Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dziewięć Szwedek przeszło przeszczep macicy od żyjących krewnych. Zespół doktora Matsa Brannstroma z Uniwersytetu w Göteborgu zamierza w ten sposób sprawdzić, czy po transplantacji chore, które urodziły się bez macicy lub przeszły histerektomię np. z powodu raka szyjki macicy, będą mogły urodzić dzieci. Naukowcy zebrali grupę 10 kobiet, ale jedną trzeba było wykluczyć z przyczyn medycznych. Większość badanych przekroczyła trzydziestkę. Wcześniej 2-krotnie podejmowano próby przeszczepu macicy (zdecydowali się na to lekarze z Turcji i Arabii Saudyjskiej), ale pacjentkom nie udało się urodzić dzieci. To nowy rodzaj operacji. Nie mamy podręcznika, by móc do niego zajrzeć - podkreśla Brannstrom. Mając to na uwadze, Szwedzi zamierzają zorganizować warsztaty dotyczące tego zagadnienia oraz opublikować raport w specjalistycznym czasopiśmie. Podczas przeszczepów nie połączono macicy z jajowodami, więc pacjentki nie będą mogły zajść w ciążę naturalnie. Wszystkie mają jednak własne jajniki, które będą produkować komórki jajowe na potrzeby ewentualnej procedury in vitro. « powrót do artykułu
  2. Liczy się efekt to pozycja, z której czytelnicy dowiedzą się jak osiągnąć stan niezależności finansowej oraz jak realizować więcej zadań w krótszym czasie. Ta książka to nie tylko poradnik doświadczonego coacha, to także zbiór opinii znanych ekspertów oraz najskuteczniejszych metod, których efektywność potwierdzona została naukowo. Specjaliści w dziedzinie rozwoju osobistego wciąż szukają wyjaśnień, dlaczego pewnej grupie ludzi udaje się realizować swoje cele, a inni ponoszą na tym polu porażkę. Książka Andrzeja Bubrowieckiego skierowana jest do wszystkich tych, którzy chcą nauczyć się odnajdywać swoje mocne strony i efektywnie je wykorzystywać, mądrze zarządzać czasem oraz radzić sobie w stresujących sytuacjach. Poradnik zawiera wiele prostych wskazówek, przydatnych narzędzi oraz ćwiczeń, dzięki którym czytelnik nauczy się m.in. w jaki sposób ustalać w swoich działaniach priorytety, eliminować ze swego życia "złodziei czasu", tworzyć nawyki skutecznych zachowań i skończyć z odkładaniem spraw na później. Radzi np. żeby plan dnia przygotowywać już poprzedniego wieczoru – spisać pięć najważniejszych rzeczy (nie więcej), które powinniśmy zrobić i ustawić je według hierarchii ważności. Nowa propozycja uznanego twórcy programów szkoleniowych i autora książek o samodoskonaleniu skutecznie trafia do czytelnika i motywuje go do pracy nad sobą. Język książki jest jasny, komunikatywny, pozbawiony przesadnej "naukowości". Poradnik nie ma charakteru akademickiego dyskursu; jego celem jest osiągnięcie pożądanego rezultatu w zależności od potrzeb indywidualnego czytelnika. Andrzej Bubrowiecki zebrał konkretną wiedzę w jednym poradniku, który dla czytelnika z pewnością będzie praktycznym kompendium wiedzy. Andrzej Bubrowiecki jest absolwentem Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Od wielu lat pracuje jako trener rozwoju osobistego i biznesu, trener pamięci oraz certyfikowany coach. Jest ekspertem w dziedzinie rozwijania produktywności indywidualnej, nowoczesnych metod uczenia się i psychologii osiągania celów. Jego główne zainteresowania poznawcze dotyczą wykorzystywania psychologii pozytywnej i nowoczesnych technik pracy umysłowej do wzrostu jakości życia zawodowego i prywatnego. Poradnik trafi do księgarń 15 stycznia. « powrót do artykułu
  3. Google informuje o przejęciu firmy Nest, producenta... termostatów i czujników dymu. Transakcja o wartości 3,2 miliarda USD ma zostać zamknięta w ciągu kilku miesięcy. Google interesuje się Nestem co najmniej od 2011 roku, kiedy to koncern Page'a i Brina współfinansował firmę. Nest powstał w 2010 roku. Obecnie zatrudnia ponad 300 osób w trzech krajach. Duża część pracowników firmy, w tym jej dyrektor Tony Fadell, to byli pracownicy Apple'a. Dla Google'a zakup Nesta oznacza zaistnienie na rynku inteligentnych domów. Produkty Nesta mogą być programowane przez użytkownika za pomocą smartfonu i dostosowują się do niego. Zbierają zatem informacje o jego zwyczajach, a właśnie zbieranie informacji i dostarczanie na tej podstawie usług jest głównym obszarem działań Google'a. W przyszłości wiele urządzeń w naszych domach - telewizory, lodówki czy kuchenki mikrofalowe - będzie podłączonych do internetu. Google chciałby mieć udziały w tym rynku. To dla Google'a nowy obszar działania, który pozwala na wykorzystanie wszystkich możliwych urządzeń. Google chce mieć własną platformę na rynku inteligentnego domu - mówi Ben Bajarin, dyrektor firmy badawczej Creative Strategies. « powrót do artykułu
  4. W bursztynie sprzed 100 mln lat znaleziono najstarsze jak dotąd dowody na rozmnażanie płciowe u okrytonasiennych. W skupisku 18 kwiatów wymarłej już dziś rośliny (Micropetasos burmensis) jeden z okazów zajmuje się i będzie się zajmować już na zawsze wytwarzaniem nasion. Zespół prof. Georg'a Poinara Juniora z Uniwersytetu Stanowego Oregonu sfotografował m.in. 2 ziarna pyłku z łagiewkami wrastającymi w znamię. Wśród kwiatów z kredy nigdy nie widzieliśmy fosyliów z łagiewką pyłkową wnikającą do znamienia. Na tym właśnie polega piękno skamieniałości bursztynowych. Po dostaniu się do żywicy zostały zakonserwowane tak szybko, że struktury takie jak ziarna pyłku i łagiewki da się wykryć za pomocą mikroskopu. Pyłek M. burmensis wydaje się lepki, co sugeruje, że był on przenoszony przez owady. "Ewolucja okrytonasiennych spowodowała wielką zmianę w bioróżnorodności życia na Ziemi, zwłaszcza w tropikach i subtropikach". Interesujące, że mechanizm reprodukcyjny, który funkcjonuje do dziś, wytworzył się już jakieś 100 mln lat temu. Do przełomowego odkrycia doszło w kopalniach bursztynu w dolinie Hukawng w Mjanmie (Birmie). Osiemnaście kwiatów o średnicy zaledwie 1 mm wyrastało z jednej gałązki. Warto dodać, że w znalezionych wcześniej skamieniałościach z tego okresu doliczano się zaledwie paru kwiatów tego samego gatunku (przeważnie 1-2). Ponieważ w przypadku M. burmensis kwiaty znajdowały się na różnych etapach rozwoju, zespół Poinara będzie mógł dokładnie prześledzić ich dojrzewanie. « powrót do artykułu
