-
Liczba zawartości
37606 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Zakończono prace projektowe nad nowym zderzaczem cząstek
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Organizacja Linear Collider Collaboration zaprezentowała szczegółowy raport techniczny (Technical Desing Report) dotyczący projektu International Linear Collider, 31-kilometrowego liniowego zderzacza elektronów i pozytonów. Podczas ceremonii w Azji, Europie i Ameryce raport został przekazany rządom biorącym udział w projekcie. Pojawienie się tego dokumentu oznacza, że mogą rozpocząć się prace nad budową zderzacza. TDR to całościowa dokumentacja obejmująca zarówno szczegóły techniczne urządzenia, opis zjawisk fizycznych, jak i wyliczenie kosztów oraz propozycje zarządzania zderzaczem. W ILC elektrony i pozytony będą rozpędzane do prędkości bliskich prędkości światła i zderzane 14 000 razy na sekundę. Energia zderzeń będzie wynosiła 500 gigaelektronovoltów (GeV). ILC został zaprojektowany tak, by w przyszłości można było go rozbudować do długości 50 kilometrów, zwiększając energię zderzeń do 1 teraelektronowolta (TeV). To wielokrotnie mniej niż energia uzyskiwana w Wielkim Zderzaczu Hadronów (Large Hadron Collider - LHC). Po co zatem budować ILC? Odpowiedzią na to pytanie są różnice w kształcie akceleratorów. W LHC przyspieszane cząstki wędrują po okręgu. Dzięki temu mogą być przyspieszane do znacznie wyższych energii, te, które się nie zderzą, nadal krążą i można je wykorzystać podczas kolejnych zderzeń. Jednak cząstki poruszające się po zakrzywionych torach emitują promieniowanie elektromagnetyczne zwane promieniowaniem synchrotronowym. Tracą w ten sposób energię. Dlatego też w akceleratorach kołowych przyspiesza się ciężkie cząstki. Z kolei w akceleratorach liniowych te cząstki, które nie brały udziału w zderzeniu są tracone, przyspiesza się je na znacznie krótszych dystansach, dlatego też mają mniejszą energię. Z drugiej jednak strony w tego typu akceleratorach można wykorzystywać lekkie cząstki. A z ich zderzeń uzyskuje się znacznie bardziej szczegółowe informacje, które jest łatwiej analizować niż dane z akceleratorów kołowych. Dlatego też ILC może stanowić uzupełnienie LHC i mimo pracy z niższymi energiami, dostarczy danych, których nie uzyskamy z LHC. Ewentualne zbudowanie ILC przyniesie korzyści nie tylko fizykom. Już teraz można zakładać, że nowe technologie, które powstaną na potrzeby akceleratora udoskonalą np. obrazowanie medyczne, pozwalając na zminiaturyzowanie tomografów pozytonowych i przyczynią się do stworzenia nowych mniej szkodliwych technik radioterapii. Nowoczesne rozwiązania informatyczne konieczne do przekazywania danych z akceleratorów z czasem trafią też do sieci używanych w innych dziedzinach życia, nowe źródła promieniowania gamma pozwolą np. na szczegółowe badanie składu odpadów jądrowych, co z kolei może pozwolić na szybkie przetwarzanie ich w bezpieczne i stabilne. Organizacja Linear Collider Collaboration prowadzi jednocześnie prace nad projektem konkurencyjnym dla ILC. To Compact Linear Collider (CLIC), który również ma być zderzaczem przyszłej generacji, uzupełniającym LHC i wychodzącym poza to, co można osiągnąć dzięki Wielkiemu Zderzaczowi Hadronów. W pracach nad oboma projektami biorą udział kraje z całego świata, najbardziej znane jednostki badawcze i uniwersytety. Nie zapadła jeszcze decyzja, który ze zderzaczy będzie budowany i gdzie. Duże szanse na ILC ma Japonia, która jest skłonna sfinansować 50% kosztów budowy. Prace konstrukcyjne mogłyby rozpocząć się już w 2015 lub 2016 roku. Zderzacz, jeśli powstanie, nie zostanie uruchomiony przed rokiem 2026. -
Gepardy to najszybsze zwierzęta lądowe. Trzymane w niewoli zwierzęta, zachęcone do pogoni za potencjalną ofiarą, pędzą po prostej z prędkością nawet 105 km/h. Jednak, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie tylko szybkość decyduje o ich sukcesach podczas polowania na antylopy. Naukowcy od dawna zastanawiali się, czy podobnie szybkie są gepardy na wolności. Dopiero teraz udało się to sprawdzić. Grupa na czele której stał Alan Wilson z londyńskiego Royal Veterinary College znalazła sposób na precyzyjne śledzenie gepardów podczas polowania. Eksperci postanowili wykorzystać zasilane energią słoneczną lekkie obroże z odbiornikami GPS. Najpierw jednak konieczne było sprawdzenie, na ile precyzyjne są to urządzenia. W tym celu założono obrożę psu, który swobodnie biegał po plaży. Później dane z GPS porównano ze śladami zwierzęcia odciśniętymi na piasku. Odchylenie od rzeczywistej pozycji psa wynosiło zaledwie 20 centymetrów, więc można było zacząć pomiary. Uczeni wybrali się do delty Okawango w Botswanie i założyli obroże pięciu dzikim kotom. Przez 17 miesięcy zbierali dane, a ich analiza dostarczyła zdumiewających informacji. Przede wszystkim okazało się, że na wolności gepardy nie biegają tak szybko, jak w niewoli. Najwyższa zanotowana prędkość nieco przekraczała 93 km/h. To jednak nie koniec niespodzianek. Średnia prędkość geparda podczas polowania wynosi "zaledwie" 53,6 km/h, zatem jest daleka od jego maksymalnych możliwości. Badania wykazały, że równie ważne co prędkość są inne cechy. Moc wytwarzana przez zwierzę podczas przyspieszenia wynosi imponujące 120 watów na kilogram. To ponadczterokrotnie więcej niż moc wytworzona przez Usaina Bolta podczas bicia rekordu świata na 100 metrów w 2009 roku. Ponadto gepardy potrafią gwałtownie hamować i zmieniać kierunek. Podczas takiego manewru ich ciała absorbują enegię trzykrotnie szybciej niż ciała nalepszych koni do polo - zwierząt selekcjonowanych właśnie pod kątem wykonywania gwałtownych zwrotów. Połączenie tak zdobytych informacji z danymi satelitarnymi, pozwoliło stwierdzić, że gepardy bardzo często odnoszą sukcesy wśród gęstej roślinności, gdzie polowanie wymaga gwałtownych zwrotów i nagłych zmian prędkości. Zawsze myśleliśmy o gepardach jako o sprinterach, ale wygląda na to, że sprint to tylko część historii - mówi Wilson. Naukowcy, którzy nie brali udziału w pracach grupy Wilsona, są równie zdumieni uzyskanymi wynikami. Specjaliści zastanawiają się teraz, czy tak samo polują gepardy żyjące na otwartych przestrzeniach oraz opracowują projekty wykorzystania podobnych obróż do badania ruchów innych gatunków.
