Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37589
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    246

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W Inchindown w pobliżu Invergordon w Szkocji w podziemnym magazynie paliwa, który powstał przed II wojną światową, ustanowiono nowy rekord Guinnessa. Dotyczył on długości trwania echa w konstrukcji stworzonej przez człowieka. Prof. Trevor Cox, inżynier akustyk z University of Salford w Manchesterze, przeprowadził eksperyment, w czasie którego z pistoletu strzelano ślepymi nabojami. Od momentu odbicia do wybrzmienia dźwięku minęło aż 112 s. Poprzednia wzmianka o rekordzie w tej dziedzinie pochodziła z 1970 r. Gdy zatrzasnęły się masywne drzwi z brązu w Mauzoleum Hamiltonów, odnotowano wtedy echo trwające 15 s. Pracując nad książką pt. Sonic Wonderland: A Scientific Odyssey of Sound, Cox znalazł jednak w Szkocji inne miejsce gwarantujące o wiele lepsze efekty. Z braku drzwi profesor dostał się do magazynu rurą o przekroju 18 cali (ok. 46 cm). Jak można przeczytać w uniwersyteckiej relacji prasowej, zbiornik może pomieścić 25,5 mln l paliwa. Ma on 9 m szerokości i 13,5 m wysokości. Grubość ściany wynosi 45 cm. Nigdy przedtem nie słyszałem takiego natłoku ech i odbić. Byłem jak dziecko siedzące pierwszy raz przed pianinem i młócące klawisze, by sprawdzić, jakie dźwięki można z nich wydobyć. Z oporami po kilku minutach zakończyłem akustyczną zabawę i zacząłem się przygotowywać do pomiarów. Moją początkową reakcją było niedowierzanie. Czas odbicia nie mógł być aż tak długi. Na przewodnika inżyniera wyznaczono Allana Kilpatricka, archeologa z Królewskiej Komisji Zabytków Starożytnych i Historycznych Szkocji. To on wypalił z pistoletu, ustawionego w circa 1/3 długości zbiornika. Cox nagrywał dźwięk wychwycony przez mikrofony (zamontowano je w 1/3 odległości od drugiego końca magazynu). Przy częstotliwości 125 herców odbicie trwało 112 s, a przy częstotliwościach środkowych ważnych dla mowy echo wybrzmiewało po 30 s. Odbicie szerokopasmowe (uwzględniające wszystkie częstotliwości naraz) trwało 75 s. « powrót do artykułu
  2. The Guardian, powołując się na materiały udostępnione przez Edwarda Snowdena, informuje, że NSA przechwytuje SMS-y od co najmniej 2008 roku. W szczytowym okresie działania programu Dishfire, w kwietniu 2011 roku, agencja przechwytywała 194 miliony SMS-ów dziennie. To imponująca liczba, jednak trzeba pamiętać, że szacunkowo codziennie na całym świecie przesyłanych jest ponad 16 miliardów SMS-ów. Z ujawnionych dokumentów dowiadujemy się, że NSA zbiera dane różnego typu. Podczas przykładowej doby agencja zdobyła 1 658 025 danych z roamingu, ponad 800 000 danych finansowych oraz koordynaty ponad 76 000 SMS-ów. Nad analizowaniem tych wszystkich danych pracuje narzędzie o nazwie Prefer. Z informacji zebranych przez NSA korzysta też brytyjska agencja wywiadowcza GCHQ, mimo iż brytyjskie prawo zakazuje przechwytywania SMS-ów bez nakazu sądowego. Brytyjski rząd twierdzi, że agencja wykorzystywała te dane zgodnie z prawem. Tradycyjnie już nie komentujemy kwestii wywiadowczych. Działania prowadzone przez GCHQ są zgodne ze ściśle wytyczonymi prawnymi i politycznymi ramami, dzięki którym mamy pewność, iż nasze akcje mają autoryzację, a podjęte środki są potrzebne i proporcjonalne do wydarzeń. Całośc podlega rygorystycznemu nadzorowi - oświadczyli przedstawiciele rządu. « powrót do artykułu
  3. Komicy wykazują wysoki poziom cech psychotycznych. Najnowsze badanie zespołu z Uniwersytetu Oksfordzkiego i Berkshire Healthcare NHS Foundation Trust sugeruje, że kluczem do rozśmieszania ludzi może być niezwykła struktura osobowości. Najnowsze badania, których wyniki ukazały się w British Journal of Psychiatry, dotyczyły rozpowszechnionego przekonania, że kreatywność wiąże się jakoś z szaleństwem. Ponieważ dotychczasowe studia koncentrowały się na artystach czy naukowcach, a mało uwagi poświęcano humorowi, ekipa prof. Gordona Claridge'a postanowiła zapełnić tę lukę w wiedzy. Brytyjczycy zebrali grupę 523 komików (404 mężczyzn i 119 kobiet). Werbowano ich w klubach, agencjach i stowarzyszeniach, głównie w Wielkiej Brytanii, USA i Australii. Wszystkich poproszono o wypełnienie online'owego kwestionariusza do oceny cech psychotycznych u zdrowych osób. Mierzył on 4 aspekty: 1) niezwykłe doświadczenia (wiarę w telepatię i wydarzenia paranormalne), 2) dezorganizację poznawczą (rozpraszalność uwagi i problemy ze skupieniem myśli), 3) introwertywną anhedonię (zmniejszoną zdolność odczuwania społecznej i fizycznej przyjemności, w tym unikanie intymności) oraz 4) impulsywny nonkonformizm (tendencję do impulsywnych, antyspołecznych zachowań). Ten sam kwestionariusz dano także do wypełnienia 364 aktorom (pełnili oni rolę grupy kontrolnej). Wyniki uzyskane przez obie występujące na scenie grupy porównano ze sobą oraz z 831 przedstawicielami niekreatywnych grup zawodowych. Okazało się, że w porównaniu do wspomnianych wyżej 831 osób, komicy uzyskiwali więcej punktów w zakresie wszystkich psychotycznych cech osobowości. Najbardziej uderzające były wysokie wyniki zarówno w zakresie ekstrawertywnych (mierzonych przez skalę impulsywnego nonkonformizmu), jak i introwertywnych (mierzonych przez skalę introwertywnej anhedonii) cech osobowości. W zestawieniu z próbką reprezentującą populację generalną, aktorzy osiągali wyższą punktację w 3 aspektach (poza introwertywnym). Kreatywne elementy potrzebne do wytworzenia humoru wykazują uderzające podobieństwo do tych cechujących styl poznawczy ludzi z psychozą - zarówno schizofrenią, jak i zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym. Choć sama schizofrenia może niekorzystnie wpływać na humor, w lżejszej postaci może zwiększać zdolność do kojarzenia dziwnych lub nietypowych rzeczy oraz wykraczania poza schematy. Na tej samej zasadzie gonitwa myśli w manii [...] pomaga niekiedy połączyć idee, tak by utworzyły nowe, oryginalne i komiczne wątki. Nasze studium pokazuje, że jako osoby kreatywne, komicy zdobywają dużo punktów w tych samych skalach, co inne twórcze jednostki. Wzmiankowane cechy nazywa się psychotycznymi, bo stanowią zdrowy odpowiednik takich właściwości, jak zmienne usposobienie, introwersja społeczna i myślenie lateralne - podsumowuje prof. Claridge. « powrót do artykułu
