-
Liczba zawartości
37638 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Doktorant z University of Pennsylvania odkrył skamieniałe szczątki nieznanego dotychczas gatunku psowatych. Cynarctus wangi, nazwany tak na cześć Xiaominga Wanga kuratora w Muzeum Historii Naturalnej z Los Angeles i szanowanego eksperta ds. mięsożernych ssaków, żył na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej przed 12 milionami lat. Zwierzę należało do wymarłej podrodziny Borophaginae, znanej z potężnych szczęk, którymi kruszyły kości. Pod tym względem przypominały one dzisiejsze hieny - mówi odkrywca Steven E. Jasinsky. Znalezisko jest wyjątkowe i pod tym względem, że na badanym terenie rzadko dość rzadko znajduje się szczątki zwierząt lądowych pochodzące ze wspomnianego okresu. Znacznie częściej spotykane są skamieniałe pozostałości zwierząt morskich, które fosylizują łatwiej, niż zwierzęta lądowe. Początkowo Jasinsky i jego współpracujący z nim profesor Steven C. Wallace, sądzili, że mają do czynienia ze szczątkami znanego gatunku, jednak badania porównawcze wykazały kilka istotnych różnic. Borophaginae były rozpowszechnione w Ameryce Północnej pomiędzy 30 a 10 milionów lat temu. Ich ostatni przedstawiciel wyginął przed około 2 milionami lat. Cynarctus wangi to jeden z ostatnich przedstawicieli tej zróżnicowanej podrodziny. Prawdopodobnie przegrał on konkurencję z przodkami dzisiejszych dzikich psowatych. Odkrywcy sądzą, że pomimo potężnych szczęk C. wangi nie żywił się wyłącznie mięsem. Z jego zębów wnioskujemy, że mięso stanowiło prawdopodobnie około 1/3 diety tego gatunku. Mógł się on żywić też roślinami oraz owadami, zatem jego dieta bardziej przypominała dietę niewielkiego niedźwiedzia niż psa - mówi Jasinsky. « powrót do artykułu
-
Lekarze z Islamabadu próbują wyjaśnić przypadek solarnych braci
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Shoaib Ahmed (13) i Abdul Rasheed (9) z Pakistanu zasłynęli jako solarni bracia. Ich przydomek wziął się od tego, że w ciągu dnia są zwykłymi, zdrowymi chłopcami, a po zachodzie słońca zapadają w stan wegetatywny. Prof. Javed Akram z Pakistańskiego Instytutu Nauk Medycznych w Islamabadzie przyznaje, że nie ma pojęcia, co wywołuje objawy braci. Traktujemy ich przypadek jak wyzwanie. Nasi lekarze przeprowadzają testy [...]. Próbki krwi, a także gleby i powietrza z rodzinnej wioski chłopców są wysyłane do dalszych badań za granicę. Chłopcy pochodzą z biednej rodziny z Beludżystanu (mieszkają w wiosce w pobliżu Kwety). Ich leczenie jest finansowane przez rząd. Rodzice Shoaiba i Abdula są kuzynami pierwszego stopnia i to w tym lekarze upatrują przyczyny choroby. Dwoje z sześciorga dzieci pary zmarło w młodym wieku. Wydaje się, że roczny chłopiec także cierpi na tę samą przypadłość co starsi bracia. Ojciec chłopców uważa, że czerpią oni energię ze słońca, ale lekarze wykazali, że zamknięcie w ciągu dnia w zaciemnionym pokoju nie wywołuje symptomów. Bracia są także aktywni podczas pochmurnych deszczowych dni. Mimo że przyczyna schorzenia nadal jest nieznana, od przyjęcia do Instytutu w Islamabadzie stan 13- i 9-latka znacząco się poprawił. Wg Express News, podobno niedawno po raz pierwszy w życiu byli aktywni nocą i kręcili się po szpitalu. « powrót do artykułu -
Na Uniwersytecie w Lancaster trwają badania związane z wykrywaczem emocji. Inspiracją był gadżet z filmu "Łowca androidów" z 1982 r. (chodzi o test Voighta-Kampffa, który pozwalał odróżnić ludzi od androidów). W skład ekipy projektantów wchodzili m.in. specjaliści z Centrum Analiz Przestrzennych Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL). Próbując stworzyć własną wersję wariografu Voighta-Kampffa, Brytyjczycy przyglądają się różnym rozwiązaniom technologicznym, w tym słuchawce mierzącej reakcje skóry i tętno, połączonej z kamerą wykrywającą stopień rozszerzenia źrenic. W teorii urządzenie ma pozwolić ustalić już na pierwszej randce, czy uczucie między dwojgiem ludzi jest prawdziwe. Kompaktową maszynę można by podpiąć do smartfona czy tableta. Maszyna wygląda bardzo prawdziwie, przez co filmowcy z USA pytali, czy mogą nas nagrywać podczas pracy. Tak naprawdę naszym celem było [jednak] zainicjowanie poważnej dyskusji [na temat przyszłości i etyki] - wyjaśnia prof. Paul Coulton. W referacie zaprezentowanym 11 maja w San Jose na konferencji ACM CHI naukowcy zastanawiali się, jaką wartość ma [design fiction, czyli] tworzenie fikcyjnych światów badawczych, za pośrednictwem których można by analizować przyszłe interakcje [komputery-ludzie]. Dla przykładu stworzyliśmy świat, w którym zasady [dotyczące] wykrywania empatii będą głównym elementem komunikacji. Ludzie pracują nad takimi urządzeniami. My zastanawiamy się, czy jest na nie miejsce w naszym świecie - jakie miałyby zastosowanie i jak wyglądałby świat, w którym by ich używano. Chcemy, by ludzie myśleli o etycznych skutkach różnych poczynań. Technicznie wiele rzeczy można zrealizować, ale czy rzeczywiście tego chcemy? « powrót do artykułu
-
'Szósty zmysł' chroni kierowcę, który nie pisze SMS-ów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Wielokrotnie słyszeliśmy o niebezpieczeństwach związanych z pisaniem wiadomości tekstowych podczas jazdy samochodem. Znacznie mniej badań prowadzono jednak nad jazdą samochodem, gdy jesteśmy zamyśleni lub zdenerwowani. Teraz takie badania przeprowadzili naukowcy z University of Houston oraz Texas A&M University. Zespół pracujący pod kierunkiem Ioannisa Pavlidisa i Roberta Wunderlicha porównywał, jak zachowują się kierowcy gdy piszą wiadomości tekstowe, są zamyśleni lub zdenerwowani. W badaniach wzięło udział 59 ochotników, z których każdy miał czterokrotnie przejechać w symulatorze ten sam fragment autostrady. Jeden przejazd odbywał się w normalnych warunkach, gdy kierowca skupiał się na drodze, raz miał pisać w czasie jazdy, raz był rozpraszany pytaniami wymagającymi wysiłku umysłowego, a raz pytaniami wywołującymi silne emocje. Kolejność testowych przejazdów była dobrana losowo. Badania wykazały, że w trzech przypadkach - pisania, odpowiedzi na pytania wymagające wysiłku umysłowego oraz na pytania wywołujące emocje - sposób prowadzenia pojazdu odbiegał od sposobu, gdy kierowca skupiał się wyłącznie na drodze. Był on znacznie bardziej niepewny. Jednak tylko w przypadku pisania stwarzał on większe zagrożenie i powodował, że pojazd nie trzymał się pasa. W dwóch pozostałych przypadkach - zamyślenia i stresu emocjonalnego - samochód był lepiej utrzymywany przez kierowcę na torze jazdy niż w czasie normalnej jazdy. Ten paradoks można prawdopodobnie wyjaśnić odwołując się do działania przedniego zakrętu kory obręczy (ACC) - mówi Pavlidis. Wiemy, że gdy dochodzi do konfliktu ACC działa jak automatyczny korektor błędów. W tym przypadku mamy do czynienia z konfliktem poznawczym, emocjonalnym oraz sensomotorycznym. Sytuacje te zwiększają poziom stresu, co powoduje, że ramiona kierowcy otrzymują sygnały "walcz lub uciekaj", a to powoduje, że człowiek zaczyna niepewnie poruszać kierownicą. W takiej sytuacji włącza się ACC i równoważy każdy silny przechył w jedną stronę przechyłem w drugą. W efekcie ruchy te się znoszą i samochód jedzie bardzo pewnie po swoim torze. ACC może jednak spełniać swoją funkcję wyłącznie wówczas, gdy otrzymuje informacje z systemu koordynacji ręka-oko. Gdy przekaz takich informacji zostaje zaburzony, a dzieje się tak podczas pisania, ACC nie działa prawidłowo, odchylenia nie są korygowane i pojazd prowadzony przez piszącego wiadomości tekstowe kierowcę porusza się bardzo niepewnie i niebezpiecznie. Umysł kierowcy może gdzieś błądzić, mogą nim targać silne emocje, ale 'szósty zmysł' pilnuje, by był on bezpieczny przynajmniej w zakresie trzymania się swojego pasa ruchu. Tym, co czyni SMS-owanie za kierownicą tak niebezpiecznym jest fakt, że dochodzi wówczas do zaburzeń tego szóstego zmysłu. Autonomiczne samochody mogą rozwiązać ten i inne problemy, ale morał z tej historii jest taki, że i my mamy własnego autopilota, który czyni cuda, dopóki jego praca nie zostanie zaburzona - mówi Pavlidis. « powrót do artykułu -
