-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Profesor Grant Mathews z Wydziału Fizyki University of Notre Dame zaproponował własne wyjaśnienie fenomenu Gwiazdy Betlejemskiej. Jak pamiętamy, zaprowadziła ona Trzech Króli do nowo narodzonego Jezusa. Gwiazda Betlejemska to niezwykle ważny symbol naszej kultury, nic zatem dziwnego, że naukowcy wysunęli wiele hipotez na jej temat. Teraz pojawiła się kolejna. Profesor Mathews, po przestudiowaniu zapisków biblijnych, historycznych i astronomicznych uważa, że Gwiazdą Betlejemską była niezwykle rzadka koniunkcja planetarna z 6 roku przed naszą erą. Tak rzadka, że być może ludzkość nigdy więcej jej nie zobaczy. W czasie tej koniunkcji Słońce, Jowisz, Księżyc i Saturn znajdowały się w Baranie, Wenus znajdowała się zaraz obok w Gwiazdozbiorze Ryb, a Merkury i Mars były po drugiej stronie, w Byku. Obecność Jowisza i Księżyca oznaczała narodziny władcy o szczególnym przeznaczeniu, Saturn był symbolem początku życia, a fakt, że koniunkcja miała miejsce w Baranie, w którym jednocześnie znalazł się punkt przesilenia wiosennego oznaczał, że narodzi się nowy władca Judei. Trzej Królowie dojrzeli tę koniunkcję i uznali, że dojdzie do znaczących narodzin w rodzinie królewskiej w Judei. Wybrali się więc na poszukiwania nowego władcy - mówi Mathews. Z wyliczeń naukowca wynika, że podobna koniunkcja będzie miała miejsce za 16 000 lat. Podobna, gdyż wówczas punkt przesilenia wiosennego nie będzie wypadał w Baranie. Profesor Mathews przeprowadził własne obliczenia dotyczące ruchu planet, Księżyca, Słońca i nieboskłonu na najbliższe 500 000 lat i stwierdził, że w tym czasie nie dojdzie do identycznej koniunkcji. « powrót do artykułu
-
Wędrówki mikrobiomu regulują zegar gospodarza
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Regularne drobne ruchy bakterii w jelicie wpływają na zegar biologiczny gospodarza. Dzieje się tak, bo w miarę upływu dnia tkanka przewodu pokarmowego styka się z różnymi mikroorganizmami i ich metabolitami. Badanie [na myszach] pokazuje, jak skoordynowane jest zachowanie prokariotów i eukariotów, ssaków i mikrobów żyjących w ich wnętrzu. Grupy te wchodzą w interakcje i wzajemnie na siebie wpływają w nierozdzielny sposób - podkreśla Eran Elinav, immunolog z Instytutu Nauki Weizmanna. Powinniśmy o tym myśleć jak o jednym superorganizmie [...] - dodaje Eran Segal. Autorzy publikacji z pisma Cell zauważyli, że mikrobiom z powierzchni jelita przechodzi przez całą dobę rytmiczne zmiany w zakresie "biogeograficznej" lokalizacji. Komórki nabłonka są więc wystawione na oddziaływanie różnych gatunków bakterii. Tango obu partnerów daje mechanistyczny wgląd w tę relację. Okazało się również, że okołodobowe zmiany mikroflory jelit mają ogromny wpływ na fizjologię gospodarza. Co ważne, wpływa ona na tkanki bardzo odległe od przewodu pokarmowego, np. na wątrobę, której ekspresja genów zmienia się równolegle do rytmu mikrobiomu. Jak wyjaśnia Elinav, oznacza to, że zaburzenia rytmu mikrobiomu skutkują zaburzeniem funkcji wątroby, w tym metabolizmu leków czy odtruwania. Oprócz tego naukowcy zauważyli, w jak dużym stopniu rytm okołodobowy gospodarza zależy od oscylacji bakterii. Tylko pewna część maszynerii podtrzymuje swój własny zegar, podczas gdy w innych komponentach zaburzenie działania bakterii prowadzi do zniszczenia rytmu. U gospodarza włącza się wtedy inny zestaw genów, który normalnie nie wykazuje rytmów okołodobowych. Podsumowując, zachowanie mikrobów wpływa na globalne programowanie dobowych oscylacji transkrypcyjnych, epigenetycznych i metabolicznych gospodarza. Prowadzone również na myszach wcześniejsze badanie Elinava i Segala pokazało, że nasze zegary biologiczne pracują w zgodzie z zegarami biologicznymi mikrobiomu, a zaburzenie wzorców snu i czuwania oraz czasów karmienia gryzoni skutkuje zmianami mikroflory. Izraelczycy zaznaczają, że ich wyniki mogą mieć wpływ na ludzi w co najmniej dwóch dziedzinach. Po pierwsze, skoro wszystkie leki są metabolizowane w wątrobie, zrozumienie rytmów dobowych mikrobiomu i zdolność manipulowania nimi będzie mieć znaczenie dla sposobu i pory podawania medykamentów. Po drugie, zespół wspomina o wykorzystaniu wzajemnych zależności zegarów do walki z otyłością czy zespołem metabolicznym, które są powszechniejsze u ludzi poddawanych częstym zaburzeniom rytmów okołodobowych, np. pracujących w systemie zmianowym lub przechodzących zespół nagłej zmiany strefy czasowej. « powrót do artykułu -
Duże pożary lasu wzniecone przez prehistorycznych łowców-zbieraczy są prawdopodobną przyczyną niezbyt gęstej okrywy leśnej w Europie. Badanie międzynarodowego zespołu, w tym prof. Jeda Kaplana z Uniwersytetu w Lozannie i Jana Kolena z Uniwersytetu w Lejdzie, rzuciło nowe światło na rolę łowców w kształtowaniu krajobrazu. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE twierdzą, że w najzimniejszym okresie ostatniego zlodowacenia, ok. 20 tys. lat temu, celowo podpalali oni lasy, by stworzyć łąki i lasy w typie parków. Prawdopodobnie chodziło im o zwabienie zwierzyny i o łatwiejszy dostęp do roślin jadalnych czy surowych materiałów. Naukowcy wspominają też o ułatwieniu poruszania się w terenie. Wg nich nie da się też wykluczyć, że pożary lasów i stepów na dużą skalę były wynikiem niedbałego używania ognia w półotwartych przestrzeniach. Specjaliści przeanalizowali łącznie nagromadzenie mułu z okresu zlodowacenia, a także symulacje komputerowe i nowe interpretacje danych archeologicznych. Okazało się, że łowcy z całej Europy (od Hiszpanii po Rosję) byli zdolni do przekształcania krajobrazu. Ostatnie zlodowacenie jest często przedstawiane jako okres skrajnego chłodu, zdominowany przez mamuty, żubry i wielkie niedźwiedzie. Teraz naukowcy wykazali, że ludzie także mieli znaczący wpływ na krajobraz. Podczas poszukiwań dowodów ludzkiego wpływu akademicy uświadomili sobie, czemu istnieją sprzeczne wyjaśnienia czy opisy tego okresu. Z jednej bowiem strony rekonstrukcje wegetacji w oparciu o pyłki i pozostałości roślinne z jezior i rozlewisk sugerują, że w Europie występowała roślinność otwartego stepu. Z drugiej zaś symulacje komputerowe, które uwzględniają 8 możliwych scenariuszy klimatycznych, wskazują, że w naturalnych warunkach rozległe tereny Europy powinny być o wiele gęściej zalesione. Wg Kolena i innych, za obserwowaną różnicę musieli odpowiadać ludzie. Potwierdzenie znaleziono w śladach używania ognia na stanowiskach łowieckich z tego okresu i w warstwach popiołu w glebie. « powrót do artykułu
