-
Liczba zawartości
37636 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Pierwszy instrument dla Teleskopu Jamesa Webba gotowy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
NASA i ESA (Europejska Agencja Kosmiczna) ogłosiły zakończenie prac nad pierwszym instrumentem naukowym, który zostanie zamontowany na Teleskopie Kosmicznym Jamesa Webba. Ponad 200 inżynierów przez ponad 10 lat pracowało nad Mid InfraRed Instrument (MIRI) - kamerą tak czułą, że pozwoliłaby dostrzec z Ziemi świeczkę zapaloną na jednym z księżyców Jowisza. MIRI to pierwszy z czterech instrumentów, które wejdą w skład teleskopu. Pozostałe to Near InfraRed Camera (NIRCam), Near InfraRed Spectrograph (NIRSpec) oraz Fine Guidance Sensor/Near InfraFred Imager and Slitless Spectrograph (FGS-NIRISS). MIRI powstawał w Wielkiej Brytanii, skąd trafi do Goddard Space Flight Center, gdzie budowany jest Teleskop. Kamera pozwoli astronomom obserwować formowanie się planet w odległych systemach gwiezdnych, umożliwi oglądanie obiektów przesłoniętych pyłem kosmicznym. To najdoskonalsza na świecie kamera pracująca w podczerwieni. W przewidywalnej przyszłości ludzkość nie stworzy żadnego równie doskonałego instrumentu tego typu. Kamera przeszła już odpowiednie testy w specjalnie do tego celu przystosowanym brytyjskim laboratorium. Sprawdzano podczas nich m.in. czy będzie w stanie wytrzymać temperatury panujące w przestrzeni kosmicznej. W podróż do Ameryki MIRI ruszy w specjalnym kontenterze, który będzie chronił instrument przed wilgocią i utrzymywał stałą temperaturę. Następnie w amerykańskich laboratoriach rozpocznie się długotrwały proces montowania MIRI, później kamerę czekają dwa lata testów mających na celu sprawdzenie współdziałania MIRI z innymi urządzeniami. Dopiero po tych testach zostanie zamontowana pozostała część optyczna teleskopu i całość ponownie będzie testowana. Wysłanie Teleskopu Jamesa Webba w kosmos zostało zaplanowane na rok 2018. -
Mikrobiom to bakterie, które zamieszkują organizm człowieka, pomagając mu m.in. w trawieniu czy chroniąc przed chorobami. Ostatnio mówi się o nim coraz więcej, jednak jak słusznie zauważają niektórzy naukowcy, dotąd skupiano się na mikrobiomach bogatych populacji z Europy, Ameryki Północnej i Japonii. Jak wobec tego mają się sprawy z "rezerwatami" bakteryjnymi ludzi z krajów rozwijających się? By odpowiedzieć na to pytanie, Tanya Yatsunenko, Rob Knight, Jeffrey Gordon i inni przeprowadzili duże międzynarodowe badania. Zebrali i przeanalizowali próbki kału 3 populacji: 100 przedstawicieli amazońskiego plemienia Guahibo, 115 osób z czterech malawijskich wiosek oraz 316 Amerykanów z trzech miast. Wiek badanych był bardzo zróżnicowany: od noworodków po 70-latków. Okazało się, że we wszystkich 3 populacjach noworodki najbardziej różnią się florą jelitową: zarówno pod względem liczby gatunków bakterii, jak i genów. Później, zwłaszcza w pierwszych trzech latach życia, następują dwa zjawiska: z jednej strony różnicowanie mikrobiomu, z drugiej międzyosobnicze ujednolicenie. W ten sposób dorośli uzyskują, w porównaniu do dzieci, bardziej rozbudowany mikrobiom, lecz jednocześnie są do siebie bardziej podobni. Nie wiadomo, dlaczego się tak dzieje, ale dzięki najnowszym badaniom zyskujemy wskazówkę, że jak to podsumowuje Knight, mikrobiom dojrzewa wg spójnego programu rozwojowego. Jelita dzieci są zdominowane przez rodzaj Bifidobacterium. Występują u nich również geny odpowiedzialne za produkcję kwasu foliowego - związku z grupy witamin B, który reguluje wzrost i działanie komórek, a także korzystnie wpływa na układ nerwowy. W miarę dojrzewania geny te zanikają i bakterie jelitowe, które kiedyś umożliwiały syntezę tej substancji, muszą zostać zastąpione źródłami z diety, np. szpinakiem czy brokułami. W tym samym czasie powszechniejsze stają się geny związane z innymi witaminami: B12, B1 czy B7. Yatsunenko ujawniła, że mikrobiomy dorosłych można uporządkować w pewnym spektrum, którego końce wyznaczają beztlenowe rodzaje Bacteroides i Prevotella. W 2011 r. ukazały się wyniki badań Peera Borka, który postulował, że mimo dużej różnorodności da się wyróżnić 3 definiowane przez skład bakteryjny eneterotypy. Każdy eneterotyp miał być charakteryzowany przez stosunkowo duży udział pojedynczego rodzaju: Bacteroides, Prevotella lub Ruminococcus. Badania przeprowadzone przez innych naukowców na większej grupie dorosłych Duńczyków i Hiszpanów nieco przedefiniowały eneterotypy i rozmyły granice między nimi, jednak sam Bork twierdzi, że ma w zanadrzu dowody na potwierdzenie słuszności swoich enterotypów, a Yatsunenko nie wspomina o trzecim z nich (Ruminococcus/Methanobrevibacter), bo wykorzystała technikę niewrażliwą na rzadsze mikroorganizmy. Wspominaliśmy o podobieństwach, jakie są jednak różnice między Guahibo, Amerykanami a Malawijczykami? Maluchy z Amazonii i Malawi dysponują większą liczbą bakteryjnych genów związanych z produkcją witaminy B2. Ponieważ występuje ona w mleku matki, mięsie i nabiale, niewykluczone, że mali Amerykanie pozyskują więcej B2 właśnie z mleka dobrze odżywionych mam i nie muszą się przejmować innymi źródłami zaopatrzenia. Jako oseski Guahibo i Malawijczycy mają też więcej genów odpowiedzialnych za przyswajanie cukrów z mleka. Gdy zaczynają jeść pokarmy w rodzaju kukurydzy, geny te zaczynają zanikać i zastępują je te odpowiadające za rozkład skrobi i innych węglowodanów złożonych. U Amerykanów, którzy przez całe życie polegają na cukrach prostych, jest dokładnie na odwrót. Geny umożliwiające ich pozyskiwanie stają się w miarę rozwoju coraz popularniejsze. W wenezuelskich i malawijskich przewodach pokarmowych występuje więcej bakterii Prevotella. Potwierdza to wyniki wcześniejszych badań, które wykazały, że dieta wysokowęglowodanowa sprzyja Prevotella, natomiast wysokotłuszczowa i wysokobiałkowa Bacteroides. Odzwierciedla to tendencję do jedzenia głównie roślin albo mięsa (mikrobiom Amerykanów przypomina mikrobiom drapieżników i pozwala rozkładać białka, natomiast Guahibo i Malawijczycy są bardziej jak roślinożercy, w których mikrobiomie występują geny umożliwiające rozkład skrobi).
