieka będzie zależał od tego, kto będzie ją kontrolował. Jednak w dłużej perspektywie będzie zależał od tego, czy w ogóle da się ją kontrolować. « powrót do artykułu
  16. Eliminowanie stanu zapalnego w tkance tłuszczowej otyłych osób może być kluczem do zapobiegania, a nawet odwracania cukrzycy typu 2. Doktorzy Ajith Vasanthakumar i Axel Kallies z Instytutu Waltera i Elizy Hallów w Melbourne odkryli, że limfocyty T regulatorowe (Treg) odgrywają kluczową rolę w kontrolowaniu zapalenia i podtrzymywaniu insulinowrażliwości. Autorzy publikacji z Nature Immunology podkreślają, że spadek insulinowrażliwości jest uważany za skutek długoterminowego lekkiego stanu zapalnego tkanki tłuszczowej. Treg są strażnikami układu odpornościowego, którzy nie dopuszczają, by odpowiedź immunologiczna wymknęła się spod kontroli. Kiedy liczba Treg jest obniżona, mogą się pojawić choroby zapalne, takie jak cukrzyca czy reumatoidalne zapalenie stawów - wyjaśnia Vasanthakumar. Tkanka tłuszczowa ma swój własny rodzaj Treg, który znika w czasie otyłości. W tkance tłuszczowej otyłych osób jest mniej Treg niż w tkance ludzi z prawidłową wagą. Bez limfocytów T regulatorowych wzrasta poziom komórek wywołujących stan zapalny, to zaś nasila stan zapalny, który może prowadzić do insulinooporności i wysokich cukrów, czyli klasycznych objawów cukrzycy typu 2. Australijczycy ustalili, że interleukina 33 (IL-33) potrafi wybiórczo zwiększać liczebność Treg w tkance tłuszczowej, skutecznie tłumiąc rozwój cukrzycy, a nawet odwracając jej przebieg w modelach przedklinicznych. Wystawianie tkanki tłuszczowej na działanie IL-33 przywracało normalny poziom Treg, co prowadziło do ograniczenia stanu zapalnego i spadku stężenia glukozy - opowiada Vasanthakumar, dodając, że w przyszłości można by pomyśleć o terapii z wykorzystaniem substancji naśladujących działanie IL-33. Dr Kallies dodaje, że udało się wykazać, jak ważna dla zachowania zdrowego organizmu jest zdrowa tkanka tłuszczowa. Powinniśmy przestać myśleć o tkance tłuszczowej jak o zwykłym magazynie energii. « powrót do artykułu
  17. Wiele nowotworów jest bardzo trudnych w leczeniu. Zdaniem naukowców z University of East Anglia, wynika to z faktu... współpracy pomiędzy poszczególnymi komórkami. Uczeni wykazali, że komórki nowotworowe współpracują ze sobą przy produkcji czynników wzrostu, molekuł potrzebnych do rozwoju guza. To wyjaśnia, dlaczego nowotwory potrafią bronić się przed terapiami celowanymi na czynnik wzrostu i dlaczego często dochodzi do remisji nowotworów. Tworzące guza komórki rakowe wykazują różne cechy. Mają na przykład różny wygląd i kształt, zachodzi w nich ekspresja różnych genów, mają więc różne możliwości w zakresie tworzenia przerzutów. Nazywane jest to heterogenicznością guzów. Właśnie te różnice powodują, że diagnozowanie i leczenie nowotworów jest trudne. Nie wiadomo, z jakiego powodu istnieje heterogeniczność, ale zrozumienie jej pochodzenia i dynamiki jest niezbędne dla leczenia nowotworów - mówi doktor Marco Archetti z Wydziału Nauk Biologicznych UEA. Uczeni przyglądali się komórkom nowotworów trzustki i wykorzystali modele matematyczne do badani ich heterogeniczności. Wykazaliśmy, że komórki ze sobą współpracują. Guz to zespół komórek, które mają przewagę nad zdrowymi komórkami, gdyż komórki nowotworowe produkują własny czynnik wzrostu. Udowodniliśmy, że te komórki nowotworowe, które samodzielnie nie produkują czynnika wzrostu mogą korzystać