Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' ludzie' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 21 wyników

  1. Rekonstrukcja zasiedlania Balearów przez ludzi nie jest łatwa ze względu na skromny materiał archeologiczny. Dotychczas przyjmowano, że pierwsi ludzie pojawili się na wyspach około 4400 lat temu. Teraz jednak naukowcy z University of South Florida, rumuńskiego Uniwersytetu Babeșa i Bolyaia, Uniwersytetu Harvarda oraz Universitat de les Illes Balears stwierdzili – na podstawie badań zatopionego kamiennego mostu – że ludzie mieszkali na Balearach co najmniej 5600, a może nawet wcześniej niż 6000 lat temu. Majorka, największa wyspa Balearów, była jedną z najpóźniej zasiedlonych wysp. Od dawna jednak trwają spory odnośnie daty przybycia ludzi na Majorkę. Już 40 lat temu datowano fragment kości, uznany za ludzki, na 7000 lat, a dwa lata później jedno ze znalezisk, mające świadczyć o obecności ludzi, datowano na 9000 lat. Jednak specjaliści wyrażali wątpliwości odnośnie tych prac. Sugerowali, że fragment kości należał do bydła, a drugi z datowanych przedmiotów pochodzi z warstwy, która jest źle zachowana, a jej istnienia nie można jednoznacznie powiązać z obecnością człowieka. Bogdan P. Onac i jego zespół postanowili rozwiązać kwestię obecności człowieka na Majorce na podstawie... różnic w poziomie morza. Przez cztery lata gromadzili niezbędne dane, badając poziom morza na innych wyspach oraz ślady, jakie pozostawił wzrost poziomu wód. Posłużyło im to do badań zatopionego kamiennego mostu, który znajduje się w Jaskini Genovesa na Majorce. Naukowcy przyjrzeli się jasno zabarwionemu pasowi widocznemu na kamieniach oraz warstwy kalcytu, który osadzał się na kamieniach. Warstwy te, nacieki krasowe, powstają w jaskiniach w wyniku wytrącania się substancji mineralnej z roztworu wodnego. Naukowcy zrekonstruowali lokalny poziom morza w przeszłości, przeanalizowali nacieki oraz jasny pas na skałach tworzących most i stwierdzili, że most mógł zostać zbudowany nawet 6000 lat temu. Jasny pas oraz nacieki powstały, gdy poziom morza był stały. To wskazuje, że most powstał co najmniej 5600 lat temu. Był używany prawdopodobnie przez 400-500 lat zanim wzrost poziomu morza nie spowodował, że znalazł się pod wodą. Naukowcy znaleźli też kości wymarłego gatunku kozy Myotragus balearicus oraz ceramikę. Na tej podstawie wysunęli przypuszczenie, że ludzie mieszkali w jaskini w pobliżu wejścia do niej, a most nad znajdującym się w jaskini jeziorem zbudowali, by dostać się na drugą stronę. Potrzeba, dla której chcieli przekroczyć jezioro, nie jest jasna. Być może chronili się tam w razie niebezpieczeństwa, może było tam miejsce odbywania rytuałów lub też schowek na żywność, zapewniający niższą temperaturę niż okolice wejścia dla jaskini, mówi Onac. Uczony przypomina, że na Majorce znaleziono dotychczas pozostałości po niewielkich kamiennych domach oraz innych kamiennych strukturach, datowane na 2000–4500 lat temu. Być może most był prekursorem bardziej złożonych budowli. Naukowcy wciąż nie wiedzą, dlaczego Majorka została zasiedlona później niż inne duże wyspy. Być może zdecydował o tym jej niegościnny klimat, ziemia niezbyt nadająca się do uprawy oraz brak – poza rybami i wspomnianym gatunkiem kozy – zasobów naturalnych. Inne wyspy więcej oferowały osadnikom. « powrót do artykułu
  2. Pojawienie się pierwszych miast doprowadziło do znacznego zwiększenia przypadków przemocy pomiędzy ich mieszkańcami, informują naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu w Tybindze i Uniwersytetu w Barcelonie. Arkadiusz Sołtysiak, Joerg Baten i Giacomo Benati przeanalizowali ponad 3500 czaszek z Bliskiego Wschodu, pochodzących z okresu od 12 000 do 400 lat przed naszą erą. Szukali na nich śladów celowych urazów. I wykazali, że gdy w Mezopotamii i na Bliskim Wschodzie zaczęły powstawać pierwsze miasta, znacząco zwiększyła się liczba przypadków przemocy. Tysiące lat później, we wczesnej i środkowej epoce brązu, dzięki wprowadzaniu praw, rozwojowi kultury i handlu, przemoc była coraz mniej powszechna. Uczeni przyjrzeli się 3539 szkieletom z obszaru obejmującego dzisiejszy Iran, Irak, Jordanię, Syrię, Liban, Izrael i Turcję. Badane szkielety należały do osób, które zmarły pomiędzy 12 000 a 400 lat przed Chrystusem. To okres wielkich zmian w dziejach ludzkości. Pojawiło się rolnictwo, ludzie zaczęli porzucać koczowniczy tryb życia, z czasem powstawały pierwsze miasta i państwa. Poziom przemocy międzyludzkiej, na przykład morderstw, osiągnął swój szczyt pomiędzy rokiem 4500 a 3300 p.n.e., a następnie spadał przez kolejnych 2000 lat, mówi Joerg Baten z Uniwersytetu w Tybindze. Później, wraz z nadejściem kryzysu klimatycznego, rosnącymi nierównościami i upadkiem ważnych państw w okresie późnej epoki brązu i wczesnej epoki żelaza (1500–400 p.n.e.) ponownie obserwujemy wzrost przypadków przemocy, dodaje uczony. Dotychczas w nauce dominowały dwa poglądy na temat historii przemocy wśród H. sapiens. Wedle jednego z nich od czasów łowców-zbieraczy ma miejsce stopniowe zmniejszanie się przemocy wśród ludzi. Wedle drugiego, to rozwój miast i scentralizowanych państw napędza wojny i masową przemoc, z którymi ciągle mamy do czynienia. Tymczasem badania naukowców z Warszawy, Tybingi i Barcelony pokazują, że obraz ten jest bardziej zróżnicowany. Sołtysiak, Baten i Benati uważają, że za wzrost przemocy w 5. i 4. tysiącleciu przed naszą erą odpowiada gromadzenie się ludzi w pierwszych słabo zorganizowanych miastach. Przemoc zaczęła się zmniejszać, gdy powstały systemy prawne, centralnie kontrolowane armie oraz instytucje religijne. Do jej zmniejszenia przyczynił się też handel, którego rozwój pomagał kompensował niedobory występujące na konkretnych obszarach. Jednak około 1200 roku p.n.e. doszło do upadku wielu państw, na co nałożyły się też zmiany klimatyczne. To doprowadziło do niedoborów, zwiększenia nierówności oraz fal migracji, co z kolei miało swoje konsekwencje w postaci ponownego wzrostu liczby aktów przemocy pomiędzy ludźmi. « powrót do artykułu
