Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Nici dentystyczne używane są od niemal 100 lat. Jednak, jak się okazuje, brak jest wystarczających dowodów naukowych, by stwierdzić, że ich stosowanie zapobiega próchnicy czy chorobom przyzębia. Dziennikarze Associated Press wystąpili w ubiegłym roku do amerykańskich agend rządowych z prośbą o podanie badań, na podstawie których agendy te rekomendują stosowanie nici dentystycznych. Istnienie takich badań jest warunkiem koniecznym do wydania oficjalnej rekomendacji. W odpowiedzi dziennikarze dowiedzieli się, że wspomniane instytucje nie mają wystarczających danych, by wydać rekomendacje. W związku z tym Departament Rolnictwa oraz Departament Zdrowia i Opieki Społecznej po cichu wycofały swoje rekomendacje dotyczące stosowania nici dentystycznych. Jak się dowiadujemy, dotychczas przeprowadzono bardzo mało badań dotyczących wpływu używania nici dentystycznych na zdrowie. W 2011 roku autorzy analizy takich badań stwierdzili, że istnieją słabe, bardzo nieprzekonujące dowody sugerujące, że używanie nici dentystycznych obok mycia zębów może być związane z niewielką redukcją kamienia nazębnego w ciągu 1-3 miesięcy. Podczas wielu innych badań przyglądano się skutkom używania nici np. przez 2 tygodnie. To zbyt mało czasu, by mogła pojawić się próchnica czy choroby przyzębia. Mimo braku dowodów dentyści nadal zalecają stosowanie nici. To mało ryzykowne i tanie - stwierdza Tim Iafolla z National Institutes of Health. Istnieje prawdopodobieństwo, że nici pomagają, więc zalecany ich stosowanie - dodaje. « powrót do artykułu
  2. Archeolodzy z Uniwersytetu Wrocławskiego dokonali kolejnego ważnego odkrycia. Zespół pod wodzą dr. Pawła Dumy wydobył z ziemi pochodzącą z XVI wieku szubienicę. To największe tego typu znalezisko na Śląsku i jedno z największych w całej Polsce. Miejsce badań, Góra Mieszczańska w Złotoryi, zostało wybrane dużo wcześniej – archeolodzy z Uniwersytetu Wrocławskiego już w ubiegłym roku przeprowadzili rozpoznanie. Wykonali wówczas niewielki wykop, który pozwolił upewnić się, czy w domniemanej lokalizacji szubienicy cokolwiek się zachowało. W tym roku badania, w szerokim zakresie, ruszyły pełną parą. Prace badawcze, którymi kierowałem, trwały trzy tygodnie. Nie były bardzo skomplikowane, ale wymagały precyzji i dokładnej dokumentacji – mówi Paweł Duma z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego. W końcu oczom badaczy ukazała się cała podstawa szubienicy, o średnicy 7,65 m (czyni to z niej jedną z największych w kraju). Jej wysokości możemy się tylko domyślać. Dr Duma podejrzewa, że podobnie jak inne tego typu konstrukcje, m.in. zachowana do dziś szubienica w Wojcieszowie, mogła mierzyć 6-7 m. Fundament zachował się w bardzo dobrym stanie. Został uszkodzony tylko w kilku fragmentach przez wkopy służące do osadzenia drewnianych słupów pawilonu widokowego, postawionego w XIX wieku – mówi wrocławski archeolog. We wnętrzu szubienicy badacze znaleźli wiele kości, ludzkich i zwierzęcych. Dawne miejsce straceń służyło także za rakarnię – kat i jego pomocnicy zwozili tam zwierzęta padłe w mieście lub wałęsające się po okolicy, a następnie zakopywali je w pobliżu szubienicy. Udało nam się odsłonić jeden pochówek psa i kota. Reszta kości zalegała bez porządku anatomicznego – mówi Paweł Duma. Wśród szczątków odnaleziono fragmenty fajek kaolinowych (datowanych głównie na XVIII w.), żelazne skoble, którymi przybijane były stryczki do belek, oraz unikatowy łańcuch egzekucyjny (dzięki niemu zwłoki skazańca mogły być dłużej eksponowane). Na podstawie badań zrekonstruujemy szczegóły funkcjonowania miejsca straceń służącego Złotoryi na przestrzeni kilku stuleci. Opierając się na analizie archeozoologicznej, ustalimy również gatunki zwierząt, chorób, jakie je nękały, i pośrednio warunków, w jakich je przetrzymywano – zapowiada kierownik projektu. Już teraz dzięki pomocy dr. Daniela Wojtuckiego z Instytutu Historycznego UWr, który odnalazł w źródłach m.in. informacje o przeprowadzonych w Złotoryi egzekucjach, wiadomo, że między XVI wiekiem a 1810 rokiem na szubienicy stracono blisko 30 osób. W badaniach w Złotoryi brali udział studenci archeologii z Uniwersytetu Wrocławskiego oraz pracownicy, których zatrudnienie było możliwe dzięki środkom uzyskanym z Narodowego Centrum Nauki. Odkryte relikty szubienicy wzbudziły duże zainteresowanie władz miejskich. Według zapewnień magistratu relikty zostaną zakonserwowane i udostępnione do zwiedzania. Stanowisko jest położone na Górze Mieszczańskiej, która obecnie jest parkiem miejskim. Tutaj można zobaczyć model 3D fundamentu szubienicy, przygotowany przez Maksyma Mackiewicza, doktoranta w Instytucie Archeologii UWr. « powrót do artykułu
  3. Specjaliści z IBM-a stworzyli układ typu lab-on-a-chip, który, jako pierwszy w historii, jest w stanie przeprowadzać separację materiału biologicznego w skali nano. Z artykułu opublikowanego na łamach Nature Nanotechnology dowiadujemy się, że podczas eksperymentów IBM-owski system był w stanie separować materiał o średnicy 20 nanometrów. Przy tej wielkości możliwe jest oddzielenie od siebie wirusów, DNA czy egzosomów. Po separacji materiał może być analizowany pod kątem nieprawidłowości czy chorób. Dotychczas technologie lab-on-a-chip pozwalały na separację materiału o 50-krotnie więkeszej średnicy. Obecnie naukowcy z IBM-a współpracują z Icahn School of Medicine, wspólnie udoskonalają nową technologię i chcą wykorzystać ją przy diagnostyce raka prostaty, najbardziej rozpowszechnionego nowotworu wśród amerykańskich mężczyzn. Współczesna medycyna coraz częściej próbuje wykorzystać egzosomy podczas diagnostyki. Egzosomy to wyspecjalizowane pęcherzyki transportujące tworzone przez komórki. Trafiają one do łatwo dostępnych płynów ustrojowych, jak krew, ślina czy mocz. Można je wykorzystać np. do wykrywania nowotworów. Wielkość egzosomów waha się od 20 do 140 nanometrów i zawierają one informacje o stanie komórki, z której