-
ONZ twierdzi, że ponad 780 milionów ludzi nie ma dostępu do bezpiecznej wody pitnej. Jednak szacunki te bazują na bardzo elastycznej definicji tego, co jest bezpieczne i obejmują też dostęp do wody butelkowanej. Dlatego też profesor Peter Scales z Univeristy of Melbourne uważa, że na świecie żyją trzy miliardy ludzi, którzy nie mają dostępu do takiej wody, jaką w Australii nazwalibyśmy pitną. Coraz więcej miast ma problemy z dostarczeniem swoim mieszkańcom wody o odpowiedniej jakości. Rzeki są niezwykle zanieczyszczone, szybko zużywamy wody podziemne zarówno na potrzeby bezpośredniej konsumpcji, rolnictwa jak i wydobycia ropy naftowej czy gazu. Niedawno profesor Scales był w indonezyjskim mieście Surabaya. Przekonał się, że poziom polichlorowanych bifenoli w miejscowych rzekach jest szaleńczo wysoki. Ponadto z powodu używania nieulegających biodegradacji detergentów ich rzeki spływają pianą. Rozwiązaniem tego problemu mógłby być nowy system oczyszczania stworzony przez zespół Scalesa, który od kilkunastu miesięcy jest testowany w Hobart. Scales mówi, że jego intencją było przerwanie cyklu zanieczyszczania. Uczony zauważa, że przez ostatnie 200 lat istnienia nowoczesnych systemów kanalizacji, ich głównym zadaniem było przetransportowanie ścieków gdzieś z dala od gęsto zaludnionych terenów. I pomimo, że wykorzystywane technologie oczyszczania pozwalają na pozbycie się ze ścieków wielu patogenów, to nie usuwają z nich - często niezwykle niebezpiecznych - środków chemicznych. Gdy zapytamy kogoś, co się najbardziej zmieniło w życiu w mieście w ciągu ostatnich 40 lat, to najpewniej powie o komputerach i samochodach. Ale tak naprawdę zmieniła się liczba związków chemicznych w naszym codziennym życiu. Są one zupełnie nowe. Przeciętne miasto używało niegdyś około 4000 związków chemicznych. Obecnie używa ponad 70 000, a większość z nich kończy w wodzie - mówi uczony. Do ścieków trafiają antybiotyki, hormony, środka antyseptyczne, środki higieny osobistej w tym dezodoranty, triklosan z pasty do zębów, DEET ze środków odstraszających owady, bisfenol A z plastików, przemysłowe i rolnicze związki chemiczne, pestycydy, wybielacze, opóźniacze zapłonu itp. itd. Okazuje się jednak, że można pozbyć się z wody tych szkodliwych dla człowieka i środowiska substancji. Wystarczy osiem barier jedna po drugiej - mówi Scales. Opracowany w Melbourne proces oczyszczania zaczyna się w tradycyjny sposób, co pozwala pozbyć się wielu zanieczyszczeń organicznych. Potem dodajemy ozon, który rozbija molekuły/. Następnie filtrujemy i pozbywamy się tych rozbitych molekuł, cząstek, nawet niektórych patogenów - opowiada uczony. Później woda przechodzi przez aktywowany węgiel, a następnie jest poddawana procesowi odwróconej osmozy, dzięki czemu pozbywamy się soli i najmniejszych molekuł. W tym momencie, po przejściu pięciu barier, mamy wodę, która jest lepszej jakości niż 98% wody pitnej na świecie. Następnie jednak, by upewnić się, że nie ma w niej patogenów, dodajemy dwie kolejne bariery. Jedna to światło ultrafioletowe zabijające wirusy i bakterie, druga to chlor, który dezynfekuje wodę, zapobiega wtórnemu zanieczyszczeniu i chroni wodociągi przed zarastaniem. Ostatnim elementem jest dodanie do wody kalcytu, gdyż naprawdę czysta woda powoduje silną korozję. Jak zapewnia Scales, opracowany i przetestowany przezeń system może oczyścić nawet najbardziej zanieczyszczoną wodę z kanalizacji. Prototyp z Hobart zostanie niedługo przewieziony na Stację Davis w Antarktyce, gdzie będzie oczyszczał wodę dla 150 osób. Opracowana technologia pozwala na przeskalowanie oczyszczalni do zakładu zapewniającego wodę dla 10 milionów osób. Miasta spożytkowują około 20-30% wody, reszta trafia do ścieków, które zanieczyszczają okolice. Profesor Scales chciałby przerwać ten krąg, oczyszczać ścieki i kierować tę wodę z powrotem do kranów. W ten sposób efektywność wykorzystania wody można by zwiększyć do co najmniej 50%. To kolosalna różnica. Olbrzymim problemem będzie jednak przekonanie ludzi, by używali już raz użytej wody. Gdy w 2006 roku susza dotknęła miasta Toowoomba w Queensland i zaproponowano wprowadzenie systemu recyklingu wody, projekt został odrzucony przez 60% mieszkańców. Wprowadzenie systemów podobnych do tego opracowanego w Melbourne może więc potrwać całe dziesięciolecia. « powrót do artykułu
-
Fizycy z University of Melbourne opisali technikę, która pozwoliłaby na zbudowanie kwantowego skanera do nanorezonansu magnetycznego. Taki skaner wykorzystywałby magnetyczne właściwości atomowych kubitów i pozwalał na uzyskiwanie obrazów o rozdzielczości liczonej w angstremach (10-10 metra, 0,1 nanometra). Dzięki nowej technice mogłyby powstać mikroskopy do obrazowania pojedynczych molekuł, co pozwoliłoby lepiej zrozumieć różne schorzenia i łatwiej opracować leki. Rozwój naukowy w ostatnich dekadach pozwolił nam na zrozumienie i leczenie wielu problemów medycznych w skali makro, takich jak zatory czy złamania. Jednak ludzkość dręczą przede wszystkim choroby w skali mikro, które rozpoczynają się od nieprawidłowości na poziomie molekularnym, gdy na przykład mamy do czynienia ze zdeformowaną proteiną w komórce. Nowotwory, cukrzyca, infekcje wirusowe i inne choroby mają ze sobą wiele wspólnego, jednak obecnie nie jesteśmy w stanie zajrzeć do wnętrza ludzkiego ciała i obserwować odpowiednio małe struktury - mówi Viktor Perunicic. Opracowaliśmy założenia techniczne dla technologii, która może pozwolić na bezpośrednie trójwymiarowe obrazowanie struktury atomowej pojedynczych molekuł w ich naturalnym środowisku - dodaje. Australijscy uczeni proponują wykorzystanie atomowego kubita umieszczonego w odległości około 2 nanometrów od molekuły, którą chcemy zobrazować. Kubit działa jednocześnie jak źródło i czujnik pola magnetycznego, a jego kwantowe właściwości magnetyczne (spin) wchodzą w interakcję z właściwościami magnetycznymi atomów obrazowanej molekuły. Jeśli pod różnymi kątami zbierzemy dane na temat tych interakcji, będziemy w stanie określić pozycje poszczególnych atomów i uzyskamy trójwymiarowy obraz struktury interesującej nas molekuły. Podczas symulowanego obrazowania naukowcy wykorzystali molekułę rapamycyny (C51H79NO13). To lek immunosupresyjny