-
Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN) alarmuje, że nadmierne odławianie ryb z rodziny graników grozi zagładą wielu gatunków. Graniki żyją na rafach koralowych i są cenione dla swojego smacznego mięsa. Działająca w ramach IUCN Komisja ds. Przetrwania Gatunków sprawdziła status 163 gatunków graników na całym świecie. Z badań wynika, że jeśli ryby będą odławiane tak, jak obecnie, to 20 gatunkom (12%) będzie groziło wyginięcie, a kolejne 22 gatunki (13%) będzie trzeba uznać za zagrożone. Ryby to jedne z ostatnich zwierząt, które są przez człowieka pozyskiwane ze swojego naturalnego środowiska w sposób przemysłowy. Graniki to jedna z najbardziej pożądanych rybich rodzin. Niestety, w społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie, że zasoby morskie są nieskończone. Aby ocalić graniki i inne stworzenia żyjące w oceanach musimy zmienić to przekonanie - mówi doktor Luiz Rocha z California Academy of Sciences. Specjaliści oceniają, że w 2009 roku odłowiono co najmniej 90 milionów graników, czyli 275 000 ton. To o 25% więcej niż w roku 1999 i aż o 1600% więcej niż w roku 1950. Znikanie graników z raf koralowych zaburzy równowagę całego ekosystemu, gdyż drapieżniki te odgrywają olbrzymią rolę w kontroli populacji innych stworzeń. Niestety walka o uratowanie graników będzie trudna. Ryby te są bardzo drogie, ich odławianie przynosi rocznie miliardy dolarów zysku. Ponadto dojrzałość płciową osiągają w wieku 5-10 lat, co oznacza, że olbrzymia część ryb nie zdąży się rozmnożyć, zanim zostanie złowionych. Co gorsza graniki zwykle odławiane są podczas sezonu godowego, gdyż rybacy wykorzystują fakt, iż wówczas ryby gromadzą się w określonych miejscach.
-
Prosty test rysunkowy pozwala przewidzieć ryzyko zgonu starszych mężczyzn po pierwszym udarze (przemijającym ataku niedokrwiennym). Naukowcy z Uniwersytetu w Uppsali wykorzystali dane z badania podłużnego Uppsala Longitudinal Study of Adult Men, w ramach którego przyglądano się różnym czynnikom ryzyka chorób serca i udaru u 2322 mężczyzn, odkąd skończyli oni 50 lat. Obecne studium objęło 919 uczestników ULSAM, których w wieku 65-75 lat zbadano za pomocą testów poznawczych. Ich losy śledzono przez 15 lat - od 1991 do 2006 r.. W badanej grupie 155 osób przeszło udar. Dwudziestu dwóch pacjentów zmarło w ciągu miesiąca od zdarzenia, a ponad połowa (54%) średnio po 2,5 roku. W momencie, kiedy ochotnicy byli zdrowi, zbadano ich za pomocą MMSE (ang. Mini-Mental State Examination), krótkiego narzędzia przesiewowego do oceny otępień, oraz TMT (ang. Trail Making Test). W ramach tego ostatniego poproszono ich o połączenie w porządku rosnącym kółek z liczbami w środku. Należało to zrobić tak szybko, jak to tylko możliwe. Po wzięciu poprawki na wiek, wykształcenie, grupę społeczną oraz tradycyjne czynniki ryzyka udaru, okazało się, że w porównaniu do mężczyzn z wynikami TMT zaliczanymi do najlepszej jednej trzeciej, panowie, których wyniki uplasowały się w najgorszych 30%, ok. 3-krotnie częściej umierali po udarze. Podobnego związku nie wykryto w przypadku wyników MMSE. Szwedzi uważają, że test wychwytuje ukryte uszkodzenia naczyń krwionośnych mózgu, kiedy nie występują jeszcze żadne inne oczywiste objawy. Dr Bernice Wiberg, główna autorka studium, twierdzi, że ze względu na prostotę i niski koszt, tego typu testy można wykorzystywać w klinice na równi z tradycyjnymi metodami, takimi jak mierzenie ciśnienia oraz wywiad dotyczący palenia [...].
-
Nadchodzi lato, więc z pewnością usłyszymy w mediach o bezmyślnych kierowcach, którzy pozostawili w upale w zamkniętym samochodzie zwierzęta lub małe dzieci, narażając je na śmierć. Tymczasem, jak twierdzi brytyjski wynalazca Julian Preston-Powers, już teraz większość samochodów wyposażonych jest w technologię, która pozwala na uratowanie dzieci czy zwierząt zamkniętych w samochodach. Mowa tutaj o czujnikach zbliżeniowych, które maja na celu zabezpieczenie samochodu przed kradzieżą poprzez wykrywanie ruchu w pobliżu pojazdu. Zdaniem Prestona-Powersa takie czujniki można z łatwością przeprogramować w taki sposób, by wykrywały też drobne ruchy w kabinie samochodu. Jeśli zaś stwierdzą taki ruch wewnątrz zamkniętego pojazdu, mogą uruchomić mechanizm uchylania szyb oraz włączyć światła awaryjne, by poinformować przechodniów o problemie. W internecie znajdziemy wiele historii opowiadających o rodzicach, którzy zostawili w samochodzie dziecko i ono zmarło. To może się zdarzyć już wtedy, gdy temperatura na zewnątrz wynosi 21 stopni Celsjusza. Jeśli mój pomysł ocali chociaż jedno dziecko lub jednego psa od śmierci w samochodzie, to warto jest go wdrożyć - mówi wynalazca. Odpowiedniego przeprogramowania czujników można by z łatwością dokonać podczas wizyty w warsztacie samochodowym.