pochodzą. Dzięki badaniu wielkości, protein znajdujących się na powierzchni egzosomów oraz ładunku przez nie transportowanego, można zdobyć wiele cennych informacji dotyczących zdrowia pacjenta. Możliwość sortowania biomarkerów w nanoskali otwiera drzwi do lepszego zrozumienia zarówno takich chorób jak nowotwory, jak i wirusów grypy czy Zika. Nasze urządzenie zapewnia prostą, nieinwazyjną i tanią metodę wykrywania oraz monitorowania chorób na ich najwcześniejszym etapie, na długo przed pojawieniem się objawów fizycznych. Dodatkowy czas, jaki w ten sposób zyskujemy, pozwoli lekarzom na podjęcie lepszych decyzji odnośnie leczenia - mówi Gustavo Stolovitzky z IBM Research. Gdy wyprzedzimy chorobę, zwykle sobie z nią dobrze radzimy, jednak gdy choroba wyprzedzi nas, to jej leczenie jest znacznie trudniejsze. Jedną z najważniejszych rzeczy, jaką chcemy obecnie osiągnąć, jest stworzenie podstaw do identyfikacji sygnatur egzosomów, które mogą zwiastować chorobę jeszcze zanim da ona pierwsze objawy lub gdy stan pacjenta się pogorszy - mówi doktor Carlos Cordon-Cardo. Technologia IBM-a polega na wykorzystaniu przepływu cieczy przez krzemowy układ zawierający asymetryczną macierz miniaturowych słupków. Są one ułożone tak, by oddzielały od siebie cząsteczki różnej wielkości. W efekcie przepływ cieczy nie jest zakłócany, ale mieszanina jest rozdzielana na osobne strumienie różniące się wielkością znajdujących się w nich elementów. « powrót do artykułu
  4. Odtwarzanie w zwolnionym tempie nagrań przestępstw może wpływać na wyroki sądowe. Widzowie uznają wtedy bowiem chęć wyrządzenia krzywdy za większą niż przy odtwarzaniu z normalną prędkością. Zespół Eugene'a Caruso z Uniwersytetu w Chicago ustalił, że w takich przypadkach ława przysięgłych ok. 3-krotnie częściej uznaje sądzonego winnym morderstwa pierwszego stopnia (wg nich, czyn sprawcy cechuje się premedytacją i zaplanowaniem). W ostatnich latach dowody w postaci nagrań z kamer przemysłowych i noszonych przez policjantów oraz smartfonów stawały się coraz popularniejsze. Sądy z całego świata chętnie je dopuszczały. By przysięgli mogli sobie lepiej wyobrazić, co zaszło, filmy odtwarza się niekiedy w zwolnionym tempie. Ponieważ często kluczowe dla wymiaru kary są intencje sądzonego, autorzy publikacji z pisma PNAS postanowili zbadać wpływ zwolnionego odtwarzania na ocenę zamiarów sprawcy. W pierwszym eksperymencie ochotnicy oglądali nagranie próby napadu na sklep, która kończyła się zastrzeleniem sprzedawcy. Film odtwarzano z normalną prędkością albo w zwolnionym tempie. Zwolnione tempo 4-krotnie zwiększało prawdopodobieństwo, że przystępując do obrad, sędziowie będą przekonani o winie sprawcy. Naukowcy sądzą, że zapoznając się ze spowolnioną wersją, ludzie zyskują przekonanie, że przestępca miał więcej czasu, by przemyśleć, co robi, dlatego przypisują mu intencję wyrządzenia krzywdy. Czasem, przy bardzo pogmatwanej akcji, spowolnienie bywa bardzo pomocne. Odkryliśmy jednak, że wpływa też na postrzeganie czyichś stanów mentalnych i nie ma wcale pewności, że jest ono wtedy dokładniejsze, bardziej trafne - opowiada Caruso. By ustalić, czy wyświetlanie upływającego czasu oddziałuje jakoś na postrzeganie intencji, Amerykanie przeprowadzili jeszcze jeden eksperyment. Stwierdzili, że choć badani mieli świadomość, ile sekund czy minut naprawdę upłynęło, nie eliminowało to subiektywnego poczucia, że sprawca miał dużo czasu. To właśnie te wrażenia były prognostykami oceny zamiarów. W 3. eksperymencie psychologowie sprawdzali, co się stanie, gdy ochotnicy zapoznają się z obiema wersjami: normalną i odtwarzaną w spowolnieniu. W porównaniu do "sędziów", którzy widzieli tylko nagranie odtwarzane ze zwykłą prędkością (grupy kontrolnej), prawdopodobieństwo jednomyślnego orzeczenia morderstwa pierwszego stopnia przez osoby zapoznające się ze spowolnionym filmem było aż 3,42 razy wyższe. Badani, którzy widzieli obie wersje, nadal 1,55 razy częściej zgadzali się na werdykt morderstwa pierwszego stopnia niż grupa kontrolna. Kiedy na koniec Amerykanie przeanalizowali kwestię odtwarzania nagrań w zwolnionym tempie w sporcie, okazało się, że ma ono znaczny wpływ na orzekanie kar przez sędziów. « powrót do artykułu
  5. SymGym to kontroler do gier wideo, który pozwala połączyć grę z treningiem siłowym całego ciała. Startup z Chicago opisuje swój wynalazek jako kontroler oporowy i platformę do gier w jednym. Dżojstik i przyciski zostały zastąpione dźwigniami i pedałami. Poziom oporu jest dostosowywany do rozgrywki, co oznacza, że gdy użytkownik ma się wdrapywać na wzniesienie, musi napierać na pedały mocniej niż w czasie pokonywania płaskiego terenu. By podnieść coś ciężkiego, w poruszenie dźwignią także trzeba włożyć więcej siły. Poszczególne dźwignie i pedały poruszają się niezależnie od siebie i mogą stawiać różny opór. Dźwignie oddają ruchy typowe dla jazdy na nartach, uderzania i ciągnięcia, a pedały dla chodu, biegania czy skoków. Ponieważ SymGym może emulować kontrolery zarówno PlayStation, jak i Xboksa, w zasadzie można go wykorzystać w dowolnej grze wideo, ale firma twierdzi, że najlepiej sprawdzi się on w prostych grach lub tytułach dedykowanych. Obecnie Amerykanie poszukują niezależnych deweloperów gier. Pracują też nad online'ową platformą, gdzie użytkownicy mogliby ze sobą rywalizować. SymGym monitoruje liczbę spalanych kalorii, poziom trudności ćwiczeń i czas ich trwania, co pozwala m.in. śledzić postępy treningowe. Przez klika lat powstało kilka prototypów urządzenia i wreszcie w tym roku ma nastąpić jego debiut rynkowy. Na razie nie wiadomo, ile SymGym ma kosztować (pojawiają się tylko wzmianki o koszcie jednej sesji - ok. 15 dol.). Otwarcie pierwszego SymGym Studio ma nastąpić pod koniec 2016 r. « powrót do artykułu
