Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W podgliwickim Pniowie właśnie zakończyły się badania archeologiczne, podczas których archeolodzy z Muzeum w Gliwicach natrafili na ślady siedziby, zamieszkiwanej przez lokalnych posiadaczy ziemskich w okresie średniowiecza. Już w 2015 roku w Pniowie przeprowadzono badania nieinwazyjne z wykorzystaniem tzw. magnetometru. Urządzenie to pozwala na obserwację anomalii pod powierzchnią ziemi, które interpretowane są między innymi istnieniem różnych obiektów archeologicznych, takich jak jamy gospodarcze lub spalone konstrukcje budynków. Tego typu anomalie zauważono wtedy zarówno w obrębie tajemniczego kopca w Pniowie, jak i w jego otoczeniu. Tegoroczne badania archeologiczne miały więc potwierdzić istnienie w Pniowie stanowiska archeologicznego, tzw. grodziska stożkowatego z okresu średniowiecza. Na szczycie doniosłego kopca ziemnego niegdyś istniała zapewne drewniana wieża rycerska. Odkryliśmy liczne grudy polepy, tj. wysuszonej gliny, którymi kiedyś wyłożone były prawdopodobnie drewniane ściany budynku. W fosie otaczającej rezydencję natrafiliśmy natomiast na bardzo dużą ilość fragmentów glinianych naczyń – garnków, dzbanów i mis, które kiedyś używane były w dworze. Znaleźliśmy również żelazne gwoździe, fragment wędzidła końskiego, podkowę, sprzączkę do pasa oraz grot bełtu do kuszy. Wszystkie te przedmioty datować można na XIV i XV w. W tym czasie funkcjonowała ta rezydencja – mówi archeolog Radosław Zdaniewicz z Muzeum w Gliwicach. Niestety nie udało nam się rozpoznać całego założenia, dlatego mamy nadzieję powrócić do Pniowa za rok – dodaje archeolog. Prace archeologiczne w Pniowie finansowane były ze środków WKZ w Katowicach oraz Muzeum w Gliwicach. « powrót do artykułu
  2. Licealiści z małego miasta na Sycylii opracowali automat, który dzięki wbudowanym młynkowi i drukarce 3D przekształca plastikowe odpady w obudowy do telefonów komórkowych. Marco Tomasello, Daniele Caputo, Vincenzo Virruso, Vittorio Maggiore, Toni Taormina i ich nauczycielka Daniela Russo szukali sposobów na większe zaangażowanie młodych w ochronę środowiska. Koniec końców wpadli na pomysł urządzenia MyProAction, które wygląda całkiem jak zwykły automat, tyle że zamiast monet przyjmuje plastikowe butelki i wydaje obudowy do smartfonów. Gdy pięcioro uczniów zdobyło nagrodę w ogólnokrajowym konkursie AXA Italia Social Impact Award, okazało się, że MyProAction wzbudza zainteresowanie ludzi z całego świata. Jak dotąd powstały 4 prototypy, a młodzi Włosi szukają partnera, by dystrybuować maszynę na szerszą skalę. Włosi podkreślają, że chodziło im o przenośny kiosk, który można zainstalować gdziekolwiek. By np. umożliwić reklamę różnych produktów, pomyśleli o łączu internetowym/Wi-Fi. MyProAction wyposażono w multimedialny interfejs, dzięki któremu wybiera się z katalogu produktów. Możliwa jest też personalizacja obudowy za pomocą selfie lub zdjęcia przesłanego via Bluetooth. Płatności dokonuje się za pomocą karty lub PayPalem. « powrót do artykułu
  3. Dotychczasowe badania niejednokrotnie wykazywały, że elektroniczne papierosy emitują toksyczne związki. Teraz naukowcy z Lawrence Berkeley National Laboratory skupili się na źródle emisji i wykazali, że poziom szkodliwych substancji jest zależny od wielu czynników, takich jak temperatura, rodzaj czy wiek urządzenia. Badania, których wyniki opublikowano na łamach Environmental Science & Technology wykazały, że rozkład cieplny glikolu propylenowego i gliceryny, dwóch rozpuszczalników najczęściej występujących w tzw. liquidach, prowadzi do pojawienia się toksycznych związków chemicznych takich jak formaldehyd i akroleina. Zwolennicy e-papierosów mówią, że emitują one znacznie mniej szkodliwych substancji niż tradycyjne papierosy, więc lepiej jest używać właśnie ich. To może być prawdą odnośnie pewnych przypadków, na przykład jeśli chodzi o długotrwałych palaczy, którzy nie mogą rzucić nałogu. To jednak nie oznacza, że e-papierosy są zdrowe. Zwykłe papierosy są bardzo niezdrowe, e-papierosy są po prostu niezdrowe - mówi Hugo Destaillats z Berkeley Lab. Naukowcy zajęli się badaniem trzech różnych typów liquidów w dwóch różnych rodzajach elektronicznych papierosów przy różnych ustawieniach baterii. Jeden z papierosów był tanim modelem wyposażonym w pojedynczą grzałkę. Drugi papieros to model droższy z dwiema równolegle ustawionymi grzałkami. Do analizy wykorzystano chromatografię cieczową i gazową, a przyglądano się zarowno pierwszym porcjom wydobywającego się dymu, jak i porcjom późniejszym, gdy urządzenie było dobrze rozgrzane. Jednym z odkryć było spostrzeżenie, że pierwsze i ostatnie porcje dymu znacznie się od siebie różnią składem. Za pomocą specjalnej maszyny e-papierosy były używane w ten sposób, że urządzenie wciągało dym przez 5 sekund co 30 sekund. Uczeni odkryli, że temperatura dymu szybko rosła w ciągu pierwszych 5-10 minut, a później, mniej więcej przy 20 zaciągnięciu się, osiągała stały poziom. Wraz z temperaturą rosła też emisja szkodliwych substancji. W niektórych przypadkach po osiągnięciu stałej temperatury była ona ponad 10-krotnie wyższa od emisji przy pierwszych zaciągnięciach się. Poziom szkodliwych substancji zależał od rodzaju urządzenia, składu liquidu i napięcia baterii. Na przykład jeśli chodzi o emisję akroleiny, która jest substancją silnie drażniącą oczy i układ oddechowy, to tani e-papieros z pojedynczą grzałką i o napięciu 3,8 wolta emitował jej 0,46 mikrogramów na porcję dymu przy pierwszych pięciu zaciągnięciach się, a po osiągnięciu przez grzałkę stabilnej temperatury emisja rosła do 8,7 mikrograma na porcję dymu. Gdy używamy e-papierosa o dwóch grzałkach i tym samym napięciu, to emisja jest znacznie niższa. Sądzimy, że ma to związek z niższą temperaturą na powierzchni każdej z grzałek - mówi współautor badań Lara Gundel. Dla porównania konwencjonalne papierosy emitują 400-600 mikrogramów akroleiny na sztukę, zarówno do płuc palacza jak i emisję z żarzącej się końcówki. Jeśli zatem przyjmiemy, że wypalenie e-papierosa oznacza średnio 20 zaciągnięć się, do płuc palacza trafi 90-100 mikrogramów akroleiny. Odpowiada to mniej więcej ilości wchłoniętej podczas palenia konwencjonalnego papierosa. Osobne badania przeprowadzono uwzględniając zużycie urządzenia. Maszyna dziewięciokrotnie "paliła" papierosa, podczas każdego z cykli "zaciągała się" 50-krotnie, a urządzenia nie czyszczono. Okazało się, że przy nieczyszczonym urządzeniu rośnie emisja formaldehydu, acetaldehydu i akroleiny. W niektórych przypadkach emisja formaldehydu pomiędzy 1. a 9. cyklem wzrosła o 60% - stwierdza Mohamad Sleiman. Jako, że wiele modeli e-papierosów pozwala użytkownikowi na samodzielne kontrolowanie napięcia, naukowcy zajęli się też tą kwestią i stwierdzili, że ze wzrostem napięcia rośnie zarówno zużycie liquidu oraz temperatura. Skutkuje to znacznym wzrostem tworzących się szkodliwych substancji. Przy maksymalnym napięciu 4,8 wolta ilość akroleiny i formaldehydu była o rząd wielkości większa niż przy najniższym napięciu wynoszącym 3,3 wolta. Glikol propylenowy i gliceryna są dopuszczone jako dodatki do żywności. Jednak niemal nie badano ich pod kątem wdychania oparów tych substancji. Ludzie nie piją liquidów, wdychają je. Należy więc zbadać dym - stwierdzili naukowcy. Po przebadaniu okazało się, że dym z tych związków zawiera znaczące poziomy 31 szkodliwych związków chemicznych, w tym dwa, których wcześniej nie zauważono w e-papierosach - tlenek propylenu i glicyd. Oba mają prawdopodobnie działanie rakotwórcze. Zrozumienie procesu tworzenia się tych związków jest bardzo ważne. Z jednej strony posłuży to regulacji e-papierosów, z drugiej strony - jeśli ich producenci chcą tworzyć mniej szkodliwe e-papierosy, muszą wiedzieć, w jaki sposób formują się w nich kancirogeny - mówią uczeni. « powrót do artykułu
