-
Liczba zawartości
37617 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Australia, Brazylia, Kanada i Stany Zjednoczone podpisały umowę, która pozwoli na łatwiejsze dopuszczanie do użytku urządzeń wykorzystywanych w medycynie. W ramach Medical Device Single Audit Program (MDSAP) urządzenie zatwierdzone w jednym z krajów zyska automatyczną zgodę na wykorzystywanie w pozostałych. Umowę podpisali przedstawiciele amerykańskiej FDA, brazylijskiej ANVISA oraz Health Canada i Australian Therapeutic Goods Administration. Długotrwałe procedury biurokratyczne to jedna z największych bolączek na rynku urządzeń medycznych. W ostatnich latach można było zauważyć, że wielu producentów takich urządzeń najpierw występuje o zgodę na ich dopuszczenie do użycia w krajach Azji i Europy, gdzie procedury są prostsze.
-
W Wielkiej Brytanii na zlecenie Wydziału Zdrowia (Departament of Health, DoH) zrealizowano serię reklam społecznych dotyczących szkodliwości palenia. Gdy bohater zapala papierosa, na drugim jego końcu rośnie guz. Wg twórców spotu, sięganie po papierosa przypomina rosyjską ruletkę, bo już 15 papierosów dziennie może wywołać mutację, która doprowadzi do rozwoju zmiany nowotworowej. Na kampanię wydano 2,7 mln funtów. Za tę kwotę sfinansowano reklamy w telewizji, Internecie i na billboardach. Wiemy, że ludzie nie personalizują zagrożeń związanych z paleniem i nie rozumieją, co dzieje się w ich ciałach. Reklama im to uświadamia - podkreśla prof. Dame Sally Davies z DoH. Ponieważ akcja ma nie tylko przestraszyć, ale i pomóc, uzależnionym przypomina się o bezpłatnych zestawach do rzucania palenia, o które można poprosić w aptece. Są one finansowane przez National Health System. Papieros z guzem to pierwsza kampania szokowa od prawie 9 lat, dlatego Davies podkreśla, że jest skierowana głównie do młodych osób, które ze względu na wiek nie miały szans zobaczyć poprzednich spotów czy plakatów.
-
Pracując na terenie osiedla Motza w zachodniej części Jerozolimy, archeolodzy z Izraelskiej Służby Starożytności odkopali świątynię i rytualne figurki ludzkich głów oraz koni z początków Królestwa Judy (sprzed ok. 2750 lat). Do odkrycia doszło, gdy naukowcy badali obszar, na którym ma powstać odcinek autostrady nr 1. Dyrektorzy wykopalisk Anna Eirikh, dr Hamoudi Khalaily i Shua Kisilevitz podkreślają, że to niezwykłe odkrycie, ponieważ w Judei prawie nie znajdowano rytualnych budynków z okresu Pierwszej Świątyni. Poza tym obiekt znajduje się w pobliżu stolicy, która w owym czasie odgrywała rolę głównego centrum sakralnego Królestwa. O ile figurki nie należą wcale do rzadkości - były zapewne wykorzystywane w domowych rytuałach - o tyle platformy czy świątynie już tak. Motza to rzadki dowód archeologiczny, że przed reformą religijną przeprowadzoną za czasów Ezechiasza oraz Izajasza, która z czasem doprowadziła do delegalizacji wszystkie stanowiska rytualne poza Świątynią Jerozolimską, w Królestwie, a co ważniejsze w okolicach stolicy, istniały świątynie i inne tego typu przybytki. !RCOL Obecne wykopaliska ujawniły część dużej budowli z epoki żelaza IIa. Jej ściany są masywne. Na wschodzie znajduje się szerokie wejście, co wpasowuje się w tradycję konstruowania świątyń starożytnego Bliskiego Wschodu. [Dzięki takiemu zabiegowi] promienie porannego słońca mogły oświetlać umieszczony wewnątrz obiekt, symbolizując obecność bóstwa. Na dziedzińcu odsłonięto kwadratową konstrukcję, najprawdopodobniej ołtarz. W jego pobliżu znajdował się schowek z naczyniami sakralnymi. Naukowcy dokopali się do fragmentów kielichów oraz dekorowanych piedestałów. Poza tym zebrali kolekcję glinianych rzeźb: główek z płaskim nakryciem głowy i kręconymi włosami, a także postaci zwierząt, głównie zaprzęgowych.
-
Systemy bozonowe zweryfikują przydatność komputerów kwantowych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Cztery niezależne grupy badaczy poinformowały o skonstruowaniu specjalnych komputerów kwantowych, które mają posłużyć jako modele do sprawdzenia, czy... jest sens pracować nad komputerami kwantowymi. Teoretycznie komputery kwantowe mogą błyskawicznie rozwiązać zadania, które obecnie stosowanym superkomputerom zajęłyby tysiące lat. Problem jednak w tym, że nie istnieje żaden system kwantowy, który mógłby się równać chociażby z najprostszym domowym kalkulatorem, nie mówiąc już o superkomputerach. Dlatego też nie wiadomo, czy niezwykle skomplikowane i kosztowne prace nad komputerami kwantowymi mają w ogóle sens. W 2010 roku Scott Aaronson i Aleksandr Arkhipov z MIT-u stworzyli teoretyczny model kwantowej maszyny korzystającej z bozonów, która miałaby dać odpowiedź na pytanie, czy na pewno komputery kwantowe mogą być bardziej wydajne od komputerów klasycznych. Obecnie powstały cztery tego typu maszyny, które posłużą do zweryfikowania dotychczasowych przewidywań dotyczących komputerów kwantowych. Są one prostymi systemami kwantowymi, które jednak mogą pracować bardziej wydajnie niż klasyczne komputery. Wszystkie opierają się na teorii Aaronsona i Arkhipova. Różnią się jedynie szczegółami. Maszyny wykorzystują liczne krzyżujące się ze sobą falowody. Istnieje wiele wejść oraz wyjść z falowodów. Aaronson i Arkhipov przewidują, że jeśli