Ćwiczenia mogą zmniejszyć ryzyko raka szyjki macicy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Nawet 30 min ćwiczeń tygodniowo może znacząco zmniejszyć ryzyko wystąpienia raka szyjki macicy. Zgodnie z naszym stanem wiedzy, to pierwsze amerykańskie badanie, którego autorzy przyglądali się związkom między aktywnością fizyczną a rakiem szyjki macicy. Uzyskane wyniki sugerują, że powstrzymywanie się od regularnej aktywności koreluje ze zwiększonym ryzykiem raka - twierdzi dr J. Brian Szender z Wydziału Ginekologii Onkologicznej Roswell Park Cancer Institute. Studium objęło 128 pacjentek ze zdiagnozowanym rakiem szyjki macicy i 512 kobiet, u których podejrzewano raka, ale ostatecznie stwierdzono inną chorobę. Nieaktywność fizyczną definiowano jako angażowanie się w mniej niż 4 sesje ruchu na miesiąc. Odsetek nieaktywności wśród kobiet z rakiem wynosił 31,1%, a w grupie kontrolnej 26,1%. Różnica ryzyka utrzymywała się nawet po wzięciu poprawki na potencjalnie istotne czynniki, np. palenie, spożycie alkoholu, rodzinną historię raka szyjki macicy czy wskaźnik masy ciała (BMI). Autorzy publikacji z Journal of Lower Genital Tract Disease odkryli, że kobiety, które przyznały, że nie angażują się w żadną aktywność fizyczną, były zagrożone rakiem 2,5-krotnie bardziej niż kobiety ćwiczące. Sądzimy, że nasze studium kreuje dobitny społeczny przekaz zdrowotny, że zupełny brak aktywności wiąże się z większym prawdopodobieństwem rozwoju poważnej choroby. Wyniki pokazują, że każda ilość ćwiczeń [nawet minimalna] może obniżyć ryzyko raka szyjki macicy. Do rzucenia palenia i regularnych cytologii dodaliśmy [więc] kolejny modyfikowalny czynnik ryzyka tej choroby - podsumowuje dr Kirsten Moysich. « powrót do artykułu -
Rozpowszechnienie się samochodów elektrycznych może zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych, pod warunkiem jednak, że będą zasilane prądem pochodzącym z czystych źródeł. W samych Stanach Zjednoczonych samochody są odpowiedzialne za 24% emisji. Z rur wydechowych w tym kraju trafia do atmosfery niemal 1,7 miliarda ton gazów cieplarnianych. To emisja pochodząca z milionów rur wydechowych, zatem idea pojazdu elektrycznego, gdzie emisja powstaje w miejscu produkcji prądu, jest bardzo kusząca. Łatwiej bowiem kontrolować emisję z setek elektrowni niż z milionów pojazdów. O tym, czy pojazdy elektryczne przyczynią się do zmniejszenia emisji, zdecyduje sposób produkcji prądu. Amerykański Departament Energii informuje, że hybrydowa Toyota Prius emituje średnio tyle samo gazów cieplarnianych - 200 gramów na milę - co elektryczny Nissan Leaf. Taka jest średnia dla całych Stanów Zjednoczonych. Jednak w Kalifornii pojazd elektryczny emituje 100 gramów na milę, zatem połowę tego, co hybryda. Podobnie jest w Teksasie czy na Florydzie. Jednak w większości stanów Południa oraz na Środkowym Zachodzie, gdzie prąd produkują głównie elektrownie węglowe, hybryda emituje mniej dwutlenku węgla niż pojazd elektryczny. W Minnesocie, która jest całkowicie uzależniona od paliw kopalnych, samochód elektryczny emituje aż 300 gramów gazów cieplarnianych na milę. Wielu specjalistów, biorąc pod uwagę takie dane, stwierdza, że - przynajmniej w Stanach Zjednoczonych - nie powinno się wprowadzać jednolitych przepisów dotyczących emisji z pojazdów silnikowych. Trzeba brać pod uwagę lokalne warunkowania. I jeśli je weźmiemy, to mieszkańców Kalifornii należy zachęcać do korzystania z pojazdów elektrycznych, ale mieszkańcy Minnesoty powinni jeździć hybrydami. Istotne znacznie ma również pora dnia, w której Amerykanie ładują swoje samochody. W nocy zwykle częściej wieje wiatr, ale zwykle też pracują wówczas elektrownie węglowe, nie wiatrowe. Z badań wynika, że samochód elektryczny ładowany nocą w paśmie stanów rozciągających się pomiędzy Ohio, Delaware, Pennsylwanię i Wirginię wyemituje więcej zanieczyszczeń niż ten sam samochód ładowany za dnia, gdy prąd jest produkowany nie tylko przez elektrownie węglowe. Podobne zależności występują w wielu innych miejscach na Ziemi. W takich krajach jak Chiny, Australia, Indie czy RPA, które lwią część swojej energii uzyskują ze spalania węgla, pojazdy elektryczne emitują do środowiska olbrzymie ilości gazów cieplarnianych. Dobrą informacją jest fakt, że wiele krajów coraz większą część energii pozyskuje z czystych źródeł. Trzeba jednak pamiętać, że pojazdy elektryczny są tak ekologicznie czyste, jak czyste jest źródło energii, z której korzystają. Ta zasada odnosi się też np. do samochodów spalinowych. Paliwo z piasków bitumicznych bardziej zanieczyszcza środowisko niż paliwo z innych źródeł. « powrót do artykułu
-
Technika zwana wewnątrznaczyniowym obrazowaniem fotoakustycznym (ang. intravascular photoacoustic imaging, IVPA) zapewnia trójwymiarowe obrazy wnętrza naczyń. Niewykluczone, że dzięki najnowszym ulepszeniom pomoże lekarzom zidentyfikować blaszki miażdżycowe podatne na pęknięcie. W wyniku pęknięcia wysoce trombogenne jądro lipidowe styka się z elementami krwi krążącej. Powstała wskutek tego skrzeplina zamyka światło naczynia, co prowadzi do ostrego zespołu wieńcowego (ang. acute coronary syndrome, ACS). Zespół z Purdue University, Szkoły Medycznej Uniwersytetu Indiany oraz Szanghajskiego Instytutu Optyki i Mechaniki Precyzyjnej ulepszył wcześniejsze instrumenty za pomocą nowego projektu cewnika z sondą. Zachodzi w nim współliniowe nakładanie fal akustycznych i optycznych. Zabieg ten znacznie poprawił wrażliwość oraz głębokość obrazowania (IVPA zapewnia wysokiej jakości obrazy ludzkiej tętnicy wieńcowej do głębokości ponad 6 mm - od światła naczynia po okołonaczyniową tkankę tłuszczową). To wydatna pomoc dla lekarza, który dzięki temu może lepiej identyfikować i diagnozować podatność blaszek [na pękanie] - wyjaśnia dr Yingchun Cao. IVPA mierzy sygnał ultradźwiękowy cząsteczek wystawionych na oddziaływanie promienia lasera pulsacyjnego. Nowa sonda pozwala, by fale dźwiękowe i optyczne dzieliły tory rozchodzenia. Wcześniej laboratorium prof. Ji-Xin Chenga z Purdue University próbowało uzyskać współliniowe nakładanie 2 rodzajów fal, wykorzystując przetwornik w kształcie pierścienia. Niestety, wielkość przetwornika wykluczała zastosowania kliniczne. Amerykańsko-chiński wpadł na pomysł najnowszego projektu, emitując fale optyczne i jednocześnie doprowadzając do odbicia fal akustycznych od pochyłej powierzchni. To nie było łatwe. Wypróbowaliśmy różne światłowody, mikrolustra i rozmaite metody składania. Na szczęście wreszcie zrealizowaliśmy plany - podsumowuje Cheng. « powrót do artykułu
-
