Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Analiza jednego z diamentów potwierdziła teorię o olbrzymich ilościach wody znajdującej się we wnętrzu naszej planety. Wspomniany diament zawiera ringwoodyt, minerał powstający na głębokości około 500 kilometrów pod powierzchnią planety. To pierwszy przypadek znalezienia na powierzchni Ziemi ringwoodytu niepochodzącego z kosmosu. Analiza minerału ujawniła, że zawiera on znaczącą ilość wody (H2O stanowi 1,5% wagi). Ringwoodyt jest formą perydotu. Nazwa minerału to hołd dla Australijczyka Teda Ringwooda (1930-1993), który badał polimorficzne przejścia fazowe minerałów płaszcza ziemskiego. Ringwoodyt zidentyfikowano po raz pierwszy w 1969 r. w meteorytach Tenham, dotąd jednak przez niemożność prowadzenia badań na tak dużych głębokościach nie znaleziono żadnych ziemskich próbek. Naukowcy od dawna wiedzą, że wnętrze naszej planety składa się w dużej mierze z oliwinów. Do takich wniosków doszli badając meteoryty oraz materiał wyrzucany przez wulkany. W ostatnich dziesięcioleciach naukowcy próbują odtworzyć też skład Ziemi w laboratoriach, poddając oliwiny ekstremalnym warunkom, jakie panują na dużych głębokościach. Badania laboratoryjne sugerują, że na różnych głębokościach występują różne formy oliwinów. Wszystko zależy od warunków zewnętrznych. Z badań laboratoryjnych wynika, że ringwoodyty powstają na głębokościach 520-660 kilometrów. Dotychczas jednak nie znaleziono takiego materiału pochodzącego z wnętrza planety. Większość osób, w tym i ja, nigdy nie spodziewała się, że zobaczy taki materiał. Próbki z mezosfery są niezwykle rzadkie i można je spotkać w niewielu, rzadko spotykanych diamentach - stwierdził Hans Keppler, geochemik z Uniwersytetu w Bayreuth. Próbkę odkryto w 2008 r. na terenie Juíny w stanie Mato Grosso. Górnicy wydobyli macierzysty diament ze żwiru płytkiej rzeki. Diament został wyniesiony na powierzchnię Ziemi przez skałę wulkaniczną zwaną kimberlitem. Diament zawierający ringwoodyt nie tylko potwierdza obecność tego minerału we wnętrzu planety, ale również rozstrzyga spór o obecność tam dużych ilości wody. Woda jest w nim obecna nie w postaci ciekłej, a w postaci jonów wodorotlenowych. To wskazuje, że na dużych głębokościach znajduje się taka ilość wody, jaką gromadzą wszystkie oceany. Ruchy tektoniczne powodują, że płyty z dna oceanów wędrują w głąb planety. Są one silnie nasączone wodą, którą niosą ze sobą. Stąd może pochodzić znaczna część wody w mezosferze. Uczeni nie wykluczają, że istnieją ubogie w wodę obszary mezosfery, jednak w świetle ostatnich badań jest to mało prawdopodobne.
  2. Olivier Chesneau, korzystając z Very Large Telescope, odkrył największą znaną żółtą gwiazdę. Hiperolbrzym HR 5171 A jest jednocześnie jedną z 10 największych znanych nam gwiazd. Jego średnica jest 1300 razy większa od średnicy Słońca, zatem jest on większy od słynnej Betelgezy. HR 5171 A jest około miliona razy jaśniejszy od naszej gwiazdy. Podczas badań naukowcy wykorzystali technikę interferometrii, dzięki której połączyli dane z wielu pojedynczych teleskopów, tworząc w ten sposób wirtualny teleskop o średnicy 140 metrów. Po uzyskaniu nowych danych naukowcy przejrzeli dane archiwalne z ostatnich 60 lat, by sprawdzić, jak HR 5171 A zachowywała się w przeszłości. Żółte hiperolbrzymy należą do największych i najjaśniejszych gwiazd w naszej galaktyce. Są też bardzo rzadkie. Dotychczas znamy kilkanaście takich obiektów. HR 5171 A znajduje się w odległości niemal 12 000 lat świetlnych od Ziemi, ale dzięki temu, że jest olbrzymia, można ją zobaczyć gołym okiem. Pod warunkiem, że ma się bardzo dobry wzrok. Hiperolbrzym należy do układu podwójnego. Towarzyszy mu mniejsza gwiazda, która obiega olbrzyma w ciągu 1300 dni. Temperatura powierzchni HR 5171 A wynosi około 5000 stopni Celsjusza, a jego towarzysz jest nieco cieplejszy. « powrót do artykułu
  3. Pawiany uczą się od innych małp o nowych źródłach pożywienia, ale tylko wtedy, gdy są zuchwałe lub niespokojne. W ramach Tsaobis Baboon Project naukowcy oceniali wpływ osobowości na to, czy pawian rozwiąże zadanie związane z żerowaniem i czy później pokaże innym, jak sobie z nim poradzić. Okazało się, że u śmiałych małp występowały oba zachowania. Na przestrzeni 3 lat akademicy przeprowadzili 2 typy eksperymentów, podczas których pawiany mogły zdobyć wiedzę dotyczącą nowego źródła pokarmu, obserwując zajmującą się nim inną małpę. O ile zuchwałe pawiany się uczyły, o tyle nieśmiałe, choć patrzyły na drugie zwierzę z nowym zadaniem tyle samo czasu, nie. W efekcie, mimo że uświadomiono im, co trzeba uczynić w przypadku danego zadania, nadal były zbyt nieśmiałe, by po wszystkim cokolwiek zrobić - opowiada dr Alecia Carter z Uniwersytetu Oksfordzkiego. To oznacza niedopasowanie między zbieraniem i wykorzystywaniem informacji społecznej. Biolodzy zauważyli także, że choć spokojne małpy dłużej obserwowały demonstrującego wykonanie niż osobniki zdenerwowane, to te ostatnie uczyły się wykonania zadania. Wyniki są znaczące, bo sugerują, że w zadaniach poznawczych zwierzęta mogą wypadać źle nie dlatego, że nie są wystarczająco mądre, aby sobie z nimi poradzić, lecz dlatego, że są zbyt nieśmiałe lub nerwowe, by się nimi zająć. Indywidualne różnice w uczeniu społecznym są związane z osobowością, a zatem powinny być brane pod uwagę podczas badania poznania zwierząt. Autorzy artykułu z pisma PeerJ podkreślają, że ich ustalenia mają także odniesienie do tworzenia kultury za pośrednictwem uczenia społecznego. Może się bowiem zdarzyć, że ktoś nie jest w stanie pozyskać informacji, bo nie zadaje się z uświadomionymi jednostkami albo jest zbyt nieśmiały, by wcielić zdobytą wiedzę w życie, a przez to informacja nie przemieszcza się między członkami grupy. « powrót do artykułu
  4. Beta Pictoris to pierwsza gwiazda, o której wiemy, że jest otoczona dyskiem złożonym z kurzu i różnej wielkości odłamków pochodzących z komet i asteroidów, rozbitych w wyniku zderzeń. Dzięki teleskopowi ALMA wiemy również, że w pobliżu gwiazdy znajduje się wielka chmura tlenku węgla. Mark Wyatt z University of Cambridge mówi, że światło gwiazd bardzo szybko rozbija tlenek węgla, zatem istnienie tak dużej chmury tego gazu wskazuje, iż musi być on ciągle uzupełniany. Zdaniem naukowca istnieją dwa możliwe wyjaśnienia tego fenomenu. Niewykluczone, że w pobliżu znajduje się planeta wielkości Saturna, która wciąż przyciąga nowe komety. Te zderzają się ze sobą i uwalniają gaz. Za każdym razem, gdy komety znajdą się w pobliżu, grawitacja planety zmienia ich orbitę i prowadzi do zderzeń - mówi uczony. Komety takie zderzałyby się w dwóch punktach, jednym położonym przed, a drugim za orbitą planety. Powstawałyby zatem dwie chmury gazu po przeciwnych stronach. Być może jednak prawdziwe jest inne wyjaśnienie. Otóż w pobliżu Beta Pictoris przed 500 000 lat mogło dojść do zderzenia dwóch lodowych planet zawierających gaz. Pozostałości planet krążą wokół gwiazdy, otoczone chmurą gazu. W takim wypadku orbitująca chmura powinna pozostawiać za sobą słabo widoczny ogon złożony z gazu i pyłu. Dopiero szczegółowe badanie kształtu i orbity chmury tlenku węgla pozwoli odpowiedzieć na pytanie, który z dwóch scenariuszy jest prawdziwy. Nie wiadomo jednak, czy z pozycji ziemskiego obserwatora uda się ten kształt ustalić. « powrót do artykułu