  4. Holendrzy i Łotyszki są najwyżsi na świecie; ich średni wzrost wynosi, odpowiednio, 182,5 i 170 cm. Śledząc zmiany zachodzące między 1914 a 2014 r., zespół, którego pracami kierowali naukowcy z Imperial College London, wykorzystywał dane dotyczące dorosłych obu płci z większości krajów świata. Autorzy publikacji z pisma eLife ujawnili, że w ciągu 100 lat najbardziej zwiększył się wzrost Irańczyków i mieszkanek Korei Południowej. Średnio wzrost mężczyzn z Iranu zwiększył się o 16,5 cm, a kobiet z Korei Południowej aż o 20,2 cm. Naukowcy ustalili, że wzrost Brytyjczyków i Brytyjek zwiększył się w tym czasie o ok. 11 cm. W Chinach statystyki zmieniły się podobnie, gdyż wzrost mężczyzn i kobiet zwiększył się, odpowiednio, o ok. 11 i 10 cm. W przypadku Amerykanów i Amerykanek zmiany były o połowę mniejsze i wyniosły 6 i 5 cm. Autorzy raportu stwierdzili, że niegdyś wysocy mieszkańcy USA spadli z wysokich pozycji listy najwyższych nacji w 1914 r. (3. miejsca w przypadku mężczyzn i 4. w przypadku kobiet) na dalekie 37. i 42. miejsca w roku 2014. Czołowe miejsca list najwyższych nacji zdominowały w 2014 r. kraje europejskie. Niektóre kraje przestały "rosnąć" w ostatnim 30-40-leciu. Jednym z pierwszych państw o wysokich dochodach, które weszły w fazę plateau, były Stany Zjednoczone. Podobny wzorzec wystąpił w Wielkiej Brytanii, Finlandii i Japonii. Dla odmiany Hiszpania, Włochy i liczne kraje Ameryki Łacińskiej nadal zwiększają wzrost. W niektórych krajach, zwłaszcza subsaharyskiej i północnej Afryki oraz Środkowego Wschodu, w ostatnim 30-40-leciu stwierdzono z kolei zmniejszenie średniego wzrostu. To badanie daje nam wgląd w stan zdrowia narodów w ciągu zeszłego stulecia [...]. Studium pokazuje także, że świat anglojęzyczny plasuje się za innymi krajami o wysokim dochodzie z Europy i pacyficznej Azji - opowiada prof. Majid Ezzati. Najbardziej uderzającym odkryciem jest fakt, że mimo dużego zwiększenia wzrostu w pewnych państwach, między najwyższymi i najniższymi krajami nadal występuje pokaźna różnica. Potrzeba kolejnych badań, by zrozumieć, co za nią odpowiada i wspomóc opracowanie metod ograniczania nadal istniejących globalnych nierówności dot. zdrowia - dodaje Mary De Silba z Wellcome Trust. Zespół badaczy składał się z niemal 800 osób. Współpracowano m.in. ze Światową Organizacją Zdrowia (WHO). Dane pochodziły z wielu źródeł, w tym z badań epidemiologicznych czy populacyjnych studiów zdrowotnych i żywieniowych. Pozyskano z nich informacje nt. wzrostu 18-latków w latach 1914-2014. Podsumowując, najwyżsi mężczyźni pochodzą z Holandii, Belgii, Estonii i Łotwy, zaś najwyższe kobiety z Łotwy, Holandii, Estonii oraz Czech. W 2014 r. najniższymi mężczyznami byli mieszkańcy Timoru Wschodniego (średni wzrost wynosił w ich przypadku 160 cm), a najniższymi kobietami Gwatemalki ze średnim wzrostem 149 cm. Różnica wzrostu między najwyższymi i najniższymi państwami sięgała 2 lata temu ok. 23 cm dla mężczyzn (w porównaniu do 1914 r., zwiększyła się ona o 4 cm) i ok. 20 cm dla kobiet (tutaj w ciągu stulecia nie nastąpiła żadna zmiana). Różnica wzrostu między kobietami i mężczyznami zasadniczo się nie zmieniła: w 1914 r. wynosiła bowiem ok. 11 cm, a w 2014 r. - 12 cm. W pewnych krajach subsaharyjskiej Afryki, np. w Sierra Leone, Ugandzie i Rwandzie, średni wzrost młodych mężczyzn i kobiet zmniejszył się w ciągu ostatnich 40 lat o 5 cm. Najniższymi dorosłymi mężczyznami byli w 1914 r. mieszkańcy Laosu, którzy mierzyli średnio 153 cm. Najniższymi kobietami były, podobnie jak dziś, Gwatemalki, które miały wtedy średnio 140 cm. Top 10 wzrostu mężczyzn w 2014 r. (w nawiasie podano miejsce zajmowane przez panów z danej nacji w 1914 r.): 1. Holandia (12.), 2. Belgia (33.), 3. Estonia (4.), 4. Łotwa (13.), 5. Dania (9.), 6. Bośnia i Hercegowina (19.), 7. Chorwacja (22.), 8. Serbia (30.), 9. Islandia (6.), 10. Czechy (24.). Top 10 wzrostu kobiet w 2014 r. (w nawiasie podano miejsce zajmowane przez panie z danej nacji w 1914 r.): 1. Łotwa (28.), 2. Holandia (38.), 3. Estonia (16.), 4. Czechy (69.), 5. Serbia (93.), 6. Słowacja (26.), 7. Dania (11.), 8. Litwa (41.), 9. Białoruś (42.), 10. Ukraina (43.). Z interaktywnymi mapami sporządzonymi przez badaczy można się zapoznać tutaj. « powrót do artykułu
  5. Ciśnienie chorych na cukrzycę typu 2. z opornym nadciśnieniem można znacząco obniżyć, aplikując przez 20 min ultradźwięki do ich przedramienia. Katsunori Nonogaki i zespół z Wydziału Technologii Diabetologicznej Tohoku University zebrali grupę 212 pacjentów z cukrzycą typu 2. i opornym nadciśnieniem. Ochotników podzielono na 4 grupy. Pierwszej do przedramienia przez 20 min podawano ultradźwięki o niskiej intensywności o częstotliwości 800 kHz, zaś drugiej przez tyle samo czasu ultradźwięki o niskiej intensywności o częstotliwości 500 kHz. Pozostałe dwie grupy to grupy kontrolne z procedurami placebo. Okazało się, że i po zastosowaniu częstotliwości 800, i 500 kHz ciśnienie i tętno pacjentów spadły. Wartości ciśnienia były też niższe niż w grupach kontrolnych, ale różnica była istotna statystycznie tylko w grupie 500-kHz. Japończycy nie zaobserwowali żadnych skutków ubocznych. Autorzy publikacji z International Journal of Cardiology podkreślają, że nadal nie wiadomo, w jaki sposób ultradźwięki obniżają ciśnienie, ale przypuszczają, że hamują one aktywność układu sympatycznego, który odpowiada za reakcję walcz lub uciekaj. « powrót do artykułu