  5. Naukowcy z Virginia Tech Carilion Research Institute zademonstrowali, że stymulacja ultradźwiękowa części kory odpowiedzialnej za przetwarzanie bodźców dotykowych z dłoni poprawia wyniki osiągane w różnicowaniu czuciowym. By stymulować nerw pośrodkowy, na nadgarstku umieszczono niewielką elektrodę. Reakcję mózgu oceniano na podstawie EEG. Podczas eksperymentu tuż przed pobudzeniem do wybranego rejonu zaczęto kierować ultradźwięki o niskiej intensywności. Naukowcy zauważyli, że ultradźwięki zmniejszały sygnał EEG (osłabiały fale odpowiedzialne za odkodowanie stymulacji dotykowej). Później przeprowadzono 2 testy: test czucia dwupunktowego (sprawdzano, do jakiej odległości między punktami człowiek postrzegał 2 odrębne dotknięcia) oraz test wrażliwości na częstotliwość serii dmuchnięć powietrzem. Okazało się, że osoby stymulowane ultradźwiękami wykazywały znaczącą poprawę w zakresie wykrywania bliżej zlokalizowanych dotknięć oraz niewielkich różnic w częstotliwości kolejnych dmuchnięć. Obserwacje nas zaskoczyły. Mimo że aktywność mózgu związana ze stymulacją dotykową osłabła, ludzie lepiej sobie radzili z wykrywaniem wrażeń - podkreśla William Tyler. Czemu stłumienie reakcji mózgu na stymulację czuciową poprawiło percepcję? Wydaje się to paradoksalne, ale podejrzewamy, że wykorzystany w studium kształt fali zmienia równowagę synaptycznego hamowania i pobudzenia sąsiadujących neuronów. [...] Zjawisko to zapobiega przestrzennemu rozprzestrzenianiu pobudzenia [...], co skutkuje funkcjonalną poprawą postrzegania. Gdy akademicy przesuwali strumień ultradźwięków o centymetr od oryginalnej pozycji, efekt zanikał. Oznacza to, że możemy wykorzystać ultradźwięki do namierzenia obszaru mózgu wielkości draży M&M's. Bazując na wynikach tego i wcześniejszego studium, naukowcy stwierdzili, że ultradźwięki mają lepszą rozdzielczość przestrzenną niż 2 inne wiodące nieinwazyjne metody stymulacji mózgu: przezczaszkowa stymulacja magnetyczna (ang. transcranial magnetic stimulation, TMS) i przezczaszkowa stymulacja prądem stałym (ang. Transcranial Direct Current Stimulation, tDCS). Pogłębienie wiedzy o tym, jak pulsy ultradźwięków wpływają na równowagę hamowania i pobudzenia synaptycznego w wybranych rejonach mózgu, a także jak oddziałują na aktywność lokalnych obwodów vs. połączeń między dalej położonymi obszarami, pomoże nam precyzyjniej zmapować silnie powiązane układy synaptyczne ludzkiego mózgu - twierdzi Wynn Legon. Naukowcy sądzą, że precyzyjne aktywowanie obwodów będzie można kiedyś wykorzystać w leczeniu chorób neurodegeneracyjnych czy psychicznych oraz zaburzeń behawioralnych. Wspominają także o badaniach funkcjonowania zdrowego ludzkiego mózgu. « powrót do artykułu
  6. Eksperci z Uniwersytetu Harvarda donoszą, że w ostatnim dziesięcioleciu w USA spadł odsetek otyłych nastolatków w rodzinach zamożnych, a zwiększył się w rodzinach ubogich. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest brak ćwiczeń fizycznych w tej drugiej grupie. Odkryliśmy, że pomimo iż całkowity odsetek otyłych nastolatków utrzymuje się na tym samym poziomie, to istnieją różnice w grupach dochodowych - czytamy na łamach PNAS. Analitycy z Harvarda wzięli pod lupę dwa duże badania i przyjrzeli się problemowi otyłości pod kątem dochodów w rodzinie oraz poziomu wykształcenia rodziców. Odkryli, że od połowy ubiegłego dziesięciolecia spada odsetek otyłych dzieci, których rodzice ukończyli college. Rośnie za to u dzieci, których rodzice zakończyli edukację na szkole średniej. Podobną tendencję zauważono, gdy wzięto pod uwagę różnice dochodowe. Ze względu na zbyt małą ilość danych nie udało się zbadać sprawdzić różnic ze względu na pochodzenie etniczne. Pomiędzy końcem lat 80. ubiegłego wieku a połową pierwszej dekady XXI wieku odsetek otyłych osób w wieku 12-17 lat zwiększył się w USA niemal dwukrotnie. Obecnie jednak utrzymuje się na stałym poziomie. Wspomniany przyrost był dramatyczny. Jeszcze w latach 1988-1991 otyłych było 9% amerykańskich nastolatków. W latach 2003-2004 było to już 17%. Autorzy badań zwracają uwagę, że otyłość może brać się głównie z braku ćwiczeń fizycznych i spożywania zbyt dużej ilości kalorii. Faktem jest, że rodzin uboższych nie stać na zdrowsze pożywienie. Jednak studium wykazało, że w ostatnich latach dzieci ze wszystkich grup dochodowych przyjmują mniej kalorii niż wcześniej. Jednak tylko dzieci lepiej wykształconych rodziców są regularnie aktywne fizycznie. Różnica sprowadza się do aktywności fizycznej - mówi współautorka badań, Kaisa Snellman. Wykształcone rodziny z większym prawdopodobieństwem angażują się w aktywność fizyczną, taką jak ćwiczenia, spacery, jazda na rowerze - dodaje. Z danych amerykańskiego Departamentu Rolnictwa wynika, że 9,7% amerykańskiej populacji żyje na obszarach, gdzie dochód na głowę jest niski, a odległość do supermarketu wynosi więcej niż 1 milę. Dla nich jedynym sposobem na zakupy jest dokonywanie ich w zwykłych sklepach, sklepach z alkoholem, na stacjach benzynowych czy żywienie się fast foodami. Wszędzie tam sprzedaje się żywność bogatą w tłuszcze, cukry i sól - twierdzą autorzy badań. « powrót do artykułu
  7. Dwóch badaczy twierdzi na łamach Clinical Toxicology, że Aleksander Wielki zmarł w wyniku spożycia ciemiężycy białej (Veratrum lobelianum). Leo Schep i toksykolog Pat Wheatley wyjaśniają, że ciemiężyca bardzo powoli prowadzi do śmierci. Wiele innych używanych w starożytności trucizn zabijało szybko. Schep od 10 lat szuka przyczyny śmierci jednego z największych władców w dziejach ludzkości. Źródła historyczne donoszą, że Aleksander rozchorował się po wielodniowej sesji picia alkoholu i zmarł 10 czerwca 323 roku p.n.e. po 12 pełnych bólu dniach. W starożytności ciemiężyca biała była wykorzystywana do wywoływania wymiotów po zjedzeniu czegoś, co mogło być szkodliwe. W dużych dawkach prowadzi do powolnej śmierci. Schep i Wheatley sugerują, że ktoś mogł przygotować bardzo gorzki sfermentowany napój z ciemiężycy i, po wymieszaniu z winem, podać go Aleksandrowi, gdy ten był już pijany. Objawy zatrucia ciemiężycą są bardzo podobne do objawów choroby, która doprowadziła do śmierci Macedończykowi. Są nimi silny ból brzucha, gorączka, nudności i wymioty. Od śmierci Aleksandra Wielkiego minęło niemal 2400 lat, zatem mało prawdopodobne, byśmy kiedykolwiek jednoznacznie poznali przyczynę zgonu wybitnego władcy. « powrót do artykułu
  8. Paul Thurrot, prowadzący znanego bloga Supersite for Windows, twierdzi, że w kwietniu przyszłego roku zadebiutuje Windows 9. Zdaniem Thurrota już za trzy miesiące, podczas kwietniowej konferencji Build 2014, Microsoft oficjalnie poinformuje o planach dotyczących nowego systemu operacyjnego, rozwijanego pod nazwą kodową Threshold. Przyszłoroczny debiut Windows 9 nie powinien być zaskoczeniem. Po tym, jak na następcę Windows XP - Windows Vistę - trzeba było czekać ponad 5 lat Microsoft ogłosił, że kolejne premiery Windows będą miały miejsce co 3-5 lat. Od tamtej pory koncern przyzwyczaił nas do 3-letniego cyklu debiutów. Windows 7 zadebiutował po 34 miesiącach od debiutu Visty, a Windows 8 został udostępniony 26 października 2012, niemal dokładnie po 36 miesiącach od pojawienia się Windows 7. Jeśli Thurrot ma rację, to debiut Windows 9 nastąpi po 30 miesiącach od rozpoczęcia sprzedaży Windows 8. To kolejny dowód, jak bardzo Microsoftowi zależy na zatarciu złego wrażenia wywołanego przez Windows 8. Koncern ma nadzieję, że nowy OS spotka się z równie przychylnym przyjęciem co wersja 7. Thurrot donosi, że koncern z Redmond, chcąc zdystansować się od Windows 8, ma podobno zamiar zaprzestać używania tej nazwy na określenie mało popularnego systemu. Bloger dowiedział się, że jednym z głównych zadań, na których skupią się programiści Microsoftu będzie poprawienie i udoskonalenie wyglądu interfejsu Metro, wykorzystywanego w interfejsie produktów Microsoftu. Podobno koncern planuje trzy edycje milestone przed debiutem gotowego produktu. Nie wiadomo, jak te edycje będą nazywane i czy któraś z nich zostanie upubliczniona.
