-
Liczba zawartości
37603 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
TrackingPoint, firma z Teksasu, opracowała system, który z każdego nowicjusza czyni snajpera. PGF (precision guided firearm) wykorzystuje technolgię podobną w zamyśle do tej, z której korzystają nowoczesne samoloty myśliwskie. Pozwala ona na określenie celu, a strzelaniem zajmuje się system komputerowy. Jedyne co musi zrobić użytkownik PGF to wskazanie broni celu. Natomiast to sama broń, biorąc pod uwagę liczne czynniki jak prędkość wiatru, ruchy ramienia strzelca, temperaturę powietrza, wilgodność, grawitację i odrzut, zdecyduje o momencie oddania strzału. PGF korzysta z komputera z systemem operacyjnym Linux, laserowego miernika, kamery oraz kolorowego wyświetlacza o wysokiej rozdzielczości. Gdy laser oświetli cel użytkownik oznacza go naciskając przycisk znajdujący się koło spustu. Broń wyposażono też w łącze WiFi dzięki czemu użytkownik może przesłać obraz celu na tablet lub smartfona. Ponadto za pomocą kodu PIN możemy rozpocząć proces ustawiania celu za pomocą.. smartfona. Przeprowadzone testy wykazały, że osoba wykorzystująca PGF, nawet jeśli strzela po raz pierwszy w życiu, jest w stanie trafić w cel znajdujący się w odległości nawet 900 metrów. Obecnie TrackingPoint produkuje trzy karabiny wyposażone w PGF. Wynalazek budzi liczne obawy. Niektórzy eksperci uważają, że daje on zbyt duże możliwości amatorom i nie powinien być dostępny cywilom. Żeby zostać snajperem trzeba przejść bardzo specjalistyczne i długotrwałe szkolenie. Teraz każdy może zostać wykwalifikowanym zabójcą - mówi Noel Sharkey z University of Sheffield. Inni jednak uważają to za normalny przejaw postępu technologicznego i twierdzą, że tego typu systemów nie należy zabraniać tylko dlatego, iż mogą wpaść w niepowołane ręce. Specjalista ds. prawa dotyczącego broni, Trevor Burrus z Cato Institute, przypomina też, że ze względu na swoje różne cechy, szczególnie trudność ukrycia, karabiny nie są ulubioną bronią przestępców. Jeden z najpopularniejszych wojskowych karabinów snajperskich, Barrett .50, jest dopuszczony do użycia w USA od dziesiątków lat i niemal nigdy nie został wykorzystany do popełnienia przestepstwa. Amatorów mogą zniechęcać też ceny broni z PGF, wahające się od ponad 17 000 do ponad 22 000 dolarów.
-
Przed kilkoma dniami belgijski hodowca Leo Heremans wyprzedał wszystkie swoje gołębie wyścigowe. Ponieważ należy do liczących się w branży osób, jeden z jego nagradzanych ptaków ustanowił rekord ceny. By móc się nim cieszyć, chiński biznesmen Gao Fuxin musiał zapłacić aż 310 tys. euro. Kolekcja Heremansa składała się z 530 okazów. Podczas weekendowych aukcji Belg zarobił 4,3 mln euro. Najcenniejszy Bolt jest młody, więc jego nowy chiński właściciel będzie zarabiać na rozrodzie przez co najmniej 8 lat. Mimo że w aukcjach przeprowadzanych za pośrednictwem witryny PIPA brali udział przedstawiciele 27 krajów, 9 z 10 najdroższych ptaków trafiło do nabywców z Chin i Tajwanu. Poprzedni rekord ceny należał do Dolce Vity Pietera Veenstry. W styczniu ubiegłego roku Hu Zhen Yu wylicytował go za 250.400 euro.
-
Naukowcy z Melbourne zidentyfikowali glikoproteinę CD52, która może zahamować lub odwrócić cukrzycę typu 1. na wczesnych etapach, gdy jeszcze nie dojdzie do uszkodzenia wysp trzustkowych. Ponieważ CD52 odgrywa kluczową rolę w zabezpieczaniu przed nadmiernymi reakcjami immunologicznymi, wg Australijczyków, będzie ją można wykorzystać w leczeniu innych chorób autoimmunologicznych, np. stwardnienia rozsianego czy reumatoidalnego zapalenia stawów. Prof. Len Harrison z Instytutu Waltera i Elizy Hallów wyjaśnia, że choć badania na modelu mysim dopiero się zakończyły, ma nadzieję na szybkie rozpoczęcie testów klinicznych. Akademicy odkryli, że limfocyty T, które przenoszą duże ilości CD52, uwalniają glikoproteinę, by stłumić wzrost limfocytów T, uruchomiony przez antygeny wywołujące chorobę. Wg Harrisona, u chorych z cukrzycą typu 1. zdolność wytwarzania limfocytów z CD52 jest upośledzona, dlatego ich organizm nie jest w stanie skutecznie kontrolować reakcji immunologicznych. Zespołowi udało się zademonstrować istnienie związku przyczynowo-skutkowego, bo u myszy szybki rozwój cukrzycy typu 1. zbiegał się w czasie z usunięciem wytwarzających CD52 komórek odpornościowych. Wiedząc o istnieniu mechanizmu ochronnego, Australijczycy potrafili zmierzyć niedobory CD52. Niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości będzie się można posłużyć testem przesiewowym do oceny ryzyka poszczególnych chorób autoimmunologicznych. Prewencja polegałaby na zwiększaniu poziomu glikoproteiny u zagrożonych osób.
-
Jeszcze niedawno czytaliśmy w prasie informacje o mieszkańcach USA, którzy narzekali na inwazyjne mrówki ogniste. Teraz sytuacja uległa radykalnej zmianie. Gdy rozmawiasz z ludźmi, którzy żyja na tych terenach, to słyszysz, że chcą, by ich mrówki ogniste wróciły - mówi Ed LeBrun z University of Texas. Mieszkańcy południowego wschodu USA zmienili zdanie w wyniku ostatnich dramatycznych wydarzeń w świecie mrówek. Na tereny, które w przeszłości były świadkami inwazji mrówek ognistych teraz napływają mrówki szalone. Mrówki ogniste są na swój sposób bardzo spokojne. Mieszkają sobie w ogródku. Budują mrowiska i w nich pozostają. Masz z nimi kontakt, gdy nadepniesz na mrowisko - wyjaśnia LeBrun. Tymczasem mrówki szalone pojawiają się wszędzie. Ich całe stada chodzą po domach i niszczą sprzęty elektryczne. W USA mrówki szalone po raz pierwszy zidentyfikowano w 2002 roku na przedmieściach Houston. Od tamtej pory rozprzestrzeniły się już w 21 hrabstwach stanu Texas, 20 Florydy oraz w południowym Mississippi i południowej Luizjanie. W 2012 roku oficjalnie uznano, że mamy do czynienia z pochodzącym z północnej Argentyny i południowej Brazylii gatunkiem Nylanderia fulva. Ich nazwa potoczna to śniade mrówki szalone. Ich masowe pojawienie się na południu USA to kolejna z inwazji mrówek przywleczonych z południa przez ludzi. Pierwszą taką inwazję zauważono 1891 roku w Nowym Orleanie, gdzie pojawiła się mrówka argentyńska. W 1918 roku czarna mrówka ognista została zauważona w mieście Mobile w Alabamie. Natomiast w latach 30. XX wieku do USA przybyła czerwona mrówka ognista i zaczęła wypierać mrówkę czarną oraz argentyńską. Naukowcy z University of Texas badali dwa miejsca w których doszło do inwazji mrówek szalonych. Tam, gdzie nasycenie tymi mrówkami było największe, mrówki ogniste zostały całkowicie wyeliminowane. Nawet tam, gdzie mrówki szalone były mniej rozpowszechnione, populacja mrówek ognistych została dramatycznie zmniejszona. Gatunki rodzime również doświadczyły spadków populacji lub zostały wyeliminowane. LeBrun ostrzega, że zwalczanie mrówek szalonych jest trudniejsze niż ognistych. Mrówki szalone nie jedzą większości zatrutych pokarmów, którymi eliminowane są