  3. Mały brzęczący, powszechnie znienawidzony – komar. Ten najgroźniejszy z zabójców ludzi jest wszechobecny. I niezwykle zróżnicowany. Oficjalnie rozpoznawanych jest 3719 gatunków komarów, z czego ludzi atakuje około 200 gatunków. Gryzą nas gatunki z rodzajów Anopheles, Culex i Aedes. Jeszcze w 1999 roku z literatury fachowej mogliśmy dowiedzieć się, że w Polsce występuje 47 gatunków komarów. Od tej pory sytuacja uległa zmianie. Przybywają do nas gatunki inwazyjne. W 2017 roku pojawiła się informacje o zaobserwowaniu we Wrocławiu Anopheles daciae, a dane Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób z lutego bieżącego roku wskazują, że na południowym wschodzie Polski pojawił się Aedes japonicus. Zapewne kwestią czasu jest ich zadomowienie się w naszym kraju i rozszerzanie zasięgu na północ. Musimy też spodziewać się kolejnych gatunków, które zamieszkały już u naszych południowych i zachodnich granic. A może już tutaj są, tylko o tym nie wiemy, gdyż monitoring komarów jest w Polsce prowadzony mniej intensywnie niż w Niemczech i Czechach. Na szczęście jednak nie jesteśmy całkowicie bezbronni. Komary nie są bowiem równie aktywne przez całą dobę. Poszukują swych ofiar głównie od zmierzchu do świtu. Jako że są bardzo małe, szybko grozi im odwodnienie. Dlatego też – całkiem jak wampiry – unikają wystawiania się na bezpośrednie działanie intensywnych promieni słonecznych. Ukrywają się przed nimi w zacienionych, wilgotnych miejscach. Wieczór i noc mają dla nich też i tę zaletę, że większość ptaków, które mogą na nie polować, nie jest już aktywna. Zatem przeczekanie w ukryciu najgorętszego okresu dnia przynosi im same korzyści. Aktywność komarów jest mocno powiązana z temperaturami. Gdy spadają one poniżej 10 stopni Celsjusza, zmniejszają aktywność i przygotowują się do zimowania. Wystarczy jednak, by na wiosnę temperatury wzrosły powyżej 10 stopni, a komary znowu się pojawią. Niektóre gatunki zimują w postaci dorosłej, jednak większość – w postaci jaj. Idealna temperatura dla nich to 18–34 stopnie, a szczyt aktywności przypada na około 26 stopni. Zatem szansa na spotkanie i utratę krwi zależy od pory dnia, temperatury i nasłonecznienia. Oraz od miejsca. Większe szanse na ugryzienia mamy tam, gdzie jest ciepło, wilgotno i panuje cień. Komary nie są też dobrymi lotnikami, zatem przeszkadza im wiatr. Wolą, gdy nie wieje w ogóle, chociaż ze słabym wiatrem sobie radzą. Gryzą nas samice, które potrzebują krwi, by powstawały i dojrzewały komórki jajowe. Jaja wymagają wilgoci i ciepła, więc są składane do wody lub w jej okolice. Wykluwające się z nich larwy pełnią w przyrodzie bardzo ważną rolę filtratorów wody. Później następuje przeobrażenie w poczwarkę, a następnie w dorosłego, kłującego krwiopijcę. Cały cykl trwa około 3 tygodni, ale tutaj znowu wiele zależy od warunków zewnętrznych. Im wyższa temperatura, tym szybsze dojrzewanie i krótszy cykl rozrodczy. Dorosły komar żyje kilka, kilkanaście dni. I w tym czasie zdąży nam napsuć sporo krwi. Po co one komu? Czego byśmy o nich nie sądzili, komary odgrywają niezwykle ważną rolę w środowisku naturalnym. Mimo tego, że nas gryzą, swędzi i roznoszą choroby – niejednokrotnie śmiertelne – są niezbędnym elementem ekosystemu. U większości gatunków samce żerują na roślinach, zapylając tysiące gatunków. Komary są bardzo ważnym źródłem pożywienia dla wielu gatunków ptaków, ich jajami i larwami żywią się liczne ryby, żółwie, płazy i inne owady, jak np. ważki. Dorosłe osobniki stanowią pożywienie dla jaszczurek, żab czy pająków. Całkowite zniknięcie komarów z pewnością przyniosłoby wiele negatywnych skutków dla ekosystemu. A czy my byśmy na tym zyskali? Kto wie, jaki owad zapełniłby niszę po komarach? Być może taki, że zatęsknilibyśmy za brzęczącymi, dokuczliwymi krwiopijcami. « powrót do artykułu
  4. Gwałtowne ochłodzenie prawdopodobnie sprowadziło zagładę na pierwszych ludzi, którzy zasiedlili Europę, informują naukowcy z University College London (UCL). W magazynie Science ukazał się artykuł, w którym naukowcy opisują nieznany dotychczas epizod ochłodzenia klimatu, do jakiego doszło 1,1 miliona lat temu. Ich zdaniem, doprowadziło to do wymarcia całej europejskiej populacji człowieka. Najstarsze w Europie szczątki rodzaju znaleziono na Półwyspie Iberyjskim. Sugerują one, że nasi krewniacy byli w Europie już 1,4 miliona lat temu. Przybyli z południowo-zachodniej Azji. Dotychczas sądzono, że gdy już człowiek w Europie się pojawił, to w niej pozostał. Nasze odkrycie ekstremalnego ochłodzenia sprzed 1,1 miliona lat rzuca wyzwanie teorii o ciągłym zamieszkaniu Europy przez człowieka, mówi jeden z głównych autorów badań, profesor Chronis Tzedakis. Zajmujący się badaniem paleoklimatu specjaliści z UCL, Uniwersytetu w Cambridge oraz Najwyższej Rady Badań Naukowych (CSIC) w Barcelonie, przeanalizowali skład chemiczny mikroorganizmów morskich oraz pyłki z rdzeni pobranych u wybrzeży Portugalii. Odkryli nieznaną gwałtowną zmianę klimatu, w czasie której temperatura powierzchni oceanu u wybrzeży dzisiejszej Lizbony spadła poniżej 6 stopni Celsjusza – była więc ponaddwukrotnie niższa niż obecnie w najzimniejszych miesiącach zimowych – a na lądzie zasięg zwiększyły obszary półpustynne. Ku naszemu zdumieniu odkryliśmy, że ochłodzenie sprzed 1,1 miliona lat było porównywalne z najbardziej ekstremalnymi warunkami pogodowymi ostatniej epoki lodowej, stwierdził główny autor badań, doktor Vasiliki Margali. Tak głębokie ochłodzenie musiało wywrzeć olbrzymi wpływ na ówczesne niewielkie społeczności łowiecko-zbierackie, gdyż wczesnym ludziom brakowało takich mechanizmów adaptacyjnych jak wystarczająca tkanka tłuszczowa, umiejętność rozpalania ognia, wyrobu odpowiedniej jakości okryć czy znajdowania odpowiednich schronień, dodaje profesor Nick Ashton z British Museum. Naukowcy nie chcieli poprzestać wyłącznie na przypuszczeniach. Profesor Axel Timmermann i jego zespół z Uniwersytetu Narodowego w Pusan wykorzystali superkomputer do stworzenia symulacji ówczesnych warunków i ich wpływu na ludzi. Wykorzystali przy tym dane paleontologiczne i archeologiczne, tworząc model habitatu ludzkiego. Nasze wyniki pokazały, że 1,1 miliona lat temu warunki klimatyczne w basenie Morza Śródziemnego nie pozwalały na istnienie tam ludzi. Uzyskane wyniki sugerują, że ludzie zamieszkujący południe Europy wyginęli we wczesnym plejstocenie. To może też tłumaczyć, dlaczego nie dysponujemy żadnymi śladami człowieka z Europy z okresu kolejnych 200 000 lat. Według tego scenariusza Europa została ponownie skolonizowana około 900 000 lat temu, tym razem przez bardziej odporne społeczności, którym zmiany ewolucyjne i kulturowe pozwoliły na przeżycie, dodaje profesor Chris Stringer z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. « powrót do artykułu
  5. Dyrektor wykonawczy IBM-a Arvind Krishna poinformował, że jego firma przestanie rekrutować ludzi na stanowiska, na których w najbliższych latach mogą być oni zastąpieni przez sztuczną inteligencję. W wywiadzie dla Bloomberga menedżer stwierdził, że rekrutacja na stanowiska biurowe, na przykład w dziale HR, może zostać znacznie spowolniona lub całkowicie wstrzymana. Obecnie na tego typu stanowiskach – gdzie nie ma kontaktu z klientem – IBM zatrudnia 26 000 osób. Zdaniem Krishny, w ciągu najbliższych 5 lat sztuczna inteligencja może zastąpić 30% z nich. To oznacza, że w samym tylko IBM-ie maszyny zastąpią 7800 osób. Stąd też pomysł na spowolnienie lub wstrzymanie rekrutacji, dzięki czemu uniknie się zwalniania ludzi. Krishna mówi, że takie zadania, jak pisanie listów referencyjnych czy przesuwanie pracowników pomiędzy poszczególnymi wydziałami, prawdopodobnie zostaną całkowicie zautomatyzowane. Inne zaś, takie jak analizy produktywności czy struktury zatrudnienia, ludzie będą wykonywali jeszcze przez kolejną dekadę. Błękitny Gigant zatrudnia obecnie około 260 000 osób i wciąż zwiększa zatrudnienie. Potrzebuje pracowników przede wszystkim do rozwoju oprogramowania oraz osób pracujących z klientem. Na początku bieżącego roku firma ogłosiła, że planuje zwolnienia, które w sumie obejmą 5000 osób, ale jednocześnie w I kwartale zatrudniła 7000 osób. « powrót do artykułu
