Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Inżynierowie opracowali nową metodę naprawiania pęknięć słoniowych kłów. Wcześniej wykorzystywano do tego metalowe pierścienie, które miały stabilizować pęknięcie i zapobiegać jego rozszerzaniu. Okazja do wypróbowania nowej metody pojawiła się, gdy dyrektor Birmingham Zoo zwrócił się do naukowców ze Szkoły Inżynierii Uniwersytetu Alabamy w Birmingham (UAB) z prośbą o naprawienie kła najstarszego z tutejszych słoni afrykańskich - 35-letniego Bulwagiego. Kiedy ekipa z zoo poprosiła mnie o stworzenie metalowej obejmy, pomyślałem: "możemy to zrobić lepiej". Możemy wykorzystać naszą wiedzę o tworzeniu materiałów, aby uzyskać coś, co się lepiej sprawdzi u słonia - podkreśla dr Brian Pillay, dyrektor Centrum Rozwoju Zastosowań i Przetwarzania Materiałów. To coś, co likwiduje lukę między rozwiązaniami laboratorium dr. Pillaya dla przemysłu a naszymi działaniami w dziedzinie biologii. [...] Chodzi o wzięcie elementów inżynieryjnych, które zwykle widzi się np. mostach i zastosowanie ich u słonia - tłumaczy weterynarz Richard Sim. Otwarte pęknięcie grozi zakażeniem, zasadniczo kieł jest bowiem zębem. Wyobraźcie sobie, że macie lukę w zębie - to dla słoni również jest [...] bolesne - zaznacza Pillay. Pęknięcia są czymś częstym, dlatego zapotrzebowanie na ich naprawę będzie istnieć zawsze. Zespół weterynarzy, opiekunów, studentów i naukowców z UAB przygotował i zastosował na kle Bulwagiego opaskę z kompozytu poliestrowo-szklanego (tzw. fiberglass), włókien węglowych i żywicy. Pierwszym modelem, na którym ćwiczono nakładanie preparatu, była rura PCV. Proces ulepszono, by nadawał się dla słonia. Wokół kła położyliśmy parę warstw kompozytu i włókien węglowych. Później wpompowaliśmy do środka żywicę przypominającą żywicę epoksydową. Uzyskaliśmy twardą strukturę, zdolną oprzeć się siłom, które doprowadziły do pęknięcia. Dotąd nikt czegoś takiego nie robił, dlatego mamy nadzieję, że rozwiązanie wytrzyma próbę czasu - opowiada Sim. Standardowy metalowy pierścień, który tradycyjnie by wykorzystano, jest 4 do 5 razy cięższy od tego, co zastosowaliśmy u Bulwagiego. To znacznie lepsze rozwiązanie - dodaje Pillay. Teraz zespół będzie obserwować ewentualny rozwój reperowanego pęknięcia, by ocenić, jak nowa metoda sprawdzi się u innych słoni. « powrót do artykułu
  2. Na MIT powstał nowy system obrazowania medycznego, który pozwala na zastąpienie urządzenia wartego 100 000 USD prostym czujnikiem za 100 dolarów. System wykorzystuje technikę fluorescencyjnej mikroskopii obrazowania cyklu życia (FLIM), która jest zwykle wykorzystywana w sekwencjonowaniu DNA i diagnostyce onkologicznej. Tematem naszej pracy jest uzyskanie precyzji wielkich kosztownych mikroskopów za pomocą złożonego modelowania matematycznego. Wykazaliśmy, że do obrazowania wykonywanego w podobny sposób jak za pomocą mikroskopu możemy użyć urządzenia z konsumenckiego rynku obrazowania, jak Microsoft Kinect - mówi Ayush Bhandari, student z MIT Media Lab i jeden z autorów nowego systemu. Fluorescencyjna mikroskopia obrazowania cyklu życia korzysta z właściwości materiału absorbującego światło i je ponownie emitującego. Za pomocą odpowiednich środków chemicznych można w sposób kontrolowany skrócić czas pomiędzy absorpcją światła a jego emisją. Mierząc ten czas możliwe jest zbadania składu chemicznego próbki biologicznej. Obecnie wykorzystywane urządzenia FLIM oświetlają badaną próbkę niezwykle krótkimi impulsami światła, a sieć czujników przechwytuje światło wyemitowane. Czas pomiędzy absorpcją światła a jego emisją przez próbkę jest liczony w nanosekundach, zatem impulsy, którymi próbka jest oświetlana, trwają pikosekundy. Urządzenia obecne na rynku konsumenckim, nie korzystają z tak krótkich czasów emisji. Microsoftowy Kinect wysyła impulsy trwające dziesiątki nanosekund. To wystarczy do dokonywanych przezeń pomiarów otoczenia i tworzenia jego trójwymiarowej mapy. Jednak tak długi impuls w obrazowaniu biologicznym powoduje, że otrzymujemy obraz o bardzo małej rozdzielczości. Naukowcy z MIT-u poradzili sobie z tym problemem, wydobywając z impulsu dodatkowe informacje za pomocą transformacji Fouriera. Pozwala ona bowiem rozbić sygnał na jego składowe częstotliwości, zatem przedstawić go w postaci sumy sygnałów o różnych częstotliwościach. W Media Lab sygnał wysyłany przez Kinecta jest przedstawiany jako suma 50 różnych częstotliwości. Z niektórych z tych częstotliwości możliwe jest wydobycie informacji o fluorescencyjnym cyklu życiowym trwającym krócej niż oryginalny sygnał. Jest to możliwe dzięki temu, że dla każdej z tych 50 częstotliwości osobno mierzy się różnicę w czasie absorpcji i emisji. Co więcej, jako że niektóre częstotliwości nie są absorbowane a odbijane, system ma jeszcze jedną poważną zaletę. Prównując dane z częstotliwości zaabsorbowanych i odbitych jest w stanie samodzielnie określić odległość pomiędzy źródłem światła a próbką. Nie wymaga zatem, w przeciwieństwie do obecnie wykorzystywanych systemów FLIM, precyzyjnej kalibracji. Bhandari przyznaje, że niektórzy jego współpracownicy nie wierzyli w powodzenie. Nie sądzili, by czujniki takie jak wykorzystane w Kinekcie były wystarczająco precyzyjne. Jednak fluorescencyjny cykl życia i odległość to już dwie dane numeryczne. Jeśli masz dwie dane to wykonanie 50 pomiarów dla każdej z nich wystarczy, mówi. Podczas swoich eksperymentów naukowcy użyli Kinecta i podobnych mu urządzeń. Każde z nich korzysta z około 20 000 czujników światła. Eksperymenty wykazały, że najbardziej precyzyjny obraz można uzyksać, gdy czujnik znajduje się w odległości około 2,5 metra od próbki. Uzyskany obraz nie jest tak dokładny jak z profesjonalnych urządzeń FLIM, ale naukowcy zauważają, że wystarczy zwiększyć liczbę czujników w macierzy oraz wykorzystać lepszą optykę do emisji i zbierania światła. To, oczywiście, oznacza, że cały system będzie kosztował więcej niż 100 USD, jednak nadal będzie to wielokrotnie mniej niż obecne urządzenia FLIM. « powrót do artykułu
  3. Jakub Kwiecinski, Tao Jin i współpracownicy z Sahlgrenska Academy odkryli, że pokrycie urządzeń medycznych, np. cewników, tkankowym aktywatorem plazminogenu (t-PA) zapobiega tworzeniu na nich biofilmu gronkowca złocistego (Staphylococcus aureus). To bardzo ważne osiągnięcie, zważywszy że S. aureus stanowi wiodącą przyczynę zakażeń szpitalnych. Rosnący biofilm musi się jakoś zakotwiczyć i w ramach wcześniejszych badań zespół prof. Jina wykazał, że gronkowiec wykorzystuje do tego celu układ krzepnięcia, a konkretnie rusztowanie mikroskrzepów. Dywagowaliśmy, że jeśli zmusimy ludzki organizm do rozpuszczenia tych skrzepów, możemy zapobiec powstaniu biofilmu - podkreśla dr Kwiecinski. Naukowcy postanowili więc pokryć powierzchnię t-PA. To pozbawia S. aureus rusztowania do utworzenia biofilmu i zapobiega rozwojowi zakażenia. Skuteczność rozwiązania zaprezentowano zarówno w laboratorium, jak i po wszczepieniu myszom cewników powleczonych tkankowym aktywatorem plazminogenu. Kwiecinski wyjaśnia, że kluczem do sukcesu było wykroczenie poza domenę bakterii i przyjrzenie się temu, jak do infekcji przyczyna się nasz organizm. Metoda może być wykorzystana do blokowania tworzenia biofilmów nie tylko S. aureus. « powrót do artykułu
