Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Podczas spotkania Commission for the Conservation of Antarctic Marine Livin Resources (CCAMLR) zapadła decyzja o utworzeniu największego na świecie obszaru chronionego. Powstanie on na Morzu Rossa i będzie miał powierzchnię 1,55 miliona kilometrów kwadratowych. Rezerwat zacznie działać w grudniu przyszłego roku. Jego celem jest ochrona zwierząt żyjących na Morzu Rossa przed zagrażającą im działalnością człowieka, taką jak np. rybołówstwo. Około 72% rezerwatu będzie objęte całkowitym zakazem połowów. W pozostałej części dopuszczalne będą połowy ryb i krylu do celów naukowych. Antarktyczne wody to jedne z niewielu terenów morskich, których człowiekowi nie udało się zniszczyć. Są one zamieszkiwane przez pingwiny, foki Wedla czy orki. Nowy rezerwat powstał z inicjatywy Nowej Zelandii i USA, a ostatnim krajem, który blokował jego powołanie była Rosja. W końcu udało się przełamać opór Moskwy. To kamień milowy na drodze ku ochronie Antarktyki i Oceanu Południowego. Po dekadzie negocjacji udało się w końcu uzgodnić ochronę Morza Rossa - mówi Rod Downie z WWF. Zauważa on jednak, że to dopiero początek. Rezerwat powołano na 35 lat. Chcemy stałego bezterminowego porozumienia, dzięki któremu możliwe stanie się zachowanie dla przyszłych pokoleń orek, pingwinów, fok i tysięcy innych niezwykłych gatunków - stwierdził Downie. To zwycięstwo dla orek, antara polarnego i pingwinów zamieszkujących Morze Rossa oraz dla milionów ludzi, którzy wspierali pomysł utworzenia rezerwatu. Wzywamy społeczność międzynarodową do ustanowienia stałej ochrony również w innych częściach Oceanu Antarktycznego oraz świata - powiedział John Hocevar, biolog morski z Greenpeace. Przed 2 miesiącami informowaliśmy o powiększeniu do 1,5 miliona kilometrów rezerwatu znajdującego się u wybrzeży Hawajów. « powrót do artykułu
  2. Należący do koleniowatych Squalus acanthias suckleyi jest mistrzem w recyklingu amoniaku z mórz. Przekształca go w mocznik, którym zastępuje ten ubywający z organizmu. Amoniak to w środowisku wodnym wszechobecna toksyna (dla ryb jest poważnym zagrożeniem). Może występować w roztworze jako gaz (NH3) lub jon (NH4+), wszystko zależy od pH. Mówiąc o amoniaku, autorzy publikacji z The Journal of Experimental Biology mieli na myśli obie te postaci łącznie. Większość ryb (w tym doskonałokostne Teleostei) to organizmy amonioteliczne, u których głównym produktem przemiany białkowej jest amoniak. Jest on wydalany przez skrzela w takim samym tempie, w jakim powstaje, dzięki czemu udaje się uniknąć dysfunkcji mózgowej czy nawet zgonu. Wyjątkiem są spodouste, relatywnie mała (poniżej 1200 gatunków), ale istotna ekologicznie grupa. Są one organizmami ureotelicznymi, co oznacza, że głównym produktem przemiany aminokwasów jest w ich przypadku o wiele mniej toksyczny mocznik. Co ważne, należą one także do zwierząt ureosmotycznych, które utrzymują wysoki poziom mocznika w płynach ustrojowych, tak by wewnętrzna osmolarność była równa lub nieco wyższa niż wody morskiej. W ten sposób unikają jej picia i związanych z tym kosztów jonoregulacyjnych. We wrześniu 2015 r. naukowcy z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej prowadzili eksperymenty na 10 dorosłych samcach S. acanthias suckleyi z Centrum Nauk Morskich w Bamfield. Każdy rekin był przez 10 godzin (w różnych dniach) wystawiany na oddziaływanie następujących podwyższonych stężeń amoniaku: 100, 200, 400, 800 i 1600 µmol l−1. Stężenie amoniaku i mocznika oceniano w 2-godzinnych odstępach. Okazało się, że rekiny te potrafią absorbować duże ilości amoniaku przez skrzela - podkreśla Chris Wood. Kanadyjczycy wyjaśniają to tym, że spodouste często muszą się długo obchodzić bez jedzenia, tracą też azot wraz z mocznikiem uciekającym przez skrzela. Wood i jego doktorantka Marina Giacomin zauważyli, że amoniak nie jest absorbowany na drodze prostej dyfuzji, ale w wyniku procesu biologicznego. Prawdopodobnie gaz dostaje się do tkanek za pośrednictwem białek Rh - kanałów jonowych znanych z transportowania cząsteczek gazowego amoniaku (NH3) przez błony. « powrót do artykułu
  3. Naukowcom udało się zidentyfikować pierwszą znaną nam skamieniałą tkankę mózgową dinozaura. Pochodzi ona od osobnika znalezionego w Sussex. Tkanka przypomina tę występującą u współczesnych krokodyli i ptaków. Skamieniałość należy do gatunku blisko spokrewnionego z iguanodonem. Znalazł ją w 2004 roku poszukiwacz skamieniałości, Jamie Hiscocks. Szanse na zachowanie się tkanki mózgowej są niezwykle małe, dlatego też odkrycie to jest tak cenne - mówi doktor Alex Liu, z Cambridge University. Tym razem tkanka się zachowała, gdyż wkrótce po śmierci zwierzęcia jego mózg trafił do wysoce kwasowego, zawierającego niewiele tlenu, zbiornika wodnego. Tkanki uległy mineralizacji zanim się rozłożyły. Sądzimy, że dinozaur ten padł blisko zbiornika lub w nim, a jego głowa została pogrzebana w osadach - stwierdza doktor David Norman. Specjaliści z Cambridge we współpracy z naukowcami z University of Western Australia wykorzystali skaningowy mikroskop elektronowy do zidentyfikowania opon mózgowych, kolagenu i naczyń krwionośnych. Zauważono też struktury kory mózgowej i naczyń włosowatych. U typowych gadów mózg ma kształt kiełbasy, otoczony jest gęstą siecią naczyń krwionośnych i zatokami. Sam mózg zajmuje około połowy przestrzeni w czaszce. Tymczasem wydaje się, że skamieniały mózg dotykał czaszki, co może sugerować, iż dinozaury miały duży mózg. Naukowcy zalecają jednak ostrożność, gdyż najprawdopodobniej głowa martwego dinozaura była odwrócona i w miarę, jak mózg się rozkładał, grawitacja powodowała, iż naciskał on na czaszkę. Jako, że nie widzimy samych płatów, nie możemy stwierdzić, jak duży był mózg tego dinozaura. Oczywiście niewykluczone jest, że dinozaury miały większe mózgi niż sądzimy, ale nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić na tym konkretnym przykładzie - stwierdzili autorzy badań. « powrót do artykułu
