Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Pristionchus pacificus to jeden z wielu zwyczajnych nicieni. Okazuje się jednak, że jego larwy tworzą wieże złożone nawet z tysiąca osobników. Choć pojedynczy organizm mierzy zaledwie 1/4 mm, stworzona wspólnie konstrukcja może mieć aż centymetr wysokości. P. pacificus zaraża pędraki skarabeuszy. Nicień czeka, aż gospodarz padnie z przyczyn naturalnych, a następnie żywi się mikroorganizmami, które na nim rosną. W cyklu życiowym P. pacificus występuje forma zatrzymanego rozwoju, tzw. dauer. Jest ona bardziej odporna na stres środowiskowy i staje na "ogonie", by sięgnąć do przemieszczającego się w pobliżu chrząszcza. Sider Penkov i Akira Ogawa zauważyli, że nicienie próbują swoich sił również kolektywnie, w wieżach. Choć konstrukcje z dauerów występują m.in. u Caenorhabditis elegans, są one o wiele mniejsze i nietrwałe. Gdy naukowcy popychali analogiczny wytwór P. pacificus drutem, nic się nie działo. W wodzie larwy zaczynały co prawda pływać, ale nadal trzymały się w spójnej grupie. Działała na nie wyłącznie odrobina detergentu. Po dodaniu go do cieczy wieże rozpadały się na masę indywidualnych larw. Dodając dwa do dwóch, biolodzy stwierdzili, że larwy muszą być sklejone wodoodporną substancją, która rozpuszcza się pod wpływem detergentu. Niedługo po tym, jak pojawiał się dauer, udało im się zresztą zobaczyć wydzielające się na oskórku krople. W ich składzie wykryto ester woskowy o wyjątkowo dużej cząsteczce - C60H100O2N (nematoil). Kiedy autorzy artykułu z pisma Nature Chemical Biology zsyntetyzowali ten związek i pokryli nim C. elegans i one były w stanie utworzyć trwałe wieże. Choć akademicy sporo się już dowiedzieli, nadal muszą odpowiedzieć na parę pytań, np. co sprawia, że larwy w ogóle się zbierają i jak koordynują swoje ruchy. « powrót do artykułu
  2. Nowe badania przeprowadzone w Kenii wykazały, że afrykańskie słonie używają specyficznego dźwięku, którym ostrzegają się przed obecnością ludzi. Specjaliści z Oxford University, Save the Elephants oraz Animal Kingdom przeprowadzili eksperymenty, w ramach których odpoczywającym słoniom odtwarzano głosy lokalnego plemienia Samburu. Słonie błyskawicznie reagowały na odtwarzane dźwięki, stawały się bardziej czujne i oddalały się od zagrożenia, wydając przy tym charakterystyczny, niski dźwięk. Naukowcy odtworzyli ten dźwięk innym słoniom. Zareagowały one tak samo, jak grupa słysząca ludzi – stały się czujne, zaczęły uciekać i wypatrywać zagrożenia. Najnowsze badania bazują na wcześniejszych spostrzeżeniach, gdzie zauważono, że słonie mają specjalny dźwięk na oznaczenie rozdrażnionych pszczół. Ludzie nie są w stanie wychwycić różnicy pomiędzy oboma dźwiękami, jest ona jednak wyraźna dla słoni. Naukowcy nie wykluczają, że dźwięki wydawane przez słonie są odpowiednikami ludzkich wyrazów. Z pewnością można zaś stwierdzić, że słonie wydają co najmniej dwa różne dźwięki na oznaczenie dwóch różnych zagrożeń. Zauważono też, że słonie słysząc dźwięk oznaczający zagrożenie ze strony ludzi nie potrząsają głowami. Czynią tak natomiast, gdy usłyszą ostrzeżenie przed pszczołami. Potrząsanie głową ma wówczas odpędzać owady. Co ciekawe, szczegółowa analiza obu dźwięków wykazała, że różnią się one dźwiękami przypominającymi samogłoski. Badania nad językiem słoni mają chronić te zwierzęta, gdyż mogą zapobiegać konfliktom z rolnikami. Uczeni, gdy odkryli, że słonie boją się pszczół, zaczęli ustawiać ule wokół pól. « powrót do artykułu
  3. Sztuka zaraźliwego entuzjazmu Kim tak naprawdę jest Richard Dawkins? Genialnym naukowcem czy religijnym szarlatanem? Jego kolejne tezy budzą mnóstwo skrajnych emocji, od zachwytu po zagorzałą krytykę. Jedno jest pewne - to znakomity orator i doskonały pisarz. Teksty wychodzące spod jego pióra są uznawane za wybitne i nawet najwięksi przeciwnicy przyznają, że argumentacja, jaką stosuje, jest niebezpiecznie przekonująca... Możesz kochać Dawkinsa albo go nienawidzić, nie wolno Ci jednak przejść obojętnie obok tej książki. Jest ona imponującym wycinkiem naszego wszechświata, doskonale przeanalizowanym i odkrytym na nowo. To zebrane w jednej książce najlepsze i najbardziej przełomowe z esejów Dawkinsa: na temat pseudonauki, determinizmu, memetyki, religii, terroryzmu i wielu innych. To także poruszający hołd złożony przyjaciołom i polemistom. Przyjrzyj się z bliska myśleniu i pasji jednego z największych intelektualistów naszych czasów. Poznaj jego trzeźwe poglądy na rzeczywistość oraz refleksje, które sprawią, że spojrzysz na wiele spraw we własnym życiu z zupełnie nowej perspektywy. Profesor Richard Dawkins - brytyjski etolog, zoolog, ewolucjonista i publicysta. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród naukowych i literackich, a także szefem katedry popularyzacji nauki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Napisał wiele książek, które zmieniły bieg nauki, w tym Rozplatania tęczy, Ślepego zegarmistrza i Boga urojonego. Mieszka w Oksfordzie. « powrót do artykułu
  4. Pacjentki z rakiem piersi z wysokimi poziomami witaminy D we krwi 2-krotnie częściej przeżywają chorobę niż kobiety z niskimi jej stężeniami. W ramach wcześniejszych badań prof. Cedric F. Garland z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego ustalił, że niskie stężenia witaminy D wiążą się z wysokim ryzkiem przedmenopauzalnego raka piersi. Odkrycie to skłoniło go do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, jak kształtuje się zależność między 25-hydroksywitaminą D (25-OH-D), metabolitem witaminy D, a wskaźnikiem przeżywalności raka piersi. Zespół Garlanda przeprowadził analizę statystyczną 5 badań, w których stężenie 25-OH-D oznaczano zarówno w czasie postawienia diagnozy, jak i okresie śledzenia losów pacjentek średnio przez 9 lat. Łącznie studia objęły 4443 chore z rakiem piersi. Metabolity witaminy D nasilają komunikację między komórkami, włączając białko, które blokuje agresywne podziały komórkowe. Tak długo, jak receptory witaminy D występują, wzrost guza jest hamowany, nie dochodzi też do rozbudowy sieci naczyń. Do utraty receptorów witaminy D dochodzi na bardzo zaawansowanych etapach rozwoju nowotworu. Z tego powodu przeżywalność pacjentek z wysokimi stężeniami witaminy D we krwi jest lepsza. Kobiety z wysokimi stężeniami w surowicy miały średnio 30 ng 25-OH-D na ml. W grupie z niskimi wskazaniami średnia wartość wynosiła 17 ng/ml. Choć by potwierdzić uzyskane wyniki, Garland zaleca, by przeprowadzić randomizowane i kontrolowanego placebo badania, i on, i jego współpracownica Heather Hofflich uważają, że studium pokazuje, że warto uwzględnić witaminę D jako lek wspomagający tradycyjną terapię. Nie ma przekonujących powodów, dla których należałoby czekać na dalsze studia, by włączyć suplementy witaminy D do standardowej procedury terapeutycznej, ponieważ potrzebną do osiągnięcia wysokiego poziomu w surowicy powyżej 30 ng bezpieczną dawkę witaminy D już wyznaczono. W metaanalizie z 2011 r. Garland stwierdził, że poziom 50 ng w surowicy wiąże się z niższym o połowę ryzykiem raka piersi. Mimo że istnieją różnice we wchłanianiu, kobiety, które dziennie spożywają 4000 międzynarodowych jednostek witaminy D z pokarmem lub suplementami, powinny go osiągnąć. « powrót do artykułu
