-
Liczba zawartości
37617 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Wewnątrz microsoftowego Kinecta, urządzenia, które znalazło wiele rozmaitych zastosowań do jakich nie zostało przewidziane przez twórców, znajduje się czujnik 3D firmy PrimeSense. Teraz firma pokazała jego kolejne wcielenie o nazwie kodowej Capri. Kinect powstał po to, by współpracować z Xboksem 360 i pozwolić graczom na interakcję z grą bez pośrednictwa tradycyjnych manipulatorów. Jednak użytkownicy znaleźli dla niego olbrzymią liczbę innych zastosowań - od medycyny po robotykę. Teraz możemy się spodziewać równie wielkich zmian po Capri. Nowy czujnik PrimeSense jest aż 10-krotnie mniejszy od swojego poprzednika. Niewykluczone, że będzie kosztował mniej, a jego wydajność jest tylko nieco mniejsza. Jednak to wspomniany na wstępnie rozmiar jest najbardziej ekscytującą jego właściwością. Capri jest na tyle mały, że zmieści się do standardowych tabletów, a niewykluczone, że i do smartfonów. Jego możliwości są podobne do możliwości czunika z Kinecta. Najbardziej widoczną zmianą jest brak obsługi kamery RGB. To może poważnie ograniczać niektóre jego zastosowania, jednak trzeba pamiętać, że kamera RGB to skomplikowane i kosztowne urządzenie, a producentowi Capri zależy przede wszystkim na zmieszczeniu czujnika w tabletach czy smartfonach bez zbytniego zwiększania ich kosztów. Pierwsze próbki Capri powinny trafić do producentów urządzeń mobilnych w ciągu najbliższych 2-3 miesięcy. Niewykluczone, że pod koniec roku w sklepach znajdziemy tablety o możliwościach porównywalnych do Kinecta. Przekonamy się wówczas, jakie jeszcze zastosowania dla tego typu urządzeń wymyślą użytkownicy.
-
Compressorhead to trio robotów, które można tak zaprogramować, by odtwarzały dowolny rockowy utwór. Grając głównie heavy metal, na razie maszyny wydają się odzwierciedlać gusta muzyczne niemieckich twórców, ale na tegorocznym festiwalu Big Day Out w Australii będą one supportem dla reprezentujących nieco inny styl grup Red Hot Chili Peppers i The Killers. Najstarszy StickBoy powstał w 2007 r. w Berlinie. Ma cztery ręce, dwie nogi i tylko jedną głowę. Gitarzysta o również wiele mówiącym imieniu Fingers dysponuje aż 78 palcami. Dołączył do StickBoya w 2009 r. Bones to ostatni, bo zeszłoroczny nabytek zespołu. Chcąc uczłowieczyć swoich podopiecznych, konstruktorzy dorobili im życiorysy. W ten sposób okazało się, że StickBoy ma ulubionych perkusistów: Danny'ego Careya, Martina Lopeza i Mike'a Portnoya. Dla Fingersa wzorami pozostają Angus Young, Yngwie Malmsteen i Dave Murray. Bones ma zaś basówkę we krwi; wystarczy wspomnieć o genetycznym powinowactwie z Robertem Trujillo, Timem Commerfordem czy Justinem Chancellorem. StickBoy powstał w warsztatach Robocrossu, zaś Fingers to mechaniczne dziecko szrotu, a konkretnie firmy Kernschrottrobots, która prowadzi recykling elektronicznego złomu. Bilety na australijskie tournée można kupić na internetowej witrynie projektu. Chętni znajdą tu także formularz, po wypełnieniu którego zostaje się członkiem fan clubu.
-
Niewielka firma Achates Power otrzymała od US Army grant wysokości 4,9 miliona dolarów. Pieniądze mają zostać wykorzystane na dalsze udoskonalenie silnika.. Jumo, stworzonego przez niemieckiego Junkersa w latach 30. ubiegłego wieku. Jumo, pomimo że wydzielał gęste, ciemne spaliny, był w swoim czasie najbardziej wydajnym silnikiem. Achates Power zmodyfikowała projekt Jumo tak, by silnik spełniał współczesne standardy emisji spalin i był jeszcze bardziej wydajny niż przed laty. Zbudowała jednocylindrowy model i zaprezentowała go inżynierom z US Army. Wyniki testów były tak obiecujące, że wojsko przyznało firmie grant na rozwój wielocylindrowej wersji silnika. Propozycja Achates Power zwróciła uwagę wojskowych przede wszystkim tym, że nowy silnik może być mniejszy i zużywać znacznie mniej paliwa niż obecnie wykorzystywane silniki. Ponadto może działać na różnych rodzajach paliwa, w tym na paliwie lotniczym i oleju napędowym. Armia będzie chciała go wykorzystać w wielu pojazdach, również w czołgach. Specjaliści z Achates zapewniają, że ich silnik może trafić też do pojazdów pasażerskich, gdzie będzie zużywał nawet o 20% mniej oleju napędowego niż współczesne silniki diesla. To by oznaczało, że silnik diesla projektu Achates Power były nawet o 50% bardziej wydajny od silników benzynowych. Jakby jeszcze tego było mało, taki silnik mógłby kosztować o 10% mniej od współczesnych silników diesla, zatem zmniejszyłaby się różnica w cenie pojazdów napędzanych silnikiem benzynowym a dieslowskim Achates. Niemieccy konstruktorzy silnika Jumo stworzyli unikatowy projekt, w ramach którego w jednym cylindrze umieszczono dwa tłoki i wyeliminowano głowicę cylindra. Powietrze i paliwo były kompresowane pomiędzy tłokami. Inżynierowie Achates wprowadzili dziesiątki drobnych poprawek do tego projektu. W ich ramach m.in. zmieniono kształt komory spalania i udoskonalono system wtrysku paliwa. Uzyskali w ten sposób doskonałe wyniki, jednak podkreślają, że testowano tylko jednocylindrowy prototyp, a dane z niego ekstrapolowano na teoretyczny silnik wielocylindrowy. Silnika nie sprawdzono też we wszystkich możliwych warunkach, jakie mają miejsce podczas jazdy. Inżynierowie Achates zauważają przy tym, że różnice pomiędzy jedno- a wielocylindrowym silnikiem są dobrze znane i mogą być precyzyjnie modelowane.
-
Naukowcy z Poczdamskiego Instytutu Badań Klimatycznych i ich koledzy z madryckiego Universidad Complutense twierdzą, że w ciągu ostatniej dekady na całym świecie mamy do czynienia z pięciokrotnie większą liczbą rekordowo ciepłych miesięcy niż miało by miejsce bez globalnego ocieplenia. W ciągu ostatniej dekady doświadczyliśmy bezprecedensowych fal upałów. Na przykład w USA w 2012, Rosji w 2010, w Australii w 2009 czy w Europie w 2003 roku. Takie fale upałów przyczyniają się do wielu przypadków śmieci, wielkich pożarów lasów, spadków plonów - społeczeństwa i ekosystemy nie są przygotowane na nowe rekordowe temperatury - mówi główny autor badań Dim Coumou. Naukowcy oparli swoje badania na dostarczonych przez NASA danych dotyczących miesięcznych temperatur z ostatnich 131 lat rejestrowanych w ponad 12 000 miejsc na świecie. Na potrzeby swojej analizy opracowali model statystyczny, który ma pokazać stopień zmiań oraz długoterminowe skutki ocieplenia. Wykazał on, że do szczególnie szybkiego przyrostu liczby rekordowo ciepłych miesięcy dochodzi w ciągu ostatnich 40 lat. Zauważono też naturalną zmienność w występowaniu fal upałów. Szczególnie dużo rekordowo ciepłych miesięcy ma miejsce w latach występowania El Niño. Zdaniem naukowców, jeśli ocieplenie będzie postępowało w obecnym tempie, to za 30 lat liczba rekordowo ciepłych miesięcy będzie 12-krotnie wyższa niż byłaby bez ocieplenia. To nie znaczy, że w Europie gorące lata będą przydarzały się 12-krotnie częściej niż obecnie. Będzie znacznie gorzej - mówi Coumou. Uczony zwraca uwagę, że w latach 40. bieżącego wieku lato uznane za rekordowo gorące nie będzie latem cieplejszym od obecnych, ale od tych, które nadejdą w latach 20. i 30. bieżącego wieku. Sama statystyka nie pokazuje przyczyn stojących za pojawieniem się jakiejś konkretnej fali upałów. Ale pokazuje wielki i systematyczny wzrost liczby takich fal. Obecnie przyrost jest tak duży, że jego zdecydowana większość jest spowodowana zmianami klimatycznymi. Nauka jasno pokazuje, że tylko niewielka ich część wystąpiłaby w sposób naturalny - dodaje współautor badań Stefan Rahmstorf.