  9. Lwom zamieszkującym Zachodnią Afrykę grozi zagłada. Zwierzęta, które niegdyś zamieszkiwały cały obszar od Senegalu po Nigerię, zyją obecnie w czterech izolowanych populacjach liczących w sumie 250 dorosłych osobników. Tylko jedna z nich składa się z więcej niż 50 osobników. Badania, w wyniku których powstał alarmujący raport opublikowany w PLOS ONE, były prowadzone przez naukowców z Wielkiej Brytanii, Kanady, USA i krajów Zachodniej Afryki, pracujących pod kierunkiem doktora Philippa Henschela. Naukowcy przez sześć lat prowadzili prace na terenie 11 krajów, w których w ciągu ostatnich 20 lat prawdopodobnie widziano lwy. Gdy w 2006 roku rozpoczęliśmy spis wszystkich lwów z Afryki Zachodniej mieliśmy dane, które wskazywały, że zwierzęta te przetrwały na wszysktich 21 obszarach chronionych. Zbadaliśmy je wszystkie. To najlepsze miejsca do zamieszkania, jakie lwy mogą znaleźć w całej Afryce Zachodniej. Wyniki badań nas zaszokowały.Większość z tych obszarów było chronionych jedynie na papierze, nie miały ani budżetu, ani patroli, straciły wszystkie lwy i inne charakterystyczne duże ssaki - mówi Henschel. Okazało się, że na Zachodzie Afryki lwy występują już tylko w pięciu krajach: Senegalu, Nigerii oraz na pograniczach Beninu, Nigru i Burkina Faso. Utrata tych zwierząt nie będzie tylko i wyłącznie zmniejszeniem zasięgu występowania lwów. Badania genetyczne wykazały bowiem, że zachodnioafrykańskie koty są blisko spokrewnione z wytępionym przez ludzi lwem berberyjskim oraz z lwem azjatyckim, którego około 400 ostatnich przedstawicieli żyje w Indiach. Lwy z Afryki Zachodniej mają unikatowy kod genetyczny, niespotykany u żadnych innych lwów czy to żyjących na wolności, czy w niewoli - mówi doktor Christine Breitenmoser, współprzewodnicząca Cat Specialist Group z Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody, która określa status gatunków. Jeśli stracimy te lwy, to stracimy unikatową lokalnie zaadaptowaną populację, która nigdzie indziej nie występuje. Eksperci przypominają, że tempo, w jakim ludzie tępią gatunki jest tak wielkie, iż każde badania są nieaktualne już w chwili ich zakończenia. To oznacza, że tym pilniejsza jest potrzeba podjęcia działań mających na celu uratowanie gatunku. Obecnie w całej Afryce żyje mniej niż 35 000 lwów. Zamieszkują one obszar czterokrotnie mniejszy niż w przeszłości. Wszystkie lwy Afryki Zachodniej żyją na obszarze mniejszym niż 50 000 kilometrów kwadratowych. To mniej więcej tyle ile wynosi łączna powierzchnia województw mazowieckiego i świętokrzyskiego. Zajmują zatem 1% swojego oryginalnego zasięgu występowania. « powrót do artykułu
  10. U ustonogich występują ruchy sakkadowe oczu. W przypadku ludzi sakkady pozwalają przenieść wzrok na interesujące fragmenty otoczenia, umożliwiają także śledzenie obiektów. Ponieważ zespół Justina Marshalla z Uniwersytetu Queensland, nie wiedział, czy u skorupiaków spełniają one podobne funkcje, czy chodzi o prostą zmianę pozycji oczu, zwierzęta umieszczano w tubach ze szkła akrylowego. Później w zasięgu ich wzroku pojawiał się nagle kolorowy krążek. Umieszczona na zewnątrz akwarium kamera utrwalała ruchy oczu. Australijczycy stwierdzili, że oczy złożone zawierające obszar o podwyższonej ostrości (przypominający dołek środkowy siatkówki kręgowców) namierzały krążek właśnie za pomocą ruchów sakkadowych zachodzących z prędkością do kilkuset stopni na sekundę. Autorzy artykułu z pisma Philosophical Transactions of the Royal Society B podkreślają, że zaobserwowane zjawisko świadczy o świadomości bezpośredniego otoczenia, a to coś, czego zazwyczaj nie kojarzy się ze skorupiakami. « powrót do artykułu
  11. Sir David Attenborough zorganizował ostatnio godzinną akcję AMA (Ask Me Anything) na Reddicie. Osiemdziesięciosiedmioletni biolog i podróżnik uprzedził, że chcąc odpowiedzieć na jak największą liczbę pytań, poprosił kogoś o pomoc w pisaniu. Akcja ma związek z niedawną brytyjską premierą najnowszego filmu Attenborougha Natural History Museum Alive oraz prośbami o AMA, które ostatecznie dotarły do uszu znanego chyba wszystkim popularyzatora wiedzy przyrodniczej. Naukowiec ujawnił, że rozmawia z Apple'em o aplikacji i że w lutym przy okazji wręczenia dorocznych nagród Brytyjskiej Akademii Sztuk Filmowych i Telewizyjnych (BAFTA) opowie o swojej pracy w technologii 3D. Pomysł spotkał się ze sporym uznaniem. Jeden z użytkowników namalował nawet na poczekaniu portret sir Davida w otoczeniu zwierząt. Redditowcy pytali o najbardziej poruszające zdarzenia w jego karierze, stosunek do trzymania zwierząt w niewoli, plany na przyszłość oraz gatunki, o których powinno się więcej mówić ze względu na ich charakter czy zagrożenie wyginięciem. Thejellybeangirl wyraziła przypuszczenie, że właśnie zaczyna się szóste masowe wymieranie, a Attenborough przyznał jej rację. Kwestią zamykającą dyskusję stały się zagadnienia warsztatowe. Poniżej zamieszczamy Natural History Museum Alive oraz trailer aplikacji (ta ostatnia jest już zresztą dostępna w iTunes Store). « powrót do artykułu
  12. Zaopatrzeniowy statek kosmiczny Cygnus dotarł do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Na ważący ponad 1,2 t ładunek składały się zapasy żywności, ubrania, części zapasowe, eksperymenty naukowe i prezenty bożonarodzeniowe od rodzin. Drugi de facto lot Cygnusa (we wrześniu ubiegłego roku odbyła się wyprawa demonstracyjna) to pierwsza z 8 komercyjnych misji, zakontraktowanych przez NASA u producenta statku firmy Orbital Sciences Corporation. Doceniając europejski wkład, warto zaznaczyć, że ciśnieniowy przedział towarowy Cygnusa jest produkowany przez Thales Alenia Space (TAS) z Turynu. Pierwotnie dostawa miała być zrealizowana w grudniu, ale NASA odwołała lot z powodu awarii chłodzenia ISS. « powrót do artykułu