  6. Rosyjskie media donoszą, że Władimir Putin nakazał rozpoczęcie prac archeologicznych we wschodniej części Kremla. Instytut Archeologii Rosyjskiej Akademii Nauk, Federalna Agencja Organizacji Naukowcych, Federalna Służba Ochrony oraz Dyrektoriat Administracji Prezydenckiej otrzymały polecenie przeprowadzenia w latach 2017-2018 wykopalisk archeologicznych we wschodniej części moskiewskiego Kremla, czytamy w oświadczeniu prasowym. Archeolodzy mają czas do 30 grudnia by stworzyć plan prac. Kreml w Moskwie może kryć wiele fascynujących tajemnic. Plotka głosi, że wielki książę moskiewski (1462-1505) Iwan III Srogi, dziadek Iwana Groźnego, rozbudowując Kreml, nakazał budowę podziemnej sieci labiryntów i ukrytych komnat. Może się w nich znajdować legendarna biblioteka Iwana Groźnego. Tworzenie biblioteki miał rozpocząć Iwan III. Po śmierci jego pierwszej żony Marii, papież Paweł II zasugerował, by Iwan ożenił się z jego adoptowaną córką Zofią Paleolog, bratanicą ostatniego cesarza Bizancjum. Ślub doszedł do skutku w 1472 roku. Podobno Zofia przywiozła ze sobą do Moskwy niezwykły księgozbiór. Miał się on składać z większości ksiąg uratowanych przed Turkami z biblioteki w Konstantynopolu oraz manuskrypty z Biblioteki Aleksandryjskiej. Sam Iwan Groźny również zbierał księgi. W jego bibliotece miały znajdować się dzieła greckie, łacińskie, hebrajskie, egipskie i chińskie. Podobno księgozbiór przechowywany był w podziemiach, co miało uchronić go przed częstymi w tym czasie pożarami, a car miał zatrudnić tłumaczy pracujących nad przekładami. Po śmierci Iwana Groźnego słuch o bibliotece zaginął. Niektórzy sądzą, że kres jej istnieniu położył pożar, zdaniem innych księgi wciąż znajdują się w tajemniczych podziemiach. Krążące od wieków legendy spowodowały, że wielu próbowało odnaleźć zbiory Iwana. Poszukiwał ich zarówno car Piotr Wielki jak i wysłannicy Watykanu, którzy przybyli do Moskwy w czasach Borysa Godunowa. Biblioteki przez całe życie poszukiwał archeolog Ignatius Stelletski. Wykorzystał on mapy i zapiski archiwalne do określenia prawdopodobnego miejsca ukrycia niezwykłych zbiorów. W 1929 roku otrzymał zgodę władz na przeprowadzenie wykopalisk. Rozpoczął prace w roku 1933, jednak już w roku 1934 zostały one przerwane po zabójstwie Kirowa. Gdy wybuchła II wojna światowa o dalszym poszukiwaniu legendarnej biblioteki nikt już nie myślał. « powrót do artykułu
  7. Populacja szczątkowa mamuta włochatego (Mammuthus primigenius) z Wyspy św. Pawła na Alasce wyginęła prawdopodobnie przez podnoszący się poziom morza i brak dostępu do słodkiej wody. Naukowcy przeanalizowali warstwy datowanego rdzenia osadów z jeziora z Wyspy św. Pawła i stwierdzili, że mamuty wyginęły tu ok. 5600 lat temu, czyli tysiące lat po tym, jak wyginęły populacje szczątkowe mamutów ze stałego lądu. Okazało się także, że mniej więcej w czasie wyginięcia mamutów klimat na wyspie stał się bardziej suchy, pogarszała się też jakość wody. Jak tłumaczy Matthew Wooller, dyrektor Laboratorium Stabilnych Izotopów na Uniwersytecie Alaskańskim w Fairbanks, mamuty zostały uwięzione na wyspie, gdy podnoszący się poziom wód doprowadził do zalania mostu lądowego na Morzu Beringa. Przeżyły tu ok. 5 tys. lat dłużej niż izolowane populacje z kontynentu. Co ważne, nie ma dowodów na ludzką obecność na wyspie przed rokiem 1787. W 2013 r. naukowcy pobrali rdzeń osadów z jednego z kilku słodkowodnych jeziorek z Wyspy św. Pawła. Wooler i Kyungcheol Choy mierzyli stosunki stabilnych izotopów tlenu w pozostałościach wodnych owadów z 3 okresów: sprzed i po wyginięciu mamutów oraz z czasów samego wymierania. Ponieważ w egzoszkieletach tych owadów zachowały się sygnatury izotopowe wody, biolodzy stwierdzili, że poziom wody w jeziorze opadł. Zmiany w zakresie nagromadzenia okrzemek i wioślarek w poszczególnych warstwach także wskazywały na wysychanie zbiornika i pogarszanie jakości wody. Coraz bardziej suche warunki sygnalizowały oprócz tego analizy izotopów azotu z zębów i kości mamutów. Wooller podkreśla, że na daną przyczynę wyginięcia wskazuje aż 5 niezależnych czynników. W miarę podnoszenia poziomu morza Wyspa św. Pawła stopniowo kurczyła się do swoich dzisiejszych rozmiarów 110 km2, ograniczając szanse mamutów na znalezienie nowych terenów ze słodką wodą. Warunki zmieniały się narastająco przez 2 tys. lat przed wyginięciem populacji szczątkowej. Autorzy publikacji z pisma PNAS podkreślają, że współcześnie klimat może się zmienić jeszcze szybciej, co sprawia, że historia mamutów z Wyspy św. Pawła staje się ważnym memento. « powrót do artykułu
  8. W Monchy-Lagache w pobliżu Amiens w północnej Francji odkryto wielką nekropolię z czasów Merowingów. W czasie przygotowywania terenu pod budowę szkoły natrafiono na cmentarzysko, na którym pochowano ponad 800 osób. Zdaniem specjalistów znajdują się tam dobrze zachowane szczątki mieszkańców dużej osady z VI wieku naszej ery. Przez kilka tygodni odkrycie utrzymywano w tajemnicy, gdyż obawiano się rabusiów. Niewykluczone bowiem, że w ziemi znajduje się też biżuteria i inne cenne przedmioty, które złożono ze zmarłymi. Merowingowie rządzili w państwie Franków w latach 481-751. Państwo to utworzył w 481 roku Chlodwig, który w okresie upadku cesarstwa zachodniorzymskiego zjednoczył plemiona zamieszkujące północną Galię. W ciągu 30 lat Chlodwig pokonał Alemanów i Wizygotów, opanował niemal całą Galię i część Germanii, a około 496 roku przyjął chrzest. To Chlodwig zdecydował, że stolica państwa będzie znajdowała się w Paryżu, a gdy w 511 roku umierał państwo Franków rozciągało się między Renem a Pirenejami. Kres panowaniu Merowingów położyła nieudolność ostatnich władców dynastii. W końcu zostali oni odsunięci od władzy przez swoich majordomów, a Karol Młot zapoczątkował dynastię Karolingów. « powrót do artykułu