-
Dane zebrane podczas badań ok. 500 tys. dzieci z ponad 50 krajów sugerują, że częste jedzenie pokarmów typu fast food zwiększa ryzyko astmy, alergicznego nieżytu nosa i egzemy. Nowozelandzcy i brytyjscy naukowcy przygotowali kwestionariusz, w którym pytali o objawy astmy, nieżytu nosa i wyprysku, a także o częstość spożywania różnych typów pokarmu w ciągu ostatnich 12 miesięcy. W badaniach uwzględniono 2 grupy wiekowe: 13-14-latków oraz 6-7-latków. Naukowcy analizowali wyłącznie przypadki uczestników International Study of Asthma and Allergies in Childhood (ISAAC). Rodziców/opiekunów proszono m.in. o ocenę wpływu symptomów na codzienne życie i/lub wzorce snu. W sondażu uwzględniono takie produkty spożywcze, jak mięso, ryby, owoce i warzywa, płatki, chleb, makaron, ryż, masło, margaryna, orzechy, ziemniaki, mleko, jajka oraz fast food/burgery. Częstość spożycia podzielono na następujące kategorie: nigdy, okazjonalnie, raz-dwa razy w tygodniu, trzy lub więcej razy w tygodniu. Po wzięciu poprawki na czynniki, które mogą wpłynąć na wyniki, okazało się, że fast food był jedynym pokarmem wykazującym ten sam rodzaj wpływu w obu grupach wiekowych. Okazało się, że zarówno w przypadku nastolatków, jak i młodszych dzieci przed ciężką astmą chroniło sięganie po owoce 3 lub więcej razy w tygodniu. Zamiłowanie do fast foodu, które przejawiało się pochłanianiem 3 lub więcej porcji na tydzień, prowadziło z kolei do wzrostu ryzyka wystąpienia tej choroby o, odpowiednio, 39% i 27%. Śmieciowe jedzenie podwyższało też prawdopodobieństwo wystąpienia ciężkiego alergicznego nieżytu nosa i wyprysku. W ramach analiz regionalnych stwierdzono, że dla obu grup wiekowych wzorzec zależności pokarmowo-symptomatycznych pozostawał podobny. Autorzy raportu z pisma Thorax proponują wyjaśnienie opisanego zjawiska. Wg nich, fast food obfituje w tłuszcze nasycone i kwasy tłuszczowe trans, które niekorzystnie wpływają na odporność, a w owocach występują np. przeciwutleniacze. Akademicy podkreślają, że jeśli związek między fast foodem a objawami astmy, wyprysku i nieżytu ma charakter przyczynowo-skutkowy, to zważywszy na wzrost popularności śmieciowego jedzenia na świecie, ustalenia zespołu mają kluczowe znaczenie dla zdrowia publicznego.
-
Komu aprobata online'owych przyjaciół nie wychodzi na dobre?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Znaczniki "lubię to" lub pozytywne komentarze od najbliższych przyjaciół rozdymają samoocenę i zmniejszają samokontrolę zarówno online, jak i w świecie rzeczywistym. Wg duetu amerykańskich psychologów i ekonomistów, u osób, które koncentrują się bliskich znajomych, doświadczenia z serwisów społecznościowych przekładają się na wzrost wskaźnika masy ciała i większe długi na kartach kredytowych. Zgodnie z naszym stanem wiedzy, to pierwsze badanie pokazujące, że korzystanie z online'owych serwisów społecznościowych może wpływać na samokontrolę - podkreśla prof. Andrew T. Stephen z Uniwersytetu w Pittsburghu, który współpracował z prof. Keithem Wilcoksem z Columbia Business School. W artykule z Journal of Consumer Research panowie skompilowali wyniki 5 studiów. W sumie objęły one ponad 10 tys. użytkowników Facebooka. W pierwszym studium ochotnicy odpowiadali na pytania dot. bliskości relacji ze znajomymi na Facebooku. Później podzielono ich na 2 grupy: przedstawiciele pierwszej pisali o doświadczeniach związanych z przeglądaniem serwisu, drudzy naprawdę to robili. Na końcu wszyscy wypełniali kwestionariusz do badania samooceny. Bez względu na przynależność grupową, ludzie, których związki z facebookowymi przyjaciółmi były słabe, nie doświadczali wzrostu samooceny, natomiast ci, którym zależało na znajomych, przeżywali wzrost pewności siebie. By wyjaśnić, czemu się tak dzieje, w kolejnym eksperymencie badanych poproszono o korzystanie z Facebooka przez 5 min. Jedni mieli się koncentrować na zmianach statusu i innych udostępnianych przez znajomych informacjach, pozostali skupiali się na własnych wpisach i działaniach. Amerykanie ustalili, że wzrost samooceny występował tylko wtedy, gdy w centrum uwagi znajdowały się dane prezentowane znajomym. Odkryliśmy, że ochotnicy doświadczali większego skoku samooceny, gdy koncentrowali się na obrazie prezentowanym znaczącym osobom z sieci społecznej - opowiada Wilcox. W ramach 3. studium ludzie sprawdzali Facebooka albo czytali artykuły z CNN. Później proponowano im batonika zbożowego i ciastko z czekoladą. Okazało się, że osoby przeglądające serwis społecznościowy częściej decydowały się na ciastko. Schemat 4. eksperymentu był podobny: po przygodzie z Facebookiem albo plotkarskim serwisem internetowym badani musieli się zmierzyć z anagramami. Członkowie grupy facebookowej szybciej się poddawali. W ostatnim z badań oceniano związki między wykorzystaniem internetowej sieci społecznej a zachowaniami świadczącymi o słabej samokontroli offline. Uczestnicy wypełniali w Sieci kwestionariusz, którego autorzy pytali m.in. o wzrost, wagę, liczbę kart kredytowych i długi do spłacenia. Wyniki sugerują, że u silnie związanych osób intensywniejsze korzystanie z sieci społecznej koreluje z wyższym wskaźnikiem masy ciała, wzmożonym przejadaniem się, gorszą wyceną zdolności kredytowej i większymi długami na kartach. -
The Wall Street Journal twierdzi, powołując się na anonimowe źródła, że Apple zredukował zamówienia na podzespoły dla iPhone'a 5. Przyczyną jest słabszy niż oczekiwano popyt na te urządzenia. Zamówienia na pierwszy kwartał bieżącego roku, dotyczące samych tylko wyświetlaczy, zmniejszono o połowę. Zapotrzebowanie na urządzenia Apple'a spada prawdopodobnie z powodu rosnącej konkurencji przede wszystkim ze strony Samsunga. Rynek zdobywają też tanie smartfony chińskich firm. Apple wciąż jest jednym z głównych graczy na rynku smartfonów chociaż jego udziały spadają. W trzecim kwartale bieżącego roku firma dostarczyła na rynek 14,6% wszystkich smartfonów. To wyraźnie mniej niż w ostatnim kwartale 2011 i pierwszym kwartale 2012 roku, kiedy jej udziały w sprzedaży wynosiły 23%. Słabnąca pozycja oznacza dla Apple'a również spadek wartości akcji. Obecnie są one warte 501,75 USD. Tak tanie nie były od lutego 2012 roku. Najwyższą historyczną cenę - 705,07 USD - osiągnęły we wrześniu 2012 roku. Głównym konkurentem Apple'a jest Samsung. Jeszcze we trzecim kwartale 2010 roku korańska firma dostarczała na rynek 8,8% wszystkich smartfonów. Obecnie należy doń 31,3% rynku. Analitycy zwracają uwagę, że Apple może redukować zamówienia, gdyż przed świętami obawiała się, że producenci podzespołów dostarczą jej zbyt mało urządzeń, więc zamówiła na zapas. To jednak wskazuje, że obawy, iż iPhone 5 będzie tak popularny, że partnerzy Apple'a nie będą w stanie zaspokoić popytu były płonne.