mrówki ogniste. Ponadto ich kolonie nie posiadają dobrze wyznaczonych granic. A to oznacza, że wyeliminowanie osobników z jakiegoś obszaru nie świadczy o zabiciu kolonii. Co prawda nie gryzą, jak mrówki ogniste, ale poza tym są znacznie bardziej uciążliwe. Na YouTube można zobaczyć filmy pokazujące, jak ludzie wynosza z łazienek szufelki pełne mrówek. Co trzy, cztery miesiące trzeba wzywać firmy specjalizujące się w zwalczaniu szkodników. To bardzo kosztowne - dodaje LeBrun. W Argentynie i Brazylii populacja mrówek szalonych jest kontrolowana przez inne mrówki oraz drapieżniki. W USA naturalna kontrola nie istnieje. Dlatego też w Stanach Zjednoczonych zagęszczenie mrówek szalonych może być nawet 100-krotnie większe niż innych mrówkowatych. Mrówki szalone monopolizują źródła pożywienia, a inne gatunki giną z głodu. Co więcej, mrówki szalone są wszystkożerne, mogą więc zabijać i pożerać swoich pobratymców. W wyniku ich inwazji dochodzi do zmniejszenia się bioróżnorodności na samym dole łańcucha pokarmowego, co może zmienić cały ekosystem. Od kilkudziesięciu lat jest on przystosowany do obecności mrówek ognistych. To, co nie mogło współistnieć z mrówkami ognistymi, zniknęło. Wiele gatunków dzięki nim się rozprzestrzeniło, wiele nowych się pojawiło. Teraz jesteśmy świadkami zanikania mrówek ognistych i pojawiania się na ich miejsce organizmów o znacząco róznej biologii. To przyniesie wiele zmian - stwierdza LeBrun. Na razie zagadkę stanowi też potencjalny zasięg mrówek szalonych. Większość kolonii zakładają w dość wilgotnych środowiskach z łagodnymi zimami, najczęściej w pobliżu wybrzeża. To może oznaczać, że mrówki szalone nie tolerują suchego klimatu i ostrych zim, a zatem mrówki ogniste przetrwają właśnie na terenach o takiej charakterystyce. Dobrą wiadomością jest też fakt, że te z mrówek szalonych, które są zdolne do reprodukcji, nie latają. Jeśli ludzie przez nieuwagę ich nie przeniosą, to kolonia mrówek szalonych jest w stanie rozprzestrzeniać się w tempie zaledwie około 200 metrów rocznie. Osoby odwiedzające tereny, na których występują mrówki szalone powinny po prostu uważać, by ich nie roznosić.
-
Delfin butlonosy, który przeszedł szkolenie wojskowe z zakresu wyszukiwania min morskich, znalazł w okolicach San Diego 130-letnią torpedę Howell Mark I. W sumie United States Navy zamówiła 50 torped z bezwładnościowym układem napędowym. Wcześniej wydobyto tylko jeden egzemplarz, chlubę w kolekcji Naval Undersea Museum w Keyport. Drugi okaz znaleziono podczas ćwiczeń z delfinami, przeprowadzanych w marcu przez SSC Pacific. Delfiny dysponują złożonym naturalnym sonarem [...]. Potrafią wykryć na dnie miny oraz inne potencjalnie niebezpieczne przedmioty [...] - wyjaśnia Braden Duryee. Ssaki morskie można wytrenować, by najpierw wskazywały opiekunowi, co znalazły (zwierzęciu zadaje się serię prostych pytań), a później oznaczały lokalizację obiektu za pomocą obciążonej cumy. W tym przypadku butlonos zasygnalizował minę. Zespół nurków początkowo myślał, że to część ogonowa miny narzutowej. Jednak już w ciągu kwadransa stało się jasne, że to coś o wiele cenniejszego i starszego. Świadomość, że jesteśmy pierwszymi osobami, które od ponad 125 lat znalazły się w pobliżu i dotykały [torpedy], była naprawdę niesamowita - opowiada Christian Harris. To pierwsza torpeda [...] podążająca za celem. Wyprodukowano ją, nim zelektryfikowano amerykańskie domy, co oznacza, że mamy do czynienia z cudem ówczesnej techniki. By zapobiec korozji, wojsko trzyma znalezisko w zbiorniku z wodą. Już wkrótce Howell Mark I trafi do Waszyngtonu, a konkretnie do Naval History & Heritage Command.
-
Jeden ze składników diety śródziemnomoskiej może pozbawiać komórek nowotworowych mechanizmów chroniących je przed apoptozą (śmiercią komórkową). W zdrowych komórkach istnieje zaprogramowany mechanizm śmierci, dzięki któremu organizm usuwa komórki zużyte lub uszkodzone. Komórki nowotworowe dysponują jednak mechanizmem pomijającym apoptozę, dzięki czemu mogą rozwijać się w niekontrolowany sposób. Specjaliści z Ohio State University (OSU) odkryli, że flawonoid apigenina może powstrzymywać nowotwory piersi dzięki pozbawianiu komórek nowotworowych mechanizmu chroniącego je przed apoptozą. Badania wykazały, że apigenina łączy się ze 160 proteinami w naszym organizmie. Niewykluczone, że w podobny sposób reagują inne prozdrowotne składniki roślinne. Mają zatem bardzo szeroki zakres działania. Szczególnie w porównaniu z lekarstwami, które zwykle łączą się z jedną molekułą. Wiemy, że należy zdrowo się odżywiać, ale w większości przypadków nie znamy dokładnych mechanizmów, które by tłumaczyły, dlaczego mamy to robić. Tutaj widzimy, że konkretne prozdrowotne działanie jest powiązane ze składnikiem odżywczym, który wpływa na wiele protein. Dzięki interakcji z licznymi specyficznymi proteinami apigenina powoduje, że komórki nowotworowe ponownie zyskują pewne cechy normalnych komórek. Sądzimy, że odkrycie to będzie miało wielką wartość w przyszłych badaniach klinicznych mających na celu opracowanie środków zapobiegających nowotworom - mówi profesor Andrea Doseff, jeden z autorów badań. Wraz z profesorem Erichem Grotewoldem badała ona różne flawonoidy pod kątem ich przydatności przy zapobieganiu chorobom. Dzięki opracowaniu nowej techniki badawczej uczeni byli w stanie obserwować, które proteiny w komórkach wchodzą w interakcje z interesującymi ich związkami. Szczegółowe eksperymenty wykazały powinowactwo apigeniny m.in. do proteiny hnRNPA2. Wpływa ona na aktywność mRNA, które z kolei zawiera instrukcje dotyczące produkcji konkretnych protein. Niewłaściwe składanie genów, w którym bierze udział mRNA, jest przyczyną 80% nowotworów. W komórkach nowotworowych mamy do czynienia z dwoma rodzajami składania genów, podczas gdy w zdrowych komórkach spotykamy tylko jeden rodzaj. Dzięki tej sztuczce komórki nowotworowe mogą pozostać przy życiu i rozmnażać się. Teraz naukowcy z OSU zauważyli, że gdy apigenina przyczepia się do hnRNPA2, proces składania genów w komórkach nowotworowych przebiega tylko w jeden sposób - właściwy dla komórek zdrowych. To sugeruje, że takie komórki nowotworowe mogą ulegać normalnej apoptozie lub też być bardziej wrażliwe na działanie leków. Dodając składnik odżywczy, możemy aktywować maszynę śmierci. Składnik eliminuje ten sposób składania genów, który chroni komórki przed śmiercią. To oznacza, że odżywiając się zdrowo wspomagamy właściwe składanie genów w komórkach naszego ciała - mówi Doseff. Obecnie uczona prowadzi badania na myszach. Mają one wykazać, czy dieta bogata w apigeninę może zmienić przebieg składania genów i działać przeciwnowotworowo. Źródłami apigeniny są m.in. pietruszka, seler, rozmaryn, oregano, tymianek, kolendra, bazylia, rumianek, szpinak, czerwone wino czy goździki. Związek ten jest spotykany w wielu owocach i warzywach.