  9. Chińskie przedsiębiorstwo Didi Chuxing poinformowało, że kupi chiński oddział Ubera. To zakończy konkurencję pomiędzy oboma przedsiębiorstwami. Anonimowe źródło informuje, że wartość transakcji może wynieść nawet 35 miliardów dolarów. Przedstawiciele Didi potwierdzili umowę z Uberem, jednak nie zdradzili, ile jest ona warta. Wiadomo, że w ramach transakcji Uber otrzyma 5,89% udziałów w Didi, dyrektor wykonawczy Ubera Travis Kalanick zasiądzie w radzie nadzorczej Didi, a dyrektor Didi Cheng Wei zostanie członkiem rady nadzorczej Ubera. Obecnie Uber jest obecny w ponad 60 miastach w Chinach, a jego samochody odbywają ponad 40 milionów kursów tygodniowo. Z kolei Didi ma zamiar wyjść poza granice Chin i przymierza się do ekspansji na Tajwanie, w Japonii, Korei Południowej, Rosji oraz na terenie Europy. Didi Chuxing powstała w ubiegłym roku z połączenia dwóch firm wspieranych, odpowiednio, przez Alibaba Group i sieć społecznościową Tencet. Niedawno przedsiębiorstwo zainwestowało 100 milionów dolarów w głównego konkurenta Ubera na rynku USA - firmę Lyft. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy z Uniwersytetu w Hiroszimie opracowali wibrujące urządzenie - aktuator PZT - które w czasie operacji minimalnie inwazyjnych zwiększa wrażliwość chirurga na różne kształty i tekstury w ciele pacjenta. Zaczęliśmy prace 6 lat temu, próbując zwiększyć wrażliwość opuszków palców. W 2012 r. wpadłem jednak na pomysł, że zwiększona wrażliwość może być przydatna w czasie minimalnie inwazyjnych operacji. Zwykłe narzędzie medyczne pozyskuje dane o stanie pacjenta. Istnieje za to bardzo mało urządzeń mających zwiększyć umiejętności chirurga - podkreśla dr Yuichi Kurita. Aktuator PZT wibruje w dłoni chirurga ze stałą częstotliwością. Drgania są tak delikatne, że niewyczuwalne, ale zwiększają wrażliwość lekarza na inne nieregularne wrażenia (Japończycy wykorzystali zjawisko zwane rezonansem stochastycznym). Różnice związane z dotykaniem rozmaitych tkanek metalowym narzędziem mogą być normalnie zbyt małe, by dało się je wykryć, lecz stałe wibracje aktuatora - stabilny szum - "wynoszą" je do zauważalnego poziomu. Podczas testów ochotnikom zawiązywano oczy i proszono o posługiwanie się kleszczami z wibratorem przymocowanym do uchwytu. Zadanie polegało na identyfikacji różnych tekstur papieru ściernego i znalezieniu małej kuli styropianowej w kubku wypełnionym silikonem. Jak można się domyślić, w ten sposób odtwarzano sytuację wykrywania faktury tkanki i znajdowania litego guza. Uzyskane wyniki pokazały, że pewien zakres natężenia drgań znacząco zwiększa wrażliwość użytkownika. Co ważne, aktuatora nie trzeba dokładnie dostrajać do parametrów czyjegoś dotyku. Łatwo więc z niego korzystać (nie trzeba przechodzić specjalnego treningu). Aktuator PZT jest bezpieczny dla pacjentów, bo cały czas znajduje się w dłoni chirurga. Poza tym wibracje są tak subtelne, że nie poruszają samym narzędziem. Zasilanie narzędzia także nie stwarza zagrożenia ani dla lekarza, ani dla operowanego. Kurita podkreśla, że w ramach przyszłych badań zespół sprawdzi, czy aktuator sprawdza się w warunkach chirurgicznych. Zanim damy narzędzie chirurgom, musimy [też] opracować metodę utrzymywania higieny wibratora [...]. Nad aktuatorem pracowali matematycy i inżynierowie medyczni. Najpierw urządzenie testowano za pomocą modeli matematycznych (biorąc pod uwagę wyliczenia dla 4 typów neuronów i ich reakcji na różne poziomy stymulacji mechanicznej). « powrót do artykułu
  11. Wśród mieszkańców powiatu wałbrzyskiego od pewnego czasu krążyły pogłoski o wilkach żyjących w pobliskich lasach. Teraz plotki znalazły potwierdzenie - po raz pierwszy od XIX wieku pod Mieroszowem pojawiły się wilki. Zwierzęta, basior, wadera i czworo młodych, zostały nagrane na monitoringu. Jako, że w okolicznych lasach jest sporo zwierząt, wilki nie powinny mieć problemu ze zdobyciem pożywienia. Wilk to niezwykle bojaźliwe stworzenie. Odstrasza go sam zapach człowieka. W europejskiej kulturze cieszy się jednak złą sławą i przez wieki był przez ludzi prześladowany. Mimo, że w Polsce jest pod ścisłą ochroną zdarza się, że jest zabijany przez myśliwych. Przed czterema laty w województwie zachodniopormoskim podczas polowania zorganizowanego dla zagranicznych myśliwych zostały zabite dwa wilki z watahy, która pojawiła się w Puszczy Drawskiej zaledwie dwa lata wcześniej. Myśliwym nie przeszkadzał ani fakt, że wilki są chronione, ani fakt, że przebywały na obszarze chronionym. Pomimo takich zdarzeń w Polsce prawdopodobnie żyje obecnie ponad 700 wilków, a ich liczba się zwiększa. « powrót do artykułu
  12. Japońska firma House Foods Group zamierza zacząć jesienią sprzedaż niedoprowadzających do płaczu cebul. Smile Ball to efekt 20 lat badań. W 2002 r. w Nature ukazał się nawet artykuł, w którym naukowcy z House Foods Group dowodzili, że można wyeliminować enzym cebuli prowadzący do syntezy lakrymatorów (związków powodujących łzawienie), zachowując przy tym wartość odżywczą i smak tych warzyw. W 2013 r. przyznano im za to Ig Nobla w dziedzinie chemii. Niezrażeni Japończycy pracowali dalej i w zeszłym roku oznajmili, że ich teoria została wcielona w życie. Mimo że zastrzegali, że nie myślą o rychłej komercjalizacji cebul Smile Ball, wydaje sie, że warzywa trafią do sklepów w Kraju Kwitnącej Wiśni już tej jesieni. Schłodzenie cebuli przed krojeniem zmniejsza ilość syntazy czynnika łzawiącego, a konkretnie syntazy propanotial-S-tlenku (ang. syn-propanethial-S-oxide). Japończycy nie chcieli jednak ograniczać, ale całkowicie eliminować. Udowodnili więc, że produkcję syntazy można zahamować, bombardując bulwy jonami. Dojrzałe Smile Ball prawie nie uwalniają czynnika łzawiącego. Mają słodki smak, przypominający jabłka lub gruszki nashi. Podczas testów w tym roku w tokijskich domach towarowych i sklepach internetowych sprzedano ok. 5 ton Smile Balls. Od jesieni cebula ma być dostępna w całym kraju w cenie 450 jenów (ok. 17 zł) za dwie sztuki. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z MIT udostępnili pierwszą dużą bazę danych zawierającą angielskie zdania napisane przez osoby, dla których angielski nie jest językiem macierzystym, wraz z komentarzem do tych zdań. Już wcześniej naukowcy wykazali, że lingwiści mogą przeprowadzić interesujące badania sprawdzając błędy robione przez użytkowników, którzy angielskiego nauczyli się jako drugiego lub kolejnego języka. Teraz mają nadzieję, że ich baza danych nie tylko pomoże w takich badaniach, ale posłuży też do udoskonalenia automatycznych narzędzi tłumaczących z i na język angielski. Angielski to najpopularniejszy język w internecie. Używa go ponad miliard osób. Większość z tych, którzy w sieci piszą po angielsku nie są rodzimymi użytkownikami angielszczyzny. Fakt ten jest często pomijany podczas badań nad językiem angielskim czy podczas tworzenia narzędzi językowych - mówi Jewgienij Berzak, student MIT. Zauważa on, że przy tworzeniu automatycznych narzędzi językowych, którymi w dużej mierze posługują się osoby, dla których angielski nie jest rodzimym językiem, wykorzystuje się zasady standardowej angielszczyzny oraz systemy maszynowego uczenia się. Tymczasem, jak uważają naukowcy z MIT, jeśli maszyny będą uczyły się niestandardowej angielszczyzny, prawdopodobnie będą lepiej rozumiały osoby, dla których angielski jest językiem obcym. Może dzięki temu powstać np. oprogramowanie wyspecjalizowane w korygowaniu błędów gramatycznych popełnianych przez osoby posługujące się na co dzień innymi językami. Wspomniana na początku baza danych zawiera 5124 zdania, jakie pojawiły się w wypracowaniach egzaminacyjnych obcokrajowców. Dla osób tych językami macierzystymi jest 10 innych języków, którymi w sumie posługuje się 40% populacji świata. Każde z tych zdań zawiera co najmniej 1 błąd gramatyczny. Każdy z takich błędów został odpowiednio oznaczony i skomentowany. Oznaczono też syntaktyczne zależności pomiędzy wszystkimi wyrazami w każdym ze zdań. Powstały w ten sposób szczegółowe wykresy zdań w ich wersji błędnej oraz prawidłowej. Aby upewnić się, że wszystkie zdania opisano według identycznego schematu - tylko bowiem spójność opisu gwarantuje, że maszyny dobrze nauczą się pracy ze zdaniami - jedna osoba opisywała zdania, druga sprawdzała opis i zaznaczała ewentualne nieprawidłowości, a trzecia rozstrzygała, czy rzeczywiście opis był spójny czy niespójny. « powrót do artykułu
  14. Godzina umiarkowanie intensywnych ćwiczeń dziennie niweluje skutki ośmiu lub więcej godzin siedzenia. Ostatnie oszacowania pokazują, że rocznie ponad 5 mln osób umiera wskutek niedostatecznej ilości ruchu. Badania w krajach o wysokim dochodzie sugerowały, że dorośli spędzają większą część czasu czuwania, siedząc. Typowy dzień wielu osób składa się z dojazdów samochodem do pracy, siedzenia w biurze, powrotu autem do domu i siedzenia przed telewizorem. Tymczasem dzisiejsze zalecenia odnośnie do aktywności fizycznej rekomendują, by dorośli poświęcali na ćwiczenia o umiarkowanej intensywności co najmniej 150 min tygodniowo. W ramach najnowszego studium naukowcy pod kierownictwem specjalistów z Uniwersytetu w Cambridge analizowali 16 badań (w sumie uwzględniały one dane ponad miliona kobiet i mężczyzn). W zależności od ilości aktywności o umiarkowanym natężeniu ludzi podzielono na kwartyle; w dolnej grupie na aktywność poświęcano mniej niż 5 min dziennie, w górnej ponad 60. Za ćwiczenia o umiarkowanej aktywności uznano np. chodzenie z prędkością 3,5 mili na godzinę (5,6 km/h) lub jeżdżenie na rowerze z prędkością 10 mil na godzinę (16 km/h). Okazało się, że 60-75 min umiarkowanych ćwiczeń dziennie wystarczyło, by wyeliminować podwyższone ryzyko zgonu związane z siedzeniem przez ponad 8 godzin dziennie. Niestety, aż 3 na 4 badanych nie osiągało wyznaczonego przez naukowców poziomu aktywności. Największe ryzyko przedwczesnego zgonu występowało u osób nieaktywnych (bez względu na to, ile siedziały); w porównaniu do przedstawicieli najbardziej aktywnego kwartyla, ryzyko przedwczesnego zgonu było w ich przypadku aż o 28-59% wyższe. Autorzy publikacji z pisma The Lancet podkreślają, że podobne ryzyko powodują palenie i otyłość. Naukowcy podkreślają, że godzina aktywności dziennie to ideał, ale jeśli nie da się go osiągnąć, jakakolwiek dawka ruchu będzie lepsza od bezczynności. Brytyjczycy przyznają, że ich badanie ma pewne ograniczenia, bo analizowano dane, które pochodziły głównie od ludzi w wieku 45+, żyjących w zachodniej Europie, USA i Australii. Wierzą jednak, że mocne strony studium będą mieć większą wagę niż jego niedociągnięcia (po raz pierwszy w przypadku tak dużego badania poproszono np. autorów 16 analizowanych studiów, by jeszcze raz przeanalizowali dane w zunifikowany z innymi sposób). « powrót do artykułu
  15. Przed czterema laty Shinichi Mochizuki opublikował 500-stronicowy dowód matematyczny na prawdziwość hipotezy ABC. Jeśli dowód jest prawdziwy, to mamy do czynienia z największym osiągnięciem matematyki XXI wieku. Problem w tym, że nikt nie potrafi zrozumieć pracy Mochizukiego. W ubiegłym tygodniu odbyła się specjalna konferencja, podczas której kilkudziesięciu matematyków mogło posłuchać Mochizukiego omawiającego swój dowód. Mochizuki jest obecnie mniej osamotniony, niż był na początku swej pracy - mówi Kiran Kedlaya, teoretyk liczb z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Kedlaya dodaje, że specjaliści przebijający się przez gąszcz wzorów byli w stanie zidentyfikować kluczowe elementy dowodu, na których powinni się skupić. Jednym z ekspertów, którzy starają się zrozumieć pracę Mochizukiego jest Jeffrey Lagarias, teoretyk liczb z University of Michigan w Ann Arbor. Zapewnia on, że zabrnął już na tyle daleko, iż warto dalej badać dowód. Zawiera on nowe rewolucyjne idee - mówi Lagarias. Praca japońskiego naukowca rzeczywiście musi być niezwykle trudna. Mimo, że dowodowi przyglądają się wybitni specjaliści, nieprędko zostanie on zweryfikowany. Kiran Kedlaya początkowo sądził, że środowisko naukowe będzie w stanie przyjąć lub odrzucić dowód Mochizukiego w 2017 roku. Teraz uważa, że jego weryfikacja zajmie jeszcze co najmniej 3 lata. Jeśli Mochizukiemu rzeczywiście udało się udowodnić hipotezę ABC, będzie to miało kolosalne znaczenie dla całej matematyki. Gdy pracujesz nad teorią liczb, nie możesz zignorować hipotezy ABC. Dlatego