-
Firma Kaspersky Lab opublikowała raport, w którym donosi o odkryciu ogólnoświatowej operacji szpiegowskiej, w ramach której zarażono komputery w kilkudziesięciu krajach świata. Złośliwe oprogramowanie kradnie dane z maszyn podłączonych do sieci rządowych, dyplomatycznych, instytucji naukowych, firm i instytucji związanych z energią jądrową, wydobyciem ropy naftowej i gazu, wojskiem, przemysłem kosmicznym i lotniczym oraz handlem. Eksperci odkryli, że Operation Red October prowadzona jest co najmniej od 2007 roku. Prawdopodobnie ilość ukradzionych danych można liczyć już w terabajtach. Obecnie wiadomo, że przestępcy wykorzystują ponad 1000 różnych modułów, dzięki którym mogą skonfigurować atak pod kątem konkretnego celu. Szkodliwy kod może atakować wybrane pecety, jak i urządzenia sieciowe Cisco czy smartfony Apple'a i Nokii oraz system Windows Mobile. Wykorzystuje też złożoną sieć serwerów kontrolnych, dzięki której cyberprzestępcy ukrywają swoją tożsamość. Ukradzione dane przesyłane są na jeden z licznych sewerów, skąd trafiają na serwer z hierarchicznie wyższej grupy. Prawdopodobnie dopiero stamtąd są wysyłane na właściwy serwer. Specjaliści porównują zaawansowanie technik wykorzystanych do ukrycia tożsamości atakujących z możliwościami robaka Flame, który został stworzony przez USA i Izrael do zaatakowania Iranu. Red October korzysta z rozszerzeń dla Adobe Readera i Worda, dzięki czemu przestępcy mogą odzyskać kontrolę nad zainfekowaną maszyną, nawet jeśli samo szkodliwe oprogramowanie zostanie z niej usunięte. Wiadomo, że dotychczas podczas infekcji wykorzystano luki w pakiecie MS Office. Każda zainfekowana maszyna otrzymuje swój unikatowy numer identyfikacyjny, dzięki której przestępcy mogą precyzyjnie przeprowadzać atak i dostosować swoje działania do celu, który chcą osiągnąć. Badacze wciąż nie wiedzą, kto stoi za atakiem. Prawdopodobnie macierzystym językiem napastników jest rosyjski. Wiadomo, że część kodu została stworzona przez osoby posługujące się chińskim. Obecnie nie ma żadnych dowodów, by wiązać atak z działaniem jakiegoś państwa, ale stoień zaawansowania technik ataku można porównać do znanych złożonych ataków dokonywanych przez rządy. Najwięcej infekcji zanotowano w Rosji, Kazachstanie, Azerbejdżanie, Belgii i Indiach. Ofiarami przestępców padły też m.in. Afganistan, Iran, USA, Grecja, Pakistan, Maroko czy Uganda.
-
Latryny były rozmieszczone w Pompejach zarówno na parterze, jak i na pierwszym piętrze. Co prawda wyższe kondygnacje zostały w większości przypadków zniszczone przez wybuch Wezuwiusza, ale zachowały się prowadzące tam rury. Na poziomie 2. kondygnacji znaleziono 23 toalety, które nadal były podłączone do tego typu rur opadowych - twierdzi A. Kate Trusler, doktorantka antropologii z University of Missouri. Trusler zainteresowała się sprawą toalet już 6 lat temu, podczas prac terenowych w Pompejach. Autorzy wcześniejszych publikacji o starożytnym mieście często twierdzili, że latryna znajdowała się tu w każdym domu. Dla doktorantki nie było to jednak oczywiste, bo choć w pewnych rejonach rzeczywiście występowały takie przybytki, inne wydawały się sanitarnie zaniedbane. Drążąc dalej zagadnienie, Trusler pokusiła się o sporządzenie mapy. Ustaliła, że w Regionie 6. niemal każdy budynek mógł się poszczycić zlokalizowaną na poziomie gruntu toaletą. W innych dzielnicach latryna występowała na parterze o wiele rzadziej; w całym mieście takie udogodnienie znaleziono tylko w 43% domostw. Dociekliwa doktorantka przyjrzała się zatem rurom opadowym, które najczęściej produkowano z terakoty. W sumie (głównie w najstarszej części miasta, gdzie skupiały się warsztaty rzemieślnicze) doliczono się 286 przewodów. Przeważnie wystawały one ze zniszczonych przez wulkan wyższych kondygnacji, ale w 23 przypadkach piętro ocalało i rury tego samego typu łączyły się tam z latrynami. Trusler, która w zeszłym tygodniu przemawiała na forum Archeologicznego Instytutu Ameryki, ujawniła, że badania próbek pobranych z rur opadowych ujawniły ślady fekaliów oraz pasożytów jelitowych. Większość rur opadowych założono I w. p.n.e. i w I w. n.e., a więc w czasie, kiedy w Pompejach powstał system przepompowywania wody.
