Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

ex nihilo

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    2123
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    105

Zawartość dodana przez ex nihilo

  1. Tu nie chodzi o kubity i komputery kwantowe. To coś pośredniego między zwykłym komputerem a komputerem kwantowym. O ile pamięć mnie nie myli, to do osiągnięcia pewności 99,8% konieczne jest min. 1000 powtórzeń. Ale szybszy i tak będzie.
  2. To by wyglądało mniej więcej tak: w strukturze krystalicznej istnieją "doliny energetyczne" (stany minimalnej energii), w których elektrony lubią siedzieć. Np. w strukturze diamentu elektron ma sześć takich dolin, w pojedynczej warstwie TMDC dwie. Elektrony mogą się pomiędzy tymi stanami przemieszczać (zmieniać je) kiedy się o to bardziej lub mniej grzecznie poprosi (np. zmianą pola magnetycznego). Czyli elektron ma dodatkowy stopień swobody - może siedzieć w dolinie (stanie) A albo B (TMDC), czy A, B, C, D, E, F (diament). Wpływa to na własności optyczne kryształu, a to daje się rejestrować. Zusammen do kupki można to wykorzystać do zakodowania dodatkowej informacji - stan A albo B. To jest trochę uproszczony obrazek, ale chyba w miarę dobry, coby sobie toto wyobrazić A wracając na chwilę do myślenia intuicyjnego i matematyki: https://pl.wikipedia.org/wiki/Srinivasa_Ramanujan i cytat: "Ramanujan nie miał pełnego wykształcenia matematycznego, był genialnym samoukiem. Mawiał, że bogini Namagiri zsyła mu natchnienie, wzory i wyniki w snach."
  3. Nieprzypadkowo. Erystyczne sztuczki to (niepełny) katalog błędów i wad świadomego ("racjonalnego") myślenia. Pół biedy, kiedy erystyka jest używana świadomie, gorzej, kiedy ludzie (większość!) nie zdają sobie sprawy, że erystykę stosują sami wobec siebie - bezwiednie. To powoduje racjonalizację głupot ("no przecież to logiczne"). Wynik myślenia intuicyjnego traktowany jest jako przeczucie, coś niepewnego, natomiast zracjonalizowana durnota staje się twardą prawdą, dowiedzioną racjonalnie, "logicznie". Nie twierdzę, że świadome ("racjonalne") myślenie jest niepotrzebne itd. Chodzi mi o to, że wyniki myślenia świadomego trzeba traktować z co najmniej taką samą ostrożnością, jak intuicyjne "przeczucia". I tu wracamy do początku naszej rozmowy, w okolice: Nierzadko to intuicyjne "wiem swoje" jest słuszne, nawet kiedy świadome myślenie temu przeczy.
  4. Podejrzewam, że gdybyśmy pogadali bezpośrednio (pisanina ma oczywiste wady), to jakieś 90%, a może więcej szybko byśmy uzgodnili. I bardzo dobrze, że tyle, a nie 100% Zbyt dużo w tym wszystkim niewiadomych, żeby wynik 100% mógł świadczyć o czymś innym niż błąd lub zdominowanie przez kogoś poglądów "przeciwnika", co w praktyce byłoby z błędem równoznaczne. Druga sprawa to punkty siedzenia: Ty podchodzisz do sprawy bardziej teoretycznie i od strony technicznej (budowa mózgu i reszty układu), ja praktycznie (jak wykorzystać) i funkcjonalne. Mam jakieś tam podstawy teoretyczne, głównie z dawnych czasów, czyli częściowo nieaktualne, w dodatku dotyczące przede wszystkim działania zmysłów - było mi to potrzebne do zarabiania piniądzów, ale i po prostu interesowało. Ale ogólnie używam przede wszystkim metody, której nie lubisz, czyli zaglądania pod własną pokrywkę. Do tego dochodzą doświadczenia, eksperymenty na własnym łbie. Ta metoda ma oczywiste wady, ale jeśli ma się ich świadomość i na podstawie zewnętrznej wiedzy wprowadza takie czy inne korekty wyników, uważam, że sprawdza się dosyć przyzwoicie. Świadczą o tym eksperymenty, ich wyniki są na ogół zgodne z przewidywaniami. Zanim pojadę dalej (może i w bagno ), trochę ogólnie: najpierw warto chyba "myślenie racjonalne" zamienić na "myślenie świadome", bardziej to będzie odpowiednie i zniknie automatyczne wartościowanie. "Racjonalne" kojarzy się z poprawne, prawdziwe itd. W przypadku "myślenia racjonalnego" niekoniecznie tak faktycznie jest - "racjonalnie" można uzasadnić totalne bzdury. Z kolei "intuicję" dobrze chyba - jako pojęcie ogólne przedefiniować na "myślenie nieświadome", które będzie się składało z "myślenia intuicyjnego", "instynktów, emocji, hormonów, wiary itp., itd." i do tego będzie "intuicja", w dwóch znaczeniach - jako (1) wynik myślenia intuicyjnego, czyli taki lub inny obraz rzeczywistości lub jej fragmentu, takie czy inne wyobrażenie i sposób dojścia do tego wyobrażenia ("intuicyjny", "nieświadomy"). Teraz, kiedy mamy zbiór "myślenie" z podzbiorami "świadome", "intuicyjne", "emocje itd" (dwa ostatnie to razem "nieświadome"), ułóżmy sobie "świadome", "intuicyjne", "emocje itd" w ładny trójkącik i rozmyjmy im krawędzie, tak że zaczną na siebie płynnie, bez zauważanych granic, nachodzić. Pokaże to zależności, co na co i jak wpływa, kiedy ustawienie tych podzbiorów będziemy dostosowywać do każdego indywidualnego ludzia. To taki mój obrazek, zracjonalizowana intuicja. Na ile bliska rzeczywistości? Chyba dosyć bliska. Mogło, wszystko mieli, te same dane. Tu mi się przypomniał taki jeden przypadek, kiedy zadziałałem podobnie jak sprzątaczka w biurze prof. Gieniusia. Bawiłem się wtedy z archeologami, daleko stąd. Na jednym ze stolików było porozkładane trochę fragmentów jakiejś płaskorzeźby. Widziałem, że od czasu ktoś tam podchodzi, ogląda, przekłada... później kręci głową i odchodzi. Kiedyś z ciekawości też podszedłem, popatrzyłem, stwierdziłem "fajna gęba by z tego wyszła", no i poprzekładałem tak, że faktycznie gdyby to pouzupełniać, to byłaby gęba. Zostawiłem tak i zapomniałem. Po jakimś czasie wszedł szef, po drodze spojrzał na stolik, wyhamowało go i usłyszałem dziki wrzask "OKURRWA! Kto to zrobił!???". Trochę mi się miękko zrobiło, bo wyglądało na to, że pierwszym samolotem do kraju wrócę, w dodatku ze starożytnym toporkiem w czerepie, no ale... "nno ja..." W tym czasie reszta ekipy pędziła już do stolika, ja się wlokłem, coby egzekucję