Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W Megapolis w Grecji natrafiono na stanowisko z dolnego paleolitu (Marathousa 1), na którym sprawiano słonie Elephas antiquus. Marathousa 1 jest zlokalizowane w kopalni odkrywkowej węgla, w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się brzeg płytkiego jeziora. Poza kamiennymi artefaktami w różnych warstwach, odkryto niemal kompletny szkielet E. antiquus, a także świetnie zachowane pozostałości zwierząt (gryzoni, ptaków, płazów, gadów, mięczaków i owadów) i roślin (drewno, nasiona, owoce). Powiązanie kamiennych artefaktów ze szkieletem słonia oraz ślady nacięć na kościach wskazują, że Marathousa 1 była miejscem sprawiania zdobyczy. Wstępne datowanie szacuje wiek stanowiska na środkowy plejstocen. Zespół z greckiego Ministerstwa Kultury (Ephorate of Paleoanthropology and Speleology) i Uniwersytetu w Tybindze natrafił na kamienne narzędzia, za pomocą których myśliwi prawdopodobnie odcinali mięso od kości. To czyni Megapolis jedynym miejscem na Bałkanach, gdzie znaleziono dowody na sprawianie słoni we wczesnym paleolicie - podkreśla prof. Katerina Harvati. Marathousa 1 to jedno z najstarszych stanowisk archeologicznych w Grecji. Przez region przebiegały prawdopodobnie trasy migracji ludzi do Europy. Tutaj też w czasie zlodowaceń chroniły się flora, fauna i ludzkie populacje. Mimo kluczowego położenia geograficznego obszar ten mało badano pod kątem paleoantropologicznym i paleolitycznym, bo tradycyjnie skupiano się na późniejszej prehistorii i czasach klasycznych. Wskutek tego dysponujemy niewieloma informacjami nt. dolnego paleolitu w Grecji. Marathousa 1 ma ogromne znaczenie dla zrozumienia wzorców rozpraszania się ludzi po Europie, a także przystosowań i zachowania wczesnych ludzi z regionu. Wykopaliskami kierują dr Eleni Panagopoulou i prof. K. Harvati. « powrót do artykułu
  2. Każdego roku magazyn Science, jedno z najbardziej prestiżowych pism naukowych, organizuje konkurs "Dance your Ph.D.!". Jego celem jest zachęcenie osób z tytułami doktora, by za pomocą tańca spróbowały wyjaśnić temat swojej pracy doktorskiej. Oceniana jest wartość naukowa i artystyczna tańca oraz połączenie obu tych cech. W bieżącym roku odbyła się już 8. edycja konkursu. Nagrody przyznawane są w czterech kategoriach: biologii, chemii, fizyki i nauk społecznych. Zwycięzca każdej z nich otrzymuje 500 USD nagrody. Zwycięzca całego konkursu zdobywa zaś 1000 USD. W bieżącym roku, po raz pierwszy w historii konkursu, wygrała osoba startująca w kategorii nauk społecznych. Tegoroczną zwyciężczynią w kategorii nauk społecznych oraz całych zawodów została Florence Metz ze szwajcarskiego Uniwersytetu w Bernie. Jej praca doktorska dotyczyła polityki ochrony zasobów wodnych. A tak została wytańczona: W kategorii fizyki zwycięzcą została Merritt Moore z Uniwersytetu w Oxfordzie, autorka pracy "Badanie stanów wielofotonowych w zastosowaniach informacji kwantowej". Jej taniec możemy obejrzeć poniżej: Pracę "Interakcje komórkowe z tropoelastyną" wytańczyła Pearl Lee z Uniwersytetu w Sydney. Zwycięzcą w kategorii chemia oraz faworytem publiczności została zaś Jyaysi Desai, która na Uniwersytecie Ludwika Maksymiliana w Monachium obroniła pracę pt. "Mechanizmy molekularne zaangażowane w formowanie zewnątrzkomórkowych pułapek neutrofili". « powrót do artykułu
  3. Smartfony Microsoftu nie cieszą się zbytnią popularnością, ale nie można tego samego powiedzieć o firmowych tabletach. Zdaniem analityków firmy Strategy Analytics koncern z Redmond sprzeda w ciągu najbliższych czterech lat tyle samo tabletów co Apple. Microsoft będzie odbierał rynek tabletom z systemem Android. W bieżącym roku do tabletów z Androidem należy 68% rynku, kolejne 22% udziałów ma Apple, a Microsoft może pochwalić się 10-procentowymi udziałami. Analitycy przewidują, że w roku 2019 do tabletów z Androidem będzie należało 59% rynku, udziały Apple'a wyniosą 23%, a Microsoftu wzrosną do 18%. Wzrost udziałów Microsoftu będzie pochodził z rynku tanich tabletów, zdominowanego obecnie przez urządzenia z Androidem. Na rynku droższych urządzeń Surface Pro z Redmond konkuruje z produktami Apple'a. Microsoftowi niewątpliwie pomaga fakt, że platforma Windows jest dobrze znana zarówno klientom indywidualnym, jak i biznesowym. « powrót do artykułu
  4. Ludzie potrafią synchronizować swoje zachowanie ze złożonymi, ustrukturowanymi czasowo sygnałami akustycznymi. Zdolność ta leży u podłoża koordynacji społecznej i może być prekursorem mowy. Ponieważ szympansy i bonobo są genetycznie podobne do ludzi, zrozumienie rytmicznych umiejętności tych gatunków może wyjaśnić ewolucję naszej mowy i muzyki. Edward W. Large i Patricia M. Gray podkreślają, że u szympansów i bonobo epizody rytmicznego bębnienia występują zarówno w czasie zabawy, jak i pokazów godowych. Najpierw bonobo spotykały się z perkusistą (wygospodarowany do tego celu kącik znajdował się na wybiegu małp) i były nagradzane za każde uderzenie w bęben. Nie uczono ich jednak uzyskiwania konkretnego rytmu ani synchronizowania z eksperymentatorem. Uczestniczką drugiego eksperymentu została samica o imieniu Kuni, która regularnie podchodziła do perkusisty. Teraz naukowcom zależało na zbadaniu jej spontanicznego tempa. Człowiek bębnił w tempie wyznaczanym przez metronom (podawano je przez słuchawki). Przestawał, gdy stukać zaczynała Kuni. Średnie spontaniczne tempo bębnienia Kuni wynosiło 270 uderzeń na minutę. To prędkość o wiele większa niż obserwowana u ludzkich dzieci. Co więcej, w 64% przypadków tempo Kuni pasowało do tempa ustanowionego przez eksperymentatora. Zdarzało się to częściej, gdy tempo człowieka było bardziej zbliżone do spontanicznego tempa małpy. By sprawdzić, czy samica potrafi się zsynchronizować, eksperymentator nadal bębnił, gdy bębnić zaczynała Kuni. Okazało się, że Kuni dopasowywała się do człowieka w 54% prób, a rundy synchronii trwały od 12 do 40 uderzeń. Samica częściej dopasowywała się do człowieka, gdy jego tempo bardziej odpowiadało jej preferowanej prędkości uderzania. Małpa wykazywała się pewną ogólną giętkością tempa, bo do pewnego stopnia synchronizowała się ze wszystkimi testowanymi tempami. Jak podkreślają naukowcy z Uniwersytetu Pensylwanii i Północnej Karoliny, uzyskane wyniki przypominają rezultaty badań z udziałem dzieci, które synchronizują się sporadycznie i raczej przy prędkościach zbliżonych do ich preferowanego tempa. W przyszłości Amerykanie chcieliby ustalić, w jakim stopniu zachowanie bonobo zależy od wskazówek wzrokowych (obserwacji ruchów perkusisty), a w jakim od rytmicznych bodźców akustycznych. « powrót do artykułu