-
Podwodne środowisko 3D wymaga dużego mózgu. Od początku
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W gromadzie ssaków mózg nowo narodzonych fok Weddella w największym stopniu przypomina rozmiarami mózg dorosłych osobników. Dzieje się tak, choć w porównaniu do innych przedstawicieli taksonu Mammalia, młode Leptonychotes weddellii są w momencie przyjścia na świat dość małe (ich waga to zaledwie 6-7% wagi matki). Zespół z Centrum Badań Środowiskowych Smithsona oraz Muzeum Historii Naturalnej znalazł na terenie antarktycznej cieśniny McMurdo 10 martwych focząt w wieku od 0 do 8 dni (ze względu na niską temperaturę ciała dobrze się zachowały). Po dokonaniu kilku niezbędnych pomiarów przeprowadzono dekapitację, a zamrożone głowy przetransportowano do Instytutu. By mieć pełniejszy ogląd sytuacji, Amerykanie zebrali też truchła dwóch dorosłych samic. Jedna z nich zmarła na jadzicę, w drugim przypadku przyczyny zgonu nie udało się ustalić. W laboratorium głowy odmrażano. Tkanki wstępnie oddzielano ręcznie od czaszki, pozostawiając dokończenie zadania mięsożernym larwom. W kolejnym etapie porównywano wielkość mózgów i pojemność czaszek (także tych z kolekcji University of Canterbury). Okazało się, że przy narodzinach mózg fok Weddella jest już w 70% rozwinięty; dla porównania, masa mózgu ludzkiego niemowlęcia to zaledwie 25% wagi mózgu dorosłego. Naukowcy uważają, że zwierzęta rodzące się z proporcjonalnie większymi mózgami żyją w wymagających środowiskach. Jeśli chce się w nich przetrwać, trzeba szybko reagować. Duży mózg pomaga foczkom Weddella w nurkowaniu i orientowaniu się pod taflami lodu. Należy pamiętać, że takie wyprawy zaczynają się po 1. tygodniu życia, w dodatku niemowlęta muszą prędko opanować wszystkie niezbędne umiejętności, bo matki zostawią je samym sobie już po 40-50 dniach od porodu. Duży mózg tuż po narodzinach może i jest gwarancją rychłej samodzielności, ale wymaga również dużych ilości energii. By przeżyć, 30-kg foczka potrzebuje dziennie od 30 do 50 g glukozy, z czego 28 g przypada właśnie na mózg. Na szczęście z mleka matki można uzyskać do 39 g cukru na dobę. -
Kilka monet z plaży najpewniej spowoduje, że na nowo trzeba będzie napisać historię Australii. W 1944 roku australijski żołnierz Maurie Isenberg stacjonował wraz z obsługą radaru na jednej z Wessel Islands. Te niezamieszkane wyspy w pobliżu północnego wybrzeża kontynentu miały strategiczne znaczenie dla jego obrony. Isenberg w wolnych chwilach wędkował na plaży. Pewnego dnia znalazł pięć miedzianych monet. Schował je do puszki po tytoniu, o której zapomniał. Ponownie trafił na monety w 1979 roku. Chciał je sprzedać, ale największy handlarz numizmatyków w Sydney nie kupił ich twierdząc, że są bezwartościowe. Wówczas zabrał je do muzeum, gdzie dowiedział się, że monety liczą sobie około 1000 lat i pochodzą z sułtanatu Kilwa. Isenberg podarował je muzeum. Przed kilkoma miesiącami monety postanowił zbadać australijsko-amerykański zespół pracujący pod kierunkiem Iana McIntosha, Australijczyka z Indiana University. Isenberg dokonał rzeczywiście niezwykłego odkrycia. Monety, datowane na X-XIV wiek zostały wybite w sułtanacie Kilwa. To kwitnące państwo zostało założone w X wieku przez księcia Ali ibn al-Hassana Shirazi na wyspie Kilwa znajdującej się u wybrzeży dzisiejszej Tanzanii. Szybko stało się ważnym ośrodkiem handlowym na wschodnich wybrzeżach Afrki i odebrało palmę pierwszeństwa położonemu na kontynencie Mogadiszu. Od założenia sułtanatu do roku 1227 władzę sprawowała tam dynastia perskich założycieli. W XIII wieku sułtanatem zaczęła rządzić arabska dynastia Mahdali. Kilwa handlowała m.in. z Indiami, a głównymi towarami, jakie wymieniano były złoto, srebro, perły, perfumy, arabska i perska ceramika, chińska porcelana. U szczytu potęgi w XV wieku Kilwa dominowała na tzw. Wybrzeżu Swahili, obejmującym przybrzeżne tereny dzisiejszych Kenii, Tanzanii i północnego Mozambiku. Odkrycie w Australii monet z Kilwy może być jednym z dowodów, że przed tysiącem lat mógł istnieć szlak handlowy łączący Afrykę, Indie i Wyspy Korzenne. Znalezisko może też oznaczać, że James Cook nie był odkrywcą Australii. Ian McIntosh planuje wyprawę badawczą na wyspę, na której Isenberg znalazł monety. Chce tam poszukać ukrytej jaskini, w której - jak głosi legenda - mają znajdować się starożytne monety i broń. Maurie Isenberg zmarł w 1991 roku. W ubiegłym tygodniu zmarła jego żona. Norman Isenberg, syn odkrywcy, zaskoczony nagłym zainteresowaniem, mówi, że wśród papierów ojca trafił na mapę, na której zakreślono na czerwono kilka miejsc. Znalazł ten wycinek z "Australian Coin Review" z 1986 roku zatytułowany "Kto odkrył Australię?".
-
Kluczem do regeneracji utraconych części ciała przez ambystomę meksykańską jest układ odpornościowy. Gdy naukowcy z Monash University usuwali z organizmu płazów makrofagi, zdolność odtwarzania kończyny zanikała i zamiast tego rozwijała się tkanka bliznowata. Wcześniej sądziliśmy, że makrofagi nie sprzyjają regeneracji, ale najnowsze badanie wykazało, że to nieprawda - gdy się je wyeliminowało na wczesnych etapach gojenia, odtwarzanie nie zachodziło. Teraz musimy zrozumieć, na czym polega rola tych komórek. W ostatecznym rozrachunku możemy dzięki temu opracować terapię, która przestawi ludzki układ odpornościowy na bardziej regeneracyjne szlaki - podkreśla dr James Godwin. Rozszyfrowawszy tajemnice idealnej regeneracji, dałoby się leczyć urazy mózgu czy rdzenia kręgowego oraz choroby serca i wątroby, gdzie często dochodzi do włóknienia i tworzenia blizn. Obecnie Godwin bada substancje wydzielane przez makrofagi. W dalekiej perspektywie zamierzamy ustalić, jaki koktajl wprowadzić do rany, by warunkach szpitalnych wyzwolić regenerację à la ambystoma. Skoro regeneracja utraconych części ciała jest tak pożądaną umiejętnością, czemu ssaki ją utraciły? Godwin spekuluje, że powstanie blizny zapobiegało utracie krwi i zakażeniu, a że ssaki znajdują się w ciągłym ruchu, bardzo im się to przydawało. Możliwe też, że Mammalia wyciągnęły po prostu pechowy los w ewolucyjnej loterii...