-
Na Florydzie rozpoczęło się wielkie polowanie na pytona birmańskiego. Władze stanu ogłosiły 2013 Python Challenge, na który odpowiedziało 800 chętnych. W jego ramach myśliwi mają miesiąc na zabicie jak największej liczby pytonów. Główna nagroda zostanie przyznana za największego węża oraz za największą liczbę upolowanych zwierząt. Pyton birmański to jeden z trzech inwazyjnych gatunków wielkich węży, które zagnieździły się na terenie Parku Narodowego Everglades. Wraz z bardzo agresywnym pytonem skalnym z Afryki i boa dusicielem stanowią śmiertelne zagrożenie dla zwierząt żyjących w parku. Węże są w stanie upolować i pożreć jelenia czy aligatora, stanowią olbrzymie zagrożenie dla ptaków. Liczebność każdego z tych gatunków można szacować na dziesiątki lub nawet setki tysięcy osobników. Miejscowe ptaki nigdy nie miały do czynienia z takim zagrożeniem i nie potrafią sobie z nim poradzić. Badania wykazały, że węże dziesiątkują populacje wielu zagrożonych gatunków. Naukowcy zauważyli też, że ostatnio dramatycznie spadła populacja wielu powszechnych niegdyś gatunków ssaków. Skoro rozpowszechnione gatunki znikają, uczeni pytają, co dzieje się z tymi zwierzętami, które już przed sprowadzeniem na Florydę pytona były zagrożone. Największe straty zanotowano w populacjach szopa pracza, oposa i rysia rudego. Ponadto do największego spadku populacji doszło w odległych południowych obszarach Parku, gdzie pytony żyją najdłużej. Stwierdzono, że populacja szopa spadła tam o 99,3%, oposa o 98,9%, a rysia rudego o 87,5%. Króliki i lisy najprawdopodobniej całkowicie wyginęły. Naukowcy coraz częściej apelują do władz o podjęcie zdecydowanych kroków mających na celu wyeliminowanie węży, które zasiedliły Florydę wskutek ludzkiej głupoty i nieudolności. Węże znajdują tam dobre warunki do życia, a brak naturalnych wrogów umożliwia im niekontrolowane rozmnażanie się. Władze Florydy zaproponowały zatem, że każdy chętny może wziąć udział w polowaniu na pytona birmańskiego. W sumie do oczyszczania Parku stawiło się 800 ochotników. Aż 749 z nich to osoby, które nie mają pozwolenia na wyłapywanie węży na terenach publicznych. Wszyscy przeszli krótkie szkolenie, które jednak ograniczało się do zdroworozsądkowych porad. Myśliwym przypomniano o konieczności nawadniania się, używania filtrów przeciwsłonecznych oraz o tym, by unikali ugryzień ze strony jakichkolwiek zwierząt. Park Narodowy jest bardzo bezpiecznym miejscem dla ludzi. Ze strony pytona birmańskiego myśliwym nie będzie nic groziło. Najskuteczniejszą metodą zabicia pytona jest strzał w głowę lub obcięcie mu jej. Od 2000 roku na Florydzie zabito jedynie 2050 pytonów. Naukowcy mówią, że wspomniane węże to jedynie niewielka część problemu z jakim mierzy się Floryda. Zdaniem Johna Hayesa z University of Florida, w tym południowym stanie żyje obecnie więcej inwazyjnych egzotycznych gatunków gadów i płazów niż gdziekolwiek na świecie. Stan już zakazał osobom prywatnym posiadania w domach pytonów. Zakazana jest też sprzedaż tych zwierząt jako domowych pupilków, a prawo federalne zakazuje handlu pomiędzy stanami. W 2011 roku herpetolog Kenneth Krysko opublikował wyniki swoich badań nad gatunkami inwazyjnymi. Uczony stwierdził, że w latach 1863-2011 ludzie wprowadzili na Florydę aż 137 niemiejscowych gatunków.
-
Z rynku zniknie jedna z najbardziej znanych marek z segmentu przechowywania danych - Iomega. Firma została w 2008 roku kupiona przez giganta w tej branży EMC. Iomega znana jest z produkcji NAS, nagrywarek DVD czy zewnętrznych HDD. Swoją markę zbudowała jednak przede wszystkim dzięki napędom Jaz i Zip. Te urządzenia, korzystające ze specjalnych kartridży pozwalały na przechowywanie gigabajtów danych w czasach, gdy pojemność przeciętnego dysku twardego liczono w dziesiątkach megabajtów. Już na ostatnich targach CES zaprezentowano produkty Iomegi z logo Lenovo i LenovoEMC. Przedstawiciele LenovoEMC potwierdzili, że marka Iomega zniknie z rynku.
-
Bez reaktywnych form tlenu nie ma mowy o regeneracji
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Kijanka, która utraciła ogon, odtwarza nowy w ciągu tygodnia. Próbując zrozumieć, jak jej się to udaje i jak wspomóc proces regeneracji u ludzi, prof. Enrique Amaya z Uniwersytetu w Manchesterze zauważył, że uaktywniają się wtedy m.in. geny związane z produkcją reaktywnych form tlenu (RFT). Zaskoczony wynikami brytyjski zespół postanowił sprawdzić, na czym konkretnie polega rola odsądzanych zazwyczaj od czci i wiary RFT. Naukowcy mierzyli poziom nadtlenku wodoru. Posłużyli się fluorescencyjnym związkiem, który w obecności H2O2 zmienia właściwości luminescencyjne. Badania prowadzono na kijankach z rodzaju Xenopus. Okazało się, że po amputacji następował znaczny wzrost stężenia nadtlenku wodoru. Co więcej, utrzymywał się on w ciągu całego procesu regeneracji, czyli przez parę dni. Sprawdzając, czy bez reaktywnych form tlenu regeneracja w ogóle zajdzie, Amaya posługiwał się środkami farmakologicznymi, np. przeciwutleniaczami, albo usuwał gen odpowiedzialny za produkcję RFT. W obu przypadkach kijanki nie były w stanie odtworzyć ogona. Kiedy obniżaliśmy poziom RFT, regeneracja i wzrost tkanek szwankowały [spadał wskaźnik namnażania komórek]. Nasze badania sugerują, że RFT spełniają kluczową rolę w inicjowaniu i podtrzymywaniu reakcji regeneracyjnej. Odkryliśmy także, że produkcja RFT jest konieczna do aktywowania szlaku sygnalizacyjnego Wnt, który [...] stanowi część wszystkich badanych systemów regeneracji, także ludzkich. Raport Amai ukazał się zaledwie kilka dni po artykule Jamesa Watsona, w którym noblista sugerował, że przeciwutleniacze mogą być szkodliwe dla osób z zaawansowaną chorobą nowotworową. To ciekawe, że ostatnio ukazały się 2 publikacje sugerujące, że przeciwutleniacze nie zawsze muszą być korzystne. Prowadząc dalsze pogłębione badania procesu, Brytyjczycy chcą sprawdzić, czy manipulując poziomem RFT u ludzi, da się przyspieszyć samoleczenie. -
Bez reaktywnych form tlenu nie ma mowy o regeneracji
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Kijanka, która utraciła ogon, odtwarza nowy w ciągu tygodnia. Próbując zrozumieć, jak jej się to udaje i jak wspomóc proces regeneracji u ludzi, prof. Enrique Amaya z Uniwersytetu w Manchesterze zauważył, że uaktywniają się wtedy m.in. geny związane z produkcją reaktywnych form tlenu (RFT). Zaskoczony wynikami brytyjski zespół postanowił sprawdzić, na czym konkretnie polega rola odsądzanych zazwyczaj od czci i wiary RFT. Naukowcy mierzyli poziom nadtlenku wodoru. Posłużyli się fluorescencyjnym związkiem, który w obecności H2O2 zmienia właściwości luminescencyjne. Badania prowadzono na kijankach z rodzaju Xenopus. Okazało się, że po amputacji następował znaczny wzrost stężenia nadtlenku wodoru. Co więcej, utrzymywał się on w ciągu całego procesu regeneracji, czyli przez parę dni. Sprawdzając, czy bez reaktywnych form tlenu regeneracja w ogóle zajdzie, Amaya posługiwał się środkami farmakologicznymi, np. przeciwutleniaczami, albo usuwał gen odpowiedzialny za produkcję RFT. W obu przypadkach kijanki nie były w stanie odtworzyć ogona. Kiedy obniżaliśmy poziom RFT, regeneracja i wzrost tkanek szwankowały [spadał wskaźnik namnażania komórek]. Nasze badania sugerują, że RFT spełniają kluczową rolę w inicjowaniu i podtrzymywaniu reakcji regeneracyjnej. Odkryliśmy także, że produkcja RFT jest konieczna do aktywowania szlaku sygnalizacyjnego Wnt, który [...] stanowi część wszystkich badanych systemów regeneracji, także ludzkich. Raport Amai ukazał się zaledwie kilka dni po artykule Jamesa Watsona, w którym noblista sugerował, że przeciwutleniacze mogą być szkodliwe dla osób z zaawansowaną chorobą nowotworową. To ciekawe, że ostatnio ukazały się 2 publikacje sugerujące, że przeciwutleniacze nie zawsze muszą być korzystne. Prowadząc dalsze pogłębione badania procesu, Brytyjczycy chcą sprawdzić, czy manipulując poziomem RFT u ludzi, da się przyspieszyć samoleczenie. -
NASA ostatecznie wykluczyła możliwość uderzenia asteroidy Apophis w Ziemię. Asteroida, która, jak się ostatnio okazało, liczy sobie nie 270 a 325 metrów średnicy, przeleci w pobliżu Ziemi najpierw w 2029 roku, a później w 2036 roku. Wkrótce po tym, jak została odkryta, oszacowano, że istnieje pewne prawdopodobieństwo, że w roku 2036 uderzy w Ziemię. Teraz, po przeanalizowaniu danych z lat 2011-2012 naukowcy odrzucili taką możliwość. Prawdopodobieństwo uderzenia w Ziemię jest mniejsze niż 1:1 000 000, a to oznacza, że możemy wykluczyć jej uderzenie w 2036 roku. Zainteresowanie Apophisem będzie zatem czysto naukowe - mówi Don Yeomans z Near-Earth Object Program Office. W dniu 13 kwietnia 2029 roku Apophis przeleci w odległości około 31 000 kilometrów od Ziemi. To najbliższy znany tam przelot tak dużego obiektu. Początkowo obawiano się, że pole grawitacyjne Ziemi może zmienić jej trajektorię tak, że kilka lat później uderzy w planetę. Yeoman zauważa, że podczas gdy opinia publiczna ekscytuje się Apophisem on i jego zespół mogą obserwować inne asteroidy, przelatujące jeszcze bliżej Ziemi. Już w połowie przyszłego miesiąca 40-metrowa asteroida 2012 DA14 minie naszą planetę w odległości mniejszej niż 28 000 kilometrów.