  5. Zdaniem ekspertów z firmy Kaspersky Lab sieci Tor grozi zalanie przez cyberprzestępców. Tor zapewnia sporą anonimowość, dlatego od dawna wykorzystywany był również w celu ukrycia nielegalnej działalności. Jednak w ciągu ostatniego roku zainteresowanie Torem ze strony świata przestępczego wyraźnie wzrosło. Siergiej Łożkin, jeden z badaczy pracujących dla Kaspersky Lab, informuje, że z Tora korzysta już co najmniej 900 nielegalnych usług. To sporo, zważywszy na fakt, że w skład Tora wchodzi zaledwie ponad 6500 serwerów. Zdaniem Łożkina wielka popularność Tora w świecie przestępczym rozpoczęła się wraz z rosnącą popularnością serwisu Silk Road. Z sieci korzysta coraz więcej usług, które oferują narkotyki, broń, szkodliwe oprogramowanie czy ukradzione dane dotyczące kart płatniczych. Jednym z najnowszych przykładów użycia Tora przez przestępców jest stworzenie za jego pomocą androidowego botnetu. Zauważono również, że tradycyjne botnety coraz częściej eksperymentują z Torem. Obecnie liczbę klientów korzystających z Tora w dowolnym momencie szacuje się na 2,5-3 milionów. Odsetek osób prowadzących nielegalną działalność jest prawdopodobnie stosunkowo nieduży, podobnie jak w pozostałej części internetu. W ciągu ostatnich miesięcy popularność Tora rośnie. Jeszcze we wrześniu 2013 roku sieć miała zaledwie milion użytkowników dziennie. W ciągu tygodnia ich liczba wzrosła do 5 milionów. « powrót do artykułu
  6. Większa zawartość kwasów omega-3 w diecie wiąże się z lepszym snem. Zespół z Uniwersytetu Oksfordzkiego sprawdzał, czy 16-tygodniowa interwencja, w czasie której dzieciom podawano codziennie 600 mg suplementu z glonów, poprawi ich sen. Uczniów podstawówki biorących udział w studium nie wybrano pod kątem zaburzeń snu; wszyscy mieli jednak problemy z czytaniem. Na początku randomizowanego i kontrolowanego placebo badania rodzice wypełniali kwestionariusz nt. snu dzieci. Okazało się, że u 4 na 10 występowały regularne zaburzenia snu. W grupie źle sypiających maluchów 43 osobom założono na nadgarstek aktygrafy, które miały monitorować ruchy w łóżku w ciągu 5 nocy. Brytyjczycy zauważyli, że w porównaniu do dzieci przyjmujących kukurydziane lub sojowe placebo, uczniowie z grupy zażywającej kwasy omega-3 spali w ciągu nocy 58 min dłużej. Poza tym występowało u nich 7 epizodów wybudzania mniej. W czasie 2-fazowego studium jakość snu 362 zdrowych 7-9-latków oceniano z uwzględnieniem poziomu długołańcuchowych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych (ang. long-chain polyunsaturated fatty acids, LC-PUFA) n-3 i n-6 w próbkach krwi z palca. Wcześniejsze badania sugerowały powiązania między złym snem a niskim poziomem omega-3 LC-PUFA u niemowląt oraz dzieci i dorosłych z zaburzeniami zachowania lub uczenia. Jak podkreślają autorzy raportu z Journal of Sleep Research, to pierwsze studium nad wpływem statusu kwasów tłuszczowych na sen u zdrowych dzieci. Na początku rodzice/opiekunowie wypełniali Child Sleep Habits Questionnaire (CSHQ). W ankiecie uwzględniono różne problemy, w tym niechęć do kładzenia się spać, zgrzytanie zębami, mówienie przez sen, lunatykowanie czy przeciągające się zasypianie. Wyniki pokazały, że u 40% badanych osiągały one poziom kliniczny. Brytyjczycy stwierdzili, że wyższe stężenie kwasu dokozaheksaenowego (DHA) we krwi wiązało się z lepszym snem, a zwłaszcza z mniejszymi oporami przed kładzeniem się spać, mniejszą liczbą parasomnii (somnambulizmu, lęków nocnych, koszmarów sennych czy bruksizmu) oraz ogólnych zaburzeń snu. Wyższy stosunek DHA do będącego wielonienasycyonym kwasem omega-6 kwasu arachidonowego (AA) także wiązał się z lepszą jakością snu. Wykrycie klinicznych zaburzeń snu u 4 na 10 dzieci z próby reprezentatywnej dla populacji generalnej stanowi powód do obaw. Od dawna wiadomo, że substancje powstające w organizmie z kwasów n-3 i n-6 odgrywają kluczową rolę w regulacji snu. Niższe stosunki DHA powiązano np. z niższymi stężeniami melatoniny, a to pasuje do naszych ustaleń, że problemy ze snem były poważniejsze u dzieci z mniejszymi poziomami DHA we krwi - wyjaśnia prof. Paul Montgomery. Naukowcy podkreślają, że przez wzgląd na niewielką liczebność próby w przyszłości trzeba by powtórzyć badania zakrojone na szerszą skalę. « powrót do artykułu
  7. U wybrzeży Iraku znaleziono pierwszą rafę koralową. Dotychczas znane były rafy występujące u wybrzeży Bahrajnu, Iranu, Kuwejtu, Omanu, Kataru, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Specjaliści sądzili, że w irackich wodach rafy koralowe nie występują. Znaleziona w ubiegłym roku rafa ma powierzchnię 28 kilometrów kwadratowych. Koralowce przystosowały się do jednego z najtrudniejszych środowisk, w jakich występują te organizmy. Temperatura wody waha się tutaj od 14 do 34 stopni Celsjusza, wystepują tam silne prądy, a sama woda jest zanieczyszczona. Odkrycie rafy w takim miejscu zainteresowało nie tylko organizacje ekologiczne czy agendy rządowe, ale także naukowców specjalizujących się w badaniu systemów morskich. Do Iraku należy wąski pas Zatoki Perskiej, zdominowany przez deltę Szatt al-Arab utworzoną z połączenia Tygrysu i Eufratu oraz ujściem rzeki Karun. Wody rzek niosą osady. Często są też zanieczyszczone ropą naftową. Widoczność w wodzie sięga zaledwie 1 metra, wody bardzo gwałtownie mieszają się ze sobą. To właśnie z powodu tak niekorzystnych warunków przypuszczano, że u wybrzeży Iraku nie występują rafy koralowe. Wyprawy badawcze podjęte przez Irakijczyków i Niemców w latach 2012-2013 ujawniły, że na większych głębokościach, w tych bardzo niekorzystnych warunkach, istnieje żywa rafa koralowa. Jej koordynaty to 29°37′00 N i 048°48′00 E. Rafa występuje na głębokości od 7 do 20 metrów, w miejscu, w którym pływy zmieniają poziom morza o 3 metry, prędkość prądu wynosi 3-4,5 metra na sekundę. Rafę zamieszkują koralowce Platygyra pini, Turbinaria stellata, Tubastrea sp.,Porites lobata, Porites sp., Astroides calycularis, Goniastrea edwardsi, koralowiec ośmiopromienny Junceella juncea, liczne gatunki wężowideł, gąbki i małże. Uczeni nie wykluczają, że rafa, ze względu na trudne warunki naturalne, charakteryzuje się specyficznym metabolizmem. Badanie raf koralowych występujących w nietypowym, nieprzyjaznym otoczeniu ma duże znaczenie w obliczu zachodzących zmian klimatycznych. Dzięki nim naukowcy mają szansę dowiedzieć się, jak mogą zachowywać się tak delikatne ekosystemy jak rafy koralowe wobec niekorzystnych zmian. Badania irackiej rafy mogą być o tyle istotne, że skądinąd wiadomo, iż historycznie teren Iraku był niejednokrotnie świadkiem poważnych zmian powodowanych zarówno przez czynniki naturalne jak i przez działalność człowieka. « powrót do artykułu
