Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37634
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dla kobiet z cukrzycą typu 2. ćwiczenia fizyczne są bardziej męczące niż dla zdrowych pań. Wiemy, że regularna aktywność fizyczna zapobiega przedwczesnej niepełnosprawności i śmiertelności z powodu cukrzycy typu 2. i stanowi istotną część kontrolowania choroby. Niestety, z nie do końca znanych powodów wielu pacjentów prowadzi generalnie siedzący tryb życia - opowiada dr Amy Huebschmann z Anschutz Medical Campus Uniwersytetu Kolorado. By się dowiedzieć czemu, Amerykanie zebrali grupę 54 kobiet z nadwagą w wieku 50-75 lat, które wspominały o mniej niż 1 h aktywności fizycznej tygodniowo. Dwadzieścia sześć miało cukrzycę typu 2. Do studium wybrano kobiety, bo cukrzyca gorzej wpływa na ich aktywność i funkcje sercowo-naczyniowe niż u mężczyzn. Podczas eksperymentów panie jeździły na rowerze stacjonarnym z niewielką-umiarkowaną prędkością (chodziło o wykonanie pracy umożliwiającej przejście mili w 25 min). Ćwicząc, ochotniczki miały określać poziom odczuwanej trudności, pobierano im również krew, by zbadać poziom kwasu mlekowego w osoczu. Poziom kwasu mlekowego jest miarą wysiłku fizycznego. Okazało się, że u osób z cukrzycą w czasie lekkiego-umiarkowanego wysiłku poziom kwasu był znacząco wyższy niż u ludzi zdrowych. Choć różnica nie była istotna statystycznie, generalnie pacjentki zdobywały też więcej punktów w skali Rating of Perceived Exertion (RPE). Wyższe RPE wiązało się zaś z wyższym stężeniem kwasu mlekowego, wyższym tętnem i diagnozą nadciśnienia. Bazując na wynikach, Huebschmann sądzi, że codzienne czynności, takie jak wchodzenie po schodach czy noszenie zakupów, są dla ludzi z cukrzycą typu 2. cięższe niż dla zdrowych rówieśników. Choć potrzeba dalszych badań, by zidentyfikować przyczyny tego zjawiska, naukowcy sądzą, że chodzi o zaburzenia metabolizmu. Wspominają m.in. o większych trudnościach z przekształcaniem składników odżywczych w paliwo dla pracujących mięśni. Inną kwestią może reakcja organizmu na ćwiczenia, w tym problemy z przekierowaniem krwi do mięśni wykorzystywanych w czasie ćwiczeń. Problemy z metabolizmem i reakcją ciała na ćwiczenia mogą być ważnymi czynnikami, stojącymi za niskim poziomem sprawności i większym wysiłkiem wkładanym w aktywność fizyczną. [...] Warto, by klinicyści zachęcali pacjentów do aktywności w indywidualnie akceptowalnym tempie. To powinno ułatwić wdrożenie [...]. Jeśli to możliwe, wszyscy dorośli powinni stopniowo zwiększać ilość ruchu do co najmniej 30 min przez większość dni [...]. Dobrze by było realizować ten cel w krótkich interwałach, np. energicznych 10-min przechadzkach. « powrót do artykułu
  2. Podczas badań nad szczepionką przeciwko malarii dla kobiet w ciąży naukowcy z Uniwersytetu w Kopehadze oraz University of British Columbia trafili na ślad białka, które może być efektywnym lekiem przeciwko nowotworom. Uczeni mają nadzieję, że w ciągu najbliższych 4 lat rozpoczną badania kliniczne na ludziach. Uczeni zauważyli, że pewien węglowodan (glikozoaminoglikan) łożyska, z którym za pośrednictwem białka VAR2CSA wiążą się zarażone zarodźcem malarii erytrocyty, jest identyczny jak węglowodan obecny w komórkach nowotworowych. W laboratorium stworzono więc połączenie rekombinowanego białka zarodźca sierpowego i toksyny, które "wyszukuje" komórki nowotworowe i jest przez nie wchłaniane. Uwolniona toksyna zabija komórkę. Proces ten obserwowano zarówno w hodowlach, jak i u myszy cierpiących na nowotwory. Zarodziec malarii wymusza na erytrocytach ekspresję białka VAR2CSA, które łączy się z węglowodanem zwanym siarczanem chondroityny (CS). Związek ten występuje w łożysku oraz wielu komórkach nowotworowych. Z tego właśnie faktu postanowili skorzystać uczeni. Naukowcy od dekad poszukiwali podobieństw pomiędzy łożyskiem a nowotworami. Łożysko w ciągu paru miesięcy rozwija się z kilku komórek do organu ważącego kilogram. Dostarcza płodowi tlen i substancje odżywcze w obcym dla niego otoczeniu. W taki sam sposób rozwijają się guzy nowotworowe - rosną w obcym środowisku - mówi profesor Ali Salanti z Uniwersytetu w Kopenhadze. To Salanti podczas testów nowej szczepionki przeciwko malarii zauważył wspomniany na wstępie węglowodan i natychmiast skontaktował się z profesorem Madsem Daugaardem z Kanady. Dalsze badania prowadzili już wspólnie. Zbadaliśmy funkcję tego węglowodanu. W łożysku odpowiada on za szybki wzrost. Eksperymenty wykazały, że tę samą rolę spełnia w komórkach nowotworowych. Umieściliśmy w jednym miejscu zarodźca malarii i komórki nowotworowe, a zarodziec zareagował tak, jakby komórki te były łożyskiem i się do nich przyczepił - mówi Salanti. Uczeni przetestowali następnie tysiące rodzajów komórek nowotworowych, m.in. nowotworów mózgu czy białaczki. Okazało się, że białko malarii przyczepia się do 90% z nich. Testy na myszach z nowotworami dały obiecujące wyniki. Na przykład w przypadku dającego przerzuty nowotworu kości pięć na sześć myszy przeżyło niemal 8 tygodni. Tak długo nie żyło żadne zwierzę z grupy kontrolnej. Połączenie białka i toksyny zabija komórki nowotworowe - mówi Daugaard. Wydaje się, że białko przyczepia się do komórek nowotworowych, natomiast generalnie pomija zdrowe tkanki. Odsetek przeżywalności u myszy, które otrzymywały związek białka i toksyny, był znacznie wyższy niż u nieleczonych zwierząt. Trzy dawki mogły zatrzymać wzrost guza, a nawet doprowadzić do jego zmniejszenia się - stwierdził doktorant Thomas Mandel Clausen. Uniwersytet w Kopenhadze powołał do życia firmę biotechnologiczną VAR2pharmaceuticals, która zajmie się prowadzeniem badań klinicznych nad potencjalnym lekiem. W najbardziej optymistycznej wersji testy kliniczne rozpoczną się w ciągu 4 lat. Najważniejsze pytanie brzmi: czy zadziała to u człowieka oraz jakie dawki będzie tolerował ludzki organizm, zanim pojawią się poważne skutki uboczne. Jednak jesteśmy optymistami, gdyż wydaje się, że to białko łączy się z węglowodanem obecnym wyłącznie w łożysku i komórkach nowotworowych - mówi Salanti. « powrót do artykułu
  3. Teleskop Kosmiczny Keplera odkrył gwiazdę, wokół której prawdopodobnie krąży duża grupa komet. Niezwykły wzorzec przygasania gwiazdy został zauważony na danych z Keplera przez internautów biorących udział w międzynarodowym projekcie poszukiwania egzoplanet. Dane z obserwacji gwiazdy KIC 8462852 były niezwykłe. Planeta przechodząca na tle gwiazdy powoduje, że jej światło na kilka godzin bądź dni zostaje częściowo przysłonięte. Takie spadki jasności są regularne. Tymczasem w przypadku KIC 8462852 zaobserwowano dwa niewielkie spadki jasności w roku 2009, długotrwały duży spadek w roku 2011 oraz serię wielu spadków w ciągu trzech miesięcy 2013 roku. Czasami jasność gwiazdy zmniejszała się aż o 20%. "Nie wierzyliśmy, że to prawdziwe dane - mówi Tabetha Boyajian z Yale University. Naukowcy sprawdzili urządzenia pod kątem występującego w nich błędu, ale okazało się, że wszystko jest w porządku. Dopiero wówczas uwierzyli, że mają do czynienia z dobrymi danymi. Musieli więc wyjaśnić, co w sposób tak nieregularny przysłania światło gwiazdy. Dla każdego wyjaśnienia, jakie wymyśliliśmy, szybko znajdowaliśmy