  4. Jak donoszą badacze z University of East Anglia i King's College London, spożywanie dużej ilości flawonoidów, w tym antocyjanów i innych związków znajdujących się m.in. w jagodach, herbacie i czekloadzie, może chronić przed cukrzycą typu 2. Z artykułu opublikowanego na łamach Journal of Nutrition dowiadujemy się, że wysokie spożycie tych związków jest skorelowane z mniejszą opornością na insulinę i lepszym działaniem mechanizmów regulujących poziom glukozy we krwi. W badaniach wzięło udział niemal 2000 zdrowych kobiet z organizacji TwinsUK. Badane wypełniały szczegółowy kwestionariusz, któy miał ocenić poziom spożycia flawonoidów należących do sześciu podgrup tych związków. Od kobiet pobrano też próbki krwi i badano je pod kątem oznak zapalenia oraz poziomu glukozy. Oceniono również poziom oporności na insulinę. Odkryliśmy, że osoby, które spożywały dużo antocyjanów i flawonów miały mniejszą oporność na insulinę. Wysoka oporność na insulinę łączy się z cukrzycą typu 2., zatem możemy powiedzieć, że ludzie, którzy spożywają pokarmy bogate w te dwa składniki - zatem pokarmy takie jak jagody, zioła, czerwone winogrona, wino - są narażone na mniejsze ryzyko tej choroby. Odkryliśmy również, że osoby, które spożywają dużo antocyjanów z mniejszym prawdopodobieństwem cierpią na chroniczne zapalenia, które są związane z takimi chorobami jak cukrzyca, otyłość, nowotwory i choroby układu krążenia. A ci, którzy jedzą więcej flawonów mają lepszy poziom proteiny, która reguluje wiele procesów metabolicznych, w tym poziom glukozy - stwierdzili badacze. « powrót do artykułu
  5. Businesweek informuje, że aż 95% światowych bankomatów wykorzystuje system Windows XP. Na szczęście większości z nich nie dotyczy problem, przed którym stoją domowi użytkownicy pecetów. W kwietniu bieżącego roku Microsoft przestaje dostarczać poprawki dla leciwego OS-u. Tymczasem z systemu tego korzysta niemal 30% właścicieli komputerów. Za kilka miesięcy nie będą one chronione przed atakami na nowo odkryte dziury. Sytuacja właścicieli bankomatów nie jest aż tak dramatyczna. Znaczna część tych urządzeń korzysta z wersji Windows XP embedded, która będzie wspierana do końca 2016 roku. Ci, których bankomaty wykorzystują zwykłą wersję Windows XP podpisali z Microsoftem umowy na przedłużenie wsparcia. To kosztowne rozwiązanie, jednak daje nieco czasu na zmianę systemu operacyjnego. Wydaje się, że banki, które posiadają własne bankomaty i już pomyślały o zmianie systemu, w większości wybierają Windows 8. Trudno się takiej decyzji dziwić, gdyż system ten powstał pod kątem współpracy z wyświetlaczami dotykowymi. Zmiana systemu w bankomatach może być bardzo kosztowna. Wszystko zależy od sprzętowej konfiguracji urządzenia. Te najstarsze nie będą w stanie sprawnie obsługiwać nowych systemów, zatem ich właściciel będzie musiał wydać tysiące dolarów na wymianę sprzętu. Niewykluczone również, że część bankomatów działa na Windows XP, a właściciele nie podpisali z Microsoftem umowy na dodatkowe wsparcie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ich właściciele nie będą chcieli ryzykować i zdążą z wymianą systemu operacyjnego. « powrót do artykułu
  6. Podczas czwartkowej 3-godzinnej burzy piorun odkruszył czubek prawego kciuka słynnego Chrystusa Odkupiciela z Rio de Janeiro. Jak zapewnia zarządzająca pomnikiem archidiecezja, zniszczenia zostaną wkrótce usunięte. Ojciec Osmar Raposo podkreśla, że naprawy są zaplanowane na przyszły miesiąc. Wg Instituto Nacional de Pesquisas Espaciais (INPE), średnio pioruny uderzają w statuę od 3 do 5 razy rocznie. Przez wiatr wiejący z prędkością 87 km/h podczas ostatniej burzy zamknięto jedno z tutejszych lotnisk. Nie odbywały się także rejsy po zatoce Guanabara. Warto przypomnieć, że ikona Rio de Janeiro musiała przejść renowację po uszkodzeniach głowy i palców wywołanych przez piorun w lutym 2008 r. « powrót do artykułu
  7. Przed dwoma laty dyrektor CIA stwierdził, że Internet of Things, czyli internet, do którego będą podłączone najróżniejsze urządzenia - od lodówek czy domowych centrów rozrywki, po samochody - będzie nieocenionym źródłem informacji dla agencji wywiadowczych. Jak się okazuje nie tylko dla nich. Cyberprzestępcy przeprowadzili właśnie pierwszą kampanię spamerską z wykorzystaniem Internet of Things. Firma Proofpoint poinformowała o wykryciu ataku, podczas którego wykorzystano ponad 100 000 urządzeń. Spam był wysyłany za pomocą ruterów domowych, telewizorów, a nawet... lodówki. Kampania trwała od 23 grudnia do 6 stycznia bieżącego roku. W tym czasie za pomocą Internet of Things - w ramach większej kampanii - wysłano około 750 000 niechcianych listów. Z danych Proofpoint wynika, że około 25% wiadomości nie przedostała się na pecety czy telefony komórkowe. Jednak przestępcy zdołali zarazić wiele urządzeń domowych. Zdaniem ekspertów powstający dopiero Internet of Things jest bardzo słabo zabezpieczony. Główne grzechy urządzeń to błędy w konfiguracji i słabe hasła. W miarę rozpowszechniania się Intenret of Things będziemy zapewne świadkami większej liczby ataków. Mimo, że komputery używane są od kilkudziesięciu lat, to i tak znaczna część ich posiadaczy lekceważy podstawowe zasady bezpieczeństwa. Tym bardziej można wątpić, czy będą przejmowali się bezpieczeństwem podłączonego do sieci telewizora czy lodówki. « powrót do artykułu
