Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy ze Szkoły Inżynierii Tufts University i Beth Israel Deaconess Medical Center (BIDMC) uzyskali śruby i płytki chirurgiczne ze 100-proc. jedwabiu. Amerykanie twierdzą, że naturalny materiał usprawni przebudowę kości po urazie i zostanie z czasem wchłonięty przez organizm, co wyeliminuje konieczność przeprowadzania kolejnej operacji. Obecnie najczęściej stosuje się urządzenia mocujące ze stopów metali. Jak tłumaczą autorzy artykułu z pisma Nature Communications, takie rozwiązanie ma jednak parę minusów. Po pierwsze, ponieważ metal jest sztywny, może wywoływać naprężenia w kości. Po drugie, istnieje podwyższone ryzyko zakażenia i gorszego gojenia ran. Poza tym w niektórych przypadkach śruby trzeba usuwać, co oznacza kolejny zabieg. Wchłanialne rozwiązania ze sztucznych polimerów (poliestrów) pozwalają co prawda uniknąć części tych problemów, ale produkty ich hydrolizy mogą stwarzać ryzyko reakcji zapalnych. Poza tym takie śruby/płytki są trudne do wszczepiania. W odróżnieniu od metalu, skład białek jedwabiu może być podobny do składu kości. Materiały jedwabne są niesamowicie mocne. Zachowują stabilność strukturalną w bardzo wysokich temperaturach i wytrzymują inne skrajne warunki. Dodatkowo mogą być z łatwością sterylizowane - opowiada dr Samuel Lin z BIDMC. Kolejną z wielkich zalet jedwabiu jest zdolność do stabilizowania i dostarczania bioaktywnych składników. Płytki i śruby z jedwabiu mogą zatem dostarczać antybiotyki, by zapobiec infekcji, leki, by nasilić odtwarzanie kości i inne terapeutyki, by wspomóc zdrowienie - dodaje dr David Kaplan z Tufts. W przeszłości zespół Kaplana opracowywał jedwabne gąbki, włókna i pianki do wykorzystania na sali operacyjnej i w warunkach klinicznych, jednak do tej pory jedwabiu nie zastosowano do uzyskania twardych urządzeń medycznych do stabilizacji złamań. Akademicy wykorzystali białka jedwabiu z oprzędu jedwabnika morwowego (Bombyx mori). Testując nowe rozwiązanie, wszczepili 6 szczurom laboratoryjnym 28 jedwabnych śrub. Oceny przeprowadzano 4 i 8 tygodni od implantacji. Żadna ze śrub nie zawiodła podczas wszczepiania - opowiada Kaplan, dodając, że jedwab wolno pęcznieje, dlatego zachowuje mechaniczną integralność w kontakcie z płynami otaczającymi tkankę. Ponieważ śruby z jedwabiu są niewidoczne na rtg., chirurgowi może być łatwiej stwierdzić, jak złamanie leczy się w okresie pooperacyjnym [...] - wyjaśnia Lin. Naukowcy zamierzają kontynuować badania na większych modelach zwierzęcych, a na końcu przeprowadzić testy kliniczne na ludziach. Choć pierwotnym celem było zastosowanie jedwabnych rozwiązań w terapii urazów twarzy, można myśleć o ich wdrożeniu przy innych typach złamań. « powrót do artykułu
  2. Tesla Motors ma zamiar wybudować w USA gigantyczną fabrykę akumulatorów. Zakład, którego budowa pochłonie 5 miliardów dolarów, ma do roku 2020 dostarczać akumulatory dla 500 000 samochodów elektrycznych rocznie. Jeśli fabryka powstanie to w 2020 roku będzie produkowała więcej akumulatorów litowo-jonowych niż wyniosła cała światowa produkcja w roku 2013. Jak donosi The Wall Street Journal, otwarcie fabryki zaplanowano na rok 2017, co zbiega się z planowaną przez Teslę premierą tańszego samochodu elektrycznego przeznaczonego na rynek masowy. Tesla Motors zapewnia, że już w pierwszym roku pracy nowej fabryki cena akumulatora spadnie o ponad 30% za kilowatogodzinę. Firma planuje, że za cenę 35 000 USD zaoferuje samochód elektryczny zdolny do przebycia około 320 kilometrów na pojedynczym ładowaniu baterii. Nowa fabryka ma powstać na południu USA. O jej lokalizację u siebie starają się stany Arizona, Nevada, Nowym Meksyk i Teksas. Zatrudnienie znajdzie w niej 6500 osób. « powrót do artykułu
  3. Pandom z Narodowego Rezerwatu Natury Wolong zaczęły zagrażać... konie. Szukając bezpiecznych inwestycji, rolnicy z prowincji Syczuan masowo kupowali właśnie konie i pozwalali im się paść w lesie, a te wyjadały stanowiące pokarm misiów bambusy. Vanessa Hull, doktorantka z Uniwersytetu Stanowego Michigan, przez 7 lat mieszkała w Wolong i dość szybko zauważyła, że amatorami bambusa są nie tylko pandy. Gdy natknęliśmy się na uszkodzone przez konie fragmenty gajów, nie trzeba było mieć specjalnego doświadczenia z pandami, by wiedzieć, że coś jest nie tak. [Przetrzebione łaty] znajdowały się w środku niczego i wyglądały, jakby ktoś przejechał tu kosiarką do trawy. Zaalarmowana postępującą degradacją Amerykanka stwierdziła, że rolnicy, którzy nie trzymali tradycyjnie koni, zaczęli rozmawiać ze znajomymi spoza rezerwatu, którzy zarabiali na ich hodowli. Ponieważ z powodu współzawodnictwa o pokarm nie wolno było ich wypasać razem z bydłem, puszczano je wolno do lasu. Kiedy farmerzy potrzebowali pieniędzy, tropili konie, a potem je sprzedawali. To pomysł na życie, który stawał się coraz popularniejszy. O ile w 1998 r. w Wolong mieszkało zaledwie 25 koni, o tyle do 2008 r. ich liczba wzrosła do 350 (powstało 20-30 stad). By zrozumieć skalę problemu, zespół Hull założył nadajnik GPS jednemu koniowi w każdym z 4 badanych stad. Przez rok porównywano ich aktywność z działaniami 3 dorosłych pand z obrożami. Zestawiono to z danymi nt. habitatu. Okazało się, że konie interesowały się bambusami, w dodatku przyciągały je te same nasłonecznione, łagodne stoki, co pandy. Pandy i konie jedzą podobną ilość bambusa, ale można sobie z łatwością wyobrazić, że stado ponad 20 koni sieje prawdziwe spustoszenie. Amerykanie przedstawili swoje wyniki menedżerom Wolong, którzy wydali zakaz wypasu koni w rezerwacie. « powrót do artykułu