kontrargumenty - dodaje Boyajian. Obserwacje przeprowadzone z Ziemi pozwoliły wykluczyć, że mamy do czynienia z gwiazdą zmienną oraz że dochodzi do interferencji ze strony pobliskich gwiazd. Uczeni doszli do wniosku, że gwiazdę przesłania pył. Trzeba było jednak odpowiedzieć na pytanie, skąd się on bierze. Kolizje pomiędzy asteroidami w ewentualnym pasie asteroid czy zderzenia pomiędzy dużymi obiektami nie przysłaniałyby gwiazdy tak często. Uczeni stwierdzili, że zmiany jasności gwiazdy można wyjaśnić obecnością grupy komet, które wokół niej krążą i są rozrywane przez oddziaływanie gwiazdy. Jeśli mają ekscentryczną orbitę i pojawiają się w pobliżu gwiazdy co mniej więcej 700 dni, rozpadanie się komet, pojawianie się pyłu, wyjaśniałoby to tak wielkie nieregularności w ilości światła docierającego do nas z KIC 8462852. Wspomniana gwiazda jest o około 50% większa od Słońca, jeśli zatem przyjęte wyjaśnienie jest prawdziwe, to mamy do czynienia z dużą ilością pyłu. Jest go tyle, że przesłoniłby znaczną część światła Słońca. Na razie nie mamy żadnych dowodów, by wokół KIC 8462852 krążyły planety. Jeśli jednak krążą i przechodzą przez ten pył, muszą doświadczać olbrzymiego deszczu meteorytów. Wygląda on jak kosmiczne fajerwerki, mówi Boyajian. Niestety, w roku 2013 Teleskop Keplera uległ awarii i obecnie nie pracuje tak precyzyjnie jak wcześniej. Nie mamy danych z roku 2015, kiedy to można by się spodziewać kolejnych zmian jasności gwiazdy. Niewykluczone jednak, że wiele zebrane przez Keplera dane kryją wiele innych niespodzianek. « powrót do artykułu
  4. Objawy wścieklizny u mężczyzny z Missouri przypominały zespół serotoninowy, stan wywołany zbyt dużą ilością tego neuroprzekaźnika w mózgu, np. w wyniku interakcji lub po przedawkowaniu pewnych leków. Gdy lekarze zorientowali się, co naprawdę odpowiada za stan 52-latka, na ratunek było już za późno. Ten przypadek pokazuje, że wścieklizna u ludzi jest śmiertelna i że [zawsze] musimy myśleć nieszablonowo - podkreśla dr Bhavana Chinnakotla z Uniwersytetu Missouri, która leczyła zmarłego. Mężczyzna trafił na ostry dyżur, gdy poczuł nagły i silny ból w szyi oraz mrowienie w lewej ręce. Lekarze stwierdzili, że chory cierpi na ból mięśni i stawów i podali mu miorelaksant (środek zwiotczający mięśnie) - cyklobenzaprynę. Jednak następnego dnia 52-latek miał gorączkę, pocił się i trząsł. Wtedy właśnie zdiagnozowano zespół serotoninowy, do którego objawów należą podwyższona temperatura ciała, nadmierne pocenie i drgawki. Objawy pasowały do obrazu syndromu, zwłaszcza że bywa on skutkiem zażycia/podania cyklobenzapryny - opowiada Chinnakotla. Mężczyzna odmawiał spożywania płynów i nie chciał, by założono mu aparat tlenowy. Lekarze nie zorientowali się, że to przejawy wodowstrętu i aerofobii, które czasem występują u ludzi z wścieklizną. Gdy leczenie na zespół serotoninowy nie pomagało, mężczyznę zbadano pod kątem różnych chorób zakaźnych, w tym gorączki zachodniego Nilu, syfilisu czy gorączki Gór Skalistych. Ponieważ wszystkie wyniki wyszły ujemne, lekarze postanowili porozmawiać z rodziną. Okazało się, że pacjent mieszkał w przyczepie blisko lasu i lubił fotografować dziką przyrodę. Wtedy zaczęto podejrzewać wściekliznę. Badania to potwierdziły. Stan chorego stopniowo się pogarszał. Rozwinął się wstrząs i niewydolność nerek. Mężczyzna przestał reagować. Nie występowały nawet odruchy z pnia mózgu. Po 2 tygodniach pobytu w szpitalu rodzina zdecydowała o odłączeniu 52-latka od respiratora. « powrót do artykułu
  5. Badając doniesienia nt. szczątkowych mięśni za ludzkimi uszami, naukowiec z Uniwersytetu Missouri odkrył, że prehistoryczne obwody nerwowe, które kiedyś umożliwiały poruszanie nimi, nadal reagują na dźwięki przyciągające uwagę. Amerykanin uważa, że analizowanie ich funkcji pozwoli zbadać pozytywne emocje u dorosłych oraz deficyty słuchowe u niemowląt. Prof. Steven Hackley wyjaśnia, że znaczące zmiany w ludzkim układzie słuchowym zaczęły zachodzić ponad 30 mln lat temu, wkrótce po wyewoluowaniu wyższych naczelnych [Haplorrhini]. Zmniejszyła się wielkość uszu. Zmieniła się też związana z nimi muskulatura. Hackley przeanalizował ponad 60 publikacji nt. szczątkowych mięśni uszu. Okazało się, że naukowcy zauważyli, że zwracając spojrzenie na lewo lub na prawo, ochotnicy lekko aktywowali mięśnie w tylnej ścianie małżowiny usznej. W ramach późniejszych badań mierzono słabą aktywność elektryczną, wyzwalaną w szczątkowych mięśniach przez wprowadzenie interesujących bądź intensywnych dźwięków. Choć niefunkcjonalna, mięśniówka małżowiny uaktywnia się podczas standardowych testów uwagi (fakt ten mogą wykorzystać naukowcy badający ewolucję mózgu). Gdy ochotnikom prezentowano nowe albo istotne dla zadania dźwięki, odruchy kierowały w ich stronę oczy i próbowały "poruszyć" uszami. Odruchy były jednak za słabe, by naprawdę poruszyć uszami. Podsumowując fakty, autor publikacji z pisma Psychophysiology przypomina, że choć niektórzy ludzie potrafią dowolnie poruszać uszami, kontrola odruchowa została utracona w toku ewolucji. Człekokształtne (Hominoidea) nie poruszają bowiem uszami, by wyrazić emocje ani nie wycofują ich w momencie zaskoczenia. Hackley przekonuje jednak, że obwody neuronalne, które odpowiadają za orientowanie małżowiny, przetrwały przez ponad 25 mln lat. Wskazują na to 3 linie dowodów: 1) kierowaniu spojrzenia silnie w jedną stronę towarzyszy aktywność elektromiograficzna (EMG) w pewnych mięśniach ucha i ledwie widoczne (2-3-mm) podwijanie grzbietowej krawędzi małżowiny, 2) przyciągnięcie uwagi przez nagłe dźwięki dobiegające zza głowy lub z boku wyzwala słabą reakcję EMG w mięśniu za uchem z właściwej strony, 3) odruchowe nasilenie sygnałów EMG w czasie testów wybiórczej uwagi sugeruje nieświadome próby zwrócenia uszu w kierunku dźwięku. Zupełna izolacja niedziałającego systemu motorycznego zapewnia nową perspektywę rozpatrywania teorii analizujących wkład w rozwój czynników wrodzonych i wychowania/doświadczenia. Rzuca bowiem nieco światła na rozwój neurologiczny i jego powiązania z czynnikami genetycznymi. « powrót do artykułu
  6. Grupa naukowców z MIT-u opracowała model najlepszej drogi załogowej wyprawy na Marsa z uwzględnieniem wykorzystania Księżyca. Jeśli pojazd mógłby zostać zatankowany paliwem produkowanym na Srebrnym Globie, to jego masa startowa na Ziemi mogłaby zostać zmniejszona nawet o 68%. Start z naszej planety jest często najkosztowniejszym elementem każdej podróży w przestrzeń kosmiczną. Już wcześniejsze badania sugerowały, że na Księżycu znajdują się zasoby pozwalające na produkcję z nich paliwa. Jeśli przed planowaną wyprawą na Marsa powstałaby na Księżycu infrastruktura umożliwiająca produkcję paliwa i zatankowanie zbiorników, marsjańska misja mogłaby być znacznie tańsza. Analizy przeprowadzone na MIT wykazały, że najbardziej efektywnym sposobem podróży byłoby wysłanie z Ziemi pojazdu, który zabrałby ze sobą tylko tyle paliwa, by wystarczyło ono na wejście na orbitę. Z kolei z powierzchni Księżyca wystrzelono by zatankowane zbiorniki, które trafiłyby na orbitę. Zbiorniki zostałyby przechwycone przez marsjański pojazd, a ten ruszyłby w dalszą podróż. To, co proponujemy jest zupełnym