Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Atmosfera w Chinach jest tak zanieczyszczona, że od niedawna funkcjonują tu stacje z darmowym czystym powietrzem (przechowuje się je w specjalnych workach). Ludzie stoją w kolejkach, by przez chwilę pooddychać przez maskę. Jedna ze stacji znajduje się w Zhengzhou. Z danych wynika, że to jedna najbardziej zanieczyszczonych metropolii Państwa Środka z indeksem jakości powietrza (ang. Air Quality Index, AQI) równym 158 (im wyższa wartość, tym większe zanieczyszczenie i zagrożenie dla zdrowia). Powietrze do stacji w Zhengzhou pochodzi z okolic góry Laojun z północnego zachodu prowincji Junnan. Ruchem w stacji zarządza hostessa, która gdy nadchodzi czyjaś kolej, podaje maskę, a czasem przytrzymuje worek z powietrzem. Klienci bardzo sobie chwalą usługę, choć wszyscy zgodnie podkreślają, że sesja trwa zbyt krótko. Stacje założono, gdy okazało się, że tylko 3 z 74 chińskich miast spełniają oficjalne standardy jakości powietrza. Wcześniej po ulicach krążyły maskotki "Oxygen Babies", które rozdawały ludziom butelki z powietrzem z góry Tianmu w prowincji Zhejiang. Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping sugeruje, by w przyszłości sprzedawać puszkowane powietrze. Jakość powietrza jest obecnie decydującym czynnikiem w postrzeganiu szczęścia. « powrót do artykułu
  2. Nasz primaaprilisowy żart okazał się – częściowo – prawdą. Windows XP nie odchodzi w niebyt. Co najmniej dwa rządy płacą Microsoftowi za dalsze wspieranie tego systemu. Prasa doniosła, że rząd Wielkiej Brytanii zapłaci 5,548 miliona funtów za dalsze wspieranie Windows XP, Office 2003 oraz Exchange 2003 z których korzysta brytyjski sektor publiczny. Niedawno umowę na kontynuację wsparcia podpisał z Redmond rząd Holandii. W kraju tulipanów wciąż ponad 30 000 rządowych maszyn wykorzystuje Windows XP. Prawdopodobnie również i rządy innych krajów płacą za dostarczanie poprawek do przestarzałego systemu. Organizacje rządowe często korzystają z napisanego specjalnie dla nich oprogramowania, którego przepisanie na nowsze systemy operacyjne jest kosztowne i zajmuje sporo czasu. Koszty oprogramowania i zakupu nowego sprzętu mogą być tak duże, że bardziej uzasadnione jest zapłacenie za przedłużenie wsparcia. Kolejnym problemem może być długotrwała procedura uzyskiwania certyfikatów dla nowych wersji programów używanych w sieciach rządowych.
  3. Na Wydziale Medycyny University of Virginia dokonano znaczącego postępu na polu medycyny regeneracyjnej. Naukowcy, manipulując sygnałami, doprowadzili do zamiany embrionalnych komórek macierzystych w rybi embrion, kontrolując w ten sposób jego rozwój. Stworzyliśmy zwierzę wydając komórkom embrionalnym odpowiednie polecenia - mówi Chris Thiesse. W przyszłości, po kolejnych badaniach nad sygnałami prowadzącymi do powstawania organizmów żywych naukowcy będą mogli np. wyprodukować z pluripotencjalnych komórek macierzystych organ potrzebny do przeszczepu. Naukowcy z Virginii zidentyfikowali sygnały wystarczające do rozpoczęcia procesu przemian prowadzących do powstania rybiego embrionu. Dzięki temu dowiedzieli się, ile sygnałów potrzeba, by rozpocząć tak złożony proces. Okazało się, że wystarczą... dwa. Embrion, który powstał na University of Virginia, był mniejszy niż embriony naturalne, ale tylko dlatego, że uczeni użyli niewielkiej liczby komórek. Poza rozmiarami niczym się nie różnił od normalnych embrionów. Podczas kolejnej fazy badań naukowcy chcą powtórzyć swoje doświadczenie na myszach. Sądzą, że mechanizmy molekularne i komórkowe będą w ich przypadku – i przypadku innych ssaków – bardzo podobne do tych, które zapoczątkowały rozwój embrionu ryby. Szczegóły na temat badań z Virginii zostaną opublikowane w najbliższym numerze Science. « powrót do artykułu
  4. Krytycznie zagrożone papugi kakapo rozmnażają się ok. 3 razy na 10 lat. Ostatnie pisklęta (11) wykluły się w 2011 r. Kakapo karmią swoje pisklęta owocami dwóch endemicznych drzew - sosny Halocarpus biformis oraz rimu (Dacrydium cupressinum) - które owocują tylko raz na 2 do 6 lat. Ponieważ ostatnio mieliśmy do czynienia z urodzajem rimu, przyszła pora na kolejny ptasi baby boom. W ciągu miesiąca na świat przyszło 6 młodych. Pierwsze, które przeżyło, Lisa One, wykluło się 28 lutego. Mało brakowało, a w ogóle by to tego nie doszło. Pod koniec lutego matka samiczki przypadkowo zgniotła bowiem jajko, ale strażnikom udało się je poskładać na tyle, by młodemu udało się dotrwać do czasu wylęgu. Pięć ptaków urodziło się na wyspie Codfish. Trzy trafiły do inkubatora, a dwa wychowają przybrane matki (samice wysiadywały fałszywe jajka; wyląg miał miejsce w kontrolowanych warunkach, by zwiększyć prawdopodobieństwo przeżycia). Szóste pisklę urodziło się na Little Barrier Island. O ile Codfish jest jednym z miejsc, gdzie doszło do znacznej odnowy populacji - od 2002 r. wykluło się tu naprawdę sporo piskląt - o tyle na Little Barrier Island kakapo reintrodukowano mniej niż 2 lata temu, gdy pozbyto się stąd szczurów pacyficznych (Rattus exulans). Ptaki dopiero od niedawna nie dostają dodatkowego pożywienia, ale jak widać, radzą sobie dobrze. W styczniu trzy samce zaczęły wydawać zawołania godowe, a samice nie pozostały obojętne na ich zaloty. W lutym Heather złożyła 3 jaja. Jedno się nie rozwinęło, jedno przeniesiono na Codfish, by zmniejszyć rywalizację między pisklętami, a 3. wykluło się naturalnie (strażnicy natknęli się na Heather One 12 marca). Przez chwilę naukowcy bali się, że jaju zaszkodzi będąca pozostałością po cyklonie burza. Na szczęście gniazdo Heather znajdowało się w dość dobrze osłoniętym miejscu, z dala od szczeliny, która mogłaby zostać zalana. Specjaliści z Planu Przywrócenia Kakapo (ang. Kakapo Recovery Plan) zastosowali dodatkowe środki ostrożności: sprawdzili, czy w okolicy nie ma luźnych gałęzi i wykopali dodatkowe kanały odwadniające. « powrót do artykułu
