Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37637
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W ubiegłym tygodniu Teleskop Kosmiczny Keplera wszedł w tryb awaryjny (EM). To pierwsza taka sytuacja od czasu wystrzelenia teleskopu w 2009 roku. Uruchomienie trybu awaryjnego następuje w czasie najpoważniejszych problemów. NASA ogłosiła, że przywrócono normalną komunikację z urządzeniem, dzięki czemu mogło ono wyjść z trybu awaryjnego. Teraz specjaliści szukają przyczyny awarii i sprawdzają stan teleskopu. W 2013 roku Kepler uległ awarii, która spowodowała, że nie może już wykonywać swojego podstawowego zadania, czyli poszukiwania planet pozasłonecznych. Od 2014 roku urządzenie pracuje w ramach projektu K2. Przed obecną awarią teleskop miał rozpocząć w ramach K2 tzw. Campaign 9, czyli misję obserwacją z wykorzystaniem mikrosoczewkowania. Współpracujące z Keplerem naziemne obserwatoria już rozpoczęły Campaign 9, a Teleskop dołączy do nich jak tylko inżynierowie znajdą powód awarii. Specjaliści muszą się spieszyć, gdyż Campaign 9 zakończy się 1 lipca, kiedy to centrum Drogi Mlecznej nie będzie już widoczne z miejsca, w którym znajduje się teleskop. Poprzednie zadanie teleskop zakończył 23 marca. Obsługa pobrała wówczas dane, a urządzenie wprowadzono w tryb Point Rest State (PRS), w którym antena teleskopu jest skierowana w stronę Ziemi, koła zamachowe zostają unieruchomione, a teleskop działa w trybie energooszczędnym. Na około 14 godzin przed rozpoczęciem manewru, który miał ustawić Keplera w kierunku centrum Galaktyki, teleskop wszedł w tryb EM. Zespoły inżynieryjne szybko zareagowały i w czasie weekendu przywrócono normalną pracę teleskopu. « powrót do artykułu
  2. Amerykańsko-chiński zespół zaprojektował nanocząstki, które zmniejszając ekspresję sprzyjającej rozwojowi stanu zapalnego glikoproteiny CD98 z powierzchni komórek, pozwalają bezpiecznie leczyć nieswoiste zapalenia jelit (ang. inflammatory bowel diseases, IBD). Obraliśmy na cel [właśnie] CD98, bo we wcześniejszym badaniu zauważyliśmy, że w aktywowanych komórkach odpornościowych związanych z IBD dochodzi do jej nadmiernej ekspresji - wyjaśnia prof. Didier Merlin z Instytutu Nauk Biomedycznych Uniwersytetu Stanowego Georgii. W samych USA na IBD, w tym na chorobę Leśniowskiego-Crohna i wrzodziejące zapalenie jelita grubego, cierpi ok. 1,3 mln osób. Z czasem objawy się zaostrzają. U pacjentów występują przewlekłe biegunki, gorączka, krwawienie z odbytu, a także utrata apetytu i wagi. Gdy leki nie pomagają, często konieczna jest operacja. Wg Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób (CDC), chorzy znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka raka jelita grubego. Najnowsze studium, którego wyniki ukazały się w piśmie Colloids and Surfaces B: Biointerfaces, sugeruje, że strategie nanoterapeutyczne mogą być realną alternatywną dla obecnie stosowanych leków (zastosowanie tych ostatnich ograniczają poważne skutki uboczne). Naukowcy uzyskali swoje nanocząstki, łącząc siCD98, dwuniciową cząsteczkę RNA wyciszającą ekspresję genu CD98 w makrofagach, z chitozanem modyfikowanym kwasem urokanowym (UAC od ang. urocanic acid-modified chitosan). Okazało się, że po wprowadzeniu do makrofagów cząstki UAC/siCD98 działały przeciwzapalnie. Zespół stwierdził, że nanocząstki mają pożądaną wielkość (156,0–247,1 nm) i nie wpływają toksycznie ani na makrofagi, ani na komórki nabłonka jelita grubego. Najlepsze właściwości przeciwzapalne miały cząstki, w których stosunek UAC i SiCD98 wynosił 60:1. « powrót do artykułu
  3. Już 11 kwietnia przyszłego roku kończy się wsparcie dla systemu Windows Vista. Po tym dniu użytkownicy OS-u nie będą otrzymywali łat. Na szczęście udział rynko Visty jest bardzo mały. Użytkownicy Visty nie powinni jednak liczyć na to, że z powodu małej popularności systemu - używa go jedynie 1,41% internautów - nie będzie on atakowany. OS wciąż jest atrakcyjnym celem, gdyż zawiera kod, który wchodzi w skład nowszych wersji Windows. Dziury znalezione w Windows 7, 8 czy 10 będą prawdopodobnie obecne także w Windows Vista, zatem system ten będzie atakowany przy okazji ataków na bardziej popularne OS-y. Problem w tym, że w przeciwieństwie do nich, nie będzie łatany przez Microsoft. Użytkownicy Windows Vista nie mają prawa do bezpłatnej aktualizacji do Windows 10. Jeśli zatem chcą korzystać z najnowszej wersji systemu Microsoftu powinni albo go kupić, albo kupić Windows 7 i bezpłatnie zaktualizować do Windows 10. Kolejnym po Viście systemem, który Microsoft przestanie wspierać, będzie Windows 7. Jego użytkownicy nie muszą się jednak zbytnio martwić. Wsparcie dla niego zakończy się 14 stycznia 2020 roku. Znacznie większym problemem dla bezpieczeństwa sieci jest fakt, że wciąż aż 10,9% podłączonych do internetu komputerów korzysta z Windows XP, systemu, który Microsfot przestał wspierać przed 2 laty. « powrót do artykułu
  4. Dyrektor Blackberry, John Chen zapowiedział, że jeszcze w bieżącym roku jego firma rozpocznie sprzedaż dwóch smartfonów średniej klasy z systemem Android. Jedno urządzenie zostanie wyposażone w fizyczną klawiaturę, drugie wyłącznie w pełnowymiarowy ekran dotykowy. Sprzedaż highendowego urządzenia była prawdopodobnie błędem - stwierdził Chen w wywiadzie dla witryny The National ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wielu użytkowników korporacyjnych mówi, że chętnie kupiłoby nasze smartfony, ale 700 USD to za drogo. Są bardziej zainteresowani urządzeniami kosztującymi około 400 dolarów. Obecnie Blackberry nie ma zamiaru rozwijać nowych telefonów z własnym systemem operacyjnym BB10, jednak będzie dostarczało aktualizacje dla już sprzedanych urządzeń. W pierwszym kwartale bieżącego roku sprzedaż Blackberry zmniejszyła się o 200 milionów dolarów. Zdaniem Chena było to spowodowane tym, że pierwszy firmowy telefon z Androidem, highendowy Priv, jest zbyt drogi. « powrót do artykułu