przeciwieństwem obecnie rozważanych pomysłów. Teraz zakłada się wystrzelenie pojazdu prosto w kierunku Marsa. Pojazdu, który zabrałby ze sobą wszystko, co potrzebne w podróży. My proponujemy sprzeczną z intuicją podróż okrężną wokół Księżyca. Jednak, gdy spojrzymy na to z szerszej perspektywy, to bardzo ekonomiczne rozwiązanie, gdyż nie trzeba zabierać wszystkie z Ziemi - mówi profesor Olivier de Weck. Dotychczas podczas badania kosmosu ludzie stosowali dwie strategie. Pierwsza zakłada zabieranie wszystkiego z Ziemi, druga zaś przewiduje misje z uzupełnieniem zapasów, jak ma to miejsce w przypadku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Jednak, jak mówią profesor de Weck oraz doktor Takuto Ishimatsu, na którego rozprawie doktorskiej oparto najnowszy pomysł, takie strategie nie sprawdzą się w przypadku eksploracji dalszych części kosmosu. Konieczne jest opracowani nowych metod, szczególnie w obliczu rosnących kosztów i coraz 'ciaśniejszych' budżetów agencji kosmicznych. Uczeni proponują, by podczas misji na Marsa oraz innych dalekich wypraw korzystać z zasobów, które można pozyskać po drodze. Musimy więc zastanowić się gdzie i jak można będzie produkować tlen, wodę czy paliwo. Z lodu obecnego zarówno na Księżycu jak i na Marsie można pozyskać nie tylko wodę, ale również paliwo. Istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że taki zasoby są dostępne. Jeśli założymy, że można je pozyskać musimy postawić sobie pytanie, czy będziemy to robić. Obecnie niemal nikt się nad tym nie zastanawia - mówi de Weck. Opracowany model zakłada, że paliwo będzie można produkować poza Ziemi oraz że zbiorniki z nim będzie można umieszczać w punktach Lagrange'a. Modelowanie matematyczne pozwala na odnalezienie optymalnej drogi do tych punktów przez pojazd, który będzie korzystał z pozostawionego w nich paliwa. Co prawda taka infrastruktura w kosmosie nie będzie niezbędna podczas pierwszej załogowej wyprawy na Marsa, ale jej istnienie pozwoli ludziom wielokrotnie wracać na Czerwoną Planetę. Naszym celem jest kolonizacja Marsa. Myślę, że równie ważne jest przetarcie drogi i zbudowanie odpowiedniej infrastruktury, która ułatwi podróżowanie pomiędzy planetami - mówi Ishimatsu. « powrót do artykułu
  7. Chodzenie w zróżnicowanym tempie pozwala spalić do 20% więcej kalorii niż chodzenie ze stałą prędkością. Większość dotychczasowych badań dotyczyła chodzenia ze stałą prędkością. Nasze studium stanowi brakujący element [układanki]. Mierzenie metabolicznego kosztu zmiany prędkości jest bardzo istotne, ponieważ ludzie nie żyją na bieżniach i nie przemieszczają się w stałym tempie. Odkryliśmy, że zmiany prędkości mogą znacząco zwiększyć energetyczny koszt chodu - wyjaśnia prof. Manoj Srinivasan z Uniwersytetu Stanowego Ohio. Jak podkreśla naukowiec, choć sam akt zmiany prędkości spala kalorie, koszt ten nie jest generalnie uwzględniany w oszacowaniach. Amerykanie wyliczyli, że energia potrzebna do rozpoczęcia i zatrzymania chodu stanowi do 8% energii zużywanej do normalnego chodzenia w ciągu dnia. Chodzenie z jakąkolwiek prędkością wymaga zużywania energii, ale zmianę prędkości można porównać do wciśnięcia pedału gazu. Zmiana energii kinetycznej człowieka wymaga większej pracy nóg i proces ten spala energię - opowiada dr Nidhi Seethapathi. Naukowcy prosili ochotników o zmianę prędkości chodu na bieżni poruszającej się ze stałą prędkością. Badani na zmianę chodzili prędko, tak by znajdować się z przodu taśmy, i wolno, by trzymać się końca taśmy. Srinivasan dodaje, że podczas eksperymentów innych badaczy zmieniano prędkość samej bieżni, a to oznacza, że urządzenie wykonywało część pracy za chodziarza. Studium potwierdziło, że pokonując krótsze dystanse, ludzie chodzą wolniej, a prędkość wzrasta z odległością do przebycia. Autorzy raportu z pisma Biology Letters podkreślają, że ich spostrzeżenia mają odniesienie do rehabilitacji, gdzie prędkość rozwijaną przez pacjenta traktuje się jak wskaźnik postępów. Dla różnych odcinków uzyska się różne prędkości. Niektórzy mierzą je dla stosunkowo krótkich tras, co jak dowodzą nasze badania, może prowadzić do systematycznego niedoszacowania postępów pacjenta. Doradzając, jak spalić więcej kalorii, Srinivasan podpowiada, by chodzić "dziwnie", inaczej niż zwykle: z plecakiem, z obciążnikami na nogach. [Dobrze jest] iść przez chwilę, a później się zatrzymywać i startować od nowa, a także iść krętą ścieżką, a nie po prostej. « powrót do artykułu
  8. Archeolodzy pracujący od dekady w regionie Tall el-Hammam w Jordanii sądzą, że odkryli pozostałości biblijnej Sodomy. Naukowcy trafili na resztki olbrzymiego miasta, największego w regionie. Znajdowało się ono na wschodnim brzegu Jordanu i było zamieszkałe w latach 3500-1540 przed Chrystusem. Nagle mieszkańcy je opuścili. Z Biblii dowiadujemy się, że Sodoma i Gomora znajdowały się u brzegów Jordanu na północ od obecnego położenia Morza Martwego. Sodoma była jednym z największych miast na wschód od rzeki. Została zniszczona przez Boga. W miejscu wykopalisk znaleziono wielkie miasto - od 5 do 10 razy większe niż inne miasta na tym obszarze - znajdowało się ono na wschód od Jordanu i zostało nagle opuszczone. Skojarzenie z Sodomą nasuwa się samo. Odkrycie wskazuje, że w epoce brązu w dolinie rzeki Jordan istniało zaawansowane, dobrze zorganizowane społeczeństwo, które było w stanie wybudować wielkie miasto i otoczyć je murami o grubości 5,2 i wysokości 10 metrów. Znaleziono też pozostałości bram miejskich, wież strażniczych i co najmniej jednej drogi. Dowody wskazują, że miasto rozkwitło, gdyż znajdowało się na ważnym szlaku handlowym, podobnie jak Sodoma. Pod koniec środkowego okresu epoki brązu mieszkańcy nagle porzucili swoje miasto. Zanim zaczęliśmy tutaj wykopaliska nauka nie wiedziała o istnieniu w tym miejscu ważnego miasta-państwa - mówi kierujący pracami Steven Collins z Trinity Southwestern University w Nowym Meksyku. W ogóle niewiele wiemy o epoce brązu na południu Doliny Jordanu, dodaje. Po zniknięciu mieszkańców region został opuszczony na 700 lat, a później znowu rozkwitł, na co wskazują pozostałości żelaznej bramy miasta. Nawet jeśli odnalezione ruiny to nie Sodoma, mamy do czynienia z ważnym znaleziskiem, które przyniesie nam nową wiedzę na temat historii badanego obszaru. Już teraz wiemy, że istniało tam wysoko zorganizowane społeczeństwo. Nie wiemy zaś, dlaczego miasto opuszczono. Brakuje też materiału z późnego okresu epoki brązu. Opuszczone około 1500 roku p.n.e. miasto zostało ponownie odbudowane w czasie epoki żelaza, setki lat później. « powrót do artykułu
