Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Groteskowy

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    131
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Zawartość dodana przez Groteskowy

  1. Poczekaj, ale o czym Ty mówisz? O jakim uczeniu się na obrazkach? O schematach? Czyli czymś w rodzaju literackiej alegorii, którą INTELEKTUALNIE i ŚWIADOMIE należy przekładać na sens w trakcie lektury i która nie ma oddziaływać na podświadomość, a być gotowym zobrazowaniem relacji dla świadomej pracy? Nie, to zupełnie nieprzystający przykład. Oddziaływanie na podświadomość, to nie oddziaływanie schematu, który należy odczytać, lecz symbolu - który sam się rozwija w szereg myśli. I interaktywność gier właśnie to zapewnia. Tym bardziej, im gry są bardziej realistyczne. Bliższe realiom sekwencje ruchów, bliższe rzeczywistym wrażeniom skutki (wizualne, dźwiękowe, fizyczne) itd. Powiedz mi lepiej dlaczego tworzy się coraz doskonalsze symulacje np. w służbie zdrowia, które mają oddawać całą "atmosferę" operacji, porodu itd. czy w przypadku symulatorów lotu szkolących pilotów. Bo mylisz - moim zdaniem - tryby uczenia. "Atmosfera" to właśnie słowo klucz: nie umowny schemat (który musisz na sens przekładać), ale cała otoczka, dynamiczny zbiór wrażeń. Całkiem możliwe, że hiperrealistyczna gra - nieodróżnialna od rzeczywistości - by wystarczyła. Nie wiem jednak dlaczego nie widzisz prostego rozumowania, że to zachodzi w odwrotną stronę I jak morderca zadowalający się mordem w hiperrealistycznej grze, nadal byłby psychicznie mordercą; tak ktoś kto nim się stał przez rozsmakowanie się w grze jeszcze nie idealnie realistycznej, ale już wystarczająco, żeby się rozsmakować, może wyjść na ulice (próg pragnień jest sporo niżej, niż próg realizacji, a po zrealizowaniu, tworzy się nowy próg pragnień; na tym polega nałóg). Chyba, że chcesz twierdzić, że mordercą się każdy rodzi. Z badań psychologicznych? Z dogłębnie zanalizowanej statystyki? Nie są leniwi, żyją w chorobliwym świecie w którym trudno o oazę. Kiedyś ktoś - jak sam później piszesz - walną w mordę i tyle. Bywa. Teraz walnie w mordę, a następnego dnia będzie na niego nagonka w prasie. Ludzie żyją w paranoi. Jeśli przez to rozumiesz obecne układy społeczne - to na pewno. Ale tego się ludzi uczy. To niech ich wina, że wszędzie tanie moralizatorstwo, internetowe nagonki, jeden mówi tak, a drugi zupełnie inaczej, trudno znaleźć jakąś stałą, która pozwalałaby ustalić co jest prawdą i machnąć na resztę.
  2. No to rzeczywiście gry, które mogły na kogoś wpłynąć. Pikseloza poza którą trudno się czegokolwiek doszukać. Jak to się ma do argumentów o kojarzeniu i działaniu podświadomości, to nawet nie chce mi się rozważać. Sądzisz, że słabą psychę mają jednostki? Większość współczesnych ma słabą psychikę. Nie przypadkiem niemal każdy Amerykanin, którego na to stać, ma osobistego psychoterapeutę. Tutaj brak jest jakiegokolwiek związku przyczynowo-skutkowego. Bronisz się po takiej linii, jakby ktoś atakował Twój nałóg Związki przyczynowo-skutkowe między oglądaniem przemocy, a skłonnością do jej przejawiania, czy ignorowania są zaś wykazane w niejednym badaniu. Dużo bliższą analogią byłoby Twoje twierdzenie, że przecież ludzie oglądają pornografię i nic im się nie dzieje. Tyle, że to byłby fałsz. Właściwie wszystkie parafilie są nabyte (od fetyszyzmu, po bdsm). Jak to możliwe? Gość ogląda, onanizuje się i nabywa jakiegoś fetysza. No gdzież, przecież on musi być nienormalny Jednostki są na tyle chore, że zagrają i wpłynie to na ich skłonność do realnego mordu; natomiast każdy człowiek jest w jakimś stopniu kształtowany negatywnie przez okrutne gry. Proszę Cię, tylko nie o kolejnej pikselozie w quasi-komiksowym stylu. Przyjmij założenie: realistyczne gry, które przemoc i graficznie i fizycznie zbliżają do obrazu rzeczywistej, oraz wysublimowane sposoby zabijania czynią podstawą nagrody. Więc o czym to świadczy? Że to dobrze, jeśli tworzy się produkty, które bawią się tym naszym wewnętrznym szaleńcem? Kolejna gra ni z gruszki ni z pietruszki. Natomiast też się o to nie podejrzewam.