do falowodów wpuścimy duża liczbę identycznych fotonów (bozonów), to jest niezwykle trudno obliczyć, kiedy opuszczą one falowody. Wraz z każdym dodanym fotonem wzrasta trudność obliczeń. Wspomniane maszyny są więc prostym systemem kwantowym, który może rozwiązać problem, z którym nie poradzą sobie dzisiejsze superkomputery. Obecnie do trzech z czterech bozonowych maszyn wpuszczono po trzy fotony. Zespół z Oxfordu użył w swojej maszynie czterech fotonów. To na tyle mała liczba, że i klasyczne komputery poradzą sobie z obliczeniami. Można będzie zatem zweryfikować dane z maszyn bozonowych. Zanim użyjemy dziesiątków fotonów musimy zweryfikować działanie maszyn i poprawić niedociągnięcia - wyjaśnia Justin Spring z Oxfordu. Aaronson przewiduje, że dopiero system korzystający z 30 fotonów pozwoli na wykazanie wyższości komputerów kwantowych. Przy tej liczbie fotonów możliwa będzie jeszcze weryfikacja wyników w rozsądnym czasie za pomocą klasycznych komputerów. Przy systemie 100-fotonowym żaden klasyczny superkomputer, który istnieje obecnie lub powstanie w najbliższej przyszłości, nie poradzi sobie ze sprawdzeniem wyników w rozsądnym czasie. Należy tutaj podkreślić, że kwantowe maszyny bozonowe nie są uniwersalnymi komputerami kwantowymi. Nie można ich zaprogramować, by wykonywały dowolne obliczenia. Służą tylko i wyłącznie do weryfikacji ewentualnej przydatności maszyn kwantowych. Mimo, że już powstały cztery maszyny bozonowe, to miną całe lata zanim naukowcy użyją wystarczającej liczby fotonów, by zweryfikować prawdziwość przewidywań dotyczących komputerów kwantowych. Jak mówi Anthony Laing z University of Bristol, który nie jest zaangażowany w budowę żadnej ze wspomnianych maszyn, uczeni muszą np. udoskonalić metody wytwarzania identycznych fotonów, nauczyć się jak zredukować liczbę traconych fotonów oraz poprawić techniki wykrywania fotonów na wyjściu. Obecna technologia jest jeszcze w powijakach. Dość wspomnieć, że zamiast jednego czasem otrzymujemy dwa fotony, co zaburza obliczenia. Cztery grupy, które skonstruowały maszyny bozonowe składają się z uczonych z University of Queensland i MIT-u, Oxford University i Shanghai Jiao Tong University z Chin, naukowców z Wiednia i Jeny oraz badaczy z Mediolanu, Rzymu i brazylijskiego Niterói. -
Kolonie mrówek dość często opisuje się jako wielki organizm. Jakiś czas temu pojawiły się twierdzenia, że w przypadku liściarek porównanie dałoby się doprecyzować, bo owady wydają działać jak rozłożona na czynniki pierwsze krowa, a właściwie jej jelito. Gdy krowa zje trawę, ślina zaczyna trawienie, zanim pokarm dotrze do żołądka. Poza tym enzymy śliny usuwają lub neutralizują substancje, za pomocą których rośliny odstraszają swoich amatorów. U mrówek jest podobnie. Gdy liście trafią do gniazda, są układane na najwyższym poziomie ogrodu. Wtedy liściarki wędrują w głąb i połykają enzymy grzybów (niżej grzybnia jest bardziej rozrośnięta). Po powrocie wydalają je na świeżą pulpę roślinną. Jak ślina, krople rozpoczynają trawienie. Naukowcy zajmują się przebiegiem tego procesu od lat 70. XX w. Jacobus Boomsma z Uniwersytetu w Kopenhadze zauważył np. przed 2 laty, że odchody mrówek zawierają 6 rozkładających białka enzymów. Wszystkie okazały się pochodzić od grzybów. Większość powstawała w gongylidiach (czubkach strzępek). Teraz jeden ze współpracowników Boomsmy, Henrik de Fine Licht, wykazał, że grzyby zapewniają liściarkom lakkazę, oksydoreduktazę, która katalizuje utlenianie różnych związków organicznych i nieorganicznych. Po dodaniu do roztworów białkowych czy polisacharydowych zwiększa stopień ich polimeryzacji, a także przyspiesza żelowanie. Dla mrówek enzym ten ma szczególne znaczenie, bo rozkłada toksyczne taniny i flawonoidy (znów uwidacznia się zatem krowia analogia). Duńczycy stwierdzili, że stężenie lakkazy jest szczególnie wysokie w górnych piętrach ogrodu, a więc w części szybkiego reagowania na napływ trucizn. Grzybowe pochodzenie lakkazy udowodniono ponad wszelką wątpliwość. Kiedy mrówkom nie pozwolono żerować, w odchodach nie było enzymu. U grzybów Leucocoprinus gongylophorus znaleziono 9 genów lakkazowych. Wersja enzymu obecna w odchodach mrówek Acromyrmex echinatior jest kodowana przez silnie aktywowany w gongylidiach LgLcc1. De Fine Licht podejrzewa, że mutualistyczny związek mrówek i grzybów doprowadził do modyfikacji LgLcc1. Pięćdziesiąt milionów lat temu mrówki karmiły swoich podopiecznych obumarłymi roślinami czy odchodami zwierząt. Tego typu dieta była mało odżywcza, ale i mało toksyczna, o łatwości trawienia nie wspominając. Osiem-dwanaście milionów lat temu niektóre mrówki zaczęły jednak wycinać fragmenty liści, stając się aktywnymi roślinożercami, co wpłynęło na kierunek ewolucji ich grzybów. Gdy de Fine Licht porównał LgLcc1 z genami innych symbiotycznych grzybów, gdzie gospodynie nie parają się cięciem liści, oraz grzybów wolno żyjących, zauważył, że pewne mutacje utrwalały się w populacji ze względu na zapewniane przez siebie korzyści. Wg naukowców, w tym przypadku mutacje te pozwalały przetrwać enzymom podróż przez przewód pokarmowy mrówek. Neutralizując toksyny już na wejściu, liściarki i mrówki wspólnie stawiły czoła pokarmowemu wyzwaniu.