  4. British Museum przyznało, że w grudniu ubiegłego roku doszło do uszkodzenia bezcennej rzeźby Wenus. Wypadek miał miejsce podczas organizowanej w muzeum imprezy. Jeden z kelnerów schylił się pod rzeźbą, a gdy się prostował, uderzył głową w jej rękę, odłamując kciuk. Na szczęście kciuk odłamał się czysto i nie uległ uszkodzeniu po upadku na podłogę. Rzeźba została już odrestaurowana. Uszkodzona rzeźba to Townley Venus. Pochodzi ona z I lub II wieku naszej ery i jest rzymską kopią greckiego oryginału z IV wieku przed Chrystusem. Townley Venus została wykopana w 1775 roku w łaźniach w porcie Ostia.Kupił ją angielski kolekcjoner Charles Townley. W 1805 roku została ona sprzedana British Museum. Rzeźbie brakuje też palca wskazującego, który został utracony zanim jeszcze trafiła ona do muzeum. Przedstawiciele placówki kulturalnej oświadczyli, że traktują wypadek bardzo poważnie, a konserwatorzy byli w stanie umocować kciuk do rzeźby. Ponownie przeszkolono też wszystkie osoby odpowiedzialne za organizację imprez. « powrót do artykułu
  5. Najdokładniejszy zegara atomowy świata - Zegar Szafirowy - został przystosowany do potrzeb technologii radarowych i GPS. Naukowcy z University of Adelaide udoskonalili Kriogeniczny Oscylator Szafirowy (Zegar Szafirowy) tak, by dzielił on czas na niemal attosekundowe odcinki. Zegar jest od 10 do 1000 razy bardziej stabilny niż konkurencyjne technologie. Zegary atomowe charakteryzują się świetną długoterminową stabilnością. Jednak w systemach elektronicznych ważniejsza jest stabilność krótkoterminowa. W przypadku Zegara Szafirowego wynosi ona 1x10-17, co oznacza, że może się on pomylić o jedną sekundę raz na 3 miliardy lat. W przełożeniu na stabilność na przestrzeni 1 sekundy jest to wynik o 1000 razy lepszy od komercyjnie dostępnych zegarów atomowych. Zegar Szafirowy został skonstruowany w 1989 roku przez profesora Andre Luitena z Zachodniej Australii. Później uczony wraz z zespołem przenieśli się do Adelajdy, gdzie kontynuowali prace nad udoskonalaniem zegara. Obecnie grupa pod kierunkiem Martina O'Connora pracuje nad takim zmodyfikowaniem urządzenia, by mogło ono znaleźć zastosowanie w przemyśle. Tak dokładne pomiary czasu przydadzą się np. w przemyśle obronnym, komputerowym czy radioastronomii. Zegar o wymiarach 100x40x40 centymetrów wykorzystuje naturalny rezonans syntetycznego szafiru. Profesor O'Connor zapewnia, że urządzenie można pomniejszyć o 60% bez zbytniego wpływu na jakość jego pracy. Nasza technologia zdecydowanie wyprzedza konkurencję. Czas by ją skomercjalizować. Możemy dostosować nasz oscylator do wymagań klientów, zmniejszyć jego wymiary, wagę i zużycie energii, a i tak będzie on znacznie doskonalszy niż inne systemy - stwierdził uczony. Komercyjna wersja Szafirowego Zegara ma zadebiutować na rynku już w przyszłym roku. « powrót do artykułu
  6. Pamiętając, jak dużą popularnością cieszyło się w Chinach puszkowane czyste powietrze z różnych państw, np. Francji, Kanady czy Australii, Dominic Johnson-Hill, urodzony w Wielkiej Brytanii właściciel pekińskiego sklepu z pamiątkami Plastered 8, postanowił postąpić tak samo z zanieczyszczonym powietrzem ze stolicy Chin. Jak pomyślał, tak zrobił i odniósł wielki sukces. To idealny pomysł. Co innego można zabrać do domu z Pekinu? Pieczoną kaczkę albo koszulkę? Puszki są lekkie i łatwe w transporcie. Wyobraźcie sobie [też] minę kogoś, kto dostaje je na Gwiazdkę - opowiada Johnson-Hill. Na puszkach umieszczono widoki-ikony Pekinu oraz opis zawartości: "unikatowa mieszanka azotu, tlenu i innych rzeczy". Za jedno opakowanie trzeba zapłacić 28 RMB, czyli ok. 4 dol. Wystarczy udać się do Plastered 8 albo zrobić zakupy w sklepie internetowym. Chętni muszą się jednak spieszyć, bo jak podkreśla Brytyjczyk, towar rozchodzi się jak ciepłe bułeczki (sprzedaje się po kilkaset sztuk dziennie). Niektórzy mają wątpliwości, czy naprawdę zapuszkowano powietrze z Pekinu. Na puszce widać bowiem wyraźnie napis: wyprodukowano w Shenzhen. Większość ludzi uznaje to jednak za żart... « powrót do artykułu
  7. Qualcomm ogłosił, że przejmie holenderską firmę NXP Semiconductor. Jeśli transakcja o wartości 47 miliardów USD dojdzie do skutku, będzie to największe przejęcie w historii przemysłu półprzewodnikowego. A będzie ono miało miejsce na mniej niż rok po tym, jak NXP przejęło Freescale za kwotę 12 miliardów dolarów. W ubiegłym roku Qualcomm był czwartym, a NXP siódmym największym na świecie dostawców półprzewodników. Firma NXP powstała przed 10 laty z wydziału półprzewodnikowego wydzielonego z Philipsa. Niemal 40% przychodów NXP pochodzi z rynku motoryzacyjnego. Jeśli Qualcomm przejmie tę firmę, stanie się mniej zależny od rynku smartfonów. Zgodę na przejęcie wyraziły jednogłośnie rady nadzorcze obu firm. Jeśli zaakceptują ją odpowiednie urzędy, to transakcja zostanie zamknięta przed końcem przyszłego roku. Połączone przedsiębiorstwa będą notowały roczne przychody wynoszące ponad 30 miliardów dolarów, będą działały na rynkach, które w 2020 roku będą warte 138 miliardów dolarów i będą liderami na rynkach mobilnym, motoryzacyjnym, IoT, bezpieczeństwa oraz sieci. « powrót do artykułu
  8. Zidentyfikowano bakteryjne geny, które mogą złagodzić przebieg malarii. Wyniki badań zespołu z Uniwersytetu Tennessee w Knoxville i Uniwersytetu w Louisville ukazały się w piśmie Frontiers in Microbiology. W lutym tego roku Amerykanie opublikowali badanie, które wykazało, że przebieg malarii zależy nie tylko od pasożyta (zarodźca) czy gospodarza, ale i od bakterii w zainfekowanym organizmie (badano mikrobiom jelitowy myszy). W ramach nowego studium próbowano lepiej zrozumieć działanie bakterii mikroflory. W tym celu Joshua Stough przeanalizował setki genów i ustalił, że cechy świadczące o potencjalnym wpływie na malarię występują w 32 genach bakteryjnych i 38 genach mysich. Jesteśmy zadowoleni, bo to oznacza, że zostaje niewielka liczba genów, na których będziemy pracować - dodaje Steven Wilhelm. Odkrycia poczynione w ramach 2. badania mogą pomóc naukowcom w analizie i porównaniu zebranych danych. W ten sposób można sprawdzić, czy to, co widzimy my, ujawnia się także w próbkach z regionów występowania malarii. « powrót do artykułu