Powstał żel, który po wstrzyknięciu doprowadza do wzrostu i regeneracji naczyń krwionośnych w kończynach myszy z cukrzycą i ciężką chorobą naczyń krwionośnych. Twórcy eksperymentalnej terapii uważają, że ich żel może być gotowy do testów na ludziach już w ciągu najbliższych lat. Choroby naczyń obwodowych to grupa poważnych chorób, które dotyczą dużej liczby osób, a których nie potrafimy obecnie długoterminowo leczyć. Choroby takie często występują u cukrzyków i w wielu przypadkach doprowadzają do amputacji kończyn. Teraz naukowcy pracujący pod kierunkiem profesora Aarona Bakera z University of Texas dowiedli, że ich żel przywraca 85% normalnego krążenia w kończynach z chorobami naczyń obwodowych. Baker zauważa, że obecnie stosowane rozwiązania - fizjoterapia, leki, stenty i bypassy - nie są rozwiązaniami długoterminowymi. Naukowcy z Teksasu wpadli więc na pomysł "stworzenia bypassów z wykorzystaniem procesów regeneracyjnych organizmu". Wcześniejsze próby wykorzystania takiego mechanizmu u ludzi niezbyt się udawały. Baker informuje, że wyniki prac jego zespołu sugerują, iż przyczyną porażek była utrata przez cukrzyków proteiny, bez której nie działa czynnik wzrostu. W zdrowych tkankach proteina syndecan-4 znajduje się na powierzchni naczyń krwionośnych i prawdopodobnie odgrywa ważną rolę sygnałową we wzroście kolejnych naczyń. Dlatego też grupa Bakera umieściła w swoim żelu cyndecar-4 oraz czynnik wzrostu, a testy wykazały, że taka kombinacja działa znacznie lepiej niż sam czynnik wzrostu. Grupa Bakera otrzymała od Pentagonu trzyletni grant w wysokości 2,7 miliona dolarów. Celem dofinansowania jest doprowadzenie żelu do etapu badań klinicznych. « powrót do artykułu
-
Zainspirowani piwem Beard Beer z Oregonu, gdzie do warzenia wykorzystano drożdże pozyskane z brody, Australijczycy z 7 Cent Brewery w Gispobrne South stworzyli trunek bazujący na grzybach z pępka. Jeszcze w tym miesiącu unikatowe piwo ma zostać zaprezentowane na festiwalu Great Australasian Beer SpecTAPular (GABS). Jesteśmy naprawdę zainteresowani, czy pomysł wypicia czegoś, co zaczęło się od zawartości czyjego pępka, to za dużo nawet dla najzagorzalszych maniaków piwa. Niektórzy pytają czemu. My pytamy, czemu nie. By wyizolować szczep drożdży, założyciele browaru Doug Bremner, Brendan Baker i Matthew Boustead pobrali wymazy ze swoich pępków. Na płytkach agarowych znaleziono później wiele interesujących rzeczy, w tym coś, co wyglądało na kolonie drożdży. Gdy Australijczycy upewnili się, że ich technika jest bezpieczna, wyhodowano wybrane kolonie drożdży i po uzyskaniu odpowiednich ich ilości uwarzono próbne partie piwa. Wersja uznana za najlepszą ma zostać zaprezentowana na festiwalu. Zespół porównuje smak do belgijskiego piwa pszenicznego Witbier z dodatkiem świeżej skórki pomarańczowej i prażonych nasion kolendry. Na blogu pojawiają się też wzmianki o estrach goździkowych i bananowych. W procesie wykorzystano 4 zboża (owies, ryż, pszenicę i jęczmień) oraz 2 chmiele (amerykański Mosaic i nowozelandzki Riwaka). « powrót do artykułu
-
Endemicznym ptakom Hawajów grozi wyginięcie. Jednym z niezwykłych gatunków, które mogą szybko zniknąć z Ziemi jest piękna czerwono-granatowa hawajka cynobrowa, zwana też iwi lub sierpodziobem szkarłatnym. Głównymi podejrzanymi o gwałtowny spadek liczebności tego i innych gatunków są komary roznoszące ptasią malarię. Badania prowadzone na wyspie Kauai, czwartej co do wielkości wyspie Hawajów, ujawniły, że ptaków jest mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Sytuacja jest na tyle poważna, że naukowcy i urzędnicy rozpoczęli dyskusję o wprowadzeniu w życie bardzo radykalnego planu. Ekolodzy, naukowcy i urzędnicy z Fish and Wildlife Service zastanawiają się nad wypuszczeniem na Kauai milionów genetycznie zmodyfikowanych komarów. Zwierzęta mają być spreparowane tak, by ich potomstwo szybko ginęło. Wstępnie zarysowany plan zakłada, że takie komary wyprą z wyspy owady zagrażające ptakom. Dyskusja o wprowadzeniu powyższego planu znajduje się na wstępnym etapie rozważań. Jest to jednak pierwszy na poważnie brany plan wypuszczania genetycznie zmodyfikowanych owadów na tak duża skalę. Sama dyskusja jest już ryzykownym przedsięwzięciem, gdyż Hawaje nieufnie odnoszą się do genetycznie modyfikowanych organizmów. Władze niektórych okręgów zakazały upraw GMO, nie wiadomo więc, jak mieszkańcy wysp zareagowaliby na pojawienie się genetycznie modyfikowanych komarów. Wydaje się jednak, że ludzie bardziej przychylnie patrzą na tego typu zabiegi, które mają na celu np. walkę z chorobami. Firma Oxitec testuje obecnie komary GMO w Brazylii. Ich zadaniem jest tam zmniejszenie liczby komarów przenoszących wirusa Zika. Takie działania cieszą się większym poparciem ludzi. Przykładem może być tutaj stworzona w latach 90. odmiana wiązu amerykańskiego, która jest odporna na holenderską chorobę wiązu. wcześniej choroba ta zdziesiątkowała wiązy na terenie USA. Teraz populacja drzew została odrodzona. Hawaje, oddalone od najbliższego stałego lądu o 4000 kilometrów, charakteryzuje większa bioróżnorodność niż słynne Galapagos. Jednak ta izolacja ma też swoją cenę. Zachodni kolonizatorzy i imigranci przynieśli ze sobą wiele zagrożeń. Obecnie władze USA uznają, że zagrożone są aż 434 gatunki rodzimej fauny i flory. Ponad połowa rodzimych gatunków ptaków leśnych już wyginęła. Jeszcze do roku 1826 na Hawajach nie było komarów. Pojawiły się one wraz ze statkiem wielorybniczym, który spuścił do strumienia w Maui wodę przywiezioną z Meksyku. Wkrótce na wyspach pojawiła się ptasia malaria. Już w 1902 roku podróżnicy informowali, że przebywając całymi godzinami w lesie nie słyszeli ani jednego rodzimego ptaka. Część gatunków przeniosła się wyżej. Komary z gatunku Culex quinquefasciatus nie pojawiały się powyżej 1200 metrów nad poziomem morza. Jednak to się zmienia. Ocieplający się klimat powoduje, że komary wędrując coraz wyżej i zagrażają tym ptakom, które dotychczas przetrwały. Pojawiają się różne pomysły uratowania ptaków Hawajów, jednak ten z genetycznie modyfikowanymi komarami wydaje się najtańszy i ma szansę się sprawdzić. Sytuacja jest jednak już tak zła, że przedstawiciele niektórych gatunków są wyłapywani i trzymani w niewoli w nadziei, że to uchroni je przed wyginięciem. Dotychczas nikt nie próbował wypuszczać genetycznie modyfikowanych komarów na tak dużą skalę. Owady te są zbyt delikatne, by rozsiewać je za pomocą samolotów. Tymczasem w przypadku Hawajów mówimy o tysiącach kilometrów kwadratowych lasów deszczowych. Dlatego też pojawił się pomysł wykorzystania niewielkich dronów. Pozbycie się choroby z tak dużego dzikiego obszaru to trudne zadanie. Idealnym miejscem do przeprowadzenia takiej próby jest właśnie wyspa. Wiele wiemy o tym, jak działa ekosystem wysp i możemy sporo rzeczy przewidzieć - mówi ekolog Michael D. Samuel z University of Wisconsin-Madison, który stworzył komputerowy model zagrożeń stojących przed rodzimymi ptakami Hawajów. Dobrze byłoby pozbyć się komarów. Hawaje były w przeszłości prawdziwym ptasim rajem - stwierdził ekolog Eben Paxton ze Służby Geologicznej USA. « powrót do artykułu
-