  3. lucky_one Jeśli to ta gra, o której myślę, to występuje tutaj poważne nieporozumienie. Ta gra była pisana we Flashu, miała kiepską, umowną, kukiełkową grafikę i nierealistyczną fizykę. Przecież ja nie twierdzę, że ulega się wpływom od grania w Mario. Chodzi o to, że tworzy się coraz bardziej realistyczne gry, wprost wiążąc w nich przemoc (i styl w jaki kogoś się zabija), ze statystyką, nagrodą itd. To jest zupełnie inny rodzaj gier. Mieliśmy gry w których dusi się ofiary plastikowym workiem, oddaje mocz na zwłoki, w coraz bardziej wysublimowany sposób morduje i właśnie za to wysublimowanie osiąga rezultaty. Takie coś powinno być zakazane. Toż to typowe warunkowanie. Jeszcze brakuje tego, ażeby gra pobudzała w grającym orgazm, kiedy uda mu się odpowiednio podciąć gardło. Nie mylmy filmów i komiksów z grami. Interaktywność to potężny czynnik. Niektóre gry przypominają coraz bardziej interaktywne filmy snuff. Nie zapominajmy też, że statystycznie jest dowiedzione, że oglądanie realistycznej przemocy nawet na filmach, powoduje spadek reakcji mózgu na widok przemocy wobec człowieka, a więc przyzwyczajenie.
  4. I nie jestem taki pewny, czy - gdyby istniał symulator zrzucania ludzi ze schodów (wykorzystujący zaawansowany silnik fizyczny), grałbyś w niego długo i często, a później był świadkiem upadku jakiejś osoby z półpiętra, to czy choćby przez mgnienie oka nie zawitałoby Ci w głowie skojarzenie. A jeśliby zawitało choćby przez sekundę, to już oznaczałoby, że jesteś w jakimś stopniu "spaczony" graniem w tę grę. Teraz - gdybyś się tym przejął, bo miałbyś zbyt wybujałe sumienie (bywa, że się w taki stan popada np. z powodu jakichś przeżyć), to poświęciłbyś temu kolejne myśli, co tylko by owo zjawisko utrwaliło. Do tego nie potrzeba wiele: ot jakaś scysja na imprezie, kiedy za dużo wypiłeś i zachowałeś się idiotycznie, a teraz roztrząsasz skąd w tobie takie głupie pomysły i czy aby na pewno nie powinieneś zaprzestać picia, bo siebie kompletnie w imprezowym zachowaniu nie rozpoznajesz. I wtedy powyższa sytuacja. Dodatkowy temat do zastanawiania, czy z wszystko z tobą w porządku. W pracy napada na ciebie szef, a ponieważ właśnie rozważałeś temat schodów, a przyczepił się do ciebie na klatce, to myśl podsuwa ci nową wersję "ażeby go szlak trafił". Nie - nie spychasz go! Wpływy to nie magia. Chodzi o to, że zbiór tych sytuacji utrwalił w tobie pewien schemat i doznajesz myśli natrętnych (idziesz po schodach i wpada ci taka głupia myśl do głowy, oglądasz film i znowu). Idziesz do terapeuty, bo jesteś dorosły, a poza tym - jako dość silna psychika - szybko sobie z tym radzisz. Ale co gdyby to był dzieciak, albo ktoś słaby. Że nie powinien grać w te gry? A kto mu zabroni? 5-latek umie ściągać z netu, a słabym psychicznie nikt grać nie broni. Poza tym - powyższy opis jest skrajnie uproszczony. Splot wypadków może być taki, że narzuci taką bzdurę i silnemu dorosłemu. Należy pamiętać, że i najsilniejsza psychika posiada tryb bierny, który niekoniecznie musi ściśle róznicować wirtualia od realiów. Każdy gracz wie, jak często śni się gry.