  5. Badacze z Uniwersytetu Harvarda, The Warton School oraz MIT-u postanowili rozwiązać pewną zagadkę dotyczącą amerykańskich funduszy inwestycyjnych. Otóż w USA fundusze inwestycyjne dwukrotnie częściej ryzykują swoje pieniądze inwestując w nowo otwarte firmy prowadzone przez mężczyzn, niż przez kobiety. Co więcej, do kobiet-przedsiębiorców trafia zaledwie 7% środków przeznaczanych przez właścicieli na inwestycje na niepublicznym rynku kapitałowym. Naukowcy zastanawiali się, jaka przyczyna powoduje, że właściciele kapitału zdecydowanie częściej powierzają go mężczyznom. Do udziału w pierwszym z przeprowadzonych eksperymentów namówiono 60 prawdziwych inwestorów. Każdy z nich oglądał filmy, nagrane przed osoby, które miały pomysł na biznes i poszukiwały finansowania. Filmy pochodziły z prawdziwych przedsięwzięć tego typu urządzanych na terenie USA. Po obejrzeniu klipów inwestorzy mieli ocenić, jak bardzo przekonujące były występujące w nich osoby oraz na ile były atrakcyjne. Okazało się, że inwestorzy chętniej wybierali mężczyzn niż kobiety, pomimo iż zawartość merytoryczna filmów była niemal identyczna. Co więcej, okazało się, że im bardziej atrakcyjna była osoba z filmu, tym bardziej uchodziła za atrakcyjną, ale dotyczyło to tylko mężczyzn. Niezależnie od tego, jak atrakcyjne były kobiety, zwykle oceniano je jako mniej przekonujące od mężczyzn. W drugim z eksperymentów uczestnicy, pochodzący z generalnej populacji, mogli dzięki internetowi posłuchać wystąpienia aspirującego przedsiębiorcy, ale go nie widzieli. I znowu mężczyźni okazali się bardziej przekonujący od kobiet, nawet wówczas, gdy ich wystąpienia były identyczne. Gdy następnie biorący udział w eksperymencie mogli i posłuchać i zobaczyć młodego biznesmena, okazało się, że wybierali tego, który spełniał dwa warunki: był mężczyzną i był atrakcyjny. Naukowcy mówią, że ich eksperyment pokazał, iż zarówno wśród inwestorów jak i w generalnej populacji istnieje preferencja dla mężczyzn, szczególnie tych przystojnych. To wyjaśnia, dlaczego mężczyźni mogą częściej liczyć na wsparcie ze strony venture capital. Nie wiadomo natomiast, skąd taka preferencja się bierze. « powrót do artykułu
  6. US-CERT (Computer Emergency Readiness Team) wydał zalecenie dla użytkowników Windows XP, którzy chcą używać tego systemu po kwietniu, kiedy to Microsoft zakończy wsparcie dla leciwego systemu i nie będzie łatał znalezionych w nim dziur. Użytkownicy, którzy będą używali Windows XP po zakończeniu wsparcia mogą uniknąć części związanego z tym ryzyka, korzystając z innej przeglądarki niż Internet Explorer - stwierdzili eksperci z US-CERT. Wersje innych przeglądarek dla Windows XP będą jeszcze przez jakiś czas wspierane. Użytkownicy powinni sprawdzić terminy wsparcia na witrynie wybranej przez siebie alternatywnej przeglądarki- czytamy. Wsparcie dla IE jest związane z systemem operacyjnym, na którym zainstalowana jest przeglądarka. Gdy zatem Microsoft przestanie dostarczać poprawki dla Windows XP, nie będzie aktualizowana zainstalowana w nim firmowa przeglądarka. Nawet mimo faktu, że użytkownicy IE7 czy IE8 korzystający z nowszych systemów Microsoftu będą mieli zapewnione łaty dla przeglądarki. Wsparcie dla IE6 zostanie zakończone w przyszłym miesiącu i dotyczyć będzie wersji na wszystkie systemy operacyjne. Przeglądarki są ulubionym celem ataku cyberprzestępców. To właśnie za ich pośrednictwem najczęściej atakowane są systemy operacyjne. Dlatego też jest niezwykle istotne, by w sytuacji, w której używamy niezałatanego systemu mieć do dyspozycji przeglądarkę z najnowszymi poprawkami. Google już zapowiedział, że Chrome działająca pod kontrolą Windows XP będzie wspierana co najmniej do kwietnia przyszłego roku. Mozilla odmówiła podania konkretnej daty zakończenia wsparcia, ale jej przedstawiciele przypomnieli, że dotychczas nie poinformowali o tym, iż mają zamiar przestać produkować łaty dla Firefoksa dla Windows XP. Podobnie ma się sytuacja z Operą. Większość użytkowników Windows XP używa prawdopodobnie Internet Explorera 8, który został dostarczony w ramach automatycznej aktualizacji na początku 2012 roku. Osoby takie powinny pamiętać, że już w kwietniu, wraz z końcem wparcia dla systemu operacyjnego zostanie zakończone też wsparcie dla przeglądarki. « powrót do artykułu
  7. Wyrażające emocje sceny z reliefów greckich grobowców z epoki hellenistycznej miały być formą terapii dla pogrążonych w żałobie. Sandra Karlsson z Wydziału Sztuki Uniwersytetu w Göteborgu badała na potrzeby pracy doktorskiej reliefy nagrobne ze Smyrny i Kyzikos. Przedstawiały one zarówno motywy figuratywne, jak i inskrypcje. "Materiał źródłowy zapewnia ważne informacje nt. rytuałów pogrzebowych, a także dane demograficzne, dotyczące struktury rodziny oraz poglądów na temat życia po śmierci" - podkreśla Karlsson, która skoncentrowała się na wyrazach emocji oraz koncepcjach śmierci. Mimo że kamienie nagrobne mogą potencjalnie być bogatym źródłem danych o historii emocji, badacze rzadko się nimi zajmują. Wg Szwedki, ilustracje oraz inskrypcje odzwierciedlają stosunek ówczesnych ludzi do śmierci, a kamienie nagrobne to sposób na radzenie sobie z utratą kogoś bliskiego. Kamienie nagrobne były nie tylko znakami upamiętniającymi, ale także terapią wzrokową dla żałobników. Zmarły może np. być sportretowany jako postać stojąca koło tablicy nagrobnej. Wybór położenia ujawnia wiarę w to, że ci, którzy odeszli, egzystują szczęśliwie w podziemiu, a grób jest miejscem interakcji między żywymi i umarłymi. Wyrazy emocji na kamieniach nagrobnych wskazują także na wartości społeczne: osoby o niższym statusie demonstrują bowiem żal z większym prawdopodobieństwem niż ludzie o wyższej pozycji. Ponieważ reliefy nagrobne były drogie, zmarli reprezentowali zapewne starożytny odpowiednik dzisiejszej klasy średniej. Często portretowano ich ze służącymi i członkami rodziny. Podczas gdy krewnych ustawiano obok siebie w rzędzie jak figury, służący wykonywali różne gesty oznaczające żałobę i żal, np. siedzieli na ziemi lub dotykali jedną ręką brody. Choć wcześniejsze badanie sugerowało, że w związku z dużą śmiertelnością dzieci w starożytności rozwinęły się normy kulturowe tłumienia w takich okolicznościach wyrazów smutku, Karlsson tego nie potwierdza. Wręcz przeciwnie, odkryłam, że najsilniejsze wyrazy żalu dotyczyły zmarłych dzieci i młodzieży. Karlsson opowiada, że niekiedy na tablicach pojawiały się niekonwencjonalne elementy, np. poruszający opis zmarłego albo dziecko z ulubioną zabawką. Szwedka porównuje to do współczesnego zwyczaju zastępowania w nekrologu krzyża czymś bardziej osobistym, np. sercem czy piłką futbolową, albo umieszczania na nagrobku zdjęcia zmarłego. « powrót do artykułu