  8. Z ujawnionych przez AMD dokumentów wynika, że firma pracuje nad nowym 16-rdzeniowym procesorem. Urządzenie określone jako Family 15h Models 30h - 3fh będzie pierwszym układem AMD, w którym 16 rdzeni znajdzie się na tym samym kawałku krzemu. Obecnie produkowane 16-rdzeniowce z rodziny Opteron 6300 Abu Dhabi wykorzystują dwa kawałki krzemu na których umieszczono po 8 rdzeni. Co więcej nowy układ korzysta z pełnego uncore'a, czyli modułu zawierającego dodatkowe kontrolery, w tym kontroler PCI Express 3.0. AMD informuje również, że płytka, na której umieszczono rdzenie, zawiera cztery łącza HyperTransport, co pozwala na łączenie układu w konfiguracjach wieloprocesorowych zawierających nawet do 64 rdzeni. « powrót do artykułu
  9. Hiszpańscy naukowcy odkryli pierwszy znany układ składający się z czarnej dziury i gwiazdy typu Be. Dotychczas istnienie takich układów postulowano jedynie teoretycznie. Tylko w naszej galaktyce znamy ponad 80 gwiazd Be tworzących układy podwójne z gwiazdami neutronowymi. Wyróżniającą je cechą jest potężna siła odśrodkowa. Gdyby obracały się nieco szybciej zostałyby rozerwane - mówi Jorge Casares z Instituto de Astrofísica de Canarias. Casares specjalizuje się w badaniu gwiazdowych czarnych dziur. W 1992 roku jako pierwszy przedstawił dowód na istnienie takich obiektów. Nowo odkryta czarna dziura okrąża gwiazdę MWC 656, która znajduje się w odległości 8500 lat świetlnych od Ziemi, w Gwiazdozbiorze Jaszczurki. Badania gwiazdy MWC 656 rozpoczęliśmy w 2010 roku, kiedy to odkryto przejściową emisję promieniowania gamma dochodzącą z tego kierunku. Nie zauważyliśmy już więcej emisji gamma, ale odkryliśmy, że gwiazda jest częścią układu podwójnego - mówi Marc Ribó z Universitat de Barcelona. Szczegółowa analiza pozwoliła na określenie charakterystyki drugiego z obiektów w układzie podwójnym. Mowa tutaj o obiekcie o dużej masie, od 3,8 do 6,9 razy większej od masy Słońca. Taki obiekt, niewidoczny i o takiej masie, może być tylko czarną dziurą, gdyż żadna gwiazda neutronowa nie pozostaje stabilna gdy przekroczy trzykrotną masę Słońca - dodaje Ignasi Ribas z l'Insitut de Ciencies de l'Espai. Wspomniana czarna dziura pochłania materię pochodzącą z gwiazdy, której towarzyszy. Olbrzymia prędkość obrotowa gwiazdy [ prędkość na jej powierzchni wynosi ponad milion km/h - red.] powoduje, że traci ona materię, która tworzy dysk akrecyjny. Materia ta jest przyciągana i pochłaniania przez czarną dziurę. Dzięki analizie emisji z dysku byliśmy w stanie opisać ruch i masę czarnej dziury - poinformował Ignacio Nagueruela z Universitat de Alicante. Naukowcy przypuszczają, że w przestrzeni kosmicznej znajduje się znacznie więcej układów podwójnych składających się z gwiazdy Be i czarnej dziury. Trudno je jednak wykryć, gdyż czarna dziura bardzo "dyskretnie" pochłania materiał z gwiazdy, nie wzbudzając przy tym znacznej emisji. « powrót do artykułu
  10. W pewnych sytuacjach ostrzeżenia umieszczane na potencjalnie niebezpiecznych produktach, np. papierosach, mogą sprzyjać, a nie zapobiegać zakupowi. Dr Yael Steinhart z Uniwersytetu w Tel Awiwie, prof. Ziv Carmon z INSEAD w Singapurze i prof. Yaacov Trope z Uniwersytetu Nowojorskiego zaobserwowali, że jeśli między przeczytaniem ostrzeżenia a zakupem, konsumpcją czy oceną produktu następuje przerwa, przestroga może zwiększać zaufanie do producenta, sprawiając, że jego towary wydają się mniej zagrażające. Wykazaliśmy, że [niedługo po zapoznaniu się z nimi] ostrzeżenia mogą nasilać obawy i ograniczać konsumpcję, jednak z upływem czasu paradoksalnie zwiększają zaufanie do produktu i w konsekwencji prowadzą do bardziej pozytywnej oceny i większej liczby zakupów - wyjaśnia dr Steinhart. Studium bazowało na teorii poziomów interpretacji (ang. construal-level theory, CLT) profesorów Trope'a i Nira Libermana. Głosi ona, że myśląc przez jakiś czas o danym obiekcie, mamy tendencję do interpretowania go w kategoriach abstrakcyjnych: kładzenia nacisku na cechy wysokiego poziomu, przy jednoczesnym hamowaniu cech niskiego poziomu. W przypadku ostrzeżeń wysoki poziom ma związek z budowaniem zaufania; chodzi o stwarzanie wrażenia, że wszystkie mające znaczenie informacje zostały ujawnione. Przy poziomie niskim istotne jest zwracanie przez konsumentów uwagi na skutki uboczne produktu. Zgodnie z twierdzeniami CLT, w dłuższym okresie konsumenci będą pomniejszać znaczenie skutków ubocznych i akcentować uczucie zaufania. Koniec końców powinno to skutkować wzrostem spożycia i zakupów. Podczas eksperymentów palaczom pokazywano np. reklamę marki nieznanych papierosów z albo bez ostrzeżenia zdrowotnego. Kiedy powiedziano, że papierosy będą nazajutrz, ostrzeżenie zadziałało: przestrzegani kupili średnio o 75% papierosów mniej. Gdy jednak powiedziano, że towar dotrze za 3 miesiące, przestrzegani kupowali średnio o 493% papierosów więcej. W drugim eksperymencie kobietom demonstrowano reklamę słodzika (znów z ostrzeżeniem lub bez). Przy zamówieniu składanym chwilę potem liczba paczek dla ostrzeganych była średnio o 94% niższa. Kiedy na złożenie zamówienia trzeba było poczekać 2 tygodnie, ta sama grupa zgłaszała o wiele większe zapotrzebowanie (265%). « powrót do artykułu
  11. Naukowcy odkryli materiał, który jest trójwymiarowym odpowiednikiem grafenu. Uczeni z Lawrence Berkeley National Laboratory stwierdzili, że bizmutan sodu może istnieć w kwantowym stanie materii zwanym trójwymiarowym topologicznym półmetalem Diraca (3DTDS). To pierwsze eksperymentalne potwierdzenie teoretycznie przewidzianych trójwymiarowych fermionów Diraca wewnątrz materiału. 