-
Stres przeżywany przez samce myszy przed i po osiągnięciu dorosłości doprowadza do zmian epigenetycznych w plemnikach. Wskutek tego u potomstwa dochodzi do zmian w osi podwzgórzowo-przysadkowo-nadnerczowej. Co ciekawe, zarówno u córek, jak i u synów wykształca się anormalnie niska reaktywność na stres. Nie ma znaczenia, czy [przyszli] ojcowie są stresowani podczas dojrzewania, czy później. Jako pierwsi wykazaliśmy, że stres może skutkować długoterminowymi zmianami w plemnikach, które reprogramują regulację osi podwzgórzowo-przysadkowo-nadnerczowej potomstwa. Odkrycia te wskazują na mechanizm, za pośrednictwem którego ojcowska ekspozycja na stres może się wiązać z zaburzeniami neuropsychiatrycznymi dzieci - wyjaśnia dr Tracy L. Bale z Uniwersytetu Pensylwanii. Wcześniejsze badania epidemiologiczne sugerowały, że komórki płciowe są bardziej wrażliwe na przeprogramowanie w okresie cechującej się wolnym wzrostem preadolescencji (ok. 10.-12. r.ż.). By stwierdzić, z jakim scenariuszem mamy tak naprawdę do czynienia, podczas ostatnich eksperymentów Amerykanie przez 6 tyg. stresowali samce myszy: zwierzęta nagle przenoszono do innej klatki, hałasowano, wprowadzano zapach drapieżnika, np. mocz lisa, lub umieszczano w terrarium nieznany obiekt. Zdarzenia te miały miejsce albo w okresie pokwitania, albo w dorosłości. Naukowcy wybrali właśnie samce myszy, bo nie uczestniczą one w wychowaniu potomstwa. Oznacza to wyeliminowanie wszystkich zewnętrznych wpływów poza przebiegiem procesu tworzenia plemników. Okazało się, że po ekspozycji na stres u potomstwa samców z obu grup występowały obniżone stężenia kortykosteronu. Badając neurologiczne podłoże zaobserwowanych zmian, zespół Bale przyjrzał się ekspresji genów w 2 regionach powiązanych z regulacją stresu: 1) jądrze przykomorowym (ang. paraventricular nucleus, PVN) oraz 2) jądrze łożyskowym prążka końcowego (ang. bed nucleus of stria terminalis, BNST). Stwierdzono zwiększoną ekspresję glukokortykoidowrażliwych genów w PVN. Próbując prześledzić epigenetyczne mechanizmy przekazywania różnych cech potomstwu, akademicy skupili się na mikroRNA z plemników, które oddziałują na ekspresję genów po zapłodnieniu. U obu grup stresowanych samców stwierdzono zwiększoną ekspresję 9 mikroRNA. Możliwe, że obierają one na cel matczyne mRNA z jaja i w ten sposób dane z plemników mogą wpływać na pewne aspekty wczesnego rozwoju potomstwa. To, czy ograniczona reaktywność stresowa okaże się ostatecznie korzystna, czy upośledzająca, zależy od rzeczywistego zagrożenia środowiskowego, a także od czynników genetycznych. W przyszłości Amerykanie zamierzają zbadać mechanizm oddziaływania mikroRNA plemników.
-
Samochodowe zestawy głośnomówiące, coraz popularniejsze systemy pozwalające kierowcy np. dyktować SMS-a, są reklamowane jako rozwiązania zwiększające bezpieczeństwo na drogach. Prawda jest jednak inna. Badania przeprowadzone przez neurologa Davida Strayera z University of Utah, który od lat jest jednym z czołowych specjalistów w dziedzinie badania zachowań kierowców wskazują, że wszystkie te technologie czynią nasze drogi.. mniej bezpiecznymi. To o tyle niepokojące, że coraz więcej nowych samochodów jest wyposażonych w systemy rozpoznawania mowy, a to oznacza, że będzie można doń podłączać kolejne urządzenia do zdalnego komunikowania się. Strayer i jego zespół umieszczali kierowców zarówno w symulatorze jak i w samochodzie wyposażonym w liczne urządzenia mierzące aktywność mózgu, ruchy oczu oraz badające jak radzi on sobie na drodze. Uczeni sprawdzali, jak bardzo mózg kierowcy rozprasza się, gdy słucha audiobooka, radia, rozmawia z pasażerem, rozmawia przez telefon komórkowy, używa zestawu głośnomówiącego i wykorzystuje system zamieniający mowę w tekst. Testy wykazały, że czynnością, która w największym stopniu angażuje obszary mózgu potrzebne do utrzymywania samochodu na właściwym pasie, zauważenia obecności pieszych czy reagowania na światła stopu poprzedzającego nas pojazdu jest dyktowanie wiadomości tekstowej. Nawet rozmowa przez telefon komórkowy nie odciągała w tak dużym stopniu uwagi od drogi. Technologia zamiany mowy w tekst pozwala kierowcom na robienie najdziwniejszych rzeczy. Umożliwia ona wysyłanie e-maili, SMS-ów, tweetowanie, aktualizowanie statusów na Facebooku, dokonywanie rezerwacji w restauracji czy kinie. Założenie jest takie, że jeśli robimy to za pośrednictwem technologii rozpoznawania mowy, to jesteśmy bezpieczni. Ale to nieprawda - mówi Strayer.
-
Już w przyszłym roku na rynek mogą trafić pierwsze smartfony zasilane ogniwami fotowoltaicznymi umieszczonymi na... wyświetlaczu. Takie rozwiązanie zwolniłoby użytkowników tych urządzeń z potrzeby częstego podłączania ich do prądu. Zwykle gdy np. siedzimy przy biurku, telefon leży w zasięgu ręki. Bardzo często jest on wystawiony na działanie promieni słonecznych. Podobnie podczas spotkań towarzyskich w prywatnych miejscach, np. na grillu, można zobaczyć telefony uczestników leżące z boku na jakimś stoliku ogrzewane promieniami słońca. Francuska firma SunPartner Group postanowiła to wykorzystać i wyposażyć telefony w ogniwa fotowoltaiczne. Oczywiście już wcześniej próbowano stosować tego typu rozwiązanie. Problem jednak w tym, że Samsung czy Sharp umieściły ogniwa z tyłu na obudowach swoich telefonów. A zwykle, gdy odkładamy gdzieś telefon dbamy, by był on skierowany wyświetlaczem do góry. Do tylnej części światło nie dociera. Kilka znanych uczelni pracuje nad technologiami, które mają umożliwić umieszczanie ogniw na wyświetlaczach. Firma założona przez pracownikow MIT-u stara się stworzyć ogniwa pracujące w podczerwieni i ultrafiolecie, a przezroczyste dla światła widzialnego. Nad podobnym pomysłem pracują uczeni z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA). Firma SunPartner opracowała mniej zaawansowane, a przez to łatwiejsze w zaimplementowniu rozwiązanie, które ma trafić na rynek znacznie wcześniej niż pomysły konkurencji. Francuzi pokrywają wyświetlacz smartfona nieprzezroczystymi paskami ogniw fotofoltaicznych. Są one ułożone w pewnej odległości od siebie, zatem na wyświetlaczu powstaje wzór zebry z przezroczystych i nieprzezroczystych elementów. Na to nakładana jest warstwa niewielkich soczewek, które z jednej strony rozpraszają obraz tak, że nieprzezroczyste paski stają się niewidoczne, więc wyświetlacz smartfona wygląda jak inne tego typu urządzenia, a z drugiej skupiają promienie słoneczne na ogniwach. Przedstawiciele SunPartners informują, że w obecnych prototypach przezroczystość wyświetlacza z ogniwami wynosi 82%, a przyszłe wersje powinny osiągnąć 90-procentową przezroczystość. Zapewniają też, że dzięki ich wynalazkowi standardowy czas pracy smartfonu na pojedynczym ładowaniu baterii wydłuży się o 20%, a urządzenie zawsze będzie dysponowało pewnym zapasem energii. Zastosowanie paneli słonecznych w smartfonie oznacza zwiększenie kosztów jego produkcji o 2,30 USD.