-
Podczas badań na myszach z cukrzycą typu 2. zespół z Uniwersytetu w Coimbrze stwierdził, w jaki sposób choroba wpływa na hipokamp, prowadząc do utraty pamięci. Co ciekawe, da się temu zapobiec, stosując kofeinę. Rodrigo Cunha twierdzi, że zmiany neurodegeneracyjne powodowane przez cukrzycę są takie same jak w przypadku początkowych stadiów różnych chorób neurodegeneracyjnych, np. alzheimeryzmu czy parkinsonizmu. Oznacza to, że w ich przypadku kofeina lub działający na podobnej zasadzie lek również mogłyby zadziałać. Portugalczycy podkreślają, że jeśli weźmie się pod uwagę, że kawa jest drugim pod względem popularności napojem świata (pierwsze miejsce zajmuje, oczywiście, woda), aż prosi się, by lepiej zrozumieć wpływ kofeiny na funkcjonowanie pamięciowe. Zespół porównywał 4 grupy gryzoni: zwierzęta z cukrzycą lub bez, którym podawano wodę z kofeiną lub bez (był to odpowiednik ludzkich 8 filiżanek dziennie). Okazało się, że długotrwała konsumpcja alkaloidu prowadziła do ograniczenia przyrostu wagi na wysokotłuszczowej diecie oraz spadku poziomu cukru, a także zapobiegała utracie pamięci. Oznacza to, że kofeina może chronić zarówno przed cukrzycą, jak i wywołaną toksycznym stężeniem glukozy encefalopatią. Cunha i inni stwierdzili, że u myszy z cukrzycą w rejonie hipokampa następowała degeneracja synaps oraz astroglioza (w ramach której astrocyty, największe komórki glejowe, zastępują miejsca po obumarłych neuronach). Kofeina nie dopuszczała do rozwoju tych anomalii. Chcąc opracować lek działający jak kofeina, akademicy musieli się przyjrzeć reagującym na alkaloid receptorom adenozynowym A1R oraz A2AR z hipokampa. Wydaje się, że kluczowym elementem układanki musi być A2AR, ponieważ gęstość jego rozmieszczenia była wysoka u zwierząt z cukrzycą, lecz osiągała normalny poziom po "terapii" kofeiną. Potwierdzałoby to wyniki wcześniejszych badań, że inhibicja A2AR chroni przed degeneracją synaps i zaburzeniami pamięci. Podsumowując, Portugalczycy stwierdzili, że cukrzyca wpływa na pamięć, prowadząc do degeneracji synaps, astrogliozy oraz wzrostu liczby receptorów A2AR. Jako że uszkodzenie synaps i astroglioza są typowe nie tylko dla cukrzycy, ale i dla różnych chorób neurodegeneracyjnych, kofeina, a właściwie zaprojektowany na jej wzór lek, może być ratunkiem dla naprawdę sporej grupy ludzi. Codzienne spożywanie odpowiednika dawki zastosowanej w eksperymencie byłoby trudne, należy jednak pamiętać, że umiarkowana konsumpcja kawy nadal zapewnia korzyści: umiarkowane, ale jednak. Ważne też, że uzyskane wyniki można wykorzystać podczas projektowania leku silniejszego i bardziej wybiórczego od kofeiny. Wkrótce rozpoczną się testy pochodnych kofeiny, które działają jak wybiórczy antagoniści receptorów adenozynowych A2AR.
-
Fińska firma Ahlstrom zapowiedziała, że w przyszłym roku rozpocznie sprzedaż tapety blokującej sygnał Wi-Fi. Finowie licencjonują technologię produkcji tapety od Instytutu Technologii w Grenoble (Grenoble INP). Wspomniana tapeta zawiera cząsteczki srebra, dzięki czemu blokuje do trzech różnych częstotliwości radiowych. Po nałożeniu tapety na ścianę, można ją przykryć dowolną zwykłą tapetą. Niewykluczone, że powstanie też wersja na podłogę i sufit, dzięki czemu pomieszczenie będzie jeszcze lepiej izolowane. Fińska tapeta nie będzie pierwszym tego typu produktem. Już w 2004 roku brytyjski Ofcom zamówił podobne rozwiązanie w BAE Systems. Firma stworzyła tapetę, w której do blokowania sygnału użyto miedzianych drutów. Była ona niezwykle kosztowna. Cenę metra kwadratowego oszacowano na 500 funtów. Finowie obiecują, że ich tapeta będzie sprzedawana w cenie przeciętnej tapety ze średniej półki.
-
Badacze z Microsoft Research udostępnili film, który pokazuje ich prace nad wykorzystaniem mikrofonu i głośników do sterowania komputerem za pomocą... gestów. Inżynierowie wykorzystują przy tym efekt Dopplera, dzięki któremu powstaje różnica w częstotliwości pomiędzy falą wysyłaną, a rejestrowaną przez obserwatora poruszającego się względem fali. Użycie mikrofonu i głośnika oznacza, że urządzenia nie muszą być wyposażone w żadne specjalne czujniki ruchu. Pozwala też na wykorzystywanie tej techniki w już istniejących komputerach. Głośniki urządzenia emitują dźwięk, a mikrofon rejestruje zmianę jego częstotliwości spowodowaną gestami wykonywanymi przez użytkownika. Dzięki temu rozpoznawane są gesty. W używaniu nowej techniki nie przeszkadzają ani dźwięki z otoczenia, ani nawet emitowane przez sam komputer. Użytkownik może odtwarzać na komputerze muzykę i jednocześnie korzystać z gestów, gdyż urządzenie potrafi rozpoznać fale dźwiękowe użyte do sterowania i odróżnić je od innych dźwięków.
-
Smarując się preparatami z filtrami słonecznymi, człowiek sądzi, że zabezpiecza się przed nowotworami skóry. Okazuje się jednak, że tlenek cynku (ZnO), jeden z filtrów mineralnych, podlega pod wpływem promieniowania słonecznego przemianom chemicznym, w wyniku których mogą powstawać rodniki. Dr Yinfa Ma z Missouri University of Science and Technology zauważył, że im dłużej tlenek cynku jest wystawiany na promienie słoneczne (a konkretnie promienie UV), tym większe ryzyko uszkodzenia komórek. Ma badał, jak ludzkie komórki płuc zanurzone w roztworze zawierającym nanocząstki tlenku cynku reagują na różne rodzaje promieniowania. Ekspozycja obejmowała krótsze i dłuższe czasy. Amerykanin stworzył też grupę kontrolną bez tlenku cynku. Okazało się, że komórki wchodzące w kontakt z tlenkiem cynku ulegały szybszej deterioracji. Degenerowały się nawet pod wpływem samego światła widzialnego. W przypadku komórek eksponowanych na ultrafiolet żywotność spadała [zaś] dramatycznie. Po 3-godzinnym oddziaływaniu promieniowania UVA połowa komórek płuc z roztworu z tlenkiem cynku umierała. Po 12 godz. nie było już 90%. Ma sądzi, że gdy nanocząstki tlenku cynku pochłaniają UV, dochodzi do uwolnienia elektronów z ostatniej powłoki. Później rodniki przyłączają się do kolejnych cząstek, napędzając reakcję łańcuchową. By się upewnić, że tak rzeczywiście jest, chce wykorzystać elektronowy rezonans spinowy (ESR). Amerykanin przestrzega, że nie należy spisywać filtrów mechanicznych na straty, bo badania dopiero się zaczynają, a testy kliniczne są na razie w planach. Chwilowo zaleca, by nadal się smarować i ograniczać czas kąpieli słonecznych. Filtr jest lepszy niż całkowity brak ochrony. Rezultaty dotychczasowych eksperymentów opublikowano w 2009 r. w piśmie Journal of Nanoparticle Research ("Toksyczność nano- i mikrocząstek ZnO w stosunku do ludzkich komórek nabłonka płuc"). Kolejny artykuł ma się ukazać w periodyku Toxicology and Applied Pharmacology.