-
Służba Geologiczna Stanów Zjednoczonych (USGS) poinformowała o planowanym zakończeniu misji Landsat 5. To najdłużej działający satelita do obserwacji Ziemi. Landsat 5 miał pracować przez trzy lata, jednak jego misja była wielokrotnie przedłużana. Urządzenie ulegało licznym awariom i niejednokrotnie wydawało się, że to już koniec jego misji. Zawsze jednak inżynierom udawało się przywrócić je do życia. Jednak ostatnia awaria żyroskopu stała się jego gwoździem do trumny. Landsat 5 trafił na orbitę w 1984 roku. W ciągu niemal trzech dekad okrążył naszą planetę ponad 150 000 razy i przesłał na Ziemię ponad 2,5 miliona zdjęć powierzchni lądów. To koniec epoki wyjątkowego satelity, a fakt, że latał on przez niemal trzy dekady stanowi wspaniały pomnik dla inżynierów NASA i zespołu USGS, którzy go wystrzelili i utrzymali w dobrej kondycji znacznie dłużej, niż przewidywano. Program Landsat wyznaczył złoty standard dla obserwacji satelitarnych, dostarczając bezcennych danych na temat naszej planety - mówi Anna Castle z Departamentu Spraw Wewnętrznych. Każde ważne wydarzenie od 1984 roku, a które miało miejsce na obszarze większym niż boisko futbolowe - niezależnie od tego, czy było to tsunami, huragan, pożar, wyciek ropy naftowej czy wycinka lasów - zostało prawdopodobnie zarejestrowane przez Landsat. Będziemy kontynuowali program Landsat, ale jest mało prawdopodobne, by którykolwiek z przyszłych satelitów działał tak długo jak Landsat 5 - powiedziała dyrektor USGS Marcia McNutt. Landsat dostarczył nam zdjęcia m.in. tak pamiętnych wydarzeń jak pożary szybów naftowych podpalonych w Kuwejcie przez armię Saddama Husseina, wybuch wulkanu Mount Saint Helen, zdjęcia z Czernobyla po wybuchu w elektrowni atomowej. Dzięki niemu mogliśmy obserwować utratę obszarów leśnych, rozrost miast, zmiany w areale upraw czy w powierzchni lodów Antarktyki. W przyszłym miesiącu USGS Flight Operations Team rozpocznie pierwszą serię manewrów, których celem będzie obniżenie pozycji Landsat 5. Obecnie na orbicie znajdują się dwa satelity Landsat. Wspomniany Landsat 5 oraz Landsat 7. Ten drugi został wystrzelony w 1999 roku, a jego misję planowano na 5 lat. W lutym przyszłego roku NASA wystrzeli Landsat 8, zwanego też Landsat Data Continuity Mission (LDCM).
-
Chiński Foxconn nie chce kojarzyć się tylko z wykonawcą na zamówienie i źródłem taniej siły roboczej dla wielkich korporacji IT. Firma ma zamiar wybudować w przyszłym roku w Japonii własne centrum badawczo-rozwojowe. Miejsce wartej co najmniej miliard dolarów inwestycji nie jest znane, ale pod uwagę brane są m.in. Tokio i Osaka. W centrum będą prowadzone badania nad rozwojem technologii optycznych, wyświetlaczy i wyświetlaczy dotykowych. Foxconn już od pewnego czasu zmienia swój model biznesowy, chce bowiem tworzyć i rozwijać własne produkty. Firma zainwestowała już w chińskie Shenchao Photoelectric, Tianyi Display Technology oraz tajwańską Wcube. Zyskała w ten sposób dostęp do ich własności intelektualnej. Wcześniej odkupiła od japońskiego NEC-a patenty związane z technologią LCD.
-
Jak ludzie, żako (Psittacus erithacus) mają własne gusta muzyczne. Akceptują szeroki wachlarz gatunków, zdecydowanie nie przepadają jednak za rytmami muzyki tanecznej. Badania doktora Francka Pérona z Uniwersytetu w Lincoln objęły początkowo 3 osobniki. Léo, Zoé i Shango odtwarzano serię rytmicznych utworów U2, UB40 i Joan Baez. Wszystkim się one podobały; poza tańcami i mową własną pojawiły się też ludzkie słowa. Gdy później przyszła kolej na kantaty Bacha, żako się zrelaksowały i skupiły na czyszczeniu piór. W drugiej części eksperymentu wzięły udział tylko samce (Léo i Shango). W ich klatkach zamontowano na miesiąc ekrany dotykowe z przyciskami w kształcie koła i kwadratu. Po stuknięciu koła rozlegał się 15-s fragment I Don't Feel like Dancing popowego zespołu Scissor Sisters, a dziobnięcie kwadratu uruchamiało odtwarzanie La Petite Fille de la Mer Vangelisa. Ptaki lubiły słuchać obu utworów, ale Léo upodobał sobie Scissor Sisters, a Shango upajał się głównie Vangelisem. Awersja do muzyki elektronicznej ujawniła się przez przypadek. Choć The Prodigy czy The Chemical Brothers nie było na eksperymentalnej playliście, żako zetknęły się z nimi, bo naukowcy mieli w laboratorium radio. O ile ptaki kiwały się, poskrzekując, przy rocku i folku, o tyle elektroniczny dance wywoływał u nich wyraźny dystres. Muzyka elektroniczna nie była dla nich odpowiednia. [...] Przy szybkim rytmie papugi zaczynały krzyczeć. Nie w przyjazny, komunikatywny sposób, ale z wyraźną nutą przestrachu. Wydawały się lubić pop z wokalem.
-
Naukowcy z University of Pennsylvania wykazali, że synowie szczurów wystawionych na oddziaływanie kokainy są oporni na nagradzające działanie narkotyku. Sugeruje to, że zmiany fizjologiczne wywołane przez kokainę mogą być przekazywane z ojca na syna. Wiemy, że czynniki genetyczne przyczyniają się w znacznym stopniu do ryzyka uzależnienia od kokainy, jednak potencjalna rola oddziaływań epigenetycznych [...] nie jest zbyt dobrze poznana. To studium jako pierwsze wykazało, że chemiczne skutki zażywania kokainy mogą być przekazywane następnym pokoleniom, wywołując oporność na zachowania uzależniające. Oznacza to, że rodzicielska ekspozycja na toksyny wywiera głęboki wpływ na ekspresję genów i działania potomstwa - zaznacza dr R. Christopher Pierce. Podczas eksperymentów samce szczurów przez 2 miesiące same podawały sobie kokainę (uzyskiwały ją po naciśnięciu dźwigni). W tym samym czasie grupa kontrolna zażywała sól fizjologiczną. Później samce spółkowały z partnerkami, które nigdy nie zetknęły się z narkotykiem. Aby wykluczyć wpływ zachowania samców na ciężarne samice, pary rozdzielano tuż po kopulacji. Młode obserwowano, sprawdzając, czy przy nadarzającej się okazji zaczną zażywać narkotyk. Okazało się, że w porównaniu do zwierząt kontrolnych, synowie, ale nie córki samców z grupy kokainowej wolniej osiągali ten sam poziom uzależnienia (zażywali mniej kokainy). Poza tym wykazano, że potomstwo uzależnionych szczurów było skłonne do mniejszego wysiłku w zamian za dawkę narkotyku, co sugeruje, że działanie substancji psychoaktywnej stało się mniej nagradzające. Badania mózgu ujawniły, że w przyśrodkowej korze przedczołowej (ang. medial prefrontal cortex, mPFC) synów samców z grupy kokainowej występowały podwyższone stężenia neurotropowego czynnika pochodzenia mózgowego (ang. brain-derived neurotrophic factor, BDNF), o którym wiadomo, że tłumi behawioralne efekty zażycia kokainy. W ramach wcześniejszych badań Pierce wykazał, że kokaina doprowadza do szeregu zmian w genie BDNF w komórkach mPFC. Szczególnie ważna wydaje się acetylacja jednego z histonów, prowadząca do nasilenia ekspresji. Zidentyfikowaliśmy zmianę w mózgu, która wydaje się odpowiadać za kokainooporność. Niewątpliwie występują inne zmiany fizjologiczne i by je uchwycić, prowadzimy obecnie szerzej zakrojone eksperymenty. Zamierzamy też przeprowadzić podobne studia z [...] nikotyną i alkoholem. Wyniki zespołu Pierce'a sugerują, że kokaina prowadzi do zmian epigenetycznych w plemnikach. Na razie Amerykanie nie wiedzą, czemu kokainooporność dziedziczą tylko synowie, ale spekulują, że pewną rolę mogą w tym odgrywać hormony płciowe. W przyszłości trzeba też będzie wyjaśnić, czy oporność na narkotyk da się odziedziczyć po matce.