  9. Od 10 lat międzynarodowy zespół próbuje rozłożyć wycinek mózgu młodego szczura na części i odtworzyć jego cyfrową wersję. Inicjatywą Blue Brain Project kierują naukowcy z Politechniki Federalnej w Lozannie (EPFL). Właśnie zaprezentowano pierwszy szkic rekonstrukcji, składający się z ponad 31 tys. neuronów, 55 warstw komórek i 207 podtypów neuronów. Henry Markram z EPFL i inni zrekonstruowali cyfrowo wycinek kory nowej (neokorteks). Wybrali właśnie ją, bo jest dobrze scharakteryzowana. W wirtualnym fragmencie uwzględniono typowe dla neokorteks neurony, odtworzono też system połączeń, w tym blisko 40 mln synaps. Rekonstrukcja wymagała ogromnej liczby eksperymentów. Toruje ona drogę przewidywaniu lokalizacji i liczby synaps, a nawet liczby przepływów jonów w ich obrębie - wyjaśnia Markram. Gdy rekonstrukcja się zakończyła, akademicy wykorzystali superkomputery do symulowania zachowania neuronów w różnych warunkach. Okazało się np., że modyfikując stężenie kationów wapnia, można było uzyskać większy zakres aktywności na poziomie obwodów, niż dało się przewidzieć tylko na podstawie cech poszczególnych neuronów. W czasie symulacji zaobserwowano wolne synchroniczne fale aktywności neuronów (tak jak w śnie), co sugeruje, że obwody neuronalne mogą się przełączać między różnymi stanami, leżącymi u podłoża ważnych zachowań. Przypomina to procesor komputera, który rekonfiguruje się, by skupić na pewnych zadaniach. Eksperymenty sugerują istnienie spektrum stanów, a to rodzi szereg nowych pytań, np. co się dzieje, gdy utkniemy w złym stanie? Zespół chce ulepszyć model i nadal badać teorię zależności od stanu. Z uzyskanymi dotąd wynikami można się zapoznać na stronie internetowej Blue Brain Project. « powrót do artykułu
  10. Zęby znalezione w jednej z jaskiń na południu Chin wskazują, że Homo sapiens dotarł na tereny obecnego Państwa Środka już 100 000 lat temu. Dotychczas większość naukowców uważała, że w tym czasie nasz gatunek nie oddalił się zbytnio od Afryki. To jedno z najważniejszych odkryć w Azji w ostatniej dekadzie - mówi archeolog Michael Petraglia z University of Oxford, który nie brał udziału w badaniach. W okręgu Daoxian położonym w prowincji Hunan znaleziono w jaskiniach 47 ludzkich zębów. Znajdowały się tam też pozostałości hien, gigantycznych pand i innych zwierząt. Nie znaleziono natomiast żadnych narzędzi, co może wskazywać, iż ludzie nie zamieszkiwali tych jaskiń, a zostali tam zawleczeni przez drapieżniki. Maria Martinón-Torres, paleontropolog z University Collega London, która wraz z Wu Liu i Xie-jie Wu z Instytutu Paleonologii i Paleoantropologii Kręgowców w Pekinie stała na czele grupy badawczej, jest pewna, że mamy do czynienia z zębami Homo sapiens. Problem stanowiło datowanie znaleziska. Po tak długim czasie zęby nie zawierały radioaktywnego węgla. Dlatego też datowanie przeprowadzono na podstawie osadów wapiennych w jaskini oraz wieku szczątków zwierzęcych. Uczeni stwierdzili, że zęby liczą sobie od 80 do 120 tysięcy lat. Odkrycie przeczy teorii, jakoby H. sapiens skolonizował duże obszary globu 50-60 tysięcy lat temu. Już wcześniej znajdowano poza Afryką stare szczątki naszych przodków. Na przykład w jaskiniach na terenie Izraela odkryto pozostałości H. sapiens liczące około 100 000 lat, jednak uznano to za dowód na nieudaną próbę wyjścia człowieka poza Afrykę. Teraz zdobyto dowód, że próba ta wcale nie była nieudana. To solidny jak skała dowód, że wcześni ludzie, bez wątpienia Homo sapiens, znaleźli się w tym czasie we wschodniej Azji - mówi Chris Stringer, palaoantropolog z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, który dotychczas uważał znaleziska z Izraela za dowód na nieudaną migrację. Teraz zmienił zdanie przekonany przez zęby z Daoxian. Określenie związku pomiędzy szczątkami z Daoxian a współczesnymi mieszkańcami Azji nie jest możliwe. Prawdopodobnie jednak tych wczesnych H. sapiens zamieszkujących Azję zastąpiły kolejne fale migracji. Mamy bowiem dowody genetyczne sugerujące, że obecni mieszkańcy Azji Wschodniej to potomkowie H. sapiens, którzy łączyli się z neandertalczykami przed 55-60 tysiącami lat. Do rozwiązania pozostaje też kolejna zagadka. Jak to się stało, że H. sapiens dotarł na wschód Azji o kilkadziesiąt tysięcy lat wcześniej niż do Europy. Najstarsze znalezione w Europie szczątki naszego gatunku liczą sobie 40 000 lat. Martinón-Torres uważa, że na drodze H. sapiens na Stary Kontynent mogli stanąć neandertalczycy oraz nieprzyjazny ludziom z Afryki klimat epoki lodowej. « powrót do artykułu
  11. Rząd Wielkiej Brytanii odmówił udzielenia gwarancji Julianowi Assange, że ten nie zostanie aresztowany, gdy uda się do szpitala na badania. Przed trzema laty założyciel Wikileaks schronił się w ambasadzie Ekwadoru w Londynie. Chciał w ten sposób uniknąć aresztowania i deportowania do Szwecji, gdzie został oskarżony o gwałt. Teraz, w związku z bólem ramienia chciał udać się na badania do pobliskiego szpitala. Po opuszczeniu ambasady może jednak zostać aresztowany. Ekwadorski minister spraw zagranicznych, Ricardo Patiño powiedział w państwowej telewizji, że Wielka Brytania powinna pozytywnie odpowiedzieć na prośbę Assange'a, by mógł on skorzystać z prawa do azylu, którego mu udzieliliśmy. Patiño poinformował, że Assange od trzech miesięcy cierpi na ciągły ból prawego ramienia, które ma ograniczoną ruchomość. Lekarz skierował mężczyznę na badania rezonansem magnetycznym. Assange zwrócił się do Foreign Office z oficjalną prośbą o zagwarantowanie mu bezpiecznego przejazdu i kilkugodzinnego pobytu w szpitalu. Brytyjczycy odpowiedzieli, że Assange może w każdej chwili opuścić ambasadę, ale nie gwarantują mu bezpiecznego przejazdu. « powrót do artykułu
  12. Gdy ich matka wypije bądź zje coś słodkiego, nienarodzone dzieci kobiet z cukrzycą ciężarnych wolniej reagują na dźwięki. Po raz pierwszy jakieś studium wykazało, że cukrzyca ciążowa matki może wpływać na to, jak szybko jej płód reaguje po posiłku na bodźce. Badanie rzuca nieco światła na to, jak cukrzyca matki może oddziaływać na aktywność mózgu jej dziecka - podkreśla dr Hubert Preissl ze Szpitala Uniwersyteckiego w Tybindze. W małym studium wzięło udział 40 kobiet w ciąży, w tym 12 z cukrzycą ciężarnych. Po nocnym poście panie wypiły roztwór 75 g glukozy. Niemcy mierzyli poziom cukru we krwi na czczo, a także godzinę i 2 h po spożyciu. Po każdym pobraniu krwi naukowcy stosowali bodźce słuchowe. Dźwięk z głośników doprowadzano za pomocą plastikowej tuby w miejsce na brzuchu, gdzie znajdowało się ucho płodu. Reakcję dziecka mierzono za pomocą magnetoencefalografii. Okazało się, że godzinę po wypiciu roztworu glukozy płody ochotniczek z cukrzycą ciężarnych wolniej reagowały na dźwięk od dzieci matek zdrowych; średni czas odpowiedzi wynosił, odpowiednio, 296 i 206 milisekund. Jak widać, działanie mózgu płodu zależy od metabolizmu matki. Mamy teorię, że metabolizm matki programuje metabolizm dziecka w sposób, który może mieć znaczenie dla ryzyka rozwoju otyłości i cukrzycy na późniejszych etapach życia. « powrót do artykułu