  6. Dzięki Teleskopowi Hubble'a odkryto nietypowy układ podwójny. W systemie AR Scorpii znajduje się szybko obracający się biały karzeł, który emituje elektrony. Te poruszają się niemal z prędkością światła z generowane przez nie promieniowanie trafia do pobliskiego czerwonego karła. Wskutek tego cały system pulsuje co 1,97 minuty, zmieniając zakres promieniowania od ultrafioletu do fal radiowych. Dotychczas nigdy nie znaleziono systemu z białym karłem Położony w odległości 380 lat świetlnych od Ziemi system AR Scorpii składa się z białego karła wielkości Ziemi, którego masa jest 200 000 razy większa od masy naszej planety oraz z chłodnego czerwonego karła o masie 1/3 masy Słońca. Gwiazdy okrążają się co 3,6 godziny. "AR Scorpii został odkryty przed 40 laty, jednak nie podejrzewaliśmy, jaka jest jego prawdziwa natura, dopóki w czerwcu 2015 roku nie zaczęliśmy go bliżej obserwować. W miarę naszych badań zadawaliśmy sobie sprawę, że widzimy coś niezwykłego" - mówi Tom Marsh z University of Warwick. Fakt, że system emituje promieniowanie w szerokim zakresie częstotliwości wskazuje, iż pochodzi ono od elektronów przyspieszanych w polu magnetycznym, co można wyjaśnić obecnością wirującego białego karła. Wciąż jednak nie wiadomo, skąd pochodzą elektrony - z białego czy czerwonego karła. « powrót do artykułu
  7. Tim Cook, dyrektor wykonawczy Apple'a, poinformował, że jego koncern będzie inwestował w sztuczną inteligencję i rzeczywistość rozszerzoną. Cook przywołał tutaj sukces gry Pokemon GO i zapewnił, że Apple już od pewnego czasu sporo inwestuje w rzeczywistość rozszerzoną i ma doświadczenie w pracach nad nią. Kolejne pole inwestycyjne to sztuczna inteligencja, używana przez Apple'a przede wszystkim do rekomendowania użytkownikowi interesujących go treści czy zarządzania poborem energii przez urządzenia. Inwestowaliśmy i będziemy dużo inwestować na tych polach. Sądzimy, że to opłacalne zarówno z punktu widzenia klienta jak i firmy - stwierdził Cook. Jednocześnie do publicznej wiadomości podano wyniki finansowe firmy za trzeci kwartał. Dowiedzieliśmy się, że koncern sprzedał 40,4 miliona iPhone'ów, czyli o 15% mniej niż w analogicznym kwartale ubiegłego roku. To drugi z rzędu kwartał sprzedaży iPhone'ów. Odbiło się to na przychodach firmy, które w trzecim kwartale roku podatkowego, zakończonym 25 czerwca, zmniejszyły się o 14,6%. Kwartalny zysk netto firmy spadł o 27% i wyniósł 7,8 miliarda USD. Przychody były na poziomie 42,36 miliarda dolarów. « powrót do artykułu
  8. Tavis Ormandy z Google'a informuje o znalezieniu dziury typu zero-day w popularnym menedżerze haseł LastPass. Dziura pozwala na całkowite przejęcie kontroli nad kontem użytkownika. Miliony internautów mogą narazić się na niebezpieczeństwo jeśli wejdą na witrynę zarażoną przez cyberprzestępców. Na razie niewiele wiadomo o samej dziurze. Ormandy'emu można jednak wierzyć, gdyż jest to utytułowany specjalista ds. bezpieczeństwa. W przeszłości odkrył poważne dziury w oprogramowaniu antywirusowym takich firm jak Symantec, Avast czy Kaspersky. Teraz Ormandy chce sprawdzić kolejnego popularnego menedżera haseł, 1Password. Na razie nie zauważono, by przestępcy zaatakowali LastPass. « powrót do artykułu
  9. Jedenastoletni obecnie orangutan Rocky, który potrafi naśladować wydawane przez naukowców dźwięki, może dostarczyć wskazówek, jak wyewoluowała ludzka mowa. W czasie eksperymentu Rocky miał 7 lat. Potrafił naśladować wysokość i brzmienie samogłoskowych dźwięków wydawanych przez badaczy z międzynarodowego zespołu. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports udowodnili, że orangutany są w stanie kontrolować swój głos (a kontrola strun głosowych jest kluczowa dla ewolucji języka mówionego). Rocky'ego badano w Indianapolis Zoo między kwietniem a majem 2012 r. Upewniono się, że działania naukowców nie zaburzą zwyczajów i środowiska orangutana. Naukowcy wydawali różne losowe dźwięki, które samiec następnie naśladował. Dźwięki w wykonaniu Rocky'ego porównywano z największą bazą danych zawołań orangutanów, sporządzoną na podstawie12 tys. godzin obserwacji ponad 120 orangutanów z 15 dzikich i żyjących w niewoli populacji. Okazało się, że wokalizacje Rocky'ego różnią się od zawołań z bazy i w ten sposób udowodniono, że samiec potrafi się nauczyć nowych dźwięków i kontrolować swój głos w kontekście konwersacyjnym. W sumie Rocky naśladował ponad 500 samogłoskopodobnych dźwięków. Nie wiadomo, w jaki sposób mowa wyewoluowała z systemów komunikacyjnych dawnych wielkich małp - opowiada dr Adriano Lameira. Dotąd zakładano, że zamiast uczyć się nowych dźwięków, wielkie małpy [po prostu] wokalizują pod wpływem podniecenia. Nasze badania udowadniają jednak, że orangutany potrafią kontrolować swój głos. To wskazuje, że kontrola głosowa ludzi pochodzi od przodka z podobnymi możliwościami w zakresie kontroli głosu, jakie występują u orangutanów czy generalnie u wszystkich wielkich małp. Bazując na tych ustaleniach, naukowcy będą mogli zacząć rekonstruować wokalne możliwości wczesnych hominidów, które wg szacunków, żyły przed rozdzieleniem się linii orangutanów i ludzi, oraz analizować kolejne etapy ewolucji systemów głosowych aż do w pełni rozwiniętej mowy - podsumowuje prof. Serge Wich z Uniwersytetu w Amsterdamie. « powrót do artykułu
  10. Premier Nowej Zelandii ogłosił, że do roku 2050 jego kraj będzie wolny od inwazyjnych gatunków ssaków. Z wyjątkiem ludzi, oczywiście. Nowa Zelandia jest odizolowana od dużych mas lądu. Wyewoluowały tam wyjątkowe gatunki, nie pojawiło się za to wiele gatunków istniejących w innych częściach świata. Z wyjątkiem nietoperzy na Nowej Zelandii nie ma żadnych rodzimych gatunków ssaków lądowych - mówi Jim Becker z Pacific Northwest National Laboratory. Sytuacja uległa zmianie przed około 1000 lat, gdy na Nową Zelandię przybyli ludzie przywożąc ze sobą obce gatunki zwierząt. Proces ten przyspieszył od 1642 roku, wraz z pojawieniem się na wyspach Europejczyków. Wprowadzili oni do ekosystemu wiele nowych gatunków, które wyniszczyły gatunki rodzime. W końcu ludzie postanowili ratować rodzimą przyrodę Nowej Zelandii. Ogłoszony 25 lipca plan zakłada zabicie wszystkich inwazyjnych szczurów, oposów i łasic zamieszkujących Nową Zelandię. Zadanie będzie wyjątkowo trudne. Kraj jest duży w porównaniu do swojej populacji, pokryty górami i lasami. Już obecnie rząd wydaje rocznie 42-56 milionów dolarów rocznie na pestycydy, pułapki czy truciznę zrzucaną ze śmigłowców. Teraz wydatkowano dodatkowe 20 milionów USD na powołanie firmy Predator Free New Zealand Limited. Pierwszym problemem, z jakim będzie musiało zmierzyć się rządowe przedsiębiorstwo jest podejście samych mieszkańców kraju. Jeden właściciel ziemski uważa ze ssaki za szkodniki i chętnie się ich pozbędzie, ale jego sąsiad sądzi, że są urocze i nie chce pozwolić, by je zabijano - stwierdza Rick Boatner, specjalista ds. gatunków inwazyjnych z Oregon Department of Fish and Wildlife. To powoduje, że pozostają rezerwuary, z których gatunki inwazyjne mogą się rozprzestrzeniać. Jego zdaniem odpowiedzią jest edukacja. Nowa Zelandia ma pod tym względem spore doświadczenie. Organizacje ekologiczne od dawna przekonują dzieci, że np. śliczny jeż masowo zabija miejscowe endemiczne owady. Rząd w Wellington jest niezwykle zdeterminowany. Inwazyjne ssaki zabijają każdego roku miliony rodzimych ptaków. Nowa Zelandia od dawna prowadzi badania dotyczące niebezpieczeństwa, na jakie trucizna czy pułapki narażą rodzimą przyrodę. Wykazały one, że gra jest warta świeczki. Zabicie gatunków inwazyjnych przyniesie same korzyści, a pewne aspekty całego programu można kontrolować. Na przykład dodanie do trucizn cynamonu spowoduje, że rodzime ptaki nie będą zainteresowane taką przynętą. Nawet jeśli program całkowicie się powiedzie w nowozelandzkich domach wciąż będzie mieszkała olbrzymia liczba kotów, które również dziesiątkują rodzimą przyrodę. Rząd nie porusza tej drażliwej kwestii, jednak robią to organizacje społeczne, które edukują mieszkańców prosząc ich, by nie wypuszczali kotów z domu, a gdy zwierzę padnie, by nie brali kolejnego kota. « powrót do artykułu