  6. Naukowcy uważają, że przodkowie ludzi zaczęli wytwarzać pierwsze kamienne narzędzia już 3,3 milionów lat temu. Dowodem na to mają być znajdowane zgrupowania odłupków, czyli fragmentów celowo odłupanych od kamienia, oraz wygląd tych odłupków. Miały one służyć jako narzędzia do cięcia. Naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka i Chulalongkorn University w Bangkoku zauważyli jednak, że gdy małpy używają dwóch kamieni do rozbicia orzecha i kamienie uderzą o siebie, może powstać fragment bardzo przypominający odłupek. Spostrzeżenie to oznacza, że przynajmniej część odłupków to fragmenty powstałe przypadkiem. Nie możemy zatem mówić tutaj o celowym wytwarzaniu narzędzi. Nie oznacza to, że wszystko, co uznajemy za najwcześniejsze narzędzia, narzędziami nie jest, ale z pewnością badacze powinni uwzględniać możliwość o przypadkowym pochodzeniu fragmentu skały, o której sądzą, że była narzędziem. Jednym z uczonych, którzy poinformowali o swoim odkryciu na łamach Science Advances jest Tomos Proffitt, który już przed laty informował, że kapucynki przypadkowo tworzą artefakty wyglądające jak odłupki. Tym razem Proffitt i jego koledzy przyglądali się makakom krabożernym w Tajlandii. Małpy rozbijają orzechy za pomocą kamieni, w wyniku czego pozostaje wiele odłupanych fragmentów. Naukowcy porównali te fragmenty ze znaleziskami ze stanowisk archeologicznych w Tanzanii, Kenii i Etiopii uważanymi za odłupki. Okazało się, że to, co pozostało po działalności makaków jest bardzo podobne do znalezisk z Afryki i mogłoby zostać uznane za wczesne narzędzia wykonane ludzką ręką. Gdybyśmy wzięli takie składowisko kawałków skał pozostawione przez makaki i zostawili je gdzieś we wschodniej Afryce, wszyscy uznaliby to za narzędzia wczesnych homininów, mówi prymatolog i archeolog Lydia Lunch z Instytutu Maxa Plancka. Badania te mają daleko idące konsekwencje. Każą bowiem zadać pytanie zarówno o to, kiedy ludzie zaczęli tworzyć pierwsze narzędzia, jak i o to, kiedy zaczęli zasiedlać Amerykę Południową, stwierdziła paleoantropolog Jessica Thompson z Yale University, która nie była zaangażowana w badania. Trzeba tutaj przypomnieć, że niedawno w Brazylii zaobserwowano kapucynki, które uderzały kamieniem o kamień, co skutkowało odłupywaniem się fragmentów. Niektórzy naukowcy zaczęli na tej podstawie kwestionować dowody wskazujące, że ludzie pojawili się w Ameryce Południowej już 50 000 lat temu. Nie wszyscy naukowcy zgadzają się z tym, że nowe badania podważają wioski z wcześniejszych prac. Uważają, że dowodem na wytwarzanie odłupków nie są same odłupki, a rdzenie z których pochodzą lub kamienie, które służyły do uderzania w rdzenie. « powrót do artykułu
  7. Niektóre zabytkowe budowle na stanowisku archeologicznym w Starej Dongoli (Sudan) są zasiedlone przez nietoperze. By zbadać interakcje między zwierzętami, zabytkami i pojawiającymi się tu ludźmi, naukowcy z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP) dołączyli w styczniu br. do ekspedycji. Towarzyszyli specjalistom z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego, konserwatorom z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz inżynierom budowlanym z Politechniki Warszawskiej. Celem podejmowanych działań jest znalezienie rozwiązań umożliwiających pogodzenie potrzeby zabezpieczenia cennych zabytków, zapewnienia bezpieczeństwa ludziom oraz ochrony lokalnych populacji nietoperzy, które w warunkach pustynnych dysponują bardzo ograniczoną liczbą dogodnych schronień – podkreślono w komunikacie UPP. Prace archeologiczne na stanowisku w Starej Dongoli, która leży na wschodnim brzegu Nilu, w połowie drogi między 3. i 4. kataraktą, rozpoczęto 59 lat temu. Przed dwoma laty polscy archeolodzy odkryli tutaj niezwykle interesujące ruiny. Pierwszym kierownikiem misji był prof. Kazimierz Michałowski. Dziś funkcję tę pełni dr hab. Artur Obłuski, dyrektor Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW. Stanowisko ma powierzchnię niemal 200 ha. Południową część zajmuje cytadela i otaczająca ją zabudowa miejska, a w części wschodniej zlokalizowane są cmentarzyska z różnych okresów funkcjonowania miasta, z kompleksem muzułmańskich grobowców zwieńczonych kopułami. Na północy natomiast rozciąga się zabudowa podmiejska z rezydencjami o powierzchniach rzędu 100–120 m2 - wyjaśniono w komunikacie. W Dongoli odkryto pozostałości po kilkunastu kościołach oraz dwóch klasztorach. Na wschód od cytadeli znajdowała się natomiast monumentalna budowla reprezentacyjna, prawdopodobnie sala tronowa władców Makurii, która z czasem została przekształcona w meczet. Niektóre zabytki - Klasztor Świętej Trójcy, meczet oraz kopuły grobowe - zostały zasiedlone przez nietoperze. Szczególnie interesujące są pierwsze dwa. W Klasztorze Świętej Trójcy, zwanym też Wielkim Klasztorem Antoniego, zachowały się unikatowe malowidła z XI–XIII wieku. Przedstawiono na nich m.in. Chrystusa, Marię, apostołów czy sceny biblijne. Z kolei na ścianach XII-wiecznej krypty arcybiskupa Georgiosa znajdowały się teksty greckie, koptyjskie i staronubijskie. Niezwykły meczet w Starej Dongoli to najstarszy zachowany meczet w Sudanie. Jest to dwupiętrowy budynek o wysokości 12 metrów, który powstał w IX wieku jako sala tronowa bądź kościół. W 1317 roku został zaadaptowany na świątynię muzułmańską. To najlepiej zachowany przykład średniowiecznej architektury Nubii z polichromiami. Budynek był stale użytkowany przez ponad 1100 lat. Niestety, jest w bardzo złym stanie. Nietoperze korzystają z obu wspomnianych budowli oraz z pięciu grobowców. Na stałe występują tam cztery gatunki: grobownik gołobrzuchy, grobownik sawannowy, brodawkonos mały oraz grzebieniec palmowy. Tworzą one w zabytkach kolonie liczące od kilkudziesięciu do kilkuset osobników. Największą, liczącą 620 zwierząt, utworzyły w jednym z grobowców grzebieńce palmowe, a towarzyszyła im kolonia grobowników gołobrzuchych złożona ze 120 osobników. Dyrektor Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW, dr hab. Artur Obłuski, zaprosił prof. dr. hab. Piotra Tryjanowskiego i dr. hab. Andrzeja Węgla