  4. Austriacki Sąd Najwyższy zdecyduje, czy student Max Schrems może złożyć pozew zbiorowy przeciwko Facebookowi. Mężczyzna zebrał już ponad 25 000 osób gotowych dołączyć do pozwu. Student domaga się odszkodowania w wysokości 500 euro dla każdej osoby, która dołączy do pozwu. Facebook miałby zapłacić za niewłaściwe przechowywanie danych. Sąd apelacyjny pozwolił Schremsowi na wniesienie pozwu indywidualnego, nie zgodził się natomiast na pozew zbiorowy. Dlatego też student prawa odwołał się do Sądu Najwyższego. "Sądzą, że pozew zbiorowy jest nie tylko dopuszczalny, ale to jedyny rozsądny sposób walki z tysiącami naruszeń prywatności, jakich dopuścił się Facebook", stwierdza Schrems. Przedstawiciele Facebooka zaprzeczają, by firma złamała prawo i starają się zablokować ewentualny pozew zbiorowy. W ubiegłym miesiącu sąd w Irlandii, gdzie Facebook ma swoją europejską kwaterę, nakazał rozpoczęcie śledztwa w sprawie przekazania przez Facebooka danych mieszkańców UE do USA. Sąd chce, by zbadano, czy dane były tam odpowiednio chronione przed działaniami szpiegowskimi Waszyngtonu. « powrót do artykułu
  5. Zmodyfikowany genetycznie łosoś jest pierwszym zwierzęciem GMO dopuszczonym do spożycia w USA. Federalna Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) zezwoliła na sprzedaż ryby do celów spożywczych. Genetycznie zmodyfikowana ryba, zwana lososiem AquAdvantage powstała w laboratoriach firmy AquaBounty Technologies. U zwierzęcia dochodzi do zwiększonej ekspresji hormonu wzrostu, dzięki czemu osiąga ono pełne wymiary w ciągu 18 miesięcy. Dzikie łososie rosną przez 3 lata. Zwolennicy hodowli zmodyfikowanego zwierzęcia podkreślają, że dzięki temu hodowla będzie wymagała mniej zasobów, a pojawienie się na rynku łososia GMO zmniejszy połowy dzikich ryb. Przeciwnicy modyfikacji obawiają się, że ryby GMO uciekną z hodowli i mogą zmienić ekosystem. Krytykują też brak wymogów oznaczania łososia jako produktu GMO. "Wiele osób chce, by żywność GMO była specjalnie oznaczana. Jeśli to taki wspaniały produkt, to firma produkująca te łososie powinna z własnej woli oświadczyć, że będzie stosowała oznaczenia" - mówi Jaydee Hanson, analityk z Center for Food Safety. FDA już w 2010 roku dokonała oceny bezpieczeństwa łososia GMO dla spożywających go ludzi, a pod koniec 2012 roku opbulikowała swoją analizę dotyczącą ryzyka środowiskowego. Kolejne lata oczekiwania spowodowały, że pojawiły się plotki, iż zwlekanie z ostateczną decyzją jest motywowane politycznie. Jednak Laura Epstein, analityk z należącego do FDA Centrum Weterynarii mówi, że trwało to tak długo, gdyż do pierwsza tego typu decyzja. FDA musiało też przeanalizować olbrzymią liczbę publicznych komentarzy zanim podjęła decyzję. FDA odmówiła informacji, czy prowadzi obecnie prace nad dopuszczeniem do spożycia innych zwierząt GMO. « powrót do artykułu
  6. W pniu mózgu myszy występuje populacja neuronów, które odpowiadają za zatrzymanie ruchu. W artykule opublikowanym na łamach pisma Cell zespół z Karolinska Institutet opisał szlak zstępujący w pniu, którego wybiórcza aktywacja zatrzymuje ruch. Wg nich, odgrywa on zasadniczą rolę w bramkowaniu lokomocji i wyjaśnia jej epizodyczną naturę. Dotąd naukowcy zastanawiali się, czy zatrzymanie lokomocji to wynik wyłącznie braku aktywujących sygnałów z pnia mózgu, czy istnieje dedykowany sygnał hamujący. By to ustalić, Julien Bouvier, Vittorio Caggiano i prof. Ole Kiehn prowadzili badania na myszach. Optogenetycznie (światłem) aktywowali konkretne grupy neuronów, a za pomocą wyciszania genów wybiórczo je hamowali. Odkryli populację neuronów, kluczową dla zdolności gryzoni do zatrzymywania. Gdy neurony stopu aktywowano, myszy natychmiast stawały. Gdy je zaś wyciszono, myszy miały trudności z zatrzymaniem. Stwierdziliśmy, że komórki stopu oddziałują na sieci neuronalne zaangażowane w generowanie rytmu lokomocji [...], a nie na motoneurony bezpośrednio wywołujące skurcz mięśni. W ten sposób aktywność tej populacji neuronów pozwala zwierzęciu zatrzymać się z gracją bez utraty napięcia mięśniowego - wyjaśnia Kiehn. Choć badanie dotyczyło prawidłowego działania mózgu, daje również pewien wgląd w zmiany o podłożu chorobowym. W chorobie Parkinsona rzucającym się w oczy objawem motorycznym jest zastyganie w bezruchu. Możliwe, że w parkinsonizmie aktywność neuronów stopu jest nieprawidłowo zwiększona, przyczyniając się do zaburzeń chodu. « powrót do artykułu
  7. Profesorowie Mark Z. Jacobson z Uniwersytetu Stanforda i Mark Delucchi z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davies opublikowali w ostatnich latach kilka szczegółowych raportów dotyczących możliwości korzystania z energii odnawialnej. Teraz zaprezentowali badania, w których pokazują, jak 139 krajów świata może całkowicie przejść na energię odnawialną. Badania zostaną zaprezentowane 29 listopada w Paryżu podczas szczytu klimatycznego. Zdaniem Jacobsona i Delucchiego w ciągu najbliższych 35 lat wymienione kraje mogą całkowicie zrezygnować ze spalania węgla, gazu i ropy naftowej. Co więcej, nie muszą też budować elektrowni atomowych. Całą potrzebną energię mogą uzyskać ze źródeł odnawialnych. Z wyliczeń obu uczonych wynika, że jeśli wymienione kraje przeszłyby na źródła odnawialne to do roku 2050 dojdzie w nich do utraty 28,4 miliona miejsc pracy wśród osób zatrudnionych w przemyśle wydobywczym, ale powstaną 24 miliony miejsc pracy przy tworzeniu nowej infrastruktury energetycznej oraz 26,5 miliona miejsc pracy przy jej utrzymaniu. To oznacza przyrost 22 milionów miejsc pracy. Przejście na energię odnawialną oznacza też uratowanie życie 3,3-4,6 miliona osób, które do roku 2050 umrą z powodu zanieczyszczenia powietrza. Do realizacji planu obu naukowców konieczne byłoby zainstalowanie na dachach budynków 1,7 miliarda systemów pozyskiwania energii słonecznej, stworzenie 40 000 elektrowni fotowoltaicznych, ustawienie 3,8 miliona turbin wiatrowych, zbudowanie 900 hydroelektrowni, 490 000 turbin pozyskujących energię z fal itp. itd. Naukowcy wyliczyli, że wspomniane kraje z farm wiatrowych na lądzie mogą pozyskać 19,4% energii, z farm ustawionych na morzach i oceanach pochodziłoby 12,9% energii, 42,2% wyprodukują elektrownie słoneczne, 5,6% powstanie w indywidualnych instalacjach słonecznych, kolejne 6% to indywidualne komercyjne instalacje słoneczne, 7,7% energii zostanie wyprodukowanych dzięki technologii skoncentrowanej energii słonecznej, kolejne 