  5. Sprzedaż pecetów wciąż spada. Jak szacuje Gartner, w I kwartale bieżącego roku klienci na całym świecie kupili 64,8 miliona tego typu komputerów, czyli o 9,6% mniej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Zdaniem IDC sprzedano 60,6 miliona pecetów, czyli o 11,5% mniej niż przed rokiem. Wszystko wskazuje na to, że pojawienie się Windows 10 nie ożywiło rynku komputerów osobistych. Przedsiębiorstwa wciąż prowadzą programy pilotażowe z wykorzystaniem nowego OS-u, a popyt ze strony konsumentów indywidualnych pozostaje słaby. Pecety przestają być obowiązkowym wyposażeniem nowych gospodarstw domowych, a trend ten widać szczególnie na rynkach rozwijających się. Tam priorytetem staje się posiadanie smartfonu. Na tym segmencie rynku Gartner spodziewa się, że pod koniec bieżącego roku będzie widoczne zwiększone zainteresowanie Windows 10. Być może w tym czasie poprawi się też sytuacja na rynku pecetów. Analitycy IDC uważają, że wtedy to przedsiębiorstwa zakończą testy Windows 10 i zdecydują się na kupno nowych komputerów. Dlatego też IDC przewiduje, że w bieżącym roku wydatki przedsiębiorstw na komputery stacjonarne i laptopy będą takie, jak w roku ubiegłym. Największym na świecie sprzedawcą pecetów jest Lenovo, na drugim miejscu uplasował się HP. następnie Dell i Apple. « powrót do artykułu
  6. Michael Hoffman, były szef zespołu inżynieryjnego odpowiedzialnego w Microsofcie za rozwój HoloLens powiedział, że opuścił koncern z Redmond, gdyż... widzi olbrzymi potencjał przed HoloLens. Inżynier w ubiegłym roku założył firmę Object Theory, która ma zamiar rozwijać aplikacje dla HoloLens. Hoffman podkreślił w wywiadzie, że HoloLens powstały z myślą o zastosowaniach biznesowych. Okulary co prawda nadają się do grania, ale Microsoft nie ma zamiaru sprzedawać ich jako dodatku do Xboksa, by nie ograniczać ich zastosowań w biznesie. To urządzenie dla firm. Ma ono oczywisty potencjał rozrywkowy, ale Microsoft nie chce ich sprzedawać wraz z Xboksem, gdyż wówczas nikt nie stwierdzi, że można ich używać podczas konferencji, do pomocy przy pracy w magazynie czy szpitalu. To mądra decyzja, by już na samym początku ograniczyć potencjał rozrywkowy - stwierdził Hoffman. Inżynier uznał, że HoloLens to narzędzie rewolucyjne, dlatego właśnie zdecydował się o odejściu z Microsoftu i założenie własnej firmy. Mam tę przewagę, że znam to od środka i mam na tyle duże doświadczenie w biznesie, że się odważyłem na założenie własnej firmy. Po prostu musiałem to zrobić - stwierdził. Firma Object Theory skupia się obecnie na sektorze projektowania i budownictwa. Mamy klienta z tego sektora. Zauważyliśmy, ze projekty wykonywane przez inżynierów, nie są tymi samymi, których używają zespoły konstrukcyjne. One tworzą na tej podstawie własne, znacznie bardziej szczegółowe projekty. W ten sposób powstaje wiele błędów, a to dużo kosztuje. HoloLens znakomicie ułatwiają projektowanie, gdyż pozwalają oglądać projekt w trójwymiarowej przestrzeni. « powrót do artykułu
  7. Z artykułu opublikowanego na łamach Nature Communications dowiadujemy się, że naukowcy z Federalnej Politechniki w Lozannie (EPFL) i Uniwersytetu w Genewie stworzyli grafenowy mikrochip, który może nawet 10-krotnie przyspieszyć bezprzewodowe przesyłanie danych. Nasz mikrochip to podstawowy element szybszej komunikacji bezprzewodowej działającej w zakresach niedostępnych dla obecnie używanych urządzeń - mówi Michele Tamagnone z EPFL. Nowy układ chroni źródła danych przed zewnętrznymi źródłami promieniowania, dzięki czemu znacznie zmniejsza liczbę występujących błędów, a zatem czas i zasoby potrzebne do ich korekty. Szwajcarscy naukowcy odkryli, że grafen jest w stanie filtrować promieniowanie na podobieństwo spolaryzowanego szkła. Promieniowanie jest przenoszone w formie wibracji. Grafen może przepuszczać jedynie wibracje o określonym kierunku. W ten sposób może przepuszczać niektóre rodzaje promieniowania, a blokować inne. Dzięki tej właściwości uczeni stworzyli grafenowy izolator optyczny. Co interesujące, działa on w niewykorzystywanym obecnie paśmie terahercowym. Jego wykorzystanie pozwoli w przyszłości na nawet 10-krotne przyspieszenie transferu danych bezprzewodowych. « powrót do artykułu
  8. Znaleziony na budowie wiaduktu w Malezji (Penang) pyton może być największym schwytanym dotąd wężem. Ośmiometrowego gada dostrzeżono w czwartek pod zawalonym drzewem. Jak poinformował BBC Herme Herisyam z miejscowej Obrony Cywilnej, 3 dni później zwierzę zmarło (ma to podobno związek z rozrodem). Obowiązujący rekord długości węży należy do samicy pytona siatkowego o imieniu Medusa z Full Moon Productions Inc. w Kansas. Kiedy przedstawiciele Księgi rekordów Guinnessa zmierzyli ją 12 października 2011 r. okazało się, że ma 7,67 cm. Okaz z Malezji też był prawdopodobnie pytonem siatkowym. Choć nie dokonano oficjalnych pomiarów do Księgi, Herisyam podkreśla, że 8-m samica ważyła 250 kg, a schwytanie jej zajęło aż pół godziny. « powrót do artykułu
  9. Większość przypadków osteoporozy jest związanych ze starzeniem się, jednak drugą z głównych przyczyn tej choroby jest nadczynność przytarczyc, w wyniku której dochodzi do nadmiernej produkcji parathormonu regulującego poziom wapnia. Nadczynność przytarczyc jest leczona zwykle za pomocą bisfosfonianów, które mają wzmacniać kości. Tymczasem, jak stwierdzili naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA), leki te zwiększają ryzyko złamań, co oznacza, że ich przyjmowanie czyni więcej szkody niż nieleczenie nadczynności przytarczyc. Naukowcy zauważyli również, że u pacjentów, którym chirurgicznie usunięto nadmiernie aktywne przytarczyce, liczba złamań jest mniejsza. Główny autor badań, doktor Michael Yeh, mówi, że w USA 400 000 osób - 1 na 400 kobiet i 1 na 1200 mężczyzn - cierpi na nadczynność przytarczyc. Wcześniej nie było danych porównujących skuteczność chirurgicznego usunięcia przytarczyc z przepisywaniem leków u pacjentów z nadczynnością przytarczyc - stwierdza uczony. Yeh i jego zespół porównali dane dotyczące 6000 osób, u których w latach 1995-2010 zdiagnozowano nadczynność przytarczyc. U tych pacjentów, którzy w ogóle nie byli leczeni w ciągu 10 lat doszło średnio do 56 złamań biodra na 1000 osób. Tam, gdzie zastosowano interwencję chirurgiczną, liczba załamań biorda wyniosła 20 na 1000. Z kolei u pacjentów, którzy przyjmowali bisfosfoniany liczba złamań sięgnęła 86 na 1000. Naukowcy skupili się właśnie na złamaniach bioder, gdy to te urazy często prowadzą do śmierci, niepełnosprawności czy utraty niezależności. Podobnie wyglądały statystki dotyczące wszystkich złamań. U osób nieleczonych doszło do 206 złamań na 1000, u pacjentów po zabiegach chirurgicznych liczba złamań wynosiła 157 na 1000, a u przyjmujących bisfosfoniany 303 na 1000. Leki powodują, że na obrazach kości wyglądają na bardziej gęste, ale w ten sposób wprowadzamy się w błąd. Musimy przyjąć, że pojawiają się problemy z jakością takich kości. Nie wiemy jednak, dlaczego one występują - stwierdza Yeh. Stwierdzono również, że u osób przyjmujących bisfosfoniany zwiększone ryzyko uszkodzeń kości występuje niezależnie od stopnia rozwoju choroby. Pojawia się ono zarówno w osteopenii, jak i osteoporozie. To zaś oznacza, że albo same leki są szkodliwe, albo przyjmujące je osoby są narażone na inne czynniki ryzyka. Niezależnie od przyczyny, nie byliśmy w stanie znaleźć żadnych korzyści z przyjmowania leków, które są na rynku od ponad 20 lat - mówi Yeh. « powrót do artykułu