  13. Korzystanie z serwisu społecznościowego może zaprowadzić użytkownika do... więzienia. Przekonał się o tym Thomas Gagnon z Massachusetts. Porządkował on kręgi znajomych w Google+, a serwis wysłał zaproszenie do jego byłej partnerki. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, jednak Gagnon ma sądowy zakaz zbliżania się do kobiety i kontaktowania się z nią. Gdy jego była sympatia otrzymała zaproszenie, poinformowała policję. Ta uznała, że doszła do złamania prawa i Gagnon został aresztowany. Musiał zapłacić też 500 dolarów grzywny. Mężczyzna twierdzi, że nie wysyłał zaproszenia i nie miał pojęcia, iż Google+ zrobił to za niego. Adwokat Bradley Shear, który specjalizuje się w kwestiach dotyczących prywatności w internecie, mówi, że jest możliwe, iż wersja Gagnona jest prawdziwa. Serwis rzeczywiście mógł za niego wysłać zaproszenie. Jeśli tak się stało i Gagnon trafił z tego powodu do aresztu, Google może zostać pozwany o spore odszkodowanie. Google+ umożliwia organizowanie znajomych w różne grupy. Jak mówi Shear, wystarczy przesunąć osobę z jednej grupy do drugiej, a działanie takie może spowodować, że automatycznie zostanie wysłane zaproszenie. Prawnik wskazuje, że na forum Google+ znajdują się wpisy użytkowników niezadowolonych z tego, iż serwis automatycznie wysyła zaproszenia do osób z listy kontaktów. Organizacje walczące o prywatność internautów niejednokrotnie podkreślają, że serwisy społecznościowe posuwają się zbyt daleko. Oczywiście w regulaminach korzystania z takich serwisów - których większość z nas nie czyta - wspomina się o wysyłanych automatycznie zaproszeniach. Zgadzając się na regulamin zgadzamy się, że serwis będzie wykorzystywał nasze dane w różnym celu i nie będzie nas o tym fakcie za każdym razem informował. Zwykle działania takie nie szkodzą użytkownikowi. Chyba, że jest w takiej sytuacji jak Gagnon. To świetny przykład tego, co się dzieje, gdy firma przekracza pewne granice - mówi Shear. « powrót do artykułu
  14. Ryby Hydrocynus vittatus z zapory Schroda w RPA polują na latające jaskółki dymówki (Hirundo rustica). Naukowcy z Wodnej Grupy Badawczej North-West University sfilmowali to zachowanie. Ich artykuł ukazał się w Journal of Fish Biology. Zespół zdobył pierwszy dowód na chwytanie przez ryby latających ptaków (inne gatunki, w tym piranie, bass wielkogębowy czy węgorze, polują na unoszące się na wodzie, nieporuszające się bądź pływające cele). H. vittatus to w RPA gatunek chroniony i prof. Nico Smit prowadził badania, w jaki sposób wykorzystuje on różne habitaty zapory Schroda (sztucznego jeziora utworzonego w zlewisku rzeki Limpopo w Parku Narodowym Mapungubwe). Dzięki etykietom RFID naukowcy mogli śledzić ruchy poszczególnych osobników. Ustalili, że drapieżniki żywią się główne innymi rybami i polują o świcie oraz wieczorem, w ciągu dnia chowając się kryjówkach na głębokościach. Podczas letniego badania w lutym 2011 r. ekipa zaobserwowała jednak co najmniej 5 otagowanych H. vittatus, u których codziennie o poranku (między 8 a 12) występował nietypowy wzrost aktywności na otwartych wodach zbiornika, z dala od rejonów żerowania i odpoczynku. Ryby polowały na dymówki przelatujące nad lustrem wody. Akademicy byli skrajnie zaskoczeni sfilmowanym zachowaniem. Warto dodać, że choć w przeszłości zniknięcia przelatujących nad powierzchnią H. rustica przypisywano właśnie populacjom H. vittatus, nikomu nie udawało się zdobyć na to dowodów. « powrót do artykułu
  15. Administracja prezydenta Obamy zgodziła się na rozszerzenie misji Międzynarodowej Stacji Kosmicznej do 2024 roku. Pierwotnie planowano, że ISS pozostanie na orbicie do roku 2020. Wydłużenie pracy stacji da NASA czas na opracowanie nowych technologii potrzebnych podczas załogowej misji na Marsa. Niewykluczone też, że dzięki temu z ISS będą mogły korzystać prywatne firmy. Każdego roku na funkcjonowanie stacji NASA przeznacza około 3 miliardów USD. Połowę tej kwoty stanowią koszty transportu załóg i wyposażenia. Prace nad ISS rozpoczęły się w 1998 roku. Stacja jest wspólnym dziełem USA oraz Rosji, krajów europejskich, Japonii i Kanady. Od 2000 roku na ISS ciągle przebywają ludzie. Bill Gerstenmaier, jeden z dyrektorów NASA, powiedział, że przedłużenie misji ISS to nie tylko amerykańska decyzja. Rozmawialiśmy o tym z naszymi partnerami. Chcą nadal korzystać ze stacji. To może działać tylko dzięki porozumieniom międzyrządowym. Byliśmi gotowi na zrobienie tego, co musiałoby być zrobione, jeśli nasi partnerzy wybraliby inne rozwiązanie. Główny wykonawca ISS, Boeing, przeprowadził przegląd techniczny i stwierdził, że laboratoria Międzynarodwej Stacji Kosmicznej, jej konstrukcja oraz wyposażenie mogą być bezpiecznie używane do roku 2028. Jeśli stacja będzie działała tak, jak byśmy chcieli, to w przyszłości jej misja może zostać przedłużona - dodał Gerstenmaier. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna skończy podobnie jak Mir. Zostanie skierowana w stronę Ziemi, a resztki, które nie spłoną w atmosferze, trafią do oceanu. Stany Zjednoczone planują w bieżącym roku sześć misji zaopatrzeniowych na ISS. Pierwsza z nich miała odbyć się w ostatnią środę, jednak została odwołana z powodu potężnej flary słonecznej i wywołanego przez nią gwałtownego wzrostu promieniowania. Zaopatrzenie na stację dostarczają dwie prywatne firmy wynajęte przez NASA - Orbital Sciences Corp. oraz Space Exploration Technologies (SpaceX). « powrót do artykułu
  16. Międzynarodowy zespół astronomów odkrył nową klasę gwiazd hiperprędkościowych, czyli takich, które poruszają się ze znacznie większą prędkością niż większość gwiazd. Tego typu obiekty mają na tyle duża prędkość, że mogą wyrwać się w pola grawitacyjnego Drogi Mlecznej. Nowo odkryte gwiazdy hiperprędkościowe znacznie się różnią od innych gwizad tego typu. Znane dotychczas gwiazdy hperprędkościowe to błękitne olbrzymy, które prawdopodobnie pochodzą z centrum galaktyki. Nowa klasa gwiazd hiperprędkościowych to obiekty dość małe, mniej więcej wielkości Słońca, i - co jest najbardziej zdumiewające - prawdopodobnie żadna z nich nie pochodzi z centrum galaktyki - poinformowała Lauren Palladino z Vanderbilt University. Palladino, świeżo upieczona absolwentka, prowadziła pod nadzorem profesor Kelly Holley-Bockelmann badania, w ramach których tworzyła mapę Drogi Mlecznej obliczając orbity gwiazd podobnych do Słońca. Badania te są częścią Sloan Digital Sky Survey, wielkiego spisu gwiazd i galaktyk. Bardzo trudno jest wyrzucić gwiazdę z galaktyki. Obecnie przyjmuje się, że jest to możliwe wówczas, gdy dochodzi do interakcji gwiazdy z supermasywną czarną dziurą w centrum galaktyki. To oznacza, że jeśli prześledzimy orbitę gwiazdy do miejsca jej powstania, okazuje się, że gwiazda narodziła się w centrum galaktyki. Tymczasem żadna z nowo odkrytych gwiazd nie pochodzi z centrum, a to dowodzi, że mamy do czynienia z nową klasą gwiazd i innym mechanizmem wyrzutu - mówi profesor Holley-Bockelmann. Astrofizycy