  4. Czy śmigłowiec jest w stanie wylądować na podłożu uformowanym z wytłaczanek wypełnionych jajkami, nie zbijając przy tym ani jednej skorupki? Czy budyń może uchronić zegarek przed zniszczeniem podczas uderzenia młotkiem? A co powiecie na twierdzenie, że jedno zassanie odkurzacza może unieść samochód na wysokość dziewięciu metrów? Uznacie nas za szaleńców? A może to wszystko jest jednak możliwe? Tim Shaw na pewno nie raz Was zadziwi. Czasem będą to proste naukowe doświadczenia, czasem eksperymenty zakrojone na szeroką skalę. Pamiętajcie tylko, żeby nie próbować ich później w domu! W nowym cyklu National Geographic Channel pt. „Uliczne eksperymenty” Tim Shaw będzie stawiał przed widzami wyzwania, prosząc ich, by spróbowali odgadnąć wyniki niekiedy naprawdę spektakularnych eksperymentów. Następnie rozwieje wszelkie wątpliwości, podając naukowe wyjaśnienie ich zaskakujących rezultatów. „Uliczne eksperymenty” to kolejna z serii emitowanych w paśmie programowym „Podkręć swoje zwoje”, na National Geographic Channel. To całoroczny cykl programów, w którym zwracamy uwagę na niezwykłe dokonania nauki i ludzkiego umysłu, prezentując je za pomocą niesamowitych eksperymentów. Na "Uliczne eksperymenty" zapraszamy od dzisiaj, 4 marca, w National Geographic Channel od godziny 22.00. « powrót do artykułu
  5. Po serii zawaleń w Pompejach, do których doszło w czasie ostatniego weekendu, minister kultury Włoch Dario Franceschini zwołał na wtorek (4 marca) spotkanie kryzysowe, by ocenić szkody, zweryfikować standardowe procedury utrzymania zabytku oraz postępy finansowanego przez UE Projektu Wielkie Pompeje (Great Pompeii Project). Sobotnia ulewa zniszczyła łuk wspierający świątynię Wenus. W niedzielę zapadły się mająca ok. 1,67 m wysokości i 3,5 m długości ściana grobowca z nekropolii Porta Nocera oraz mierząca 2,4 na 3,9 m ściana przy ulicy Nolańskiej (Via di Nola). Na każde zawalenie, o którym mówi się w mediach, przypada 9 przemilczanych - podkreśla Antonio Irlando, prezes Observatory for Protection of Cultural Heritage in Areas of Crisis (OPCHAC). W 2011 r. po zawaleniu się parę miesięcy wcześniej Domu Gladiatorów Unia przeznaczyła na ratowanie starożytnej metropolii 105 mln euro. Mimo że w zeszłym roku rozpoczęto prace konserwacyjne, z przeznaczonej kwoty wydano zaledwie ok. 10 mln euro. Realizację projektu spowolniła biurokracja, a konkretnie skargi na przebieg przetargów. Warunki są jednak nieubłagane: fundusze muszą być wykorzystane do 2015 r., inaczej z pomocy finansowej nici. W tej chwili priorytetem jest melioracja miasta. « powrót do artykułu
  6. Po pojedynczym badaniu stetoskopy lekarzy są bardziej zanieczyszczone od dłoni. Między 1 stycznia a 31 maja 2009 r. 83 pacjentów było standardowo badanych przez jednego z trzech lekarzy. Medycy korzystali z jednorazowych rękawiczek i sterylnego stetoskopu. Po zakończeniu badania zespół dr. Didiera Pitteta ze Szpitali Uniwersytetu Genewskiego oceniał całkowitą liczebność bakterii tlenowych (ang. aerobic colony counts, ACCs), a dla metycylinoopornych gronkowców złocistych (MRSA) liczbę jednostek tworzących kolonie (ang. colony-forming unit, CFU) w 2 częściach stetoskopu (przewodzie i membranie) oraz 4 okolicach dominującej dłoni: tylnej, opuszkach palców, kłębiku i kłębie. W sumie pobrano próbki z 489 powierzchni. Okazało się, że membrana stetoskopu była bardziej zanieczyszczona od wszystkich okolic dłoni poza czubkami palców, a przewód przyrządu bardziej od tyłu ręki (mediana ACCs dla membrany wynosiła 89, dla opuszek 467, dla kłębu 37, dla kłębika 34, dla tyłu dłoni 8, a dla przewodu 18). Po badaniu pacjentów z metycylinoopornym gronkowcem złocistym poziom skażenia membrany MRSA był wyższy niż kłębu. Biorąc pod uwagę, że stetoskopy są używane wielokrotnie w ciągu dnia, wchodzą w bezpośredni kontakt ze skórą chorego i mogą dawać schronienie kilku tysiącom bakterii (w tym MRSA) z poprzednich badań, uznajemy je za potencjalnie istotne wektory transmisji. Z perspektywy kontroli zakażeń i bezpieczeństwa pacjenta stetoskop powinien być postrzegany jako przedłużenie dłoni lekarza i być odkażany po kontakcie z każdym chorym. « powrót do artykułu
  7. Naukowcy są niemal pewni, że cywilizacja doliny Indusu, której szczyt rozwoju przypadł na lata 2600-1900 przed Chrystusem, upadła wskutek zmian klimatycznych. Nowo zdobyte dowody wskazują, że przyczyną końca tej cywilizacji było zaniknięcie monsunów. Przestały się one pojawiać na 200 lat. Badania izotopów z osadów jeziora wykazały, że monsun, który nadal odgrywa kluczową rolę w Południowej Azji, nagle zaniknął. Paleoklimatolog Yama Dixit i jej koledzy z University of Cambridge zbadali osady z Kotla Dahar położonego na północno-wschodnim krańcu doliny Indusu. Dzięki radiowęglowemu datowaniu materii organicznej określono wiek poszczególnych osadów. Uczeni zebrali muszle i zbadali występujący w nich stosunek tlenu-18 do tlenu-16. Kotla Dahar położone jest w zamkniętym basenie. O obecności wody decydują tam jedynie opady oraz parowanie. Podczas susz tlen-16, który jest lżejszy od tlenu-18, odparowuje szybciej, zatem woda w jeziorze, a co za tym idzie muszle żyjących w nim stworzeń, są wzbogacone w tlen-18. Badania stosunku obu izotopów tlenu wykazały, że mniej więcej w okresie od 4200 do 4000 lat temu doszło do gwałtownego wzrostu poziomu izotopu tlenu-18. To wskazuje na znaczny spadek ilości opadów. Dane wskazują też na trwający dwa stulecia zanik monsunów. Do rozstrzygnięcia pozostaje zasadnicze pytanie. Co spowodowało tak znaczne zmiany klimatyczne? W tym czasie na Północnym Atlantyku nie doszło do większych zmian. Tymczasem zmiany klimatyczne, które doprowadziły do upadku cywilizacji Indusu odczuły też inne wielkie cywilizacje starożytności, jak egipska czy minojska. Niedawno zespół naukowców z Niemieckiego Centrum Nauk o Ziemi z Poczdamu przeprowadził badania w centralnych Indiach. Dowiedziono, że susza rozpoczęła się tam już 4600 lat temu. Niewykluczone, że przez kolejnych 400 lat coraz bardziej się intensyfikowała, by osiągnąć apogeum przed około 4200 laty. « powrót do artykułu