-
Nowozelandzka firma Maxnet powołała do życia nowego dostawcę internetu - FYX - którego głównym zadaniem jest zapewnianie dostępu do usług, których zasięg geograficzny jest ograniczony i nie obejmuje Nowej Zelandii. Przykładami taki usług mogą być Netflix czy Hulu. W sieci istnieje sporo serwisów, których oferta skierowana jest jedynie do mieszkańców wybranych krajów. FYX chce to zmienić. Oczywiście użytkownik może w większości wypadku samodzielnie spowodować, by jego połączenie zostało uznane przez taki serwis za połączenie nadchodzące z obsługiwanego regionu. Jednak FYX jest prawdopodobnie pierwszą tego typu publiczną usługą, która automatycznie daje możliwość skorzystania np. z Netfliksa. FYX podkreśla, że nie gwarantuje dostępu do żadnej konkretnej usługi i ostrzega, iż niektóre z nich mogą wymagać dodatkowego potwierdzenia swojej prawdziwej lokalizacji. „Korzystanie z Global Mode nie zwalnia użytkownika z odpowiedzialności, konieczności przestrzegania regulaminu i nie robi tego za niego“ - czytamy w oświadczeniu firmy. Za korzystanie z usług FYX trzeba zapłacić miesięcznie 34,95 USD plus 34 centy za każdy gigabajt danych.
-
Obserwowane delfiny nie odpoczywają. Podpływające zbyt blisko łodzie z turystami to długoterminowy stresor, który może doprowadzić do wyczerpania organizmu (Journal of Environmental Management). Zwykle delfiny "śpią", unosząc się na wodzie. Robią sobie krótkie przerwy zarówno w dzień, jak i w nocy. Za każdym razem odpoczywa tylko jedna półkula mózgu. Port Stephens to rezerwat morski w Nowej Południowej Walii. Mieszka tu niewielka populacja delfinów Tursiops aduncus. W 2008 r. park odwiedziło ponad 270 tys. turystów, z których ponad 80% zależało na podziwianiu delfinów. Prof. Robert Harcourt z Macquarie University badał wpływ komercyjnych rejsów na ssaki w okresie od sierpnia 2008 do sierpnia 2009 r. Okazało się, że gdy łodzie znajdowały się w promieniu 100 m od nich, delfiny nie robiły sobie przerw na odpoczynek. Kiedy łodzie podpływały jeszcze bliżej, znajdując się w promieniu 50 m, zwierzęta mniej żerowały (o 66,5%), o 44,2% ograniczały też swoje kontakty społeczne. Australijscy badacze zauważyli, że gdy w grupie delfinów były noworodki, w 9 przypadkach na 10 łodzie ignorowały minimalny dozwolony dystans. Zgodnie z najnowszymi przepisami parku narodowego, łodzie nie mogą znajdować się w promieniu 150 m od stad delfinów z młodymi, ale wg przedstawicieli przemysłu turystycznego to zbyt daleko, by dało się cokolwiek zobaczyć. Ponieważ w Queensland czy w Zachodniej Australii można podpływać do delfinów i je karmić, operatorzy obawiają się, że rzeka turystów zacznie wysychać... Przemysł próbuje wchodzić w układy i obiecuje, że w zamian za zezwolenie podpływania na odległość 50 m od delfinów (niepisana umowa z taką cezurą obowiązuje ponoć od 2006 r.) można by pilniej przestrzegać innych przepisów, np. czasu obserwowania delfinów, liczby łodzi w pobliżu stada i obszaru objętego rejsami. Problem w tym, że operatorzy deklarują zakaz pływania w zachodniej części zatoki, podczas gdy większość ssaków przystosowała się do życia na wschodzie, czyli tam, gdzie łodzie nadal by pływały. Poza tym, nawet gdy zmniejszy się liczba jednostek komercyjnych, pozostają jeszcze rekreacyjne, a tych część regulacji nie obejmuje.
-
Śmieci zmieniają zachowanie morskich zwierząt
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Absolwenci Scripps Institution of Oceanography przeprowadzili wstępne badania pokazujące, że Wielka Pacyficzna Plama Śmieci może mieć wpływ na zachowania organizmów morskich. Wspomniana Plama to gigantyczny obszar zanieczyszczeń, odkryty przed 15 laty pomiędzy Hawajami a Kalifornią. Różne szacunki mówią, że ma ona od 700 tysięcy do niemal 8 milionów kilometrów kwadratowych powierzchni. Jest zatem co najmniej dwukrotnie większa od powierzchni Polski. Plama składa się się z plastikowych odpadków, których olbrzymie ilości wpadają do światowych oceanów. Rozpadają się one pod wpływem światła słonecznego, tworząc niebezpieczną, gęstą zawiesinę, której nie widać na zdjęciach satelitarnych. Wiadomo, że Plama znacząco zanieczyszcza środowisko, przyczynia się do śmierci co najmniej miliona ptaków i 100 000 ssaków rocznie. Trafia też do łańcucha pokarmowego i w końcu sami wchłaniamy toksyczne chemikalia jedząc skażone nimi ryby. Studenci ze Scripps Institution dowiedli, że Plama zmienia też zwyczaje jednego gatunku z rodziny nartnikowatych. Te owady zamieszkujące powierzchnię wód, składają jaja na unoszących się na wodzie obiektach. Zwykle są to muszle, pióra ptaków czy piana. Teraz okazało się, że wykorzystują też plastikowe odpadki. To z kolei spowodowało znaczy wzrost zagęszczenia jaj owadów, co ma nieznany jeszcze wpływ na żyjące w oceanie bezkręgowce, które żywią się nartnikowatymi i ich jajami. To kolejne już badania pokazujące, jak wielki wpływ na oceaniczne ekosystemy ma ludzka bezmyślność. W ramach prowadzonego wcześniej przez Scripps badania SEAPLEX (Scripps Environmental Accumulation of Plastic Expedition) oszacowano, że w ciągu ostatnich 40 lat ilość plastikowych odpadków w Wielkiej Pacyficznej Plamie Śmieci zwiększyła się 100-krotnie. Ponadto w żołądkach aż 9% badanych ryb znaleziono plastikowe odpadki. Ryby na Północnym Pacyfiku zjadają prawdopodobnie od 12 do 24 tysięcy ton plastiku rocznie. -
Zidentyfikowano najmniejszy gatunek mamuta