z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu do wzięcia udziału w ekspedycji archeologicznej. Naukowcy z Poznania mieli za zadanie rozpoznanie gatunków nietoperzy i opracowanie rozwiązań, które pogodziłyby ochronę zabytków i siedlisk nietoperzy z zapewnieniem bezpieczeństwa ludziom oraz zwierzętom. Przyrodnicy pobrali próbki guana i dzięki analizie DNA określą dietę nietoperzy, co pozwoli im na rozpoznanie środowisk żerowania i roli tych ssaków w lokalnych ekosystemach. Odłowiono też nieco zwierząt i pobrano wymazy z pyszczków. To pozwoli na zbadanie obecnych tam grzybów, bakterii i wirusów oraz określenie ewentualnego zagrożenia, jakie mogą one stanowić dla ludzi. Stara Dongola powstała w IV lub V wieku na wschodnim brzegu Nilu, pomiędzy 3. a 4. kataraktą. Miasto założono pośrodku nowo powstałego królestwa Makurii, a jego rozwój jest ściśle związany z przyjęciem chrześcijaństwa przez Makurię w VI wieku. Wiemy, że w 652 roku miasto było oblegane przez armię muzułmańskiego namiestnika Egiptu Abd Allaha ibn Sada. W IX wieku, za panowania Zachariasza i Georgiosa, powstał Kościół Krzyżowy. W IX wieku wybudowano też okazały pałac z salą tronową na piętrze. Okres największego rozwoju miasta przypadł na wieki IX–XI. Pod koniec XIII wieku król Dawid podjął nieudaną ekspedycję na północ, co doprowadziło do ataku odwetowego Mameluków. Zdobyli oni Starą Dongolę, dokonując zniszczeń. W 1317 roku salę tronową przerobiono na meczet, a w 1364 roku, w obliczu zagrożenia ze strony plemion pustyni, królowie Makurii przenieśli stolicę w inne miejsce. Do XVI wieku Starą Dongolą rządził lokalny władca. Później został podporządkowany on Sułtanatowi Sannar. W XX wieku mieszkańcy opuścili miasto i przenieśli się do sąsiednich wiosek. « powrót do artykułu
  8. Archeolodzy z Oregon State University znaleźli groty broni miotanej o tysiące lat starsze, niż najstarsze tego typu zabytki w Amerykach. Uczeni odkryli 13 całych grotów i fragmentów o długości od około 1,3 do około 5 cm. Datowanie radiowęglowe wykazało, że powstały one 15 700 lat temu, są więc o około 3000 lat starsze niż groty kultury Clovis znajdowane w całej Ameryce Północnej i o 2300 lat starsze niż podobne zabytki znalezione wcześniej na tym samym stanowisku Cooper's Ferry u brzegów Salmon River w Idaho. Już wcześniej profesor Loren Davis i jego zespół znaleźli w Cooper's Ferry ślady świadczące o tym, że ludzie przebywali tam już około 16 000lat temu. Odkrycie grotów pokazuje, jaką technologią dysponowali. Co więcej groty są podobne do grotów z Hokkaido sprzed 16–20 tysięcy lat. To potwierdza hipotezę o związkach genetycznych i kulturowych mieszkańców Azji Północno-Wschodniej z mieszkańcami Ameryki Północnej. Pierwsi mieszkańcy Ameryki Północnej posiadali wiedzę, którą wykorzystali do przetrwania. Kamienne narzędzia, w tym groty, znalezione w Cooper's Ferry, stanowią przykłady tej wiedzy. Porównując znalezione groty z podobnymi zabytkami w tym samym wieku lub starszymi możemy odtworzyć powiązania społeczne pomiędzy ludźmi, wyjaśnia Davis. Prawdopodobnie groty stanowiły część niewielkiej broni miotanej ręcznie, a nie włóczni czy strzał. Znalezienie miejsca, w którym ludzie 16 000 lat temu kopali doły i przechowywali całe lub uszkodzone groty zdradza nam bezcenne informacje o najwcześniejszych mieszkańcach tego regionu, mówi Davis. Już wcześniej w tym miejscu znaleziono doły, w których palono ogniska czy miejsce przygotowywania żywności wraz ze szczątkami wymarłego konia. Dotychczas zespół Davisa znalazł tam ponad 65 000 przedmiotów, a położenie każdego z nich odnotowano z milimetrową dokładnością. « powrót do artykułu
  9. Europejscy odkrywcy po raz pierwszy ujrzeli Falklandy w XVII wieku. I dotychczas sądzono, że to Europejczycy byli pierwszymi ludźmi, którzy dotarli na te wyspy. Jednak badania prowadzone pod kierunkiem naukowców z University of Maine sugerują, że ludzie bywali na wyspach na setki lat przed pojawieniem się tam mieszkańców Europy. Kit Hamley i jej zespół zbadali zwierzęce kości, węgiel drzewny i inne dowody świadczące – ich zdaniem – o obecności ludzi na długo przed XVII wiekiem. Jednym z najmocniejszych dowodów mają być dane pozyskane z węgla drzewnego. Z torfowiska na New Island, znajdującej się w południowo-zachodniej części archipelagu, pobrano rdzeń, którego najstarsze części liczyły sobie 8000 lat. Analiza wykazała, że około 150 roku n.e. doszło na wyspie do zwiększonej obecności ognia. Później widoczna jest długa przerwa i ponownie aktywność taką widać ok. 1410 roku. Ponownie nastąpiła przerwa, a więcej ognia pojawiło się na wyspie około 1770 roku, czyli około roku początków europejskiego osadnictwa. Naukowcy zbadali też kości uchatek i pingwinów. Zebrano je w miejscu, w którym jeden z mieszkańców znalazł kamienny grot przypominający technologię, jaką mieszkańcy Ameryki Południowej posługiwali się przez ostatnich 1000 lat. Kości były usypane w kopce. Hamley uważa, że lokalizacja kopczyków, ich wielkość oraz rodzaj znajdujących się tam kości wskazują, że prawdopodobnie stworzyli je ludzie. Naukowcy uważają, że mieszkańcy Ameryki Południowej przybywali na Falklandy w latach 1275–1410. Nie można też wykluczyć dat wcześniejszych. Zdaniem badaczy ludzie przybywali tutaj na krótko. Pozostawili więc po sobie niewiele śladów. Jednak wystarczająco dużo, by warto było je badać. Odkrycia te poszerzają naszą wiedzę o przemieszczaniu się i aktywności rdzennych mieszkańców po nieprzyjaznych wodach południowego Atlantyku. Od dawna spekulowano, że to rdzenni mieszkańcy Ameryki Południowej mogli jako pierwsi dotrzeć do Falklandów, mówi Hamley. Badania nad potencjalnym osadnictwem na Falklandach rozpoczęły się od zainteresowania Hamley wilczakiem falklandzkim. Był to jedyny psowaty mieszkaniec Falkladów. Europejczycy wytępili ten gatunek w drugiej połowie XIX wieku. Stał się on tym samym pierwszym psowatym, który wyginął w czasach historycznych. Hamley interesowała się historią tego gatunku i podczas swoich badań znalazła ząb wilczaka, a badanie radiowęglowe wskazało, że pochodzi on sprzed około 5500 lat. Tym samym to najstarsza znana nam pozostałość po wilczaku. Zdaniem uczonej, gatunek ten został udomowiony w Ameryce Południowej i stamtąd, podczas jednej z wypraw, został przywieziony przez ludzi. « powrót do artykułu
