Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Trzeciego listopada po 17-miesięcznym remoncie miało miejsce oficjalne otwarcie jednej z największych atrakcji turystycznych Rzymu - Fontanny do Trevi. Renowacja kosztowała 2,2 mln euro. Zespół 26 konserwatorów oczyścił zabytek i uzupełnił ubytki. Zajęto się też stalowymi wspornikami. To gwarancja, że nie dojdzie do powtórki sytuacji z 2012 r., gdy po szczególnie ciężkiej zimie zaczęły odpadać fragmenty konstrukcji. Odnowę sfinansował dom mody Fendi. W zamian za to przez 4 lata w pobliżu fontanny może wisieć jego tablica. Warto odnotować, że Fendi wyłożył także 320 tys. EUR na oczyszczenie Quattro Fontane (kompleks 4 fontann zamówił papież Sixtus V). « powrót do artykułu
  2. Microsoft zdecydował, że od 1 listopada 2016 roku producenci pecetów nie będą mogli wytwarzać komputerów z preinstalowanym Windows 7. Koncern z Redmond opublikował właśnie dokument "Windows Lifecycle Fact Sheet", z którego dowiadujemy się, że 31 października 2016 roku będzie ostatnim dniem, w którym producentom OEM można będzie budować takie maszyny. Takie same zastrzeżenia dotyczą Windows 8.1. Jedyny systemem z rodziny Windows 7, który można będzie dłużej preinstalować na komputerach, to Windows 7 Professional. Maszyny z tym OS-em będą powstawały do roku 2017. Komputery z preinstalowanym Windows 7 nie znikną ze sklepów po wspomnianej dacie. Ograniczenia dotyczą bowiem budowania maszyn z preinstalowanym systemem, nie zaś sprzedaży tych, które przed wspomnianymi datami zostały wytworzone. Przypomnijmy, że sprzedaż samodzielnych kopii Windows 7 zakończyła się 31 października 2013 roku. Osobne kopie Windows 8 zaprzestano sprzedawać po 31 października 2014 roku, a Windows 8.1 - po 1 września 2015. Za półtora roku, 11 kwietnia 2017 roku, całkowicie kończy się wsparcie dla systemu Windows Vista. W przypadku Windows 7 podstawowe wsparcie zakończyło się 13 stycznia 2015 roku, a wsparcie rozszerzone kończy się 14 stycznia 2020 roku. Posiadacze Windows 8 mogą liczyć na wsparcie podstawowe do 9 stycznia 2018, a wsparcie rozszerzone zakończy się 10 stycznia 2023. Dla Windows 10 wsparcie podstawowe potrwa do 13 października 2020 roku, a rozszerzone - do 14 października 2025. « powrót do artykułu
  3. W studium porównującym cechy fizyczne samic i samców danaidów wędrownych (Danaus plexippus) wykazano, że choć samice mają mniejsze skrzydła i mięśnie lotne, ich skrzydła są grubsze i unoszą mniejszą wagę w przeliczeniu na jednostkę powierzchni (cal kwadratowy). Dzięki temu są bardziej wytrzymałe i w locie zapewniają lepsze osiągi. Oba te elementy odgrywają ważną rolę w determinowaniu wyników migracji. Dotąd nie mieliśmy pojęcia, czemu samice są lepszymi lotnikami od samców, ale to studium pozwala rozwiązać tę kwestię - opowiada Andy Davis z Uniwersytetu Georgii. W ramach eksperymentu Davis i student Michael Holden mierzyli skrzydła i inne części ciała 47 samców i 45 samic monarcha, skupiając się głównie na cechach ważnych dla latania, w tym na stosunku rozmiarów skrzydeł do wielkości ciała, wielkości mięśni lotnych czy grubości skrzydeł. Spodziewaliśmy się, że odkryjemy, że samice mają większe mięśnie lotne, tymczasem było dokładnie na odwrót. Największe mięśnie miały samce - opowiada Holden. Analizy pokazały jednak, że ciała samic są lżejsze w stosunku do rozmiaru skrzydeł, co oznacza, że skrzydła unoszą mniejszą masę. Dzięki temu lot samic jest bardziej wydajny. [...] Przy każdym uderzeniu skrzydeł samice zużywają mniej energii do przesunięcia ciała. Dodatkowo skrzydła samic są znacząco grubsze, co zmniejsza ryzyko złamania lub starcia w czasie migracji. Duet naukowców zebrał duży zasób danych nt. parametrów lotu danaidów. Uważamy, że nasze prace przyczynią się do lepszego zrozumienia cyklu migracji i będą stanowić punkt odniesienia dla kolejnych badaczy [...] - podsumowuje Davis. « powrót do artykułu
  4. Francuscy badacze snu natrafili na intrygujący paradoks: choć somnambulicy znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka bólu głowy/migreny w okresie czuwania, w czasie epizodów sennowłóctwa często nie odczuwają bólu nawet w sytuacji urazu. Wyniki badania przekrojowego pokazały, że po wzięciu poprawki na różne czynniki, np. depresję czy bezsenność, w porównaniu do grupy kontrolnej, somnambulicy prawie 4-krotnie częściej wspominali o historii bólów głowy i 10 razy częściej o migrenach. Wśród somnambulików z co najmniej jednym epizodem obejmującym uraz aż 79% nie odczuwało bólu w czasie urazu (ludzie ci nadal spali). Naszym najbardziej zaskakującym spostrzeżeniem był brak percepcji bólu w czasie epizodów sennowłóctwa. Jako pierwsi wspominamy o związkach somnambulizmu z analgezją - podkreśla dr Regis Lopez z CHU Gui de Chauliac w Montpellier. Francuzi zebrali 100-osobową grupę kontrolną i równoliczną grupę ludzi ze zdiagnozowanym somnambulizmem (55 mężczyzn i 45 kobiet). Średni wiek pacjentów wynosił 30 lat. Nasilenie bólu w ciągu dnia oszacowywał specjalista. Do oceny częstości bólu głowy na przestrzeni życia i jego cech zastosowano kwestionariusz samoopisu. Czterdziestu siedmiu somnambulików wspominało o przynajmniej jednym epizodzie obejmującym uraz. Co istotne, tylko 10 osób przez ból natychmiast się obudziło; 37 nic nie bolało w czasie epizodu, ból pojawił się jednak później w nocy albo rano. Autorzy publikacji z pisma Sleep wspominają np. o pacjencie, który doznał paru złamań, wyskakując z okna na 3. piętrze, który nie odczuwał bólu do momentu, aż obudził się potem w nocy. Kolejny pacjent złamał sobie nogę, spadając w czasie wspinaczki na dach swojego domu. Zaczął czuć ból dopiero po przebudzeniu rankiem. Podejrzewamy istnienie dysocjacyjnej aktywności mózgu, która oddziałuje [...] m.in. na postrzeganie bólu [nocycepcję] - podsumowuje Lopez. « powrót do artykułu
