Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37638
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dinozaury były w ewolucyjnym regresie dziesiątki milionów lat przed uderzeniem meteorytu - twierdzą naukowcy z Uniwersytetów w Reading i Bristolu. Dotąd paleontolodzy sądzili, że dinozaury przeżywały złoty wiek, gdy zostały wytępione przez uderzenie meteorytu 66 mln lat temu. Analizy statystyczne i dane z badania zapisu kopalnego pokazały jednak, że gatunki wymierały w szybszym tempie, niż pojawiały się nowe, już od bardzo dawna. Działo się to bowiem już 50 milionów lat przed katastrofą. Okazało się, że choć utrata liczby gatunków dotyczyła wszystkich grup dinozaurów, to roślinożerne zauropody wymierały najszybciej, a regres w grupie obejmującej tyranozaura (Tyrannosaurus rex) zachodził bardziej stopniowo. Nie spodziewaliśmy się takich rezultatów. Uderzenie meteorytu nadal jest postrzegane jako główny czynnik odpowiedzialny za ostatecznie zniknięcie dinozaurów, ale stało się już jasne, że [gdy do tego doszło] w sensie ewolucyjnym czasy olbrzymich gadów już minęły - podkreśla dr Manabu Sakamoto. Choć nagła apokalipsa była przysłowiowym gwoździem do trumny, coś innego nie dopuszczało do tworzenia nowych gatunków dinozaurów w takim tempie, które dorównywałoby wymieraniu starych. Prof. Mike Benton dodaje, że dinozaury, które dominowały w środowiskach lądowych przez 150 mln lat, z jakiegoś powodu straciły zdolność dostatecznie szybkiej specjacji (tworzenia gatunków). Prawdopodobnie to zjawisko przyczyniło się do niezdolności pokonania kryzysu środowiskowego spowodowanego przez uderzenie meteorytu. Wśród czynników, które mogły niekorzystnie wpłynąć na dinozaury, naukowcy wymieniają różne czynniki ekologiczne, w tym rozpad mas kontynentalnych i stałą aktywność wulkaniczną. Dr Sakamoto uważa, że uzyskane wyniki stanowią wskazówkę odnośnie do przyszłej utraty bioróżnorodności. Nasze studium silnie sugeruje, że jeśli jakaś grupa zwierząt doświadcza szybkiego wymierania, któremu nie jest w stanie zapobiec, w momencie wystąpienia katastrofy jest [bardziej] podatna na zagładę. « powrót do artykułu
  2. Miasta mają swoje unikatowe społeczności bakteryjne. Nie różnią się one jednak za bardzo między biurami zlokalizowanymi w tym samym mieście. Autorzy publikacji z pisma mSystems zbierali próbki mikroogranizmów z 9 biur z 3 północnoamerykańskich miast: San Diego, Toronto i Flagstaff. Badaniami kierowali naukowcy z Uniwersytetu Północnej Arizony. Specjaliści stwierdzili m.in., że na podłogach biur znajduje się więcej bakterii niż gdzie indziej (prawdopodobnie z powodu odkładania gleby i innych materiałów z butów pracowników). Podejrzewamy, że przy braku skrajnych zjawisk, np. powodzi, mikroorganizmy biernie akumulują się na powierzchniach środowisk zbudowanych, a nie podlegają jakimś aktywnym procesom - opowiada dr J. Gregory Caporaso. Akademicy przez rok monitorowali po 3 biura z danego miasta. W każdym z biur umieszczano 3 płytki testowe: jedną na podłodze, drugą na suficie i trzecią na ścianie. Znajdowały się na nich umieszczane w rzędach 3 rodzaje okrągłych próbników (z pomalowanej płyty gipsowo-kartonowej, kasetonu sufitowego i dywanu), a także czujniki, które mierzyły m.in. równowagową wilgotność względną (ang. equilibrium relative humidity, ERH), dostępność światła czy temperaturę na powierzchni użytych materiałów. By uwzględnić wszystkie pory roku, próbki pobierano czterokrotnie w 6-tygodniowych okresach. Następnie zebrane próbki poddano sekwencjonowaniu fragmentu genu 16S rRNA, a także sekwencjonowaniu regionu 1. wewnętrznych przerywników transkrybowanych (ITS) w rRNA; w ten sposób można było zidentyfikować gatunki bakterii i grzybów. Okazało się, że bez względu na wykorzystany materiał, próbki z podłogi zawierały więcej mikroorganizmów niż próbki ze ściany czy sufitu. Częste próbkowanie materiałów z płytek testowych tylko nieznacznie zaburzyło społeczności mikroorganizmów. Poszczególne miasta miały własne unikatowe sygnatury. Było to szczególnie interesujące, zważywszy, że nawet w obrębie jednego miasta wybrane przez nas biura różniły się wielkością, sposobem wykorzystania, a także rozwiązaniami wentylacyjnymi. Sugeruje to, że w badanym zakresie geografia jest najważniejszym czynnikiem wpływającym na skład mikroflory biura. Mikrospołeczności z biur Flagstaff były bogatsze i jednocześnie bardziej do siebie podobne niż społeczności z biur w San Diego czy Toronto. Caporaso podkreśla, że nie wiadomo dokładnie czemu. We wszystkich 9 biurach najistotniejszym ludzkim źródłem bakterii była skóra; co najmniej 25-30% mikrobiomu biurowego pochodziło właśnie stąd. Mikrobiom ludzkiego nosa okazał się mniejszym, ale stale wykrywanym źródłem organizmów. Akademicy przypominają, że najwięcej bakterii można jednak przypisać pozaludzkim źródłom, w tym środowisku (np. glebie). Nie wykryto istotnych statystycznie związków między mikroflorą a warunkami panującymi w biurze, np. temperaturą czy wilgotnością. « powrót do artykułu
  3. W pierwszej połowie przyszłego roku TSMC rozpocznie testową produkcję układów scalonych w technologii 7 nanometrów. Informację taką przekazano podczas spotkania inwestorów. Dyrektor wykonawczy TSMC, Mark Liu, poinformował, że obecnie w prace nad wspomnianą technologią zaangażowanych jest ponad 20 klientów TSMC. Koncern spodziewa się, że w ostatnim etapie prac w przyszłym roku będzie brało udział 15 klientów. Liu poinformował, że produkcja testowa potrwa przez rok, a w pierwsze połowie 2018 roku firma wyjdzie poza fazę testów i rozpocznie dostarczanie większej liczby układów. Na razie prace nad technologią 7 nanometrów przebiegają bez większych przeszkód, takżę dlatego, że aż 95% wykorzystywanego sprzętu to ten, z którym pracuje się przy technologii 10 nanometrów. N7 to rozszerzenie technologii N10. Zapewnia ona o 60% większą gęstość układów logicznych oraz oszczędność energii rzędu 30-40 procent - mówil Liuz. Układy produkwane w technologii 7 nm będą przeznaczone zarówno na rynek mobilny jak i rynek HPC (high performance computing). Produkowane przez TSMC układy 10-nanometrowe powstają głównie z myślą o rynku mobilnym. « powrót do artykułu