  10. U ludzi, którzy przez większą część tygodnia jedzą świeże owoce, ryzyko zawału i udaru jest mniejsze. W ramach studium przez 7 lat obserwowano 500 tys. dorosłych z Chin, gdzie spożycie świeżych owoców jest o wiele niższe niż w takich krajach jak Wielka Brytania czy USA. Zespół z Uniwersytetu w Oksfordzie i Chińskiej Akademii Nauk Medycznych badał pół miliona dorosłych z 10 miejsc (miast i wsi) w Chinach. Stan zdrowia ochotników oceniano przez 7 lat, śledząc rejestr zgonów oraz elektroniczną dokumentację szpitalną. Studium objęło ludzi, u których na początku nie występowały choroby sercowo-naczyniowe i którzy nie zażywali leków na nadciśnienie. Owoce to bogate źródło potasu, błonnika, przeciwutleniaczy, a także innych substancji biologicznie czynnych. Zawierają niedużo sodu. Okazało się, że spożycie owoców (głównie jabłek i pomarańczy) silnie korelowało z 4 czynnikami: wykształceniem, niższym ciśnieniem, niższym poziomem cukru we krwi, a także niepaleniem. Po wzięciu poprawki na te i inne czynniki stwierdzono, że 100-g porcja owoców dziennie wiąże się z ok. 1/3 mniejszą śmiertelnością z powodu chorób sercowo-naczyniowych. Co ważne, korelacja była podobna na wszystkich badanych obszarach, a także u kobiet i mężczyzn. Związek między spożyciem owoców i chorobami sercowo-naczyniowymi wydaje się silniejszy w Chinach, gdzie sporo osób nadal je ich stosunkowo mało. Owoce są tu spożywane niemal wyłącznie w postaci surowej, podczas gdy w krajach bogatych duża ich część ulega przetworzeniu i w wielu wcześniejszych badaniach oceniano łącznie wpływ owoców świeżych i przetworzonych - wyjaśnia dr Huaidong Du. Trudno stwierdzić, czy niższe ryzyko u osób jedzących dużo więcej owoców wiąże się z realnym efektem ochronnym. Jeśli tak, rozpowszechnione spożycie owoców w Chinach mogłoby zapobiec circa 500 tys. zgonów sercowo-naczyniowych rocznie, w tym 200 tys. przed 70. r.ż., a także jeszcze większej liczbie nieśmiertelnych udarów i zawałów - podsumowuje prof. Zhengming Chen. « powrót do artykułu
  11. Prokurator krajowy Bogdan Święczkowski zapowiedział, że w prokuraturach powstaną specjalne wydziały do zwalczania cyberprzestępczości. Chcemy, by już nie długo powstała kadra wyspecjalizowanych prokuratorów, którzy będą skutecznie zmniejszać cyberzagrożenia. Musimy pamiętać, że każdy skuteczny atak internetowy to przestępstwo i prokuratura musi mieć skuteczne narzędzia do ścigania przestępstw także w cyberprzestrzeni - stwierdził Święczkowski w wywiadzie dla Cyberdefence24. W ostatnim czasie notuje się zwiększoną aktywność przestępców w polskiej cyberprzestrzeni. Anna Sterżyńska, minister cyfryzacji, mówi, że po uruchomieniu rządowego programu 500+ w sieci pojawiło się 150 witryn podobnych do rządowej służącej do składania wniosków. Część z tych witryn miała charakter przestępczy. Stworzenie specjalnych wydziałów w prokuraturach to część większego planu, w którym swój udział mają Ministerstwo Sprawiedliwości, Ministerstwo Cyfryzacji oraz Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. « powrót do artykułu
  12. Od 1980 do 2014 r. liczba dorosłych z cukrzycą wzrosła na świecie 4-krotnie: ze 108 do 422 mln. Najszybsze wzrosty dotyczą krajów o niskim i średnim dochodzie. Starzejąca się populacja i rosnący poziom otyłości oznaczają, że w ciągu ostatnich 35 lat liczba chorych na cukrzycę powiększyła się dramatyczne. Wskaźniki cukrzycy rosną szybko w Chinach, Indiach i wielu innych krajach z niskim i średnim dochodem. Jeśli obecne trendy się utrzymają, prawdopodobieństwo osiągnięcia globalnych celów wyznaczonych na 2025 r. przez ONZ jest [właściwie] zerowe - podkreśla prof. Majid Ezzati z Imperial College London (ICL). W studium uwzględniono dane z 751 badań, które łącznie objęły 4,4 mln dorosłych z różnych stron świata. Autorzy raportu wyliczyli współczynniki standaryzowane na wiek dla 200 krajów (wzięto poprawkę na fakt, że z wiekiem cukrzyca staje się coraz częstsza). Okazało się, że w latach 1980-2014 cukrzyca stała się częstsza zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet. U mężczyzn standaryzowany współczynnik zapadalności na cukrzycę podwoił się (z 4,3 do 9%), a u kobiet wzrósł o 2/3 (z 5 do 7,9%). Choć zaobserwowano wzrosty współczynników surowych dla wielu krajów Europy Zachodniej, współczynniki standaryzowane na wiek były relatywnie stabilne, co sugeruje, że wzrosty zapadalności na cukrzycę można de facto przypisać starzeniu się społeczeństw. Dla odmiany wskaźniki cukrzycy wzrosły znacznie w wielu państwach z niskim i średnim dochodem, w tym w Chinach, Indiach, Indonezji, Pakistanie, Egipcie i Meksyku. W żadnym kraju nie stwierdzono istotnych spadków częstości występowania cukrzycy. Studium nie różnicowało między cukrzycą typu 1. i 2., ale większość przypadków (85-95%) cukrzycy dorosłych to cukrzyca typu 2., więc zaobserwowany trend to prawdopodobnie skutek wzrostów dotyczących właśnie tej choroby. Ezzati dodaje, że najważniejszym czynnikiem ryzyka cukrzycy typu 2. jest otyłość. Autorzy publikacji z pisma The Lancet stwierdzili, że najniższe wskaźniki cukrzycy obu płci występują w Europie Północno-Zachodniej. W Szwajcarii, Austrii, Danii, Belgii i Holandii współczynniki standaryzowane na wiek były bowiem niższe niż 4% dla kobiet i równe 5-6% dla mężczyzn. Częstość występowania cukrzycy okazała się najwyższa w Polinezji i Mikronezji (standaryzowany