  9. Stymulacja specyficznej grupy neuronów dopaminergicznych wywołuje u myszy poddanych znieczuleniu ogólnemu objawy wybudzenia (stawanie na nogi i chodzenie), mimo kontynuacji podawania anestetyku - izofluranu. Naukowcy z Massachusetts General Hospital (MGH) i MIT-u podkreślają, że ustalenia te mają znaczenie nie tylko dla odwracania nieprzytomności wywołanej znieczuleniem, ale i leczenia śpiączki czy przedawkowania opioidów. Obecnie nie ma sposobu, by aktywnie wybudzić kogoś poddanego znieczuleniu ogólnemu. Zrozumienie mechanizmów sprzyjających wybudzeniu może pomóc w opracowaniu terapii chorób związanych z niską świadomością, np. pourazowego uszkodzenia mózgu - opowiada dr Norman Taylor. Odkrycie grupy neuronów, które potrafią dać tak silny efekt pobudzający, zmienia sposób, w jaki myślimy o wychodzeniu ze znieczulenia i prawdopodobnie śpiączki. Wcześniejsze prace dr. Kena Solta, współautora najnowszego studium, pokazały, że stymulanty takie jak amfetamina czy metylofenidat mogą odtworzyć świadomość u zwierząt, którym nadal podawane jest znieczulenie ogólne. W raporcie opublikowanym w sierpniu 2014 r. w piśmie Anesthesiology ujawniono zaś, że stymulacja pola brzusznego nakrywki (jądra limbicznego śródmózgowia), które wytwarza dopaminę, także wybudza znieczulone szczury. Ponieważ zastosowana 2 lata temu stymulacja elektryczna może aktywować wszystkie przyległe neurony, w obecnym badaniu posłużono się bardziej wysublimowaną techniką - optogenetyką. W ten sposób za pomocą światła aktywowano wyłącznie dopaminergiczne neurony pola brzusznego nakrywki (ang. ventral tegmental area, VTA). Okazało się, że wszystkie myszy z neuronami z genem kodującym światłoczułe białko z rodziny opsyn przejawiały symptomy wybudzenia - poruszanie się, stawanie i chodzenie - w reakcji na pulsy światła niekierowane na VTA. Działo się tak, mimo że zwierzętom nadal podawano izofluran. Pobudzenie w odpowiedzi na światło nie występowało, gdy gryzoniom aplikowano czynnik blokujący sygnalizację receptora D1. Wg Amerykanów, oznacza to, że to sygnalizacja dopaminowa odpowiada za przeciwdziałanie skutkom znieczulenia. EEG wykonywane w czasie optogenetycznej stymulacji VTA ujawniło wzorce podobne, ale nie identyczne jak u nieznieczulonych zwierząt. Jednym z zaobserwowanych skutków stymulacji neuronów dopaminergicznych był wzrost częstości oddechu, co może mieć znaczenie dla leczenia sedacyjnych skutków różnych leków, np. opioidów [...] - podsumowuje Taylor. « powrót do artykułu
  10. Były wicedyrektor NSA John C. Inglis stwierdził w wywiadzie dla International Business Times, że NSA nie musi już starać się o wyłączenie Wikileaks czy zaszkodzenie portalowi. Zdaniem Inglisa Wikileaks przestało być zagrożeniem, a stało się organizacją, która jest tak wewnętrznie zagubiona, że wkrótce może dojść do jej samolikwidacji. Początkiem końca Wikileaks miała być publikacja materiałów, które mogą wpłynąć na wynik wyborów w USA. A zapowiedzią kłopotów Wikileaks jest ostatnia decyzja Ekwadoru o odcięciu Julianowi Assange dostępu do internetu. Biorąc pod uwagę fakt, że z braku nowych istotnych informacji Wikileaks publikuje takie, które mogą być uznane za próbę wpływu na wynik wyborów, a informacje mogą pochodzić od rosyjskich służb specjalnych, co z kolei źle wpływa na wizerunek Wikileaks, Inglis stwierdza nie jestem pewien, czy musimy się starać, by im zaszkodzić. Niewykluczone, że z upływem czasu w sposób naturalny dojdzie tam do rozkładu i nie będą ani tak interesujący, ani tak wpływowi jak niegdyś. « powrót do artykułu
  11. Sonda Voyager 2 przeleciała w pobliżu Urana przed 30 laty, ale naukowcy analizujący zdobyte przez nią dane wciąż odnajdują w nich użyteczne informacje. Teraz specjaliści z University of Idaho twierdzą, że w pobliżu pierścieni Urana znajdują się dwa nieznane niewielkie księżyce. Na ich trop wpadł doktorant Rob Chancia, który na zdjęciach przesłanych przez Voyagera 2 zauważył wzorce charakterystyczne dla obecności księżyców. Jednym z tych wzorców były periodyczne zmiany ilości materiału na krawędzi pierścienia alfa, a jeszcze bardziej wyraźny wzorzec odkrył na pobliskim pierścieniu beta. Gdy patrzymy na ten wzorzec z różnych punktów pierścienia zauważamy, że zmienia się tam długość fali światła, a to wskazuje, że coś się zmienia, gdy podróżujemy wzdłuż pierścienia. Coś, co łamie symetrię - mówi profesor fizyki Matt Hedman. Chancia i Hedman specjalizują się w fizyce pierścieni planetarnych. Dotychczas badali pierścienie Saturna analizując dane z sondy Cassini. Na tej podstawie wpadli na kilka pomysłów dotyczących fizyki takich pierścieni i postanowili je sprawdzić przyglądając się danym dotyczącym pierścieni Urana. Skupili się przede wszystkim na zbadaniu zmian sygnałów radiowych, które były wysyłane przez Voyagera na Ziemię i przechodziły przez pierścienie Urana oraz na notowanych przez sondę zmianach światła gwiazd przechodzącego przez pierścienie. Uczeni zauważyli, że zmiany tych sygnałów odpowiadają zmianom powodowanym przez te części pierścieni Saturna, przez które przechodzą księżyce. Przeprowadzone analizy sugerują, że Uran ma dwa nieznane dotychczas księżyce o średnicy 4-14 kilometrów. Jeśli to prawda, byłyby to najmniejsze znane nam księżyce Urana. Znamy równie małe księżyce Saturna, jednak satelity Urana są trudniejsze do wykrycia, gdyż pokrywa je ciemny materiał. Profesor Hedman uważa, że odkrycie to pozwali na wyjaśnienie niektórych tajemnic pierścieni Urana, które są znacząco węższe od pierścieni Saturna. Te nieznane księżyce mogą działać jak 'ogrodzenia' zapobiegające rozproszeniu się pierścieni. Wiadomo, że dwa z 27 znanych księżyców Urana - Ofelia i Kordelia - w taki właśnie sposób oddziałują na pierścień epsilon. Hedman i Chancia nie mają zamiaru poszukiwać wspomnianych księżyców. Pozostawiają to innym, a sami nadal zajmują się fizyką pierścieni. « powrót do artykułu
