Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Amerykańska Narodowa Administracja Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (NHTSA) prowadzi śledztwo w sprawie śmiertelnego wypadku, jakiemu podczas jazdy na autopilocie uległ kierowca tesli Model S. Do wypadku doszło 7 maja na Florydzie, a ofiarą był 40-letni Joshua Brown. Podczas pogodnego dnia na suchej drodze prowadzona przez autopilota tesla zderzyła się z ciężarówką. Obecnie wiadomo, że samochód ciężarowy, znajdujący się przed pojazdem Browna, skręcał w lewo na skrzyżowaniu. Przedstawiciele Tesli oświadczyli,że ani Autopilot ani kierowca nie zauważyli białej przyczepy ciężarówki na tle jasno oświetlonego nieba, hamulce nie zostały więc użyte. Tesla Model S wyposażona jest w funkcję Autopilot, która pozwala samochodowi na samodzielną jazdę. Tesla podkreśla, że kierowca musi świadomie włączyć Autopilota. Jest wówczas informowany, że podczas jazdy na autopilocie powinien trzymać dłonie na kierownicy oraz musi kontrolować samochód. NHTSA oświadczyła, że na razie prowadzi wstępne śledztwo dotyczące projektu i zachowania się autopilota Tesli. Jeśli śledztwo wykazałoby uchybienia w projekcie lub pracy tego mechanizmu agencja będzie mogła nakazać producentowi poprawienie go we wszystkich sprzedanych dotychczas samochodach. W policyjnym raporcie na temat wypadku Browna czytamy, że jego samochód wjechał pod przyczepę ciężarówki skręcającej w lewo, przejechał pod nią, zjechał z drogi, przebił się przez płot, przejechał pole, kolejny płot i zatrzymał się na słupie znajdującym się około 50 metrów od drogi. Autopilot Tesli jest z jednej strony chwalony przez wielu kierowców, jednak inni go krytykują, gdyż technologia nie jest jeszcze w pełni rozwinięta. Liczni posiadacze tego mechanizmu nie stosują się do zaleceń Tesli i nie trzymają dłoni na kierownicy, sądząc, że samochód sam poradzi sobie na drodze. Na miesiąc przed wypadkiem, w którym stracił życie, Brown umieścił w serwisie YouTube wideo, w którym pokazuje, jak autopilot w jego tesli uniknął zderzenia z ciężarówką. « powrót do artykułu
  2. Sąd w Kalifornii nakazał Oracle'owi zapłacenie 3 miliardów dolarów odszkodowania firmie Hewlett-Packard Enterprise Co. Sprawa dotyczy serwerów Itanium. Oracle ma zamiar odwołać się od wyroku. W 2011 roku Oracle zaprzestało produkcji oprogramowania dla serwerów HP z układami Itanium. Koncern stwierdził, że przyczyną podjęcia takiej decyzji jest fakt, iż Intel dał wyraźnie do zrozumienia, iż będzie rezygnował z produkcji układów Itanium i skupi się na procesorach x86. HP uważa jednak, że zawarta z Oracle'em umowa przewiduje wsparcie dla serwerów z procesorami Itanium. Bez oprogramowania Oracle'a produkcja serwerów przez HP traci sens. Pierwsza część rozprawy odbyła się w 2012 roku. Wówczas to sąd w Santa Clara stwierdził, że rzeczywiście Oracle i HP zawarły odpowiednią umową. Teraz sąd zdecydował o wysokości odszkodowania. Główny prawnik Oracle'a, Dorian Daley przypomniała, że od czasu poprzedniego wyroku jej firma dostarcza oprogramowanie dla serwerów Itanium. Teraz, skoro oba procesy się zakończyły, złożymy apelację zarówno od obecnego wyroku, jak i od poprzedniego - zapowiada Daley. « powrót do artykułu
  3. Przed rokiem dwie osoby, które nie dostały pracy w Google'u złożyły do sądu pozew twierdząc, że przyczyną odrzucenia ich aplikacji był wiek. Obie ukończyły 40 lat. Teraz sąd federalny w San Jose ma zdecydować, czy do pozwu mogą dołączyć się kolejne osoby. W ostatnią środę złożono w niosek o dołączenie do pozwu wszystkich osób, które pomiędzy 13 sierpnia 2010 a chwilą obecną, mając lat 40 lub więcej, były w amerykańskim oddziale Google'a na rozmowę o pracę na stanowisko inżyniera oprogramowania, inżyniera witryny lub inżyniera systemów i nie zostały zatrudnione. Jeśli sąd wyrazi zgodę, do pozwu może dołączyć olbrzymia liczba osób. Podobno każdego roku Google otrzymuje 2 miliony podań o pracę. Nie wiadomo, w ilu przypadkach dochodzi do rozmowy z kandydatem. W wypadku korzystnej dla pozywających decyzji sądu, Google będzie musiał dostarczyć dane kontaktowe wszystkich osób, które starały się o pracę na wymienionych stanowiskach, miały w chwili rozmowy rekrutacyjnej co najmniej 40 lat i nie zostały zatrudnione. Z osobami takimi zostanie nawiązany kontakt i zostanie im złożona propozycja dołączenia do sporu. Jedną z dwóch osób, które pozwały Google'a, jest Cheryl Fillekes. To programistka, doktor geofizyki z University of Chicago pracująca na Uniwersytecie Harvarda. Czterokrotnie była zapraszana przez Google'a na rozmowę o pracę i za każdym razem odrzucano ją. Powodzi twierdzą, że Google dyskryminuje ludzi ze względu na wiek. Powołują się przy tym na dane z serwisu Payscale, z których wynika, że mediana wieku pracowników Google'a wynosi 29 lat. Tymczasem mediana wieku programisty w USA to 43 lata. Proces rozpocznie się w maju przyszłego roku. « powrót do artykułu
  4. Z wstępnych badań przeprowadzonych przez naukowców z Salk Institute wynika, że tetrahydrokannabinol (THC) i inne składniki marihuany pomagają komórkom w usuwaniu beta amyloidu, białka odpowiedzialnego za rozwój choroby Alzheimera. Badania były prowadzone na wyhodowanych w laboratorium neuronach. Chociaż już z wcześniejszych badań wiedzieliśmy, że tetrahydrokannabinole mogą chronić neurony przed objawami alzheimera, nasze badania się pierwszymi, które pokazują, że kannabinoidy wpływają zarówno na procesy zapalne jak i akumulację beta amyloidu w komórkach nerwowych - mówi profesor David Schubert. Podczas swoich badań uczeni zajęli się komórkami nerwowymi, które zmanipulowali taki sposób, by produkowały duże ilości beta amyloidu. Zauważyli, że jego wysokie stężenie wiązało się z pojawieniem się stanu zapalnego i zwiększoną umieralnością neuronów. Gdy neurony zostały wystawione na działanie THC poziom beta amyloidu spadał i znikał stan zapalny. Stan zapalny w mózgu to ważna przyczyna uszkodzeń związanych z chorobą Alzheimera, dotychczas jednak uważano, że jest on powodowany przez komórki odpornościowe, a nie same neurony. Teraz, gdy zidentyfikowaliśmy mechanizm molekularny stanu zapalnego w odpowiedzi na beta amyloid, stało się jasne, że związki podobne do THC, które komórki same produkują, mogą chronić je przed śmiercią -stwierdził doktor Antonio Currais z laboratorium profesora Schuberta. Komórki mózgu posiadają receptory, które mogą być aktywowane przez endokannabinoidy. To molekuły wykorzystywane do przesyłania informacji w mózgu. Właśnie obecność tych receptorów powoduje, że podczas zażywania THC i podobnych składników marihuany pojawiają się efekty psychoaktywne. Wiadomo też, że aktywność fizyczna prowadzi do produkcji endokannabinoidów, a wcześniejsze badania niejednokrotnie wykazały, iż spowalnia ona postępy choroby Alzheimera. « powrót do artykułu