na wiek współczynnik obu płci wynosił ponad 20%). W Samoa Amerykańskim cukrzycę ma prawie 1/3 dorosłej populacji. Największe wzrosty częstości występowania cukrzycy nastąpiły w krajach Pacyfiku. Za nimi uplasowały się Bliski Wschód i Afryka Północna z krajami takimi jak Egipt, Jordania czy Arabia Saudyjska. W 2014 r. połowa dorosłych z cukrzycą żyła w 5 krajach: Chinach, Indiach, USA, Brazylii oraz Indonezji. U mężczyzn w Chinach i Indiach standaryzowany na wiek współczynnik wzrósł ponad 2-krotnie (odpowiednio, z 3,5 do 9,9% oraz z 3,7 do 9,1%), a u kobiet o połowę i 80% (Chiny: skok z 5 do 7,6%, Indie: z 4,6 do 8,3%). W USA standaryzowany na wiek współczynnik cukrzycy u kobiet powiększył się o 50% (z 4,3 do 6,4%), a u mężczyzn o 80% (z 4,7 do 8,2%). Pakistan, Meksyk, Egipt oraz Indonezja należą obecnie do 10 krajów z największą liczbą dorosłych z cukrzycą. Standaryzowany na wiek współczynnik podwoił się w Pakistanie (u mężczyzn nastąpił wzrost z 4,9 do 12,6%, a u kobiet z 5,9 do 12,1%), Meksyku (mężczyźni: wzrost z 6,5 do 10,9%, kobiety: wzrost z 6,5 do 11,5%), a także Indonezji (mężczyźni: wzrost z 3,2 do 7,4%, kobiety: wzrost z 4,1 do 8%), a w Egipcie niemal się potroił (mężczyźni: wzrost z 6,5 do 16%, kobiety wzrost z 8 do 19,8%). « powrót do artykułu
  13. Astronomowie z Carnegie Mellon University i University of Western Ohio odkryli w niedalekiej odległości od Słońca jeden z najjaśniejszych i najmłodszych swobodnie przemieszczających się obiektów podobnych do planety. Obiekt 2MASS J1119-1137 liczy sobie zaledwie 10 milionów lat, a jego masa została oszacowana na 4-8 razy większą od masy Jowisza. Jest to więc albo olbrzymia planeta, albo niewielka gwiazda, brązowy karzeł. Zidentyfikowaliśmy 2MASS J1119-1137 dzięki niezwykłej sygnaturze dochodzącego zeń światła - mówi Kendra Kellogg, główna autorka badań. W paśmie podczerwieni emituje on więcej światła niż obiekt, który miałby więcej lat i zdążyłby ostygnąć. Główna trudność w zauważeniu tego typu obiektów polega na odróżnieniu ich od wielu innych, które mogą je przypominać. Powszechnie występujące odległe stare gwiazdy i czerwone karły mogą mieć takie same charakterystyki, jak pobliski obiekt podobny do planety - mówi Jacqueline Faherty z Carnegie. Gdy światło z odległych gwiazd przechodzi przez obłoki pyłu i dociera do naszych teleskopów, widzimy je jako bardziej czerwone, zatem wyglądają one jak niedalekie obiekty podobne do planet, ale nimi nie są - dodaje uczona. Najnowsze odkrycie zostało potwierdzone za pomocą spektrografu FLAMINGOS-2, który znajduje się w teleskopie Gemini South w Chile. Potwierdziliśmy, że 2MASS J1119-1137 to młody obiekt o niskiej masie, który znajduje się w niedużej odległości od Słońca, a nie oddalona gwiazda o zaczerwienionym świetle - cieszy się Stanimir Metchev z University of Western Ohio. Obserwacje za pomocą teleskopu Gemini wykazały jedynie, że obiekt ma mniej niż 200 milionów lat. Jeśli byłby znacznie młodszy, mógłby być swobodnie poruszającą się planetą, czymś na wzór Jowisza pozbawionego gwiazdy - dodaje. Zagadkę wieku obiektu rozwiązał Jonathan Gage z Carnegie, który wykorzystał jeden z najbardziej zaawansowanych instrumentów do spektroskopii w podczerwieni, spektrografu FIRE z teleskpu Baade w Chile. Po pomiarach efektu Dopplera i połączeniu tych danych z pomiarami ruchu obiektu na nieboskłonie uczony stwierdził, że obiekt należy do grupy najmłodszych gwiazd w naszym sąsiedztwie. Grupa składa się z około 20 gwiazd liczących sobie po 10 milionów lat. Poruszają się one razem w przestrzeni i znane są jako asocjacja TW Hydrae. 2MASS J1119-1137 znajduje się w odległości 95 lat świetlnych od Ziemi. Najjaśniejszym znanym nam obiektem podobnym do swobodnie poruszającej się planety jest natomiast PSO J318.5?22. Odkryto go zaledwie 3 lata temu. Liczy on sobie jednak 23 miliony lat i jest bardziej masywny od 2MASS J1119-1137. « powrót do artykułu
  14. Amerykańskie władze przygotowują się do opracowania zaleceń, na podstawie których do ruchu dopuszczono by autonomiczne samochody. Tymczasem przedstawiciele przemysłu motoryzacyjnego apelują, by władze się nie spieszyły, gdyż może się to skończyć dopuszczeniem do ruchu niebezpiecznych pojazdów. Narodowa Administracja Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (NHTSA) poinformowała w styczniu, że pracuje nad "modelową polityką stanową" dopuszczającą autonomiczne samochody. Dokument taki mógłby z czasem stać się postawą do opracowania ogólnokrajowego prawa. W ostatni piątek NHTSA wysłuchała opinii zainteresowanych stron. Na przesłuchaniu stawił się m.in. Paul Scullion, dyrektor ds. bezpieczeństwa Association of Global Automakers. To organizacja skupiająca Aston Martina, Toyotę, Ferrari, Hondę, Subaru, Suzuki, Hondę Isuzu, Kia, Hyundaya, Maserati, MacLarena i Nissana. Scullion radził, by zamiast opracowywać ogólne zalecenia zajęto się tworzeniem szczegółowych przepisów. To długotrwały proces, ale nie bez przyczyny opracowuje się takie przepisy bezpieczeństwa - mówił Scullion. Inni uczestnicy spotkania również argumentowali przeciwko dopuszczaniu na drogi autonomicznych samochodów podkreślając, że ich systemy są bardzo niedoskonałe, mogą mylić się w przypadku złej pogody, nie radzą sobie tam, gdzie poziome oznakowanie dróg jest w złym stanie i nie potrafią rozpoznać poleceń wydawanych przez kierującego ruchem policjanta. Tymczasem dyrektor NHTSA Mark Rosekind argumentował, że wydanie zaleceń jest koniecznością, gdyż po drogach porusza się coraz więcej autonomicznych i półautonomicznych samochodów. Na szybkie przyjęcie nowych przepisów naciska też Google, którego lobbiści starają się przekonać Kongres, by wyposażył NHTSA w większe uprawnienia tak, by agencja mogła dopuszczać do ruchu samochody bez kierownicy czy pedałów. « powrót do artykułu