  8. Wpływowa senator Dianne Feinstein, znana zwolenniczka prowadzonego przez NSA programu masowej inwigilacji, tym razem ma poważne zastrzeżenia do amerykańskich służb specjalnych. Feinstein, która jest przewodniczącą Senackiego Komitetu ds. Wywiadu oskarżyła CIA o nielegalne szpiegowanie... komputerów jej komitetu. Maszyny znajdują się w zamkniętej sieci, którą utworzono specjalnie w celu zbadania działalności CIA. Agencja podejrzewana jest o dopuszczenie się nadużyć w ramach programu zatrzymań i przesłuchań, który rozpoczął się w 2002 roku. W 38-minutowym przemówieniu pani senator stwierdziła: „mam poważne obawy, że dokonane przez CIA przeszukanie komputerów naruszyło rozdział władzy określony w Konstytucji Stanów Zjednoczonych”. Feinstein dodała, że działanie CIA mogło naruszyć Czwartą Poprawkę, która chroni przed „nieuzasadnionymi przeszukaniami” oraz inne prawa federalne, m.in. rozporządzenie prezydenckie zakazujące CIA prowadzenia działań wywiadowczych na terenie USA. Na ironię losu zakrawa fakt, że pani senator oskarża CIA o naruszenie tej samej poprawki, którą, zdaniem obrońców praw obywatelskich, masowo narusza broniona przez Feinstein NSA. Dyrektor CIA, John Brennan, zaprzeczył oskarżeniom Feinstein „Nic nie jest bardziej odległe od prawdy” - stwierdził. Departament Sprawiedliwości rozpoczął śledztwo w sprawie domniemanego popełnienia przestępstwa przez pracowników CIA. « powrót do artykułu
  9. Dwa fragmenty czaszki drobnego krokodylomorfa, znalezione na Isle of Wight przez 2 różnych kolekcjonerów w odstępie 3 miesięcy, nie tylko doskonale do siebie pasują, a i ujawniają istnienie nieznanego dotąd prehistorycznego rodzaju i gatunku. Nazwę Koumpiodontosuchus aprosdokiti utworzył dr Steve Sweetman z Uniwersytetu w Portsmouth. Tylną część czaszki odkryła na plaży w pobliżu Sandown Diane Trevarthen. Kobieta przywiozła trofeum do muzeum Dinosaur Isle. Pracownicy sądzili, że kość należy do młodego któregoś ze znanych dużych gatunków z kredy. Trzy miesiące później Austin i Finley Nathanowie natrafili na pysk. Oni także zawieźli artefakt do Dinosaur Isle. Załoga szybko przypomniała sobie fragment widziany parę tygodni wcześniej, dlatego poproszono, by pani Trevarthen jeszcze raz przyjechała ze swoją częścią, tak by można było dokonać ponownych oględzin. Okazało się, że tył i przód idealnie do siebie pasują. Dla dobra nauki poszukiwacze skamieniałości podarowali swoje znaleziska muzeum. Obie części tej wspaniałej małej czaszki są w dobrym stanie, a to [...] niezwykłe, zważywszy, że rozbijające się fale zazwyczaj wygładzają krawędzie takich skamieniałości w ciągu dni, a nawet godzin od wymycia na brzeg. Wygląda więc na to, że oba fragmenty znaleziono szybko po uwolnieniu z mułu, a odłamki oryginalnie zaległy na równinie zalewowej rzeki ok. 126 mln lat temu. Za pierwszym razem dr Sweetman sądził, że czaszka należy do Bernissartia fagesii (szkielety w podobnym wieku znajdowano najpierw w Belgii, a później w Hiszpanii). Ze względu na niewielkie rozmiary sądziłem, że to czaszka Bernissartia - całkowita długość dorosłego zwierzęcia nieco przekraczała dwie stopy [ok. 61 cm]. Szczególnie przekonywały mnie jednak guzikowate zęby [...]. Dokładniejsza analiza wykazała różnice w układzie kości, co zasugerowało paleontologowi, że to nowy gatunek. Gary Blackwell z Dinosaur Isle oczyścił dolną część czaszki z inkrustacji materiałami mineralnymi. Odsłonił w ten sposób m.in. kości podniebienia. « powrót do artykułu
  10. Zwykle skłócone ze sobą Chile i Argentyna podjęły wspólny projekt ekologiczny. Do porozumienia doszło dzięki... bobrom, niszczącym lokalne środowisko naturalne. Historia tych bobrów to jeden z najbardziej znaczących i najlepiej udokumentowanych przypadków negatywnego wpływu inwazyjnego gatunku zawleczonego przez człowieka. W 1946 roku za rządów Juana Perona na Ziemię Ognistą przywieziono 20 bobrów. Złowione w Kanadzie zwierzęta trafiły na wyspę na zamówienie rządu Argentyny, który miał nadzieję, że bobry rozmnożą się, a dzięki nim na wyspie rozwinie się przemysł futrzarski. Na filmie z tamtych czasów słyszymy reportera mówiącego, że bobry, które jedzą gałęzie oraz korę, znajdą tutaj dużo pożywienia. W tym czasie kamera pokazywała olbrzymie lasy Tierra del Fuego. Zwierzęta wypuszczono, a 60 lat później stwierdzono, że w całej Patagonii liczba bobrów może sięgać nawet 100 000 osobników. Przepłynęły one z Ziemi Ognistej na kontynent, zasiedliły niezamieszkałe wyspy u wybrzeży Ameryki Południowej i ruszyły na północ, niszcząc lokalne lasy. Specjaliści z Ameryki Północnej byli zaskoczeni, gdy okazało się, że bobry mają katastrofalny wpływ na lasy Patagonii. W Kanadzie czy USA bobry reintrodukuje się właśnie w celu odbudowy środowiska naturalnego. Jednak lasy Patagonii nie składają się z wierzb, osik czy brzóz. Żaden z miejscowych gatunków nie jest w stanie przetrwać na podmokłym terenie. Jak mówi Christopher Anderson z argentyńskiego Południowego Centrum Badań Naukowych (CADIC), bobry dokonały już zniszczeń w połowie pierwotnych lasów Terra del Fuego. Gdy przegrodzą rzekę tamą, w rzece pozostaje o 75% materii organicznej więcej niż wcześniej, co prowadzi do zmiany całego cyklu obiegu węgla w zasobach wodnych. W takich warunkach pojawiają się inwazyjne gatunki roślin. Anderson informuje, że bobry odpowiedzialne są za największe zmiany środowiskowe na Tierra del Fuego od czasu ostatniej epoki lodowej. Nawet człowiek nie doprowadził tam do takich zmian. Bobry pojawiły się też na pampie, gdzie pozostawiają po sobie zdradliwe bagniste obszary, w których więzną zwierzęta hodowlane. Grupy drzew, które celowo sadzono, by osłabić wiatry wiejące na pampie, potrafią zniknąć w ciągu jednej doby. Chile i Argentyna próbowały radzić sobie z problemem już wcześniej. Jako, że mieszkańcy Ziemi Ognistej nie