opóźnić... Niepotrzebnie, bo co się okazało: już drugi sezon nie mogli sobie poradzić z ułożeniem tego w jakąś sensowną całość, To było z dziesięć kawałków bez "zamków", czyli łączących się krawędzi. Ogromna ilość możliwych kombinacji, bez żadnych racjonalnych wskazówek. Jak mi się udało? Nie wiem do końca. Jakieś dwa czy trzy kawałki mi się gdzieś tam pod kopułą połączyły, a później doszła reszta i zrobiła się gęba. Dwie rzeczy mi pewnie pomogły - świeżość, brak opatrzenia i zakodowanych schematów, no i foto, czyli odruchowe intuicyjne szukanie w tym co widzę związków, które z przypadkowego układu zrobią obrazek... W każdym razie kucharz dostał polecenie, że na kolację musi przygotować coś super Ze dwa tygodnie później został znaleziony spory fragment, który połączył najważniejsze części i potwierdził całość. Uff... długie wyszło, ale zostawię. Coś podobnego pewnie było z Einsteinem i jego poprzednikami. Podobna intuicja. Czy poprzedników zawiodła? Nie, po prostu akurat takiej nie mieli. Zabrakło jakichś skojarzeń. Czy intuicja bywa omylna? Oczywiście tak, nie napisałem przecież że jest nieomylna, a tylko, że intuicja matematyków, zwłaszcza tych najlepszych rzadko się myli (tu jest różnica między logiką zero-jedykową, a wielowartościową, ale to by był dodatkowy temat ) Tak, to tentegowanie staje jedną z baz danych dla intuicji. Po jakimś czasie matematyk nie musi już robić kolejnych przekształceń wzoru, żeby dojść do wybranego punktu, już to zna i bez świadomego myślenia może to skojarzyć z innym wzorem. Intuicja się uczy, jej bazą danych staje się cała wiedza osobnika i wszystkie jego doświadczenia. Świadome tentegowanie jest cholernie kosztowne energetycznie, intuicja pracuje dużo taniej. Daje wynik mniej czy bardziej przybliżony, ale na ogół wystarczająco dokładny, żeby do ostatecznego rozwiązania dojść mniejszym kosztem niż świadomie. Uważam, że "myślenie" jest całością, jednym układem, zbiorem, który składa się z współdziałających z sobą i wpływających na siebie podukładów (rozmytych podzbiorów). Niedawno się trochę ubawiłem, bo złapałem się na tym, że przychodziły mi łba fragmenty dużej sprawy, które świadomie obrabiałem i dorzucałem do reszty. Skojarzyło mi się to z moim capem... on też ładuje do żołądka górę żarcia, później gdzieś się kładzie, po trochę to przeżuwa, i pakuje zuruck do brzucha I tak to działa cały czas, przynajmniej u mnie, ale raczej nie tylko - gdzieś tam pod kopułą całość się nieświadomie przetrawia, a od czasu do czasu trochę tego dostaje się do świadomości, do dokładniejszego przeżucia. U mnie to jest zwykle siekanina z najróżniejszych tematów: coś z prawa wyskoczy, za moment jakaś fizyka itd., na ogół bez ładu i składu. Wygląda to tak, jakby nieświadome myślenie przerzucało do świadomości te elementy, które trzeba przeżuć, uzupełnić, skombinować informacje, sprawdzić skojarzenia itd. Bardzo rzadko zdarzają mi się monotematyczne ciągi świadomego myślenia, w zasadzie tylko kiedy np. przygotowuję się do napisania pisma i w innych takich momentach, kiedy to co siedzi w nieświadomości będę musiał przerobić na liniową świadomość. A poza tym jest sieczka przerywana czymś na już, jakimiś dzikimi skojarzeniami, i cholera wie jeszcze czym. Lubię to, nie lubię świadomie "tentegować". Tak i nie. Jedno i drugie w takim samym stopniu może być omylne. Nawet to "racjonalne myślenie" bardziej. Kiedy np. potrzebuję zgnębić przeciwnika (np. pismo sądowe), zmusić go do przyjęcia (bo nie będzie mógł odrzucić) nawet nie do końca prawdziwej tezy, stosuję bezwzględnie racjonalną argumentację i sztywną logikę. W tym ukrywam "haka" Intuicja będzie mu podpowiadała, że "coś tu nie tak", ale racjonalnie tej argumentacji nie będzie mógł obalić. Taki myk da się zrobić, i nawet nie jest trudny, szczególnie kiedy przeciwnik się z czymś podłoży. Wystarczy z ok. 50% zrobić 100 w wybraną stronę, a nawet z 80% setkę (logika zero-jedynkowa) i żeby obalić moją tezę będzie musiał sobie zaprzeczyć, albo zaplątać się tak, że potknie się o własne nogi. "Trzeciego nie dano" to potężna broń, kiedy wie się jak ją wykorzystać. A jest takich bajerów od cholery. Dziesięcioprocentówki w taką interferencję można złożyć, że sto procent niewyjęte Itd., itp. Dobry adwokat właśnie za to dużą forsę bierze. A co do "racjonalnego myślenia" jeszcze: mam trochę znajomych "świadków". Fajna ekipa. Teraz już mnie nie próbują nawracać, ale pisemka czasem mi dają, tak cobym sobie poczytał. Tam wszystko jest bardzo racjonalne, robią to najlepsi specjaliści... tyle ze dane na wejściu są co najmniej wątpliwe. Ale przecież te dane "od samego Boga"... czyli zapętlamy logikę (jak dobrze się to zrobi, to 90% się nie połapie) i całość staje się superracjonalna. Podobnie było z komunizmem. Lenin był bardzo dobrym logikiem, paru innych też. Reszta to manewrowanie danymi i sztuczki erystyczne. Zauważ, że wielu bardzo inteligentnych ludzi wtedy na to się nabrało. Często zwykli chłopi byli dużo bardziej odporni. Nie działała na nich magia słów "racjonalność" i "nauka". Intuicja słusznie im podpowiadała, że ten cały komunizm jest g. warty. Później to się zmieniło. Ci wykształceni na ogół wyzwolili się z magicznego oddziaływania "racjonalności", a chłopi w naturalny sposób ulegli ładowanej w głowy propagandzie. W sumie nie da się przypisać jednoznacznych wartości myśleniu świadomemu ("racjonalnemu") i intuicyjnemu. Jedno i drugie może być w jakimś stopniu "dobre", a w jakimś "złe". To współdziałające i współzależne podzbiory jednego zbioru rozmytego. Sorki, nie sprawdzam błędów, już mi się nie chce, może później P.S - te same emocje, hormony, a przede wszystkim wiary i wpojone przekonania, które zakłócają działanie myślenia intuicyjnego, działają też na myślenie świadome. Sztuka myślenia polega m.in. na tym, żeby wpakować je do zbioru (podukładu) jak najbardziej jednoznacznie oddzielonego od obu pozostałych.