  4. Gdy w satelita zepsuje się lub skończy mu się paliwo, staje się on kolejnym kosmicznym śmieciem krążącym wokół naszej planety. NASA ma zamiar to zmienić. Benjamin Reed, zastępca dyrektora Satellite Servicing Capabilities Office, stanął na czele zespołu, którego zadaniem jest opracowanie systemu pozwalającego na tankowanie i naprawianie satelitów w przestrzeni okołoziemskiej. Mediana kosztów współczesnego satelity to około 250 milionów dolarów. Do tego należy doliczyć około 120 milionów na jego wystrzelenie. Przy tak olbrzymich kosztach nie może dziwić, że każdy satelita jest bardzo starannie projektowany i budowany, w nadziei, że będzie pracował jak najdłużej. Prace nad tego typu urządzeniami trwają całe lata. Każdy satelita już w momencie wystrzelenia jest urządzeniem przestarzałym. Sposób, w jaki budujemy satelity jest determinowany przez sposób, w jaki podróżujemy w kosmos - mówi Reed. Dotychczas jedynym satelitą, który został zbudowany z myślą o jego serwisowaniu w przestrzeni kosmicznej jest Teleskop Hubble'a. Dzięki temu już trzy lata po jego wystrzeleniu astronauci mogli dokonać napraw lustra i zainstalować nowe przyrządy. To właśnie sukces misji Hubble'a skłonił NASA do powołaniu zespołu Reeda, którego zadaniem jest opracowanie robotów zdolnych do serwisowania innych satelitów. Reed i jego ludzie pracują obecnie nad technologią pozwalającą na przedłużenie życia satelitów, ich rozbudowę i składanie w przestrzeni kosmicznej. Efektem prac zespołu Reeda jest planowana na 2019 rok Restore-L, automatyczna misja serwisowa. W jej ramach powstaje pojazd zdolny do tankowania i serwisowania satelitów, nawet tych, których nie budowano z myślą o tego typu działaniach. Pojazd Restore-L ma przechwycić, zatankować i zmienić pozycję satelity. Zostanie wyposażony też w dwa ramiona, za pomocą których możliwe będzie wykonanie czynności serwisowych. Oczywiście będzie serwisował satelity należące do rządu USA. Doświadczenia zdobyte podczas Restore-L posłużą do udoskonalenia programu i zwiększenia jego możliwości. NASA zapowiada też, że przekaże sektorowi prywatnemu technologie wykorzystane w Restore-L, by w ten sposób umożliwić powstanie prywatnego przemysłu obsługi satelitów. Celem misji Restore-L będzie satelita Landsat 7. Landsatowi 7 kończy się paliwo i może nie doczekać do czasu wystrzelenia Landsata 9, dlatego też zdecydowaliśmy, że to ten satelita będzie celem pierwszej misji serwisowej - mówi Reed. « powrót do artykułu
  5. Wstępne wyniki badań tekstyliów datowanych na pomiędzy 400 a 650 rok naszej ery, które znaleziono na terenie wchodzącego w skład Nepallu Królestwa Lo (Królestwo Mustang), sugerują, że Szlak Jedwabny rozciągał się znacznie bardziej na południe niż sądzono. W tekstyliach zidentyfikowano włókna jedwabiu, barwnik z rośliny Rubia cordifolia oraz barwniki z Indii sugerują, że tkanina powstąła z połączenia lokalnych produktów z eksportowanymi z Indii i Chin. Nie mamy dowodów na lokalną produkcję jedwabiu, a to wskazuje, że Samdzong znajdował się w rozbudowanej sieci handlowej Szlaku Jedwabnego - mówi doktor Margarita Gleba z University of Cambridge. Dane te wspierają hipotezę, że Królestwo Mustang nie było izolowane. Było raczej małą, ale ważną częścią bardziej rozległej sieci łączącej ludzi i miejsca. Badane przez nas tekstylia pozwolą nam lepiej zrozumieć lokalne materiały i techniki oraz sposoby, za pomocą których lokalne społeczności rozwijały i adaptowały nowe technologie do swoich potrzeb kulturowych i ekonomicznych - dodaje uczona. Znalezisko jest tym ważniejsze, że nie znamy zbyt wielu wyrobów tekstylnych z Nepalu. Jednak wysokie położenie i suchy klimat zespołu grobowego Samdzong stworzyły dobre warunki do zachowania się materii organicznej. Jedno ze znalezisk to ubranie z dołączonymi doń paciorkami z miedzi, szkła i materiału. Znaleziono je w pobliżu trumny dorosłej osoby w towarzystwie wspaniałej srebrno-złotej maski pośmiertnej. Na krawędziach maski zauważono niewielkie dziurki, co sugeruje, że była ona przyszyta do materiału, a całość stanowiła ozdobę głowy zmarłej osoby. Samdzong 5 to jeden z 10 grobowców szybowych, nad kórymi prace prowadzi Mark Aldenderfer z University of California w Merced. Grobowce zauważono w 2009 roku po trzęsieniu ziemi, które je odsłoniło. « powrót do artykułu
  6. Zespół z Uniwersytetu w Glasgow i Hongkońskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii (HKUST) odkrył, że w mysim modelu choroby Alzheimera (ChA) pewne białko - interleukina 33 (IL-33) - odwraca zmiany patologiczne oraz deteriorację poznawczą. Pracami naukowców kierowali profesorowie Eddy Liew z Uniwersytetu w Glasgow oraz Nancy Ip z HKUST. IL-33 to białko wytwarzane w organizmie przez różne rodzajów komórek. Jest szczególnie rozpowszechnione w ośrodkowym układzie nerwowym (mózgu i rdzeniu kręgowym). Prowadziliśmy eksperymenty na szczepie myszy (APP/PS1), u którego podczas starzenia rozwija się choroba przypominająca alzheimera. Odkryliśmy, że wstrzyknięcie IL-33 starym myszom APP/PS1 szybko poprawiło ich pamięć i funkcjonowanie poznawcze, tak że w ciągu tygodnia dorównały one normalnym myszom w swoim wieku. Wydaje się, że IL-33 mobilizuje mikroglej do otaczania i fagocytowania blaszek beta-amyloidu. Ich liczba oraz wielkość ulegają zmniejszeniu również dzięki indukowaniu przez interleukinę neprylizyny - enzymu rozkładającego rozpuszczalny amyloid. Oprócz tego autorzy publikacji z pisma PNAS zaobserwowali, że iniekcja z IL-33 hamowała stan zapalny w tkance mózgu (wiadomo zaś, że stan zapalny sprzyja powstawaniu zarówno blaszek starczych, jak i splątków neurofibrylarnych). Wszystko wskazuje więc na to, że białko nie tylko pomaga usuwać już istniejące złogi beta-amyloidu, ale i zapobiega tworzeniu nowych zmian. Liew podkreśla, że na razie nie wiadomo, jak wyniki uzyskane na myszach mają się do ludzi. Dysponujemy jednak paroma zachęcającymi wskazówkami. Wcześniejsze badania genetyczne pokazały np., że istnieje związek między mutacją IL-33 a chorobą Alzheimera w populacjach europejskich i chińskich. Ponadto mózg chorych z alzheimerem zawiera mniej IL-33 niż mózg pacjentów wolnych od ChA. Przestrzegając przed huaroptymizmem i fałszywymi przełomami, Liew przypomina, że niedługo zacznie się pierwsza faza testów klinicznych. Oceniana ma być toksyczność zastosowanych dawek IL-33. Tak czy siak - to dobry start. « powrót do artykułu
  7. W czasie wykopalisk prowadzonych w dystrykcie Domaniç (prowincja Kütahya) w Turcji odkryto komorę grobową z czasów rzymskich. Dyrektor Kütahya Museum Metin Türktüzün powiedział, że archeolodzy zostali poinformowani, że w pobliżu miasta Hisar znajduje się jakaś historyczna struktura. Wstępne badania ujawniły, że jest to komora grobowa sprzed ok. 2 tysięcy lat. Obecnie trwają prace nad usuwaniem z pomieszczenia ziemi oraz skał. Archeolodzy chcą odsłonić wejście do komory. Ponieważ znaleziono tam szkielety, możemy mieć do czynienia z grobowcem rodzinnym z czasów rzymskich. Türktüzün nie wyklucza, że po zakończeniu prac teren zostanie przekształcony w park archeologiczny. « powrót do artykułu