byli chętni, by zmienić się w traperów handlujących futrami, zaczęto niszczyć bobrze tamy za pomocą dynamitu. W latach 90. ubiegłego wieku i pierwszej dekadzie wieku XXI w obu krajach zaczęto płacić za upolowanego bobra, zachęcano restauracje, by bobrze mięso znalazło się w menu. W latach 2005-2006 w Chile upolowano 11 700 bobrów, kolejne tysiące zabito w Argentynie. Program ten nie tylko nie wpłynął zbytnio na liczebność bobrów, ale miał negatywne skutki dla środowiska naturalnego. Bobry są zwierzętami terytorialnymi. Gdy zabito jedną kolonię, na jej miejsce wprowadzała się inna. Jednak nowa bobrza rodzina nie wykorzystuje budowli poprzedników. Tworzy nowe tamy, niszcząc kolejne drzewa i powiększając tereny zalewowe. Myśliwi stracili też zainteresowanie bobrami, gdy rządy przestały płacić za ich zabijanie. Alejandro Valenzuela z Parków Narodowych Południowej Patagonii mówi, że lepszą taktyką byłoby pozostawienie na danym obszarze jednej niewielkiej kolonii bobrów, które będzie używała swoich tam i broniła terenu przed innymi bobrami. W 2006 roku Chile i Argentyna utworzyły wspólną komisję, która oszacowała, że uwolnienie środowiska od bobrów będzie kosztowało 35 milionów dolarów. Rządy otrzymały dofinansowanie programu pilotażowego. W ostatnich dniach, po wieloletnich opóźnieniach spowodowanych sporami politycznymi, Argentyna rozpoczęła projekt. Jeden dział wodny zostanie oczyszczony z bobrów, a zdobyte w ten sposób doświadczenia pozwolą na zastosowanie odpowiednich rozwiązań na szerszą skalę. Jeśli uda się usunąć bobry, oba kraje będą musiały opracować plan odnowienia lasów zniszczonych przez zwierzęta. Wstępne badania nie napawają optymizmem. Z posadzonych drzew przetrwała tylko połowa, a i one mają poważne problemy z prawidłowym rozwojem. Specjaliści mają nadzieję, że miejscowa ludność pomoże w realizacji ich planów, a przynajmniej nie będzie przeszkadzała. Bobry są fajne - mówi Valenzuela. Trudno będzie wyjaśnić ludziom, że takie piękne zwierzęta mogą sprawiać poważne problemy, a jedynym sposobem na ich rozwiązanie jest zabicie zwierząt. To nie wina zwierząt. Bobry nie są złe. To ludzie są źli. Próbujemy naprawić nasze własne błędy. « powrót do artykułu
  11. Choć wiele badań wskazuje na związek między niekorzystnym klimatem a zmierzchem różnych cywilizacji, mało kto drążył kwestię związków między poprawiającymi się warunkami środowiskowymi, nadmiarem surowców i energii a narodzinami imperiów. Najnowsza analiza pierścieni przyrostów drzewnych sosen syberyjskich (Pinus sibirica) ze środkowej Mongolii z ostatnich 1112 lat wyłamuje się z tego trendu i pokazuje, że pogoda znacząco wspomogła Czyngis-chana. W latach 1180-1190 panowała silna susza, lecz w latach 1211-1225, gdy Imperium Mongolskie się rozszerzało, było ciepło i wilgotno (15 kolejnych lat ponadprzeciętnej wilgotności pokrywało się z okresem urastania Temudżyna w siłę). W artykule opublikowanym na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences naukowcy dowodzą, że łagodne temperatury sprawiały, że stepy pokrywały się bujną roślinnością. Zwiększało to produktywność szczególnie Doliny Orchonu, centrum Imperium. Przejście od skrajnej suszy do korzystnej wilgotności silnie sugeruje, że klimat odegrał pewną rolę w ludzkiej historii. To nie był jedyny czynnik, ale powstały idealne warunki, by charyzmatyczny lider wyłonił się z chaosu, rozwinął armię i skoncentrował siły - tłumaczy Amy Hessl z Uniwersytetu Zachodniej Wirginii. Dendrochronolodzy z Lamont-Doherty Earth Observatory Uniwersytetu Columbii pracowali w Mongolii od 1995 r. W 2010 r. Neil Pederson i Hessl szukali starych drzew do badania historii pożarów w Mongolii. Wysoko w Górach Changajskich eksplorowali równinę stwardniałej lawy z erupcji sprzed ok. 8 tys. lat. Ze szczelin z cienką warstwą gleby wyrastały modrzewie i sosny syberyjskie. Co istotne, drzewa z najsuchszych i najbardziej wymagających stanowisk są wyjątkowo wrażliwe na deszcz, dożywają imponującego wieku i pozostawiają pnie, które po obumarciu organizmu mogą się opierać żywiołom przez stulecia. I tak niektóre ze znalezionych drzew żyły ponad 1100 lat. Jeden z kawałków drewna miał pierścienie sięgające mniej więcej 650 r. p.n.e. Przemierzywszy ze sprzętem Khorgo, naukowcy porównywali próbki z młodszymi przewróconymi okazami i fragmentami pobranymi z żywych osobników. Choć analiza nadal trwa, zapis generalnie wskazuje na te same zmiany temperatury. Przeanalizowawszy 17 drzew ze starego stanowiska, Amerykanie doszli do wniosku, że łagodna pogoda sprzyjała rozrostowi traw, co z kolei doprowadziło do boomu w pogłowiu wielbłądów, jaków, czy owiec, a zwierzęta te zawsze stanowiły główne bogactwo kraju. By uniknąć gołosłowności, zespół przeprowadził rozpoznanie osadów dennych z jezior, w pobliżu których ludzie od dawna wypasali swoje stada. Avery Cook Shinneman, biolog z University of Washington, zamierza zbadać osady z niektórych z nich, by korzystając z takiego zapisu, odtworzyć liczebności różnych gatunków w poszczególnych okresach. Pani doktor tłumaczy, że chodzi jej o zmienną ilość sporów grzybów żyjących w odchodach roślinożerców oraz glonów nawożonych przez kał. Uzyskane dane zostaną wprowadzone do modelu opracowanego przez Hanqina Tiana, ekologa z Auburn University. « powrót do artykułu
  12. Znaleziono dowody wskazujące, że wulkany pomogły przetrwać epoki lodowe wielu gatunkom roślin i zwierząt. Na czele międzynarodowego zespołu naukowego stali doktor Ceridwen Fraser z Australian National University oraz doktor Aleks Terauds z Australian Antarctic Division. Uczeni przestudiowali tysiące szczątków roślin i zwierząt zebranych w Antarktyce przez ostatnich kilkadziesiąt lat. Odkryli, że więcej gatunków znajdowano w pobliżu wulkanów, niż w dalszej odległości od nich. Para wydobywająca się z wulkanów mogła wytopić pod lodowcami olbrzymie jaskinie, w których panowała temperatura o dziesiątki stopni wyższa niż na zewnątrz. Takie jaskinie i źródła gorącej pary mogły być miejscami pomagającymi przetrwać epoki lodowe - mówi doktor Fraser. Obecne badania skupiały się na Antarktyce, jednak pozwalają one zrozumieć, co działo się w innych częściach świata podczas epok lodowych. Wyjaśniają też, jak rośliny i zwierzęta przetrwały okresy, w czasie których zdecydowana większość lądów była pokryta lodem. Na Antarktyce znajduje obecnie co najmniej 16 czynnych wulkanów, a 60% gatunków antarktycznych nie występuje nigdzie indziej. One z pewnością nie przybyły na kontynent w ostatnim czasie, muszą na nim żyć od milionów lat. Naukowcy od dawna zastanawiali się, jak te gatunki przetrwały epoki lodowe, z których ostatnia zakończyła się przed mniej niż 20 000 lat - mówi profesor Peter Convey z British Antarctic Survey. Doktor Teradus, który prowadził analizę statystyczną rozkładu gatunków stwierdził, że zależność związana z odległością od wulkanów jest uderzająca. Im bliżej wulkanu, tym więcej znajdowano gatunków. To wspiera hipotezę mówiącą, że od ostatniej epoki lodowej gatunki rozszerzały swój zasięg od wulkanów. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Anglii zidentyfikowali 4 nowe gazy pochodzenia antropogenicznego, które przyczyniają się do zmniejszenia warstwy ozonowej. Autorzy artykułu z pisma Nature Geoscience podkreślają, że na razie nie udało się wskazać ich źródła. Trzy z gazów są chlorofluorowęglowodorami (CFC), a jeden wodorochlorofluorowęglowodorem (HCFC). Akademicy szacują, że przed 2012 r. do atmosfery uwolniło się ok. 74 tys. ton CFC-112, CFC112a, CFC-113a i HCFC-133a. Nie wiemy, skąd te gazy są emitowane i powinno to zostać zbadane. Prawdopodobnymi źródłami są surowce wykorzystywane do produkcji insektycydów oraz rozpuszczalniki do czyszczenia elementów elektronicznych [CFC-113a jest wyszczególniany jako półprodukt przy wytwarzaniu pyretroidów; o CFC-112 i CFC112a wspomina się z kolei przy drugim z wymienianych celów]. Co więcej, wszystkie 3 CFC rozkładają się bardzo wolno, więc nawet gdyby emisja została natychmiast wstrzymana, nie znikną przez wiele dziesięcioleci - wyjaśnia dr Johannes Laube. Nasze badania zidentyfikowały 4 gazy, których do lat 60. w ogóle nie było w atmosferze, co wskazuje na pochodzenie antropogeniczne. Naukowcy znaleźli je, analizując grenlandzki firn. Wyekstrahowane z niego powietrze jest swego rodzaju archiwum tego, co znajdowało się w atmosferze w ostatnim stuleciu. Poza tym badano próbki powietrza, pobrane z Cape Grim w Tasmanii w latach 1978-2012. W eksperymentach bazowano na chromatografii gazowej z detektorem masowym. Zespół nie tylko stwierdził, że wszystkie 4 związki zaczęły pojawiać się w atmosferze w latach 60., ale i że 2 z nich nadal się w niej akumulują. Naukowcy przyznają, że choć 74 tys. ton to niedużo w porównaniu do szczytowych emisji innych CFC w latach 80., które sięgały ponad miliona ton rocznie, zjawisko stoi w sprzeczności z postanowieniami Protokołu Montrealskiego i należy odpowiedzieć na pytanie dotyczące źródeł. « powrót do artykułu
  14. W Europie i USA Google'owi udało się uniknąć płacenia dużych kar za działania monopolistyczne. Amerykańskie i europejskie urzędy zadowoliły się, jak dotychczas, wprowadzonymi przez wyszukiwarkowego giganta zmianami bądź obietnicami ich wprowadzenia. Jednak w Indiach mogą Google'a czekać większe problemy. Koncern znalazł się pod lupą miejscowej komisji ds. konkurencyjności. Skargę złożył serwis randkowy, który twierdzi, że został zniszczony przez Google'a. Zarzuty są podobne do zastrzeżeń kierowanych pod adresem koncernu w USA i Europie. Skarżący się twierdzą, że Google wykorzystuje swoją pozycję do promowania własnych usług. Robi to poprzez ręczne pomijanie swoich algorytmów wyszukiwania, wskutek czego konkurencyjny serwis nie trafia na początek listy znalezionych witryn, traci więc użytkowników. Kłopoty Google'a w Indiach zaczęły się, gdy lokalna społeczność muzułmańska rozpoczęła protesty przeciwko wynikom wyszukiwania, w których zwracane są m.in. witryny obrażające Mahometa. Jednak poważne niebezpieczeństwo nad amerykańskim koncernem zawisło, gdy do akcji wkroczyła organizacja o nazwie The Consumer Unity & Trust Society, zwana CUTS International. O ile za europejskimi i amerykańskimi pozwami przeciwko Google'owi stał często jego główny rywal, Microsoft, o tyle w tym przypadku mamy do czynienia z organizacją popieraną przez ONZ i wiele światowych organizacji społecznych. Indyjskie prawo antymonopolowe pozwala na nałożenie grzywny w wysokości do 10% trzyletnich zysków. Taka kara oznaczałaby dla Google'a konieczność zapłacenia około 5 miliardów USD grzywny. Obecnie skardze złożonej przez Matrimony.com przygląda się Dyrektor Generalny ds. Handlu Międzynarodowego. Czeka on na komentarze i doniesienia stron trzecich dotyczące taktyki stosowanej przez Google'a. Komentarze takie może wnosić np. Microsoft. Po tym, jak wspomniany wyżej urząd zgromadzi materiały, indyjska komisja ds. konkurencyjności wniesie oficjalną skargę. Co ciekawe, władze sugerują, że sprawa nie skończy się tak, jak w USA i Europie i nie zawrą z Google'em ugody gdy ten obieca poprawę. Indyjski sąd ma nawet możliwość podzielenia miejscowego oddziału Google'a. Google ze swej strony najwyraźniej uznaje, że sprawa może zakończyć się zapłaceniem grzywny. Firma utworzyła rezerwę finansową w wysokości 750 milionów USD. « powrót do artykułu
  15. Z odczytanego niedawno listu Egipcjanina Aureliusa Poliona, który prawdopodobnie zgłosił się do rzymskich legionów na ochotnika, naukowcy dowiedzieli się, co martwiło młodego żołnierza sprzed ok. 1800 lat. W liście napisanym głównie po grecku mężczyzna wyznaje, że z desperacją czeka na wieści od rodziny (sprzedającej chleb matki, siostry i brata) i że zamierza prosić o przepustkę, by udać się w długą (około miesięczną) podróż do domu. Legionista podkreśla, że modli się za zdrowie bliskich dniem i nocą i że składa bóstwom pokłon w ich intencji. Martwię się o was, bo choć często otrzymywaliście listy ode mnie, nigdy nie odpisaliście, bym mógł wiedzieć, jak... (tu brakuje fragmentu tekstu). Polion dodaje, że napisał do matki i rodzeństwa 6 listów i wszystkie pozostały bez odpowiedzi. Będąc w Panonii [Dolnej] wysyłałem wam listy, ale traktujecie mnie jak obcego. Powinienem dostać przepustkę od mojego dowódcy i przyjechać do domu, byś mógł zobaczyć, że jestem twoim bratem. Choć papirus został odkryty ponad 100 lat temu na zewnątrz świątyni w Tebtynis (podczas ekspedycji Bernarda Grenfella i Arthura Hunta), tłumaczenia doczekał się dopiero teraz. Zajął się nim Grant Adamson, doktorant z Rice University, który wykorzystał zdjęcia w podczerwieni. Polion, który żył w czasach, kiedy Egipt znajdował się pod panowaniem Rzymian, służył w Legio II Adiutrix. Decyzję o związaniu się z wojskiem mógł podjąć, myśląc o żołdzie i wyżywieniu, nie spodziewał się chyba jednak, że los rzuci go tak daleko od domu. Z tłumaczenia Adamsona wynika, że Polion wysłał list weteranowi, który mógł go przekazać rodzinie. W artykule opublikowanym w Bulletin of the American Society of Papyrologists doktorant przekonuje, że pewne aspekty służby wojskowej są wspólnym doświadczeniem starożytnej i współczesnej cywilizacji - częścią ludzkiego doświadczenia [...]. Chodzi o takie rzeczy, jak zgryzota i tęsknota za domem.