  12. Powstała platforma internetowa, dzięki której naukowcy będą mogli sfinansować swoje projekty z pomocą internautów. Twórcy ScienceShip.com mają nadzieję, że ich pomysł wesprze proces komercjalizacji nauki w Polsce. Crowdfunding czyli finansowanie społecznościowe dynamicznie rozwija się od kilku lat nie tylko na świecie, ale i w Polsce. Internauci chętnie współfinansują nowe projekty, ale dotychczas były one kojarzone przede wszystkim z nowymi technologiami, wydawaniem gier i płyt oraz organizacją wydarzeń. My chcieliśmy połączyć świat biznesu oraz internautów z instytucjami badawczymi i naukowcami. Najlepszym rozwiązaniem okazała się platforma crowdfundingowa – tłumaczą Grzegorz Mączyński pomysłodawca ScienceShip.com i Robert Murzynowski, współzałożyciel platformy. Tak powstał portal ScienceShip.com – pierwsza w Polsce crowdfundingowa platforma tematyczna wspierająca naukę. Zdaniem jego twórców działające dotychczas platformy - takie jak PolakPotrafi.pl, Wspieram.to czy Odpalprojekt.pl - poświęcone są wielu zagadnieniom, kojarzonym zwłaszcza z rozrywką. Na świecie jest podobnie. Jedyną szerzej znaną platformą tematyczną poświęconą nauce jest Experiment.com, który działa na terenie Stanów Zjednoczonych. Nie ma ona jednak rozwiązań ułatwiających bezpośrednią współpracę między projektodawcami a inwestorami oraz organizację konkursów dla naukowców, które są dostępne na ScienceShip.com – twierdzą założyciele platformy. Zdaniem prof. Macieja Banacha, znanego kardiologa i przewodniczącego rady naukowej Scienceship.com, dla naukowców crowdfunding może być z jednej strony alternatywą dla grantów krajowych i zagranicznych, ale też stanowić ich uzupełnienie. Naukowcy mogą się starać o dofinansowanie z instytucji finansujących i mogą projekt lub jego część wystawić na Scienceship.com. Jedno drugiemu nie przeszkadza, ponieważ może to np. posłużyć pozyskaniu wkładu własnego na projekty dofinansowane ze środków publicznych lub unijnych – mówi prof. Banach. Zdaniem profesora, tego typu finansowanie oddolne jest już z sukcesem wykorzystywane przez naukowców w USA. Finansującym lub donatorom, w tym małym i dużym przedsiębiorcom czy osobom prywatnym, pozwala wspierać badania nad innowacyjnymi metodami diagnostycznymi lub metodami leczenia określonej choroby. Znany jest przypadek, w którym na poszukiwanie rozwiązań terapeutycznych w leczeniu choroby rzadkiej zebrano ponad 2,5 mln dolarów – podkreśla prof. Maciej Banach. ScienceShip.com umożliwi nie tylko pozyskanie finansowania, ale również sprawdzenie pomysłu na rynku, ponieważ internauci będą mogli "głosować" za jego przydatnością w przypadku komercjalizacji, co też jest nowością. Mamy już bazę inwestorów i to do nich najpierw roześlemy pierwsze zgłoszone projekty – tłumaczy Mączyński. Pomysłodawcy ScienceShip.com liczą głównie na projekty naukowe i badawcze z zakresu medycyny, biotechnologii czy bioekologii, ale miejsce na platformie znajdą również te, które wpisują się w inne dziedziny: edukację i popularyzację nauki, fizykę i matematykę, chemię, psychologię, socjologię, projektowanie i sztukę, filozofię i historię, informatykę, nauki polityczne i prawo, ekonomię czy inżynierię. Za pomocą ScienceShip.com finansowania można szukać zarówno w Polsce, jak i na świecie. Model prawny funkcjonowania platformy został uproszczony i sprowadzony do sprzedaży przedpłaconej za produkt lub usługę oferowaną przez projektodawcę, dzięki czemu łatwiejsze powinno być jego stosowanie. ScienceShip.com współpracuje z PayPalem i TPay.com, które umożliwiają realizację przelewów, w tym międzynarodowych. Pieniądze będą wpływały bezpośrednio na konto projektodawcy. Zainteresowani już mogą zapoznawać się z pierwszymi projektami, a naukowcy - wprowadzać swoje projekty. Największe i najważniejsze będą weryfikowane przez międzynarodową radę naukową. Twórcy platformy planują też działania motywujące naukowców oraz inwestorów, np. poprzez walkę o tytuł złotego mecenasa nauki. « powrót do artykułu
  13. Na Syberii znaleziono skamieniałość papugi. To najdalej na północ wysunięte miejsce, w jakim doszło do takiego odkrycia. Na kość skoku (łac. tarsometatarsus) ptaka natrafiono w zatoce na wyspie Olchon na Bajkale. Jej wiek ocenia się na 16-18 mln lat. Nikt wcześniej nie znalazł dowodów obecności papug na Syberii - podkreśla dr Nikita Zelenkow z Rosyjskiej Akademii Nauk. Autor publikacji z pisma Biology Letters dodaje, że to zarazem pierwsza okazja, kiedy skamieniałości papugi odkryto w Azji. Skamieniałość PIN 2614/218 wydobyto z dużą grupą innych kości zwierzęcych (głównie gryzoni, nosorożców czy hipopotamów). Lokalizacja jest interesująca również z tego względu, że zachowała się tu bogata społeczność kopalnych ptaków. Dotąd [od 2010 r.] nie znaleziono tu jednak żadnych ptaków egzotycznych. Zelenkow dodaje, że niestety kość nie wystarczy, by zrekonstruować wygląd albo zachowanie prehistorycznej papugi. Widzimy jednak [po pokroju skoku], że raczej przypominała dzisiejszych pobratymców. Prawdopodobne więc, że była bardzo współcześnie wyglądającym małym ptakiem, mniej więcej rozmiarów papużki falistej. Paleontolog zauważa również, że morfologia i rozmiary syberyjskiego okazu przywodzą na myśl odkrytą w 2010 r. w Bawarii Mogontiacopsitta miocaena. Obecnie większość papug żyje w rejonach tropikalnych i subtropikalnych, więc znalezienie szczątków papugi w okolicach, gdzie przez dużą część roku jest naprawdę zimno, wydaje się zaskakujące. Jak jednak wyjaśnia Rosjanin, we wczesnym miocenie okolice te były cieplejsze. Należy też pamiętać, że i dziś znane są papugi z chłodniejszych klimatów; jeden z gatunków występuje np. w Himalajach. Zelenkow uważa, że papugi dostały się z Azji do Ameryki Północnej przez Beringię. Badacz zestawił papugę z Syberii ze kośćmi współczesnych gatunków: żałobnicy żółtosternej (Calyptorhynchus funereus), konury niebieskoczelnej (Aratinga euops) i damy białokryzej (Lorius lory). « powrót do artykułu