  10. Rosyjskie władze oficjalnie poinformowały WHO o prawdopodobnym przypadku zarażenia człowieka wirusem ptasiej grypy A(H5N8). Jeśli się to potwierdzi, będzie to pierwszy w historii przypadek zarażenia człowieka tym wirusem, powiedział rzecznik prasowy WHO Europe. Ze wstępnych informacji wynika, że zakażeniu ulegli pracownicy fermy drobiu. Naukowcy z centrum „Wektor” wyizolowali materiał genetyczny ptasiej grypy u siedmiu pracowników fermy drobiu z południa Federacji Rosyjskiej, gdzie w grudniu 2020 doszło do epidemii ptasiej grypy u zwierząt, mówi Anna Popowa, szefowa Rospotrebnadzoru, agencji odpowiedzialnej m.in. za kontrolę sanitarną. Wszystkie siedem osób, o których mowa, jest w dobrym stanie zdrowia, objawy kliniczne choroby były bardzo łagodne. Nasi naukowcy zaobserwowali reakcję ich układu odpornościowego na obecność wirusa. Choroba szybko się zakończyła, zapewnia Popowa. Specjaliści z Centrum „Wektor” dodali do międzynarodowej bazy danych GISAID informacje o zsekwencjonowanym genomie wirusa A(H5N8), wraz z informacją o mutacji, która pozwoliła mu na pokonanie bariery międzygatunkowej. Na razie zaobserwowaliśmy, że wirus A(H5N8) jest zdolny do przenoszenia się z ptaków na ludzi. Pokonał barierę międzygatunkową. Jednak, do dzisiaj, nie zaobserwowaliśmy transmisji wirusa pomiędzy ludźmi, informuje Popowa. Jednak, jak dodaje, czas pokaże, na ile szybko kolejne mutacje spowodują, że wirus pokona i tę barierę. Jeszcze pod koniec 2016 roku, podczas azjatyckiej i europejskiej epidemii grypy A(H5N8) wśród ptaków, WHO oceniało, że nie można wykluczyć ryzyka zarażenia się człowieka szczepem A(H5N8), chociaż – bazując na obecnie dostępnych informacjach – ryzyko jest niewielkie. Należy jednak zauważyć, że doszło już do infekcji człowieka A(H5N6). Wówczas wirusa A(H5N8) wykryto m.in. u ptaków w Polsce. « powrót do artykułu
  11. Słonie, podobnie jak szympansy i psy, zarażają się ziewaniem od ludzi, których znają. Są więc bardziej do nas podobne, niż się wydaje. Do takich wniosków doszła Zoe Rossman i jej zespół z University of New Mexico, którzy prowadzili badania na słoniach z parku Knysna w RPA. Naukowcy prosili opiekunów słoni, by ziewali w ich obecności i zauważyli, że zwierzęta z większym prawdopodobieństwem również ziewały w reakcji na takie zachowanie człowieka niż w reakcji na jakikolwiek inny ruch ludzkich ust. Spontaniczne ziewanie jest rozpowszechnione wśród kręgowców. Jednak zarażanie się ziewaniem zaobserwowano dotychczas u niewielu gatunków. Rossman i jej koledzy wybrali się do parku Knysna, gdzie przebywają osierocone i uratowane słonie. Jako, że zwierzęta te – mimo iż nigdy nie zostały udomowione – mają długą bogatą historię interakcji z człowiekiem – uczeni chcieli sprawdzić, czy zarażają się od nas ziewaniem. Przed kilku laty uczona Rossman przeprowadziła bowiem badania, w których zauważyła, że zarażają się ziewaniem od innych słoni. Do badań zaangażowano 10 słoni afrykańskich. Ich opiekunowie ziewali naprawdę, udawali ziewanie, otwierali usta lub też w ogóle nie ruszali ustami. Słonie z większym prawdopodobieństwem ziewały, gdy opiekun też ziewał lub udawał ziewanie. Uczona uważa, że również dzikie słonie zarażają się od siebie ziewaniem. Czynność ta pobudza bowiem mózg i wzmaga czujność całego stada. Chociaż nasze dane pochodzą od słoni żyjących w niewoli, jest to dobrze zintegrowana grupa o dynamice podobnej do dzikich stad. Stado odnosi korzyści z szybkiego rozprzestrzeniania się w nim stanu wzmożonej czynności w reakcji na impuls, który pochodzi od jednego czy kilku członków, mówi.   « powrót do artykułu
  12. Badacze z Imperial College London opracowali czujnik, który pozwala monitorować parametry życiowe zwierząt i ludzi, odpowiednio, przez futro i ubranie. Zespół porównuje swój wynalazek do elastycznej głowicy stetoskopu. Autorzy artykułu z pisma Advanced Functional Materials wyliczają, że za pomocą ich rozciągliwego kompozytowego przetwornika akustycznego można monitorować np. tętno czy częstość oddechu. Nie przeszkadza przy tym sierść i do 4 warstw ubrania. Brytyjczycy uważają, że ich wynalazek przyda się nie tylko właścicielom zwierząt, ale i weterynarzom, którzy by monitorować stan zwierzęcia w czasie operacji, nie będą musieli golić jego futra. Ekipa wspomina też o usprawnieniu pracy psów tropiących, poszukujących bomb i zaginionych osób. W przypadku ludzi można by mierzyć parametry życiowe przez ubranie, bez kontaktu ze skórą. Uważa się, że ubieralne rozwiązania odegrają ważną rolę w monitorowaniu zdrowia i wczesnym wykrywaniu chorób. Nasza rozciągliwa, elastyczna propozycja to całkowicie nowy typ czujnika do monitorowania zdrowia zwierząt i ludzi przez sierść lub ubranie - podkreśla dr Firat Guder. W przypadku ludzi mamy sporo różnych urządzeń monitorujących, lecz dla psów, kotów i innych zwierząt nie ma obecnie zbyt wielu ubieralnych opcji. Brytyjczycy sugerują, że jednym z powodów jest to, że dzisiejsze rozwiązania nie spełniają swojej funkcji przez futro. Rozwiązanie zaprezentowane przez zespół z Imperial College London jest wytwarzane kilkuetapowo. Najpierw do formy wlewa się ciekły, odgazowany silikon. Gdy częściowo zastygnie (trwa to ok. 2 godzin), usuwa się go z formy i wypełnia demineralizowaną wodą. Na wodę ponownie wylewa się ciekły silikon, który całkowicie ją enkapsuluje. Następnie przy brzegu montuje się mikrofon z potrzebną elektroniką i na to nakłada się jeszcze jedną warstwę silikonu. Końcowym etapem jest montaż uprzęży. Czujnik [z kompozytowego materiału] działa jak elastyczny stetoskop, który wypełnia przerwy między sobą a podłożem, tak że nie występują bąble powietrza, które mogłyby tłumić dźwięk - wyjaśnia Yasin Cotur. Dźwięk jest przetwarzany na sygnał cyfrowy, przekazywany do pobliskiego przenośnego komputera. Na początku kompozytowy przetwornik przetestowano na symulowanych dźwiękach serca. Później eksperymenty (fonokardiografię) prowadzono na 5 ludzkich ochotnikach, którzy mieli na sobie do 4 warstw ubrania, i na psie - zdrowym labradorze - przyzwyczajonym do uprzęży. By dokładniej ocenić osiągi czujnika, podczas wykonywania fonokardiografii za jego pomocą elektryczną aktywność serca mierzono także za pomocą konwencjonalnej metody EKG (tutaj elektrody mocuje się do skóry). Oba zapisy dawały silnie skorelowane sygnały. Naukowcy podkreślają, że czujniki mogą znaleźć zastosowanie u psów tropiących. Są one trenowane, by namierzać urządzenia wybuchowe czy ludzi. Gdy znajdą np. bombę, powiadamiają opiekuna (siadają i zaczynają szczekać). Ich tętno i częstość oddechu rosną w oczekiwaniu na nagrodę. Brytyjczycy tłumaczą, że zachowanie powiadamiające może być trudne do ilościowego zmierzenia. Jeśli jednak za pomocą nowego czujnika zmierzy się normalne wartości tętna i częstości oddechu danego psa, wiadomo będzie, jak bardzo w danym momencie parametry te od nich odbiegają. Na podstawie pomiaru poziomu ekscytacji psa wbudowany algorytm będzie mógł określić siłę reakcji psa na wykrywany zapach i ustalić, jak bardzo zwierzę jest pewne, że znalazło dobry obiekt. Na razie urządzenie testowano tylko na psach i ludziach. Teraz badacze chcą przystosować je do innych zwierząt domowych, a także koni i trzody. Ekipa pracuje też nad zintegrowaniem czujnika ruchu, tak by dało się monitorować ruchy zwierzęcia w czasie rzeczywistym. Algorytm sztucznej inteligencji mógłby wskazywać, czy zwierzę stoi, siedzi czy leży, a także, w którą stronę jest zwrócone. Dane przekazywano by do aplikacji na smartfony. Dzięki temu właściciel wiedziałby, jak zwierzę się czuje i gdzie się w danym momencie znajduje.   « powrót do artykułu