  16. Naukowcy z czterech szwedzkich instytucji badawczych opracowali nową metodę leczenia bólu fantomowego po amputacji kończyny. Bazuje ona na połączeniu kilku technologii, m.in. rzeczywistości rozszerzonej. Przetestowano ją na pacjencie, który z silnym bólem tego typu zmagał się już od 48 lat. Udało się go znacząco ograniczyć. Ludzie, którzy tracą rękę lub nogę, często mają wrażenia fantomowe. U 70% występuje ból brakującej kończyny. Naukowcy nie znają dokładnej przyczyny tych zjawisk. Z bólem kończyny fantomowej próbuje się obecnie walczyć za pomocą kilku metod, w tym terapii lustrzanej, różnych leków, akupunktury i hipnozy. Niestety, w wielu przypadkach nic nie pomaga. Tak właśnie było w przypadku pacjenta wybranego do studium przypadku przez Maxa Ortiza Catalana z Uniwersytetu Technologicznego Chalmers. Mężczyzna stracił rękę 48 lat temu i od tej pory zmagał się z bólem wahającym się od umiarkowanego po nie do wytrzymania. Nigdy nie udało mu się całkowicie od niego uwolnić. Obecnie takie okresy się zdarzają, a ból ogólnie zelżał. Nie zdarza, by chory nie spał w nocy przez epizody intensywnego bólu. W ramach nowej metody sygnał mięśniowy z kikuta wykorzystuje się do kierowania rzeczywistością rozszerzoną. Sygnały są wychwytywane za pomocą elektrod na skórze. Następnie algorytmy przekładają je na ruchy ręki. Pacjent widzi siebie na ekranie z nałożoną wirtualną kończyną, kontrolowaną w czasie rzeczywistym przez jego własne impulsy nerwowe. Kilka cech tego systemu może łącznie odpowiadać za zniesienie bólu. Dochodzi do reaktywacji obszarów ruchowych mózgu, potrzebnych do poruszania amputowaną ręką. Poza tym wzrokowe sprzężenie zwrotne przekonuje mózg, że istnieje kończyna, która wykonuje polecenia motoryczne. Pacjent doświadcza siebie jako całości, z amputowaną kończyną na powrót znajdującą się na miejscu - podkreśla Catalan. Współczesne terapie z użyciem luster czy rzeczywistości wirtualnej bazują na sprzężeniu zwrotnym z kończyny położonej po stronie przeciwnej do amputowanej. Nasza metoda różni się od wcześniejszych technik, ponieważ sygnały kontrolujące są pozyskiwane z kikuta i dlatego sytuacją zarządza kończyna problematyczna. Teraz naukowcy planują testy kliniczne z udziałem kilku klinik ze Szwecji i innych krajów Europy. Zespół opracował też system do samodzielnego stosowania w domu. Poza tym wspomina się o rozszerzeniu dla pacjentów z odmiennymi potrzebami rehabilitacyjnymi, np. po udarze czy urazach rdzenia. « powrót do artykułu
  17. Dwoje fizyków z Uniwersytetu Harvarda zaproponowało niezwykle interesującą teorię dotyczącą zagłady dinozaurów. Ich zdaniem, do wyginięcia gadów miała przyczynić się... ciemna materia. Meteoryty regularnie bombardują powierzchnię Ziemi. Przed trzydziestu laty pojawiła się teoria, że bombardowanie to odbywa się cyklicznie, a jego przyczyną jest oddziaływanie Słońca oraz niewykrytej jeszcze gwiazdy, której oddziaływanie miałoby wypychać komety z Obłoku Oorta w kierunku wewnętrznych obszarów Układu Słonecznego. Fizycy teoretyczni z Harvarda, Lisa Randall i Matthew Reece, zaproponowali hipotezę wyjaśniającą regularność bombardowania naszej planety. Ich zdaniem jest ona spowodowana sposobem, w jaki Słońce podróżuje przez galaktykę. Słońce, a wraz z nim Układ Słoneczny, podążając śladem Ramienia Oriona wokół centrum galaktyki, poruszają się w górę i w dół przekraczając płaszczyznę galaktyki. Zdaniem Randall i Reece'a w czasie ruchu góra-dół Słońce przechodzi przez gęstszy obszar ciemnej materii. Grawitacja tej materii wpływa na komety w obłoku Oorta, kierując je w stronę naszej planety. Uczeni twierdzą, że cienki dysk ciemnej materii mógłby wywoływać na tyle silny efekt grawitacyjny, iż co około 35 milionów lat w stronę wewnętrznych części Układu Słonecznego przemieszczałaby się duża liczba komet. Zwykle uznaje się, że ciemna materia bardzo słabo oddziałuje, więc nie byłaby w stanie wywołać efektu opisywanego przez Randall i Reece'a. Jednak ci sami uczeni w ubiegłym roku wysunęli hipotezę dotyczącą ciemnej materii. Próbując wyjaśnić pewne dane uzyskane z Teleskopu Fermiego, teoretyzują, że istnieje dysk ciemnej materii, którego grubość wynosi 35 lat świetlnych, a gęstość – 1 masę słoneczną na rok świetlny do kwadratu. Naukowcy sami przyznają, że ich hipoteza opiera się na słabych dowodach. Stworzyli jednak model komputerowy, w którym wzięli pod uwagę zarówno założony przez siebie cykl bombardowania co 35 milionów lat, jak i dane dotyczące kraterów uderzeniowych o średnicy ponad 20 kilometrów, które powstały na Ziemi w ciągu ostatnich 250 milionów lat. Z modelu wynika, że zgodność wieku kraterów z hipotezą o bombardowaniu co 35 milionów lat jest 3-krotnie większa niż statystyczny przypadek. Inni naukowcy, którzy nie brali udziału w pracach Randall i Reece'a, zwracają uwagę na to, że ich hipoteza opiera się na bardzo słabych podstawach. Przyznają, że istnienie dysku ciemnej materii jest jednym z możliwych wyjaśnień, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy cokolwiek by to wyjaśniało.