-
Jose Dias do Nascimento z brazylijskiego Universidade Federal do Rio Grande do Norte i jego zespół zaobserwowali najdalej położoną gwiazdę podobną do Słońca. CoRoT Sol 1 ma niemal identyczną masę i skład chemiczny co nasza gwiazda. Dane z Teleskopu Subaru dowodzą, że nowo odkryta gwiazda liczy sobie około 6,7 miliarda lat, a pełny obrót zajmuje jej 29±5 dni. Dias do Nascimento wykorzystał satelitę CoRoT (Convection, Rotation and planetary Transite) do poszukiwania bliźniaków Słońca. Do obserwacji wybrano trzy gwiazdy, których czas obrotu wokół własnej osi był najbardziej zbliżony do czasu obrotu Słońca. Do pomocy zaprzęgnięto też Teleskop Subaru i jego instrument o nazwie High Dispersion Spectrograph (HDS). Dzięki połączeniu rozmiarów Subaru i dużych możliwości HDS możliwa była szczegółowa analiza widma światła badanych gwiazd. To pozwoliło stwierdzić, że jedna z nich rzeczywiście masą i składem chemicznym przypomina Słońce. A jako że CoRoT Sol 1 jest o około 2 miliardy lat starsza od Słońca, możemy na jej przykładzie badać przyszłość naszej własnej gwiazdy. Zarówno czas obrotu CoRoT Sol 1 jak i mniejsza niż w przypadku Słońca zawartość litu - ilość tego pierwiastka spada z wiekiem gwiazdy - nie były zaskoczeniem. Co ciekawe, CoRoT Sol 1 zawiera więcej metali ogniotrwałych (do grupy tej należą niob, molibden, tantal, wolfram i ren) niż Słońce. Podobne właściwości wykazują bliźniaki położone znacznie bliżej Słońca. Gwiazda ta jest również jedynym podobnym do Słońca starszym bliźniakiem, którego obrót udało się zmierzyć.
-
Praski przewoźnik, firma Ropid, zamierza wyodrębnić w składach metra wagony tylko dla singli. Na razie nie rozstrzygnięto, czy wagon specjalny znajdowałby się we wszystkich, czy tylko w wybranych pociągach. Stołeczna spółka przeprowadzi wśród pasażerów sondaż i jeśli okaże się, że istnieje zapotrzebowanie na taką usługę, komunikacja miejska stanie się współczesną swatką jeszcze przed końcem tego roku. Rzecznik Ropidu Filip Drapal podkreśla, że wagony dla samotnych mają być zachętą do przesiadania się z samochodu na metro. Chcemy zaakcentować, że transport publiczny to nie tylko sposób podróżowania.
-
Czemu pingwiny nie latają? Bo gdyby to potrafiły, nie byłyby tak dobrymi nurkami... Międzynarodowy zespół biologów badał nurzyki zwyczajne (Uria aalge), które przypominają pingwiny pod względem techniki pływania (w pewnym sensie można je uznać za współczesny odpowiednik latających przodków pingwinów). Obserwując okazy z Wyspy Coatsa, naukowcy stwierdzili, że w porównaniu do większości ptaków, nurkując, nurzyki zużywają znacznie mniej energii. Dla odmiany podczas lotu biją rekordy zapotrzebowania energetycznego. Przemieszczając się w przestworzach zużywają 31 razy więcej energii niż w czasie odpoczynku. Nasze ustalenia dotyczące wykorzystania energii przez nurkujące i pływające U. aalge pasują idealnie do przewidywań modelu biomechanicznego. Nielotność pingwinów wydawała się zagadką, bo pozornie prowadziła do nieprzystosowawczych zachowań. Przemieszczając się między kolonią a morzem, pingwiny cesarskie muszą np. pokonać do 60 km - na piechotę trwa to parę dni, a latający ptak dostałby się na miejsce już po kilku godzinach. Poza tym w punktach dostępu do wody wielu pingwinom zagrażają drapieżniki, np. lamparty morskie. Problem w ogóle by nie istniał, gdyby ptaki mogły przelecieć nad ich głowami. Jeśli jednak odniesiemy do pingwinów teorię biomechaniczną, okaże się, że zdolność do lotu zanikła, by zmaksymalizować działanie skrzydeł w wodzie [...] - wyjaśnia prof. John Speakman z Uniwersytetu w Aberdeen. Wg Brytyjczyka, skrzydła pingwinów stawały się coraz lepiej przystosowane do pływania i polowania w morzach i oceanach (wiązało się to ze wzrostem wydajności energetycznej w środowisku wodnym). Przy okazji rosło zapotrzebowanie na energię podczas lotu. W pewnym momencie nie dało się go już zaspokoić, dlatego pingwiny zostały nielotami. Prawdopodobnie zysk wynikający ze skuteczności polowania równoważy stratę w postaci konieczności przemieszczania się po lądzie na piechotę.
-
Podczas eksperymentów prowadzonych w Wielkim Zderzaczu Hadronów (LHC) przez profesor fizyki Julię Velkovska z Vanderbilt University zauważono pojawienie się najmniejszych zarejestrowanych kropli. Powstały one podczas kolizji protonów z jonami ołowiu. Obliczono, że średnica tych kropli wynosi od 3 do 5 protonów. Są zatem około 100 000 razy mniejsze od atomu wodoru. Obserwujemy sam początek zachowań kolektywnych. Niezależnie od tego, jakiego materiału użyjemy, aby móc obserwować zachowania kolektywne, przypominające przepływ, zderzenia musza być na tyle gwałtowne, by powstało około 50 cząstek subatomowych - wyjaśnia profesor Velkovska. Zaobserwowane krople poruszają się podobnie do plazmy kwarkowo-gluonowej. Istniała ona przez ułamki sekundy po Wielkim Wybuchu. Teraz, jeśli chcemy ją badać, musimy odtwarzać w akceleratorach warunki podobne do tych, jakie miały miejsce w czasie Wybuchu. Próby uzyskania plazmy kwarkowo-gluonowej rozpoczęto na początku obecnego wieku w Relativistic Heavy Ion Collider (RHIC) w Brookhaven National Laboratory. Zderzano wówczas atomy złota. Pracujących tam specjalistów zaskoczył fakt, że plazma zachowywała się jak ciecz. Spodziewali się zachowań podobnych do gazu. Po zbudowaniu LHC zdecydowano się na powtórzenie eksperymentów z RHIC, zderzając atomy ołowiu. Jednak wcześniej naukowcy postanowili przetestować urządzenia zderzając protony z atomami ołowiu. Nie oczekiwali pojawienia się plazmy, gdyż energia takich zderzeń jest zbyt mała. Protony są bowiem o 208 razy lżejsze od atomów ołowiu. Zderzenie protonów z atomem ołowiu przypomina strzelania do jabłka, podczas gdy zderzenia atomów ołowiu ze sobą to jak zderzenia dwóch jabłek. Powstaje wówczas znacznie więcej energii - wyjaśnia Velkovska. We wrześniu ubiegłego roku przeprowadzono zatem testy zderzeń proton-atom ołowiu. Po przeanalizowaniu danych okazało się, że w przypadku około 5% kolizji - tych najbardziej gwałtownych - doszło do pojawienia się zachowań kolektywnych. Powstały krople o około 10 razy mniejsze niż te, które pojawiają się podczas zderzania ołów-ołów czy złoto-złoto. Początkowe analizy skupiały się jednak za badaniu ruchu paru cząstek. Naukowcy wiedzieli, że wynik badan mogło zakłócić dobrze znane zjawisko dżetu cząstek. Dlatego też w styczniu i lutym bieżącego roku przeprowadzili kolejne zderzenia proton-atom ołowiu, a następnie szczegółowo analizowali ich wyniki. Poszukiwali przypadków, w których cztery cząstki poruszają się wspólnie. Po przeanalizowaniu miliardów zderzeń odkryli setki przypadków, w których wspólnie poruszało się co najmniej 300 cząstek.