  8. Pierwsza w Polsce i jedna z pierwszych w Europie testowa baza księżycowa ma powstać w małopolskim Rzepienniku Biskupim. W sierpniu zamieszkają w niej astronauci-amatorzy, których czekają prawdziwe naukowe zadania. Na razie jednak twórcy bazy zbierają fundusze na jej budowę. Projekt budowy bazy realizuje Europejska Fundacja Kosmiczna, która uruchomiła właśnie projekt społecznościowego zbierania funduszy na portalu Polak Potrafi. Księżycowa baza, zwana habitatem, stanie w małopolskim Rzepienniku Biskupim. Według planów w sierpniu – na nieco ponad dwa tygodnie - zamieszkają w niej astronauci-amatorzy. Księżyc jest strategicznym kierunkiem rozwoju nie tylko europejskiej eksploracji kosmosu. Chcemy w tej globalnej misji uczestniczyć właśnie poprzez budowę testowej bazy księżycowej, która posłuży do realizacji projektów badawczo-naukowych, wykorzystywanych w przyszłości w prawdziwych misjach księżycowych ESA czy też NASA - mówi koordynatorka projektu dr Agata Kołodziejczyk, która na co dzień pracuje w Europejskiej Agencji Kosmicznej w Holandii. Baza wraz z terenem badawczym powstanie na obszarze blisko 2 hektarów w pobliżu Obserwatorium Astronomicznego Królowej Jadwigi w Rzepienniku Biskupim. Prace budowlane mają ruszyć w czerwcu po udanym zakończeniu społecznościowej zbiórki funduszy na jej realizację. Z własnych środków zostanie sfinansowany zakup wyposażenia bazy, m.in. maszyny do symulacji mikrograwitacji, czy też specjalnych bioreaktorów z glonami. W samym habitacie - przykrytym cienką warstwą gleby - na około 60 metrach kwadratowych znajdzie się część do codziennego życia astronautów i część naukowa, w której znajdą się eksperymenty. Umieszczone będą w nim też śluzy powietrzne, które prawdziwym astronautom pozwalają bezpiecznie wychodzić w "przestrzeń kosmiczną". Już w drugiej połowie sierpnia w habitacie zamieszka sześcioro astronautów-amatorów. Selekcja pierwszych „astronautów” już się rozpoczęła. Uczestnicy misji będą realizowali zgłoszone przez siebie projekty badawcze, wśród nich m.in. analizy spektometryczne pobranych przez łaziki próbek skał czy dostosowywanie symulantów regolitu księżycowego na potrzeby uprawy roślin - wyjaśnia dr Jakub Mielczarek, wiceprezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej. Z punktu widzenia naukowego nas najbardziej będzie interesowało, jak nasi wybrańcy poradzą sobie z zadaniami. My wyobrażamy sobie np., że dana czynność powinna zająć im dwa dni, a może się okazać, że w warunkach misji będą to cztery dni - wyjaśniał PAP jeden z twórców projektu Szymon Gryś. Poza tym astronauci będą musieli komunikować się z "Ziemią", a wcześniej nauczyć odpowiednich protokołów umożliwiających tę komunikację. Przed rozpoczęciem misji przejdą małe szkolenie astronautyczne, aby móc sprawnie i bezpiecznie poruszać się w nowym, nieznanym środowisku. Na miejscu będą obowiązywały ich takie same procedury bezpieczeństwa, które obowiązują astronautów. Na zewnątrz habitatu zawsze będą wychodzili w parach, będą musieli obserwować, czy podczas takiego wyjścia drugiemu astronaucie nic złego się nie dzieje, oddalać się tylko na taką odległość, aby w razie awarii łazika móc wrócić na pieszo. W kosmosie każde jednorazowe wyjście astronauty z habitatu wiąże się z długim, żmudnym zakładaniem stroju kosmicznego. Za każdym razem, gdy nasi astronauci będą wychodzili, też będą musieli go zakładać - opisał rozmówca PAP. Naukowcy będą bacznie obserwowali zachowania astronautów-amatorów: to, jak ze sobą współpracują i jak sprawnie wykonują zlecone im eksperymenty. Na podstawie wyników obserwacji powstaną publikacje naukowe, tym cenniejsze, że na razie nie ma zbyt wielu prac na ten temat. "W ten sposób chcielibyśmy przyczynić się do rozwoju nowej gałęzi nauki" - przyznał Gryś. Analogowe misje planetarne to jedyna na razie forma zdobywania wiedzy i doświadczenia na temat operacyjno-technicznych wyzwań, jakie stoją przez astronautami w trakcie misji załogowych. Najbardziej znaną misją tego typu był "Mars 500", w ramach którego przez 520 dni w izolacji przebywało sześciu mężczyzn. W trakcie "Mars 500" sprawdzano m.in. autonomiczność załogi, zdolność do współpracy z kontrolą misji, zdolność do rozwiązywania problemów, identyfikację konfliktów oraz wyniki przeprowadzanych testów i prac. Więcej na temat projektu budowy bazy księżycowej oraz prowadzonej akcji społecznościowej zbiórki funduszy można przeczytać na stronie: https://polakpotrafi.pl/projekt/baza-ksiezycowa-pod-krakowem « powrót do artykułu
  9. Drukowane w 3D urządzenie NovaCast ma zastąpić gips. Zapobiega zakażeniom, owrzodzeniu, a nawet amputacji kończyn. Waży 10-krotnie mniej od swojego tradycyjnego odpowiednika i zapewnia dobrą wentylację. Przy opatrunkach gipsowych nie można zajrzeć do środka, gromadzi się pod nimi pot, nie ma też mowy o właściwej cyrkulacji powietrza. Nic więc dziwnego, że dochodzi do rozwoju zakażeń czy owrzodzenia. Chcąc wyeliminować te problemy, grupa absolwentów Narodowego Uniwersytetu Meksykańskiego założyła start-up Mediprint. Materiałem, z którego wykonane są tradycyjne opatrunki unieruchamiające, jest wysoce higroskopijny gips. Oznacza to, że wchłania on pot i sprawia, że w warunkach braku wentylacji namnażają się bakterie - wyjaśnia Zaid Musa Badwan Peralta. Najważniejszym produktem firmy Mediprint jest właśnie NovaCast (Meksykanie zdążyli go już opatentować). Można go spersonalizować, a nawet się w nim kąpać. Bodźcem do rozpoczęcia projektu był wypadek, jakiemu uległa matka Peralty. Kobieta złamała lewą rękę i lekarze założyli jej zły opatrunek. By skorygować błąd, później kończynę trzeba było chirurgicznie złamać. Niestety, gips ponownie okazał się nieprawidłowy, przez co [ostatecznie] zdiagnozowano 50% niepełnosprawność ręki. Co ważne, młodzi inżynierowie stworzyli oprogramowanie, które pozwala zdefiniować precyzyjne wymiary urządzenia (bez potrzeby skanowania 3D). "Lekarz musi tylko wprowadzić dane i automatycznie generowana jest idealna geometria wydruku". Uzyskanie NovaCast trwa średnio 3,5 godziny (dokładny czas zależy od gabarytów chorego). Prowadzimy badania i udoskonalenia, by skrócić czas wydruku do godziny. Następnym etapem jest wdrożenie technologii w szpitalach i zwiększenie liczby drukarek 3D [...]. NovaCast zostało nagrodzone w paru konkursach, m.in. StartUP Expo EmprendeTown. « powrót do artykułu