4,8% będzie pochodziło z hydroelektrowni, a 1,47% zapewnią elektrownie geotermalne, falowe i pływowe. Najpoważniejszą wadą energetyki słonecznej i wiatrowej jest ich niedostępność w pewnych okresach dnia czy roku. Wiatr nie zawsze wieje, słońce nie zawsze świeci. To oznacza, że do realizacji planu obu uczonych potrzebne są wielkie efektywne systemy przechowywania energii. Jednak i na to naukowcy znaleźli odpowiedź. Dzięki odpowiedniemu miksowi energetycznemu, stosowaniu uzupełniających się technologii pozyskiwania energii odnawialnej, można do minimum ograniczyć systemy przechowywania energii. Za kilka dni na łamach PNAS ukaże się artykuł opisujący, w jaki sposób taki mix energetyczny działalby na terenie USA. Naukowcy opublikowali też interaktywną mapę świata, na której prezentują m.in. skąd poszczególne kraje mogą pozyskiwać energię. Dowiadujemy się więc, że Polska może produkować 4,8% energii z indywidualnych paneli słonecznych, 10,7% z dużych farm słonecznych, 43% z lądowych turbin wiatrowych, 29% z morskich elektrowni wiatrowych, 10% z komercyjnych instalacji na dachch budynków, 0,3% z energii fal, 0,2% z energii geotermalnej i 2% z hydroelektrowni. Naukowcy twierdza, że przy budowie infrastruktury powstałoby około 107 000 miejsc pracy, a niemal 91 000 kolejnych byłoby potrzebnych do jej utrzymania. Mniejsze zanieczyszczenie powietrza ocaliłoby ponad 18 000 osób od śmierci. Całkowite koszty związane z produkcją energii spadłyby z 10,3 centa za kilowatogodzinę do 9,9 centa. Jednocześnie trzeba pamiętać, że go kosztów produkcji energii z paliw kopalnych należy doliczyć 5,7 centa/kWh kosztów związanych z pogorszeniem zdrowia ludności i stanu środowiska naturalnego. Naukowcy twierdzą, że realizacja ich planu oznaczałaby, że w roku 2050 przeciętny Polak zapłaci za energię 184 dolary mniej. Jeśli pod uwagę weźmiemy też koszty zdrowotne i klimatyczne to oszczędności sięgną 10 398 USD/rok. « powrót do artykułu
  8. Neurologiczny mechanizm odpowiadający za poczucie szczęścia pozostawał dotąd nieznany. Pierwszym krokiem w kierunku jego zrozumienia mogą jednak być badania obrazowe Wataru Sato z Uniwersytetu w Kioto. Japończycy skanowali mózgi ochotników za pomocą rezonansu magnetycznego (MRI). Później badani wypełniali kwestionariusz, w którym pytano, jak szczęśliwi się czują, jak intensywnych doświadczają emocji i jak bardzo są zadowoleni z życia. Okazało się, że osoby, które uzyskały więcej punktów w teście, miały więcej istoty szarej w przedklinku. Innymi słowy, ludzie, którzy silniej odczuwali szczęście i mniej intensywnie smutek oraz w większym stopniu potrafili znaleźć sens w swoim życiu, mieli większe przedklinki. Kilka badań wykazało, że medytacja zwiększa zawartość substancji szarej w przedklinku. Nowe informacje na temat miejsca, gdzie szczęście rezyduje w mózgu, przydadzą się przy opracowywaniu naukowych programów rozwijania szczęśliwości - podsumowuje Sato. « powrót do artykułu
  9. W archipelagu Svalbard w Arktyce odkryto pozostałości skamieniałych tropikalnych lasów. Prof. John Marshall z Uniwersytetu w Southampton określił ich wiek na 380 mln lat. Wg brytyjskich naukowców, znalezisko wyjaśnia 15-krotny spadek zawartości CO2 w dewońskiej atmosferze. Obecne teorie sugerują, że w dewonie nastąpił duży spadek zawartości dwutlenku węgla w atmosferze. Miało się tak stać głównie za sprawą zmian w wegetacji: pojawienia się roślin drzewiastych, które pobierały CO2 do fotosyntezy i napędzały proces powstawania gleby. Z powodu wysokich temperatur i dużych opadów lasy równikowe w największym stopniu przyczyniały się do spadku stężenia CO2 w atmosferze (nim płyta tektoniczna przesunęła się o ok. 80° do swej dzisiejszej lokalizacji na Oceanie Arktycznym, Svalbard znajdowało się na równiku). Skamieniałości lasu pokazują nam, jak wyglądał [...] krajobraz równikowy 380 mln lat temu, gdy na Ziemi zaczęły się pojawiać pierwsze rośliny drzewiaste - podkreśla dr Chris Berry z Uniwersytetu w Cardiff. Autorzy raportu z pisma Geology opowiadają, że lasy ze Svalbardu tworzyły głównie widłaki. Były one bardzo gęste - rośliny o wysokości ok. 4 m dzieliło zaledwie circa 20 cm. « powrót do artykułu
  10. Połowa połączeń nawiązywanych przez 500 najpopularniejszych aplikacji na Androida nie ma nic wspólnego z potrzebami użytkownika. Naukowcy z MIT-u odkryli, że aż 50% połączeń z i do aplikacji jest inicjalizowanych przez moduły analizy danych, które służą nie użytkownikom, a twórcom oprogramowania. Może istnieć bardzo ważna przyczyna, dla której te ukryte przed użytkownikiem połączenia są rozpoczynane. Nie twierdzimy, że należy z tym skończyć. Uważamy jednak, że użytkownicy powinni o tym wiedzieć, mówi doktor Julia Rubin z Computer Science and Artificial Intelligence Laboratory (CSAIL) MIT-u. W pracach zespołu Rubin brali udział profesor Martin Rinard, doktor Michael Gordon oraz Nguyen Nguyen z firmy UWin Software. Specjaliści zauważyli, że różne działania podejmowane przez konkretną aplikację mogą wymagać nawiązania łączności na zewnątrz. Aplikacje otwierają wówczas nowe kanały połączenia dla każdej operacji. Uczeni przeanalizowali kanały otwierane przez 500 najpopularniejszych aplikacji i odkryli, że połowa z nich nie ma związku z tym, czego potrzebuje użytkownik. Nie musi to jednak oznaczać, że w każdej chwili połowa wysyłanych danych to informacje, o których użytkownik nie ma pojęcia. Jeśli mamy otwartą długą sesję wysyłania danych, na przykład transferujemy jakiś duży plik, to stosunek danych wysyłanych przez aplikację do danych, które wysyłamy świadomie, jest bardzo mały. Z czasem aplikacja przestaje wysyłać swoje dane, ale kanał komunikacji pozostaje otwarty. Co prawda większość oprogramowania ma zamknięty kod i nie można go swobodnie analizować, jednak muszą one korzystać ze standardowych interfejsów umożliwiających współpracę z systemem operacyjnym. To właśnie dzięki temu specjaliści są w stanie stwierdzić, jaka część aplikacji zajmuje się np. wyświetlaniem użytkownikowi informacji, o jakie prosił, jaka odtwarza pożądany przez użytkownika dźwięk, a jaka zajmuje się przesyłaniem danych, o których użytkownik nie ma pojęcia. Szczegółowa analiza przepływu danych pozwala na stwierdzenie, z jak wielu informacji korzysta użytkownik, a z ilu - twórca aplikacji. Specjaliści z MIT-u przeprowadzili tez interesujący eksperyment. Zmodyfikowali 47 ze 100 najpopularniejszych aplikacji tak, by nie wysyłały one żadnych informacji, które nie służą użytkownikowi. Następnie przetestowali te programy pod kątem ich użyteczności oraz wydajności i porównali z niezmodyfikowanymi wersjami programów. Okazało się, że w przypadku 30 z 47 aplikacji nie było żadnej różnicy w działaniu pomiędzy wersją zmodyfikowaną a niezmodyfikowaną. W dziewięciu przypadkach z programów zniknęły reklamy, ale aplikacje działały bez zarzutu. W trzech przypadkach