-
Kiedyś gliną leczono owrzodzenia, teraz naukowcy odkryli, że za jej pomocą można zwalczać lekooporne bakterie, np. metycylinoopornego gronkowca złocistego (MRSA). Wzmianki o glinkach leczniczych pojawiają się już na tabliczkach z Nippuru sprzed 5 tys. lat. Informacje na ich temat znajdują też w Papirusie Ebersa (staroegipskim papirusie medycznym z ok. 1500 r. p.n.e.). Glinki weszły do powszechnego użycia w XIX w., gdy zaczęto nimi pokrywać rany chirurgiczne. Lekarze szybko zauważyli, że tak zaopatrzone tkanki szybciej się goją i nie rozwija się w nich stan zapalny ani nekroza. Choć historia glinkolecznictwa jest, jak widać, naprawdę długa, dotąd rzadko zajmowano się mechanizmem działania takiej formuły. Z ostatnich badań Shelley Haydel z Uniwersytetu Stanowego Arizony wynika, że działanie bakteriobójcze zależy nie tyle od cząsteczek samej gliny, co od "przyczepionych" jonów metali. Amerykanka tłumaczy, że właściwości absorpcyjne niektórych naturalnych glinek można porównać do gąbki. Haydel i Caitlin Otto zajęły się 4 glinkami i ich wodnymi roztworami. Choć pod względem mineralogicznym próbki były niemal identyczne (zawierały 52% minerałów ilastych i 48% nieilastych), skład i stężenia desorbowanych jonów metali znacząco się różniły. Bazując na wcześniejszych badaniach, panie skupiły się na kationach 5 metali: żelaza, miedzi, kobaltu, niklu oraz cynku. Okazało się, że gdy niebakteriobójcze glinki z niskimi stężeniami krytycznych jonów metali uzupełniano większymi stężeniami odpowiednich kationów, a pH dopasowywano do wskaźnika glinek leczniczych, zaczynały one zwalczać zarówno pałeczki okrężnicy (E. coli), jak i MRSA. Analizy statystyczne wykazały, że Cu+2, Co+2, Ni+2 i Zn+2 zwalczały E. coli, a Cu+2, Co+2 i Zn+2 MRSA. Co ciekawe, toksyczność jonów metali danej próbki nie zawsze była proporcjonalna do ogólnego ich stężenia, zależała za to od wzajemnej gry pH, rozpuszczalności jonów, siły osmotycznej środowiska i temperatury.
-
Najnowsze analizy wykazały, że wzrost temperatur na Ziemi będzie nieco wolniejszy niż dotychczas sądzono. To daje ludzkości więcej czasu na utrzymanie globalnego ocieplenia na rozsądnym poziomie. Rządy wielu państw zobowiązały się na przeprowadzenie działań, które spowodują, że średnie globalne temperatury nie wzrosną w bieżącym wieku o więcej niż 2 stopnie Celsjusza w porównaniu z okresem preindustrialnym. Aby spełnić te założenia ludzkość musiałaby od 2020 roku emitować coraz mniej gazów cieplarnianych. Już teraz wiadomo, że jest to nierealne. Na szczęście analizy przeprowadzone przez brytyjskich naukowców wskazują, że ocieplenie będzie postępowało w bieżącym wieku nieco wolniej. Jeśli wcześniejsze szacunki byłyby prawdziwe, to utrzymanie ocieplenia na poziomie poniżej 2 stopni Celsjusza byłoby praktycznie niemożliwe. Teraz wygląda na to, że mamy szansę, więc powinniśmy ją wykorzystać - mówi Piers Forster z University of Leeds. Przed naszymi badaniami byliśmy dość pewni, że czegokolwiek byśmy nie zrobili, temperatura wzrośnie bardziej niż o 2 stopnie. Teraz widzimy, że nic nie jest przesądzone - dodaje Myles Allen z University of Oxford. Jeśli międzyrządowe ustalenia weszłyby w życie w roku 2020 i rzeczywiście szybko zaczęlibyśmy zmniejszać emisję gazów cieplarnianych, to jest szansa na utrzymanie ocieplenia na poziomie poniżej 2 stopni Celsjusza. Ziemia szybko ogrzewała się w drugiej połowie XX wieku, ale w ostatniej dekadzie - częściowo dzięki naturalnym cyklom w atmosferze - ocieplnie spowolniło. Alexander Otto z University of Oxford i jego koledzy wzięli pod uwagę najnowsze dane i obliczyli, o ile klimat został ogrzany przez emisję z paliw kopalnych. Skupili się na okresie, w którym koncentracja CO2 w atmosferze powinna osiągnąć poziom dwukrotnie wyższy niż w czasach preindustrialnych. Przy obecnym tempie emisji nastąpi to pomiędzy rokiem 2050 a 2070. Dotychczasowe badania wskazywały, że wówczas średnie temperatury na Ziemi będą o 1,6 stopnia Celsjusza wyższe niż przed epoką przemysłową. Z wyliczeń zespołu Otto wynika zaś, że temperatury będą wyższe o 1,3 stopnia Celsjusza. Jeśli Otto ma rację, to ludzkośc ma kilka lat więcej na zatrzymanie ocieplenia na pożądanym poziomie. Oczywiście to nie oznacza, że problemu nie ma. Dwutlenek węgla długo utrzymuje się w atmosferze, zatem nawet gdybyśmy już dzisiaj przestali go emitować, Ziemia będzie się ocieplała. Jednak szacunki Otto są znacznie bardziej optymistyczne niż głośny raport IPCC z 2007 roku. Wówczas stwierdzono, że jeśli ludzkość przestanie emitować CO2 w momencie, gdy jego koncentracja w atmosferze będzie dwukrotnie wyższa niż w czasach preindustrialnych, to temperatury powinny ustabilizować się na poziomie od 2 do 4,5 stopnia Celsjusza wyższym. Najprawdopodobniej będzie to około 3 stopni. Tak duży rozrzut wyników to wpływ wielu niewiadomych. Ziemski klimat jest niezwykle złożony i nie wiemy, jaki wpływ będą miały wyższe temperatury np. na rozkład burz i poziom wód oceanicznych. Coraz więcej klimatologów sądzi jednak, że klimat jest mniej wrażliwy na zmiany CO2 niż przyjęło IPCC, dlatego też wzrost temperatur będzie niższy. Mówię o tym od lat - stwierdził James Annan z Instytutu Nauk o Ziemi JAMSTEC w Jokohamie. Otto obliczył, że temperatury powinny ustabilizować się na poziomie około 2 stopni Celsjusza powyżej średniej dla epoki preindustrialnej. Jeśli będziemy mieli szczęście i klimat rzeczywiście jest mniej wrażliwy na CO2 i jeśli w roku 2015 zostanie podpisana umowa o ograniczeniu emisji, która wejdzie w życie od roku 2020, to mamy szansę na utrzymanie się w granicach 2 stopni Celsjusza. Ale dużo jest tutaj tych 'jeśli' - mówi Corinne Le Quéré z brytyjskiego Tyndall Centre for Climate Change Research.