-
W Centrum Badań Optoelektrycznych (OCR) brytyjskiego University of Southampton powstało najbardziej wytrzymałe nanowłókno krzemionkowe. Wynalazkiem już zainteresowały się liczne firmy, które chcą go wykorzystać w przemysle lotniczym, morskim i w bezpieczeństwie. Na całym świecie prowadzone są badania nad kolejnymi zastosowaniami nowego włókna. Dotychczas najbardziej wytrzymałymi włóknami były włókna węglowe, jednak optymalną wytrzymałość uzyskują one przy długościach mierzonych w mikrometrach, co oznacza, że ich najbardziej pożądana cecha nie może być w pełni wykorzystana w większości zastosowań. Nowe włókna krzemionkowe są 15-krotnie bardziej wytrzymałe od stali, a ich teoretyczna długość może być liczona w tysiącach kilometrów. W przypadku włókien syntetycznych bardzo ważnym jest, by uzyskać dużą wytrzymałość, a jednocześnie bardzo mały odsetek niedoskonałości i niską wagę. Zwykle, by zwiększyć wytrzymałość, konieczne jest zwiększenie średnicy, a co za tym idzie - wagi. Nasze badania wykazały jednak, że wytrzymałość włókien krzemionkowych rośnie wraz ze spadkiem średnicy, mogą być zatem bardzo lekkie. Obecnie jesteśmy jedynymi, którzy potrafią zoptymalizować wytrzymałość tych włókien - mówi doktor Gilberto Brambilla. Nasze odkrycie może zmienić przyszłość rynku kompozytów i materiałów o najwyższej wytrzymałości oraz mieć duży wpływ na przemysł lotniczy, morski i bezpieczeństwa - dodaje. Krzemionka i tlen, konieczne do produkcji tych nanowókien, to dwa najpowszechniej występujące pierwiastki, co oznacza, że są tanie i łatwo dostępne. Możemy produkować krzemionkowe nanowłókna całymi tonami, tak jak robimy to ze światłowodami - stwierdził drugi z autorów badań, profesor David Payne. Krzemionkowe nanowłókna powstały po pięciu latach badań. Trochę czasu minęło, zanim się do nich przyzwyczaiłem, ale dzięki zaawansowanym urządzeniom dostępnym w OCR zauważyłem, że im są one cieńsze, tym stają się bardziej wytrzymałe. Gdy już są bardzo, bardzo cienkie, zaczynają zachowywać się odmiennie niż zwykle. Przestają być kruche i nie łamią się jak szkło. Zamiast tego stają się giętkie i łamią się jak plastik. To oznacza, że mogą wytrzymywać duże obciążenia - dodaje Brambilla.
-
Po otoczeniu guza sierpowate erytrocyty sklejają się w naczyniu, blokując w ten sposób dopływ krwi do zmiany nowotworowej (PLoS ONE). Począwszy od 2006 r., zespół z Duke University i firmy Jenomic skupiał się na komórkach nowotworowych w niedotlenowanych rejonach guza, bo od dawna wiadomo, że zjawisko to prowadzi do oporności na leczenie i zwiększa prawdopodobieństwo powstania przerzutu. Amerykanie podali myszom z rakiem sutka kroplówkę z barwionymi fluorescencyjnie sierpowatymi erytrocytami. Okazało się, że w ciągu 5 minut krwinki zaczęły przylegać do naczyń krwionośnych w pobliżu okolic z obniżonym ciśnieniem parcjalnym tlenu. Po półgodzinie utworzyły skrzep, który zablokował dopływ krwi do litego guza. Jak tłumaczy Mark W. Dewhirst, krwinki przylegały do guza jak łączące się ząbki zamka błyskawicznego. Działo się tak, bo niedotleniona zmiana produkowała dużo adhezyn. Jako że prawidłowa tkanka się tak nie zachowuje, sierpowate krwinki obierały na cel wyłącznie hipoksyjne rejony zmiany. Odkryliśmy, że sierpowate krwinki wykazują duże naturalne powinowactwo do niedotlenowanych guzów. Kiedy zbiją się w grudkę, obumierając, uwalniają toksyczne żelazo. To z kolei uśmierca komórki guza - wyjaśnia dr David Terman. Aby wzmóc ten efekt, naukowcy wyposażyli sierpowate krwinki w dodatkowy ładunek. Stosowali samą cynko-protoporfirynę (ZnPP) lub cynko-protoporfirynę w połączeniu z cytostatykiem doksorubicyną (akademicy zakładali, że pozbawiając komórki nowotworowe ochrony, ZnPP blokuje oksygenazę hemową, zwiększy się ich podatność na apoptozę). Udało im się w ten sposób nasilić stres oksydacyjny w guzie i otaczających naczyniach. Wzrost zmiany uległ znacznemu spowolnieniu. W porównaniu do guzów, które kontaktowały się z normalnymi erytrocytami, 4-krotnie wydłużała się faza nieaktywna. Terapia krwinkami sierpowatymi nie wywoływała u gryzoni ostrej toksyczności. W odróżnieniu od prawidłowych erytrocytów, krwinki sierpowate nie przepływają gładko przez naczynia. Tworzą skrzepy, blokując dostawy krwi. Przez to wielu pacjentów z anemią sierpowatą przechodzi bolesne kryzysy - dotyczą one zaczopowanego rejonu i wiążą się z uszkodzeniem tkanek. W przypadku nowotworów to samo zjawisko spełnia jak najbardziej korzystną funkcję. Terman podkreśla, że sierpowate krwinki można by wykorzystać m.in. w walce z rakami piersi czy prostaty.