zapobiegający m.in. odrzuceniu przeszczepu. W standardowych technikach obrazowych, np. krystalografii rentgenowskiej, jest bardzo trudno wykryć atomy wodoru. Jednak dzięki pomiarom spinu tych atomów kwantowy skaner do nanorezonansu magnetycznego byłby w stanie je wykryć i stworzyć obraz molekuły. Tego typu technika obrazowania byłaby niezwykle przydatna przy badaniu nowych leków. Uczeni mogliby np. podać lek do komórki i obserwować, w jaki sposób wchodzi on w interakcje z jej poszczególnymi elementami. Na tej podstawie można by modyfikować molekułę leku tak, by była jak najbardziej skuteczna i czyniła jak najmniej szkód. Na razie skupiamy się na podstawach teoretycznych, by zrozumieć, w jaki sposób możemy zbudować takie urządzenie przy użyciu obecnie dostępnej technologii. Opracowujemy kwantowy mechanizm kontroli pozwalający na obrazowanie pojedynczych molekuł oraz prowadzimy symulacje, pozwalające na przetestowanie wydajności takiego urządzenia w warunkach zbliżonych do rzeczywistych. Wstępne rezultaty naszych prac są zachęcające, więc naturalną ich konsekwencją będzie próba zbudowania w ciągu najbliższych lat prototypu takiego urządzenia - mówi Perunicic. « powrót do artykułu
-
2015 TC25 - najmniejsza asteroida zaobserwowana z Ziemi
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Astronomowie zaobserwowali najmniejszą asteroidę jaką dotychczas udało się dokładnie zbadać za pomocą naziemnych teleskopów. Asteroida 2015 TC25 ma średnicę zaledwie 2 metrów. Jednocześnie, co ciekawe, jest jedną z najjaśniejszych asteroid bliskich Ziemi. Za pomocą czterech różnych teleskopów udało się ustalić, że asteroida odbija aż 60% padającegonanią światła słonecznego. Obiekt 2015 TC25 został odkryty w ramach programu Catalina Sky Survey prowadzonego przez University of Arizona. Był on intensywnie badany podczas swojego przelotu w niewielkiej (128 000 kilometrów) odległości od naszej planety. Po raz pierwszy zdobyliśmy dane w świetle widzialnym, obraz w podczerwieni i dane radarowe dotyczące tak małej asteroidy. To meteoroid. Tak naprawdę to meteoryt, który jeszcze nie trafił na atmosferę i nie spadł - mówi szef grupy badawczej Vishnu Reddy. Asteroidy takie jak 2015 TC25 często spadają na Ziemię, jednak stosunkowo niewiele o nich wiadomo, gdyż trudno je zaobserwować. Jeśli będziemy w stanie odkrywać i charakteryzować tak małe asteroidy i meteoroidy, będziemy lepiej rozumieli obiekty, z których pochodzą - wielkie asteroidy, których uderzenie w Ziemię jest znacznie mniej prawdopodobne - mówi Reddy. Uczony sądzi, że wspomniana asteroida pochodzi od znacznie większego obiektu 44 Nysa. To duża jasna planetoida z pasa głównego planetoid. « powrót do artykułu -
Skany kości słynnej Lucy, żyjącej przed 3,18 milionami lat przedstawicielki Australopithecus afarensis sugerują, że siła jej ramion i nóg plasowała się pomiędzy siłą człowieka a szympansa. Christopher Ruff z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa postanowił dowiedzieć się, jaką rolę w lokomocji Australophitecus afarensis odgrywały ramiona. W tym celu porównał skany kończyn Lucy ze skanami współczesnego człowieka i szympansa. Wyniki badań sugerują, że Lucy spędzała dużo czasu na drzewach, wykorzystując ramiona do poruszania się po nich. Prawdopodobnie na drzewach szukała pożywienia i chroniła się przed drapieżnikami. Analizy nóg sugerują, że Astralopithecus afarensis poruszał się po ziemi mniej wydajnie niż współczesny człowiek. Na podstawie badań Lucy można wyciągnąć wniosek, że przynajmniej dla niektórych wczesnych przodków Homo sapiens poruszanie się po drzewach było istotnym elementem życia przez wiele milionów lat ewolucji. To pierwsze bezpośrednie badania dowodzące, że Lucy i jej krewni spędzali na drzewach znaczną część życia - mówi Ruff. « powrót do artykułu
-
Doskonałe wprowadzenie do zagadnień porozumiewania się, które może służyć zarówno studentom – i to nie tylko psychologii – jak i badaczom tematu. Relacje interpersonalne, oparte na najnowszym, dziesiątym wydaniu amerykańskim, to znakomite wprowadzenie do zagadnień porozumiewania się, które może służyć zarówno studentom – i to nie tylko psychologii – jak i badaczom tematu. Dzieło to rozwija się wraz z tym, jak rozszerzają się zagadnienia porozumiewania między ludźmi. Autorzy odwołują się do wyników licznych badań nad porozumiewaniem się i bogatej literatury przedmiotu, czerpiąc obficie z najświeższych dokonań na tym polu. Rozważają zagadnienia porozumiewania się na różnych płaszczyznach – od par, rodzin i innych małych grup, po relacje w miejscu pracy i kontakty między przedstawicielami różnych kultur – oraz w wielu aspektach, poruszając m.in. kwestię ekspresji emocjonalnej, wpływu płci na styl porozumiewania się, powodów przyjmowania postawy obronnej czy ochrony prywatności w relacjach z innymi. Nie zapominają też o zjawiskach najbardziej współczesnych, jak np. porozumiewaniu się za pośrednictwem Internetu i komunikatorów. Zrozumiały i wartki język, jakim posługują się autorzy, dobrze skonstruowane tabele i rysunki, zdjęcia ilustrujące omawiane zagadnienia oraz przykłady z życia są dodatkowym atutem tego znakomitego podręcznika. Relacje interpersonalne to wytrych do lepszego życia. Nie bój się tej książki, podejdź do niej spokojnie (nie musisz przeczytać całej w ciągu dnia!), a efekty cię zaskoczą. Pozytywnie. Ronald B. Adler jest specjalistą w dziedzinie porozumiewania się międzyosobowego, profesorem na Santa Barbara City College oraz konsultantem wielu firm i instytucji. Specjalizuje się w rozwiązywaniu konfliktów, budowaniu zespołów i prowadzeniu rozmów. Zasłynął m.in. jako współautor Looking Out, Looking In i Communicating at Work: Principles and Practices for Business and the Professions. Russell F. Proctor II od 1991 roku wykłada na Northern Kentucky University. Prowadzi przede wszystkim zajęcia z porozumiewania międzyosobowego. Zdobył kilka nagród akademickich, m.in. Alumni Association's Strongest Influence Award. Współtworzył dwie książki na temat porozumiewania się, z czego jedna to Looking Out, Looking In, napisana z Ronaldem B. Adlerem. Lawrence B. Rosenfeld prowadzi wykłady z porozumiewania międzyosobowego oraz porozumiewania w organizacjach, a także z komunikacji niewerbalnej na Uniwersytecie Karoliny Północnej. Obecnie pracuje również z rodzinami ofiar katastrof i publikuje na ten temat liczne teksty.