-
Nie od dzisiaj wiadomo, że przypadkowe negatywne wydarzenia, jak katastrofy naturalne czy wypadki, mogą negatywnie wpłynąć na wynik wyborczy rządzących. Najnowsze badania pokazują, że przeciętny wyborca nie jest w stanie ocenić polityków i niezwykle łatwo daje sobą manipulować nawet wówczas, gdy otrzymuje nagrodę za krytyczne podejście, a informacje obnażające manipulacje są łatwo dostępne. Gregory A. Hubner z Yale University, Seth J. Hill z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego i Gabriel S. Lenz z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley poprosili około 4000 obywateli USA o więcie udziału w serii gier, które miały pokazać, jak radzą sobie fikcyjni politycy. Jedyną wymierną pewną informacją, jaką mieli uczestnicy eksperymentu były dane o swoich zarobkach. Jeśli sprawujący urząd polityk pracował dobrze, zarobki ludzi rosły, jeśli pracował źle - ich zarobki spadały. Inne informacje, takie jak np. dzień, w którym dowiadywali się, na kiedy zaplanowano wybory czy też dane przekazywane przez polityków podczas kampanii, były obarczone błędami, podlegały manipulacjom. Eksperymenty wykazały, że pomimo iż wyborcy na przykładzie własnych zarobków mogli poznać, czy ktoś nadaje się na dany urząd, to łatwo można było manipulować ich opinią za pomocą innych danych. Okazało się, że ci kandydaci na urząd, którzy potrafili powiązać się z dobrymi wiadomościami - mimo iż nie mieli żadnego wpływu na pozytywne wydarzenie - mieli większe szanse, a wyborcom nie przeszkadzało to, że ich dotychczasowe rządy spowodowały, iż zarabiają mniej. Pozytywna retoryka, skupiająca się na tym, co tu i teraz, była znacznie lepiej przyjmowana, niż długoterminowe plany. Co więcej, działania wyborców są do tego stopnia irracjonalne, że nagradzali polityka swoim głosem np. wówczas, gdy wygrali na loterii lub gdy różne obietnice padały bliżej terminu wyborów. Mimo, że świetnie zdawali sobie sprawę z tego, iż dany polityk nie ma z wygraną nic wspólnego i dobrze wiedzieli, że ostatnie obietnice są mniej ważne od tego, jak polityk sprawował swoją funkcję w przeszłości. Nasze wyniki pokazują, że ludzkie możliwości dotyczące prawidłowej oceny polityków są bardzo ograniczone. To powód do zmartwień w systemach demokratycznych, gdyż dowodzi, że politycy mogą bardzo łatwo manipulować wyborcami. To pokazuje też, jak ważne są odpowiednie programy edukacyjne oraz postawa mediów, które mogą pozwolić na odpowiednią ocenę polityków - stwierdził Gregory Hubner. Z wynikami badań Source of Bias in Retrospective Decision Making: Experimental Evidence of Voters' Limitation in Controlling Incumbents można zapoznac się na łamach American Political Science Review.
-
Wyrzuty sumienia pomagają panterom śnieżnym
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W Nepalu dzięki wysiłkom jednego człowieka rolnicy prawdopodobnie od czterech lat nie zabili w zemście żadnej pantery śnieżnej. Szerpa Himali Chungda zaczął chronić pantery, gdyż odczuwał wyrzuty sumienia z powodu zabicia trzech kociąt. Gdy pewnego dnia z jego stada zniknął cielak Chungda zaczął go szukać i znalazł. Jego szczątki leżały w jednej z jaskiń, a obok spokojnie spały trzy kocięta. Szerpa złapał zwierzęta, włożył do worka i wrzucił do lodowatej rzeki. Następnego dnia znalazł ich ciała. Tej nocy słyszałem, jak matka kociąt rozpacza za swoimi młodymi, a moje krowy rozpaczały za cielakiem. Zdałem sobie sprawę z tego, jak wielkiego grzechu się dopuściłem i postanowiłem, że nigdy więcej nic takiego nie zrobię - mówi Chungda. Szerpa zaczął chronić pantery śnieżne. Uruchomił spółdzielnię ubezpieczeniową, w ramach której rolnicy płacą rocznie 55 rupii (1,50 USD) od każdego posiadanego jaka. W zamian, jeśli zwierzę zostanie zabite przez panterę, mogą liczyć na odszkodowanie w wysokości 2500 rupii. Jak informuje dyrektor WWF Nepal, dotychczas spółdzielnia wypłaciła odszkodowania za ponad 200 zwierząt. Jej członkowie monitorują działania spółdzielni i weryfikują doniesienia o zabiciu zwierząt hodowlanych przez pantery. Obecnie na całym świecie żyje 4080-6590 panter śnieżnych. Te blisko spokrewnione z tygrysem zwierzęta są uznawane za zagrożone. Są też znacznie łagodniejsze niż ich krewniacy. Dotychczas nie jest znany żaden przypadek ataku pantery śnieżnej na człowieka. Niewiele osób zresztą widziało to zwierzę. W Nepalu, gdzie żyje od 300 do 500 dorosłych kotów, przebywają one na wysokości 5-6 tysięcy metrów. Mimo, że nie atakują ludzi, to polują na zwierzęta hodowlane. To z kolei powoduje, że wieśniacy zabijają pantery albo prewencyjnie, albo w zemście za utracone zwierzęta. Dlatego też Himali Chungda stara się przekonywać wieśniaków, że zabijanie zagrożonego zwierzęcia jest czymś złym. Jego spółdzielnia powstała dzięki grantowi w wysokości 1,2 miliona rupii przekazanemu przez Uniwersytet w Zurichu. Farmerzy mogą ubezpieczyć też kozy czy owce. Ludzie już wiedzą, że pantera śnieżna jest zagrożona i musimy ją chronić. Ubezpieczenia spowodowały, że lepiej znoszą utratę zwierząt hodowlanych - mówi szerpa. Mężczyzna przekonuje, że tego typu działania są nie tylko korzystne dla środowiska, ale również pomogą lokalnej gospodarce. Jego zdaniem pantery śnieżne przyciągną turystów, którzy przy okazji będą mogli zmierzyć się z pobliską Kanczendzongą. Miejscowi mówią, że od kiedy Himali Chungda rozpoczął swoją działalność, rośnie liczba panter śnieżnych. Duże nadzieje w programie Szerpy pokłada też szef Kangchenjunga Conservation Area Management Council. Do optymizmu skłania go fakt, że w okolicy nigdy nie doszło do typowych przypadków kłusownictwa. Pantery zabijane były tylko w zemście lub w celu ochrony stad. O tym, czy liczba nepalskich panter śnieżych rzeczywiście rośnie przekonamy się w przyszłym roku, gdy ukażą się wyniki szeroko zakrojonych badań z użyciem aparatów-pułapek. -