W Kimberley w północnej Australii odkryto fragment najstarszego topora na świecie. Ma on wielkość paznokcia kciuka i pochodzi z epoki kamienia (sprzed ok. 45-49.000 lat). Biorąc pod uwagę, że nic nie wiadomo o toporach z południowo-wschodniej Azji z epoki lodowej, to odkrycie pokazuje, że gdy ludzie przybyli do Australii, zaczęli eksperymentować z nowymi technologiami, wynajdując sposoby na wykorzystanie surowców znalezionych na tym kontynencie - wyjaśnia prof. Peter Hiscock z Uniwersytetu w Sydney. Fragment topora ze szlifowanym ostrzem wydobyła na początku lat 90. XX w. ekipa prof. Sue O'Connor z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego. W schronisku skalnym Carpenter's Gap znaleziono wtedy także szereg innych artefaktów, w tym narzędzia i resztki pokarmu. Nigdzie indziej na świecie nie znajdzie się tak starych toporów. W Japonii takie topory pojawiły się ok. 35 tys. lat temu, ale w większości kultur świata zadebiutowały wraz z rolnictwem [...]. W 2014 r., kiedy prowadzono dalsze badania na przedmiotach wydobytych ze stanowiska, zespół prof. Hiscocka natrafił na fragment topora, pochodzący z najgłębszej warstwy schroniska. Analizy ujawniły, że narzędzie uformowano z bazaltu, a następnie oszlifowano, pocierając o powierzchnię innej skały. Znaleziony kawałek pochodzi z krawędzi i najprawdopodobniej odłamał się w czasie ostrzenia. Szlifowane kamienne topory były kluczowymi narzędziami w społeczeństwach myśliwych-zbieraczy i stanowiły definiujący element neolitu. Kiedy je jednak wynaleziono? Pytanie to zadawano od dziesięcioleci, odkąd archeolodzy zdali sobie sprawę, że australijskie topory są starsze niż w innych miejscach. Teraz mamy odkrycie, które wydaje się rozwiązywać tę kwestię. Wg prof. Hiscocka, dowody sugerują, że technologia powstała w Australii, po tym jak ludzie przybyli tu ok. 50 tys. lat temu. "Wiemy, że nie mieli toporów w miejscu, z którego przybyli. Nie ma ich [też] na wyspach na północy. [Wygląda więc na to, że] przybysze zjawili się w Australii i wynaleźli topory. Archeolodzy dodają, że technologia toporów ze szlifowanym ostrzem pojawiła się w czasie rozprzestrzeniania i adaptacji do nowych warunków środowiskowych. Mimo że ludzie rozchodzili się po Australii, technologia nie rozprzestrzeniała się wraz z nimi. Topory były wytwarzane tylko na tropikalnej północy, co może sugerować, że istniały 2 kolonizujące grupy albo że technologia została porzucona, gdy ludzie zasiedlili pustynie i subtropikalne lasy. « powrót do artykułu
-
Paracetamol zmniejsza empatię związaną z doświadczanym przez innych bólem fizycznym i społecznym. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Ohio odkryli np., że kiedy ochotnicy zażywali paracetamol i dowiadywali się o nieszczęściach innych, sądzili, że przedstawiane im osoby odczuwają mniejszy ból i mniej cierpią (porównywano ich do ochotników niezażywających paracetamolu). Wyniki sugerują, że gdy zażyło się paracetamol, ból innych ludzi nie wydaje się dużym problemem. Działając przeciwbólowo, paracetamol może zmniejszać empatię - podkreśla dr Dominik Mischkowski. Mischkowski przeprowadził badania z prof. Baldwinem Wayem. Ich artykuł ukazał się w piśmie Social Cognitive and Affective Neuroscience. We wcześniejszym badaniu zespół Waya odkrył, że paracetamol przytępia także pozytywne emocje, np. radość. Nie wiemy, czemu paracetamol działa w ten sposób, ale to niepokojące. Empatia jest ważna. Jeśli kłócisz się z małżonkiem, a dopiero zażyłeś paracetamol, nasze wyniki sugerują, że możesz słabiej rozumieć, w jaki sposób zraniłeś uczucia drugiej strony. Amerykanie przeprowadzili 2 eksperymenty. W pierwszym wzięło udział 80 studentów college'u. Na początku połowa piła napój zawierający 1000 mg paracetamolu, a reszta placebo. Studenci nie wiedzieli, kto trafił do jakiej grupy. Po odczekaniu godziny, by lek zaczął działać, ochotnicy czytali 8 krótkich historii, których bohaterowie cierpieli z jakiegoś powodu. Jedna dotyczyła np. osoby, która zraniła się nożem aż do kości, a druga przeżywała żałobę po śmierci ojca. Badani oceniali ból przeżywany przez bohaterów na skali od 1 (brak bólu) do 5 (najgorszy możliwy ból). Okazało się, że w porównaniu do pijących placebo, ludzie, którzy zażyli paracetamol, uważali, że ból opisywanych osób był mniejszy. W drugim eksperymencie wzięło udział 114 studentów (znów połowa zażywała paracetamol, a połowa placebo). W jednej części badania ochotników poddano czterem 2-s epizodom białego szumu, którego głośność wahała się od 75 do 105 decybeli. Następnie należało ocenić swoje wrażenia na skali od 1 (nie ma mowy o nieprzyjemnych doznaniach) do 10 (skrajnie nieprzyjemne) i zastanowić się, jak duży ból taki sam zabieg wywołałby u innego anonimowego uczestnika studium. Także i w tym przypadku stwierdzono, że osoby zażywające paracetamol oceniały, że dźwięki były mniej nieprzyjemne zarówno dla nich samych, jak i dla pozostałych. W kolejnej części eksperymentu studenci na krótko spotykali się i rozmawiali z innymi badanymi. Następnie przyglądali się grze online, w której podobno brały udział 3 z poznanych osób. Wyglądało to tak, że dwie osoby wykluczały z działań trzecią. Studenci mieli określić, jak silny ból i krzywdę odczuwali gracze. Naukowcy zauważyli, że zażywający paracetamol uważali, że emocje wykluczonego człowieka były słabsze. Choć podobnych rezultatów nie uzyskano nigdy wcześniej, Way podkreśla, że pozostają one w zgodzie z wynikami studium z 2004 r. Skanowano wtedy mózgi ochotników odczuwających ból. Proszono też o wyobrażenie sobie innych ludzi odczuwających podobny ból. Okazało się, że w obu przypadkach aktywowała się ta sama część mózgu. W takich okolicznościach wydaje się więc zrozumiałe, że środek przeciwbólowy może zredukować także zdolność do wczuwania się w czyjś ból. Mischkowski i Way kontynuują badania nad wpływem paracetamolu na zachowanie i emocje. Rozpoczynają też studia z ibuprofenem. « powrót do artykułu
-
Znamy ponad 1200 kolejnych planet pozasłonecznych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Specjaliści pracujący nad misją Teleskopu Keplera potwierdzili, że znalazł on 1284 nowe planety pozasłoneczne. To największy jednorazowy zbiór, jaki potwierdzono dotychczas. To ponaddwukrotnie zwiększa liczbę potwierdzonych planet znalezionych przez Keplera. To daje nam nadzieję, że gdzieś tam, w pobliżu gwiazdy podobnej do naszej, możemy odkryć drugą Ziemię - mówi Ellen Stofan, główny naukowiec w kwaterze głównej NASA w Waszyngtonie. Analizy zostały wykonane na katalogu z lipca 2015 roku, który zawiera dane o 4302 potencjalnych planetach. Teraz stwierdzono, że dla 1284 obiektów prawdopodobieństwo, iż są one planetami jest większe niż wymagany próg 98%. W przypadku kolejnych 1327 obiektów stwierdzono, że istnieje większe prawdopodobieństwo, iż są planetami niż że nimi nie są, jednak nie przekroczono progu 98%, więc nie uznano ich za planety. Kolejnych 707 obiektów to inne niż planety zjawiska i obiekty. Uznanie tak wielu obiektów za planety było możliwe dzięki nowym metodom analizy statystycznej. Wcześniej dane dotyczące każdego z obiektów były analizowane osobno. Nowa metoda pozwala na prowadzenie analizy dużych grup obiektów. Potencjalne planety możemy porównać do okruchów chleba. Jeśli upuścimy na podłogę kilka dużych okruchów, możemy zebrać je pojedynczo. Jeśli zaś wysypiemy cały worek, potrzebujemy miotły. Ta metoda to nasza miotła - mówi Timothy Morton z Princeton University. Spośród wspomnianych 1284 planet aż 550 może być planetami skalistymi podobnymi do Ziemi, a z nich 9 znajduje się w ekosferze swojej gwiazdy, co oznacza, że możliwe jest tam istnienie życia w formie, jaką znamy z Ziemi. « powrót do artykułu -