3DTDS to naturalny trójwymiarowy towarzysz grafenu o podobnych lub nawet lepszych ruchliwości i prędkości elektronów - stwierdził fizyk Yulin Chen, pracujący obecnie na University of Oxford. Najbardziej obiecującymi materiałami na rynku technologii są obecnie grafen oraz izolatory topologiczne. Izolatory topologiczne to jednorodne materiały, które wewnątrz są izolatorami, a na ich powierzchni elektrony są przewodzone. Zarówno w grafenie jak i izolatorach topologicznych pojawiają się dwuwymiarowe fermiony Diraca, dzięki którym materiały te charakteryzują się niezwykle interesującymi właściwościami. Odkrycie grafenu i izolatorów topologicznych doprowadziło do pojawienia się pytania, czy istnieją ich trójwymiarowe odpowiedniki oraz inne materiały o niezwykłej topologii. Nasze badania odpowiadają pozytywnie na oba pytania. We wnętrzu bizmutanu sodu przewodnictwo i powłoki walencyjne rozpraszają się linearnie wzdłuż trzech wymiarów tworząc trójwymiarowe fermiony Diraca. Ponadto topologia struktury elektronowej 3DTDS jest równie unikalna jak izolatorów topologicznych - stwierdził Chen. Podczas badań wykorzystano kątowo-rozdzielczą spektroskopię fotoelektronów (ARPES), podczas której promienie X uderzając w powierzchnię materiału wywołują fotoemisję elektronów. Badania zostały wykonane w urządzeniu Advanced Light Source (ALS). ALS jest idealnym urządzeniem do badania nowych materiałów. Ma tę unikatową właściwość, że porusza się analizator, a nie badana próbka. Dzięki temu łatwiej było nam pracować, gdyż powierzchnia unieruchomionej próbki ma drobne ścianki, przez które bardzo trudno byłoby prowadzić badania ARPES standardową techniką z obracającą się próbką - wyjaśnia Chen. Naukowcy podkreślają, że bizmutan sodu jest niestabilny, zatem jego wykorzystanie w elektronice wymagałoby odpowiedniego opakowania. Jednak wykazanie, że jest to materiał 3DTDS pomoże w poszukiwaniach materiałów o podobnych właściwościach. Zdaniem Chena materiały 3DTDS mogą potencjalnie pozwolić na poznanie nowych właściwości fizycznych, takich jak gigantyczny diamagnetyzm, kwantowy magnetoopór czy oscylujący spinowy efekt Halla. Opisane powyżej badania były finansowane przez amerykański Departament Energii oraz Chińską Narodową Fundację Nauki.
  12. Do najnowszej książki Changa-rae Lee pt. "On Such a Full Sea" powstały drukowane w technologii 3D futerały. To pierwszy na świecie tytuł z okładką stworzoną w tej technologii. Futerał z polilaktydu to owoc współpracy wydawnictwa Riverhead i firmy poligraficznej MakerBot. Powstało zaledwie 200 nakładek, każda została podpisana przez autora. Za egzemplarz z limitowanej edycji trzeba zapłacić aż 795 dolarów. Helen Yentus, dyrektor artystyczna Riverhead, podkreśla, że wydawnictwo takie jak to zapewnia ludziom coś, czego nie ma w e-bookach. Podobną opinię wyraża Lee: wg niego, nakładka rewiduje koncepcję książki jako obiektu.
  13. Delfiny mają wystarczającą moc (siłę dynamiczną) mięśni, by spokojnie płynąć koło napędzanych silnikami łodzi. Ponieważ nie dysponują skórą o specjalnych właściwościach ani nie korzystają z trików związanych z dynamiką cieczy, paradoks ogłoszony w 1936 r. przez brytyjskiego zoologa sir Jamesa Graya zwyczajnie nie istnieje. W latach 30. ubiegłego wieku E.F. Thompson stał na pokładzie statku płynącego przez Ocean Indyjski, gdy zauważył, że delfin w 7 s przemknął obok niego. Bazując na tej anegdocie, Gray oszacował moc konieczną do napędzania ssaka przez fale z prędkością 20 węzłów i stwierdził, że taki wyczyn jest praktycznie niemożliwy ze względu na za małą masę mięśniową. Po niemal 60 latach paradoksem zajął się Frank Fish z West Chester University. Naukowiec stworzył modele hydrodynamiczne uwzględniające ruchy płetw i stwierdził, że delfiny wytwarzają odpowiednią moc. Ponieważ na razie były to tylko rozważania teoretyczne, należało zmierzyć rzeczywistą siłę wywieraną przez zwierzę na wodę. Fish i Timothy Wei z Uniwersytetu Nebraski postanowili sprawdzić, czy zmodyfikowana cyfrowa metoda pomiaru pól prędkości wykorzystująca cząstki wskaźnikowe (ang. digital particle image velocimetry, DPIV) sprawdzi się również w przypadku delfinów (badani przez Weia olimpijczycy przepływali przez kurtynę mikroskopijnych baniek). Panowie zjawili się na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Cruz z butlą nurkową i wężem ogrodowym. Filmując delfiny przepływające wzdłuż kurtyny, obserwowali wzbudzane przez płetwy wiry, które wyznaczały granice skierowanych ku tyłowi strumieni wody. Naukowcy wyliczyli, jaką moc wytwarzają mięśnie ssaka poruszającego się z prędkością 3,4 m/s i okazało się, że wynosi ona 549 W, a to 1,4 razy więcej, niż udaje się podtrzymać przez godzinę pedałującemu z maksymalną prędkością sprawnemu rowerzyście amatorowi. Kiedy delfin przyspieszał, moc rosła do 5400 W. « powrót do artykułu
  14. Na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Cruz (UCSC) stworzono technologię, która pozwala na pobranie próbki z wnętrza komórki bez jednoczesnego jej zabijania. Pobrany materiał można analizować, a dzięki temu, iż możliwy jest wielokrotny powrót do tej samej komórki, można będzie szczegółowo badać procesy zachodzące w czasie w żywych komórkach. Profesor Nader Pourmand, kierujący grupą Biosensors and Bioelectrical Technology mówi, że wcześniej wykorzystywane techniki biopsji wiązały się z zabiciem badanej komórki. Grupa Pourmanda wykorzystała nanopipety, których czubek ma średnicę 50-100 nanometrów. Co ważne, nanopipety takie można zbudować w laboratorium. Problemem jest jednak fakt, że nawet pod nowoczesnym mikroskopem nie widać czubka pipety, zatem nie wiadomo, jak daleko od komórki się on znajduje - mówi profesor. Problem ten rozwiązał doktor Adam Sanger, który stworzył system informacji zwrotnej wykorzystujący skaningowy mikroskop przewodnictwa jonowego (SICM). System korzysta z przepływu jonów przez czubek pipety i wykrywa spadek przepływu, do którego dochodzi gdy czubek znajduje się blisko powierzchni komórki. Automatyczny system umieszcza pipetę nad komórką, a następnie błyskawicznie ją opuszcza, by przebić membranę i pobrać materiał do badań. Dzięki temu, że czubek jest bardzo mały nie czyni komórce dużych szkód. Podczas testów grupa Pourmanda pobierała z komórek około 50 femtolitrów materiału, czyli około 1% jej objętości. Femtolitr to biliardowa część litra. Nanopipeta pozwoliła na pobranie a następnie zsekwencjonowanie RNA pojedynczej ludzkiej komórki nowotworowej. Uczeni pobrali też mitochondrium z ludzkich fibroblastów i zsekwencjonowali mitochondrialne DNA.