  5. Na Uniwersytecie Stanforda splątano elektrony znajdujące się w rekordowej odległości niemal 2 kilometrów od siebie. To ważny krok w kierunku stworzenia praktycznych sieci kwantowych. Powiązane z atomami elektrony są trudne do wykorzystania. Co innego fotony, którymi znacznie łatwiej manipulować. Dlatego też naukowcy ze Stanforda zdecydowali się na wykorzystanie fotonu w roli "posłańca" informacji z elektronu. Spin elektronu to podstawowa jednostka komputera kwantowego. Nasze prace przecierają drogę ku stworzeniu wysokiej jakości sieci kwantowych, którymi będzie można w bezpieczny sposób przesyłać informacje, mówi Leo Yu, szef zespołu badawczego, do którego zaproszono też emerytowanego profesora Yoshihisę Yamamoto. Fotony mogą przyjmować polaryzację pionową bądź poziomą. Kierunek polaryzacji może zaś być reprezentowany przez wykorzystywane w informatyce 0 i 1. Problem w tym, że fotony w czasie przemieszczania się w włóknach optycznych mają tendencję do zmiany polaryzacji. Zadaniem naukowców było zapobiec tym zmianom, gdyż zniszczyłyby one stan splątany. Zespół Yu stworzył specjalne znaczniki czasowe, by skorelować przybycie fotonu ze spinem elektronu. Znaczniki te stanowiły punkt odniesienia potwierdzający splątanie danego fotonu z konkretnym elektronem. Następnie, by splątać dwa odległe elektrony, naukowcy wysłali z przeciwnych kierunków splątane z nimi fotony. Fotony spotkały się w połowie drogi i weszły ze sobą w interakcje. Tutaj do rozwiązania był kolejny problem, gdyż zwykle interakcja pomiędzy fotonami n ie zachodzi. Fotony z dwóch źródeł mają różne charakterystyki. Jeśli różnią się długością fali nie może między nimi dojść do interferencji. Naukowcy zastosowali więc po drodze specjalne urządzenie, które uzgodniło długości fali obu fotonów. Urządzenie to zmieniło jednocześnie długość fali na taką, która pozwala na osiągnięcie większej odległości w światłowodach. Dopiero wówczas doszło do interferencji fotonów i splątania elektronów, z którymi były powiązane. « powrót do artykułu
  6. W styczniu dwóch chilijskich policjantów zostało zamordowanych na granicy z Peru. W tym samym miesiącu bandyci zamordowali też Ephraima Mamani Arevillcę, urzędnika odpowiedzialnego za ochronę środowiska. To tylko niektóre z ofiar kłusowników i przemytników zabijających chronionego wigonia. Ten południowoamerykański ssak, protoplasta alpaki, spokrewniony z lamą i gwanako, już raz znajdował się na skraju wyginięcia. Od czasu podboju Ameryki Południowej przez Hiszpanów zwierzę było masowo zabijane dla włosia. Na niektórych obszarach całkowicie wyginęło. Od kilkudziesięciu lat wigoń jest chroniony i gatunek powoli się odradza. Jednak znowu zagrażają mu kłusownicy, którzy zabijają zwierzęta dla pieniędzy płynących z zachodniego przemysłu odzieżowego. Obrońcy przyrody, którzy starają się chronić wigonie, sami niejednokrotnie narażają swoje życie i stają się celem przestępców. Eksperci mówią, że w ciągu ostatnich pięciu lat znaleziono ciała około 5000 nielegalnie zabitych zwierząt. A to tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż wigonie zyją na trudno dostępnych odludnych terenach, zatem kłusownicy działają bez przeszkód. Inkowie przez całe wieki korzystali z włosia wikunii. Jednak pozyskiwali je bez zabijania zwierząt, które uznawali za święte. Wyskubywali włosie nie czyniąc wigoniom krzywdy. Biali konkwistadorzy również chcieli mieć dostęp do wyjątkowo miękkego, ciepłego futra wikunii. Zaczęli je pozyskiwać masowo zabijając zwierzęta. Proceder taki trwał do lat 60. XX wieku, kiedy to przy życiu pozostało około 10 000 tych zwierząt. Wtedy to, pod wpływem nacisków organizacji ekologicznych, wprowadzono pierwsze przepisy chroniące wigonie. Najpierw w ogóle zakazano polowań i handlu ich wełną, a w latach 90. rozpoczęto program bezkrwawego pozyskiwania futra w tradycyjny sposób. Początkowo cały projekt przebiegał bardzo dobrze i wełna trafiała do firm we Włoszech, Szkocji i Japonii. Z czasem okazało się jednak, że wełną zainteresowali się też kłusownicy. Zastraszyli oni niektóre andyjskie społeczności i te przestały pozyskiwać wełnę w bezkrwawy sposób. Inni mieszkańcy Andów, jak np. rolnicy z Boliwii, uważają wikunię za szkodnika i nie przeszkadza im działalność kłusowników. Innym problemem jest fakt, że te społeczności, które bezkrwawo pozyskują wełnę wigoni otrzymują bardzo małe wynagrodzenie. Dla tych społeczności wełna jest istotnym źródłem dochodów, jednak zbyt małym, by wydobyć je z nędzy. Ważący 2 kilogramy płaszcz z wełny wigoni jest sprzedawany nawet za 50 000 USD. To kwota, jaką peruwiańska wioska zajmująca się pozyskiwaniem wełny otrzymuje przez cały rok. Jak więc widać przemysł odzieżowy zatrzymuje dla siebie niemal całe zyski. Nic więc dziwnego, że kwitnie kłusownictwo i niszczony jest kolejny gatunek. Przy takiej polityce przemytu legalne pozyskiwanie wełny jst mało opłacalne. Ocenia się, że obecnie na wolności żyje 400-500 tysięcy wigoni. Ich populacja nie zwiększa się, a na niektórych obszarach ponownie spada. Jest dość spora, jednak - jak mówią specjaliści - powinna liczyć 7-8 milionów osobników. Eksperci zajmujący się problemem zauważyli, że produkty z futra zabitych wigoni można bez przeszkód kupić w Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i Francji. Prawdopodobnie trafiają one też do Chin. Południowoamerykańscy obrońcy wigoni powoli zyskują sojuszników. W walkę z nielegalnym handlem włączył się w pewnym stopniu amerykański Departament Spraw Wewnętrznych. Trwają też rozmowy z europejskim oddziałem Interpolu. « powrót do artykułu
  7. W sprzyjających okolicznościach częstotliwość potencjałów czynnościowych może sięgnąć 100 impulsów na sekundę. Pamiętając o tym, że w mózgu występuje ok. 100 mld neuronów, naukowcy próbowali wyjaśnić, jak tak rozbudowana aktywność przekłada się na konkretne myśli i zachowania. Niestety, dotychczasowe metody monitorowania neuronów były albo zbyt wolne, albo zbyt holistyczne. Ostatnio jednak zespół z Duke University i Uniwersytetu Stanforda opracował technikę o rozdzielczości czasowej ok. 0,2 ms, co pozwala uchwycić w czasie rzeczywistym potencjały czynnościowe w mózgu ssaka. Jak wyjaśnia prof. Yiyang Gong, połączono białko szybko wyczuwające potencjały czynnościowe z innym białkiem pełniącym funkcję wzmacniacza sygnału. Jeszcze jako doktor w laboratorium Marka Schnitzera ze Stanforda Gong próbował stworzyć z kolegami czujnik, który byłyby w stanie dotrzymać kroku neuronom. Ostatecznie białko odkryte u glonów zmodyfikowano w taki sposób, by było wrażliwe na czynność napięciową i reagowało na nią bardzo szybko. Niestety, emitowane w odpowiedzi światło nie było na tyle jasne, by rozwiązanie znalazło zastosowanie w eksperymentach. Potrzeba było jeszcze wzmacniacza. Mając to na uwadze, Gong i inni połączyli czujnik napięcia z najjaśniejszym dostępnym białkiem fluorescencyjnym. Białka umieszczono na tyle blisko, że mogły kontaktować się optycznie, nie spowalniając układu. Kiedy element czujnikowy wykrywa potencjał, absorbuje więcej światła. Pochłanianie większych ilości światła fluorescencyjnego białka sprawia, że w odpowiedzi na wyładowanie neuronu układ się przygasza - wyjaśnia Gong. Czujnik dostarczano do mózgu myszy za pomocą wirusa, a u muszek owocowych zastosowano odpowiednią modyfikację genetyczną. W obu przypadkach naukowcom udało się doprowadzić do ekspresji białka w wybranych neuronach i obserwować czynność napięciową. « powrót do artykułu