Naukowcy z MIT, Massachusetts General Hospital, Living Proof oraz Olivo Labs opracowali materiał, który tymczasowo chroni i naciąga skórę oraz wygładza zmarszczki. W przyszłości może być on wykorzystywany zarówno do dostarczania leków i leczeniu chorób skóry, jak i w medycynie kosmetycznej. Materiał to polimer bazujący na krzemie. Można go nakładać na skórę w formie cienkiej niewidocznej warstwy, która ma właściwości mechaniczne prawdziwej zdrowej młodej skóry. Podczas testów na ludziach stwierdzono, że materiał mniejsza worki pod oczami i poprawia nawodnienie skóry. Jego wynalazcy mówią, że może on służyć jako długotrwała ochrona przed promieniowaniem ultrafioletowym. To niewidoczna warstwa, która zapewnia ochronę, poprawia wygląd skóry i może potencjalnie służyć do dostarczania leków w miejscu, które ma być leczone. To trzy czynniki czyniące zeń idealny środek do używania na ludziach - mówi profesor Daniel Anderson z MIT. Gdy skóra się starzeje robi się mniej elastyczna i zwarta, to z kolei upośledza jest zdolności do chronienia organizmu temperaturą, szkodliwym promieniowaniem, toksynami czy mikroorganizmami. Przed około 10 laty grupa naukowców rozpoczęła pracę nad stworzeniem warstwy ochronnej, która przywracałaby skórze jej właściwości z czasów, gdy była młoda. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób wykorzystać polimery do pokrywania skóry, by odniosła ona z tego korzyści. Chcieliśmy też, by taka powłoka była niewidoczna i wygodna - mówi Anderson. Naukowcy stworzyli spis ponad 100 polimerów zawierających siloksan, czyli łańcuch naprzemiennie ułożonych atomów krzemu i tlenu. Następnie testowali te polimery w poszukiwaniu właściwego. Musiał on mieć m.in. odpowiednie właściwości optyczne, inaczej źle wyglądałby na skórze. Konieczne były też dobrze właściwości mechaniczne, by był wytrzymały, elastyczny i odpowiednio się zachowywał - stwierdza Robert Langer z MIT. Najlepszy ze znalezionych materiałów rozciąga się o 250% i powraca do swojego oryginalnego kształtu. Jest więc równie dobry co skóra, którą można rozciągnąć do około 180%. Stworzenie materiału, który zachowuje się jak skóra jest bardzo trudne. Wielu tego próbowało. Musi być materiał elastyczny, wygodny, niedrażniący, zdolny do dopasowania się do skóry i powrotu do pierwotnego kształtu - stwierdza dermatolog Barbara Glichrest z Massachusetts General Hospital. Nowo opracowany polimer nakłada się w dwóch krokach. Najpierw na skórę nałożony zostaje polisiloksan, a następnie platynowy katalizator, który doprowadza do powstania cienkiej przezroczystej warstwy o pożądanych właściwościach. Warstwa taka utrzymuje się do 24 godzin. Obie warstwy nakłada się w formie kremów lub olejów. Testy wykazały, nie tylko, że materiał jest bezpieczny i zmniejsza worki pod oczami, ale również, że skóra na której się on znajduje jest bardziej elastyczna i szybciej wraca do pierwotnego kształtu niż skóra bez wspomnianego materiału. Podczas innych testów wykazano, że skóra potraktowana nowatorskim polimerem traci wodę znacznie wolniej niż skóra posmarowana nowoczesnym środkiem nawilżającym. Co ważne, żaden z ochotników, na których testowano polimer, nie narzekał na podrażnienia. Nowo założona firma Olivo Laboratories znajmie się dalszymi pracami nad polimerem. Początkowo przedmiotem badań staną się medyczne zastosowania polimeru. « powrót do artykułu
-
Obecnie nie ma specyficznego testu diagnostycznego dla zespołu jelita drażliwego (ang. irritable bowel syndrome, IBS). Wkrótce może się to jednak zmienić, bo naukowcy z Holandii zidentyfikowali w wydychanym powietrzu 16 substancji, które mierzone łącznie pozwalają trafnie odróżnić chorych z IBS od osób zdrowych. Naukowcy badali próbki wydychanego powietrza 170 pacjentów z IBS oraz 153 członków grupy kontrolnej, a także 1307 przedstawicieli populacji generalnej. Okazało się, że zestaw 16 substancji pozwolił poprawnie wskazać 89,4% chorych z zespołem jelita drażliwego i 73,3% zdrowych ludzi. Co istotne, wyniki testu były szczególnie nieprawidłowe, gdy objawy były najsilniejsze. Teraz już wiemy, jakie związki z wydychanego powietrza mają znaczenie diagnostyczne [...] - podkreśla prof. Frederik-Jan van Schooten z Uniwersytetu w Maastricht, dodając, że dzięki temu można się pokusić o stworzenie nieinwazyjnego narzędzia do stwierdzania IBS i śledzenia skuteczności leczenia. « powrót do artykułu
-
W przeszłości ciśnienie było niższe, a nie wyższe
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wbrew przypuszczeniom, młoda Ziemia nie miała grubszej atmosfery niż obecnie. Badania przeprowadzone przez naukowców z University of Washington dowodzą, że bąbelki powietrza zamknięte w skałach sprzed 2,7 miliarda lat uwalniały się przy ciśnieniu o co najmniej połowę mniejszym niż obecnie. Dotychczas sądzono, że w przeszłości atmosfera Ziemi była grubsza, gdyż Słońce świeciło mniej intensywnie. Najnowsze badania przeczą tej hipotezie i przynoszą nowe informacje na temat składu dawnej atmosfery oraz procesów biologicznych i klimatycznych mających miejsce na młodej planecie. Na pomysł wykorzystania zamkniętych w lawie bąbli powietrza do pomiaru ciśnienia w przeszłości wpadł przed kilkoma dziesięcioleciami współautor obecnych badań, profesor Roger Buick. Do przeprowadzenia badań potrzebna była odpowiednio stara lawa, która uformowała się na poziomie morza. Pole takiej lawy odkrył w Zachodniej Australii współautor badań, Tim Blake z University of Western Australia. Rzeka Beasley odsłoniła pokłady lawy sprzed 2,7 miliarda lat. Wiercenia pozwoliły na określenie ciśnienia, gdyż lawa szybko stygnie od spodu i wierzchu, a uwięzione przy spodzie bąble powietrza są mniejsze niż te uwięzione na górze lawy. Różnica wielkości pozwala na określenie ciśnienia. Wstępne pomiary wykazały zaskakująco niskie ciśnienie, a zostały one potwierdzone przez dokładne skanowanie za pomocą promieniowania rentgenowskiego. Badania wykazały, że 2,7 miliarda lat temu ciśnienie atmosferyczne na Ziemi było nie większe niż połowa obecnego ciśnienia. W czasie, gdy powstało badane pole lawy Słońce świeciło o 20% słabiej niż obecnie, na Ziemi żyły tylko mikroorganizmy, a w atmosferze nie było tlenu. Niższe ciśnienie atmosferyczne mogło wpływać na rozkład wiatrów i klimat oraz na punkt wrzenia płynów. Wciąż nie do końca wyobrażamy sobie znaczenie naszego odkrycia. Zajmie nam trochę czasu zanim przeanalizujemy wszystkie możliwe konsekwencje niższego ciśnienia - mówi Buick. Wiemy, że na Ziemi istniała już wówczas woda w stanie płynnym, zatem atmosfera musiała zawierać więcej gazów cieplarnianych, jak metan czy dwutlenek węgla, a mniej azotu. « powrót do artykułu -
Aplikacja pomoże w walce z nielegalnym handlem zwierzętami
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Taronga Conservation Society Australia i sieć monitoringu handlu dzikimi zwierzętami TRAFFIC stworzyły aplikację na smartfony Wildlife Witness, która pozwala użytkownikom wysyłać zdjęcia i dane dot. podejrzanych ofert sprzedaży. Turyści i miejscowi mogą w ten sposób wspomóc organy ścigania. W ostatnich latach ponownie nasiliło się kłusownictwo na zagrożone gatunki i wg specjalistów, jednym z głównych powodów jest rosnące zapotrzebowanie chińskiego czarnego rynku na części ciała i produkty pochodne. Najnowszy raport brytyjskiego think-tanka Chatham House wspomina o wzroście popytu w alarmującym tempie. Jego autorzy wyliczają, że od 2007 r. aktywność związana z nielegalnym handlem kością słoniową powiększyła się ponad 2-krotnie. W Pekinie cena za kilogram kości słoniowej sięgnęła 2.205 dol. Róg nosorożca kosztuje zaś więcej od złota czy platyny: za kilogram trzeba zapłacić aż 66.139 dol. Twórcy Wildlife Witness podkreślają, że choć nielegalnym handlem są zagrożone dzikie zwierzęta z całego świata, szczególnej pomocy potrzebuje biruang malajski (w medycynie chińskiej wykorzystywane są jego pazury i woreczek żółciowy), słoń, nosorożec, tygrys i pangolin pięciopalczasty (masowo zabijany dla mięsa i łusek używanych w medycynie wschodniej). Za zwiększenie świadomości społecznej projektu w Europie odpowiada Chester Zoo, a w USA - Zoo w San Diego. Powodem, dla którego zaangażowanie ogrodów zoologicznych pozostaje tak ważne, jest dostęp do szerokiej publiczności. Zoo mają do spełnienia ważną rolę w zakresie propagowania przekazu. Zamiast komunikować "Patrz, jakie to straszne", kampania pozwala ludziom ściągnąć aplikację i podjąć [konkretne] działania - tłumaczy Scott Wilson z Chester Zoo. Brytyjczyk dodaje, że podróżując po świecie, ludzie mogą np. zgłaszać przypadki prób sprzedania na targu młodych biruangów malajskich. Można to odnotować za pomocą aplikacji, a dane trafią wprost do sieci TRAFFIC. Wilson przekonuje, że aplikacja znacznie zwiększy ilość danych i pomoże np. zidentyfikować trendy w handlu. Przestrzega przy tym, by ludzie nie podejmowali niepotrzebnego ryzyka. Jeśli możesz zrobić zdjęcia, świetnie, jeśli nie, wprowadź później po prostu dane do aplikacji. Wildlife Witness ma kilka dodatkowych funkcji: daje np. możliwość dowiedzenia się czegoś o dzikich zwierzętach dziesiątkowanych przez handel, a także wizualizowania historii raportów na mapie. « powrót do artykułu -