  5. Londyński wynalazca William Liddiard stworzył koła, które pozwalają samochodom osobowym przemieszczać się w dowolnym kierunku. W odróżnieniu od innych wszechkierunkowych kół, moje nie wymagają, by samochód był do nich przystosowany [odpowiednio skonstruowany już w fabryce]. To pierwsze na świecie rozwiązanie do zamontowania we wszystkim, co [po prostu] ma koła. Liddiard podkreśla, że jego koła są bardziej wytrzymałe, szybsze i precyzyjniej kontrolowane niż wcześniejsze tego typu propozycje. [Poza tym] mogą mieć te same cechy, np. bieżnikowanie, co zwykłe opony. Projekt znajduje się na wczesnej fazie realizacji: prototypy Liddiard Wheels są dowodem na to, że koncepcję Brytyjczyka da się w ogóle wcielić w życie. Teraz wynalazca liczy na moc mediów społecznościowych, które pozwolą mu rozpropagować pomysł i ostatecznie znaleźć firmę skłonną do pomocy przy produkcji/komercjalizacji. « powrót do artykułu
  6. Wg biologów z Uniwersytetu w Exeter, zanieczyszczenie nocnym światłem powoduje, że wiosna przychodzi w Wielkiej Brytanii co najmniej tydzień wcześniej. Nowe badanie przeprowadzili biolodzy z kampusu w Penryn w Kornwalii. Jako pierwsi przyglądali się związkom między ilością sztucznego światła nocą i datą wiosennego pędzenia (rozwoju) pąków leśnych drzew. Doktorant Robin Somers-Yeates współpracował z niezależnymi konsultantami środowiskowymi ze Spalding Associates. W studium wykorzystano dane zebrane przez naukowców amatorów z Wielkiej Brytanii (Woodland Trust poprosił ich, by w ramach projektu Kalendarz Natury spisywali czas, kiedy po raz pierwszy dostrzegli listki dębów, jesionów, jaworów i buków). Akademicy przeanalizował je w zestawieniu ze zdjęciami satelitarnymi sztucznego oświetlenia. Okazało się, że w jaśniejszych rejonach pączki pękały nawet 7,5 dnia wcześniej, a skutki były bardziej widoczne u drzew pączkujących później. Autorzy publikacji z pisma Proceedings of the Royal Society B uważają, że wcześniejszy rozwój pączków wywołuje efekt kaskadowy u organizmów, których cykl życiowy jest zsynchronizowany z drzewami. Obecnie czas wylęgu gąsienic pozwala na optymalne żerowanie na świeżych pączkach. Ptaki wykluwają się zaś wtedy, kiedy jest najwięcej gąsienic. Jeśli synchronizacja zostanie zaburzona przez wczesne pączkowanie, dzika przyroda na pewno ucierpi - twierdzi prof. Richard Ffrench-Constant. Pewnym plusem jest to, że odkryliśmy, że za opisane zjawisko odpowiada zwłaszcza światło czerwone. Mamy więc okazję, by stworzyć przyjaźniejsze dla natury inteligentne oświetlenie. Jak podkreśla Adrian Spalding ze Spalding Associates, ustalenia stanowią ważną informację dla władz miejskich, którym ostatnio dano uprawnienia do decydowania o czasie włączenia i wyłączenia oświetlenia ulic. « powrót do artykułu
  7. Google wykupił z góry całą 12-letnią produkcję prądu od budowanej właśnie norweskiej farmy wiatrowej. Koncern chce, by jego europejskie centra bazodanowe były zasilane energią odnawialną. Firmy Zephyr i Norsk Vind Energi informują, że 160-megawatowa morska farma Tellenes będzie pracowała na pełnych obrotach od końca 2017 roku. Będzie wówczas najpotężniejszą tego typu instalacją w Norwegii. Marc Oman z Google'a mówi, że jego koncern chce być w 100 procentach zasilane energią odnawialną. "Dzisiejsza umowa, pierwsza przewidująca wykorzystywanie norweskiej energii wiatrowj i największa w Europie to ważny krok w kierunku osiągnięcia założonego celu" - dodał Oman. Budowa farmy jest finansowana przez BlackRock, największą na świecie firmę zarządzającą aktywami. « powrót do artykułu
  8. Stymulacja mózgu prądem częściowo odtwarza wzrok u pacjentów z jaskrą i uszkodzeniem nerwu wzrokowego. Utratę wzroku wskutek uszkodzenia nerwu wzrokowego w przebiegu jaskry uznawano dotąd za nieodwracalną, jednak prowadzony w paru ośrodkach test kliniczny z losowaniem do grup pokazał, że po 10 dniach przezoczodołowej stymulacji zmiennoprądowej (ang. transorbital alternating current stimulation, ACS) u częściowo niewidomych pacjentów następowała znacząca poprawa wzroku. Odnotowywano także poprawę orientacji czy mobilności. ACS to bezpieczny i skuteczny sposób częściowego przywracania wzroku po uszkodzeniu nerwu wzrokowego, prawdopodobnie dzięki modulowaniu plastyczności mózgu i resynchronizacji sieci mózgowych [...] - wyjaśnia dr Bernhard A. Sabel z Instytutu Psychologii Medycznej Uniwersytetu Ottona von Guerickego w Magdeburgu. Osiemdziesięciu dwóch pacjentów wzięło udział w kontrolowanym placebo badaniu z podwójnie ślepą próbą. Prowadzono je w 3 ośrodkach - Uniwersytecie w Getyndze, Charité Berlin oraz Uniwersytecie w Magdeburgu. U 33 osób zdiagnozowano deficyty widzenia spowodowane jaskrą, a u 32 przednią niedokrwienną neuropatię nerwu wzrokowego lub dziedziczną neuropatię nerwu wzrokowego Lebera. U 8 atrofia nerwu wzrokowego była spowodowana więcej niż jedną przyczyną. Po losowaniu do grup na przestrzeni 2 tygodni 45 pacjentów przeszło dziesięć sesji ACS (do 50 min dziennie), a u 37 zastosowano placebo. Naukowcy ujawniają, że jedyną różnicą między grupami była większa liczba mężczyzn w grupie poddawanej prawdziwemu ACS. Elektrody umieszczano na skórze blisko oczu. Wzrok badano przed i dwie doby po terapii, a także 2 miesiące po zakończeniu eksperymentu. Okazało się, że osoby poddawane ACS wykazywały znacznie większą poprawę postrzegania obiektów w całym polu widzenia. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE podkreślają, że w grupie eksperymentalnej odnotowano 24% poprawę, a w grupie placebo jedynie 2,5%. Wg nich, można to wyjaśnić znaczącą poprawą w uszkodzonym fragmencie pola widzenia 59% przedstawicieli grupy ACS i 34% członków grupy placebo. Dalsze analizy zademonstrowały też poprawę na krawędziach pola widzenia grupy ACS. Korzystne skutki stymulacji utrzymywały się 2 miesiące później; grupa eksperymentalna wykazywała 25% poprawę. Niemcy podkreślają, że podczas ACS zachowywano standardy bezpieczeństwa. Ochotnicy nie skarżyli się na dyskomfort. W rzadkich przypadkach zgłaszano tylko przejściowe łagodne bóle i zawroty głowy. Naukowcy przypominają, że choć utrata wzroku prowadzi do desynchronizacji dynamicznych sieci mózgowych, można je ponownie zsynchronizować dzięki ACS (rytmiczne wyładowania komórek zwojowych siatkówki wzmacniają resztkowe widzenie). Dr Sabel dodaje, że konieczne są dalsze badania, by ustalić dokładny mechanizm zachodzących zjawisk. « powrót do artykułu
  9. Baza danych wykorzystywana przez banki, rządy i agencje wywiadowcze do identyfikowania ludzi mających związki z terroryzmem, wpadła w ręce niepowołanej osoby. Baza World-Check należy do firmy Thomson Reuters. Teraz specjalista ds. bezpieczeństwa Chris Vickery twierdzi, że w 2014 roku wszedł w posiadanie tej bazy. W swoim poście w serwisie Reddit informuje, że baza trafiła w jego ręce nie w skutek włamania, a wycieku, który nie miał miejsca w Thomson Reuters. Vickery, badając sprawę, dowiedział się, że przed kilku laty Thomson Reuters nabyła za 530 milionów dolarów firmę, która była właścicielem bazy danych "osób o podwyższonym stopniu ryzyka". Baza ta jest prowadzona do dnia dzisiejszego. Vickery'emu udało się ustalić, że korzysta z niej ponad 300 rządów i agencji wywiadowczych, 49 z 50 największych banków i 9 z 10 największych firm prawniczych na świecie. Vickery otrzymał bazę z połowy 2014 roku. Znajduje się w niej, między innym, spis 93 000 osób podejrzanych o powiązania z terroryzmem. Terroryzm to jednak jedna z wielu kategorii wymienionych w bazie. W sumie znajdują się w niej informacje o 2,2 milionach osób, które są podejrzewane nie tylko o związki z terroryzmem, ale również ze zorganizowaną przestępczością, praniem brudnych pieniędzy, korupcją i podobnymi działaniami. Vickery zastanawia się, czy nie powinien upublicznić całej bazy. W międzyczasie zawiadomił firmę Thomson Reuters o wycieku. Otrzymał podziękowania, a strona trzecia, od której wyciekła baza, już ją zabezpieczyła. Przed dwoma miesiącami informowaliśmy, że Chris Vickery znalazł w sieci niezabezpieczoną bazę danych wszystkich meksykańskich wyborców. « powrót do artykułu
  10. Horacio Rodríguez Larreta, burmistrz Buenos Aires, ogłosił, że po serii skandali związanych z warunkami, w jakich żyją zwierzęta, jego administracja przejmuje prowadzenie miejskiego zoo. Ogród zostanie przekształcony w promujący ochronę środowiska ekopark, a ok. 2500 zwierząt trafi do różnych rezerwatów w Argentynie i za granicą. Zoo istnieje w Buenos Aires od 1875 r. Od jakiegoś czasu po uzyskaniu koncesji zarządzała nim prywatna firma. W otwartym 11 listopada 1875 r. Parku Tres de Febrero dla zwierząt wygospodarowano niewielki obszar. W 1888 r. należący do rządu federalnego teren przekazano miastu. W tym samym czasie burmistrz Antonio Crespo utworzył Buenos Aires Zoo i oddzielił je od reszty parku. Pierwszym dyrektorem został Eduardo Ladislao Holmberg, który sprawował tę funkcję aż przez 15 lat. W 1991 r. ogród sprywatyzowano. Ostatnio zoo cieszyło się złą sławą, głównie za sprawą nieodpowiednich warunków, w jakich trzymano niedźwiedzie polarne w letnich miesiącach. Ostatni z nich, Winner, zmarł 3,5 roku temu w czasie szczególnie wysokich temperatur. Około 50 zwierząt nie można przenieść, bo są zbyt delikatne, by przetrzymać transport. Należy do nich samica orangutana Sandra, o której zrobiło się głośno w grudniu 2014 r., gdy miejscowy sąd uznał 29-letnią wtedy małpę za osobę pozaludzką, której przysługują pewne podstawowe prawa, w tym do uwolnienia z wybiegu. « powrót do artykułu
  11. Profesor Matthew Gdovin z University of Texas w San Antonio opracował nową nieinwazyjną metodę zabijania komórek nowotworowych. Będzie ona niezwykle przydatna przy leczeniu pacjentów z nieoperacyjnymi lub trudno dostępnymi guzami oraz dzieci chorujących na nowotwory. Metoda Gdovina polega na wstrzyknięciu w guza nitrobenzaldehydu. Następnie na tkankę nowotworową kierowane jest światło, wskutek czego wnętrze komórek staje się silnie kwasowe i komórki giną. Gdovin ocenia, że w ciągu dwóch godzin ginie 95% komórek. Pomimo tego, że istnieją różne rodzaje nowotworów, to ich wspólną cechą jest podatność na indukowaną śmierć komórkową - mówi uczony. Gdovin przetestował swoją metodę na potrójnie ujemnym raku piersi (TNBC). To jeden z najbardziej agresywnych i trudnych w leczeniu nowotworów. Podczas badań laboratoryjnych uczonemu udało się zahamować wzrost guza i dwukrotnie przedłużyć u myszy szanse na przeżycie. Wszystkie nowotwory usiłują zakwasić komórki na zewnątrz guza, w ten sposób przyciągają naczynia krwionośne, które próbują pozbyć się kwasu. Nowotwór zakotwicza się do takich naczyń i rośnie - wyjaśnia uczony. Gdovin skorzystał z doświadczeń chemioterapii. Niektóre z rodzajów chemioterapii powodują zakwaszenie komórek nowotworowych. Przy okazji zakwaszane są też zdrowe, dlatego pacjenci tracą włosy i źle się czują. Metoda Gdovina jest bardziej precyzyjna. W ciągu ostatnich dwóch lat uczony rozwinął ją na tyle, że jest ona praktycznie nieinwazyjna. Wystarczy wstrzyknąć nitrobenzaldehyd i na krótką chwilę oświetlić guza światłem ultrafioletowym. To uruchamia reakcję prowadzącą do śmierci komórek nowotworowych. Uczony właśnie testuje swoją metodę na guzach, które nie poddają się leczeniu. Pracuje też nad nanocząstką, którą można wstrzyknąć do organizmu, a ona sama trafi do komórki nowotworowej. Nanocząstka jest aktywowana za pomocą światła o takiej długości, że przechodzi ono przez skórę, « powrót do artykułu