  8. Należąca do założyciela Amazona Johna Bezosa firma Blue Origin zapisała się w historii podboju przestrzeni kosmicznej. Przedsiębiorstwo zaprezentowało rakietę wielokrotnego użytku. Pojazd wyposażony w silnik BE-3 wystartował 23 listopada. Niedługo po starcie rakieta oddzieliła się od pojazdu New Shepard, który wynosiła i powróciła na Ziemię. Jednak w przeciwieństwie do obecnie wykorzystywanych technologii, nie opadła bezwładnie z powrotem paląc się w atmosferze czy tonąć w oceanie. Pojazd skierowano w stronę stanowiska startowego, gdzie wylądował i jest gotowy do kolejnej podróży. Nikt wcześniej nie przeprowadził równie udanego lądowania rakiety. Rakiety zawsze były jednorazowego użytku. Już nie są. Teraz, po bezpiecznym lądowaniu w Zachodnim Teksasie, mamy do czynienia z najrzadszym zjawiskiem, nietkniętą używaną rakietą - oświadczył Jeff Bezos. Wyniesiona przez rakietę kapsuła New Shepard dotarła na wysokość 100,5 kilometra i osiągnęła prędkość 3,72 Macha. Blue Origin informuje, że gdy rakieta zbliżyła się do powierzchni Ziemi najpierw uruchomiono osiem specjalnych hamulców, które spowolniły opadanie do prędkości 622 km/h, dzięki precyzyjnym lotkom możliwe było sterowanie rakietą pomimo wiatrów wiejących z prędkością 192 km/h i precyzyjne ustabilizowanie jej na wysokości 1500 metrów nad miejscem lądowania. Następnie rakieta odpaliła silniki i łagodnie dotknęła gruntu. Ostatnie 100 metrów przebyła z prędkością 7,1 km/h. Bezpiecznie, za pomocą spadochronów, lądował też New Shepard. Blue Origin nie jest jedyną firmą, która eksperymentuje z rakietami wielokrotnego użytku. Bardziej znana SpaceX przeprowadziła dwie głośne próby lądowania swoich rakiet. Obie zakończyły się niepowodzeniem i rozbiciem pojazdu. Elon Musk, założyciel SpaceX, pogratulował Blue Origin osiągnięcia, natychmiast jednak pokreślił, że konkurencyjna firma rozwija system do lotów suborbitalnych, natomiast SpaceX jest zainteresowane pracą nad pojazdami latającymi na orbitę okołoziemską. Osiągnięcie Blue Origin jest warte odnotowania, gdyż jest to pierwsze udane pionowe lądowanie rakiety, która wyniosła pojazd na tak znaczną wysokość. Elon Musk ma jednak rację w tym względzie, że nie istnieje całkowita analogia pomiędzy rakietą Blue Origin a SpaceX. Te drugie mają bowiem latać znacznie wyżej, muszą więc mieć inną budowę. Są przede wszystkim bardziej smukłe, co ułatwia podróż w górę. Jednak podczas opadania rakiety takie są niezwykle niestabilne, stąd lądowanie nimi nastręcza znacznie więcej problemów niż lądowanie Blue Origin. « powrót do artykułu
  9. Im grubsi jesteśmy, tym więcej nasz organizm produkuje białka hamującego zdolność spalania tłuszczu. Jako donoszą naukowcy z Uniwersytetu w Cambridge i Toho University, białko sLR11 hamuje termogenezę. Akademicy postanowili zbadać, czemu myszy pozbawione genu białka sLR11 są o wiele bardziej oporne na przyrost wagi. Zauważyli, że o ile po przejściu z mniej na bardziej kaloryczną dietę myszy i ludzie tylko lekko zwiększają tempo przemian metabolicznych, o tyle gryzonie pozbawione genu sLR11 nasilają metabolizm znacznie silniej (oznacza to, że o wiele szybciej spalają kalorie). Badania zmodyfikowanych zwierząt pokazały, że w białej tkance tłuszczowej bardziej aktywne były geny kojarzone zwykle z brunatną tkanką tłuszczową. Myszy te były bardziej termogeniczne i cechowało je większe wydatkowanie energii, zwłaszcza po przejściu na wysokotłuszczową dietę. Zespół zademonstrował, że sLR11 wiąże się z receptorami na powierzchni komórek tłuszczowych i działa jak sygnał wzrostu wydajności magazynowania energii (zapobiegając m.in. jej nadmiernej utracie w wyniku nieograniczonej termogenezy). Badając poziom sLR11 u ludzi, naukowcy stwierdzili, że poziom krążącego białka dodatnio korelował z ogólną masą tłuszczową. Kiedy otyły pacjent przechodził operację bariatryczną, zakres pozabiegowej utraty wagi był proporcjonalny do spadku poziomu sLR11 (to sugeruje, że sLR11 jest produkowane przez komórki tłuszczowe). Brytyjczycy i Japończycy uważają, że sLR11 pomaga komórkom tłuszczowym zapobiegać spalaniu zbyt dużej ilości tłuszczu w sytuacji nasilenia innych sygnałów metabolicznych po dużym posiłku lub pod wpływem krótkotrwałych spadków temperatury. W perspektywie długoterminowej zwiększa to efektywność magazynowania energii przez tkankę tłuszczową. Nasze ustalenia mogą wyjaśnić, czemu osobom z nadwagą tak trudno się odchudzić. Na poziomie molekularnym ich zmagazynowany tłuszcz aktywnie występuje przeciwko próbom spalenia go - wyjaśnia dr Andrew Whittle. Odkryliśmy ważny mechanizm, który będzie można obrać na cel nie tylko po to, by zwiększyć czyjąś zdolność spalania tłuszczu, ale także by pomóc pacjentom, w przypadku których ważne jest oszczędzanie energii, np. z anoreksją - dodaje prof. Toni Vidal-Puig. « powrót do artykułu
  10. Choć antarktyczne pingwiny raz po raz wskakują do wody o temperaturze bliskiej zamarzania, ich pióra wcale nie ulegają oblodzeniu. Gdy naukowcy dokładnie przyjrzeli się ich budowie, stwierdzili, że superhyrofobowość to wynik połączenia nanostruktur i specjalnego tłuszczu. Biolodzy wyjaśniają, że woda tworzy krople, z których ciepło nie może uciec, dlatego nim zdążą one zamarznąć, spadają z piór. Prof. Pirouz Kavehpour z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles zainteresował się piórami pingwinów, obejrzawszy program przyrodniczy. Zauważyłem, że pingwiny wchodzą i wychodzą z lodowatej wody, siedzą w bardzo niskich temperaturach, a na ich piórach nie tworzy się lód. Kavehpour skontaktował się z Judy St. Leger, światowej sławy specjalistką od pingwinów, która potwierdziła, że rzeczywiście nikt nie zaobserwował lodu na piórach zdrowych pingwinów. By odkryć tajemnicę nielotów, akademicy zbadali pióra podarowane przez San Diego SeaWorld za pomocą skaningowego mikroskopu elektronowego. Zauważyli, że w piórach występują nanopory, które zatrzymują powietrze. Dodatkowo pingwiny natłuszczają pióra wydzieliną gruczołów kuprowych. Na superhydrofobowych powierzchniach krople wody tworzą coś w rodzaju sfer. Wg Kavehpoura i innych, to właśnie sferopodobna geometria opóźnia tworzenie lodu (ciepłu trudniej jest uciec, jeśli kropla nie wchodzi za bardzo w kontakt z powierzchnią). Przepływ powietrza można porównać do ruchu samochodowego. Jeśli mamy autostradę, która zmienia się w drogę dwupasmową, utworzy się korek. Na podobnej zasadzie ciepło nie przepływa dobrze z dużego przekroju środka kropli do małego punktu, gdzie kropla styka się z piórem. Biolodzy zajmowali się przede wszystkim piórami pingwina białobrewego. Porównywali je także z piórami pingwina magellańskiego, który żyje w cieplejszych klimatach. Okazało się, że u tych ostatnich w piórach brakowało nanoporów, a wydzielina gruczołów kuprowych nie była hydrofobowa. Naukowcy uważają, że superhyrofobowe powierzchnie inspirowane rozwiązaniami pingwinów będą tańsze, wytrzymalsze i bardziej przyjazne środowisku niż płyny do odladzania stosowane obecnie w lotnictwie. To ironia losu, że ptak, który sam nie lata, może pewnego dnia zwiększyć bezpieczeństwo lotnicze. « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego stworzyli genetycznie zmodyfikowanego komara, którego wyposażono w geny blokujące zarodźca malarii. Uczeni mają nadzieję, że zwierzę - łącząc się z komarami żyjącymi na wolności - przekazałoby te geny swojemu potomstwu, dzięki czemu z czasem komary przestałyby roznosić malarię. Eksperymenty na gatunku Anopheles sephensi, który roznosi malarię na miejskich terenach Indii, wykazały, że geny blokujące malarię poprzez produkcję odpowiednich przeciwciał są przekazywane 99,5% potomstwa. Przy takiej skuteczności w ciągu 10 pokoleń - czyli w czasie jednego sezonu - można by spowodować, że na danym terenie ponad 99% komarów nie będzie rozprzestrzeniało choroby. Naukowcy nie mają złudzeń, że to wystarczy. Jednak wykorzystanie genetycznie zmodyfikowanych komarów, nowych leków, moskitier oraz niszczenia miejsc lęgowych może mieć wpływ na znaczne ograniczenie lub wyeliminowanie malarii w wielu miejscach na świecie. Wiele innych grup również pracuje nad genetycznymi modyfikacjami u komarów. W ubiegłym roku jedna z nich ogłosiła powstanie komara z taką modyfikacją, w wyniku której na świat przychodzą niemal wyłącznie samce. To spowodowałoby drastyczny spadek populacji komarów. Powstaje jednak pytanie o skutki takich działań dla ekosystemu. Wyposażenie komara w gen blokujący malarię nie szkodzi samym komarom, zatem nie musimy obawiać się o negatywny wpływ tego typu badań. Światowa Organizacja Zdrowia informuje, że w 2015 roku na malarię zachoruje 214 milionów osób, a choroba zabije 438 000 ludzi, głównie w Afryce subsaharyjskiej. « powrót do artykułu