  5. A czym jest aparat wnioskotwórczy, jeśli nie narzędziem? Nie istnieje przecież sam dla siebie. Oddzielić się da, nie jest to nawet trudne. Myślenie intuicyjne można trenować tak samo, jak i to "racjonalne". Niezależnie od stanu emocjonalnego (itp., itd.) w danym momencie, rozwiązania intuicyjne mogą (i powinny) być takie same. Tu się chyba nie zrozumieliśmy, to był przykład poprawnego logicznie (racjonalnie) wniosku opartego na podstawie błędnego założenia ("w niebie nie ma kamieni"). Okazało się, że są, i nie tylko kamienie. Uważam, że myślenie intuicyjne (poprawne) jest osadzone na takich samych konkretach jak myślenie racjonalne (poprawne). Inny jest tylko sposób przetwarzania danych. W przypadku intuicyjnego bardziej całościowy i elastyczny. Intuicyjnie stosowana jest logika wielowartościowa (rozmyta), która jest uogólnieniem klasycznej, dwuwartościowej. Logika dwuwartościowa sprawdza się praktycznie tylko w działaniu na abstrakcjach. W odniesieniu do rzeczywistości jest albo nieskuteczna, albo bardzo trudna w użyciu. Jesteś "dobry", czy "zły"? Wysoki czy niski? Inną sprawą jest jednoczesna obróbka wielu danych, często niekompletnych lub sprzecznych. Myślenie intuicyjne zwykle łatwo daje sobie z tym radę, racjonalne na ogół pada lub zapętla się na sprzecznościach. W ogóle uważam, że przeciwstawienie myślenia intuicyjnego racjonalnemu jest błędne. Określenie "racjonalne" nie powinno być tu używane. Jedno i drugie może być w równym stopniu racjonalne lub irracjonalne. Diabły i krasnoludki mogą być rzeczywistymi bytami zarówno w myśleniu intuicyjnym, jak i "racjonalnym". Teologia jest na ogół bardzo poprawna jeśli chodzi o technikę racjonalnego myślenia. Bajki dla dzieci też zwykle są racjonalne. Mają poprawną konstrukcję logiczną. Nie przychodzi mi teraz do głowy jakiś dobry zamiennik dla "racjonalnego". Zresztą to u mnie normalka - w kilka sekund po przeczytaniu wiem jak mam napisać odpowiedź na wielostronicowe pismo, i to ze szczegółami, a później przez cztery noce je piszę. Problem z przekładem - jak coś wielowymiarowego, nieliniowego i bez słów ("przestrzeń faktów i powiązań") sformułować w "racjonalnym" języku, który jest jednowymiarowy i liniowy, słowo po słowie, żeby treść została ta sama. Zwykle się udaje, chociaż nie do końca (wina liniowości), ale to katorga. Żeby rozpisać te "kilka sekund" potrzebne jest często kilkanaście stron, a i tak selekcja jest konieczna, bo inaczej pismo nie będzie przeczytane. Oczywiście, że nie. Intuicja i nauka nie są sprzeczne. Sprzeczne są irracjonalizm i racjonalizm. A jednak - matematycy mają naprawdę doskonale wytrenowaną intuicję matematyczną Ta intuicja rzadko się myli. Bo to inne narzędzia. Śrubokrętem trudno się wierci, a wiertłem kiepsko wkręca śrubę Ale żeby znaleźć dowód, często potrzebna jest intuicja, i to wręcz nieprawdopodobna. Jest bardzo fajna książka o dowodzie twierdzenia Fermata (Amir D. Aczel: Wielkie twierdzenie Fermata. Rozwiązanie zagadki starego matematycznego problemu. Warszawa: Prószyński i S-ka, 1998.). Warto przeczytać. Niesamowite intuicje. Zresztą samo twierdzenie jest bardzo dobrym przykładem twierdzenia intuicyjnie praktycznie oczywistego, a skrajnie trudnego do formalnego udowodnienia. Istniejący dowód jest w zasadzie obejściem problemu. Dowodu wprost, w ramach teorii liczb, nadal nie ma. Przeciwnie - bez intuicji się nie da. Einstein, który miał bardzo duży wkład w powstanie i kwantologii, i OTW, był typowym intuicjonistą. Matematykiem takim sobie. Większość matematyki robili współpracownicy. Gdyby jego poprzednicy mieli lepszą intuicję, oni byliby "Einsteinami". Byli nawet nie o krok, ale o włos. Zabrakło im tylko intuicji pozwalającej połączyć w całość rozsypane klocki i uzupełnić braki, właśnie te, które uniemożliwiały "racjonalne" połączenie. Tak jest do teraz. W fizyce intuicja, eksperyment i matematyka to trzy równorzędne elementy. Klasyczne "racjonalne myślenie" ma niewielkie znaczenie, bo współczesnej fizyki nie da się w "standardowy" sposób zracjonalizować. Jest coś koło dziesięciu bardziej powszechnie uznanych i stosowanych matematycznych modeli kwantowego świata, niemal równoważnych jeśli chodzi o zgodność z doświadczeniami. Każdy z osobna i wszystkie razem są mocno sprzeczne z typowym racjonalnym myśleniem i "rozumieniem". Można to opanować tylko czysto matematycznie lub nieostrymi intuicjami. Fizycy używają jednego i drugiego, z tym, że do tych intuicji nie wszyscy chcą się otwarcie przyznawać. Powód jest dosyć prosty - są one nieprzetłumaczalne na zwykłe "rozumienie". Jeśli poczytasz uważnie prace ściśle naukowe, zobaczysz, że odniesień do takich intuicji jest od cholery, tyle że są one często ukryte pod specjalistycznymi określeniami A co się dzieje w książkach popularnonaukowe napisane przez topowych fizyków, to czasem odjazd przy którym Star Trek wymięka. Zresztą i w podręcznikach intuicyjnych zabawek nie brakuje, zajrzyj np. do "Feynmana" (http://www.feynmanlectures.caltech.edu/) Pewnie tak. Z tym, że "myślenie racjonalne" jest wynikiem tej samej ewolucji, no chyba że irracjonalnie założymy, że dane zostało "z nieba". Czyli też ma podobne ograniczenia - do tej samej skali. A w rzeczywistości jeszcze większe - myślenie intuicyjne jednocześnie bierze pod uwagę całą wiedzę danego osobnika nabytą świadomie i nieświadomie. Racjonalne tylko to, co można sobie świadomie przypomnieć. No i drugie - sukces ewolucyjny myślenia intuicyjnego świadczy o jego dużej skuteczności praktycznej, czyli o tym, że jest racjonalne. Zwierzęta na ogół myślą racjonalnie, chociaż przede wszystkim intuicyjnie. Z ludźmi różnie bywa. Nie potrafię się uczyć w taki zwykły sposób - podręcznik i "po kolei". Strona po stronie, lekcja po lekcji itd. Nic z tego nie wychodzi. Potrafię się uczyć tylko na dwa sposoby - na bieżąco, jeśli dana wiedza jest mi potrzebna do natychmiastowego wykorzystania (dosłownie w czasie rzeczywistym), albo na zasadzie: wrzucić wszystko hurtem do łba, nawet jeśli niewiele z tego rozumiem, i pozwolić temu się "ułożyć" - albo całkowicie bez świadomego myślenia, albo tylko gdzieś jakimiś fragmentami, które akurat mi się przypomną. A np. w przypadku języków obcych używam wyłącznie intuicji. Nie potrafię się uczyć języków. Nie mam tego typu pamięci, słowa z różnych języków łatwo mi się pieprzą, z gramatyką i takimi innymi jeszcze gorzej. Ale kiedy potrzebuję, czytam teksty w kilkunastu językach. Coś mnie interesuje, to biorę książkę i czytam. Całkiem zwyczajnie, jakby to było po polsku. Skanuję gałami tekst. Na początku często nie rozumiem praktycznie nic. Od drugiej-trzeciej strony zaczynam coś łapać, po kilku następnych wiem co było na pierwszej, a później idzie już z górki. Słowników przy tym nie używam, tylko przeszkadzają. Nawet nie próbuję tego co czytam tłumaczyć na polski, to przeszkadza, wyrywa z kontekstu i traci się rozpęd. Nie jest istotna znajomość znaczenia