Budowa siatkówki ułatwia krokodylom zaczajanie w bezruchu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Dołek środkowy siatkówki oka krokodyli słodko- i słonowodnych ma postać nie okrągłej plamki, ale smugi, co może wyjaśniać, czemu gady tak sprawnie polują z ukrycia. Biolodzy z Uniwersytetu Zachodniej Australii badali budowę oka słonowodnego krokodyla różańcowego (Crocodylus porosus) i słodkowodnego krokodyla australijskiego (Crocodylus johnsoni). U obu gatunków wykryto dołek środkowy w postaci smugi położonej wzdłuż osi nosowo-skroniowej. Jak wyjaśniają autorzy publikacji z Journal of Experimental Biology, pozwala to gadom skanować bliski horyzont bez poruszania głową. Naukowcy stwierdzili ponadto, że krokodyle słodko- i słonowodne różnią się liczbą poszczególnych rodzajów fotoreceptorów w siatkówce. Te pierwsze mają więcej czopków czerwonych, a te drugie wrażliwych na światło w zakresie długości fal niebieskich (generalnie maksimum absorpcji λmax wszystkich pigmentów wzrokowych przypada u C. johnsoni na dłuższe fale). Ma to sens, bo słone wody są bardziej niebieskie, a słodkie zawierają większą domieszkę fal z zakresu czerwieni. Tak czy siak, gady widzą pod wodą nieostro, co wg Australijczyków oznacza, że robią tam coś, czego nauka nie zdążyła jeszcze odkryć. U badanych krokodyli zidentyfikowano 5 rodzajów fotoreceptorów: 3 czopki pojedyncze, 1 czopek bliźniaczy oraz pręcik. Pojedyncze czopki u, odpowiednio, C. porosus i C. johnstoni są wrażliwe na fiolet (424/426 nm λmax), zieleń (502/510 nm λmax) i czerwień (546/554 nm λmax). Pigmenty obu elementów czopków bliźniaczych mają takie samo maksimum absorpcji λmax jak pojedyncze czopki reagujące na czerwień. W przypadku pręcików λmax analizowanych gatunków gadów wynosi 503/510 nm. « powrót do artykułu -
Budowanie sztucznych wysp nie jest współczesnym pomysłem. Seki lat temu lud Calusa z Florydy usypywał z muszli sztuczne wyspy, na których powstawały osiedla. Gdy Hiszpanie przybyli na Florydę na jednej z tych wysp, znanej obecnie jako Mound Key, znajdowała się stolica ludu Calusa. Nasze badania pokazują, jak ludzie adaptowali wody przybrzeżne, by mogły one utrzymywać duża populację. Lud Calusa był niezwykle skomplikowaną grupą zajmującą się łowieniem ryb, polowaniami i zbieractwem. Byli oni w stanie dostosowywać krajobraz do swoich potrzeb. Zajmowali się terraformowaniem. Obecnie Chiny budują sztuczne wyspy, Dubaj buduje sztuczne wyspy. Calusa budowali sztuczne wyspy - mówi antropolog Victor Thompson z University of Georgia. W latach 2013-2014 Thompson i jego zespół prowadzili intensywne badania na Mound Key. Dokonywali odwiertów i datowania radiowęglowego. Uczeni wykazali, że wyspa jest zbudowana przede wszystkim z muszli, kości i innych wyrzuconych resztek. Zwykle na takich usypiskach starszy materiał znajduje się głębiej niż młodszy. Jednak na Mound Key jest inaczej. Okazało się, że często młodsze muszle i kawałki drewna znajdują się pod starszymi. A to dowodzi, że Calusa nie ograniczali się do usypywania wyspy, ale była ona celowo przebudowywana, by uzyskać założone cele. Jeśli popatrzymy na tę wyspę zauważymy w niej pewną symetrię. Najwyższe wzniesienia znajdują się 10 metrów nad obecnym poziomem wody. Mówimy tutaj o setkach milionów muszli. Gdy już usypali wyspę, zmieniali jej kształt - stweirdza Thopmson. Uczony spekuluje, że wyspa została bardzo szybko zamieszkana i powiększano ją na bieżąco. W czasach, gdy klimat był chłodniejszy i poziom morza opadał, Calusa opuszczali wyspę. Gdy bywało cieplej i pojawiało się więcej ryb, Mound Key znowu była zamieszkiwana. Calusa byli lokalną potęgą, gdy Hiszpanie przybyli na Mound Key w XVI wieku lud ten kontrolował większość południowej Florydy. Hiszpanie byli zaskoczeni spotkaniem z tym ludem. Mieli bowiem do czynienia z silnym plemieniem, które utrzymywało się głownie z rybołówstwa. Na Mound Key, sztucznej wyspie o powierzchni 51 hektarów, mieszkało około 1000 osób. Calusa potrafili budować zbiorniki, w których trzymali nadmiar złowionych przez siebie ryb, polowali na żółwie i jelenie, łapali skorupiaki i uprawiali niewielkie ogrody. Wiele dowiedzieliśmy się o ich życiu dzięki badaniom w Pineland. Pineland było drugim największym miastem Calusa. Nasze badania, prowadzone tam od 25 lat, pozwoliły nam zrozumieć, jak reagowali oni na zmiany klimatyczne, takie jak np. zmiany poziomu morza. Mieszkali na szczytach wzgórz usypanych z muszli, drewna, kości i innych odpadków, budowali kanały i zbiorniki na wodę, utrzymywali szerokie kontakty handlowe, rozwijali też sztukę. W ich społeczeństwie musiały żyć zespoły współpracujących ze sobą specjalistów, którzy wiedzieli, jak to wszystko razem działa - mówi współautor badań William Marquardt. Hiszpanie opisali Calusa jako bardzo wojowniczy lud. Teraz wiemy, że był to też naród wysoko wykwalifikowanych specjalistów, który formował krajobraz i dobrze radził sobie ze zmianami środowiska naturalnego. « powrót do artykułu
-
Naukowcy odkryli gen warunkujący gromadzenie w korzeniu marchwi karotenoidów, czyli barwników nadających mu piękny pomarańczowy kolor. Warto przypomnieć, że karotenoidy należą do prekursorów witaminy A i są przeciwutleniaczami. DCAR_032551, bo o nim mowa, zidentyfikowano po zsekwencjonowaniu pełnego genomu warzywa. Karotenoidy zauważono po raz pierwszy w marchwi, ale dotąd nie było wiadomo, który z 32.115 genów odpowiada za ich powstawanie. Dzięki autorom publikacji z pisma Nature Genetics marchew dołączyła do grona ok. 12 warzyw, poddanych pełnemu sekewencjonowaniu genomu. Wcześniej analogiczną procedurę wykonano m.in. na ziemniaku, ogórku, pomidorze czy papryce. Naukowcy podkreślają, że zidentyfikowanie mechanizmu akumulacji karotenoidów może pozwolić na zaimportowanie go, np. za pomocą edycji genów, do innych warzyw korzeniowych, w tym manioku jadalnego. Uzyskane wyniki ułatwią dokonywanie odkryć na niwie biologii, a także ulepszanie marchwi oraz innych roślin uprawnych - podkreśla prof. Philipp Simon z Uniwersytetu Wisconsin w Madison. Uciekając się do porównawczej analizy filogenetycznej 13 genomów roślinnych, naukowcy byli w stanie stwierdzić, że drogi marchwi i winogron rozeszły się ok. 113 mln lat temu, marchwi i kiwi ok. 10 mln lat później, a marchwi oraz ziemniaka i pomidora ~90,5 mln lat temu. Zgodnie z danymi Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), w ciągu ostatnich 40 lat (między 1976 a 2013 r.) globalna produkcja uprawna marchwi zwiększyła się aż 4-krotnie. Do pierwszych udokumentowanych kolorów udomowionej marchwi należą żółte i fioletowe korzenie ze środkowej Azji sprzed 1100 lat. Pierwsze wiarygodne doniesienia nt. pomarańczowej marchwi pochodzą dopiero z XVI-wiecznej Europy. Pomarańczowa pigmentacja jest korzystna dla współczesnych konsumentów, bo stanowi skutek dużej zawartości alfa- i beta-karotenu. To dzięki nim marchew jest najbogatszym źródłem prowitaminy A w amerykańskiej diecie. « powrót do artykułu