  8. Słonice indyjskie (Elephas maximus), które rodzą w wieku nastoletnim, umierają wcześniej, ale mają większe rodziny od samic zostających matkami w późniejszym wieku. Naukowcy badali słonie, które pracują dla państwowego przemysłu drzewnego Birmy. Szacuje się, że w tym kraju wykorzystuje się w ten sposób ok. 5 tys. zwierząt. Zwolennicy opisywanej metody transportu podkreślają, że nie wymaga ona budowania dróg w lesie ani stosowania ciężkiego sprzętu. Nocą i w czasie wolnym od pracy słonie mogą się przemieszczać po dżungli. Spotykają się wtedy i krzyżują z dzikimi pobratymcami. Ponieważ u półdzikich słoni współczynnik płodności i przeżywalność młodych są niskie, każdego roku wyłapuje się coraz więcej dzikich E. maximus. To powoduje, że dzika populacja maleje w tempie, które jak się szacuje, może doprowadzić do wyginięcia słoni indyjskich na wolności do końca tego stulecia - podkreśla dr Adam Hayward z Uniwersytetu w Sheffield. Rząd Birmy ma tego świadomość i jest zainteresowany optymalizacją zarządzania swoimi hodowlanymi słoniami. W ciągu ostatnich 70 lat rządowi weterynarze prowadzili szczegółowe dzienniki dotyczące zdrowia i rozmnażania słoni. Zespół Haywarda postanowił je przeanalizować, by znaleźć wzorce, które mogłyby poprawić słoniowe perspektywy na przyszłość. Brytyjczycy zauważyli, że słonice rodzące przed 19. rokiem życia 2-krotnie częściej nie przekraczały granicy wieku 50 lat. W ciągu życia miały jednak więcej młodych, co oznacza większą liczbę okazji do przekazania genów i lepszy potencjał reprodukcyjny. Tym, co ostatecznie się liczy, nie jest długość życia, lecz liczba pozostawionych po sobie dzieci. Uznaje się, że ustalając, czemu niektóre osobniki są lepszymi reproduktorami [...] i wskazując główne czynniki skracające życie, będzie można opracować strategię zarządzania dostosowaną do zwiększenia trwałości populacji pomagającej przy wyrębie. Hayward zaznacza, że naukowcy interesują się porównaniem starzenia słoni i ludzi, a zwłaszcza menopauzy. « powrót do artykułu
  9. W połowie września ubiegłego roku teleskopy Catalina i Pan-STARRS zaobserwowały nietypowo wyglądającą asteroidę P/2013 R3. Dwa tygodnie później przyjrzano się jej za pomocą teleskopu Keck. Obserwacje ujawniły trzy poruszające się razem obiekty, otoczone chmurą pyłu wielkością dorównującą średnicy Ziemi. Keck pokazał, że warto się temu przyjrzeć za pomocą Hubble'a - mówi profesor David Jewitt z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Dzięki Hubble'owi naukowcy dowiedzieli się, że mają do czynienia z 10 wspólnie poruszającymi się obiektami, z których każdy ma warkocz podobny do komety. Cztery największe odłamki skalne miały średnicę po około 180 metrów. Zauważono, że poszczególne odłamki oddalają się od siebie z prędkością około 1,5 kilometra na godzinę. Uczeni stwierdzili, że mają do czynienia z rozpadającą się asteroidą. To pierwszy w historii przypadek zaobserwowania takiego zjawiska. Naukowcy twierdzą, że asteroida nie rozpada się z powodu zderzenia z innym obiektem. Takie zderzenie doprowadziłoby do gwałtownego rozczłonkowania, a szczątki asteroidy oddalałyby się od siebie znacznie szybciej. Wykluczono też możliwość, że rozpad jest spowodowany rozgrzaniem asteroidy przez Słońce. W takim procesie znajdujący się wewnątrz lód odparowuje, wzrasta ciśnienie, które rozsadza obiekt. W miejscu, gdzie znajduje się P/2013 R3 jest zbyt zimno, by mogło dojść do znaczącej sublimacji. Asteroida rozpada się w wyniku tzw. efektu YORP (Yarkovsky-O'Keefe-Radzievskii-Paddack). Polega on na zmianie prędkości obrotowej niewielkich asteroid pod wpływem promieniowania słonecznego. Jedna strona asteroidy jest ogrzewana przez Słońce, przez co staje się cieplejsza od drugiej. Promieniowanie cieplne z tej strony jest silniejsze, powstaje różnica w ciśnieniu promieniowania, która prowadzi do zmiany prędkości obrotowej ciała. Efekt YORP został zaproponowany w 2000 roku. Od tamtego czasu udało się zaobserwować jego działanie na dwie asteroidy. Spekulowano też, że przyspieszenie może być tak znaczące, iż doprowadzi do rozerwania asteroidy. Teraz zdobyto bezpośredni dowód, że domysły były prawdziwe. Uczeni przypuszczają, że P/2013 R3 rozpadł się, gdyż miał mocno spękane wnętrze. Spękania były spowodowane licznymi kolizjami z przeszłości.
  10. Badacze z Uniwersytetu Pensylwanii zmodyfikowali genetycznie limfocyty T CD4+ dwunastu HIV-pozytywnych pacjentów, tak by białe krwinki stały się oporne na zakażenie. U części osób, które przerwały zażywanie leków antyretrowirusowych (ang. antiretroviral drug therapy, ADT), udało się obniżyć ładunek wirusowy. U jednej z nich poziom wirusa stał się niewykrywalny. To studium pokazuje, że możemy bezpiecznie i skutecznie modyfikować własne limfocyty osób HIV-pozytywnych, aby naśladować naturalnie występującą oporność na wirus [...]. Najnowsze odkrycia wspierają tezę, że zmienione limfocyty T są kluczem do wyeliminowania dożywotniej terapii antyretrowirusowej [...] - podkreśla Carl H. June. Amerykanie posłużyli się technologią nukleazy z motywem palca cynkowego (ang. zinc finger nuclease, ZFN), aby naśladować mutację CCR5-delta-32, która zapewnia naturalną oporność, ale jest bardzo rzadka, bo występuje u zaledwie 1% populacji generalnej. W wyniku tego zabiegu ograniczono ekspresję białka błonowego, receptora CCR5. Bez niego HIV nie może wejść do komórki. W ramach studium zmodyfikowane limfocyty T - SB-728-T - wprowadzono jednorazowo do organizmów dwóch 6-osobowych grup pacjentów. Wszystkim między majem 2009 a lipcem 2012 r. podano ok. 10 mld komórek (komórki zmodyfikowane przez ZFN stanowiły od 11 do 28%). Sześciu chorych na okres 12 tygodni całkowicie zarzuciło leczenie, zaczynając miesiąc po zabiegu. Sześć osób nadal stosowało ADT. Zabieg okazał się bezpieczny. Jak donoszą autorzy raportu z New England Journal of Medicine, na wizytach kontrolnych SB-728-T nadal występowały u badanych. Tydzień po początkowej infuzji odnotowano silny wzrost liczby zmodyfikowanych limfocytów T. Choć w miarę upływu czasu ich liczebność we krwi się zmniejszała, w okresie odstawienia leków antyretrowirusowych spadki w zakresie SB-728-T były znacząco mniejsze niż dla niemodyfikowanych limfocytów T. SB-728-T zaobserwowano także w tkance limfatycznej jelita (ang. gut-associated lymphoid tissue, GALT), co oznacza, że zmodyfikowane komórki normalnie funkcjonują i przemieszczają się w organizmie. U czterech osób, które przerwały ADT, doszło do spadku ładunku wirusowego. U jednej wirus stał się niewykrywalny. Później ustalono, że była ona heterozygotą z jedną kopią CCR5-delta-32. Zainteresowanie terapiami bazującymi na mutacjach CCR5 zaczęło się przed 7 laty, gdy czterdziestokilkuletni wtedy Amerykanin Timothy Ray Brown przeszedł w Berlinie przeszczep krwiotwórczych komórek macierzystych. Zdecydowano się na ten krok w ramach leczenia ostrej białaczki szpikowej. Dawca był dopasowany pod względem grupy krwi. Co istotne, występowały też u niego dwie kopie allelu zapewniającego ochronę przed zakażeniem wirusem HIV. Po kilku latach od operacji biorca nie wykazuje ani objawów białaczki, ani zakażenia wirusem HIV. Naukowcy próbują symulować ten efekt, bo przeszczep allogeniczny nie jest praktyczną metodą dla pacjentów z HIV, którzy nie mają nowotworów krwi. Poza tym funkcjonalne uleczenie jest możliwe tylko wtedy, gdy przeszczep przeprowadza się od dawcy z mutacjami w obu allelach. Planowane są testy kliniczne na większych grupach pacjentów, a także badania nad metodami utrzymywania w organizmie większej liczby SB-728-T. « powrót do artykułu