  15. Symulacje komputerowe pozwoliły na wyjaśnienie zagadki błyskawicznego rozpadnięcia się dużego antarktycznego lodowca szelfowego. Uzyskane wyniki wskazują, że również inne lodowce mogą być podatne na dramatyczne zmiany. Mowa tutaj o lodowcu Larsen B. Struktura o powierzchni 3000 kilometrów kwadratowych była stabilna przez tysiące lat i nagle w 2002 roku w ciągu kilku dni rozpadła się na wiele tysięcy gór lodowych. Od tamtej pory specjaliści zastanawiali się, jaki mechanizm spowodował tak dramatyczne wydarzenie. Zanim lodowiec się rozpadł na jego powierzchni istniało ponad 2750 jezior superglacjalnych. Na kilka dni przed rozpadem lodowca jeziora zniknęły. Dzięki symulacjom komputerowym wiemy, co się z nimi stało i dlaczego lodowiec przestał istnieć. Model komputerowy analizował wpływ jezior superglacjalnych na lodowiec. Okazało się, że wystarczy, by jedno z jezior, wskutek spękania lodu, wpłynęło do środka lodowca, a może to wywołać reakcję łańcuchową, powodującą pękanie lodu pod kolejnymi jeziorami, które przyczyniają się do powstawania kolejnych pęknięć. Wcześniejsze badania sugerowały, że nagłe rozpadnięcie się Lodowca Szelfowego Larsen B mogło mieć związek ze zniknięciem niemal 3000 jezior z jego powierzchni, jednak nikt nie potrafił wyjaśnić jak i dlaczego jeziora te zniknęły. Naszym zdaniem przecieknięcie w głąb jednego tylko jeziora 'startowego' może doprowadzić wskutek reakcji łańcuchowej do zaniku setek pobliskich jezior - wyjaśnia główna autorka badań, Alison Banwell, glacjolog z University of Chicago. Jeśli Banwell i współpracujący z nią Douglas MacAyeal oraz Olga Sergienko mają rację, to możemy być świadkami wielu podobnych gwałtownych wydarzeń na Antarktydzie. Na powierzchni licznych lodowców znajdują się jeziora. Tymczasem ocieplający się klimat sprzyja spękaniu lodu. Banwell mówi, że kolejne podobne wydarzenie pozwoli zweryfikować prawdziwość symulacji. Naukowcy przypuszczają, że jako kolejne rozpadną się pozostałości lodowca Larsen B, a następnie Lodowiec Szelfowy Rossa i Lodowiec Szelfowy Ronne, czyli dwa największe lodowce szelfowe Antarktyki.
  16. Rzadki procesjonarz, którego sprzedażą zajmuje się nowojorska galeria Les Enluminures, może stanowić poparcie dla teorii, że Portugalczycy dotarli do Australii przed Holendrami. Księga została skopiowana w Portugalii między 1580 a 1620 r. (niewykluczone, że w Caldas da Rainha) i zawiera rysunek zwierzęcia przypominającego kangura bądź walabię. Pierwszy holenderski statek dotarł do Australii w 1606 r., co oznacza, że powstanie ryciny z inicjału procesjonarza mogłoby poprzedzać to wydarzenie i że rysunki fauny z antypodów krążyły po Portugalii w czasie przepisywania księgi. W procesjonarzu, najprawdopodobniej cysterskim, umieszczono też rysunki 2 postaci w zdecydowanie nieeuropejskich strojach (uznaje się, że przedstawiają one rdzennych mieszkańców Australii lub południowo-wschodniej Azji). Manuskrypt został zakupiony od portugalskiego antykwariusza. Jego wiek oszacowano m.in. na podstawie iluminacji. Na okładce wygrawerowano imię i nazwisko. Wydaje się, że Caterina de Carvalho była mniszką. Choć stan manuskryptu pozostawia nieco do życzenia (przez użycie kwasowego tuszu do obramowania stron fragmenty papieru uległy częściowemu lub całkowitemu oddzieleniu), wyceniono go na 15-25 tys. dolarów. John Gascoigne, australijski historyk, uważa, że trudno będzie udowodnić, że Portugalczycy wyprzedzili Holendrów, bo w owym czasie ci pierwsi utrzymywali swoje szlaki handlowe w tajemnicy, a dodatkowo wiele dokumentów uległo zniszczeniu w trzęsieniu ziemi, jakie nawiedziło Lizbonę 1 listopada 1755 r. « powrót do artykułu
  17. Drzewa rosną jak szalone przez całe swoje życie - mówi Nate Stephenson ekolog lasu ze Służby Geologicznej Stanów Zjednoczonych i główny autor badań, które wykazały, że im drzewo starsze, tym jego wzrost jest szybszy. Badania przeprowadzone na 403 gatunkach drzew na całym świecie wykazały, że drzewa, w przeciwieństwie do zwierząt, nie odczuwają negatywnych skutków upływającego czasu. Jedynie człowiek, choroba, atak insektów, pożar czy jakiś wypadek (np. uderzenie pioruna) mogą zabić drzewo. Nigdy nie przestają rosnąć. Z każdym rokiem ważą coraz więcej - stwierdził Stephenson. Od dawna przypuszczano, chociaż nigdy tego nie udowodniono, że stare drzewa rosną wolniej od młodszych. Potwierdzeniem takiego stanu rzeczy miały być pomiary zawartości węgla w masie leśnej. Lasy pełne młodych drzew pobiegają z atmosfery więcej węgla niż lasy zasiedlone przez stare drzewa. Stąd wzięło się przypuszczenie, że stare drzewa fosną wolniej, gdyż wchłaniają mniej węgla. Jednak dane takie uzyskano z badań całych lasów, a nie konkretnych drzew. W 2010 roku ukazały się badania sugerujące, że amerykańskie sekwoje wieczniezielone, dożywające 2000 lat najwyższe drzewa na śweicie, ciągle rosną. To skłoniło Stephensona do odkurzenia wyników swoich badań nad sekwojami, które prowdził przez 20 lat. Badania z 2010 roku zainspirowały mnie do poproszenia o pomoc innych i sprawdzenia hipotezy o ciągle rosnących drzewach - mówi uczony. Stephenson poprosił o pomoc naukowców z sześciu kontynentów na których rosną drzewa. Wspólnie przebadali 670 000 drzew występujących w klimacie tropikalnym i umiarkowanym. Odkryli, że ponad 90% z nich rośnie przez całe życie. Każdy gatunek rośnie we własnym tempie. A najstarsze i największe drzewa zwiększają swoją masę nawet o 600 kilogramów rocznie. Początkowo drzewa rosną podobnie jak ludzie. Najpierw powoli, by w wieku nastoletnim przyspieszyć. U człowieka wzrost zwalnia i zatrzymuje się.. U drzew jednak nie dochodzi do zatrzymania. Odkrycie to nie oznacza, że modele dotyczące pochłaniania węgla przez lasy są nieprawidłowe. Młodszy las rzeczywiście pochłania więcej węgla, gdyż występuje w nim więcej drzew na jednostkę powierzchni. Jeśli jednak będziemy brali pod uwagę indywidualne rośliny, to wielkie stare drzewa pobierają więcej węgla niż młode. Naukowcy zauważają, że ich spostrzeżenia mogą doprowadzić do zmiany polityki leśnej. Dotychczas bowiem starano się odmładzać lasy sądząc, że młodsze drzewa, dzięki temu iż wciąż rosną, lepiej oczyszczają atmosferę niż starsze. Teraz okazuje się, że niezwykle ważne jest utrzymywanie starych lasów. « powrót do artykułu