  14. W 2011 roku naukowcy ze stacji McMurdo zauważyli na wysokości 30-115 kilometrów nad Antarktydą niezwykłe fale w atmosferze. Fale o długim okresie dochodzącym do wielu godzin były obserwowane przez kolejne lata. Co prawda w atmosferze na całym świecie obserwuje się fale, jednak te nad Antarktydą wyróżnia bardzo długi okres i naukowcy nie mieli pojęcia, co je powoduje. Teraz udało się rozwiązać tę intrygującą zagadkę. Zespół pracujący pod kierunkiem profesora Olega Godina z Naval Postgraduate School w Kalifornii uważa, że fale w antarktycznej atmosferze są wywoływane drganiami Lodowca Szelfowego Rossa. To największy lodowiec szelfowy na świecie. Jego powierzchnia sięga pół miliona kilometrów kwadratowych. Wibracje lodowca, powodowane przez fale oceanu i inne siły, są przekazywane do atmosfery, gdzie ulegają wzmocnieniu. Jeśli autorzy badań mają rację, to nauka zyskała właśnie przydatne narzędzie do monitorowania stanu Lodowca Szelfowego Rossa. Można będzie badać jego stan badając wybracje w atmosferze. To z kolei pozwoli lepiej zrozumieć lodowce szelfowe. Uczeni od dawna starają się je monitorować, gdyż rozpad lodowca szelfowego pośrednio - poprzez lód na lądzie -wpływa na poziom oceanów. Lodowce szelfowe buforują czy też powstrzymują lód z lądów przed przedostaniem się do oceanu. Długoterminowa ewolucja lodowca - to czy się on rozpadnie czy nie - to bardzo ważny czynnik mający wpływ na to, jak szybko rośnie poziom wód oceanicznych - wyjaśnia Peter Bromirski, oceanograf ze Scripps Institute of Oceanography. Podczas najnowszych badań zespół Godina wykorzystał modele komputerowe, by sprawdzić, czy wibracje Lodowca Szelfowego Rossa mogą skutkować pojawianiem się fal w atmosferze. Jeden z modeli traktował lodowiec szelfowy jako jednorodną lodową płytę, drugi jak wielowarstwowy płyn. Do modeli wprowadzono znane dane dotyczące elastyczności, gęstości czy grubości lodu. Obliczenia wykazały, że lodowiec szelfowy wywołuje w atmosferze wibracje o okresie 3-10 godzin, co zgadzało się z okresem obserwowanych fal. Ponadto model komputerowy przewidział, że fale takie powinny mieć długość 20-30 kilometrów. To również było zgodne z wcześniejszymi obserwacjami. Nawet jeśli jest to uproszczony opis lodu, to wyjaśnia on najważniejsze cechy zaobserwowanych fal. Dlatego też nie jest to hipoteza. Nazwałbym to teorią - stwierdził Godin. Mimo, że wibracje samego lodu są niewielkie, to zaburzenia atmosferyczne wpływają na ich znaczące wzmocnienie z powodu zmniejszonego ciśnienia w wysokich partiach atmosfery. Wystarczy, że lodowiec szelfowy przesunie się o 1 centymetr, by w górnych częściach atmosfery wywołać ruch powietrza liczący setki metrów w górę i w dół. Tak duże ruchy można z łatwością zaobserwować, dzięki czemu łatwo jest je badać i dzięki nim lepiej rozumieć zachowanie Lodowca Szelfowego Rossa. « powrót do artykułu
  15. Generowany przez ludzi hałas negatywnie oddziałuje na wykorzystanie zapachów przez zwierzęta. Przez to mogą one łatwiej paść ofiarą drapieżników. Biolodzy z Uniwersytetu Bristolskiego prowadzili eksperymenty terenowe z mangusteczkami karłowatymi (Helogale parvula). Okazało się, że odtwarzane nagrania ruchu drogowego negatywnie wpływały na zdolność tych zwierząt do wykrycia odchodów drapieżników. Nawet po wykryciu kału hałas wiązał się z gromadzeniem mniejszej ilości informacji i słabszą czujnością, co nadal sprawiało, że mangusteczki były bardziej narażone na niebezpieczeństwo. Wiemy od dawna, że hałas związany z urbanizacją, ruchem drogowym i lotniskami może niekorzystnie wpływać na ludzi, powodując stres, niedobór snu, problemy z sercem i wolniejsze uczenie. Teraz staje się coraz bardziej oczywiste, że antropogeniczny hałas oddziałuje na różne sposoby na wiele innych gatunków: ssaki, ptaki, ryby, owady i płazy - wyjaśnia prof. Andy Radford. Hałas może maskować cenne informacje akustyczne. Nasze badanie pokazuje po raz pierwszy, że zaburzeniu ulega również wykorzystanie informacji zapachowych. [Jednym słowem] antropogeniczny hałas może wpływać na podejmowanie decyzji w oparciu o dane zebrane za pomocą różnych zmysłów - dodaje Amy Morris-Drake. Brytyjczycy prowadzili badania na dzikich mangusteczkach karłowatych, które były tak przyzwyczajone do obecności ludzi, że przechodziły parę metrów od nich. Biolodzy zauważyli, że hałas ruchu drogowego zaburzał wszystkie adaptacyjne reakcje dot. drapieżników, w tym drobiazgowe badanie wskazówek, skanowanie otoczenia pod kątem niebezpieczeństwa i trzymanie się blisko norki. Choć wiele badań nad wpływem hałasu antropogenicznego obrazowało skutki dot. wokalizacji, wzorców przemieszczania się i żerowania, często trudno było określić, co to oznacza dla przetrwania lub sukcesu reprodukcyjnego. Przy analizie reakcji na wskazówki związane z obecnością drapieżnika mamy bezpośredni związek z przetrwaniem; podjęcie złej decyzji może bowiem skutkować śmiercią - zaznacza Morris-Drake. « powrót do artykułu
  16. Utrata snu prowadzi do zmian mikrobiomu jelit. Zmiany w różnorodności i liczebności mikroflory powiązano u ludzi z chorobami, takimi jak cukrzyca typu 2. czy otyłość. Z drugiej strony, choroby te wiążą się również z chronicznym niedoborem snu. Ponieważ nie było wiadomo, czy problemy ze snem prowadzą do zmian w mikrobiomie, zespół z Uniwersytetu w Uppsali i German Institute of Human Nutrition Potsdam-Rehbruecke zajął się wyjaśnieniem tej kwestii. Naukowcy zebrali grupę 9 zdrowych mężczyzn o prawidłowej wadze i sprawdzali, czy zmniejszenie liczby godzin snu do ok. 4 przez dwie kolejne noce zmienia mikrobiom jelit, w porównaniu do nocy z ok. 8 godzinami snu. Ogólnie nie znaleźliśmy dowodów, które by sugerowały, że ograniczenie snu wywołało zmiany w różnorodności mikrobiomu. Można się było tego spodziewać, biorąc pod uwagę długość interwencji i stosunkowo nieduże rozmiary próby. Przy dokładniejszej analizie grup bakterii zaobserwowaliśmy jednak zmiany, które przypominają te występujące podczas porównywania osób otyłych i z prawidłową wagą [...]. Chodzi o podwyższony stosunek Firmicutes do Bacteroidetes. By ustalić, do jakiego stopnia zmiany w mikrobiomie mogą pośredniczyć w niekorzystnych skutkach zdrowotnych przypisywanych niedoborowi snu, np. tyciu oraz insulinooporności, potrzeba dłuższych i zakrojonych na szerszą skalę interwencji [...] - podkreśla Jonathan Cedernaes. Autorzy publikacji z pisma Molecular Metabolism zauważyli, że po częściowym pozbawieniu snu ochotnicy byli o ponad 20% mniej wrażliwi na insulinę. Obniżona wrażliwość na insulinę nie wiązała się jednak ze zmianami w mikrobiomie. To sugeruje, że przynajmniej krótkoterminowo, zmiany w mikroflorze nie są centralnym mechanizmem, za pośrednictwem którego niedobór snu zmniejsza wrażliwość na ten hormon - podsumowuje Christian Benedict. « powrót do artykułu