  12. Przed dwoma dniami NASA przeprowadziła ostatni przed lotem bezzałogowym test pierwszego stopnia silnika startowego Space Launch System. Ostatni test kwalifikacyjny dowiódł postępu, jaki został dokonany przy rozwoju SLS - powiedział William Gerstenmaier, szef Human Exploration and Operations Mission Directorate. Test rozpoczęto w temperaturze 40 stopni Fahrenheita (4,44 stopnia Celsjusza). Po uruchomieniu temperatura wewnątrz silnika wzrosła do niemal 6000 stopni Fahrenheita (3315 stopni Celsjusza). Dwuminutowy test pozwolił zebrać z ponad 530 czujników dane na temat 82 kryteriów koniecznych do zakwalifikowania silnika. SLS będzie napędzane dwoma pięciostopniowymi silnikami startowymi oraz czterema głównymi silnikami RS-25. Testowane właśnie silniki na paliwo stałe, będą napędzały SLS przez pierwsze dwie minuty lotu. Zapewnią one ponad 75% mocy wymaganej do ucieczki z ziemskiego pola grawitacyjnego. Pierwszy test kwalifikacyjny silnika przeprowadzono w marcu 2015 roku. Wtedy powadzono "gorący test", podczas którego silnik startował w najwyższej dopuszczalnej temperaturze 32 stopni Celsjusza. Najnowszy test był "testem zimnym". Zakres temperatur jest determinowany dopuszczalnym zakresem temperatury, jakie paliwo może osiągnąć przed startem. Początkowo SLS będzie w stanie wynieść ładunek o masie co najmniej 77 ton. Po rozbudowie możliwości systemu wzrosną do 115 ton. Najpotężniejszym z obecnie wykorzystywanych silników rakietowych jest Delta IV Heavy, zdolna do wyniesienia na niską orbitę ładunku o masie niemal 29 ton. « powrót do artykułu
  13. Rosyjscy naukowcy pracujący pod kierownictwem specjalistów z Moskiewskiego Instytutu Fizyki i Chemii Organicznej zsyntetyzowali związki przeciwnowotworowe, bazując na składnikach wyekstrahowanych z nasion pietruszki i kopru. Nasz zespół opracował prostą metodę uzyskiwania glacjowianiny A i jej strukturalnych analogów, które hamują wzrost ludzkich komórek nowotworowych [...]. Co więcej, ocena nowych czynników in vivo w macierzach [...] embrionów jeżowców wskazała na kilka obiecujących związków, wpływających wybiórczo na dynamikę tubuliny - wyjaśnia prof. Aleksander Kiselew. Obecnie w terapii nowotworów stosuje się najczęściej antymitotyczne chemioterapeutyki. Komórki nowotworowe dzielą się szybciej niż normalne komórki, dlatego są bardziej podatne na ich działanie. Liczba komórek czerniaka podwaja się np. co 3 dni, podczas gdy liczba melanocytów zwiększa się zaledwie o 15% (nawet przy stymulacji podziałów). Ważną rolę w mitozie odgrywają zbudowane z tubuliny mikrotubule (tworzą one wrzeciono podziałowe). Substancje antymitotyczne wiążą tubulinę i zaburzają cykl komórkowy, prowadząc ostatecznie do wybiórczej śmierci. Badanie Rosjan koncentrowało się na działającej silnie antymitotycznie glacjowianinie A z liści brazylijskiej rośliny Ateleia glazioviana Baill. Dotąd synteza tego izoflawonu wymagała sporo pracy i drogich prekursorów oraz katalizatorów. Autorzy publikacji z Journal of Natural Products zaproponowali jednak nowy 6-etapowy proces syntezy glacjowianiny A. Substancje prekursorowe pozyskuje się ze wspomnianych na początku nasion pietruszki i kopru. Oprócz glacjowianiny A zsyntetyzowano jej strukturalne analogi. Aktywność przeciwnowotworową przetestowano za pomocą 2 metod: 1) z wykorzystaniem embrionów jeżowców i 2) ludzkich komórek nowotworowych. W pierwszym z przypadków badane substancje dodawano do wodnego medium z embrionami i określano stężenie, przy którym tempo podziału się zmienia i wreszcie zupełnie ustaje. Jak wcześniej ustalono, kiedy podział jest zaburzony wskutek antytubulinowego działania jakieś czynnika, embriony jeżowców zaczynają się kręcić wokół osi. Zjawisko to można obserwować za pomocą mikroskopu świetlnego. By dalej potwierdzić antynowotworowe działanie cząsteczek, badano je z różnymi komórkami, w tym ludzkimi komórkami raka płuc, prostaty, jelita grubego, piersi, jajnika oraz czerniaka. Eksperymenty pokazały, że testowe substancje skutecznie ograniczały wzrost komórek czerniaka. Nie były też toksyczne dla zdrowych komórek krwi. W przyszłości Rosjanie chcą zoptymalizować glacjowianinę A, by poprawić jej stabilność metaboliczną i rozpuszczalność. Planowane są też badania z ludzkimi ksenotrasplantami w modelu mysim. « powrót do artykułu
  14. W meteorycie znalezionym w Antarktyce odkryto fragmenty opalu. To dowodzi, że meteoryty przenoszą wodę. Opale składają się z krzemionki i zawierają do 30% wody. Dotychczas w żadnym meteorycie nie znaleziono opalu. Badania prowadził zespół profesor Hilary Downes z Birkbeck College London. Uczeni badali meteoryt EET 83309. Składa się on z wielu fragmentów innych meteorytów, co wskazuje, że asteroida, którego częścią był meteoryt, była często bombardowana przez inne meteoryty. Profesor Downes sądzi, że podczas jednego z takich zderzeń meteoryt przyniósł wodę na asteroidę, co pozwoliło na uformowanie się opalu. Zdobyte przez nas dowody wskazują, że opal uformował się zanim nasz meteoryt odpadł od asteroidy i w końcu wylądował w Antarktyce - mówi uczona. Naukowcy przeprowadzili szczegółowe badania, by przekonać się, że opal nie uformował się już na Ziemi. Stwierdzili m.in., że co prawda opal wchodził w interakcje z wodą na Antarktyce, jednak jego skład izotopowy odpowiada składowi meteorytu. « powrót do artykułu