-
W ciągu najbliższych kilku tygodni Nokia zaprzestanie sprzedaży smartfonów z systemem Symbian. Fińska firma skupi się całkowicie na urządzeniach na platformie Microsoftu. Przed kilkunastoma laty Symbian stał się pierwszym masowo sprzedawanym systemem operacyjnym Nokii i zapewnił firmie dominację na rynku telefonów komórkowych. Jednak od kilku lat pozycja fińskiego koncernu stopniowo się pogarsza, szybko traci on udziały rynkowe na rzecz Androida oraz iOS-a. Dlatego też jego władze zdecydowały się na podpisanie z Microsoftem umowy o partnerstwie. Nokia postanowiła porzucić przestarzałego Symbiana i zamiast rozwijać swój własny system, zdecydowała się na platformę z Redmond. Sprzedaż urządzeń z Symbianem gwałtownie spada. Jeszcze w ostatnim kwartale 2011 roku konsumenci kupili 18,6 milionów smartfonów z tym systemem. W pierwszym kwartale bieżącego roku nabywców znalazło zaledwie 500 000 urządzeń. Dość szybko rośnie za to sprzedaż smartfonów z linii Lumia, wyposażonych w system operacyjny Windows Phone. W IV kwartale 2011 Nokia sprzedała 1 milion takich urządzeń, a w pierwszym kwartale roku bieżącego - 5,6 miliona. Trzeba jednak podkreślić, że wzrost Lumii jest znacznie wolniejszy niż spadek Symbiana, Nokia nadal traci więc udziały w rynku. W związku z zakończeniem sprzedaży Symbiana należy się spodziewać, że część już wyprodukowanych urządzeń nie znajdzie nabywców, a to oznacza, że Nokia będzie musiała odpisać je od swojego wyniku finansowego i prawdopodobnie poinformuje o znacznych stratach w II kwartale bieżącego roku.
-
Słodyszek rzepakowiec (Meligethes aeneus) wyrządza duże szkody na plantacjach rzepaku. Owad staje się coraz bardziej oporny na pestycydy, dlatego naukowcy z Rothamsted Research postanowili zbadać bardziej ekologiczną metodę - zmianę koloru kwiatów (początkowo za pomocą barwników spożywczych). Słodyszki wolą żółty rzepak. Entomolodzy podejrzewają, że chrząszcze dysponują receptorami ultrafioletu i reagują na wysoki współczynnik odbicia UV jasnych (żółtych i białych) kwiatów. Brytyjczycy hodowali siewki rzepaku w doniczkach (wybrali kultywar z białymi kwiatami), a później usuwali glebę i wsadzali rośliny do wiader z wodą zabarwioną na żółto, niebiesko i czerwono. Badania laboratoryjne i terenowe prowadzono przez 2 lata. Jak tłumaczy dr Sam Cook, krwistoczerwone i niebieskie kwiaty okazały się dla M. aeneus o wiele mniej pociągające niż kwiaty żółte i kontrolne białe (atrakcyjność oceniano, zliczając owady z poszczególnych aren). Badacze podkreślają, że gen antocyjanin (czerwonych, pomarańczowych i fioletowych barwników) występuje w rodzinie kapustowatych, dlatego zamiast spryskiwać rzepak środkami chemicznymi, można by było wyhodować odmianę o czerwonych łodygach, liściach i płatkach. Za pomocą olfaktometru zespół z Rothamsted Research wykazał, że za reakcją owadów stał kolor płatków, a nie zapach różnie wybarwionych kwiatów. Naukowcy zastanawiają się nad sprytnym sianiem rzepaku. Na obrzeżach pola znajdowałby się żółty rzepak, a na środku czerwony. To strategia odepchnij-zwab - właściwa roślina odpycha owady, a plon pułapkowy wabi je do rejonu, gdzie łatwiej kontrolować szkodniki.