  5. Miłośników historii, a szczególnie historii prawa, z pewnością ucieszy najnowsza inicjatywa o nazwie "Free the Law" podjęta przez Harvard Law School i platformę badawczo-analityczną Ravel Law. Obie instytucje rozpoczynają digitalizowanie całej kolekcji orzeczeń sądowych będącej w posiadaniu Uniwersytetu Harvarda. To jeden z największych na świecie zbiorów materiałów prawniczych. Teksty zostaną bezpłatnie udostępnione w internecie. W zbiorach Wydziału Prawa Uniwersytetu Harvarda znajduje się 40 000 książek (ok. 40 000 000 stron) z wyrokami sądowymi. Są wśród nich oryginalne wyroki, jakie zapadały jeszcze przed uchwaleniem Konstytucji USA. To - poza zbiorami Biblioteki Kongresu - największy i najbardziej kompletny zbiór nt. prawa USA na świecie. Zawiera on wyroki zarówno sądów federalnych jak i stanowych. Harvard Law School Library, największa na świecie biblioteka prawnicza, tworzy swoje zbiory od 200 lat. Wspomniane materiały trafią także na platformę Ravel Law, wykorzystuje wyspecjalizowane algorytmy i metody uczenia się maszyn do szybkiego przeszukiwania dokumentów prawnych. Skanowanie olbrzymich zbiorów będzie odbywało się na Harvard Library Innovation Lab. Dysponuje ono wyspecjalizowanym sprzętem zdolnym do zdigitalizowania 500 000 stron tekstu tygodniowo. Jeszcze w bieżącym miesiącu w internecie zostaną udostępnione dokumenty dotyczące Kalifornii. Twórcy "Free the Law" zapowiadają, że całą kolekcję zeskanują i udostępnią w internecie do połowy 2017 roku. Można będzie ją przeglądać na witrynie www.ravellaw.com. « powrót do artykułu
  6. Spadek liczebności waleni, ryb, ptaków morskich i dużych zwierząt lądowych zaburzył obieg materii organicznej w przyrodzie. Międzynarodowy zespół naukowców pracujących pod kierunkiem uczonych z Oxford University przeprowadził badania, w których pokazuje, jak ważną rolę odgrywają zwierzęta w obiegu składników odżywczych i jak bardzo proces ten został zaburzony. Masowy spadek populacji wielu zwierząt spowodował, że zniszczeniu uległ efektywny mechanizm obiegu składników odżywczych, przede wszystkim fosforu. Uczeni oceniają, że obecna zdolność waleni i wielkich zwierząt lądowych do recyklingu składników odżywczych wynosi zaledwie 6% tego, co przed masowym spadkiem ich liczebności. Uczeni wyjaśniają, że wiele waleni i innych ssaków morskich żywi się w bogatych wodach na głębokości około 100 metrów, a wydalając transportują składniki odżywcze na powierzchnię. W ciągu ostatnich 300 lat populacja waleni zmniejszyła się o 66-90 procent. Wcześniej zwierzęta te przemieszczały z głębin na powierzchnię około 340 000 ton składników odżywczych rocznie. Obecnie przemieszczają około 75 000 ton. Naukowcy oszacowali to samo zjawisko w odniesieniu do ptaków morskich oraz ryb, które migrują pomiędzy wodami słonymi i słodkimi. Gdy zwierzęta te wydalają, padają ofiarami lądowych drapieżników czy ich ciała ulegają na lądzie rozkładowi, przemieszczają składniki odżywcze z oceanów na lądy. Oszacowano, że w przeszłości ryby i ptaki morskie przemieszczały z oceanu na ląd około 150 000 ton fosforu rocznie. Za większość transportu (140 000 ton) odpowiedzialne były ryby, a ptaki przemieszczały około 6300 ton. Obecnie ilość transportowanych w ten sposób składników odżywczych zmniejszyła się o ponad 90%. Podczas badań naukowcy użyli modelu matematycznego podobnego do tego, jaki fizycy używają do dystrybucji ciepła. Wcześniej nie przypisywano zwierzętom zbyt istotnej roli w przemieszczaniu składników odżywczych. Wykazaliśmy, że w przeszłości to właśnie zwierzęta odgrywały kluczową rolę w utrzymaniu żyzności Ziemi. Wymieranie populacji spowodowało, że ich rola uległa gwałtownemu zmniejszeniu, mówi doktor Christopher Doughty. Fosfor to kluczowy nawóz. Jego łatwo dostępne źródła mogą wyczerpać się już w ciągu 50 lat. Wydaje się, że odnowienie populacji zwierząt może pomóc w transporcie fosforu z oceanów na lądy. « powrót do artykułu
  7. Eksperci uważają, że wyrzuconą na plażę w Dunvegan na wyspie Skye młodą samicę grindwala poturbowały delfiny. Obrażenia były na tyle poważne, że weterynarze musieli ją uśpić. Na korpusie i płetwach ok. 3-letniego cielęcia widoczne były ugryzienia. Przedstawiciele Scottish Marine Animals Stranding Scheme i Hebridean Whale and Dolphin Trust (HWDT) sądzą, że za atakiem stoją delfiny butlonose (sugerują to średniej wielkości przerwy między śladami zębów). Na razie to tylko podejrzenia, bo na wyniki sekcji zwłok trzeba jeszcze poczekać. Jeśli winę rzeczywiście ponoszą delfiny, to drugi znany nam przypadek z Wielkiej Brytanii. Martwe grindwale są często wymywane na brzeg, a od czasu do czasu obserwuje się stranding żywych osobników, rzadko jednak mają one tego rodzaju obrażenia - opowiada dr Conor Ryan, specjalista ds. pojawień i strandingu HWDT. Charlie Phillips z Whale and Dolphin Conservation dywaguje, że urazy mogły powstać w czasie wspólnej zabawy albo doszło do aktu agresji. Delfiny i walenie kontaktują się ze sobą w środowisku morskim i stanowi to nieodłączną część ich naturalnego zachowania. Warto przypomnieć, że u wybrzeży Szkocji mieszka najdalej wysunięta na północ populacja delfinów butlonosych. « powrót do artykułu
  8. Twórcy projektu Tor poinformowali o udostępnieniu wersji beta oprogramowania Tor Messenger. Ma to być odpowiedzią na rosnącą inwigilację obywateli ze strony rządów. Protokół Tor umożliwia bezpieczne anonimowe nawigowanie po internecie. Teraz ci, którzy obawiają się o bezpieczeństwo swojej komunikacji, mogą skorzystać z Tor Messenger. Bazuje on na aplikacji Instantbird, która pozwala na łączenie się z różnymi systemami komunikacyjnymi. Tor Messenger współpracuje z wieloma sieciami, takimi jak Jabber, IRC, Google Talk, Facebook Chat, Twitter i Yahoo. Komunikacja odbywa się w tradycyjnym modelu klient-serwer. Jednak z serwerem łączysz się za pomocą Tora, zatem trasa twojego sygnału jest ukryta, mówią przedstawiciele Tora. Na razie Tor Messenger ma pewne niedociągnięcia. Nie wspiera na przykład dwustopniowego uwierzytelniania. Ale to ważny krok w dobrym kierunku i jestem pewien, że dwustopniowe uwierzytelnianie szybko zostanie zaimplementowanie, mówi analityk Tom Raftery z RedMonk. Tor Messenger jest dostępny dla Windows, OSX-a oraz 32- i 64-bitowego Linuksa. « powrót do artykułu