  5. Michael Smith z Uniwersytetu Cornella zajmuje się ewolucją pszczół. Jak można się domyślić, przy okazji takich badań nie da się uniknąć ugryzień i jedno z nich zainspirowało kolejne studium. Studenta zaskoczyło, że ukąszenie w jądra nie bolało tak bardzo, jak się tego spodziewał, postanowił więc sporządzić listę najgorszych (najbardziej bolących po ukłuciu) miejsc. Przeglądając literaturę przedmiotu, Amerykanin nie mógł dotrzeć do żadnych twardych danych. O dziwo, nie pomogła nawet skala bólu stworzona przez Justina O. Schmidta, entomologa z Instytutu Biologicznego Uniwersytetu Arizońskiego. Autor poetyckich niemal opisów (ukąszenie owadów przyciąganych przez ludzki pot jest przez niego porównywane do wypalenia przez iskrę pojedynczego włoska na ręce) wspominał co prawda, że ból związany z ukąszeniem zależy od zaatakowanego miejsca, jednak niczego nie precyzował. Uzupełniając lukę w wiedzy, Smith eksperymentował na sobie. Młody naukowiec łapał pszczoły pęsetą za skrzydła i przyciskał je do wybranej części ciała. Przed usunięciem z ciała żądło pozostawało tam przez pełną minutę. Później chłopak oceniał natężenie bólu w skali od 1 do 10. Smith przeprowadzał 5 ukąszeń dziennie. Pracował między 9 a 10 rano. Zawsze zaczynał i kończył na użądleniach testowych na przedramieniu (pomagało mu to skalibrować oceny). Badanie ciągnęło się przez 38 dni. Każdą z 25 wybranych części ciała żądlono po 3 razy. "Niektóre lokalizacje, np. pośladki, wymagały użycia lusterka i zachowania wyprostowanej postawy". A co z wynikami? Autor artykułu z PeerJ podkreśla, że najmniej bolały ugryzienia w skórę głowy, ramię i czubek środkowego palca stopy (średnia wynosiła 2,3). W przypadku głowy mężczyzna twierdził, że wrażenia przypominały rozbicie tam jajka. Ból się pojawiał, ale przemijał. Najbardziej bolesne okazały się ukąszenia penisa (7,3), górnej wargi (8,7) i nozdrzy (9,0). "To elektryczne i pulsujące, zwłaszcza nos. Twoje ciało naprawdę reaguje". Przystępując do 3. rundy ukąszeń, Smith pomyślał, że nie chce tego znowu robić swojemu nosowi. Pierwotnie umieściłem na swojej liście oko, ale kiedy porozmawiałem [ze swoim opiekunem Tomem Seeleyem], ten obawiał się, że mogę stracić wzrok, a ja chciałem zachować oczy. Choć wydawałoby się, że użądlenie w miejscu z cienką skórą lub lepszym unerwieniem będzie boleć bardziej, to nieprawda. Dłoń z grubą skórą boli bowiem bardziej niż głowa z cienką skórą, a górna warga da się we znaki bardziej niż środkowy palec dłoni, mimo że obie lokalizacje są obsługiwane przez podobną liczbę neuronów. « powrót do artykułu
  6. Przed dwoma laty Norweg Anders Helstrum skakał ze spadochronem i filmował swój wyczyn za pomocą dwóch kamer umocowanych na kasku. Gdy później oglądał film, zauważył, że obok niego przeleciał kawałek skały. Helstrum pokazał film ekspertom, a ci orzekli, że sfilmował meteoryt, który minął go w niewielkiej odległości. Meteoryt zdążył się już rozpaść i schłodzić, zatem nie świecił. Helstrum i naukowcy przez dwa lata trzymali to wydarzenie w tajemnicy, gdyż uczeni mieli nadzieję, że uda im się odnaleźć meteoryt. Dotychczasowe próby jego odszukania spaliły na panewce, postanowiono więc ujawnić całą historię. Uczeni uważają, że meteoryt był częścią większej skały, która eksplodowała 20 kilometrów nad Helstrumem. Gdyby go trafił, prawdopodobnie przeciąłby go na pół. Wyobraźcie sobie 5-kilogramową skałę trafiającą was z prędkością 300 kilometrów na godzinę - mówi geolog Hans Amundsen. Wydarzenie, którego bohaterem był Helstrum jest wyjątkowe. Po raz pierwszy w historii udało się bowiem sfilmować spadający meteoryt, który już nie świeci. Kule ognia wchodzące w atmosferę były filmowane wielokrotnie. To wydarzenie jest wyjątkowe, gdyż meteoryt sfilmowano podczas tzw. 'ciemnego lotu', po tym, jak się wypalił. Nigdy wcześniej nie udało się tego zrobić - ekscytuje się Morten Bilet, ekspert badający meteoryty. « powrót do artykułu
  7. Amerykanie odmierzają bardziej precyzyjnie czas obowiązujący w ich kraju. Narodowy Instytut Standardów i Technologii uruchomił właśnie zegar NIST-F2. Zastąpi od używany od 1999 roku NIST-F1 w roli wzorca czasu obowiązującego w kraju. Prace nad cezowym zegarem atomowym NIST-F2 trwały przez 10 lat. W ich wyniku powstało urządzenie 3-krotnie bardziej dokładnie niż jego poprzednik. NIST nadal będzie używał obu zegarów, które wykorzystywane są do celów cywilnych, a ich dane będą udostępnianie Międzynarodowemu Biuru Miar i Wag w Paryżu. NIST-F2 korzysta z drgań atomów cezu i laserów. Zegar może spóźnić się lub przyspieszyć o 1 sekundę na 300 milionów lat. Zwiększenie precyzji w porównaniu z F1 uzyskano dzięki obniżeniu temperatury otoczenia zegara. Oczywiście w życiu codziennym nie potrzebujemy tak dokładnych zegarów, jednak są one potrzebne do działania nowoczesnych technologii czy badań naukowych. Współczesne sieci telekomunikacyjne wymagają synchronizacji, której dokładność sięga około 1/106 sekundy dziennie. Podobnie zsynchronizowane muszą być sieci energetyczne, a GPS wymaga dokładności 1/109 sekundy na dzień. Tymczasem NIST-F2 ma pracować z prędkością 1/1012 sekundy dziennie. Budowanie tak dokładnych zegarów atomowych nie jest sztuką dla sztuki. Jeśli przez ostatnie 60 lat budowy zegarów atomowych czegoś się nauczyliśmy, to tego, że za każdym razem gdy stworzymy dokładniejszy zegar znajdzie się ktoś, kto wykorzysta go w sposób, jakiego nie przewidzieli twórcy zegara - mówi fizyk Steven Jefferts, główny konstruktor NIST-F2. Pomimo imponującej dokładności NIST-F2 nie jest najdokładniejszym zegarem świata. Być może jest najdokładniejszym cezowym zegarem atomowym, jednak istnieją znacznie bardziej dokładne zegary korzystające z innych pierwiastków. Przed niecałym rokiem informowaliśmy o zbudowaniu takiego zegara wykorzystującego iterb. « powrót do artykułu
  8. Brendan Eich, dyrektor wykonawczy Mozilli, zrezygnował ze stanowiska, które piastował przez niecałe dwa tygodnie. Ustąpił pod naciskiem osób, którym nie spodobało się, że przed laty wsparł finansowo kampanię na rzecz zakazu małżeństw homoseksualnych. W 2008 roku Eich przekazał dwa datki po 500 USD każdy na rzecz grupy dążącej do zmiany kalifornijskiego prawa pozwalającego na zawieranie małżeństw osobom tej samej płci. Gdy Eich został szefem Mozilli część developerów, organizacje skupiające homoseksualistów oraz część użytkowników Firefoksa zaczęli wyrażać niezadowolenie, że prominentne stanowisko powierzono komuś o poglądach, jakie im się nie podobają. Początkowo i Mozilla i Eich, który pracuje w tej firmie od samego początku i jest współzałożycielem Mozilla Foundation, bronili się w internecie, zapewniali, że prywatne poglądy Eicha nie będą wpływały na jego pracę i nie zamierzali ustąpić. Ich opór trwał jednak krótko, a do jego złamania przyczynił się popularny serwis randkowy OkCupid, który wezwał do bojkotu Firefoksa i zaczął swoim użytkownikom korzystającym z tej przeglądarki wyświetlać planszę zachęcającą do porzucenia programu Mozilli. « powrót do artykułu