z molekuł produkowanych przez inne komórki. W pewnych warunkach guz składa się z obu typów komórek – producentów czynnika wzrostu i jego użytkowników. Nowotwór to naturalny proces selekcji komórek w czasie życia organizmu. Kiedy leki modyfikują ilość dostępnego czynnika wzrostu dochodzi do ewolucji guza. Heterogeniczny guz z łatwością przystosowuje się do zmieniającej się ilości czynnika wzrostu. Dlatego też współczesne terapie nie dają jednoznacznych wyników i dochodzi do remisji - stwierdza Archetti. « powrót do artykułu
  18. Włosi stworzyli układ scalony z mikropierścieniem, w którym można splątać fotony. Może to być wstęp do stworzenia wielu nowych technologii. Dotychczas z łatwością uzyskiwano splątane fotony w laboratoriach, jednak ich uzyskanie w niewielkim układzie scalonym okazywało się niezwykle trudne. Teraz na łamach pisma Optica, wydawanego przez The Optical Society, dowiadujemy się o stworzeniu podzespołu, który jest na tyle mały, że zmieści się na układzie scalonym. Wspomniany podzespół powstał na bazie dobrze znanej technologii budowy mikrorezonatorów pierścieniowych. Główną zaletą naszych badań jest stworzenie nowego źródła splątanych fotonów, które jest małe, jasne i bazuje na krzemie. Średnica naszego pierścienia to zaledwie 20 mikrometrów. Wcześniej budowane pierścienie były setki razy większe - mówi Daniele Bajoni z Universita degli Studi di Pavia. Splątane fotony mogą przynieść wiele korzyści w telekomunikacji czy maszynach liczących. Jednak by zastosować je w praktyce konieczne jest opracowanie technologii umożliwiającej użycie ich w układach scalonych, a to okazuje się niezwykle trudne. Dotychczas źródła fotonów, zwykle specjalne kryształy, udało się zminiaturyzować w wielkości kilku milimetrów. To całe rzędy wielkości zbyt dużo, by można było stosować je na układach scalonych. Ponadto takie źródła zużywają dużo energii, co dodatkowo ogranicza ich zastosowanie. Włoscy naukowcy umieścili na układzie scalonym optyczny rezonator pierścieniowy, a fotony z lasera dostarczyli za pomocą dołączonego światłowodu. Fotony trafiają do pierścienia, w którym krążą. Powstaje tam idealne środowisko do splątania. Gdy fotony opuszczały rezonator uczeni obserwowali, że bardzo duża część z nich wykazywała cechy charakterystyczne dla splątania. Nasze urządzenie może emitować światło o właściwościach kwantowych, jakich nigdy wcześniej nie obserwowano we wbudowanym urządzeniu. Częstotliwość, z jaką produkowane są splątane fotony jest nieosiągalna dla innych krzemowych urządzeń wbudowanych i jest porównywalna z tym, co uzyskuje się w dużych kryształach zasilanych przez potężne lasery - zapewnia Bajoni. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy rozpoznali mechanizm, za pośrednictwem którego polifenol zielonej herbaty - galusan epigallokatechiny (EGCG) - zabija komórki nowotworów jamy ustnej, oszczędzając przy tym komórki zdrowe. Możliwości antynowotworowe EGCG były znane już wcześniej, ale jak tłumaczy prof. Joshua Lambert z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii, najnowsze studium pokazało, że galusan może uruchamiać prowadzący do śmierci proces w mitochondriach. EGCG robi coś, by uszkodzić mitochondria. Uruchamia to cykl powodujący kolejne uszkodzenia, aż w końcu dochodzi do uruchomienia programu śmierci komórkowej. Wygląda to tak, jakby EGCG powodował tworzenie w komórkach nowotworowych reaktywnych form tlenu. ROS uszkadzają je, a mitochondria