Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    227

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Gnojaki zmniejszają ilość uwalnianego z krowich odchodów metanu. Metan powstaje w warunkach beztlenowych, a drążąc w ekskrementach tunele, owady napowietrzają swój "dom". Krowie placki są podstawowym pokarmem dla dużej liczby organizmów. Prawdopodobnie liczba gatunków chrząszczy zamieszkujących odchody dorównuje liczbie gatunków ptaków na Ziemi - przekonuje Atte Penttilä z Uniwersytetu Helsińskiego. Szef zespołu Tomas Roslin podkreśla, że bardzo ważną kwestią pozostaje postać, w jakiej uwalnia się węgiel. Jeśli węgiel jest najpierw wychwytywany przez rośliny jako dwutlenek węgla, a potem uwalniany w tej samej postaci przez jedzące rośliny krowy, [...] w kategoriach globalnego ocieplenia efekt będzie niewielki. Kiedy jednak w procesie ten sam węgiel jest przekształcany z CO2 w metan - gaz o wiele silniej wpływający na klimat - mamy się czym martwić. Gdyby chrząszcze były w stanie ograniczyć emisję CH4, powinniśmy im dziękować i upewnić się, że są one uwzględniane w naszych wyliczeniach dotyczących ogólnego oddziaływania mleczarstwa i hodowli bydła na klimat. Podczas eksperymentu Finowie zajmowali się 3 gazami: dwutlenkiem węgla, metanem i tlenkiem diazotu. Zastosowano system zamkniętych komór. W 10 modelowych układach (ang. mesocosm) umieszczono odchody z chrząszczami, w 10 placki bez lokatorów, a w 2 kontrolnych nie było ani placków, ani owadów. Te ostatnie pozwalały określić uwalnianie gazów z gleby pastwiska. Przeznaczenie komory losowano, a poszczególne "boksy" dzieliła odległość 70 cm. W badaniach wykorzystywano odchody ok. 20 dorosłych krów rasy Ayrshire. W tym czasie uniwersyteckie stado wypasano na wzbogaconych pastwiskach, obsianych tymotką i kostrzewą łąkową z domieszką koniczyny. Krowy żerowały 4-5 godzin dziennie między 8 a 14. Placki zbierano w czasie dojenia. W świeżych plackach w obecności owadów dobowe uwalnianie CO2 było wyższe, a CH4 niższe. Wg Eleanor Slade, kiedy uwzględni się światowy wzrost konsumpcji mięsa i spadek liczebności wielu gatunków gnojaków, "zaobserwowane efekty można uznać za tyleż intrygujące, co niepokojące".
  2. Zespół z Rice University, który tworzy narzędzia przydatne przy opracowywaniu nowych metod usuwania zanieczyszczeń ze środowiska naturalnego, odkrył bakterie rozkładające dioksan na nieszkodliwe substancje. Bakterie zostały znalezione w zanieczyszczonych wodach gruntowych na Alasce. Zawierają one geny, które produkują enzymy rozkładające dioksan. Do niedawna uważano, że związek ten się nie rozkłada. Doksan wykorzystywany jest do stabilizacji rozpuszczalnika przemysłowego TCA. Sam też jest rozpuszczalnikiem. Na Alasce trafia do gruntu wskutek przypadkowych wycieków TCA. Zanieczyszczenia takie były rzadko wykrywane. Związek ten jest podejrzany o działanie rakotwórcze, jednak żeby uznać go za zagrożenie, musiałby zanieczyścić duże obszary lub też dużo ludzi musiałoby mieć z nim kontakt - mówi profesor Pedro Alvares z Rice University. Odkrycie, że bakterie rozkładające dioksan występują w miejscach zanieczyszczeń znacznie powszechniej, niż sądzono, to bardzo ważna wiadomość. Uważano, że te bakterie są bardzo rzadkie, skupiano się zatem na chemicznych i fizycznych sposobach walki z zanieczyszczeniami dioksanem. To metody kosztowne i mało skuteczne, szczególnie w przypadku zanieczyszczeń dużych obszarów - stwierdził Alvarez. Jednym z takich obszarów jest alaskański North Slope, rejon wydobycia ropy naftowej. Dzięki wsparciu finasowemu ze strony BP America Alvarez i jego zespół mogli przeprowadzić szeroko zakrojone badania w poszukiwaniu bakterii zawierających gen SDIMO. To właśnie on pozwala na rozkładanie dioksanu. Uczeni odkryli, że im bliżej źródła wycieku, tym więcej takich bakterii. Testy w laboratorium wykazały, że po około 15 dniach bakterie przestają rozkładać dioksan, jednak gdy do badanych próbek dodano octan sodu, mikroorganizmy znowu rozpoczęły pracę i były w stanie rozkładać szkodliwy związek na wodę i dwutlenek węgla. Alvarez uważa, że skoro bakterie z genem SDIMO są w stanie przetrwać na Alasce, to w cieplejszych regionach powinno być ich jeszcze więcej. Obecnie wraz ze swoim zespołem testuje swoją hipotezę w czterech miejscach. Ich genetyczny biomarker pozwoli nam z dużą dozą pewności stwierdzić ich obecność - mówi uczony. Dokładne zbadanie bakterii z genem SDIMO pozwoli na opracowanie narzędzi, które z jednej strony umożliwią wykrywanie miejsc wycieku szkodliwych substancji i ocenę skali zanieczyszczeń, a z drugiej - ułatwią usuwanie dioksanu ze środowiska.