-
Już myśliwi-zbieracze zanieczyszczali środowisko ołowiem
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Ludzie już przed 8000 lat zanieczyszczali środowisko naturalne ołowiem. Naukowcy z University of Pittsburgh znaleźli najstarsze znane źródło antropogenicznego zanieczyszczenia tym metalem. Odkrycie sugeruje, że w Ameryce Północnej zanieczyszczenie metalami spowodowane działalnością wydobywczą i innymi rodzajami ludzkiej aktywności miało miejsce wcześniej niż w Europie czy Azji. Ludzkość wpływa na środowisko naturalne od tysięcy lat. Jeszcze od czasów społeczności łowiecko-zbierackich. Nasze badania wskazują, że dzięki badaniom osadów z jezior możliwe jest odkrycie tego wpływu dokonywanego przez pierwszych mieszkańców Ameryki Pólnocnej. Jest ono istotne dla archeologii i historii środowiska naturalnego północnych regionów Wielkich Jezior - mówi doktorant David Pompeani, główny autor badań. Uczeni prowadzili swoje badania na Półwyspie Keweenaw w stanie Michigan. Znajdują się tam największe na kontynencie czyste złoża miedzi rodzimej. Już w XIX wieku odkryto, że prehistoryczni ludzie wydobywali tę miedź. Naukowcy zbadali osady z jezior położonych w pobliżu prehistorycznych miejsc wydobycia. Sprawdzili koncentrację ołowiu, tytanu, magnezu, żelaza oraz materii organicznej i byli w stanie odtworzyć, w skali od dziesięcioleci do stuleci, wzrost stężeń poszczególnych pierwiastków. Uzyskane dane wskazują, że już 8000 lat temu społeczności przedrolnicze emitowały do środowiska mierzalne ilości ołowiu. Był to efekt uboczny wydobywania miedzi na Półwysie Keweenaw. Po raz pierwszy potwierdziliśmy, że w tym regionie doszło do prehistorycznego zanieczyszczenia - wyjaśnia Pompeani. Uczony dodaje, że w innych częściach świata najstarsze zidentyfikowane źródła zanieczyszczen ołowiem liczą sobie 3000 lat. -
U starszych ludzi krótkie 15-minutowe spacery po posiłku zmniejszają ryzyko cukrzycy typu 2. Zjawisko to można wytłumaczyć ograniczeniem wzrostu poziomu glukozy we krwi. Zespół dr Loretty DiPietro ze Szkoły Zdrowia Publicznego i Usług Zdrowotnych Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona monitorował poziom cukru we krwi u 10 zdrowych starszych dorosłych (średnia wieku wynosiła 70 lat). Do studium wybrano prowadzące siedzący tryb życia osoby z podwyższonym poziomem glukozy na czczo. W miesięcznych odstępach i losowej kolejności wszyscy ochotnicy wypróbowywali 3 plany ćwiczeń. W przypadku każdego programu należało przez 2 dni pozostać w pomieszczeniu przekształconym w kalorymetr. Naukowcy oceniali indywidualne wydatkowanie energii i zdolność wykorzystania różnych "paliw" (mierzono zużycie tlenu i produkcję dwutlenku węgla). Po dobie kontrolnej ochotnicy spacerowali 1) przez piętnaście minut po posiłku (ponieważ przewidziano 3 posiłki, w sumie badani chodzili przez 45 min), 2) przez 45 min rano (o 10.30) lub 3) przez 45 min po południu (o 16.30). Wolontariusze jadali ustandaryzowane posiłki. Glikemię monitorowano na przestrzeni 48 godzin. Spacery odbywały się na bieżni. Okazało się, że w perspektywie doby poposiłkowe spacery pomagały kontrolować poziom cukru we krwi tak samo skutecznie, jak dłuższe sesje ćwiczeń. Gdy jednak wzięto pod uwagę 3 godziny po kolacji, przechadzki pozwalały uzyskać lepsze rezultaty. Spacer po jedzeniu zbiega się w czasie z początkiem wzrostu glikemii. Aktywność mięśniowa [...] pomaga wyeliminować cukier z krwi. Autorzy artykułu z pisma Diabetes Care podkreślają, że początkowo wzrost glikemii po wieczornym, często najbardziej obfitym posiłku można było obserwować jeszcze we wczesnych godzinach porannych, lecz gdy tylko ochotnicy zaczęli chodzić po kolacji na bieżni, krzywa cukrowa uległa znacznemu spłaszczeniu. DiPietro wymienia 3 grupy, w przypadku których poposiłkowe spacery byłyby najbardziej wskazane: 1) otyłych ludzi w średnim wieku z objawami stanu przedcukrzycowego, 2) osoby starsze (w ich przypadku pojedyncza dłuższa sesja ćwiczeń byłaby zbyt dużym obciążeniem) oraz 3) kobiety z grupy ryzyka cukrzycy ciążowej (zwłaszcza na późniejszych etapach ciąży). Pani doktor zaznacza, że ze względu na niskie natężenie ruchu ćwiczenia muszą być wykonywane co najmniej 3 razy dziennie. Korzyści się nie pojawią, jeśli spacery będą pomijane. Amerykanka dodaje, że starsi ludzie przeważnie nie ruszają się po posiłkach. Ucinają sobie raczej drzemkę lub zasiadają przed telewizorem. Tymczasem po wstępnym strawieniu pokarmów warto byłoby się wybrać np. na spacer z psem. Krytycy uważają, że ze względu na wzmożoną aktywność przewodu pokarmowego po jedzeniu niektórzy pacjenci mogą nie podołać ćwiczeniom. Wg nich, starsze osoby bardziej skorzystają, pamiętając o regularnym ruchu i diecie. Niezniechęcona DiPietro zamierza powtórzyć badania na większej próbie.
-
Dzięki naukowcom ze SLAC National Accelerator Laboratory będziemy mogli, po raz pierwszy od 200 lat, usłyszeć pełną wersję opery Médée Luigiego Cherubiniego. Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku Cherubini wywarł duży wpływ na rozwój muzyki, szczególnie na operę komiczną. Jego dziełami zachwycali się Haydn i Beethoven, który uznał go za największego współczesnego mu kompozytora. Mimo to o dziełach Cherubiniego szybko zapomniano, a współcześnie wystawia się niewiele jego oper. Wśród tych wystawianych jest i Médée. Opera ta nie spotkała się z uznaniem współczesnych. Po jej pierwszym wystawieniu krytycy orzekli, że dzieło jest zbyt długie. Legenda głosi, że zdesperowany Cherubini osobiście zamazał węglem drzewnym półtorej strony z zapisem arii "Du trouble affreux qui me dévore", skracając w ten sposób dzieło. Przez ostatnich 200 lat Medee była wystawiana właśnie w skróconej postaci. Uczeni ze Stanforda wykorzystali źródło promieniowania X z synchrotronu, którym oświetlali zamazane fragmenty. Skanownie z prędkością 8 godzin na stronę dało spodziewane rezultaty. Promienie X spowodowały, że cząsteczki żelaza znajdujące się w atramencie, same zaczęły emitować promieniowanie, dzięki czemu możliwe było odróżnienie atramentu, którym zapisano nuty, od węgla, którym je zamazano. Promienie X pozwoliły tez na wykrycie cynku, który znajdował się w atramencie wykorzystanym do wydrukowania pięciolinii. To pozwoliło na precyzyjne odtworzenie ostatnich fragmentów arii.
-
AMD jest autorem pierwszego komercyjnie dostępnego procesora z 5-gigahercowym zegarem. Urządzenie FX-9590 to ośmiordzeniowy CPU, który ma trafić przede wszystkim do rąk graczy. Układ wykorzystuje architektruę Piledriver i został odblokowany, dzięki czemu użytkownicy mogą jeszcze bardziej podkręcić taktowanie. Procesor wykorzystuje też technologię Turbo Core 3.0, która dynamicznie optymalizuje wydajność wszystkich rdzeni i zapewnia maksymalną wydajność. FX-9590 trafi na rynbek latem bieżącego roku. AMD rozpocznie jednocześnie sprzedaż ośmiordzeniowca FX-9370 taktowanego zegarem o częstotliwości 4,7 GHz.