-
Firma Hyperloop Transportation Technologies (HTT) poinformowała o uzyskaniu wyłącznej licencji na technologię pasywnej lewitacji magnetycznej Hyperloop System. To technologia, która może przyczynić się do powstania systemu transportu podobnego do tego, jaki został rozpropagowany przez Elona Muska, dyrektora wykonawczego SpaceX i Tesli. System pasywnej lewitacji magnetycznej został opracowany w latach 90. ubiegłego wieku przez zespół doktora Richarda Posta z Lawrence Livermore National Laboratory (LLNL) jak część systemu Inductrack. Przez ostatni rok HTT i LLNL wspólnie pracowały nad rozwojem systemu, a teraz HTT uzyskało wyłączną licencję na wspomnianą technologię. Miałem zaszczyt spotkać się z doktorem Postem w 2014 roku, przed jego śmiercią. Jego zdaniem system Hyperloop idealnie pasował do jego technologii - mówi Dirk Ahlborn, dyrektor HTT. Technologia HTT znacznie różni się od systemu proponowanego przez Muska. Założyciel SpaceX roztoczył wizję pociągów poruszających się w specjalnych tubach, w których panuje niskie ciśnienie. Pociąg miał unosić się nad torem dzięki skompresowanemu powietrzu, a napęd miało mu zapewniać pole magnetyczne generowane przez zasilane prądem magnesy umieszczone w tubie. Technologia HTT wykorzystuje pasywną lewitację magnetyczną, którą uzyskuje się dzięki znajdującym się pod pociągiem magnesom ułożonym w macierz Halbacha. Wynalazca systemu, doktor Richard F. Post, zmarł w ubiegłym roku. Przed śmiercią przez rok współpracował z HTT nad wdrożeniem jego technologii. Dzięki wykorzystaniu systemu pasywnej lewitacji nie potrzebujemy stacji zasilania umieszczonych wzdłuż trasy, co powoduje, że cały system jest łatwiejszy do zbudowania, a jego koszty są niskie. Z punktu widzenia bezpieczeństwa system ten ma tę przewagę, że lewitacja odbywa się dzięki ruchowi do przodu, jeśli więc wydarzy się jakaś awaria, Hyperloop nadal będzie lewitował, aż osiągnie minimalną prędkość i dopiero wówczas dotknie szyn - wyjaśnia Bibop Gresta, jeden z dyrektorów HTT. Wiele różnych firm i organizacji zapowiada budowę systemu transportu wykorzystującego zjawisko lewitacji. HTT podpisało niedawno umowę na zbudowanie 8-kilometrowego toru testowego w Kalifornii. Firmie pomagają - w ramach wolontariatu - inżynierowie z NASA, SpaceX, Tesli czy Boeinga. « powrót do artykułu
-
Olsztyńscy naukowcy pracują nad preparatem odżywczo-leczniczym dla autyków i alergików. Głównym założeniem badań jest stworzenie odżywki, która ma być ogólnie dostępna i niedroga - przekonują naukowcy. Badania nad preparatem-nutridrinkiem, który zawiera wyselekcjonowane białka mleka krowiego, probiotyki, witaminy i mikroelementy prowadzą naukowcy z zespołu Biochemii Medycznej Wydziału Biologii i Biotechnologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie pod kierunkiem prof. Elżbiety Kostyry. Specjaliści obserwują w ostatnich latach wzrost zachorowań na autyzm, przyczyna choroby wciąż nie do końca jest poznana, mówi się o uwarunkowaniach: genetycznych, środowiskowych czy neuroimmunologicznych. Dzieci w Polsce diagnozuje się późno, bo około 3 roku życia, gdy np. Amerykanie rozpoznają tę chorobę już u rocznego pacjenta - podkreśliła prof. Elżbieta Kostyra. Autycy często cierpią na zaburzenia przewodu pokarmowego spowodowane nie tylko zmienionym metabolizmem, ale również monodietą. Dzieci preferują np. wyłącznie parówki albo słodki serek, nie sięgając po nic innego. Taka dieta wpływa niekorzystanie na organizm chorego, ponieważ brakuje mu innych odżywczych substancji, które zapewniają prawidłowy rozwój. Monodieta wpływa niekorzystnie na mikroflorę przewodu pokarmowego, powodując rozwój przede wszystkim bakterii beztlenowych - wyjaśniła prof. Kostyra. Dzieciom cierpiącym na autyzm często towarzyszy alergia pokarmowa. Nie przyswajają w pełni produktów białkowych pochodzących z mleka krowiego np. kazeiny, czy z produktów zbożowych - glutenu. Badania olsztyńskich naukowców wykazały, że eliminacja białek zbóż i mleka krowiego wpływa na lepszy stan zdrowia autyków i alergików - wyjaśniła prof. Kostyra. Ten dowiedziony fakt jest głównym motorem pracy nad preparatem odżywczo-leczniczym, który wspomagałby układ immunologiczny pacjentów chorych na autyzm i alergię- dodała. Preparat, choć powstaje na bazie białek mleka krowiego, jest pozbawiony niekorzystnej kazeiny. Mleko pochodzi od wyselekcjonowanych genetycznie krów. Tak wyselekcjonowane mleko wzbogacane jest w mikroelementy, nienasycone kwasy tłuszczowe i witaminy. Badania prowadzone są na komórkach układu pokarmowego in vitro. Wprowadzając do modelu układu pokarmowego preparat, obserwuje się jak substancje w nim zawarte wpływają na organizm pacjenta. Preparat wciąż jest w fazie badań - zaznaczyła prof. Kostyra. Dodała, że dzięki diecie stan pacjentów poprawia się, podnosi się ich komfort, jakość życia i samopoczucie. Preparat, który w naszym założeniu nie może być drogi, będzie przeznaczony nie tylko dla autyków, ale i dla chorych na alergie pokarmowe – dodała prof. Kostyra. W skład Zespołu Biochemii Medycznej Wydziału Biologii i Biotechnologii UWM, kierowanego przez prof. Elżbietę Kostyrę, wchodzą: dr hab. Beata Jarmołowska, prof. UWM, dr Stanisław Krawczuk, dr Edyta Sienkiewicz-Szłapka, dr Anna Cieślińska i dr Ewa Fiedorowicz. Zespół zajmuje się badaniami nad ekspresją genów, polimorfizmem genetycznym i ich związkiem z chorobami ludzi, w tym autyzmem. Naukowcy z Uniwersytetu od 5 lat współpracują ze specjalistami z Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie, który prowadzi Centrum Diagnostyki, Leczenia i Terapii Autyzmu. Jak podają naukowcy, autyzm to zaburzenie rozwojowe charakteryzujące się występowaniem nieprawidłowości w zakresie trzech sfer funkcjonowania człowieka: interakcji społecznych, komunikacji oraz zachowania. Autyzm jest zaburzeniem trwającym całe życie, ale jego objawy nie są stałe i zmieniają się wraz z rozwojem człowieka. Zaniedbanie choroby prowadzi do kalectwa i społecznej marginalizacji, stąd potrzeba edukacji społeczeństwa i rozpowszechniania wiedzy na temat samego autyzmu i sposobów przeciwdziałania jego negatywnym skutkom. Szacuje się, że w Polsce z autyzmem rodzi się 1 na ok. 160 dzieci - podają specjaliści z Centrum Diagnostyki, Leczenia i Terapii Autyzmu. Osoby autystyczne inaczej niż przeciętny człowiek reagują na bodźce z zewnątrz; mają nietypowe zachowania. Zmysły osób autystycznych, czyli smak, wzrok, słuch, dotyk mogą być albo nadwrażliwe na bodźce z zewnątrz, albo za mało wrażliwe. Dlatego, w zależności od stopnia wrażliwości, osoby te potrzebują wzmocnionych stymulacji, by móc zareagować na informację z zewnątrz albo wręcz przeciwnie - bodźce, które dla zwykłych ludzi przekazują neutralne informacje są dla nich bardzo silne. Autycy mogą być nadwrażliwi na dotyk, temperaturę, mogą odbierać proste dźwięki z zewnątrz jako zbyt hałaśliwe, mogą nie lubić jaskrawych kolorów albo wręcz przeciwnie wpatrywać się w światło żarówki, lubić ostre zapachy, na przykład farb czy benzyny. « powrót do artykułu
-