  18. Pojawiły się pogłoski, jakoby przygotowywany przez LG nowy smartfon, G3, miał zostać wyposażony w wyświetlacz o niezwykle dużej rozdzielczości. Z nieoficjalnych informacji wynika, że 5-calowe urządzenie będzie wyświetlało obraz o rozdzielczości 1440x2560 pikseli, czyli 534 ppi (piksele na cal). Dla porównania iPhone'a 5S wyposażono wyświetlacz o rozdzielczości 326 ppi, a Samsung Galaxy S5 pokazuje obraz o rozdzielczości 432 ppi. W tej chwili żaden z obecnych na rynku ani planowanych smartfonów nie oferuje tak olbrzymiej rozdzielczości jak – potencjalnie – G3. Nowy smartfon LG ma korzystać też z czterordzeniowego procesora taktowanego zegarem o częstotliwości 2,3 GHz i 3 gigabajtów pamięci RAM. Ponadto zostanie wyposażony w 13-megapikselowy aparat fotograficzny. W sieci opublikowano jedno zdjęcie wykonane podobno za pomocą nowego smartfona. Metadane informują, że fotografia została zrobiona za pomocą urządzenia LG-D972. W tej chwili na rynku nie ma tak oznaczonego urządzenia firmy LG. « powrót do artykułu
  19. Sony i Panasonic opracowały nowy dysk optyczny, który ma służyć przedsiębiorstwom do archiwizowania danych. Archival Disc ma obecnie pojemność 300 gigabajtów zapisywanych na trzech warstwach, jego wymiary odpowiadają wymiarom płyty Blu-ray, a trwałość nośnika wynosi co najmniej 50 lat. Płyta ma trafić na rynek w 2015 roku, a jej pojemność ma wówczas wynosić do 500 GB do 1 terabajta. Olbrzymią zaletą nowego nośnika jest fakt, że nie wymaga specjalnych warunków przechowywania. Nie trzeba trzymać go w klimatyzowanym pomieszczeniu o kontrolowanej temperaturze i wilgotności. Nowy dysk może być poważnym konkurentem najlepszego obecnie nośnika archiwalnych danych – taśm magnetycznych. Ich producenci gwarantują bowiem znacznie krótszy czas przechowywania danych. Na przykład kartridże LTO-5 Ultrium 3TB są objęte „jedynie” 30-letnią gwarancją. Dane można też, oczywiście, przechowywać na dyskach twardych. Jednak urządzenia te w dłuższym okresie są niezwykle zawodne. Sony i Panasonic podkreślają, że ich dysk powstał z myślą o zastosowaniach profesjonalnych. „Nie planujemy obecnie tworzenia dysków optycznych dla użytkowników domowych” - stwierdziły obie firmy. « powrót do artykułu
  20. DARPA poinformowała, że w ramach projektu Excalibur przeprowadziła udaną próbę lasera bojowego, który trafił w cel znajdujący się w odległości 7 kilometrów. Sukces osiągnięto dzięki nowemu podejściu do projektowania tego typu urządzeń. Lasery o dużej mocy, a takie są potrzebne wojskowym, borykają się z grupą problemów określanych wspólnym mianem SWaP. Mowa tutaj o ich wymiarach, wadze i zapotrzebowaniu na energię (Size, Weight and Power). Do tego dochodzą jeszcze kłopoty z wykorzystaniem laserów w praktyce. Atmosfera ma różną gęstość, nie jest jednorodna, pozostaje w ciągłym ruchu. Te wszystkie czynniki prowadzą do rozproszenia światła lasera, a zatem do osłabienia jego mocy. Skonstruowanie stosunkowo niewielkiego, lekkiego i energooszczędnego lasera, który mógłby niszczyć cele na duże odległości jest poważnym wyzwaniem. Amerykanie skonstruowali laserową macierz (optical phased array – OPA), w skład której wchodzą trzy moduły zbudowane z 7 laserów każdy. Średnica pojedynczego modułu wynosi zaledwie 10 centymetrów, całość jest zatem niezwykle mała i lekka. Dzięki modułowej budowie system jest skalowalny i – co najważniejsze – niemal idealnie radzi sobie z turbulencjami atmosferycznymi. Jest w stanie korygować je lepiej niż inne opracowane dotychczas urządzenia. Dzięki odpowiednim niezwykle szybkim algorytmom OPA jest w stanie dostosować się do bieżących warunków atmosferycznych tak, by do celu dotarła wiązka o jak największej mocy. Co więcej, wykazano, że konstrukcja taka poradzi sobie z zawirowaniami powietrza, z którymi miałaby do czynienia w sytuacji, gdyby została zamontowana na pokładzie samolotu. Celem projektu Excalibur jest opracowanie bojowego lasera o mocy 100 kilowatów, który będzie 10-krotnie lżejszy i mniejszy niż inne tego typu urządzenia. Prace DARPA posłużą nie tylko wojskowym. Dzięki temu, że specjaliści skupiają się na takich problemach jest rozmiary, waga czy warunki atmosferyczne, doświadczenia zdobyte przy Excaliburze posłużą też budowie doskonalszych laserów komunikacyjnych czy laserów wykorzystywanych do pomiarów czy identyfikowania obiektów. « powrót do artykułu
  21. Budżet NASA, rozpatrywany jako odsetek budżetu federalnego, zmniejsza się od czasu lądowania na Księżycu. Wówczas USA wydawały na potrzeby swojej agencji kosmicznej aż 3% budżetu federalnego. Do roku 1980 odsetek ten spadł do poniżej 1%. Obecnie NASA ma do dyspozycji „zaledwie” 0,5% budżetu państwa. To nadal imponująca kwota 17 miliardów dolarów. Wygląda na to, że administracja prezydenta Obamy, pomimo groźnych pomruków pod adresem NASA, uznała, iż Agencja ma duże znaczenie dla kraju i jego przyszłego rozwoju. W porównaniu z rokiem 2013 budżet NASA zmniejszono zaledwie o 100 milionów dolarów (0,57%). Szef NASA, Charles Bolden, poinformował, na co zostaną przeznaczone pieniądze. Agencja ma obecnie trzy priorytety. Pierwszym z nich jest utrzymanie już istniejących misji i projektów. Drugim, kontynuacja rozwoju i utrzymanie amerykańskiej przewagi w komercjalizacji przemysłu kosmicznego. Trzecim priorytetem są natomiast prace na rzecz odzyskania całkowitej samodzielności w dziedzinie załogowych lotów kosmicznych. Obecnie Amerykanie, po przejściu promów kosmicznych na emeryturę, nie są w stanie samodzielnie wysłać człowieka w przestrzeń kosmiczną. Ma to się zmienić dopiero w 2017 roku. Do tego czasu NASA będzie wydawała spore pieniądze na prace nad projektem Orion. W bieżącym roku przeznaczy na ten 2,78 miliarda USD. Dużą część pochłoną takie wydatki jak koszty osobowe czy koszty utrzymania infrastruktury, ale pieniędzy na zabraknie też na specjalistyczne badania. Znaczną część budżetu NASA pochłania utrzymanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Amerykanie wydają na nią 3 miliardy USD. Kolejne 850 milionów dolarów trafia do sektora prywatnego. Znawcy tematu mówią, że to właśnie dzięki rozwojowi prywatnego przemysłu kosmicznego Amerykanie wciąż odgrywają wiodącą rolę w badaniach przestrzeni kosmicznej. NASA musiałaby wydać znacznie większe pieniądze, by samodzielnie osiągnąć to, co dostarczyli jej komercyjni partnerzy. NASA została zobowiązana też do przygotowania i przeprowadzenia misji na Europę, księżyc Jowisza. Z doniesień prasowych wynika, że Agencja nie miała w planach przeprowadzenia takiej misji, jednak zmusili ją do tego prawodawcy. Misja na Europę to pomysł zafascynowanego nauką kongresmena Johna Culbersona. Culberson wie, że istnieje spore prawdopodobieństwo, iż na Europie występują jakieś formy życia. Dlatego też, mimo iż NASA o to nie prosiła, doprowadził do zwiększenia budżetu Agencji o 43 miliony w roku ubiegły i o 80 milionów w roku bieżącym, właśnie na przeprowadzenie misji na Europę. Odkrycie pozaziemskiego życia miałoby olbrzymi wydźwięk propagandowy. Z punktu NASA wchodzenie w spór z Culbersonem nie jest korzystne, gdyż kongresmen prawdopodobnie zostanie kolejnym przewodniczącym potężnego i wpływowego komitetu decydującego o przeznaczaniu pieniędzy na wydatki celowe, zatem Agencja może zyskać na dobrych stosunkach z nim. Kolejny istotny punkt w budżecie NASA stanowią wydatki na Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba, który w bieżącym roku pochłonie 645 milionów dolarów. Kolejne 1,77 miliarda zostanie wydane na nauki o Ziemi, takie jak np. modelowanie klimatu czy meteorologia, a 1,28 miliarda USD będą NASA kosztowały misje planetarne, w tym misje na Marsa, Europę czy misja na asteroidę. « powrót do artykułu