Za pomocą 13- i 17-letnich cykli życiowych cykady wieloletnie (Magicicada) manipulują liczebnością swoich głównych wrogów - ptaków owadożernych. W momencie wyroju populacja ptaków jest najmniejsza. Walt Koenig z Uniwersytetu Cornella i Andrew Liebhold ze Służby Leśnej Stanów Zjednoczonych przyglądali się liczebności populacji ptaków w latach 1966-2010 (dane na ten temat zaczerpnęli z North American Breeding Bird Survey). Uwzględnili 15 gatunków, m.in. kukawiki żółtodziobe (Coccyzus americanus), dzięciury krasnogłowe (Melanerpes erythrocephalus) i wróble zwyczajne (Passer domesticus). W przypadku gatunków żywiących się cykadami 17-letnimi po 12 latach od wyroju liczebność populacji zaczynała się zmniejszać, osiągając minimum w roku 17., a więc wtedy, gdy owady znowu miały się pojawić. W populacjach ptaków żerujących na cykadach 13-letnich zachodziły podobne przemiany. Minimum liczebności również przypadało na rok wyroju, lecz tuż po nim populacja zaczynała się rozrastać. Cykady sterują populacjami ptaków. Sprowadzają je na drogę wiodącą ku znacznie mniejszej liczebności w roku kolejnego wyroju. Nadal nie wiemy, w jaki sposób zastrzyk z martwych ciał cykad sprawia, że populacje ptaków są najmniej liczne dokładnie po 13 i 17 latach - podkreśla Koenig, wyraźnie zarysowując obszar przyszłych badań.
-
Autotomia ogona toke (Gekko gecko) nie zachodzi w przypadkowym miejscu. Po obu jego stronach występują luźno powiązane regiony, które można łatwo oddzielić. Ogon nie jest po prostu odrywany przez drapieżnika, jaszczurka aktywnie mu pomaga, kurcząc mięśnie. To tłumaczy, czemu w proces odłączania trzeba włączyć więcej siły, gdy gad jest nieprzytomny lub martwy. Kristian Sanggaard z Uniwersytetu w Aarhus sprawdzał, w jaki sposób mikroskopijne struktury ogona pomagają w jego oddzieleniu. Mięśnie i tkanka tłuszczowa tworzą wyraźnie wyodrębnione segmenty i choć w pobliżu łusek podział wydaje się zanikać, to tylko pozory, bo w wybarwionych jednolicie na niebiesko obszarach pod nimi Duńczyk znalazł komórki, które tworzą "perforację" czy jak kto woli, zamek błyskawiczny. Gdy toke chce pozbyć się ogona, prawdopodobnie wydzielają one substancje osłabiające kolagen. Sanggaard oglądał segmenty ogona pod mikroskopem elektronowym. Zauważył, że w nietkniętym ogonie włókna mięśniowe mają płaskie zakończenia, które do siebie przylegają. Gdy mięśnie się kurczą, kształt "główek" zmienia się na grzybkowaty, co osłabia siły adhezyjne. Wstępną hipotezę potwierdziły skany z rezonansu magnetycznego. Okazało się bowiem, że między segmentami występują puste szczeliny. Sugeruje to, że łączą się one nie za pomocą jakichś fizycznych zaczepów, ale sił przywierania.
-
Specjaliści z Lawrence Berkeley National Laboratory (LBNL) postanowili wyjaśnić olbrzymią różnicę w cenie założenia instalacji fotowoltaicznej pomiędzy USA a Niemcami. Różnica ta powoduje, że osoby indywidualne do końca 2011 roku zainstalowały w Niemczech panele słoneczne o łącznej mocy 3,5 GW. Tymczasem w USA moc instalacji nie przekracza 1 GW. W 2011 roku panele słoneczne zarówno w USA jak i w Niemczech kosztowały 1,80 USD za każdy wat mocy. Jednak o ile w Niemczech koszt zainstalowania paneli wynosił 1,20 USD/wat, to w USA sięgał on 4,36 USD/wat. Z badań specjalistów z LBNL wynika, że w USA pozyskanie klienta jest dziesięciokrotnie droższe niż w Niemczech. Amerykańskie firmy wydają na reklamę i przygotowanie systemu pod kątem konkretnego klienta 70 centów na wat zainstalowanej mocy, podczas gdy ich niemieccy koledzy - jedynie 7 centów. Kolejne różnice to koszty uzyskania pozwoleń, podłączenia do sieci oraz pracy niezależnej inspekcji, która sprawdzi instalację. W Niemczech wynoszą one 3 centy/wat, a w USA 20 centów/wat. Różnica ta wynika z większej biurokracji w USA oraz z faktu, że amerykańscy instalatorzy muszą uzyskać specjalne zezwolenia. Amerykanie płacą też podatek, z którego niemieckie firmy instalujące panele słoneczne są zwolnione. Istnieją też koszty niezależne od biurokracji. Na wielu obszarach USA wieją silniejsze wiatry niż w Niemczech, instalacja musi być więc solidniej zamocowana, co podnosi cenę. Ekspertom z LBNL udało się wyjaśnić większość różnic w cenach, z wyjątkiem kwoty 1,30 USD/wat. Niewykluczone, że amerykańskie firmy mają większy margines zysku. Z powyższego raportu wynika, że energia słoneczna może stać się bardziej konkurencyjna względem paliw kopalnych, jeśli tylko zostaną obniżone koszty związane z instalacją paneli. Mniejsza biurokracja spowoduje spadek cen, co z kolei zwiększy liczbę klientów, a to wpłynie na zmniejszenie kosztu pozyskania klienta.