  15. W bursztynie z Mjanmy odkryto doskonale zachowane skrzydła wczesnych ptaków z czasów dinozaurów. Dotąd wiedza o upierzeniu kredowych ptaków była ograniczona ze względu na cechy zapisu kopalnego. W otaczających szkielet strukturach kompresyjnych brakuje szczegółów (rzadko spotyka się np. dostrzegalne ślady koloru), zaś odkrycia w bursztynie są odseparowane od zwierząt źródłowych. W przypadku bursztynu z Mjanmy udało się sporządzić raport dot. osteologii i upierzenia dwóch świetnie zachowanych 2-3-cm skrzydeł teropodów (zauważono nawet ślady tkanek miękkich). Chińsko-kanadyjsko-brytyjski zespół natrafił na nie w słynnym złożu bursztynu z północnego wchodu Mjanmy. Występują w nich kości, w tym 3 palce z ostrymi pazurami do wspinania się po drzewach, a także zachowane ze szczegółami pióra. Anatomia dłoni pokazuje, że należały one do przedstawicieli kladu Enantiornithes, który wyginął w czasie wymierania kredowego. W skamieniałych skrzydłach widać wiele wspaniałych szczegółów. W poszczególnych piórach, bez względu na to, czy są to lotki, czy pióra puchowe, widać oś i promienie, a nawet ślady barw - plamy i pasy - opowiada prof. Mike Benton z Uniwersytetu Bristolskiego. Fakt, że tak małe ptaki poruszały się po drzewach, sugeruje, że były one gotowe do działania [samodzielne] od razu po wykluciu - podkreśla dr Xing Lida z Chińskiego Uniwersytetu Geonauk, główny autor publikacji z pisma Nature Communications. Ptaki te nie siedziały w gnieździe, czekając na nakarmienie, ale same wyruszyły na poszukiwanie jedzenia. Niestety, zginęły przez małe rozmiary i brak doświadczenia. Izolowane pióra z innych próbek bursztynu pokazują, że dorosłe ptaki mogły uniknąć lepkiej pułapki albo się z niej wyrwały. « powrót do artykułu
  16. Algorytmy sztucznej inteligencji opracowane przez świeżo upieczonego doktora z University of Cincinnati pokonały profesjonalnego pilota myśliwców. Podczas serii symulowanych walk sztuczna inteligencja skutecznie unikała ognia emerytowanego pułkownika Gene'a Lee i za każdym razem go zestrzeliwała. Po testach Lee stwierdził, że nowe oprogramowanie to najbardziej agresywna, dynamiczna i wiarygodna sztuczna inteligencja z jaką miał do czynienia. Pułkownik Lee to były Air Force Battle Manager i wykładowca taktyki walki. Ma za sobą tysiące misji zarówno jako pilot jak i ich dowódca. Od dziesiątków lat testuje też symulatory i systemy sztucznej inteligencji. Byłem zaskoczony, jak uważny jest nowy system i jak dobrze reaguje. Wydawało się, że zna moje zamiary i natychmiast reagował na wszelkie moje zmiany lotu czy wystrzelenia rakiety. Wiedział, jak bronić się przed ostrzałem. Natychmiast przechodził z działań defensywnych do ofensywnych - podsumował pracę wirtualnego przeciwnika pułkownik Lee. System o nazwie ALPHA powstał w firmie Psibernetix, założonej przez doktora Nicka Ernesta. W pracach nad jego rozwojem brali udział specjaliści z Air Force Research Laboratory. Tajemnica sukcesu ALPHA tkwi w systemie podejmowania decyzji. Został on oparty na algorytmach logiki rozmytej. Procesy przebiegają w nim podobnie, jak w ludzkim mózgu. Dzieli on większe zadania na mniejsza zadania takie jak taktyka, prowadzenia ognia, unikanie ognia czy taktyki obronne. Jest w stanie ocenić, które zmienne są najważniejsze i stąd wynika olbrzymia szybkość działania, gdyż odrzuca mniej ważne dane. Po trwających godzinę symulowanych misjach bojowych przeciwko ALPHA pułkownik Lee oświadczył: jestem całkowicie wyczerpany. To co prawda sztuczna inteligencja, ale jest ona prawdziwym wyzwaniem. « powrót do artykułu
  17. Holenderscy naukowcy z Uniwersytetu i Centrum Badawczego w Wageningen pracują nad hodowlą roślin w warunkach przypominających marsjańskie i księżycowe. Hodowane przez nich rośliny mają podobną koncentrację metali ciężkich co gleba Księżyca i Marsa. Przeprowadzone właśnie badania wykazały, że cztery gatunki roślin wyhodowane w warunkach marsjańskich charakteryzuje bezpieczny dla człowieka poziom metali ciężkich. Można więc je bezpiecznie spożywać. "Badania rzodkiewki, groszku, żyta i pomidorów przyniosły bardzo obiecujące wstępne wyniki. Możemy je bezpiecznie jeść i jestem bardzo ciekaw, jak smakują pomidory. Niestety, nie byliśmy w stanie przetestować wszystkich warzyw, dlatego rozpoczęliśmy zbieranie pieniędzy przez internet, dzięki czemu zwykli ludzie mogą wspomóc nasze badania. Darczyńscy otrzymają od nas różne prezenty, a moim ulubionym pomysłem na prezent jest zaproszenie na obiad przygotowany z produktów wyhodowanych na symulowanym marsjańskim gruncie" - mówi ekolog Wieger Wamelink. Najwięcej metali ciężkich zawierały rzodkiewki. Szczególnie dużo było w nich glinu, żelaza i nillu. W porównaniu z warzywami hodowanym w ziemskiej glebie warzywa z symulowanej gleby marsjańskiej zawierały mniej ołowiu, arsenu i miedzi. Na razie nie wiadomo, czy rośliny na Marsie będą tak samo wchłaniały metale ciężkie jak na Ziemi. Niewykluczone, że grawitacja będzie miała wpływ na ten proces. Na to i wiele innych pytań poznamy odpowiedź, gdy rzeczywiście zaczniemy uprawiać je na Marsie czy Księżycu. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z Tufts University odkryli, że komórki skóry z owrzodzeń w przebiegu stopy cukrzycowej można przeprogramować, uzyskując indukowane pluripotencjalne komórki macierzyste (iPS). W przyszłości będzie je można prawdopodobnie wykorzystać do leczenia chronicznych ran. Wyniki są zachęcające. W odróżnieniu od komórek ze zdrowej ludzkiej skóry, komórki pobrane z niegojących się ran [...] trudno wyhodować. Oprócz tego nie odtwarzają one normalnej funkcji tkanek. Zawracając komórki z cukrzycowych owrzodzeń na wcześniejszy, embrionalny etap rozwoju, zrestartowaliśmy je i mamy nadzieję, że przekształcą się w komórki, które będą mogły zagoić ranę - wyjaśnia dr Jonathan Garlick. Za pomocą 3 niezależnych kryteriów Amerykanie potwierdzili, że komórki reprogramowano do stanu pluripotencjalnego, co oznacza, że można je przekształcić w wiele rodzajów komórek, w tym w stymulujące naprawę ran. W następnym etapie badań akademicy uzyskali tkanki 3D, w przypadku których wcześniej wykazali, że naśladują wiele cech chronicznych ran. Wykorzystali je do przetestowania komórek z owrzodzenia w przebiegu stopy cukrzycowej. Okazało się, że tworzyły one niedojrzały szkielet zbudowany głównie z fibronektyny, która