  10. Około 2600 lat temu na południu królestwa Judy istniał fort wojskowy, a jeden z przebywających tam żołnierzy - imieniem Eliaszib - regularnie wysyłał i otrzymywał wiadomości pisane atramentem na fragmentach ceramiki. Sama treść wiadomości nie jest zbyt ciekawa, dotyczą one głównie zaopatrzenia, ale sam fakt, że Eliaszib potrafił pisać wskazuje, że w czasach powstawania tekstów starotestamentowych umiejętność pisania i czytania była bardziej rozpowszechniona, niż się wydaje. Korespondencja Eliasziba powstała w okresie upadku Królestwa Judy, któremu kres położyła w 586 roku przed naszą erą inwazja Babilończyków prowadzonych przez Nabuchodonozora II. Data końca Królestwa Judy jest ważna ze względu na chronologię biblijną. Do dzisiaj trwa bowiem między ekspertami spór o to, czy pierwsze teksty biblijne powstały przed zdobyciem Jerozolimy przez Babilończyków czy już po. Jednym z argumentów padających w debacie jest ten o poziomie edukacji ówczesnego społeczeństwa. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki odsetek mieszkańców Judy potrafił czytać pod koniec okresu Pierwszej Świątyni. I jaki był odsetek czytających później, pod władzą perską - mówi profesor Eliezer Piasetzky z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Uczeni z Tel Awiwu przeanalizowali 16 inskrypcji znalezionych na miejscu fortu, w którym stacjonował Eliaszib i stwierdzili, że musiały zostać one spisane przez co najmniej 6 osób. Wszystkie dotyczyły kwestii ruchu wojsk oraz zaopatrzenia i wskazują, że umiejętność pisania istniała w całym łańcuchu dowodzenia, od najwyższych rang po zastępcę kwatermistrza odległego fortu. Biorąc pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z niewielkim posterunkiem wojskowym, a dokumenty powstały w krótkim czasie, możemy domyślić się, że umiejętność pisania i czytania była powszechna wśród administracji Królestwa Judy. To z kolei stanowi mocny argument na wsparcie hipotezy o wcześniejszym spisaniu tekstów biblijnych. Mamy niebezpośredni dowód na istnienie infrastruktury edukacyjnej, która mogła umożliwić powstanie tekstów biblijnych. Umiejętność czytania i pisania była rozpowszechniona wśród administracji, wojskowych oraz duchownych Judy. Nie była ograniczona do wąskiej elity - mówi profesor Piasetzky. Teraz naukowcy chcą ekstrapolować swoje dane z okręgu Arad na większy obszar geograficzny. Gdy do naszej wiedzy o fortach i siedzibach administracyjnych Królestwa Judy dodamy to, co teraz wiemy o okręgu Arad, będziemy mogli oszacować, jak wiele osób potrafiło czytać i pisać pod koniec okresu Pierwszej Świątyni. Szacujemy, że królestwo liczyło około 100 000 mieszkańców, co najmniej kilkuset z nich umiało czytać i pisać - mówi profesor Israel Finkelstein. Po upadku Judy gwałtownie zmniejszyła się liczba hebrajskich inskrypcji i stan tak trwał do II wieku przed Chrystusem, kiedy to mamy dowody na kolejny etap szeroko rozpowszechnionej umiejętności czytania i pisania. To zmniejsza prawdopodobieństwo, by pomiędzy rokiem 586 a 200 przed Chrystusem doszło do skompilowania jakichś znaczących ilości literatury biblijnej - dodaje Finkelstein. « powrót do artykułu
  11. Analiza podłużnych danych demograficznych 140.600 dorosłych osób z Utah Population Database wykazała, że jedną z przyczyn, dla których obecnie kobiety przeżywają mężczyzn, jest zmniejszony wskaźnik urodzin. Fińsko-brytyjsko-amerykański zespół ustalił, że mężczyźni, którzy urodzili się między początkiem a połową XIX w., średnio żyli 2 lata dłużej niż kobiety. Z czasem się to odwróciło i kobiety urodzone na początku XX w. przeżywały mężczyzn o 4 lata. W tym okresie dzietność w populacji spadła z średnio 8,5 na początku XIX w. do średnio 4,2 dziecka na kobietę na początku wieku XX. Długość życia kobiet wzrosła, a mężczyzn pozostała w dużej mierze stabilna, co stanowi poparcie dla teorii, że na zmianę wzorców długości życia płci wpływają różne koszty reprodukcyjne. Dane pokazują, że tylko kobiety ponosiły koszty reprodukcji (krócej żyły po zakończeniu okresu reprodukcyjnego). Panie, które urodziły 15 lub więcej dzieci, żyły średnio 6 lat krócej od kobiet mających tylko jedno dziecko. Nie zaobserwowano związku między liczbą dzieci a długością życia mężczyzn. Teoria dotycząca historii życiowych (ang. life history theory) głosi, że każda jednostka dysponuje ograniczonymi zasobami, które można zainwestować albo w reprodukcję, albo w regenerację organizmu. To sugeruje, że ograniczone rozmnażanie powinno sprzyjać wydłużeniu życia mocniej obciążonych kobiet. To pokazuje, że wyjaśniając zmiany wzorców śmiertelności w ludzkich populacjach, trzeba brać pod wagę czynniki biologiczne. Nasze wyniki mają znaczenie dla prognoz demograficznych, bo wzorce dzietności i oczekiwane długości życia stale się na świecie zmieniają. Rezultaty sugerują np., że skoro coraz więcej krajów przechodzi na kolejne fazy rozwoju demograficznego [liczba zgonów i urodzeń spada], ogólne różnice długości życia płci mogą się powiększać - podsumowuje dr Elisabeth Bolund z Uniwersytetu w Uppsali. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z australijskiego RMIT University, włoskiego Instytutu Fotoniki i Nanotechnologii oraz chińskiego Południowego Instytutu Nauki i Technologii zaprezentowali pierwszy kwantowy procesor zdolny do przesyłania danych. Urządzenie przesłało w nienaruszonym stanie splątane kubity z różnych lokalizacji. Perfekcyjny transfer stanu to obiecująca technika, która daje nadzieję na masową informatykę kwantową. Przez ostatnie 10 lat opracowano wiele teoretycznych rozwiązań problemu rutowania informacji kwantowej, jednak dotychczas żadne z nich nie zostało zrealizowane eksperymentalnie. Nasze urządzenie wykorzystuje wysoce zoptymalizowanie tunelowanie kwantowe do przesyłania kubitów pomiędzy różnymi miejscami - stwierdził doktor Albert Peruzzo, dyrektor Laboratorium Fotoniki Kwantowej RMIT University. Komputery kwantowe mogą rozwiązać problemy, z którymi nie radzą sobie dzisiejsze komputery. Pomogą opracować nowe leki, stworzyć bezpieczny kwantowy internet czy udoskonalić techniki rozpoznawania twarzy - dodaje uczony. Współczesne komputery wykorzystują magistrale danych do przesyłania informacji. Jednak przesłanie kubitów jest bardzo trudne, gdyż stany kwantowe są niezwykle delikatne. Opisywane prace to ważny krok naprzód w kierunku stworzenia kwantowej magistrali komunikacyjnej. W ciągu ostatniej dekady poczyniono olbrzymi postęp, zwiększono moc i stopień skomplikowania kwantowych procesorów - stwierdza Peruzzo. Z kolei Robert Chapman, doktorant na RMIT podkreśla: przenieśliśmy kubity, zakodowane w pojedynczych cząstkach światła, do innych lokalizacji. Zachowaliśmy przy tym zarówno ich stan kwantowy jak i splątanie, co jest podstawowym warunkiem informatyki kwantowej. « powrót do artykułu