zauważono niewielkie różnice, na przykład ze zmodyfikowanej wersji zniknęła ikona aktualizacji programu. Z kolei w pięciu przypadkach aplikacje w ogóle przestały działać, z tym, że jeden z tych przypadków był związany z zabezpieczeniami przed odsprzedażą oprogramowania stronie trzeciej. Nie ustalono, dlaczego w pozostałych czterech przypadkach programy nie działały. Naukowcy przeanalizowali też dane z niektórych aplikacji, starając się ustalić, do jakich celów ich autorzy wykorzystują otrzymywane informacje. Dowiedzieli się, na przykład, że aplikacja pozwalająca skanować kody paskowe i poznać ceny produktów w Wal-Marcie wysyła na firmowy serwer informacje, które wydają się powiązane z serwisem eBay. Zablokowanie wysyłania tych informacji nie wpłynęło na pracę programu. Z kolei gra Candy Crush Saga, którą przed kilku laty oskarżano o naruszenia prywatności, nie wysyłała nigdzie żadnych danych. Narzędzia analityczne wykorzystane przez uczonych z MIT-u bazowały na wcześniejszym projekcie grupy Rinard, która brała udział w zawodach zorganizowanych przez DARPA. W ramach czteroletnich badań dziewięć uczelni rozwijało techniki wykrywania złośliwego kodu w programach tworzonych przez firmy trzecie na zlecenie Pentagonu. « powrót do artykułu
  11. Rolnik z Ueken odkrył w lipcu w swoim sadzie wiśniowym zbiór ponad 4 tys. rzymskich monet (~15 kg) sprzed ok. 1700 lat. Za cenne znalezisko należy podziękować kretowi, który zrobił kopiec w odpowiednim miejscu. Ponieważ kilka miesięcy wcześniej w oddalonym o 4 km Frick natrafiono na ślady rzymskiego osadnictwa, zobaczywszy w kopcu coś błyszczącego, rolnik powiadomił służby archeologiczne kantonu. Wykopaliska rozpoczęły się 15 września i na początku bieżącego tygodnia wydano komunikat o znalezieniu na powierzchni kilku metrów kwadratowych 4166 monet w doskonałym stanie. Jak wspomina Georg Matter z Kantonsarchäologie Aargau, już to, co udało się znaleźć w pierwszych trzech dniach, przekroczyło najśmielsze oczekiwania. Po obejrzeniu ponad 200 sztuk numizmatyk Hugo Doppler zidentyfikował monety wybite za panowania 6 cesarzy: Lucjusza Domicjusza Aureliana, Tacyta, Marka Aureliusza Probusa, Marka Aureliusza Karynusa, Dioklecjana i Maksymiana. Najmłodsza moneta pochodziła z 294 r. Doppler dodaje, że idealny stan monet wskazuje, że zostały zabrane z obiegu tuż po wybiciu. Specjalista sądzi, że właściciel traktował je jak zabezpieczenie w czasach ekonomicznej niepewności, antoniniany (łac. antoninianus) bito bowiem z brązu z dodatkiem aż 5% srebra. Musiał je zbierać na przestrzeni kilkunastu lat i zakopać ok. 294 r. Na jego decyzję wpłynęła zapewne wysoka inflacja z końca III w. n.e., która utrudnia zresztą archeologom ocenę ówczesnej wartości skarbu. Przypuszczają oni jednak, że tak czy siak była to mała fortuna, odpowiadająca rocznym-dwuletnim średnim dochodom legionisty. « powrót do artykułu
  12. W przyszłym roku na rynek trafią pierwsze urządzenia korzystające z nowej intelowskiej technologii Optane. Urządzeniami tymi będą szybkie dyski SSD i układy pamięci DIMM. Optane korzysta z opracowanej przez Intela i Microna technologii pamięci nieulotnej 3D XPoint, intelowskiego kontrolera pamięci, sprzętu i oprogramowania. Z Optane najpierw skorzystają wysokowydajne SSD, a wkrótce po nich pojawią się układy DIMM dla przyszłych platform bazodanowych. Jak zapewniają Intel i Micron kości 3D XPoint pozwolą nawet na 10-krotnie gęstsze upakowanie danych niż DRAM. Mają być też 1000-krotnie szybsze i bardziej wytrzymałe od układów flash. Korzystają one z trójwymiarowej architektury, dzięki której pojedynsza komórka pamięci jest mniejsza, a czasy odczytu i zapisu krótsze. Intel już wcześniej zaprezentował produkt Optane, który pracował 7-krotnie szybciej niż współczesne SSD. « powrót do artykułu
  13. Amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) uwalniają wszystkie przetrzymywane przez siebie szympansy. Zwierzęta pozostające obecnie w laboratoriach NIH trafią do specjalnych ośrodków, podobnych do Save the Chimps na Florydzie. Dyrektor NIH, Francis Collins, poinformował, że agencja przygotuje też plan zakończenia wsparcia wszelkich badań z wykorzystaniem szympansów, w których obecnie bierze udział. To naturalny kolejny krok w trwającym pięć lat procesie, podczas którego ocenialiśmy korzyści i ryzyka wynikające z wykorzystania do badań tych wyjątkowych zwierząt. Doszliśmy do etapu, na którym potrzeba wykorzystywania szympansów już nie istnieje - mówi Collins. Decyzja NIH nie podoba się wielu zwolennikom prowadzenia badań na zwierzętach. Decyzja jest zaskakująca. Podstawową misją NIH jest ochrona zdrowia publicznego - mówi Frankie Trull, prezes Foundation for Biomedical Research. NIH w 2013 roku uwolnił ze swoich laboratoriów 310 szympansów. Stało się tak pod wpływem zaleceń Instytutu Medycyny, obecnie zwanego Amerykańską Narodową Akademią Medycyny. W laboratoriach pozostało 50 zwierząt. Przyjęto jednak zasadę, że można je wykorzystać do badań wyłącznie gdy zajdą nadzwyczajne okoliczności. W czerwcu bieżącego roku poprzeczkę podniesiono jeszcze bardziej, gdy US Fish and Wildlife Service (FWS) nadała szympansom laboratoryjnym status gatunku zagrożonego. To oznaczało, że naukowcy nie mogą nawet narażać szympansów na stres, jeśli nie służy to dobru dziko żyjących szympansów. Możliwe było jednak prowadzenie pewnych nieinwazyjnych badań na tych zwierzętach. Stephen Ross, behawiorysta, który w 2013 roku był jednym z autorów zalecenia wydanego przez Instytut Medycyny mówi, że od samego początku NIH rozważał uwolnienie zwierząt z laboratoriów jeśli nie będą one potrzebne do badań. Obecnie jest jasne, że szympansy nie są potrzebne do badań biomedycznych - mówi Ross. W pierwszej kolejności uwolnionych zostanie 20 zwierząt z Southwest National Primate Research Center w San Antonio. Trafią one do Chimp Heaven, rządowego sanktuarium w Luizjanie. Następnie do jednego z sanktuariów trafi 139 zwierząt z Bastrop, które należą do University of Texas MD Anderson Cancer Center. NIH zdecyduje też o losie kolejnych 82 zwierząt z Southwest National Primate Research Center. Agencja płaci za ich utrzymanie, ale zwierzęta nie należą do niej. Jednym z problemów jest fakt, że niewiele sanktuariów przyjmuje szympansy z laboratoriów. Zwierzęta te są bowiem często okaleczone zarówno fizycznie jak i psychicznie. Cierpią na zespół stresu pourazowego i liczne choroby wywołane badaniami. Mają problemy z sercem, wątrobą, nerkami, chorują na cukrzycę, a pracownicy sanktuariów nie wiedzą, które z chorób pojawiły się samoczynnie, a które są wywołane przez trwające całymi dziesięcioleciami eksperymenty. Zaś bez szczegółowej wiedzy o tym, co zwierzętom zrobiono trudno jest opracować metody leczenia. Nieliczne ośrodki, które przyjmują takie zwierzęta, są już niemal pełne. Kolejnym problemem jest biurokracja. Ustawa