  18. Badacze z Oksfordu posłużyli się terapią genową, by poprawić wzrok pacjentów z choroideremią - postępującym zanikiem nabłonka barwnikowego i naczyń krwionośnych naczyniówki. Wyniki z testów klinicznych na pierwszych 6 chorych zostały opisane w periodyku The Lancet. W sumie operacje jednego oka (lekarze chcieli je porównywać z postępami choroby w niepoprawianym oku) przeprowadzono do tej pory u 9 pacjentów. Po pół roku pacjenci lepiej widzieli w przyćmionym świetle, a 2 osoby potrafiły odczytać więcej linii na tablicy do badania wzroku. Nadal jest zbyt wcześnie, by stwierdzić, czy skutki terapii genowej pozostaną na zawsze, ale możemy powiedzieć, że poprawa wzroku utrzymywała się przez cały czas śledzenia przez nas losów chorych. W jednym z przypadków były to 2 lata - opowiada prof. Robert MacLaren. Wyniki wskazujące na poprawę widzenia u pierwszych 6 chorych potwierdzają, że wirus dostarczył ładunek DNA, nie wywołując przy tym znaczących szkód w siatkówce. Konsekwencje tych spostrzeżeń dla wszystkich ludzi z genetycznymi chorobami siatkówki, np. zwyrodnieniem plamki żółtej czy retinopatią barwnikową, są olbrzymie, gdyż po raz pierwszy udało się zademonstrować, że można bezpiecznie przeprowadzić terapię genową przed początkiem utraty wzroku. Sukcesy z pierwszą grupą pacjentów sprawiły, że ostatnio przetestowano kolejne 3 osoby. Choroideremia jest wywoływana przez defekty w genie CHM z chromosomu X. Bez białka kodowanego przez CHM komórki nabłonka barwnikowego siatkówki przestają powoli działać, a później obumierają. W miarę postępów choroby pozostała siatkówka się kurczy, zawężając pole widzenia. W ramach terapii genowej małe, bezpieczne wirusy wprowadzają gen CHM do komórek światłoczułych. Podczas operacji przypominającej usuwanie zaćmy, siatkówka jest najpierw odpreparowywana, a następnie za pomocą bardzo cienkiej igły pod spód wstrzykuje się wirus. CHM ma odtworzyć produkcję białka i zahamować obumieranie komórek. "Gdybyśmy mogli leczyć ludzi wcześnie, w wieku nastoletnim bądź późnym dzieciństwie, dostarczalibyśmy wirus przed utratą wzroku". W fazie pierwszej eksperymentu klinicznego wzięły udział 2 osoby z doskonałą ostrością wzroku, 2 z ostrością dobrą i 2 z ostrością zredukowaną. Pół roku po operacji ludzie z doskonałą i dobrą ostrością widzenia mieli ten sam poziom ostrości co na początku studium, ale mimo odwarstwienia siatkówki w czasie zabiegu w ciemności widzieli lepiej niż kiedyś. Dwaj chorzy ze zmniejszoną ostrością wzroku potrafili przeczytać więcej linii na tablicy do badania wzroku. W przypadku jednego poprawa sięgała 2, a drugiego aż 4 linii. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z University of Leicester mają dobrą wiadomość dla osób cierpiących na białaczkę włochatokomórkową (HCL). To rzadki typ nowotworu, stanowiący około 2% wszystkich białaczek. Corocznie w Ameryce Północnej i Zachodniej Europie zapada nanią mniej niż 2000 osób. W New England Journal of Medicine opublikowano artykuł, z którego dowiadujemy się, że Vemurafenib, inhibitor BRAF, lek zatwierdzony do leczenia zaawansowanego czerniaka, jest skuteczny w leczeniu wspominanego typu białaczki. Badania wykazały, że przyjmowany doustnie lek całkowicie usuwa komórki nowotworowe z organizmu pacjenta. Badania genetyczne nad komórkami krwi pacjenta cierpiącego na białaczkę włochatokomórkową pozwoliły nam zidentyfikować w jego organizmie mutację genu BRAF, która jest często spotykana w nowotworach skóry. Dzięki tej wiedzy mogliśmy zwalczać komórki rakowe za pomocą Vemurafenibu, który dowiódł swojej skuteczności jako inhibitor BRF w czerniakach. Podobny efekt uzyskaliśmy u pacjenta z białaczką, w przypadku którego wyczerpały się wszelkie inne rodzaje leczenia - mówi doktor Salvador Macip. Wspomniany pacjent był leczony w Leicester Royal Infirmary. Tym co najbardziej nas zaskoczyło był fakt, że lek nie działał tak, jak się spodziewaliśmy. Mimo iż skutecznie zablokował BRAF i zabił komórki nowotworowe, to nie miał możliwości zablokowania przekazywania sygnałów. Dlatego też konieczne są dalsze badania, które pozwolą nam zrozumieć w jaki sposób ten lek działa. Będziemy mogli dzięki temu używać go w optymalny sposób. To jeden z pierwszych przypadków wyleczenia HCL, a my jesteśmy pierwszymi naukowcami, którzy dokonali biochemicznych badań próbek i odkryli, że lek nie działa tak, jak się spodziewaliśmy - mówi Macip. « powrót do artykułu
  20. Jedne z najwyższych fal powstających na oceanach są niewidoczne dla przeciętnego człowieka. W przeciwieństwie do innych nie widać ich na powierzchni. Są to bowiem tzw. fale wewnętrzne, które mogą osiągać wysokość do 500 metrów. Ich wykrycie jest możliwe dzięki obserwacjom satelitanym lub skomplikowanemu sprzętowi monitorującemu. Fale wewnętrzne, a długość ich liczona jest niejednokrotnie w setkach kilometrów, mają kolosalne znacznie dla wymiany ciepła w oceanach, a co za tym idzie, dla klimatu. Jako, że fale wewnętrzne są słabo zbadane, większość modeli klimatycznych ich nie uwzględnia. Jeśli chcemy mieć coraz bardziej precyzyjne modele klimatyczne, musimy nauczyć się, w jaki sposób powstają fale wewnętrzne i z jakimi procesami są związane - mówi Tom Peacock z Massachusetts Institute of Technology (MIT). Peacock wraz z kolegami postanowili skupić się na falach wewnętrznych powstających w liczącej 250 kilometrów szerokości Cieśninie Luzon, która oddziela Tajwan