-
Instytut Mikroelektroniki Chińskiej Akademii Nauk poinformował o stworzeniu rodzimego 22-nanometrowego tranzystora MOSFET z metalową bramką i materiałami o wysokiej stałej dielektrycznej. Chińczycy zapewniają, że urządzenie charakteryzuje się światowej klasy wydajnością. Nie podano żadnych szczegółów dotyczących nowego produktu. Jeśli Chiny rzeczywiście stworzyły taki tranzystor, to można stwierdzić, że w rozwoju technologii IT Państwo Środka dzielą od Zachodu zaledwie 2-4 lata. Obecnie czołowi światowi producenci oferują komercyjne procesory korzystające z technologii 22 nanometrów i przygotowują się do wdrożenia 20-nanometrowych i mniejszych procesów produkcyjnych. Chiński wytwórca układów scalonych SMIC oferuje obecnie układy wykonane w technologii 40 nanometrów.
-
Częste wykorzystywanie modułu GPS może szybko wyczerpać baterię w naszym smartfonie czy tablecie. Układ obsługujący system pozycjonowania potrzebuje nawet 30 sekund tylko po to, by pobrać z satelity dane konieczne do wykonania obliczeń potrzebnych, by określić nasze położenie. Zmniejszenie jego zapotrzebowania na energię pozwoliłoby nie tylko na dłuższe używanie telefonu, ale również umożliwi zastosowanie GPS tam, gdzie dostęp do energii jest bardzo ograniczony. Prace nad tego typu rozwiązaniem prowadzą m.in. inżynierowie z Microsoft Research. Skonstruowali oni taki moduł GPS, który z satelitów pobiera dane przez kilka milisekund. Uzyskuje w ten sposób niewielką ilość naprawdę niezbędnych informacji. Są one następnie łączone z innymi danymi pochodzącymi publicznie dostępnych baz dotyczących np. trajektorii satelitów czy danych o wysokości nad poziomem morza. Informacje takie wysyłane są do chmury obliczeniowej, która wykonuje kalkulacje i na ich podstawie określa przeszłe położenie urządzenia. Taki sposób zbierania informacji i wykonywania obliczeń nazwano cloud-offloaded GPS, a sam system zyskał miano CLEO (Cultivating the Long tail in Environmental Observations). Jak twierdzą inżynierowie Microsoftu, ich system pozwala na trwający 1,5 roku stały monitoring GPS, zużywając przy tym energię 2 baterii AA. CLEO powstał z myślą o zastosowaniu go do śledzenia zwierząt. Jako, że naukowcy nie muszą wiedzieć, gdzie w danej chwili znajduje się monitorowane zwierzę, CLEO świetnie się tutaj sprawdzi, tym bardziej, że dane o lokalizacji nie muszą być wysyłane na bieżąco. Jie Liu, szef zespołu badawczego, twierdzi, że CLEO można wykorzystywać też w wielu innych urządzeniach. Dla kogoś, kto biega lub jeździ na rowerze, mierząc swoją trasę za pomocą GPS-a w smartfonie, nie jest ważne jego aktualne położenie, ale długość przebytej trasy czy czas pokonania konkretnych odcinków. Nadejście takich danych z opóźnieniem w niczym więc nie przeszkadza.
-
HTC pracuje nad 7- i 12-calowymi tabletami z systemem Windows RT, twierdzi Bloomberg, powołując się na anonimowe źródło. Jeśli informacje te się potwierdzą, Microsoft może zyskać kolejnego sojusznika w walce z iOS-em i Androidem. Dotychczas zainteresowanie tabletami z najnowszym systemem z Redmond jest umiarkowane. Wielu potencjalnych klientów czeka na pojawienie się urządzeń bazujących na układach Intela. Tymczasem rynek tabletów odgrywa coraz większą rolę. W 2015 roku jego wartość ma sięgnąć 123,5 miliarda dolarów. Obecnie do Microsoftu należy zaledwie 2,9% tego rynku. Jego głównym rywalem są Apple, z większościowymi udziałami i Google, będące w posiadaniu ponad 40% udziałów. To właśnie konkurencja z ich strony spowodowała, że jeszcze przed dwoma miesiącami HTC miało podobno zamiar porzucić rynek tabletów w USA. Teraz firma chce powrócić z nowymi produktami, tym razem opartymi o Windows RT. To wersja Windows 8 dla urządzeń z układami ARM. Z nieoficjalnych informacji wynika, że w trzecim kwartale 2013 roku HTC zaoferuje tego typu produkty. Tablet o przekątnej 7 cali pozwoli użytkownikowi na wykonywanie połączeń telefonicznych. Niewykluczone, że będzie to pierwszy mały tablet z Windows RT i pierwsze urządzenie z systemem Microsoftu, które będzie konkurowało z iPadem mini, Kindle Fire czy Nexusem 7. Podobno oba tablety mają korzystać z układów Qualcommu. Media donoszą też, że HTC planowało produkcję tabletów z Windows 8 i układami Intela, jednak porzucono te plany, gdyż urządzenia takie musiałyby kosztować ponad 1000 dolarów. Warto tutaj przypomnieć, że Microsoft nie zgodził się, by HTC znalazło się wśród pierwszych producentów tabletów z najnowszym systemem z Redmond. Jednak w ciągu ostatnich miesięcy doszło do zbliżenia obu firm. Microsoft, wobec umiarkowanego przyjęcia nowego Windows poszukuje kolejnych partnerów, a HTC stara się odzyskać swoją rynkową pozycję, którą utracił na rzecz Samsunga. Ostatnie sprawozdanie finansowe wskazuje, że wartość sprzedaży HTC spadła do najniższego poziomu od 11 kwartałów. Tajwańska firma doszła więc do wniosku, że nie powinna ograniczać się tylko do platformy Androida i musi poszukać swojej szansy na rynku Windows.