  13. US CERT zaleca odinstalowanie oprogramowania QuickTime z komputerów z systemem Windows. Poradę taką wydano po tym, jak firma Trend Micro poinformowała, że Apple nie będzie już łatał dziury w odtwarzaczu, gdy tymczasem istnieją w nim dwie luki. Wykorzystanie dziur obecnych w Quick Time dla Windows pozwala napastnikom na zdalne przejęcie kontroli nad systemem. Jedynym sposobem na uniknięcie niebezpieczeństwa jest odinstalowanie QuickTime'a - czytamy w dokumencie opublikowanym przez US CERT. Powyższe uwagi nie dotyczą wersji QuickTime'a dla systemów Apple'a. Trend Micro podkreśla, że dotychczas nie odnotowano żadnych ataków na wymienione wyżej luki, jednak najlepszym rozwiązaniem jest dostosowanie się do zaleceń samego Apple'a i rezygnacja z QuickTime na maszynach z Windows. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z Glasgow Caledonian University ustalili, że 6-etapowa metoda odkażania rąk zalecana przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) jest lepsza od 3-etapowej metody rekomendowanej przez amerykańskie Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC). Szkoci obserwowali 42 lekarzy i 78 pielęgniarek z oddziału ratunkowego szpitala klinicznego, którzy po przyjęciu pacjenta używali środka odkażającego do rąk na bazie alkoholu. Akademicy oznaczali liczbę jednostek tworzących kolonie w mililitrze (jtk/ml). Okazało się, że metoda WHO powodowała spadek z 3,28 do 2,58 jtk/ml, a metoda CDC z 3,08 do 2,88 jtk/ml. Sześcioetapowa metoda zajmowała jednak o 25% więcej czasu (42,5 vs. 35 s). Higiena dłoni jest postrzegana jako najważniejszy krok ku ograniczeniu zakażeń związanych ze służbą zdrowia, ale dysponujemy ograniczoną liczbą dowodów dotyczących skuteczności poszczególnych metod. Nasze studium zapewnia bazę do wdrożenia najlepszych rozwiązań [...] - podkreśla dr Jacqui Reilly. Jednym z ciekawszych przypadkowych odkryć było stwierdzenie, że ludzie często nie przestrzegali 6-etapowej metody. Tylko 65% osób przechodziło wszystkie kroki, mimo że schemat odkażania wisiał przed nimi cały czas i ktoś obserwował ich technikę. Zjawisko to wymaga dalszego zbadania, tak by można było poprawić wskaźnik przestrzegania zaleceń. Wyniki badania ukazały się w piśmie Infection Control & Hospital Epidemiology. W metodzie WHO po nabraniu pełnej garści preparatu (ma on pokrywać całą wewnętrzną powierzchnię dłoni) pociera się o siebie wewnętrzne strony dłoni. Później prawą dłoń kładzie się na grzbiecie lewej, przeplatając palce obu dłoni, a następnie zamienia się ręce. Trzeci etap polega na złożeniu dłoni razem i przepleceniu palców, a czwarty na schowaniu grzbietu palców w drugiej dłoni i spleceniu palców. Przedostatni krok to pocieranie obrotowe lewego kciuka zaciśniętego w prawej dłoni i powtórzenie procedury z prawym palcem. W 6. etapie należy pocierać obrotowo lewą dłoń do przodu i do tyłu za pomocą zaciśniętych palców prawej dłoni, a następnie powtórzyć to z drugą dłonią. « powrót do artykułu
  15. Grupa kierowana przez badaczy z Uniwersytetu Yorku odtworzyła za pomocą tradycyjnych technik i narzędzi (wypalania, tłuków czy wiórów krzemiennych) repliki rytualnych nakryć głowy szamanów z północno-zachodniej Europy sprzed ok. 11 tys. lat. Dwadzieścia cztery artefakty, na których bazowali archeolodzy, odkryto na wczesnomezolitycznym stanowisku w Star Carr. W publikacji z pisma PLoS ONE opisano najstarsze znane elementy stroju szamana: nakrycia głowy ze zmodyfikowanych czaszek jelenia szlachetnego. Studium stanowi część 5-letniego projektu, wspieranego przez Europejski Komitet Badań Naukowych, Historic England i Vale of Pickering Research Trust. Sugeruje ono, że korzystając z okazji, myśliwi-zbieracze umieszczali obłożoną mokrą gliną czaszkę na gasnącym żarze na czas do 4 godzin. Ułatwiało to zdjęcie skóry i obróbkę kości. Naukowcy wyjaśniają, że nakrycia robiono z górnej części czaszki byków (poroże pozostawało na miejscu, żuchwę i twarzoczaszkę usuwano, a kość czołową perforowano). Większość znaleziono jeszcze w latach 40. ubiegłego wieku, a kolejne 3 podczas wykopalisk z 2013 r. Najbardziej kompletną wykonano z czaszki dorosłego osobnika (był on o ok. 50% większy od współczesnych jeleni). Zastosowanie takich technik jak skanowanie laserem 3D pozwoliło naukowcom zaobserwować liczbę nacięć odchodzących od otworów po obu stronach czaszki. Brytyjczycy i ich koledzy po fachu z Uniwersytetów w Groningen i Lejdzie podejrzewają, że myśliwi-zbieracze obcinali łeb i po wstępnej obróbce zaczynali prace nad nakryciem głowy. Pierwszy etap mógł polegać na usunięciu znacznej części poroża (w ten sposób bardzo zmniejszano wagę i ułatwiano realizację reszty zadania). Ścinki dało się wykorzystać np. przy produkcji grotów broni do polowania i łowienia ryb. Niewykluczone jednak, że usuwanie fragmentów poroża miało miejsce o wiele później, po zakończeniu użytkowania nakrycia głowy (gdy było ono "wycofywane" z obiegu, a rogi poddawane recyklingowi). Archeolodzy twierdzą, że biorąc pod uwagę ilość obrobionego poroża, w tym ponad 200 grotów, jest to prawdopodobna teoria. Takie nakrycia głowy są w zapisie archeologicznym skrajnie rzadkie. To jedyne stanowisko w Brytanii, gdzie się je znajduje. [Poza tym] istnieje tylko kilka artefaktów z Niemiec. Prace dotyczące możliwych metod ich wytwarzania dały nam pewien wgląd w życie 11 tys. lat temu - podkreśla prof. Nicky Milner. « powrót do artykułu