  9. Bezdech senny wiąże się z podwyższonym poziomem cukru (większą średnią glikemią), co sugeruje, że przypadłość ta nasila ryzyko chorób sercowo-naczyniowych i zgonu. Naukowcy analizowali przypadki 5294 osób z European Sleep Apnoea Cohort. Oceniano poziom hemoglobiny glikowanej HbA1C, która powstaje wskutek nieenzymatycznego przyłączenia glukozy do cząsteczki hemoglobiny (dzięki temu zespół prof. Waltera McNicholasa z UCD Dublin mógł ustalić, jak kształtowały się stężenia cukru w dłuższym okresie). Ludzie z cukrzycą mają podwyższony poziom HbA1C i wiąże się to ze wzrostem ryzyka powikłań sercowo-naczyniowych. Studium przeprowadzano na niecukrzykach. Sprawdzano, czy HbA1C było powiązane z bezdechem sennym u ludzi ze zmiennym poziomem glukozy. Gdy bazując na nasileniu bezdechu sennego, badanych podzielono na grupy, poziom HbA1C okazał się rosnąć z 5,24% w grupie z najmniejszym natężeniem zaburzenia do 5,50% w grupie z najgorszym bezdechem. Autorzy artykułu z pisma European Respiratory Journal podkreślają, że wszystko wskazuje na to, że lecząc bezdech senny, specjaliści muszą być także świadomi zagrożenia cukrzycą. Potrzeba dalszych badań, by zrozumieć mechanizmy leżące u podłoża obu tych chorób - podsumowuje McNicholas. « powrót do artykułu
  10. Mikrobiologiczne ogniwa paliwowe (ang. microbial fuel cell, MFC) na ślinę mogą wytwarzać ilość energii wystarczającą do zasilania miniaturowej elektroniki. Prof. inżynierii środowiskowej Bruce E. Logan przypisuje ideę Justine E. Mink. Pomysł był Justine, ponieważ myślała o czujnikach do takich rzeczy, jak monitorowanie poziomu glukozy u cukrzyków i rozważała, czy da się tu wykorzystać mikrobiologiczne miniogniwa paliwowe. Uzyskując energię elektryczną lub wodór, Logan, który bada MFC od ponad dekady, zwykle korzysta ze ścieków będących źródłem zarówno materiału organicznego, jak i bakterii, tym razem wybór padł jednak na obfitującą w związki organiczne ślinę. Autorzy artykułu z pisma NPG Asia Materials wyjaśniają, że rozkładając materię organiczną, bakterie generują ładunek przenoszony na anodę. MFC na ślinę zapewnia moc rzędu 1 mikrowata, przez co naukowcy wierzą w pojawienie się całej gamy mikrourządzeń medycznych. Wśród potencjalnych zastosowań wymienia się predyktory owulacji bazujące na przewodnictwie kobiecej śliny, które zmienia się na ok. 5 dni przed jajeczkowaniem. Aparat mógłby zatem wykorzystywać ślinę w roli materiału do badania i później uzyskiwać z niej energię konieczną do przesłania odczytu do pobliskiego telefonu komórkowego. Urządzenia biomedyczne z mikro-MFC byłyby przenośne, a źródło energii znalazłoby się praktycznie wszędzie. Jedynym problemem wydaje się to, że w ślinie nie występują bakterie do mikrobiologicznych ogniw paliwowych, dlatego producent musiałby "szczepić" swoją aparaturę. Typowe MFC składa się z dwóch komór, tutaj jednak występuje tylko jedna. Zamiast anody z włókniny węglowej pokrytej porowatą platyną stosuje się wersję z czystym grafenem na miedzi. Pojawia się też katoda powietrzna, której wcześniej unikano, obawiając się, że jeśli tlen dostanie się do bakterii, te będą nim oddychać i nie wyprodukują energii. Wcześniej unikaliśmy stosowania w tych systemach katod powietrznych, by nie dopuścić do skażenia tlenem z blisko rozmieszczonych elektrod. Tym niemniej nasze mikroogniwa działają przy liczonych w mikronach odległościach między katodą i anodą. Nie rozumiemy w pełni, dlaczego się tak dzieje [...]. « powrót do artykułu
  11. Odnaleziono zaginiony element na drodze ku poznaniu mechanizmu powstawania cukrzycy typu 2. Okazał się nim hormon kisspeptyna 1 (K1), o którym wiemy, że reguluje dojrzewanie i płodność. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa stwierdzili, iż spowalnia on też produkcję insuliny, co napędza rozwój cukrzycy typu 2. Dotychczas wiedziano, że do regulowania poziomu cukru konieczna jest współpraca glukagonu oraz insuliny. Gdy spada poziom cukru we krwi glukagon powoduje, że z wątroby uwalniają się zapasy glukozy. Gdy cukru jest zbyt dużo, insulina powoduje, że jego nadmiar trafia do wnętrza komórek i poziom glukozy we krwi spada. U chorych na cukrzycę typu 2 trzustka produkuje zbyt mało insuliny, co prowadzi do niebezpiecznego wzrostu poziomu glukozy we krwi. Osoby takie mają też zbyt wysoki poziom glukagonu nawet w obecności insuliny i nawet wówczas, gdy organizm nie potrzebuje już więcej cukru. Naukowcy od dawna zastanawiali się, czy zbyt wysoki poziom glukagonu wpływa na komórki trzustki produkujące insulinę. Uważa się, że ciągły wysoki poziom glukagonu negatywnie wpływa na komórki beta, które pod wpływem tego hormonu stopniowo obniżają produkcję insuliny, aż w końcu całkowicie jej zaprzestają. Najnowsze badania wskazują jednak, że opisywane wyżej zjawisko nie zachodzi. Produkcja insuliny w komórkach beta jest obniżana wskutek bezpośredniego działania K1. Okazało się, że stymulowana przez glukagon wątroba uwalnia K1, a hormon ten trafia do komórek trzustki, gdzie powstrzymuje wytwarzanie insuliny. „Biorąc pod uwagę tylko insulinę i glukagon nigdy nie otrzymywaliśmy pełnego obrazu. Wiedzieliśmy, że istnieje jakiś zaginiony element i sądzimy, że bardzo dobrym kandydatem jest tutaj kisspeptyna 1. Wszystkie nasze badania wskazują właśnie na nią” - mówi szef grupy badawczej, doktor Mehboob Hussain. Naukowcy karmili grupę myszy dietą bogatą w kalorie. U zwierząt rozwinęła się otyłość i cukrzyca. Ich organizmy zaczęły wytwarzać mniej insuliny, a poziom K1 w krwioobiegu wystrzelił w górę. Gdy naukowcy za pomocą środków chemicznych upośledzili wątroby zwierząt tak, że nie mogły produkować K1 poziom insuliny w ich organizmach wrócił do normy. Podczas kolejnego eksperymentu stworzono myszy, których trzustki nie zawierały receptorów K1. U zwierząt