  11. W poniedziałek (25 lipca) w Hiszpanii urodziło się pierwsze w Europie dziecko z mikrocefalią (małogłowiem) wywołaną wirusem Zika (ZIKV). Małogłowie u płodu ujawniono w maju. Rodzice zdecydowali jednak o nieprzerywaniu ciąży. Dziecko przyszło na świat w 40. tygodniu ciąży w wyniku cesarskiego cięcia. Felix Castillo, szef neonatologii w barcelońskim szpitalu Vall d'Hebron, podkreśla, że jego parametry życiowe są prawidłowe i stabilne. Jednocześnie ordynator potwierdził, że obwód główki plasuje się poniżej normy i mamy do czynienia z mikrocefalią. Stan noworodka jest ciągle monitorowany. Wg Ministerstwa Zdrowia, dotąd w Hiszpanii odnotowano 190 przypadków zakażenia ZIKV (do 189 doszło za granicą, 1 przypadek to zakażenie drogą płciową). Kobieta, która urodziła dziecko z małogłowiem, zaraziła się podczas podróży do Ameryki Łacińskiej, nie ujawniono jednak dokąd konkretnie. Jon Guiz, hiszpański sekretarz ds. zdrowia publicznego, zaznacza, że nie wszystkie zakażone ZIKV matki rodzą dzieci z małogłowiem lub innymi wadami wrodzonymi. Pięć innych ciężarnych z ZIKV urodziło bowiem w ostatnich miesiącach zdrowe dzieci. « powrót do artykułu
  12. Ekspozycja na unoszący się w powietrzu kurz i wysokie temperatury są ważnymi czynnikami ryzyka bakteryjnego zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Autorzy publikacji z Journal of Allergy and Clinical Immunology podkreślają, że przyszłym wybuchom epidemii choroby w afrykańskim pasie zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych można zapobiegać (i ewentualnie minimalizować skutki), monitorując klimat i stosując proste środki zaradcze. Naukowcy przypominają, że w regionie Sahelu występuje największa liczba przypadków bakteryjnego zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych na świecie. Wcześniejsze badania sugerowały, że czynniki klimatyczne odgrywają pewną rolę w wybuchach epidemii, ale niewiele wiedziano o szczegółowych mechanizmach. Teraz interdyscyplinarny zespół z Liverpoolu, Nigeru i Malawi ustalił, że wdychanie unoszącego się w powietrzu kurzu i cząstek piasku znacząco zwiększa ryzyko zakażenia dwoinką zapalenia płuc (Streptococcus pneumoniae) oraz rozprzestrzenienia się bakterii z nosa i gardła do płuc, mózgu i krwi, gdzie może ona wywołać zagrażające życiu choroby, takie jak zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych czy płuc. Klimatolodzy i epidemiolodzy pracujący w Nigerze przez 8 lat analizowali występowanie chorób i pogodę i zauważyli, że wybuchy epidemii zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych występowały krótko po burzach piaskowych i ekstremalnych upałach. Niger znajduje się w samym środku pasa zapalenia opon, który biegnie z zachodu na wschód Afryki tuż pod Saharą. Burze piaskowe z wiatrem wiejącym od pustyni podnoszą duże ilości piasku i kurzu, które znacząco ograniczają widoczność i podnoszą temperaturę - wyjaśnia dr Daniel Neill. Wykazaliśmy, że zarówno wdychanie kurzu, jak i ekspozycja na wysokie temperatury są czynnikami ryzyka rozwoju zagrażających życiu inwazyjnych zakażeń bakteryjnych, a kiedy czynniki te wystąpią razem, tak jak ma to miejsce w Nigerze, ryzyko jeszcze się zwiększa. Przeprowadzone w Liverpoolu badania z zakresu bakteriologii eksperymentalnej, immunologii oraz biologii zakażeń pozwoliły sporządzić model, który ilustruje, jak czynniki klimatyczne wpływają na podatność na zakażenia S. pneumoniae. Okazało się, że ekspozycja na kurz i gorąco zwiększa liczbę bakterii w górnych drogach oddechowych, upośledza aktywność komórek odpornościowych i zwiększa uwalnianie toksyn bakteryjnych. Wskutek tego poważne zakażenia są częstsze, obserwuje się też bardziej nasilony stan zapalny, uszkodzenia tkanek narządów i rozprzestrzenienie bakterii do płuc, mózgu i krwi. « powrót do artykułu
  13. Polska zrealizowała już 96 proc. wartości zobowiązań związanych z budową lasera European XFEL, jednej z największych instalacji badawczych na świecie. We wtorek niemiecki ośrodek DESY pod Hamburgiem i polskie NCBJ podpisały kolejną umowę dotyczącą tego projektu. European XFEL (X-ray free-electron laser) to międzynarodowe przedsięwzięcie, którego celem jest uruchomienie i użytkowanie potężnego lasera rentgenowskiego pod Hamburgiem. Jest to jedna z największych inwestycji naukowo-badawczych na świecie, w które zaangażowanych jest 11 krajów europejskich, w tym Polska. Wkład naszego kraju do budżetu XFEL wynosi blisko 29 mln Euro. Głównym udziałowcem European XFEL jest ośrodek DESY (Deutsches Eletronen Synchroton) - reprezentant Niemiec. Oficjalne uruchomienie urządzenia planowane jest w 2017 r. Podpisana we wtorek umowa o kontynuacji współpracy pomiędzy Narodowym Centrum Badań Jądrowych (NCBJ) a niemieckim ośrodkiem Deutsches Elektronen Synchrotron (DESY) zakłada wymianę doświadczeń i dalszą realizację projektów dotyczących powstawania i użytkowania tej wielkiej infrastruktury badawczej, jaką jest European XFEL. Polska jako pierwszy z jedenastu udziałowców European XFEL jest bardzo bliska ukończenia postawionych przed nią zadań, gdyż zrealizowała już je w 96 proc. ich wartości – poinformował dyrektor Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, prof. Maciej Chorowski, reprezentujący podczas wizyty w Hamburgu również ministerstwo nauki. Polscy naukowcy współpracują z tym niemieckim ośrodkiem od lat 70. XX w. Początkowo były to prace dotyczące fizyki wysokich energii – powiedziała PAP zastępca dyrektora ds. naukowych NCBJ, prof. Ewa Rondio. W prace zaangażowani byli m.in. badacze z Uniwersytetu Warszawskiego czy Instytutu Badań Jądrowych. W latach 80. przybyło tam z Polski wielu stażystów i studentów w ramach wymiany studenckiej. To bardzo przyjacielska i oparta na zaufaniu współpraca – podkreślił w rozmowie z PAP prezes zarządu DESY, Helmut Dosch. Dodał, że polski wkład w XFEL jest bardzo istotny, choć finansowo stanowi zaledwie 2 proc. wartości całego przedsięwzięcia. Nigdy nie liczyłem procentów – liczy się rzetelność i jakość wykonywanej pracy. Polska wykonała doskonałą pracę niezależnie od nich – dodał Dosch. Jednocześnie zachęcił polskich badaczy do udziału w eksperymentach, które będą odbywać się w XFEL. W dniu podpisania umowy naukowcy z NCBJ przekazali ostatnie przygotowywane przez Polaków urządzenia, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania akceleratora, który wchodzi w skład całej instalacji lasera. Są to absorbery oraz anteny, które pomogą w usunięciu zakłóceń powodujących niestabilność działania lasera. Najważniejsze jest to, że w niedalekiej przyszłości, dzięki dotychczasowemu zaangażowaniu, będziemy współwłaścicielem nie tylko unikatowej infrastruktury badawczej, ale również przyszłych odkryć i wyników prac doświadczalnych – podkreślił dyrektor NCBJ dr hab. Krzysztof Kurek. NCBJ koordynuje prace polskich naukowców zaangażowanych w budowę European XFEL, w których uczestniczą grupy z Krakowa, Wrocławia i Warszawy. Pierwsze prace realizowane przez Politechnikę Wrocławską, Wrocławski Park Technologiczny i firmę Kriosystem S.A. zakończono już w 2012 r. Oddano wówczas do użytku linię kriogeniczną do transportu ciekłego helu w stanie nadkrytycznym wraz z dwoma kriostatami niezbędnymi do testowania kluczowych komponentów akceleratora. Kolejne prace - wykonywane przez Instytut Fizyki Jądrowej PAN z Krakowa - obejmowały wykonanie testów nadprzewodzących rezonatorów oraz kriomodułów dla akceleratora elektronów XFEL oraz przeprowadzenie testów nadprzewodzących magnesów ogniskujących i sterujących wiązką wraz z zestawami przewodów prądowych. Podczas wtorkowego spotkania pod Hamburgiem poinformowano, że Instytut Fizyki Jądrowej PAN zakończył już swoją część prac związanych z budową lasera. W ramach ostatniej z realizowanych obecnie umów do wiosny 2017 r. NCBJ ma dostarczyć do DESY (do układów sterowania w obszarze linii optycznych oraz stanowisk badawczych European XFEL) dwieście modułów w stu kasetach. Laser na swobodnych elektronach European XFEL to jedna z największych instalacji badawczych na świecie. W prowadzących z DESY tunelach o łącznej długości 5,8 km instalowana jest specjalistyczna aparatura. Pierwsza to część akceleratorowa, umożliwiająca przyspieszanie elektronów; druga, optyczna – która umożliwia uformowanie wiązek spójnego promieniowania rentgenowskiego oraz stanowiska do eksperymentów naukowych. Urządzenie będzie generowało ultrakrótkie impulsy światła laserowego 27 tysięcy razy na sekundę o natężeniu miliardy razy przewyższającym intensywność wiązek emitowanych przez najlepsze konwencjonalne źródła promieniowania rentgenowskiego. Dzięki laserowi European XFEL naukowcy będą mogli np. obrazować szczegółową strukturę wirusów, co ma pomóc w opracowaniu nowych lekarstw, będą też mogli badać molekularne mechanizmy funkcjonowania komórek czy rejestrować trójwymiarowe obrazy obiektów nanoświata. Unikalną możliwością będzie też filmowanie przebiegu reakcji chemicznych, np. procesu formowania się lub zrywania wiązania chemicznego. Dzięki European XFEL badacze zgłębią procesy zachodzące we wnętrzu planet i gwiazd. Urządzenie umożliwi także modyfikacje istniejących materiałów, jak i opracowanie zupełnie nowych. « powrót do artykułu
  14. Badacze z Uniwersytetu Pensylwanii wykorzystali nanocząstki do rozbijania płytki nazębnej i zapobiegania próchnicy. Naukowcy podkreślają, że bakterie żyjące w płytce ukrywają się w macierzy biofilmu, dlatego tak trudno do nich dotrzeć tradycyjnymi metodami. W ramach nowego podejścia Amerykanie zdecydowali się nie nakładać antybiotyku, tylko wykorzystać wrażliwe na pH, zawierające żelazo nanocząstki o właściwościach enzymów. Katalizują one aktywność nadtlenku wodoru. Aktywowany H2O2 wytwarza reaktywne formy tlenu (RFT), które jednocześnie degradują macierz biofilmu i zabijają bakterie w jego wnętrzu. W ten sposób znacznie zmniejszają płytkę nazębną i zapobiegają próchnicy. Nawet przy użyciu bardzo małych stężeń nadtlenku wodoru zabieg niezwykle skutecznie zaburzał biofilm. Dodatek nanocząstek zwiększał skuteczność eliminowania bakterii aż 5000-krotnie - ujawnia prof. Hyun (Michel) Koo. Najnowsze badania bazowały na przełomowych odkryciach zespołu Lizenga Gao z 2007 r. (wyniki ówczesnych prac ukazały się w Nature Nanotechnology), kiedy to wykazano, że nanocząstki, przez długi czas uznawane za biologicznie i chemicznie bierne, mają w rzeczywistości właściwości enzymów. Teraz Gao zademonstrował, że nanocząstki tlenku żelaza zachowują się podobnie do peroksydazy, enzymu katalizującego reakcje utleniania. Gdy Gao dołączył w 2013 r. do laboratorium Koo, zaproponował, by posłużyć się nanocząstkami w jamie ustnej, ponieważ utlenienie nadtlenku wodoru da reaktywne formy tlenu, które mogą zabić bakterie. Kiedy powiedział mi o tym po raz pierwszy, byłem bardzo sceptyczny, bo reaktywne formy tlenu mogą także uszkadzać zdrowe tkanki. [Gao] odparł te zarzuty, mówiąc, że to inna sytuacja, bo aktywność nanocząstek zależy od pH. Gao odkrył bowiem, że nanocząstki nie wykazują aktywności katalitycznej przy pH bliskim neutralnego (6,5 lub 7), a więc w warunkach fizjologicznych typowych dla krwi czy zdrowej jamy ustnej. Kiedy jednak pH staje się kwasowe, bliższe 5, bardzo się uaktywniają i szybko produkują RFT. To scenariusz idealny dla walki z płytką nazębną, bo występujące w niej bakterie przy dostępie do cukrów produkują uszkadzające szkliwo kwasy. Gao i Koo zwrócili się do prof. Davida Cormode'a, by pomógł im zsyntetyzować, scharakteryzować i przetestować skuteczność nanocząstek. W fazie testów in vitro biofilm wywołujących próchnicę Streptococcus mutans hodowano na przypominającym szkliwo podłożu. Podczas ekspozycji na cukier potwierdzono, że nanocząstki do niego przywierają. Zostają tam również później, gdzie skutecznie katalizują pożądaną reakcję. Okazało się, że reakcja nanocząstek z 1% lub słabszym roztworem nadtlenku wodoru niezwykle skutecznie zabijała bakterie, uśmiercając w ciągu 5 minut ponad 99,9% S. mutans z biofilmu. To skuteczność ponad 5 tys. razy wyższa niż przy użyciu samego H2O2. Najbardziej obiecujący wydaje się protokół, w ramach którego najpierw na 30 s miejscowo nakłada się nanocząstki, a później również przez 30 s działa nadtlenkiem wodoru. Dzięki temu doprowadzano do rozkładu składników macierzy biofilmu, eliminując jego lepkie ochronne rusztowanie. Podczas badań na modelu zwierzęcym nanocząstki i H2O2 stosowano miejscowo na zębach szczurów (zakażone S. mutans szczury zapadają na próchnicę jak ludzie). Okazało się, że w porównaniu do gryzoni kontrolnych poddawanych działaniu wyłącznie H2O2, u zwierząt, u których przez 3 tygodnie 2 razy dziennie wykonywano 1-min sesje z nanocząstkami i H2O2, odraczano początek próchnicy, w dodatku ubytków było mniej/były one drobniejsze. Nie zaobserwowano negatywnego wpływu na dziąsła i tkanki miękkie. To bardzo obiecujące. Skuteczność i toksyczność muszą jeszcze być potwierdzone w kolejnych badaniach, ale dostrzegam potencjał [tej metody] - podkreśla Koo. Jednym z plusów platformy jest stosunkowo nieduży koszt poszczególnych składników oraz niskie stężenia H2O2 (w systemach do wybielania zębów są one wyższe). Obecnie naukowcy pracują nad ulepszeniem swojej platformy. « powrót do artykułu