  3. Naukowcy z australijskiego CSIRO (Commonwealth Scientific and Industrial Research Organization) napisali oprogramowanie, które może doprowadzić pojazd kosmiczny do Alpha Centauri, udowodnić, że planeta Nibiru nie istnieje oraz, że Ziemia krąży wokół Słońca. Pulsary to gwiazdy neutronowe wysyłające w regularnych odstępach czasu impulsy elektromagnetyczne. Impulsy te są niezwykle regularne, porówywalne stabilnością z zegarami atomowymi. Tę ich właściwość postanowili wykorzystać Australijczycy. Możemy użyć informacji z pulsara do bardzo precyzyjnego określenia położenia teleskopu. Jeśli taki teleskop znajdowałby się na pokładzie pojazdu kosmicznego, moglibyśmy precyzyjnie określać położenie pojazdu - mówi doktor George Hobbs, szef zespołu badawczego. Zdaniem naukowców precyzyjne określenie położenia pojazdu w przestrzeni kosmicznej wymagałoby obserwacji 4 pulsarów, raz na siedem dni. Każdy z nich trzeba by obserwować przez około godzinę. To, czy należy je obserwować jednocześnie czy jeden po drugim zależy od tego, gdzie są i jakiego rodzaju narzędzia się używa - dodaje Hobbs. Pojazdy kosmiczne znajdujące się w granicach Układu Słonecznego określają swoją pozycję dzięki sygnałom z Ziemi. Jednak im dalej taki pojazd się znajduje, tym mniej precyzyjny jest to pomiar. Jeśli chcemy w przyszłości wysyłać statki poza Układ Słoneczny, musimy wyposażyć je w pokładowy system nawigacyjny. Wykorzystanie pulsarów do nawigacji rozwiązuje problemy - stwierdził Deng Xinping, doktorant z Narodowego Centrum Nauk Kosmicznych w Pekinie, który jest głównym autorem artykułu opisującego nową technikę. Pomysł wykorzystania pulsarów nie jest nowy. Narodził się już w 1974 roku, jednak dopiero niedawno rozwój technologiczny pozwolił na skonstruowanie odpowiednio małych wykrywaczy promieniowania X. NASA już rozpoczęła eksperymenty z ich wykorzystaniem. W przyszłych systemach nawigacyjnych zostaną wykorzystane dobrze znane pulsary. Takie, które obserwujemy od lat, a częstotliwość ich impulsów została bardzo precyzyjnie zmierzona za pomocą wielkich stacjonarnych teleskopów. Takie dane, w połączeniu z odpowiednim oprogramowaniem i wykrywaczami promieni X umieszczonymi na pokładach pojazdów kosmicznych, pozwolą na precyzyjne pomiary pozycji i szybkości pojazdu. Doktor Hobbs i jego zespół przeprowadzili bardzo szczegółową symulację pojazdu, który leciałby z Ziemi na Marsa i zostałby wyposażony w odpowiednie urządzenia, informacje oraz w opracowane przez CSIRO oprogramowanie TEMPO2. Symulacje wykazały, że pojazd kosmiczny byłby w stanie samodzielnie określić swoją pozycję z dokładnością do około 20 kilometrów, a prędkość z dokładnością do 10 centymetrów na sekundę. O ile nam wiadomo, to najbardziej precyzyjne pomiary, jakich dotychczas udało się dokonać. W naszych symulacjach, w przeciwieństwie do poprzedników, uwzględniliśmy niedoskonałości w sygnałach docierających z pulsarów [mogą one wynikać np. z faktu, że wokół pulsara krąży planeta - red.] - mówi doktor Hobbs. Nawigacja to nie jedyne zastosowanie dla TEMPO2. Przed trzema laty Australijczycy wykorzystali wcześniejszą wersję swojego oprogramowania do określenia masy Saturna z dokładnością do 6 miejsc po przecinku. Jako, że Ziemia krąży wokół Słońca i ruch ten wpływa na czas, w jakim impuls z pulsara do nas dotrze, Australijczycy obliczają, kiedy sygnał powinien dotrzeć do środka masy Układu Słonecznego. Jeśli pomiar wykazuje, że sygnał dotarł nie wtedy, kiedy powinien, jasne jest, iż w wykorzystanym równaniu podano złe masy planet. Błąd ten można skorygować podając nowe masy. To z kolei oznacza, że oprogramowanie pozwala na wykluczenie potencjalnych niewykrytych jeszcze planet w Układzie Słonecznym, takich jak legendarna planeta Nibiru. Nawet jeśli planety tej nie możemy zobaczyć, to pominięcie jej oddziaływania grawitacyjnego nie jest możliwe. Jeśli go nie wykrywamy, to znaczy, że planety nie ma. Koniec, kropka - doktor Hobbs. Uczony zapewnia też, że za pomocą TEMPO2 można udowodnić, że Ziemia krąży wokół Słońca.
  4. Dziesiątego października w londyńskim domu aukcyjnym Christie's odbędzie się licytacja unikatowej XVII-wiecznej maszyny liczącej. Uważa się, że w 1673 r. wyprodukował ją René Grillet, mechanik i zegarmistrz Ludwika XIV. Specjaliści szacują, że za rarytas trzeba będzie zapłacić nawet 100 tys. funtów. Skrzynię o szerokości 14,5 i długości 32,5 cm wykonano z orzecha włoskiego. Na wewnętrznej stronie jej górnego wieka umieszczono 24 tarcze (po 8 w rzędzie). W dolnej części znajdują się obracające się cylindry z tabelami logarytmicznymi. Tarcze są zbudowane z mocowanych koncentrycznie kręgów. Mechaniczne kalkulatory konstruowano, począwszy od lat 40. XVII w., ale były one nieporęcznymi, dużymi obiektami z mosiądzu. Ta bazująca na logarytmie neperowskim leciutka maszyna była jednym z pierwszych rozwiązań przenośnych - podkreśla odpowiedzialny za odbywającą się co 2 lata tematyczną aukcję James Hyslop. Pascalina Blaise'a Pascala z ok. 1645 r. umożliwiała tylko dodawanie i odejmowanie, zaś maszyna opisywana przez przedstawiciela domu aukcyjnego potrafiła jeszcze mnożyć i dzielić. Podobno Grillet chwalił się nią w latach 70. i 80. XVII w. na targach w Paryżu i Holandii. Poza okazem przeznaczonym na sprzedaż wiadomo jeszcze o 3 innych ocalałych egzemplarzach tego projektu: 2 znajdują się w Musée des Arts et Métiers, trzeci w zbiorach IBM w Nowym Jorku.
  5. W piątek 6 września z Wallops Flight Facility wystartuje misja LADEE (Lunar Atmosphere and Dust Environment Explorer). W jej ramach na orbicie księżyca znajdzie się pojazd, którego zadaniem będzie zbieranie informacji o strukturze i składzie atmosfery Srebrnego Globu oraz sprawdzenie, czy pył z Księżyca wzbija się na duże wysokości. Szczegółowe zbadanie procesów zachodzących na Księżycu pomoże zrozumieć inne ciała niebieskie Układu Słonecznego. Uzyskane wyniki będą miały znaczenie dla badań nad Merkurym, dużymi asteroidami czy księżycami innych planet. Cieniutka księżycowa atmosfera może być bardziej rozpowszechniona w Układzie Słonecznym niż sądzimy. Jej szczegółowe zbadaniem pozwoli nam lepiej zrozumieć Układ Słoneczny i jego ewolucję - mówi John Grunsfeld z NASA. Dzięki misji LADEE NASA będzie mogła też przetestować wiele nowych rozwiązań. Po raz pierwszy w praktyce zostanie użyta rakieta Minotaur V, sprawdzony zostanie system komunikacji laserowej o dużej przepustowości, a z Wallops Flight Facility wystartuje pierwsza misja poza orbitę Ziemi. LADEE to pierwszy pojazd w całości zaprojektowany, zbudowany i przetestowany przez Ames Research Center. Został on wykonany z kompozytów węglowych i jeśli zda egzamin, to podobne konstrukcje mogą zostać w przyszłości wykorzystane podczas wielu innych misji. Mniej więcej miesiąc po starcie LADEE rozpocznie 40-dniową fazę testową. Po jej zakończeniu nastąpi trwająca 100 dni faza właściwych badań naukowych.
  6. Przyglądając się płatom czołowym myszy na poziomie komórkowym, naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego zauważyli, że po jednej dawce kokainy następuje szybki wzrost stabilnych kolców dendrytycznych. To istotne, bo między nimi a zakończeniami aksonalnymi tworzą się synapsy aksodendrytyczne. "Nasze zdjęcia stanowią [...] dowód na to, że kokaina prowadzi do szybkiego wzrostu liczby kolców dendrytycznych. Im więcej zyskanych kolców, tym większy zakres wiedzy zdobytej o narkotyku" - wyjaśnia prof. Linda Wilbrecht z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Problem w tym, że można się uczyć aż za dobrze i zaczyna się to odbywać kosztem innych rzeczy. Posługując się mikroskopią dwufotonową, Amerykanie wykonali zdjęcia synaps z płatów czołowych żywych myszy przed i po podaniu pierwszej dawki kokainy. Zauważyli, że do utworzenia nowych kolców dochodziło w ciągu zaledwie 2 godzin. Liczba stabilnych nowych kolców korelowała ze stopniem, do którego myszy uczyły się preferować kontekst, w jakim otrzymały narkotyk. Zespół prowadził eksperymenty w pudełku do warunkowania. Składało się ono z 2 przylegających do siebie pomieszczeń. Jedno pachniało cynamonem, drugie wanilią. Samce mogły je z łatwością odróżnić, bo na ściankach wykorzystano różne wzory i tekstury. Początkowo myszom pozwalano na swobodne badanie komór połączonych małym przejściem. Naukowcy odnotowywali, która ze stron bardziej odpowiadała danemu zwierzęciu. Następnego dnia gryzoniom podawano zastrzyk z soli fizjologicznej i umieszczano na kwadrans w preferowanym pomieszczeniu. Drzwiczki między komorami pozostawały zamknięte. Kolejnego dnia samcom wstrzykiwano kokainę i wkładano na 15 min do niepreferowanej komory (i w tym przypadku przejście było zablokowane). Czwartego dnia drzwiczki otwierano. Szybko stwierdzono, że większość samców wybierała komorę, w której doszło do podania narkotyku. Wg Wilbrecht, wskazuje to na poszukiwanie kolejnych dawek narkotyku.