  5. czesiu Nie wiem w jakich Ty czasach żyjesz, ale współcześnie zatrzęsienie osób ma słabą psychikę i problem z roku na rok narasta. Czytasz tutaj - na Kopalni - artykuły o tym, jak depresja (i wiele innych powszechnych zaburzeń) wyolbrzymia wrażenia wzrokowe (np. niemiły wyraz twarzy odbiera się jako jednoznacznie zły), nie mówiąc o setkach innych - często poważniejszych - skutków, a później wypisujesz takie rzeczy. Jakbyś nie miał psychologicznej wyobraźni. Ciekaw jestem z jakiej perspektywy? To, że sam jesteś niewzruszony, nie oznacza, że inni tacy są. A sądząc po kolejkach u psychoterapeutów, psychiatrów itp. jest ich mnóstwo (wystarczy zajrzeć do statystyk). To się staje chorobą cywilizacyjną. Już w pierwszej połowie XX wieku pisano o "neurotycznej osobowości naszych czasów". I teraz: czy winne są same gry? A co to ma do rzeczy, skoro osób tak czy inaczej zaburzonych, już - jak można sądzić - jest większość. Nerwy, owczy pęd, używki, medialny bełkot, rozkład rodziny itd. Chyba, że chcesz ustalić jakąś rasę panów niepodatną na wpływy; pytanie tylko do której kategorii należeliby np. psychopaci (jako osoby pozbawione wyrzutów sumienia i głębszych uczuć, a więc - w gruncie rzeczy - wyjątkowo silne psychicznie).
  6. Nie byłbym taki jednoznaczny w ocenach. Przykład jaki podał anty: [...] chodzi mi o agresje w grach dajmy na to ''Mad world'' na tak niewinna konsole jak nintendo wii i na czym polega ta gra?! ta gra polega tylko na zabijaniu im brutalniejszy jestes tym wiecej punktow dostajesz i dotego straszna gra kolorow cala gierka jest w czarno bialych kolorach a tylko krew jest czerwona. Testowalismy ta gre z kolega ktory jest odpowiedzialna osoba i do tej pory ma glupi nawyk liczenia punktow jakie by dostal za rozjechanie kogos na ulicy jest zastanawiający. I wiek gracza nie ma tutaj wiele do rzeczy. Związek między przemocą, a myśleniem statystycznym skorelowanym z nagrodą, jest bardzo bezpośredni. Nie ma mowy o tym, że na przemocy gracz się nie skupia, gdyż jest to tylko element podporządkowany przygodowości itp. Tutaj o samą przemoc chodzi. Nie jestem taki pewien, czy to nie jest w stanie człowieka uwarunkować. Czy taki gracz - nie każdy, ale wiele osób - nie zacznie patrzyć na pewne sytuacje (tutaj np. drogowe) w inny sposób, tylko dlatego, że jego umysł już teraz wie, że może (prosta analogia elementów sytuacji, nawet czysto wzrokowa i skojarzenie rodzi się samo; przecież tak działa mózg, tak się wpada na związki). Nie tylko wie, że może, ale dostaje gotowy system takich postrzeżeń powiązany z bardzo uzależniającą (bo na czym polega hazard) statystyką i układem nagrody. W dodatku ta wyeksponowana czerwień krwi: obraz jak ze snu, albo ataku psychozy; to zapada w pamięć. Nie mówię, że zaraz kogoś celowo potrąci - człowiek panuje zazwyczaj nad sobą - ale samo przyzwyczajenie jest już niebezpieczne i może być trudne do wyrzucenia z głowy (a takie natręctwa potrafią się rozbudowywać). Pamiętamy odcinek "Przyjaciół" w którym Chandler zepsuł Rossowi rozmowy z synem podsuwając mu niesmaczne skojarzenie (to nie jest jakiś wymysł, tak bywa). Wtedy zaś wszystko rozchodzi się o odpowiedni moment, w którym na chwilę utraci się kontrolę. Większość osób doświadcza głupich myśli np. absurdalnej ochoty uderzenia monitora, bez powodu. Tutaj dostaje się cały pakiet takich myśli dodatkowo powiązanych z agresją wobec innych osób. I to myśli, które już się - przynajmniej wirtualnie - wprowadziło w życie.
  7. Znacznie większe wrażenie robi na mnie kontroler Sony (coś podobnego do tego z Wii). Pomysł Microsoftu jest absurdalny. Na siłę próbują stworzyć coś nowego, kiedy na rynku dostępne są technologicznie prostsze, ale i sensowniejsze produkty. http://gamebuzz.pl/sony-tez-ma-swoja-nowa-technologie-motion-controller/
  8. lucky_one Problem w tym, że parametry techniczne często niewiele znaczą. Cechy takie jak poręczność, swojskość, estetyczność itd. mają niewiele, albo zupełnie nic wspólnego z parametrami Moim zdaniem to po prostu przejaw zdolności cieszenia się małymi rzeczami i kreowania własnego otoczenia. Jak to mówią - zacznij od tego, że się zaprzyjaźnisz z psem sąsiadów.