poszczególnych słów. Ważny jest cały obrazek, a nie poszczególne piksele. Kiedyś czytałem sporo tekstów po czesku i słowacku - do teraz nie potrafię rozróżnić co jest napisane po czesku, a co po słowacku. To nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Oprócz polskiego "znam" tylko jeden język, rosyjski. Z tłumaczeniami na polski mam ogromne trudności, też w przypadku tego, który znam (chociaż zdarzało mi się zarabiać tłumaczeniami, kiedyś nieźle płacili, ale nie lubiłem tego). Kiedy np. komuś coś mówię o tym, co niedawno przeczytałem w jakimś tam języku, mam trudności z powiedzeniem tego po polsku. Polski pieprzy mi się tym z językiem, w jakim napisany był tekst. Nie znajduję polskich odpowiedników (w ogóle nie lubię "myśleć słowami"). Po jakimś czasie to pomieszanie przechodzi. Razem z danym językiem zresztą. Coś tam zostaje, ale niewiele. W czasie takiego czytania działa wyłącznie intuicja, rozumienie kontekstowe i porównywanie z całą dotychczasową wiedzą, też tą "ukrytą", która nie dociera do świadomości. Gdybym używał "myślenia racjonalnego" ni cholery nie udałoby mi się przeczytać tego wszystkiego, co w obcych językach czytałem i czytam. Nie miałbym na to ani czasu, ani cierpliwości, ani talentu do nauki języków, a do tego niekiedy jakiś język potrzebny mi jest tylko do jednej książki czy kilku artykułów. Poza tym zwykle są to teksty bardziej czy mniej specjalistyczne z różnych dziedzin. Tylko myślenie intuicyjne mnie w takim przypadku ratuje. To jest bardzo skuteczne i wygodne narzędzie. Oczywiście jak każde inne ma swoje ograniczenia, które trzeba znać. I jak w przypadku każdego narzędzia (też "myślenia racjonalnego") trzeba się nauczyć do czego i jak go używać. Edycja: Nie pamiętam kto, jakiś znany ściślak, powiedział coś takiego: "matematyk musi mieć doskonałą wyobraźnię, a fizyk jeszcze fantazję do tego". Nie jest to pewnie dokładne, ale taki był sens. Jedno i drugie, wyobraźnia i fantazja, bezpośrednio łączą się z intuicją albo nawet są jej częścią.
  6. Pojęcie "intuicja" jest trochę jak worek, do którego nawrzucane są sprawy różne, niekoniecznie bezpośrednio związane z intuicyjnym myśleniem. Myślenie intuicyjne jest narzędziem, podobnie jak myślenie racjonalne. Skuteczność intuicji (myślenia intuicyjnego), jak w przypadku innych narzędzi, zależy od tego do czego się jej używa i jak się używa. Też od tego, czy potrafi się oddzielić intuicję jako narzędzie myślenia od emocji, takiej czy innej wiary, wpojonych przekonań, chwilowych wrażeń, pogody, hormonów, wrzoda na tyłku itd. Myślenie intuicyjne może być używane świadomie, w sposób całkowicie racjonalny. Z kolei "myślenie racjonalne" tylko częściowo lub pozornie jest rzeczywiście racjonalne. Kamienie nie mogą spadać z nieba. A jednak spadają, żelastwo też. Myślenie racjonalne jest dużo bardziej niż intuicja wrażliwe na błędy w danych wejściowych, ograniczenia logiki formalnej, złożoność itp. Są np. twierdzenia matematyczne, które intuicyjnie są oczywiste, ale formalny dowód nadal nie został znaleziony albo jest tak skomplikowany, że tylko kilka osób na świecie może go zrozumieć. Matematycy bardzo rzadko się w tych swoich intuicjach mylą. Niemal zawsze intuicyjny dowód jest potwierdzany przez formalny. Trudno sobie wyobrazić naukę bez myślenia intuicyjnego. OTW na początku była czystą intuicją, nawet kiedy napisane były już pierwsze wzory. Podobnie było i jest w kwantologii, kosmologii i nie tylko. Racjonalne wnioskowane to zwykle sprawdzian intuicji, a nie dawca nowych idei. Uważam, że nie ma sprzeczności między myśleniem intuicyjnym a racjonalnym. Trudno też je wartościować w kategoriach lepsze/gorsze - zależy to od konkretnej sytuacji, jakie może być bardziej skuteczne.
  7. A sam chciałbym to wiedzieć Dla mnie wygodne i w sumie tyle. Wczoraj ktoś mnie o coś pytał i na szybko przyszedł mi do głowy model "duszkowy", coś na poziomie sześciolatków. Zabawne, ale okazało się to bardzo wygodne, można to dopasować do praktycznie każdej intuicyjnej interpretacji. Zamiast cząstek, fal, pól i całej reszty, wymagającej definiowania itd., tylko "duszki", które mogą w różny sposób się przekształcać i z sobą oddziaływać "Duszki" nie uruchamiają skojarzeń typu "cząstka to taka twarda kulka" i innych takich.
  8. To też ciekawe: http://wyborcza.pl/magazyn/1,151482,19789599,michal-heller-w-zasadzie-lubie-podroze.html
  9. Tu są teoretyczne podstawy: http://repository.ias.ac.in/1903/1/353.pdf warto zwrócić uwagę na rys. 1. Trudno tu mówić o jakimś rzeczywistym "rozbiciu" elektronów. Z pojedynczymi elektronami tego nie da się zrobić. To nie jest rozwalenie elektronu na jakieś części składowe. Chodzi o sposób oddziaływania powłok elektronowych w niektórych układach złożonych, który można opisać tak, jakby elektrony były podzielone (dokładniej chodzi tu o spiny, a nie ładunki). Czyli de facto są to kwazicząstki, wzbudzenia pola tworzonego przez jakiś zespół elektronów (jeśli za cząstkę uznamy elektron w momencie "wybicia go" np. z atomu wodoru) . Tak przynajmniej sprawę rozumiem, może błędnie. Zresztą w ogóle może kiedyś pojęcie "cząstki" stanie się tylko pojęciem historycznym, tak jak np. cieplik. W sumie co to jest ta "cząstka"? Wyobraźnia podpowiada jakąś kulkę, coś takiego. Ale tych kulek nie ma... Jakiś fragment przestrzeni (może być różny), który ma określone właściwości (opisane liczbami kwantowymi), a może też być w takiej czy innej superpozycji... itd. "Cząstka" jest tym (sumą właściwości), co w danej chwili oddziałuje z otoczeniem jak "cząstka" ("pomiar"). A poza tą chwilą jest stanem pola. Może ten opis jest do d., a może i nie całkiem
  10. Jak już na to zwrócił uwagę pps, chodzi tu nie o "zwykłe" cząstki (te z Modelu Standardowego), a o kwazicząstki (https://pl.wikipedia.org/wiki/Kwazicz%C4%85stka), czyli struktury pól, które mają właściwości podobne do "zwykłych" cząstek elementarnych (chociaż nie tylko np. fonony itp.). Tych "elektronów", o których tu mowa, nie ma np. w atomie wodoru czy dowolnym innym. Kwaziczątki tworzą się zwykle w strukturach krystalicznych. To po prostu wygodny sposób opisu zjawisk, które tam zachodzą. Jak już Astro wcześniej: zależy, co rozumie się przez "jest". Czy klasycznie, jako w miarę jednoznacznie zlokalizowany konkretny obiekt, czy mniej klasycznie, jako pewną sumę właściwości danego fragmentu pola (pól), która jest różna od podstawowego ("zerowego") stanu tego pola, traktując jako podstawowy stan pola bez tej cząstki. Wolę ten drugi opis. "Cząstki " w nim nie ma w skonkretyzowanej postaci, "cząstka" pojawia się (zbiera do kupki) dopiero w momencie oddziaływania (np. pomiaru). Czyli faktycznie jest w tym i statystyka, i geometria - jeśli pole potraktujemy jako obiekt geometryczny Czy tak faktycznie jest, nie wiem - dla mnie taki opis jest najwygodniejszy. Źle mi się pisze... pogoda super, jak w środku lata, cały dzień dzisiaj zap... z likwidacją pozimowego syfu, no i ...