  13. W Monarto Zoo w Australii ciężarna szympansica Zombi przygarnęła młode, którego matka zmarła parę dni temu przy porodzie. Zombi nie tylko towarzyszyła umierającej Soonie, ale i zajęła się jej synem Boonem. Opiekunka Laura Hanley podkreśla, że nie słyszała dotąd, by szympansica z innego ogrodu zoologicznego zachowała się w ten sposób i została surogatką tak blisko terminu własnego porodu. Unikatowa sytuacja wzmacnia silnie więzi w stadzie i uwypukla podobieństwo [...] do najbliższych żyjących krewnych, czyli ludzi - dodaje dr Hanley. Co ciekawe, na samym początku Boonem zaopiekował się samiec Gombe. Później do gry wkroczyła Zombi, która zajmuje się samczykiem jak własnym dzieckiem. Ponieważ Zombi urodzi w ciągu nadchodzących tygodni, Australijczycy monitorują przebieg zdarzeń, by sprawdzić, czy mając własne niemowlę, nadal będzie się opiekować Boonem. Zombi to pewna siebie i kompetentna matka, wspierana przez swoje wspaniałe stado. Nie możemy niczego stwierdzić z całą pewnością, ale jeśli jakiś szympans ma podołać opiece nad dwoma maluchami naraz, to będzie to właśnie Zombi. Specjaliści chcą zostawić sprawy naturalnemu biegowi i zainterweniują tylko wtedy, jeśli samica będzie mieć problemy albo młode będą wymagać dokarmiania. Boon (Szczęście) przebywa na wybiegu z resztą stada. Jego matka, 19-letnia Soona, została znaleziona martwa w piątek rano. Naukowcy sądzą, że przyczyną zgonu były powikłania porodowe, ale do końca wyjaśni to dopiero zaplanowana sekcja zwłok. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy pracujący przy Wielkim Zderzaczu Hadronów opisali to, co dzieje się podczas zderzenia protonów. Po dwuletniej przerwie Wielki Zderzacz Hadronów (LHC) rozpoczął pracę z najwyższą przewidzianą dla niego mocą. Cząsteczki zderzają się z energią 13 teraelektronowoltów (TeV). Profesorowie Yen-Jie Lee, Gunther Roland i Bolek Wyslouch z MIT-u opublikowali na łamach Physical Letters B wyniki swoich eksperymentów. Podczas rozruchu LHC wykorzystano dwa strumienie protonów poruszające się naprzeciwko siebie z prędkością bliską prędkości światła. Każdy strumień składał się z 476 paczek po 100 miliardów protonów każda. Do zderzeń pomiędzy protonami dochodziło co 50 nanosekund. Uczeni przeanalizowali 20 milionów interakcji pomiędzy wiązkami protonów i znaleźli w nich 150 000 przypadków zderzeń proton-proton. W każdym takim przypadku przeanalizowali liczbę powstałych cząstek oraz kąt ich poruszania się. Okazało się, że wskutek przeciętnego zderzenia protonu z protonem powstaje około 22 hadronów, które głównie rozpraszały się wzdłuż płaszczyzny poprzecznej wokół miejsca zderzenia. Okazało się też, że w porównaniu ze zderzeniami o energii 7 Tev przy 13 TeV powstaje około 30% więcej cząstek. Profesor Lee zauważa, że wyniki tych badań potwierdzają hipotezę mówiącą, iż wraz ze wzrostem energii zderzeń rosną szansę na znalezienie nieznanych obecnie cząstek. Jednak aby je odnaleźć, naukowcy muszą dowiedzieć się więcej o typowych wynikach kolizji. Przy wyższej intensywności pracy w każdej sekundzie zaobserwujemy setki milionów zderzeń. Problem w tym, że niemal wszystkie te zdarzenia są typowe, będą tworzyły tło. Naprawdę musimy dobrze rozumieć to tło, żeby być w stanie wyodrębnić z niego nowe sygnały. Przygotowujemy się do potencjalnego odkrycia nowych cząstek - stwierdza Lee. Energia 13 teraelektronowoltów to bardzo mała dawka energii. Tyle ma jej lecący komar. Jednak, gdy jest ona upakowana w protonie biliardy razy mniejszym od komara, gęstość energii staje się kolosalna. Gdy protony się zderzą, zostają rozbite na swoje części składowe, które mogą wchodzić w interakcje i stworzyć nowe cząstki. Naukowcy starają się więc przewidzieć liczbę nowych cząstek powstających ze zderzeń, gdyż pomogłoby to w obliczeniu prawdopodobieństwa wykrycia nowych cząstek. Jednak problem w tym, że obecnie stosowane modele pozwalają na przewidywania z prawdopodobieństwem 60-70 procent, zatem są bardzo niedokładne. Przy wiązkach o wysokiej jasności możemy mieć do 100 zderzeń, więc obecne modele dają zbyt dużą niepewność odnośnie szumu tła, mówi Lee. Uczony wraz z zespołem wpadli na pomysł, jak zwiększyć precyzję obliczeń. Wykorzystali w tym celu wykrywacz CMS, który używa magnesu o bardzo silnym polu magnetycznym. Podczas zderzeń powstają lekkie cząstki o niewielkim pędzie, które nie zaginają swoich torów w polu magnetycznym CMS-a, ale podążają do głównej części LHC. Naukowcy wyłączyli więc magnes CMS-a, dzięki czemu mogli bardzo precyzyjnie policzyć cząstki, powstałe w czasie zderzenia. Obliczenia były na tyle precyzyjne, że margines błędu zmniejszył się z 30-40 do zaledwie kilku procent. Teraz uczeni, mogąc dokładnie przewidzieć, ile cząstek powstanie podczas zderzenia, mogą też precyzyjnie wyodrębnić szum tła i z większą precyzją wykrywać ewentualne nowe cząstki powstające w akceleratorze. Uczeni chcą w najbliższym czasie przeprowadzić podobny eksperyment w odniesieniu do jonów ołowiu, z których każdy zawiera 208 protonów i neutronów. W czasie ich zderzeń pojawiają się setki interakcji i powstaje niezwykle gęste medium, w którym, jak sądzą naukowcy, panują warunki podobne do tych z czasu Wielkiego Wybuchu. « powrót do artykułu
  15. Na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (MSK) prowadzone są badania nad tym, jak mózg zmienia się w kosmosie i jak sobie z tym radzić. Wcześniejsze badania i raporty astronautów sugerowały, że w warunkach mikrograwitacji trudniej jest kontrolować ruchy i wykonywać zadania intelektualne. Ludzie mają bowiem problemy z równowagą i doświadczają złudzeń. Studium Spaceflight Effects on Neurocognitive Performance: Extent, Longevity, and Neural Bases (NeuroMapping) ma pomóc w zbadaniu zmian w budowie i działaniu mózgu oraz określeniu, po jakim czasie od powrotu na Ziemię zanikają. Przed i po locie w kosmos oprócz testów behawioralno-poznawczych przeprowadzany jest także funkcjonalny rezonans magnetyczny (fMRI); astronauci pokonują na czas tory przeszkód oraz rozwiązują zadania badające pamięć przestrzenną, zdolność tworzenia mentalnych obrazów i manipulowania trójwymiarowymi obiektami. Na MSK testy pamięci przestrzennej są powtarzane, prowadzone są też testy adaptacji czuciowo-ruchowej i skomputeryzowane ćwiczenia, które wymagają jednoczesnego myślenia i poruszania. Astronauci wykonują te zadania krótko po przybyciu, w połowie misji i pod koniec półrocznego lotu. Przyglądamy się objętości różnych struktur mózgowych i sprawdzamy, czy ich kształt bądź rozmiar zmienia się w ciągu lotu - opowiada Rachael D. Seidler z Uniwersytetu Michigan. Na Ziemi układ przedsionkowy (układ równowagi) mówi nam, jak głowa porusza się w stosunku do grawitacji, ale w kosmosie taki układ odniesienia znika. Powoduje to złudzenia, a także trudności z koordynacją ruchów oczu i głowy. Naukowcy podkreślają, że problemy te mogą mieć poważne skutki dla astronautów, zwłaszcza przy zmianie warunków grawitacyjnych, np. podczas lądowania na Marsie. W takiej sytuacji powinni oni nadal być w stanie używać narzędzi, prowadzić łazik czy uciec z miejsca wypadku. Odkrywając fizyczne mechanizmy stojące za zmianą zachowania i ustalając, ile czasu potrzeba do adaptacji, uczeni będą mogli stwierdzić, jak wspomóc odkrywców kosmosu. Ważne jest też ustalenie, czy astronauci powrócą na Ziemi do normy, bo zmiany w mózgu się cofną, czy też raczej mózg nauczy się kompensować zmiany, do których doszło w kosmosie. « powrót do artykułu