  7. W Japonii wybuchł skandal, który kładzie się cieniem na cały krajowy system badań klinicznych. W skandal zamieszanych jest kilka uczelni wyższych i koncern Novartis. Firma zaprzecza, by dopuściła się jakichś nieprawidłowości. Dotychczas wycofano sześć opublikowanych prac naukowych, a Ministerstwo Zdrowia rozpoczęło własne śledztwo. Wątpliwości budzi prawdziwość pięciu zakrojonych na szeroką skalę studiów klinicznych nad valsartanem, popularnym lekiem na nadciśnienie. Badania prowadzono na Uniwersytecie Medycznym Prefektury Kioto, Wydziale Medycyny Uniwersytetu Jikei, Uniwersytecie Chiba, Uniwersytecie Medycznym Shiga oraz Uniwersytecie w Nagoi w latach 2001-2004. Później naukowcy opublikowali artykuły, w których sugerowali, że badany środek nie tylko obniża ciśnienie krwi, ale wykazuje inne dobroczynne działania, jak np. zapobieganie niekorzystnym zdarzeniom sercowo-naczyniowym. Po tym, jak opublikowano wyniki badań z Kioto i Jikei, niektórzy naukowcy zaczeli wnosić zastrzeżenia. Zmusiły one uczelnie do przeprowadzenia własnego śledztwa. Pierwszy zakończył je uniwersytet w Kioto, który stwierdził: podejrzewa się manipulowanie wynikami podczas przekazywania danych do ostatecznej analizy oraz, że pracownik Novartis Pharma, który był wykładowcą na Uniwersytecie Miejskim w Osace, był prawdopodobnie zaangażowany w analizy statystyczne wyników badań. Tymczasem w żadnym z artykułów opisujących badania z Kioto nie wspomniano, iż brał w nich udział pracownik Novartisu. W związku ze skandalem z funkcji profesora na Uniwersytecie Prefektury Kioto zrezygnował Hiroaki Matsubara, który kierował badaniami. Cztery pozostałe uczelnie wciąż prowadzą własne śledztwa. Uniwersytet Jikei opublikował już wstępny raport, z którego dowiadujemy się, że 12,8% danych wykorzystanych w artykule, a dotyczących ciśnienia krwi, było niezgodnych z danymi przechowywanymi w uniwersyteckim archiwum. Niezgodności te wynikały z celowej manipulacji. W raporcie stwierdzono też, że w analizach statystycznych brał udział ten sam pracownik Novartisu co w Kioto. Osoba ta zaprzecza jednak, by prowadziła analizy statystyczne. Z kolei naukowcy, którzy brali udział w badanaich, w tym szef zespołu, twierdzą, że to właśnie pracownik Novartisu dokonywał analiz statystycznych, a oni nie mieli z nimi nic wspólnego. Profesor Seibu Mochizuki, szef grupy badawczej, wziął na siebie odpowiedzialność za nieprawidłowości (chociaż nie wiadomo czy obejmuje to manipulację statystykami) i poprosił Lancet o wycofanie artykułu. Mochizuki wiedział, że pracownik Novartisu jest zaangażowany w badania, ale nie uznał tego za poważny konflikt interesów. Ponadto nie sprawdził dokładnie ostatecznej wersji artykułu opublikowanej przez Lancet. Wyniki własnego śledztwa, przeprowadzonego przez niezależną firmę, opublikował też Novartis. Koncern przyznał, żę jego pracownik był w różnym stopniu zaangażowany we wszystkie badania. Brał udział w ich projektowniu, zarządzaniu nimi, analizie statystycznej i pisaniu artykułów. Jednak śledztwo przeprowadzone na zlecenie Novartisu nie znalazło żadnych dowodów, by manipulował on danymi. Novartis poinformował też, że sponsorował badania i że w jedne z nich był zaangażowany jeszcze jeden pracownik firmy. Prezes Novartis Pharma, Yoshiyasu Ninomiya, przeprosił za wszystkie problemy oraz za wykorzystywanie wyników badań podczas promocji i sprzedaży leku. Minister zdrowia powołał specjalną komisję, która ma zbadać sprawę i ewentualnie zaproponować takie zmiany, by w przyszłości nie dochodziło do podobnych skandali.
  8. Archeolodzy prowadzący wykopaliska w średniowiecznej twierdzy z Przylądku Kaliakra odkryli dobrze zachowany pierścień truciciela. Jak ujawnia Boni Petunova, dyrektor Narodowego Instytutu i Muzeum Archeologii w Sofii, to pierwsze takie znalezisko nie tylko w tym rejonie, ale i w całej Bułgarii. Pierścień wykonano z brązu. Do górnej części obrączki przymocowano mały pojemnik. Petrunova podkreśla, że biżuteria była przeznaczona dla mężczyzny i wkładano ją prawdopodobnie na mały palec prawej ręki. Dziurka była umieszczona z boku w taki sposób, by dało się ją zatkać palcem i przy nadarzającej się okazji szybko wkropić truciznę do wina czy posiłku przeciwnika. Oczywiście pierścienia nie nosiło się stale, tylko wkładało, gdy zachodziła taka potrzeba. Trucizna pochodziła najprawdopodobniej z Hiszpanii lub z Włoch. Bardzo możliwe, że pierścień był wykorzystywany w konflikcie między Dobroticą a jego synem Iwanką (Dobrotica rządził obszarami od Morza Czarnego do pasma Starej Płaniny i twierdzy Emona; od jego imienia Turcy nazwali je Dobrudżą). Petrunova zaznacza, że jego istnieniem i wykorzystaniem dałoby się wyjaśnić wiele zgonów w kręgu bliskim Dobroticy.
  9. Steve Ballmer, który od 2000 roku sprawuje funkcję dyrektora wykonawczego Microsoftu, zapowiedział, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy przejdzie na emeryturę. W tym czasie zostanie wybrany następca Ballmera. Ballmer, który znał się z Billem Gatesem ze studiów na Harvard University, dołączył do Microosftu w 1980 roku. Był pierwszym menedżerem zatrudnionym przez młodą firmę. Zanim został dyrektorem wykonawczym sprawował stanowiska starszego wiceprezesa ds. sprzedaży i wsparcia, starszego wiceprezesa ds. oprogramowania systemów i wiceprezesa ds. marketingu. Steve Ballmer urodził się w 1956 roku i dorastał w okolicach Detroit, gdzie jego ojciec pracował jako jeden z menedżerów w Ford Motor Co. Posiada on tytuły bakałarza matematyki i ekonomii z Harvard University. Zanim dołączył do Microsoftu przez dwa lata pracował na stanowisku manedżerskim w Procte & Gamble oraz uczęszczał na studia podyplomowe na Stanford University. Praca w Microsofcie uczyniła Ballmera jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Na ostatniej liście miliarderów Forbes sklasyfikował Ballmera na 51. pozycji. Jego majątek oszacowano na ponad 15 miliardów dolarów. Decyzja o przejściu na emeryturę to duża niespodzianka. Tym bardziej, że dotychczas Ballmer nie wskazał swojego następcy. Ostatnio Microsoft przeszedł duże zmiany organizacyjne, jednak nie można jednoznacznie stwierdzić, kŧóry z menedżerów koncernu mógłby zastąpić obecnego szefa. Gdy przed kilku laty z Microsoftu odchodził Bill Gates było jasne, że władzę obejmie Ballmer. Teraz brak jednoznacznego kandydata.