-
Wystarczyły odpowiednie manipulacje gradientem chemicznym w zlewce, by na Uniwersytecie Harvarda powstały piękne krystaliczne kwiaty, których wielkość liczona jest w mikrometrach. Wim L. Noorduin z Harvard School of Engineering and Applied Sciences (SEAS) odkrył, że jest w stanie kontrolować wzrost kryształów tak, by powstały skomplikowane, niezwykle miłe dla oka struktury. Od co najmniej 200 lat ludzie badają, w jaki sposób natura tworzy złożone kształty. Ta praca pokazuje, co można uzyskać za pomocą samych tylko środowiskowych zmian chemicznych - mówi Noorduin. Wytrącanie się krzyształów zależy od reakcji składników znajdujących się w płynnym rozpuszczalniku. Kryształy rosną w kierunku zgodnym lub przeciwnym do różnych gradientów, w zależności od zmian w pH reakcji. To warunki reakcji określają wygląd kryształu. Natura często wykorzystuje gradienty chemiczne. Widzimy to na przykładzie muszli stworzeń morskich, a gradienty molekuł sygnałowych decydują o rozwoju embrionu i wpływają na jego wygląd. Howard Berg z Harvarda wykazał już wcześniej, że można manipulować kształtem kolonii bakterii poddając je działaniu różnych środków chemicznych. Noorduin i jego zespół rozpuścili chlorek baru i krzemian sodu w zlewce z wodą. Reakcję rozpoczął dwutlenek węgla z powietrza atmosferycznego. W jej wyniku postały kryształy z węglanu baru. Jednocześnie gwałtownie spadało pH roztworu w otoczeniu kryształu, co prowadziło do reakcji z krzemianem sodu, wskutek czego na powierzchni kryształów powstawała warstwa krzemionki, która wykorzystywała kwas z roztworu, podnosiła jego pH, a to powodowało, że kryształy węglanu baru ponownie mogły rosnąć. "Naprawdę można współpracować z tym samodzielnie przebiegającym procesem. Krystalizacja zachodzi spontanicznie, ale jeśli chcesz w niej coś zmienić, wystarczy manipulować awrunkami reakcji i rzeźbić kształty w miarę, jak powstają" - wyjaśnia Noorduin. Na przykład zwiększenie koncentracji dwutlenku węgla pozwalało kształtować szerokie liście, odwrócenie w odpowiednim momencie gradientu pH prowadziło do pojawienia się zakrzywionych, pomarszczonych powierzchni. Uczeni tworzyli swoje kwiaty na szkalnych płytkach, metalowych ostrzach, a nawet na monecie 1-centowej.
-
Bez względu na krąg kulturowy, w jakim się urodziliśmy, intuicyjnie kojarzymy klasyczne utwory muzyczne z tymi samymi kolorami. I Koncert fletowy G-dur (KV 313) Mozarta jest dla nas jasnożółty lub pomarańczowy, a Requiem d-moll KV 626 (msza żałobna) wydaje się niebieskoszare. Zespół z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley stwierdził, że Amerykanie i Meksykanie posługują się identyczną paletą emocjonalną. Wyniki są bardzo istotne statystycznie i podobne zarówno u poszczególnych jednostek, jak i w różnych kulturach - opowiada Stephen Palmer. Wygląda więc na to, że nasz mózg dysponuje pewnymi wbudowanym wzorcami. Stosując paletę z 37 barw, naukowcy stwierdzili, że ludzie kojarzą szybszą muzykę w tonacji durowej z jaśniejszymi, bardziej jaskrawymi, żółtymi kolorami, a wolniejsze utwory w skali molowej porównują do kolorów ciemniejszych i bardziej szarych/niebieskawych. Ku swojemu zaskoczeniu, bazując na nastroju słuchanej muzyki, mogliśmy z 95-proc. trafnością określić, jak "radosny" czy "przygnębiony" kolor badani wybiorą. Psycholodzy uważają, że uzyskane przez nich wyniki można wykorzystać w terapii kreatywnej, reklamie czy odtwarzaczach muzycznych. Co istotne, zapewniają one również pewien wgląd w synestezję. W studium wzięło udział ok. 100 osób (połowa ochotników mieszkała w okolicach Zatoki San Francisco, połowa w Guadalajarze w Meksyku). Podczas 3 eksperymentów odtwarzano 18 utworów Mozarta, Bacha i Brahmsa. Wybrano kompozycje o różnym tempie (wolnym, umiarkowanym i szybkim). Reprezentowały one tak skalę molową, jak i durową. W pierwszym eksperymencie badanych proszono o wybranie 5 z 37 kolorów. Miały one oddawać charakter muzyki. Paleta składała się z ciepłych, pośrednich i chłodnych odcieni czerwieni, pomarańczowego, żółci, żółtawej zieleni, zieleni, zieleni z domieszką niebieskiego, błękitu i fioletu. Dodatkowo każdy utwór należało ocenić na 4 kontinuach; ich końce wyznaczały określenia radosny-smutny, delikatny-mocny, żywy-ponury oraz gniewny-spokojny. Ludzie konsekwentnie łączyli optymistyczną muzykę z żywymi, ciepłymi kolorami, a posępne, skłaniające do płaczu utwory kojarzyli z ciemnymi, chłodnymi barwami. Dwa kolejne eksperymenty, podczas których eksplorowano związki muzyka-wyraz twarzy oraz twarz-kolor, potwierdziły hipotezę psychologów, że za skojarzenia muzyczno-kolorystyczne odpowiadają emocje. Optymistyczną muzykę skomponowaną w skali durowej stale zestawiano z radośnie wyglądającymi fizjonomiami, a dźwięki ponure (reprezentujące skalę molową) łączono z twarzami smutnymi. Później z kolei twarze radosne dopasowywano do żółci i innych jasnych barw, a wyrażające złość do ciemnych odcieni czerwieni. W przyszłości naukowcy chcą zbadać kraje, gdzie poza skalami durową i molową, w muzyce ludowej stosuje się również inne skale. Na razie wspominają o Turcji i Chinach, ale na tym się pewnie nie skończy.
-
Powstało Kwantowe Laboratorium Sztucznej Inteligencji
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Google i NASA we współpracy z grupą uczelni wyższych skupionych w Universities Space Research Association (USRA) utworzyły wspólne Quantum Artificial Intelligence Lab (Kwantowe Laboratorium Sztucznej Inteligencji). Laboratorium będzie korzystało z najbardziej zaawansowanej maszyny kwantowej, jaką obecnie dysponujemy, czyli z komputera D-Wave Two. Zostanie on zainstalowany w NASA Advanced Superconducting Facility w Ames Research Center w Dolinie Krzemowej. Prawdopodobnie jeszcze w bieżącym roku będą mogły korzystać z niego uczelnie wyższe. Wszyscy uczestnicy projektu są zainteresowani jak najszybszym rozwojem informatyki kwantowej. Google uważa, że dzięki niej polepszy działanie swojej wyszukiwarki oraz technologii rozpoznawnia mowy. Uczelnie wyższe użyją D-Wave Two np. do modelowania klimatu. A w NASA, jak mówi Colin Williams z D-Wave, komputery odgrywają większą rolę, niż się powszechnie uważa. Agencja kosmiczna korzysta z superkomputerów do modelowania pogody kosmicznej. symulowania atmosfery planet, badań magnetohydrodynamicznych, symulowania kolizji galaktyk, ruchu pojazdów hypersonicznych czy analizowania danych uzyskanych z prowadzonych przez siebie misji. NASA, Google i USRA chcą też wykorzystać komputery kwantowe w procesie uczenia się maszyn. Ten proces optymalizacji maszyn może znacznie łatwiej przebiegać w przypadku maszyn kwantowych niż konwencjonalnych. Inicjatywę chwali Seth Lloyd z MIT-u: Moim zdaniem to nie może nie wypalić. W przypadku komputerów kwantowych za bardzo skupiono się na faktoryzacji i łamaniu kodów, a na bok odsunięto inne, bardziej użyteczne i równie interesujące zastosowania. Uczenie się kwantowych maszyn to jeden z przykładów zastosowania informatyki kwantowej na małą skalę. Wykorzystanie w Quantum Artificial Intelligence Lab maszyny D-Wave to kolejne już potwierdzenie przydatności technologii kanadyjskiej firmy. Wielu specjalistów od dawna wątpi, czy komputery D-Wave to maszyny kwantowe. Zwracają oni uwagę na to, że klasyczne obliczenia kwantowe powinny wykorzystywać bramki i obwody, w których kubity (kwantowe bity) oddziałują na siebie w z góry ustalony sposób. Maszyny D-Wave działają odmienne. Proces obliczeniowy rozpoczyna się w izolowanych nadprzewodzących pętlach, w których kubity nie oddziałują na siebie i znajdują się w stanie podstawowym. Następnie powoli dochodzi do przemiany adiabatycznej, w wyniku której kubity reprezentują stan, będący odpowiedzią na problem, który miały rozwiązać. Niedawno dwa niezależne testy wykazały pośrednio, że w D-Wave zachodzą procesy kwantowe, a eksperyment z udziałem tradycyjnego peceta pokazał olbrzymią przewagę maszyny D-Wave. Oczywiście NASA, Google i USRA, zanim zdecydowały się na wykorzystanie komputera D-Wave Two przeprowadziały całą serię własnych testów. Wszystkie przebiegły pomyślnie. USRA już poinformowała, że 20% czasu obliczeniowego maszyny zostanie bezpłatnie udostępnionych amerykańskim naukowcom. Projekty uruchamiane na D-Wave Two będą wybierane w drodze konkursu. Pozostałe 80% czasu wykorzystają NASA i Google. -