przyjmują, że aby zostać wyrzuconą z galaktyki gwiazda musi poruszać się względem niej z prędkością ponad miliona mil (ponad 1,6 miliona kilometrów) na godzinę. Masę czarnej dziury w centrum Drogi Mlecznej szacuje się na równą masie czterech milionów Słońc. To wystarczająco dużo, by wytworzyć siły grawitacyjne potrzebne do przyspieszenia gwiazdy do hiperprędkości. Typowy scenariusz wyrzucenia gwiazdy zakłada istnienie pary podwójnych gwiazd złapanej przez grawitację czarnej dziury. Jedna z gwiazd jest wciągana do czarnej dziury, a druga zostaje przyspieszona do wielkich prędkości i porusza się w przeciwną stronę. Dotychczas odkryto 18 błękitnych olbrzymów, które mogły doświadczyć takiego wydarzenia. Teraz Palladino i jej zespó znaleźli 20 gwiazd wielkości Słońca, które wydają się poruszać z hiperprędkością. Jednym z naszych zmartwień jest prawdopodobieństwo popełnienia błędów w pomiarach - przyznaje Palladino. Aby określić prędkość gwiazdy konieczne jest dokładne mierzenie jej pozycji przez dziesiątki lat. Wystarczy, że kilka pomiarów będzie błędnych, a uzyskany wynik wskaże na większą prędkość niż w rzeczywistości. Przeprowadziliśmy kilkanaście testów statystycznych, by zwiększyć dokładność pomiarów. Sądzimy, że - mimo iż w przypadku części z tych gwiazd mogło dojść do pomyłek - to większość z nich rzeczywiście stanowią gwiazdy hiperprędkościowe. Teraz najważniejsze pytanie, na jakie chcemy odpowiedzieć brzmi: co przyspieszyło te gwiazdy do hiperprędkości - mówi profesor Holley-Bockelmann.
  17. Najnowsze badania wskazały w mózgu białko, które odgrywa ważną rolę w zapobieganiu otyłości. Alfa2-delta-1 (α2δ-1) to podjednostka kanału wapniowego i receptor trombospondyny. Wyniki uzyskane przez zespół dr Maribel Rios z Tufts University mogą wyjaśnić, czemu leki przeciwdrgawkowe (gabapentyna czy pregabalina), które kolidują z tym białkiem w podwzgórzu, powodują niekiedy wzrost wagi. Alfa2-delta-1 ułatwia działanie neurotropowego czynnika pochodzenia mózgowego (ang. brain-derived neurotrophic factor, BDNF), zaś wcześniejsze badania Rios zademonstrowały, że BDNF odgrywa kluczową rolę w hamowaniu apetytu. Wiemy, że niskie poziomy BDNF w mózgu prowadzą u myszy do przejadania się i dramatycznej otyłości. Deficyty BDNF powiązano także z otyłością u ludzi. Obecnie odkryliśmy, że α2δ-1 jest konieczne dla normalnego funkcjonowania neurotropowego czynnika pochodzenia mózgowego, wskazując nam nowy potencjalny cel w terapii nadmiernej wagi. Amerykanie zauważyli, że niskie stężenia BDNF były związane z pogorszoną funkcją α2δ-1 w podwzgórzu. Gdy naukowcy hamowali α2δ-1 u normalnych myszy, te znacznie więcej jadły i tyły. Kiedy dla odmiany korygowano niedobór α2δ-1 u gryzoni z obniżonym poziomem BDNF, ograniczano przejadanie i wzrost wagi. Dodatkowo normalizowano w ten sposób stężenia cukru we krwi. Blokowaliśmy aktywność α2δ-1 za pomocą gabapentyny. W ciągu 7 dni takie myszy jadły o 39% więcej karmy, a w konsekwencji tyły znacznie bardziej niż przedstawiciele grupy kontrolnej - opowiada dr Joshua Cordeira. Kiedy ponownie wprowadzaliśmy α2δ-1 u otyłych myszy z brakiem BDNF w mózgu, obserwowaliśmy 15-20-proc. spadek konsumpcji i znaczące ograniczenie tycia. Co ważne, odnawiając funkcje α2δ-1 , udawało się w dużej mierze zlikwidować metaboliczne zaburzenia związane z otyłością, m.in. hiperglikemię i zaburzenia przetwarzania glukozy - dodaje Rios. « powrót do artykułu
  18. Niejednokrotnie pisaliśmy o problemach, jakie w środowisku naturalnym powoduje wytępienie głównego drapieżnika i o dobroczynnych skutkach jego reintrodukcji.. Opublikowana właśnie w Science analiza dotycząca 31 gatunków drapieżników to pierwsza analiza tego problemu na skalę globalną. Aż 75% spośród przeanalizowanych gatunków doświadcza spadku liczebności, a 17 z nich zajmuje obecnie obszar o co najmniej połowę mniejszy niż w przeszłości. Do największych zmian zasięgu występowania drapieżnikow dochodzi obecnie w Azji Południowo-Wschodniej, Afryce Wschodniej i Południowej oraz Amazonii. W krajach rozwiniętych wielkie drapieżniki zostały wytępione na większości obszarów występowania. Na całym świecie tracimy wielkich mięsożerców. Wiele z gatunków jest zagrożonych. Zmniejsza się zasięg ich występowania. I, o ironio, gatunki te znikają w tym samym czasie, gdy dowiadujemy się, jak istotną rolę odgrywają w ekosystemie - mówi profesor William Ripple z Oregon State University. Kierowany przez niego międzynarodowy zespół składający się ze specjalistów z USA, Australii, Włoch i Szwecji przejrzał dostępną literaturę fachową i wyodrębnił siedem gatunków, które były szczegółowo badane pod kątem ich wpływu na łańcuch pokarmowy. Gatunki te to lew, lampart, ryś, pantera, wilk szary, pies dingo i wydra morska. Profesor Ripple już w przeszłości dowiódł wpływu pum i wilków na faunę i florę wielu parków narodowych w Ameryce Północej. Wykazał, że zmniejszenie liczebności głównego drapieżcy prowadzi do rozrostu mniejszych drapieżników, które dziesiątkują populację innych zwierząt oraz do eksplozji populacji łosi czy jeleni niszczących szatę roślinną. Z literatury fachowej wynika, że tępienie rysi, dingo, lwów czy wydr morskich wywiera podobny skutek na zamieszkiwane przez nie ekosystemy. Liczebność populacji rysi jest ściśle związana z liczebnością saren, lisów i zajęcy. Z kolei w Australii, dzięki zbudowaniu długiego na ok. 5500 kilometrów płotu naukowcy mogli porównywać obszary, na których występuje dingo z takimi, gdzie zwierzęcia tego nie ma. Natomiast w Afryce wraz ze spadkiem liczby lwów i lampartów doszło do eksplozji populacji pawiana anubisa, który zagraża uprawom i zwierzętom hodowlanym. U wybrzeży Alaski, gdzie rozrośnięta populacja orek zabija wydry morskie zauważono wzrost liczebności jeżowców i utratę lasów tworzonych przez listownicowce. Im więcej wiemy o ekosystemie tym bardziej przekonujemy się, że dotychczasowe postrzeganie dużych drapieżników jako gatunków niszczących rybołówstwo i dziesiątkujących dużych roślinożerców jest wyjątkowo błędny. Ironią losu jest fakt, że już zmarły w 1948 roku ekolog Aldo Leopold dowodził, że mamy błędne mniemanie o roli drapieżników w przyrodzie. Przez dziesiątki lat ignorowano jednak obserwacje poczynione przez Leopolda. Niestety, w ludzkich społecznościach na całym świecie wciąż pokutują błędne przekonania. Ludzie nie tolerują wielkich drapieżników. Jednak dzięki podobnym badaniom jak te prowadzone przez Ripple'a sytuacja może zacząć się zmieniać. Mówimy, że te gatunki mają niepodważalne prawo do istnienia. Musimy jeszcze przy tym zauważyć, że niosą ze sobą cenione przez ludzi korzyści ekonomiczne i ekologiczne - stwierdza profesor Ripple. Wielkie drapieżniki mają swój udział w pochłanianiu węgla z atmosfery przez rośliny, kontroli rozprzestrzeniania się chorób, zwiększeniu bioróżnorodności czy ochronie ekosystemów nadbrzeżnych. Natura jest mocno ze sobą powiązana. Nasze prace w Yellowstone i innych miejscach dowodzą, że jeden gatunek wpływa na inny i jeszcze na kolejny w bardzo różny sposób - dodaje Ripple. « powrót do artykułu