-
Interaktywna mapa globalnego zanieczyszczenia powietrza
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Zdaniem WHO aż 92% ludzi oddycha powietrzem, które jest niebezpieczne dla ich zdrowia. Każdego roku zanieczyszczenia powietrza zabijają około 7 milionów osób. Zespół AirVisual stworzył interaktywną mapę Ziemi obrazującą w czasie rzeczywistym przepływ zanieczyszczeń. Dzięki niej możemy śledzić przemieszczanie się pyłów PM2.5 pomiędzy poszczególnymi obszarami naszej planety, obserwować poziom zanieczyszczenia. Po kliknięciu w dany punk otrzymamy takie informacje jak długość i szerokość geograficzna, kierunek i prędkość wiatru oraz dokładny poziom zanieczyszczeń. Już szybki rzut oka na mapę pozwala zauważyć, że najbardziej uprzemysłowione kraje świata są w dużej mierze wolne od zanieczyszczeń, a najbardziej niebezpiecznym powietrzem oddychają mieszkańcy krajów rozwijających się. Najgorsza sytuacja panuje w takich krajach saharyjskich, państwach Sahelu, Afryki Środkowej, Indiach, wschodnich Chinach i państwach Półwyspu Indochińskiego oraz Malajskiego. « powrót do artykułu -
Po raz pierwszy za pomocą MRI zbadano serca dializowanych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Przeprowadzony po raz pierwszy w czasie dializ rezonans magnetyczny (MRI) ujawnił, do jakich zmian w działaniu serca wtedy dochodzi. Naukowcy z Uniwersytetu w Nottingham porównywali wpływ na serce 2 metod dializowania: standardowej hemodializy (HD) i hemodiafiltracji (HDF). Skany wykonywano u 12 pacjentów, którzy w losowej kolejności przechodzili zarówno HD, jak i HDF. W przypadku obu metod stwierdzono znaczące skutki sercowo-naczyniowe. Nie wykryto jednak różnic między HD i HDF. Po raz pierwszy zastosowano MRI, by w czasie rzeczywistym zbadać pacjentów poddawanych dializie. Musieliśmy rozwiązać kilka problemów, np. zainstalować dializator w naszym centrum obrazowania, zamienić metalowe igły na silikonowe, wydłużyć i zaizolować dreny, a także ustawić dializator, uwzględniając naszą wiedzę nt. pola magnetycznego w skanerze - opowiada fizyk prof. Sue Francis. Mierzyliśmy, ile litrów krwi na minutę przepompowywała lewa komora serca, w jakim stopniu mięsień sercowy mógł się kurczyć, przepływ przez tętnicę wieńcową i perfuzję mięśnia sercowego (ostatni z parametrów obrazował skuteczność dostarczania krwi do naczyń kapilarnych serca) - wyjaśnia nefrolog prof. Maarten Taal. Okazało się, że przy obu metodach pogorszeniu ulegała funkcja skurczowa. Po dializie niekorzystne zmiany częściowo się cofały. U wszystkich pacjentów przy HD i HDF obserwowano pewną dysfunkcję lewej komory i znaczny spadek dopływu krwi do naczyń włosowatych serca. W przyszłości Brytyjczycy zamierzają ocenić za pomocą MRI inne techniki leczenia niewydolności nerek. « powrót do artykułu -
Mars Reconnaissance Orbiter odkrył na Marsie wielkie pokłady lodu. Wielki lądolód znajduje się pod powierzchnią Utopia Planitia, w miejscu, w którym w 1976 roku wylądowała sonda Viking. Lądolód jest niemal wielkości Polski, a jego grubość wynosi od 80 do 170 metrów. W połowie składa się on z wody wymieszanej z pyłem, skałami i pustymi przestrzeniami. Zespół Cassie Stuurman donosi na łamach Geophysical Research Letters, że lądolód powstał najprawdopodobniej wskutek opadów śniegu, który został później przykryty innym materiałem. Brak jest śladów, by doszło do jego topnienia i pojawienia się jeziora. Naukowcy postanowili bliżej przyjrzeć się Utopia Planitia, gdyż w tamtym regionie zauważono pęknięcia i obniżenia gruntu, które w Ziemi są chakterystyczne dla działalności lodu. W przyszłości Utopia Planitia może stać się celem ekspedycji załogowych. Panuje tam bardziej przyjazny klimat niż na biegunach, a obecność lodu zapewni ludziom niezbędną wodę. « powrót do artykułu
-
Sprzedano rewolwer, z którego Verlaine postrzelił Rimbauda
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Na aukcji w Paryżu za 434,5 tys. euro sprzedano broń, z której po kłótni Paul Verlaine postrzelił w 1873 r. Arthura Rimbauda. Wg Christie's, cena, jaką udało się osiągnąć, ponad 7-krotnie przewyższała wstępne szacunki. Poeci byli kochankami. W 1872 r. dwudziestodziewięcioletni Verlaine porzucił dla nastoletniego Rimbauda żonę (Mathilde Maute) i syna. Chcąc zakończyć burzliwy 2-letni związek, rankiem 10 lipca 1873 r. kupił w Brukseli 6-strzałowy rewolwer. Po kłótni wystrzelił 2 razy w kierunku Rimbauda. Jedna z kul trafiła kochanka w nadgarstek. Verlaine został aresztowany i spędził 2 lata w więzieniu Mons. Broń trafiła do sklepu, w którym została nabyta. Trzymano ją tam do 1981 r., do zakończenia działalności firmy. Wtedy kupił ją komornik Jacques Ruth, który nieświadomy wartości zabytku, trzymał go przez wiele lat w szafie. O oddaniu rewolweru do ekspertyzy pomyślał dopiero po tym, jak zobaczył identyczny model w filmie "Całkowite zaćmienie" Agnieszki Holland (opowiadał on o skandalizującym związku poetów). Ruth skontaktował się z Bernardem Bousmanne'em, który w 2004 r. był kuratorem wystawy poświęconej Verlaine'owi. Bousmanne przekazał broń do ekspertyzy w Królewskiej Szkole Wojskowej w Brukseli. Okazało się, że to broń użyta przez Verlaine'a. By kupić historyczny rewolwer na aukcji Christie's, rodzinna miejscowość Verlaine'a Charleville-Mézières założyła specjalny fundusz, ale jej oferta została przebita przez anonimowego licytującego. « powrót do artykułu -
Eksperci odkryli szkodliwy kod na Androida, który zaatakował już ponad milion kont Google'a, w tym konta używane w celach biznesowych. Kod o nazwie Gooligan znajduje się w co najmniej 86 aplikacjach dostępnych w sklepach poza Google Play. Kod atakuje wersje 4 (Ice Cream Sandwich, Jelly Bean i KitKat) oraz 5 (Lillipop) Androida. Korzysta z nich około 74% użytkowników Androida. Po zainstalowaniu szkodliwy kod zwiększa swoje uprawnienia, następnie pobiera i instaluje oprogramowanie, które kradnie tokeny do kont w serwisie Google. Dzięki tym tokenom użytkownik może logować się m.in. do Gmaila, Google Play, Google Drive czy Google Docs bez konieczności podawania hasła. Google i odkrywcy Gooligana - firma Check Point Software Technologies - współpracują obecnie przy analizie szkodliwego kodu. Wyszukiwarkowy koncern podjął już pewne działania, dzięki którym chroni użytkowników przed infekcją. Użytkownicy Androida mogą też zrobić to sami. Jeśli korzystają ze sklepów firm trzecich powinni przed zainstalowaniem nowego oprogramowania sprawdzić, czy nie jest to jedna z aplikacji zarażonych Gooliganem. Obecnie najwięcej ofiar znalazł Gooligan w Azji (57%), następne na liście są obie Ameryki (19 procent), Afryka (15%) i Europa (9%). « powrót do artykułu