  12. Technologia generowania promieni rentgenowskich praktycznie nie zmieniła się od 100 lat. Dzięki najnowszym osiągnięciom uczonych z MIT-u w ciągu najbliższych kilku lat mogą pojawić się nie tylko całkowicie nowe aparaty RTG, ale również źródła promieniowania o innych długościach fali. Uczeni najpierw przeprowadzili teoretyczne obliczenia, a następnie za pomocą symulacji komputerowych dowiedli, że na płachcie grafenu oświetlonej laserem powstają plazmony, które można zmusić do wysyłania silnych impulsów promieniowania o długości fali od podczerwieni do promieniowania rentgenowskiego. Co więcej takie impulsy byłyby niezwykle spójne, podobne do impulsów laserowych. To z kolei, jak podkreślają uczeni, pozwoliłoby na wykorzystywanie podczas prześwietleń mniejszych dawek promieniowania, co czyniłoby całą technikę bezpieczniejszą. Profesor Martin Soljacic, który wraz z profesorem Johnem Joannopoulosem kierował pracami zespołu badawczego, mówi, że istnieje duże zainteresowanie nowymi źródłami generowania światła. Widać je szczególnie w przemyśle półprzewodnikowym oraz w nauce. Do badań naukowych przydałyby się tanie, niewielkie źródła promieniowania, którymi można by zastąpić obecnie wykorzystywane duże, nieporęczne i kosztowne urządzenia. Osiągnięcie zespołu z MIT-u jest tym bardziej istotne, że uzyskanie spójnego promieniowania rentgenowskiego jest szczególnie trudne. Na razie grupa Soljacicia przeprowadziła jedynie symulacje komputerowe, jednak już wcześniejsze rozważania teoretyczne i symulacje tej grupy znajdowały eksperymentalne potwierdzenie. « powrót do artykułu
  13. Intensywność pola magnetycznego Ziemi zmniejsza się od około 200 lat. Proces ten przebiega na tyle szybko, że niektórzy naukowcy ogłosili, iż w ciągu 2000 lat dojdzie do zamiany biegunów magnetycznych. Przebiegunowanie mogłoby spowodować, że przez kilka tysięcy lat Ziemia byłaby gorzej chroniona przed szkodliwym promieniowaniem kosmicznym i słonecznym. To z kolei doprowadziłoby do poważnych zakłóceń i awarii sprzętu elektronicznego, wzrostu przypadków zachorowań na nowotwory i zwiększenia się liczby mutacji genetycznych. Niewykluczone, że ucierpiałyby też te gatunki zwierząt, które w swoich migracjach orientują się wedle pola magnetycznego. Naukowcy z MIT-u opublikowali na łamach PNAS artykuł opisujący wyniki ich badań nad stanem pola magnetycznego planety. Ich zdaniem przebiegunowanie nie grozi nam w najbliższym czasie. Uczeni obliczyli średnią intensywność stabilnego ziemskiego pola magnetycznego na przestrzeni ostatnich 5 milionów lat i odkryli, że obecnie pole to jest dwukrotnie bardziej intensywne niż średnia z tego okresu. To oznacza, że minie jeszcze sporo czasu, zanim pole magnetyczne planety stanie się niestabilne i dojdzie do przebiegunowania. To olbrzymia różnica, czy dzisiejsze pole magnetyczne jest takie jak średnia długoterminowa czy też jest powyżej średniej. Teraz wiemy, że nawet jeśli intensywność pola magnetycznego Ziemi się zmniejsza to jeszcze przez długi czas będzie się ono znajdowało w bezpiecznym zakresie - mówi Huapei Wang, główny autor badań. Z innych badań wiemy, że w przeszłości wielokrotnie dochodziło do przebiegunowania naszej planety. Jest to jednak proces bardzo nieregularny. Czasami przez 40 milionów lat nie było przebiegunowania, a czasem bieguny zmieniały się 10-krotnie w ciągu miliona lat. Średni czas pomiędzy przebiegunowaniami wynosi kilkaset tysięcy lat. Ostatnie przebiegunowanie miało miejsce około 780 000 lat temu, zatem średnia już została przekroczona - dodaje Wang. Sygnałem nadchodzącego przebiegunowania jest znaczący spadek poniżej średniej długoterminowej intensywności pola magnetycznego. To wskazuje, że stanie się ono niestabilne. Zarówno z badań terenowych jak i satelitarnych mamy dobre dane dotyczące ostatnich 200 lat. Mówiąc o przeszłości musimy opierać się na mniej pewnych szacunkach. Grupa Wanga zdobywała informacje o przeszłości ziemskiego pola magnetycznego badając skały wyrzucone przez wulkany na Galapagos. To idealne miejsce, gdyż wyspy położone są na równiku. Stabilne pole magnetyczne jest dipolem, jego intensywność powinna być taka sama na obu biegunach, a na równiku powinna być o połowę mniejsza. Wang stwierdził, że jeśli pozna historyczną intensywność pola magnetycznego na równiku i na biegunach uzyska dokładne dane na temat średniej historycznej intensywności. Sam zdobył próbki z Galapagos, a próbki z Antarktyki dostarczyli mu naukowcy ze Scripps Institution of Oceanography. Naukowcy najpierw zmierzyli naturalny magnetyzm skał. Następnie podgrzali je i ochłodzili w obecności pola magnetycznego i zmierzyli ich magnetyzm po ochłodzeniu. Naturalny magnetyzm skał jest proporcjonalny do pola magnetycznego, w którym stygły. Dzięki eksperymentom naukowcy byli w stanie obliczyć średnią historyczną intensywność pola magnetycznego. Wynosiła ona około 15 mikrotesli na równiku i 30 mikrotesli na biegunach. Dzisiejsza intensywność wynosi zaś, odpowiednio, 30 i 60 mikrotesli. To oznacza, że dzisiejsza intensywność jest nienormalnie wysoka i jeśli nawet ona spadnie, to będzie to spadek do długoterminowej średniej, a nie ze średniej do zera, stwierdza Wang. Uczony uważa, że naukowcy, którzy postulowali nadchodzące przebiegunowanie opierali się na wadliwych danych. Pochodziły one z różnych szerokości geograficznych, ale nie z równika. Dopiero Wang wziął pod uwagę dane z równika. Ponadto odkrył, że w przeszłości źle rozumiano sposób, w jaki w skałach pozostaje zapisana informacja o ziemskim magnetyzmie. Z tego też powodu przyjęto błędne założenie. Uznano, że gdy poszczególne ferromagnetyczne ziarna w skałach ulegały schłodzeniu spiny elektronów przyjmowały tę samą orientację, z której można było odczytać intensywność pola magnetycznego. Teraz wiemy, że jest to prawdą ale tylko do pewnej ograniczonej wielkości ziaren. Gdy są one większe spiny elektronów w różnych częściach ziarna przyjmują różną orientację. Wang opracował więc metodę korekty tego zjawiska i zastosował ją przy badaniach skał z Galapagos. Wang przyznaje, że nie wie, kiedy dojdzie do kolejnego przebiegunowania. Jeśli założymy, że utrzyma się obecny spadek, to za 1000 lat intensywność pola magnetycznego będzie odpowiadała średniej długoterminowej. Wówczas może zacząć się zwiększać. Tak naprawdę nie istnieje sposób, by przewidzieć, co się stanie. Proces magnetohydrodynamiczny ma bowiem chaotyczną naturę". « powrót do artykułu