  17. Autonomiczna ciężarówka firmy Otto wykonała swój pierwszy kurs. Pojazd przewiózł 2000 skrzynek piwa na liczącej ok. 190 kilometrów trasie pomiędzy Fort Collins a Colorado Springs. Test pokazuje, że autonomiczne ciężarówki mogą trafić na drogi szybciej niż autonomiczne samochody osobowe. W kabinie Otto siedział kierowca, który prowadził samochód na początku i na końcu trasy. W trybie autonomicznym pojazd jechał po autostradzie. Założyciel firmy otto, Lior Ron, powiedział, że - przynajmniej w najbliższym czasie - autonomiczne ciężarówki nie wyprą kierowców, a mają ich wspomóc. Człowiek wciąż będzie potrzebny do prowadzenia pojazdu na początku i końcu drogi, automat może zostać włączony na przykład na autostradach. Wiele osób obawia się jednak autonomicznych samochodów ciężarowych. Szybko może się bowiem okazać, że kierowcy ciężarówek będą tracili pracę. Jeśli pojazd będzie w stanie pracować w trybie autonomicznym przez 24 godziny na dobę, to człowiek nie będzie w stanie z nim konkurować. Na razie jednak brak regulacji prawnych, które pozwalałyby na upowszechnienie się autonomicznych pojazdów - zarówno osobowych jak i ciężarowych. Firma Uber, która jakiś czas temu kupiła Otto, testuje niewielką flotę autonomicznych ciężarówek na drogach Kalifornii, jednak na razie nic nie mówi o planach upowszechnienia takich pojazdów. « powrót do artykułu
  18. Przewodniczący rady nadzorczej TSMC, Morris Chang, ostrzega, że chińscy producenci elektroniki stanowią coraz większe wyzwanie dla TSMC. Są oni wspierani przez rząd w Pekinie i coraz powszechniej inwestują w nowoczesne linie produkcyjne. Większość nowych linii pracujących z plastrami o średnicy 12 cali będzie wykorzystywała technologie 28 nanometrów i nowocześniejsze. Na coraz bardziej konkurencyjnym rynku TSMC oferuje szeroką gamę produktów i technologii, by mierzyć się z rosnącą konkurencją ze strony Chin. Co roku 10% budżetu na prace badawczo-rozwojowe tajwańskiego giganta jest przeznaczane na poszerzenie gamy produktów. W ostatnim czasie w ofercie firmy znalazły się wbudowane pamięci flash (eFlash) i czujniki. TSMC od sześciu lat wykorzystuje technologię 28 nm i oferuje obecnie sześć różnych procesów technologicznych z jej udziałem, dzięki czemu może spełniać różne wymagania klientów. Chang uważa, że TSMC poradzi sobie z zagrożeniem ze strony rosnących w siłę chińskich konkurentów. I najwyraźniej to właśnie oni są obecnie jego największym zmartwieniem, gdyż - jak mówi - Intel czy Samsung to producenci IDM (integrated device manufacturers), ponadto znaczną część produkcji przeznaczają na własne potrzeby. Obecny model działalności TSMC ma zapewnić firmie dobrą pozycję na rynku. « powrót do artykułu
  19. Użytkownicy intelowskiej aplikacji File Protect powinni przed 10 listopada skopiować przechowywane w niej pliki na swój własny smartfon. Aplikacja, dostępna na Androida oraz iOS-a przestanie być obsługiwana właśnie 10 listopada. Ci, którzy nie skopiują plików z zewnętrznych serwerów, stracą do nich dostęp. Podczas kopiowania na smartfona pliki zostaną automatycznie odszyfrowane. Problem dotyczy setek tysięcy osób. Z Google Play dowiadujemy się, że aplikację pobrało od 100 do 500 tysięcy użytkowników. Nie wiadomo, ile osób pobrało ją z apple'owskiego App Store. Ostrzeżenia o zbliżającym się końcu obsługiwania aplikacji pojawiły się na jej witrynie, na stronach Google Play i App Store oraz w samej aplikacji. Można jednak przypuszczać, że wiele osób nie przeczyta ich w żadnym ze wspomnianych źródeł. Aplikacja Intel File Protect jest wykorzystywana do szyfrowania plików na smartfonie czy tablecie, pliki mogą być później synchronizowane z Google Drive oraz Dropboksem. Intel przestaje ją jednak obsługiwać, co oznacza, że od 10 listopada niemożliwy będzie import, szyfrowanie, dzielenie się plikami oraz przechowywanie ich w chmurze. « powrót do artykułu
  20. Kuan Hon, ekspert ds. ochrony danych w firmie prawniczej Pinsen Masons ostrzega, że dyrektywa unijna GDPR spowoduje, iż mali operatorzy chmur komputerowych wypadną z rynku. General Data Protection Regulation wchodzi w życie 25 maja 2018 roku. Zdaniem Kuan Hon spełnieniu jej wymagań podołają tylko najwięksi - Microsoft, Google czy Amazon. GDPR czyni rozróżnienie pomiędzy instytucjami kontrolującymi dane, a je przetwarzającymi. Odpowiedzialność za dane rośnie w dół całego łańcucha organizacji IT, a wraz z jej wzrostem zwiększają się zadania dotyczące administracji i ochrony, a zatem i związane z tym koszty. Problem w tym, że dyrektywa wchodzi w życie w wyznaczonym terminie niezależnie od obowiązujących wówczas umów. Zatem np. niewielcy operatorzy chmur będą musieli od 25 maja 2018 roku zaoferować odpowiednie warunki wszystkim klientom, z którymi będą mieli obowiązujące w tym dniu umowy. To będzie wielka zmiana dla wszystkich przetwarzających dane po drodze. Będą musieli dysponować wcześniejszymi zgodami, będą zobowiązani powiadomić swoich klientów o zmianach, upewnić się, że te zasady przestrzegane są gdzie indziej. Możesz mieć, na przykład, umowę z firmą dostarczającą software-as-a-service (SaaS), który musi spełnić pewne wymagania GDPR. Jednak ten SaaS może mieć też własny kontrakt z dostawcą usługi infrastructure-as-a-service (IaaS) czy platform-as-a-service (PaaS), a wszyscy muszą posługiwać się tymi samymi zapisami i oferować podobne warunki, bo tak przewiduje GDPR. Tu nie chodzi po prostu o chmurę, ale o cały łańcuch dostarczania usług - mówi pani Hon. Małemu dostawcy usług trudno będzie wymusić na wszystkich partnerach, by przestrzegali tych samych zasad. Co innego giganci, którzy będą w stanie dopilnować mniejszych partnerów, by ci oferowali odpowiednie warunki. Jeśli jesteś małym dostawcą SaaS trudno ci będzie wynegocjować z Amazonem, Google'm czy Microsoftem, by zaakceptowali warunki, które ty przedstawiłeś swoim klientom. Niektórzy z nich mogą się na to zgodzić, ale będzie to trudne. Dlatego też sądzę, że dyrektywa ta podporządkuje cały biznes gigantom zdolnym do kontrolowania całego łańcucha dostaw - ostrzega Hon. « powrót do artykułu