  10. W londyńskim ogrodzie zoologicznym rozpoczęło się doroczne mierzenie i ważenie wszystkich zwierząt. By móc zmierzyć tygrysa sumatrzańskiego, trzeba zachęcić go do łapania wsuwanej od góry przynęty z końskiego mięsa, a wielbłądy wymagają miesięcznego treningu wchodzenia na wagę. Zaznajamianie ze sprzętem ułatwia im nagroda w postaci ulubionego jedzenia. W London Zoo mieszka ponad 750 różnych gatunków lub inaczej rzecz ujmując - ponad 19 tys. istot. Wymiary wszystkich są wprowadzane do Międzynarodowego Systemu Informacji o Gatunkach (International Species Information System, ISIS). Z danych mogą korzystać pracownicy innych ogrodów oraz zoolodzy. Jak wyjaśnia dyrektor placówki David Field, zwierzęta trzeba poddawać tym zabiegom, by kontrolować stan zdrowia, dietę oraz ogólny dobrostan. Dysponowanie takimi statystykami jest bardzo użyteczne podczas realizacji konserwacyjnych projektów terenowych, bo możemy zastosować zdobyte informacje do monitorowania dzikich zwierząt, np. oceny ich stanu zdrowia, zachowania, a nawet wieku. Jak dotąd audyt wykazał, że przez rok wielbłądzica dwugarbna Noemie nieco schudła (jej waga jest jednak nadal imponująca i wynosi 625 kg).
  11. W okresach przewlekłego stresu do mózgu zwoływane są komórki układu odpornościowego (monocyty). W następstwie tego nie dochodzi co prawda do uszkodzenia tkanki, ale pojawiają się objawy lęku. Eksperymentując na myszach, zespół z Uniwersytetu Stanowego Ohio wykazał, że podczas przewlekłego stresu mózg wysyła sygnały do szpiku kostnego i przywołuje monocyty. Leukocyty docierają do specyficznych rejonów mózgu i generują stan zapalny, który wywołuje zachowanie lękowe. Powtarzana ekspozycja na stres skutkowała najsilniejszą migracją monocytów. Komórki otaczały naczynia krwionośne oraz penetrowały tkankę mózgową kilku obszarów powiązanych ze strachem i lękiem, w tym kory przedczołowej, ciała migdałowatego i hipokampa. Ich obecność prowadziła do zachowań lękowych. Przy braku uszkodzenia tkanki, mamy komórki migrujące do mózgu w odpowiedzi na aktywację danego rejonu mózgu przez stresor. W tym przypadku komórki są rekrutowane przez sygnały które powstają, ponieważ zwierzę uznaje porażkę społeczną za stresującą - wyjaśnia John Sheridan. Podczas badań samcom dawano czas na ustalenie hierarchii. Później do grupy wprowadzano na 2 godziny agresywnego samca. Stali mieszkańcy terrarium mogli uciekać lub walczyć (i przeważnie przegrać potyczkę). Naukowcy oceniali objawy lęku u zwierząt poddawanych różnej liczbie cykli straszenia (w ciągu 0, 1, 3 lub 6 kolejnych dni). Okazało się, że im więcej cykli, tym silniejsze symptomy lęku: mając wybór, takie gryzonie wolały ciemność od światła, potrzebowały również więcej czasu, by wyjść na otwartą przestrzeń. Objawy lęku korelowały z większą liczbą migrujących monocytów. Amerykanie przypominają, że ich wcześniejsze studia wykazały, że przeciągający się stres aktywuje komórki mikrogleju i że to one są częściowo odpowiedzialne za generowanie sygnałów dla monocytów. Monocyty opuszczają szpik i nie reagują na regulację steroidową, dlatego podczas stymulacji nadmiernie wytwarzają sygnały prozapalne. Sądzimy, że to klucz do chronicznych zaburzeń lękowych zaobserwowanych u myszy - wyjaśnia Sheridan. Odkrycia zespołu nie odnoszą się do wszystkich form lęku, ale wiele zmieniają w zakresie zaburzeń nastroju wywołanych stresem.
  12. Niedawno świat obiegła wiadomość, że żyjące w peruwiańskiej dżungli plemię Mashco-Piro próbowało nawiązać kontakt ze światem zewnętrznym. Dotychczas przedstawiciele tego plemienia unikali takich kontaktów. Takie wydarzenie rodzi pytanie, ile jeszcze plemion nie kontaktowało się z osobami z zewnątrz. Rebecca Spooner z organizacji Survival International, która zajmuje się prawami autochtonów, ocenia, że istnieje ponad 100 grup, które nie nawiązały kontaktu ze światem zewnętrznym. Najbardziej wiarygodnych informacji na ten temat dostarczają badania przeprowadzone przez rząd Brazylii. Dzięki zwiadom lotniczym i rozmowom z plemionami, z których jest kontakt, oszacowano, że w brazylijskiej Amazonii znajduje się co najmniej 77 izolowanych plemion. Specjaliści oceniają, że około 15 grup ludności żyje na terenie Peru, a kilka kolejnych znajduje się na terenie innych krajów obejmujących swym zasięgiem Amazonię. Dwa plemiona zamieszkują Andamany, kolejnych kilkadziesiąt mieszka w indonezyjskiej części Nowej Gwinei. Spooner niewyklucza też istnienia takich grup w Malezji i centralnej Afryce. Przedstawicielka Survival International mówi, że większość z takich grup ma jakiś kontakt ze światem zewnętrznym. Niewielki i pośredni, ale jednak. Zwykle bowiem kontaktują się z innymi plemionami, które z kolei mają szersze kontakty. Spooner informuje, że większość plemion z Amazonii, które odmawiają kontaktu z zewnątrz, czyni tak, gdyż ma złe doświadczenia. Były one w przeszłości masakrowane przez poszukiwaczy złota, firmy zajmujące się zbieraniem kauczuku czy wydobywaniem ropy naftowej. Z tego też powodu wielu antropologów nazywa takie plemiona "dobrowolnie izolowanymi". W Brazylii czy Peru istnieją przepisy chroniące obszary takich plemion czy zabraniające kontaktowania się z nimi. Jednak firmy naftowe czy górnicze wyszukują luki w prawie i wdzierają się na chronione tereny. Survival International udokumentowała przypadki, gdy całe wsie takich plemion były niszczone buldożerami, a mieszkańcy przepędzani lub zabijani. Jednak często takie plemiona, gdy zaufają światu zewnętrznemu, same szukają kontaktu. Odnoszą bowiem z niego liczne korzyści. Medycyna czy dostęp do metalowych narzędzi są bardzo pociągające. Z drugiej strony, bardzo łatwo zapadają na choroby, z którymi się wczesniej nie zetknęli. Niejednokrotnie połowa plemienia umiera, zanim z zewnątrz zostaną dostarczone leki. Członkowie takich plemion najczęściej lądują na samym dole drabiny społecznej. Jednak, jak mówi Kim Hill, antropolog z Arizona State University, który pracował z kilkoma niedawno odkrytymi plemionami, gdy rozmawia z nimi w kilka lat po nawiązaniu kontaktu, nikt nie chce wracać do starego sposobu życia.