i Filipiny. To właśnie w niej powstają najprawdopodobniej najwyższe, sięgające 500 metrów, fale wewnętrzne. Peacock i współpracujący z nim uczeni z Woods Hole Oceanographic Institution zwrócili się o pomoc do francuskiego Narodowego Centrum Badań Nakowych, które dysponuje urządzeniem zwanym Platformą Coriolisa. To mierząca 15 metrów średnicy platforma, która obraca się z różną prędkością i symuluje ruch obrotowy Ziemi. Platforma wyposażona jest w ściany, dzięki czemu można napełnić ją wodą i symulować zjawiska zachodzące w oceanach. Amerykańscy uczeni najpierw zbudowali z włókna węglowego precyzyjny model Cieśniny Luzon. Uwzględniał on zarówno znajdujące się w niej wyspy jak i topografię dna. Następnie wypełniono platformę wodą o różnym zasoleniu, co odpowiadało wodzie różnej gęstości, jaka wstępuje w Cieśninie. Gęstsza, bardziej zasolona woda znajduje się niżej, lżejsza, z mniejszą ilością soli, wyżej. Do wody dodano specjalne cząsteczki, które były podświetlane od dołu i pozwalały śledzić ruch cieczy. Następnie zasymulowano ruch wody i obserwowano, w jaki sposób powstają fale wewnętrzne. Z symulacji wynika, że za powstawanie fal wewnętrznych odpowiedzialna jest sama topografia Cieśniny. Powoduje ona, że zimna, bardziej zasolona woda jest wypychana do góry. Faluje sama, wywołując falowanie lżejszych warstw wody. W miarę zbliżania się do wybrzeża fale stają się coraz bardziej strome, aż załamują się po dotarciu do szelfu kontynentalnego. To wskutek uderzeń fal w szelf kontynentalny dochodzi do mieszania się wody, kiedy to zimna woda wypływa na powierzchnię, a ciepła trafia w głąb oceanu. Zjawisko to prowadzi nie tylko do wymiany ciepła i mieszania się wód o różnym zasoleniu, ale także dostarcza składniki odżywcze żyjącym w okolicy organizmom. Naukowcy opracowali model matematyczny opisujący fale wewnętrzne. Jest on co prawda specyficzny dla Cieśniny Luzon, jednak pozwoli zrozumieć, jak powstają one w innych częściach planety. Takie dane można będzie też włączyć do modeli klimatycznych, zwiększając tym samym ich skuteczność. « powrót do artykułu
  21. Gigantopithecus blacki, największa małpa człekokształtna, jaka kiedykolwiek żyła na Ziemi, wyginęła najpewniej przez zmianę diety. Wskazuje na to m.in. próchnica odkrytych przez naukowców zębów. Zespół, którego pracami kierował Yingqi Zhang z Chińskiej Akademii Nauk, zajął się szczątkami małpy, odkrytymi w jaskini krasowej Hejiang. Z tego samego stanowiska wydobyto skamieniałości ssaków: nosorożców, tapirów, tygrysów, hien, gerez czy pand. Wszystkie one znajdowały się w jednostce osadowej, której wiek oszacowano na mniej niż 400 tys. lat. Mając to na uwadze, naukowcy stwierdzili, że to jedne z najmłodszych pozostałości gigantopiteka. Chińczycy porównali wymiary 17 zębów z jaskini Hejiang, ponad 400 izolowanych zębów z różnych lokalizacji ze środkowego plejstocenu oraz ponad 90 izolowanych zębów z miejscowych aptek. Okazało się, że zęby z Hejiang były nieco większe w wymiarze policzkowo-językowym. Dodatkowo korony 3 zatrzymanych górnych zębów przedtrzonowych cechowały się bardziej złożonym karbowaniem. Różnice w budowie stanowią najprawdopodobniej odzwierciedlenie zmiany diety w odpowiedzi na zmiany środowiskowe. Pierwotnie gigantopiteki żywiły się bambusem, ale później wskutek wypiętrzania Wyżyny Tybetańskiej klimat się ochłodził i małpy musiały się zadowolić mniej odżywczymi owocami, które zawierały powodujące erozję szkliwa kwasy. « powrót do artykułu
  22. Teoretyczne modele, za pomocą których próbowano wyjaśnić, dlaczego migrujące gatunki latają w formacji V sugerowały, że ptaki oszczędzają w ten sposób energię. Jednak wyliczenia pokazywały, że osiągnięcie tego celu wymaga niezwykle precyzyjnej koordynacji. Ptak może osiągnąć największe korzyści z lotu w formacji, gdy jego skrzydła znajdują się w poruszającej się do góry części wiru powietrza wywoływanego przez końcówki skrzydeł ptaka lecącego przed nim. Wir ten porusza się w górę i w dół, gdyż poprzedzający ptak macha skrzydłami. Wykorzystanie zalet formacji V wymaga zatem nie tylko precyzyjnego ustawienia się za poprzedzającym ptakiem, ale także odpowiedniego skoordynowania ruchów skrzydeł, które zależy od odległości pomiędzy ptakami. Tak wysoki stopień komplikacji powodował, że wielu ekspertów wątpiło, czy formacja V służy oszczędzaniu energii. Sugerowali, że może ona lepiej chronić przed drapieżnikami bądź też pozwala na wysunięcie na czoło stada ptaków o lepszych zdolnościach nawigacyjnych. Fizjolog Steven Portugal z brytyjskiego Royal Veterinary College postanowił sprawdzić hipotezę o formacji V i oszczędności energii. W 2011 roku w ramach reintrodukcji ibisów przeprowadzono eksperyment z udziałem wychowanych w niewoli ptaków. Zwierzęta wypuszczono na wolność mocując im wcześniej do grzbietów urządzenia precyzyjnie mierzące pozycję skrzydeł. Za ptakami leciał niewielki dron, który filmował cały eksperyment. W badaniu wzięło udział 14 młodych ptaków, które śledzono przez 3 dni lotu. Z uzyskanych danych wybrano do szczegółowej analizy 7-minutowy fragment z najmniejszą liczbą zakłóceń. Wyniki zaskoczyły naukowca. Ustawiały się w najlepszym miejscu i poruszały skrzydłami w najlepszym możliwym momencie - mówi Portugal. Uczeni zauważyli coś jeszcze bardziej zadziwiającego. Zwierzęta co jakiś czas zmieniały pozycję na - jak się wydaje - gorszą. Ustawiały się bezpośrednio za poprzedzającym je ptakiem i odpowiednio dostosowywały ruchy skrzydłami. Eksperci nie wiedzą, dlaczego tak się zachowywały. Być może zagadkę uda się wyjaśnić w przyszłości, dzięki udoskonaleniu technologii GPS i dokładniejszym pomiarom pozycji ptaków. Tak czy inaczej zwierzęta zaskoczyły naukowców swoimi możliwościami. Naukowcy zauważają, że znacznie więcej wiemy o właściwościach motorycznych ptaków podczas lotu niż o działaniu ich zmysłów.