  8. Poniżej 8200 m nie widuje się ryb, a teraz naukowcy zyskali fizjologiczne wyjaśnienie tego zjawiska. Powodem jest N-tlenek trimetyloaminy (ang. trimethylamine N-oxide, TMAO), który nie tylko odpowiada za rybi zapach, ale i stabilizuje białka komórek. Bez TMAO proteiny uległyby zniekształceniu przez ciśnienie i przestałyby działać. Zespół prof. Paula Yanceya z College'u Whitmana wylicza, że im głębiej schodzi jakiś gatunek ryby, tym więcej ma TMAO; u ryb doskonałokostnych z 0-4.850 m stężenie TMAO zmienia się w zakresie od 40 do 261 mmol/kg. Akumulacja TMAO wraz z głębokością wiąże się z rosnącą osmolalnością wewnętrzną - od 350 mOsmol/kg u płytko żyjących gatunków do 1100 mOsmol/kg u gatunków z większej głębokości. W ramach studium naukowcy zajęli się 5 Notoliparis kermadecensis, schwytanymi na głębokości ok. 7 tys. m w rowie Kermadec w południowo-zachodniej części Oceanu Spokojnego. [N. kermadecensis] to jak do tej pory najgłębiej żyjące ryby, jakie schwytaliśmy i zbadaliśmy. Miały one najwyższy poziom TMAO. Autorzy artykułu z PNAS wyjaśniają, że stwierdzone u nich stężenie N-tlenku trimetyloaminy (386 ± 18 mmol/kg) można dość dokładnie ekstrapolować z wartości typowych dla płycej żyjących gatunków. Podążając tym tropem dalej, dociera się do granicy, przy której poziom TMAO na głębokości 8000-8500 m zaczyna hamować działanie komórki. Wiemy, że jeśli stężenie TMAO jest zbyt wysokie, białka stają się tak stabilne, że nie mogą działać. Miozyna np. musi się kurczyć, by mięśnie się poruszały, a zbyt duże ilości N-tlenku trimetyloaminy do tego nie dopuszczają. Inne wyjaśnienie jest takie, że przy wysokich stężeniach TMAO tkanki osmotycznie "zasysałyby" wodę do organizmu, a głębokość 8200 m odpowiada stanowi izoosmotycznemu. Obunogi żyją na większych głębokościach - są bardzo odporne na kompresję i dekompresję - ale występuje u nich 5 osmolitów, czyli substancji osmoregulacyjnych. By zejść niżej, ryby musiałyby więc wyewoluować dodatkowy mechanizm poza TMAO. Nie zrobiły tego, bo być może historia geologiczna wyprzedza biologię (rowy się pogłębiają). « powrót do artykułu
  9. Niemiecka firma G Data SecurityLabs uważa, że za szkodliwym kodem o nazwie Uroburos stoją Rosjanie, a konkretnie któraś z rosyjskich agend rządowych. Uroburos to zaawansowany rootkit, który został stworzony nie później niż w 2011 roku. Uroburos to rootkit składający się z dwóch plików, drivera oraz zaszyfrowanego wirtualnego systemu plików. Jest on w stanie przejąć kontrolę nad zainfekowaną maszyną i ukryć swoją obecność. Może kraść informacje – przede wszystkim pliki – oraz przechwytywać ruch w sieci - czytamy w ekspertyzie G Data SecurityLabs. Uroburos pracuje z 32- i 64-bitowymi systemami Microsoftu. Działa w trybie P2P, co pozwala napastnikom na zainfekowanie maszyn w sieci wewnętrznej nawet wówczas, gdy nie mają one bezpośredniego połączenia z internetem. Rootkit może szpiegować każdą zainfekowaną maszynę i może wysłać napastnikom dowolne dane z komputerów ofiary. Wystarczy, że jedna z maszyn w sieci wewnętrznej ma połączenie z internetem - stwierdzili eksperci. Niemcy na razie nie potrafią określić dokładnego mechanizmu infekcji. Udało im się natomiast stwierdzić, że jeden z plików rootkita został skompilowany w 2011 roku, zatem Uroburos działa od co najmniej 3 lat. Eksperci podejrzewają też, że twórcą Uroburosa jest ta sama organizacja, która w 2008 roku wykorzystała szkodliwy kod o nazwie Agent.BTZ do zaatakowania celów w USA. Uroburos sprawdza, czy dana maszyna jest zainfekowana kodem Agent.BTZ. Jeśli zostanie on wykryty, Uroburos nie aktywuje się, informują Niemcy dodając, że zarówno w kodzie Agenta.BTZ jak i Uroburosa znajdują się rosyjskie wyrazy. « powrót do artykułu
  10. Dropleton, nowo odkryta kwazicząstka, to zbiór elektronów i dziur znajdujących się wewnątrz półprzewodnika. To jednocześnie pierwsza kwazicząstka zachowująca się jak ciecz. Dropleton może istnieć tylko w ciałach stałych. To cząstka wewnątrz materii. Jej właściwości są determinowane przez jej otoczenie - mówi Mackillo Kira z niemieckiego Uniwersytetu w Marburgu. Kwazicząstki mogą pojawiać się w półprzewodnikach, gdyż atomy półprzewodników są zorganizowane w sieć krystaliczną połączoną elektronami walencyjnymi. To pozwala na pojawianie się struktur złożonych z dziur i elektronów, a struktury takie mogą przemieszczać się przez materiał jak spójna jedność. Kira podkreśla, że nikt nie przewidywał istnienia dropletonu, więc jego pojawienie się było całkowitym zaskoczeniem dla niemiecko-amerykańskiego zespołu naukowego. Dropleton powstał, gdy przez półprzewodnik z arsenku galu wysłano impulsy generowane superszybkim laserem. W wyniku oddziaływania impulsów w materiale pojawiły się ekscytony, czyli pary dziur. Gdy gęstość ekscytonów osiągnęła pewną wartość, doszło do rozłączenia par dziur, a dziury i elektrony utworzyły nową cząstkę. W jej wnętrzu elektrony i dziury poruszały się jak płyn zamknięty w niewielkiej kropli (droplet). Stąd nazwa nowej kwazicząstki – dropleton. To całkowicie nowy dział fizyki, a nie małe odkrycie w dobrze nam znanym świecie. Mam nadzieję, że dzięki temu będziemy mogli przeprowadzać zupełnie nowe eksperymenty - mówi Glenn Solomon z Joint Quantum Institute w Maryland, który nie brał udziału w badaniach nad dropletonem. Uczony ma nadzieję, że dalsze eksperymenty pozwolą np. badać tzw. problem wielu ciał. Naukowcy już teraz zauważyli, że nowe kwazicząstki mogą różnić się wielkością, jednak aby były stabilne konieczne jest pojawienie się co najmniej czterech par elektron-dziura. Dropletony żyją przez około 25 pikosekund (biliardowych części sekundy), czyli stosunkowo długo jak na złożone kwazicząstki. Są wystarczająco stabilne, by prowadzić na nich eksperymenty. Ich szerokość wynosi około 200 nanometrów, są zatem ponaddziesięciokrotnie większe od pary ekscytonów. Naukowców bardzo cieszy fakt, że podczas eksperymentów dropletony powstały dzięki światłu o długości fali 800 nanometrów, czyli niewiele większej od samej kwazicząstki. Klasyczna optyka pozwala na zobaczenie obiektów, które są większe niż długość fali światła, a w tym przypadku zbliżamy się do tego limitu. Byłoby bardzo miło nie tylko uzyskać spektroskopowe dane na temat obecności dropletonu, ale naprawdę go zobaczyć - mówi Kira.