nie dopuszcza do prawidłowego zamykania ran. Warto dodać, że wcześniej wykazano, że nieprawidłowa fibronektyna ma związek z innymi powikłaniami cukrzycy, np. chorobą nerek. Rozwój skuteczniejszych metod terapii wrzodów stopy hamował brak realistycznych modeli gojenia ran, oddających działanie macierzy zewnątrzkomórkowej, która stanowi rusztowanie krytyczne dla naprawy skóry. Opisane studium bazuje na naszym raporcie z 2015 r., który pokazał, że komórki z owrzodzenia stopy cukrzycowej wykazują fundamentalne defekty i że możemy je stymulować w laboratorium, wykorzystując trójwymiarowe modele tkanek - opowiada dr Anna Maione. Teraz, gdy potwierdziliśmy, że przeprogramowanie komórek rany do bardzo wczesnego etapu rozwoju jest wykonalne, musimy sprawdzić, czy mogą się one zróżnicować do dojrzalszych typów komórek, a później zbadać je w modelach 3D, by sprawdzić, czy poprawią gojenie chronicznych wrzodów - podsumowuje dr Behzad Gerami-Naini. « powrót do artykułu
  19. W ofercie Western Digital znalazły się nowe karty microSD o pojemności 256 gigabajtów, a wśród nich wyjątkowo szybko działające urządzenie, 256GB SanDisk Ultra microSDXC UHS-I Premium Edition. Przeznaczona na rynek konsumencki karta zapewnia odczyt danych z prędkością do 100 MS/s, a ich zapis odbywa się z prędkością do 90 MB/s. Karta powstała z myślą o smartfonach i tabletach z systemem Android. Dzięki dużej prędkości zapisu możliwe jest wykonywanie szybkiej serii zdjęć o dużej rozdzielczości. Pojemność nowej karty wystarcza na zapisanie nań 24 godzin materiału wideo w rozdzielczości Full HD. Nowe karty są odporne na działanie wody, wysokich temperatur i promieniowania X. Są kompatybilne z bezpłatną aplikacją SanDis Memory Zone, która ułatwia zarządzanie i tworzenie kopii zapasowych. 256GB SanDisk Ultra microSDXC UHS-I Premium Edition trafi do sprzedaży w sierpniu. Jej średnia cena w USA wyniesie 150 dolarów. « powrót do artykułu
  20. Naukowcy z Uniwersytetu Ben-Guriona w Izraelu opracowali innowacyjny sposób kradzieży danych z komputerów całkowicie odizolowanych od sieci. Eksperci stworzyli program o nazwie "Fansmitter", który kontroluje pracę CPU i wentylatorów w ten sposób, że w generowanych przez nie falach dźwiękowych zostają zakodowane dane binarne. Fale można przechwytywać za pomocą umieszczonego w pobliżu mikrofonu. Prędkość tej metody n ie jest oszałamiająca, gdyż wynosi zaledwie 900 bitów na godzinę. Wystarczy to jednak np. do kradzieży haseł. Za pomocą naszej metody udało się nam przekazać dane z odizolowanego komputera do mikrofonu w smartfonie znajdującym się w tym samym pokoju. Wykazaliśmy przydatność tej metody do transmisji kluczy szyfrujący i haseł na odległość od 0 do 8 metrów z prędkością do 900 bitów na sekundę. Metoda ta może zostać też wykorzystana do zdobycia danych z różnego sprzętu IT, który zawiera wentylatory - czytamy w dokumencie przygotowanym przez uczonych z Ben-Guriona. « powrót do artykułu
  21. Zespół pracowników naukowych Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie bada możliwości kolonizacji Marsa. Chodzi o kwestie m.in. psychologiczne, etyczne, a także dostosowania się człowieka do nowych warunków, współżycia w grupie, rywalizacji. Rozwój ludzkości to nie tylko mierzenie się z aktualnymi problemami i wyzwaniami, ale także przewidywanie możliwości dalszego rozwoju. Przewidywanie takie musi uwzględniać możliwe ryzyka i zagrożenia – zauważył kierownik badań, dr Konrad Szocik. Jak podkreślił, próby kolonizacji Marsa nie są bardzo odległe; przewidywania wskazują na przełom lat 20 i 30 XXI w. jako wiarygodny termin wysłania pierwszego lotu załogowego na Marsa. Ze względu na to, że aktualnie nie ma technologicznej możliwości powrotu z Marsa na Ziemię, nieuniknione staje się założenie ludzkiej kolonii na Marsie. Temat ten nie jest jednak szeroko dyskutowany ze względu na skoncentrowanie się na kwestiach technologicznych i medycznych – mówił Szocik. Zauważył, że możliwości zaludnienia Marsa są przedmiotem badań naukowych, ale przede wszystkim przez nauki techniczne i inżynieryjne oraz biologiczne i medyczne. Prowadzone są badania nad bezpiecznymi i odpowiednio szybkimi środkami transportu, możliwościami przetrwania ludzkiego życia nie tylko w trakcie podróży trwającej około siedmiu miesięcy w jedną stronę, ale także w marsjańskich warunkach mikrograwitacji, która jest prawie trzykrotnie mniejsza od grawitacji ziemskiej. Jednak – jak zauważył - nie bada się szeroko aspektów dotyczących szeroko pojętej natury ludzkiej, takich jak np. trudności psychologiczne związane z podróżą na Marsa i pobytem w tak specyficznym środowisku, albo nieprzewidywalność dalszego rozwoju ewolucji biologicznej przez selekcję naturalną na Marsie. Pomijane są też zagadnienia dotyczące etyki, systemu prawnego, a także społeczne, polityczne, czy kulturowe. Dlatego właśnie zespół pracowników naukowych Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie zajął się badaniem możliwości, wyzwań dotyczących założenia i funkcjonowania ludzkiej kolonii na Marsie właśnie w kontekście tych dziedzin życia człowieka. Naukowcy, analizując elementy rozwoju ludzkości na Ziemi (na podstawie znanych mechanizmów i reguł, jakie funkcjonują w różnych środowiskach, grupach etnicznych, czy na podstawie praw międzyludzkich w różnych szerokościach geograficznych) tworzą modele czy też scenariusze sytuacji, jakie mogą powstawać na Marsie w momencie jego zaludniania. Jak wynika z rozwoju ludzkości na Ziemi, w małych grupach na liderów wyrastają egoiści, to oni przejmują władzę w małych społecznościach. Na Marsie nie byłoby dla nich przeciwwagi, jaką na Ziemi są altruiści. A zatem stawiamy pytanie, jak wyglądałoby współżycie ludzi w warunkach znacznie trudniejszych niż na Ziemi, gdzie byłoby ciągłe zagrożenie życia, walka o przetrwanie, gdzie mocniejsi wykorzystują słabszych. Za egoizmem i walką o przetrwanie idzie z kolei agresja, konflikty, w których zwyciężają silniejsi – wyjaśniał Szocik. Podkreślił, że z oczywistych