  16. Izraelski projektant Kobi Shikar wpadł na pomysł stworzenia drona dostawczego. Pozornie pomysł to nie nowy, gdyż takie drony testuje już Amazon, jednak urządzenia Shikara tym by się różniły od innych dronów, że nie wznosiłby się w powietrze. Jeżdżące po ulicach drony byłyby kompromisem pomiędzy szybkim i sprawnym dostarczeniem paczki, a zagrożeniami związanymi z przenoszeniem przedmiotów drogą powietrzną nad głowami ludzi oraz możliwością zakłócenia przez drona ruchu samolotów załogowych. Dron o nazwie Transwheel miałby zostać wyposażony w odbiornik GPS, kamery oraz łączność z internetem. Ładunek umieszczony byłby na górze urządzenia i podtrzymywany przezeń dwoma automatycznymi ramionami. Po otrzymaniu zamówienia dron jechałby pod wskazany adres i dostarczał pakunek zamawiającemu, którego rozpoznawałby za pomocą technologii rozpoznawania twarzy. Zgodnie z koncepcją Shikara drony byłyby wyposażone w podobny mechanizm utrzymywania równowagi, co Segway. Drony Transwheel mogłyby pracować w grupach, dzięki czemu byłyby w stanie przenosić duże i ciężkie ładunki. Na koncepcyjnym materiale wideo widzimy 12 dronów przenoszących pełnowymiarowy kontener. Shikar ma nadzieję, że dzięki zainteresowaniu jakim jego projekt cieszy się wśród internautów, uda mu się zebrać pieniądze na zbudowanie prototypu. « powrót do artykułu
  17. Amerykański sąd federalny orzekł, że Stanowa Rada Psychologiczna Kentucky nie może cenzurować tekstów poradnikowych w gazetach. Sprawa dotyczy Johna Rosemonda, którego kolumna z poradami cieszy się tak wielkim wzięciem, że jest publikowana w ponad 200 gazetach na terenie USA. Rosemond reklamuje się jako "psycholog rodzinny". Mężczyzna ma dyplom z psychologii i prawo do wykonywania zawodu na terenie Karoliny Północnej. Wspomniana na wstępie organizacja stwierdziła, że Rosemond nie może udzielać porad na terenie Kentucky i w 2013 roku wysłała mu oficjalne żądanie zaprzestania działalności. Rosemond podał Radę do sądu. Przed sądem Rada powołała się na, nieprofesjonalną zdaniem organizacji, poradę, by matka zabrała synowi telefon komórkowy w nadziei, że to spowoduje, iż przestanie być odludkiem. Sąd opowiedział się jednak po stronie Rosemonda i zabronił organizacji wykorzystywania swoich wpływów do ograniczania wolności słowa. Rada próbowała argumentować, że wypowiedzi Rosemonda nie są chronione gwarancjami konstytucyjnymi, gdyż są to wypowiedzi na polu zawodowym. Zauważono, że administracja rządowa ma prawo w pewnych przypadkach, m.in. tych dotyczących relacji pomiędzy udzielającym profesjonalnej porady a jego klientem, ograniczać wolność wypowiedzi. Sędzia White zaznaczył jednak, że pomiędzy Rosemondem a czytającymi go osobami nie istnieje związek profesjonalista-klient. Rosemond nie wie, kim jest ten nastolatek. Nikt nie wie, o kim Rosemond pisał, ani czy osoba ta mieszka w Kentucky. Nie wiadomo, czy rodzice nastolatka przeczytali odpowiedź, nie wiadomo, czy się zastosowali do porady, a tym bardziej nie wiadomo, czy ktoś tutaj ucierpiał. Co więcej Rosemond nie otrzymuje wynagrodzenia od osób, którym udziela porad. Mówiąc wprost - format pytań i odpowiedzi wykorzystywany przez Rosemonda jest niczym innym jak wypowiedzią literacką. Nie istnieje tutaj związek pomiędzy profesjonalistą a klientem, zatem doktryna prawna mówiąca o odpowiedzialności zawodowej za słowa nie ma tutaj zastosowania, stwierdził sąd. « powrót do artykułu
  18. W USA zapadł niekorzystny dla Apple'a wyrok, który może oznaczać, że koncern będzie musiał zapłacić 862 miliony dolarów odszkodowania za naruszenie patentu. Sąd uznał bowiem, że koncern wykorzystał technologię, do której prawa posiada Wisconsin Alumni Research Foundation (WARF). To niedochodowa organizacja, która zajmuje się komercjalizacją technologii opracowanych na University of Wisconsin-Madison. W 2014 roku WARF wystąpiła przeciwko Apple'owi do sądu twierdząc, że firma nielegalnie wykorzystała opatentowaną w 1998 roku technologię poprawy wydajności układów scalonych. Zadaniem ławy przysięgłych było stwierdzenie, czy procesory A7, A8 oraz A8X wykorzystywane w iPhone'ach oraz iPadach naruszają patent WARF. Ława uznała racje organizacji, a sędzia William Conley wydał wyrok, zgodnie z którym Apple może zostać zobowiązane do wypłacenia nawet 862,4 miliona dolarów odszkodowania. Teraz rozpocznie się kolejna część procesu, której celem będzie stwierdzenie, jakie odszkodowanie należy się WARF. Spór się jednak na tym nie skończy. W ubiegłym miesiącu WARF złożył w sądzie kolejny proces, w którym stwierdza, że należąca doń technologia została wykorzystana również w procesorach A9 i A9X Apple'a. « powrót do artykułu
  19. Zespół z Uniwersytetu w Exeter i Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego przez 16 lat śledził losy 3720 mężczyzn i 1414 kobiet i wykazał, że siedzenie, czy to w pracy, czy w domu, nie wiąże się z podwyższonym ryzykiem zgonu. Raport opublikowany na łamach International Journal of Epidemiology przeczy wynikom wcześniejszych badań, które sugerowały, że siedzenie jako takie szkodzi nawet tym osobom, które rutynowo dużo chodzą lub ćwiczą. Nasze studium unieważnia obecne poglądy na zagrożenia zdrowotne wynikające z siedzenia i wskazuje, że problem leży raczej w braku ruchu, a nie czasie spędzanym na siedzeniu. Stała pozycja, kiedy wydatkowanie energii jest niskie, może być szkodliwa dla zdrowia, bez względu na to, czy jest to siedzenie, czy stanie. Rezultaty podają w wątpliwość korzyści wynikające z wykorzystania biurek, przy których można zarówno siedzieć, jak i stać (a pracodawcy coraz częściej decydują się na ich zakup) - wyjaśnia dr Melvyn Hillsdon z Uniwersytetu w Exeter. Nasze ustalenia sugerują, że skrócenie czasu siedzenia może nie być tak istotne dla ryzyka zgonu, jak wcześniej twierdzono i że priorytetem zdrowia publicznego powinno być zachęcanie ludzi do większej aktywności - dodaje dr Richard Pulsford. Uczestnicy brytyjskiego studium odpowiadali na pytania o ogólny czas siedzenia oraz siedzenie w 4 konkretnych sytuacjach: w pracy, w czasie wolnym, podczas oglądania telewizora i w czasie wolnym poza oglądaniem telewizora. Poza tym wywiad dotyczył kwestii związanych z ruchem: ilości chodzenia w czasie dnia i czasu poświęcanego na aktywność o umiarkowanym bądź dużym nasileniu. Autorzy badania wzięli poprawkę na wiek, płeć, pochodzenie etniczne, status socjoekonomiczny, ogólny stan zdrowia, palenie, spożycie alkoholu oraz dietę. Okazało się, że w 16-letnim okresie obserwacyjnym żadna z pięciu miar siedzenia nie wpłynęła na ryzyko śmiertelności. W ramach przyszłych badań naukowcy chcą m.in. sprawdzić, czy długie okresy siedzenia wiążą się ze wzrostem częstości występowania chorób, w tym chorób serca czy cukrzycy typu 2. « powrót do artykułu