  9. Wydaje mi się, że wyniki omawiane w artykule, mówią o czymś zupełnie innym, niż o przyczynach korelacji między depresją, a innymi schorzeniami. Natomiast uwzględniają wiedzę dotyczącą przyczyn tej korelacji, która już od dawna jest znana: http://www.zdrowie.med.pl/nowosc.phtml?slowo=alergii&nr=17 Z obecnych badań dowiadujemy się jedynie o istnieniu wariantu genu istotnego dla działania tego mechanizmu.
  10. Komputer negatywnie oddziałuje na system nerwowy i samopoczucie w sposób czysto biologiczny. Nie można więc mówić o nudzie, bo za tę uznajemy czysto psychologiczny stan, błędne kierunki myślowe.
  11. Niczego sensownego w tym powiedzeniu nie ma. Mówienie zaś o gnuśności w dzisiejszych czasach, jest przymykaniem oczu na olbrzymi obszar faktów. Nuda b.często wynika z zaburzeń zdrowotnych, a nie jest ich przyczyną. Od depresji, przez grzybice wewnętrzne, po bezdech senny: wszystko to powoduje obniżony nastrój i odczucie psychicznego dyskomfortu. Dopiero to kieruje ludzi przed telewizor, w stronę używek itp. i koło się zamyka.
  12. Tak, ale chodziło tam przede wszystkim o koszta związane z napływem turystów narkotykowych. W każdym razie już ponad rok temu gdzieś czytałem artykuł o innych kosztach: od tego, że kontrola jest złudna (towar w coffee shopach bywa nielegalny), po przypadki samobójstw i wzrost zapadalności np. na schizofrenię. Niestety nie pamiętam gdzie; źródło mogło być niewiarygodne i czytane z nudów.
  13. Oczywiście, tylko kończy się to zapewne tym, że koncerny coraz bardziej liczą na podatnika (leki refundowane) i ludzi bogatych. Ceny rosną do astronomicznych poziomów. Nowe terapie są dla ogółu niedostępne (nie podlegają jeszcze refundacji), bo nikt nie wprowadzi czegoś lepszego po niższej cenie. Jakież to rozwarstwienie musi rodzić. I społeczne; i międzynarodowe. Nie znam się na tym rynku, gdybam, ale ciekawe jak by się ten rynek zmienił w przypadku zniesienia refundacji na całym świecie.
  14. W sumie takie dyskusje są bezcelowe: zwolenników pojęcia "wartości intelektualnej" nie da się przekonać nawet do tego, że w najlepszym razie pojęcie to jest koniecznością praktyczną. Dla nich to jest objawienie, kwestia pozbawiona odcieni. Sprawa jest pozornie prosta. Twórca ma zamiar wypuścić produkt na rynek. W tym celu waży popyt i podaż, by uzyskać stosunek przy którym najwięcej zyska (zważywszy na koszta produkcji, jej szybkość, jakość dystrybucji itd.); ogólnie - cały biznesplan. Automatycznie wyznacza to zbiór odbiorców, którzy mają zapewnić zyski (Z). Przy niższych cenach popyt byłby jednak większy. Istnieje zatem zbiór odbiorców, którzy nie są w stanie (finansowo, czy dlatego, że nie zależy im na tyle) w ogóle zapłacić za ten produkt po sensownej dla producenta cenie. Twórcy oni nie interesują, ponieważ maksymalne zyski czerpie tylko wtedy, kiedy ten zbiór wyłączy z konsumpcji. Oznacza to, że zbiór ten jest POZA jego interesem tzn. jest mu OBOJĘTNY (nie może z wypełnienia ich potrzeb czerpać zysków; ale nie może też - bez własnego działania - czerpać strat). Oczywiście, że istnieje grupa osób, które nie kupią tylko dlatego, że mogą ściągnąć. Istnieją jednak też grupy, które kupują, bo ściągnęły i się spodobało. Wydaje mi się, że piracą chociaż skusiliby się na zakup przede wszystkim ci, dla których produkt jest kwestią na granicy luksusu (ot, mogą sobie pozwolić na płytę, ale raz na miesiąc, albo rzadziej; a na edycję kolekcjonerską Władcy Pierścieni zbieraliby przez pół roku). Pytanie: czy twórcy nie są raczej ofiarami wydawnictw i dystrybutorów, niż piractwa, bo żeby rzecz tak banalna jak płyta muzyczna była produktem dla wielu osób luksusowym, to naprawdę śmiech. Pytanie czy abonament na pirackie, słabszej jakości wersje, nie przyniósłby raczej zysków, niż strat. Ten dla kogo to norma, kupi oryginał.