  21. Po raz pierwszy poklatkowo sfilmowano zachowanie komórek naskórka podczas odrastania odnóża dorosłego osobnika po amputacji. Naukowcy z Instytutu Genomiki Funkcjonalnej w Lyonie sfilmowali regenerację odnóża obunoga Parhyale hawaiensis. P. hawaiensis dobrze nadaje się do obrazowania regeneracji odnóży. [Po pierwsze] proces jest stosunkowo szybki; by odnóża się w pełni zregenerowały, młodemu dorosłemu osobnikowi potrzeba zaledwie tygodnia. [Po drugie] drobne odnóża pozwoliły nam obrazować proces odnowy na całej grubości z niespotykaną komórkową dokładnością - wyjaśnia Michalis Averof. By móc nagrać regenerację, Francuzi oznakowali komórki naskórka fluorescencyjnymi białkami. Dzięki mikroskopowi można było na bieżąco filmować pierwsze dni procesu. Za pomocą tej metody zidentyfikowaliśmy specyficzny ciąg zdarzeń i zachowania komórek [...]. Po zamknięciu rany następował okres uspokojenia, kiedy komórki naskórka wolno migrowały w kierunku rany. W miarę nabierania kształtów przez nowe odnóże komórki intensywnie się dzieliły i przemieszczały. Autorzy publikacji z pisma eLife jako pierwsi wykazali, że nie ma wyspecjalizowanych komórek macierzystych do regeneracji naskórka w nowych odnóżach. Zamiast tego komórki naskórka kikuta dzielą i się zmieniają układ, przyczyniając się do tworzenia nowych odcinków przydatków. Tradycyjnie zachowanie komórek w czasie regeneracji opisywano, bazując na zdjęciach próbek i próbując uzupełnić/odgadnąć brakujące elementy. Powodem były trudności ze śledzeniem komórek u aktywnych dorosłych osobników. Mogąc na bieżąco monitorować ruchy i zachowanie indywidualnych komórek, mamy teraz sposoby na zrozumienie dynamiki komórkowej procesu regeneracji [...] - zaznacza Frederike Alwes, dodając, że po komórkach naskórka teraz zespół planuje zająć się innymi komórkami biorącymi udział w odtwarzaniu odnóży/kończyn. « powrót do artykułu
  22. Ekstrakt z żurawiny zaburza komunikację między bakteriami związanymi z uporczywymi zakażeniami. Wcześniejsze badania wykazały, że żurawina wielkoowocowa (Vaccinium macrocarpon) zawiera proantocyjanidyny (ang. proanthocyanidins, PACs), które ze względu na właściwości antyoksydacyjne, przeciwdrobnoustrojowe i przeciwadhezyjne pomagają zapobiec chorobom. Biorąc to pod uwagę, naukowcy z McMaster University i INRS-Institut Armand-Frappier zastanawiali się, czy mogłaby ona pomóc w terapii rozwijających się zakażeń bakteryjnych. Podczas badań na muszkach owocowych okazało się, że owady karmione wyciągiem z żurawiny żyły dłużej od grupy kontrolnej. Dodatkowo ekstrakt ograniczał nasilenie zakażeń bakteryjnych. Jednym słowem: ekstrakt chronił je przed śmiertelnymi infekcjami. Oznacza to, że żurawina mogłaby stanowić część arsenału wykorzystywanego do walki z infekcjami, minimalizując zależność od antybiotyków - podkreśla prof. Nathalie Tufenkji. PACs żurawiny zaburzają zdolność bakterii [pałeczek ropy błękitnej Pseudomonas aeruginosa] do komunikacji, rozprzestrzeniania się i rozwoju zjadliwości, a więc proces zwany quorum sensing - dodaje prof. Eric Déziel. Chromatografia cieczowa ze spektrometrią mas wykazała, że ekstrakt zmniejszał produkcję cząsteczek sygnałowych pałeczek - laktonów N-acylo homoseryny (AHL). Monitoring ekspresji genów wykazał zaś, że doszło m.in. do inhibicji genów syntaz AHL - LasI/RhlI. Dzięki badaniom kanadyjskiego zespołu wiadomo, że żurawina nie tylko zapobiega nawracającym zakażeniom dróg moczowych, blokując zdolność bakterii do przywierania do ścian komórek; jej proantocyjanidyny pomagają dodatkowo kontrolować zjadliwość i rozprzestrzenianie potencjalnie niebezpiecznych zakażeń. « powrót do artykułu
  23. Lądownik Schiparelli Europejskiej Agencji Kosmicznej, który rozbił się przed kilkoma dniami na Marsie, prawdopodobnie nie ukończył swej misji wskutek błędu w komputerze. Najważniejszym zadaniem, jakie stoi obecnie przed specjalistami z ESA jest dokładne określenie przyczyn awarii. Schiparelli miał bowiem posłużyć do testów europejskich technologii lądowania na Marsie. Technologie te zostaną użyte w 2020 roku podczas kolejnej misji z serii ExoMars, jakie prowadzą wspólnie ESA i rosyjska Roskosmos. Wtedy to na Marsie ma wylądować stacja naukowa i łazik. Nic więc dziwnego, że naukowcy chcą się dowiedzieć, co spowodowało awarię. Obecnie wiadomo, że niemal cały, zaplanowany na 6 minut, manewr lądowania przebiegał prawidłowo. Problemy pojawiły się w 4 minucie i 41 sekundzie. Wtedy to lądownik zbyt wcześnie odrzucił osłonę termiczną i rozwinął spadochron. Następnie uruchomione zostały silniki. W zamierzeniu miały one działać przez 30 sekund i spowolnić lądownik do momentu, gdy znajdzie się kilka metrów nad powierzchnią Czerwonej Planety. Zamiast tego wyłączyły się po około 3 sekundach, gdyż komputer pokładowy lądownika stwierdził, że znajduje się blisko gruntu. Bazując na wstępnych ocenach zdjęć miejsca upadku Schiparellego, które wykonał satelita Mars Reconnaissance Orbiter, specjaliści uważają, że lądownik runął na powierzchnię Marsa z wysokości 2-4 kilometrów i uderzył w nią z prędkością ponad 300 km/h. Andrea Accomazzo, odpowiedzialny w ESA z misje planetarne, powiedział, że prawdopodobną przyczyną awarii był błąd w oprogramowaniu lub problemy ze zbieraniem danych napływających z wielu różnych czujników. Jeśli problemem jest oprogramowanie, to błąd powinien być stosunkowo łatwy do usunięcia. Jeśli jednak problem tkwi w sprzęcie, ESA i Roskosmos mają poważny problem. Accomazzo jest jednak dobrej myśli. Nie sądzę, żeby w tym tkwił problem - powiedział. Eksperci pracujący przy misji ExoMars chcą teraz wykorzystać wirtualne symulacje do odtworzenia błędów, które spowodowały katastrofę. Prowadzący misję mają nadzieję, że nie ulegnie ona kolejnemu opóźnieniu. Już wcześniej przełożono ją z 2018 na rok 2020. Obecnie do przeprowadzenia ExoMars potrzeba dodatkowych 300 milionów euro. ESA ma zamiar poprosić o dodatkowe środki podczas grudniowego spotkania ministrów państw członkowskich UE. Zdaniem dyrektora generalnego ESA, Johanna-Dietricha Wörnera, katastrofa lądownika nie naraża całego programu ExoMars na niepowodzenie. Uważa on, że Agencja ma wystarczająco dużo dobrych argumentów, by przekonać państwa członkowskie o konieczności kontynuowania programu. ESA będzie podkreślała, że druga, ważniejsza część misji - umieszczenie pojazdu Trace Gas Orbiter na orbicie Marsa - przebiegła wzorowo. Mars to wyjątkowo trudny teren dla agencji kosmicznych. W historii eksploracji Marsa ludzkość próbowała kilkanaście razy umieścić na jego powierzchni łaziki czy lądowniki. Związek Radziecki podjął 8 takich prób, wszystkie skończyły się porażką. Europejska Agencja Kosmiczna próbowała dwa razy, w tym raz (Schiparelli) z Rosją, i obie próby były nieudane. Jedyne sukcesy ma na swoim koncie NASA. Na 9 podjętych prób aż 8 było udanych. Obecnie na powierzchni Marsa pracują dwa łaziki NASA - Opportunity i Curiosity. « powrót do artykułu
  24. Zespół z Oregon Health and Science University odkrył, że wrażliwość na ból ulega transferowi między myszami. Amerykanie podkreślają, że pierwotnym celem ich badań było zdobycie informacji na temat objawów odstawienia od kokainy i alkoholu (i u myszy, i u ludzi mogą one być bolesne). Naukowcy zaobserwowali, że inne gryzonie trzymane w tym samym laboratorium, które nie uczestniczyły w studium, stały się wrażliwe na ten sam rodzaj bólu, co zwierzęta przechodzące odwyk. Zaintrygowani, zaplanowali eksperymenty, które miały pokazać, czy ból doświadczany przez jedną grupę zwierząt ma rzeczywiście wpływ na inną. Myszy podzielono na 3 grupy. Jedną poddawano różnym rodzajom bólu. Drugą trzymano w tym samym pomieszczeniu (nie powodowano jednak u niej bólu), a trzecią, także bezbólową, trzymano w innym pomieszczeniu (była to grupa kontrolna). Niektóre zwierzęta z 1. grupy przechodziły ból związany z zespołem odstawienia. Pozostałym w łapę wstrzykiwano drażniące związki. Wrażliwość na ból testowano, zanurzając ogon w ciepłej wodzie, łaskocząc łapy włoskami itp. Autorzy publikacji z pisma Science Advance zaobserwowali, że u myszy trzymanych w tym samym pomieszczeniu, co zwierzęta z bolesnymi objawami odstawienia rozwijał się ten sam poziom wrażliwości. W przypadku gryzoni będących współlokatorami myszy z chemikaliami wstrzykiwanymi w łapę poziom nadwrażliwości stanowił mniej więcej połowę poziomu występującego u cierpiących gryzoni. U myszy kontrolnych w żadnym przypadku nie obserwowano wzrostu wrażliwości. Naukowcy podejrzewali, że w transferze pośredniczą wskazówki zapachowe, dlatego przenieśli siano z klatek cierpiących myszy i wyścielili nim dno klatek zwierząt trzymanych w innym pomieszczeniu. Okazało się, że wywołało to pewien wzrost wrażliwości. Gdy przeprowadzono podobne eksperymenty, podczas których myszy stresowano, ale nie wywoływano bólu, nie zaobserwowano transferu. « powrót do artykułu
  25. Zdaniem naukowców z Rice University warstwy grafenu oddzielone od siebie nanorurkami z azotku boru nadają się do przechowywania wodoru i mogą trafić do samochodów przyszłości. Amerykański Departament Energii opracował standardy dla systemów przechowywania wodoru służącego jako paliwo samochodowe. Uczeni z Rice University sądzą, że opracowany przez nich materiał może spełniać opisane warunki. Naukowcy najpierw wykorzystali modele komputerowe, by zbadać, jak wodór będzie wpływał na grafen, następnie dodali do całości nanorurki z azotku boru tworząc wirtualną trójwymiarową strukturę i badając jej właściwości. Symulacje wypadły pomyślnie. Stworzono też rzeczywiste próbki nowego materiału i okazało się, że nanorurki azotku boru bez problemu łączą się z grafenem. Nanorurki te, ustawione pionowo, oddzielają od siebie warstwy grafenu, tworząc miejsce, w którym można przechowywać atomy wodoru. Głównym problemem jest umieszczenie wodoru w takiej strukturze, utrzymanie go w niej i pozyskiwanie na żądanie. Najnowsze symulacje dynamiki wodoru w takiej strukturze wykazały, że nowy materiał ma dużą powierzchnię (ok. 2547 m2 na gram) i dobrze uwalnia wodór. Dodanie tlenu lub litu pozwala na jeszcze lepsze wiązanie wodoru. Symulowanie różnych rodzajów opisanej struktury dowiodło, że w temperaturze pokojowej i przy standardowym ciśnieniu atmosferycznym nowy materiał może przechować 11,6% swojej wagi w postaci wodoru (pojemność grawimetryczna) oraz 60 gramów tego pierwiastka na litr (pojemność wolumetryczna). To znacznie lepszy wynik niż współcześnie używane technologie. Co ważne, materiał spełnia też zalecenia Departamentu Energii, zgodnie z którymi początkowo systemy tego typu powinny charakteryzować się pojemnością grawimetryczną rzędu 5,5% i pojemnością wolumetryczną wynoszącą 40 g/litr. Docelowo ich pojemność grawimetryczna powinna wynieść 7,5%, a wolumetryczna - 70 g/litr. Naukowcy dowiedzieli się też, że atomy wodoru wiążą się ze strukturą azotku boru i grafenu za pomocą sił van der Waalsa. Gdy jednak całość zostaje wzbogacona o tlen, pojawiają się silniejsze wiązania i powstaje lepsza powierzchnia dla wodoru, który najprawdopodobniej byłby do takiego zbiornika wtłaczany pod ciśnieniem, a uwalniany, gdy ciśnienie zostanie zmniejszone. Na razie naukowcy skupili się wyłącznie na symulacjach komputerowych, gdyż można je było przeprowadzić w ciągu kilku dni. Badania prowadzone z systemami fizycznymi zajęłyby wiele miesięcy. Uczeni podkreślają, że opracowna przez nich struktura powinna być na tyle wytrzymała, że bez problemu spełni zalecenie Departamentu Energii, który chce, by zbiorniki na wodór przetrwały 1500 cykli napełniania/opróżniania. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...