-
Niepotrzebne czy nadmierne korzystanie z aplikacji naśladujących zawołania ptaków odciąga te zwierzęta od codziennych zajęć, np. karmienia młodych. Wg przedstawicieli Dorset Wildlife Trust, turyści zwiedzający rezerwat na północy wyspy Brownsea odtwarzają z komórki śpiew ptaków, by móc je zwabić i zrobić lepsze zdjęcia. Dr Hilary Wilson, która pracuje jako konsultantka dla dewelopera iSpiny, podkreśla, że w założeniu aplikacje miały być narzędziami edukacyjnym (poza kolekcjami śpiewów ptaków Chirp! stworzono też encyklopedię ornitologiczną dla Wielkiej Brytanii oraz przewodnik po odgłosach różnych zwierząt z całego świata). Z zadowoleniem przyjęliśmy rozpoczęcie dyskusji o etyce wykorzystywania nagranego śpiewu. Korzystanie z tych aplikacji w rezerwatach przyrody jest niewłaściwe. W przypadku wrażliwych gatunków może być nawet szkodliwe - podkreśla menedżer parku z Brownsea Chris Thain. Tony Whitehead z Królewskiego Towarzystwa Ochrony ptaków docenia wartość ptasich aplikacji, ale podkreśla, że powinno się stworzyć reguły korzystania z tego typu pomocy. Odtwarzanie zawołań czy śpiewu, by móc zobaczyć czy sfotografować jakiegoś ptaka, jest samolubne, bo odciąga terytorialne gatunki od obowiązków, np. karmienia piskląt. Chcieliśmy, by nasze aplikacje stały się przenośnym podręcznikami i kluczami do identyfikacji śpiewu, ale zdaliśmy sobie sprawę, że można je też wykorzystać do wywoływania reakcji ptaków. Pragniemy przestrzec, że cieszące ludzkie ucho ptasie trele pełnią de facto funkcje komunikacyjne. Sprawa jest prosta. Szanując ptaki i innych obserwatorów, należy wyciszyć urządzenie - podsumowuje Wilson.
-
Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich (ACLU) złożyła pozew sądowy przeciwko rządowi USA. ACLU uważa, że PRISM, projekt masowego rejestrowania komunikacji obywateli, narusza Pierwszą Poprawkę zapewniającą wolność słowa i zgromadzeń oraz Czwartą Poprawkę chroniącą przed nieuzasadnionym przeszukaniem i zajęciem własności, w tym dokumentów. W pozwie wymieniono konkretne osoby, przeciwko którym jest on skierowany. Są to James Clapper, dyrektor narodowych służb wywiadowczych, Keith Alexander, dyrektor NSA, sekretarz obrony Chuck Hagel, prokurator generalny Eric Holder oraz dyrektor FBI Robert Mueller. Ten program to z pewnością jeden z największych projektów podsłuchu swoich własnych obywateli przez jakikolwiek rząd demokratyczny. To odpowiednik postawienia przed każdym Amerykaninem wymogu składania rządowi codziennego raportu o tym, gdzie byli, z kim rozmawiali, kiedy i jak długo rozmawiali - mówi Jameel Jaffer, dyrektor ds. prawnych ACLU. Pozew złożony przez ACLU nie jest pierwszym w sprawie PRISM. Przed kilkoma dniami konserwatywny aktywista i założyciel witryn Judicial Watch oraz Freedom Watch złożył pozew przeciwko NSA. W lutym bieżącego roku Sąd Najwyższy stosunkiem głosów 5:4 oddalił pozew ACLU z 2008 roku, w którym organizacja podważała konstytucyjność FISA Amendments Act, zezwalającej na szeroko zakrojone działania inwigilacyjne. Sąd Najwyższy stwierdził, że ACLU nie udowodniło, iż było monitorowane na podstawie tej ustawy. Teraz sytuacja uległa zmianie, gdyż ACLU jest klientem Verizona, a wiadomo, że Verizon udostępniał dane NSA. Co więcej, działania NSA najprawdopodobniej wykraczały poza ramy prawne, w jakich agencji zezwolił działać Kongres. Skandal wokół projektu PRISM to kolejny w ostatnich miesiącach przykład inwigilowania społeczeństwa i ograniczania swobód obywatelskich przez administrację. Niedawno wyszło na jaw, że Departament Sprawiedliwości podsłuchiwał dziennikarzy, a służby skarbowe szukały haków na przeciwników politycznych obu największych partii.
-
Trzech naukowców z Instytutu Przyszłości Ludzkości Uniwersytetu Oksfordzkiego inwestuje spore pieniądze w kriogeniczne zakonserwowanie swoich ciał lub ich części. Licząc na wskrzeszenie dzięki bardziej zaawansowanej przyszłej technologii, panowie ewidentnie zamierzają oszukać śmierć... Filozof prof. Nick Bostrom i futurysta/transhumanista Anders Sandberg zgodzili się na dekapitację i zamrożenie głowy. Stuart Armstrong, specjalista od teorii decyzji, myśli o droższym, bo trudniejszym zachowaniu całego ciała (szacuje się, że to koszt rzędu 130 tys. funtów, czyli ok. 651 tys. złotych). Naukowcy uiszczają miesięczne składki. W obliczu nadchodzącej śmierci towarzyszyć im będzie specjalna ekipa. Gdy tylko lekarz orzeknie zgon, zostaną podłączeni do aparatury podtrzymującej krążenie. Ciało będzie schładzane ciekłym azotem (najpierw do -124, a ostatecznie do -196°C), a do krwioobiegu trafią konserwanty oraz substancje zapobiegające zamarzaniu. Zabiegi te nie dopuszczą do uszkodzenia tkanek. Jeśli zamrażana będzie tylko głowa, przed obniżeniem temperatury do -124 st. Celsjusza trzeba ją będzie odciąć. Bostrom i Sandberg wybrali Alcor Life Extension Foundation z Arizony. Już teraz fundacja ma 985 członków i 117 pacjentów. Zachowujący tylko głowy "neuropacjenci" stanowią większość (w statystykach odnotowano 77 takich osób). Armstrong postawił na Cryonics Institute z Michigan. Choć życie z samą głową wydaje się co najmniej uciążliwe, Sandberg dywaguje, że do czasu wskrzeszenia zostaną zapewne opracowane metody przegrywania osobowości i wspomnień na komputer.
-
Dwudziestokilkuletniemu mężczyźnie, który w 2011 r. przeszedł pierwszą na świecie podwójną transplantację nóg, trzeba było odjąć przeszczepione kończyny. Przez niezwiązaną z wypadkiem drogowym chorobę biorca musiał zrezygnować z zażywania leków zapobiegających odrzutowi. Z oświadczenia szpitala La Fe w Walencji wynika, że terapia schorzenia była sprawą priorytetową, a leki immunosupresyjne komplikowały sprawę. W takich przypadkach protokół przewiduje, że jeśli przeszczepiony narząd nie jest organem niezbędnym do życia, powinien być usunięty, by umożliwić leczenie poważniejszej i pilniejszej przypadłości. Pacjent nie zgodził się, by szpital informował o jego aktualnym stanie zdrowia.