  13. Ściany komórkowe bardzo dobrze chronią wnętrze komórki. Dlatego też dostarczenie leków czy środków odżywczych do wnętrza komórek bez ich jednoczesnego zniszczenia jest niełatwym zadaniem. Jednak w 2008 roku naukowcy wykazali, że nanocząstki złota pokryte cienką warstwą specjalnego polimeru mogą przenikać do komórek, nie czyniąc im przy tym krzywdy. Teraz uczeni z MIT-u i Ecole Polytechnique de Lausanne odkryli, jak działa ten przydatny mechanizm przenikania. W serii laboratoryjnych eksperymentów i symulacji komputerowych wykazano, że kluczonym elementem przenikania wspomnianych nanocząstek jest ich możliwość łączenia się z lipidami tworzącymi ścianę komórkową. Istnieje też górna granica wielkości nanocząstki, która może przeniknąć przez ścianę komórkową, a wielkość ta jest zależna od składu materiału pokrywającego cząstkę. Nanocząstki złota przenikające do komórek są pokryte polimerem będącym mieszaniną hydrofilowych i hydrofobowych składników. Powłoka ma grubość pojedynczej molekuły i pokrywa całą powierzchnię cząsteczki. Uczeni dowiedzieli się też, że możliwe jest wykorzystanie wielu różnych składników do stworzenia powłoki. Jako, że nanocząstki są całkowicie pokryte polimerem, dla ich przenikania nie jest istotne, z jakiego są materiału. Jednak złoto ma inne, przydatne właściwości. Jego nanocząstki bardzo dobrze pochłaniają promienie X. Mogą więc, po wprowadzeniu do komórek nowotworowych, zostac podgrzane i wykorzystane do zabicia komórek. Uczeni skupili się przede wszystkim na badaniu polimerowej powłoki, gdyż to ona ma najbardziej interesujące właściwości i umożliwia przeniknięcie do wnętrza komórki. Naukowcy chcą przyjrzeć się różnym powłokom i sposobowi, w jaki przenikają przez ściany komórkowe. Ich celem jest opracowanie powłok, które umożliwią selektywne przenikanie do określonego rodzaju komórek. Powłoka, która przenika do każdej komórki nie jest zbytnio użyteczna - mówi Reid Van Lehn. Z kolei powłoki selektywnie współpracujące z komórkami pozwoliłyby na dostarczanie leków czy bioczujników do konkretnych tkanek i komórek co wiązałoby się z olbrzymim postępem w medycynie.
  14. By utkać nowe tkanki, zespół z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) wykorzystał stały strumień komórek zmieszanych z polimerem. Ponieważ nie stosuje się tu szczepienia szkieletu komórkami - są one od razu wbudowywane w transplant - wg Brytyjczyków, technika ta może dawać lepsze rezultaty od dotychczasowych zabiegów z dziedziny inżynierii tkankowej. Naukowcy przetestowali swój pomysł, uzyskując naczynia krwionośne dla myszy. Wszystko zaczyna się od bulionu komórek i polimeru. Później następuje wyciąganie włókna za pomocą 10000-woltowej igły. Jeden z członków ekipy, dr Suwan Jayasinghe, porównuje stosowane zabiegi do przędzenia sieci przez pająki. Możemy utworzyć [sieć] grubą jak materac, w której będą osadzone komórki. Podczas prac nad naczyniami krwionośnymi krzyżujące się włókna nawijano na obracający się cylinder, który był częściowo zanurzony w roztworze substancji odżywczych. Badania ujawniły, że ściana uzyskanych naczyń miała charakterystyczną trójwarstwową budowę. [...] Proponujemy proces do łatania, a nie zastępowania uszkodzonego narządu - podkreśla Jayasinghe, dodając, że w ten sposób można by np. uzyskać płat mięśnia sercowego do naprawy zniszczeń wywołanych przez zawał.
  15. Przedstawiciele NIST (Narodowy Instytut Standardów i Technologii) poinformowali, że dwa nowe zegary atomowe, o powstaniu których informowaliśmy w czerwcu, są najbardziej stabilnymi urządzeniami na świecie. Stabilność zegarów atomowych to dokładność poszczególnych "tyknięć" zegara. Pracujące od niedawna zegary wykorzystujące iterb charakteryzują się dokładnością większą niż dwie części na trylion (1018). W porównaniu z dotychczasowymi rekordzistami są 10-krotnie bardziej stabilne. Stabilność zegarów z iterbem pozwala na zastosowanie ich w wielu nowych zadaniach związanych z precyzyjnym pomiarem czasu - mówi fizyk Andrew Ludlow. Tak precyzyjne zegary umożliwią przeprowadzenie badań dotyczących grawitacji, pól magnetycznych czy temperatury. Są też ważnym krokiem w kierunku zbudowania jeszcze bardziej precyzyjnych pomiarów. Każdy z zegarów wykorzystuje około 10 000 atomów iterbu schłodzonych do temperatury 10 mikrokelwinów. Atomy przetrzymywane są w optycznej pułapce stworzonej za pomocą lasera. Drugi laser, pracujący z częstotliwością 518 bilionów "tyknięć" na sekundę, wymusza przejścia atomów pomiędzy dwoma poziomami energetycznymi. To właśnie duża liczba atomów odpowiada za stabilność zegarów. O tym, jak bardzo są one stabilne może świadczyć ich porównanie do NIST-F1. To cezowy zegar atomowy, służący do określania cywilnego czasu w USA. Każdy zegar atomowy charakteryzuje się pewną niedokładnością, dlatego też konieczne jest uśrednienie odmierzanego przezeń czasu. W przypadku NIST-F1 osiągnięcie najlepszego pomiaru wymaga uśrednienia z 400 000 sekund. W przypadku nowych zegarów z iterbem uśrednienie można przeprowadzić w około 1 sekundę.