reagują produkcją jeszcze większych ilości reaktywnych form tlenu. Na nieszczęście komórek nowotworowych w trakcie tego procesu spada ekspresja genów przeciwutleniających. Oznacza to, że "w tym samym czasie, gdy EGCG wywołuje stres oksydacyjny, wyłączone zostają mechanizmy obronne". Wg autorów raportu z Molecular Nutrition and Food Research, podobne zjawisko nie zachodzi w komórkach zdrowych. Wręcz przeciwnie, EGCG wydaje się zwiększać ich zdolności ochronne. By na bieżąco porównywać procesy przebiegające w obu rodzajach komórek, Amerykanie hodowali je obok siebie w szalkach Petriego. Później wystawiali je na stężenie EGCG, jakie zwykle występuje w ślinie po żuciu gumy z zieloną herbatą. Naukowcy mogli w różnych momentach czasowych pobierać komórki i badać je pod kątem stresu oksydacyjnego i odpowiedzi przeciwutleniającej. Zrobili też dużo zdjęć z wykorzystaniem fluorescencyjnego barwnika. Wg akademików, krytyczne dla procesu jest białko - sirtuina 3 (SIRT3). Spełnia ona ważną funkcję w działaniu mitochondriów i reakcji przeciwutleniającej w wielu tkankach ciała, dlatego pomysł, że EGCG może wybiórczo oddziaływać na aktywność SIRT3 w komórkach nowotworowych - by ją wyłączyć - i zdrowych - by ją wdrożyć - ma prawdopodobnie odniesienie do wielu rodzajów nowotworów. Lambert podkreśla, że kolejnym krokiem będą badania na modelu zwierzęcym. Jeśli zarówno one, jak i testy kliniczne na ludziach dadzą dobre rezultaty, Amerykanie chcieliby stworzyć terapię, która będzie tak samo skuteczna jak chemioterapia, ale pozbawiona jej efektów ubocznych (nie wpływałaby ona na szybko dzielące się komórki). « powrót do artykułu
  20. Zgodnie z powszechnie panującym przekonaniem, chłopcy lepiej od dziewcząt radzą sobie z naukami ścisłymi. Jednak naukowcy z University of Missouri i University of Glasgow twierdzą, że z ich badań wynika coś przeciwnego. Przeanalizowaliśmy oceny, jakie w latach 2000-2010 w szkołach na całym świecie otrzymało 1,5 miliona 15-latków. Nawet w tych krajach, gdzie wolność kobiet jest bardzo ograniczona, dziewczęta osiągały lepsze wyniki w czytaniu, matematyce i naukach ścisłych. Działo się tak niezależnie od czynników politycznych, ekonomicznych i społecznych w różnych państwach - mówi profesor psychologii David Geary z University of Missouri. Z analiz wynika, że w 70% krajów lub regionów dziewczęta osiągają lepsze wyniki. Jedynie w trzech krajach/regionach: Kolumbii, Kostaryce i indyjskim stanie Himachal Pradesh chłopcy radzili sobie lepiej. Z kolei w USA i Wielkiej Brytanii wyniki obu płci były bardzo podobne. Z kolei w takich krajach jak Katar, Jordania i Zjednoczone Emiraty Arabskie widać wyraźną przewagę dziewcząt. Jedynym wyjątkiem od reguły są kraje rozwinięte, gdzie najlepiej radzący sobie chłopcy są lepsi od najlepiej radzących sobie dziewcząt. Z wyjątkiem tych najlepszych chłopcy mają gorsze oceny, niezależnie od warunków społecznych. Uzyskane przez nas wyniki wskazują, że wyrównywanie szans obu płci nie zmniejsza przepaści edukacyjnej. Ona nie rośnie tam, gdzie dziewczęta mają mniej praw. Chociaż ważnym jest, by w szkołach panowała równość płci, to musimy też zrozumieć, dlaczego pojawiają się różnice, szczególnie wśród chłopców - mówi psycholog Gijsbert Stoet z University of Glasgow. Politycy nie powinni oczekiwać, że z równości w szkołach wyniknie równość poza szkołami. Niezależnie bowiem od sposobu organizacji społeczeństwa to chłopcy – z wyjątkiem tych najlepszych – osiągają gorsze wyniki w szkołach. Jeśli więc politycy chcą zmniejszać różnice pomiędzy tym, co osiągają mężczyźni, a co osiągają kobiety, powinni skupić się na czynnikach innych niż czynniki polityczne, ekonomiczne i społeczne, szczególnie w odniesieniu do ogólnych osiągnięć chłopców oraz tego, co najlepsze z dziewcząt osiągają w matematyce i naukach ścisłych - stwierdzają naukowcy. « powrót do artykułu