-
Tajwańscy producenci smartfonów nie są zainteresowani Windows Phone 8 z powodu wysokich opłat licencyjnych, silnej pozycji Nokii oraz słabej pozycji samego systemu. Od premiery WP8 w czwartym kwartale 2012 roku Nokia zaprezentowała już osiem modeli telefonów z tym systemem. Giganci tacy jak Samsung, HTC i Huawei również początkowo zaoferowali urządzenia z najnowszym produktem Microsoftu, jednak nie wypuścili kolejnych modeli, a Acer, Asustek i ZTE zrezygnowali ze swoich planów sprzedaży telefonów z WP8. Dostawcy z Tajwanu wskazują na kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Jednym z powodów jest niechęć Microsoftu do obniżenia opłat licencyjnych za system. Drugi to silna pozycja Nokii, która ma 80% rynku smartfonów z WP8, a od której tajwańscy producenci nie mogą odróżnić się np. ceną czy oferując inne funkcje niż w produktach fińskiej firmy. Trzecia przyczyna, to słaba pozycja Windows Phone na rynku. Do systemu należy nieco ponad 3% rynku sprzedaży smartfonów, zamiast spodziewanych 10%.
-
Osteoarcheolodzy z Uniwersytetów w Pizie i Sienie zbadali kości 9 dzieci z rodu Medyceuszy i stwierdzili, że choć familia była bogata, w XVI-XVII w. jej najmłodsi członkowie cierpieli z powodu krzywicy. Zespół badał szkielety z ukrytej krypty w Bazylice San Lorenzo we Florencji. Najmłodsze dzieci były zaledwie noworodkami, najstarsze miały ok. 5 lat. Specjaliści wykryli m.in. silne wygięcie kości długich nóg. Naukowcy podejrzewają, że Medyceusze tak bardzo chronili swe dzieci, że niechcący im zaszkodzili. Maluchy prawdopodobnie rzadko przebywały na słońcu, a jeśli wychodziły na dwór, były często szczelnie opatulone ubraniami. Dodatkowo, gdy przeanalizowano dokumenty oraz zawartość izotopów 13C i 15N w kolagenie kości, okazało się, że karmienie piersią kontynuowano do ok. 2. r.ż. Łącznie z odroczeniem momentu wprowadzenia pokarmów stałych oznaczało to zwiększone ryzyko niedoboru witaminy D. Naukowcy natrafili na wejście do grobowca Jana Gastona Medyceusza, gdy z podłogi kaplicy usunięto marmurowy dysk. Wcześniej sądzono, że pełni on wyłącznie funkcje dekoracyjne, ale okazało się, że pod spodem znajdują się kamienne schody. Wielkiego Księcia Toskanii pochowano w dużym sarkofagu. Na podłodze ustawiono kilka małych trumien, archeolodzy znaleźli też porozrzucane kości (zapewne zostały one wymyte przez rzekę Arno, która wylała w 1966 r.). Jedno z dzieci okazało się Filipem, najmłodszym potomkiem Franciszka I Medyceusza i Joanny Habsburg. Badacze sugerują, że nieznaczna deformacja czaszki była skutkiem krzywicy. Autorzy artykułu z International Journal of Osteoarchaeology podkreślają, że gdy odsłania się wyłącznie twarz niemowlęcia, minimalny czas ekspozycji słonecznej powinien oscylować wokół 2 godzin tygodniowo. Prawdopodobnie wiosną i latem dzieci Medyceuszy przebywały na dworze wystarczająco długo, by zapobiec niedoborom witaminy D, jednak zimą przesiadywały raczej w pomieszczeniach i były grubo ubierane, zwłaszcza jeśli nie cieszyły się dobrym zdrowiem. Źródła historyczne opisują Filipa jako słabowitego i chorowitego chłopca, który zmagał się z nawracającymi dolegliwościami [...]. Dodatkowo w renesansie niechodzące dzieci szczelnie owijano [...]. Choć oseski powinny pozyskiwać witaminę D z mleka matek, możliwe, że i u tych ostatnich rozwijały się niedobory. Kobiety także przebywały głównie w pomieszczeniach, poza tym zgodnie z ówczesną modą, pokrywały twarz grubą warstwą pudru. Blada skóra była oznaką zdrowia i elegancji. Miała odróżniać szlachetnie urodzone od pracujących w polu wieśniaczek. Naukowcy dodają, że panie z rodu Medyceuszów często rodziły, a kolejne ciąże obniżały poziom witaminy D.
-
USA opublikują zaginiony pamiętnik ideologa Hitlera
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Władze USA przygotowują się do publikacji zaginionych przez dziesięciolecia dużych fragmentów wspomnień Alfreda Rosenberga, głównego ideologa nazizmu. Rosenberg był jednym z pierwszych i najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera, którego poznał przed rokiem 1923. Od początku powstania III Rzeczy był odpowiedzialny za politykę zagraniczną NSDAP, w 1934 roku został komisarzem nadzorującym edukację polityczną i ideologiczną, a od roku 1941 był ministrem ds. okupowanych terytoriów wschodnich. To Rosenberg był głównym twórcą nazistowskiej teorii rasowej, położył podstawy ideologiczne pod zagładę ludności Europy Wschodniej, opracował wizję Lebensraumu - przestrzeni życiowej, stworzył koncepcję nowej religii dla narodu niemieckiego. Został skazany w procesie norymberskim i powieszony 16 października 1946 roku. Dziennik Rosenberga może rzucić nowe światło przede wszystkim na stosunki pomiędzy liderami III Rzeszy, pomoże zrozumieć szczegóły wielu przedsięwzięć, wiadomo też, że znajdziemy w nim wiele interesujących szczegółów o kryzysie, jaki ogarnął władze III Rzeszy po ucieczce zastępcy Hitlera Rudolfa Hessa do Wielkiej Brytanii w 1941 roku. Wstępna ocena odnalezionych 400 stron pamiętnika została dokonana przez specjalistów z US Holocaust Memorial Museum, którzy stwierdzili, że dokumenty są ważne dla badań nad nazizmem, w tym dla historii Holokaustu. Dziennik Rosenberga zaginął wkrótce po procesie norymberskim. Władze USA od dawna podejrzewały, że zabrał go amerykański oskarżyciel Robert Kempner. W swoich wspomnieniach cytował on fragmenty pamiętnika. Część wspomnień Rosenberga zostala opublikowana w Niemczech. Obejmują one lata 1939-1940, jednak większość jego pamiętnika zaginęła. Kempner zmarł w 1993 roku, a po długiej batalii prawnej w 1999 roku sąd orzekł, że zgromadzone przez niego dokumenty powinny zostać przekazane Holocaust Memorial Museum. Okazało się jednak, że olbrzymia część dokumentacji zaginęła. FBI rozpoczęło śledztwo w tej sprawie i z czasem odnaleziono 150 000 stron dokumentacji, które przekazano muzeum. Pamiętnika Rosenberga nie było wśród nich. Dopiero w bieżącym roku śledczym udało się odnaleźć go w domu wykładowcy uniwersyteckiego, Herberta Richardsona, który przed laty był sekretarzem Kempnera. Odnalezione strony obejmują okres od wiosny 1936 do zimy 1944 roku. Większość z nich została zapisana osobiście przez Rosenberga. -