-
Analitycy IDC są kolejnymi, którzy za spadek sprzedaży pecetów, do którego doszło pod koniec 2012 roku, obwiniają producentów komputerów. To głównie z ich winy Windows 8 nie wywołał spodziewanego wzrostu sprzedaży. Część odpowiedzialności za tę sytuacją ponosi, oczywiście, Microsoft. Ale głównymi winnymi są, zdaniem analityków, producenci OEM. Microsoft w swojej kampanii marketingowej [Windows 8 - red.], skupiał się na sterowaniu dotykowym. Ale gdy klient wybrał się do sklepu, to nie mógł znaleźć w nim tego typu urządzeń. Było za to pełno notebooków, które wyglądały jak maszyny sprzed 2-3 lat - mówi analityk David Daoud. To co widział w sklepach klient, to standardowe laptopy, które nie były zoptymalizowane tak, by pracować na nich jak na tabletach. Producenci OEM nie dostarczyli odpowiedniego sprzętu - dodaje. Daoud zauważa jednak, że producenci mieli częściowo związane ręce. Zwraca uwagę, że rynek szkła jest mało elastyczny. Producenci wyświetlaczy, w których szklana powłoka ochronna jest zintegrowana z warstwą wrażliwą na dotyk są w stanie dość szybko reagować na zapotrzebowanie pojawiające się na rynku smartfonów czy tabletów. Jednak spełenie wymagań rynku notebooków, który potrzebuje większych wyświetlaczy, zajmuje im znacznie więcej czasu. Nie bez winy jest też Microsoft. Nie wystarczy bowiem rozpocząć sprzedaży nowego systemu operacyjnego. Jest jeszcze kwestia działań na rynku, skoordynowanie pracy producentów OEM, dostawców i sprzedawców detalicznych - mówi analityk. Koncern z Redmond popełnił błędy w skoordynowaniu premiery systemu i pracy tych wszystkich firm, od których zależy rynkowy sukces. Nic zatem dziwnego, że np. w USA odnotowano aż 11-procentowy spadek sprzedaży pecetów. Klient zachęcony reklamą, wybierał się do sklepu, gdzie nie znajdował odpowiedniego sprzętu z wyświetlaczem dotykowym. Wychodził więc ze sklepu, nie kupując niczego, gdyż słyszał o niewygodach pracy z Windows 8 za pomocą myszki i klawiatury. Microsoft poinformował niedawno, że sprzedał już 60 milionów licencji Windows 8, co by oznaczało, że system ten sprzedaje się lepiej niż Windows 7. Jednak przeprowadzone na internautach badania rzeczywistego rozpowszechnienia tego systemu dowodzą, że licencje te trafiły przede wszystkim do OEM, którzy nie sprzedali ich jeszcze klientom indywidualnym.
-
Amerykańscy naukowcy skonstruowali urządzenie wielkości tabletki do wykonywania szczegółowych zdjęć przełyku. Wynalazcy mają nadzieję, że w przyszłości będzie można w ten sposób wykrywać chorych z przełykiem Barretta, który zwiększa ryzyko wystąpienia raka przełyku. Badanie nowym skanerem trwa zaledwie kilka minut. Co więcej, pacjent jest wtedy przytomny. Na początku trzeba połknąć kapsułkę przymocowaną do cienkiego przewodu. W środku znajduje się szybko obracająca się końcówka lasera, która emituje promieniowanie podczerwone. Odbija się ono od wyściółki przełyku, dzięki czemu lekarze uzyskują obraz 3D. Jest on bardziej szczegółowy od generowanego podczas standardowej endoskopii. Rozdzielczość poprzeczna sięga 30, a osiowa 7 mikrometrów. Gdy połknięty skaner dociera do żołądka, by go wyciągnąć, wystarczy pociągnąć za przewód. "Pigułkę" przetestowano na 6 chorych z przełykiem Barretta i 7 zdrowych ochotnikach. Amerykanie twierdzą, że ogniska metaplazji jelitowej w błonie śluzowej dolnego przełyku były doskonale widoczne. Prof. Gary Tearney z Harvardzkiej Szkoły Medycznej, który współpracował z kolegami z Massachusetts General Hospital, podkreśla, że nowa technologia jest tańsza od endoskopii, nie wymaga też znieczulania. Personel medyczny nie musi przechodzić specjalnego szkolenia, a ponieważ zdjęcia dają wgląd w mikrostrukturę przewodu pokarmowego, nie trzeba wykonywać biopsji. Początkowo obawialiśmy się, że przez niewielkie rozmiary kapsułki pominiemy wiele danych, ale po połknięciu przekonaliśmy się, że przełyk mocno obejmował urządzenie, które miało dość czasu na wykonanie kompletnego mikroobrazowania całej jego ściany.
-
Lisa Su, starszy wiceprezes AMD poinformowała, że jej firma nie jest zainteresowana rynkiem tanich tabletów, w związku z czym skupi się przede wszystkim na współpracy z Windows 8. Zdaniem pani Su najnowszy system operacyjny Microsoftu będzie w przyszłości umacniał swoją pozycję. AMD chce produkować układy scalone, w tym kości z rodziny Temash, na potrzeby droższych tabletów, sprzewanych w cenach 499-599 USD. Dlatego też firma nie jest obecnie zainteresowana tabletami na Androidzie. Podczas tegorocznych targów CES AMD pokazało już tablet z układem Temash i Windows 8. Temash to pierwszy produkt AMD zaprojektowany właśnie pod kątem tabletów. Dotychczas do urządzeń tych trafiały odpowiednio dostosowane układy dla notebooków. Czterordzeniowy Temash, który ma trafić na rynek w pierwszej połowie bieżącego roku, będzie w pełni wykorzystywał możliwości Windows 8 zużywając przy tym mniej niż 5 watów i pozwalając na 10-godzinną pracę na bateriach. Decyzja AMD o skupieniu się wyłącznie na Windows nie zachwieje rynkiem tabletów. Jest on bowiem zdominowany przez układy ARM, a kości AMD się na nim nie liczą. Firma chce jednak zmierzyć się z Intelem na rynku notebooków z wyświetlaczem dotykowym. Ma nadzieję, że uda się jej obniżyć ceny takich urządzeń, dzięki czemu zdobędą one większą popularność wśród klientów. To pozwoliłoby AMD na zaistnienie na rynku urządzeń przenośnych z wyświetlaczem dotykowym.