  15. Autorowi chodzi o to, ażeby jego prawa egzekwować. Natomiast pojęcie "własności intelektualnej", w znaczeniu obecnie mu przypisywanym, prowadzi do sytuacji, w których nie ma mowy o żadnym egzekwowaniu praw autora, ponieważ - poza prawną fikcją - nie można w ogóle pomyśleć w którym miejscu jakiekolwiek prawa zostały naruszone. Autora obchodzi zysk i jego zabezpieczenie, korzysta z mechanizmów które to umożliwiają. Problem leży w tym, że mechanizmy te wyjątkowo często dotyczą przypadków, gdy nie ma mowy o naruszeniu finansowego interesu. Sprowadzając do absurdu: można każde mieszkanie objąć nadzorem wizyjnym, co z pewnością zapobiegnie masie przestępstw. Głupie, nie? Stwórzmy teraz pojęcie "przejrzystości obywatelskiej". Będziesz miał coś zbliżonego do "właności intelektualnej". Absurd, ale wcale nie tak odległy. Błagam, tylko nie kolejne fantasy o równoznaczności skopiowania i przywłaszczenia. Chcesz powiedzieć, że ludzie twórcom płacą za ich artystyczne uniesienia, a nie za produkt? I w jednym i w drugim wypadku płacą za produkt: efekt pracy. Co do reszty: różnica jest zasadnicza. W przypadku sprzątaczki ona koniecznie ponosi straty jeśli jej nie zapłacę. W przypadku skopiowania utworu wcale nie musi tak być. Proste jak budowa cepa. Wyobraź sobie sprzątaczkę-robota zaprogramowanego tak, że wie, czy ktoś by mu za sprzątanie był gotów zapłacić, czy nie. Wyobraź ich sobie całą armię. Od tych którzy byliby gotowi zapłacić pobierają opłaty, od innych nie pobierają. Nie ulegają zużyciu. Kto tu ponosi straty z tytułu darmowego sprzątania? Chodzi o to, że nawet gdyby znał od podszewki pracę twórcy to by mu nie zapłacił, bo nie płaci za pracę, a za produkt. Ten zaś może mieć dla niego wartość znacznie niższą, niż sugerowana cena. Korzysta z niego tylko dlatego, że może to zrobić za darmo. Korzysta metodą kopiowania!!! (nie zubaża żadnych zasobów) Prawo można budować rozmaicie; można np. nakładać podatek na osoby korzystające z p2p. Można ścigać tylko osoby ściągające rzeczy zbliżonej jakości, do tej z kina, czy płyty cd, tak żeby wzmocnić różnicę między oryginałem, a piratem. Trzeba być zdrowo chorym na umyśle, żeby mieć pieniądze i coś cenić, a nie kupić tego w naprawdę dobrej jakości. Natomiast w słabej jakości ściągnie ten, kto chce tylko produkt "wybadać", puścić go na jednej imprezie, albo w ogóle obejrzeć, kiedy nie stać go na pełnowartościowy. Pomysłów można znaleźć tysiące. Ponownie: rozróżniasz skopiowanie od przywłaszczenia?