Zastępując część węglowodanów i tłuszczów zwierzęcych tłuszczami roślinnymi, np. oliwą, orzechami czy awokado, mężczyźni z rakiem prostaty mogą znacząco zmniejszyć ryzyko zgonu zarówno z powodu choroby nowotworowej, jak i jakikolwiek innej przyczyny. W badaniu naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco uwzględniono 4577 mężczyzn z nieprzerzutującym rakiem prostaty (diagnozę postawiono w latach 1986-2010; wszyscy panowie brali udział w Health Professionals Follow-up Study). Podczas studium odnotowano 1064 zgony. Główną przyczyną były choroby sercowo-naczyniowe (31%), na drugim miejscu ex aequo uplasowały się rak prostaty i inne nowotwory (21%). Spożycie zdrowych tłuszczów i orzechów zwiększa stężenie przeciwutleniaczy w osoczu, zmniejsza zaś poziom insuliny oraz natężenie stanu zapalnego. [Procesy te] mogą zahamować rozwój raka prostaty. Dotąd o korzystnym wpływie tłuszczów nienasyconych i szkodliwości tłuszczów nasyconych oraz trans wspominano w kontekście zdrowia układu sercowo-naczyniowego. Nasze badania wykazały, że tłuszcze nienasycone mogą się sprawdzić także u pacjentów z rakiem gruczołu krokowego - przekonuje dr Erin L. Richman. Autorzy artykułu z pisma JAMA Internal Medicine analizowali spożycie tłuszczów nasyconych, jednonienasyconych, wielonienasyconych i trans. Osobno rozważano tłuszcze roślinne i zwierzęce. Okazało się, że u mężczyzn, którzy zastąpili 10% kalorii z węglowodanów zdrowymi tłuszczami roślinnymi, ryzyko śmiertelnego raka prostaty spadało o 29%, a ryzyko zgonu z jakiegokolwiek powodu o 26%. Kalifornijczycy stwierdzili, że dodatkowa porcja sosu przygotowanego na bazie oleju (łyżeczka) przyczyniała się do 29-proc. spadku ryzyka śmiertelnego raka gruczołu krokowego (ogólne ryzyko śmierci obniżało się o 13%). Uzupełniając posiłek kolejną porcją (2,8 dag) orzechów, można było zmniejszyć oba wskaźniki o, odpowiednio, 18 i 11%. Zespół Richman wziął poprawkę na kilka czynników, w tym rodzaj leczenia, wskaźnik masy ciała, palenie, aktywność fizyczną, nadciśnienie, poziom cholesterolu oraz czas postawienia diagnozy.
-
Dzięki wyjątkowym możliwościom urządzenia Stanford Sychrotron Radiation Lightsource (SSRL) naukowcy rozwiązali tajemnicę niespodziewanego pojawienia się magnetyzmu w dwóch połączonych ze sobą materiałach i trafili na ślad, który może zmienić nasze rozumienie fizyki nadprzewodników. Wspomniane właściwości magnetyczne pojawiają się po połączeniu dwóch perowskitów, z których żaden nie ma właściwości magnetycznych. Perowskity charakteryzują się bardzo interesującymi właściwościami elektrycznymi, dlatego są przedmiotem zainteresowania ze strony naukowców, którzy mają nadzieję, że np. uda się z nich wytworzyć nadprzewodnik wysokotemperaturowy. Badane w SSRL perowskity to LAO (związek lantanu, glinu i tlenu) oraz STO (związek strontu, tytanu i tlenu). Oba są izolatorami, ale gdy połączy się je razem, to na styku obu pojawia się struktura przewodząca prąd. Co więcej, po schłodzeniu do temperatury bliskiej zeru absolutnemu połączone warstwy LAO/STO działają jak nadprzewodnik. Jakby tego było mało, pojawia się magnetyzm, czyli cecha, której nie udaje się osiągnąć w żadnym z tych materiałów z osobna, nawet jeśli są one wzbogacane celowo wprowadzanymi zanieczyszczeniami. Naukowcy chcieli dowiedzieć się, skąd biorą się właściwości magnetyczne. Wykorzystali w tym celu SSRL, który ma tę cechę, że pozwala badać konkretne atomy, np.tlenu. Dowiedliśmy, że magnetyzm pochodzi z atomów tytanu - mówi Jun-Sik Lee. Uczeni nie wiedzą, jaki mechanizm powoduje pojawienie się właściwości magnetycznych. Wpadli jednak na trop nowego intrygującego odkrycia. Właściwości magnetyczne pojawiają się, gdy atomy tytanu znajdują się w stanie podstawowym, a więc w stanie najniższej energii. Dochodzi do tego w temperaturze 10 kelwinów, czyli 10 stopni powyżej zera absolutnego. Najbardziej interygujący jest zaś fakt, że te same warunki są konieczne do uzyskania nadprzewodnictwa. To z kolei sugeruje, że LAO/STO może mieć jednocześnie właściwości magnetyczne i nadprzewodzące. To niezwykłe z punktu widzenia konwencjonalnej fizyki - mówi Lee. Współcześnie uznaje się, że pojawienie się nadprzewodnictwa jest równoznaczne ze zniesieniem pola magnetycznego. Uczeni nie byli, niestety, w stanie zbadać magnetycznych właściwości tytanu w temperaturach na tyle niskich, by LAO/STO wykazywało właściwości nadprzewodzące. Jednak ich spostrzeżenia stanowią w pewnym stopniu potwierdzenie badań Kathryn Moler ze Stanford University, która w 2011 roku na łamach Nature Physics donosiła o jednoczesnym istnieniu właściwości nadprzewodzących i magnetycznych na styku LAO/STO. Prace nad wysokotemperaturowymi przewodnikami to wielka, prężnie rozwijająca się dziedzina wiedzy. Uczeni na całym świecie mają nadzieję, że dzięki tego typu badaniom ludzkość będzie mogła w przyszłości tworzyć niezwykłe materiały o niespotykanych w naturze właściwościach.
-
By ludzie przestali się kąpać w toksycznych wodach zalanego kamieniołomu w Harpur Hill w brytyjskim hrabstwie Derbyshire, władze musiały skorzystać z czarnego barwnika. Wcześniej zbiornik wyglądał jak błękitna laguna (wśród miejscowych był nawet znany pod tą nazwą) i przez skojarzenia z tropikami działał na pływaków jak magnes. Ustawione w zeszłym roku znaki nikogo nie zniechęcały, mimo że przestrzegały m.in. przed podrażnieniami skóry i problemami żołądkowo-jelitowymi. Rzeczniczka rady hrabstwa podkreśliła, że w lodowatej alkalicznej wodzie (pH = 11,3) można znaleźć dosłownie wszystko: od starych samochodów po martwe zwierzęta.