-
Miejski kot - poważne zagrożenie dla ptaków
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Brytyjscy naukowcy od dawna podejrzewali, że jedną z przyczyn spadku populacji wielu gatunków ptaków jest ich zabijanie przez trzymane w domach koty. Dotychczas jednak mieli niewiele dowodów na poparcie takiego twierdzenia. Teraz doktor Rebecca Thomas opublikowała w PLoS ONE artykuł, w którym wykorzystała wyniki badań prowadzonych w ramach pracy doktorskiej. Thomas prowadziła ankiety wśród właścicieli kotów w Readking, sprawdzając, ile i jaką zdobycz przynoszą do domu. Badania wykazały, że zwyczaje poszczególnych kotów znacznie się od siebie różnią. Tylko 20% tych zwierząt przynosiło w ciągu roku więcej niż 4 zabite przez siebie zwierzęta. Z kolei 22% nie przynosiło żadnych ofiar. Można zatem stwierdzić, że stosunkowo niewielka grupa kotów czyni największe spustoszenie wśród dzikiego ptactwa. W tej grupie najbardziej aktywnych myśliwych średnia roczna liczba przynoszonej do domu zdobyczy wynosi aż 18,3. Wcześniejsze badania wskazują, że koty przynoszą właścicielowi jedną na trzy swoje ofiary. Dane te pozwalają na oszacowanie liczby zwierząt zabijanych przez koty. Największym problemem jest zagęszczenie kotów na terenach miejskich. W warunkach naturalnych nigdy do takiego zagęszczenia by nie doszło. To oznacza, że ptaki żyjące w miastach i ich okolicach są ciągle narażone na olbrzymie niebezpieczeństwo. Nawet jeśli poszczególne koty rzadko zabijają, to jest ich tak wiele na tak małej przestrzeni, że mają bardzo poważny wpływ. Właściciele myślą, że skoro ich kot przynosi 2-3 ptaki w roku, to nie ma to znaczenia, jednak muszą zrozumieć, że dzika przyroda jest też poddana innym niekorzystnym zmianom, takim jak utrata habitatów czy zmiana klimatu - mówi Thomas. Doktor Thomas badała też gotowość ludzi do walki z tym problemem. O ile, co może być zrozumiałe, 46% osób nieposiadających kotów uznało, że są one uciążliwe, to podobnego zdania było aż 19% właścicieli kotów. Właściciele najczęściej nie zdają sobie sprawy, z wpływu kotów na środowisko. Szesnaście procent z nich uważa, że koty nie mają żadnego wpływu na populację ptaków, a 51% - że wpływ ten jest niewielki. Właścicieli i osoby nieposiadające kotów, pytano też o sposoby ochrony populacji ptaków przed tymi zwierzętami. Wśród proponowanych metody były zakazy posiadania kotów na ekologicznie ważnych terenach lub też nawet w całych miastach, wprowadzenie obowiązku zakładania kotom dzwoneczków lub innych urządzeń ostrzegających potencjalną ofiarę o zbliżaniu się drapieżnika, trzymanie kotów wyłącznie w mieszkania, obowiązek rejestrowania ich, sterylizowania czy nawet pozbawiania pazurów. Najwięcej, bo 65% badanych opowiedziało się za obowiązkowymi dzwoneczkami, a nieco ponad 60% za obowiązkową sterylizacją. Ponad połowa uznała, że dobrym pomysłem byłaby obowiązkowa rejestracja. Inne rozwiązania były niepopularne, szczególnie wśród właścicieli kotów. Jednym z niewielu realnych rozwiązań jest wyposażanie kotów w dzwonki. Co prawda okazało się, że zwierzęta te uczą się kompensować problem hałasu wynikający z obecności dzwonka, jednak liczba zabitych przez nie zwierząt wyraźne spada. Doktor Thomas mówi, że innym sposobem mogłoby być przekonanie właścicieli kotów, by niewypuszczali ich o świcie i o zmierzchu. Wtedy właśnie ptaki są najłatwiejszą zdobyczą. -
Potężna struktura podważa zasadę kosmologiczną
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Astronomowie pracujący pod kierunkiem naukowców z University of Central Lancashire odkryli największą znaną strukturę we wszechświecie. Zauważona właśnie wielka grupa kwazarów (LQG) rozciąga się na przestrzeni 4 miliardów lat świetlnych. O tym, że kwazary mają tendencję do tworzenia wielkich struktur - nazwanych wielkimi grupami kwazarów - wiadomo od 1982 roku. Teraz uczeni odkryli LQG tak wielką, że może ona podważyć jedną z podstaw kosmologii. Zasadę mówiącą, że wszechświat, oglądany w wystarczająco dużej skali, wygląda tak samo niezależnie od pozycji obserwatora. Odległość pomiędzy Drogą Mleczną a najbliższą nam Galaktyką Andromedy wynosi 0,75 megaparseka (Mpc). Grupy galaktyk mogą mieć długość 2-3 Mpc lub więcej. Jednak LQG mogą liczyć sobie więcej niż 200 Mpc. Ze współczesnych teorii kosmologicznych i opartych na nich obliczeniach wynika, że nie powinniśmy być w stanie odkryć struktury większej niż 370 Mpc. Tymczasem nowo odkryta LQG ma średnią długość 500 Mpc, a w najbardziej rozciągniętym miejscu liczy sobie 1200 Mpc. Wyobrażenie sobie wielkości tej LQG jest trudne, jednak możemy z całą pewnością stwierdzić, że to największa struktura obserwowana we wszechświecie - mówi szef zespołu naukowego doktor Roger Clowes. To bardzo znaczące odkrycie nie tylko ze względu na wymiary struktury, ale także na fakt, że jej zaobserwowanie podważa zasadę kosmologiczną, która od czasów Einsteina jest uznawana za prawdziwą - dodaje. -
Sądzimy, że to najstarsza znana gwiazda w całym znanym nam wszechświecie - powiedział podczas spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego Howard Bond, astronom z Pennsylvania State University. Uczony mówił o gwieździe HD 140238, kŧóra znajduje się w odległości zaledwie 190 lat świetlnych od Słońca. Astronomowie badają tę gwiazdę od ponad 100 lat. Od dłuższego czasu wiedzą, że zawiera ona niemal wyłącznie wodór i hel, co wskazuje, że uformowała się na wczesnym etapie istnienia wszechświata, zanim został on wypełniony cięższymi pierwiastkami. Dotychczas nie wiadomo było jednak, ile lat może liczyć sobie gwiazda. Zespół Bonda najpierw wykorzystał 11 zestawów danych obserwacyjnych z lat 2003-2011, dzięki którym określił odległość gwiazdy od Słońca. Później zmierzono jej jasność. W obliczeniu wieku HD 140238 bardzo przydatny był fakt, że gwiazda znajduje się na tym etapie życia, w którym wypala wodór ze swojego wnętrza. To powoduje, że stopniowo przygasa, co jest bardzo dobrym wskaźnikiem wieku. Astronomowie ocenili wiek gwiazdy na 13,9 miliarda lat ±700 milionów. HD 140283 liczy sobie zatem co najmniej 13,2 miliarda lat. Jest prawdopodobnie starsza od dotychczasowej rekordzistki, HE 1523-0901, której wiek szacowano na 13,2 miliarda ±2 miliardy lat. Pierwsze gwiazdy nie zawierały pierwiastków cięższych niż hel. Ich okres życia wynosił prawdopodobnie zaledwie kilka milionów lat. Po tym czasie eksplodowały i wypełniły wszechświat cięższymi pierwiastkami. Zanim jednak powstała druga generacja gwiazd, a do niej właśnie należy HD 140283, która zawiera nieco cięższych pierwiastków, gaz z eksplozji pierwszych gwiazd musiał się ochłodzić. Wiek najstarszej ze znanych gwiazd wskazuje, że nastąpiło to bardzo szybko, druga generacja mogła powstać już w kilkadziesiąt milionów lat po pierwszej.