  14. U zwierząt 20 minut po posiłku bakterie jelitowe wytwarzają białka, które hamują pobieranie pokarmu. Naukowcy wykazali także, że gdy białka te wstrzyknie się myszom lub szczurom, oddziałują one na mózg, zmniejszając apetyt. Uzyskane wyniki sugerują, że mikrobiom pomaga kontrolować, kiedy i ile jemy. Białka produkowane po nasyceniu przez mutualistyczne pałeczki okrężnicy (Escherichia coli) wpływają na uwalnianie regulujących łaknienie hormonów osi jelito-mózg- peptydu YY czy peptydu glukagonopodobnego-1 (GLP-1) - oraz aktywują szlaki anoreksygeniczne w mózgu. Obecnie wiele badań dotyczy składu mikrobiomu jelitowego w różnych patologicznych sytuacjach, ale nie eksplorują one, niestety, mechanizmów stojących za obserwowanymi związkami. Nasze badanie pokazuje, że bakteryjne białka E. coli mogą być zaangażowane w szlak molekularny, który organizm wykorzystuje do sygnalizowania sytości. Teraz musimy sprawdzić, jak zmieniona mikroflora jelitowa może wpłynąć na ten proces fizjologiczny - podkreśla Sergueï Fetissov z Uniwersytetu w Rouen. Podczas posiłku do bakterii żyjących w przewodzie pokarmowym napływają składniki odżywcze. W odpowiedzi zaczynają się one dzielić, uzupełniając straty populacyjne związane z defekacją. Francuskie badanie sugeruje pewną teorię. Ponieważ bakterie jelitowe polegają na nas (stanowimy ich miejsce do życia), sensowne byłoby, gdyby miały sposób na zakomunikowanie gospodarzowi, że jeszcze się nie nasyciły, skłaniając go do ponownego jedzenia. Podczas eksperymentu Fetissov i inni zauważyli, że 20 min po spożyciu składników odżywczych i zwiększeniu liczebności E. coli wytwarzają inne białka niż przed żerowaniem. Cezura 20 min pokrywa się z czasem, który upływa do momentu, gdy ktoś zaczyna się czuć najedzony lub zmęczony po posiłku. Autorzy publikacji z pisma Cell Metabolism zauważyli, że iniekcja z białek wytwarzanych przez bakterie po posiłku zmniejszała pobieranie posiłku zarówno u głodnych, jak i jedzących do woli szczurów i myszy. Dalsze eksperymenty wykazały, że "białka sytości" stymulowały np. uwalnianie peptydu YY, a białka głodu już nie. Zespół opracował test do wykrywania jednego z białek sytości ClpB w osoczu. Stwierdzono m.in., że ClpB zwiększało wyładowania neuronów anoreksygenicznych. Na razie nieznana jest rola spełniana w głodzie i sytości przez inne białka E. coli, a także ewentualny wkład białek innych gatunków bakterii. « powrót do artykułu
  15. W przyszłym roku odbędzie się spotkanie Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego (ICAO), a jej członkowie zostaną poddani presji, by podpisać porozumienie o redukcji gazów cieplarnianych w lotnictwie. Co prawda postęp techniczny, poprawiona aerodynamika, doskonalsze silniki spowodowały, że od roku 1990 emisja gazów cieplarnianych w przeliczeniu na pasażera spadła o 50%, to jednak zwiększony ruch lotniczy powoduje, że każdego roku wzrasta ona o 3,6%, podwaja się zatem co 20 lat. Obecnie lotnictwo cywilne odpowiada za około 2,5% całkowitej emisji węgla do atmosfery. Przedstawiciele przemysłu zdają sobie z tego sprawę i zapowiadają podjęcie odpowiednich kroków. We wrześniu ukazał się wspólny list, podpisany m.in. przez przedstawicieli Airbusa i Boeinga, w którym zapowiadają oni, że po roku 2020 emisja przestanie rosnąć, a w roku 2050 będzie o połowę niższa niż w roku 2005. W Nature Climate Change ukazały się właśnie badania, których autorzy twierdzą, że takie cele mogą być osiągnięte, przynajmniej w krajach wysoko rozwiniętych. Badacze stwierdzili, że do 2050 roku amerykańskie linie pasażerskie mogą zmniejszyć o połowę emisję w porównaniu z rokiem 2012. Oznacza to, że przez kolejne lata powinny zmniejszać emisję o 2% rocznie. Redukcję taką można osiągnąć prostymi tanimi sposobami takimi jak niewielkie przeróbki samych samolotów, drobne zmiany projektowe oraz lepsze zarządzanie ruchem lotniczym. Zmiany takie będą miały minimalny wpływ na finanse linii lotniczych. Niektóre z nich już je wprowadzają. Autorzy raportu, naukowcy z University College London pracujący pod kierunkiem profesora Andreasa Schafera, skupili się w swoich gadaniach na dwusilnikowych maszynach latających w USA. Tamtejsze linie lotnicze wykorzystują przede wszystkim Airbusy z rodziny 320 oraz Boeingi z linii 737. Zespół z UCL przeanalizował 21 różnych scenariuszy. Dotychczas nie przeprowadzono żadnych rygorystycznych badań naukowych nad kosztami redukcji emisji dwutlenku węgla w cywilnym przemyśle lotniczym, mówi Schafer. Ze wszystkich rozważanych opcji najtańszą i najłatwiejszą do realizacji jest upakowanie większej liczby pasażerów w samolocie. To pozwoliłoby na zmniejszenie liczby lotów na danej trasie. Jeśli by z tego powodu firmy zmniejszyły swoją flotę o 2% maszyn, rezygnując z najstarszych, najmniej ekologicznym maszyn, osiągnęłyby w ten sposób znaczną redukcję emisji. Aż połowę redukcji emisji założonej na rok 2050 można będzie osiągnąć dzięki samolotom wykorzystującym węglowy szkielet, bardziej aerodynamiczne skrzydła czy nowe konstrukcje silników. Niektóre z tych udoskonaleń pojawią się w samolotach już w przyszłym roku, na inne trzeba będzie poczekać dekadę lub dwie. Inne, znacznie prostsze zmiany, zakładają wykorzystanie końcówek skrzydeł o innym kształcie, wykorzystanie paliw syntetycznych bazujących na biopaliwach oraz wykorzystanie energii elektrycznej podczas kołowania. Podczas pracy aż 15% czasu samoloty spędzają na kołowaniu. Można zaoszczędzić olbrzymie ilości paliwa, jeśli podczas kołowania wykorzysta się znane z samochodów elektryczne rozwiązania hybrydowe, stwierdza profesor Schafer. Żadna pojedyncza technologia czy rozwiązanie nie spowoduje różnicy w emisji. Trzeba wykorzystać ich tak dużo, jak to tylko możliwe i połączyć je w jedną rozsądną całość. Dzięki temu możliwe będzie zredukowanie emisji w przeliczeniu na pasażera o 2% rocznie, dodaje uczony. Badania brytyjskiego zespołu dotyczyły rozwiniętego rynku Stanów Zjednoczonych. Jednak nawet w krajach rozwijających się, gdzie flota pasażerska błyskawicznie się powiększa, możliwe jest wprowadzenie zmian. Najprostszą z nich byłoby szerokie stosowanie biopaliw. Wymaga to jednak odpowiednich decyzji politycznych i zmian technicznych. « powrót do artykułu
  16. Samotność wyzwala zmiany na poziomie komórkowym, które zmniejszają zdolność zwalczania zakażeń wirusowych. Zespół naukowców z Uniwersytetu w Chicago i Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i Davis badał samotność zarówno u ludzi, jak i makaków królewskich. Ludzie to uczestnicy badania podłużnego Chicago Health, Aging, and Social Relations Study, które rozpoczęło się w 2002 r. i objęło osoby w wieku 50-68 lat. Wcześniejsze badania tej samej grupy wskazały na związek samotności i tzw. utrwalonej reakcji transkrypcyjnej na przeciwności (ang. conserved transcriptional response to adversity, CTRA). Charakteryzuje się ona zwiększoną ekspresją genów powiązanych ze stanem zapalnym oraz zmniejszoną ekspresją genów odpowiedzialnych za reakcje przeciwwirusowe. Zasadniczo u samotnych ludzi występowała mniej skuteczna odpowiedź immunologiczna i silniejszy stan zapalny. W ramach najnowszego badania Amerykanie przyglądali się ekspresji genów w leukocytach. Tak jak oczekiwano, białe krwinki samotnych ludzi i makaków wykazywały profil ekspresji CTRA. Stwierdzono też dodatkowo, że samotność pozwalała wnioskować o ekspresji genowej CTRA mierzonej rok lub jeszcze później, a ekspresja CTRA stanowiła z kolei prognostyk samotności mierzonej rok lub jeszcze później. Ekspresję