-
Największy niemiecki dostawca internetu, Deutsche Telekom, prawdopodobnie padł wczoraj ofiarą ataku. W jego wyniku 900 000 ruterów i konsumentów straciło dostęp do sieci. Odłączone zostały też usługi telewizyjne i telefonii stacjonarnej. Źródła rządowe poinformowały, że problemy dotknęły około 4,5% z 20 milionów klientów Deutsche Telekom, a całość w oczywisty sposób wygląda na robotę hakerów. Atak rozpoczął się w niedzielę po południu i dotknął mieszkańców dużych miast, Berlina, Düsseldorfu, Monachium, Hamburga, Frankfurtu i Stuttgartu. Deutsche Telekom zaleca swoim klientom, by zrestartowali rutery, dzięki czemu odzyskają dostęp do sieci. Inżynierowie już wiedzą, w jaki sposób przeprowadzono atak, jednak nie zdradzają jego szczegółów. Firma zaoferowała poszkodowanym klientom dzień bezpłatnego mobilnego internetu. « powrót do artykułu
-
Gram-ujemne bakterie wiążą się z patologią alzheimera
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis stwierdzili, że w porównaniu do grupy kontrolnej, w mózgach pacjentów z późną postacią choroby Alzheimera (ChA) występuje o wiele więcej lipopolisacharydu (LPS) oraz białka K99 pilusów pałeczek okrężnicy (Escherichia coli). Kalifornijczycy zauważyli także, że LPS gromadzi się z beta-amyloidem w blaszkach starczych. Punktem wyjścia dla badań zespołu było spostrzeżenie, że E. coli potrafią wytwarzać pozakomórkowy amyloid i że Gram-ujemne bakterie, do których należą pałeczki okrężnicy, są dominującymi bakteriami w normalnych ludzkich mózgach. W ramach studium analizowano próbki białej i szarej substancji osób z ChA (24) i dopasowanych pod względem wieku zdrowych osób z grupy kontrolnej (18). LPS i białko K99 wykrywano m.in. za pomocą metody Western blot. Przeprowadzano też sekwencjonowanie, potwierdzając w ten sposób obecność w mózgu DNA E. coli. Western blot zademonstrował, że w porównaniu do grupy kontrolnej, w mózgach osób z ChA występowało znacznie więcej K99. U chorych LPS współwystępował z Aβ1-40/42 w blaszkach oraz wokół naczyń - opowiada prof. Xinhua Zhan. Na razie autorzy publikacji z pisma Neurology nie ustalili, czy to bakterie powodują alzheimera, czy zależność ma odwrotny kierunek. Niewykluczone także, że nie wpływają one bezpośrednio na postępy choroby, ale stanowią "skutek uboczny" innych procesów (gdy ludzie mają alzheimera, do mózgu dostaje się np. więcej cząsteczek bakteryjnych). Choć było wiadomo od jakiegoś czasu, że zakażenia mogą zwiększać ryzyko ChA, po raz pierwszy zademonstrowano podwyższony poziom antygenów bakterii Gram-ujemnych w mózgach pacjentów i znaleziono cząsteczki bakteryjne powiązane z patologicznymi zmianami. Opisywane badanie to pokłosie wcześniejszego studium zespołu prof. Franka Sharpa, który stwierdził, że w połączeniu z niedotlenieniem LPS może zwiększyć poziom beta-amyloidu i nasilić tworzenie jego agregatów. Zaskakiwało już samo znalezienie cząsteczek bakteryjnych w mózgu. Stwierdzenie zaś, że w mózgach z ChA jest ich więcej, było jeszcze większą niespodzianką - zaznacza Sharp. Przed publikacją raportu naukowcy przez 4 lata weryfikowali wyniki. Obawiali się zwłaszcza skażenia próbek, bo LPS występuje w wielu reagentach. Różnice między próbkami z obu grup oraz unikatowa lokalizacja cząsteczek w mózgach z ChA utwierdziły ich jednak w przekonaniu, że nie mają do czynienia z artefaktem. Teraz naukowcy muszą zbadać rolę czynników bakteryjnych w patologii choroby. Jeśli LPS jest przyczyną, możemy szczepić przeciwko niemu albo leczyć zakażenia bakteriami Gram-ujemnymi z większym zaangażowaniem niż dotychczas - podsumowuje Sharp. « powrót do artykułu -
W pobliżu nadmorskiej miejscowości Bega w Nowej Południowej Walii obok krów na pastwisku znaleziono kotika nowozelandzkiego (Arctocephalus forsteri). Wcześniej widziano, jak zwierzę wychodziło ze strumienia. Kotika wypuszczono w pobliskim ujściu rzeki. Wg przedstawicieli National Parks and Wildlife Service, ssak spokojnie popłynął do oceanu. Komercyjne polowania na kotiki nowozelandzkie niemal doprowadziły do ich wyginięcia. Uratował je mały zysk z handlu futrami. Obecnie A. forsteri to gatunek najmniejszego ryzyka, który rozmnaża się na chronionych obszarach. Andrew Irvine z Taronga Zoo w Sydney podkreśla, że czasem zdezorientowane płetwonogie płyną w górę cieków wodnych. Jak tłumaczy specjalista, nie odczuwając większego dyskomfortu, mogą one przebywać na lądzie nawet ponad miesiąc. Są jednak podatne m.in. na przegrzanie. « powrót do artykułu
-
Archeolodzy z University of Massachusetts odkryli ślady pierwszej osady w Plymouth. To osada Pielgrzymów, których dzieje stanowią jeden z najważniejszych punktów historii i kultury USA. Pielgrzymi byli członkami Angielskiego Kościoła Separatystycznego, radykalnym odłamem angielskich Purytanów, którzy uciekli przed prześladowaniami do Holandii. Szukając jednak większej swobody religijnej oraz obawiając się utraty tożsamości wśród Holendrów wynegocjowali z pewną angielską firmą, by ta sfinansowała ich osiedlenie się w Ameryce. W 1620 roku grupa 102 kolonistów, w tym 35 członków Angielskiego Kościoła Separatystycznego, przypłynęła na statku Mayflower do Ameryki i założyła kolonię w Plymouth. Była to druga - po Jamestown - stała brytyjska kolonia w Ameryce. Zgodnie z tradycją 26 grudnia 1620 roku koloniści wylądowali na Plymouth Rock i założyli pierwszy fort oraz wieżę strażniczą. Stanęły one na na Burial Hill, nazwanym tak ponieważ pochowano tam gubernatora Williama Bradforda i innych członków pierwszej grupy osadników. Teraz naukowcy, prowadzący prace wykopaliskowe na Burial Hill poinformowali o znalezieniu śladów pierwszej osady. Jednym z dowodów na jej istnienie są szczątki krowy, którą nazwano Constance. Prace na Burial Hill finansuje National