przyjęta w 2013 roku przez Kongres nakłada na NIH obowiązek przeniesienia szympansów do ośrodków federalnych. Z nich tylko Chimp Heaven ma odpowiednią akredytację. Tutaj pojawia się pewien kłopot, gdyż Chimp Heaven jest niemal pełne, więc będzie musiało wybudować nowe obiekty. Tymczasem wspomniany już ośrodek w Bastrop - w którym prowadzone są tylko badania obserwacyjne i behawioralne - planuje renowację kosztem 500 000 dolarów. Wkrótce zostanie on opróżniony. Pojawił się więc pomysł, by NIH zapłacił z renowację i żeby zostawiono tam zwierzęta. Ta decyzja [o przeniesieniu szympansów - red.] to dowód braku wiedzy na temat opieki i jakości życia szympansów w Keeling Center - mówi dyrektor ośrodka Christian Abee. Dyrektor NIH-u komentuje: Bastrop ma wiele zalet i popieram ich prośbę. Jednak w tej chwili jesteśmy związani ustawą. Jeśli rządowe Chimp Haven nie będzie miało miejsca, NIH będzie musiało znaleźć pieniądze na wykonanie ustawy. Obrońcy praw zwierząt są zachwyceni decyzją o uwolnieniu szympansów z laboratoriów NIH-u. Eksperymenty na szympansach są nie do obronienia z etycznego, naukowego i prawnego punktu widzenia. Jesteśmy szczęśliwi, że NIH dotrzyma słowa i skończy z ciemną kartą swej historii. Będziemy walczyli o zakończenie wszystkich badań laboratoryjnych na naczelnych - mówi Justin Goodman, dyrektor ds. badawczych PETA. Niedawno organizacja wysłała 100 listów do sąsiadów Collinsa prosząc ich o to, by porozmawiali z nim protestując przeciwko eksperymentom, w ramach których NIH zabiera szympansie niemowlęta od matek i bada w ten sposób wpływ stresu na bardzo młode naczelne. Nie wszyscy jednak cieszą się z decyzji o przeniesieniu zwierząt. Allyson Bennett, psychobiolog z University of Wisconsin-Madison uważa, że przeniesienie szympansów z rządowych laboratoriów narazi je na dodatkowy stres, a poza tym uważa, że sanktuaria nie są tak nadzorowane i nie spełniają tak wysokich standardów dotyczących jakości życia co laboratoria. Niezadowoleni są też naukowcy zajmujący się pracami nad ochroną zwierząt. Peter Walsh, ekolog z University of Cambridge mówi, że decyzja FWS o uznaniu szympansów laboratoryjnych za gatunek zagrożony naraziła jego badania nad szczepionką przeciwko Eboli dla szympansów, które prowadzi on na zwierzętach będących własnością New Iberia Research Center. Walsh twierdzi, że najnowsza decyzja NIH-u to kolejna przeszkoda w jego pracy, gdyż USA to - obok Gabonu - jedyne państwo, w którym może on legalnie prowadzić swoje badania. Poza amerykańskimi instytucjami badawczymi nie ma innego miejsca do prowadzenia tego typu badań klinicznych. Wiele dzikich szympansów zginęło po to, by z ich młodych stworzyć pierwotną populację szympansów laboratoryjnych NIH-u. Teraz, gdy po raz pierwszy pojawiła się okazja, by NIH dał dzikim szympansom coś od siebie, organizacja się od tego odwraca - mówi brytyjski uczony. « powrót do artykułu
  14. W kopalni Karowe, która znajduje się ok. 500 km na północ od Gaborone, znaleziono 2. pod względem wielkości diament świata. Tysiącstojedenastokaratowy kamień to największy diament odkryty dotąd w Botswanie. Przypomnijmy, że największy, a zarazem najczystszy ze znanych historycznych diamentów, Cullinan, został znaleziony 26 stycznia 1905 r. w kopalni Premier Mine pod Pretorią i pierwotnie ważył 3106 karatów. Wg oświadczenia firmy wydobywczej Lucara Diamond, diament należy do typu IIa, co oznacza, że nie zawiera mierzalnych ilości azotu. Mierzy 65x56x40 mm. William Lamb, dyrektor generalny Lucara Diamond, zaznacza, że wydobycie wyjątkowych kamieni (wspomnianego na początku i dwóch innych dużych bezbarwnych, 813- i 374-karatowego) to skutek zarówno modernizacji, jak i skupienia się na południowym przodku. « powrót do artykułu
  15. W wilgotnych wapiennych jaskiniach Toca do Geraldo i Lapa do Santo Antônio w Minas Gerais w Brazylii odkryto nowy gatunek kosarza. Jego łacińska nazwa - Iandumoema smeagol - pochodzi od Tolkienowskiego bohatera Sméagola (Golluma). Kosarz jest najsilniej zmodyfikowanym przedstawicielem rodzaju Iandumoema (oprócz niego, należą tu jeszcze 2 gatunki). I. smeagol nigdy nie opuszcza swojego podziemnego domu. Przystosowania do życia w jaskini to brak oczu i mniejsza zawartość barwnika (żółtawe zabarwienie). Jak podkreślają odkrywcy pajęczaka, w tym Ricardo Pinto-da-Rocha z Instituto de Biociências da Universidade de São Paulo, I. smeagol to drugi bezoki jaskiniowy kosarz w Brazylii; pierwszym jest odkryty w 2002 r. Giupponia chagasi z krasu Serra do Ramalho. Pinto-da-Rocha i Maria Elina Bichuette oraz Rafael Fonseca-ferreira z Universidade Federal de São Carlos znaleźli w sumie 14 młodocianych i dorosłych osobników. Większość zebrano w strefie afotycznej Toca do Geraldo (z Lapa do Santo Antônio pochodził zaledwie 1). Pajęczaka z Lapa do Santo Antônio odkryto w pobliżu wejścia (mniej niż 50 m od niego), te z Toca do Geraldo zawsze znajdowały się koło źródeł wody - w pobliżu strumienia albo na wilgotnych ścianach. Choć w jaskini było guano, nie wydaje się, by pająki się do niego zbliżały. Jeden z zauważonych egzemplarzy znajdował się na stosie martwej materii organicznej, gdzie żerował na padlinie bezkręgowców. Podczas gdy młode osobniki były dość aktywne, starsze prowadziły bardziej osiadły tryb życia. Wg badaczy, I. smeagol to endemit, który występuje na obszarach niechronionych (minimalny obszar występowania ma ponoć powierzchnię zaledwie 4,6 km2). By przyjąć odpowiednią strategię ochronną, trzeba przeprowadzić pilne badania populacyjne, zwłaszcza że w bezpośrednim otoczeniu jaskiń ma miejsce wyrąb lasu. « powrót do artykułu
  16. Każdy, kto miał do czynienia z dziećmi, wie, że nie lubią się one dzielić. Wydaje się jednak, że ich poczucie sprawiedliwości jest uwarunkowane kulturowo. Dzieci z Zachodu z większym prawdopodobieństwem odrzucają oferty, które je faworyzują. Już wcześniejsze badania wykazały, że dzieci wychowane w kulturze Zachodu już w wieku 4 lat potrafią odrzucić nagrodę materialną - zarówno dla siebie jak i dla drugiego dziecka - jeśli zobaczą, że to drugie otrzymało więcej. Jednak z czasem ich zachowanie się zmienia i z wiekiem odrzucają nagrody jeśli to one otrzymały więcej. nie chcą bowiem, by drugie dziecko traciło. Peter Blake z Boston University oraz Katherine McAuliffe z Yale University postanowili sprawdzić, czy jest to bardziej generalna zasada. Naukowcy przeprowadzili eksperymenty na 866 parach dzieci z USA, Kanady, Indii, Meksyku, Peru, Senegalu i Ugandy. Podczas eksperymentów dziciom w parach dawano różną liczbę słodyczy, a jedno z nich miało zadecydować - za siebie i drugie dziecko - czy przyjmuje nagrodę czy ją odrzuca. Dzieci ze wszystkich kultur odrzucały nagrodę, gdy otrzymywały mniej. Zjawisko to pojawiało się jednak w różnym wieku. Od wieku 4-6 lat w USA i Kanadzie po 10 lat w Meksyku. Wydaje się zatem, że