genową leukocytów i samotność wydaje się zatem łączyć relacja zwrotna; jedno pomaga drugiemu rozwijać się z czasem. John Cacioppo z Uniwersytetu w Chicago i inni podkreślają, że wyniki są specyficzne dla samotności i nie można ich wyjaśnić depresją, stresem lub wsparciem społecznym. W dalszej kolejności akademicy skupili się na makakach z Kalifornijskiego Narodowego Centrum Badań Prymatologicznych. Wybrano małpy, które zaklasyfikowano jako zajmujące wysokie miejsce w skali postrzeganej izolacji społecznej. Tak jak ludzie, samotne makaki wykazywały silniejszą aktywność CTRA, a także wyższe poziomy neuroprzekaźnika reakcji "walcz lub uciekaj" norepinefryny. Wcześniejsze badania wykazały, że norepinefryna może stymulować komórki macierzyste szpiku do wytwarzania wyższej liczby niedojrzałych monocytów ze zwiększoną ekspresją genów powiązanych ze stanem zapalnym oraz zmniejszoną ekspresją genów odpowiedzialnych za reakcje przeciwwirusowe. Ostatnio zarówno u samotnych ludzi, jak i małp stwierdzono wyższe stężenia monocytów we krwi. Bardziej szczegółowe badania makaków wykazały, że to skutek ekspansji puli niedojrzałych monocytów. Gdy w ramach dodatkowego badania małpy raz po raz wystawiano na łagodny stres (w klatce pojawiał się nieznany makak), także stwierdzano u nich większą zawartość niedojrzałych monocytów. Na końcu w eksperymencie na modelu małpim zademonstrowano, że związana z CTRA zmniejszona ekspresja genów reakcji przeciwwirusowej pozwala małpiemu wirusowi niedoboru odporności (ang. simian immunodeficiency virus, SIV) szybciej namnażać się zarówno w mózgu, jak i we krwi samotnych osobników. Ogólnie rzecz ujmując, samotność skutkuje sygnalizacją stresową typu "walcz lub uciekaj", co z kolei nasila produkcję niedojrzałych monocytów, prowadząc do nasilenia ekspresji genów zapalnych i zmniejszenia ekspresji genów odpowiedzi przeciwwirusowej. Aktywowane w mózgu przez samotność sygnały zagrożenia wpływają więc ostatecznie na produkcję leukocytów. Zwiększenie udziału frakcji monocytów sprzyja samotności i kształtuje czynniki ryzyka chorób. « powrót do artykułu
  17. Szwedzcy naukowcy stworzyli wewnątrz żywych roślin analogowe i cyfrowe obwody elektroniczne. Grupa z Laboratorium Elektroniki Organicznej (LEO) pracowała pod przewodnictwem prof. Magnusa Berggrena z Uniwersytetu w Linköping. Do zbudowania kluczowych elementów obwodów Szwedzi wykorzystali układ przewodzący żywych róż. W artykule opublikowanym na łamach pisma Science Advances zaprezentowano m.in. cyfrowe układy logiczne, a nawet elementy wyświetlaczy utworzone wewnątrz roślin. Wykonując różne funkcje życiowe, rośliny polegają na transporcie sygnałów jonowych i hormonach. Ponieważ reagują dość wolno, ułatwia to prowadzenie badań. Dodanie do roślin elektroniki może pozwolić na łączenie sygnałów elektrycznych z własnymi procesami chemicznymi rośliny. Kontrolowanie szlaków chemicznych toruje drogę np. ogniwom bazującym na fotosyntezie oraz nowym drogom wchodzenia w interakcje z roślinami. Wcześniej nie mieliśmy dobrych narzędzi do mierzenia stężenia różnych cząsteczek w żywych roślinach. Teraz byliśmy w stanie wpływać na stężenie różnych substancji [...], które regulują wzrost i rozwój. Widzę duże szanse na nauczenie się czegoś więcej w tej dziedzinie - opowiada prof. Ove Nillson z Centrum Nauki o Roślinach w Umeå. Pomysł, by umieszczać elektronikę bezpośrednio w drzewach, zrodził się jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia, gdy naukowcy z LEO skupiali się na elektronice drukowanej na papierze. Wczesne próby prowadzili profesorowie Daniel Simon i Xavier Crispin, ale prace zatrzymał sceptycyzm inwestorów. Projekt udało się wskrzesić w 2012 r., gdy prof. Berggren uzyskał finansowanie z Fundacji Knuta i Alice Wallenbergów. Wielokrotnie próbowano wprowadzić do łodygi róży przewodzące polimery. Tylko jeden, PEDOT-S dr. Rogera Gabrielssona, składał się w przewody w naczyniach ksylemu, nie przeszkadzając przy tym w przewodzeniu wody i składników odżywczych. Dr Eleni Stavrinidou wykorzystała PEDOT-S do uzyskania 10-cm przewodów w ksylemie róży. Bazując na przewodach i elektrolicie otaczającym naczynia, Stavrinidou stworzyła tranzystor elektrochemiczny, który konwertował sygnały jonowe do elektrycznych. Zademonstrowano także, że tranzystory ksylemowe spełniają funkcje bramek logicznych. W kolejnym etapie prac dr Eliot Gomez zastosował infiltrację próżniową, by wprowadzić do liści inny wariant PEDOT. Polimer utworzył elektrochemiczne komórki (piksele) rozdzielone użyłkowaniem. Po przyłożeniu napięcia polimer oddziaływał z jonami liścia i zmieniał swój kolor. Szwedzi tłumaczą, że w ten sposób uzyskano urządzenie przypominające wyświetlacz. O ile wiemy, nikt wcześniej nie opublikował wyników badań odnośnie do elektroniki wyprodukowanej w roślinach - podkreśla Berggren. Nazwa power plant [po ang. dosł. elektrownia, tutaj chodzi jednak o grę słów] zyskuje wreszcie prawdziwe znaczenie - możemy umieścić w roślinach czujniki i wykorzystywać energię powstałą w chlorofilu, produkować zielone anteny i nowe materiały. Wszystko dzieje się naturalnie, wykorzystujemy [bowiem] własne zaawansowane systemy roślin. « powrót do artykułu
  18. W ciągu ostatnich trzech lat rosyjskojęzyczni cyberprzestepcy okradli obywateli i firmy z USA oraz państw Europy Zachodniej na kwotę 790 milionów dolarów. Władze w USA i Europie Zachodniej aresztowały od 2012 roku 160 posługujących się językiem rosyjskim cyberprzestępców. Ze wspomnianej kwoty 509 milionów dolarów zostało ukradzionych poza granicami byłego ZSRR, informuje firma Kaspersky Labs. Z jej raportu pt. "The Russian Cybercrime Underground: How it works" dowiadujemy się, że w 95% ataków przesepcy wykorzystali szkodliwe oprogramowanie. Kaspersky dodaje, że w rzeczywistości ukradziona kwota może być znacznie wyższa, gdyż w raporcie uwzględniono jedynie potwierdzone straty. Zdaniem analityków grupy przestępcze, które dokonały kradzieży, składają się z około 20 profesjonalnych hakerów. Oni regularnie odwiedzają podziemne fora, a Kaspersky Lab zebrał wystarczającą ilość informacji, by stwierdzić, że tych 20 ludzi odgrywa wiodącą rolę w operacjach kradzieży pieniędzy i informacji", mówi Rusła Stojanow, szef wydziału śledczego Kaspersky Labs. Stojanow dodaje, że rosyjski przemysł cyfrowej przestępczości szybko się rozwija. W ciągu ostatnich trzech lat do działań przystąpiło około 1000 nowych hakerów. Są to głównie ludzie pochodzący z takich regionów jak Ukraina, gdzie jest trudno o pracę, a pensje są niskie. Przestępcy często rekrutują zdolnych ludzi z prowincji, gdyż mogą zapłacić im mniej. Często też taka praca jest przedstawiana jako całkowicie legalna. Dopiero gdy cel zostanie osiągnięty zaangażowani orientują się, że brali udział w przestępczej operacji. « powrót do artykułu