  21. Studenci Wydziału Archeologii Uniwersytetu w Barcelonie odkryli ślady pobytu armii Hannibala na Półwyspie Iberyjskim. Odkrycia dokonano przypadkiem, podczas ćwiczeń polowych, gdy na ekranie radaru ukazały się pozostałości fosy. Hannibal Barcas przekroczył w 218 roku przed naszą erą Pireneje, Alpy i dokonał inwazji na Italię. Na Półwyspie Iberyjskim pozostawił 11 000 żołnierzy, którzy mieli chronić tyły jego armii i zapewnić jej zaopatrzenie. Wojska te zostały jednak zaatakowane i zniszczone przez legiony dowodzone przez Gnejusza Korneliusza Scypiona. W czasie bitwy Rzymianie zdobyli obóz Kartagińczyków i miejscowość, w której się znajdował. To właśnie fosę broniącą tej miejscowości odkryli studenci w dzisiejszym Valls w Tarragonie. Wielkość fosy zdziwiła specjalistów. Jej szerokość oceniono na 40, głębokość na 5, a długość na 500 metrów. W czasie drugiej wojny punickiej (218-202 p.n.e.) na terenie Półwyspu Iberyjskiego dochodziło do wielu starć Rzymian i Kartagińczyków obecnie jednak po wydarzeniach tych niemal nie ma śladu, więc ostatnie odkrycie jest niezwykle cenne. Już początek prac archeologicznych przyniósł obiecujące wyniki, znaleziono m.in. kartagińskie monety i ołowiane kule. Ze źródeł historycznych wiadomo, że w tym regionie, w okolicy iberyjskiej miejscowości El Vilar, rozegrała się jedna z największych bitew tego okresu. Fosa, którą znaleziono, to jedna z największych fos iberyjskich. Archeolodzy mają nadzieję, że odnajdą też mury. II wojna punicka była decydującym starciem Rzymu i Kartaginy. To w czasie jej trwania Kartagińczycy rozgromili Rzymian w słynnych bitwach pod Kannami i nad Jeziorem Trazymeńskim. Ostatecznie jednak zakończyła się jedną z najważniejszych bitew starożytności, klęską wojsk Hannibala pod Zamą (202 p.n.e.), która ostatecznie załamała potęgę Kartaginy. « powrót do artykułu
  22. Dziewczynki, które piją dużo słodkich napojów, wcześniej przechodzą pierwszą miesiączkę. Naukowcy śledzili w latach 1996-2001 przypadki 5583 dziewczynek, które trafiając do studium, miały 9-14 lat. Odkryli, że te z nich, które piły więcej niż 1,5 porcji słodkich napojów dziennie, przechodziły menarche 2,7 miesiąca wcześniej niż koleżanki pijące 2 lub mniej takich napojów tygodniowo. Efekt był niezależny od wskaźnika masy ciała (BMI), wzrostu, ogólnego spożycia pokarmów czy aktywności fizycznej. Precyzyjnie rzecz ujmując, autorzy artykułu z pisma Human Reproduction wyliczyli, że dziewczęta pijące najwięcej słodkich napojów zaczynały miesiączkować w wieku 12,8 r., a te, które spożywały ich najmniej, w wieku równo 13 lat. Dr Karin Michels z Harvardzkiej Szkoły Medycznej podkreśla, że choć głównym powodem do obaw wydaje się otyłość, studium sugeruje, że niezależnie od BMI, wśród dziewcząt z najwyższym spożyciem napojów z cukrami dodanymi menarche występuje wcześniej. Odkrycia są ważne w kontekście trudnego dotąd do wytłumaczenia szybszego dojrzewania dziewcząt w krajach rozwiniętych. Niestety, wcześniejsze wystąpienie menarche zwiększa ryzyko raka piersi. Przyspieszenie