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Naukowcy z brytyjskiego Natural Museum History informują w Proceedings of the Royal Society B o zidentyfikowaniu szczątków najmniejszego znanego nauce mamuta. Mammuthus creticus zamieszkiwał Kretę, miał 1 metr wysokości i ważył około 300 kilogramów. Był zatem wysokości współczesnego kilkutygodniowego słonia i ważył o połowę mniej niż Mammuthus lamarmorai, najmniejszy znany dotychczas mamut. Szczątki Mammuthus creticus zostały odkopane w 1904 roku, a teraz ponownie przyjrzeli im się doktor Victoria Herridge i doktor Adrian Lister. Dotychczas sądzono, że szczątki należą do słonia, potomka Palaeoloxodon antiquus, gdyż był on protoplastą niemal wszystkich miniaturowych gatunków słoni znajdowanych na wyspach Morza Śródziemnego. Herridge i Lister stwierdzili jednak, że mamy do czynienia z najmniejszym znanym gatunkiem mamuta. Najczęściej w postaci skamielin zachowywane są zęby. I to trzy cechy charakterystyczne zębów pozwoliły Brytyjczykom stwierdzić, że mamy do czynienia z mamutem, a nie słoniem. Fragment kości przedniej nogi pozwolił natomiast na oszacowanie wielkości zwierzęcia. Z badań wynika, że kreteński mamut jest najbardziej podobny do Mammuthus meridionalis, który wyginął w Europie około 800 tysięcy lat temu. Nie możemy też wykluczyć, że jest to podgatunek M. rumanus. To najwcześniejszy znany gatunek europejskiego mamuta (pojawił się 3,5 miliona lat temu). To mogłoby z kolei oznaczać, że przodek M. creticus przedostał się na Kretę właśnie 3,5 miliona lat temu - mówi Herridge. W znalezieniu na wyspie karłowatego mamuta nie ma nic niezwykłego. Karłowatość to odpowiedź ewolucyjna pojawiająca się u wielkich ssaków zamieszkujących wyspy. -
Za widzeniem przez niektórych uzdrowicieli aury (niematerialnych kształtów i kolorów otaczających ludzi czy przedmioty) stoi prawdopodobnie synestezja - twierdzą hiszpańscy psycholodzy. Óscar Iborra, Luis Pastor i Emilio Gómez Milán z Wydziału Psychologii Eksperymentalnej Uniwersytetu w Granadzie jako pierwsi zaprezentowali naukowe wyjaśnienie ezoterycznego fenomenu. Wyniki ich badań opisano w artykule, który ukazał się w periodyku Consciousness and Cognition. W mózgach synestetyków występują dodatkowe połączenia, dzięki czemu przetwarzanie różnych typów bodźców czuciowych jest silnie połączone - stąd skojarzenia międzyzmysłowe. Hiszpanie podkreślają, że, oczywiście, nie wszyscy uzdrowiciele są synestetykami, ale odsetek osób z takimi uzdolnieniami jest w tej grupie wyższy, podobnie jak wśród artystów. W ramach studium naukowcy przeprowadzili wywiad m.in. z Estebanem Sánchezem Casasem, znanym jako "El Santón de Baza". Ludzie często przypisują mu zdolności paranormalne, ponieważ ponoć widzi czyjąś aurę. Milán i inni sądzą, że tak naprawdę El Santón ma 1) synestezję typu twarz-kolor (w jego mózgu połączyły się obszary odpowiedzialne za rozpoznawanie fizjonomii oraz przetwarzanie barwy), 2) synestezję dotyk-odzwierciedlenie (obserwując kogoś dotykanego lub odczuwającego ból w danym miejscu, doświadcza tego samego), 3) dużą empatię oraz 4) schizotypię (zaburzenie cechujące się skłonnością do myślenia magicznego czy dziwactw). Niektórzy uzdrowiciele dysponują umiejętnościami i postawami, które sprawiają, że wierzą w swój dobroczynny wpływ na ludzi. Tak naprawdę sami siebie oszukują, bo synestezja nie ma działania pozazmysłowego i jest tylko i wyłącznie subiektywnym, upiększonym postrzeganiem rzeczywistości. W gruncie rzeczy oddziałują więc na "pacjentów" za pośrednictwem efektu placebo.
-
Tycie po rzuceniu palenia ma związek z wydzielaniem insuliny
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Dr Marietta Stadler z Hietzing Hospital w Wiedniu udowodniła, że tycie po rzuceniu palenia ma związek ze zmianami w wydzielaniu insuliny. Dotąd jedynie przypuszczano, że wzrost wagi po zaprzestaniu palenia ma coś wspólnego ze zmianami metabolicznymi. Stadler skupiła się na zdrowych palaczach biorących udział w programie zrywania z nałogiem. Jeszcze paląc oraz po 3 i 6 miesiącach od rzucenia palenia przeszli oni 3-godzinne testy tolerancji glukozy po doustnym obciążeniu. Ustalono wtedy także skład ich ciała, poziom insuliny na czczo i po ekspozycji na glukozę oraz stężenie na czczo różnych hormonów zaangażowanych w regulację podaży energii (liczby spożywanych kalorii). Poza tym Austriacy obserwowali apetyt badanych, zapewniając im szwedzki stół. Odkryliśmy, że waga i masa tłuszczowa wzrastały po 3 miesiącach niepalenia o, odpowiednio, 4 i 22%. Po pół roku wzrost wynosił, odpowiednio, 5 i 35%. Spośród zmian metabolicznych po 3 miesiącach stronienia od papierosów najbardziej uderzające były wzrost pierwszej fazy wydzielania insuliny w odpowiedzi na obciążenie glukozą, a także wzmożony apetyt na węglowodany z bufetu. Ochotnicy wykazywali znacząco podwyższony wskaźnik oporności insulinowej na czczo [...] po 3, ale już nie po 6 miesiącach od rzucenia palenia. Poziom neuropeptydu Y (NPY) na czczo był podwyższony po 3 miesiącach niepalenia, a po 6 już nie. Warto przypomnieć, że neuropeptyd Y, neuroprzekaźnik pod względem chemicznym przypominający polipeptyd trzustkowy, zwiększa łaknienie na pokarmy słodkie. Zespół Stadler podkreśla, że wzrost sekrecji insuliny i podaży węglowodanowej wydaje się przejściowym skutkiem rzucenia palenia, ponieważ zmian tych nie obserwowano już po 6 miesiącach abstynencji, mimo że waga badanych dalej wzrastała. Wzrost wydzielania insuliny po 3 miesiącach był słabiej zaznaczony u osób, które dały radę rzucić palenie na co najmniej 6 miesięcy (w porównaniu do badanych, którzy po 3 miesiącach wrócili do nałogu). -
Bioróżnorodność idzie w parze z bogactwem języków
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Najbogatsze przyrodniczo regiony Ziemi to jednocześnie obszary występowania największej liczby... języków. Do takich wniosków doszli uczeni z Pennsylvania State University oraz Oxford University. Wyniki badań pokazują, że takie regiony charakteryzują się też różnorodnością języków. Występuje w nich 70% wszystkich języków występujących na Ziemi. Co więcej, wiele z nich to języki specyficzne dla danego regionu, często zagrożone wyginięciem - czytamy w PNAS. Biolodzy szacują, że obecne tempo wymierania gatunków jest wielokrotnie szybsze niż naturalne. Z kolei lingwiści twierdzą, iż do końca bieżącego wieku zniknie 50-90 procent języków używanych przez ludzi. Paul Ehrlich porównał utratę gatunków do utraty nitów na skrzydłach samolotu. Ile nitów można usunąć, zanim skrzydło się rozleci i samolot spadnie na ziemię? Jak wiele gatunków może zniknąć, zanim załamie się ekosystem. Niestety, zatrzymanie utraty gatunków na planecie zamieszkanej przez 7 miliardów ludzi to niezwykle trudne zadanie. Przeprowadziliśmy nasze badania po to, by dowiedzieć się więcej