  16. Jeden z największych naukowych autorytetów w dziedzinie pand, doktor Sarah Bexell, stwierdziła, że międzynarodowy program ochrony pandy wielkiej poniósł klęskę. Pani Bexell jest dyrektorem ds. edukacji w Bazie Naukowej w Chengdu. Instytucja ta powstała w 1987 roku, by uratować sześć dzikich pand wielkich. Od tamtej pory w ośrodku przebywało około 400 zwierząt. Na wolność wypuszczono dotychczas jedynie 5 z nich, z czego tylko 3 przeżyły. Wiele się nauczyliśmy, powstały artykuły naukowe i książki, ale nie poczyniliśmy żadnych znaczących postępów na drodze do zachowania gatunku. Myślę, że jest odpowiedni czas, by powiedzieć sobie, że to nieudany program i pomimo tego, że wiele prowadzonych projektów było w krótkim terminie uznawanych za sukces, to utraciliśmy z oczu główny cel. Czy powinniśmy kontynuować ten program? Obecnie uważam, że nie, gdyż wysyłamy ludzkości nieprawdziwą wiadomość. Dajemy ludzkości fałszywą nadzieję - stwierdziła doktor Bexell. Uczona ma duże zasługi w ochronie przyrody. To ona stała za programem reintrodukcji tchórza czarnołapego na amerykańskim Zachodzie oraz marmozety lwiej w Brazylii. Bexell uważa jednak, że ogrody zoologiczne wprowadzają ludzi w błąd twierdząc, że dzięki nim można w niewoli zachować zagrożone gatunki, które w przyszłości uda się odrodzić na wolności. Brexell uważa, że to rosnąca liczba ludności i konsumpcjonizm wypierają pandę ze środowiska. Musimy szczerze i brutalnie powiedzieć, że nauka nie posprząta po nas tego bałaganu. My wszyscy musimy się o to postarać, wszyscy jesteśmy częścią rozwiązania - mówi uczona. « powrót do artykułu
  17. Zasady fizyki kwantowej wydają się całkowicie sprzeczne z ludzką intuicją. Gra stworzona przez grupę naukowców dowodzi jednak, że nawet ludzie bez odpowiedniego wykształcenia mogą je intuicyjnie coraz lepiej rozumieć. Przy okazji dowiedziono, że crowdsourcing - wykorzystywany wcześniej w innych dziedzinach nauki - może zostać z powodzeniem użyty na polu fizyki kwantowej. Analiza wyników wspomnianej gry wykazała bowiem, że ludzie mają większą niż sądzono zdolność do intuicyjnego pojmowania tej dziedziny nauki. Gra, o której mowa, nosi tytuł Quantum Moves. Jej zadaniem jest rozwiązanie prawdziwego problemu z dziedziny informatyki kwantowej, która próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak szybko laser może przesuwać atom przez strukturę podobną do wytłoczki na jajka, bez zmiany poziomu energii samego atomu. Głównym problemem jest tutaj znalezienie maksymalnej prędkości - by transport był jak najbardziej efektywny - bez zmiany stanu kwantowego atomu. Istnieje nieskończona liczba możliwych kombinacji prędkości i czasu, a uczeni stworzyli wiele algorytmów, które mają rozwiązać ten problem. W Quantum Moves atom reprezentowany jest przez płyn w studni, który oddaje falową naturę cząstki. Użytkownik przesuwa drugą studnię, do której przelewa wspomniany płyn i transportuje go do bazy. Płyn zachowuje się zgodnie z zasadami mechaniki kwantowej, zatem na początku trzeba się przyzwyczaić do tego, co dzieje się na ekranie. Naukowcy z Uniwersytetu w Aarhus, którzy stworzyli grę, znaleźli około 300 ochotników, którzy w sumie grali 12 000 razy. Uzyskane przez ludzi wyniki były następnie udoskonalane przez komputer. Analiza danych wykazała, że w ponad połowie przypadków taka współpraca człowiek-komputer dała lepsze wyniki niż wówczas, gdy nad rozwiązaniem problemu pracował sam komputer. Okazało się również, że w dwóch przypadkach takiej współpracy atom został przesunięty bez zmiany stanu energetycznego szybciej, niż kiedykolwiek udało się to najlepszym algorytmom komputerowym. "Byłem zaszokowany" - przyznaje Jacob Sherson, szef grupy badawczej. Na razie nie wiadomo, które ludzkie zdolności dały tak dobre wyniki. Wydaje się, że istnieje korelacja pomiędzy zainteresowaniem fizyką a wynikami odnoszonymi w grze, jednocześnie jednak nie zauważono korelacji pomiędzy wynikami a poziomem znajomości fizyki kwantowej. Zdaniem Shersona gra pokazała, że fizycy kwantowi powinni bardziej polegać na swojej intuicji. Wydaje się bowiem, że ludzie posiadają zdolność intuicyjnego rozumienia fizyki kwantowej, mimo że jest to świat tak bardzo odległy. Obecnie naukowcy pracują nad taką wersją gru, która pozwoli różnym zespołom naukowym na dostosowywanie jej do problemów, nad którymi pracują. Quantum Moves została udostępniona w internecie. « powrót do artykułu
  18. Ponieważ małpy przeważnie wydają młode na świat nocą, dzięki czemu mogą się schować przed wzrokiem drapieżników, dotąd przez brak informacji naukowcy sądzili, że samice rodzą w samotności. Ostatnio jednak po kilkudziesięciu latach obserwacji udało im się nie tylko dostrzec rodzącą w dzień rokselanę złocistą (Rhinopithecus roxellana), ale i pomagającą jej inną samicę - położną. Gdy tylko u ciężarnej pojawiły się pierwsze objawy pobudzenia, od razu pojawiła się akuszerka, która zaczęła ją iskać. Wkrótce wystąpiły wyraźne skurcze. Kiedy widać było włosy na głowie młodego, położna 2 razy próbowała je wyciągnąć z kanału rodnego. Po ukazaniu się główki matka sięgnęła w dół i zaczęła wydobywać dziecko. Druga samica pomagała jej, aż młode urodziło się do końca. Później położna odwiedzała matkę, która pozwalała jej trzymać i lizać noworodka (najpierw jednak sama go nakarmiła i oczyściła). Pomocnica i kolejna samica mogły trzymać dziecko dopiero 77 min po porodzie. Kiedy młodym chciała się zająć trzecia młoda samica, matka jej na to nie pozwoliła. Akcja porodowa trwała zaledwie 4 min 10 s. Następnie matka przegryzła pępowinę i zjadła odżywcze łożysko. Poród zaobserwowany w górach Qin Ling w we wschodnich Chinach został opisany w periodyku Primates. Asysta w czasie porodu była często uważana za unikatowo ludzkie zachowanie, podkreśla Bao-Guo Li z Northwest University w Xi'an. Choć powtarza się, że "zjawisko to nie występuje zbyt często u dzikich naczelnych", w 2013 r. w piśmie Behavioural Processes ukazał się opis analogicznego postępowania u dzikich Rhinopithecus bieti, a rok później na łamach Primates publikacja dotyczącego kolejnego gatunku endemicznego dla Chin - Trachypithecus leucocephalus. Pierwsi świadkowie porodu u dzikich bonobo także zauważyli obecność 2 towarzyszek. Niewykluczone więc, że położne występują u małp częściej, niż jesteśmy skłonni zakładać. Trudności z zaobserwowaniem nie pozwalają po prostu stwierdzić, jak bardzo rozpowszechnione jest to zjawisko i czemu jedne małpy pomagają sobie, a inne nie. Wg Li, pomoc położnych zapewnia korzyści w zakresie wysiłku fizycznego, a także wsparcia społecznego i emocjonalnego. W kolejnym etapie badań, by ocenić, czy położne rzeczywiście są tak rozpowszechnione, naukowcy chcą nagrać poród nocny. Biolodzy sugerują, że o tej porze akuszerek może być jeszcze więcej. « powrót do artykułu