  15. Jeden z rzeczników generalnych Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości stwierdził, że samo linkowanie do materiału chronionego prawem autorskim nie jest przestępstwem. Opinia rzecznika nie jest dla Trybunału wiążąca, jednak zwykle jest ona przezeń podtrzymywana. Hiperlinki umieszczone na witrynie ułatwiają dotarcie do innych witryn oraz chronionych prawem treści dostępnych na tych witrynach, czytamy w opinii. W jej dalszej części uczyniono rozróżnienie pomiędzy publikowaniem takich treści, a ułatwianiem dotarcia do nich. Hiperlinki, które prowadzą, nawet bezpośrednio, do chronionych treści nie powodują, ze są one dostępne, gdy zostały już one udostępnione na innej witrynie, a odnośnik służy tylko łatwiejszemu dotarciu do nich. Rzecznik wyjaśnia następnie, że udostępnianie chronionej treści to działanie tej osoby, która zainicjowała dostęp do treści", a jej udostępnienie powinno odbywać się za zgodą właściciela praw autorskich. Z tego wynika, że samo linkowanie nie stanowi naruszenia praw autorskich. Jest nim za to publikowanie chronionych treści bez zgody właściciela tych praw. « powrót do artykułu
  16. Niskie dawki litu przedłużają życie muszek owocowych. Lit jest wykorzystywany w psychiatrii w leczeniu zaburzeń nastroju, ale w wysokich dawkach wywołuje poważne skutki uboczne. Nie wiadomo do końca, jak wpływa na mózg, ale u owocówek wydłuża życie, blokując GSK-3 (kinazę syntazy glikogenu 3) i aktywując inną cząsteczkę - czynnik transkrypcyjny Nrf2 (występuje on nie tylko u muszek, ale i u ssaków). Reakcja występująca u muszek jest bardzo zachęcająca. Naszym następnym krokiem będzie obranie GSK-3 na cel u wyższych zwierząt. [Ostatecznym] celem jest, oczywiście, opracowanie procedury do zastosowania u ludzi - podkreśla prof. Linda Partridge z Instytutu Zdrowego Starzenia Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL). Autorzy publikacji z pisma Cell Reports zauważyli, że podawane w dorosłości i później niskie dawki litu przedłużały życie samców i samic bez względu na ich geny, a wysokie je skracały. Niewielkie ilości Li nie wywoływały skutków ubocznych; owady normalnie żerowały i miały zdrowe potomstwo. Gdy 160 dorosłym Drosophila melanogaster podawano różne dawki litu, okazało się, że niższe dozy wydłużały życie muszek średnio o 16, a maksymalnie o 18% (w porównaniu do grupy kontrolnej zażywającej chlorek sodu). Korzyści z podawania litu obserwowano już przy jednorazowej aplikacji. Stwierdzono, że muszki, którym pod koniec życia jednokrotnie podano Li, żyły maksymalnie o 13% dłużej, a młode owady, którym lit aplikowano przez 15 dni przed przestawieniem ich do końca życia na NaCl, także ginęły później. Odkryliśmy, że niskie dawki [litu] nie tylko wydłużają życie, ale i chronią przed stresem oraz blokują produkcję tłuszczu na diecie wysokocukrowej. Niskie dawki zabezpieczają też przed szkodliwym wpływem wyższych, toksycznych, stężeń litu, a także innych substancji, takich jak pestycyd parakwat - dodaje dr Ivana Bjedov z Instytutu Badań nad Nowotworami UCL. Aby poprawić jakość i długość naszego życia, musimy opóźnić początek chorób związanych z wiekiem i wydłużyć najzdrowszy jego etap. Kluczową rzeczą jest zidentyfikowanie celu dla leków. Skupiając się na GSK-3, możemy odkryć nowe sposoby kontrolowania procesu starzenia u ssaków, w tym u ludzi - podsumowuje dr Jorge Iván Castillo-Quan, kiedyś kolega Partridge z Instytutu, teraz pracownik Harvardzkiej Szkoły Medycznej. « powrót do artykułu
  17. Zepsuł się jedyny w Ugandzie aparat do radioterapii ze szpitala Mulago w Kampali. Ponieważ nie da się go naprawić, rozpoczęło się poszukiwanie 1,8 mln dol. na nowy sprzęt. Przyjmowani są tu nie tylko chorzy z Ugandy, ale i z okolicznych krajów, w tym Rwandy, Burundi czy Sudanu Południowego. Jak mówi rzeczniczka oddziału onkologicznego Christine Namulindwa, z 44 tys. nowych pacjentów rocznie aż ok. 75% może potrzebować radioterapii. Aparat, który podarowano Mulago w 1995 r., pochodził z rynku wtórnego. Od tamtego czasu psuł się parokrotnie, ale udawało się go naprawić. Obecnie szpital prowadzi rozmowy z Ministerstwem Zdrowia na temat sposobu pozyskania funduszy. Nie wiadomo, kiedy sprzęt może się tu znaleźć. W międzyczasie pacjenci mogą przechodzić w Mulago operacje i chemioterapie, lecz ci, którym zlecono radioterapię (i których przede wszystkim na to stać), będą jeździć na leczenie do Kenii. « powrót do artykułu
  18. Gdy ludzie zasiedlali Amerykę Południową, proces ten przebiegał w sposób typowy dla pojawieniu się w środowisku inwazyjnego gatunku - po początkowym gwałtownym wzroście populacja doszła do granic wytrzymałości środowiska i nastąpiło załamanie jej liczebności. Rozwój rolnictwa i osiadły tryb życia doprowadziły do pojawienia się drugiej fazy wykładniczego wzrostu populacji. Gdy obecnie widzimy ruiny wspaniałych miast Ameryki Południowej - tutaj warto pamiętać, że Tenochtitlan był w swoim czasie jednym z największych miast świata - możemy sądzić, że populacja Homo sapiens rozwijała się bez większych przeszkód. Jednak okazuje się, że początkowo była ona mocno ograniczona lokalnymi zasobami. Z artykułu w Nature dowiadujemy się, że przez większą część obecności Homo sapiens w Ameryce Południowej nasz gatunek zasiedlał kontynent tak, jak czyni to gatunek inwazyjny. Po pierwszej fali kolonizacji liczba ludności błyskawicznie rosła, później doszło do załamania populacji, która z czasem minimalnie się odrodziła i przez tysiące lat nie rosła z powodu nadmiernego wyeksploatowania środowiska naturalnego. Zasadnicze pytanie brzmi: czy i dzisiaj przekroczyliśmy pojemność Ziemi - mówi jedna z głównym autorek badań, profesor Elizabeth Hadly. Jako, że ludzie rozwijają się podobnie jak inne gatunki inwazyjne, możemy przypuszczać, że przed ustabilizowaniem globalnej populacji dojdzie do jej załamania - wyjaśnia uczona. Wspomniane powyżej badania to pierwsze z serii badań dotyczących interakcji pomiędzy ludźmi, zwierzętami a klimatem w ciągu ostatnich 25 000 lat w Ameryce Południowej. Wszystkie badania zostaną zaprezentowane jesienią podczas Południowoamerykańskiego Kongresu Paleontologicznego. Badania te mają pomóc w zrozumieniu, w jaki sposób ludzie przyczynili się do wyginięcia wielkich ssaków pleistocenu i odtworzyć historię populacji w Ameryce Południowej na podstawie danych z ponad 1100 stanowisk archeologicznych. Dzięki spojrzeniu w skali całego kontynentu naukowcy znaleźli dowody na dwie fazy wzrostu demograficznego człowieka w Ameryce Południowej. Pierwsza faza miała miejsce 14000 - 5500 lat temu i rozpoczęła się od gwałtownego wzrostu populacji. Wzrost ten spowodował nadmierną eksploatację ekosystemu i doszło do załamania populacji