  19. Po udarze dwu-/wielojęzyczni pacjenci 2-krotnie częściej niż jednojęzyczni zachowują normalne funkcje poznawcze. Wcześniejsze badania wykazały, że dwujęzyczność opóźnia początek choroby Alzheimera. Ludzie mają tendencję myśleć, że jedyną przyczyną demencji jest choroba Alzheimera, tymczasem udar również należy do grupy ważnych czynników sprawczych - podkreśla Subhash Kaul z Nizam's Institute of Medical Sciences (NIMS) w Hyderabadzie w Indiach. W najnowszym badaniu naukowcy analizowali przypadki 608 pacjentów z rejestru udarów NIMS z lat 2006-13. Ponad połowa osób była dwujęzyczna (dwujęzyczność definiowano jako mówienie dwoma lub więcej językami). By upewnić się, że wyniki nie są skutkiem tego, że dwujęzyczni prowadzą zdrowszy tryb życia, wzięto poprawkę na inne czynniki, w tym palenie, nadciśnienie, cukrzycę czy wiek. Okazało się, że 40% co najmniej dwujęzycznych osób miało po udarze normalne funkcje poznawcze, w porównaniu do ok. 20% pacjentów jednojęzycznych. Ci pierwsi wypadali lepiej w poudarowych testach mierzących uwagę oraz zdolność docierania do i organizowania informacji. Co ciekawe, grupy nie różniły się pod względem prawdopodobieństwa występowania afazji. Naukowcy podkreślają, że wyniki nie muszą się odnosić do wszystkich dwujęzycznych ludzi. Hyderabad to wielokulturowe miasto, gdzie na co dzień mówi się wieloma językami, w tym telugu, angielskim, hindi czy urdu. Stałe przełączanie się między językami to codzienność dla wielu mieszkańców Hyderabadu. Korzyści poznawcze mogą nie występować w miejscach, gdzie potrzeba funkcjonowania w dwóch lub więcej językach nie jest tak rozbudowana - wyjaśnia prof. Suvarna Alladi. Kaul dodaje, że osoby jednojęzyczne nie muszą natychmiast rozpoczynać nauki dodatkowego języka. Chodzi bowiem ogólnie o stymulujące intelektualnie czynności, zarówno te realizowane od młodego, jak i od średniego wieku. « powrót do artykułu
  20. Z dokumentu przygotowanego przez Biuro Prokuratora Okręgu Nowy Jork dowiadujemy się, że Google ma możliwość zdalnego zresetowania ustawień bezpieczeństwa w Androidzie. W ten sposób, na żądanie sądu, koncern może wyłączyć zabezpieczenia w smartfonie z Androidem i pomóc władzom w śledztwie przeciwko jego właścicielowi. Zgodnie z dokumentem, który skupia sie na wpływie pełnego szyfrowania dysku na dostęp doń dla stróżów prawa, Google może zresetować większość urządzeń korzystających z Androida w wersji starszej od 5.0. W wersji 5.0 dostępna jest opcja pełnego szyfrowania i wówczas zdalny reset nie działa. Jednak nie na wszystkich urządzeniach opcja ta jest domyślnie włączona. Jeśli zaś nie jest włączona to i najnowszy OS może zostać zresetowany przez Google'a. Google może też zresetować hasła na niektórych urządzeniach z Androidem oraz zapewnić zdalną pomoc przy odzyskaniu interesujących władze danych. Użytkownicy Androida 5.0 i nowszych mogą samodzielnie włączyć pełne szyfrowanie. Muszą jednak pamiętać, że spowoduje ono niewielkie spowolnienie pracy urządzenia. « powrót do artykułu
  21. Zakażenie glistą ludzką (Ascaris lumbricoides) zwiększa płodność kobiet. Badanie 986 kobiet z plemienia Tsimané z Boliwii wykazało, że w porównaniu do zdrowych Indianek, trwające całe życie zakażenie A. lumbricoides wiąże się z posiadaniem dwojga dodatkowych dzieci (średnio tutejsze rodziny mają 9 dzieci). Autorzy publikacji z pisma Science sugerują, że pasożyt zmienia działanie układu odpornościowego w taki sposób, że ułatwia to zajście w ciążę. Eksperci podkreślają, że ustalenia te mogą prowadzić do opracowania nowych leków wspomagających płodność. Warto przypomnieć, że dotychczasowe próby farmakologicznego wpływania na układ immunologiczny, by zwiększyć szanse procedury in vitro, się nie powiodły. Zespół prof. Aarona D. Blackwella z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB) analizował dane podłużne z 9 lat. Częstość występowania pasożytów jelitowych w badanej populacji wynosiła aż 70%. Wszystko zaczęło się od historii pewnej ciąży, a właściwie od łatwości zajścia w nią. Inspiratorką studium była ówczesna studentka UCSB Melanie Martin, która fakt szybkiego spełnienia marzeń prokreacyjnych w trakcie badań terenowych w Boliwii przypisała właśnie zakażeniu pasożytem. Chcąc sprawdzić, czy w tej teorii rzeczywiście jest ziarenko prawdy, Amerykanie zajęli się Indiankami z plemienia Tsimané. Analiza objęła 2 najczęstsze pasożyty: glistę ludzką i tęgoryjca dwunastnicy. Akademicy ustalili, że zakażenie różnymi pasożytami jelitowymi różnie wpływa na płodność. O ile infekcja glistą ludzką oznacza wcześniejsze pierwsze porody i krótsze interwały między porodami, o tyle zakażenie tęgoryjcem dwunastnicy (Ancylostoma duodenale) wiąże się już z odroczoną pierwszą ciążą i wydłużonymi okresami między ciążami, przez co kobiety kończą z trojgiem dzieci "na minusie". Sądzimy, że zaobserwowane efekty można przypisać wpływowi infekcji na działanie kobiecego układu odpornościowego i stworzeniu warunków bardziej lub mniej przyjaznych ciąży - opowiada Blackwell. Wg niego, choć wykorzystanie pasożytów w terapii niepłodności wydaje się intrygującą opcją, nim komukolwiek zaleci się taką metodę, trzeba jeszcze przeprowadzić wiele dodatkowych badań (m.in. po to, by dokładnie opisać mechanizm leżący u podłoża opisanych zjawisk). Specjaliści wyjaśniają, że o ile podczas zakażeń bakteryjnych i wirusowych patogeny próbują wygrać z układem odpornościowym za pomocą intensywnego rozrostu populacji, o tyle pasożyty działają dokładnie odwrotnie. Rosną wolno i starają się stłumić układ odpornościowy. Choć zakażenie pasożytniczymi robakami często bywa bezobjawowe, zainfekowane przedstawicielki plemienia Tsimané mają skrajnie podwyższony poziom immunoglobuliny E (IgE). Poza tym wcześniej wykazano, że zakażenie helmintami w tej populacji zmienia ryzyko dodatkowych parazytoz oraz innych chorób. Nasze badania pokazują, że infekcje pasożytami jelitowymi mogą mieć zasadniczy wpływ na wzorce demograficzne populacji rozwijających się. Uzyskane rezultaty odnoszą się też jednak do [...] krajów rozwiniętych, gdzie w wielu przypadkach zaburzenia płodności wiążą się z problemami autoimmunologicznymi. Tsimané mogą nas postrzegać jako biednych, bo mamy tylko jedno-dwoje dzieci. Ich przyrost naturalny wynosi niemal 4%, a więc co mniej więcej 17 lat liczebność populacji się podwaja - podsumowuje antropolog Michael Gurven. « powrót do artykułu
  22. W ogrodzie zoologicznym w San Diego uśpiono Nolę, jednego z czterech ostatnich na Ziemi nosorożców białych północnych. Wraz ze śmiercią 41-letniej samicy szanse przetrwania gatunku, i tak niewielkie, jeszcze bardziej się zmniejszyły. Nola cierpiała na infekcję i inne schorzenia związane z wiekiem. Przed 10 dniami przeszła operację. Początkowo wydawało się, że wszystko przebiega pomyślnie. Zwierzę szybko zaczęło jeść. Później jednak stan Noli zaczął się pogarszać. Samica przestała przyjmować posiłki i zaczęła podupadać na zdrowiu. Dzisiejszego ranka podjęliśmy trudną decyzję o eutanazji - oświadczyli przedstawiciele ogrodu zoologicznego. Na świecie pozostały już tylko trzy nosorożce białe północne. Żyją one w rezerwacie w Kenii. Nosorożce to kolejne już zwierzęta, które znikają z powierzchni Ziemi przez człowieka. W 2011 roku wyginął zachodni nosorożec czarny. Obecnie za niezagrożony uznawany jest jedynie nosorożec biały. Wszystkie inne gatunki - czarny, jawajski, indyjski i sumatrzański są zagrożone lub krytycznie zagrożone. Ostatnie żyjące nosorożce białe północne to 41-letni samiec Sudan, 25-letnia samica Najin oraz 14-letnia samica Fatu. Wszystkie przebywają w rezerwacie Oj Pejeta w Kenii. Jeśli nie będą one miały potomstwa nosorożec biały północny zniknie z naszej planety w ciągu najbliższych 30 lat. Tyle bowiem może jeszcze żyć Fatu. « powrót do artykułu