o ludziach żyjących na terenach istotnych dla zachowania bioróżnorodności - powiedział profesor Larry J. Gorenflo z Penn State. Już wcześniejsze badania sugerowały, że istnieje związek pomiędzy bioróżnorodnością a występowaniem wielu języków, jednak dane były bardzo nieprecyzyjne. Teraz Gorenflo i Suzanne Romaine z Oxford University we współpracy z organizacją Conservation International wykorzystali najnowsze globalne dane na temat występowania 6900 języków oraz bazę danych bioróżnorodności skompletowaną przez Conservation International. Naukowcy zidentyfikowali 35 najważniejszych obszarów bioróżnorodności.Zajmują one zaledwie 2,3% powierzchni naszej planety, ale żyje w nich ponad połowa roślin naczyniowych i 43% lądowych kręgowców. Obszary te są zamieszkiwane przez ludzi mówiących w sumie 3202 językami. Znajdują się na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Uczeni sprawdzili też pięć dzikich regionów o wysokiej bioróżnorodności, które w sumie zajmują 6,1% powierzchni Ziemi, żyje w nich 17% roślin naczyniowych i 6% lądowych kręgowców. Zamieszkujący je ludzie mówią 1622 językami. Utrata bioróżnorodności jest ściśle związana z utratą języków i związanych z nimi ludzkich kultur. Gdy tracimy różnorodność językową, tracimy wiele małych grup ludności stosujących tradycyjne rozwiązania ekonomiczne. Miejscowe języki są zastępowane językami związanymi z wykorzystaniem nowoczesnej ekonomii przemysłowej, a to z kolei pociąga za sobą takie zmiany jak np. wprowadzenie piły łańcuchowej - uważa Gorenflo. Nie tylko utrata bioróżnorodności jest niebezpieczna dla ekosystemu. Gdy tracimy języki, tracimy też powiązane z nimi kultury i informacje o środowisku. Dlatego też, zdaniem uczonego, należy walczyć o zachowanie zarówno bioróżnorodności jak i tradycyjnych kultur. W wielu przypadkach te same czynniki, które prowadzą do wymierania gatunków, prowadzą też do wymierania języków - stwierdza naukowiec. Uczeni nie wiedzą, dlaczego bioróżnorodność jest powiązana z występowaniem dużej liczby języków. Być może tradycyjne kultury wytwarzają warunki pomagające w przetrwaniu ekosystemu. Chcemy rozpocząć badania, które pozwolą nam na zbadanie związku pomiędzy wysoką różnorodnością biologiczną i lingwistyczną - mówi Gorenflo. -
Zapewne od zarania dziejów ludzie zastanawiają się, o czym pies myśli, patrząc na nich, jednak dopiero specjaliści z Emory University zdołali sprawdzić, jak psi mózg reaguje na gesty właścicieli. Dwa psy wytrenowano, by leżały spokojnie w skanerze do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI), a wyniki eksperymentu opublikowano w piśmie PLoS ONE. Prof. Gregory Berns opowiada, że dowiedziawszy się, że psy wchodziły w skład oddziału SEAL, który zabił Osamę bin Ladena, pomyślał, iż skoro da się nauczyć psa skakać z helikoptera, da się zapewne nakłonić go, by wszedł do skanera i pozostał tam bez ruchu ze słuchawkami na uszach. Tak zaczęła się przygoda jego laboratorium z 2 czworonogami: 2-letnią Callie (feist) i 3-letnią McKenzie (border collie). Naukowcy zamierzają odkodować procesy umysłowe psa, nagrywając, które rejony mózgu zwierzęcia aktywują się pod wpływem różnych bodźców. Ostatecznie chcą odpowiedzieć na pytania, czy psy są zdolne do empatii, czy wiedzą, czy ich właściciel jest smutny, czy szczęśliwy i jaką część naszego języka naprawdę rozumieją. W pierwszym eksperymencie psy nauczono, by reagowały na gesty. Jeden sygnał (lewa dłoń skierowana w dół) oznaczał, że pies dostanie przysmak, drugi (dłonie skierowane ku sobie w poziomie) - że nie ma co na niego liczyć. Okazało się, że pod wpływem sygnału oznaczającego nagrodę zarówno u Callie, jak i u McKenzie rozświetlało się jądro ogoniaste, które także u człowieka stanowi część układu nagrody. Nie uaktywniało się ono pod wpływem sygnału oznaczającego, że przekąski nie będzie. Wyniki wskazują, że psy zwracają baczną uwagę na ludzkie sygnały i że sygnały te mogą stanowić klucz do psiego układu nagrody. Berns dodaje, że psy są wyjątkowe pod kilkoma względami: 1) zostały udomowione jako pierwsze, poza tym 2) mogły wpływać na ewolucję człowieka. By uzyskać zdjęcia dobrej jakości, Callie, suczkę Bernsa, i McKenzie trzeba było nauczyć leżenia w konkretnej pozycji: z głową wspartą na ławeczce. Podczas tresury wykorzystywano makietę skanera.
-
Amerykańskie siły specjalne będą wykorzystywały komputerowy system treningowy, który powstał z myślą o.... zawodowych sportowcach. NeuroTracker, opracowany w laboratorium doktora Jocelyna Fauberta, jest obecnie używany przez zespoły z NFL i NHL oraz przez centra olimpijskie w kilku krajach. Teraz US Special Operations Command (SOCOM) ogłosiła, że zakupi system na potrzeby elitarnych oddziałów specjalnych. NeuroTracker nie ćwiczy mięśni, a mózg. Zadaniem programu jest poprawienie uwagi, spostrzegawczości oraz zdolności do szybkiego podejmowania decyzji i jednoczesnego śledzenia wielu szybko przebiegających wydarzeń. Obecnie NeuroTracker składa się z ośmiu różnych gier. We wszystkich podstawową rolę odgrywa osiem poruszających się kul. Gracz najpierw siada przed ekranem 3D, a jego zadaniem jest śledzenie przez około 8 minut ruchu 4 z kul i ignorowanie 4 pozostałych. To pozwala na wstępną ocenę zdolności do skupienia uwagi, śledzenia wielu obiektów jednocześnie oraz przewidywania trajektorii i złożonych wzorców poruszania się kul. Po takiej ocenie bierzemy udział w kilku podobnych odmianach gry, zwiększających różne umiejętności. Mamy np. do czynienia z rozgrywką, której celem jest śledzenie kul, które poruszają się bardzo szybko w nieprzewidywalny sposób. Dla mózgu jest to niezwykle intensywny wysiłek. Inny rodzaj rozgrywki to mierzenie się z drugim człowiekiem i porównywanie, kto lepiej śledzi kule. Jak widać NeuroTracker różni się od innych wirtualnych programów treningowych. Nie symuluje realne świata i pola bitwy, a skupia się na zwiększeniu pewnych wybranych zdolności mózgu. Twórcy systemu zapewniają, że wskutek intensywnej i powtarzalnej stymulacji w odpowiednich obszarach mózgu zwiększa się liczba połączeń, dzięki czemu doskonalimy pożądane umiejętności.