jest to zachowanie uniwersalne. Zauważono je też u niektórych naczelnych, psów i krukowatych. Okazało się jednak, że odwrotne poczucie sprawiedliwości - odrzucenie nagrody, by nie krzywdzić innego, gdyż samemu dostaje się więcej - wystąpiło jedynie u dzieci z USA, Kanady i Ugandy. Zjawisko takie pojawiało się w wieku 10-12 lat. Wydaj się, że jest ono kształtowane przez kulturę. Naukowcy sugerują, że jedną z przyczyn pojawienia się takiego zachowania może być dorastanie w kraju o gospodarce wolnorynkowej. Jest ona bowiem związana z większą równością. Może się to wydawać sprzeczne z intuicją, ale gdy idziesz na zakupy to angażujesz się w transakcje, której celem jest spełnienie oczekiwań i przyniesienie korzyści obu stronom - mówi Blake. Alternatywne wyjaśnienie może być takie, że dzieci z krajów spoza kultury Zachodu stykają się na co dzień z mniejszymi nierównościami, zatem ich poczucie sprawiedliwości rozwija się w inny sposób. Uczeni chcą w przyszłości zbadać tę hipotezę. Naukowcy zauważają, że pojawienie się Ugandy obok USA i Kanady jest pewną anomalią. Być może jednak na ugandyjskie dzieci maja wpływ liczni nauczyciele z Zachodu obecni w miejscowych szkołach. Mogło by się wydawać, że niechęć, by ktoś inny tracił jest nieuzasadniona, jednak istnienie takiego zjawiska potwierdzają badania na naczelnych nieczłowiekowatych prowadzone przez Sarah Brosnan z Georgia State University. Jeśli ty i ja współpracujemy ze sobą, to możesz się zirytować, gdy ja odnoszę z tego większe korzyści niż ty. Możesz zdecydować, że nie jestem dobrym partnerem. Takie postępowanie wydaje się niezwykle rzadkie u zwierząt. Dobrze udokumentowano je tylko u szympansów, mówi uczona. Z kolei Joe Henrich z kanadyjskiego University of British Columbia podkreśla, że zaobserwowanie takiego zjawiska u dzieci z niektórych kultur nie oznacza, iż nie występuje ono w innych kulturach. Idealnie byłoby prześledzić bowiem cało rozwój człowieka lub co najmniej do czasu osiągnięcia dorosłości. Tak szeroko zakrojone badania pozwoliłyby nie tylko opisać zjawisko, ale również umożliwiłyby podjęcie próby jego wyjaśnienia. « powrót do artykułu
  17. Sildenafil zwiększa insulinowrażliwość u osób ze stanem przedcukrzycowym. Obniża też poziom markera chorób serca i nerek. Potrzebujemy dodatkowych strategii, by spowolnić rozwój cukrzycy ze stanu przedcukrzycowego. Niższa waga i program ćwiczeń mogą być trudne do utrzymania, a zastosowanie niektórych z obecnych leków ograniczają obawy o skutki uboczne. Sildenafil i leki pokrewne to potencjalny sposób walki z rosnącą liczbą przypadków cukrzycy - uważa dr Nancy J. Brown ze Szkoły Medycyny Vanderbilt University. W ramach studium 51 osób z nadwagą ze stanem przedcukrzycowym wylosowano do grupy stosującej przez 3 miesiące sildenafil lub placebo. By ocenić uwalnianie oraz wrażliwość na insulinę, przed rozpoczęciem i na zakończenie studium stosowano test obciążenia glukozą. By zbadać poziom albumin i kreatyniny (oznaczyć wskaźnik albumina/kreatynina, ACR), zbierano także próbki moczu. Warto dodać, że ACR wykorzystuje się w monitoringu wczesnej nefropatii cukrzycowej, a także dysfunkcji śródbłonka naczyniowego i subklinicznych chorób układu krążenia. Okazało się, że wśród 42 ochotników, którzy ukończyli studium, osoby leczone sildenafilem były bardziej insulinowrażliwe. Miały także niższy poziom albumin w moczu niż ochotnicy przyjmujący placebo. [...] Konieczne są dalsze badania, które pokażą, czy długoterminowa terapia lekami takimi jak sildenafil może zapobiec cukrzycy u pacjentów z grup wysokiego ryzyka - podsumowuje Brown. « powrót do artykułu
  18. W odległości 450 lat świetlnych od Ziemi znajduje się młoda gwiazda LkCa15. Otacza ją dysk protoplanetarny. Pomimo znacznej odległości od Ziemi naukowcom z University of Arizona udało się wykonać pierwsze w historii zdjęcie formującej się planety. Zauważyli ją w przerwie dysku LkCa15. Pomimo tego, że obecnie znamy kilka tysięcy egzoplanet, to udało się wykonać fotografie około 10 z nich. Wszystkie jednak były dawno uformowanymi planetami. "Po raz pierwszy mamy obraz planety, która dopiero się tworzy", mówi świeżo upieczony magister Steph Sallum. To właśnie on i doktorant Kate Follette wykonali wyjątkowe zdjęcia. Kilka miesięcy temu Sallum i Follette osobno pracowali nad własnymi doktoratami. Oboje zajmowali się gwiazdą LkCa15 i jej dyskiem protoplanetarnym, w którym widoczna jest przerwa. Jej obecność oznacza, że materiał z dysku opadł na formującą się planetę. Młodzi naukowcy skorzystali z faktu, że w Arizonie znajduje się największy i jeden z najdoskonalszych teleskopów optycznych na świecie, Large Binocular Telescope (LBT). Umożliwia on prowadzenie wyjątkowych obserwacji i niwelowanie niekorzystnych efektów wywoływanych przez ziemską atmosferę. Obserwacje dokonane za pomocą LBT i dodatkowo skorygowane o dane uzyskane z należących m.in. do University of Arizona chilijskich Teleskopów Magellana pozwoliły na zobrazowanie tworzącej się planety. « powrót do artykułu
  19. Olej kokosowy skutecznie kontroluje u myszy nadmierny wzrost bielnika białego (Candida albicans). C. albicans stanowi florę fizjologiczną przewodu pokarmowego 40-80% populacji. Gdy jednak działanie układu odpornościowego ulega upośledzeniu, bielnik może się rozprzestrzenić poza przewód pokarmowy i wywołać chorobę. By kontrolować C. albicans w przewodzie pokarmowym i zapobiec jego przedostaniu do krwiobiegu, można podawać leki przeciwgrzybicze, lecz ich nadmierne stosowanie prowadzi do wykształcenia oporności drożdżaka. Próbując rozwiązać ten problem, zespół mikrobiolog Carol Kumamoto i dietetyk Alice H. Lichtenstein z Tufts University badał, jak na zawartość C. albicans w przewodzie pokarmowy myszy, wpływają 3 tłuszcze: oleje kokosowy i sojowy oraz łój wołowy. Kontrolnej grupie gryzoni podawano standardową karmę. Olej kokosowy wybrano, bo wcześniejsze badania laboratoryjne wykazały, że ma właściwości przeciwgrzybicze. W porównaniu do diety bogatej w olej sojowy i łój, dieta obfitująca w olej kokosowy zmniejszała liczebność bielnika białego w jelicie. W porównaniu z łojem, sam olej kokosowy lub połączenie oleju kokosowego z łojem wołowym zmniejszało liczebność C. albicans o ponad 90%. Olej kokosowy ograniczał kolonizację drożdżakiem nawet wtedy, gdy myszy przestawiano z łoju na olej kokosowy lub gdy karmiono je w tym samym czasie olejem kokosowym i łojem. To oznacza, że uzupełnienie dotychczasowej diety pacjenta tym tłuszczem może pomóc kontrolować wzrost bielnika białego w jelicie i ewentualnie zmniejszyć ryzyko zakażeń wywoływanych przez C. albicans - wyjaśnia dr Kumamoto. Lichtenstein sugeruje, by terapię olejem kokosowym traktować raczej jako interwencję, a nie długoterminowy sposób zapobiegania zakażeniom grzybiczym. « powrót do artykułu