  23. Jad węży sprzed 80 lat jest nadal toksyczny. Zawiera dokładnie tę samą mieszaninę białek, co jad świeżo zebrany. Gdy w 2008 r. Bryan Fry, zastępca dyrektora Australijskiej Jednostki Badania Jadów przy Uniwersytecie w Melbourne (Australian Venom Research Unit, AVRU), przeglądał zakurzone pudła z nieskatalogowanej części kolekcji swego zmarłego przed 6 laty szefa Strauna Sutherlanda, legendy herpetologii i założyciela AVRU, natrafił na prawdziwy skarb. Stare próbki z fiolek zostały zebrane przez tzw. wężowych mężczyzn (Snake men), którzy od lat 30. XX w. przemierzali centrum Australii (Outback) w poszukiwaniu węży tygrysich czy tajpanów. Dostarczony przez nich jad miał posłużyć do uzyskania antytoksyn. To było jak otworzenie kapsuły czasu - podkreśla Fry. Pomijając wartość historyczną i emocjonalną, próbki miały jeszcze jedną istotną właściwość - mimo zaawansowanego wieku nadal pozostawały toksyczne. Gwoli wyjaśnienia, nie były skrupulatnie przygotowane. Wręcz przeciwnie, wysuszono je dość niedbale i zamknięto w fiolkach zabezpieczonych gumowym korkiem. Później nikt nie przejmował się ich przechowywaniem - leżały w temperaturze pokojowej, a nie w zamrażarce. Mimo to Australijczycy stwierdzili, że zawierały identyczną mieszaninę białek i wywierały ten sam toksyczny efekt, co zebrany niedawno jad współczesnych przedstawicieli tych samych gatunków. Jad zdradnicy śmiercionośnej z lat 60. wciąż zaburzał komunikację neuronów z mięśniami, a jady tajpana i węża tygrysiego z lat 50. prowadziły do krzepnięcia krwi. Nie działał tylko jad z probówki ze sparciałym korkiem. Teraz, gdy wykazaliśmy, że są stabilne, zamierzamy z nimi popracować. Większe zróżnicowanie jadu zwiększa prawdopodobieństwo znalezienia potencjalnych leków. Zwłaszcza że w kolekcji Sutherlanda znalazły się próbki od węży, których później już nikt nie próbował doić, w tym od węży tygrysich z 4 australijskich wysp (a te, jak wiadomo, ewoluują inaczej od swoich kuzynów ze stałego lądu). Inne próbki pobrano z kolei od wymarłych dziś populacji. Ponieważ co najmniej 12% węży zagraża wyginięcie, wg Fry'ego powinno się zintensyfikować prace nad pobieraniem jadu. Jak widać, można go potem przechowywać i prowadzić eksperymenty przez kilkadziesiąt lat.
  24. Microsoft poinformował, że grupa hakerska znana jako Syryjska Armia Elektroniczna (SEA) włamała się do wewnętrznej poczty koncernu. Podczas ostatniego weekendu SEA przejęła konto Microsoftu na Twitterze oraz oficjalnego bloga firmy. Teraz koncern z Redmond poinformował, że hakerzy dostali się też do firmowej poczty. Hakerzy wykorzystali technikę inżynierii społecznej, phishing, dzięki czemu włamali się na konta niewielkiej liczby pracowników Microsoftu. Konta te zostały zlikwidowane i żadne informacje o klientach Microsoftu nie trafiły do rąk hakerów - zapewnia Microsoft. To już drugi w ciągu ostatnich dwóch tygodni atak SEA na Microsoft. Wcześniej hakerzy atakowali konta w serwisach społecznościowych należące do wielkich firm czy mediów. SEA zapowiada, że nadal będzie atakowała Microsoft. Ma być to zemsta za domniemane przekazywanie rządowi USA danych użytkowników. « powrót do artykułu
  25. Góra Cooka (po maorysku Aoraki), największe wzniesienie Nowej Zelandii, się zmniejszyła. Nowe studium wykazało, że szczyt znajduje się na wysokości 3724 m, czyli 30 m niżej niż dotąd sądzono. Autorzy raportu przypisują to erozji okolicy szczytu, odsłoniętej w grudniu 1991 r. po osunięciu się skał i lodu. Podczas dokładnego studiowania zdjęć wykonanych po osunięciu widać, że czapa lodowa nadal była stosunkowo gruba. Najprawdopodobniej nie pasowała ona do nowego kształtu krawędzi szczytu. Przez to w ciągu ostatnich 20 lat podlegała erozji. Choć do głowy jako wyjaśnienie przychodzi [od razu] zmiana klimatu, mamy prawdopodobnie do czynienia ze zwykłą zmianą geomorfologii góry - wyjaśnia dr Pascal Pascal Sirguey z Otago National School of Surveying. Dane GPS zebrano w listopadzie 2013 r. podczas ekspedycji ekipy z Uniwersytetu Otago. Potwierdziły one wyliczenia bazujące na aerofotografii. Nowy pomiar GPS to dopiero 6. dokładne (nielotnicze) badanie wysokości Aoraki w historii; wcześniej pomiary trygonometryczne przeprowadzano w 1851, 1879, 1881, 1883 i 1889 r. <a href="http://kopalniawiedzy.pl/Gora-Cooka-Nowa-Zelandia-wysokosc-erozja-czapa-lodowa-osuniecie-dr-Pascal-Pascal,19520">« powrót do artykułu</a>
×
×
  • Dodaj nową pozycję...