-
Książki elektroniczne robią wielką karierę, a wraz z nimi coraz popularniejsze staje się przejmowanie przez autora roli wydawcy. W Wielkiej Brytanii samodzielnie publikowane książki stanowią coraz większą część rynku. Z badań firmy Bowker Market Research dowiadujemy się, że samodzielnie wydawane e-booki stanowiły 2% wszystkich książek sprzedanych w Wielkiej Brytanii. Jeśli jednak z danych usuniemy książki papierowe, to okaże się, że wśród książek elektronicznych odsetek samodzielnie wydanych dzieł wynosi aż 12%. Wzrasta on do 14% wśród książek dla dorosłych, a w takich gatunkach jak kryminały, romanse i książki humorystyczne wynosi ponad 20%. Jedynie 3% książek elektronicznych dla dzieci zostało wydanych przez samych autorów. Specjaiści zwracają uwagę, że olbrzymia większość samodzielnie wydawanych książek to dzieła kompletnie bezwartościowe, a znacznej części autorów nie udaje się niemal niczego sprzedać. Zdaniem Andrew Franklina, dyrektora Profile Books, wydawcy mają olbrzymią rolę do odegrania. Potrafią bowiem ocenić wartość książki i jej rynkowe szanse, wiedzą jak je profesjonalnie przygotować. Potwierdzeniem jego słów mogą być dane uzyskane przez Bowker Market Research. Okazuje się bowiem, że dla osób, które kupują samodzielnie wydane e-booki najważniejszym czynnikiem jest ich niska cena. Natomiast osoby, które kupiły e-booki wydane za pośrednictwem profesjonalnych wydawców, za najważniejsze uznają autora, temat, a cenę umieściły na trzecim miejscu. Kobiety kupują samodzielnie wydane książki częściej, niż mężczyźni. Stanowia one 68% klientów autorów-wydawców. Osoby, które kupują takie książki to zwykle osoby, które czytają więcej niż przeciętnie.
-
Domy w rejonach z większą liczbą ptaków są droższe. Wpływ jest niebagatelny, bo jak wyliczył zespół Michaela Farmera z Teksańskiego Uniwersytetu Technicznego, niecodzienne skrzydlate towarzystwo sprawia, że różnica w średniej cenie sięga ponad 32 tys. dolarów (32.028). Wziąwszy poprawkę na kilka czynników, w tym wielkość domu, jego wiek, powierzchnię działki i poziom urbanizacji, Amerykanie i tak zauważyli, że nawet jeden rzadszy gatunek ptaka wystarczy, by podnieść cenę. Ogólnie im większa liczba gatunków ptaków, tym wyższe stawki. Autorzy artykułu z pisma Urban Ecosystems przyjrzeli się ponad 300 sprzedażom z lat 2008-2009. Dane pozyskano z Multiple Listing Service (dotyczyły one 17 okolic, wyodrębnionych przez Lubbock Realtor Association). Farmer, Mark C. Wallace i Michael Shiroya zliczyli wszystkie ptaki w pobliżu wystawianych posesji; osobno sumowano ptaki reprezentujące rzadsze gatunki. Na końcu Amerykanie posłużyli się Systemem Informacji Geograficznej (GIS, ang. Geographic Information System); zobrazowali w ten sposób powierzchnię okapu drzew w bezpośrednim otoczeniu domów. Pobliskie parki nie wpływały ani na skład gatunkowy/liczebność ptaków, ani na podniesienie ceny, co oznacza, że zaobserwowaną zmienność należy wyjaśnić cechami przydomowych ogródków. Czemu teren z ptakami jest aż tak cenny? Specjaliści tłumaczą, że są one bardzo wrażliwe na stan środowiska. Jeśli więc gdzieś występują, można to uznać za certyfikat dobrej jakości nieruchomości.
-
Firma Lollyphile z Austin uzupełniła swoją i tak już nietypową ofertę lizaków o kolejny unikatowy smak - smak ludzkiego mleka. Jak wyjaśnia założyciel sklepu Jason Darling, pomysł pojawił się dzięki obserwacji przyjaciół. Okazało się bowiem, że "odzyskawszy" dziecko, matki często zaczynały od razu karmić, a na twarzach osesków błyskawicznie rozkwitała błogość. [...] Chciałem przypomnieć sobie ten smak, w końcu odkąd ostatni raz karmiono mnie piersią, upłynęło dużo czasu. Amerykanin dostał mleko od znajomych karmiących. Po spróbowaniu całej palety [smaki różniły się w zależności od diety], wybraliśmy próbkę najbliższą ideałowi. Lizaków nie produkuje się z prawdziwego ludzkiego mleka, chodziło jedynie o odtworzenie uspokajającego smaku. Gdy reporterka stacji Fox7 poprosiła niczego nieświadomych przechodniów, by określili smak lizaka, nikt, oczywiście, nie wpadł na właściwy trop. Wymieniano popcorn z masłem, wanilię czy piña coladę. Doceniwszy nieznany smak, część osób odczuwała później zażenowanie, podczas gdy inni, ciekawscy, uznali, że to intrygująca propozycja. W ciągu zaledwie 3 dni sprzedano parę tysięcy "mlecznych" lizaków. Warto dodać, że Lollyphile działa wyłącznie w Internecie. Spragnieni wrażeń mogą zamówić wersję absyntową lub imbirową z wasabi, a na klientów o bardziej tradycyjnym guście czekają np. produkty owocowe.
-
Chiński superkomputer prawdopodobnie znowu zajmie czołowe miejsce na TOP500 - liście najpotężniejszych superkomputerów świata. Jack Dongarra, profesor z University of Tennesseee, który prowadzi aktualizowaną dwa razy w roku listę, poinformował, że maszyna Tianhe 2 osiągnęła w teście Linpack 30,65 PFlops. Co ciekawe, podczas testu uruchomiono tylko 90% zasobów superkomputera, czyli 14 336 węzłów, z których każdy dysponował 50 gigabajtami pamięci. Teoretyczna wydajność Tianhe 2 to 49,19 PFlops. O tym, czy chińska maszyna znajdzie się na pierwszym miejscu TOP500 przekonamy się już 17 czerwca, gdy zostanie opublikowana najnowsza edycja listy. Pierwszym chińskim komputerem, który trafił na czoło TOP500 był Tianhe-1A. W listopadzie 2010 roku był to najpotężniejszy superkomputer na świecie. Jednak już pół roku później stracił pozycję lidera i obecnie znajduje się na 8. miejscu. Jego najwyższa zamierzona wydajność to 2,566 petaflopsów. Obecnie liderem listy jest amerykański Titan, czyli Cray XK7 wykorzystujący 560 640 rdzeni procesora, który ma do dyspozycji łącznie 710,144 terabajtów pamięci operacyjnej. Jego najwyższa zmierzona wydajność to 17,590 TFlops. O Tianhe 2 wiadomo, że korzysta z 32 000 procesorów Ivy Bridge Xeon i 48 000 Xeon Phi. Ma niemal dwukrotnie więcej pamięci operacyjnej niż Titan. Pracuje na nim system Kylin Linux.