-
Christina Agapakis wyprodukowała ser, korzystając z kultur starterowych pozyskanych od ludzi. Zapomnijmy więc na chwilę o niebieskiej pleśni i zajmijmy się wszystkim, co mieszka pod naszą pachą, na stopach, dłoniach i nosach, bo tym pani biolog inokulowała świeże mleko. Krzyżówka zainteresowania zapachem i fascynacji społecznościami bakteryjnymi doprowadziła nas do skoncentrowania się na nietypowym organizmie modelowym - serze. W wielu najbardziej śmierdzących serach można znaleźć gatunki bakterii spokrewnione z mikrobami odpowiedzialnymi za charakterystyczną woń ludzkich pach czy stóp - tłumaczy Agapakis, dywagując przy okazji nad tym, czy wiedza i tolerowanie kultur bakteryjnych w pokarmach mogą zwiększyć tolerancję dla bakterii pokrywających ciało lub mikroorganizmów z innych dziedzin życia. Wg naukowców, fizyczna natura serowarstwa może wskazywać na ludzkie pochodzenie sporej części unikatowych serowych smaków. Badając tę hipotezę, pobrano wymazy z dłoni, stóp, nosów i dołów pachowych członków zespołu Synthetic Aesthetics. Inokulowano nimi pasteryzowane mleko. Całość inkubowano przez noc w temperaturze 37 stopni Celsjusza. Powstały skrzep odcedzono i wyciśnięto za pomocą prasy. Uzyskano 8 serów do dalszych badań. Agapakis podkreśla, że w związku z nasilającą się lekoopornością z jednej i rosnącym podziwem dla bakterii zamieszkujących nasz przewód pokarmowy z drugiej strony, próby utrzymania równowagi między hodowaniem pożytecznych mikroorganizmów a trzymaniem patogenów na dystans mają coraz bardziej ekwilibrystyczny charakter. Co ciekawe, niektórzy naukowcy traktują skórkę sera jak uproszczony system do badania interakcji mikrobów. Rachel Dutton z Harvardu sprawdza np. w ten sposób, jak wygląda ich współpraca w naturze. Opis zapachów ludzkiego ciała często pokrywa się z opisem sporządzanym dla serów. Bakterie z rodzaju Propionibacterium odpowiadają zarówno za woń szwajcarskiego sera, jak i naszej pachy. Limburgerowi blisko zaś do zapachu stopy. By przetestować odbiór serów z ludzi, zebrano 15-osobową grupę ochotników: profesjonalnych kiperów, sprzedawców serów, artystów i naukowców. Wąchali oni hodowle bakterii z nabiału oraz same sery. Prowadząc spis mieszkańców nabiału, mikrobiolodzy odczytali bakteryjne sekwencje genu kodującego rybosomalne RNA 16S. Cztery sery poddano chromatografii gazowej sprzężonej ze spektrometrią mas.
-
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, spełnienia marzeń, wyczekanych prezentów i wspaniałych chwil w gronie rodziny i przyjaciół życzą Ania, Jacek i Mariusz
-
Nie tylko ludzie wydobywają złoto, podobne "zacięcie" zaobserwowano choćby u termitów. W okolicach złóż w ich kopcach znajdowano duże ilości tego kruszcu. Termity mogą pomóc w odkryciu nowych złóż, w tym złota. Coraz trudniej samemu je wskazać, bo częścią większości australijskich krajobrazów jest warstwa zerodowanego materiału, która maskuje, co dzieje się na większych głębokościach - tłumaczy dr Aaron Stewart z Commonwealth Scientific and Industrial Research Organisation (CSIRO). Mrówki oraz termity się przez nią przekopują i przenoszą z [...] halo złoża drobne cząstki zawierające złoto. [Koniec końców] budują z nich swoje kopce. Stewart podkreśla, że małe, niezbyt imponujące konstrukcje australijskich mrówek i termitów są równie dobrym wskaźnikiem zawartości złota, co kilkumetrowe kopce termitów z Afryki. Skorzystanie z pomocy owadów to rozwiązanie przyjazne dla środowiska i tańsze od tradycyjnych metod. Po 150 latach wydobycia zasoby złota i innych bogactw naturalnych przy powierzchni się wyczerpały, więc dzięki sterowanemu entomologicznie zawężaniu obszaru poszukiwań próbne odwierty byłyby prowadzone z większą dokładnością. Podczas eksperymentów Australijczycy pobrali próbki z kilku kopców. Bazując na wskazaniach spektrometru mas, porównali zdobyty w ten sposób materiał z próbkami różnych warstw okolicznej gleby. Okazało się, że gniazda leżące w pobliżu złóż zawierały więcej drogocennego kruszcu od kopców położonych dalej od surowca. Entomolodzy zauważyli, że złoto występuje także w układzie wydalniczym termitów. Proces jego usuwania manifestuje się jak kamica nerkowa u ludzi. To ważne odkrycie, bo wydaliny wydają się siłą napędową redystrybucji metali w pobliżu powierzchni.
-
We wrześniu 2011 r. morze wymyło na belgijskie wybrzeże 2 poważnie okaleczone morświny (Phocoena phocoena). To pierwsze tego typu przypadki w tym kraju, jednak podobne śmiertelne uszkodzenia skóry i zgromadzonej pod nią tkanki tłuszczowej (ang. blubber) obserwowano w państwach ościennych, np. od 2006 r. w Holandii. Analiza uzębienia i budowy jamy ustnej drapieżników wskazała, że najbardziej prawdopodobną winowajczynią jest foka szara (Halichoerus grypus). Chociaż nie można wykluczyć czysto agresywnego zachowania, brakujące fragmenty tkanek sugerują, że chodziło raczej o polowanie. Ponieważ populacja H. grypus w Morzu Północnym się rozrosła, niewykluczone, że zwierzęta te zaczęły szukać nowych źródeł pokarmu. Morświny - młode samce - zostały wyrzucone na brzeg w odstępie 3 tygodni i w odległości 30 km od siebie. Zgon obu musiał nastąpić niedawno, bo z ran wydobywała się jeszcze krew. U pierwszego zwierzęcia brakowało fragmentu gardła, u drugiego całego podbrzusza. Poza tym w czasie sekcji zwłok znaleziono mniejsze nacięcia. Jak zaznacza Jan Haelters z Belgijskiego Królewskiego Instytutu Nauk Naturalnych, wzorzec i kształt ran wykluczały sprawstwo człowieka. Choć w okolicy występują różne rekiny, one również zostały szybko wyeliminowane. Z dręczenia morświnów znane są delfiny butlonose. Taranują one P. phocoena za pomocą dzioba, ale w ten sposób przyczyną zgonu stają się raczej uszkodzenia wielonarządowe, przemieszczone kręgosłupy lub złamania żeber, a nie rany (wy)szarpane. Wg biologa, parzyste równoległe nakłucia są śladami po kłach. Czyja to zatem sprawka? Nie lisów, bo te zjawiają się na plaży tylko nocą, a morświny wylądowały na niej w dzień, i nie psów, gdyż bezdomnych nie ma w okolicy, a tym domowym nie pozwala się na samotne wyprawy nad morze o tej porze roku. Poza tym Haelters dodaje, że ludzie widzieli wymyte morświny i szybko zgłosili to władzom, ktoś zatem musiałby być świadkiem zjadania padliny przez psy. Skreślanie kolejnych zwierząt sprawiło, że na liście pozostały 2 gatunki foki. Fokę pospolitą (Phoca vitulina) rozgrzeszono przez za mały rozstaw kłów - odległość między nakłuciami wynosiła od 4 do 5 cm - padło więc na fokę szarą. Belgijska straż wybrzeża widziała latem 2011 r. kilka bardzo dużych fok. Choć modus operandi pasuje (foki przytrzymują ofiarę płetwami i obdzierają ją ze skóry), na razie nikogo nie przyłapano na gorącym uczynku. W ranach ofiar nie znaleziono też obcego DNA. Haelters przyznaje, że co prawda morświny są szybsze od fok, ale zdarza im się odpoczywać przy powierzchni, foki mogą więc zaatakować z zaskoczenia. O żadnym z zabitych młodzików nie da się też powiedzieć, że był okazem zdrowia. Świadczyły o tym cienka warstwa tłuszczu i pasożyty, które zwiększały podatność na upolowanie.