  9. Ludzie potrafią odczuwać empatię w stosunku do robotów. Naukowcy z Uniwersytetu Technologicznego w Toyohashi i Uniwersytetu w Kioto zdobyli neurofizjologiczne dowody na empatyzowanie z "cierpiącymi" robotami. Japończycy wskazali także na różnice w empatii w stosunku do ludzi i robotów. Piętnastu podpiętych do EEG zdrowych dorosłych oglądało zdjęcia rąk ludzi i robotów w niebolesnych i bolesnych sytuacjach (np. podczas przecięcia palca nożem). Okazało się, że potencjały wywołane były w obu przypadkach podobne, jednak w porównaniu do warunków niebolesnych, przy oglądaniu cierpiącego człowieka stwierdzono [efekt wyprzedzenia, czyli] dodatnie przesunięcie fazy wznoszącej potencjału [czynnościowego na elektrodach ciemieniowych] P3 [...]. Czegoś podobnego nie zauważono w przypadku robotów. Różnica współodczuwania w stosunku do ludzi i robotów zanikała w fazie opadającej potencjału z P3 (500-650 ms) - opowiada prof. Michiteru Kitazaki. Opóźnienie 1. fazy przebiegającego od góry do dołu procesu (ang. top-down process) może wynikać z trudności czy niezdolności do przyjęcia perspektywy robota. « powrót do artykułu
  10. W Indonezji ma miejsce największa na świecie katastrofa ekologiczne XXI wieku. Trwające od wielu tygodni pożary niszczą olbrzymie połacie lasów i mokradeł, zagrażają skrajnie zagrożonym gatunkom i przyczyniają się do gigantycznej emisji gazów cieplarnianych. Władze Indonezji poinformowały, że dotychczas w walce z pożarami zginęło 19 osób, a 500 000 obywateli tego kraju cierpi na choroby dróg oddechowych. Wielu przedstawicieli zagrożonych gatunków, jak orangutany, pantery mgliste, biruang malajski czy nosorożce i tygrysy sumatrzańskie, zmuszonych było opuścić swoje siedziby. Indonezyjska Narodowa Agencja Lotnicza i Kosmiczna poinformowała, że dotychczas spłonęło 21 000 kilometrów kwadratowych lasów i mokradeł. Z kolei amerykański World Resources Institute szacuje, że każdego dnia pożary emitują do atmosfery więcej gazów cieplarnianych niż wynosi dobowa emisja Stanów Zjednoczonych, drugiego największego truciciela na świecie. Cały region z utęsknieniem wypatruje czystego powietrza. Wskutek pożarów cierpią nie tylko mieszkańcy Indonezji, ale także Filipin, Tajlandii, Malezji czy Singapuru. W regionie tym pożary zdarzają się dość często. Niejednokrotnie są one wywoływane przez rolników, którzy nielegalnie wypalają roślinność, by zyskać tereny pod upraw. Jednak skala tegorocznych pożarów jest gigantyczna. Sytuację pogorszyło rozwijające się właśnie El Nino, które przyniosło suszę. Co prawda malezyjscy meteorolodzy zapowiedzieli początek pory deszczowej, jednak nie wiadomo, kiedy deszcze spadną nad Indonezją. Olbrzymie pożary mogą opóźnić je o całe miesiące. Pewną nadzieję dają ostatnie - naturalne i sztucznie wywołane - opady nad Sumatrą i Borneo. Oczyszczają one powietrze. Jeśli będzie padało nad całą Indonezję, łatwiej będzie kontrolować pożary. Na Borneo ponownie otwierane są szkoły, które zamknięto z obawy o zdrowie dzieci, a mieszkańcy wyspy po raz pierwszy od wielu tygodni widzą czyste niebo. Singapurski minister ochrony środowiska krytykuje władze w Indonezji i wzywa je do zdecydowanej walki z firmami wypalającymi roślinność pod uprawy. Singapur wszczął odpowiednie kroki prawne i domaga się wysokich odszkodowań od indonezyjskich przedsiębiorstw. « powrót do artykułu
  11. Naukowcy ze Szkoły Medycznej Perelmana Uniwersytetu Pensylwanii donoszą, że nauka nie zna ponad 90% wirusów DNA ze zdrowej ludzkiej skóry. Wirom skóry (zbiór wszystkich tutejszych wirusów) został nawet przez nich nazwany wirusową ciemną materią. Autorzy publikacji z pisma mBio opracowali narzędzia do analizy wiromu, które zostały udostępnione innym badaczom. W załączniku do artykułu ujawniono np. algorytmy do sekwencjonowania DNA. Zważywszy na potencjalny wpływ tych wirusów na komórki skóry i na rezydujące na niej bakterie, istnieje realna potrzeba ich lepszego zrozumienia. Dotąd stosunkowo niewiele zrobiono w tej dziedzinie, po części z powodu kwestii technicznych. Dla przykładu: wymazy pobrane ze skóry będą zawierać głównie ludzkie i bakteryjne DNA i tylko trochę wirusowego materiału genetycznego [...] - tłumaczy dr Elizabeth A. Grice. Podczas wcześniejszych prób mapowania wykorzystywano bazy danych znanych genów bakteryjnych (w ten sposób wśród DNA ludzi i bakterii można było zidentyfikować materiał genetyczny wirusów). Takie podejście oznacza jednak pominięcie nieskatalogowanych wirusów. Posługując się zoptymalizowanymi technikami izolowania z wymazów skórnych wirusopodobnych cząstek (ang. virus-like particles, VLPs) oraz badając bardzo niewielkie ilości materiału, Amerykanie mogli skupić się na DNA wirusów. Analiza próbek pobranych od 16 zdrowych osób pokazała, że najliczniejszym zakażającym komórki skóry wirusem był wirus brodawczaka ludzkiego (HPV). Co jednak istotne, większość DNA z VLPs nie pasowała do genów z baz danych. Ponad 90% stanowi coś, co nazywamy wirusową ciemną materią - ma ona cechy materiału genetycznego, ale nic nie wiadomo o jej przynależności taksonomicznej. Odkrycia unaoczniły powiązania między wiromem i mikrobiomem skóry. Większość znalezionego wirusowego DNA wydaje się bowiem należeć do bakteriofagów. Kiedy zespół Grice zsekwencjonował bakteryjne DNA ze skóry ochotników, zauważono unikatowe sekwencje łącznikowe ciągów zgrupowanych, regularnie rozmieszczonych krótkich sekwencji palindromicznych CRISPR (od ang. Clustered Regularly Interspaced Short Palindromic Repeats). CRISPR to system obrony bakterii przed egzogennymi elementami genetycznymi, np. bakteriofagami. CRISPR składa się z prostych powtórzeń (ang. direct repeats), rozdzielonych wspomnianymi unikatowymi sekwencjami łącznikowymi (ang. spacer). Sekwencje łącznikowe zawierają fragmenty DNA fagów lub plazmidów, w omawianym przypadku fragmenty DNA wykrytych wcześniej przez naukowców bakteriofagów. Mimo że wyniki pokazują, że większość fizjologicznych wirusów skóry rezyduje w tutejszych bakteriach, via mikrobiom skóry nadal mogą one wpływać na nasze zdrowie. Znaleziono m.in. geny pochodzenia wirusowego, które mogą np. zwiększać oporność na antybiotyki. Amerykanie wykazali, że wirom poszczególnych części skóry jest różny. Zespół pobrał wymazy z dłoni, czoła, pachy, pępka itd. i ustalił, że to w zgięciu ramienia wirom jest najbardziej różnorodny. Obecnie ekipa Grice wykorzystuje swoje metody do badania zmian wiromu skóry pod wpływem promieniowania ultrafioletowego czy antybiotyków. « powrót do artykułu