właśnie wszyscy teoretycy chcą poznać efekt pracy Michizukiego - mówi matematyk Vesselin Dimitrov z Yale University. Sam Dimitrov wykazał w styczniu bieżącego roku, że jeśli Mochizuki ma rację, to z jego dowodu można będzie wyciągnąć wiele ważnych wniosków oraz niezależnie udowodnić Wielkie Twierdzenie Fermata. Dowód Mochizukiego bazuje na jego wcześniejszych prowadzonych przez dekadę pracach, kiedy to Mochizuki samotnie rozwijał nowe niezwykle abstrakcyjne koncepcje matematyczne. Nic zatem dziwnego, że praca Japończyka jest bardzo hermetyczna i niewielu ekspertów próbuje się z nią zmierzyć. W grudniu ubiegłego roku w Oxfordzie zorganizowano konferencję poświęconą dowodowi. Mochizuki nie brał w niej udziału, jednak za pośrednictwem Skype'a odpowiadał na pytania zgromadzonych. Konferencja ta była bardzo ważnym wydarzeniem. Przed nią jedynie 3 matematyków zdecydowało się na próbę przeanalizowania dowodu Mochizukiego. Teraz zajmuje się nim około 10 specjalistów. Analizy dowodu nie ułatwia fakt, że Mochizuki jest specyficzną osobą. Jest tak skryty, że nawet nie je w towarzystwie kolegów. Nie bierze też udziału w spotkaniach towarzyskich i wydarzeniach przyciągających mieszkańców Kioto. Uczony jest krytykowany przez swoich kolegów za jego niechęć do podróżowania. Mimo, że większą część swojej młodości spędził w USA teraz rzadko wyjeżdża poza Kioto i regularnie odrzuca propozycje prowadzenia wykładów. « powrót do artykułu
  16. W badaniu ponad 5 tys. osób naukowcy z Brigham and Women's Hospital stwierdzili, że większe spożycie orzechów wiąże się z niższym poziomem biomarkerów zapalnych. Badania populacyjne systematycznie wskazują na ochronną rolę orzechów w przypadku chorób kardiometabolicznych, takich jak choroby sercowo-naczyniowe i cukrzyca typu 2., a wiemy, że stan zapalny to proces kluczowy dla rozwoju tych zaburzeń. Nasze nowe studium sugeruje, że orzechy wywierają swój korzystny wpływ, po części redukując układowy stan zapalny - opowiada dr Ying Bao. Wcześniej zespół Bao zaobserwował korelację między zwiększoną konsumpcją orzechów i zmniejszonym ryzykiem najważniejszych przewlekłych chorób, a nawet zgonu. Tym razem Amerykanie analizowali dane z Nurses' Health Study oraz Health Professionals Follow-Up Study. Informacje nt. diety pochodziły z kwestionariuszy. Oceniano też poziom biomarkerów stanu zapalnego, w tym białka C-reaktywnego (CRP), interleukiny 6 (IL-6) i receptora czynnika martwicy nowotworu 2 (TNFR2), w próbkach krwi. Biorąc poprawkę na różne czynniki, m.in. wiek, historię chorób czy styl życia, naukowcy odkryli, że osoby, które spożywają 5 lub więcej porcji orzechów tygodniowo, mają niższy poziom CRP oraz IL-6 niż ludzie, którzy nigdy lub prawie nigdy nie jedzą orzechów. Dodatkowo zauważono. że osoby, które w tygodniu 3 porcjami orzechów zastępują czerwone mięso, przetworzone mięso, jaja lub oczyszczane ziarna, mają znacznie niższe poziomy IL-6 i CRP. Orzechy arachidowe i orzechy drzewne zawierają wiele zdrowych składników, w tym magnez, włókna, L-argininę, przeciwutleniacze i nienasycone kwasy tłuszczowe, np. kwas α-linolenowy. Na razie akademicy nie ustalili, który z tych związków albo jaka ich kombinacja chroni przed stanem zapalnym, ale Bao i inni zamierzają to ustalić na drodze badań klinicznych oraz regulowania/monitorowania diety. « powrót do artykułu
  17. Uber ma zamiar skończyć z uzależnieniem od Google Maps oraz zbierać więcej informacji dotyczących wzorców ruchu na drogach i dokładnych danych o lokalizacji klienta i celu jego podróży. Dlatego też przedsiębiorstwo rozpoczyna tworzenie własnych map. Już w ubiegłym roku na drogi USA, a ostatnio Meksyku, wyruszyły pojazdy mapujące teren. Teraz Brian McClendon, który w przeszłości był odpowiedzialny za mapy Google'a, a teraz został zatrudniony przez Ubera, mówi, że mapowane będą również drogi w innych krajach. Dokładne mapy to podstawa naszej działalności - stwierdza McClendon. Odpowiednie mapy są tak ważne dla firmy, że postanowiła ona zainwestować 500 milionów dolarów ich stworzenie. Niedawno przedsiębiorstwo zebrało od inwestorów 3,5 miliarda dolarów. Zdaniem specjalistów, by się rozwijać, Uber potrzebuje nowych technologii, dzięki którym poprawi jakość swoich usług i wkroczy na nowe rynki. W marcu ubiegłego roku Uber kupił firmę deCarta specjalizującą się w mapowaniu i lokalizacji oraz technologię wykorzystywaną przez microsoftowe Bing Maps. Obecnie dostępne mapy to dobry punkt wyjścia, ale część informacji - jak na przykład topografia oceanów - nie jest potrzebna Uberowi. Firma potrzebuje też dobrej informacji w tych częściach świata, dla których mapy jeszcze nie istnieją oraz tam, gdzie drogi są słabo oznakowane - mówi McClendon. Na razie nie wiadomo, czy tworzone przez siebie mapy Uber zachowa tylko dla siebie czy też udostępni je szerzej. « powrót do artykułu
  18. Microsoft zwolni dwukrotnie więcej osób, niż wcześniej zapowiadano. Koncern realizuje plan wycofania się z rynku sprzedaży smartfonów. W dokumentach złożonych przed amerykańską komisją giełdową firma zapowiedziała, że w roku podatkowym 2017 zwolni 2850 osób. Już w maju zapowiedziano zwolnienie 1850 osób odpowiedzialnych głównie za produkcję telefonów i ich sprzedaż. Microsoftowi nie udało się zdobyć odpowiedniej pozycji na rynku telefonów komórkowych. Jak informuje firma Gartner, do telefonów z systemem operacyjnym Windows należy mniej niż 1% światowego rynku smartfonów. Dlatego też Satya Nadella, dyrektor generalny Microsftu, zdecydował o wycofaniu się z tego rynku. « powrót do artykułu