  11. W wiecznej zmarzlinie Syberii naukowcy odkryli na głębokości 30 m trzeci typ olbrzymich wirusów DNA. Pithovirus sibericum został wyizolowany z próbki, której wiek oceniono na ponad 30 tys. lat. Po roztopieniu powrócił do życia. Gdy w 1992 r. odkryto olbrzymiego Mimivirusa, naukowcy zaczęli się zastanawiać na górnymi granicami rozmiarów fizycznych i wielkości genomu wirusów. Próbkując zbiorniki wodne i towarzyszące im osady z całego świata, zaczęto oceniać różnorodność proponowanej rodziny Megaviridae. W ten sposób natrafiono na 2 przypadki, dla których przez unikatowość morfologiczno-genetyczną trzeba było utworzyć zarówno nową rodzinę, jak i rodzaj (Pandoraviridae i Pandoravirus): jeden ukrywał się u wybrzeży środkowego Chile, a drugi - w słodkowodnym bajorku w pobliżu Melbourne. Wielkość genomu Pandoravirus salinus oceniono na 1,9, a P. dulcis na 2,5 Mpz (milionów par zasad, ang. Mb). Dla porównania warto przypomnieć, że u zdetronizowanego Mimivirusa doliczono się "zaledwie" 1,18 Mpz. Wiriony Megaviridae mają do 0,7 μm średnicy i genom obfitujący w adeninę i tyminę (A-T), podczas gdy Pandoravirus mierzą do 1 μm, a ich genom jest bogaty w guaninę i cytozynę (G-C). Nowy typ wirusa ma jeszcze większą cząsteczkę - 1,5-μm - i zaskakująco mały genom A-T o wielkości 600 kb - 1 kb = 1 tys. (103) pz. Jak inne duże wirusy, P. sibericum infekuje ameby Acanthamoeba. "To pierwszy przypadek, gdy zobaczyliśmy wirusa, który był nadal zaraźliwy po takim czasie" - podkreśla prof. Jean-Michel Claverie z Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS) przy Aix-Marseille Université. Autorzy artykułu z PNAS podkreślają, że ożywienie go stanowi wskaźnik potencjalnej obecności patogennych wirusów. Oznacza to, że topnienie wiecznej zmarzliny - czy to przez globalne ocieplenie, czy przez przemysłową eksploatację regionów okołobiegunowych - może stanowić zagrożenie dla zdrowia ludzi i zwierząt (akademicy wspominają m.in. o wirusie ospy, który mógł zostać 30 lat temu wyeliminowany z powierzchni, ale nie z głębszych warstw ziemi). Zajmujemy się tą kwestią, sekwencjonując DNA z tych warstw - wyjaśnia dr Chantal Abergel z CNRS. Tak czy siak na razie nie wiadomo, czy wszystkie wirusy mogą się znowu uaktywnić po tysiącach czy milionach lat zamrożenia. P. sibericum dostaje się do komórki, namnaża się i ostatecznie ją zabija. Jest w stanie uśmiercić amebę, ale nie infekuje ludzkiej komórki - dodaje Abergel. « powrót do artykułu
  12. Choć próba pośredniej stymulacji mózgu za pomocą próby Barany'ego nie rozwiązała problemu apotemnofilii (ang. body integrity identity disorder, BIID), czyli obsesyjnej chęci amputacji części ciała lub uszkodzenia rdzenia kręgowego, by wywołać paraliż, pomogła naukowcom wyjaśnić, co może leżeć u podłoża tego zaburzenia. Zespół Bigny Lenggenhager ze Szpitala Uniwersyteckiego w Zurychu wlewał wodę do przewodu słuchowego badanych. Technika ta bazuje na fakcie, że przepływ cieczy daje wrażenie ruchu, stymulując obszary mózgu odpowiedzialne za mapę ciała, które integrują dane ze zmysłów z wrażeniami wewnętrznymi, np. z układu przedsionkowego. Mimo że wcześniejsze badania pokazały, że próba Barany'ego może czasowo usuwać objawy somatoparafrenii (zaprzeczania, że jakaś część ciała należy do pacjenta), po przetestowaniu metody na 13 osobach z BIID nie stwierdzono takiego efektu. Oporność apotemnofilii może wynikać z podłoża neurologicznego. Sugerują to wyniki co najmniej 2 badań. Przeprowadzone 2 lata temu studium Petera Bruggera ze Szpitala Uniwersyteckiego w Zurychu wykazało np., że w porównaniu do mężczyzn z grupy kontrolnej, w obu półkulach pacjentów z chęcią amputowania jednej lub obu nóg występują obszary o zmienionej grubości kory i powierzchni. Rok później zlecony przez Milennę T. van Dijk z Uniwersytetu Amsterdamskiego funkcjonalny rezonans magnetyczny 5 osób z BIID zademonstrował, że u chorych aktywność brzusznej kory przedczołowej zależała od poczucia przynależności kończyny i była zmniejszona w przypadku stymulacji odrzucanej nogi. Lenggenhager podkreśla, że jeśli BIID rzeczywiście ma podłoże neurologiczne, należy wskazać konkretne obszary. Tak czy siak, skoro chorzy z apotemnofilią latami ignorują kończynę, np. przywiązując ją lub jeżdżąc na wózku, może to wpływać na sposób reprezentowania ciała w mózgu. « powrót do artykułu
  13. Antropolog Dennis O'Rourke z University i dwóch jego kolegów, próbując połączyć dane pochodzące z badań DNA oraz badań paleośrodowiskowych, stwierdzili, że ludzie, którzy opuścili Azję i udali się w kierunku Ameryki, przez około 10 000 lat przebywali na obszarach lądów łączących oba kontynenty. O'Rourke twierdzi, że jeśli rozpatrzymy łącznie wszystkie dowody, to dojdziemy do wniosku, że w okresie pomiędzy 25 000 a 15 000 lat temu ludzie przebywali na lądowym pomoście łączącym Azję i Amerykę Północną. Ruszyli dalej, gdy zaczęły topnieć lodowce blokujące drogę na południe. O'Rourke współpracował z archeologiem Johnem Hoffeckerem z University of Colorado w Boulder oraz paleoekologiem Scottem Eliasem z University of London. Trudny niegościnny teren tundry oraz fakt, że obecnie ląd, którym ludzie przeszli pomiędzy oboma kontynentami znajduje się pod wodą, powodują, iż brak jest dowodów archeologicznych potwierdzających hipotezę, że ludzie przez tysiące lat żyli w tzw. Beringii. W ostatnich latach specjaliści dokonali wierceń w osadach z Morza Beringa oraz alaskańskich trzęsawiskach. W próbkach znajdowały się pyłki roślinne oraz szczątki samych roślin i insektów. Z badań wynika, że Beringia nie była pokryta niegościnną tundrą, ale znajdowały się na niej obszary lepiej nadające się do