  16. Fałszywą przesłanką w tym rozumowaniu jest założenie, że autor nie życzy sobie, ażeby ktokolwiek korzystał z jego dzieła za darmo. Na takie zachowanie mamy nawet w jęz. polskim określenie: "pies ogrodnika" (sam nie skorzysta, innym nie da). Byłby to objaw skąpstwa i niesłychanej megalomanii. Dlatego spokojnie można - jeśli ma się odrobinę wiary w ludzi - tę przesłankę odrzucić. Realną przesłanką jest: autor chce otrzymać wynagrodzenie za swoją pracę. I właśnie w związku z tym całe Twoje rozróżnienie jest pozbawione sensu. Zarówno kiedy słuchasz muzyki lecącej z okna, jak i wtedy kiedy ściągasz pirackie mp3, którego jednak byś nie kupił, sprawa wygląda dokładnie tak samo. Autor ma to gdzieś, bo i tak nie ma możliwości, ażeby w którymkolwiek z tych dwóch przypadków zarobił. Rozróżnienie leży gdzie indziej: ten drugi przypadek jest wyjęty spod prawa, ponieważ nie ma najmniejszej możliwości odróżnienia go od sytuacji, w której ktoś ściąga pirata chociaż gotów byłby dany produkt kupić. Sam ściągający zazwyczaj jednak doskonale wie jakimi kieruje się motywami i dlatego walka z piractwem zawsze będzie rodziła społeczny sprzeciw. Społeczeństwo doskonale bowiem zdaje sobie sprawę, że ogrom owych "ściągnięć" liczonych do strat, ani ze stratami nie ma nic wspólnego, ani żadnej niemoralności nie można się w nim dopatrzeć. W związku z tym miast pojęciowo zakłamywać rzeczywistość i wmawiać ludziom coś, w co i tak nie uwierzą, lepiej pomyśleć o kompromisie i np. wnieść opłaty na rzecz firm fonograficznych (i innych) doliczane do abonamentu internetowego (jak już są doliczane do kosztów czystych cd), albo coś w tym guście. Nie jestem wcale taki pewien czy artystom nie opłaciłoby się to bardziej, niż całkowita likwidacja piractwa (zresztą - mrzonka). Te ich straty są liczone w wydumany sposób i kosmicznie spuchnięte w stosunku do realnych. Poza tym prawo musi uwzględniać rzeczywistość, a nie tylko idee: karanie 16-latka, który naściągał sobie tysiąc mp3, kiedy nawet nie dostaje kieszonkowego, jest przykładem niemoralności jaką to prawo - właśnie poprzez zapatrzenie w idee - niesie. Jest rzeczą typową dla autorytaryzmów i wszelkich utopii, że uważają, że zło należy likwidować po najmniejszej linii oporu, a nie widzą, iż często rodzi to większe zło. Taka natura świata.
  17. Taki gość co uważa, że gra sam dla siebie i ma problemy z nawiązaniem kontaktów społecznych, po prostu ma problem sam ze sobą, a za pomocą muzyki np. go usprawiedliwia ("przystraja" się w wizerunek samotnego artysty) lub/i w ten sposób sobie z tym problemem radzi (co - w tym wypadku - zgadza się ze spostrzeżeniami artykułu). Natomiast oczywiście bywa, że ktoś odreagowuje graniem na gitarze znajdując w tym coś "swojego", a następnie spostrzega, że przecież wcale nie jest w tym dobry, że sam siebie oszukuje i jest to dla niego dodatkowy powód cierpienia. To jednak nie wina sztuki, lecz faktu, że osoba ta - niezrealizowana życiowo - powzięła fałszywe (wynikające z kompensacji) ambicje, a ma ogólnie i głęboko zaniżoną samoocenę i to jest i już wcześniej było przyczyną jej zachowań. Równie dobrze mogła doznać podobnego zawodu uciekając w działalność naukową czy jakąkolwiek inną. Nie dziwne też, że wtedy "czynność artystyczna" nie pełni roli terapeutycznej. Dlatego uważam, że kierunki myślenia ciembora są tutaj błędne, mieszają pojęcia. Zastanawiające są tylko różnice między kobietami, a mężczyznami. Mogą one np. wynikać z faktu, że kobiety czują się znacznie częściej nieszczęśliwe (czy w ogóle: mniej oceniają swoje szczęście względem...) z powodów odmiennych od "niespełniania" w działaniu nakierowanym na nieosobowe cele, na zdobywanie zręczności; czują się raczej nieszczęśliwe z powodu niezadowalających relacji interpersonalnych, czy np. negatywne postrzegania własnej cielesności itp.
  18. Odczytałem i nie do tego nawiązuję Po prostu mam wrażenie, że wypowiedź ciembora ukrywa w wielu miejscach podobne powiązanie, ale bez tej emotikonki.