  20. Eksperci z University of Cambridge ostrzegają, że średnio 87,7% urządzeń z Androidem zawiera co najmniej jedną z 11 znanych krytycznych dziur. Dane do analizy zebrano za pomocą aplikacji "Device Analyzer", która jest bezpłatnie dostępna w Play Store od maja 2011 roku. Naukowcy zebrali dane z ponad 20 400 urządzeń, których właściciele zgodzili się na wzięcie udziału w badaniu. Uzyskane w ten sposób informacje porównano z informacjami o 13 krytycznych dziurach odkrytych od roku 2014. Każde z urządzeń zostało przez naukowców ocenione jako 'bezpieczne' lub 'niebezpieczne' w zależności od tego, czy było załatane czy nie. Po przeanalizowaniu uzyskanych danych eksperci doszli do wniosku, że za większość problemów z bezpieczeństwem Androida odpowiadają producenci OEM. To właśnie oni okazują się wąskim gardłem, przez które użytkownicy nie otrzymują poprawek dla krytycznych dziur. Stworzono nawet specjalny ranking producentów, w którym wzięto pod uwagę liczbę dni, w czasie których urządzenie było wolne od znanych dziur (Free), odsetek urządzeń, na których zainstalowano najnowszą wersję Android (Update) oraz średnią liczbę dziur znajdujących się na jakimkolwiek urządzeniu danej firmy (Mean). Powstał w ten sposób indeks FUM, z którego dowiadujemy się, że najbezpieczniejsze są urządzenia Google'a z rodziny Nexus. Uzyskały one 5,2 punktu na 10 możliwych. Kolejne firmy w rankingu to LG, Motorola, Samsung, Sony i HTC. Niska punktacja, jaką uzyskał Nexus wynika z dwóch zasadniczych przyczyn. Pierwsza to fakt, że nawet gdy poprawka jest już gotowa i znajduje się na witrynie Nexus System Image, jej dostarczenie do wszystkich urządzeń trwa zwykle dwa tygodnie. Drugi problem to fakt, że zarówno Google jak i producenci OEM zapewniają wsparcie jedynie przez dwa lata. W badaniach wzięli też udział posiadacze starszych niż dwuletnie urządzeń. Problemem są też firmy reprezentowane w badaniach. Obecnie najwięksi producenci telefonów z Androidem to Samsung, Huawei, Xiaomi i Lenovo. W badaniach dobrze reprezentowany był jedynie Samsung i on został wymieniony w rankingu FUM. Zjawisko to da się łatwo wytłumaczyć faktem, że aplikacja Device Analyzer, za pomocą której prowadzono badania, jest dostępna w oficjalnym sklepie Google Play, zaś wielu użytkowników, szczególnie w Chinach, korzysta z innych sklepów niż oficjalny Google'a. Analiza pokazuje, jak wiele problemów stoi przed Androidem. Co prawda zarówno Google jak i niektórzy producenci OEM publikują poprawki co miesiąc, jednak po pierwsze są one przeznaczone tylko dla urządzeń nie starszych niż dwuletnie, po drugie - trafiają one wyłącznie do urządzeń flagowych danego producenta. Większość smartfonów z Androidem to nie urządzenia flagowe, zatem pozostają one słabo zabezpieczone. Wydaje się, że jedynym wyjściem na zapewnienie środowisku Android odpowiedniego bezpieczeństwa jest wzięcie przez Googla odpowiedzialności i regularne publikowanie poprawek, które będą trafiały na wszystkie urządzenia z tym systemem. « powrót do artykułu
  21. W sobotni wieczór wrocławianie mieli szansę odwiedzić pracownie badawcze, do których na co dzień mają dostęp tylko nieliczni. A to za sprawą Nocy Laboratoriów – akcji edukacyjnej zorganizowanej po raz pierwszy przez firmę Nokia Networks oraz Wrocławskie Centrum Badań EIT+. Laboratorium teleinformatyczne Nokii, pracownia badań nad in vitro Uniwersytetu Przyrodniczego, Centrum Innowacji 3M, warsztaty z kriogeniki i genetyki we Wrocławskim Parku Technologicznym, Laboratorium Mikroskopii Elektronowej Wrocławskiego Centrum Badań EIT+, pokaz oględzin miejsca zdarzenia przeprowadzony przez wrocławską Policję czy sesja poświęcona zachowaniu przedmiotów w niskich temperaturach w Międzynarodowym Laboratorium Silnych Pól Magnetycznych i Niskich Temperatur – to tylko część atrakcji, jakie czekały na zwiedzających. Staraliśmy się zaprosić do współpracy przy Nocy Laboratoriów różnorodnych partnerów, dzięki czemu w programie wydarzenia każdy chętny mógł znaleźć coś dla siebie. Wielu osobom udało się tej nocy odwiedzić nawet kilka miejsc, co nas bardzo cieszy, bo takie było główne założenie akcji – mówi Sylwia Pilarska, organizatorka z Nokii Networks. Impreza, wzorowana na założeniach Nocy Muzeów, pokazała, że mieszkańcy Wrocławia są zainteresowani nauką i ciekawi tego, co dzieje się w firmach i instytucjach. Miejsca na poszczególne tury zwiedzania rozeszły się w kilka pierwszych dni zbierania zgłoszeń. Podczas Nocy Laboratoriów wszystkich partnerów odwiedziło prawie 4000 osób! Byli to zarówno studenci, jak i 3-pokoleniowe rodziny. Chcieliśmy, aby była to impreza dla wszystkich i ten plan się powiódł w 100%. Jesteśmy bardzo zadowoleni, zwłaszcza, że słyszeliśmy wiele pozytywnych opinii od odwiedzających – mówi Klaudia Piątek, organizatorka z Wrocławskiego Centrum Badań EIT+. « powrót do artykułu
  22. Większość materiałów kurczy się pod wpływem zimna i rozszerza pod wpływem ciepła. Naukowcy wciąż nie do końca rozumieją, dlaczego ciała stałe zachowują się w ten sposób. Tymczasem fizyk Jason Hancock z University of Connecticut bada substancję, która kurczy się pod wpływem ciepła, a rozszerza pod wpływem zimna. Badania nad trifluorkiem skandu pomogą zrozumieć, dlaczego wraz ze zmianą temperatury zmienia się objętość, a to z kolei pomoże tworzyć bardziej wytrzymałe materiały. Ciała stałe zbudowane są z atomów połączonych za pomocą wiązań sieci krystalicznej. Jako, że każde z tych wiązań, gdy się rozszerza, oddziałuje na wiązania sąsiednie, a wszystkie rozszerzają się tak samo i oddziałują na sąsiadów z taką samą siłą, materiał nie powinie się ani rozszerzać ani kurczyć. W wielu zastosowaniach taki model się sprawdza. Wyjaśnia rozpraszanie neutronów i promieniowania rentgenowskiego oraz wiele innych zjawisk optycznych, wyjaśnia prędkość fal dźwiękowych, elastyczność i przewodnictwo cieplne, nawet temperaturę graniczną w niektórych nadprzewodnikach - mówi Hancock. Nie wyjaśnia jednak, dlaczego materiały zmieniają objętość pod wpływem temperatury. Hancock i jego student Sahan Handunkanda postanowili więc przyjrzeć się trifluorkowi skandu w nadziei, że jego nietypowe właściwości pozwolą na wyjaśnienie zagadki rozszerzalności cieplnej. Trifluorek skandu zachowuje się naprawdę niezwykle. Nie tylko znacznie kurczy się gdy jest podgrzewany nawet do 1100 kelwinów (826 stopni Celsjusza), ale zachowuje stabilną strukturę krystaliczną od niemal zera absolutnego do 1800 kelwinów (1527 stopni Celsjusza), kiedy to zaczyna się topić. Niewiele materiałów jest tak stabilnych. W większości dochodzi do jakiejś zmiany fazy i przemieszczania się atomów. Amerykanie uzyskali doskonały kryształ trifluorku skandu z Kireńskiego Instytutu Fizyki w Krasnojarsku i poddali go badaniom za pomocą promieniowania rentgenowskiego w Advanced Photon Source w Argonne National Laboratory. Badania wykazały, że molekuły trifluorku skandu wydają się obracać w miejscu, nawet w temperaturach bliskich zeru absolutnemu. Cała struktura jest bardziej "miękka" niż większość materiałów w temperaturze 0 kelwinów. Ta "miękkość" wskazuje, że materiał jest na krawędzi zmiany fazy, ale do zmiany tej nigdy nie dochodzi. Taka zmiana w tak niskiej temperaturze to kwantowe przejście fazowe, które jest przedmiotem bardzo intensywnych badań. Dane uzyskane podczas badania trifluorku skandu sugerują, że istnieje bardzo silny związek pomiędzy siłami kwantowymi, a kurczeniem się materiału w miarę jego ogrzewania się. Hancock i Handunkanda zapowiadają dalsze badania nad tym zjawiskiem. « powrót do artykułu