życia, porośnięte krzewami, występowały tam też świerki, brzozy, olchy i wierzby. Połączyliśmy dowody ze źródeł archeologicznych i genetycznych. Mówią nam one, że był to obszar pokryty drzewami i krzewami, różny od trawiastego stepu. Był to obszar, na którym ludzie mogli mieć odpowiednie zasoby, mogli żyć i przetrwać w czasie maksimum zlodowacenia w Beringii. Obecność drzew jest tutaj kluczowym czynnikiem, gdyż można z nich zbudować schronienie oraz rozpalić ogień. Gdyby nie one, ludzie musieliby używać kości, które trudno się palą - mówi O'Rourke. Obszar Beringii obejmował nawet 10 milionów kilometrów kwadratowych. Rozciągał się na 1600 kilometrów z północy na południe oraz na niemal 6000 kilometrów ze wschodu od Gór Wierchojańskich po rzekę Mackenzie na zachodzie. O'Rourke powołuje się na badania genetyczne, z których wynika, że ludność zamieszkująca Ameryki zaczęła różnić się od mieszkańców Azji wcześniej niż 25 000 lat temu oraz że ludzie ci rozprzestrzenili się w Amerykach dopiero około 15 000 lat temu. To wskazuje, że znaczna populacja mieszkała gdzieś w izolacji od innych Azjatów, a w tym czasie ich genom zaczął się różnicować od mieszkańców Azji. Nasze badania wskazują na Beringię jako ten izolowany obszar i sugerują, że przez tysiące lat ludzie mieszkali tam zanim ruszyli na południe, rozprzestrzeniając się po obu Amerykach. Migracja była możliwa dzięki wycofywaniu się lodowców - stwierdził uczony. Jego zdaniem Beringia składała się ze zróżnicowanych ekosystemów, umożliwiających ludziom przetrwanie. O'Rourke i jego koledzy podkreślają, że ostatecznym potwierdzeniem koncepcji Beringii oraz takiego a nie innego sposobu migracji będzie znalezienie dowodów archeologicznych. Większość z nich znajduje się zapewne pod wodą, jednak niewykluczone, że przetrwały one na lądzie w niektórych częściach Alaski oraz Czukotki. « powrót do artykułu
  14. Studentka Sarah Goodwin i jej opiekun naukowy, profesor ekologii behawioralnej Jeffrey Podos wykazali, że spizela białobrewa, ptak z rodziny trznadli, zawiera sojusze z rywalami w celu ochrony terytorium przed silniejszym osobnikiem. Naukowcy zidentyfikowali specjalny sygnał dźwiękowym, za pomocą którego sąsiadujące ze sobą ptaki zawierają krótkotrwały sojusz w celu obrony przed instruzem. Spizele to niewielkie ptaki, których ulubionymi habitatami są zarządzane przez człowieka tereny zielone, takie jak cmentarze, kampusy uniwersyteckie czy szkółki drzew iglastych. Na tych terenach spizele żyją i rozmnażają się. Każdy samiec rozpoczyna dzień od odśpiewania rytualnej pieśni, skierowanej do sąsiadujących z nim samców. Dzięki temu można łatwo stworzyć mapę granic terytorium każdego z samców. Naukowcy umieszczali przy granicach terytoriów głośniki i sztucznego rywala. Badali, w jaki sposób różne natężenie dźwięków wpływa na zachowanie samca, na którego terytorium pojawia się obcy osobnik. Uczeni odkryli przy tej okazji coś, czego się nie spodziewali. Okazało się, że w mniej więcej 20% przypadków na terytorium samca, który był celem eksperymentu, wlatywał jego sąsiad i również atakował sztucznego napastnika. Zwykle w takich przypadkach eksperyment uznaje się za nieważny i powtarza się go. Panią Godwin zainteresowała jednak częstotliwość takich wydarzeń. Od razu rzucało się w oczy, że sąsiad również zachowywał się agresywnie wobec symulowanego intruza, a gospodarz danego terenu tolerował fakt, że sąsiad naruszył jego granice. Mechanizm tworzenia przymierza celem ochrony terytorium był bardzo rzadko obserwowany wśród ptaków - mówi młoda uczona. Godwin zaczęła interesować się okolicznościami, w których dochodzi do zawarcia przymierza. Dzięki szczegółowemu badaniu śpiewu odkryła, że kluczowa jest częstotliwość trelu, która wskazuje na poziom zagrożenia. Sąsiad przychodził na pomoc zagrożonemu ptakowi, gdy zarówno częstotliwość jego własnego trelu jak i trelu napastnika były wyższe od trelu napadniętego. Napadnięty mógł liczyć na sąsiada tylko wówczas, gdy śpiew napastnika wskazywał, iż jest on silniejszy od napadanego. Naszym zdaniem przychodzący z pomocą sąsiad robi to nie tylko dlatego, że woli mieć słabszego sąsiada, ale woli też, by ten sąsiad nie został zastąpiony przez silniejszego osobnika. To pozwala nam przewidzieć kto, z kim i w jakich okolicznościach może zawrzeć sojusz - mówi Goodwin. « powrót do artykułu
  15. Analizując próbki żółtawego materiału, pobrane z 10 grobowców i mumii z nekropolii Xiaohe (1980-1450 r. p.n.e.) na pustyni Takla Makan, chemicy z Instytutu Molekularnej Biologii Komórki Maxa Plancka doszli do wniosku, że mają do czynienia z serem kefirowym z wczesnej epoki brązu. Ser zostawiono w hołdzie lub jako pokarm na życie po życiu. Na podstawie znalezisk z różnych północnoeuropejskich stanowisk, np. badania kwasów tłuszczowych z ceramicznych sit wykopanych na terenie Kujaw, zakłada się, że ser wytwarzano tu już w VI tysiącleciu p.n.e. W przypadku Egiptu i Mezopotamii wspomina się o 3. tysiącleciu p.n.e. Autorzy artykułu z Journal of Archaeological Science podkreślają jednak, że dotąd nie znaleziono pozostałości starożytnych serów, a przepisy, skala produkcji oraz wpływ społeczny i ekonomiczny są słabo poznane. Zespołowi Yimin Yang i Anny Shevchenko po raz pierwszy udało się proteomicznie wykazać, że żółtawe grudki z Chin to najwcześniejszy znany ser. Kefirową fermentację odtłuszczonego mleka przeżuwaczy przeprowadzały Lactobacillus kefiranofaciens i inne bakterie kwasu mlekowego oraz drożdże (mleko nie było ścinane podpuszczką). « powrót do artykułu