człowieka. Zbiega się to z wytępieniem na kontynencie ostatnich wielkich ssaków. Doszło do załamania populacji, której liczebność ustabilizowała się na tysiące lat. Następnie pomiędzy 5500 a 2000 lat temu mamy do czynienia z szybkim wykładniczym wzrostem populacji. Taki wzorzec demograficzny jest odmienny od tego, co zauważono w Ameryce Północnej, Europie i Australii. Co ciekawe, naukowcy uważają, że przyczyną drugiej fazy gwałtownego wzrostu nie było - jak można by przypuszczać - początkowe udomowienie zwierząt i roślin. Ich zdaniem to tryb osiadły, rolnictwo i wymiana handlowa miały największy wpływ na zwiększenie liczby ludności. Jak się okazuje, niekontrolowany wzrost liczby ludności do bardzo świeże zjawisko. W Ameryce Południowej dopiero osiadły tryb życia, a nie dostęp do stabilnych źródeł żywności zapewnianych przez rolnictwo, głęboko zmienił sposób interakcji człowieka ze środowiskiem i pozwolił się mu doń dostosować - mówi druga z autorek, Amy Goldberg. Obecnie liczba ludności wciąż gwałtownie rośnie. Postęp technologiczny, niezależnie od tego, czy umożliwia go obróbka kamienia czy komputery, jest zasadniczym elementem umożliwiającym człowiekowi kształtowanie otaczającego go świata. Nie wiemy jednak, czy jesteśmy w stanie ciągle wymyślać nowe sposoby zwiększania produktywności planety - dodaje Goldberg. « powrót do artykułu
  19. U bielnika białego (Candida albicans) odkryto toksynę odgrywającą kluczową rolę w zakażeniu ludzkich błon śluzowych. Choć wiadomo, że większe grzyby produkują toksyny, które po spożyciu mogą powodować chorobę, a nawet zgon, dotąd nie wykazano, że zakażające nas mikroskopijne grzyby wytwarzają toksyny niszczące komórki. Naukowcy przez dziesięciolecia bezskutecznie szukali cząsteczek, które odpowiadają za uszkodzenie tkanek w przebiegu grzybic. Udało się to dopiero mikrobiologom z Jeny, Borstel, Aberdeen i Londynu. Niemiecko-brytyjski zespół wpadł na trop kandidalizyny i mechanizmu jej działania (ludzkie komórki są niszczone przez powstające w ich błonach perforacje), wykorzystując komórki z błony śluzowej jamy ustnej. Bernhard Hube z Instytutu Hansa Knölla w Jenie badał ze współpracownikami interakcje między grzybem a gospodarzem na poziomie molekularnym. Niemcy wykazali, że kandidalizyna naprawdę uszkadza komórki gospodarza. Zespół Thomasa Gutsmanna z Centrum Medycyny i Bionauk im. Lebniza w Borstel analizował zaś szczegóły wpływu toksyny grzyba na błonę komórkową. Dodatkowe dane pochodziły od badaczy z USA i Wielkiej Brytanii. Czemu trzeba było czekać tyle lat na odkrycie kandidalizyny? Problem polegał na tym, że C. albicans wytwarza na początku o wiele większą cząsteczkę - polipeptyd. Kodujący go gen znano już od dawna, nie wiadomo było jednak, jakie peptyd pełni funkcje. Dzięki najnowszym metodom analitycznym autorzy publikacji z Nature mogli ustalić, że wewnątrz komórki grzyba polipeptyd jest cięty przez enzymy na mniejsze fragmenty. Jednym z nich jest właśnie kandidalizyna. Nazwa toksyny uwzględnia fakt, że prowadzi ona do lizy komórki gospodarza. Toksyna jest wytwarzana z nieszkodliwej substancji prekursorowej tylko wtedy, gdy bielnik jej potrzebuje. Akademicy podkreślają, że produkcja toksyny ma ścisły związek ze zmianą C. albicans z jajowato ukształtowanych komórek drożdżaków (formy pączkującej) w inwazyjną postać strzępkową. Filamenty uwalniają kandidalizynę, a organizm rozpoznaje to jako "czerwony alarm". W przyszłości naukowcy muszą zbadać, jak kandidalizyna oddziałuje na układ odpornościowy, a także odpowiedzieć na pytania, czy toksyna wykazuje aktywność w stosunku do komórek bakteryjnych i jak ewentualnie wpływa na habitat, np. jelita. « powrót do artykułu
  20. Amerykanie opracowali nową metodę uśmiercania bakterii. Używają do tego wysoce porowatych złotych nanodysków i światła. Wykazaliśmy, że bakterie są zabijane bardzo szybko - w ciągu 5-25 sekund - opowiada prof. Wei-Chuan Shih z Uniwersytetu w Houston. Naukowcy uzyskali nanocząstki, rozpuszczając złoto. Metal rozpadał się na coraz mniejsze cząstki, aż osiągnęły one odpowiedni rozmiar. Wcześniejsze badania zademonstrowały, że nanocząstki złota silnie absorbują światło, przekształcając energię fotonów w ciepło. Szybko osiągają one na tyle wysokie temperatury, by zniszczyć pobliskie komórki, w tym nowotworowe i bakteryjne. W 2013 r. zespół Shiha stworzył nowy rodzaj dyskowatych nanocząstek złota o średnicy kilkuset nanometrów. Przez dużą porowatość przypominają one gąbki. Jak wyjaśnia profesor, taka budowa zwiększa wydajność grzejną, nie wpływając przy tym na stabilność. W ramach najnowszego badania Amerykanie postanowili określić właściwości bakteriobójcze nanocząstek aktywowanych światłem. W laboratorium hodowali pałeczki okrężnicy (Escherichia coli) oraz 2 rodzaje mikroorganizmów opornych na ciepło (radzą one sobie świetnie nawet w gorących źródłach Parku Narodowego Yellowstone). Bakterie umieszczono na powłoce zbudowanej z pojedynczej warstwy dysków. Całość oświetlono laserem bliskiej podczerwieni. Na końcu określano żywotność mikroorganizmów i oglądano je pod skaningowym mikroskopem elektronowym (SEM). Za pomocą termowizora autorzy publikacji z pisma Optical Materials Express wykazali, że niemal natychmiast temperatura powierzchni cząstek sięgała 180 stopni Celsjusza. Wskutek tego wszystkie komórki bakteryjne ginęły w ciągu 25 sekund. Najbardziej podatne na procedurę okazały się E. coli. Wszystkie komórki ginęło już po 5 s ekspozycji na światło lasera. Pozostałe 2 rodzaje bakterii potrzebowały pełnych 25 s, ale to i tak dużo szybciej niż przy zastosowaniu tradycyjnych metod: wrzątku czy sterylizacji suchej. Shih dodaje, że wyniki są lepsze od osiąganych za pomocą układów nanocząstek prezentowanych w innych badaniach (tutaj by osiągnąć podobny wskaźnik obumierania bakterii, potrzeba bowiem aż 1-20 minut). W ramach testów kontrolnych Amerykanie zauważyli, że w pojedynkę ani złote dyski, ani laser nie pozwalają się nawet zbliżyć do osiągniętych wspólnie rezultatów. Zespół wskazuje na wiele potencjalnych zastosowań techniki. Już trwają badania nad powłoką do cewników, co pozwoliłoby ograniczyć liczbę szpitalnych zakażeń układu moczowego. Jakakolwiek procedura aktywowania światłem będzie łatwiejsza do wdrożenia [...] od usuwania czy wymieniania cewnika za każdym razem, gdy powinien on zostać oczyszczony. Kolejną badaną opcją jest zaimplementowanie złotych nanodysków w błonach filtrów do oczyszczania wody. « powrót do artykułu