tych produkcja i poziom insuliny we krwi pozostawały w normie, nawet gdy otrzymywały dietę bogatą w tłuszcze. To oznacza, że brak receptorów K1 w trzustce spowodował, że stała się ona niewrażliwa na ten hormon, normalnie wytwarzała insulinę, dzięki czemu zwierzęta pozostały zdrowe. Gdy uczeni zbadali krew osób cierpiących na cukrzycę typu 2. okazało się, że mają one znacząco podniesiony poziom K1. Naukowcy przeprowadzili jeszcze jeden test. Mysie komórki trzustki poddali działaniu plazmy pozyskanej z krwi osób chorych na cukrzycę. Produkcja insuliny w tych komórkach spadła. Prace naukowców z Johnsa Hopkinsa dają nadzieję na wyleczenie z cukrzycy typu 2. Obecnie chorzy kontrolują poziom cukru zastrzykami z insuliny. Poznanie roli K1 może pozwolić na opracowanie leczenia, dzięki któremu organizm samodzielnie będzie produkował potrzebną insulinę. Naukowcy już zidentyfikowali substancję, która blokuje receptory K1 w mysiej trzustce. W kolejnym etapie badań chcą sprawdzić, czy substancja ta pozwoli na przywrócenie normalnych funkcji trzustki u ludzi. Doktor Hussain uważa, że rola jaką odgrywa K1 ma podłoże ewolucyjne i wyjaśnia, dlaczego cukrzyca jest bardzo starą międzygatunkową chorobą. „Cukry zapewniają paliwo potrzebne zwierzętom podczas walki i ucieczki. Po posiłku w organizmie występuje wysoki poziom insuliny, co może spowodować spadek cukru do niebezpiecznie niskiego poziomu, przez co zwierzę może stać się słabe i ospałe. Uważamy zatem, że K1 to mechanizm, który ma powstrzymywać insulinę przed zbytnim obniżeniem cukru w krytycznych sytuacjach” - stwierdził uczony. « powrót do artykułu
  12. KopalniaWiedzy.pl i National Geographic Channel zapraszają na nowy cykl Anatomia głupoty według Richarda Hammonda, którego premierowy odcinek zostanie wyemitowany w poniedziałek, 7 kwietnia, o godz. 22:00, National Geographic Channel przeprowadzi analizę wybranych internetowych filmików, pokazujących najbardziej spektakularne przykłady wybitnie szalonych przedsięwzięć. Gospodarzem cyklu będzie znany brytyjski prezenter Richard Hammond. Widzowie, w 14 odcinkach serii, z wypiekami na twarzy, będą mogli śledzić brawurowe wyczyny najbardziej niefortunnych naukowych eksperymentatorów. Dzięki programowi dowiemy się m.in., jak przyspieszenie i kąt nachylenia warunkują w trakcie skoku skuteczny obrót szalejącego na BMX-sie rowerzysty, jak prawo Hooke’a wpływa na drążek pogo. W ubiegłym roku internetowy filmik, w którym pewien mężczyzna próbował wbić się w zamrożony basen zebrał na You Tubie ponad 2 miliony odsłon. Bohater filmu nie był w stanie skruszyć pokrywy lodowej, a cykl Anatomia głupoty według Richarda Hammonda wyjaśni, dlaczego próba zakończyła się niepowodzeniem. W każdym odcinku serii Anatomia głupoty według Richarda Hammonda przeanalizujemy najciekawsze, zadziwiające, niebywałe nagrania, które pokazują, dlaczego człowiek, wybierając rolę królika doświadczalnego, nie potrafi z powodzeniem ukończyć zadania. Jedno jest pewne: nieznajomość nauki może nieść ze sobą bolesne skutki! Zapraszamy do wzięcia udziału w konkursie KopalniWiedzy i National Geographic Channel. « powrót do artykułu
  13. Opracowane przed dwoma laty kapsułki z aminokwasów mogą znakomicie udoskonalić radioterapię dzięki precyzyjnemu dostarczaniu promieniowania we wskazane miejsce i redukcji efektów ubocznych. W 2012 roku profesor John M. Tomich i jego zespół z Kansas State University połączyli ze sobą dwie sekwencje aminokwasów, tworząc nanokapsułkę. Odkryliśmy, że gdy te sekwencje zetkną się ze sobą, powstają małe sfery. Takie pęcherzyki tworzy się przeważnie z lipidów. Większość z nich jest mniej stabilnych i rozpadają się. Nasze są jak kamienie. Są niewiarygodnie stabilne i nie są niszczone przez komórki wewnątrz organizmu - mówi Tomich. Teraz naukowiec we współpracy z Ekateriną Dadachovą z Albert Einstein College of Medicine naukowcami z Kansas University, Wydziałem Medycyny w japońskim Jikei University oraz znajdującym się w Niemczech Institute for Transuranium Elements dowiedli, że w kapsułkach można bezpiecznie przechowywać szkodliwe izotopy promieniotwórcze. Gdy okazało się, że w kapsułkach można umieścić izotopy, że jony nie wydostają się na zewnątrz, a układ odpornościowy nie niszczy kapsułek, naukowcy zasugerowali, iż można je użyć w radioterapii. Problem z obecnymi metodami radioterapii wykorzystującymi promieniowanie alfa jest taki, że uwalnia ono radioaktywne jony potomne, które trafiają tam, gdzie nie powinny. Radioaktywne atomy rozpadają się na nowe atomy, zwane jonami potomnymi, emitując przy tym energię. Te, które emitują promienie alfa nadają cząsteczkom prędkość bliską prędkości światła - mówi Tomich. To potężna emisja na niewielkie odległości. Cząstki alfa zderzają się z DNA i je niszczą. Ponadto podczas emisji cząstek alfa dochodzi do odrzutu jonów potomnych, które mają wówczas na tyle dużą energię, że mogą uciec z molekuły, w której są przechowywane. A gdy już się uwolnią jony te mogą znaleźć się w miejscach, w których nie powinny. Na przykład w szpiku kostnym, gdzie wywołują białaczkę - wyjaśnia uczony. Tomich i jego koledzy pracowali z aktynem-225, który podczas rozpadu emituje cztery cząstki alfa i wiele jonów potomnych. Badania nie tylko wykazały, że kapsułki łatwo penetrują komórki i wędrują do ich jąder, ale dowiodły, że podczas rozpadu aktynu jony potomne odbijają się od ścian kapsułek i pozostają wewnątrz nich. To chroni organizm, przed niepożądanym promieniowaniem. Te kapsułki są łatwe w produkcji i łatwo się z nimi pracuje. Sądzą, że ledwie stawiamy pierwsze kroki w badaniach nad nimi i tym, co można dzięki nim uzyskać w dziedzinie ludzkiego zdrowia i nanomateriałów - cieszy się Tomich. « powrót do artykułu