  16. To kwas, a nie bąbelki odpowiada za charakterystyczne pieczenie, które odczuwamy podczas picia napojów gazowanych. W napojach gazowanych, zarówno tam, gdzie gaz występuje naturalnie (np. w piwie), jak i tam, gdzie wprowadzany jest sztucznie, mamy do czynienia z dwutlenkiem węgla. Otwierając pojemnik z napojem zmniejszamy w nim ciśnienie, a gaz uchodzi w formie bąbelków. Gdy pijemy taki napój rozpuszczony w nim dwutlenek węgla zmienia się pod wpływem enzymów w kwas węglowy. To on, drażniąc nerwy w ustach, wywołuje uczucie pieczenia. Takie wyjaśnienie podają uczeni z Monell Center. Przeprowadzili oni eksperymenty, podczas których wykazali, że to właśnie kwas wywołuje to uczucie, dla którego pijemy napoje gazowane. W pierwszym z eksperymentów dwunastu ochotników umieszczono w komorze hiperbarycznej. Najpierw w komorze panowało normalne ciśnienie atmosferyczne. Ochotnicy pili napój gazowany, w którym tworzyły się bąbelki. Później ciśnienie zwiększono do takiego, jakie panuje na głębokości 10 metrów pod powierzchnią wody. Przy takim ciśnieniu bąbelki się nie tworzą. Ochotnicy pili wówczas identyczny napój gazowany. Następnie mieli ocenić uczucie pieczenia towarzyszące spożywaniu napoju. Ochotnicy poinformowali, że w obu przypadkach było ono takie samo, mimo że w drugim badaniu bąbelki nie powstawały. Jako, że badani doświadczyli tego samego uczucia, gdy bąbelków nie było, uzyskaliśmy dowód, że to, co czujemy, jest wynikiem działania kwasu węglowego, a nie uczuciem dotykowym, spowodowanym obecnością bąbelków - mówi autor badań, doktor Bruce Byant. Uczeni postanowili jednak zbadać, czy obecność bąbelków w jakikolwiek sposób wpływa na to, co czujemy w ustach. Dlatego też w drugim z eksperymentów badanym, przebywającym w normalnym ciśnieniu atmosferycznym, podano raz standardową wodę mineralną z bąbelkami, a raz taką samą wodę wzbogaconą dodatkowo powietrzem. Wyniki tego badania zaskoczyły uczonych. Okazało się bowiem, że woda z dodatkowymi bąbelkami powietrza była bardziej "piekąca" od standardowej wody mineralnej. Sądziliśmy, że dotyk bąbelków zmniejszy bolesność pieczenia spowodowaną kwasem węglowym, podobnie jak zmniejsza uczucie pieczenia podrapanie się po ugryzieniu komara - mówi Bryant. Oba eksperymenty wykazały zatem, że za pieczenie odpowiada kwas węglowy, ale uczucie to jest zwiększane dzięki bąbelkom, które drażnią zmysł dotyku. Badania uczonych z Monell Center mogą... pomagać w leczeniu nowotworów. Ból powodowany przez niektóre nowotwory jest powodowany tworzeniem się kwasów w tkankach. Jako, że pieczenie w ustach podczas picia napojów gazowanych możemy rozpatrywać jako łagodny ból, to fakt, iż jego intensywność może być zwiększana za pomocą zmysłu dotyku, może mieć znaczenie przy badaniu tego typu bólów nowotworowych - mówi Paul M. Wise z Monell.
  17. By przepędzić m.in. bernikle kanadyjskie (Branta canadensis), które zanieczyszczają wodę w rzece Ottawa, władze stolicy Kanady korzystają z drona. Od początku sierpnia codziennie w okolicach Wyspy Petrie'ego lata przystosowany do straszenia ptaków heksakopter. To naprawdę skuteczne - twierdzi radny Bob Monette. Dzięki dronowi liczba bernikli wokół pomnika przyrody spadła z ok. 140 do zaledwie 15-20. Wcześniej korzystano np. z pomocy wytrenowanych psów, hałasowano i rozpylano śmierdzące substancje, ale żaden ze sposobów się nie sprawdził. Po co w ogóle "walczyć" z ptakami? Odchody podnoszą poziom pałeczek okrężnicy (E. coli) w wodzie, przez co w zeszłym roku plaża z Wyspy Petrie'ego została na 2 tyg. zamknięta. Właściciel urządzenia Steve Wambolt wyjaśnia, że rozmawiał z Monette'em o fotografii lotniczej, gdy ten zapytał o inne zastosowania jego sprzętu. Wcześniej nie wiedziałem nic o berniklach, teraz jestem ekspertem - podkreśla były pracownik branży IT. Wiadomo np., że nie lubią 3 kolorów - czarnego, srebrnego i pomarańczowego - bo kojarzą im się one z drapieżnikami bądź kamizelkami myśliwych. Przeprojektowując heksakopter, Wambolt korzystał głównie ze wskazówek znalezionych w Sieci. Inżynier usunął kamery i dodał głośniki, przez które odtwarzane są dźwięki drapieżników. Heksakopter wpływa podobno także na mewy. Ponieważ są one trochę odważniejsze, by trzymać je na odległość, trzeba stosować niemal ciągłe zastraszanie. Celem Wambolta jest przekonanie ptaków, że Wyspa Petrie'ego to nieprzyjemne miejsce. Zamiast czekać, aż wylądują na plaży i wtedy zaczynać ściganie, staramy się tam być przed nimi. Dwaj współpracownicy Wambolta obsługują zdalnie sterowane auta. Codzienne odstraszanie trwa w sumie 6 godzin i zaczyna się ok. 4. Po mniej więcej 3-godzinnym rannym wstępie następuje przerwa na podładowanie akumulatorów itp. Popołudniowe lub nocne sesje są krótsze. Koszt realizacji trzymiesięcznego programu to 30 tys. dol. Ponieważ zakłóca się także spokój chronionych gatunków ptaków, należało uzyskać stosowne pozwolenie urzędu ochrony dzikiej przyrody.
  18. Marissa Mayer, była pracownica Google'a zatrudniona obecnie przez Yahoo! na stanowisku prezesa, może pochwalić się symbolicznym sukcesem. Po raz pierwszy od 2011 roku Yahoo! pokonał Google'a pod względem unikatowych użytkowników na terenie USA. W lipcu witryny Yahoo! odwiedziło 196,6 miliona Amerykanów, podczas gdy z Google'a skorzystało 192,3 miliona mieszkańców USA. Liczba unikatowych użytkowników Yahoo! zwiększyła się aż o 20% w porównaniu z lipcem roku ubiegłego. Mayer pracuje w Yahoo! od lipca ubiegłego roku. Nowa prezes dokonała licznych zmian i doprowadziła do przejęcia wielu serwisów internetowych, w tym Tumblr. W ubiegłym miesiącu Mayer informowała inwestorów, że po ponad roku spadków liczby odsłon liczba odwiedzin w serwisach Yahoo! znowu rośnie. Od czasu, gdy Mayer objęła rządy, Yahoo! zmieniło wygląd serwisu pocztowego, pogodowago, informacyjnego, sportowego i Flickra. Udoskonalono wygląd i sposób wyświetlania się stron zarówno na ekranach komputerów jak i na tabletach. Co prawda cena akcji Yahoo! nieco wczoraj spadła, jednak mimo to jest ona o 80% wyźsza niż przed rokiem.