  20. Stany Zjednoczone, tradycyjnie jeden z największych trucicieli naszej planety, przeżywają nabierającą tempa rewolucję na rynku czystej energii. Jeśli inne potęgi gospodarcze pójdą w ślady USA, może mieć to znaczący wpływ na redukcję zanieczyszczeń. David Friedman, zastępca sekretarza w Office of Energy Efficency and Renewable Energy w Departamencie Energii mówi, że w ciągu ostatnich lat cena oświetlenia LED spadła o ponad 90%. Nic więc dziwnego, że LED-y są coraz częściej kupowane. Jeszcze w 2009 roku Amerykanie zastosowali 400 000 żarówek LED. W roku 2014 ich liczba wzrosła już do 78 milionów. Z tego powodu w wielu budynkach zużycie energii elektrycznej potrzebnej do oświetlenie zmniejszyło się o 85%. Friedman przewiduje, że w ciągu 5-10 lat w całych Stanach Zjednoczonych ilość energii używanej do oświetlenia zmniejszy się o 50%. Nowe źródła światła to jednak nie wszystko. Spadają ceny na wszystkie technologie związane z odnawialnymi źródłami energii, a budżet federalny wspiera - poprzez pożyczki i gwarancje kredytowe - zarówno budowę farm słonecznych, jak i finansuje badania nad nowymi technologiami. Na terenie całego kraju powstają wiatraki, które generują już 4% całej energii zużywanej w kraju. To oznacza nie tylko mniej zanieczyszczeń powietrza, wody i gleby, ale również mniejsze zużycie wody potrzebnej do chłodzenia elektrowni. Coraz popularniejsze są też samochody elektryczne. Kosz jazdy takim samochodem jest ponaddwukrotnie niższy niż tradycyjnym samochodem. Od lat 30. ubiegłego wieku, kiedy to większość amerykańskich domów ogrzewana była drewnem, USA nie używały tak dużo energii odnawialnej. Obecnie stanowi ona aż 10% całego krajowego zużycia. Od roku 2008 aż 31% nowo zainstalowanych mocy pochodziło z turbin wiatrowych. Liczba paneli słonecznych używanych na dużych farmach energetycznych zwiększyła się o 68% i obecnie dostarczają one 9,7 GW. Ponad 99% tego wzrostu miało miejsce od 2008 roku. Równie ważne są małe indywidualne instalacje. Panele w amerykańskich gospodarstwach domowych generują już 8 GW, a w samym 2014 roku Amerykanie kupili niemal 300 000 samochodów elektrycznych. Do rosnącej popularności alternatywnych źródeł przyczyniają się spadki cen. Od roku 2008 średnia cena LED-ów spadła o ponad 90%, ceny akumulatorów spadły o 70%, koszt zakupu i instalacji paneli słonecznych na dużej farmie zmniejszył się o 60%, koszt zakupu i instalacji paneli dla klientów indywidualnych spadł o 50%, a koszty produkcji energii z wiatru jest obecnie o 40% niższy niż przed 7 laty. Oczywiście nie ma róży bez kolców. Specjaliści mówią, że korzyści jakie odnoszą ludzie i środowisko naturalne z odnawialnych źródeł energii mogą zostać nieco zmniejszone np. poprzez fakt, że im mniejsze koszty podróżowania, tym ludzie podróżują więcej. Ponadto zastępowanie tradycyjnych żarówek LED-ami oznacza, iż budynki są chłodniejsze, zatem więcej energii zużywa się na ich ogrzewanie. Z drugiej jednak strony rosnąca popularność energii odnawialnej oraz postęp technologiczny i związane z tym spadki cen powodują rozpowszechnienie się technologii "inteligentnych budynków", w których czujniki np. włączają i wyłączają oświetlenie przyczyniając się do jeszcze większych oszczędności. « powrót do artykułu
  21. Brytyjko-hiszpańskiemu zespołowi specjalistów udało się całkowicie wyeliminować z Majorki śmiertelnego grzyba Batrachochytrium dendrobatidis (Bd), który dziesiątkuje płazy na całym świecie. To niezwykle ważne osiągnięcie w walce o uratowanie wielu gatunków płazów. Niezwykle groźny Bd infekuje skórę ponad 700 gatunków na całym świecie, prowadząc do zanikania populacji na pięciu kontynentach. Uczeni z Imperial College London, Londyńskiego Towarzystwa Zoologicznego (ZSL) i hiszpańskiego Narodowego Muzeum Historii Naturalnej przez 7 prowadzili wytężone prace na Majorce. W ich ramach używali środków grzybobójczych, którymi oczyszczali kijanki oraz dezynfekowali środowisko, w których żyją płazy. W końcu, po latach wytężonej pracy, mogli ogłosić, że Majorka jest wolna od Batrachochytrium dendrobatidis. To ważny przełom w walce z niezwykle destrukcyjnym patogenem. Po raz pierwszy udało się usunąć grzyba ze środowiska dziko żyjących zwierząt, mówi doktor Trenton Garner z Instytutu Zoologii ZSL. Atakujące płazy grzyby z typu skoczkowców to największe zagrożenie, które można zwalczyć prostymi środkami. Nasze badania to ważny krok w kierunku opracowania metody walki z nimi". Po raz pierwszy w historii udało się wyeliminować te grzyby w dzikiej populacji. Zdobyte doświadczenie możemy przełożyć na kolejne badania, które pozwolą na zwalczenie śmiertelnej choroby. To ogólnoświatowy problem. Cierpią populacje płazów na całym świecie i jest dumny z faktu, że jestem częścią zespołu, który opracował pionierskie rozwiązanie problemu - dodaje doktor Jaime Bosch z Narodowego Muzeum Historii Naturalnej. « powrót do artykułu
  22. Badania obrazowe otyłych dzieci, z których część miała zaledwie 8 lat, pokazały, że występują u nich nieprawidłowości dot. budowy mięśnia sercowego/objawy choroby serca. Porównując 20 otyłych dzieci z 20 dzieci o prawidłowej wadze, amerykańscy naukowcy zauważyli, że otyłość wiąże się z większą o 27% masą mięśniową lewej komory serca i o 12% grubszym mięśniem sercowym. Czterdzieści procent otyłych dzieci zaliczono do grupy wysokiego ryzyka. Powodem był przerost mięśnia sercowego z upośledzeniem funkcji pompującej. U żadnego z dzieci nie występowały co prawda objawy fizyczne, ale naukowcy przestrzegają przed komplikacjami zdrowotnymi na późniejszych etapach życia i przed przedwczesnym zgonem z powodu chorób serca. Mamy nadzieję, że zjawiska, które obserwujemy [...], są odwracalne. Możliwe jednak, że uszkodzenia są trwałe. To powinno motywować rodziców do pomagania dzieciom w prowadzeniu zdrowego trybu życia - podkreśla dr Linyuan Jing z Geisinger Health System w Danville. Zespół Jing klasyfikował otyłość w oparciu o normy pediatryczne Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (CDC). Stwierdzano ją, gdy BMI wykraczało poza 95. percentyl. W grupie otyłych dzieci siedmioro to nastolatki (u 5 wskaźnik masy ciała przekraczał 35). U części dzieci występowały powikłania otyłości w rodzaju astmy, nadciśnienia czy depresji. Wszystkich uczestników studium poddano rezonansowi magnetycznemu, by naukowcy mogli określić funkcje i wymiary serca. Z badania wykluczono dzieci z cukrzycą i zbyt duże, by zmieścić się w skanerze. Jing podkreśla, że przez nieuwzględnienie najgrubszych dzieci obciążenie chorobami serca w tej grupie może być niedoszacowane. Z drugiej strony warto jednak pamiętać, że nie u wszystkich badanych występowały objawy choroby serca. Mimo rozpowszechnienia nadwagi i otyłości wśród amerykańskich dzieci, naukowców zaskoczył fakt, że dowody na chorobę serca wykryto już u 8-latków. To wskazuje, że nawet młodsze niż 8-letnie otyłe dzieci mogą mieć symptomy chorób serca. « powrót do artykułu