-
Wbrew obiegowej opinii, płynąc w stronę jajeczka, plemniki rzadko poruszają się środkiem. Wolą posuwać się wzdłuż ścian dróg rodnych, co w praktyce oznacza liczne kolizje i zmagania z lepkimi substancjami. Aby przestudiować zachowanie plemników w zamkniętej przestrzeni, dr Petr Denissenko z Uniwersytetu w Warwick oraz Jackson Kirkman-Brown z Uniwersytetu w Birmingham wprowadzili męskie gamety do mikrokanałów o szerokości ludzkiego włosa. Kiedy kanał ostro zakręca, plemniki mijają róg, płynąc naprzód aż do uderzenia w ścianę naprzeciwko. Kąt zejścia jest modulowany przez lepkość cieczy. Specyficzny kształt ścian preferencyjnie kieruje ruchliwe komórki [w danym kierunku]. Pływanie koło rogów oznacza, że obszar zajmowany przez gamety staje się zasadniczo jednowymiarowy. Skutkuje to częstymi kolizjami [...]. Jak podkreśla Denissenko, plemniki przesuwające się wzdłuż ścian są jednym z tych przypadków, gdy złożony system biologiczny rządzi się bardzo prostymi zasadami mechanicznymi. Kirkman-Brown przypomina, że wcześniejsze badania wykazały, że kształt główki plemnika może delikatnie wpływać na sposób pływania. Biorąc to pod uwagę, Brytyjczycy twierdzą, że w przyszłych studiach in vitro trzeba będzie łącznie rozpatrywać reologię oraz architekturę 3D dróg rodnych i samych gamet.
-
Zakończywszy modelowanie, naukowcy uważają, że przez wiatry roślinożerne dinozaury mogły doprowadzić do ocieplenia i tak ciepłego klimatu. Emisja metanu w ich przypadku mogłaby konkurować ze zsumowanymi wszystkimi współczesnymi źródłami (naturalnymi i sztucznymi). Dave Wilkinson z Uniwersytetu im. Johna Mooresa w Liverpoolu, Euan Nisbet z Royal Holloway, University of London oraz Graeme Ruxton z University of St Andrews zajmowali się biologią zauropodów, kiedy do głowy przyszło im pewne pytanie: skoro dziś krowy, a właściwie mieszkające w ich żwaczu bakterie, produkują wystarczająco dużo metanu, by zwracać na siebie uwagę klimatologów, to co powiedzieć o o wiele większych dinozaurach, których trawienie zachodziło na podobnej zasadzie? Wyliczenia pokazały, że zjawisko to musiało wpływać na klimat mezozoiku. Akademicy przyjrzeli się produkcji metanu przez różne współczesne zwierzęta. Dzięki temu wypracowali równanie, które pozwalało na wyliczenie produkcji CH4 na podstawie wagi. Później wzięli pod uwagę zauropody o wadze ok. 20 t, a w różnych wariantach gęstość populacji wynosiła od kilku do kilkudziesięciu dorosłych osobników na kilometr kwadratowy. Koniec końców okazało się, że globalna emisja metanu zauropodów powinna oscylować wokół 520 mln t rocznie. Dla porównania: przed erą przemysłową roczna emisja metanu sięgała ok. 200 mln t rocznie, a wkład dzisiejszych przeżuwaczy szacuje się na 50-100 mln t CH4 rocznie. Podsumowując, nasze wyliczenia sugerują, że przez emisję metanu zauropody mogły potencjalnie odegrać ważną rolę w kształtowaniu klimatu. Nawet jeśli nasze 520 Tg jest 2-krotnie przeszacowane, sugeruje to, że globalna emisja metanowa samych mezozoicznych zauropodów była w stanie podtrzymać stosunek zmieszania [udział cząsteczek danej substancji w całkowitej liczbie cząsteczek powietrza] w wysokości 1-2 ppm. Nasze wyliczenia mogą też być niedoszacowane o podobny rząd wielkości, wskazując raczej na 4 ppm metanu. W gorącym i wilgotnym świecie mezozoiku, obszary podmokłe, pożary lasów i wycieki ze złóż gazowych mogły dodawać do atmosfery kolejne 4 ppm CH4. Bardzo prawdopodobne staje się więc, że stosunek zmieszania wynosił wtedy 6-8 ppm. Choć dinozaury były unikatowe, jeśli chodzi o wielkość, w przeszłości mogło się zdarzać, że metan produkowany przez zwierzęta w znacznym stopniu przyczyniał się do globalnego składu gazów środowiskowych. Spekulowano np., że towarzyszącemu skolonizowaniu Ameryk wyginięciu megafauny dałoby się przypisać spadek poziomu atmosferycznego metanu. Artykuł Wilkinsona, Nisbeta i Ruxtona pt. "Czy metan wytwarzany przez zauropody mógł pomóc w napędzeniu mezozoicznego ocieplenia klimatu?" ukazał się w piśmie Biology Current.
-
Fundusz Third Point, który odkrył, że nowy szef Yahoo! nie posiada, jak podano w jego oficjalnym życiorysie, wykształcenia informatycznego, domaga się ustąpienia Scotta Thompsona. Third Point dał zarządowi Yahoo! czas do wczoraj na zwolnienie Thompsona. Jako, że nie stracił on stanowiska, przedstawiciele Third Point żądają ujawnienia dokumentów związanych z jego zatrudnieniem. Uważamy, że w interesie akcjonariuszy i pracowników Yahoo! jest jak najszybsze rozwiązanie tego problemu - stwierdzili przedstawiciele Third Point. Chcą oni zbadać, czy przy zatrudnianiu Thompsona nie doszło do nieprawidłowości.
-
Brzmi jak science fiction, ale naukowcom naprawdę udała się ta sztuka: za pomocą fal radiowych zdalnie aktywowali w żywej myszy geny, które wdrożyły produkcję insuliny. Jeffrey Friedman, genetyk molekularny z Rockefeller University, a zarazem główny autor studium, podkreśla, że to nowy sposób na nieinwazyjne manipulowanie komórkami, a w przyszłości na leczenie różnych chorób. Amerykanie pokryli nanocząstki tlenku żelaza przeciwciałami, które wiązały się ze zmodyfikowanym receptorem waniloidowym TRPV1 (TRPV1 jest kanałem kationowym, aktywowanym przez temperaturę i kapsaicynę). Nanocząstki wstrzykiwano do znajdujących się pod skórą zwierząt guzów ksenogenicznych i podgrzewano za pomocą urządzenia przypominającego mały skaner do rezonansu, które emitowało fale elektromagnetyczne o częstotliwości radiowej. Później nanocząstki oddawały ciepło, ogrzewając kanał do temperatury 42 stopni Celsjusza, a więc do temperatury aktywacji. Po otwarciu do wnętrza komórki napływały kationy Ca2+, włączając stworzony przez naukowców wapniowrażliwy gen odpowiedzialny za produkcję insuliny. Gwoli ścisłości, wapniowrażliwy był promotor, czyli odcinek DNA znajdujący się zazwyczaj powyżej sekwencji kodującej genu. Po jego połączeniu z polimerazą RNA rozpoczyna się transkrypcja. Po półgodzinnej ekspozycji poziom insuliny wzrastał, a stężenie glukozy w osoczu spadało. W kontrolnych testach akademicy wykazali, że fale radiowe podgrzewały, nie zabijając, jedynie komórki z nanocząstkami. Eksperymentowano również z hodowlami komórek, które zmodyfikowano genetycznie w taki sposób, by same wytwarzały nanocząstki białka ferrytyny. Okazało się, że da się je pobudzić do wydzielania insuliny, ale reakcja jest słabsza niż w przypadku cząstek wstrzykiwanych. Friedman twierdzi, że nie chodziło mu o wynalezienie metody leczenia cukrzycy, bo w tym przypadku byłaby to maszyna Rube'a Goldberga (skomplikowane urządzenie, które wykonuje zadanie możliwe do rozwiązania w dużo prostszy sposób). Insulina i glukoza są po prostu dobrymi wskaźnikami, czy system w ogóle działa.