Dwudziestodwuletni Michael Watkins włamał się 17 listopada zeszłego roku na wybieg koczkodanów rudych z ogrodu zoologicznego w Boise. Próbował ukraść jedną z małp, a gdy mu się to nie udało, pobił zwierzę ze skutkiem śmiertelnym. W marcu br. został skazany na karę 7 lat pozbawienia wolności. Watkins przeskoczył przed świtem przez ogrodzenie. W teorii jego plan był prosty: błyskawicznie obezwładnić koczkodana i wziąć nogi za pas. W praktyce skok na zoo nastręczył mu jednak sporo trudności. Małpa okazała się godnym przeciwnikiem i gdy podczas szamotaniny w pewnym momencie ugryzła napastnika, ten zaczął ją bić i kopać. Wg władz ogrodu, koczkodan zmarł wskutek odniesionego tępego urazu. Sąd zrobił swoje i teraz możemy kontynuować naszą pracę - podsumował wyrok dyrektor zoo Steve Burns. Początkowo opiekunowie zastanawiali się nad przenosinami drugiego koczkodana do innej placówki (zwierzęta te są bardzo uspołecznione, dlatego nagłe zniknięcie towarzysza negatywnie wpłynęło na stan emocjonalny małpy). Ostatecznie jednak w grudniu do Boise przyjechały 2 samice z Rosamund Gifford Zoo w Syracuse. Wieść o smutnym losie zabitego koczkodana bardzo ludzi poruszyła. Dzięki hojnym datkom z całego świata zebrano 250 tys. na nowy wybieg. Jego budowa się już rozpoczęła.
-
Naukowcy znaleźli wirus pH1N1 u słoni morskich
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Naukowcy donoszą, że u słoni morskich północnych (Mirounga angustirostris) ze środkowej Kalifornii wykryto pandemiczny wirus grypy H1N1. To pierwszy taki przypadek wśród ssaków morskich. Spodziewaliśmy, że natrafimy na wirusy grypy, które wcześniej znajdowano u ssaków morskich, ale nie sądziliśmy, że będzie to pandemiczny H1N1 [pH1N1] - podkreśla Tracey Goldstein z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis. Specjaliści z Davis od 2007 r. przyglądają się wirusom grypy u dzikich ptaków i ssaków. Celem finansowanego przez Narodowe Instytuty Zdrowia programu jest zrozumienie, jak wirusy ewoluują i przenoszą się między różnymi gatunkami. W latach 2009-2011 naukowcy pobrali wymazy z nosa ponad 900 morskich ssaków. Należały one do 10 gatunków, zamieszkujących obszary północnego wybrzeża Pacyfiku od Alaski po Kalifornię. Infekcję H1N1 stwierdzono u 2 M. angustirostris; przeciwciała występowały u kolejnych 28 osobników. Zakażone wirusem zwierzęta nie wydawały się chore, dlatego akademicy zaczęli przypuszczać, że u ssaków morskich infekcji nie muszą towarzyszyć (klasyczne) objawy kliniczne. Sekwencjonowanie całego genomu wykazało 99% homologię z A/California/04/2009 (H1N1). H1N1 pojawił się u świń. W 2009 r. wywołał pandemię wśród ludzi. Na początku 2010 r. znajdujące się na lądzie słonice morskie były jeszcze seronegatywne, ale kiedy wróciły z morza wiosną tego samego roku, wyniki testów okazały się już dodatnie. Rodzi się więc pytanie, skąd pochodzi wirus? Przebywając w wodzie, słonice morskie żerują poza szelfem kontynentalnym na terenie północnego Oceanu Atlantyckiego, co z oczywistych względów ogranicza ich kontakt z ludźmi. Takie wyprawy odbywają się 2 razy w roku. Pierwsza, krótsza, rozpoczyna się tuż po godach i przypada na luty-maj. Potem samice wracają, by przejść linienie i odpływają na żerowiska na okres reszty ciąży (VI-I). Poród odbywa się na terenie macierzystej kolonii. M. angustirostris oznakowano, dlatego biolodzy mogli śledzić, gdzie zwierzęta pływały i kiedy dokładnie wróciły na ląd. Okazało się, że pierwsza zainfekowana samica odpłynęła z Kalifornii do południowo-wschodniej Alaski 11 lutego. Do Point Piedras Blancas powróciła 24 kwietnia. Druga zarażona słonica opuściła Rezerwat Stanowy Año Nuevo nieco wcześniej, bo 8 lutego. Z północno-wschodnich rejonów Pacyfiku wróciła dopiero 5 maja. U obu infekcję wykryto po kilku dniach od "wylądowania". Specjaliści sądzą, że do kontaktu z wirusem doszło na morzu albo po wejściu do środowiska przybrzeżnego. -
Kilka firm i insytutów badawczych postanowiło odkurzyć XIX-wieczną ideę przechowywania energii w postaci skroplonego azotu z powietrza atmosferycznego. Najpierw, dzięki energii elektrycznej, powietrze jest schładzane do temperatury około 200 stopni Celsjusza poniżej zera, dzięki czemu uzyskujemy skroplony azot. Tlen jest usuwany. Gdy potrzebna jest energia, skroplony gaz ogrzewa się, rozszerza i napędza turbiny. Rozwój odnawialnych źródeł energii spowodował konieczność opracowania systemów jej przechowyawnia. Większość z takich źródeł nie dostarcza bowiem energii bez przerwy, dlatego poszukiwane są sposoby na przechowanie nadmiarowej energii, która jest wykorzystywana w czasie, gdy nie można wyprodukować potrzebnej ilości. Jednym z takich sposobów ma być pochodząca z XIX wieku koncepcja, którą bada kilka firm specjalizujących się w produkcji ciekłego azotu. Brytyjska firma Highview Power Storage wybudowała już w Szkocji instalację pilotażową i wykorzystuje ją do przechowywania energii z sieci elektrycznej. Jeśli testy wypadną pomyślnie firma może otrzymać rządowe dofinansowanie na większy zakład, którego celem będzie przetestowanie ekonomicznych aspektów takiego przedsięwzięcia. Jednocześnie firma Ricardo pracuje nad dwoma silnikami, które mają być napędzane ciekłym azotem. Gaz, rozprężając się, ma w nich napędzać tłoki. Autorem takiego silnika jest Peter Dearman. Zaproponował on, by zamiast ogrzewać gaz dzięki dużym wymiennikom ciepła, użyć środka przeciwko zamarzaniu, wstrzykiwanego do komory spalania. Taka metoda pozwala na odzyskanie ciepła, które w innym wypadku zostałoby zmarnowane. Dearman zbudował działający prototyp, a teraz Ricardo próbuje go skomercjalizować. Kluczem do sukcesu są niskie koszty. Jeśli szukamy systemów przechowywania energii, musimy rozglądać się za czymś, co wykorzystuje najtańsze materiały i bardzo proste procesy. A to [sprężanie i rozprężanie powietrza - red.] z pewnością spełnia oba warunki - mówi Haresh Kamath z Electric Power Research Institute. Autorem pomysłu wykorzystania skroplonego gazu jest Charles Tripler, który w latach 90. XIX wieku opracował tani system skraplania powietrza. Dowiódł również, że takie powietrze może posłużyć do napędzania silnika parowego. Pomysł Triplera przyciągnął uwagę mediów, a sam wynalazca zebrał dużo pieniędzy, za które miał przygotować rynkowy debiut swojej technologii. Szybko jednak stało się jasne, że Tripler przesadził z obiecywanymi korzyściami, a jego sponsorzy zbankrutowali. Jednak od tamtej pory nauczyliśmy się skraplać powietrze znacznie taniej, zatem powrócono do pomysłu Triplera. Już obecnie technologia używana przez Highview Power charakteryzuje się efektywnością rzędu 50-60 procent, zatem ze skroplonego azotu można uzyskać ponad połowę energii, którą włożono w uzyskanie fazy ciekłej. Tradycyjne metody przechowywania energii w akumulatorach pozwalają na odzyskanie ponad 90% energii. Jednak po pierwsze efektywność systemu skroplonego powietrza można poprawić używając ciepła odpadowego w celu ogrzewania gazu, a po drugie system korzystający z powietrza może pracować przez dziesięciolecia, podczas gdy baterie czy akumulatory wymagają częstej wymiany. W porównaniu z konkurecyjną technologią sprężonego powietrza, skroplone powietrze charakteryzuje się czterokrotnie większą gęstością energetyczną. Jak mówi Andrew Atkins, starszy technolog w Ricardo, gęstość energetyczna skroplonego powietrza dorównuje gęstości energetycznej akumulatorów NiMH i niektórych litowo-jonowych. A olbrzymią przewagą tej technologii jest fakt, że ciekły azot można równie szybko wlać do zbiornika co tradycyjne paliwo.