  12. Andrew Barry doktorant z Laboratorium Nauk Komputerowych i Sztucznej Inteligencji (CSAIL) na MIT oraz jego opiekun, profesor Russ Tedrake, stworzyli nowy system wykrywania przeszkód na drodze dronów. Dzięki niemu dron może lecieć z prędkością nawet 48 km/h i omijać przeszkody. Obaj naukowcy udostępnili wideo, na którym dron wyposażony w ich system leci do celu po wyznaczonej ścieżce, wykrywając na bieżąco przeszkody o istnieniu których wcześniej nie wiedział. Widoczny na zdjęciu pojazd został stworzony z ogólnodostępnych części. Koszt jego budowy wyniósł 1700 dolarów. Dron waży około 0,5 kilograma, rozpiętość jego skrzydeł wynosi 86 centymetrów. Na każdym skrzydle zamontowano kamerę oraz procesor przetwarzający dane. System wykrywający przeszkody działa 20-krotnie szybciej niż inne podobne systemy. Kamery pracują z prędkością 120 klatek na sekundę, a oprogramowanie potrzebuje zaledwie 8,3 milisekundy do przeanalizowania każdej z klatek. "Systemy takie jak lidar są zbyt ciężkie, by umieszczać je na małym samolocie, a wcześniejsze tworzenie map terenu, po którym ma latać dron jest niepraktyczne. Jeśli chcemy, by drony poruszały się szybko i były w stanie samodzielnie nawigować, potrzebujemy szybszych algorytmów" -mówi Barry. CSAIL wyjaśnia w jaki sposób działa nowy system. Tradycyjne algorytmy analizują obraz przechwycony przez kamerę i przeszukują go stopniowo na odległość 1 metra, 2 metrów, 3 metrów i tak dalej, by stwierdzić, czy na drodze pojazdu znajduje się jakiś obiekt. Takie podejście wymaga jednak dużych mocy obliczeniowych, a to oznacza, że bez specjalnego sprzętu przetwarzającego dane dron nie może latać z prędkością większa niż 10 km/h. Barry zdał sobie sprawę, że przy prędkościach z jakimi może poruszać się jego dron, poszczególne klatki obrazu nie różnią się zbytnio od siebie. Dlatego też można poddać analizie jedynie niewielką część danych z kamery. Analizuje więc to, co znajduje się 10 metrów przed dronem. Sam Barry mówi: nie musisz wiedzieć, co jest bliżej czy dalej. W miarę, jak się poruszasz, przesuwasz swój horyzont o kolejne 10 metrów i dopóki w odległości 10 metrów nie ma przeszkody, możesz utworzyć pełną mapę otoczenia wokół pojazdu. « powrót do artykułu
  13. Inżynierowie z MIT-u stworzyli magnetyczną proteinową nanocząstkę, która może być używana do śledzenia komórek lub interakcji pomiędzy nimi. Jest ona odpowiednikiem naturalnej proteiny ferrytyny. Ferrytyna tak naprawdę nie ma właściwości magnetycznych. To właśnie wyjaśniamy w naszej pracy. Manipulowaliśmy proteiną tak, by wzmocnić jej właściwości - mówi profesor Alan Jasanoff. Nowa białkowa nanocząstka może być stworzona wewnątrz komórki, dzięki czemu możliwe jest obrazowanie komórek czy ich sortowanie. To eliminuje potrzebę oznaczania komórek za pomocą syntetycznych cząstek. Naukowcy od dawna tworzą sztuczne nanocząstki magnetyczne, które mają służyć do obrazowania komórek i ich śledzenia. Trudno jest jednak wprowadzić te cząstki do interesujących nas komórek. Uczeni z MIT-u spróbowali innego podejścia. Dostarczyli do docelowej komórki gen, który pobudza komórkę do produkcji magnetycznej proteiny. Zamiast wytwarzać nanocząstkę w laboratorium i dostarczać ją do komórki, wystarczy, że wprowadzimy gen kodujący odpowiednią proteinę, stwierdza Jasanoff. Za wzór dla swojej nanocząstki uczeni wykorzystali ferrytynę, której zadaniem jest utrzymywanie żelaza w dostępnej i nieszkodliwej dla komórek formie. Stworzyli około 10 milionów odmian ferrytyny i testowali je na komórkach drożdży. Gdy już wyłonili najbardziej obiecującą odmianę, stworzyli z niej czujnik magnetyczny zbudowany ze zmodyfikowanej ferrytyny wzbogaconej o proteinę wiążącą się z białkiem o nazwie streptoawidyna. To pozwalało wykrywać, czy streptoawidyna jest obecna w komórkach drożdży. W podobny sposób można wykrywać inne związki obecne w komórkach. Zmodyfikowana proteina ma tę przewagę nad ferrytyną, że jest bardziej bogata w żelazo, ma zatem znacznie silniejsze właściwości magnetyczne, dzięki czemu powinna dawać bardzo dobry obraz na rezonansie magnetycznym. Naukowcy mówią, że genetycznie modyfikowana ferrytyna może zostać przygotowana tak, by komórki, które mają ją wytwarzać, produkowały ją po otrzymaniu konkretnego sygnału, np. gdy zaczynają się dzielić lub różnicują się w inny typ komórek. To pozwoliłoby na precyzyjne śledzenie takich zjawisk. Profesor Jasanoff ma nadzieję, że nowa proteina przyda się również w terapiach z użyciem komórek macierzystych. Tego typu terapie stają się coraz popularniejsze, potrzebujemy zatem nieinwazyjnych narzędzi pozwalających na śledzenie i ocenę postępów leczenia, stwierdza. Bez takich narzędzi trudno byłoby stwierdzić, jaki wpływ terapia ma na organizm, czy też dlaczego nie zadziałała. Obecnie naukowcy pracują nad zaadaptowaniem użycia magnetycznych protein w komórkach ssaków. « powrót do artykułu