  13. Kamienne narzędzia i inne artefakty znalezione na stanowisku Cooper's Ferry w zachodnim Idaho sugerują, że ludzie żyli w tej okolicy już 16 000 lat temu, zatem o ponad 1000 lat wcześniej niż sądzono. To jedne z najstarszych dowodów na pobyt człowieka w Ameryce Północnej. Odkrycie potwierdza hipotezę mówiącą, że początkowa migracja na teren Ameryk odbywała się wzdłuż wybrzeży Pacyfiku, a nie przez wolne od lodu korytarze wewnątrz kontynentu, mówi główny autor badań, profesor Loren Davis z Oregon State University. Stanowisko Cooper's Ferry znajduje się na brzegu rzeki Salmon, która jest jednym z dopływów basenu rzeki Columbia. Dla ludzi przemieszczających się na południe wzdłuż wybrzeży Pacyfiku rzeka Columbia była pierwszym wolnym od lodu miejscem, w którym z łatwością mogli wędrować i przemieszczać się łodziami. Korytarz stworzony przez Columbię był pierwszą drogą umożliwiającą odejście od wybrzeża Pacyfiku w głąb lądu. Czas i miejsce pojawienia się artefaktów na stanowisku Cooper's Ferry jest zgodne z hipotezą o wczesnej pacyficznej drodze migracji i najłatwiej można je w ten sposób wyjaśnić, mówi Davis. Cooper's Ferry znajduje się w miejscu, gdzie Rock Creek wpada do Salmon River. Indianie z plemienia Nez Perce znają to miejsce jako starożytną miejscowość Nipehe. Davis prowadzi tam wykopaliska od lat 90. Wspólnie z US Bureau of Land Management założył tam letnią szkołę archeologiczną do której od 2009 roku każdego lata przybywają studenci i pomagają w wykopaliskach. Dotychczas znaleziono tam setki artefaktów, w tym kamienne narzędzia i fragmenty kości. Są też ślady paleniska i miejsca obróbki żywności oraz zagłębienia związane z innymi czynnościami domowymi. W ubiegłym roku archeolodzy dotarli do najniższej warstwy, datowanej na 15–16 tysięcy lat temu. Wcześniej najstarsze znalezione tu artefakty pochodziły sprzed 13 000 lat, a najstarsze ślady świadczące o pobycie ludzi w Amerykach liczą sobie 14 000 lat. Przeprowadziliśmy tutaj wiele badań radiowęglowych i wiemy, że badane przez nas właśnie warstwy liczą sobie od 14 do 16 tysięcy lat, mówi Davis. Hipoteza o wolnym od lodu korytarzu, którym ludzie mogli wędrować w głąb Ameryki Północnej mówi, że korytarz taki otworzył się być może już 14 800 lat temu. Teraz mamy dowody, że ludzie byli w Idaho na długo przed otwarciem się korytarza. To zaś dowodzi, że ludzie poruszali się wzdłuż pokrytych lodem wybrzeży Pacyfiku, dodaje uczony. Najstarsze artefakty znalezione w Cooper's Ferry są bardzo podobne do starszych artefaktów z północno-zachodniej Azji, przede wszystkim z Japonii. Davis nawiązał więc współpracę z japońskimi uczonymi i mają zamiar wspólnie porównać artefakty. « powrót do artykułu
  14. Tajemnicze szkielety znad jeziora Roopkund w Himalajach należały do różnych genetycznie grup ludzi, którzy zginęli podczas co najmniej dwóch katastrof, a ich śmierć dzieli od siebie tysiąc lat. Wyniki analiz genetycznych przeczą więc przekonaniu, że wszyscy ci ludzie ponieśli śmierć podczas tego samego wydarzenia. Jezioro Roopkund znajduje się na wysokości ponad 5000 metrów, w indyjskiej części Himalajów. Po tym, jak u jego wybrzeży znaleziono setki szkieletów, zyskało ono nazwę Jeziora Szkieletów i Tajemniczego Jeziora. Jezioro Roopkund od dawna było przedmiotem spekulacji. Wszyscy się zastanawiali, kim byli zmarli, co ich tu przywiodło i  jak zginęli, mówi jeden z autorów badań, Niraj Rai z Birbal Sanhi Institute of Paleoscience w Lucknow w Indiach. Jest on jednym z członków 28-osobowego międzynarodowego zespołu naukowego z Indii, USA i Europy, który przeprowadził analizy genetyczne tajemniczych szkieletów. Okazuje się, że tajemnicze szkielety pochodzą od co najmniej trzech różnych grup ludności. Po raz pierwszy zauważyliśmy, że mamy tu do czynienia z różnymi grupami gdy przeanalizowaliśmy mitochondrialne DNA 72 szkieletów. Wiele z tych osób posiadało haplogrupy typowe dla współczesnej populacji Indii, jednak zidentyfikowaliśmy też wiele osób, których haplogrupy są bardziej typowe dla zachodniej Eurazji, mówi Kumarasamy Thangaraj, który rozpoczął projekt badawczy przed 10 laty. Sekwencjonowanie całego genomu 38 osób ujawniła, że szkielety z Roopkund to szczątki osób z co najmniej trzech odmiennych genetycznie grup. Pierwsza z nich, złożona z 23 osób, jest spokrewniona ze współczesnymi mieszkańcami Indii. Druga grupa, w skład której wchodzi 14 osób, wykazuje pokrewieństwo genetyczne z dzisiejszymi mieszkańcami wschodniej części Morza Śródziemnego, przede wszystkim z mieszkańcami Grecji i Krety. Pozostałe osoby są spokrewnione ze współczesnymi mieszkańcami Azji Południowo-Wschodniej. Skład genetyczny szkieletów z Roopkund był całkowitym zaskoczeniem. Obecność tam ludzi znad Morza Śródziemnego wskazuje, że nie było to miejsce, którym interesowali się wyłącznie okoliczni mieszkańcy, ale przyciągało ono ludzi z całego świata, mówi Éadaoin Harney z Uniwersytetu Harvarda. Również analiza izotopów, która pozwoliła na prześledzenie diety badanych ludzi potwierdza, że mamy do czynienia z różnymi grupami. Osoby należące do grupy spokrewnionej ze współczesnymi mieszkańcami Indii miały wysoce zróżnicowaną dietę, opierającą się w dużej mierze na pokarmach o metabolizmie C3 i C4. To odkrycie jest zgodne z dowodami genetycznymi wskazującymi na pochodzenie z Azji Południowej. W przeciwieństwie do nich osoby, pochodzące z regionu Morza Śródziemnego, spożywały bardzo mało kaszy, wyjaśnia Ayushi Nayak z Instytutu Hisotrii Człowieka im. Maxa Plancka. Drugim zaskoczeniem, jakie czekało naukowców, było odkrycie, że badani ludzie nie zginęli w tym samym momencie. Jako pierwsze zginęły osoby spokrewnione z mieszkańcami współczesnych Indii. Ich śmierć nastąpiła pomiędzy VII a X wiekiem naszej ery, prawdopodobnie w wyniku różnych zdarzeń. Kolejne dwie grupy przybyły i zginęły nad Roopkund pomiędzy XVII a XX wiekiem. Wciąż nie wiemy, co przywiodło tych ludzi nad jezioro, ani jak zginęli, stwierdza Niraj Rai. Analizy biomolekularne pozwoliły nam stwierdzić, że historia jeziora Roopkund jest bardziej złożona, niż sądziliśmy. Każą nam też one postawić pytanie, w jaki sposób zaledwie kilkaset lat temu zginęli tutaj ludzie pochodzący znad Morza Śródziemnego, o genomie wysoce nietypowym dla tego regionu, podsumowuje David Reich z Harvard Medical School. « powrót do artykułu