  14. Opracowane przed dwoma laty kapsułki z aminokwasów mogą znakomicie udoskonalić radioterapię dzięki precyzyjnemu dostarczaniu promieniowania we wskazane miejsce i redukcji efektów ubocznych. W 2012 roku profesor John M. Tomich i jego zespół z Kansas State University połączyli ze sobą dwie sekwencje aminokwasów, tworząc nanokapsułkę. Odkryliśmy, że gdy te sekwencje zetkną się ze sobą, powstają małe sfery. Takie pęcherzyki tworzy się przeważnie z lipidów. Większość z nich jest mniej stabilnych i rozpadają się. Nasze są jak kamienie. Są niewiarygodnie stabilne i nie są niszczone przez komórki wewnątrz organizmu - mówi Tomich. Teraz naukowiec we współpracy z Ekateriną Dadachovą z Albert Einstein College of Medicine naukowcami z Kansas University, Wydziałem Medycyny w japońskim Jikei University oraz znajdującym się w Niemczech Institute for Transuranium Elements dowiedli, że w kapsułkach można bezpiecznie przechowywać szkodliwe izotopy promieniotwórcze. Gdy okazało się, że w kapsułkach można umieścić izotopy, że jony nie wydostają się na zewnątrz, a układ odpornościowy nie niszczy kapsułek, naukowcy zasugerowali, iż można je użyć w radioterapii. Problem z obecnymi metodami radioterapii wykorzystującymi promieniowanie alfa jest taki, że uwalnia ono radioaktywne jony potomne, które trafiają tam, gdzie nie powinny. Radioaktywne atomy rozpadają się na nowe atomy, zwane jonami potomnymi, emitując przy tym energię. Te, które emitują promienie alfa nadają cząsteczkom prędkość bliską prędkości światła - mówi Tomich. To potężna emisja na niewielkie odległości. Cząstki alfa zderzają się z DNA i je niszczą. Ponadto podczas emisji cząstek alfa dochodzi do odrzutu jonów potomnych, które mają wówczas na tyle dużą energię, że mogą uciec z molekuły, w której są przechowywane. A gdy już się uwolnią jony te mogą znaleźć się w miejscach, w których nie powinny. Na przykład w szpiku kostnym, gdzie wywołują białaczkę - wyjaśnia uczony. Tomich i jego koledzy pracowali z aktynem-225, który podczas rozpadu emituje cztery cząstki alfa i wiele jonów potomnych. Badania nie tylko wykazały, że kapsułki łatwo penetrują komórki i wędrują do ich jąder, ale dowiodły, że podczas rozpadu aktynu jony potomne odbijają się od ścian kapsułek i pozostają wewnątrz nich. To chroni organizm, przed niepożądanym promieniowaniem. Te kapsułki są łatwe w produkcji i łatwo się z nimi pracuje. Sądzą, że ledwie stawiamy pierwsze kroki w badaniach nad nimi i tym, co można dzięki nim uzyskać w dziedzinie ludzkiego zdrowia i nanomateriałów - cieszy się Tomich. « powrót do artykułu
  15. Woń ciała zmienia się po szczepieniu. Te badania stanowią kolejny dowód, że można wykorzystać zapachy do "podsłuchiwania" układu odpornościowego. Sugeruje to, że nieinwazyjne wykrycie choroby jest możliwe jeszcze przed początkiem obserwowalnych objawów - podkreśla dr Bruce Kimball z USDA National Wildlife Research Center (NWRC). W ramach studium myszy trenowano w różnicowaniu zapachów moczu myszy zaszczepionych przeciw wściekliźnie (RV) lub przeciw gorączce zachodniego Nilu (WNV). Wszystkie treningi i testy prowadzono w labiryncie w kształcie litery Y. Wonie losowo przypisywano do poszczególnych ramion labiryntu. Gryzonie szkolono także w zakresie różnicowania zapachów uryny myszy potraktowanych lipopolisachaydem (LPS), endotoksyną z zewnętrznej błony komórkowej osłony bakterii Gram-ujemnych i cyjanobakterii. Po zakończeniu treningu Amerykanie zdecydowali się na fazę walidacyjną. Wykorzystywano mocz nieznanych osobników, by wykluczyć możliwość, że gryzonie reagują na indywidualne zapachy, a nie na wonie generowane przez konkretne zabiegi. Później przeprowadzono kilka rund sesji testowych. Okazało się, że myszy odróżniały zapachy moczu RV, WNV i LPS od zapachu niemodyfikowanej uryny. Poza tym szkolone gryzonie rozróżniały wonie poszczepienne i LPS, ale nie udawało się im się to w parach mocz RV i WNV. Oznacza to, że szczepionki zmieniają woń w podobny sposób, a LPS wpływa na nią w inny sposób. Badanie sugeruje, że istnieje szlak łączący aktywację układu immunologicznego i zmiany w składnikach woni ciała [...] - wyjaśnia dr Gary Beauchamp, dodając, że ludzie także mogą przekazywać podobne komunikaty, ale by to udowodnić, trzeba przeprowadzić kolejne badania. Obecnie trwa badanie dotyczące wpływu poszczepiennych zmian zapachu na mysie zachowania społeczne i reprodukcyjne. « powrót do artykułu
  16. Po przeanalizowaniu śladów zachowanych w błocie z koryta rzeki Paluxy w Teksasie amerykańscy naukowcy odtworzyli cyfrowo przebieg polowania teropoda na zauropoda. Tropy pozostawiły dinozaury żyjące ponad 110 mln lat temu. W 1940 r. z łoża rzeki wycięto ciąg śladów. Podzielono go na bloczki, które wysłano do badań w różne miejsca. Choć jeden z fragmentów zaginął lub uległ zniszczeniu, zespołowi Petera L. Falkinghama z Królewskiego College'u Weterynarii udało się za pomocą fotogrametrii historycznych zdjęć zrekonstruować wygląd stanowiska sprzed wykopalisk Rolanda T. Birda. Cyfrowy model 3D pozwolił zweryfikować mapy narysowane przez Birda. Naukowcy posłużyli się zestawem 16 zdjęć. W niektórych miejscach ślady teropoda znajdują się w śladach zauropoda, co oznacza, że teropod podążał za zauropodem. Z tego powodu Bird stwierdził, że teropod ścigał roślinożercę. Choć o skamieniałych śladach zachowanych w formacji Glen Rose wspominano już w 1917 r., dopiero Bird, zbieracz fosyliów pracujący dla Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, rozpoznał tropy należące bez wątpienia do zauropoda (jakiś czas później przypisano je holotypowi Brontopodus birdi). Wycinek wykopany w 1940 r. miał ponad 9 m długości i 3,65 m szerokości. Po pocięciu na duże bloki jedna część trafiła do Texas Memorial Museum (TMM), druga do Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, a jeszcze inna uległa zniszczeniu/została zgubiona. W 1988 r. doniesiono o deterioracji części z TMM, która zresztą od tego czasu postępuje. Autorzy artykułu z pisma PLoS ONE podkreślają, że ze wszystkich metod wykorzystanych do dokumentowania różnych śladów z rzeki Paluxy największe postępy poczyniono w ostatnich latach w zakresie fotogrametrii. Są one tak duże, że udaje się uzyskać dokładność i rozdzielczość jak przy skanowaniu laserowym. To duże ułatwienie, zważywszy, że dotąd stworzenie cyfrowego modelu 3D wymagało przetransportowania i ustawienia na dużej platformie nad rzeką ciężkiego i drogiego skanera (a ten mógł się zepsuć przez wysoką temperaturę). Teraz identyczny efekt da się osiągnąć za pomocą zwykłego aparatu cyfrowego i wolnego oprogramowania. Nowoczesne oprogramowanie fotogrametryczne bierze poprawkę na nieznane odległości ogniskowe i rodzaje aparatów, zdjęcia Birda sprzed ponad 70 lat nadają się zatem do stworzenia trójwymiarowego modelu stanowiska sprzed wykopalisk w 1940 r. Cała widoczna na fotografiach sekwencja mierzyła ponad 45 m. Mimo że śladom brakuje detali, ich położenie na teksturowanym modelu jest oczywiste, dlatego można stworzyć widok stanowiska z lotu ptaka. « powrót do artykułu