  23. Krępowanie ruchów języka niemowlęcia utrudnia mu odróżnianie dźwięków mowy. Studium zespołu z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej to pierwsze badanie, które bezpośrednio powiązało ruchy w obrębie jamy ustnej dziecka z percepcją słuchową mowy. Kanadyjczycy umieszczali w ustach 6-miesięcznych dzieci anglojęzycznych rodziców gryzaki. Maluchy słuchały dwóch głosek "d" z języka hindi. Okazało się, że gdy gryzak krępował ruchy czubka języka, dzieci nie umiały ich odróżnić. Jeśli jednak mogły swobodnie poruszać językiem, zadanie nie sprawiało im problemu. Dotąd badania dot. rozwoju percepcji mowy i nabywania języka uznawały doświadczenie słuchowe za główny czynnik napędzający. Teraz wydaje się jednak, że naukowcy powinni się również przyjrzeć aktywności ustnej niemowląt - podkreśla dr Alison Bruderer. Autorzy publikacji z pisma PNAS dodają, że wyniki nie oznaczają, że rodzice powinni zabrać dzieciom smoczki i gryzaki. Powinno się natomiast ustalić, ile czasu potrzeba na swobodne poruszanie językiem, by postrzeganie mowy rozwinęło się prawidłowo. Uczeni dodają także, że ich rezultaty rzucają nieco światła na sytuację dzieci z zaburzeniami motorycznymi dot. jamy ustnej: z rozszczepem podniebienia, paraliżem czy ankyloglosją (krótkim wędzidełkiem języka). « powrót do artykułu
  24. U młodzieży spędzanie długich godzin w Internecie stwarza ryzyko nadciśnienia. Wśród 134 nastolatków, uznanych przez badaczy ze Szpitala Henry'ego Forda w Detroit za intensywnych użytkowników Internetu, podwyższone ciśnienie występowało u 26 osób. Autorzy raportu z Journal of School Nursing podkreślają, że to pierwsze studium, wskazujące na związek między czasem spędzanym w Sieci i nadciśnieniem. Korzystanie z Internetu to część codziennego życia, ale nie możemy pozwolić, by ten nawyk nami zawładnął. W opisywanym badaniu osoby z grupy intensywnych użytkowników spędzały w Sieci średnio 25 godzin tygodniowo. Ważne, by młodzi ludzie robili sobie regularne przerwy od komputera czy smartfona i angażowali się w jakąś aktywność fizyczną. [...] Praktyka pokazuje, że po 2 godziny Internetu 5 dni w tygodniu wystarczą - podkreśla dr Andrea Cassidy-Bushrow. Amerykanie analizowali dane 335 osób w wieku 14-17 lat. Ochotnicy wypełniali kwestionariusz, dotyczący korzystania z Internetu w tygodniu poprzedzającym badanie stanu zdrowia, w tym ciśnienia. Pytano w nim m.in. o sposób spędzania czasu w Internecie, liczbę adresów e-mail czy dobową liczbę godzin w Sieci. Na potrzeby studium za korzystanie z Internetu uznano odwiedzanie stron WWW, wysyłanie i odbieranie poczty, korzystanie z komunikatora, gry, odrabianie prac domowych, e-zakupy, ściąganie oprogramowania, a także tworzenie witryn. Okazało się, że w domu lub w szkole młodzież spędzała w Sieci średnio 15 godzin tygodniowo. Za intensywnych użytkowników uznano 43% chłopców i 39% dziewcząt. W porównaniu do osób rzadko korzystających z Sieci, w grupie spędzającej tam sporo czasu nadwaga występowała dużo częściej (26 vs. 43%). « powrót do artykułu
  25. Analitycy zwracają uwagę na ostatnie zmiany w Microsofcie, które mogą mieć duży wpływ na przyszłość rynku pecetów. Koncern z Redmond dokonał restrukturyzacji, w ramach której powstał m.in. wydział o nazwie More Personal Computing. Jego pierwsze wyniki finansowe poznamy w najbliższym raporcie kwartalnym, jednak już teraz można stwierdzić, że wewnątrz Microsoftu powstał potężny wydział, a jego celem jest przygotowanie się na zmiany na rynku pecetów oraz konkurowanie z Apple'em. Jak informuje Microsoft, gdyby More Personal Computing działał przez cały ostatni kwartał, to jego przychód sięgnąłby 9,2 miliarda USD (kwartalny przychód całego koncernu to 22,2 miliarda), a gdyby działał przez cały rok podatkowy 2015, który dla Microsoftu zakończył się 30 czerwca, to przychody wydziału sięgnęłyby 43 miliardów USD (93,6 miliarda przychodów miał cały Microsoft). Innymi słowy, części, z których zbudowano More Personal Computing zapewniły dotychczas 42% kwartalnych i 46% rocznych przychodów Microsoftu. Dla porównania Acer zanotował w ostatnim kwartale 1,9 miliarda USD przychodów, a Apple - 49,6 miliarda. Jednak większość przychodów Apple'a pochodzi z iPhone'a. Gdyby wziąć pod uwagę tylko część komputerów osobistych, to przychody Apple'a z tego tytułu wyniosły 6 miliardów USD. Stworzenie nowego wydziału to realizacja wizji Steve'a Ballmera, którą Satya Nadella w większość odrzucił. Model biznesowy More Personal Computing bardzo przypomina model biznesowy Apple'a. Wydział będzie zajmował się nie tylko systemem operacyjnym, grami i wyszukiwaniem, ale również sprzętem projektowanym i produkowanym przez Microsoft, co pozwoli na zintegrowanie oprogramowania, usług i sprzętu w takim stopniu, w jakim nie są zdolni zrobić tego producenci OEM. Taki właśnie model przyniósł ogromny sukces Apple'owi. A Microsoft, pokazując ostatnio swój nowy sprzęt, w tym pierwszy laptop własne produkcji, wprost porównywał go do sprzętu Apple'a. Pozycjonowali wszystko w odniesieniu do Apple'a - mówi Bob O'Donnell, analityk z Technalysis Research. To powrót do dawnych dni, do konkurencji Microsoft kontra Apple, dodaje. Strategia Apple'a, a teraz i Microsoftu, na rynku konsumenckim polega na skupieniu się na najdroższych urządzeniach. Co prawda sprzedaje się ich stosunkowo niewiele, ale margines zysku jest tam największy. Większość producentów OEM działa zaś z bardzo niskim marginesem zysku, gdyż prowadzą ze sobą ostrą walkę o klienta. Tim Bajarin z Creative Strategies uważa, że Microsoftowi nie chodzi wyłącznie o zapewnienie sobie większego marginesu zysku. Mocniejsze zaangażowanie się w sprzęt to także strategia obronna, gdyż jeśli Microsoft zacznie tracić kluczowych partnerów, musi mieć sposób na kontynuowanie obranej przez siebie strategii rozpowszechniania ekosystemu Windows. Przemysł pecetów się kurczy i prawdopodobnie pozostaną na nim tylko wielcy gracze. Firmy takie jak Toshiba, Acer czy Asus mogą mieć problemy z utrzymaniem się na rynku. Jeśli tak się stanie, to zmniejszy się liczba partnerów OEM Microsoftu, stwierdza analityk. Bajarin przypomina, że spośród trzech największych partnerów Microsoftu - Lenovo, Della i HP - jedynie HP wykazuje duże zainteresowanie rynkiem pecetów. Jeśli HP nie powiedzie się na tym rynku, może mieć to duży wpływ na Microsoft. HP może nie być w stanie sprzedać tyle komputerów osobistych, by do klientów trafiała odpowiednia liczba Windows, uważa Bajarin. Microsoft uczy się więc, jak tworzyć świetny sprzęt, dzięki czemu będzie miał rozwiązanie na wypadek, gdyby jego partnerzy OEM nie dawali sobie rady na rynku, dodaje analityk, którego zdaniem ostatnia prezentacja urządzeń z rodziny Surface to nie li tylko zaprezentowanie nowego sprzętu, ale również ważna strategiczna deklaracja koncernu z Redmond. Niewykluczone więc, że w niedalekiej przyszłości Microsoft zajmie się tym, czym obecnie zajmują się jego niewielcy partnerzy OEM. Na tym jednak nie koniec. More Personal Computing mogłoby zostać w przyszłości wydzielone z Microsoftu. Od czasu do czasu wśród analityków i obserwatorów rynku pojawiają się głosy o potrzebie podziału Microsoftu. Niezależny analityk Ben Thompson uważa, że wydzielenie Windows i sprzętu byłoby korzystne dla koncernu. Thompson twierdzi, że Microsoft skupiony jest na swojej historycznej strategii, której centrum stanowi Windows. Dzieje się to jednak kosztem innych produktów, przede wszystkim Office. Niektóre z ostatnich działań Nadelli Thompson interpretuje jako odchodzenie od strategii "przede wszystkim Windows". Zdaniem analityka, najkorzystniejszym rozwiązaniem dla Microsoftu byłoby podzielenie się na dwie firmy. Jedna zajmowałaby się Windows, a druga Office'em i chmurami. I nie ma znaczenia, czy byłby to formalny podział - dodaje analityk. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...