  15. Krakowscy archeolodzy, uczestniczący w polsko-słowackim projekcie, odkryli ślady pobytu ludzi sprzed kilkunastu tysięcy lat wewnątrz Jaskini nad Huczawą w Tatrach Bielskich. To pierwsze miejsce w tych górach, w którym udało się uchwycić pozostałości osadnictwa prehistorycznego, a konkretnie myśliwych z późnego glacjału. Ślady takie poszukiwane były bezskutecznie przez wielu badaczy już w XIX i na początku XX wieku. Polsko-słowackie badania rozpoczęły się w Jaskini nad Huczawą na zboczach Kobylego Wierchu na początku lipca. Prowadzone są pod kierunkiem prof. Pawła Valde-Nowaka z Instytutu Archeologii UJ oraz dr. hab. Mariana Sojaka z Instytutu Archeologii Słowackiej Akademii Nauk w Nitrze. Uczestniczą w nich doktoranci oraz studenci. Prace realizowane są w ramach projektu Paleolityczne miejsce obrzędowe w Jaskini w Obłazowej finansowanego z grantu Narodowego Centrum Nauki. W rezultacie dotychczasowych prac przebadano fragment nawarstwień w komorze jaskini oraz w jej części otworowej. Odkryto kilkadziesiąt kamiennych ostrzy myśliwskiej broni drzewcowej zachowanych całkowicie lub we fragmentach, w tym okazów typowych dla stanowisk kultury magdaleńskiej z jej późnej fazy rozwojowej, datowanej na 13-12 tys. lat p.n.e. Część z nich została wydobyta z pozostałości paleniska. W wyżej zalegających nawarstwieniach znalezione zostały fragmenty glinianych naczyń z wieków XV i XVI, a także monety z czasu II wojny światowej. Jaskinia nad Huczawą to pierwsza jaskinia tatrzańska, w której udało się uchwycić ślady osadnictwa prehistorycznego, a konkretnie myśliwych z późnego glacjału. Ślady takie poszukiwane były bezskutecznie przez wielu badaczy już w XIX i na początku XX wieku. Negatywny wynik prac wykopaliskowych przeprowadzonych kilkakrotnie przed II wojną światową w Jaskini Magury w Tatrach Polskich na długie lata zamknął dyskusje na temat zasiedlenia jaskiń tatrzańskich przez człowieka paleolitycznego. Odkrycie w Tatrach ogniska i dużego zespołu wyspecjalizowanych narzędzi kamiennych o cechach form przewodnich dla podziałów taksonomicznych i ustaleń chronologicznych, a także kości zwierzęcych wskazuje, że w Jaskini na Huczawą u schyłku okresu lodowcowego przebywano przez dłuższy czas. Kultura magdaleńska na terenie Słowacji występuje jedynie w północnej części kraju w górnym dorzeczu Popradu. Ta sama ekspedycja badawcza dokonała w 2003 roku odkrycia pierwszego śladu tej kultury w Starej Lubowli na Spiszu. Na podobne stanowiska natrafiono wcześniej po polskiej stronie - m.in. w Sromowcach Wyżnych-Kątach, Podczerwonem i Nowej Białej. « powrót do artykułu
  16. Zanieczyszczenia chemiczne obecne w otoczeniu i pokarmach, np. ftalany, wywierają niekorzystny wpływ na plemniki mężczyzn i psów. Specjalistów martwi spadek męskiej płodności w ostatnich dziesięcioleciach. Niektóre badania wskazują na 50% globalny spadek jakości nasienia na przestrzeni ubiegłego 80-lecia. Poprzednie studium ekipy z Uniwersytetu Nottingham zademonstrowało, że jakość nasienia u psów także ostro się pogarsza. To rodzi pytanie, czy mogą za to odpowiadać, przynajmniej po części, związki chemiczne obecne w domowym środowisku. W ramach najnowszego badania akademicy z Nottingham badali wpływ 1) ftalanu dwu-2-etyloheksylu (DEHP), plastyfikatora występującego np. w dywanach czy zabawkach, oraz 2) polichlorowanego bifenylu 153 (PCB153), który choć zakazany, nadal jest wykrywany w środowisku i pokarmach. Wykorzystano próbki spermy 9 mężczyzn będących zarejestrowanymi dawcami i 11 psów-reproduktorów z tego samego regionu Wielkiej Brytanii. Okazało się, że w stężeniach odpowiadających domowej ekspozycji DEHP i PCB153 uszkadzały plemniki obu gatunków. To badanie stanowi dowód, że domowe psy są gatunkiem wskaźnikowym [ang. sentinel species] stanu ludzkiego męskiego układu rozrodczego. Nasze wyniki sugerują, że związki, które były szeroko wykorzystywane w domach i miejscach pracy, mogą odpowiadać za spadek jakości nasienia, o którym mówi się zarówno u ludzi, jak i u psów [...] - podkreśla prof. Richard Lea. W badaniu, którego wyniki ukazały się w Scientific Reports, określano wpływ DEHP i PCB153 na ludzkie i psie plemniki w warunkach in vitro. Plemniki inkubowano z 1) DEHP, 2) PCB153 oraz 3) DEHP i PCB153 łącznie w stężeniach będących wielokrotnością (0x, 2x, 10x i 100x ) stężeń stwierdzanych w psich jądrach. Ekspozycja na oba związki (pojedynczo i łącznie) prowadziła do spadku ruchliwości plemników i zwiększonej fragmentacji DNA. Wiemy, że gdy ruchliwość plemników jest słaba, fragmentacja DNA jest nasilona i że ludzka męska niepłodność jest powiązana z podwyższoną fragmentacją DNA w plemnikach. Obecnie sądzimy, że to samo zjawisko występuje u psów, ponieważ żyją one w tym samym domowym środowisku i są wystawiane na oddziaływanie tych samych zanieczyszczeń - opowiada dr Rebecca Sumner. Stąd pomysł, że będą one dobrym modelem badań nad wpływem zanieczyszczeń na płodność, zwłaszcza że np. ich dietę łatwiej kontrolować niż u ludzi. « powrót do artykułu
  17. Ok. 11,5 tys. lat temu na terenie dzisiejszej północno-wschodniej Jordanii ludzie nie tylko żyli u boku psów. Wykorzystywali je też prawdopodobnie do polowania, o czym może świadczyć duży wzrost liczby zajęcy i innych drobnych ofiar we wczesnoneolitycznych pozostałościach archeologicznych z natufijskiego stanowiska Shubayqa 6. Badanie zespołu z Uniwersytetu Kopenhaskiego i Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego, którego wyniki ukazały się w Journal of Anthropological Archaeology, sugeruje, że ludzie cenili zdolności tropiąco-myśliwskie wczesnych psów w o wiele większym stopniu niż dotąd sądzono. Badanie dużego zbioru kości zwierzęcych ze stanowiska Shubayqa 6 ujawniło sporą proporcję kości z charakterystycznymi śladami przejścia przez przewód pokarmowy innego zwierzęcia. Kości te są zbyt duże, by mogli je przełknąć ludzie, musiały więc być strawione przez psy - wyjaśnia zooarcheolog Lisa Yeomans. Yeomans i jej koledzy wykazali, że Shubayqa 6 było zamieszkiwane przez cały rok, a to z kolei oznacza, że psy żyły raczej z ludźmi, a nie odwiedzały osadę, gdy nikogo tu nie było. Psy nie były trzymane na obrzeżach osady. Musiały być częścią wszystkich aspektów ówczesnego życia codziennego. Wolno im było swobodnie się przemieszczać, żerować na wyrzuconych kościach i załatwiać się w pobliżu. Analizując dane, zespół Yeomans odnotował towarzyszący pojawieniu się psów znaczący wzrost liczby zajęcy na stanowisku Shubayqa 6. Na zające polowano dla mięsa, a z ich kości wytwarzano koraliki. Wyjaśnieniem tego trendu może być wykorzystanie psów do [selektywnego] polowania na mniejsze, szybsze ofiary, np. zające i lisy (być może były one zaganiane do zagród) - podsumowuje Yeomans. « powrót do artykułu