  15. Zdaniem grupy uczonych chiński szczyt konsumpcji węgla miał miejsce wcześniej niż dotychczas sądzono. Ye Qi, Tong Wu i Jiaqi Lu z Tsinghua University oraz Nicholas Stern i Fergus Green z Grantham Research Institute on Climage Change and the Environment twierdzą, że chińska konsumpcja węgla spada od dwóch lat i prawdopodobnie jest to stały spadek. Chiny to największy użytkownik węgla, nic zatem dziwnego, że zużyciem tego surowca interesują się specjaliści z całego świata. Wpływa ono nie tylko na ceny węgla, ale przede wszystkim na zanieczyszczenie środowiska i globalne ocieplenie. W ciągu dekady chińska konsumpcja węgla zwiększyła się dramatycznie z 1,36 miliarda ton w roku 2000 do 4,24 miliardów ton w roku 2013. Jednak z chińskich oficjalnych statystyk wynika, że w pierwszym półroczu bieżącego roku chińska produkcja węgla spadła o 9,7%, a w całym roku ubiegłym o 5,8%. Zużycie węgla zmniejszyło się o 3,7%. Autorzy najnowszych badań stwierdzili, że do takiego stanu rzeczy przyczyniły się trzy zjawiska: spowolnienie wzrostu gospodarczego, spowolnienie rozwoju gałęzi przemysłu zależnych od węgla oraz polityka ekologiczna Pekinu. Jeszcze do niedawna aż 75% używanej w Chinach energii pochodziło z węgla. Od pewnego czasu odsetek ten spada w związku z rozwoje petrochemicznych i odnawialnych źródeł energii. W roku 2015 Państwo Środka uzyskiwało z węgla 64,4% zużywanej energii i należy się spodziewać, że odsetek ten będzie spadał. Naukowcy z Chin i Wielkiej Brytanii są zdania, że w Chinach zachodzi podobne zjawisko co w innych krajach rozwiniętych - po okresie gwałtownego przyspieszenia gospodarczego wzrost na stałe spowalnia. Na to nakłada się coraz większa świadomość ekologiczna społeczeństwa, które chce żyć w czystym środowisku i odpowiednie działania podejmowane przez władze. « powrót do artykułu
  16. Badacze z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii i Monash University wysunęli hipotezę, zgodnie z którą gruźlica mogła pojawić się wskutek kontrolowanego użycia ognia przez wczesnych ludzi. Zaprezentowali ją na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) i przetestowali za pomocą modeli matematycznych w połączeniu z genetyką ewolucyjną, epidemiologią i paleontologią. Gruźlica zabija ludzi od tysięcy lat. Zdaniem badaczy, zebrała dotychczas największe żniwo pośród wszystkich chorób bakteryjnych. Jest unikatowa także i pod tym względem, że jest jedną z niewielu chorób, które najpierw pojawiły się u człowieka. Nie wiadomo jednak, skąd się wzięła. Australijscy naukowcy zaproponowali hipotezę, zgodnie z którą gruźlica pochodzi od prostego mikroorganizmu żyjącego w glebie. Wiadomo, że wdychanie dymu z ogniska osłabia odpowiedź immunologiczna płuc. Mikroorganizm, który do nich przeniknie np. wraz z kurzem, może znaleźć w nich wygodne dość bezpieczne miejsce do życia. Jako że opanowanie ognia pozwoliło ludziom na większe socjalizowanie się prowadziło ono - jak sugerują naukowcy - do częstszych kontaktów fizycznych, co z kolei umożliwiło bakterii przenoszenie się pomiędzy poszczególnymi osobnikami. Biorąc pod uwagę oba te czynniki nieszkodliwa bakteria glebowa mogła wyewoluować w śmiercionośną Mycobacterium tuberculosis. Aby przetestować swoją hipotezę naukowcy symulowali ewolucję bakterii glebowej i stwierdzili, że jest bardzo mało prawdopodobne, by powstał z niej zaraźliwy mikroorganizm chorobotwórczy. Gdy jednak do symulacji dodano warunki, w jakich żyli ludzie mający do dyspozycji ogień, niekorzystna dla nas ewolucja bakterii glebowej stała się znacznie bardziej prawdopodobna. « powrót do artykułu
  17. Potomkowie owcy Dolly dożywają w zdrowiu sędziwego wieku, co dowodzi, że sklonowane zwierzęta mogą żyć normalnie, a dla naukowców jest sygnałem, iż możliwe będzie bezpieczne wykorzystywanie w medycynie sklonowanych komórek. Dolly urodziła się w 1996 roku, a padła przedwcześnie w roku 2003. Owca cierpiała na chorobę zwyrodnieniową stawów i zapalenie płuc. Specjaliści martwili się, że klonowane zwierzęta starzeją się szybciej niż poczęte w sposób naturalny. Teraz naukowcy oddalili te obawy informując, że 13 sklonowanych owiec, w tym 4 kopie Dolly mają obecnie 7-9 lat - co odpowiada ludzkiemu wiekowi 60-70 lat - i cieszą się dobrym zdrowiem. Przeprowadzone badania wskazują, że zwierzęta są wyjątkowo zdrowe" - mówi Kevin Sinclair z University of Nottingham. Naukowcy po raz pierwszy przeprowadzili tak szczegółowe badania stanu zdrowia sklonowanych zwierząt. Badali m.in. ciśnienie krwi, ryzyko zapadnięcia na cukrzycę i zdrowie stawów. Stan zdrowia żadnej z owiec nie budzi większych zastrzeżeń. U niektórych zauważono łagodne zwyrodnienie stawów, a u jednej umiarkowane schorzenie, typowe dla jej wieku. Dobry stan zdrowia potomków Dolly daje nadzieję na rozwój medycyny regeneracyjnej. Przed naukowcami wciąż jeszcze długa droga, gdyż nie wszystkie komórki rozwijają się prawidłowo podczas procesu klonowania, a sam proces jest złożony. Potomkami Dolly są Debbie, Denise, Dianna i Daisy. Wszystkie mają 9 lat. W przeciwieństwie do Dolly, która całe życie spędziła w zamknięciu, wymienione zwierzęta przebywają głównie na zewnątrz budynków. To może być jednym z powodów ich dobrego stanu zdrowia. Owce trzymane w zamknięciu są bardziej podatne na infekcje. Pomimo tego, że klonowanie jest wykorzystywane w amerykańskim przemyśle spożywczym, to największe związane z nim nadzieje łączą się z medycyną regeneracyjną. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki doświadczeniom zdobytym na zwierzętach będą kiedyś w stanie zastępować uszkodzone komórki, np. rdzenia kręgowego, zdrowymi klonami. « powrót do artykułu
  18. Potencjalnie chorobotwórcze przecinkowce z rodzaju Vibrio mogą przetrwać na pływających w morzu mikrofragmentach tworzyw sztucznych. W przyszłości naukowcy z Instytutu Badań Polarnych i Morskich im. Alfreda Wegenera chcą określić rolę cząstek plastiku w akumulacji i dystrybucji tych bakterii. Fale upałów nasilają namnażanie patogennych bakterii w Morzu Północnym i Bałtyku. W ostatnich latach dotyczyło to także przecinkowców z rodzaju Vibrio, które mogą wywoływać biegunki czy poważne stany zapalne. Vibrio wygrywają na zmianie klimatu, ponieważ w wyższych temperaturach ich liczba rośnie - podkreśla dr Gunnar Gerdts. Gdy latem temperatura jest umiarkowana, bakterie występują sporadycznie, kiedy jednak temperatura wody przekroczy 22 stopnie Celsjusza, namnażają się intensywnie. Zwłaszcza w rejonach przybrzeżnych Bałtyku takie powtarzające się fale upałów wiązały się z przypadkami zachorowań i zgonów powodowanych przez Vibrio vulnificus. Zespół Gerdtsa pobrał próbki wody morskiej, by sprawdzić, czy przecinkowce korzystają z nowego habitatu zwanego plastikosferą. Autorzy publikacji z pisma Marine Environmental Research przypominają, że różne bakterie, grzyby i mikroglony żyją w biofilmach na powierzchni cząstek plastiku. Sekwencjonowanie genomu Vibrio sugerowało zaś, że one także mogą stanowić część tego