  19. Prezydent Brazylii Dilma Rousseff pominęła krajowy urząd kontroli leków i podpisała rozporządzenie, dające chorym na raka dostęp do "cudownego leku", o którym nie wiadomo, czy w ogóle działa. Kilka tygodni wcześniej brazylijskie ministerstwo nauki poinformowało, że w warunkach laboratoryjnych syntetyczna fosfoetanolamina nie zabija komórek rakowych. Onkolog Paulo Hoff z Uniwersytetu w Sao Paulo, komentując decyzję pani prezydent, stwierdził: to bardzo smutne. Podważa to zaufanie do agencji kontroli leków i legalizuje coś, o czy mnie wiemy, czy działa i czy nie ma skutków ubocznych. Syntetyczna fosfoetanolamina nie wyszła dotąd poza fazę badań laboratoryjnych. Prezydent Rousseff, podpisując rozporządzenie, chce poprawić swoje notowania. Grozi jej bowiem usunięcie z urzędu z powodu podejrzeń o niewłaściwe zarządzanie finansami. Dostępu do wspomnianego związku domaga się część posłów oraz ich wyborcy. Rousseff podpisała więc prawo, zgodnie z którym każdy, kto ma zdiagnozowany nowotwór, może beż recepty nabyć syntetyczną fosfoetanolaminę. Nowe przepisy wymagają również, by środek był wytwarzany w zakładzie, który ma prawo do produkcji leków dla ludzi. Obecnie w Brazylii żadna taka fabryka nie produkuje tego środka. Sam Hoff czeka, by któryś z zatwierdzonych zakładów wykonał tyle wspomnianego środka, by można było zacząć pierwszą fazę testów klinicznych na grupie 10 pacjentów. Pomimo tak wielkich trudności ze zdobyciem syntetycznej fosfoetanolaminy do Hoffa zgłaszają się pacjenci, którzy twierdzą, że ją przyjmują. Nie wiem, skąd oni ją mają, ale środek ten jest już na rynku - mówi uczony. Przez wiele lat pacjenci otrzymywali syntetyczną fosfoetanolaminę produkowaną w laboratorium Uniwersytetu w Sao Paulo. Gdy uczelnia chciała przerwać produkcję tego środka, tysiące ludzi złożyło pozwy sądowe. Niektóre sądy nakazały uniwersytetowi dostarczanie środka, jednak problem w tym, że nie jest on autoryzowaną fabryką leków. W odpowiedzi na tę sytuację brazylijskie Ministerstwo Nauki i Technologii przyznało 10 milionów reali (ok. 3 milionów USD) na badania nad syntetyczną fosfoetanolaminą. Badania laboratoryjne wykazały, że nie jest ona toksyczna dla zdrowych komórek, ale nie czyni też szkody komórkom nowotworowym. Badania na zwierzętach są w toku. Na razie wiadomo, że syntetyczną fosfoetanolaminę przyjmują tysiące osób i nie zauważono żadnych skutków ubocznych. Nikt jednak tego nie zweryfikował, nie przeprowadzono żadnych badań, a testy Hoffa będą pierwszymi tego typu. Jeśli wykażą one, że środek jest bezpieczny dla ludzi, rozpocznie się druga faza testów, z większą liczbą pacjentów, podczas której zostanie sprawdzone, czy związek ten zwalcza nowotwory. Hoff mówi, że pierwsze wyniki testów toksyczności powinien poznać w ciągu pół roku. Uczony zastrzega jednak, że wielu pacjentów może nie uwierzyć, jeśli wyniki wykażą, że środek jest toksyczny lub nie leczy raka. Hoff miał już bowiem do czynienia z pacjentami, którzy przyjmowali syntetyczną fosfoetanolaminę i nie wierzyli, że nowotwór postępuje. Uważali, że doszło do pomyłki. To stało się kwestią wiary - mówi Hoff. Jest jeszcze inny problem, na który zwraca uwagę Jailson de Andrade, sekretarz ds. badawczo-rozwojowych w Ministerstwie Nauki i Technologii. Pojawiły się bowiem doniesienia, że coraz więcej pacjentów, nawet tych na wczesnych etapach choroby, gdy nowotwór udaje się wyleczyć, rezygnuje z tradycyjnych metod leczenia i woli przyjmować niesprawdzony środek. « powrót do artykułu
  20. Kładąc kable elektryczne w swoim ogrodzie w Wiltshire w Anglii, Luke Irwin natknął się na nietkniętą mozaikę z czasów rzymskich. Późniejsze wykopaliska odsłoniły świetnie zachowaną willę. Jak podkreślają archeolodzy, to jedna z największych takich budowli w Zjednoczonym Królestwie. Willa znajduje się w Brixton Deverill koło Warminster. W kategoriach rozmiarów i bogactwa właścicieli można ją porównać do sławnego stanowiska w Chedworth w Gloucestershire. Specjaliści znaleźli między innymi muszle hodowlanych ostryg, przewożonych tu z wybrzeża w beczkach ze słoną wodą. Na wysoki status wskazują też cenna ceramika, monety i brosze. Oprócz tego na stanowisku odkryto kości prosiąt mlecznych i upolowanych dzikich zwierząt. Natrafiliśmy na szereg artefaktów wskazujących na to, jak luksusowe życie prowadziła żyjąca tu elita - podkreśla dr David Roberts z Historic England, dodając, że willę zbudowano między circa 175 a 220 r. n.e. Wg niego, pozostawała ona nietknięta, odkąd zawaliła się 1400 lat temu. W kategoriach badawczych jest bardzo cenna. Ma niesamowity potencjał. « powrót do artykułu
  21. Microsoft pozwał do sądu rząd USA. W złożonym w piątek pozwie koncern stwierdza, że Waszyngton łamie Konstytucję USA domagając się, by firma nie informowała właścicieli kont e-mail, gdy agendy rządowe przeszukują ich skrzynki. Koncern powołuje się Pierwszą i Czwartą Poprawkę, gwarantujące - odpowiednio - wolność słowa oraz poinformowanie o przeszukaniach i zajęciach przez agendy rządowe. Problem prawny pojawia się wraz z rozwojem nowoczesnych technologii. Rząd USA opiera się na liczące sobie 30 lat ustawie Electronic Communications Privacy Act (ECPA), która traktuje firmy przechowujące dane jako podmioty pasywne, a nie podmioty chronione prawami konstytucyjnymi. Jednak, jak zauważa w pozwie Microsoft, ludzie nie zrzekają się swoich praw konstytucyjnych, gdy przenoszą prywatne informacje z fizycznych nośników w swoich domach do chmury. Koncern stwierdza, że rząd wykorzystuje "pojawienie się chmur obliczeniowych jako pretekst do zwiększenia swoich uprawnień w dziedzinie sekretnego prowadzenia śledztw". Obecnie Microsoft, i inne firmy, mogą ujawniać ogólne dane dotyczące m.in. liczby kont, do jakich rząd uzyskał dostęp. Teraz koncern chce, żeby sąd zezwolił na informowanie konkretnych osób, za każdym razem, gdy rząd uzyskuje dostęp do ich danych. « powrót do artykułu