Świecące podgrzane chmury pyłu, które obserwujemy z Ziemi mogą skrywać nawet po 3-4 galaktyki. Badania przeprowadzone przez naukowców z University of Sussex dowodzą, że błędne było przekonanie o pojedynczej galaktyce podgrzewającej takie chmury. Uzyskaliśmy bardzo interesujące wyniki, gdyż jeśli przyjmiemy, że jedna galaktyka jest odpowiedzialna za całą emisję tego pyłu, to oznaczałoby, że w galaktyce takiej powstaje olbrzymia liczba gwiazd - mówi doktor Jillian Scudder, główna autorka badań. Trudno jest wytłumaczyć formowanie się tak dużej liczby gwiazd w młodym wszechświecie. Odkrycie, że to nie jedna ale 2-3 galaktyki znacząco zmniejsza liczbę gwiazd powstających w pojedynczej galaktyce - dodaje uczona. Obserwacje wykonywane w dalekiej podczerwieni charakteryzują się dośc niską rozdzielczością. Gdy jednak przyjrzano się chmurom pyłu w wyższej rozdzielczości, okazało się, że skrywają one więcej niż jedną galaktykę. To z kolei rodzi pytanie, w której z nich powstaje większość gwiazd. Zwykle okazuje się, że chmura podświetlana jest przez tę galaktykę, która znajduje się najbliżej centrum źródła światła. W swoich najnowszych badaniach doktor Scudder i jej zespół wykorzystali metody statystyczne do podziału światła z chmury pyłu i przypisaniu go do pozycji najbliższych galaktyk. Na podstawie badań 360 obiektów obserwowanych przez teleskop Herschel w polu COSMOS naukowcy stwierdzili, że aż 95% z nich jest podświetlonych przez co najmniej 2 galaktyki ukryte za chmurami pyłu. « powrót do artykułu
-
Wirus Zika powoduje mikrocefalię, wykorzystując jeden z receptorów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Naukowcy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego wykazali, że wirus Zika (ZIKV) aktywuje TLR3, receptor Toll-podobny 3, który bierze udział w wykrywaniu kwasów nukleinowych patogenów. Hiperaktywacja TLR3 wyłącza zaś geny, których komórki macierzyste potrzebują, by zróżnicować się do neuronów i włącza te, które uruchamiają programowaną śmierć komórek - apoptozę. Gdy podczas eksperymentów na organoidach Amerykanie zahamowali TLR3, zmniejszało to uszkodzenia komórek. Wszyscy dysponujemy odpowiedzią odpornościową nieswoistą, ale w tym przypadku wirus obraca ją przeciwko nam. Aktywując TLR3, ZIKV blokuje geny, które nakazują komórkom macierzystym, by rozwijały się w różne części mózgu. Dobra wiadomość jest taka, że dysponujemy inhibitorami TLR3, które mogą ograniczyć to zjawisko - wyjaśnia prof. Tariq Rana. Na początku naukowcy upewnili się, że ich organoidy stanowią dobry model wczesnego rozwoju ludzkiego mózgu. Stwierdzili, że komórki macierzyste modelu różnicują się do rozmaitych neuronów mózgu w ten sam sposób, jak robią to ich odpowiedniki w 1. trymestrze ciąży. Amerykanie porównali też wzorce aktywacji genów w komórkach organoidów z informacjami z baz danych dot. mózgu. Okazało się, że ich model organoidowy w bardzo dużym stopniu przypominał tkankę mózgu płodu w 8.-9. tygodniu od zapłodnienia. Gdy do trójwymiarowego modelu mózgu dodano prototypowy szczep ZIKV, organoidy uległy skurczeniu. W ciągu 5 dni od zabiegu zdrowe ("infekowane" placebo) organoidy urosły średnio o 22,6%, a zainfekowane zmniejszyły się średnio o 16%. Amerykanie zauważyli także, że w zarażonych ZIKV organoidach aktywowany był gen TLR3. Funkcją działającego jak antena białka TLR3 jest wykrycie wirusowego dwuniciowego RNA. Gdy się tak stanie, receptor bierze udział w uruchomieniu wiele genów pomagających zwalczyć infekcję. W komórkach rozwijającego się mózgu pobudzenie TLR3 oddziałuje jednak także na 41 innych genów, czego skutkiem jest zmniejszenie różnicowania komórek macierzystych w neurony i nasilona apoptoza. By ustalić, czy aktywacja TLR3 może być przyczyną wywołanego przez ZIKV obkurczania organoidów, a więc i być może mikrocefalii, akademicy podali do części zainfekowanych organoidów inhibitor TLR3. Okazało się, że związek ten znacząco ograniczył wpływ wirusa na stan komórek i rozmiary organoidów. Poddane "leczeniu" organoidy nadal jednak odczuwały wpływ patogenu; pod jego wpływem zachodziła zwiększona apoptoza, co przejawiało się nierówną zewnętrzną krawędzią. Choć wyniki są zachęcające, dotąd badania prowadzono wyłącznie na ludzkich i mysich komórkach hodowanych w laboratorium. Poza tym szczep użyty w badaniu (MR766) pochodzi z Ugandy, a obecna epidemia z Ameryki Łacińskiej ma związek z nieco innym szczepem z Azji. Wykorzystaliśmy ten model wczesnego rozwoju ludzkiego mózgu, by znaleźć mechanizm, za pośrednictwem którego ZIKV powoduje u płodów mikrocefalię. Przewidujemy, że kolejni badacze będą teraz używać tego samego skalowalnego, reprodukowalnego systemu do analizowania innych aspektów zakażenia i testowania potencjalnych leków. « powrót do artykułu -
Dane z aplikacji ujawniły światowe wzorce snu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Dzięki analizie danych z aplikacji i modelowi matematycznymi ujawniono wzorce snu z całego świata. Okazało się m.in., że Holendrzy śpią niemal godzinę dłużej niż Singapurczycy i Japończycy. Matematycy z Uniwersytetu Michigan wykorzystali darmową aplikację zmniejszającą zespół nagłej zmiany strefy czasowej (ang. jet lag), by zebrać dane dot. snu osób ze 100 nacji. Sprawdzano, jak wiek, płeć, ilość światła i kraj pochodzenia wpływają na czas snu, a także porę kładzenia się do łóżka i wstawania. Stwierdzono, że naciski kulturowe mogą przeważać nad naturalnymi rytmami okołodobowymi (dotyczy to zwłaszcza pory kładzenia się spać). Wydaje się, że społeczeństwo zarządza porą udawania się do łóżka, a indywidualny zegar biologiczny godziną wstawania; późniejsza pora udawania się na spoczynek wiąże się z utratą snu. [...] Uzyskane wyniki pozwalają ocenić wkład słonecznych i społecznych czynników w czasowaniu snu - podkreśla prof. Daniel Forger. Społeczeństwo pcha nas, by czuwać do późnej nocy, a nasze zegary biologiczne próbują nas poderwać wcześniej. Ofiarą tego zjawiska pada długość snu; wg nas, o to właśnie chodzi w globalnym kryzysie snu. Dwa lata temu Forger i Olivia Walch stworzyli aplikację Entrain, która pomaga użytkownikom dostosować się do nowej strefy czasowej (zaleca indywidualnie dostosowane schematy światła i ciemności). By skorzystać z aplikacji, trzeba wprowadzić dane dot. typowej liczby godzin snu i ekspozycji na światło. Dane można anonimowo udostępnić naukowcom z Uniwersytetu Michigan. Ponieważ jakość zaleceń aplikacji zależy od dokładności podanych danych, wg naukowców, motywowało to ludzi do dogłębnego zastanowienia nad nawykami. Dzięki danym tysięcy osób Amerykanie mogli przeprowadzić testy. Okazało się, że średnia długość snu wahała się od 7 godzin i 24 min w przypadku Singapurczyków i Japończyków do 8 godzin i 12 min w przypadku Holendrów. Choć różnica nie jest duża, Amerykanie podkreślają, że każde dodatkowe 30 min snu ma duże znaczenie dla funkcjonowania poznawczego i długoterminowego zdrowia. Nie wolno zapominać, że pozbawienie snu (sen krótszy od zalecanego minimum) zwiększa ryzyko otyłości, cukrzycy, nadciśnienia, chorób serca czy udaru. Zespół z Michigan zauważył ponadto, że mężczyźni w średnim wieku śpią najmniej, często nie przekraczając zalecanych 7-8 godzin snu. Kobiety śpią dłużej od mężczyzn - średnio ok. 30 min. Kładą się nieco wcześniej i nieco później wstają. Zjawisko to jest najsilniej zaznaczone w wieku 30-60 lat. Ludzie, którzy spędzają każdego dnia nieco czasu na dworze (stykają się z naturalnym światłem), chodzą zaś spać wcześniej i śpią dłużej od osób, które spędzają większość czasu w pomieszczeniach. Oprócz tego naukowcy zauważyli, że w miarę starzenia zwyczaje upodabniają się. W grupie 55+ wzorce snu są bardziej podobne niż w grupie poniżej 30. r.ż., co można przypisać zawężeniu okna czasowego, w jakim starsi ludzie są w stanie zasnąć i pozostać w uśpieniu. « powrót do artykułu