  23. Pewne stałe fizyczne, jak prędkość światła w próżni, stałą Plancka czy stałą grawitacyjną uważamy, jak sama nazwa wskazuje, za niezmienne w czasie. Przekonanie to po raz pierwszy zakwestionował Paul Dirac w 1937 roku, który zasugerował, że stała grawitacyjna może zmniejszać się w czasie. Jewgienij V. Stadnik i Victor V. Flambaum z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii opublikowali na łamach Physical Review Letters artykuł, w którym twierdzą, że ciemna materia może powodować ewolucję i oscylację stałych fizycznych w miarę oscylacji pola ciemnej materii. Żeby było to możliwe uczeni przyjęli, że cząstki ciemnej materii wchodzą w interakcje z cząstkami materii i wykazali, że taka interakcja jest możliwa. Naukowcy rozważają model, zgodnie z którym ciemna materia składa się z lekkich cząstek wchodzących w słabe interakcje. Na początku istnienia wszechświata olbrzymia liczba takich cząstek stworzyła oscylujące pole. Jako, że bardzo słabo wchodzą one w interakcje z cząstkami materii, przetrwały przez miliardy lat i wciąż istnieją, tworząc ciemną materię. Nadal w pewnym stopniu wchodzą w interakcje z materią. Jednak nie jest jasne, jak silna jest to interakcja. Stadnik i Flambaum wykorzystali dane z eksperymentów podczas których mierzono ilość helu powstającego w czasie gwałtownej syntezy oraz ilość dysprozu i mikrofalowe promieniowanie tła. Na tej podstawie wykonali najdokładniejsze obliczenia wspomnianych interakcji ciemnej materii z fotonami, elektronami i lekkimi kwarkami, uściślając dotychczasowe obliczenia do 15 rzędów wielkości. W ten sposób wykazali, że siła interakcji pomiędzy materią a ciemną materią dopuszcza, iż oscylacje pola ciemnej materii z cząstkami materii prowadzą do zmian stałych fizycznych. To z kolei, jak twierdzą, może wyjaśniać pochodzenie życia. Stałe fizyczne są idealnie dobrane do istnienia życia we wszechświecie. Jeśli byłyby one nieco inne, życie mogłoby się nie pojawić. Odkrycie, że zmian w stałych fizycznych może rzucić światło na to, w jaki sposób uzyskały one wartości pozwalające na istnienie życia. Po prostu pojawiło się ono w tym miejscu wszechświata, gdzie stałe fizyczne na to pozwalały, stwierdzają naukowcy. Powyższa praca to rozważania czysto teoretyczne. Naukowcy mają nadzieję, że w przyszłości uda się wykorzystać zegary atomowe, laserowe interferometry i inne urządzenia do przeprowadzenia eksperymentów, które pozwolą przetestować ich pomysł. « powrót do artykułu
  24. We krwi ok. 1/3 pacjentów z depresją występuje wysoki poziom markerów stanu zapalnego. Nowe badanie wskazuje, że przewlekły stan zapalny ma związek z uporczywymi objawami depresji, np. anhedonią. Anhedonia, utrata zdolności do odczuwania przyjemności, to główny objaw depresji opornej na leczenie. Niektórzy pacjenci przyjmujący antydepresanty nadal cierpią na anhedonię. Nasze dane pokazują, że hamowanie stanu zapalnego lub jego wpływu na mózg może wyeliminować to zjawisko [...] - wyjaśnia prof. Jennifer Felger ze Szkoły Medycyny Emory University. W badaniu 48 osób z depresją wysokie stężenia białka C-reaktywnego (CRP) powiązano z "niepowodzeniami komunikacyjnymi" (zaburzeniami łączności funkcjonalnej) obszarów mózgu odpowiedzialnych za motywację i odpowiedź na nagrodę. Zespół Felger stwierdził, że u osób z wysokim CRP występuje brak łączności funkcjonalnej między brzuszno-przyśrodkową korą przedczołową (ang. ventromedial prefrontal cortex, VMPFC) i brzusznym prążkowiem. Dla odmiany u pacjentów z niskim CRP rejony te są dobrze skomunikowane. Wysokie stężenia CRP korelowały także z tym, co o anhedonii mówili sami pacjenci. Interesujemy się tymi regionami mózgu, ponieważ dobrze zdajemy sobie sprawę z roli, jaką spełniają w reakcji na nagrodę. Psychiatrzy wspominają też o zmniejszonej aktywacji tych obszarów, obserwowanej w przeszłości u osób przyjmujących leki immunostymulujące z powodu zakażenia wirusem zapalenia wątroby typu C czy nowotworów. Wg nich, zmniejszone pobudzenie może świadczyć o ich wrażliwości na stan zapalny. Autorzy raportu z pisma Molecular Psychiatry dodają także, że niska łączność funkcjonalna między innym rejonem prążkowia a VMPFC skutkowała wolniejszą motoryką, mierzoną za pomocą prędkości stukania palcem. W części obrazowej badania ochotnicy przez co najmniej 4 tygodnie nie przyjmowali antydepresantów, leków przeciwzapalnych oraz innych medykamentów. CRP mierzono na kilku wizytach (w ten sposób upewniano się, że poziom białka C-reaktywnego był stały). Warto przypomnieć, że wcześniejsze badanie osób z trudną do leczenia depresją wykazało, że występuje u nich poprawa po podaniu przeciwciała monoklonalnego infliksymabu. W kolejnym etapie badań Folger chce sprawdzić, czy podanie lewodopy (prekursora dopaminy) może poprawić łączność w regionach układu nagrody. Wcześniejsze badania Folger na naczelnych nieczłowiekowatych pokazały bowiem, że stan zapalny prowadzi do zmniejszonego uwalniania dopaminy. « powrót do artykułu
  25. Wykształcenie patologa czy radiologa rozpoznającego nowotwór na zdjęciach wymaga wielu lat nauki i olbrzymich nakładów. Tymczasem nowy eksperyment wykazał, że... gołębie radzą sobie z tym zadaniem niemal równie dobrze co ludzie. Ich szkolenie trwa znacznie krócej, a ptaki pracują za karmę. Co więcej, jak mówi doktor Richard Levenson z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis jeśli dasz mi do analizy 10 zdjęć, to wszystko w porządku. Jednak przy 10 000 się zdenerwuję. Ptaki nie mają tego luksusu. Doktor Levenson postanowił przeprowadzić eksperymenty z gołębiami, gdy usłyszał o badaniach zespołu doktora Wassermana z University of Iowa, którego zespół wykazał, że pamięć wzrokowa gołębi jest podobna do ludzkiej. Uczony skontaktował się więc z doktorem Wassermanem i zaproponował mu serię wspólnych eksperymentów. Ptakom pokazywano próbki tkanki piersi z guzem i bez guza, obraz z mammografu ze zwapnieniami i bez zwapnień oraz obraz z mammografu z łagodnymi i złośliwymi zmianami. Ptaki uczono rozpoznawać zmiany nowotworowe oraz zwapnienia potencjalnie związane z nowotworem. Ptak był nagradzany za każdym razem, gdy nacisnął odpowiedni guzik, wskazując, czy obraz jest prawidłowy czy też nie prawidłowy. Uczeni, chcąc upewnić się, że zwierzęta nie zapamiętały po prostu już widzianych obrazów, pokazywali im też nowe, z którymi wcześniej nie miały do czynienia. Po 15 dniach szkolenia zdolność ptaków do rozpoznania nowotworu w próbce tkanki wzrosła z 50% (statystyczne prawdopodobieństwo wybrania prawidłowej spośród 2 odpowiedzi) do 85%. Takie wyniki uzyskano badając odpowiedzi indywidualnych ptaków. Jednak gdy brano pod uwagę opinię całej grupy, analizując, którą odpowiedź wybrała większość ptaków, trafność diagnozy wzrastała do 99%. Okazało się, że są niezwykle dobrymi patologami - mówi doktor Levenson. Ptaki dobrze radziły sobie też z analizą mammogramów. Pod koniec treningu odsetek prawidłowych rozpoznań zwapnień wynosił 72-84 procent. Gołębie nie potrafiły natomiast odróżnić zmiany łagodnej od złośliwej. Autorzy badań uważają, że ptaki można będzie wykorzystać do testowania nowych metod obrazowania. Obecnie przy opracowywaniu takich metod korzysta się z pomocy radiologów i patologów, którzy przeglądają olbrzymią liczbę obrazów, co pozwala na udoskonalenie nowej techniki. Jest to jednak metoda bardzo kosztowna i nużąca dla ludzi. Niewykluczone, że można by tutaj wykorzystać ptaki. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...