  16. Zaledwie tydzień po tym, jak Nokia ogłosiła powstanie androidowych smartfonów z linii X do internetu trafiła instrukcja opisująca, w jaki sposób zainstalować na nich usługi Google'a. Smartfony Nokii to tanie urządzenia, które mają wprowadzić miliony użytkowników w świat programów Microsoftu. Co prawda wykorzystują one Androida, jednak Nokia zastosowała w nich interfejs przypominający Windows Phone, usunęła programy i usługi Google'a oraz zainstalowała w ich miejsce usługi Microsoftu. Teraz w internecie możemy znaleźć instrukcję opisującą, jak w pięciu krokach zainstalować Google Play oraz takie usługi Gmail oraz Drive. Na pojawienie się instrukcji zareagowali developerzy Nokii. „To niesamowite. Jesteśmy podekscytowani tym, jak szybko jest czyniony postęp. Bardzo się nam to podoba” - napisali na Twitterze. « powrót do artykułu
  17. Osoby niewidome od urodzenia miewają koszmary senne częściej od widzących i ludzi ociemniałych po 1. r.ż. Duńscy naukowcy zebrali grupę 50 dorosłych. Jedenaście osób nie widziało od urodzenia, 14 utraciło wzrok na późniejszych etapach życia (po 1. r.ż), a z 25 widzących utworzono dopasowaną pod względem wieku i płci grupę kontrolną. Ochotnicy zgodzili się, by przez miesiąc każdorazowo po wystąpieniu snu po przebudzeniu wypełniać kwestionariusz komputerowy. Znajdowały się w nim pytania dotyczące różnych aspektów snu, w tym wrażeń czuciowych (np. Czy coś widziałeś, Jeśli tak, to czy w kolorze? Czułeś jakiś smak, zapach, ból?), a także zawartości emocjonalnej i tematycznej. Ustalano też, czy sen był koszmarem. Dodatkowo autorzy artykułu z pisma Sleep Medicine oceniali zdolność badanych do wyobrażania sobie różnych rzeczy na jawie, jakość snu oraz poziomy depresji i lęku. Wszyscy ludzie z grupy kontrolnej wspominali o wrażeniu wzrokowym w co najmniej jednym śnie. Nie zdarzyło się to zaś ani razu w grupie niewidzących od urodzenia. Wśród ociemniałych na późniejszych etapach życia im dłuższy czas minął od utraty wzroku, tym mniej ktoś "widział" w marzeniach sennych (długość niewidzenia negatywnie korelowała z czasem trwania, klarownością i zawartością barw). Około 18% niewidomych ochotników (zarówno niewidzących od urodzenia, jak i ociemniałych po 1. r.ż.) wspominało o czuciu smaku w przynajmniej jednym śnie, w porównaniu do 7% grupy kontrolnej. Blisko 30% niewidzących donosiło o czuciu zapachu w co najmniej jednym marzeniu sennym, w porównaniu do 15% osób z grupy kontrolnej. W przypadku wrażeń dotykowych i słuchowych odsetki wynosiły, odpowiednio, 70 i 86% (vs. 45 i 64% u widzących). Różnice stawały się jeszcze wyraźniejsze, gdy pod uwagę brano tylko ludzi niewidzących od urodzenia. Wśród nich w co najmniej jednym śnie smakowało coś 26% ankietowanych, słyszało coś 93%, zapach czuło 40%, a dotyk 67%. Różnice czuciowe nie wpłynęły na emocjonalny i tematyczny kontent snów. Niewidomi i widzący wspominali o podobnej liczbie interakcji społecznych, porażek i sukcesów. Jak donoszą Duńczycy, zbliżone były także rozkład emocji i poziom dziwaczności. Okazało się jednak, że niewidomi od urodzenia mieli o wiele więcej koszmarów, bo aż 25%, w porównaniu do 7% u ociemniałych później i 6% w grupie kontrolnej. Różnica utrzymywała się także po uwzględnieniu jakości snu, która jest gorsza u niewidomych. Skąd takie zjawisko? Ron Kupers i inni próbują je wyjaśniać teorią ewolucyjną, która głosi, że koszmary senne pozwalają przećwiczyć lęki w bezpiecznych warunkach i przystosować się do nich. Niewidomi wspominali o sennych zdarzeniach, które z powodzeniem mogły ich spotkać na jawie, m.in. o wpadaniu do studzienek kanalizacyjnych, uderzeniu przez samochód czy zgubieniu psa-przewodnika. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy pracujący przy eksperymencie Cryogenic Dark Matter Search (CDMS) poinformowali, że przesunęli granice poszukiwania ciemnej materii w obszary, które nigdy nie były badane. Naukowcy z CDMS schładzają swoje detektory do bardzo niskich temperatur, co ma pozwolić na wykrycie niskoenergetycznych zdarzeń, jakimi mogą być zderzenia ciemnej materii z germanem. Detektory CDMS znajdują się na głębokości około 700 metrów w nieczynnej kopalni żelaza w Minnesocie. Setki metrów skał chronią je przed wpływem czynników zewnętrznych, takich jak np. promieniowanie kosmiczne. Z najnowszych wyników uzyskanych przez CDMS wynika, że ciemnej materii należy poszukiwać wśród cząstek o masie poniżej 6 gigaelektronowoltów (GeV). Warto tutaj przypomnieć, że ostatnio uczeni pracujący przy eksperymencie LUX wykluczyli całą gamę mas i również skłaniają się ku poszukiwaniu ciemnej materii wśród lekkich cząsteczek. To, czego dowiedzieli się uczeni z CDMS ciągle mieści się w granicach wyznaczonych przez inne podobne eksperymenty – DAMA, CoGeNT oraz CRESST. Zgodnie z ich obserwacjami energia cząstek ciemnej materii powinna mieścić się w przedziale od 5 do 20 GeV. Poszukiwanie cząstek o tak małej masie jest niezwykle trudne. Im lżejsza cząstka, tym słabiej oddziałuje z detektorem i tym większe prawdopodobieństwo, że pochodzące z niej sygnały zostaną zagłuszone przez szum z tła. Kolejnym problemem jest fakt, że nie wiadomo nawet, czy cząstki ciemnej materii będą oddziaływały w ten sam sposób z detektorami wykonanymi z różnych materiałów. Na całym świecie prowadzi się kilkanaście eksperymentów poszukiwania ciemnej materii, w których jako detektory wykorzystywane są german, argon, krzem, ksenon i wiele innych materiałów. Bardzo ważne jest, by budować detektory z możliwie największej liczby materiałów, gdyż ciemna materia może oddziaływać na bardzo różne sposoby. Z niektórym materiałami może oddziaływać bardzo słabo, jeśli więc skupimy się na budowie wykrywaczy z jednego materiału, to łatwo możemy przegapić ciemną materię - mówi Adam Anderson, świeżo upieczony magister z MIT-u. Postęp w tej dziedzinie jest niezwykle szybki. Czułość poszczególnych urządzeń zwiększa się co kilka lat o cały rząd wielkości - dodaje. « powrót do artykułu