względów, są to badania czysto teoretyczne. Chociaż nie mamy możliwości zbadania żadnego Marsjanina, to jednak natura człowieka po zamieszkaniu na Marsie, w tych nowych warunkach, nie zmieniłaby się wcale, albo zmieniłaby się niewiele, i zadziałałoby prawo dżungli, w myśl którego wygrywa silniejszy. A zatem zaludnienie Marsa w takich okolicznościach wydaje się przedsięwzięciem ryzykowanym – ocenił naukowiec. Dodał jednocześnie, że nie są wykluczone bardziej optymistyczne scenariusze, choć są one mniej prawdopodobne. W skład grupy badającej wchodzą: filozof zajmujący się m.in. genezą i ewolucją religii, wyjaśnianiem mechanizmów funkcjonujących w świecie ludzi, etyką ewolucyjną i moralnością, logistyk oraz prawniczki, zajmujące się różnymi aspektami prawa. Szymon Taranda z biura prasowego uczelni poinformował, że badaniami rzeszowskich naukowców nad kolonizacją "czerwonej planety" zainteresowały się międzynarodowe czasopisma naukowe; artykuły na ten temat ukazały się w prestiżowym brytyjskim czasopiśmie poświęconemu przestrzeni kosmicznej "Space Policy" czy czasopiśmie wydawanym przez polski Komitet Prognoz "Polska 2000 Plus" Polskiej Akademii Nauk. Ponadto materiał nt. badań rzeszowskich naukowców ma się wkrótce ukazać w Elsevier Research Selection – biuletynie elektronicznym wydawnictwa Elsevier adresowanym do dziennikarzy naukowych. Zespół został również zaproszony do kanadyjskiego radia w Montrealu. « powrót do artykułu
  22. W Tanzanii odkryto duże pole gazowe z helem. Ma to tym większe znaczenie, że jego zasoby są na wyczerpaniu. Hel jest wykorzystywany w szpitalach w skanerach do rezonansu magnetycznego (są w nim zanurzone nadprzewodzące cewki), a także w teleskopach (jako chłodziwo) czy monitorach promieniowania. Dotąd gaz ten wykrywano przy okazji podczas odwiertów ropy czy gazu, lecz dzięki zastosowaniu nowej metody duże ilości He znaleziono w obrębie tanzańskiej części Wielkiego Rowu Wschodniego. Przełomowa metoda eksploracji została opracowana przez geologów z Uniwersytetów w Durham i Oksfordzie oraz ekspertów z norweskiej firmy Helium One. Do opisywanego odkrycia doprowadziło pierwsze jej zastosowanie. Naukowcy wykazali, że aktywność wulkaniczna zapewnia ciepło konieczne do uwolnienia gazu z zawierających hel skał. W Wielkim Rowie Wschodnim wulkany uwolniły He z prehistorycznych, położonych głęboko skał. Później został on zatrzymany w płytszych polach gazowych. Aktywność wulkaniczna zapewnia ciepło potrzebne do uwolnienia helu zgromadzonego w starych skałach krystalicznych. Jeśli jednak gaz jest zamknięty zbyt blisko wulkanu, istnieje ryzyko, że będzie silnie rozcieńczony gazami wulkanicznymi, np. dwutlenkiem węglu [...]. Obecnie pracujemy nad identyfikacją złotej strefy, gdzie proporcja uwalniania He i rozcieńczenia wulkanicznego jest dokładanie taka, jak trzeba - wyjaśnia Diveena Danabalan z Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu w Durham. Próbkowaliśmy hel i azot wydobywające się z ziemi na terenie Rowu. Łącząc wiedzę nt. geochemii helu i obrazy sejsmiczne przechwytujących gaz struktur, niezależni eksperci oszacowali prawdopodobną objętość złoża w zaledwie jednej części Rowu na 54 miliardy stóp sześciennych [bCf od ang. Billion Cubic Feet; 54 BCf to 1.529.109.716 m3]. To wystarczy do napełnienia 1,2 mln skanerów MRI. By oddać skalę odkrycia, wystarczy powiedzieć, że globalne roczne zużycie helu wynosi 8 BCf [226.534.772,74 m3], a w amerykańskiej Narodowej Rezerwie Helu [...] znajduje się ok. 24,2 BCf gazu. Całkowite znane zapasy USA szacuje się na circa 153 BCf [4.332.477.528,6 m3]. Odkrycie z Tanzanii zmienia więc wszystko [...] - przekonuje prof. Chris Ballentine z Uniwersytetu w Oksfordzie. Dr Pete Barry, także z Uniwersytetu Oksfordzkiego, dodaje: By znaleźć nowe zasoby helu, tę samą strategię możemy zastosować w innych częściach świata z podobną historią geologiczną. « powrót do artykułu
  23. Po przegranej przed sądem ds. drobnych roszczeń Microsoft musiał zapłacić odszkodowanie w wysokości 10 000 USD. Koncern został pozwany przez panią Teri Goldstein, właścicielkę niewielkiej firmy turystycznej. Na jej komputerze, na którym zainstalowany był Windows 7, bez jej zgody rozpoczęła się aktualizacja systemu do Windows 10. Aktualizacja, która nie została przez panią Goldstein zatwierdzona, była nieudana i po kilku próbach jej wznowienia komputer stał się niemal bezużyteczny. Dochodziło do częstych awarii, maszyna nie rozpoznawała zewnętrznego dysku twardego, właścicielka musiała odzyskiwać pliki, a zalogowanie się do systemu wymagało wieloetapowych działań. Teri Goldstein, która wykorzystywała maszynę do prowadzenia firmy, pozwała Microsoft do sądu. Po przegranej koncern zrezygnował z apelacji i wypłacił odszkodowanie. Kłopoty z komputerem rozpoczęły się w sierpniu ubiegłego roku. Właścicielka wielokrotnie zwracała się do pomocy technicznej Microsoftu, odwiedzała ich sklep, szukała pomocy na forach. Okres od września do grudnia to najbardziej gorący czas w moim biznesie - stwierdziła poszkodowana. Mówiła, że nie mogła sobie pozwolić na zamknięcie firmy na cały tydzień, a tyle trwałoby kupno nowego komputera, zainstalowanie potrzebnego oprogramowania i przeniesienie plików. Przez kłopoty z komputerem część klientów odwołała rezerwacje, gdyż Goldstein nie odpowiadała na maile. Goldstein wyceniła swoje straty na 17 000 USD plus poniesione wydatki. Gdy pracownicy Microsoftu, którzy nie potrafili rozwiązać jej problemów, zaproponowali jej 150 USD poszkodowana uznała to za przyznanie się do winy i wystąpiła do sądu ds. drobnych roszczeń domagając się maksymalnego przewidzianego prawem odszkodowania w wysokości 10 000 USD. Sąd przyznał jej całkowicie rację i nakazał Microsoftowi zapłacenie 10 000 dolarów. Koncern, który początkowo zapowiadał apelację, zdecydował, że woli uniknąć kosztów kolejnego procesu i wypłacił pieniądze. Pani Goldstein zachęca wszystkich, którzy uznają, że przez sposób aktualizacji do Windows 10 stracili czas lub pieniądze, by się z nią skontaktowali. Chętnie podzieli się swoimi doświadczeniami. « powrót do artykułu