  19. PS. Nie myl postawy EMO z postawą artystyczną. Niektórzy biorą gitarę i brzdąkają smętne i kiepskie balladki, bo - mniej lub bardziej świadomie - taki chcą kreować o sobie wizerunek, w tym siebie i swoje smutki "odbijać", czy tym je usprawiedliwiać (przystrajać). Postawa artystyczna to jest natomiast ten moment, w którym np. dostrzegasz, że jak z tego akordu przejdziesz na ten, a nie tamten, to lepiej nawiążesz do poprzedniego tematu, a płynięcie muzyki bardziej będzie ci się zgadzać z obrazem wizualnym jaki przyjąłeś za wyznacznik pisanego właśnie utworu. Lub kiedy słuchając jazzowego coveru bawi cię, jak artysta wykonał Beatlesów wykorzystując stylemy wzięte z muzyki kubańskiej i indyjskiej, których akurat w tym utworze Beatlesów nie było. Bywa, że jedno z drugim wchodzi w kompromis, albo jedno drugie w człowieku napędza, ale to jest kwestia osobowości, a nie jakaś istota artyzmu.
  20. Ten jego pracoholizm to rzeczywiście zaangażowanie w sztukę, czy raczej w żądzę sławy, lub np. chęć udowodnienia czegoś samemu sobie? Z artykułu jasno wynika, że chodzi m.in. o zajęcia czynne. Natomiast słowo "konsumpcja" jest już tak spaczonym słowem, że - jak widać - używa się go bez namysłu zarówno w stosunku do osób, które np. kupują płytę, bo jest modna czy ze względu na to, że podobają im się wdzięki wykonawcy, jak i do osób, które z uwagą słuchają i rozbudowują swój gust muzyczny, ale same nie tworzą. Tym czasem rzeczownik ten wszedł do języka w ramach krytyki "kultury masowej", nie popkultury, ale kultury masowej: błyskającego, masowego przemiału, który jest po prostu modny, który sprzedaje się i promuje jak kosmetyki. Dlatego Twoją alternatywę: konsumuje, a tworzy; uważam za tzw. alternatywę pozorną, a więc błąd w rozumowaniu. Nie każdy kto "nie-tworzy", po prostu konsumuje (nacisk na czynność fizjologiczną jest w tym słowie nieprzypadkowy). Miesza Ci się definicja kultury jaka często wydaje się odkrywczą nowością dla studentów kulturoznawstwa tzn. kultury w której mieści się konwenans, obyczaj, rytuał, czy nawet fakt, że w jednej panie idąc kręcą pupą, a w innej (o dziwo) już nie za bardzo; a definicja kultury jako działalności artystycznej. Kilka błędów. Otóż po pierwsze: wiele osób np. oglądając film w ogóle nie przeżywa emocjonalnie perypetii bohaterów, lecz skupia się na wartościach estetycznych, na "kodzie" sztuki. Podobnie kiedy słucham bluesa, choćby najsmutniejszego, skupiam się na wartościach czysto muzycznych, chyba, że sam chcę inaczej (i to jest właśnie świadomy odbiór sztuki, kształcenie gustu). Po drugie: zapominasz o pojęciu katharsis. Tak jak płacz czasami potrzebny jest w celu rozładowania napięć, ponownego odnalezienia prawdziwego "siebie", tak przeżycie literackiego dramatu wcale nie prowadzi z miejsca do depresji, ale właśnie katharsis: oczyszczenia, odnowienia prostych emocji, zrozumienia, że nasze osobiste problemy często są błahostkami, czy zrozumienia racji drugiego człowieka. Smutek takiego doświadczenia jest krótkotrwały, właśnie pozwala bardziej cieszyć się życiem, kreować siebie. W artykule mowa jest nie o ARTYSTACH (zawodowych), ale o działalności artystycznej. Żądza sławy nie jest konieczne ni w jednym, ni w drugim przypadku, lecz można podejrzewać, że jest częstsza, a w każdym razie mocniejsza, w pierwszym. ___________________ Najlepiej - moim zdaniem - zrobisz, jeśli przyjmiesz znaną ludziom od tysiącleci, a wyrażoną świetnie przez Hegla prawdę, że zdobywanie pewnej sprawności ma pozytywny wpływ na człowieka samo przez się. O ile nie włączy się w to jakaś wygórowana ambicja, tak właśnie rzeczy się mają. Kiedy człowiek zajmuje się czymś "obiektywnym" np. uczy się nowego zawodu, to właśnie dlatego, że ten zawód łączy się zawsze z czymś "poza", z czymś co nie wypływa z pożądań tego człowieka, lecz właśnie zmusza go do zawieszenia własnych zachcianek i przyswojenia czegoś zewnętrznego, dążenia do uczynienia czegoś zewnętrznego czymś własnym, ma to "kształcący" wpływ na charakter i daje poczucie własnej wartości (wzbogacania siebie o coś nowego, panowania nad sobą i swoim życiem).