  11. Mój też. Nie ma w tej chwili jednego obowiązującego. Można to określić, że jest jakiś zbiór (nieostry) idei, po których można się poruszać bez większego ryzyka, że wyleci się całkiem "z tego, co nauka...". Twoje rozumienie też w tym zbiorze się mieści. A wszelkie tego typu dyskusje czy spory jak nasze zmuszają do 7564. przekombinowania całej układanki. Dzięki, pozdrowienia
  12. Astro już się do tego przyczepił, ale ja bym mocniej to sformułował: matematyka teraz, to już inna matematyka niż na początku 20 w. Zresztą i nasi się mocno do tego przyczynili. Rewolucja była co najmniej tak samo duża, jak w fizyce. Nie znaczy to oczywiście, że "stara" matma stała się bezwartościowa, ale jest mniej więcej tym samym, co fizyka Newtona w fizyce w ogóle. Żeby same grube sprawy wypunktować, jeden ekran by chyba nie wystarczył Załóżmy, że tak rzeczywiście jest. To skąd się ten deterministyczne własności wzięły? Z jakiegoś nadania? Z "abo tak"? Były zawsze? Są wynikiem jakiejś ewolucji? Itp. Przekombinuj konsekwencje każdej z możliwości i ich kombinacje. Ale to dla sportu raczej, bo to początkowe założenie niemal na pewno jest błędne. Pierwszy problem to same "najmniejsze cząstki natury"? Czy takie obiekty w ogóle istnieją? Bardzo prawdopodobne jest, że nie istnieją żadne "cząstki", a tylko pola i ich stany. Drugi problem to nierówność Bella. Bardzo mnie ucieszyło niedawne kolejne potwierdzenie jej słuszności. W jakimś tam uproszczeniu można to zinterpretować tak: nie istnieją na poziomie kwantowym i "podkwantowym" obiekty pryncypialnie deterministyczne. (Pseudo)determinizm wynika ze statystyki. Odnosi się to też do większych skal, naszej czy kosmicznej. Oczywiście może być dużo zastrzeżeń do tak jednoznacznej interpretacji, ale... to niech mnie biją Im dłużej to wszystko obserwuję, tym bardziej jestem przekonany, że deterministyczne "prawa przyrody" są mniej więcej tym samym, co 15 objawień na ścianach mojej chałupy i stado diabłów w chmurach W kontekście tych spraw bardzo ciekawy jest jeden z nowych działów matematyki: automaty komórkowe (cellular automata). Można losowo określić reguły, losowo stan początkowy, i obserwować, co się dzieje, a dzieją się rzeczy bardzo ciekawe. Nie twierdzę, że jest to dokładny model natury, ale coś podobnego, podobnie działającego, być może jest realizowane w naturze. Ścisły matematyczny opis nawet dosyć prostych układów (np. pojedynczy atom) jest w praktyce niemożliwy. Tym bardziej w skali makro. Rzut kijkiem to matematyka absurdalnie złożona. Czy to wina słabości naszej matematyki, czy raczej istoty rzeczy? Stawiam na to drugie - obstawiam zasadę "róbta co chceta" i jej ewolucję w równie "co chceta" środowisku. W razie problemów zawsze jest możliwość uzgodnienia stanowisk przy użyciu sztachet i kłonic No właśnie. Można tak to określić - znajdowanie zależności pomiędzy symbolami, abstrakcjami. Tylko gdzie natura te symbole ma? No ja bym stwierdził, że dokładnie w kaczej dudzie Natura nie używa symboli. Jest konkretna, chociaż nie jest jednoznaczna. Czy rzeczywiście istnieje jednoznaczna granica lub sprzeczność między percepcją koloru a operowaniem na symbolach? Impuls nerwowy, czy raczej ich seria, jest "symbolem", "białość" też. "Biały" to zbiór (rozmyty) wrażeń (percepcji). Jeśli się mylę, to popraw Jak nie dopadnę w księgarni, to zamówię. Ciekawi mnie, co będę twierdził po przeczytaniu Może raczej coś pomiędzy realnością a abstrakcją - stan wirtualny Tak to widzę - ciągłe samouzgadnianie. Holizm? Jeśli wrzuci się w niego k. Gaussa, może bardziej Ci się spodoba W skrócie - uzgadnianie z całością, ale przede wszystkim tą lokalną.
  13. Skuteczność nie jest aż tak duża, jak by się mogło wydawać. Przede wszystkim zanim zacznie się liczyć, trzeba stworzyć model (abstrakcję), która do rzeczywistości ma się kij wie jak. W bardzo wielu przypadkach różne modele (niekiedy nawet sprzeczne) i różne stosowane do nich procedury matematyczne dają równie dobre (lub złe) przewidywania wyników doświadczeń. Drugie: coraz częściej dochodzi się do granicy, na której matematyka przestaje działać, okazuje się bezskuteczna - pytanie czy to wina słabości naszej matematyki, naszych łbów, czy może natura świata ma w nosie matematykę i po prostu robi swoje. Trzecie: wbrew pozorom, matematyka, przynajmniej ta nasza, ma ograniczoną kompletność i spójność - pokazał to m.in. Godel, ale nie tylko on. No i czwarte: gdzie jest ten układ obliczeniowy, "rozum" natury? Na koniec piąte: czy byłby naturze do czegokolwiek potrzebny? Uważam, że nie, wystarczy przypadek - przypadek może wytworzyć dowolną strukturę. 7777777777 może być ciągiem całkowicie przypadkowym. W sumie z tą matematyką może być tak jak z białym światłem (czy dowolnym innym kolorem) - w naturze tego nie ma, a my takie coś widzimy i pomaga nam to w opisie świata.