  19. Na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA) opracowano innowacyjną metodę zwalczania nowotworów, w ramach której nanocząstki przenoszą chemioterapeutyki bezpośrednio do komórek nowotworowych i uwalniają ładunek pod wpływem lasera dwufotonowego działającego w paśmie podczerwieni. Dostarczanie i uwalnianie chemioterapeutyków tak, by działały one wyłącznie na komórki nowotworowe, znacznie ograniczy skutki uboczne leczenia i zwiększy oddziaływanie leków. By uzyskać nowy rodzaj nanocząstki absorbującej energię z penetrującego tkanki światła, zespoły Jeffreya Zinka i Fuyu Tamanoi nawiązały współpracę z Jeanem-Olivierem Durandem z Uniwersytetu w Montpellier. Nowe nanocząstki wyposażono w tysiące porów z lekiem. Na ich końcu znajdują się zastawki. W zastawkach występują cząsteczki reagujące na energię lasera, wskutek czego po oświetleniu dochodzi do otwarcia "korka". Działanie nanocząstek zademonstrowano w laboratorium na przykładzie ludzkich komórek raka piersi. Ponieważ zakres skutecznego działania lasera dwufotonowego w podczerwieni obejmuje 4 cm pod skórą, opisywany system sprawdzi się w przypadku guzów z lokalizacją odpowiadającą temu parametrowi, a więc np. nowotworów piersi, żołądka, okrężnicy i jajników. Nanocząstki są fluorescencyjne, dlatego można śledzić ich ruch w organizmie za pomocą obrazowania. « powrót do artykułu
  20. Lekarze z Great Ormond Street Hospital w Londynie chcą rekonstruować nosy i uszy z komórek macierzystych wyekstrahowanych z tłuszczu. Autorzy artykułu z pisma Nanomedicine wspominają m.in. o leczeniu tą metodą mikrotii. Obecnie chrząstkę do odtworzenia niedorozwiniętego ucha pobiera się z żeber. Po uzyskaniu odpowiedniego kształtu chirurdzy przeprowadzają przeszczep. Procedura wymaga wielu operacji, na klatce piersiowej pozostają blizny, a tkanka chrzęstna żebra nigdy się nie regeneruje. W nowo opisanej technice od dziecka pobiera się trochę tłuszczu i wyodrębnia się z niego komórki macierzyste. Trafiają one do pożywki bulionowej, w której zanurza się rusztowanie o kształcie ucha. Określone związki chemiczne mają sprawić, by komórki różnicowały się właśnie do tkanki chrzęstnej. Na końcu strukturę wszczepia się pod skórę. Choć wszystko wydaje się przebiegać po myśli naukowców, zanim metoda trafi do szpitala, trzeba jeszcze przeprowadzić testy bezpieczeństwa. Dr Patrizia Ferretii podkreśla, że wszystko odbywałoby się w ramach pojedynczej operacji. Zmniejszałoby to stres odczuwany przez dziecko. Istnieją też uzasadnione nadzieje, że struktura urośnie z pacjentem. Technikę będzie można wykorzystać do uzyskania chrząstki nosa, np. dla dorosłych po leczeniu onkologicznym. Lekarze twierdzą również, że z tego samego materiału startowego da się otrzymać kość. « powrót do artykułu
  21. Eksperci od dawna wiedzą, że w cieplejsze dni dochodzi do większej liczby przestępstw, niż w dni chłodniejsze. Mechanizm tego zjawiska nie jest znany. Być może dzieje się tak dlatego, że w cieplejsze dni dochodzi do większej liczby interakcji społecznych, być może ludzie są bardziej agresywni gdy jest cieplej. Niezależnie jednak od przyczyn, pewien naukowiec postanowił zbadać, czy ocieplający się klimat może wpłynąć na zwiększenie przestępczości. Teoretycznie tak właśnie powinno się stać. Ekonomista Matthew Ranson z think tanku Abt Associates przeanalizował miesięczne statystyki przestępstw, których dokonano w latach 1980-2009 na terenie niemal 3000 hrabstw USA. Dane pochodziły z prowadzonej przez FBI bazy Uniform Crime Reports. Ranson połączył te dane ze szczegółowymi informacjami o pogodzie, by sprawdzić, w jaki sposób maksymalna temperatura danego dnia wpływa na liczbę przestępstw. Następnie wykorzystał model matematyczny, aby sprawdzić, jak wraz ze zmianą klimatu zmieni się przestępczość. Podczas symulacji założył, że do roku 2100 średnia temperatura na Ziemi wzrośnie o 2,8 stopnia Celsjusza. Taki średni wzrost wynika bowiem z 15 modeli klimatycznych. Z badań Ransona wynika, że w zależności od rodzaju przestępstw, ich liczba wzrośnie od 0,5 do 3,1 procent. Wydaje się to niewiele, jednak w liczbach bezwzględnych będziemy mieli do czynienia ze znacznym wzrostem. Jeśli Ranson ma rację, to w latach 2010-2099, wskutek ocieplania się klimatu, na terenie USA dojdzie do 22 000 dodatkowych morderstw, 180 000 dodatkowych gwałtów, 1,2 miliona napadów z uszkodzeniem ciała, 2,3 miliona napadów bez uszkodzenia ciała, 260 000 kradzieży z użyciem przemocy, 1,3 miliona włamań, 2,2 kradzieży oraz 580 000 kradzieży samochodów. Część ekspertów chwali badania Ransona za ich wnikliwość i szczegółowość, inni odnoszą się do nich sceptycznie. John Sinister z Manchester Metropolitan University, który badał związek pomiędzy stresem wywołanym temperaturami a przemocą uważa, że gdy temperatury wzrosną poniżej pewnego poziomu, dojdzie do spadku przestępczości, gdyż będzie zbyt gorąco, by wychodzić z domu. Liczba przestępstw spowodowanych wzrostem temperatur będzie zatem niższa niż przewiduje Ranson. Sam Ranson przyznaje, że wpływ wyższych temperatur na przestępczość zostanie prawdopodobnie zamaskowany innymi czynnikami. Na poziom przestępczości wpływa bowiem olbrzymia liczba czynników, które odgrywają wielką rolę, od uwarunkowań ekonomicznych, poprzez kulturowe, po polityczne. Jednak, jako że istnieje silna udowodniona korelacja pomiędzy temperaturami a przestępczością, wzrost temperatur będzie miał pewien wpływ na policyjne statystyki.