ekosystemu. Mikrobiolodzy z Helgoland udowodnili, że potencjalnie patogenne gatunki bakterii z rodzaju Vibrio rzeczywiście mogą występować w biofilmach utworzonych na mikrocząstkach tworzyw sztucznych. Gerdts wspomina nawet o przecinkowcach podróżujących na nich "stopem". Naukowcy ze statku badawczego Heincke pobrali próbki z 62 stacji na terenie Mórz Północnego i Bałtyckiego. Za pomocą katamaranu Neuston zebrano mikroplastik znajdujący się tuż pod powierzchnią wody. Na 19 ze 185 cząstek znaleziono dowody występowania Vibrio (w większości przypadków wykrywano je także w wodzie z tych samych stacji). Na szczęście naukowcy nie znaleźli żadnych patogennych genotypów. U wybrzeży Morza Północnego i Bałtyku regionalne biura dochodzeniowe prowadzą już wyrywkowe kontrole próbek wody pod kątem obecności przecinkowców Vibrio. Gdyby w przyszłości cząstki z nimi zaczęły się regularniej pojawiać, byłoby to powodem do zmartwień, gdyż generalnie biofilmy mają większą gęstość bakteryjną niż otwarte wody. Hodowla na pożywce wykazała wyłącznie, czy Vibrio występują w wodzie i mikroplastiku. Nie wiadomo więc, czy przecinkowce akumulują się na tworzywie. Z tego względu naszym przyszłym celem będzie określenie liczby Vibrio na cząstkach plastiku za pomocą ilościowej reakcji polimeryzacji łańcuchowej [ang. quantitative polymerase chain reaction, Q-PCR]. To z kolei umożliwi dokonywanie porównań. « powrót do artykułu
  19. Amazon uzyskał zgodę brytyjskich władz na testowanie dronów dostawczych. Amerykańska korporacja chce sprawdzić trzy istotne aspekty pracy dronów. Pierwszy z nich to prowadzenie drona znajdującego się poza zasięgiem wzroku operatora na terenach wiejskich i podmiejskich. Kolejny to test czujników pozwalających dronowi na unikanie przeszkód. W końcu aspekt trzeci to test technologii pozwalającej jednej osobie na kontrolowanie wielu dronów jednocześnie. Wielka Brytania jest liderem pod względem działań umożliwiających rozwijanie dronów. Od pewnego już czasu inwestujemy tutaj w prace badawczo-rozwojowe nad usługą PrimeAir - mówi Paul Misener, odpowiedzialny w Amazonie za globalną politykę innowacji. Dyrektor Civilian Aviation Authority (CAA), Tim Johnson, stwierdził, że urzędnicy będą w pełni zaangażowane w testy prowadzone przez Amazona, a zdobyte doświadczenia wykorzystają do udoskonalenia polityki i regulacji dotyczących dronów. W ubiegłym roku Amazon uzyskał podobne zezwolenie na terenie USA. Koncern chce w przyszłości korzystać z dronów, by jeszcze szybciej dostarczać przesyłki swoim klientom. « powrót do artykułu
  20. Biorąc pod uwagę, że do 2050 roku liczba osób po dziewięćdziesiątce wzrośnie 4-krotnie, naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine postanowili sprawdzić, czy 4 miary słabej formy fizycznej można połączyć z podwyższonym ryzykiem demencji u osób w wieku 90+. Wcześniejsze badania pokazały, że słaba forma koreluje z podwyższonym ryzykiem demencji u osób poniżej 85. r.ż. Dotąd nie wiedziano jednak, czy związek występuje także dla ludzi w wieku 90 lat i starszych. Amerykanie analizowali przypadki 578 osób (176 mężczyzn i 402 kobiety) w wieku 90 lat i starszych, które brały udział w The 90+ Study; średni wiek wynosił 93,3. Naukowcy co pół roku zapraszali ochotników na badania fizykalne i neurologiczne. Seniorzy rozwiązywali także baterię testów poznawczych. Na początku studium 46% uczestników miało łagodne zaburzenia poznawcze (problemy z zapamiętywaniem lub myśleniem). Reszta znajdowała się w poznawczej normie. Akademicy śledzili losy seniorów przez średnio 2,6 roku. W tym czasie niemal u 40% rozwinęła się demencja. Autorzy publikacji z Journal of the American Geriatrics Society zauważyli związek między ryzykiem demencji a wynikami 2 testów: testu równowagi w pozycji stojącej (Standing Balance Test) oraz chodu na dystansie 4 metrów. Biorąc poprawkę na inne potencjalnie istotne czynniki, akademicy zauważyli, że najsilniej z występowaniem demencji koreluje równowaga w pozycji stojącej. Dalej uplasowały się wyniki testu chodu i siły chwytu. Związek z testem 5 wstań z krzesła nie był istotny statystycznie. W każdym przypadku Amerykanie wyliczali tzw. hazard względny (HR), czyli względne prawdopodobieństwo zajścia jakiegoś zdarzenia - tu rozwoju demencji - w danym czasie przy założeniu, że zdarzenie to do tej pory nie wystąpiło. Naukowcy podkreślają, że dalsze badania mogą pozwolić opracować strategie prewencyjne i terapie. « powrót do artykułu
  21. W południowo-wschodniej Boliwii - ok. 64 km od Sucre - zespół paleontologów odkrył skamieniały ślad stopy dinozaura mierzący aż 1,15 m. Omar Medina z Bolivian Paleontology Network ujawnia, że trop zostawił ok. 78-80 mln lat temu teropod z rodziny abelizaurów (Abelisauridae). Sebastian Apestiguia, argentyński paleontolog, który weryfikował znalezisko, powiedział gazecie La Razón, że ślad jest o wiele większy niż odkryte do tej pory ślady przedstawicieli tego samego taksonu. Wg niego, zwierzę, które go pozostawiło, miało ponad 12 m długości, podczas gdy inne mięsożerne południowoamerykańskie dinozaury z końca kredy zwykle osiągały maksymalne rozmiary ok. 9 m. Przewodnik paleontologiczny Grover Marquina znalazł ślad abelizaura ok. 2 tygodni temu, badając teren, by na zlecenie władz wyznaczyć nowy szlak turystyczny. Ślady dinozaurów o średnicy do 2 m znajdowano także we Francji i w Argentynie. « powrót do artykułu
  22. Klęski żywiołowe, takie jak fale upałów czy susze zwiększają ryzyko konfliktów zbrojnych w krajach o wysokim stopniu zróżnicowania etnicznego. Konflikty zbrojne są powodowane przez wiele różnych czynników, jednak przeprowadzone właśnie analizy statystyczne wykazały, że w krajach zróżnicowanych etnicznie są one często powodowane katastrofami naturalnymi, które napędzają napięcia społeczne. Dewastujące klęski żywiołowe mają niszczący potencjał, który wydaje się odgrywać szczególnie tragiczną rolę w społeczeństwach zróżnicowanych etnicznie - mówi główny autor badań, Carl Schleussner z Poczdamskiego Instytutu Badań nad Wpływem Klimatu. Naukowcy odkryli, że niemal 25% konfliktów zbrojnych w krajach etnicznie zróżnicowanych zbiega się w czasie klęskami żywiołowymi. Zjawisko takie widoczne jest nawet wówczas, gdy z równania wyłączymy zmiany klimatyczne. Klęski żywiołowe nie powodują bezpośrednio konfliktów, jednak mogą zwiększać ryzyko ich wybuchu. Wykazaliśmy w sposób naukowy to, co podpowiada intuicja - dodaje Schleussner. Naukowcy przeanalizowali lata 1980-2010 i skupili się na skutkach gospodarczych klęsk żywiołowych. Do swojej analizy wykorzystali dane z firmy ubezpieczeniowej Munich Re, informacje o konfliktach zbrojnych i składzie etnicznym społeczeństw. Byliśmy zaskoczeni, w jak dużym stopniu takie kwestie jak konflikty, bieda czy nierówność są związane ze zróżnicowaniem etnicznym. Sądzimy, że zróżnicowanie może służyć jako czynnik pozwalający na przewidywanie konfliktów w sytuacji pojawienia się dodatkowych czynników, takich jak klęski żywiołowe. Czyni to kraje wieloetniczne szczególnie podatnymi na negatywne skutki klęsk żywiołowych - mówi współautor badań Jonathan Donges. Naukowcy zwracają uwagę, że wysiłki na rzecz ustabilizowania klimatu mogą przynieść korzyść w postaci mniejszej liczby konfliktów zbrojnych. Tak się bowiem składa, że jedne z najbardziej niespokojnych regionów świata, w tym północ i centrum Afryki oraz Azja Centralna są bardzo zróżnicowane etnicznie oraz mocno narażone na zmiany klimatyczne. « powrót do artykułu