  14. Tak do łba mi przyszło, że może warto by było, cobyś te swoje wyniki z "Napisano 20 marzec 2016 - 00:25" jakoś ładnie spakował i wysłał tam, gdzie "oni". Zaszkodzić nie zaszkodzi, a radocha może być, kto wie
  15. Astro: Czytałem to rano (się znaczy koło 12. ) - w sumie: jak uratować coś, czego właściwie uratować się nie da... Ockham, chociaż mnich, coraz mocniej brzytwą wywija, a przestrzeń do ucieczki stale się kurczy Hmm... mi się raczej wydaje, że "materia" (czymkolwiek ona jest) nie ma matematyki. Abstrakcje chyba nie są jej potrzebne.
  16. No właśnie, czyli w kontekście mineralogicznym "rodzimy" oznacza "w stanie wolnym", "niezwiązany", a nie "własny". Rodzimy nic w tym przypadku nie mówi o pochodzeniu. Woda związana w minerałach rodzima nie jest, niezależnie czy te minerały pochodzą z pierwotnego formowania planety, z późniejszych przemian, czy np. kosmicznego bombardowania. Woda przyniesiona w kometach jest 100% rodzima. Woda "własna" Marsa rodzima nie była - planety bliskie Słońca formowały się głównie z minerałów ciężkich. Woda w stanie wolnym w pierwotnym dysku była dalej od Słońca, gdzieś od okolic Saturna. Akurat to z rodzimością żadnego związku nie ma. Są w stanie naturalnym, pierwotnym, oryginalnym, nieprzerobione na wisiorki i co tam chcesz.
  17. "Woda rodzima" była madana: i do niego było pytanie.
  18. O to Ci chodzi? http://sysbio.oxfordjournals.org/content/early/2016/02/09/sysbio.syw015.abstract Jeśli tak, to jest to tylko sprawa statystyk, a nie samej ewolucji. No i trudno uznać, że coś tu jest udowodnione. Tu trochę robali: https://datadryad.org/bitstream/handle/10255/dryad.107571/Boucher%26De%CC%81mery_Online_Appendix.pdf?sequence=1
  19. Nie o samo spanie chodzi, a o sikanie Jak się śpi 7-8 godzin, po przebudzeniu zwykle chce się sikać... to normalne. Ale zauważyłem, że po 3-4 h snu, a często tak śpię, sikać się chce dużo bardziej. Po 12 (też mi się zdarza) prawie wcale... Kilka razy przesypiałem i 24 z krótkimi przerwami, sikać się nie chciało. Chodzi o ten mechanizm. Kiedyś to wykorzystałem bez snu. Łączony lot, trzy samoloty, do tego przerwy, w sumie gdzieś ok. 30 godzin. Zachciało mi się w czasie drugiej odprawy, ale nie było możliwości - odprawa na płycie lotniska, kolejka 200 sztuk w tym baby, kraj muzułmański (gdybym miał na sobie dżalabiję mógłbym kucnąć gdzieś z boku, oni tak robią, ale byłem w zwykłych ciuchach), odprawa prawie trzy godziny (parę dni wcześniej był zamach, robili dokładny kipisz)... musiałem przetrwać i o sprawie zapomnieć. A później mi się już po prostu nie chciało, aż do chałupy w WAW prawie dobę później. Czyli jest to do zrobienia :D Mam czasem takie sny, to właśnie ta 3.-4. godzina. Zwykle celem jest opona ciężarówki. Nie wiem dlaczego, bo nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek psim sposobem oponę obsikał. Dawniej budziło mnie to natychmiast, ale kiedy przekonałem się, że nic się nie dzieje, nie robi to już wrażenia. Zwróć uwagę na przeponę, kiedy raz załapiesz co z nią trzeba zrobić, będziesz miał problem z głowy. Teraz robisz to samo, ale przypadkowo, w czasie oddychania. Jest też inna metoda - "zduszenie". Nabrać trochę powietrza, lekko się zgiąć, wytworzyć ciśnienie między przeponą a paszczą i przetrwać tak ze dwa czknięcia, Trzeciego zwykle już nie ma, ale ta metoda jest widoczna i mniej skuteczna. Bezpośrednie rozluźnienie przepony jest dużo lepsze. Łatwo, skutecznie i z uśmiechem na paszczy
  20. Tak, zgoda - jako obiektywna metoda badawcza introspekcja jest praktycznie bezwartościowa (dlatego dokładałem tyle zastrzeżeń ). Natomiast indywidualnie, szczególnie w połączeniu z porządnie zrobionymi profesjonalnymi testami (nie takimi z pisemek, chociaż i tam niekiedy niezłe się trafiają) + jako takim zapoznaniem się ze sprawami teoretycznymi, może dać dobre efekty. Sam się o tym na sobie przekonałem. Jestem pieprznięty, czego przed otoczeniem nie ukrywam, zawsze byłem porąbany, od dziecka - teraz nazywa się to zespół Aspergera, dawniej było hurtem pakowane do socjopatii i okolic. ZA też nie jest jednoznaczny, bo z różnych elementów się składa i w różnych proporcjach w mieszaninie siedzą. Kiedy - >40 la temu - pojawiłem się u jednej pani psycholog, którą poprosiłem o przetestowanie, sprawa tak wyglądała, że po kilku godzinach skończyło się na wciągniętym z dna najniższej szuflady teście dla zatwardziałych recydywistów i baaardzo ciekawą miną owej pani Nie pamiętam nazwiska tej pani, ale przyznać muszę, że w swoim fachu była doskonała - to, co wtedy mi powiedziała, do teraz sprawdza się w jakichś 80-90 procentach. A mówiła chyba z godzinę. W dużej części było to potwierdzenie tego, co już wcześniej wiedziałem właśnie z introspekcji i różnych psychozabaw z sobą samym, ale powiedziała też bardzo dużo ważnych rzeczy na przyszłość. Uchroniło mnie to przed wpakowaniem się w różne sytuacje, które są całkiem nie dla mnie. Żyję dziwacznie (do "normalnego" się nie nadaję), zawsze byłem, jestem i będę odmieńcem, dziwolągiem itd. Z otoczeniem mam ogólnie bardzo dobre układy, na ogół dosyć luźne (zawsze poza grupą, z wyjątkiem grup czysto zadaniowych), ale przyjazne (no chyba, że...). Odpowiednio wykorzystywane cechy aspergerowca pozwalają mi żyć bardzo ciekawie, a w sytuacjach kiedy to przydatne ("tego zrobić się nie da") lub konieczne ("napierdalanka") dają sporą przewagę nad "normalsami". Tak przy okazji - dużym błędem większości aspergerowców i im podobnych jest staranie się za wszelką cenę dopasowania się do otoczenia. To niewykonalne. Z kanarka nie zrobi się cytryny i odwrotnie. Nie ma sensu próbować. Lepiej nauczyć się używania tych narzędzi, które się ma. Wracając do introspekcji - w praktyce nie jest istotne, czy wyobrażony mechanizm działania jest zgodny z faktycznym, ważne jest, czy umożliwia skuteczne działanie. Sytuacja jest podobna jak w kwantologii - być może kwantologiczne robale nie opisują żadnej istniejącej rzeczywistości, ta rzeczywistość może wyglądać inaczej, ale umożliwiają dobre przewidywanie wyników eksperymentów, konstruowanie takich czy innych ustrojstw itd. Podobnie jest z "wglądem wewnętrznym". Jako indywidualne narzędzie może być bardzo skuteczny. Jest w tym też trochę ryzyka - można odjechać w niewłaściwą stronę. Trzeba uważać i mieć to wszystko, szczególnie różne "zabawy", stale pod kontrolą. Pierwsze to najmniejszy problem - trochę trudno opisać jak to się robi, ale spróbuję: na moment wstrzymujesz oddech, później bardzo delikatnie wciągasz nosem powietrze (tylko przeponą) i jak przepona trochę się obniży, całkiem ją rozluźniasz, i wszystkie flaki w okolicy też. Trzeba to załapać. Później to już robi się całkiem automatycznie i bezpośrednio, bez całej tej procedury. Po prostu rozluźnia się co trzeba i koniec, jedno czknięcie to max., ale na ogól działa to już w momencie, kiedy czkawka ma się zacząć, tak że i to jedno jest całkiem "byle jakie" albo i ledwie wyczuwalne Drugie jest możliwe, jeśli nie ma jakiejś choroby... ale nie polecam próbować, chyba że sytuacja do tego w bezwzględny sposób zmusi. Przede wszystkim trzeba całkowicie wyłączyć myślenie o sikaniu i przetrwać "kryzys". No i oczywiście nie można w tym czasie pić. Spałeś kiedyś 24+h np. z małymi przerwami? Nie trzeba wtedy sikać. Za to warto nauczyć się przerywać sikanie w dowolnym momencie. Łatwe i przydatne