Endowment for Humanities, a kieruje nimi David Landon, który za cel postawił sobie odnalezienie pierwszego Plymouth przed 400. rocznicą lądowania Pielgrzymów. Jako, że pierwsza osada nie została wzniesiona z kamienia naukowcy wiedzieli, że nie znajdą fundamentów. Poszukiwali innych śladów, takich jak wykopane dziury na paleniska czy na odpady. Podczas wykopalisk ciągle musieliśmy interpretować każde znalezisko. Poruszamy się bardzo powoli i patrzymy, czy pojawiają się jakieś wzorce, które można ułożyć w logiczną całość. Tutaj nie chodzi tylko o znalezienie artefaktów. Musimy analizować kolor gleby i na tej podstawie zrozumieć struktury, które stały tu w przeszłości, a których już nie ma - wyjaśnia Landon. Jednak po jakimś czasie okazało się, że na miejscu można znaleźć też różne artefakty. Natrafiono na XVII-wieczną ceramikę, cynowe naczynia, kule od muszkietów i koraliki wykorzystywane do wymiany handlowej. W końcu natrafiono na szczątki Constance. Jako, że Indianie nie udomowili bydła, był to mocny dowód na obecność tam Pielgrzymów. Znalezienie dowodów na aktywność kolonistów w miejscu oryginalnego osadnictwa z 1620 roku pozwala nam lepiej zrozumieć wczesną europejską kolonizację Nowej Anglii. Po raz pierwszy mamy dowód wskazujący na dokładną lokalizację kkolonii oraz możemy dotknąć przedmiotów, których używali Pielgrzymi - mówi Kathryn Ness kurator z Plimoth Plantation. Prace wykopaliskowe będą kontynuowane latem przyszłego roku. Otworzyliśmy pierwsze okno, ale chcemy widzieć więcej. Chcemy zobaczyć, czy znajdziemy inne artefakty - mówi Landon. Teraz specjaliści czyszczą, oznaczają i klasyfikują znalezione artefakty. Mają też zamiar dowiedzieć się, co było przyczyną śmierci Constance i dlaczego ją pochowano, a nie zjedzono. « powrót do artykułu
-
Oralny transfer związków decyduje o rozwoju kolonii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Płyny przekazywane z otworu do otworu gębowego przez owady społeczne zawierają białka i związki drobnocząsteczkowe, które mogą wpływać na rozwój i organizację kolonii. Międzynarodowy zespół naukowców odkrył, że mrówki gmachówki (Camponotus floridanus) mogą kolektywnie wpływać na swoje społeczności, zmieniając skład koktajlu białek, hormonów itp., który jest przekazywany na drodze trofalaksji. Wielu badaczy uznaje trofalaksję wyłącznie za sposób transferowania pożywienia. Występuje ona jednak także w innych kontekstach, np. po spotkaniu z członkiem kolonii po okresie izolacji. Chcieliśmy więc sprawdzić, czy płyny wymieniane w ramach trofalaksji zawierają cząsteczki, które pozwalają przekazywać nie tylko pokarm, ale i wiadomości chemiczne - podkreśla prof. Richard Benton z Uniwersytetu w Lozannie. W tym celu dr Adria LeBoeuf i inni analizowali skład cieczy w parach mrówek angażujących się trofalaksję. Posługując się spektrometrią mas i sekwencjonowaniem RNA, Szwajcarzy wykryli dużą liczbę białek, m.in. regulatory wzrostu, węglowodory, miRNA, a także hormon juwenilny, który kontroluje nie tylko rozwój larw, ale i rozmnażanie. Gdy biolodzy dodali hormon juwenilny do pokarmu mrówek zajmujących się larwami, okazało się, że 2-krotnie wzrastały szanse larw na przeżycie i osiągnięcie dorosłości. To wskazuje, że hormon juwenilny i inne przekazywane z otworu do otworu gębowego związki mogą być wykorzystywane przez mrówki do kolektywnego decydowania o rozwoju kolonii. Karmiąc larwy, robotnice nie tylko podają jedzenie [...]. Dawkując różne ilości substancji odpowiadających za wzrost, oddziałują też na [całe] następne pokolenie. Warto przypomnieć, że wcześniejsze badania na innych mrówkach i pszczołach pokazały, że larwy karmione analogiem hormonu juwenilnego rozwijają się w większe robotnice, a nawet królowe. Wg autorów publikacji z pisma eLife, ich badania sugerują, że trofalaksja stanowi podłoże prywatnego kanału komunikacyjnego, który (podobnie do mleka ssaków) jest przez mrówki wykorzystywany do kierowania rozwojem młodych. « powrót do artykułu -
Naukowcy z Karolinska Institutet opisali rolę enzymu CYP2C19 w depresji, a konkretnie w zmianach funkcjonalnych i morfologicznych zachodzących w mózgu. CYP2C19 należy do oksydaz cytochromu P450 i odpowiada za metabolizm wielu neuroaktywnych składników, w tym antydepresantów. Występuje w mózgu płodu i wątrobie osób dorosłych. Wcześniej odkryliśmy, że do ekspresji genu CYP2C19 dochodzi nie tylko w wątrobie, ale i w mózgu płodu. Wykazaliśmy, że transgeniczne myszy, u których w okresie rozwoju płodowego zachodziła nadekspresja ludzkiego CYP2C19, jako dorosłe osobniki mają mniejsze hipokampy oraz zmieniony skład neuronów w tym rejonie. W porównaniu do myszy typu dzikiego, wykazują też wyższy poziom lęku i zachowań depresyjnych - opowiada Magnus Ingelman-Sundberg. Ponieważ hipokamp spełnia centralną rolę w kontroli emocji i stresu, odkrycie, że nadekspresja CYP2C19 prowadzi do zmiany jego budowy i działania, zainspirowało kolejne badania. Szwedzi postanowili sprawdzić, do jakiego stopnia ustalenia na myszach przekładają się na ludzi. Autorzy publikacji z pisma Molecular Psychiatry podkreślają, że analizę ułatwił fakt, że 4% populacji nie ma enzymu CYP2C19, a dla 30% charakterystyczna jest jego zwiększona ekspresja. Naukowcy wzięli pod uwagę pomiary objętości hipokampa dokonane za pomocą rezonansu magnetycznego, statystyki dot. samobójstw, a także wyniki testów na depresję tysięcy osób. Okazało się, że brak oksydazy wiązał się z większą objętością hipokampa. Te osoby były mniej depresyjne. Dla odmiany zauważyliśmy, że podwyższona aktywność CYP2C19 wiązała się z większą liczbą samobójstw u pacjentów z depresją - podkreśla Marin Jukic. Szwedzi wykazali zatem, że częściowo podatność na depresję i działanie hipokampa są programowane w życiu płodowym. Płody pozbawione CYP2C19 mają w dorosłości niższe ryzyko depresji i większe hipokampy. Uzyskane wyniki tworzą podstawy identyfikacji nowych biomarkerów depresyjnych fenotypów. Pokazują też, że nasz mysi model depresji CYP2C19 może być wykorzystywany do zrozumienia mechanizmów depresji i przedklinicznego skryningu potencjalnych antydepresantów, a zwłaszcza tych, które wpływają na przekaźnictwo serotoninergiczne - podsumowuje Ingelman-Sundberg. « powrót do artykułu