  11. Autorzy artykułu „Semimetallic Two-Dimensional Boron Allotrope with Massles Dirac Fermins” opublikowanego w Physical Review Letters informują o odkryciu stabilnej dwuwymiarowej struktury boru. Artem R. Oganov z Group of Theoretical Crystallography na Stone Brook University oraz jego kolega z uczelni Xiang-Feng Zhou, który jest również profesorem na Uniwersytecie Nankai w Tianjin, stwierdzili także, że ich odkrycie obala wcześniejsze hipotezy dotyczące dwuwymiarowych struktur boru. Bor jest podobny do węgla. Jego nanostruktury – nanocząsteczki, nanorurki i struktyry dwuwymiarowe – przyciągają wiele uwagi. Specjaliści sądzą, że materiał ten ma takie same albo nawet lepsze właściwości co nanostruktury z węgla. Odkryliśmy dwuwymiarowe kryształy boru, które mogą być zastosowane w elektronice i badaniu właściwości nanostruktur boru. Nasze badania obalają też wiele wcześniejszych przypuszczeń - mówi Xiang-Feng. Natychmiast po odkryciu grafenu naukowcy zaczęli zastanawiać się czy bor, znajdujący się w tabeli okresowej obok węgla, ma podobne właściwości. Teoretyczne prace wykazały, że tak, jednak atomy boru, by móc konkurować z grafenem, muszą być ułożone w pewien szczególny sposób. Bor, który posiada o jeden elektron mniej niż węgiel, nie może tworzyć charakterystycznego dla grafenu wzoru plastra miodu. Teoretycy stwierdzili, że aby stworzyć jednoatomową warstwę atomów boru trzeba ułożyć je w trójkątne wzory zawierające sześciokątne wolne przestrzenie. Odkryliśmy, że takie struktury są niestabilne. Szczególnie niestabilny jest jednowarstwowy bor. Nasze badania doprowadzą prawdopodobnie do rewizji stukturalnego modelu nanocząstek i nanorurek boru. Niestabilne mogą być też struktury przypominające fullereny - stwierdził Oganov. Obaj uczeni informują, że odkryli stabilną dwuwymiarową strukturę boru o bardzo interesujących właściwościach. W strukturze tej elektrony podróżują w niektórych kierunkach z szybkością porównywalną z prędkością światła i zachowują się tak, jaby nie miały masy. Podróżują szybciej niż w grafenie - dodaje Oganov. W grafenie prędkość elektronów nie zależy od kierunku ruchu. Tymczasem w borze elektrony podróżują od 38% wolniej niż w grafenie do 34% szybciej. Naukowcy chcieliby przygotować opracowaną przez siebie teoretycznie dwuwymiarową strukturę, by przeprowadzić odpowiednie eksperymentu. Będzie to jednak sporym wyzwaniem, gdyż bor jest bardzo reaktywnym pierwiastkiem.
  12. Pracujący dla Red Hata programista Nikos Mavrogiannopoulos poinformował o odkryciu bardzo niebezpiecznego błędu w Linuksie. Dziura pozwala napastnikowi na stworzenie fałszywego certyfikatu, który pozytywnie przejdzie weryfikację przez system operacyjny. Luka to prosty błąd programistyczny w bibliotece GnuTLS, wykorzystywanej do sprawdzania certyfikatów X.509. Najbardziej zdumiewający jest fakt, że przez ponad 10 lat nikt nie zauważył tej dziury. Linuks to system o otwartym kodzie źródłowym i każdy może zweryfikować kod pod kątem występujących w nim błędów. Tymczasem przez ostatnie kilkanaście lat nikt dokładnie nie sprawdził ważnej biblioteki GnuTLS. Informacja o odkryciu dziury szybko trafiła do producentów różnych edycji Linuksa. Większość z nich przygotowała już odpowiednie poprawki.
  13. Dzięki metodzie soczewkowania grawitacyjnego ekspertom udało się stwierdzić, że jedna z supermasywnych czarnych dziur obraca się z niemal maksymalną możliwą prędkością. Uczeni sądzą, że tak wielką prędkość zyskała raczej dzięki połączeniu się z kilkoma innymi czarnymi dziurami, niż dzięki stopniowemu wchłanianiu otaczającej ją materii. Kwazar RX J1131-1231 jest położony w odległości 6,1 miliarda lat świetlnych od Ziemi. Jest pierwszą czarną dziurą poza naszym lokalnym wszechświatem, dla której zmierzono tempo obrotu. Czarne dziury charakteryzowane są przez trzy właściwości fizyczne: masę, obrót oraz – rzadko – ładunek elektryczny. Z tak prostych cech nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić przeszłości czarnych dziur. Jedynym sposobem na dowiedzienie się czegoś o ewolucji tego typu obiektów jest zatem badanie jak największej ich liczby. Porównując czarne dziury w galaktykach o różnym wieku można odtwarzać ich ewolucję. Jako, że RX J1131-1231 położony jest w olbrzymiej odległości od nas uzyskanie jego obrazu o wystarczającej rozdzielczości byłoby niemożliwe, gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności. Otóż dokładnie pomiędzy Ziemią a czarną dziurą znajduje się galaktyka, dzięki której możliwe było wykorzystanie metody soczewkowania grawitacyjnego. Z ogólnej teorii względności wiemy, że odpowiednio masywny obiekt, dzięki oddziaływaniu grawitacyjnemu, zagina fotony, skupiając je jak w soczewce. Najsilniejsze z soczewek grawitacyjnych pozwalają na uzyskanie wielu obrazów interesującego nas obiektu. W przypadku RX J1131-1231 naukowcy zdobyli cztery obrazy, każdy wielkości porównywalnej do galaktyki, która służyła jako soczewka. Rozdzielczość obrazów jest zatem wielokrotnie większa niż możliwa do uzyskania bez soczewkowania grawitacyjnego. Naukowcy połączyli wszystkie cztery obrazy i poszukiwali światła pochodzącego z fotonów, które zostały zaabsorbowane i wyemitowane przez atomy żelaza. Spektrum atomów jest modyfikowane przez prędkość ich ruchu, dzięki czemu można określić, jak szybko krążą one wokół czarnej dziury. Określenie prędkości atomów poruszających się wokół czarnej dziury pozwala na obliczenie jej prędkości obrotowej. Szczegółowe badania ujawniły, że RX J1131-1231 obraca się z prędkością wynoszącą co najmniej 66% maksimum dopuszczalnego przez ogólną teorię względności, a najprawdopodobniej jej prędkość wynosi 87% maksimum. To z kolei oznacza, że już 6,1 miliarda lat temu czarna dziura obracała się z prędkością większą, niż tą, jaką zyskałaby powoli wchłaniając materię. Stąd wniosek, że RX J1131-1231 musiała w przeszłości połączyć się z co najmniej jedną czarną dziurą. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z Uniwersytetu Harvarda opracowali kurczący się żel, który ściskając niewyspecjalizowane komórki, przekształca je w komórki tworzące zęby. Amerykanie mają nadzieję, że w przyszłości będzie można w ten sposób naprawiać i odtwarzać nie tylko zęby i kości, ale i inne organy. Nowy materiał zainspirowała zdolność embrionu do tworzenia nowych narządów. Natura wykorzystuje do tego celu 3 mechanizmy: 1) czynniki wzrostu, 2) związki aktywujące geny, które kierują specjalizacją komórek oraz 3) siły mechaniczne modulujące odpowiedź komórek na 2 wymienione wcześniej czynniki. Do tej pory inżynierowie tkankowi odwoływali się tylko do czynników wzrostu i substancji aktywujących geny. Być może dlatego nie udawało im się uzyskać złożonych trójwymiarowych tkanek. Parę lat temu doktorzy Don Ingber z Wyss Institute for Biologically Inspired Engineering oraz Tadanori Mammoto z Bostońskiego Szpitala Dziecięcego i Harvardzkiej Szkoły Medycznej zainteresowali się kondensacją mezenchymatyczną, podczas której 2 przyległe warstwy tkanki - mezenchyma i pokrywający ją nabłonek - wymieniają sygnały biochemiczne. Wskutek tego komórki mezenchymy ściskają się w niewielki węzeł zlokalizowany pod miejscem, gdzie będzie formował się narząd. Badając tkanki wyizolowane ze szczęk płodu myszy, Amerykanie wykazali, że podczas ściskania aktywowały się geny, które stymulowały komórki do tworzenia zęba złożonego z zębiny i szkliwa. Mając to na uwadze, Ingber i doktorantka Basma Hashmi zaczęli szukać sposobu na uzyskanie sztucznego zęba. Myśleli o gąbkowatym żelu zaimpregnowanym komórkami mezenchymy. Po wszczepieniu do organizmu miał się on kurczyć, by ścisnąć znajdujące się w środku komórki. Naukowcy modyfikowali chemicznie tworzący żel poli(N-izopropyloakrylamid) - PNIPAAm. Ma on pewną istotną cechę. Jest termoczuły. Problem polega jednak na tym, że kurczy się przy letnich temperaturach, a akademikom zależało na tym, by działo się tak przy 37°C; dzięki temu zawartość byłaby ściskana tuż po wszczepieniu do organizmu. Zespół oceniał różne rozwiązania, aż po ponad roku powstał przyjazny dla tkanek polimer, do którego przywierały komórki i który nagle się kurczył po ogrzaniu do temperatury ciała. W początkowym teście Hashmi wszczepiła komórki mezenchymy do żelu i całość podgrzała. Gdy temperatura sięgnęła 37°C, żel skurczył się w ciągu kwadransa. Komórki uległy stłoczeniu i uaktywniły się 3 geny napędzające tworzenie zęba. By sprawdzić, czy to samo stanie się w organizmie, Hashmi i Mammoto wszczepili zaimpregnowany komórkami mezenchymy żel pod mysią torebkę nerkową. Okazało się, że w komórkach zachodziła ekspresja zębotwórczych genów, poza tym odkładały one wapń i minerały. W embrionie komórki mezenchymy nie mogą same zbudować zęba. Muszą być połączone z komórkami tworzącymi nabłonek. W przyszłości naukowcy chcą więc sprawdzić, czy kurczący się żel będzie stymulować obie tkanki. « powrót do artykułu
  15. W należącym do Uniwersytetu Harvarda Wyss Institute opracowano przemysłową metodę produkcji przedmiotów codziennego użytku z bioplastiku uzyskanego ze skorup krewetek. Przedmioty takie, od obudów telefonów komórkowych, poprzez zabawki, po pojemniki na żywność, mają takie same właściwości jak wykonane z tradycyjnych tworzyw sztucznych, jednak w przeciwieństwie do nich nie obciążają środowiska naturalnego. Jak dowiadujemy się z Macromolecular Materials & Engineering, nowy materiał ma olbrzymią przewagę nad innymi bioplastikami, gdyż nie wymaga wycinania drzew ani nie zagraża źródłom żywności. Obecnie większość bioplastików produkuje się z celulozy. Tymczasem nowy materiał pozyskiwany jest z materiału odpadowego, chitosanu. To rodzaj chityny, naturalnego polimeru, drugiego pod względem rozpowszechnienia materiału organicznego na Ziemi. Większość chityny dostępna jest w postaci muszli krewetek. Muszle są wyrzucane, wykorzystywane jako nawozy, suplementy diety oraz w przemyśle kosmetycznym. Naukowcy pracujący pod kierunkiem Javiera Fernandeza i Dona Ingbera są pierwszymi, którym udało się wykorzystać materiał bazujący na chitynie do produkcji złożonych, trójwymiarowych kształtów. Wykorzystali przy tym szeroko rozpowszechnione techniki odlewania oraz formowania wtryskowego. Wyprodukowane przez nich przedmioty rozkładały się w ciągu zaledwie dwóch tygodni po powrocie do środowiska naturalnego. Uwalniały przy tym liczne składniki odżywcze, wspomagając rozwój roślin w miejscu, w którym się rozkładały. Nowy materiał stworzono w oparciu Shrilk, wyprodukowany przed dwoma laty przez ten sam zespół. Shrilk składa się z chityny ze skorupek krewetek oraz protein z jedwabiu. Tym razem naukowcy wykorzystali samą chitynę, bez jedwabiu, dzięki czemu materiał jest tańszy i łatwiejszy w produkcji. Seria testów wykazała, że struktura molekularna nowego materiału jest zależna od sposobu jego produkcji. W zależności od zastosowanej metody możesz uzyskać bioplastik który jest kruchy i matowy, a zatem bezużyteczny, lub też wytrzymały i przezroczysty, czyli taki, jakiego potrzebujemy - mówi Fernandez. Po określeniu szczegółowych warunków pozyskiwania pożądanego materiału Fernandez i Ingbor opracowali metodę, dzięki której powstaje płynny, elastyczny przezroczysty materiał odpowiedni przystosowany do współczesnych technik produkcyjnych. Uczonym udało się też zapobiec kurczeniu się i deformacji materiału podczas formowania wtryskowego. Okazało się bowiem, że wystarczy dodać mączkę drzewną – materiał odpadowy powstający przy przetwarzaniu drewna. Ten typ chitosanu umożliwia niezwykle precyzyjne wytwarzanie dowolnych trójwymiarowych przedmiotów - zapewnia Fernandez. Nowy materiał został też przystosowany do kontaktu z wodą. Można go również łatwo barwić zmieniając kwasowość roztworu chitosanu, a barwniki można odzyskiwać w czasie recyklingu. « powrót do artykułu
  16. Archeolog Yonatan Adler z Ariel University odkrył 9 kolejnych zwojów znad Morza Martwego. Co ciekawe, od 60 lat znajdowały się one w Muzeum Izraela w Jerozolimie, ale w ciągu dziesięcioleci nikt się najwyraźniej nie zainteresował zawartością 3 filakteriów, wydobytych w 1952 r. z grot Qumran nr 4 i 5 (4Q i 5Q) przez archeologa Rolanda de Vaux. Rękopisy mają ok. 2 tys. lat. Specjaliści z Izraelskiej Służby Starożytności posłużyli się obrazowaniem wielospektralnym i dzięki temu stwierdzili, że w każdym z 3 skórzanych pudełeczek umieszczono 3 rękopisy. Na razie nie zbadano ich w pełni, ale przypuszcza się, że to teksty z Tory, prawdopodobnie wersy z Księgi Powtórzonego Prawa. Nie każdego dnia zyskuje się szansę na odkrycie nowych manuskryptów. To bardzo ekscytujące - podkreśla Adler. Społeczność naukowa dowiedziała się o odkryciu na International TerraSancta Conference w Lugano. Konferencję zorganizował tutejszy Fakultet Teologii, a koordynatorem wydarzenia był prof. Marcello Fidanzio. « powrót do artykułu