  21. Co to ta "woda rodzima"? Jak ona się tam urodziła?
  22. Jeszcze fajniejsze jest wybudzanie z narkozy Ubaw miałem niezły, do teraz w szczegółach pamiętam, chociaż już ponad 30 lat minęło. Wydaje mi się jednak, że ani sen (w tym sny), ani alkohol, ani narkoza, ciągłości nie przerywają. Nie potrafię teraz określić co się z tym dzieje, "zawieszenie" nie będzie odpowiednie, bo "to" działa nadal, tylko nie jest dostrzegalne bez odpowiedniego przygotowania. O tym, że to przetwarzanie nie zostaje przerwane, mogą świadczyć moje zabawy z różnymi stanami świadomości - głownie sen i alkohol, ale też niektóre narkotyki. Już od dawna, nie pamiętam nawet od kiedy, mogę sny z dużą skutecznością (> 50%) programować, oczywiście jak mi się chce, bo z reguły ciekawsze jest, kiedy "same się robią". Ale wtedy mogę w dowolnym momencie w sen się włączyć i sterować nim, coś jak taki interaktywny film. Od niepamiętnych czasów nie śnią mi się żadne koszmary i inne takie. Przeciwnie, często budzę się na raty, bo "a jeszcze jeden sen sobie strzelę" Z alkoholem i narkotykami (jedno i drugie lubię, ale nie za często) jest podobnie. Przez cały czas kontroluję swój stan, mam pełną świadomość tego, w jakim stopniu jestem narąbany i co w danej chwili robię. Pozwalam sobie wtedy na dużo, wygłupiam się, przewracam, kiedy na nogach nie mogę się utrzymać (zawsze mnie to bawi ) i co tam jeszcze, ale są nieprzekraczalne granice - nigdy nie jestem agresywny (na trzeźwo potrafię być nawet bardzo agresywny, jak ktoś na to sobie zasłuży), na pewno nie pojadę samochodem, w seksie też jest limit - może dziać się wszystko, co nie grozi zrobieniem dzieciaka, włącza się wtedy bardzo skutecznie działający wyłącznik Zresztą i w innych sytuacjach ten "kontroler" działa (np. co jakieś 10 lat dla oczyszczenia wpuszczam się w 2-3 miesięczne deprechy, z których później wychodzę "na pstryk"). Zawsze znam swój aktualny stan, tak jakby jeden we mnie siedział schlany, a drugi jak świnia trzeźwy. Nie jest to żadne rozdwojenie jaźni, to ten sam osobnik, tyle że w dwóch rolach. Piszę o tym dlatego, że świadczy to o nieprzerwanym działaniu tego "pola świadomości" - też w sytuacjach, kiedy pozornie "to" nie działa. To nadal działa, ale w sposób, który nie jest widoczny z poziomu aktualnej świadomości czymś tam zaburzonej. Prawdopodobnie działa to też w czasie narkozy, a może i w niektórych przypadkach śpiączki, ale w takich przypadkach sprawdzenie może być bardzo trudne. To co opisałem każdy czy prawie każdy może sobie wyćwiczyć. Nie całkiem to łatwe, ale zrobić się da, nie ma w tym żadnej magii. Jeśli chodzi o świadomość blaszaków - przypuszczam, że będą miały świadomość, ale własną, a nie klonowaną z ludziów. Będzie można ją w jakimś stopniu programować, podobnie jak programuje się świadomość ludzi, ale ani w jedną stronę, ani w drugą, nie da się tego przenieść 1:1. Nie chodzi mi przy tym o naśladowanie zachowania konkretnej osoby, jej reakcji itp. To potrafi robić każdy dobry aktor, ale później i tak "wróci do siebie" - może trochę zmieniony, z nowymi doświadczeniami, jednak nawet gdyby 20 lat grał Einsteina, to nowego TW nie wykombinuje, no chyba, że i bez tej gry mógłby to zrobić
  23. Uważam, że nie, że ten "kod" jest produktem fizycznych struktur (mózg i reszta organizmu) i poza nimi istnieć nie może, ale sam fizyczny nie jest (magicy i jasnowidze sio! ). Nie istnieje też jako jednoznaczny zapis na jakimkolwiek nośniku. Nie można go w całości ani zapisać, ani odtworzyć. Nie jest też możliwe "zamrożenie" go w czasie. Wejdę na teren gęsto naszpikowany tabliczkami "Ahtung minen!", ale niech będzie... Wyobrażam sobie to jako "pole świadomości", strukturę tworzoną przez abstrakcje, pojęcia, odczucia, wrażenia itp. Istnieje tylko przez "dzianie się". Przerwanie tego "dziania się" niszczy jego strukturę. Struktura może być utworzona na nowo na podstawie całości informacji zapisanych w organizmie (nie tylko w mózgu!), ale będzie inna od pierwotnej (pełny zapis struktury nie istnieje). Może być na tyle inna, że nie będzie możliwa identyfikacja "ja". Coś w rodzaju tego, jakby komuś wycięto 20 lat życiorysu (powrót do "ja" 20 lat młodszego) albo odwrotnie - by przeskoczył do "siebie" za 20 lat, bez zachowania ciągłości. Podobne przypadki bywają, zwykle to "ja" trzeba tworzyć od nowa, z różnym skutkiem. To co napisałem, to tylko moje "bla bla", m.in. na podstawie kilkudziesięciu lat eksperymentów z własną puszką galarety Ale to tylko pojedyncza puszka, w dodatku mocno już rozbełtana. Nie wiadomo, co tam jeszcze jest "prawdziwe", a co jest już tworem sztucznym. Sam tego już nie wiem. Nawet pomijając ograniczenia wynikające z kwantologii, pozostają sprawy takie jak granice redukcjonizmu, problem złożoności, nieliniowość, +++ No i oczywiście, jako podstawowy "determinizm <-> losowość". Bawiliśmy się ostatnio liczbami pierwszymi... reguła skrajnie prosta, algorytm dla kilku pierwszych też, a później? Później gucio, pozostaje sito, jak neandertalczyk 70000 lat temu z ziarnami traw, coby pluskwiaków (niektóre paskudne w smaku ) się nie najeść. Do jakiego "trochę inaczej" będzie "mną"? "Ja" musi być w miarę spójne, tych "ja" niespójnych pełno w domach bez klamek. Ile można zmienić, szczególnie nagle, żeby zachowana była spójność? Znane są takie przypadki, że np. dziewczyna miała krzywy nos, zrobiła operację, wyszło super, wszystkim się podobało i na początku jej też, a po jakimś czasie powrót do lekarza z płaczem... że chce dostać stary nos, bo z lustra patrzy na nią jakaś obca baba. W ogóle z tymi operacjami plastycznymi jest ciekawie. W większości przypadków wszystko jest ok., ale niektórzy (częściej niektóre) wpadają w "ciąg". Sądząc po efektach trudno uznać, że jest to dążenie do jakieś ideału. Raczej chodzi tu o problem z samoidentyfikacją. Jednoznaczne było to w przypadku Jacksona. A to tylko drobna zmiana nosa albo czegoś innego, często obiektywnie korzystna. Czyli... ile tego "trochę inaczej" Twoje "ja" wytrzyma, żeby tym w miarę spójnym "ja" zostało?