  19. Koale potrafią się szybko nauczyć korzystania z przejść dla dzikich zwierząt. Biolodzy z Griffith University przyglądali się poczynaniom torbaczy w pasie od przedmieść Brisbane po Gold Coast. Cathryn Dexter, Justin Scott i prof. Darryl Jones zweryfikowali 130 przejść przez ekotunel w czasie 30 miesięcy. Australijczycy śledzili 72 osobniki żyjące w pobliżu 6 przejść, zainstalowanych przez rząd Queensland w latach 2010-13. Spodziewaliśmy się, że minie trochę czasu, nim koale zaczną z nich korzystać. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu torbacze przechodziły nimi już po 3 tygodniach. Czy można więc nauczyć stare koale nowych trików? Tak, można. Przyznaję to jako czołowy sceptyk, który uważał, że nie są na tyle inteligentne - opowiada Jones. Naukowcy uciekli się do szeregu różnych technologii, w tym kamer pułapkowych, obroży GPS, tagów RFID oraz nowych bezprzewodowych chipów identyfikacyjnych (wireless ID tags, WIDs), które działają jak tagi RFID, ale są wykrywane z o wiele większych odległości. WIDs opracowali 2 studenci z Griffith University - Rob Appleby i Jason Edgar. Chodzi o upewnienie się, że koale korzystają z konstrukcji, które w teorii ułatwiają im przejście pod drogą. Ustalenie tego jest naprawdę trudne. Dostaje się zdjęcia, ale nie wiadomo [przecież], czy w każdym momencie jest to to samo zwierzę. Uciekając się do wielu technik naraz, jako pierwsi na świecie uzyskaliśmy ważne informacje. Naprawdę chcieliśmy wiedzieć, co robią poszczególne koale, czy każdego dnia przechodzą pod drogą o tej samej porze. Badania były finansowane przez Departament Transportu Queensland. Zgodnie z przewidywaniami, natężenie ruchu w regionie Brisbane i Gold Coast ma w latach 2006-31 wzrosnąć o 19%. Zespół prof. Jonesa poproszono o pomoc w zaprojektowaniu taniego rozwiązania (rząd stanu początkowo stawiał na specjalne płoty, ale jest bardzo ważne, by koale nadal mogły się przemieszczać; odgrodzenie w 2 lokalizacjach znacznie zmniejsza ich szanse na przeżycie). Zamiast budować nowe mosty, biolodzy zdecydowali się na modyfikację istniejących przepustów wodnych. Zbudowano wyniesione półki, które pomagały zwierzętom pokonać tunel suchą łapą. Podczas testów okazało się, że z tuneli korzysta tylko ok. 21% oznakowanych koali. Kamery nagrały w nich również wiele innych zwierząt, w tym kolczakowate, oposy czy walabie. Stałe niszczenie habitatu koali wywiera dużą presję na lokalne populacje. Ryzyko zderzenia z pojazdami jest uznawane za najważniejsze zjawisko zagrażające przetrwaniu torbaczy w tym regionie. « powrót do artykułu
  20. Naukowcy z University of Illinois w Chicago opracowali urządzenie, które może okazać się przełomem na polu produkcji energii i ochrony środowiska. Zamienia ono atmosferyczny dwutlenek węgla w paliwo. W ten sposób rozwiązuje dwa problemy jednocześnie. Po pierwsze usuwa z atmosfery nadmiar CO2, po drugie - zamienia go w paliwo o dużej gęstości energetycznej, które - w przeciwieństwie do energii elektrycznej produkowanej ze słońca - łatwo jest przechowywać. To nie ogniwo fotowoltaiczne, to ogniwo fotosyntetyczne - mówi profesor Amin Salehi-Khojin, jeden z autorów badań. Zamiast produkować energię z paliw kopalnych, emitując przy tym gazy cieplarniane, możemy teraz odwrócić ten proces wykorzystując atmosferyczny węgiel i za pomocą słońca zmienić go w paliwo - dodaje. Idea działania nowego urządzenia jest podobna do procesu, jaki zachodzi w roślinach, jednak w tym przypadku węgiel nie jest zamieniany w cukry, ale w syntetyczny gaz będący mieszaniną wodoru i tlenku węgla. Syngas można spalać bezpośrednio lub zamienić go w inne paliwa bazujące na węglowodorach. Tego typu procesy stosuje się od dawna, jednak są one zwykle mało efektywne, a do przeprowadzenia reakcji często konieczne są drogie metale. Salehi-Khojin i jego koledzy wykorzystali w roli katalizatora dichalkogenki metali przejściowych (TMDC) w połączeniu z cieczą jonową. Po znalezieniu optymalnego katalizatora okazało się, że za jego pomocą reakcję redukcji CO2 można przeprowadzić 1000-krotnie szybciej i 20-krotnie taniej niż za pomocą katalizatora z metali szlachetnych. Już wcześniej próbowano wykorzystać TMDC do reakcji CO2, jednak katalizator ulegał szybkiej degradacji. Odpowiedzią na ten problem okazało się wykorzystanie płynu jonowego o nazwie tetrafluoroborat etylo-metylo-imidazolowy (ethyl-methyl-imidazolium tetrafluoroborate) wymieszanego pół na pół z wodą. W wyniku połączenia wody i cieczy jonowej powstał współkatalizator, który chroni właściwy katalizator przed warunkami, w jakich zachodzi reakcja redukcji - mówi Salehi-Khojin. Naukowiec mówi, że wykorzystana technika jest skalowalna zarówno do poziomu wielkich farm słonecznych jak i niewielkich prywatnych instalacji. « powrót do artykułu
  21. Dzięki funduszom zdobytym w ramach Ice Bucket Challenge odkryto gen NEK1, którego warianty wiążą się z podatnością na stwardnienie zanikowe boczne (ALS) - poinformowało ALS Association. Akcja Ice Bucket Challenge była bardzo popularna w 2014 r. Osoby nominowane miały wylać sobie na głowę wiadro lodowatej wody, a film z tego wydarzenia udostępnić w Sieci. Osoby, które nie przyjmowały wyzwania, musiały wpłacić przynajmniej 100 dolarów na konto fundacji zajmującej się badaniem ALS lub zaprosić rzucającego wyzwanie na obiad. Szybko jednak okazało się, że większość oblewających się także dokonywała wpłat. Generalnie celem łańcuszka było zwrócenie uwagi społeczeństwa na stwardnienie zanikowe boczne (na ALS choruje m.in. Stephen Hawking). Akcja zakończyła się sukcesem, bo udało się zebrać aż 115 mln dol. i sfinansować 6 projektów badawczych. W ramach największego jak dotąd badania nad dziedziczną postacią ALS ponad 80 naukowców z 11 krajów szukało nowych genów ryzyka. Jak podkreśla Lucie Bruijn z ALS Association, identyfikacja NEK1 była możliwa tylko dzięki złożonej analizie wielu dostępnych próbek. Zespół przeprowadził analizy pełnego eksomu (eksom to całość informacji genetycznej, która ulega translacji do białek) 1022 przypadków rodzinnego ALS oraz 7315 osób z grupy kontrolnej. Warianty ryzyka NEK1 obserwowano w blisko 3% przypadków ALS. Gen powiązano z kilkoma funkcjami komórkowymi, w tym z tworzeniem rzęsek, reakcją na uszkodzenie DNA, stabilnością mikrotubul, morfologią neuronów oraz polarnością aksonów. « powrót do artykułu