  17. Profesor Julienne Stroeve z University College London informuje, że sezon morza wolnego od lodu wydłuża się w Arktyce o pięć dni na każdą dekadę. Ocean Arktyczny absorbuje latem coraz więcej ciepła, przez co jesienią lód morski pojawia się na nim coraz później. W niektórych regionach lód pojawia się na wodzie aż o 11 dni później niż zwykle. Badania profesor Stroeve zostaną opublikowane w najbliższym numerze Geophysical Research Letters. Zasięg lodu morskiego w Arktyce zmniejsza się od czterech dekad, a termin rozpoczęcia i zakończenia sezonu topnienia lodu ma wielki wpływ na jego ilość - mówi uczona. Mimo, że każdy z miesięcy jest coraz cieplejszy, to wahania dotyczące topnienia lodu są znacznie mniejsze niż wahania związane z jego pojawianiem się. Jednak to właśnie rozpoczęcie topnienia determinuje ilość energii, którą pochłonie ocean, gdyż to obecność lodu decyduje, ile światła słonecznego jest odbijane. To z kolei oznacza, że nawet niewielkie zmiany w wiosennym zasięgu lodów mają olbrzymie znaczenie dla ilości ciepła pochłoniętego latem, co z kolei przekłada się na termin, w którym jesienią lód znowu znacznie się pojawiać. Dużą rolę odgrywa też inny czynnik. Otóż lód wieloletni, a zatem taki, który nie roztapia się w ciągu lata, ma wyższe albedo – czyli współczynnik odbicia – od lodu jednorocznego. Taki „stary” lód odbija więcej światła. Tymczasem od lat 80. ubiegłego wieku odsetek lodu wieloletniego spadł z 70% do 20% obecnie. Zmiany są więc olbrzymie. Zespół profesor Stroeve przeanalizował zdjęcia satelitarne Arktyki pochodzące z ostatnich ponad 30 lat. Cały region został podzielony na kwadraty o wymiarach 25x25 kilometrów. Uczeni przeanalizowali albedo każdego z tych kwadratów dla każdego miesiąca dla którego mieli dane. Mogli na tej podstawie określić obecny trend i przedłużyć obecne prognozy na przyszłość o 6 lat. Z analiz wynika, że w Arktyce okres morza wolnego od lodu będzie się wydłużał. Uczeni zwracają uwagę, że podana przez nich liczba 5 dni na dekadę jest uśredniona. Zmienia się ona bowiem z roku na roku. Duże różnice dotyczą też poszczególnych regionów. Na przykład na Morzu Czukockim sezon morza wolnego od lodu wydłuża się o 13 dni na dekadę, a na Morzu Ochockim sezon tej skraca się, więc lód pozostaje na wodzie dłużej niż zwykle. Należy zdawać sobie sprawę, jak olbrzymie zmiany zachodzą. Skrócenie sezonu, w którym woda jest pokryta lodem oznacza, że każdy metr kwadratowy oceanu absorbuje dodatkowo setki megadżuli energii. Ilość dodatkowej energii przypadającej na każdy kilometr kwadratowy Oceanu Arktycznego jest wielokrotnie większa niż energia wybuchu bomby atomowej zrzuconej na Hiroshimę. « powrót do artykułu
  18. Prenatalna ekspozycja na nikotynę może się manifestować jako ADHD u dzieci urodzonych pokolenie później - twierdzą naukowcy z College'u Medycyny Uniwersytetu Stanowego Florydy. Profesorowie Pradeep G. Bhide i Jinmin Zhu znaleźli dowody na to, że ADHD może być wywoływanym środowiskowo zaburzeniem odziedziczonym po babce, która np. paliła papierosy w czasie ciąży. Fakt, że matka dziecka sama nie paliła, nie ma przy tym znaczenia. Bhide i Zhu prowadzili badania na modelu mysim. Testowali hipotezę, że wywołany prenatalną ekspozycją na nikotynę zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. Dane pokazały, że zjawisko takie zachodzi w linii matczynej. Geny się nieustannie zmieniają. Niektóre są wyciszane, inne ulegają ekspresji i dzieje się tak nie tylko za pośrednictwem mechanizmów dziedzicznych, ale także z powodu czegoś w środowisku albo w wyniku tego, że coś zjedliśmy, zobaczyliśmy lub usłyszeliśmy. Dlatego informacja genetyczna przekazywana naszym dzieciom jest jakościowo różna od informacji otrzymanej od własnych rodziców. W taki sposób dochodzi do zmian populacyjnych. Niektóre raporty wykazują 40% wzrost liczby przypadków ADHD, zasadniczo w jednym pokoleniu. Przyczyną nie może być wystąpienie mutacji, do tego potrzeba by bowiem kilku pokoleń - opowiada Bhide. Jednym z wyjaśnień mogłoby być to, że obecny skok częstości występowania ADHD koreluje w jakiś sposób z liczbą kobiet palących w czasie ciąży, jako że palenie stało się w USA modne w czasach II wojny światowej i później. Co istotne, inne badania wykazały silną korelację między intensywnym paleniem w czasie ciąży a występowaniem ADHD u dzieci. Autorzy artykułu z Journal of Neuroscience chcieliby ustalić, w jaki sposób dochodzi do transmisji międzypokoleniowej. Interesuje ich też, czy jeśli dana osoba jest skutecznie leczona, może to zapobiec przekazaniu zaburzenia przyszłym generacjom. « powrót do artykułu
  19. Piramida Słońca w Teotihuacán może się w przyszłości zawalić. Jedna jej strona jest bowiem sucha, a druga mokra. Arturo Menchca z Narodowego Autonomicznego Uniwersytetu Meksyku badał zabytek, wykorzystując miony z promieniowania kosmicznego. Przechodząc przez większość materiałów, te cząstki elementarne odbijają się, gdy natrafią na gęstsze ośrodki. Jeśli więc napotkają pusty w środku obiekt, po drugiej stronie wykryje się większą ich liczbę. Mając to wszystko na uwadze, Meksykanie wymyślili, że można by w ten sposób zbadać wnętrze Piramidy Słońca. Pod jej centrum, w tunelu biegnącym pod podstawą, umieszczono wykrywacze mionów. Choć naukowcy nie odkryli komór, zauważyli, że ziemia po jednej ze stron jest o co najmniej 20% rzadsza niż po drugiej. Jeśli czegoś się nie zrobi, piramidzie grozi zawalenie. Wyjaśniając zaobserwowane zjawisko, Menchca podkreśla, że wg niego, południowa strona zwyczajnie wysycha. Badacz przypomina, że to samo zjawisko obserwuje się w podglebiu Meksyku. Stolicę zbudowano na terenie wyschniętego jeziora, dlatego każdego roku, wskutek pobierania wody z leżącej poniżej formacji wodonośnej, miasto obniża się o kilkadziesiąt centymetrów. Jak zaradzić katastrofie? Menchca radzi, by nawilżyć suchą stronę piramidy, lecz Alejandro Sarabia, dyrektor Teotihuacán, sądzi, że prawdziwym problemem może być woda. Kiedyś między kamieniami położono bowiem zaprawę, która co prawda stabilizowała konstrukcję i zapobiegała zakorzenianiu się roślin, nie dopuszczała też jednak do odprowadzania pary z przesączających się kropli. Próbując poprawić sytuację, rozpoczęto wymianę cementu na uszczelnienie z piasku rzecznego. « powrót do artykułu
  20. Amerykańska firma Team Cymru, specjalizująca się w zagadnieniach dotyczących bezpieczeństwa, poinformowała o odkryciu ataku hakerskiego, którego ofiarami padło co najmniej 300 000 domowych routerów. Na razie nie wiadomo, w jakim celu zaatakowano routery. Zwykle hakerzy, po zainfekowaniu takich maszyn, zmieniają w nich dane dotyczące adresów DNS i przekierowują użytkowników na dowolne strony. W ten sposób albo dokonują ataków na konta bankowe swoich ofiar, albo też wyświetlają im reklamy, za które otrzymują pieniądze. Tym razem, jak mówią eksperci z Team Cymru, nie doszło do przekierowania ruchu. Nie wiadomo zatem, jaki jest cel ataku. Ciekawostką jest fakt, że większość zaatakowanych routerów znajduje się w Wietnamie, gdzie używane są przede wszystkim starsze maszyny. Ponadto każde z zainfekowanych urządzeń wykorzystuje dwa adresy IP, oba z Wielkiej Brytanii. Firmy, do których należą oba adresy zostały już poinformowane o zaistniałej sytuacji.