  24. Jajcenty i glaude już po tym walcem przejechali, ale... kim właściwie są ci "filozofowie"? Bo tak akurat się składa, że "filozofią natury" zajmują się - szczególnie w ostatnich czasach, a podobnie było np. w Grecji - głównie sami badacze tej natury. Fizycy często zastrzegają się na wszystkie świętości, że "ja tu tylko liczę", a jak się czyta to "tylko liczenie" (lub słucha wykładu), to robale są bardziej uzasadnieniem treści filozoficznej, niż treścią samą w sobie. Wielu zresztą otwarcie przyznaje się do filozofowania. Każdy popularyzatorski tekst, wykład czy wywiad, to praktycznie czysta filozofia ("a jaki to byt pod tymi wzorkami może siedzieć" itp.). Nie tylko z fizykami tak jest - dotyczy to też biologów, matematyków (chociaż czy matematyka to "natura"? hmm...). Przywołany tu Popper też fizykę studiował, nawet jej uczył. Kotarbiński - m.in. matematyka, fizyka, logika. I tak dalej. Faktem natomiast jest, że "czyści filozofowie" ("humanistyczni") naturą niezbyt chętnie się zajmują, i różnie im to wychodzi, kiedy się zajmą. Najpierw, w średniowieczu, natura stała się mało ważna, ważny był Bóg i jego sprawy, a w czasach ostatnich nauki przyrodnicze, szczególnie ścisłe, mocno filozofom (tym typowym) odjechały. Łatwiej i wygodniej mielić w nieskończoność "odwieczne problemy egzystencjalne" i inne takie kity. Chociaż czasem i z tego coś ciekawego wyniknąć może (to tak na wszelki wypadek napisałem ). Świadomość & co. to od zawsze superpapu dla filozofów. I - a niech mnie zatłuką nawet - tysięczny przemiał i trawienie tego samego pasztetu nie przynosi efektów znacząco lepszych niż to, co zwykły ludź, bardziej niż przeciętnie interesujący się naukami przyrodniczymi, może wykombinować, kiedy zajrzy pod własną pokrywkę. Do tego pozna trochę "odmiennych stanów" w taki czy inny sposób wywołanych, trochę potrenuje, w podstawowym stopniu będzie obserwował to, co dzieje się w biologii, itd. Przesadziłem? Może trochę, ale raczej niewiele. Dużo tu roboty dla badaczy mózgu, w ogóle biologów, fizyków, informatyków, ale dla filozofów... faktycznej roboty mało, ale ile publikacji można puścić, i ile cytowań zarobić... no dobra, już się nie znęcam Co do przenoszenia świadomości. Raczej nie wszystko będzie można przenieść. Na jedną z trudności wskazał glaude. Sformułował bym to może trochę inaczej. Nie wszystko jest czysto fizyczne (chociaż moim zdaniem nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek magią etc.) - istnieje taka część świadomości, którą bym nazwał "indywidualnym dynamicznym kodem" tworzonym przez każdego osobnika oddzielnie, chociaż w powiązaniu z otoczeniem biologicznym i kulturowym (to te qualia, świadomość fenomenalna, ale nie tylko). Działać tu może zasada podobna do kwantowego zakazu klonowania (https://en.wikipedia.org/wiki/No-cloning_theorem). A bez tego osobnik nie będzie "sobą", takim jak przed klonowaniem świadomości. Będzie podobny, ale nie taki sam. Może to zresztą nie jest jakiś wielki problem, bo ten "kod" jest dynamiczny, różne zdarzenia powodują jego zmianę ("wcześniej byłem inny"), czyli i ta nowa inność nie musi przeszkadzać. Ale problemem podstawowym może być samo odczytywanie danych z nośnika (mózgu) bez zniszczenia innych danych. A co do "nie wszystko jest czysto fizyczne" - książka jest fizyczna, literki na niej też, znaczenie słów można zapisać w algorytmach zapisanych na nośniku, ale wrażenie (emocje itd.) jakie te słowa wywołują u danego osobnika jest niemożliwe do ścisłego zakodowania - to jego indywidualny kod (abstrakcja), który może zmieniać się z sekundy na sekundę pod wpływem praktycznie nieskończonej ilości czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Bez odtworzenia całego organizmu, z całym indywidualnym układem hormonalnym, zmysłami (u każdego działają trochę inaczej) itp., itd., ta dynamika nie będzie mogła być odtworzona, będzie inna. To moje przypuszczenie, opisane tak (byle jak), jak w danym momencie podpowiedział mi "indywidualny kod"* * - tylko proszę mi tu nie mieszać "dusz" i innych takich dziwolągów!
  25. Dla zabawy policzyłem sobie ilość "zdarzeń", czyli czterowymiarowych punktów czasoprzestrzeni obserwowalnego Wszechświata, od walnięcia do teraz. Liczyłem w jednostkach Plancka... wyszło ~10144 sztuk. Może gdzieś się walnąłem przy wklepywaniu danych do kalkulatora, ale jakie to ma znaczenie przy tych 90 milionach rzędów wielkości między trochę mniejszymi a trochę większymi liczbami Afordancji :D A tak przy okazji jak już o trochę większych liczbach... - może ktoś by sprawdził, czy przypadkiem liczba Grahama +1 lub -1 jest liczbą pierwszą. Jest chętny? Bo mój kalkulator chyba się nie wyrobi Albo... załóżmy, że każde zdarzenie z tych 10144 sztuk może mieć n stanów (odpowiedników stanów pozycji w zapisie pozycyjnym) i potrafimy tak uporządkować zdarzenia, żeby wyszedł z tego n-kowy zapis pozycyjny liczby Grahama. Jakie by musiało być to "n"? No i tak z rozpędu, jak ktoś sobie już z tym poradzi, to może jeszcze dla relaksu trochę kombinatoryki - mamy te 10144 sztuk 4D punktów. Łączymy każdy z każdym. Ile takich wszechświatów by trzeba zużyć, coby ilość połączeń była większa od liczby Grahama. To ostatnie może by nawet dało się jakoś policzyć.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...