-
Zespół z Columbia University wykazał, że 3 związki występujące w olejku eterycznym imbiru mogą zwiększyć rozluźniający wpływ leków rozszerzających oskrzela. Mimo że częstość występowania astmy wzrosła, w ciągu ostatnich 40 lat do użytku dopuszczono zaledwie kilka nowych czynników zwalczających objawy. W ramach naszego studium zademonstrowaliśmy, że oczyszczone składniki imbiru działają synergetycznie z beta2-mimetykami, rozkurczając mięśnie gładkie dróg oddechowych - wyjaśnia dr Elizabeth Townsend. Amerykanie pobrali próbki mięśni gładkich dróg oddechowych. Do ich skurczu doprowadzano, podając acetylocholinę. Później beta2-mimetyk izoproterenol mieszano z (6)-gingerolem, (8)-gingerolem lub (6)-shogaolem. Stosowano również czysty lek. Tkanki wystawione na oddziaływanie mieszanin rozluźniały się w o wiele większym stopniu niż po samym izoproterenolu. Najskuteczniejszym imbiropochodnym związkiem okazał się (6)-shogaol. Kolejnym krokiem naukowców było określenie mechanizmu wpływu składników imbiru. Ekipa sprawdzała, czy wpływają one na fosfodiesterazę 4D (ang. phosphodiesterase4D, PDE4D) z płuc. Wcześniejsze badania wykazały, że enzym ten prowadzi do inhibicji procesów, które odpowiadają za rozkurcz mięśni gładkich i osłabienie stanu zapalnego. Posługując się polaryzacją fluorescencji, naukowcy zademonstrowali, że PDE4D hamowały zarówno oba gingerole, jak i (6)-shogaol. Townsend zademonstrowała także, że (6)-shogaol szybko rozpuszczał filamenty aktyny F, białka odgrywającego istotną rolę w skurczu mięśni gładkich.
-
Zarząd Yahoo! przeznaczył 1,1 miliarda dolarów na zakup popularnego serwisu blogowego Tumblr. Transakcja wywołała poważne zaniepokojenie wśród użytkowników Tumblr. Obawają się, że stracą kontrolę nad interfejsem, nad prywatnością oraz że zostanie ograniczona swoboda wypowiedzi - mówi Andrew Frank, analityk Gartnera. Dlatego też niezwykle jest ważne, by zachować równowagę pomiędzy swobodą, jaką cieszą się obecnie użytkownicy Tumblr, a próbami zapewnienia odpowiednich dochodów z serwisu. Trzeba bowiem pamiętać, że siłą Tumblr są jego zaangażowani użytkownicy. To będzie trudne zadanie, które rzuci światło zarówno na przyszłość Yahoo! jak i na kwestię kreatywnej wolnej wypowiedzi w serwisach społecznościowych - dodaje analityk. Po ewentualnym przejęciu Tumblr będzie działał jak niezależna firma. Obecnie witryna zatrudnia 175 osób i można się na niej zapoznać z ponad 100 milionami blogów.
-
U.S. Air Force zrezygnuje z papierowych podręczników dla załóg samolotów i zastąpi je iPadami. Decyzja ma podłoże ekonomiczne. Obliczono bowiem, że w ciągu 10 lat lotnictwo zaoszczędzi na takiej zmianie 50 milionów dolarów. Już same oszczędności na paliwie będą imponujące. Major Brian Moritz, menedżer programu Electronic Flight Bag poinformował, że z powodu różnicy wagi pomiędzy iPadem a podręcznikiem koszty paliwa zmniejszą się o 750 000 USD rocznie. Podręczniki są rzeczywiście niezwykle ciężkie. Ich waga waha się od 113 kg w przypadku wszystkich podręczników dla maszyny C-17 po 222 kilogramy dla maszyny C-5 z 10 członkami załogi na pokładzie. Po odjęciu kosztów druku i dystrybucji roczne oszczędności sięgną 5,7 milona USD. Lotnictwo już podpisało kontrakt na dostawę 18 000 iPadów. Wartość umowy to 9,36 miliona dolarów. Wykorzystanie tabletów pozwala też na znacznie szybsze znalezienie potrzebnej informacji. Testy wykazały, że dzięki słowom kluczowym załoga sprawniej dociera do danych, których potrzebuje. Przeszukiwanie opasłych papierowych tomów zabiera znacznie więcej czasu. Apple już od pewnego czasu stara się o to, by jego produkty zagościły w siłach zbrojnych USA. W marcu bieżącego roku ukazała się informacja, że Pentagon zakupi 650 000 urządzeń (iPady, iPady mini, iPod touch oraz iPhone'y) z systemem iOS. Mają one zastąpić urządzenia BlackBerry.
-
Naukowcy z University of Zhejiang uzyskali aerożel węglowy o gęstości 0,16 mg/cm3. Chwalą się, że to najlżejszy materiał na świecie. Zespół prof. Gao Chao uciekł się do liofilizacji (suszenia sublimacyjnego) roztworu nanorurek węglowych i grafenu. Jak można przeczytać w relacji prasowej, poprzedni, zaledwie zeszłoroczny rekord należał do Niemców, którzy wytworzyli aerożel grafitowy o gęstości rzędu 0,18 mg/cm3. Pod względem budowy nasz aerożel przypomina węglową gąbkę. Gdy na kłosie włośnicy [Setaria] umieści się kawałek materiału wielkości kubka, "włoski" nawet się nie ugną. Chińczycy podkreślają, że ich aerożel jest niezwykle elastyczny i po ściśnięciu powraca do pierwotnego kształtu. "Oczekuje się, że aerożel węglowy odegra znaczącą rolę w kontroli zanieczyszczenia, np. w uzdatnianiu wody czy usuwaniu plam ropy naftowej [dotychczasowe materiały do walki z wyciekami absorbowały maksymalnie 10-krotność swojej wagi, tymczasem możliwości aerożelu wyczerpują się dopiero przy ok. 900-krotności]. Ekipa z University of Zhejiang wspomina również o pochłanianiu dźwięków, spełnianiu roli nośnika katalitycznego czy izolowaniu magazynów energii. Zastosowanie liofilizacji uprawdopodobnia masową produkcję aerożelu.