-
Ściany domostw w Pompejach znaczyły liczne graffiti: niektóre wyryto w stiukach, inne wypisano węglem drzewnym. Okazuje się, że szczególnie poszukiwanymi miejscówkami były mury bogaczy. "Obecny pogląd jest taki, że każdy kandydat [w wyborach] mógł wybrać dowolną lokalizację i wymalować na ścianie swój przekaz. Skoro jednak fasady prywatnych budynków, a nawet chodniki naprzeciwko nich były utrzymywane i kontrolowane przez właściciela, pomysł, że wszystko jedno kto zawłaszczał sobie jakąś powierzchnię, wydaje się mało prawdopodobny" - uważa Eeva-Maria Vittanen z Uniwersytetu w Helsinkach. Vittanen twierdzi, że Pompeje były dosłownie upstrzone graffiti. Ludzie kopiowali cytaty z literatury, pozdrawiali przyjaciół, a czasem po prostu dokonywali obliczeń. Zespół Finki skoncentrował się jednak na reklamach politycznych. Naukowcy chcieli sprawdzić, gdzie kandydaci umieszczali swoje hasła - w pobliżu barów i w innych uczęszczanych rejonach czy raczej na ścianach prywatnych domostw. By zmniejszyć liczbę analizowanych przypadków, zespół uwzględniał przekazy z 3 regionów: dwóch dzielnic mieszkaniowych z przeciwnych stron miasta i jednego kwartału biznesowego. W sumie znajdowało się tu ponad 1000 graffiti, większość wykonano w 300-leciu poprzedzającym zniszczenie Pompejów. Jak podkreślają archeolodzy, przeważnie wiadomości były proste: wymieniano nazwisko i stanowisko, o które się ktoś ubiegał. Czasem pojawiały się lakoniczne stwierdzenia typu "dobry człowiek" lub "jest wart tego urzędu". Inną grupę stanowiły reklamy sponsorowane przez grupy wspierające kandydatów, np. bractwo kieszonkowców czy nocnych ochlapusów. Do jakich wniosków doszła ekipa Vittanen? Po pierwsze, politycy i przyszli urzędnicy łaknęli uwagi, stąd obecność wpisów wzdłuż uczęszczanych traktów. Po drugie i to nieco zaskoczyło archeologów, fasady domów bogaczy cieszyły się większą popularnością niż ściany barów i sklepów. Choć rezydencji było 3-krotnie mniej, 40% reklam wypisano właśnie na nich. Dlaczego? Wg Vittanen, nie chodziło o zdolność gromadzenia ludzi - barów nikt i nic nie było zapewne w stanie pobić - ale o wykształcenie. Czy goście szynków potrafili [bowiem] czytać i mogli głosować?
-
Naukowcy z MIT-u opracowali nowy film polimerowy, który generuje prąd, bazując na parze wodnej. Po wchłonięciu niewielkich ilości wilgoci materiał zmienia kształt. Gdy woda odparowuje, fragment powierzchni powraca do pierwotnego kształtu, ale zawija się inny, przez co błona można się turlać po powierzchni w tę i we w tę jak fikająca rolka. Amerykanie uważają, że wykorzystując ten ruch, można by napędzać kończyny robotów czy zasilać mikro- i nanourzędzenia. Trzeba przyznać, że to świetna alternatywa dla często wymienianych baterii. Jesteśmy bardzo podekscytowani [możliwościami] nowego materiału. Spodziewamy się, że gdy osiągniemy większą wydajność w przekształcaniu energii mechanicznej w elektryczną, wynalazek znajdzie szersze zastosowanie - podkreśla prof. Robert Koch. Błonę uzyskano z połączenia 2 polimerów: polipirolu (PPy) i poliolu boranu. PPy tworzy macierz, a żelowaty poliol boranu absorbuje wodę. Zespół z MIT-u podkreśla, że próbując uzyskać filmy reagujące na wilgoć, dotąd naukowcy korzystali wyłącznie z polipirolu. Stosując 2 różne polimery, można [jednak] uzyskać dużo większe przesunięcie [zmianę konformacji], a więc większe siły - twierdzi dr Liang Guo. Kiedy 20-mikrometrowy film spoczywa na zawilgoconej powierzchni, dolna warstwa wchłania parę, sprawiając, że błona zaczyna odstawać. Kiedy spodnia warstwa wejdzie w kontakt z powietrzem, szybko uwalnia wilgoć, "sztuczny mięsień" zagina się ku przodowi i zaczyna się ruch w drugą stronę. Powtarzający się cykl pozwala przekształcić chemiczną energię gradientu wody w energię mechaniczną. Wynalazek bazuje więc na gradiencie wilgoci - różnicy potencjalnej energii chemicznej między regionami mokrymi i suchymi. Amerykanie wykazali, że 25-mg błona może unieść szkiełko podstawowe 380-krotnie cięższe od siebie samej lub przetransportować srebrne przewody, których waga 10-krotnie przewyższa jej własną. Nie potrzebuje dużych ilości wody. Wystarczy odrobina - podkreśla dr Mingming Ma. Przy materiałach reagujących na zmiany temperatury czy kwasowości trzeba było manipulować parametrami otoczenia. Tutaj wszystko dzieje się samo. W dodatku sztuczny mięsień sprawdza się nie tylko jako urządzenie wykonawcze, ale i generator. Zachwycając się potencjałem swego wynalazku, badacze z MIT-u ujawnili, że energię mechaniczną można by także konwertować w elektryczność, łącząc polimerowy film z piezoelektrykiem. Za pomocą takiego systemu dałoby się uzyskać moc rzędu 5,6 nanowata. Później wystarczyłoby dodać kondensator i gotowe...
-
Naukowcy pracujący pod kierunkiem René Hellera z niemieckiego Leibniz-Institut für Astrophysik Potsdam oraz Rory Barnesa z University of Washington uważają, że życie może istnieć nie tylko na egzoplanetach, ale również na krążących wokół nich egzoksiężycach. Jedynie niewielka część spośród znanych obecnie 854 planet pozasłonecznych to obiekty skaliste. Zdecydowaną większość stanowią nienadające się do zamieszkania gazowe giganty. Naukowcy zaczęli się więc zastanawiać, czy te nieprzyjazne obiekty mogą posiadać skaliste księżyce zdolne do podtrzymania życia. Oczywiście obecnie potrafimy co najwyżej wykrywać planety, nie znamy żadnych pozasłonecznych księżyców. Jednak nie ma najmniejszego powodu, by uważać, że nie istnieją. Warunki na pozasłonecznych księżycach prawdopodobnie znacznie różnią się od warunków panujących na egzoplanetach. Księżyce są związane z planetami, ich jedna połowa jest ciągle zwrócona w kierunku planety. Korzystają z dwóch źródeł światła - gwiazdy i planety. Podlegają też zaćmieniom, które mogą znacząco wpływać na ich klimat. Ktoś stojący na takim księżycu będzie doświadczał dnia i nocy w zupełnie inny sposób, niż doświadczamy ich na Ziemi. Na przykład zaćmienia będą powodowały całkowite ciemności w samo południe - mówi Heller. Zdaniem naukowców ważnym źródłem ciepła dla takiego księżyca będzie ogrzewanie pływowe, które może mieć decydujące znaczenie dla ewentualnego pojawienia się na nim życia. Księżyce znajdujące się zbyt blisko planety doświadczą katastrofalnego efektu cieplarnianego, który uniemożliwi utrzymanie życia. Naukowcy stworzyli też teoretyczny model, który pozwala obliczyć, jaka jest maksymalna odległość egzoksiężyca od egzoplanety, w której na księżycu może istnieć życie. Odległość tę nazwali "krawędzią zamieszkania". Istnieje też ekosfera dla egzoksiężyców. Jest ona po prostu inna niż ekosfera dla egzoplanet - zapewnia Barnes. Dla powstania życia na takim księżycu kluczowe są oświetlenie i ogrzewanie pływowe. Uczeni twierdzą, że ich praca przyda się już w najbliższej przyszłości. Teleskop Keplera został wyposażony w bardzo czułe urządzenia, które już teraz pozwalają mu na zarejestrowanie egzoksiężyców wielkości Ziemi czy Marsa. Od ubiegłego roku prowadzony jest projekt "Hunt for Exomoons with Kepler".