  14. Osiemdziesiąt cztery lata temu hollywoodzki aktor John Barrymore zrobił sobie pamiątkę ze słupa totemowego należącego do alaskańskiego plemienia Tlingit. Po długim okresie tułania się po ogródkach kalifornijskich rezydencji i leżenia w magazynie muzeum na Hawajach totem ma zostać zwrócony Indianom. Prawie 12-m obiekt dotrze na Alaskę 6 listopada. Barrymore musiał przymocować słup do swojego 36,5-m jachtu i kontynuował rejs na północ - opowiada emerytowany profesor Uniwersytetu Alaskańskiego Stephen J. Langdon. Wg Langdona, w opublikowanej w 2001 r. książce znajdowało się zdjęcie ekipy Barrymore'a, która ładowała słup totemowy na łódź. Podpis głosił, że aktor kupił go na Wyspie Księcia Walii. Profesor twierdzi jednak, że żadne z indagowanych źródeł nie potwierdzało, że obiekt został przejęty legalnie. John, dziadek Drew Barrymore, zainstalował totem w ogrodzie swojej kalifornijskiej rezydencji. W 1944 r. odkupił go inny amerykański aktor Vincent Price. Słup stał w kolejnym ogródku do 1981 r., kiedy to Price i jego żona Coral Browne postanowili podarować rzeźbę Muzeum Sztuki w Honolulu. Langdon zlokalizował słup w muzeum, gdy natknął się na zdjęcie Price'a przy totemie. Na zlecenie plemienia profesor udał się w 2013 r. na Hawaje. Z jego śledztwa wynikało niezbicie, że słup totemowy to święty obiekt, część dziedzictwa kulturowego [Tlingitów], dlatego niezwłocznie zdecydowaliśmy, że powinien wrócić do domu - podkreśla Stephan Jost, dyrektor Muzeum Sztuki w Honolulu. Pod koniec października kilku przedstawicieli plemienia przyjechało do Honolulu na ceremonię przekazania. Słup trafi do centrum dziedzictwa, a w wiosce Klawock zostanie zainstalowana jego replika. « powrót do artykułu
  15. Większość czujników, dzięki którym nasze urządzenia domowe zyskały miano "inteligentnych", pracuje dzięki temu, że wykrywa zmiany w oporności elektrycznej w obecności pola magnetycznego. Zwykle urządzenia takie (zwane w skrócie MR) są wykonane z krzemu. Teraz naukowcy z Narodowego Uniwersytetu Singapuru stworzyli MR z grafenu i azotku boru. Jest ono 200-krotnie bardziej czułe od urządzeń krzemowych. Azotek boru został umieszczony na płachcie grafenu i w ten sposób powstał materiał, przez który elektrony mogą przepływać bardzo szybko. Całość jest bardzo czuła na obecność pola magnetycznego zarówno o wysokim, jak i niskim natężeniu. Co więcej zmiana temperatury nie wpływa negatywnie na jego właściwości. To dodatkowa zaleta w porównaniu z krzemowymi MR, które przestają pracować gdy temperatura przekroczy 127 stopni Celsjusza. Nowy układ zachowuje się odwrotnie. Im wyższa temperatura, tym jest bardziej czuły. Gdy sięgnie ona 127 stopni Celsjusza jest 8-krotnie bardziej czuły niż wówczas, gdy pracuje w temperaturze pokojowej. Profesor Yang Hyunsoo, jeden z twórców nowego chipa mówi, że oznacza to, iż z czujników MR można będzie wyeliminować kosztowne układy korygujące temperaturę, które są konieczne np. gdy czujnik jest montowany w samochodzie. Co więcej, odpowiednio manipulując napięciem można decydować o mobilności elektronów w czujniku, dobierając tym samym jego właściwości. « powrót do artykułu
  16. Rozpowszechnienie się autonomicznych samochodów ma - w założeniu - znacząco zmniejszyć liczbę wypadków i ofiar na drogach. Jednak z nowego raportu wynika, że obecnie jazda takimi pojazdami jest... znacznie bardziej niebezpieczna niż poruszanie się samochodami kierowanymi przez ludzi. Brandon Schoettle i Michael Sivak z University of Michigan Transportation Research Institute (UMTRI) przeanalizowali dane dotyczące podróży autonomicznych samochodów Google'a, Delphi Automotive i Volkswagena. Naukowcy stwierdzili, że pomiędzy początkiem 2012 roku a wrześniem roku 2015 autonomiczne pojazdy brały udział w 11 wypadkach drogowych. Dwa z nich skończyły się zranieniem ludzi. Pojazdy przejechały w tym czasie 1,9 miliona kilometrów, co daje 5,5 wypadku na każdy milion kilometrów. Dobra wiadomość jest taka, że autonomiczny samochód nie był winnym żadnego z wypadków. Mimo to odsetek zdarzeń drogowych z ich udziałem jest znacznie wyższy niż samochodów kierowanych przez ludzi. Według policyjnych statystyk w tym samym czasie średnia wypadków dla całych Stanów Zjednoczonych wynosiła 1,2 na milion kilometrów. Porównując te statystyki trzeba jednak brać pod uwagę kilka istotnych czynników. Po pierwsze, firmy testujące autonomiczne pojazdy informują władze o każdym wypadku czy stłuczce. Tymczasem US National Highway Traffic Safety Administration szacuje, że kierowcy nie informują o 60% stłuczek i 24% wypadków, w których ktoś zostaje ranny. Jeśli skorygujemy dane o te informacje, może szacować, że samochody kierowane przez ludzi biorą udział w 2,5 wypadku na milion kilometrów. To ciągle dwukrotnie mniej niż pojazdy autonomiczne. Po drugie, Schoettle i Sivak uważają, że statystyki mogłyby być jeszcze mniej korzystne dla pojazdów autonomicznych. Przypominają, że tego typu samochody nie były testowane w najbardziej wymagających warunkach. Na przykład nie jeździły w okresie występowania opadów śniegu. Ponadto wszystkie testowano w Kalifornii, która ma lepsze i bezpieczniejsze drogi i dochodzi tam do mniejszej liczby śmiertelnych wypadków niż średnia dla USA. Naukowcy z Michigan nie badali kwestii, dlaczego pojazdy autonomiczne brały udział w większej liczbie wypadków. Być może ich widok rozprasza innych kierowców, być może pojazdy te jeżdżą w inny sposób niż samochody z ludźmi za kierownicą, zastanawia się psycholog-behawiorysta Anuj Pradhan. Autorzy badań podkreślają również, że na razie po drogach jeździ bardzo mało autonomicznych samochodów i przejechały one niewiele kilometrów, zatem w ich przypadku statystyki mogą być obdarzone sporym błędem. Dopiero kolejne testy i miliony przejechanych kilometrów pokażą, jak jest naprawdę. « powrót do artykułu