  18. Psy potrafią zrozumieć emocje kryjące się za ludzką mimiką. Jeśli pies przekręca głowę w lewą stronę, na twarzy człowieka malują się zapewne złość, strach lub szczęście. Gdy człowiek jest zaskoczony, psy mają za to tendencję do obracania głowy w prawo. Na widok człowieka odczuwającego negatywne emocje u psów rośnie też tętno. Marcello Siniscalchi, Serenella d'Ingeo i Angelo Quaranta z Uniwersytetu im. Aldo Moro w Bari podkreślają, że przetwarzając ludzkie emocje, psy wykorzystują różne części mózgu. Podczas eksperymentu Włosi pokazywali 26 jedzącym psom zdjęcia twarzy dorosłych osób: mężczyzny lub kobiety. Demonstrowano je jednocześnie w prawej i lewej połowie pola widzenia. Przedstawiały one jedną z sześciu podstawowych emocji: złość, strach, szczęście, smutek, zaskoczenie bądź wstręt (uwzględniono też neutralny wyraz twarzy). Psy wykazywały silniejszą reakcję i aktywność serca, gdy pokazywano im pobudzające stany emocjonalne, takie jak strach czy złość. Gdy zobaczyły fotografie wyrażające te uczucia, nim wróciły do jedzenia, upływał dłuższy czas. Podwyższone tętno wskazywało, że w tych przypadkach czworonogi doświadczały silniejszego stresu. Kiedy psy widziały ludzkie twarze wyrażające złość, strach i szczęście, obracały głowę w lewo. Przy zaskoczeniu, zwracały głowę w prawo, co wg autorów publikacji z pisma Learning & Behavior, oznacza, że postrzegały tę minę jako niezagrażającą, zrelaksowaną. Wszystko wskazuje na to, że pobudzające, negatywne emocje są przetwarzane przez prawą półkulę, a bardziej pozytywne przez lewą - wyjaśnia Siniscalchi. Uzyskane wyniki stanowią poparcie dla innych badań nad psami i pozostałymi ssakami, które demonstrowały, że prawa półkula mózgu odgrywa ważniejszą rolę w regulowaniu odśrodkowej impulsacji współczulnej do serca (to ważne dla kontroli reakcji walcz lub uciekaj). « powrót do artykułu
  19. Z artykułu "How strong was the bottleneck associated to the peopling of the Americas? New insights from multilocus sequence data", opublikowanego w piśmie Genetics and Molecular Biology, dowiadujemy się, że oryginalna populacja ludzi, którzy dotarli do Ameryki wynosiła zaledwie 250 osób. Zmiana od kilkuset osób do około 40 milionów mieszkańców Ameryk, którzy zaadaptowali się do wielu różnych warunków środowiskowych, jest niezwykle interesująca. To pozwala zrozumieć, jak działa ewolucja i różnorodność genetyczna, mówi profesor Michael Crawford z University of Kansas. Naukowcy przeanalizowali dziewięć niekodujących regionów z próbek DNA pobranych od Chińczyków, 10 grup mieszkańców Syberii oraz 10 populacji rdzennych mieszkańców obu Ameryk. Próbki od mieszkańców Syberii zostały pobrane zaraz po upadku ZSRR. Crawford, który jest ekspertem od genetyki ludów Syberii stał na czele pierwszej zagranicznej ekspedycji antropologicznej, która dotarła na Syberię w latach upadku ZSRR. Uczony pracował też nad odszyfrowaniem dróg migracji Eskimosów i Aleutów z Syberii. Z kolei w 2015 roku brał udział w projekcie naukowym, którego celem było odnalezienie śladów przodków wszystkich współczesnych mieszkańców Ameryk. Podczas najnowszych badań zsekwencjonowano dziewięć niekodujących regionów DNA od ludzi mieszkających od Chin po Amerykę Południową. Wielokrotne analizy wykazały, że grupa, której potomkowie zaludnili z czasem Ameryki liczyła od 229 do 300 osób. Jednak, jak podkreśla Crawford, nie była to jednolita wspólnie podróżująca grupa. To nie było tak, że w pewnym momencie jakaś 250-osobowa grupa postanowiła podążyć za przewodnikiem i dotarła do Ameryki. To był proces rozdzielania się grup łowców-zbieraczy. Tam mogło być około 50 osób, a gdy grupa się dostatecznie powiększyła, doszło do jej podziału i przejścia części ludzi na inne tereny. Potem był kolejny podział i kolejny. W końcu po 15 000 lat ich potomków można było znaleźć już na terenie dzisiejszej Argentyny, stwierdza uczony. « powrót do artykułu
  20. Ludzkie i psie mikrobiomy mają bardziej podobne geny i reakcje na dietę niż wcześniej sądzono. Zespół dr. Luisa Pedra Coelho z Europejskiego Laboratorium Biologii Molekularnej ocenił we współpracy z Nestlé Research mikroflorę jelitową 2 ras psów. Okazało się, że pod względem genetycznym wykazywała ona sporo podobieństw do mikrobiomu ludzkiego i była bardziej podobna do mikroflory jelitowej ludzi niż mikrobiom świń czy myszy. Autorzy publikacji z pisma Microbiome zauważyli też, że zmiany w zawartości białka i węglowodanów w diecie miały podobny wpływ na mikrobiomy psów i ludzi (niezależnie od rasy psów i płci). Mikrobiomy psów z nadwagą bądź otyłością reagowały na dietę wysokobiałkową silniej od mikroflory psów szczupłych. Nasze wyniki sugerują, że psy mogą być lepszymi modelami do badań nad żywieniem niż świnie i myszy i że potencjalnie można by wykorzystać dane uzyskane na psach podczas badań nad wpływem diety na mikrobiom przewodu pokarmowego ludzi i na odwrót. Naukowcy analizowali interakcje diety z mikroflorą 64 psów (połowa to beagle, a reszta retrivery). Zastosowano schemat badania z losowaniem i grupą kontrolną. Liczebność psów szczupłych i z nadwagą była taka sama. Na początku przez 4 tygodnie wszystkim czworonogom podawano tę samą dostępną w handlu karmę. Później jednej grupie przez miesiąc podawano wysobiałkową, niskowęglowodanową karmę, a drugiej jedzenie wysokowęglowodanowe i niskobiałkowe. W sumie po upływie 4 i 8 tygodni zebrano 129 próbek odchodów. Naukowcy wyekstrahowali z nich DNA i utworzyli katalog 1.247.405 genów mikroflory jelitowej. Katalog ten porównano do analogicznych katalogów ludzi, myszy i świń. Akademicy podkreślają, że choć ludzie i psy mają bardzo podobne mikroorganizmy, nie są to dokładnie te same bakterie, tylko bardzo blisko spokrewnione szczepy tych samych gatunków. « powrót do artykułu
  21. Międzynarodowy zespół naukowców opracował lekkie przenośne urządzenie do wykrywania ludzi uwięzionych pod gruzami. Dzięki niewielkim gabarytom mogłoby być dołączane do wyposażenia ratowników czy dronów. Obecnie ludzi szukają psy. Wykorzystuje się także sondy akustyczne. Niestety, psów często brakuje, a sondy nie wykrywają osób nieprzytomnych. Specjaliści wiążą duże nadzieje z urządzeniami do detekcji związków wydychanych bądź uwalnianych przez skórę. Dotąd jednak nie dało się ich stosować na szerszą skalę, bo były zbyt duże i drogie i często nie wykrywały sygnałów o niskim stężeniu. Ekipa Sotirisa E. Pratsinisa z z Politechniki Federalnej w Zurychu postanowiła więc zbudować macierz czujników wielkości dłoni. Akademicy skompilowali 3 istniejące czujniki gazów: acetonu, amoniaku i izoprenu (wszystkie są wydychane albo uwalniane przez skórę). Dołączyli do nich dostępne w handlu 2 inne sensory: wilgotności i CO2. Podczas symulacji uwięzienia czujniki szybko wykrywały niewielkie ilości tych związków (nawet rzędu 3 części na miliard). Kolejnym krokiem mają być testy terenowe urządzenia. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...