-
Dowiedziono powiązania Proxima i Alfa Centauri
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Astronomowie udowodnili to, co od dawna podejrzewano - Proxima Centauri stanowi część układu potrójnego. Ta najbliższa nam gwiazda została odkryta w 1915 roku. To czerwony karzeł, który świeci zbyt słabo, by można było zauważyć go gołym okiem. Proxima Centauri znajduje się w odległości 4,24 lat świetlnych od Ziemi. Nieco dalej, bo w odległości 4,37 lat świetlnych, świecą dobrze widoczne Alfa Centauri A i B. Bez teleskopu widać je jako jedną gwiazdę, trzecią najjaśniejszą na nieboskłonie. Jednak są to dwa obiekty okrążające się co 80 lat. Od kiedy odkryto Proximę Centauri, specjaliści podejrzewali, że jest ona powiązana grawitacyjnie z obiema Alfa Centauri. Jeśli prawdziwe byłyby przypuszczenia, że Proxima okrąża obie gwiazdy Alfa Centauri, to jej prędkość musiałaby być podobna do ich prędkości. W ostatnich latach specjaliści nauczyli się bardzo precyzyjnie mierzyć prędkość gwiazd, co przydaje się przy poszukiwaniu planet je okrążających. Naukowcom z Obserwatorium Paryskiego udało się właśnie dowieść, że Proxima Centauri jest powiązana grawitacyjnie z Alfa Centauri. Co więcej określili też jej orbitę. Okazuje się, że Proxima Centauri okrąża obie Alfa Centauri po eliptycznej orbicie, a jednorazowa podróż zajmuje jej 550 000 lat. Minimalna odległość pomiędzy Alfa Centauri a Proxima Centauri wynosi 4300 jednostek astronomicznych, a odległość maksymalna, w której Proxima znajduje się teraz, to 13 000 j.a. Precyzyjne pomiary wykazały, że prędkość Proxima Centauri różni się od prędkości Alfa Centauri o zaledwie 270 metrów na sekundę. Gdyby była dwukrotnie większa, Proxima uciekłaby od Alfa. « powrót do artykułu -
Będące stekowcami dziobak i kolczatka wytwarzają zmodyfikowany glukagonopodobny peptyd 1 (ang. glucagon-like peptide-1, GLP-1), który nie rozkłada się tak szybko jak u ludzi. GLP-1 jest normalnie uwalniany w przewodzie pokarmowym ludzi i zwierząt, stymulując wydzielanie insuliny i obniżając poziom glukozy we krwi. Niestety, zazwyczaj ulega rozłożeniu w ciągu paru minut. U osób z cukrzycą typu 2. krótki impuls wyzwalany przez GLP-1 nie wystarczy, aby podtrzymać prawidłową glikemię. By zapewnić dłuższe uwalnianie insuliny, potrzeba więc leku z dłużej działającą postacią hormonu. Tutaj z odsieczą wydają się przychodzić wspomniane wcześniej stekowce. Odkryliśmy, że u stekowców GLP-1 jest rozkładany na drodze zupełnie innego mechanizmu - wyjaśnia prof. Frank Grutzner z Uniwersytetu Adelajdy. Ma to związek z występowaniem GLP-1 nie tylko w przewodzie pokarmowym, ale i w jadzie (samce dziobaków wykorzystują jad wydzielany przez ostrogi na tylnych łapach do walk o samice; u kolaczatek nie ma co prawda podnoszonych ostróg, ale w sezonie rozrodczym gruczoły produkują mleczną wydzielinę). Australijczycy stwierdzili, że GLP-1 z przewodu pokarmowego dziobaka reguluje poziom cukru we krwi, zaś z jadu odstrasza inne samce w czasie godów. Funkcja związana z jadem doprowadziła zapewne do wyewoluowania stabilnej formy GLP-1, a stabilne cząsteczki glukagonopodobnego peptydu 1 są bardzo pożądane jako potencjalne specyfiki na cukrzycę typu 2. To świetny przykład, jak miliony lat ewolucji cyzelują cząsteczki i optymalizują ich funkcje. Grutzner dodaje, że choć brak ostróg u kolczatek pozostaje tajemnicą, ekscytujące jest już samo odkrycie, że i one, i dziobaki wyewoluowały tę samą długo utrzymującą się formę GLP-1. « powrót do artykułu
-
Niemal 100 lat temu, 15 stycznia 1919 roku w Bostonie doszło do niezwykłej śmiercionośnej katastrofy. W dzielnicy North End pękł zbiornik z melasą i ulicę zalała 7-metrowa fala słodkiej cieczy, która zniszczyła wiele budynków i zabiła 21 osób oraz kilkanaście koni. Przez 100 lat naukowcy zastanawiali się, jak wolno poruszający się płyn mógł mieć tak katastrofalne skutki. Dopiero teraz udało się wyjaśnić zjawiska fizyczne stojące u podstaw śmiertelnego słodkiego tsunami. Nicole Sharp, inżynier lotnictwa, która specjalizuje się w dynamice cieczy oraz Jordan Kennedy z Uniwersytetu Harvarda zebrali wszelkie dostępne dane na temat katastrofy, w tym doniesienia prasowe, stare mapy Bostonu czy informacje pogodowe. Przeprowadzili liczne eksperymenty dotyczące poruszania się melasy w różnych warunkach i wprowadzili uzyskane dane do modeli komputerowych. Niedawno wyniki swoich eksperymentów zaprezentowali podczas dorocznego spotkania Wydziału Dynamiki Cieszy Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego. Melasa jest płynem nieniutonowskim i pseudoplastycznym. Oznacza to, że lepkość tego płynu nie jest wartością stałą, jego krzywa płynięcia nie jest funkcją liniową, a jego naprężenie stycznie nie jest stałe i maleje wraz ze wzrostem prędkości ścinania. Jednak w niższych temperaturach melasa zachowuje się bardziej jak klasyczny płyn. Eksperymenty Sharp i Kennedy'ego wykazały, że jej lepkość drastycznie wzrasta w zimnych pomieszczeniach. Przelanie 48 mililitrów melasy do cylindra miarowego zajęło nam kilkanaście minut - mówi Sharp. Biorąc pod uwagę fakt, że w czasie wypadku w Bostonie było zimno, zasięg zniszczeń stanowił poważną zagadkę. Już wkrótce po wypadku gazety spekulowały, że pod zbiornik podłożono bombę i eksplozja spowodowała szybkie rozprzestrzenianie się melasy. Z najnowszych badań wiemy już, że znacznie lepszym wyjaśnieniem od podłożenia ładunku wybuchowego jest podstawowy przepływ horyzontalny cieczy w polu grawitacyjnym, który spowodowany jest różnicami w gęstości ośrodków. Odgrywa on znaczącą rolę wówczas gdy gęstsza ciecz rozprzestrzenia się horyzontalnie po cieczy mniej gęstej (w tym przypadku melasa po powietrzu). Podobne zjawisko obserwujemy, gdy otworzymy drzwi w ciepłym pomieszczeniu i gwałtownie wpada doń zimne powietrze. Ruch powietrza jest silny, pomimo braku wiatru. Sama gęstość melasy mogła odpowiadać za jej dużą prędkość początkową. Ważną rolę odegrała też temperatura. Zbiornik z melasą był nieco cieplejszy od otaczającego go powietrza. Gdy pękł, rozprzestrzeniająca się melasa ulagała szybkiemu schłodzeniu, przez co stawała się bardziej lepka i bardziej niebezpieczna. Melasa działała też na uwięzionych w niej ludzi jak ruchome piaski. Im bardziej próbowali się wydostać, tym bardziej w niej grzęźli. Wszystkie te czynniki spowodowały, że wypadek wiązał się z tak olbrzymimi zniszczeniami i dużą liczbą ofiar. Pani Sharp chce teraz rozszerzyć swoją analizę o to, co działo się w zbiorniku bezpośrednio przed katastrofą, gdy na jego dno wpompowano gorącą melasę. "Przypuszczam, że powstała jakaś niesamowita mieszanina o właściwościach skomplikowanych faktem, iż lepkośc melasy ulega znacznym zmianom wraz ze zmianami temperatury" - mówi uczona. « powrót do artykułu