  17. Urodzony w USA 8-letni samiec krytycznie zagrożonego nosorożca sumatrzańskiego (Dicerorhinus sumatrensis) poleciał właśnie do Indonezji, do Rezerwatu Way Kambas. Specjaliści liczą na to, że Harapan i tamtejsze samice przypadną sobie do gustu i z nowego związku urodzą się jakieś młode. Harapan (dosł. Nadzieja) był ostatnim nosorożcem sumatrzańskim na półkuli zachodniej. Jego siostra Suci, także z Cincinnati Zoo, zmarła w zeszłym roku w wyniku choroby. Samiec pokonał ponad 16 tys. km. Podróżował po lądzie, samolotem (wylądował w Dżakarcie) i promem (to ostatni środek lokomocji, którym dostał się na Sumatrę). Przed wyprawą ok. 816-kg Harapan przeszedł badania. Nauczono go także wchodzenia i wychodzenia ze specjalnej skrzyni podróżnej. Jak donosił jeszcze przed eskapadą ogród zoologiczny, nosorożec dobrze się czuje w swojej pace i z własnej woli sobie w niej stoi. W podróży towarzyszyli zwierzęciu opiekun Paul Reinhart i weterynarz Jenny Nollman. Wyjazd Harapana stanowi ukoronowanie programu rozrodczego nosorożców sumatrzańskich w Cincinnati Zoo. Warto przypomnieć, że to jedyny poza Indonezją program rozmnażania tych zwierząt w niewoli. Harapan osiągnął dojrzałość płciową i dołączy w Rezerwacie Way Kambas do swojego starszego brata Andalasa. W ośrodku mieszka córka Andalasa Andatu, która urodziła się w 2012 r. Wszyscy liczą na to, że Harapan, zwany też Harrym, będzie spółkował z którąś z 3 pozostałych samic. Na szczęście dla zagrożonego gatunku we wrześniu okazało się, że w maju urodzi się kolejny potomek 14-letniego Andalasa. Szczęśliwą matką jest Ratu (to z nią Andalas spłodził wcześniej Andatu). « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z Lawrence Livermore National Laboratory (LLNL) we współpracy z kolegami z Indii, Niemiec, Japonii i Rosji odkryli pięć nieznanych dotychczas izotopów. Ekspertom udało się uzyskać po jednym izotopie berkelu (Bk 233), neptunu (Np 219), uranu (U 216) i dwa izotopy ameryku (Am 223, Am 229). Każdy z nowych izotopów ma mniej neutronów i jest lżejszy od wsześniej znanych izotopów odpowiednich pierwiastków. Obecnie znamy 114 pierwiastków i ponad 3000 ich izotopów. Naukowcy oceniają, że do odkrycia pozostało jeszcze ponad 4000 izotopów. Ich badania pozwalają lepiej poznać budowę jądra atomu i rozwijać coraz bardziej precyzyjne modele teoretyczne ją opisujące. Uzyskane przez nas wyniki przesuwają granice tego, co wiemy o strukturze atomu w kierunku nuklidów, którym brakuje neutronów. Gdy zdamy sobie sprawę, że występujący w stanie naturalnym uran ma 146 neutronów, a nowy izotop ma ich zaledwie 124, to widzimy, jak wiele musimy się jeszcze dowiedzieć o jądrze atomowym i siłach, które trzymają je razem - mówi Dawn Shaughnessy. Uczeni z LLNL nie tylko odkryli teraz nowe izotopy, ale opracowali też nową metodę ich wytwarzania. W ramach swoich eksperymentów strzelali atomami wapnia w 300-nanometrowej grubości folię z kiuru. Gdy atomy obu pierwiastków się zetknęły powstał złożony system, który przetrwał około jednej sekstylionowej sekundy (1/1036). Zanim się rozpadł jądra wapnia i kiuru wymieniały się protonami i neutronami, tworząc m.in. nieznane wcześniej izotopy berkelu, neptunu, uranu i ameryku. Izotopy te przetrwały od kilku milisekund do kilku sekund. LLNL to zasłużona jednostka badawcza. Od czasu założenia w 1963 roku jej pracownicy brali udział w odkryciu sześciu nowych pierwiastków o liczbach atomowych 113, 114 (flerow), 115, 116 (liwermor), 117 i 118. « powrót do artykułu
  19. Ludzie używają swoich smartfonów ok. 5 godzin dziennie, a więc przez 1/3 okresu czuwania. Brytyjscy psycholodzy ustalili też, że sprawdzają je circa 85 razy dziennie. Akademicy z Uniwersytetów w Lancaster i Lincoln, Uniwersytetu Zachodniej Anglii i Nottingham Trent University, których artykuł ukazał się w piśmie PLoS ONE, porównali ilość czasu, przez jaką badani myśleli, że korzystają ze smartfonów, z rzeczywistym czasem użytkowania. Okazało się, że prawdziwa częstość wykorzystania była 2-krotnie większa od szacunków badanych. Badając ilościowo aktywność telefoniczną ochotników, psycholodzy zazwyczaj polegają na danych dostarczanych przez samych zainteresowanych. Nasze studium sugeruje jednak, że powinny one być interpretowane ze sporą dozą ostrożności - podkreśla dr David Ellis. Psycholodzy poprosili 23 ochotników w wieku 18-33 lat, by ocenili, ile czasu zajmują się smartfonami. Na telefonach zainstalowano też aplikację, która przez 2 tygodnie zapisywała wszystkie działania na urządzeniach, w tym sprawdzanie godziny, przeglądanie powiadomień o nowych wiadomościach lub alertów z serwisów społecznościowych, rozmowy i odtwarzanie muzyki. Zespół stwierdził, że zazwyczaj wykorzystanie smartfona ograniczało się do krótkich "impulsów"; ponad połowa sesji trwała mniej niż pół minuty. « powrót do artykułu
  20. Volvo testuje w Australii technologię... unikania kangurów. Producent samochodów sądzi, że nowa technologia pomoże uniknąć 20 000 wypadków rocznie. Obecnie Volvo filmuje kangury w pobliżu Canberry, gdzie dochodzi do szczególnie dużej liczby kolizji z kangurami. Filmy będą następnie analizowane pod kątem zachowań zwierząt. Dzięki analizom ma powstać oprogramowanie pomagające uniknąć kolizji. Każdego roku w Australii dochodzi do 20 000 kolizji, a ubezpieczyciele wypłacają z ich tytuło ponad 75 milionów dolarów. Volvo prowadziło już podobne badania w Szwecji. Tam jednak technologia miała pomóc w unikaniu zderzeń ze znacznie większymi i wolniejszymi zwierzętami - łosiami i krowami. Kangury są mniejsze, a ich zachowanie jest mniej przewidywalne. Dlatego też musimy przetestować naszą technologię w warunkach polowych i skalibrować ją z uwzględnieniem kangurów. To bardzo nieprzewidywalne zwierzęta i trudno jest uniknąć zderzenia z nimi, ale sądzimy, że możemy tak dopracować naszą technologię, by nie dochodziło do wypadków - mówi inżynier Martin Magnusson. System unikania zderzeń z kangurami to część większego projektu prowadzonego przez Volvo. Firma zakłada, że po roku 2020 osoby jeżdżące jej samochodami nie będą ponosiły śmierci czy odnosiły ran w wypadkach. « powrót do artykułu