  19. Amerykańscy naukowcy stworzyli klej do serca i naczyń krwionośnych. Spełnia on kilka warunków stawianych takiemu produktowi. Po pierwsze, jest wytrzymały, a zarazem elastyczny. Po drugie, powstaje wyłącznie z substancji naturalnie występujących w organizmie. Po trzecie, można go nakładać jako lepki żel, a następnie utwardzać za pomocą ultrafioletu. Po czwarte, działa otoczony płynącą krwią. Jeff Karp z Brigham and Women's Hospital, znany m.in. z rozpracowania zagadki kolców ursona czy trójwarstwowych plastrów dla noworodków i niemowląt, zainteresował się przykładami zwierząt przyczepiających się do mokrych powierzchni. Zespół, w skład którego weszli także Bob Langer z MIT-u i Pedro del Nido z Bostońskiego Szpitala Dziecięcego, szybko zorientował się, że wcześniej udało mu się uzyskać spełniający podobną funkcję poliakrylat glicerolu kwasu sebacynowego (ang. poly(glycercol sebacic acid acrylate), PGSA). Pierwotnie PGSA miał być rusztowaniem dla wzrostu tkanek/narządów. Dysponowaliśmy wskazówkami, że PGSA mógłby przywierać do tkanek, ale nigdy tego nie testowaliśmy - opowiada Karp. Amerykanie dostosowali formułę PGSA, tak by uzyskać łatwą do rozprowadzenia lepką ciecz, która jednocześnie zachowuje swój kształt. Dodali też substancję, która pod wpływem UV tworzy mostki między cząsteczkami polimeru, co w praktyce oznacza utwardzenie. Inne kleje, np. cyjanoakrylany, zastygają natychmiast w obecności wilgoci czy wody. Nasz nie. Możemy go umieścić w bardzo mokrym otoczeniu wypełnionym całkowicie krwią, a stanie się lepiszczem dopiero po potraktowaniu światłem. Jak tłumaczą akademicy, daje to substancji czas na wsiąknięcie między włókna tkanki (PGSA wypycha spomiędzy nich cząsteczki wody). Podczas porównań zmodyfikowany PGSA zdeklasował cyjanoakrylany pod kilkoma względami: lepiej przylegał, mniej pęczniał i wywoływał słabszy stan zapalny. Jedynym minusem jest zastosowanie uszkadzającego DNA ultrafioletu. Na szczęście 5-s czas ekspozycji zmniejsza prawdopodobieństwo wystąpienia poważnych długotrwałych szkód. Zanim klej mógł się stać częścią praktyki klinicznej, naukowcy musieli przeprowadzić testy na prawdziwym sercu i ustalić, czy sprawdzi się on w połączeniu ze stosowanymi przez kardiochirurgów wstawkami z Gore-Teksu. Eksperymenty na 4 świniach pokazały, że da się w ten sposób przymocować łatki do bijącego serca i naprawić uszkodzoną tętnicę szyjną. Zwierzęta przeżyły, po zabiegu nie stwierdzono u nich zakrzepów czy krwotoków. Licencję na technologię zdobyła paryska firma Gecko Biomedical. Obecnie trwają prace nad przeskalowaniem produkcji kleju. Gdy ten etap się zakończy, powinny się rozpocząć testy kliniczne. Karp ma nadzieję, że w ciągu 3 lat lekarze będą mogli wykorzystywać gotowy produkt. Badacz przekonuje, że poza kardiochirurgami przyda się on także gastrologom. « powrót do artykułu
  20. Po śmierci Aleksandra Wielkiego utworzone przezeń imperium rozpadło się na kilka państw, które przez wieki toczyły między sobą wojny. Podczas jednej z nich rozegrała się bitwa pod Rafią, słynna z jedynego znanego starcia pomiędzy słoniami bojowymi z Azji i Afryki. Teraz naukowcy z University of Illinois at Urbana-Champaign, po przeprowadzeniu analizy DNA, wyjaśnili plotki i nieporozumienia krążące wokół tej bitwy. Bitwa pod Rafią była decydującym starciem IV wojny syryjskiej (221-217 p.n.e). Bitwa rozegrała się w 217 roku przed Chrystusem pomiędzy wojskami króla Egiptu Ptolemeusza IV Filopatra a oddziałami Antiocha III Wielkiego, władcy królestwa Seleucydów. Jak dowiadujemy się z "Dziejów" Polibiusza, Ptolemajos więc wyruszył z Aleksandrii z około siedemdziesięciu tysiącami pieszych, z pięciu tysiącami jeźdźców, z siedemdziesięciu trzema słoniami. [...] Cała siła bojowa Antiocha składa się z sześćdziesięciu dwóch tysięcy pieszych, sześciu tysięcy jeźdźców, stu dwóch słoni. [...] Gdy Ptolemajos ze swą siostrą doszedł wzdłuż linii do lewego skrzydła całego swego szyku bojowego, Antioch zaś z królewskim oddziałem jazdy do prawego - dali znak do boju i rozpoczęli go od strony, gdzie znajdowały się słonie. Otóż niektóre ze zwierząt Ptolemajosa zderzyły się ze swymi przeciwnikami. Wtedy ci, którzy przeciwko nim walczyli z wież, świetnie się bili, z bliska składając się sarysami i zadając sobie nawzajem ciosy; a jeszcze piękniej zachowywały się zwierzęta, które z całych sił walcząc rzucały się jedne na drugie. Sposób walki słoni jest następujący: Splatają i wsadzają jeden w drugiego swe kły i pchają z całych sił spierając się o miejsce, aż silniejszy zwycięży i trąbę drugiego odsunie na bok. A skoro raz do zachwianego przeciwnika dobierze się z boku, zadaje mu rany kłami jak byki rogami. Ale większość zwierząt Ptolemajosa stchórzyła przed walką, jak to zazwyczaj robią libijskie słonie. nie mogą bowiem znieść woni i głosu indyjskich, lecz przerażone nadto ich wielkością i siłą - jak mi się zdaje - zaraz z daleka uciekają przed nimi. To także wtedy się zdarzyło. Od wielu lat trwają spory historyków o relację Polibiusza. Neal Benjamin, student weterynarii, który specjalizuje się w taksonomii słoni i bada literaturę starożytną na ich temat, mówi: Do XIX wieku opis Polibiusza był przez historyków i naukowców uważany za prawdziwy i dlatego azjatyckie słonie nazwano Elephas maximus. Jednak gdy Europejczycy zaczęli podbijać Afrykę natknęli się na większą liczbę słoni i stało się jasne, że słonie afrykańskie są generalnie większe od słoni azjatyckich. Rozpoczęły się spory co do tego, dlaczego słonie afrykańskie u Polibiusza są mniejsze. Jeden z uczonych, Paules Deraniyagala zasugerował, że mogły pochodzć z podgatunku małych słoni, które wyginęły. W roku 1948 William Gowers zaproponował