  19. W zeszłym roku na targach map w Londynie anonimowa prywatna instytucja kupiła najstarszy globus przedstawiający Nowy Świat. Sprzedawca twierdził, że wcześniej przez wiele lat artefakt stanowił część "ważnej europejskiej kolekcji". Analiza niezależnego belgijskiego specjalisty Stefaana Missinne'a wykazała, że nowo odkryty grawerowany globus z dolnych połówek 2 strusich jaj jest nie tylko starszy od poprzedniego rekordzisty - globusa Hunta-Lenoksa, wykonanego ze stopu miedzi ok. 1510 r. - ale i stanowił najprawdopodobniej model dla jego odlewu. Globusy są identyczne - powtarza się nawet układ fal na oceanach. W sporządzonych po łacinie podpisach pojawiają się te same literówki: na Półwyspie Iberyjskim znajduje się "HISPANIS", a nie "HISPANIA", a nazwę "LIBIA INTERIOR" przekręcono na "LIBIA INTEROIR". Co ciekawe, w obu globusach nad południowo-wschodnią Azją zamieszczono ostrzeżenie przed smokami - "Hic Sunt Dracones". Missinne wysłał globus do radiologa, który przeprowadził tomografię komputerową. Porównując gęstość współczesnych strusich jaj i egzemplarzy muzealnych o znanym wieku, Belg wyliczył tempo jej spadku - ok. 10%/100 lat. W ten sposób ustalono, że globus musiał zostać wykonany na początku XVI w. (uwzględniając inne dane, zaczęto wspominać o ok. 1504 r.). Kimkolwiek był nieznany twórca globusa, miał dostęp do najświeższych danych. Wielu badaczy dopiero wracało ze swoich zmieniających pogląd na świat wypraw, a mimo to ich obserwacje znalazły odzwierciedlenie w naniesionej na skorupki mapie. Chodzi m.in. o wyspy, na które natknął się Krzysztof Kolumb czy o odkrycia Marco Polo, Corte-Realów czy Amerigo Vespucciego. Warto dodać, że to ten ostatni ukłuł termin Nowy Świat (hasło MVNDVS NOVVS pojawia się, oczywiście, na naszym globusie). Podczas rocznych badań doktor Missinne skontaktował się z ponad 100 specjalistami. Zajmowano się m.in. datowaniem radiowęglowym, badaniem tuszu wykorzystanego do pomalowania wygrawerowanej powierzchni, a także analizami geograficznymi czy historycznymi. Globus ze skorupek jest trochę nieregularny, bo z upływem lat się kurczył. Poza tym Belg tłumaczy, że klejenie połówek zatarło grawer w okolicach równika. Missine podejrzewa, że globus powstał we Włoszech, a konkretnie we Florencji, która ok. 1500 r. była najbogatszym miastem Europy z prężnym ośrodkiem kartograficznym. W tym czasie we Florencji działał także Leonardo da Vinci. Choć mistrz nie zajmował się grawerowaniem, a w jego pismach próżno szukać wzmianek o Nowym Świecie, pośrednio na pewno wpłynął na proces tworzenia globusa, bo wykorzystano w nim technikę przenoszenia dwuwymiarowych rysunków na sferę za pomocą wydzielania trójkątów. Missine podkreśla też, że statek uwieczniony na Oceanie Indyjskim przypomina przedstawienie występujące u artysty znanego z powiązań z da Vincim. Belg nie wyklucza, że twórca globusa pracował w warsztacie Leonarda. Na globusie umieszczono statki, potwory, rozbitka i 71 nazw. Na półkuli zachodniej występuje tylko 7 nazw (na Ameryce Północnej nie ma żadnej, zaś w Ameryce Południowej widnieją 3: Mundus Novus, Terra de Brazil i Terra Sanctae Crucis). Globus konsolidujący ówczesne nowinki geograficzne wykonano zapewne dla włoskiej rodziny szlacheckiej. W tamtym czasie strusie były wśród bogaczy bardzo popularne, trzymano je w przydomowych ogrodach. Wyniki analiz Missinne'a opublikowano właśnie na łamach oficjalnego pisma Washington Map Society - The Portolan.
  20. Wyspy Owcze zostały skolonizowane wcześniej niż sądziliśmy, a kolonizatorami nie byli Wikingowie. Zdobyte niedawno dowody wskazują, że ludzie osiedlili się na tych wyspach pomiędzy IV a VI wiekiem n.e. czyli o 300-500 lat wcześniej niż dotychczas sądzono. Wykopaliska, które rzuciły nowe światło na historię Wysp Owczych, prowadził zespół naukowy pod kierunkiem doktora Mike'a J. Churcha z University of Durham oraz Simuna V. Arge'a z Narodowego Muzeum Wysp Owczych. Dotarcie do Wysp Owczych i ich zasiedlenie było jednym z kamieni milowych podróży Europejczyków przez Atlantyk i pozwoliło na dotarcie w XI wieku do wybrzeży Ameryki Północnej. Analizy osadzonego przez wiatr piastku zawierającego popiół z ludzkich palenisk wykazały, że osady powstały na kilkaset lat przed podbojem Wysp przez Wikingów. Popiół zawierał resztki jęczmienia, który prawdopodobnie przypadkiem trafił do paleniska. Dysponujemy teraz twardymi archeologicznymi dowodami, że ludzie skolonizowali Wyspy Owcze na 300-500 lat przed dużą kolonizacją Wikingów z IX wieku naszej ery. Nie wiemy jeszcze, kim byli ci ludzie i skąd przybyli - mówi doktor Church. Większość archeologicznych dowodów wczesnej kolonizacji została prawdopodobnie zniszczona podczas inwazji Wikingów, co wyjaśnia brak innych dowodów na wcześniejsze osadnictwo. Nasze odkrycie każe też zadać sobie pytanie o wczesne osadnictwo na wyspach w innych częściach świata. Również i tam dowody mogły ulec zniszczeniu - dodaje uczony.
  21. Dziennik Die Zeit zdobył wewnętrzne dokumenty niemieckiego rządu, w których eksperci ostrzegają, że Windows 8 stwarza zagrożenie. Ich zdaniem w systemie istnieją tylne drzwi, które mogą zostać wykorzystane do szpiegowania lub przejęcia kontroli nad komputerem. Obawy niemieckich ekspertów budzi technologia Trusted Computing. Ma ona m.in. chronić maszynę przed wirusami i uniemożliwiać obchodzenie zabezpieczeń programów, takich jak DRM. Wkrótce ma pojawić się standard Trusted Computing 2.0, który zagości w Windows w 2015 roku. Niewykluczone, że to Microsoft, za pośrednictwem swoich serwerów, będzie decydował, które oprogramowanie jest zaufane, a które nie. Jednak, aby przeprowadzić taką analizę, serwery będą musiały uzyskać dostęp do komputera z systemem Windows. Niewykluczone, że oprogramowanie uznane za niezaufane bądź niebezpieczne będzie automatycznie dezaktywowane. Takie działania wymagają jednak nadania zewnętrznym maszynom (serwerom Microsoftu) uprawnień do łączenia się z komputerem i przeprowadzania na nim różnych operacji. A to, zdaniem niemieckich ekspertów, może zostać wykorzystane przez agencje bezpieczeństwa do szpiegowania użytkowników. Istnienie takich tylnych drzwi to dla organów państwa niezwykle kusząca okazja do zwiększenia nadzoru nad obywatelami. Tym bardziej, że obecna technologia jest na tyle zaawansowana, iż w układach scalonych można w tajemnicy wbudować wiele różnych funkcji. Microsoft informuje, że możliwe będzie kupienie komputerów bez Trusted Computing 2.0. Jednak o tym, czy takie maszyny pojawią się na rynku, będą decydowali producenci sprzętu.