  21. Zażywanie witaminy D pomaga w zwiększeniu poziomu sprawności i zmniejszeniu ryzyka choroby serca. Wcześniejsze badania wykazały, że witamina D blokuje działanie enzymu 11-βHSD1, który jest konieczny do wytworzenia kortyzolu (hormonu stresu podnoszącego ciśnienie przez zwężenie naczyń). Obniżając ilość krążącego kortyzolu, witamina D może teoretycznie zwiększyć tolerancję wysiłku i obniżyć ryzyko chorób sercowo-naczyniowych. W ramach studium przez 2 tygodnie zespół z Uniwersytetu Królowej Małgorzaty w Edynburgu podawał 13 zdrowym dorosłym 50 μg witaminy D lub placebo. Uczestników dopasowano pod względem wieku i wagi. Okazało się, że w porównaniu do przedstawicieli grupy kontrolnej, osoby zażywające witaminę D miały niższe ciśnienie i mniejsze stężenie kortyzolu w moczu. Testy sprawnościowe zademonstrowały, że grupa przyjmująca witaminę mogła w 20 min pokonać na rowerze 6,5 km (na początku eksperymentu było to tylko 5 km). Co istotne, mimo zwiększenia odległości o 30% naukowcy zaobserwowali mniej oznak zmęczenia. Ludzie z naszej strefy klimatycznej często miewają niedobory witaminy D. Dane dla Anglii pokazują, że latem niedobory występują u 1 na 10 dorosłych osób, a w zimie u 2 na 5. Ponieważ ciemna skóra mniej skutecznie wykorzystuje słońce do produkcji tej witaminy, zimą niedobory wśród ciemnoskórych są jeszcze częstsze - występują u 3 na 4 dorosłych. Nasze pilotażowe studium pokazuje, że przyjmując suplementy witaminy D, można zwiększyć poziom sprawności i zmniejszyć natężenie czynników ryzyka chorób serca, np. wartości ciśnienia krwi. Naszym następnym krokiem będzie przeprowadzenie większych [...] testów klinicznych. Obejmą one zarówno zdrowych amatorów, jak i duże grupy sportowców, np. rowerzystów czy biegaczy długodystansowych - podkreśla dr Raquel Revuelta Iniesta. Niedobór witaminy D to ukryty zespół powiązany z insulinoopornością, cukrzycą, reumatoidalnym zapaleniem stawów i wyższym ryzykiem pewnych nowotworów. Jak wcześniej zebrane dowody, nasze studium potwierdza znaczenie walki z tym problemem - podsumowuje dr Emad Al-Dujaili. « powrót do artykułu
  22. Naukowcy z University of Cambridge pokazali, jak pokonać kilka problemów uniemożliwiających obecnie znaczne udoskonalenie akumulatorów. Stworzyli akumulator litowo-powietrzny, który charakteryzuje się bardzo wysoką gęstością energetyczną, jego wydajność wynosi ponad 90% i wytrzymuje ponad 2000 cykli ładowania/rozładowania. Z akumulatorami litowo-powietrznymi wiąże się duże nadzieje, gdyż ich teoretyczna gęstość energetyczna jest aż 10-krotnie większa od gęstości akumulatorów litowo-jonowych. Jest tak wysoka, że można ją porównać z gęstością energetyczną paliw płynnych. Taki akumulator byłby pięciokrotnie tańszy i pięciokrotnie lżejszy niż obecne, a na pojedynczym ładowaniu można by przejechać około 700 kilometrów. Uczonym z Cambridge udało się właśnie zbudować laboratoryjną wersję takiego akumulatora. Wykorzystali przy tym wysoce porowatą elektrodę z grafenu oraz specjalne dodatki, które zmieniają reakcje zachodzące w akumulatorze, dzięki czemu jest on bardziej stabilny i wydatki. Mimo, iż wstępne wyniki są niezwykle obiecujące, naukowcy przyznają, że minie jeszcze 10 lat zanim na rynek trafią wysoko wydajne akumulatory litowo-powietrzne. Osiągnęliśmy olbrzymi postęp, dzięki temu pojawiły się nowe pola badawcze. Nie rozwiązaliśmy jednak wszystkich problemów związanych z chemią takich urządzeń, jednak uzyskane przez nas wyniki pokazują drogę, którą należy podążać - mówi profesor Clare Grey. Brytyjscy uczeni wykorzystali w swoim akumulatorze wodorotlenek litu w miejsce zwykle stosowanego nadtlenku. Dzięki dodatkowi wody i użyciu jodków w akumulatorze zachodzi znacznie mniej reakcji niszczących jego komórki, jest on bardziej stabilny i wytrzymuje więcej cykli ładowania/rozładowania. Precyzyjne dobranie struktury elektrody i zmiany w kompozycji chemicznej elektrolitu pozwoliły zaś na zmniejszenie różnicy napięcia pomiędzy ładowaniem a rozładowywaniem do 0,2 woltów. Im mniejsza różnica, tym większa wydajność. We wcześniejszych wersjach akumulatorów litowo-powietrznych różnica ta wynosiła 0,5-1 wolta. Teraz jest bliska różnicy w akumulatorach litowo-jonowych. Wysoce porowata elektroda umożliwiła też zwiększenie pojemności prototypu, ale tylko przy pewnych wartościach ładowania i rozładowywania. To jeden z problemów, które w przyszłości należy rozwiązać. Uczeni muszą też opracować sposób na zapobieżenie formowania się litowych dendrytów, które mogą doprowadzić do zwarcia i eksplozji akumulatora. « powrót do artykułu
  23. Cyberprzestępcy zdobyli dane niemal 2000 klientów firmy Vodafone. Nie wiadomo, w jaki sposób informacje dostały się w ich ręce, jednak z pewnością hakerzy mają do nich dostęp, gdyż próbowali logować się do sieci Vodafone UK używając tych danych. Przedstawiciele koncernu poinformowali organa ścigania. Sprawdzono też zabezpieczenia sieci i stwierdzono, że nie doszło do włamania. Dane klientów najprawdopodobniej ukradziono z firmy trzeciej, współpracującej z Vodafone. Wiadomo, że przestępcy uzyskali dostęp do 1827 kont. Dzięki temu mogli potencjalnie ukraść ich nazwiska, numery telefonów komórkowych, 4 ostatnie cyfry kont bankowych oraz ich numery rozliczeniowe. Na szczęście przestępcy nie zdobyli numerów kart płatniczych klientów, a dane, które ukradli nie mogą posłużyć do uzyskania dostępu do kont bankowych ofiar. Konta poszkodowanych zablokowano, a sami użytkownicy zostali poinformowali o problemie. Vodafone poinformował też banki. « powrót do artykułu