  21. Nie gra to, że mówisz o "największych", a to nie ma nic do rzeczy. Liczy się statystyka - stosunek tych z depresja do tych bez w ogóle populacji, a ten sam stosunek w populacji artystów. Nie sądzę, ażeby obiektywna wartość (powszechność uznania) dokonań miała tu coś do rzeczy, raczej fakt posiadania czegoś własnego, hobby, w dodatku rozwijającego pod jakimś względem (niektórzy dla szczęścia potrzebują sobie w garażu coś tam podłubać). Natomiast wielka sława przeciwnie: szybko potrafi znudzić, pozbawia człowieka prywatności, czyni owe hobby sprawą publiczną, wiąże się z dużymi pieniędzmi i wszelkimi tego konsekwencjami. Nie gra też to, że piszesz o depresja->narkotyki, kiedy nierzadko (podejrzewam, że najczęściej) jest dokładnie na odwrót narkotyki->depresja.
  22. Dziwnie, w takim razie, definiujesz sadyzm. Sadyzm, a obojętność, czy niefrasobliwość, to zupełnie różne rzeczy. Bliższe temu jest pojęcie psychopatii, ale również nieodpowiednie, gdyż niefrasobliwość - a jestem pewien, że to ona najczęściej pełni w takich wypadkach posługę - to zachowanie, które zakłada właśnie "przeskoczenie" dylematu, lekce sobie branie czegoś, co przy odpowiedniej (dojrzałej) dozie refleksji, wydałoby się czymś poważnym. Psychopatia natomiast zakłada brak uczuć. Psychopata nie może być niefrasobliwy; on nie przeskakuje dylematu, on go nie ma. Sadyzm wreszcie, zakłada czerpanie przyjemności z poniżenia, cierpienia, strachu, dominacji nad inną istotą. Myśliwi o jakich mówimy przejawiają zwykłą głupotę, są infantylni, to wszystko.
  23. PS. Myślę, że problem widzisz przede wszystkim w tym, jak łatwo jedni przechodzą do porządku dziennego nad kradzieżą bułki, jaką niefrasobliwość przy tym wykazują. Ot - ukradnę sobie bułkę. Nie przeczę, taka postawa występuje wśród "łebków", którzy jadą sobie na polowanie nowoczesną terenówką zapakowaną pod sufit piwem i kiełbaskami. Wydaje mi się jednak, że to jest problem nieodpowiedzialności, a nie jakiegoś sadyzmu, czy psychopatii, to jest rodzaj bezrefleksyjnego infantylizmu jaki spotykamy w przypadku dziecka depczącego mrówki (takie dziecko ma przecież uczucia, tylko nie poświęca specjalnej myśli temu co w istocie robi). Nie każdy myśliwy-amator jest taki, to mniejszość. Mamy też np. typ. bogatych Niemców w podeszłym wieku, którzy koniecznie chcą ustrzelić grubego zwierza, przyjeżdżają do leśniczówki i płacą za tę atrakcję wielce się przy tym emocjonując swoją rolą, a o polowaniach tacy często niewiele wiedzą. Cóż, można to nazwać swego rodzaju głupotą, ale to nie jest sadyzm. I póki tacy "myśliwi" przestrzegają reguł, nie pastwią się nad zwierzyną i nie strzelają po pijaku na prawo i lewo, lecz piwko piją na podsumowanie, samo polowanie przeprowadziwszy profesjonalnie, to można ich - z całym infantylizmem - zostawić samym sobie. Głupotę można spotkać wszędzie.
  24. Zgoda, zachodzą tutaj subtelne różnice w ocenie moralnej. Jednak, po pierwsze - w obu przypadkach celem nie jest kradzież (pozbawienie sklepikarza bułki), lecz bułka. Po drugie - w przypadku osoby kradnącej bułkę w celu zaspokojenia głodu, często bliższą analogią do działań naukowca byłby przypadek, kiedy osoba ta tę bułkę kradnie i przeznacza dla jakichś nieokreślonych bezdomnych, samemu czerpiąc satysfakcję ze znalezienia odkrywczego sposobu na kradzież, uznania jakim się dzięki temu działaniu cieszy w środowisku podobnych złodziei, czy wdzięczności ze strony bezdomnych (co przecież, mimo wszystko, też ma znamiona egoizmu*). * Chociaż to już problem tego, czy w ogóle można mówić o altruizmie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...