-
Wyginięcie zapylaczy grozi poważnymi konsekwencjami
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Poziom życia całej ludzkości może gwałtownie się obniżyć, jeśli nie powstrzymamy wymierania owadów zapylających. Naukowcy z University of Reading stwierdzili bowiem, że od owadów tych zależy 1,4 miliarda miejsc pracy i 3/4 produkcji roślin uprawnych. Światowe źródła żywności oraz miejsca pracy mogą zniknąć, jeśli nie podejmiemy natychmiastowych globalnych działań na rzecz powstrzymania spadku liczby owadów zapylających - napisali naukowcy. Od pracy tych owadów zależy około 3/4 gatunków roślin uprawnych, w tym większość owoców, orzechów i ziaren oraz wysoko cenione rośliny jak kawa, kakao czy rzepak. Z wyliczeń wynika, że praca owadów zapylających jest w skali globalnej warta od 235 do 577 miliardów dolarów. W rolnictwie zatrudnionych jest 1,4 miliarda osób, czyli około 1/3 wszystkich pracujących. Jest ono szczególnie ważne dla najuboższych społeczności wiejskich, z których 70% niemal całkowicie zależy od dochodów z rolnictwa. Większość zapylaczy stanowią owady takie jak pszczoły, motyle, ćmy, osy i żuki. Rośliny są też zapylane przez ptaki, nietoperze i jaszczurki, a niektóre przez wiatr. Rośliny zapylane przez owady są niezbędne w zbilansowanej ludzkiej diecie, gdyż dostarczają nam m.in. witaminę A, C, wapń, fluor i kwas foliowy. Utrata zwierząt zapylających może prowadzić do gwałtownego wzrostu przypadków chorób, których można uniknąć. Może to prowadzić do śmierci dodatkowych 1,4 miliona osób rocznie oraz utraty 29 milionów lat życia w zdrowiu - czytamy w raporcie z Reading. Zagrożone są nie tylko rośliny uprawne. Ponad 90% tropikalnych roślin kwitnących jest uzależnionych od zapylenia przez zwierzęta. Tymczasem wyginięcie grozi około 20% kręgowców zapylających. Wśród najbardziej rozpowszechnionych zapylaczy - pszczół - zagrożone gatunki stanowią około 9%. Prawdopodobnie liczba ta jest zaniżona, gdyż brakuje odpowiedniej jakości danych naukowych na temat wielu gatunków. Obecnie znamy około 20 000 gatunków pszczół. Zapylają one ponad 90% ze 107 najważniejszych roślin uprawnych. Od wielu lat na całym świecie jesteśmy świadkami tajemniczego znikania całych kolonii pszczół. Wciąż nie wiadomo, jaka jest przyczyna tego zjawiska. Również wśród motyli zagrożonych jest około 9%. Naukowcy z Reading twierdzą, że jeśli chcemy uratować się przed wyginięciem zwierząt zapylających powinniśmy zrezygnować z pestycydów na rzecz naturalnych środków ochrony roślin, przetykać uprawy zbóż rzędami roślin kwitnących, wprowadzić większą zmianowość upraw tak, by było wśród nich więcej roślin kwitnących oraz odtworzyć dzikie ekosystemy z kwiatami. « powrót do artykułu -
Niektórzy ludzie twierdzą, że czują ból, patrząc na bolesne doświadczenia innych. Okazuje się, że dotyczy to zwłaszcza pacjentów z kompleksowym zespołem bólu regionalnego (ang. complex regional pain syndrome, CRPS), u których ból wzmaga się zarówno pod wpływem własnych działań, jak i obserwacji czyichś poczynań. Naukowcy z Uniwersytetu im. Alvara Aalto stwierdzili, że pacjenci z kompleksowym zespołem bólu regionalnego doświadczają w czasie obserwacji podobnego bólu jak przy uszkodzeniu tkanek. CRPS to bardzo złożona choroba, przejawiająca się silnym chronicznym bólem. Jej patofizjologia nie jest w pełni poznana. Brakuje też biomarkerów. Nasze ustalenia mogą pomóc w rozwinięciu diagnostyki i strategii terapeutycznych - podkreśla doktorant Jaakko Hotta. W ramach studium naukowcy analizowali skany z funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) 13 pacjentów z CRPS kończyny górnej i 13 zdrowych osób. Wszyscy oglądali krótkie nagrania czynności wykonywanych ręką, np. ściskania kolczastej piłki z maksymalną siłą. U chorych oglądanie wideo wywoływało anormalne wzorce aktywacji mózgu (różniły się one od wzorców występujących u zdrowych ochotników). Oznacza to, że CRPS wpływa na rejony mózgu związane z przetwarzaniem bólu i kontrolą motoryczną. « powrót do artykułu
-
Rosną koszty likwidacji skutków katastrofy w Fukushimie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Zdaniem japońskiego rządu koszty związane z likwidacją skutków katastrofy w Fukushimie wyniosą niemal dwukrotnie więcej niż początkowo szacowano. Z informacji zdobytych przez serwis Nikkei wynika, że obecnie koszty te szacuje się na 176 miliardów dolarów i spodziewany jest ich dalszy wzrost. Najnowsze szacunki obejmują kwotę ponad 70 miliardów (wzrost o niemal 50%) dolarów przeznaczoną na odszkodowania dla obywateli. Koszty odkażania terenu wokół elektrowni są obecnie szacowane na ponad 40 miliardów USD, czyli dwukrotnie więcej niż sądzono. Spodziewany jest też szybki wzrost kosztów przechowywania materiału radioaktywnego i zabezpieczenia reaktorów. Do samych reaktorów wciąż pompowana jest woda, która ma schładzać materiał radioaktywny i nie dopuścić do jego rozpuszczenia się. Woda ta musi być następnie bezpiecznie przechowywana do czasu oddzielania od niej materiału radioaktywnego. Początkowo sam koszt przechowywania materiału radioaktywnego do czasu, aż zostanie on przetworzony, szacowano na około 10 miliardów USD. Już wiadomo, że to zdecydowanie za mała kwota. Zabezpieczenia reaktorów początkowo wyceniono na 18 miliardów USD. Teraz rząd w Tokio ocenia, że trzeba będzie je przechowywać w bezpiecznym miejscu przez 30-40 lat, a koszt przekroczy 2 miliardy USD rocznie. W powyższych wyliczeniach założono, że wszelkie działania prowadzone są zgodnie z planem. Nie wiadomo, jak bardzo wzrosłyby koszty gdyby, na przykład, w wybrzeże znowu uderzyło tsunami. « powrót do artykułu