  21. Naukowcy od pewnego czasu wiedzą, że układy odpornościowe niektórych ludzi produkują przeciwciała zdolne do zneutralizowania wirusa HIV i powstrzymania go przed rozprzestrzenianiem się. Problem w tym, że mniej niż 1/3 w ogóle produkuje przeciwciała przeciwko HIV, a układ odpornościowy reaguje powoli i uruchomienie pełnej produkcji zajmuje mu kilkanaście miesięcy. Naukowcy starają się zatem opracować szczepionkę, która uruchamiałaby odpowiedź układu immunologicznego na zarażenie HIV. Naukowcy z Vanderbilt University wyizolowali właśnie przeciwciała, które ściśle wiążą się z wirusem HIV i go unieszkodliwiają. Metoda ta działa nawet u osób, które nigdy nie miały do czynienia z wirusem. Na łamach najnowszego PNAS naukowcy wyrażają nadzieję, że ich odkrycie pozwoli na opracowanie szczepionki neutralizującej HIV u ludzi, którzy nie mieli wcześniej kontaktu z wirusem. Uczeni skupili się na badaniu występującej w przeciwciałach struktury, która ściśle przyczepia się do wirusa. Jest ona złożona z 28 aminokwasów. Za pomocą programu komputerowego "Rosetta" zidentyfikowali te sekwencje aminokwasów, które najściślej łączą się z wirusem. Następnie wykorzystali ten sam program do udoskonalenia sekwencji i symulowania ich działania wywołanego podaniem szczepionki. W końcu opracowaną przez siebie sekwencję wprowadzili do przeciwciała monoklonalnego PG9, które szeroko działa na wirusa HIV. Testy laboratoryjne potwierdziły, że tak zmodyfikowane przeciwciała są skuteczne w walce z wirusem. Profesor James Crowe, który wraz z profesorem Jensem Meilerem prowadził opisane badania, stwierdził, że gdyby na ich podstawie opracowano szczepionkę, to możliwe byłoby chronienie całych populacji przed wystąpieniem AIDS. « powrót do artykułu
  22. Do portu w Rotterdamie przybyło sześć konwojów złożonych z półautonomicznych ciężarówek. Autorzy eksperymentu mówią, że zrewolucjonizuje on ruch na europejskich drogach. Akcję zorganizowała organizacja założona przez firmy DAF, Daimler, IVECO, MAN, Scania i Volvo. Koncepcja półautonomicznych ciężarówek polega na łączeniu tych pojazdów w konwój. W pierwszym z nich siedzi kierowca, który decyduje o trasie, prędkości i manewrach, a pozostałe pojazdy powtarzają manewry pierwszego. Podczas eksperymentu w kabinie każdej ciężarówki siedział kierowca. Przeprowadzony eksperyment jest pierwszym, w czasie którego takie konwoje pokonały trasy z tak odległych miejsc jak fabryki w Szwecji i południowych Niemczech. "Dzięki takiemu łączeniu ciężarówek będziemy mieli czystszy i bardziej efektywny transport. Autonomiczne pojazdy to również większe bezpieczeństwo, gdyż większość wypadków spowodowanych jest błędem człowieka" - mówi minister Melanie Schultz van Haegen. Półautonomiczne ciężarówki hamują w tym samym momencie i utrzymują stałą odległość między sobą. Zaletą takiego rozwiązania jest to, że pojazdy utrzymują tę samą prędkość - mówi Eric Jonnaert z organizacji, która zorganizowała eksperyment. Zanim jednak na drogi wyjadą konwoje półautonomicznych ciężarówek, konieczne jest pokonanie wielu przeszkód. Jedną z nich jest brak uregulowań prawnych dopuszczających takie pojazdy do ruchu. Kolejna to konieczność stworzenia standardu, za pomocą którego mogłyby porozumiewać się ciężarówki różnych producentów. « powrót do artykułu
  23. Metoda wytwarzania grafenu opracowana na Politechnice Łódzkiej uzyskała ochronę patentową w USA i Unii Europejskiej. Grafen produkowany przez Advanced Graphene Products - spośród dostępnych na rynku - najbardziej przypomina ten wzorcowy, który nagrodzono Noblem. Metodę produkcji Grafenu Metalurgicznego o Wysokiej Wytrzymałości - HSMG (High Strength Metallurgical Graphene) opracowali naukowcy z Instytutu Inżynierii Materiałowej Politechniki Łódzkiej pod kierownictwem prof. Piotra Kuli. Dzisiejszy światowy brak sukcesu grafenu wynika z tego, że grafenu o odpowiednich właściwościach nie ma na rynku. Nasz jest najbardziej zbliżony do grafenu, za który przyznano Nagrodę Nobla - powiedział PAP prof. Piotr Kula. Opracowana przez nas metoda jest inna od wszystkich, które są znane w nauce i w technologii światowej. Wytwarzamy grafen na ciekłym metalu, przez co ma szansę być grafenem niemal doskonałym - podkreślił naukowiec. Polscy naukowcy potrafią wytwarzać grafen w metrach kwadratowych, co umożliwia jego wytwarzanie na skalę przemysłową. Nie jest to prosty proces, bo wymaga uzyskania dużego i płaskiego lustra ciekłego metalu. Byśmy mogli mieć taką matrycę formującą, na dużej powierzchni potrzebujemy utrzymać bardzo cienką warstwę ciekłego metalu. Później przeprowadzane są już tylko zabiegi chemiczne i cieplne - opisał prof. Kula. Podkreślił przy tym, że nie ma materiału technologicznego wolnego od defektów. Jednak im mniej tych defektów będzie, tym bardziej grafen zbliży się do materiału modelowego, który ma nieprawdopodobnie wysokie właściwości elektryczne, mechaniczne - wyjaśnił rozmówca PAP. Grafen produkowany metodą HSMG przede wszystkim może być wykorzystany w kompozytach, materiałach konstrukcyjnych. Na Politechnice Łódzkiej pracujemy nad wykorzystaniem multiwarstw grafenu do przechowywania wodoru jako paliwa, ale też nad czujnikami i filtrami wody. Także jest to bardzo szerokie spektrum zastosowań - podkreślił naukowiec. Inną technologię pozwalającą na produkowanie taniego grafenu na podłożach z węglika krzemu w 2011 roku opracował zespół pod kierownictwem dr inż. Włodzimierza Strupińskiego z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych w Warszawie. W maju 2015 roku uzyskała ona ochronę patentową w USA. Bardzo wysoko cenię sobie metodę opartą na węgliku krzemu, ale to jest typowe zastosowanie dla elektroniki. Nasz grafen z uwagi na jego wytrzymałość, możliwość przenoszenia z jednego podłoża na drugie, ma zdecydowanie szerszy obszar potencjalnych aplikacji - powiedział PAP prof. Kula. Docelowo instalacja, która umożliwi uruchomienie produkcji grafenu HSMG w pełnej, przemysłowej skali znajdzie się na terenie Parku Naukowo Technologicznego Uniwersytetu Zielonogórskiego, gdzie mieści się nowa placówka firmy Advanced Graphene Products. Za odkrycie grafenu w 2010 roku Nagrodę Nobla z fizyki otrzymali Andre Geim i Konstantin Novoselov. To przezroczysty materiał o grubości jednego atomu. Jego wykorzystanie obejmuje praktycznie wszystkie dziedziny życia. Jest sto razy bardziej wytrzymały od stali, a jednocześnie elastyczny i rozciągliwy. Potrafi odpychać cząsteczki wody i ma właściwości bakteriobójcze, przewodzi elektryczność lepiej niż miedź czy srebro, transferuje elektrony sto razy szybciej niż krzem. Dzięki temu znajduje zastosowanie w wielu gałęziach przemysłu takich jak branża samochodowa, lotnicza, kosmiczna (grafenowe kompozyty), przemysł energetyczny (baterie, superkondensatory, energia słoneczna), a nawet może zostać wykorzystany do opracowania innowacyjnych rozwiązań związanych z odsalaniem wody morskiej. « powrót do artykułu