-
Jak dowiedzieli się dziennikarze serwisu CNET FBI rozmawia z przedsiębiorstwami, by te nie sprzeciwiały się planom wprowadzenia zmian do ustawy, które zobowiązywałaby firmy takie jak Microsoft, Facebook czy Google do wprowadzania do własnego kodu tylnych drzwi. Byłyby one wykorzystywane przez agendy rządowe do śledzenia użytkowników. Podczas spotkania z przedstawicielami biznesu, Białego Domu oraz Senatu wysocy rangą urzędnicy FBI przekonywali, że rosnąca popularność internetu powoduje, iż coraz trudniej jest podsłuchiwać osoby podejrzewane o popełnianie przestępstw. Dlatego też FBI chce zaproponować ustawę, która wymagałaby od witryn społecznościowych, dostawców telefonii internetowej (VoIP), komunikatorów oraz e-maili wprowadzenie do swoich produktów kodu umożliwiającego podsłuch. Ustawa miałaby dotyczyć tylko tych produktów, które zyskały pewien określony w niej stopień popularności. Proponowana przez FBI ustawa rozszerzałaby zakres działania Communications Assistance for Law Enforcement Act (CALEA) z 1994 roku, która dotyczy firmy telekomunikacyjne, a w 2004 roku została rozszerzona o dostawców sieci szerokopasmowych. FBI od kilkunastu miesięcy ostrzega, że wraz z rozwojem technologicznym traci możliwości prowadzenia takich działań przeciwko podejrzanym, jakie mogło prowadzić przed laty. Coraz bardziej rośnie przepaść pomiędzy prawnymi a praktycznymi możliwościami prowadzenia podsłuchu za zgodą sądu. FBI sądzi, że jeśli przepaść ta nadal będzie rosła, to istnienie ryzyko, że rządowe agendy ‚ogłuchną’, co zwiększy ryzyko dla bezpieczeństwa narodowego i publicznego - powiedział w rozmowie z CNET przedstawiciel FBI. Biuro twierdzi, że rozszerzenie zakresu działania CALEA nie będzie oznaczało zwiększonej inwigilacji, gdy założenie podsłuchu nadal będzie wymagało zgody sądu. Na razie jednak do swojego pomysłu FBI nie przekonało nawet Departamentu Sprawiedliwości, któremu podlega.
-
Po co komu światła, wystarczy zmiana częstotliwości...
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Sieci połączeń w mózgu mogą uniknąć przeciążenia i korków na najruchliwszych trasach, wykorzystując komunikację w różnych częstotliwościach. W wielu zaburzeniach neurologicznych i psychiatrycznych mamy prawdopodobnie do czynienia z problemami z sygnalizacją w sieciach neuronalnych. Badanie z tej perspektywy czasowych właściwości aktywności mózgowej może być szczególnie przydatne w zrozumieniu [...] depresji czy schizofrenii, w przypadku których brakuje markerów strukturalnych - wyjaśnia dr Maurizio Corbetta z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis. Rezonans magnetyczny jest użytecznym narzędziem, ale ma też swoje ograniczenia. Umożliwia jedynie pośrednie śledzenie aktywności neuronów, w dodatku nie pozwala na badanie przy częstotliwościach powyżej 0,1 herca [...]. [skądinąd] wiemy, że niektóre sygnały w mózgu oscylują z częstotliwością nawet 500 herców [...]. Najnowsze studium z udziałem 43 zdrowych ochotników przeprowadzono w Universitätsklinikum Hamburg-Eppendorf. Posłużono się magnetoencefalografią (MEG), która wykrywa bardzo drobne zmiany w polu magnetycznym mózgu. Stwierdziliśmy, że poszczególne sieci tykały z różną częstotliwością, jak zegarki chodzące z różną prędkością - wyjaśnia dr Joerg Hipp. Związane z pamięcią sieci obejmujące hipokamp działały z częstotliwością ok. 5 herców, natomiast sieci, w których skład wchodziły obszary czuciowo-ruchowe, "upodobały" sobie częstotliwości 32-45 herców. Wiele innych sieci aktywowało się w częstotliwościach od 8 do 32 herców. Wykonano wiele badań funkcjonalnym rezonansem magnetycznym [fMRI], które zademonstrowały przestrzenne zmiany organizacji sieci mózgowych pacjentów z depresją i schizofrenią. Studia MEG dają wgląd w o wiele bogatszą strukturę czasową. W przyszłości może to zaowocować nowymi testami diagnostycznymi i metodami monitorowania skuteczności interwencji [...] - podsumowuje Corbetta. -
Kolor oczu może wskazywać na ryzyko rozwinięcia się chorób skóry. Do takich wniosków doszli naukowcy z Wydziału Medycyny University of Colorado. Ich zdaniem osoby z niebieskimi oczami z mniejszym prawdopodobieństwem chorują na bielactwo nabyte, z kolei ludzie o brązowych oczach mogą mniej obawiać się czerniaka. Naukowcy przebadali niemal 3000 osób z bielactwem, których przodkowie byli Europejczykami niehiszpańskiego pochodzenia. Zidentyfikowali u nich 13 genów, które prawdopodobnie mają związek z tą chorobą. Okazało się, że 27% chorych miało niebieskie oczy, u 43% stwierdzono brązowe oczy, a 30% stwierdzono zielone bądź piwne oczy. Te wyniki znacznie różnią się od koloru oczu całej populacji Amerykanów, których przodkowie byli Europejczykami, ale nie mieli hiszpańskich korzeni. Niebieskie oczy spotyka się u około 52% takich osób, 22% ma oczy zielone lub piwne, a 27% ma oczy brązowe. Richard Spritz, dyrektor Human Medical Genetics and Genomics Program wyjaśnia, dlaczego skupiono się na bielactwie i czerniaku. Z genetycznego punktu widzenia bielactwo i czerniak to przeciwieństwa. Niektóre mutacje genetyczne powodujące zwiększone ryzyko bielactwa zmniejszają jednocześnie ryzyko czerniaka. Dzieje się tak też w drugą stronę. Bielactwo to choroba autoimmunologiczna, podczas której system odpornościowy atakuje komórki pigmentu. Sądzimy, że bielactwo to rodzaj nadaktywności procesu immunologicznego, w czasie którego organizm wyszukuje i niszczy też komórki czerniaka - stwierdził uczony. Osoby z bielactwem oraz ich krewni, nawet gdy nie rozwinęła się u nich choroba, są narażeni na wiele innych chorób autoimuunologicznych - cukrzycę typu 1, toczeń czy artretyzm.