  21. Wskutek wprowadzonych w 1999 r. uregulowań niedźwiedzie czarne z Parku Narodowego Yosemite przeszły na zdrowszą dietę. Środki bezpieczeństwa uniemożliwiają im bowiem grzebanie w obozowych odpadach. Szczyt interakcji ludzie-niedźwiedzie miał miejsce w 1998 r. (odnotowano wtedy aż 1584 takie przypadki). Szukając jedzenia, zwierzęta wchodziły na teren obozowisk i włamywały się do samochodów. Nic zatem dziwnego, że w kolejnym roku nakazano, by produkty spożywcze trzymać w specjalnych niedźwiedzioodpornych pojemnikach. Położono też nacisk na przestrzeganie reguł przez turystów. Inicjatywa się opłaciła, bo jak wynika z danych opublikowanych w piśmie Frontiers in Ecology and the Environment, odnotowano 63-proc. spadek zawartości ludzkiego jedzenia w diecie niedźwiedzi. Spożywają one tyle samo naszych przysmaków, co ich przodkowie w 1915 r. To znaczące osiągnięcie, zważywszy, że obecnie rocznie park odwiedza ok. 4 mln turystów, a 99 lat temu zaledwie kilka tysięcy. Rzecznik Yosemite Scott Gediman dodaje także, że liczba interakcji ludzie-misie spadła w 2012 r. do 155. Autor badania Jack Hopkins z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz wyjaśnia, że ilość ludzkich produktów spożywczych w menu niedźwiedzi określał, wykorzystując rozpięte druty kolczaste, które wyrywały przechodniom włosy. Skład futra porównywano do kości niedźwiedzi zamieszkujących Yosemite ok. roku 1915 i później. Amerykanie skupiali się na pewnych izotopach azotu i węgla. Analiza wykazała, że po wprowadzeniu nowych zasad niedźwiedzie zjadały o 63% mniej ludzkich produktów niż w okresie między 1975 a 1985 r., kiedy to konsumowały więcej składników naszej diety niż w jakimkolwiek innym wcześniejszym okresie. Przez wysoką zawartość cukru sięgającym po ludzkie pokarmy niedźwiedziom zagraża próchnica. Kontakty między naszymi gatunkami są też potencjalnie obustronnie niebezpieczne. Na szczęście dzięki programowi z 1999 r. strażnicy zabijają rocznie 1-2 niedźwiedzie, w porównaniu do 7-8 w latach 90. XX w. « powrót do artykułu
  22. Specjaliści od około 50 lat zastanawiali się, skąd u podnóża klifu na wyspie Jersey wzięło się duże składowisko kości mamutów i nosorożców włochatych. Większość uczonych skłaniała się ku hipotezie, że neandertalczycy zagonili stada na klif, skąd zwierzęta spadły. Teraz grupa brytyjskich uczonych znalazła dowody wskazujące, że taki scenariusz wydarzeń jest niemal niemożliwy, a kości zostały celowo zniesione w jedno miejsce. W czasach, gdy zwierzęta zginęły, poziom światowych oceanów był znacznie niższy. Dlatego też naukowcy, by przyjrzeć się ukształtowaniu terenu, musieli zdobyć dokładne mapy obecnego dna morskiego. Z przeprowadzonych analiz wynika, że aby zagonić stado zwierząt w miejsce, w którym znajdują się kości, neandertalczycy musieliby zmusić je najpierw do podróży w dół, później znowu w górę. Teren był najprawdopodobniej skalisty, co dodatkowo utrudniało poruszanie się. Jest zatem mało prawdopodobne, by udało się zagonić w ten sposób całe stado. Zwierzęta rozproszyłyby się na długo, przed dotarciem do krawędzie klifu. Naukowcy zauważyli też, że niektóre z kości noszą ślady ognia. To sugeruje, że same kości były używane po śmierci zwierząt. Zdaniem uczonych kości zostały zniesione przez ludzi. Zwierzęta były zabijane pojedynczo w czasie polowania. Następnie fragmenty ich ciał wraz z kośćmi przynoszono na miejsce, gdzie ludzie żyli. Mięso było zjadane, kości używane m.in. jako opał. W pobliżu miejsca występowania kości znaleziono też wiele przedmiotów wskazujących na obecność neandertalczyków. Wszystkie te dowody sugerują, że przez jakiś czas mieszkali oni w tym miejscu, a później, w miarę postępów epoki lodowej, zmienili miejsce pobytu. « powrót do artykułu
  23. Rośliny mogą podejmować bardziej złożone decyzje, niż nam się wydaje. Takie wnioski płynął z badań przeprowadzonych przez naukowców z Helmholtz-Zentrum fur Umweltforschung oraz Uniwersytetu w Gottingen. Naukowcy badali berberys, którego znaną cechą jest zdolność do zatrzymania rozwoju własnych nasion w celu zapobieżenia infekcji pasożytem. Zdaniem niemieckich uczonych roślina posiada pamięć strukturalną, zna różnicę pomiędzy warunkami zewnętrznymi i wewnętrznymi, jest w stanie rozpoznać oraz ocenić ryzyko i skutki swoich decyzji dla przyszłości. Europejski berberys jest spokrewniony z pochodzącą z zachodniej części Ameryki Północnej mahonią ostrolistną. Gatunek ten jest zadomowiony w Europie i często uznaje się go za inwazyjny. W Europie istnieje też gatunek muszki-owocówki, który wyspecjalizował się w atakowaniu berberysu. Zwierzę przedziurawia jagody berberysu i składa w nich jajka. Naukowcy przyjrzeli się odsetkowi infekcji larwami muszki i odkryli, że u mahonii ostrolistnej odsetek zainfekowanych owoców jest 10-krotnie większy niż u berberysu. Postanowili zatem bliżej zbadać jagody berberysu. Biolodzy zebrali w różnych częściach Niemiec około 2000 jagód, obejrzeli je poszukując nakłucia, a następnie przecinali i rozglądali się za larwami Rhagoletis meigenii. Jagody berberysu posiadają zwykle we wnętrzu dwa nasiona. Jeśli jagoda zostanie zainfekowana i larwa się rozwinie, zjada oba ziarna. Berberys potrafi zaś zatrzymać rozwój nasiona, na którym żywi się larwa, zabijając ją w ten sposób i ratując drugie nasiono. Uczeni przyglądając się zarażonym jagodom odkryli coś zdumiewającego. Okazało się, że berberys nie zawsze zatrzymuje rozwój zainfekowanego nasiona. Wszystko zależy od tego, ile nasion jest w jagodzie - mówi doktor Katrin M. Meyer. Okazało się, że jeśli w jagodzie są 2 nasiona, to w 75% przypadków berberys zatrzymuje rozwój zainfekowanego nasiona, by ocalić drugie z nich. Jednak gdy w owocu znajduje się tylko jedno ziarno, to roślina zatrzymuje jego rozwój jedynie w 5% przypadków infekcji. Zdobyte w ten sposób informacje zostały przeanalizowane w modelu komputerowym. Naukowcy stwierdzili, że jeśli berberys zatrzyma rozwój jedynego nasiona w jagodzie, to cała jagoda jest stracona. Jednak zamiast to zrobić roślina 'spekuluje', że larwa może zakończyć życie w sposób naturalny, co jest prawdopodobne. A niewielka szansa na ocalenie nasiona jest zawsze lepsza niż brak szansy - mówi doktor Hans-Hermann Thulke. Takie zachowanie, w którym roślina bierze pod uwagę potencjalne straty i warunki zewnętrzne, bardzo nas zaskoczyło. Wyniki naszych badań mogą sugerować, że rośliny posiadają jakiś rodzaj inteligencji - dodaje. Naukowcy wciąż nie wiedzą, w jaki sposób rośliny przetwarzają informacje, ani w jaki sposób ewoluowały tego typu umiejętności. Mahonia ostrolistna żyje w Europie od 200 lat i nie rozwinęła w tym czasie podobnego do berberysu mechanizmu obronnego. « powrót do artykułu