  24. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) wydała firmie Amgen zgodę na sprzedaż lekarstwa Imlygic, którego składnikiem aktywnym jest wirus Talimogene laherparepvec (T-VEC). Decyzja ma znaczenie nie tyle dla samej firmy - eksperci sądzą, że całkowita wartość rocznej sprzedaży nowego leku wyniesie jedynie około 200 milionów dolarów - ile dla medycyny w ogóle. Imlygic to pierwszy z nowej klasy leków przeciwnowotworowych. Imlygic to wirus onkolityczny, czyli wirus zmodyfikowany tak, by odnajdował i zabijał komórki nowotworowe. W przypadku Imlygicu posłużono się wirusem opryszczki. Odpowiednio zmodyfikowany wirus zmniejsza guzy i pobudza układ odpornościowy do walki z nimi. Kilka grup badawczych pracuje nad wirusami onkolitycznymi, ale to właśnie Amgen jest pierwszą firmą, która rozpocznie sprzedaż leku na nich opartego. Imlygic stanie się więc odnośnikiem dla innych zespołów naukowych i pozwoli stwierdzić, jak wirusy onkolityczne będą stosowane w całościowej terapii przeciwnowotworowej. Imlygic jest wstrzykiwany bezpośrednio do guzów czerniaka. Zabija komórki nowotworowe i pobudza układ odpornościowy do walki z nimi. Wirus opryszczki, podobnie jak wiele innych wirusów, potrafi przenikać do komórek nowotworowych i je zabijać. Naukowcy z firmy Amgen tak zmodyfikowali wirusa, by zawierał on cytokinę o nazwie czynnik stymulujący tworzenie kolonii granulocytów i makrofagów (GM-CSF), to właśnie ona ściąga uwagę układu odpornościowego na komórki nowotworu. Zaledwie kilka dni przed zatwierdzeniem nowego leku przez FDA Europejska Agencja Medyczna wydała pozytywną opinię na jego temat, co otwiera drogę do jego zatwierdzenia przez Komisję Europejską. "Dający przerzuty czerniak to jeden z najtrudniejszych nowotworów do leczenia. Zwykle trzeba stosować przeciw niemu wiele strategii. Pomimo postępow medycyny, szanse na przeżycie pięciu lat po zdiagnozowaniu tego nowotworu są bardzo małe. To pokazuje, jak bardzo potrzebne są dodatkowe sposoby walki z tą chorobą. Firma Amgen zajęła się wirusami onkolitycznymi w 2011 roku, kiedy to za 425 milionów dolarów kupiła firmę Biovex, wynalazcę leku Imlygic. Umowa przewiduje, że jeśli prace nad Imlygicem zakończą się powodzeniem, Amgen musi dopłacić byłym właścicielom Bioveksu kolejne 575 milionów USD. FDA wdrożyła szybką ścieżkę rejestracji leku, jednak w międzyczasie na rynek trafiło kilka doskonalszych niż dotychczas tradycyjnych leków i osiągi Imglica nie wydawały się już takie imponujące. W porównaniu z samym GM-CSF lek wydłużał życie pacjentów średnio o 4,4 miesiąca. Lekowi groziło usunięcie z szybkiej ścieżki. Na szczęście podczas obrad komisji, która miała zdecydować, do dalej, przedstawiciele Amgenu zaprezentowali nowe dane. Poinformowali, że u pacjentów, którzy w pierwszym roku terapii dobrze zareagowali na lek, ryzyko śmierci zmniejszyło się o 95%. Zniknęła niemal połowa z 2116 guzów czerniaka, w które wstrzyknięto lek oraz 212 guzów, w które lek nie został wprowadzony. Prawdopodobnie zostały one zniszczone przez pobudzony lekiem układ odpornościowy. Podczas obrad zeznawał też pacjent Randy Russel, któremu kończyły się już możliwości leczenia. Imyglic spowodował, że choroba ustąpiła. Najlepsze wyniki lekarstwo daje u pacjentów w fazie III choroby, kiedy to czerniak daje przerzuty do niewielkiej liczby węzłów chłonnych. Specjaliści wiążą największe nadzieje w terapiach kombinowanych z użyciem nowego lekarstwa. Jeden z nowych leków, Yervoy, to tzw. inhibitor punktu kontrolnego. Blokuje on bowiem sygnały, które powodują, że układ odpornościowy nie atakuje komórek nowotworowych. Połączenie leczenia inhibitorami punktu kontrolnego z terapią wirusami onkolitycznymi pozwoli na zaatakowanie raka z wielu różnych stron. Amgen przeprowadził już testy połączonych terapii Imlygicu i Yarvoya. Wykazały one, że taka terapia jest bardziej skuteczna niż leczenie tylko jednym z tych środków. Amgen ogłosił, że Imylgic trafi na rynek w ciągu tygodnia. Szacowana cena terapii wyniesie średnio 65 000 USD. « powrót do artykułu
  25. W ubiegłym miesiącu amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) odkryła, że Volkswagen fałszował dane dotyczące emisji spalin ze swoich pojazdów. Odpowiednie oprogramowanie wykrywało, kiedy prowadzony jest test emisji i włączało wówczas mechanizmy kontroli spalania. Poza sytuacją testową pojazdy Volkswagena przekraczały amerykańskie normy emisji nawet 40-krotnie Teraz zespół z MIT-u przeprowadził badania, których celem było stwierdzenie, jak takie postępowanie firmy wpłynęło na zdrowie publiczne w USA. W Stanach Zjednoczonych sprzedano ponad 482 000 pojazdów fałszujących normy emisji. Naukowcy szacują, że ich obecność na amerykańskich drogach przyczyniła się bezpośrednio do 60 przypadków przedwczesnej śmierci. W skład zespołu naukowego wchodzili eksperci z MIT-u i Uniwersytetu Harvarda. Z artykułu opublikowanego przez nich na łamach Environmental Research Letters dowiadujemy się, że samochody Volkswagena o 10-20 lat skróciły życie 60 osób. Uczni wyliczyli też, że jeśli Volkswagenowi uda się do końca 2016 roku wymienić wszystkie wspomniane pojazdy, to można będzie uniknąć ponad 130 przedwczesnych zgonów. Jeśli zaś tego nie zrobi, liczba dodatkowych zgonów sięgnie 140. Oprócz liczby zgonów uczeni oszacowali również, że wspomniane pojazdy przyczynią się do powstania 31 dodatkowych przypadków chronicznego zapalenia oskrzeli oraz 34 przyjęć do szpitali z powodu chorób serca i układu oddechowego. Ponadto z powodu dodatkowej emisji dojdzie do zmniejszenia produktywności (w tym absencji w pracy), którą oceniono na 130 000 dni roboczych. W sumie dodatkowe wydatki systemu opieki zdrowotnej i społecznej oceniono na 450 milionów dolarów. Jeśli samochody zostaną wycofane do końca przyszłego roku, uniknie się dodatkowych kosztów w wysokości 840 milionów USD. Profesor Steven Barrett z MIT-u, specjalista w dziedzinie aeronautyki i astronautyki, główny autor artykułu, mówi, że tego typu obliczenia pozwalają na lepszą oceną skutków działań Volkswagena. Na potrzeby obliczeń wzięto pod uwagę emisję z samochodu, jego przewidywany czas pracy, liczbę przejechanych kilometrów oraz całkowitą nadmiarową emisję ponad przewidzianą przepisami. Opracowano też metodę oceny wpływu emisji pyłów oraz związków chemicznych z silników diesla, a także produktów ich reakcji z atmosferą na zdrowie ludzkie. W czasie życia jesteśmy narażeni na wiele czynników ryzyka, a zanieczyszczenia powietrza to jeden z wielu takich drobnych czynników - mówi profesor Barrett. Uczony mówi, że w przeliczeniu na każdy przejechany kilometr ryzyko związane z dodatkowym zanieczyszczeniem stanowi około 20% ryzyka związanego ze śmiercią w wypadku samochodowym. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...