inne rozwiązanie. Uznał, że Ptolemeusz wykorzystał mniejsze słonie leśne. Pomysł ten zyskał sporo zwolenników. Do rozstrzygnięcia pozostawało więc pytanie, czy w armii Ptolemeusza walczyły afrykańskie słonie z sawann (Loxodonta africana) czy z lasów (Loxodonta cyclotis). Z zapisków historycznych wiemy, że Ptolemeusz wykorzystywał słonie z Erytrei. Żyje tam najbardziej na północ wysunięta populacja słoni w całej Wschodniej Afryce. Za pomocą trzech różnych markerów genetycznych stwierdziliśmy, że słonie z Erytrei to Loxodonta africana, słonie z sawann. Ich DNA jest bardzo podobne do sąsiedniej populacji wschodniowafrykańskich słoni z sawann. Różnią się tym, że słonie z Erytrei wykazują bardzo małe zróżnicowanie genetyczne, czego można się spodziewać po niewielkiej izolowanej populacji - mówi Adam Brandt, jeden z autorów badań. Naukowcy dowiedli również, że - wbrew sugestiom niektórych specjalistów - populacja z Erytrei nie ma zwiąku ze słoniami leśnymi ani azjatyckimi. Tak jednoznaczne badania były możliwe dzięki sprawdzeniu mitochondrialnego DNA (mtDNA). Jest ono przekazywane tylko przez samice. U słoni samice pozostają ze swoją grupą, natomiast samce przemieszczają się i łączą z samicami z różnych grup. mtDNA daje zatem odpowiedź na pytanie, czy doszło do wymieszania się podgatunków. W pewnym sensie mtDNA to idealny marker, ponieważ mówi nie tylko o tym, co jest teraz, ale pokazuje, jak wyglądała przeszłość, gdyż nie zostaje do końca wyeliminowane, nawet gdy gatunek się zmienia. Najbardziej przekonującym dowodem jest brak mtDNA słoni leśnych w kodzie genetycznym słoni z Erytrei - wyjaśnia profesor Alfred Roca, który nadzorował prace badawcze. Potwierdziliśmy, że populacja z Erytrei jest izolowana i może dochodzić w niej do chowu wsobnego. Konieczne jest tutaj odrestaurowanie habitatu i ochrona, by zmniejszyć prawdopdobieństwo wystąpienia konfliku z ludźmi. Problemem tych słoni jest fakt, że nie mają dokąd odejść - mówią uczeni. Idelną sytuacją byłoby, gdyby udało się utworzyć korytarz łączący populacje z Erytrei z ich najbliższymi krewnymi ze wschodnioafrykańskich sawann. Jest jednak mało prawdopodobne, by się to udało. Na szczęście rząd Erytrei przywiązuje sporą wagę do ochrony przyrody. « powrót do artykułu
  21. Amerykańskie kruki nauczyły się wykorzystywać ludzką infrastrukturę do własnych celów. Okazuje się, że budują swoje gniazda na liniach elektroenergetycznych, bo stamtąd łatwiej im np. namierzyć ofiarę. Warto dodać, że w ciągu ostatnich 40 lat liczba kruków w zachodnich stanach wzrosła o ponad 300%. Badania prowadzono na terenie bylicowych ekosystemów południowo-wschodniego Idaho, gdzie w ostatnim 20-leciu rozbudowano sieć linii energetycznych i dróg. Liczba kruków na tym terenie wzrosła w latach 1985-2009 aż 11-krotnie. Obecnie na słupach elektroenergetycznych znajduje się 58% gniazd. "[Ptaki] rokrocznie wracają na siedliska na słupach. Mogą w ten sposób wpływać na inne kruki oraz własne młode, które urodziwszy się na słupie, myślą, że powinno się zagnieżdżać właśnie w takich miejscach" - podkreśla Kristy Howe z Uniwersytetu Stanowego Idaho. Zlokalizowane na wysokości gniazda zapewniają właścicielom szerszy zakres widzenia, większą prędkość ataku oraz łatwiejszy start. Poza tym stamtąd szanse na wypatrzenie gniazd zagrożonego głuszca ostrosternego (Centrocercus urophasianus) są wyższe. Dotąd sądzono, że tym ostatnim zagrażają kojoty lub borsuki, lecz raport z pisma The Condor: Ornithological Applications pokazuje, że również kruki odgrywają tu ważną rolę. Kruki nie podejmą dorosłego głuszca, ale jeśli namierzą gniazdo [...] i wyrzucą z niego kwokę, systematycznie podbierają jaja. Kruki polują także na inne zagrożone zwierzęta, np. dzierzbę siwą z San Clemente (Lanius ludovicianus mearnsi). Naukowcy przejmują się stałą ekspansją kruków, które korzystają na odnowie i rozwijaniu infrastruktury elektroenergetycznej w zachodnich stanach. Do obszarów szczególnej troski należą przyległe habitaty w rodzaju stepu bylicowego. Prawdopodobnie zobaczymy kruczą infiltrację w rejonach, gdzie linie wcześniej nie przebiegały. To prawdziwe ryzyko dla głuszca ostrosternego. « powrót do artykułu
  22. Meksykańscy naukowcy znaleźli w lagunie Ojo de Liebre u wybrzeży Kalifornii Dolnej Południowej bliźnięta syjamskie wala szarego (Eschrichtius robustus). Wydaje się, że zroślaki uległy poronieniu, bo choć mierzyły niemal tyle, co zdrowe noworodki (3,5 m), były niedorozwinięte i zdeformowane. Jak poinformowała Narodowa Komisja Naturalnych Obszarów Chronionych (Comisión Nacional de Áreas Naturales Protegidas, CONANP), zwierzęta były połączone brzuchami i miały 2 głowy oraz 2 ogony. Benito Rafael Bermúdez Almada, biolog, a zarazem regionalny dyrektor CONANP, podkreśla, że nawet gdyby jakimś cudem wale urodziły się żywe, nie mogłyby oddychać ani żerować. Nie wiadomo, co stało się z matką, ale można domniemywać, że poród był trudny. To pierwszy przypadek [bliźniąt syjamskich], z jakim mieliśmy do czynienia od 1985 r., odkąd prowadzimy spis wali szarych. Interesująco będzie sprawdzić, jakie informacje można uzyskać, wzbogacając wiedzę nt. tego gatunku. « powrót do artykułu
  23. Zima, która zaatakowała USA wydaje się tak gwałtowna, że aż nierealna. Szczególnie gdy sami wyjrzymy przez okno. Jednak, jak zauważają amerykańscy meteorolodzy jest zimno, ale nie jest to nic niezwykłego. Nie dzieje się nic, co nazwałbym niezwykłym czy wyjątkowym - mówi Mark Wysocki, klimatolog stanu Nowy Jork. Jeśli spojrzymy na dane historyczne, to zauważymy, że takie zimy miały już miejsce na środkowym zachodzie i północnym wschodzie - dodaje. Klimatolog William Schmitz z Southeast Regional Climate Center zauważa, że trudno też mówić o wyjątkowo niskich temperaturach, chociaż zdarzył się jeden rekordowo zimny dzień. Otóż 6 stycznia w Chicago zanotowano najniższą w historii temperaturę dla tego dnia roku. Termometry pokazały -26,6 stopnia Celsjusza. Jednak nie jest to chicagowski rekord. Całkiem niedawno, 16 stycznia 2009 roku w Chicago było -27,7 stopnia Celsjusza, a 20 stycznia 1985 roku temperatura spadła do -32,7 stopnia Celsjusza. Dla Nowego Jorku najniższa temperatura tej zimy wyniosła -30 stopni Celsjusza, podczas gdy rekord dla tego miasta to -35,5 stopnia Celsjusza. O bardzo niskich temperaturach donoszą meteorolodzy z Nashville w stanie Tennessee. Arktyczne wiry