  22. Chińska Alibaba, amerykański eBay oraz fundusz inwestycyjny CVC Capital Partners z Luksemburga są zainteresowane zakupem Allegro. Obecny właściciel serwisu, południowoafrykańska spółka Naspers, może uzyskać z jego sprzedaży 2-3 miliardów euro. Jak donosi Reuter, zainteresowane nabyciem serwisu aukcyjnego mogą być też WP i Onet. Allegro zapewnia łatwe wejście nie tylko do Polski, ale również ekspansję w całym regionie. Strategiczni inwestorzy, tacy jak eBay czy Alibaba, będą trudni do pokonania. Alibaba, z antymonopolowego punktu widzenia, jest w lepszej pozycji. Polski rynek handlu internetowego jest obecnie warty ponad 32 miliardy złotych, a wartość ta ma wzrosnąć dwukrotnie do roku 2020. Obecnie działa na nim 22 000 sklepów. Allegro jest największą inwestycją firmy Naspers w branży handlu internetowego. Południowoafrykański koncern nabył polską firmę w 2008 roku. Naspers to międzynarodowy koncern medialny o szacowanej wartości 65 miliardów USD. Działa on w ponad 130 krajach świata. Ma udziały m.in. w rosyjskiej Mail.Ru Group czy Tencent Holdings, największej chińskiej sieci społecznościowej. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Uniwersytetu w Tybindze i German Center for Infection Research odkryli, że kolonizująca ludzki nos Gram-dodatnia bakteria Staphylococcus lugdunensis produkuje nieznany dotąd antybiotyk. Testy na myszach pokazały, że lugdunina może zwalczać wielolekooporne patogeny. Wyniki badań ukazały się w piśmie Nature. Podczas eksperymentów doktorzy Bernhard Krismer i Alexander Zipperer oraz profesor Andreas Peschel obserwowali, że oporne na metycylinę szczepy gronkowca złocistego (ang. methicillin-resistant Staphylococcus aureus, MRSA) rzadko występują, gdy w nosie obecne są S. lugdunensis. Normalnie antybiotyki wytwarzane są tylko przez bakterie glebowe i grzyby. Spostrzeżenie, że ludzka mikroflora także może być źródłem czynników przeciwdrobnoustrojowych, to coś nowego - zaznacza Peschel. W ramach przyszłych badań naukowcy chcą sprawdzić, czy lugduninę rzeczywiście da się wykorzystać w terapii. Niemcy wspominają m.in. o zapobiegawczym podawaniu nieszkodliwych S. lugdunensis pacjentom zagrożonym zakażeniem MRSA. Specjaliści z Instytutu Chemii Organicznej Uniwersytetu w Tybindze dokładnie zbadali budowę lugduniny i stwierdzili, że występuje w niej nieznana wcześniej struktura pierścieniowa z bloków białek. Tym samym odkryto nową klasę antybiotyków. Niektóre prognozy sugerują, że w nadchodzących dziesięcioleciach więcej ludzi umrze z powodu lekoopornych bakterii niż w wyniku nowotworów. Niewłaściwe stosowanie antybiotyków tylko umacnia ten trend - podsumowuje Krismer. « powrót do artykułu
  24. Załoga statku badawczego Nautilus opublikowała na YouTube film, na którym widać niezwykłe stworzenie przypominające purpurową kulę. Żyje ono przy dnie Pacyfiku u wybrzeży Los Angeles. Na filmie nagrały się też rozmowy członków załogi, którzy zastanawiają się, czy stworzenie złapać i wciągnąć na pokład w celu dokładniejszego zbadania. Statek Nautilus należy do Ocean Exploration Trust, organizacji powołanej przez Roberta Ballarda. Celem jednostki jest filmowanie życia w oceanach. Ostatnio załoga Nautilusa skupiła się na aktywnym tektonicznie obszarze dna w pobliżu Kalifornii. Do pracy wykorzystywane są dwa zdalnie sterowane pojazdy, Hercules i Argus. Wyposażono je m.in. w urządzenia do manipulowania otoczeniem. Na ich wyposażeniu znajdują się na przykład węże, za pomocą których można zassać obserwowane organizmy. Przed podjęciem decyzji o użyciu ssawki organizm został zmierzony za pomocą lasera. Okazało się, że ma średnicę 6-7 centymetrów. Robot użył więc ssawki. Naukowcy poinformowali później, że stworzenie rozłożyło dwa miękkie płaty. Niewykluczone, że mamy do czynienia z nieznanym gatunkiem morskiego ślimaka. « powrót do artykułu
  25. Południowoafrykańscy naukowcy poinformowali o odkryciu najstarszego znanego przypadku nowotworu kości. Z South African Journal of Science dowiadujemy się, że na kości stopy odkopanej na stanowisku Swartkrans widoczne są wyraźne objawy zmian nowotworowych. Wiek kości oszacowano na 1,7 miliona lat. Nie wiadomo, do jakiego gatunku należy, jasnym jest jednak, że to kość hominina lub dwunożnego gatunku spokrewnionego z człowiekiem. W tym samym piśmie w osobnym artykule opisano najstarszy znany przypadek nowotworu u przodka człowieka. Łagodna zmiana nowotworowa została znaleziona w kręgosłupie Karabo, dziecka z gatunku Australipithecus sediba, którego szczątki znalezione w jaskini Malapo datuje się na około 2 miliony lat. Dotychczas najstarszy nowotwór u człowieka to schorzenie sprzed 120 000 lat zaobserwowane w żebrze neandertalczyka. Edward Odes, doktorant z University of Witwatersrand, główny autor artykułu stwierdza, że współczesna medycyna zwykle uważa, iż nowotwory u ludzi są związane ze współczesnym trybem życia i środowiskiem naturalnym. Nasze badania wykazały, że choroby te dręczyły też naszych przodków na miliony lat przed powstaniem nowoczesnych społeczeństw przemysłowych. Wspomniany wyżej nowotwór kości stopy to złośliwy kostniakomięsak. Zwykle występuje on u młodych osób i nieleczony prawidłowo prowadzi do śmierci. Stan zachowania skamieniałości nie pozwala stwierdzić, czy kość należy do dorosłego czy do dziecka, ani czy nowotwór doprowadził do śmierci. Wiemy jednak, że upośledzał on zdolność do poruszania się. Musiało to być bolesne - mówi doktor Bernhard Zipfel z University of Witwatersrand, specjalista ds. lokomocji wczesnych przodków człowieka. Z kolei doktor Patrick Randolph-Quinney zauważa, że obecność łagodnego nowotworu u Astralopithecus sadiba to fascynujące odkrycie, nie tylko dlatego, że wystąpił na plecach, na których u współczesnych ludzi bardzo rzadko występuje, ale również dlatego, że dotknął dziecka. To pierwszy znany nam dowód na tego typu chorobę u młodego osobnika. Historia guzów i chorób nowotworowych jest bardziej złożona niż dotychczas sądzono - podsumowuje profesor Berger. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...