  23. Połączenie kurkuminy, polifenolu z kłączy ostryżu długiego, i sylimaryny z łupin nasiennych ostropestu plamistego hamuje namnażanie i rozprzestrzenianie komórek raka jelita grubego i nasila ich apoptozę. Naukowcy z Uniwersytetu w Saint Louis pracowali z 3 liniami komórek raka jelita grubego: DLD-1, HCT116 i LoVo. Okazało się, że potraktowanie ich najpierw kurkuminą, a następnie sylimaryną było skuteczniejsze niż związki zastosowane w pojedynkę (występował efekt synergiczny). Połączenie tych fitozwiązków hamowało komórki raka, nie dopuszczając do ich namnażania i rozprzestrzeniania. Dodatkowo, gdy komórki najpierw wystawiono na oddziaływanie kurkuminy, a później sylimaryny, obserwowaliśmy duże nasilenie apoptozy. Związki otrzymywane z roślin mogą [zatem] stanowić alternatywę dla [tradycyjnych] metod terapii, pozwalając na uniknięcie toksycznych skutków chemioterapii - przekonuje dr Uthayashanker Ezekiel. Kurkumina hamowała namnażanie komórek rakowy w sposób zależny od stężenia, zaś sylimaryna wykazywała znaczące hamowanie wyłącznie przy najwyższych ocenianych stężeniach. W hodowlach potraktowanych oboma związkami zaobserwowano zaokrąglenie oraz pączkowanie (blebbing) błony komórkowej. Testy określające aktywację kaspazy-3/7 (apoptoza) wykazały, że zastosowanie kurkuminy zwiększyło ją 3-krotnie, a kurkuminy z sylimaryną aż 5-krotnie (w porównaniu do komórek kontrolnych i wystawionych na działanie samej sylimaryny). Autorzy raportu z Journal of Cancer ujawniają, że gdy komórki DLD-1 potraktowano najpierw kurkuminą, a później sylimaryną, stwierdzono duże nasilenie apoptozy. Sugeruje to, że kurkumina uwrażliwiła je na działanie sylimaryny. Ezekiel dodaje, że potrzeba dalszych badań, by stwierdzić, czy kurkumina i sylimaryna sprawdzą się u ludzi chorych na raka jelita grubego. W kolejnym etapie naukowcy chcą ustalić, w jaki sposób kurkumina i sylimaryna wpływają m.in. na transkrypcję i ekspresję. Później przyjdzie kolej na badania na zwierzętach i ludziach. Zbyt wysokie stężenia kurkuminy i sylimaryny mogą być szkodliwe dla ludzi. Nadal musimy się sporo dowiedzieć i jak na razie bezpieczniej jest uzupełnić dietę przyprawami i zapewnić sobie kurkuminę w postaci dań z kurkumą/curry niż zażywać duże stężenia tego polifenolu. « powrót do artykułu
  24. Z oglądaniem filmów 3D nieodłącznie wiąże się konieczność zakładania specjalnych okularów. Wkrótce jednak się ich pozbędziemy dzięki współpracy naukowców z MIT oraz Instytutu Weizmanna. W swoim najnowszym artykule opisują oni ekran kinowy, który umożliwia zobaczenie obrazu 3D z każdego miejsca w kinie bez konieczności zakładania okularów. Technologia Cinema 3D wykorzystuje specjalny układ luster i soczewek odpowiedzialnych za przekazanie odpowiedniego obrazu do każdego miejsca na sali. Obecnie istniejące propozycje oglądania obrazu 3D bez potrzeby wykorzystywania specjalnych okularów zakładają użycie wyświetlaczy o tak kolosalnej rozdzielczości, że ich użycie staje się niepraktyczne. My zaprezentowaliśmy pierwsze praktyczne podejście do 3D na dużą skalę bez potrzeby noszenia okularów - mówi profesor Wojciech Matusik z MIT. Obecnie istnieją monitory pokazujące obraz 3D bez konieczności zakładania okularów. Wykorzystują one tzw. bariery paralaksy, czyli dodatkowe warstwy materiału znajdujące się przed ekranem, które pozwalają każdemu oku widzieć nieco inny zestaw pikseli. Bariery paralaksy muszą znajdować się w stałej odległości od widza, zatem technologii tej nie można użyć w kinach czy na dużych przestrzeniach, gdzie obraz oglądany jest przez ludzi znajdujących się w różnych odległościach od ekranu i pod różnym kątem. Jako główne założenie Cinema 3D przyjęto, że ludzie w kinie zmieniają pozycję głowy jedynie w wąskim zakresie ograniczonym szerokością ich fotela. Wystarczy zatem w wyświetlanym obrazie zakodować bariery paralaksy osobno dla każdego miejsca w kinie, a całość uzupełnić specjalnym zestawem luster i soczewek. W telewizorze 3D musisz uwzględnić ludzi oglądających obraz pod różnym kątem, trzeba więc podzielić ograniczoną liczbę pikseli na wszelkie możliwe pozycje oglądającego. Autorzy Cinema 3D sprytnie wykorzystali fakt, że kina mają stały rozkład miejsc, w których ludzie siedzą w jednej pozycji przez całą projekcję stwierdził profesor Gordon Wetzstein z Uniwersytetu Stanforda. Na razie Cinema 3D nie jest gotowa do komercyjnego debiutu. Prototyp zakłada wykorzystanie 50 zestawów luster i soczewek, a wielkość ekranu jest podobna do wielkości kartki papieru. Jednak autorzy koncepcji wykazali się nowatorskim podejściem do tematu, co daje nadzieję, że w przyszłosci ich koncepcja zostanie przeskalowana i trafi do kin. « powrót do artykułu
  25. Niemieccy archeolodzy znaleźli narzędzie sprzed ok. 40 tys. lat, które służyło do produkcji lin, kluczowego elementu technologii prehistorycznych zbieraczy i myśliwych. Autorzy publikacji z pisma Archäologische Ausgrabungen Baden-Württemberg podkreślają, że choć w rzadkich przypadkach znajdowano odciski sznura w ceramice oraz jego przedstawienia w sztuce epoki lodowcowej, to de facto o linach i tekstyliach z paleolitu nie wiadomo było właściwie nic. Zespół prof. Nicholasa Conarda z Uniwersytetu w Tybindze natrafił na 20,4-cm narzędzie z kości mamuta w jaskini Hohle Fels w pobliżu miasta Ulm na terenie Jury Szwabskiej. Znajdują się w nim 4 otwory o średnicy od 7 do 9 mm. W każdym z otworów precyzyjnie wyrzeźbiono głębokie spiralne nacięcia. Wg specjalistów, nie były one zdobieniami, ale cechami dizajnu sprzętu do produkcji lin. W przeszłości podobne znaleziska uznawano za urządzenia do produkcji strzał, dzieła sztuki, a nawet instrumenty muzyczne. Dzięki doskonałemu zachowaniu i świetnie zaplanowanym testom ekipy dr Veerle Rots z Uniwersytetu w Liège udało się jednak zademonstrować, że kościane narzędzie służyło do produkcji lin z włókien roślinnych występujących w okolicach Hohle Fels. To narzędzie daje odpowiedź na pytanie nękające naukowców od dziesięcioleci: jak w paleolicie wykonywano liny - podkreśla Rots. Narzędzie do produkcji lin znaleziono w pobliżu podstawy osadów oryniackich ze stanowiska. Podobnie jak znalezione kilka lat temu w Hohle Fels figurka Wenus i flet, urządzenie do produkcji lin ma ok. 40 tys. lat. Od 23 lipca kościane urządzenie znajduje się na wystawie w Muzeum Prehistorii w Blaubeuren. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...