jej o rok oznacza wzrost ryzyka o 5%, więc wystąpienie miesiączki o 2,7 miesiąca wcześniej ma wpływ nieznaczny. Naukowcy podkreślają, że najwyższe spożycie słodzonych napojów w studium - ponad 1,5 porcji dziennie - to niewiele w porównaniu do innych populacji, w których pierwsza miesiączka będzie zapewne występować jeszcze wcześniej. Uwzględnione w studium dziewczynki to uczestniczki Growing up Today Study (GUTS), dzieci pielęgniarek z Nurses' Health Study II. Na początku wszystkie przyznały, że nie przeszły jeszcze menarche. Podczas 10.555 osobolat obserwacji pierwsza miesiączka wystąpiła u 94% (5227), na etapie przedpokwitaniowym pozostało 159 osób (3%). Dziewczęta kilkakrotnie wypełniały kwestionariusze dietetyczne. Pytano m.in. o to, jak często, średnio, wypijają 1) jedną puszkę lub szklankę napojów gazowanych lub dietetycznych napojów gazowanych, np. coli, 2) porcję niegazowanych napojów owocowych (np. lemoniady czy ponczu) czy 3) 1 szklankę, puszkę lub butelkę słodzonej mrożonej herbaty. Jak wyjaśniają Amerykanie, we wszystkich występują cukry dodane w postaci sacharozy, glukozy lub syropu glukozowo-fruktozowego, a w coli i mrożonej herbacie również kofeina. By ocenić wpływ napojów naturalnie słodkich i dosładzanych sztucznymi substancjami, naukowcy przyglądali się również napojom dietetycznym i sokom owocowym. Stwierdzono, że napoje dietetyczne i soki nie miały żadnego wpływu na wiek pierwszej miesiączki. W dowolnym momencie w wieku 9-18,5 r. prawdopodobieństwo, że menarche wystąpi w kolejnym miesiącu, było dla dziewcząt wypijających ponad 1,5 porcji słodkich napojów dziennie średnio aż o 24% wyższe (i w tym przypadku grupę tę porównywano do dziewcząt spożywających 2 lub mniej porcji napojów na tydzień). Naukowcy doszli do tego, biorąc poprawkę na czynniki, które mogły wpłynąć na wiek pierwszej miesiączki, czyli wagę urodzeniową, rasę, pochodzenie etniczne, aktywność fizyczną, wzrost, częstość jedzenia posiłków z rodziną oraz skład rodziny, głównie na to, czy pozostaje w niej ojciec lub ojczym. Po uwzględnieniu wskaźnika masy ciała związek picia słodkich napojów z wcześniejszą menarche był nadal istotny statystycznie. W przypadku dziewcząt pijących ich najwięcej prawdopodobieństwo wystąpienia pierwszej miesiączki w następnym miesiącu było o 22% wyższe niż w przypadku dziewcząt z grupy najniższego spożycia. Jak naukowcy tłumaczą zaobserwowane zjawisko? Napoje z cukrami dodanymi mają wysoki indeks glikemiczny i powodują silniejsze wyrzuty insuliny. Z kolei wyższy poziom insuliny może skutkować wyższymi stężeniami hormonów płciowych. Duże zmiany w stężeniach krążących hormonów powiązano zaś z wcześniejszą menarche. Choć zespół zauważył, że większe spożycie kofeiny również wiązało się z wcześniejszymi pierwszymi miesiączkami, to nie ogólne spożycie cukru czy kofeiny wyjaśniało uzyskane wyniki. Kluczowe okazywały się cukry dodane. « powrót do artykułu
  23. Węże żyją na Ziemi znacznie dłużej niż dotychczas sądzono. Naukowcy opisali właśnie cztery skamieniałości tych zwierząt. Najstarsze z nich należy do 25-centymetrowego Eophis underwoodi. Szczątki znaleziono w kamieniołomie w pobliżu Oksfordu. Ich wiek oceniono na 167 milionów lat. Dotychczas najstarsze znane szczątki węży liczyły sobie 102 miliony lat. Węże wyewoluowały z jaszczurek, a ich najstarsze formy posiadały niewielkie nogi. Także i opisane niedawno szczątki miały zredukowane kończyny. Nie znaczy to jednak, że