  22. Także u zdrowych osób z grup ryzyka różnice ciśnienia krwi między rękami mogą sygnalizować podwyższone prawdopodobieństwo zgonu z powodu chorób serca. Zespół ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu w Exeter przeanalizował przypadki ponad 3 tys. osób. Pomiary ciśnienia prowadzono na obu rękach. Dotąd takie badania koncentrowały się głównie na ludziach, u których choroby serca bądź nadciśnienie już się pojawiły. Tym razem zbadano kohortę osób, które zaliczono do grupy podwyższonego ryzyka choroby sercowo-naczyniowej czy nadciśnienia. Co istotne, u nikogo nie stwierdzono epizodu żadnego z nich. Okazało się, że gdy losy badanych śledzono przez 8 lat, różnica pomiaru ciśnienia skurczowego między rękami rzędu 5 mm Hg wiązała się z niemal 2-krotnie większym ryzykiem zgonu z powodu choroby serca. Analiza uwzględniająca jedną parę pomiarów wykazała, że różnica między rękoma występuje aż u 60% kohorty (zdecydowano się na pojedynczy pomiar, by odzwierciedlić sytuację typową dla badania w gabinecie lekarza rodzinnego). Z drugiej strony wiadomo, że gdyby pomiary powtórzyć, odsetek osób z różnicą ciśnienia znacząco by się zmniejszył. Zgodnie z obecnymi zaleceniami, gdy bada się pacjenta pod kątem nadciśnienia, ciśnienie powinno być mierzone na obu ramionach. [Niestety] często nie są one realizowane przez ograniczenia czasowe albo przez brak świadomości klinicystów. [...] By uwzględnić naturalne fluktuacje w ciśnieniu krwi i potwierdzić istnienie jakiejś różnicy, ważne, by prowadzić testy jednocześnie na obu rękach. Nasze wcześniejsze badania pokazały jednak, że jeśli pomiary na obu rękach zrobi się jeden po drugim, nadal można zidentyfikować niemal wszystkie osoby, u których przy kolejnych testach różnice między ramionami się ujawnią. Nowe studium potwierdza, że osoby zidentyfikowane na podstawie jednej pary pomiarów nadal są bardziej zagrożone chorobą serca niż ludzie bez takiej różnicy - opowiada Chris Clark, dodając, że jeśli różnica zostanie potwierdzona kolejnymi pomiarami, przyszły stan zdrowia można znacząco poprawić za pomocą zmian w trybie życia. W kolejnym etapie ekipa z Exeter chce ocenić wielkość ryzyka, na jaką wskazuje różnica ciśnienia oraz stwierdzić, do jakiego stopnia można się przed nim chronić. Opisywane badanie objęło członków kohorty ze studium Aspirin for Asymptomatic Atherosclerosis (AAA). Badanie z losowaniem do grup trwało od kwietnia 1998 do października 2008 r. Prowadzili je naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu. Studium objęło 3350 kobiet i mężczyzn w wieku 50-75 lat ze środkowej Szkocji. W momencie jego rozpoczęcia ochotnicy nie mieli choroby sercowo-naczyniowej. Ekipa z Edynburga pomogła kolegom z Exeter przeanalizować zebrane przez siebie dane. « powrót do artykułu
  23. Specjaliści z IBM-owskiego X-Force ostrzegają przed nowym szkodliwym kodem, który atakuje głównie mieszkańców USA oraz Kanady i kradnie im każdego dnia miliony dolarów. Trojan Goznym to kod, który powstał z połączenia trojanów Gozi ISFB i Nymaim. Wydaje się, że twórcy Nymaim zrekompilowali swój kod źródłowy wykorzystując fragment kodu źródłowego Gozi ISFB i tworząc w ten sposób szkodliwy kod, który atakuje klientów ponad 24 amerykańskich i kanadyjskich banków Dotychczas szkodliwy kod ukradł miliony dolarów. X-Force nazwało tę hybrydę GozNym - czytamy w dokumentach IBM-a. Nowy trojan wziął z Nymaima jego zdolności do ukrywania się i przetrwania w komputerze, a z Gozi ISFB - będzie odpowiedzialne za atakowanie banków i umożliwiające defraudowanie pieniędzy za pomocą zainfekowanych przeglądarek" - stwierdzili eksperci. Cyberprzestępcy w ciągu kilku dni ukradli co najmniej 4 miliony dolarów. « powrót do artykułu
  24. Dziennikarz gazety The Oregonian, powołując się na liczne źródła, twierdzi, że Intel przygotowuje się do przeprowadzenia masowych zwolnień. Jeszcze bieżącej wiosny koncern ma ogłosić zwolnienie w niektórych działach co najmniej kilkunastu procent załogi. Do końca roku pracę stracą tysiące osób. Do pierwszych zwolnień ma dojść wkrótce po planowanym na jutro ogłoszeniu wyników finansowych za pierwszy kwartał bieżącego roku kalendarzowego. Obecnie Intel zatrudnia na całym świecie 107 000 osób. W stanie Oregon pracuje rekordowa liczba 19 500 zatrudnionych. Jest ich o 5% więcej niż przed rokiem. Intel to największy pracodawca prywatny w stanie Oregon, a jego pracownicy należą do finansowej elity stanu. Współpracujące z nim przedsiębiorstwa zatrudniają kolejne tysiące pracowników. Dlatego też mieszkańcy Oregonu są żywo zainteresowani ruchami kadrowymi w Intelu. Z obecnych doniesień wynika, że tegoroczne zwolnienia mają być znacznie większe niż w ubiegłym roku, kiedy to w USA pracę straciło ponad 1100 osób. Półprzewodnikowy gigant wciąż przynosi duże zyski przekraczające 60%, a prognozy mówią, że w bieżącym roku jego sprzedaż wzrośnie o 5%. Koncern musi jednak reagować na długoterminowe zmiany rynkowe. Od dłuższego czasu mamy do czynienia ze spadkami na rynku pecetów, tymczasem to ten rynek zapewnia Intelowi 60% przychodów. Firma musi więc zdobywać rynki poza tym, na którym dominuje. Pracy nie mogą być pewni nawet najwyżsi rangą menedżerowie. W ubiegłym roku z Intela odeszła była prezes Renee James, którą zastąpił Venkata Renduchintala z Qualcomma. W ubiegłym tygodniu ogłoszono odejście dwóch wiceprezesów. Dziennikarze The Oregonian twierdzą, że to może nie być koniec zmian na szczytach władzy. « powrót do artykułu
  25. Na przedmieściach Aten, w miejscu budowy nowej Greckiej Biblioteki Narodowej i Opery Narodowej odnaleziono masowy grób zawierających szczątki 80 mężczyzn. Archeolodzy sądzą, że pochowano tam zwolenników Kylona z Aten, który w VII wieku przed naszą erą próbował dokonać zamachu stanu i przejąć władzę. Jak czytamy w Dziejach Herodota: Był w Atenach mąż imieniem Kylon, zwycięzca w Olimpii. Miał on ambicję zostać tyranem; zjednał więc sobie zwolenników wśród równych mu wiekiem ludzi i próbował zająć Akropolis, a nie mogąc nim zawładnąć, usiadł jako błagalnik obok posągu bogini. Prytanowie naukrarów, którzy wtedy zarządzali Atenami, kazali mu razem z towarzyszami powstać, ręcząc im, że nie poniosą kary śmierci, jednak z winy Alkmeonidów zamordowano ich. Stało się to przed epoką Pizystrata. Historykom udało się ustalić, że Kylon, dwukrotny zwycięzca Igrzysk, chciał przejąć władzę w Atenach, jednak mieszkańcy miasta stawili opór. Kylon i jego zwolennicy schronili się na Akropolu. Poddali się oblegającym po uzyskaniu obietnicy zachowania życia. Jednak Megakles z rodu Alkmeonidów, który sprawował wówczas funkcję archonta eponymosa - był zatem przewodniczącym kolegium archontów - doprowadził do zamordowania zwolenników Kylona. Los samego Kylona nie jest pewny, wedle niektórych źródeł nocą przed poddaniem się, uciekł z Akropolu. Na podstawie fragmentów waz znalezionych w grobie stwierdzono, że ludzie tam spoczywający zostali pochowani w pomiędzy 675 a 650 rokiem przed Chrystusem. Zmarłym związano ręce. Na podstawie dobrego stanu uzębienia stwierdzono, że w chwili śmierci wszyscy byli młodzi i cieszyli sę dobrym zdrowiem, co tylko wzmacnia hipotezę, iż mamy do czynienia z zamordowanymi zwolennikami Kylona. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...