  17. Wewnętrzny dokument wydany przez kierownictwo NASA nakazuje pracownikom i kontrahentom Agencji zerwanie wszelkich kontaktów z przedstawicielami rosyjskiego rządu. Polecenie ma związek z zajęciem przez Rosję Krymu. W dokumencie wymieniono jeden wyjątek, którego polecenie nie dotyczy. Jest nim Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, która nie może funkcjonować bez amerykańsko-rosyjskiej współpracy w zakresie kontroli naziemnej. Poza tym na ISS przebywa obecnie rosyjsko-amerykańska załoga. W ciągu ostatnich lat kosmiczna współpraca pomiędzy USA i Rosją bardzo się zacieśniła. Obecnie Amerykanie są uzależnieni od Rosji w dziedzinie wysyłania ludzi na ISS, a rosyjscy astronauci są częstymi gośćmi w centrach szkoleniowych NASA, przede wszystkim w Johnson Space Center. W związku z wyciekiem wspomnianego dokumentu, NASA wydała specjalne oświadczenie. Biorąc pod uwagę naruszenie przez Rosję suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, NASA zawiesza większość działań prowadzonych wspólnie z Federacją Rosyjską. NASA i Roskosmos będą jednak współpracowały przy bezpiecznym utrzymaniu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Głównym celem NASA jest obecnie doprowadzenie do powrotu startu załogowych misji kosmicznych n a amerykańską ziemię i zakończenie naszej zależności od Rosji w tym zakresie. Plan ten jest od pięciu lat priorytetem administracji prezydenta Obamy i gdyby plan ten był finansowany w przewidzianym przez nas zakresie, załogowe starty odbywałyby się z terenu USA już w przyszłym roku. Jednak, jako że Kongres obciął finansowanie, mamy zamiar powrócić do USA z załogowymi startami w roku 2017. Obecnie mamy wybór pomiędzy powrotem załogowych startów do Ameryki lub wysyłaniem milionów dolarów Rosjanom. Administracja prezydenta Obamy wybrała inwestycje w Amerykę, mamy nadzieję, że Kongres uczyni to samo. « powrót do artykułu
  18. To jedna z najważniejszych decyzji podjętych przez Microsoft - powiedział Al Gillen. Analityk IDC skomentował w ten sposób informację, że koncern z Redmond będzie bezpłatnie udostępniał swój system operacyjny. Darmowe licencje Windows Phone i Windows trafią do producentów urządzeń przenośnych z wyświetlaczami o przekątnej mniejszej niż 9 cali. To wielka rzecz. Zmienia bowiem całkowicie sposób, w jaki Microsoft postrzega swoją kurę znoszącą złote jajka, pokazuje, że firma zmienia spojrzenie na to, czego potrzebuje, by wygrać na rynku mobilnym - stwierdziła Carolina Milanesi z Kantar Worldpanel ComTech. To dzień, w którym Microsoft skapitulował przed zmianami rynkowymi wywołanymi przez Apple'a, Google'a i rynek smartfonów - uznał Patrick Moorhead z Moor Insights & Strategy. Microsoft ma bardzo małe udziały w rynku smartfonów i tabletów i zerowe udziały w rynku elektroniki ubieralnej, zatem bezpłatne udostępnienie systemu operacyjnego stało się koniecznością - dodaje. Microsoft przyznał, że nie jest w stanie wygrać z narzuconym przez Google'a modelem, w którym system operacyjny jest bezpłatny. Na rynku mobilnym koncern musi zmienić strategię, która gdzie indziej sprawdza się od kilkudziesięciu lat, a która polega na sprzedawaniu licencji producentom OEM. Musi też znaleźć nowe źródła finansowania, którymi mogą stać się sprzedaż urządzeń i usług oraz niezwykle popularnego MS Office. Pani Milanesi przyznaje, że koncern nie ponosi zbytniego ryzyka udostępniając bezpłatnie swój OS na rynek mobilny. „Microsoft nie generuje na tym rynku przychodów. Są one minimalne, a większość z nich pochodziło od Nokii. Jako, że Nokia staje się częścią Microsoftu, to i te wpływy znikną” - mówi. Podobnie wygląda sytuacja na rynku tabletów. Rezygnacja z opłat za Windows powinna spowodować, że smartfony i tablety z systemem Microsoftu staną się bardziej atrakcyjne dla producentów i konsumentów. Ci ostatni, wprowadzeni w ekosystem Microsoftu, mogą kupować inne programy, usługi oraz oglądać reklamy, zapewniając przychody firmie z Redmond. « powrót do artykułu
  19. Przyglądając się 65 rodzajom płatków śniadaniowych w 10 różnych sklepach spożywczych, psycholodzy z Uniwersytetu Cornella zauważyli, że płatki przeznaczone dla dzieci umieszczano na półkach o połowę niżej niż płatki dla dorosłych (te pierwsze znajdowały się na wysokości 23 cali - ok. 58 cm - a drugie na wysokości 48 cali, czyli ok. 122 cm). Kiedy analizowano średni kąt spojrzenia maskotek, okazało się, że przy płatkach dla dzieci patrzyły one w dół pod kątem 9,6 st., podczas gdy bohaterowie z pudełek dla dorosłych spoglądali prawie prosto przed siebie. Badając wpływ bohaterów z pudełek płatków, Aner Tal i Brian Wansink z Uniwersytetu Cornella oraz Aviva Musicus z Uniwersytetu Yale zadali sobie 2 pytania: 1) czy postaci z opakowań nawiązują kontakt wzrokowy? i 2) czy kontakt wzrokowy z maskotkami z płatków wpływa na dokonywanie wyborów? Amerykanie oceniali 65 typów płatków i 86 maskotek z 10 sklepów spożywczych w stanach Nowy Jork i Connecticut. Dla każdego z bohaterów wyliczano kat spojrzenia; kalkulacji dokonywano z odległości 4 stóp (ok. 122 cm), bo to standardowy dystans dzielący kupujących od pudełek. Stwierdzono, że postaci z płatków przeznaczonych dla dzieci nawiązywały przypadkowy kontakt wzrokowy z dziećmi, a z płatków dla dorosłych z dorosłymi. Z 86 maskotek 57 miało przemawiać do dzieci; po uśrednieniu spoglądały one w dół pod kątem 9,67 st. Dla odmiany maskotki z produktów dla dorosłych patrzyły leciutko w górę pod kątem 0,43 st. Podobnie jak w innych studiach zauważono, że płatki dla dzieci ustawiano na dwóch dolnych półkach, a płatki dla dorosłych na dwóch górnych półkach. Z tego powodu średnia wysokość, na jaką sięgało spojrzenie maskotek z produktów dla dorosłych, wynosiła 53,99 cala (ok. 137 cm), podczas gdy wartość wyliczona dla maskotek dla dzieci to 20,21 cala (ok. 51 cm). W drugim studium psycholodzy określali, do jakiego stopnia kontakt wzrokowy z maskotką wpływa na poczucie zaufania i związku z marką. Do udziału w nim zaproszono 63 osoby z prywatnej uczelni. Proszono je o ocenę pudełka płatków Trix. Badanych przydzielano losowo do dwóch grup. Jednej pokazywano pudełko z królikiem patrzącym wprost na odbiorcę, a drugiej z królikiem spoglądającym w dół. Okazało się, że gdy maskotka nawiązywała kontakt wzrokowy, zaufanie do marki było o 16%, a poczucie związku z nią aż o 28% wyższe. Poza tym w takich okolicznościach ochotnicy twierdzili, że lubią Triksy bardziej od innych płatków. « powrót do artykułu