  22. ArmaLite, amerykańska firma produkująca broń, wykorzystała w swojej kampanii reklamowej wizerunek Dawida Michała Anioła. Wzbudziło to spore poruszenie zarówno wśród włoskich specjalistów ds. dziedzictwa narodowego, jak i polityków. Minister kultury Dario Franceschini stwierdził na Twitterze, że montaż z karabinem snajperskim AR-50A1 jest obraźliwy i narusza prawo. Oburzenie jest tym większe, że wartą 3 tys. dol. broń nazywa się dziełem sztuki. W kampanii uwzględniono 2 zdjęcia; poza tym z Dawidem zaprezentowano wersję z wnętrzem muzealnym, gdzie przed zwiedzającym na ścianie między obrazami wisi karabin. Dawidowa reklama ukazała się w kilku pismach, m.in. w amerykańskim Rifle Firepower, i choć nie ma zbyt dużego zasięgu, przez poruszenie wyjątkowo drażliwej struny wywołała zażartą dyskusję. Franceschini podkreśla, że rząd jako właściciel praw do komercyjnego wykorzystania wizerunku Dawida będzie naciskać na ArmaLite, by wycofało kampanię. Cristina Acidini, dyrektorka Rady Dziedzictwa Narodowego i Sztuk Pięknych, wystosowała do firmy z Illinois oficjalną notę, w której także domaga się zakończenia akcji. Argumentuje to m.in. zniszczeniem wizerunku. Angelo Tartuferi, dyrektor Galerii Akademii, gdzie wystawiany jest Dawid, powiedział w wywiadzie, że prawo stanowi, że estetycznej wartości dzieła nie wolno zniekształcać. Wg niego, twórcy reklamy dla ArmaLite zawinili więc nie tylko brakiem dobrego smaku... « powrót do artykułu
  23. Dziennikarze Bloomberga zauważyli w sprawozdaniu finansowym Twittera informację, że firma zapłaciła IBM-owi 36 milionów dolarów w ramach ugody za naruszenie patentów Błękitnego Giganta. W listopadzie ubiegłego roku IBM wysłał do Twittera list, w którym poinformował, że serwis naruszył co najmniej 3 patenty. Obie firmy przystąpiły do negocjacji, w wyniku których Twitter kupił licencję na około 900 patentów. Teraz wiemy, że firma zapłaciła za nie 36 milionów dolarów. IBM jest właścicielem największej liczby patentów spośród wszystkich amerykańskich firm. Swego czasu z samych tylko licencji do kasy IBM-a wpływało 2 miliardy dolarów rocznie. W ubiegłym roku przychody Twittera wyniosły 665 milionów USD, zatem za patenty firma zapłaciła ponad 5% przychodów. Przedsiębiorstwo poinformowało o stracie w wysokości 34,3 milionów USD. Patenty, o naruszenie których został oskarżony Twitter noszą numery 6,957,224; 7,072,849; 7,099,862. « powrót do artykułu
  24. Zespół Antonia Camurriego z Uniwersytetu w Genui zbudował system z Kinectem Microsoftu, który pozwala komputerowi odczytać emocje użytkownika z mowy ciała. Komputery wykorzystywano już wcześniej do odczytywania emocji, ale zazwyczaj koncentrowano się na analizie twarzy lub nagrywaniu głosu. W tym przypadku wystarczy, że ktoś przejdzie przez pomieszczenie lub zwyczajnie siądzie przy biurku, nie trzeba mówić czy patrzeć w kamerę. System tworzy prosty wizerunek postaci, zawierający informacje nt. ruchów głowy, tułowia, dłoni i ramion. Oprogramowanie szuka pozycji reprezentatywnych dla określonych stanów emocjonalnych. Opuszczona głowa i zwieszone ramiona wskazują np. na smutek lub strach. Jeśli, tak jak w tym przypadku, 2 emocje charakteryzują się podobnym ułożeniem ciała, czynnikiem rozstrzygającym jest prędkość ruchu; tutaj niewielka wskazuje na smutek, a większa na strach. Podczas testów Włosi wykazali, że system trafnie rozpoznawał emocje ludzika w 61,3% przypadków, podczas gdy wskaźnik poprawnych wskazań dla 60 ochotników wynosił 61,9%. Camurri pracuje nad grami, które uczyłyby dzieci z autyzmem rozpoznawać emocje i wyrażać je za pomocą ruchów ciała. W jednej z gier dziecko prosi się o obejrzenie krótkiego filmu z aktorem odgrywającym emocję. Później zachęca się użytkownika, by spróbował odgadnąć, o jakie uczucie chodziło. Specjalista dodaje, że można również prosić dziecko o oddanie tej samej emocji ciałem. Poza tym Włosi wspominają o zastosowaniu systemu do ustalenia, w jakim stopniu członkowie grupy są dostrojeni do lidera (analizowano by różne sygnały, np. ruchy głowy w czasie słuchania wypowiedzi). « powrót do artykułu
  25. W jednej z chińskich fabryk IBM-a wybuchł strajk. Ponad 1000 pracowników wyraziło w ten sposób sprzeciw wobec umowie z Lenovo. Chiński gigant IT odkupił od IBM-a wydział zajmujący się produkcją lowendowych serwerów x86. W ramach transakcji Lenovo przejmie też pracowników produkujących serwery. Dotychczasowym pracownikom Błękitnego Giganta nie podobają się warunki oferowane przez Lenovo. IBM twierdzi, że pracownikom zaproponowano wybór – mogą przyjąć pracę na warunkach podobnych do tych, jakie mieli u dotychczasowego pracodawcy lub przyjąć korzystną odprawę. Strajk trwa od kilku dni, jednak nie wpłynął on na decyzje IBM-a i Lenovo. Pracownicy zapowiadają, że będą kontynuowali protest. Opisywany strajk nie jest ostatnio niczym wyjątkowym. Od połowy 2011 roku do końca roku 2013 w Chinach miało miejsce – według oficjalnych danych – 1171 strajków. Bardzo często strajkują pracownicy przejmowanych firm. Nie chodzi tutaj tylko o przejmowanie części zachodnich przedsiębiorstw przez firmy chińskie, co rzeczywiście często wiąże się z pogorszeniem warunków pracy. W listopadzie ubiegłego roku do strajku przystąpiło 3000 osób zatrudnionych w fabryce Nokii w Dongguan. Sprzeciwiali się oni przejęciu ich firmy przez Microsoft. Obywatele bogacących się Chin stają się coraz bardziej świadomi swoich praw. Proces ten następuje bardzo szybko. W latach 1980-2010 liczba mieszkańców Chin, którzy muszą przeżyć dzień za mniej niż 1,25 USD spadła z 835 do 156 milionów. Jednocześnie polityka jednego dziecka spowodowała, że rodzi się coraz mniej ludzi, a z kolei coraz więcej Chińczyków chce dłużej się kształcić. A to oznacza, że liczba robotników nie zwiększa się tak szybko, jak zapotrzebowanie na ich pracę, co powoduje wzrost znaczenia osób pracujących fizycznie. Taka sytuacja wymusza nie tylko wzrost płac, ale również inwestycje w wysokie technologie, w których zapotrzebowanie na pracę fizyczną jest minimalizowane.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...