na nich się poruszały. Jeden z autorów badań, paleontolog Michael Caldwell z University of Alberta uważa, że prymitywne węże pełzały, kończyn mogły używać ewentualnie do chwytania. Kolega Caldwella, Sebastian Apesteguia z Argentyny, uważa, że węże mogły powstać 190 milionów lat temu. Cztery opisane właśnie węże żyły równocześnie z dinozaurami. Najstarszy z nich, Eophis, zamieszkiwał bagna i prawdopodobnie żywił się insektami i kijankami. Największym z nich jest Portugalophis lignites, odkryty w kopalni węgla w Portugalii. Mierzył 1,2 metra długości i żył 155 milionów lat temu. Jego dieta mogła składać się z niewielkich ssaków, dinozaurów, żab czy jaszczurek. Z kolei pochodzący sprzed 155 milionów lat Diablophis gilmorei, odkryty w Kolorado, był nieco większy od Eophisa i prawdopodobnie miał podobną dietę. Ostatni z węży, Parviraptor estesi, został odkryty w klifach w pobliżu Sanage w Anglii. Mierzył 60 cm i żył 144 miliony lat temu. Wszystkie węże mają czaszkę podobną do węży współczesnych. Zdaniem Caldwella, charakterystyczna czaszka węży pojawiła się u gadów zanim jeszcze zyskały one wydłużone, pozbawione nóg ciało. Żaden ze wspomnianych gatunków nie był jadowity. Najstarsze szczątki jadowitego węża pochodzą sprzed 20 milionów lat. « powrót do artykułu
  24. Książka jest nowoczesnym podręcznikiem, w którym oprócz zagadnień omawianych tradycyjnie są opisane również najnowsze odkrycia z ostatnich lat. Wiele z nich jest przedstawionych w nowy przejrzysty sposób, dzięki czemu łatwiejsze staje się samodzielne ich zgłębianie. W kolejnych częściach są omówione: 1) problemy podstawowe z zakresu mechaniki kwantowej i elementarnej fizyki statystycznej, przeplatane współczesnymi przykładami ilustrującymi tę dziedzinę; 2) zagadnienia dotyczące stanów jednocząstkowych oraz sieci krystalicznych; 3) wybrane bardziej zaawansowane tematy fizyki układów oddziałujących cząstek kwantowych i obserwowanych w nich przejść fazowych.
  25. Udało się wykonać ważny krok na drodze do wykorzystania komórek macierzystych do wzrostu nowych włosów. Opracowaliśmy metodę z zastosowaniem pluripotencjalnych komórek macierzystych. W ten sposób uzyskujemy nowe komórki, zdolne do zainicjowania wzrostu włosa. To znacząca poprawa w stosunku do dzisiejszych metod, które bazują na przeszczepianiu istniejących mieszków włosowych z jednej części głowy na inną - opowiada dr Alexey Terskikh z Sanford-Burnham Medical Research Institute. Nasza metoda zapewnia niewyczerpane źródło komórek samego pacjenta [...]. Amerykanie stworzyli protokół, w ramach którego pluripotencjalne komórki macierzyste skłania się do przekształcania w komórki brodawki włosowej (zwykle tworzą ją aktywne komórki pochodzenia mezodermalnego, które inicjują rozwój mieszka; im brodawka większa i im więcej ma komórek, tym większy włos wyprodukuje mieszek włosowy). Nie przeszczepia się ludzkich komórek brodawki, bo nie da się pozyskać wystarczającej ich liczby, a w hodowli szybko tracą one zdolność indukowania tworzenia mieszka. U dorosłych komórek brodawki nie można namnażać poza organizmem i prędko tracą one swoje pożądane właściwości. Opracowaliśmy protokół skłaniania pluripotencjalnych komórek macierzystych do różnicowania do komórek brodawki włosowej. Potwierdziliśmy też u myszy ich zdolność inicjowania wzrostu włosa po przeszczepie. Kolejnym krokiem badaczy mają być badania z udziałem ludzi. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...