  20. Nowe tłumaczenie egipskiej Steli Burzy może skłonić ekspertów do zmiany chronologii historii Egiptu. Dwóch naukowców z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu w Chicago uważa, że Stela Burzy opisuje pogodę, jaka występowała po wybuchu wulkanu Thera. Jeśli Amerykanie mają rację to faraon Ahmose, za czasów którego powstała Stela Burzy, panował w czasie, gdy doszło do eksplozji Thery, zatem rządził Egiptem kilkadziesiąt lat wcześniej, niż dotychczas sądzono. Ahmose był pierwszym faraonem z XVIII dynastii, a jego panowanie przypadło na początki Nowego Państwa. Przez cały okres swoich rządów starał się o zjednoczenie Egiptu, wyzwolenie Delty spod władzy Hyksosów i przywrócenie wpływów Egiptu w Nubii i Kanaanie. Obecnie przyjmuje się, że panował w latach 1550-1525 p.n.e. Eksplozja Thery – jeden z największych wybuchów wulkanów, jakich doświadczyła ludzkość – miała miejsce najprawdopodobniej pomiędzy rokiem 1627 a 1600 p.n.e. Wydarzenie to miało negatywny wpływ na cywilizację minojską, prawdopodobnie spowodowała też wiele zniszczeń w Egipcie. Wyjaśnienie, czy Stela Burzy rzeczywiście opisuje zjawiska pogodowe spowodowane eksplozją Thery jest istotne z punku widzenia naszej wiedzy historycznej. To ważne dla naukowców zajmujących się starożytnym Bliskim Wschodem i wschodnią częścią basenu Morza Śródziemnego, gdyż chronologia tamtejszych wydarzeń bazuje, generalnie rzecz biorąc, na liście egipskich faraonów. Nowe informacje pozwolą nam lepiej dopasować daty - mówi profesor Nadine Moeller. Dotychczas datowanie archeologiczne nie zgadzało się z datowaniem radiowęglowym pozostałości po eksplozji Thery. Jeśli jednak Ahmose panował wcześniej, niż sądziliśmy, to wszystkie elementy zaczynają do siebie pasować. Przesunięcie daty panowania Ahmose powoduje, że wiele wydarzeń z historii starożytnej układa się w bardziej logiczną całość. Jak mówi profesor David Schloen, lepiej pasują do siebie daty schyłku potęgi Kanaanu oraz upadku Imperium Babilońskiego. Te nowe informacje pozwolą nam lepiej zrozumieć rolę środowiska naturalnego w powstaniu i upadku imperiów starożytnego Bliskiego Wschodu - stwierdził uczony. Będziemy mogli np. zrozumieć, w jaki sposób Ahmose udało się pokonać Hyksosów. Jeśli erupcja Thery miała miejsce za jego rządów, to spowodowana przez nią fala tsunami mogła zniszczyć porty Hyksosów i osłabić ich potęgę morską. Zniszczenia szlaków handlowych i upraw mogły zaś zachwiać potęgą Babilonu, co wyjaśnia, dlaczego Imperium nie obroniło się przed inwazją Hetytów z około 1595 roku przed Chrystusem. Niektórzy uczeni uważają, że Stela Burzy to tekst metaforyczny, odnoszący się do inwazji Hyksosów. Jednak uczeni z Chicago twierdzą, że to bardziej opis zjawisk pogodowych. Dowiadujemy się z niej o trwającej wiele dni burzy z gwałtownymi opadami deszczu i o ciałach pływających po Nilu jak łodzie. Uczeni z Chicago powołują się przy tym na Papirus Matematyczny Rhinda. Kopista, który go przepisał, zaznaczył, że tworzy go w 33. roku panowania Apopisa, który był przedostatnim faraonem dynastii Wielkich Hyksosów. Również i w tym dokumencie wspomniano o potężnej burzy. W sukurs starożytnikom przyszli meteorolodzy z Instytutu Biometeorologii we Włoszech. Przeanalizowali oni informacje ze Steli Burz i porównali ją ze znanymi wzorcami pogodowymi panującymi nad Egiptem. Główny z takich wzorców niesie gorące suche powietrze znad Wschodniej Afryki. Jeśli zostanie on zaburzony, mogą pojawić się gwałtowne burze, wielkie opady i powodzie. Eksplozja Thery mogła w taki właśnie sposób zaburzyć pogodę nad Egiptem. « powrót do artykułu
  21. W raporcie przygotowanym przez amerykański Instytut Medycyny (Institute of Medicine - IOM) czytamy, że wysłanie ludzi na Marsa narazi ich na zagrożenia zdrowotne wykraczające poza limity dopuszczone przez NASA. Jeśli zatem człowiek ma polecieć w dalekie obszary Układu Słonecznego, konieczne jest ponowne rozważenie aspektów etycznych i zdrowotnych takich misji. Tego typu misje prawdopodobnie narażą załogi na niebezpieczeństwo wykraczające poza obecne zalecenia zdrowotne oraz na ryzyka, które są obecnie słabo rozpoznane, a może nawet niemożliwe do przewidzenia - czytamy w raporcie. Ryzyka związane z krótkotrwałymi misjami to nudności, osłabienie mięśni i zaburzenia wzroku. Przy długich misjach dojdzie do tego ryzyko nowotworów spowodowanych długotrwałym wystawieniem na działanie promieniowania oraz utrata masy kostnej. NASA zwróciła się w związku z tym do IOM z prośbą o zmianę zaleceń zdrowotnych dla astronautów. Komitet stwierdził, że zliberalizowanie obecnych standardów zdrowotnych w celu umożliwienia długotrwałych misji jest nie do zaakceptowania z etycznego punktu widzenia - brzmi wniosek zawarty w raporcie. Członkowie IOM odmówili także wydania osobnych zaleceń na potrzeby misji marsjańskich. Komitet IOM uznał, że jedynym wyjściem jest uczynienie wyjątku w obecnych przepisach, jednak stwierdził, że NASA musi rozważyć, czy jest to etyczne. Każde tego typu odstępstwo powinno mieć miejsce tylko w szczególnych sytuacjach - stwierdzili eksperci. Ich zdaniem NASA powinna przede wszystkim dać astronautom wybór, czy chcą uczestniczyć w danej misji oraz znaleźć równowagę pomiędzy ryzykiem a korzyściami. Agencja powinna też zapewnić astronautom, którzy wezmą udział w szczególnie ryzykownych misjach, dożywotnią opiekę medyczną. Eksplorując kosmos przesuwamy obecnie granice i ryzykujemy życie oraz zdrowie astronautów. Stwierdzenie, gdzie się te granice znajdują i kiedy można je przesunąć, to bardzo złożone zadanie - mówi profesor bioetyki Jeffrey Kahn z John Hopkins Berman Institute of Bioethics, który stał na czele zespołu przygotowującego raport. « powrót do artykułu