  24. Po przeanalizowaniu wszystkich znanych dzieł Rembrandta komputer stworzył obraz, który jak najbardziej przypominał styl mistrza, ale nadal mógł uchodzić za jego własną pracę. Dzięki drukowi 3D uzyskano teksturę farby olejnej. Projekt The Next Rembrandt trwał 2 lata. Był owocem współpracy Microsoftu, ING, Uniwersytetu Technologicznego w Delft oraz dwóch muzeów: Muzeum domu Rembrandta i Królewskiej Galerii Malarstwa. Chcieliśmy zrozumieć, co sprawia, że twarz wygląda na rembrandtowską - opowiada Emmanuel Flores. Proces zaczął się od cyfrowego znakowania przez ludzi. Później komputery zbierały dane nt. wzorców, np. charakterystycznego kształtu oczu. By uzyskać obraz w stylu holenderskiego mistrza, na dalszym etapie wdrożono algorytmy uczenia maszynowego. Generalnie komputer miał uzyskać portret białego mężczyzny z zarostem w wieku 30-40 lat. Sprecyzowano, że strój powinien być czarny z białym kołnierzem, człowiek musi też nosić kapelusz i spoglądać w prawo. Zauważyliśmy, że modyfikując algorytm, można uzyskać różnie rozmieszczony zarost, ostatecznie jednak ludzki zespół nie ingerował w wygląd osoby z portretu. Algorytmy wybrano bowiem wyłącznie na postawie ich skuteczności i pozwolono komputerowi robić swoje. Na końcu, w oparciu o parametry dzieł Rembrandta, na komputerowy obraz naniesiono fakturę 3D i wykonano trójwymiarowy wydruk. Naszym celem było stworzenie maszyny pracującej jak Rembrandt. Będziemy trochę lepiej rozumieć, co sprawia, że dzieło sztuki jest dziełem sztuki. [Mimo wszystko] nie sądzę, że możemy zastąpić Rembrandta - mistrz jest unikatowy. Komputerowe dzieło ma trafić na wystawę, na razie nie wiadomo jednak kiedy. « powrót do artykułu
  25. Eksperci twierdzą, że najbliższe Ziemi supernowe mogły wpłynąć na ewolucję człowieka. Od 50 lat naukowcy sugerują, że eksplozje supernowych - poprzez zaburzenia klimatu czy masowe wymieranie - mogły mieć wpływ na życie na Ziemi. Już wcześniej stwierdzono, że supernowa odległa od Ziemi o 325 lat świetlnych mogłaby spowodować powstanie na naszej planecie radioaktywnej warstwy. Eksplozja gwiazdy w takiej odległości może mieć miejsce raz na 2-4 milionów lat. W 1999 roku okazało się, że specjaliści mieli rację. W skałach położonych w oceanicznych głębinach odkryto bowiem spore ilości umiarkowanie radioaktywnego żelaza-60. Podczas eksplozji supernowych powstają olbrzymie ilości tego pierwiastka. Inne naturalne źródła zapewniają go 10-krotnie mniej. Zdobyto zatem dowód, na wpływ supernowej na Ziemię. Wcześniejsze badania sugerowały też, że eksplozja supernowej w odległości 30-45 lat świetlnych miałaby katastrofalne skutki dla życia. Mogłaby bowiem spowodować masowe wymieranie. Takie wydarzenie jest jednak mało prawdopodobne i może mieć miejsce raz na kilka miliardów lat. Teraz naukowcy z Berlińskiego Instytutu Technologicznego oraz Australijskiego Uniwersytetu Narodowego znaleźli miejsce, w którym mogły pojawić się najmłodsze i najbliższe Ziemi supernowe. Stwierdzili też, że mogły mieć one wpływ na naszą ewolucję. Naukowcy z Niemiec przyjrzeli się Bąblowi Lokalnemu, w którym obecnie znajduje się Słońce. To obszar przestrzeni kosmicznej o małej gęstości materii międzygwiezdnej. Jest ona lekko podświetlana promieniami rentgenowskimi pochodzącymi z gorącej plazmy o temperaturze około miliona stopni Celsjusza. Plazma ta, to - jak mówi główny autor badań, astrofizyk Dieter Breitschwerdt z Berlińskiego Instytutu Technologicznego - prawdopodobnie pozostałość po jednej lub więcej supernowych. Naukowcy skupili się na badaniu wspomnianego żelaza-60, o którym wiadomo, że pochodzi sprzed 2,2 miliona lat. Wykorzystali superkomputer do uruchomienia modelu prawdopodobnej masy umierającej gwiazdy oraz trajektorii wyemitowanego radioaktywnego materiału i na tej podstawie stwierdzili, że najbardziej prawdopodobnym źródłem pierwiastka są dwie supernowe znajdujące się odległości 290-325 lat świetlnych od Ziemi. Modelowanie zajęło nam w sumie 3-4 lata - mówi Breitschwerdt. Uczeni ocenili, że bliższa z supernowych powstała z gwiazdy o masie 9,2 rzy większej od masy Słońca, a do eksplozji doszło 2,3 miliona lat temu. Druga z gwiazd miała masę 8,8 mas Słońca i wybuchła 1,5 miliona lat temu. Eksplozje te do dwie z 14-20 supernowych, które zapewniły plazmę oświetlającą obecnie Bąbel Lokalny. Pozostałe supernowe również dostarczyły żelazo-60 na Ziemię, jednak było go znacznie mniej, gdyż znajdowały się dalej. Jeszcze inne badania przeprowadzili australijscy naukowcy, którzy stwierdzili, że żelazo-60 w skałach Atlantyku, Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego pochodzi z supernowych, które znajdowały się w odległości mniejszej niż 300 lat świetlnych. Mogły być one tak jasne, że były widoczne za dnia i dorównywały jasnością Księżycowi. Radioaktywne żelazo albo zostało wysłane bezpośrednio w kierunku Układu Słonecznego, albo też przeszedł on przez radioaktywne chmury, które powstały po eksplozjach. Co prawda takie supernowe nie mogły wywołać masowego wymierania, ale promieniowanie było na tyle silne, by wywołać zmiany klimatyczne. Te z kolei wpłynęły na ewolucję. Dane z badań skał zgadzają się w czasie z dawnymi zmianami klimatu naszej planety. Ponadto promieniowanie mogło być na tyle intensywne, że wpłynęło na mutacje materiału genetycznego, a tym samym na różne cechy organizmów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...