  24. Poprawiając możliwości ruchowe, proste gry karciane mogą pomóc w rehabilitacji pacjentów po udarze. Kanadyjscy naukowcy dodają, że równie dobrze sprawdzają się w tej roli jenga, bingo czy gry na konsole. Specjaliści ze Szpitala św. Michała w Toronto podkreślają, że rodzaj zadania do rehabilitacji motorycznej nie ma znaczenia, dopóki jest ono intensywne, powtarzalne i wymaga ruchów dłoni i rąk. Autorzy publikacji z pisma Lancet Neurology postanowili sprawdzić, czy coraz częściej wykorzystywane w rehabilitacji po udarze gry cyfrowe są pod względem usprawniania kończyn górnych lepsze od gier tradycyjnych. Testy prowadzono w 14 centrach z 4 krajów. Spośród 141 osób, które przeszły niedawno udar i miały problemy z poruszaniem jedną lub obiema dłońmi i/lub ramionami, połowa trafiła na rehabilitację z wykorzystaniem Wii, a reszta grała np. w karty lub w domino. Przez 2 tygodnie odbywano 10 godzinnych sesji. Oprócz tego wszyscy przechodzili zwykłą rehabilitację poudarową. Okazało się, że po 2 tygodniach eksperymentu i miesiąc po jego zakończeniu znacząca poprawa zdolności ruchowych była widoczna w obu grupach (sięgała ona, odpowiednio, 30 i 40%). Wg badaczy, między grupami nie było widać różnic w zakresie siły, zręczności, tzw. dużej motoryki, jakości życia czy radzenia sobie z codziennymi czynnościami. Wszyscy lubimy technologię i mamy tendencję, by myśleć, że nowe technologie są lepsze od staromodnych strategii. W tym przypadku nie jest to jednak prawda. W ramach naszego eksperymentu ustaliliśmy, że proste czynności rekreacyjne, które można wdrożyć gdziekolwiek, są równie skuteczne jak technologia - opowiada dr Gustavo Saposnik. Saposnik dodaje, że był zaskoczony wynikami, gdyż wiele wcześniejszych badań, w tym jego własne, sugerowało, że terapia wirtualna jest bardziej efektywna. Kanadyjczyk wyjaśnia, że tym razem testy kliniczne prowadzono jednak na wyjątkowo dużą skalę, poza tym wyrównano nie tylko czas konwencjonalnej terapii, ale i czas gry na Wii lub w karty czy domino. W przeszłości zaś grupę wyłącznie tradycyjnej rehabilitacji zestawiano z grupą poddawaną typowej terapii i terapii w rzeczywistości wirtualnej. « powrót do artykułu
  25. Microsoft pracuje nad zaawansowanymi systemami rozpoznawania gestów dłoni. Firma chce, by w przyszłości interakcja człowieka z komputerem odbywała się w najbardziej naturalnym sposób - by można było za pomocą dłoni manipulować wirtualnymi obiektami. Rozwijane przez koncern technologie pozwalają na manipulowanie obiektami na ekranie komputera jak i w wirtualnej rzeczywistości, gdy używany jest specjalny hełm VR. W jaki sposób wchodzimy w interakcje z przedmiotami w realnym świecie? Podnosimy je, dotykamy, manipulujemy. Powinniśmy być w stanie zrobić to samo z wirtualnymi obiektami - mówi Jamie Shotton, jeden z inżynierów z laboratorium Microsoftu z Cambridge w Wielkiej Brytanii. Jeśli opracujemy dobre technologie wirtualnej wizji, rozpoznawania głosu i gestów, to ludzie projektujący takie przedmioty jak telewizory, ekspresy do kawy czy urządzenia Internet of Things będą mieli duże możliwości interakcji z projektami - dodaje Andrew Fitzgibbon odpowiedzialny za prace nad wizją komputerową. Stworzenie systemu do ręcznej manipulacji wirtualnymi obiektami tylko pozornie wydaje się proste. System taki musi działać tak, by interakcja przebiegała podobnie jak w świecie realnym, a jednocześnie musi zużywać minimalną ilość energii i mocy obliczeniowych systemu. Nie jest to proste. Dość wspomnieć, że np. dłonią możemy objąć piłeczkę. Wówczas palce znikają z pola widzenia, a komputer musi być w stanie obliczyć, co się z nimi stało i co robią. Aby poradzić sobie z tym problemem inżynierowie wykorzystują nowatorskie systemy śledzenia ruchu dłoni z algorytmem, którego korzenie sięgają lat 40. ubiegłego wieku, kiedy nikt nie miał do dyspozycji dużych mocy obliczeniowych, a te dostępne były bardzo drogie. Dzięki temu połączeniu udało się stworzyć system, który w sposób szybki, dokładny i nieprzerwany śledzi ruchy dłoni, a jednocześnie może działać na zwykłych gadżetach przeznaczonych na rynek konsumencki. Pod względem dokładności dochodzimy do punktu, w którym użytkownik systemu nie czuje różnicy pomiędzy swoją dłonią, a dłonią wirtualną - mówi Shotton. Inżynierów pracujących przy projekcie Handpose najbardziej zaskoczył fakt, że brak uczucia dotyku nie był poważnym problemem dla osób postronnych, które testują podobne systemy. Ich zdaniem, jeśli tego typu system jest dobrze zaprojektowany i wiarygodny, to inne nasze zmysły - jak wzrok czy słuch - potrafią nas przekonać, że dotykamy czegoś, z czym w rzeczywistości nie mamy kontaktu. Jednak Hrvoje Benko z grupy zajmującej się naturalnymi interakcjami obawia się, że gdy systemy rzeczywistości wirtualnej staną się bardziej rozbudowane i realistyczne, trudnej będzie przekonać zmysł dotyku, że wszedł w interakcje z wirtualnym przedmiotem. Jego zdaniem konieczne będzie dotknięcie czegoś. Dlatego też on i jego koledzy pracują nad wykorzystaniem rzeczywistych przedmiotów do udoskonalenia odczucia interakcji z przedmiotami wirtualnymi. Dotyk ma wartość, próbujemy rozumieć, czym on jest - stwierdza Andy Wilson, szef grupy interakcji naturalnych. By to osiągnąć nie jest konieczne odtwarzanie w świecie rzeczywistym całych skomplikowanych systemów. W laboratoriach Microsoftu stworzono projekt, w ramach którego można ciągle używać tego samego fizycznego elementu do złożenia wirtualnej struktury składającej się z wielu identycznych elementów. Mamy wrażenie, że używamy wielu elementów, gdy w rzeczywistości wykorzystujemy jeden. Tę samą zasadę można będzie wykorzystać do stworzenia znacznie bardziej złożonych systemów, na przykład za pomocą kilku fizycznych przycisków i dźwigni można będzie odtworzyć wirtualny kokpit samolotu i szkolić pilotów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...