  24. Niewielkie znaczniki satelitarne pozwoliły prześledzić losy karett (Caretta caretta) w nieznanym dotąd okresie ich życia (tzw. zgubionych latach), gdy opuszczają wybrzeże USA i kierują się ku wodom Oceanu Atlantyckiego. Naukowcy stwierdzili, że spędzają one trochę czasu w Morzu Sargassowym, prawdopodobnie w pływających matach gronorostów. To było zabawne studium, ponieważ dane sugerują, że żółwie robią coś, czego się nie spodziewano przez przyjmowane w ostatnich dziesięcioleciach założenia. Sprowadza się to do tego, że by być w stanie śledzić zwierzęta, trzeba dysponować odpowiednią technologią - opowiada dr Kate Mansfield z Uniwersytetu Środkowej Florydy. Dotąd naukowcy nie wiedzieli, co się dzieje z C. caretta w pierwszych latach życia po opuszczeniu plaż Florydy i przed powrotem do USA. Badania genetyczne, przypadkowe schwytania w sieć, wypływanie na brzeg (stranding) oraz obserwacje sugerowały, że karetty przemieszczają się z prądami wchodzącymi w skład Prądu Północnoatlantyckiego, najpierw docierając do Azorów i Przylądka Zielonego, a potem zawracając do Zatoki Meksykańskiej i Florydy. Najlepiej było śledzić poczynania żółwi za pomocą satelitów, ale przymocowanie nadajników do kilkumiesięcznych, rosnących zwierząt nastręczało sporo problemów. Korzystając z giętkich mocowań, zespół Mansfield zdołał jednak przyczepić tagi, które trzymały się na karettach do 220 dni. Zdobyte w ten sposób dane pokazały, że C. caretta opuszczały Prąd Północnoatlantycki, kierując się do Morza Sargassowego. Żółwiki większość czasu spędzały przy powierzchni. Mając to na uwadze, biolodzy zaczęli przypuszczać, że pozostają w zasięgu mat gronorostów środkowego Atlantyku. Pozwala to karettom schronić się przed drapieżnikami i znaleźć coś do zjedzenia, ale jak tłumaczy Mansfield, ma też coś wspólnego z temperaturą. Przeżycie, metabolizm i żerowanie - wszystko jest wspomagane przez optymalne temperatury. Gronorosty są jak gorący, dryfujący mikrohabitat. Maty łapią wodę, która ulega podgrzaniu. Przeprowadziliśmy [...] eksperyment z wiadrami z gronorostami i bez i rzeczywiście otrzymaliśmy różnicę temperatury, która może wyjaśnić dane z nadajników. « powrót do artykułu
  25. Dieta bogata w białka zwierzęce jest dla osób w średnim wieku równie niebezpieczna jak... palenie tytoniu. Badania prowadzone na dużej grupie dorosłych przez niemal 20 lat ujawniły, że ci, którzy w średnim wieku spożywali dużo białka zwierzęcego byli czterokrotnie bardziej narażeni na zgon z powodu nowotworu niż osoby pozostające na diecie niskobiałkowej. Wzrost ryzyka jest porównywalny z wzrostem spowodowanym paleniem tytoniui. Dużym błędem jest stwierdzenie, że skoro wszyscy jemy, to zrozumienie mechanizmów odżywiania się jest proste. Problem jednak nie w tym, czy jakaś dieta pozwala dobrze przeżyć ci trzy dni, ale czy pozwoli ci dożyć do setki - mówi profesor Valter Longo ze Szkoły Gerontologii i Instytutu Długowieczności Uniwersytetu Południowej Kalifornii w Davis. Ze zdobytych danych wynika, że wzrost konsumpcji białka zwierzęcego oznacza w przypadku ludzi w średnim wieku nie tylko dramatyczny wzrost ryzyka zgonu z powodu raka, ale w ogóle wzrost ryzyka zgonu. Prawdopodobieństwo śmierci z jakiejkolwiek przyczyny jest w przypadku miłośników białka zwierzęcego aż o 74% większe niż w przypadku osoby jedzącej niewielkie ilości tego białka. Oprócz zwiększonego ryzyka śmierci w ogóle, kilkukrotnie większego ryzyka zgonu z powodu nowotworu, osoby spożywające dużo mięsa czy produktów mlecznych mają kilkunastokrotnie większą szansę zapadnięcia na cukrzycę. Dotychczas nigdy jednoznacznie nie wykazano związku pomiędzy dietą bogatą w białko a ryzykiem śmierci. Tym razem naukowcy podeszli do problemu nieco inaczej. Nie patrzyli na dorosłość jak na monolit, co zwykle się robi, ale wzięli pod uwagę zmiany biologiczne zachodzące w ciągu życia. Uznali, że to, co dobre w pewnym wieku, wcale nie musi być korzystne w innym. Proteiny kontrolują hormon wzrostu IGF-I, który z jednej strony pozwala nam rosnąć, z drugiej jednak jest powiązany z ryzykiem zachorowania na nowotwory. Po 65. roku życia dochodzi do gwałtownego spadku poziomu IGF-I, co może prowadzić do utraty masy mięśniowej i osłabienia mięśni. Okazało się, że o ile przyjmowanie dużej ilości białka w średnim wieku jest bardzo szkodliwe, to w przypadku starszych osób dieta wysokobiałkowa jest korzystna. Osoby po 65. roku życia, które jedzą umiarkowanie lub dużo białka były zdrowsze. Nasze badania wykazały, że dieta niskobiałkowa u osób w średnim wieku zapobiega rakowi i zmniejsza ryzyko śmierci. Działa tutaj mechanizm regulujący IGF-I oraz, prawdopodobnie, poziom insuliny. Jednak uważamy również, że w wieku starszym należy unikać diety niskobiałkowej, gdyż dzięki temu utrzymamy odpowiednią wagę oraz uchronimy się przed osłabieniem mięśni - mówi Eileen Crimmins z Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Naukowcy stwierdzili również, że białka roślinne nie mają tak zgubnego wpływu, jak białka zwierzęce. Na śmiertelność i zapadalność na nowotwory nie wpływało też kontrolowanie spożywania węglowodanów i tłuszczów, co sugeruje, że jedynym winnym zwiększonego ryzyka są białka zwierzęce. Większość Amerykanów je około dwukrotnie więcej białka niż potrzebuje. Wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem jest spożywanie mniejszej ilości białka w ogóle, a w szczególności białka zwierzęcego. Oczywiście nie należy popadać w przesadę. Od dobrego zdrowia do niedożywienia jest bardzo krótka droga - zauważa Longo. Naukowiec przypomina, że dzienne spożycie białka w przypadku osoby w średnim wieku powinno wynosić około 0,8 grama na kilogram masy ciała i w większości powinno być to białko roślinne. Za dietę wysokobiałkową uznaje się dietę, w której co najmniej 20% kalorii pochodzi z białka. Dieta umiarkowana to taka, w której z białka pochodzi 10-19% kalorii, a poniżej 10% mamy do czynienia z dietą niskobiałkową. W omawianym studium wzięło udział 6318 osób w wieku ponad 50 lat. W ich diecie z protein pochodziło średnio 16% kalorii, a 2/3 spożywanego białka to białko zwierzęce. Dane te odpowiadają średniej dla mieszkańców USA. Badana grupa była reprezentatywna pod względem etnicznym, zdrowotnym oraz poziomu wykształcenia. Badania wykazały, że osoby, które w średnim wieku jadły umiarkowaną ilość białka były trzykrotnie bardziej narażone na śmierć z powodu nowotworu, niż osoby pozostające na diecie niskobiałkowej. Nawet niewielkie zmniejszenie ilości przyjmowanego białka było związane ze zmniejszeniem o 21% ryzyka przedwczesnego zgonu. Spośród wszystkich badanych naukowcy wyodrębnili losowo wybraną grupę 2253 osób, u których oznaczano poziom IGF-I. Badania te wykazały, że każdy wzrost poziomu IGF-I o 10ng/ml był u osób jedzących dużo białka związany z 9% wzrostem ryzyka śmierci z powodu nowotworu. Potwierdza to wcześniejsze badania, które sugerowały związek pomiędzy poziomem IGF-I a nowotworami. Uczeni rozszerzyli swoje prace o badania na myszach i hodowlach komórek. Podczas trwającego 2 miesiące eksperymentu stwierdzili, że u myszy pozostających na diecie niskobiałkowej nowotwory zdarzały się rzadziej, a guzy były średnio o 45% mniejsze, niż u zwierząt jedzących dużo białka. W pewnym momencie życia niemal każdy z nas będzie miał komórkę nowotworową lub przednowotworową. Pytanie, czy choroba się rozwinie. Okazuje się, że jednym z najważniejszych czynników determinujących rozwój choroby jest spożycie białka - mówi Longo. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...