takie jak ten nie są tutaj czymś całkowicie nieznanym, ale od dłuższego czasu nie mieliśmy tutaj takiego chłodu. Ubiegłej nocy temperatura spadła do -16,6 stopnia Celsjusza, podczas gdy za dnia było -6,6 stopnia - informuje Scott Unger. Ostatni raz temperaturę niższą niż -12 stopni Celsjusza zanotowano w Nashville w 2009 roku. Zimno jest też w Altancie i innych miastach na południowym wschodzie, gdzie temperatury spadły do -4,4 stopnia Celsjusza. Ryan Willis, meteorolog z National Weather Service mówi, że w latach 80. ubiegłego wieku tak chłodne okresy zdarzały się znacznie częściej, ludzie byli więc do nich przyzwyczajeni. Dlatego teraz wydaje się, że jest wyjątkowo zimno. Wysocki dodaje, że na tle ostatnich łagodnych zim tegoroczna typowa zima wydaje się ostrą. Wyjaśnia też, że jedną z przyczyn obecnych dużych wahań temperatury jest brak La Niña bądź El Niño, których obecność nadałaby zimie jednoznacznego ciepłego lub chłodnego charakteru. Wysocki zauważa również, że wir polarny, który przyniósł zimne powietrze znad Arktyki, występuje każdej zimy, ale jest ruchomy. Czasem znajduje się bliżej Kanady i USA, czasem zbliża do Azji i Europy. Pojawienie się śniegu i niskie temperatury stały się źródłem wielu nieporozumień. Z jednej strony wiele osób zaczęło twierdzić, że to dowód, iż globalne ocieplenie to mit, z drugiej - media usiłują łączyć chłód ze strumieniem powietrza, który pojawił się wskutek zmniejszania się różnicy temperatur pomiędzy Arktyką a terenami bardziej na południe. Meteorolodzy zauważają jednak, że związek pomiędzy ogrzewaniem się Artyki a nieprzewidywalnymi zmianami pogody na średnich szerokościach nie został udowodniony. Jeśli w ogóle jakiś związek istnieje to prawdopodobnie jest on niewielki. Jeśli w ogóle jest jakiś związek, to powinien dawać o sobie znać raczej jesienią [gdy w Arktyce powierzchnia lodu jest niewielka i region jest ciepły - red] niż w styczniu [gdy mamy do czynienia z dużą powierzchnią lodu i chłodem - red.]. Z tego punktu widzenia nie jest to więc przekonująca przyczyna tego, co obserwujemy - mówi Martin Hoerling z należącego do NOAA Earth System Research Laboratory. Uczony mówi też, że nie znaleziono przekonujących dowodów na to, by globalne ocieplenie powodowało bardziej nieprzewidywalne zmiany pogodowe. Jedyna zmiana, którą potwierdzono, to wzrost liczby dni z wyjątkowo wysokimi temperaturami. Jeśli weźmiemy pod uwagę całe terytorium USA, zauważymy zwiększającą się liczbę rekordowo ciepłych dni w porównaniu z rekordowo zimnymi dniami - mówi Hoerling. Takie spostrzeżenie zgadza się z tym, co IPCC prognozowało w swoim raporcie z 2011 roku. Jak stwierdził na swoim blogu meteorolog Cliff Mass, obserwowane obecnie zjawiska pogodowe nie mówią niczego na temat globalnego ocieplenia..
  24. Najnowszy numer Nature Communications informuje o zdobyciu pierwszego jednoznacznego teoretycznego dowodu na występowanie zjawisk kwantowych podczas fotosyntezy. Pismo donosi, że światłoczułe makromolekuły w komórkach roślinnych przenoszą energię za pomocą drgań, które nie są opisywane przez klasyczną fizykę. Większość wspomnianych molekuł składa się z chromoforów przyczepionych do protein. To one są odpowiedzialne za przeprowadzenie pierwszego etapu fotosyntezy - zebranie światła słonecznego i efektywne przekazanie jego energii. Już wcześniejsze badania sugerowały, że w tym momencie mogą pojawiać się pewne mechanizmy kwantowe, jednak nie potrafiono tego udowodnić, gdyż obserwowane zjawiska można było wyjaśnić na punkcie fizyki klasycznej. Zwykle do zaobserwowania zjawisk kwantowych konieczne jest schłodzenie badanego obiektu do bardzo niskich temperatur. Takie działania nie wchodzą w grę w przypadku systemów biologicznych, które prawdopodobnie korzystają ze zjawisk kwantowych w wysokich temperaturach. Wspomnianego na wstępie odkrycia dokonali uczeni z University College London, którzy zaobserwowali w systemach biologicznych zjawiska, które można wyjaśnić tylko na gruncie fizyki kwantowej. W zbierających światło makromolekułach transferowi energii towarzyszą specyficzne wibracje chromoforów. Odkryliśmy, że właściwości niektórych z tych wibracji nie można opisać za pomocą fizyki klasycznej. Co więcej te nieklasyczne zjawiska zwiększają wydajność transferu energii - mówi Alexanda Olaya-Castro, która nadzorowała badania. Brytyjscy uczeni odkryli ni mniej ni więcej, że zachodzi ujemne prawdopodobieństwo napotkania chromoforów o pewnych względnych pozycjach i momentach. W fizyce klasycznej prawdopodobieństwo jest zawsze dodatnie. Ujemne wartości prawdopodobieństwa to znak, że mamy do czynienia ze zjawiskiem kwantowym czyli w tym przypadku koherentnej wymianie pojedynczego kwantu energii - mówi Edward O'Reilly, główny autor badań. Wiadomo, że wibracje wpływają na inne procesy zachodzące na poziomie molekuł - na transfer elektronów, zmiany strukturalne chromoforów pod wpływem absorpcji fotonów czy też na rozpoznawanie jednych molekuł przez inną (np. w procesie wąchania). To z kolei wskazuje, że bliższe zbadanie dynamiki wibracji molekuł w systemach biologicznych może doprowadzić do odkrycia wielu zjawisk wychodzących poza klasyczną fizykę.
  25. Podczas 223. spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego poinformowano o zmierzeniu odległości pomiędzy galaktykami z dokładnością do 1%. Osiągnięcie jest dziełem zespołu pracującego w ramach Baryon Oscillation Spectroscopic Survey (BOSS), który wykorzystał Sloan Foundation Telescope. Niewiele jest w naszym codziennym życiu rzeczy, o których możemy coś powiedzieć z 1% dokładnością. Teraz znam rozmiary wszechświata lepiej, niż rozmiary swojego domu - mówi główny badacz BOSS, profesor David Schlegel z Lawrence Berkeley National Laboratory. Przed 20 laty pomiary wielkości wszechświata różniły się o 50%, pięć lat temu sprecyzowaliśmy je do 5%, a rok temu do 2%. Jednoprocentowa dokładność będzie standardem przez długi czas - dodaje uczony. Podczas pomiarów zespół BOSS wykorzystał barionowe oscylacje akustyczne, czyli "zamrożone" fale dźwękowe, które za pomocą ciśnienia kształtoway wczesny wszechświat. Natura dała nam cudową linijkę. Ma ona długość 500 milionów lat świetlnych, możemy więc użyć jej do przeprowadzenia przecyzyjnych pomiarów nawet z wielkiej odległości - mówi astronom Ashley Ross z University of Portsmouth. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...