-
Opublikowano prawdopodobnie pierwszą grę wideo, która powstała w Korei Północnej. Wyścig samochodowy "Pyongyang Racer" został wyprodukowany przez developera o nazwie Nosotek na zamówienia brytyjskiej firmy Koryo, która organizuje wycieczki do Korei Północnej. Celem gry jest przejechanie wyznaczonej trasy w jak najkrótszym czasie i zbieranie z jezdni beczek z paliwem. Cały przejazd zajmuje kilkanaście minut, a w jego czasie bedziemy mogli zobaczyć udzielającą nam porad policjantkę.
-
U kobiet z przedmiesiączkowymi zaburzeniami dysforycznymi (ang. premenstrual dysphoric disorder, PMDD) występują nieprawidłowości w zakresie okołodobowego rytmu wydzielania melatoniny. To może wyjaśnić, czemu tak często wspominają one o bezsenności. PMDD to forma zespołu napięcia przedmiesiączkowego, która charakteryzuje się silniejszymi i bardziej uporczywymi objawami. Występuje u ok. 3-8% kobiet. Pacjentki uskarżają się nastroje depresyjne i drażliwość, ale również (do 70%) na słabą jakość snu z licznymi przebudzeniami albo na nadmierną senność w fazie symptomatycznej. Zespół dr Diane B. Boivin z Douglas Mental Health University Institute sprawdzał, jak rytm wydzielania melatoniny zmienia się w ciągu doby u kobiet z PMDD i w zdrowej grupie kontrolnej. W ramach studium ochotniczki odbyły dwie 24-godzinne sesje: jedną organizowano w fazie folikularnej, drugą w poowulacyjnej fazie lutealnej. Naukowcy analizowali pobrane próbki krwi. Okazało się, że w porównaniu do grupy kontrolnej, u pań z PMDD w godzinach nocnych wydzielało się znacząco mniej melatoniny. Dodatkowo w symptomatycznej fazie lutealnej następował dalszy spadek stężenia hormonu snu.
-
Uczeni określili wiek najstarszych drewnianych konstrukcji
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Willy Tegel i Dietrich Hakelberg z Uniwersytetu we Freiburgu wraz z zespołem dokonali precyzyjnego datowania czterech studni zbudowanych przez pierwszą cywilizację rolniczą Europy Centralnej. Studnie, odkryte na terenie Lipska, są najstarszymi znanymi konstrukcjami drewnianymi. Ich twórcami byli przedstawiciele kultury ceramiki wstęgowej, która istniała mniej więcej w latach 5600-4900 p.n.e. Szczegółowe badania drewna, przeprowadzone przez uczonych z Freiburga, Drezna i szwajcarskiego Birmensdorf wykazały, że studnie powstały pomiędzy rokiem 5206 a 5098 przed Chrystusem. Neolityczni rolnicy, korzystając z kamiennych siekier, ścięli stare dęby, i pocięli je na deski, z których zbudowali rodzaj skrzyń z bardzo złożonymi łączeniami na rogach. Służyły one za cembrowinę. Przeprowadzone za pomocą laserów badania obrazowe wykazały, że już 7000 lat temu pierwsi rolnicy znali zaawansowane techniki obróbki drewna. -
Polująca ważka jest zdolna do wybiórczej uwagi. Dotąd istnienie tego procesu poznawczego potwierdzono jedynie u naczelnych. Dr Steven Wiederman i prof. David O'Carroll z Uniwersytetu w Adelajdzie posłużyli się cienką szklaną sondą z czubkiem o średnicy zaledwie 60 nanometrów. Dzięki temu udało im się zbadać aktywność neuronów Hemicordulia tau - ważki z rodziny szklarkowatych (Corduliidae). Biolodzy odkryli, że w obecności więcej niż jednego celu wzrokowego komórki mózgu owada "fiksowały się" na wybranym obiekcie, zachowując się, jakby reszty nie było. Wybiórcza uwaga to podstawa ludzkiej zdolności selekcjonowania i reagowania na jeden bodziec w obecności rozpraszaczy (dystraktorów). Wyobraźmy sobie tenisistę, który musi dostrzec w chmarze małą piłkę pędzącą z prędkością niemal 200 km/h - by ją odbić, potrzeba [właśnie] wybiórczej uwagi. Na razie niewiele wiadomo o tym, jak proces przebiega w żywym mózgu. W ostatnich latach był to gorący temat na niwie neuronauk - podkreśla dr Wiederman. Ważki polują na owady, często drobne, a te mogą latać w rojach. Kiedy już wybiorą cel, ich aktywność neuronalna odfiltrowuje inne potencjalne ofiary. Atak udaje się w 97% przypadków. To ekscytujące, że po raz pierwszy udało nam się zademonstrować działanie mechanizmu podobnego do ludzkiej wybiórczej uwagi na poziomie pojedynczego neuronu bezkręgowca. Ostatnie badania pokazały, że występuje on także u naczelnych, ale tego można się było w końcu spodziewać - podkreśla prof. O'Carroll. Australijczycy uważają, że ich odkrycia uda się wykorzystać w robotyce. W maszynach będzie można odtworzyć kopie układów neuronalnych ważek.