  23. Najnowsze ustalenia dotyczące metabolizmu komórek tłuszczowych - preadipocytów i dojrzałych adipocytów - mogą doprowadzić do wynalezienia nowych metod leczenia cukrzycy i otyłości. To studium pokazuje, jak konkretne tkanki naszego organizmu wykorzystują różne składniki odżywcze. Zrozumiawszy metabolizm komórek tłuszczowych na poziomie molekularnym, kładziemy podwaliny pod dalsze badania nad lepszymi celami dla leków na cukrzycę i otyłość - podkreśla prof. Christian Metallo z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Amerykanie odkryli, że rozwijające się komórki tłuszczowe zmieniają rodzaj związku, który jest metabolizowany, by uzyskać tłuszcz i energię. Preadipocyty "preferują" glukozę, gdy jednak stają się dojrzałymi komórkami tłuszczowymi, metabolizują nie tylko glukozę, ale i aminokwasy rozgałęzione (ang. branched-chain amino acid, BCAA). Komórki tłuszczowe wydają się odgrywać ważną rolę w regulowaniu poziomu BCAA w organizmie. U diabetyków i osób otyłych stężenie BCAA jest zaś zazwyczaj podwyższone. Zrobiliśmy pierwszy krok w kierunku zrozumienia, czemu aminokwasy rozgałęzione gromadzą się we krwi chorych z cukrzycą i otyłością. Kolejnym krokiem będzie ustalenie, czemu i w jaki sposób ten szlak metaboliczny ulega w adipocytach tych 2 grup upośledzeniu - podkreśla doktorantka Courtney Green. Metallo i inni indukowali różnicowanie preadipocytów w adipocyty i hodowali komórki w medium zawierającym składniki odżywcze znakowane węglem-13. W ten sposób można było ustalić, jakie związki są metabolizowane i co powstaje na różnych etapach różnicowania komórek. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Uniwersytetu w Teheranie pokazali najnowszą wersję swojego humanoida - Surena III. Urządzenie wielkości dorosłego człowieka potrafi chodzić, naśladować ludzkie gesty ramion, wyginać się do tyłu bez utraty równowagi, kopać piłkę, wchodzić i schodzić po schodach oraz chwytać przedmioty. Twórca robota, profesor Aghil Yousefi-Koma mówi, że urządzenie to platforma badawcza służąca pracom nad chodem dwunożnym, interakcją człowiek-robot i innymi wyzwaniami stojącymi przed robotyką. Surena III ma wysokość 190 centymetrow i waży 98 kilogramów. Robot został wyposażony w liczne czujniki, w tym bazujący na Kinekcie trójwymiarowy system wizyjny, a stawy robota są obsługiwane przez 31 serwomotorów. Oprogramowanie kontrolujące urządzenie jest nadzorowane przez człowieka i bazuje na popularnym Robot Operating System (ROS). Surena III ma mniejsze możliwości niż najbardziej zaawansowane humanoidy. Słynny Asimo autorstwa Hondy potrafi m.in. biegać czy skakać na jednej nodze, a firma pracuje obecnie nad humanoidem, który będzie w stanie wspinać się po drabinie. Z kolei roboty, które brały udział w organizowanych przez DARPA zawodach Robotics Challenge potrafiły prowadzić pojazdy, posługiwać się narzędziami czy wspinać na stos cegieł. Surena na razie nie dorównuje najlepszym japońskim, południowokoreańskim czy amerykańskim osiągnięciom, jednak irańscy inżynierowie udoskonalają swoje umiejętności. Pierwsza wersja humanoida, zaprezentowana w 2008 roku, miała 8 stopni swobody. Robot Surena 2, z roku 2010, korzystał już z 22 stopni swobody i poruszał się z prędkością 3 centymetrów na sekundę. Najnowszy humanoid ma 31 stopni swobody i podróżuje z prędkością 20 centymetrów na sekundę. Surena III oznacza duży postęp w porównaniu z wcześniejszymi wersjami. Robot jest w stanie wykrywać ludzkie twarze i śledzić ruchy człowieka, a jego system mowy rozpoznaje predefiniowane zdania wypowiadane w języku perskim. W prace nad robotem było zaangażowanych około 70 studentów, naukowców i inżynierów z Uniwersytetu w Teheranie i pięciu innych instytucji. Do powstania urządzenia przyczyniły się też lokalne firmy rozwijające oprogramowanie dla robotów i systemy rozpoznawania mowy. Irańscy specjaliści chcą teraz skupić się nad poszerzeniem możliwości robota w zakresie interakcji z ludźmi oraz uczynieniem go bardziej autonomicznym. Planują też stworzenie humanoida Surena IV. « powrót do artykułu
  25. Rozwój krótkowzroczności (miopii) u dzieci można spowolnić za pomocą kropli z niewielką ilością atropiny. W ostatnich dekadach znacznie wzrosła liczba osób z krótkowzrocznością. W USA występuje ona u ok. 42% populacji (w latach 70. stwierdzono ją u 25%). Wśród młodych dorosłych z krajów rozwiniętych Azji odsetek krótkowzroczności sięga zaś aż 80-90%. Choć krótkowzroczność można korygować za pomocą okularów, duża wada wzroku wiąże się z podwyższonym ryzykiem powikłań, w tym odwarstwienia siatkówki, zwyrodnienia plamki żółtej, a także przedwczesnej zaćmy i jaskry. Próbując temu zaradzić, naukowcy z Singapuru skupili się na atropinie. W ramach studium, które rozpoczęło się w 2006 r., 400 dzieci w wieku 6-12 lat wylosowano do 3 grup. Przez dwa lata dzieciom raz dziennie zakrapiano oczy preparatem zawierającym 0,5, 0,1 lub 0,01% atropiny. Później na rok zaprzestawano leczenia. U uczestników, u których podczas przerwy krótkowzroczność powiększyła się o -0,5 lub więcej dioptrii, wdrażano leczenie 0,01% kroplami na kolejne 2 lata. Zespół zauważył, że po 5 latach dzieci stosujące krople z niską zawartością atropiny (0,01%) były najmniej krótkowzroczne. W porównaniu do nieleczonej grupy kontrolnej z wcześniejszego studium, rozwój krótkowzroczności został u nich spowolniony o ok. 50%. Niższa dawka alkaloidu powodowała niewielkie rozszerzenie źrenicy (poniżej 1 mm), co minimalizowało pojawiającą się przy wyższych dawkach większą wrażliwość na światło. Pacjenci, którym podawano krople z niższymi stężeniami atropiny, doświadczali także najmniejszych strat w zakresie postrzegania bliży. Mechanizm działania kropli pozostaje w dużej mierze nieznany (wiadomo tylko, że atropina hamuje związany z krótkowzrocznością wzrost osiowy gałki ocznej). Dotąd problemem były też skutki uboczne związane z wyższymi dawkami. Te stosowane np. do leczenia leniwego oka skutkują zwiększoną wrażliwością na światło i rozmazanym obrazem blisko położonych obiektów, przez co dzieci muszą nosić okulary dwuogniskowe i okulary przeciwsłoneczne. Zmagają się też niekiedy z zapaleniem spojówek i skóry. Skoro jednak wiadomo, że niższe dawki są równie skuteczne i nie wywołują tylu niepożądanych zjawisk, atropinowa metoda leczenia krótkowzroczności może się rozpowszechnić. Naukowcy podkreślają, że choć wyniki są obiecujące, trzeba jeszcze ustalić, które dzieci są dobrymi kandydatami do terapii (w opisywanym studium ok. 9% dzieci z grupy z niską dawką atropiny przez 2 pierwsze lata nie zareagowało na krople), kiedy można bezpiecznie rozpocząć leczenie i jak długo krople powinno się stosować. W udzieleniu odpowiedzi na te pytania mogą pomóc dodatkowe badania prowadzone w Europie i Japonii. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...