  22. Testy kliniczne przeprowadzone na Emory University w Atlancie dają nadzieję, że w przyszłości osoby po przeszczepach nie będą musiały przyjmować leków immunosupresyjnych. Zespół Allana Kirka zastosował na 20 osobach po przeszczepach nerek technikę resetu układu odpornościowego. W zamierzeniach ma ona doprowadzić do zaakceptowania obcych organów przez organizm biorcy. Przed eksperymentem biorcy nerek musieli zażywać do 20 leków dziennie, ryzykując przez to rozwojem nowotworów, uszkodzeniem nerek i doświadczając biegunek czy wzdęć. Po testach okazało się, że u siedmiu pacjentów do zapobieżenia odrzuceniu wystarczy jeden zastrzyk miesięcznie, a pozostałych 13 osób zażywać oprócz tego 1 tabletkę leku dziennie. Transplantolodzy są pod olbrzymim wrażeniem osiągnięć zespołu Kirka. Sędziwy Roy Yorke Calne, pionier przeszczepów wielonarządowych, stwierdził: myślę, że uzyskanie tolerancji na obecność obcych organów będzie wielkim krokiem naprzód. Przede wszystkim zwiększy się komfort życia pacjentów. Terapia Kirka składa się z trzech elementów. Pierwszy z nich, lek alemtuzumab, jest podawany dożylnie podczas transplantacji. Zabija on wszystkie limfocyty, które zaatakowałyby nowy organ. Liczba limfocytów powraca do normy po 12-18 miesiącach, jednak nowe są uczone akceptować organ. Nauka odbywa się dzięki drugiemu z leków, belataceptowi, który początkowo podawany jest często, ale już pół roku po przeszczepie wystarczy jeden zastrzyk miesięcznie. Ostatnim z elementów jest codziennie przyjmowana pigułka sirolimusa. To łagodny immunosupresant, którego zadaniem jest zabicie starszych limfocytów, które mogły przetrwać działanie alemtuzumabu. Rok po przeszczepie u żadnej z osób, które wzięły udział w testach klinicznych, nie wystąpiły objawy odrzucenia organów. Żadna z nich nie musiała też brać standardowych leków. Kirk zapytał wówczas 10 osób, czy chcą zaprzestać przyjmowania sirolimusa. Siedem osób wyraziło zgodę. Obecnie pacjenci ci otrzymują tylko comiesięczną dożylną dawkę belataceptu. Od przeszczepów minęło już 3,5 roku. Wszystkie 20 osób ma się dobrze. Od czasu pierwszego testu Kirk przeprowadził też swoje eksperymentalne leczenie na grupie kolejnych 18 osób. Obecnie znajdują się one na etapie odstawiania sirolimusa. W przyszłym miesiącu uczony chce rozpocząć testy na kolejnej, tym razem większej, grupie osób. Kirk ma nadzieję, że w przyszłości uda się zmodyfikować jego technikę tak, że osoby po przeszczepach nie będą musiały przyjmować nawet belataceptu. Z udziałem 2 pacjentów przeprowadził już próbę odstawienia tego leku, jednak musiano do niego wrócić, gdyż pojawiły się objawy odrzucenia. « powrót do artykułu
  23. Ukradzione obrazy Paula Gauguina i Pierre'a Bonnarda wisiały przez niemal 40 lat na ścianie w kuchni niczego nieświadomego robotnika Fiata. W 1970 r. skradziono je z domu kolekcjonera w Londynie, a później pozostawiono w pociągu we Włoszech. W 1975 r. robotnik fabryki Fiata kupił je na aukcji rzeczy zagubionych za 45 tys. lirów (23 euro). Początkowo zdobiły ściany jego turyńskiego domu, a koniec końców trafiły do wybranego na emeryturę lokum na Sycylii. Eksrobotnik nabrał podejrzeń co do wartości swoich ruchomości, gdy jego syn zobaczył w książce reprodukcję innego dzieła Gauguina i zwrócił uwagę na podobieństwo do obrazu z kuchni ojca. Po konsultacjach z ekspertami mężczyzna powiadomił policję. Obraz Gauguina "Fruits sur une table ou nature au petit chien" został namalowany w 1889 r. Jego wartość szacuje się na 10-30 mln euro. "La femme aux deux fauteuils" Bonnarda wycenia się na ok. 600 tys. euro. Zgodnie z relacjami mediów, obrazy zostały ukradzione przez 3 mężczyzn podających się za specjalistów od alarmów. Poprosili oni gosposię o filiżankę herbaty. Gdy poszła do kuchni, wycięli dzieła sztuki z ram i uciekli. Potem obrazy porzucono w pociągu relacji Paryż-Turyn. « powrót do artykułu
  24. Jeden z najpowszechniej używanych portów, USB, w końcu doczekał się symetrycznego kabla. Intel zaprezentował USB Type-C, który można podłączyć do portu w dowolny sposób. Dotychczas kable USB wchodziły w gniazdo tylko wówczas, gdy były odpowiednio ustawione. Specyfikacja USB Type-C ma zostać ukończona w lipcu. Początkowo będzie obejmowała technologie USB SuperSpeed 3.1 oraz USB 2.0. Jej pierwsze wersje pozwolą na transfer danych z prędkością do 10 Gb/s. Nowy kabel przypomina wyglądem obecnie używane USB 2.0 Micro-B. Powstał on przede wszystkim z myślą o szybko rosnącym rynku urządzeń przenośnych.
  25. Jeszcze kilka lat temu naukowcy uważali, że globalne ocieplenie nie zaszkodzi w najbliższym czasie produkcji żywności. Problemy miały pojawić się, gdy temperatura wzrośnie o 3-4 stopnie Celsjusza ponad obecny poziom. Jednak w przygotowywanym obecnie raporcie IPCC znajdziemy informację, że zmiany klimatyczne już wkrótce doprowadzą do spadku produkcji żywności. Niewykluczone, że już obecnie ocieplenie ma negatywny wpływ na rośliny uprawne, jednak jest on niwelowany udoskonalonymi technikami upraw. Uczeni przyjrzeli się najważniejszym roślinom uprawnym – kukurydzy, pszenicy i ryżowi. Ich zdaniem jeszcze przed rokiem 2030 wydajność plonów tych roślin z hektara będzie spadała o około 2% co dekadę. To szczególnie martwiące w sytuacji, w której szacuje się, że w najbliższych latach popyt na żywność będzie rósł w tempie 2% rocznie. Szacowanie wpływu ocieplenia na uprawy nie jest proste, gdyż trzeba brać pod uwagę koncentrację CO2, zmiany w temperaturze i opadach, liczbę niezwykle gorących dni oraz zmiany w występowaniu chorób trapiących uprawy. W niektórych przypadkach ocieplający się klimat powinien doprowadzić do zwiększenia plonów. Może się tak stać w regionach chłodnych. Jednak znacznie częściej będą występowały negatywne skutki ocieplenia. Jedną z największych niewiadomych jest to, w jaki sposób się przystosujemy. Plony można zwiększyć za pomocą nowych gatunków lub modyfikacji genetycznej. Jednak ogólny spadek produkcji żywności pociągnie za sobą wzrost jej cen, co będzie miało szczególnie ciężkie konsekwencje dla najuboższych mieszkańców globu. Przed dwoma laty informowaliśmy o negatywnym wpływie zwiększonej koncentracji CO2 na ryż IR8. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...