  22. Wszyscy fani i gracze popularnych gier liczbowych w Polsce na pewno słyszeli już o niektórych dziwnych losowaniach, których wyniki wydają się być dalekie od przypadku. Zaginione kule czy nieprawdopodobne konfiguracje wylosowanych numerów, wywoływały burze w mediach i podejrzenia wśród graczy Lotto. Według rzecznika Totalizatora Sportowego, który jest odpowiedzialny za organizację losowań w Polsce – Podczas każdego losowania w studio LOTTO znajduje się Komisja Kontroli Gier i Zakładów, która gwarantuje uczciwość. Mimo to, raz na jakiś czas losowania te wyłaniają bardzo dziwne wyniki, powodując, że każdy z graczy przeciera oczy ze zdumienia. Zaskakujące wyniki Lotto Najczęstszym przypadkiem są losowania, których wyniki w większości pochodzą z jednej dziesiątki. Świetny przykład stanowi losowanie Lotto, które odbyło się 29 sierpnia 2007 roku, kiedy to maszyna losująca wylosowała takie liczby jak: 39, 41, 43, 45, 47 i 48. O dziwo, mimo to aż dziewięć osób trafiło wszystkie numery i podzieliło się główną wygraną. Kolejny taki przypadek zdarzył się 25 marca 2010 roku, kiedy to kolejne losowanie tej popularnej gry, wyłoniło rzadką kombinację numerów. Tym razem, aż cztery cyfry pochodziły z pierwszej dziesiątki - 3, 4, 5, 9, 27 i 44. Co ciekawe, mimo wyjątkowego ułożenia liczb, także tym razem znalazł się gracz, który trafił ‘szóstkę’. Według organizatorów, szczęśliwy zwycięzca zakupił swój kupon metodą na chybił-trafił. To jednak nie koniec, gdyż losowanie z 7 kwietnia 2011 wyłoniło następujące zwycięskie numery: 15, 16, 17, 18, 19, 42. Jest to kolejny wyjątkowy przypadek, w którym wylosowane liczby znajdowały się zaskakująco blisko siebie. Mimo to, znalazł się ktoś, kto wybrał właśnie taką wyjątkową kombinację i wygrał około 2,7 miliona złotych. Okazuje się jednak, iż niespotykane losowania zdarzają się także w innych polskich grach liczbowych. Otóż 3 maja 2011 roku o godzinie 14:00 odbyło się wyjątkowe losowanie gry Multi Multi, które wyłoniło następujące numery: 1, 2, 3, 4, 5, 10, 19, 23, 26, 31, 33, 42, 47, 51, 65, 70, 71, 75, 77, 79. Wydawałby się, że to nie możliwe by numery te były wybrane losowo? Okazuje się, iż to już nie pierwszy raz w tej loterii wypadły nieprawdopodobne liczby, gdyż 21 lipca 2010 roku wylosowano: 4, 7, 11, 16, 18, 19, 20, 22, 23, 24, 25, 27, 30, 36, 44, 47, 49, 51, 53, 55. Czy coś jeszcze może nas zadziwić? Co ciekawe, niesamowite i wręcz podejrzane kombinacje liczb to teoretycznie nic dziwnego. Według rzecznika Totalizatora Sportowego, zestawy numerów tego typu zdarzają się na całym świecie. Świetny przykład stanowi przypadek z Bułgarii, kiedy to dwa razy z rzędu wylosowano dokładnie takie same liczby. Bułgarzy wszczęli nawet śledztwo w tej sprawie, które potwierdziło, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Losowanie to było po prostu dziełem przypadku i nikt nie dopuścił się manipulacji. Wyjątek od reguły stanowi losowanie Multi Multi, które odbyło się 24 października 2009 roku. Zgodnie z zasadami tej gry liczbowej, maszyna losująca powinna wybrać 20 kul, zaś ostatnia z nich ma stanowi „Plus”. Tym razem jednak maszyna wylosowała 21 numerów, a prowadząca odczytała wszystkie z nich oprócz liczby „15”. Jeszcze większe zamieszanie wywołały wyniki, które zostały opublikowane na oficjalnej stronie LOTTO. Jak się okazało tym razem liczba 15 została ponownie uznana, zaś zniknął numer 22, który powinien być Plusem. W końcu LOTTO umieściło na swojej stronie oficjalny komunikat Totalizatora Sportowego informujący, iż całe zamieszanie zostało spowodowane usterką maszyny losującej, a ostateczny werdykt brzmiał: Zaginiona liczba 15 jest wśród wylosowanych numerów, a Plusem jest 14. (...) W związku z faktem, że informacja o wylosowaniu liczby 22 została publicznie ogłoszona, Zarząd Totalizatora Sportowego postanowił także, iż kula wylosowana, jako dwudziesta pierwsza (o numerze 22), będzie uznana za podstawę do wypłaty wygranych w trybie reklamacji, przewidzianej regulaminem gry. Jak widać, mimo że mogłoby się nam wydawać, iż pewne kombinacje liczb nigdy nie zostaną wylosowane, powyżej opisane przypadki wskazują na to, iż wszystko jest możliwe! Oczywiście prawdopodobieństwo wylosowania numerów, które znajdują się zaskakująco blisko siebie jest bardzo małe, dlatego też takie przypadki zdarzają się relatywnie rzadko. Jeśli ciekawi Cię świat loterii i gier liczbowych, polecamy artykuł pt. „Szczęśliwe kolektury Lotto” na stronie Lottoland.pl. « powrót do artykułu
  23. Największa na świecie giełda bitcoinów, Mt. Gox, złożyła w Tokijskim Sądzie Okręgowym wniosek o ogłoszenie upadłości. We wniosku poinformowano, że przyczyną jego złożenia była utrata wszystkich bitcoinów wskutek włamania do systemu komputerowego giełdy. Przed kilkoma dniami przedstawiciele Mt. Gox odkryli, że z jej kont zniknęło 750 000 bitcoinów należących do użytkowników giełdy oraz 100 000 będących własnością samej giełdy. Mark Karpeles, dyrektor wykonawczy giełdy, przeprosił za zaistniałą sytuację. Aktywa giełdy są warte 3,84 miliarda jenów, podczas gdy jej zobowiązania sięgają 6,5 miliarda jenów. Japońskie instytucje nadzorujące rynek finansowy informują, że ich jurysdykcja nie rozciąga się na wirtualną walutę. « powrót do artykułu
  24. Rosyjscy hakerzy z grupy WZOR opublikowali zrzuty ekranowe systemu Windows 8.1 Bing Edition. Poinformowali przy tym, że Microsoft ma zamiar poeksperymentować z darmowym systemem operacyjnym. Informacje Rosjan zgadzają się z tym, czego dowiedziała się Mary Jo Foley. Ta poważana dziennikarka, która od wielu lat specjalizuje się w zagadnieniach związanych z Microsoftem stwierdziła: „słyszałam, że ta wersja będzie w niewielkim tylko stopniu różniła się od obecnej edycji, ale może stać się ona pierwszym krokiem w przyszłość, kiedy to systemy operacyjne będą bezpłatne”. Jo Foley dodała, że niewykluczone, iż zostanie przygotowana też darmowa wersja Windows Phone. Jeśli Microsoft rzeczywiście chce w przyszłości bezpłatnie udostępniać system operacyjny, to będzie musiał znaleźć alternatywny sposób na czerpanie zeń przychodów. Warto tutaj przypomnieć, że koncern zmniejszył z 50 do 15 dolarów opłaty licencyjne za system wykorzystywany na urządzeniach sprzedawanych za mniej niż 250 USD.
  25. W czaszkogardlaku wyciętym z mózgu 4-miesięcznego chłopca z Maryland odkryto zęby. Wg naukowców, może to rzucić nieco światła na proces, w ramach którego tworzą się te rzadkie guzy. Lekarze zaczęli podejrzewać, że coś jest nie tak, gdy głowa niemowlęcia rosła szybciej niż u typowego dziecka w tym wieku. Skany ujawniły guz z obiektami przypominającymi zęby z żuchwy. Zmianę wycięto, a w środku rzeczywiście znajdowało się parę w pełni uformowanych zębów. Badanie histopatologiczne wykazało, że chłopiec miał czaszkogardlaka. Jak tłumaczy dr Narlin Beaty, neurochirurg z Centrum Medycznego Uniwersytetu Maryland, lekarze od dawna podejrzewali, że czaszkogardlaki powstają z tych samych komórek, co zęby, lecz dotąd w żadnym z guzów nie odkryto samych zębów. Niecodziennie znajduje się zęby w jakimś z guzów mózgu [gwoli ścisłości, wcześniej działo się tak wyłącznie w potworniakach tego narządu]. Nigdy nie słyszałem o takiej sytuacji w przypadku czaszkogardlaka. Czaszkogardlaki często zawierają zwapnienia, ale wyjęcie całego zęba... Myślę, że to zupełnie inna historia. Dziecko zdrowieje, jednak ponieważ duży guz uszkodził połączenia w mózgu, które odpowiadały za uwalnianie hormonów (czaszkogardlaki często lokują się w okolicy przysadki), do końca życia będzie musiało korzystać z hormonalnej terapii zastępczej. Studium przypadku chłopca opublikowano w New England Journal of Medicine. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...