  22. Ameryka Południowa to, nie wliczając Antarktydy, ostatni kontynent skolonizowany przez człowieka. Pierwsi ludzie przybyli do Ameryki Południowej co najmniej przed 14 000 laty. Nie wiadomo jednak, jaką drogą wędrowali. Większość uczonych sądzi, że szli żyznymi korytarzami, a jednym z nich było zachodnie wybrzeże z jego bogactwem ryb i owoców morza. Problem mogło stanowić przebycie pustyń. Obszary na których panują trudne warunki, stanowią naturalną barierę dla takiej wędrówki. A na zachodzie Ameryki Południowej znajduje się Atacama - najbardziej suche miejsce na Ziemi. Jak jednak informuje Claudio Latorre Hidalgo z Chilijskiego Pontyfikalnego Uniwersytetu Katolickiego, dla pierwszych osadników Atacama nie stanowiła przeszkody. Latorre i jego zespół prowadzili wykopaliska na stanowisku Quebrada Mani. Jest ono położone w odległości 85 kilometrów od wybrzeży, a deszcz pada tam raz na kilka/kilkanaście lat. Na niskim wzgórzu, otoczonym suchymi dolinami odkryto kamienne narzędzia, kości zwierząt, pozostałości ogniska i muszle. Warunki na Atacamie nie zmieniły się zbytnio przez ostatnie tysiąclecia. Jak więc udało się ludziom tam przetrwać? Archeolodzy odkryli w Quebrada Mani resztki roślin, co sugeruje, że w tym miejscu sezonowo pojawiały się moczary i Quebrada Mani mogła być oazą. Jeśli tak było rzeczywiście, to miejsce to było ważnym punktem pośrednim, który umożliwił ludziom rozpoczęcie kolonizacji wnętrza kontynentu. Zdaniem Silvii Gonzalez z Liverpool John Moores University, która na pustyniach Meksyku odkryła pozostałości podobnych oaz, pierwsi ludzie w swej wędrówce przemieszczali się od oazy do oazy. To jednak oznacza, że ludzie, którzy przybyli do Ameryki Południowej przed kilkunastoma tysiącami lat mieli bardzo duże umiejętności nawigacyjne. Gonzalez uważa, że ich społeczności były dość zaawansowane. Mogli wykorzystywać oazy nie tylko podczas osiedlania się na kontynencie, ale również, już po jego zasiedleniu, jako miejsca łączące różne społeczności i umożlwiające prowadzenie handlu.
  23. Archeospeleolodzy tworzą mapę sieci tuneli pod willą Hadriana w Tivoli. Urzędnicy mają nadzieję, że oczyszczanie korytarzy będzie postępować na tyle szybko, że do końca roku turystom zwiedzającym obiekt wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO zostanie zaoferowana możliwość zwiedzania podziemnego miasta. Zespół Marca Placidiego z Sotteranei di Roma wyjaśnia, że tunelami przemieszczały się ciągnięte przez woły wózki i wagoniki. Transportowano nimi niewolników czy żywność. Główny tunel Strafa Carrabile (dosł. Duża Podziemna Droga) ma 2,4 m szerokości. Na odcinku ok. 800 m biegnie na północny wschód, a następnie skręca na południe i prowadzi do 700-m kolistej odnogi, która wg Włochów, służyła do zawracania. Strafa Carrabile odkryto przypadkowo - pewnego dnia zauważono, że przy drodze do głównej galerii pod roślinami znajduje się dziura. Ponieważ miejscami tunel jest zasypany odłamkami skalnymi, podczas zwiadu trzeba się było posłużyć wyposażonymi w kamery robotami. Archeospeleolodzy znaleźli także wejście do jeszcze jednego dużego tunelu - ma on prawie 5 m szerokości, stąd przypuszczenie, że pełnił funkcje drogi dwupasmowej. By go zbadać i sprawdzić, gdzie wiedzie, należy najpierw usunąć sięgającą sufitu ziemię. Pierwsze tunele (na mapie zaznaczono je na niebiesko) odkryto na początku tego stulecia. Łączą Złoty Plac z Dziedzińcem Wielkim. W drugiej fazie projektu zmapowano (czerwone) korytarze wychodzące z Dziedzińca Wielkiego. Trzecia objęła (zielone) połączenia między wejściem a Złotym Placem. Ostatnie znaleziska zaznaczono na żółto. Dzięki tunelom zrozumieliśmy, że organizacja willi Hadriana bardziej przypominała miasto niż willę - podkreśla dyrektorka posiadłości Benedetta Adembri. Willa została opuszczona po upadku Cesarstwa. Rozbierano ją kawałek po kawałku, a w XVI w. tutejszy kardynał posunął się nawet do usunięcia marmurów, by wybudować z nich własną siedzibę. Wreszcie po kilku wiekach porośniętą chwastami ruiną zainteresowało się wspomniane na początku stowarzyszenie Sotteranei di Roma. Pasjonaci jako pierwsi zeszli po linach do tuneli i zaczęli je eksplorować. To, co badamy, jest do pewnego stopnia willą, ponieważ korytarze pokazują nam, gdzie naprawdę znajdują się granice posiadłości - wyjaśnia Placidi.
  24. Dobre miejsce do przepoczwarczenia to podstawa. Trudno się więc dziwić gąsienicy ćmy Calindoea trifascialis, że przez mniej więcej 3 dni skacze po dnie lasu w kokonie z liścia, nim wreszcie zatrzyma się gdzieś na stałe i przejdzie do następnego etapu rozwoju. Dopiero w 2. roku badań Kim Humphreys wpadł na pomysł, że przyczyną nietypowego zachowania może być światło, a konkretnie jego unikanie. Aby przetestować tę hipotezę, Humphreys i prof. Chris Darling z Royal Ontario Museum zebrali w Parku Narodowym Yok Don 658 gąsienic. Na czas przepoczwarczenia utworzono grupy, które m.in. wystawiano na oddziaływanie światła o różnym natężeniu. Panowie stwierdzili, że opadanie na ziemię zmniejsza zagrożenie ze strony drapieżników (np. mrówek), problemem staje się jednak podwyższona podatność na przegrzanie. To słońce jest głównym czynnikiem determinującym, czy z kokonu wyłoni się dorosły owad. Gdy jest zbyt ciepło, poczwarka wysycha i umiera. Mimo że larwa nie widzi świata poza liściem, wsuwając do wnętrza sondę, entomolodzy wykazali, że może wykryć źródło silnego światła. By ustalić, w jaki sposób gąsienice C. trifascialis skaczą, zamiast liści roślin z rodzaju Dipterocarpus zaoferowano im przezroczyste kawałki plastiku. Okazało się, że na początku larwa przytwierdza się tylnymi odnóżami do wnętrza rulonu i pochyla głowę. Później gwałtownie odgina górną część ciała ku górze. Uderzając "grzbietem" w sufit, sprawia, że kokon uskakuje do tyłu. Początkowo [gąsienica] porusza się w przypadkowych kierunkach, [...] oceniając, gdzie znajduje się najjaskrawsze światło. Następnie się od niego odsuwa.
  25. Na Io, księżycu Jowisza, zauważono jedną z największych erupcji wulkanicznych w Układzie Słonecznym. Przed tygodniem teleskop Keck II zaobserwował olbrzymie ilości lawy wydobywającej się z Patery Raroga. Ashley Davies z Jet Propulsion Laboratory mówi, że erupcja ta należy do 10 najpotężniejszych tego typu wydarzeń odnotowanych przez człowieka. Lawa wydobywała się z obszaru o powierzchni 31 kilometrów kwadratowych, a wysokość jej strumienia wynosiła setki metrów. Io poddawany jest silnemu oddziaływaniu grawitacyjnemu Jowisza i innych księżyców, przez co jego wulkany niemal bez przerwy wypluwają lawę. Księżyc ma niewielką grawitację i praktycznie nie posiada atmosfery, dzięki czemu materiał podczas erupcji jest wyrzucany na znacznie większą wysokość niż na Ziemi. Zwykle też erupcje te mają znacznie większą energię. Podczas takiego pojedynczego wydarzenia wydobywa się nawet 5 terawatów energii. Eksplozja nastąpiła w idealnym momencie. Wkrótce na oribitę okołoziemską trafi japońska sonda Sprint-A. Będzie ona mogła obserwować w dalekim ultrafiolecie pierścień naładowanych cząstek otaczających Jowisza, które pochodzą m.in. z gazów uciekających z Io. Pozwoli to na zbadanie, w jaki sposób to, co dzieje się na Io wpływa na olbrzymie zorze nad Jowiszem.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...