Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Podczas zalotów czy obrony terytorium myszy wydają z siebie ultradźwięki. Okazuje się, że wykorzystują przy tym mechanizm przypominający działanie silnika samolotów naddźwiękowych. Dotąd sądzono, że pieśni myszy są wytworem mechanizmu przypominającego czajnik lub drgania strun głosowych. Żadnej z tych hipotez jednak nie potwierdzono. Zamiast tego okazało się, że gryzonie kierują mały strumień powietrza z tchawicy na wewnętrzną ścianę krtani. Powodują w ten sposób drgania i uzyskują ultradźwiękowy gwizd. Wykorzystując superszybkie nagranie (100 tys. klatek na sekundę), międzynarodowy zespół naukowców zademonstrował, że gdy z krtani myszy wydobywały się ultradźwięki, struny głosowe pozostawały całkowicie nieruchome. Podobny mechanizm generowania dźwięku występuje jedynie przy zastosowaniach opływu naddźwiękowego, np. pionowym starcie i lądowaniu na silnikach odrzutowych, lub przepływach poddźwiękowych o dużej prędkości, np. w strumieniach do prędkiego chłodzenia elementów elektrycznych lub turbin. Jak widać, by wytworzyć ultradźwięki, myszy robią coś bardzo złożonego i mądrego - podkreśla dr Anurag Agarwal z Uniwersytetu w Cambridge. Niewykluczone, że wiele gryzoni wykorzystuje w komunikacji ultradźwięki. Bardzo mało wiadomo jednak na ten temat. Możliwe nawet, że nietoperze stosują ten mechanizm w echolokacji. Mimo że myszy tak dokładnie badano, nadal zaskakują nas jakimiś sztuczkami - podsumowuje dr Coen Elemans z Uniwersytetu Południowej Danii. « powrót do artykułu
  2. Po pięciu latach wzajemnych pozwów spór pomiędzy Apple'em a Samsungiem dotyczący m.in. wyglądu iPhone'a trafi przed oblicze Sądu Najwyższego USA. Na dzisiaj zaplanowano pierwsze posiedzenie, a ostateczny wyrok ma zapaść do końca czerwca. Będzie on miał olbrzymie znaczenie dla projektantów i producentów urządzeń. Jeśli bowiem sąd zgodzi się z Samsungiem, trudniej będzie pozywać za skopiowanie wyglądu, a i kary za tego typu działania powinny być mniejsze niż obecnie. Dzisiejsza rozprawa to również wydarzenie historyczne. Ostatni raz Sąd Najwyższy USA rozstrzygał spór o chroniony wygląd produktu przemysłowego przed 120 laty. Wówczas spierano się o dywany i dywaniki. Apple pozwało Samsunga w 2011 roku twierdząc, że koreańska firma naruszyła kilka patentów oraz chroniony wygląd iPhone'a, na który składają się m.in. zaokrąglone rogi, kolorowe ikony czy odpowiednio wymodelowana krawędź szyby chroniącej urządzenie. Naruszenia zostały potwierdzone, teraz chodzi o to, czy Sąd Najwyższy potwierdzi tak dużą grzywnę, jaka została nałożona - mówi profesor Michael Risch z Villanova University Charles Widger School of Law. Risch i 50 innych naukowców wsparło w sądzie Samsunga. Koreańska firma uzyskała też poparcie Facebooka czy Google'a. Z kolei po stronie Apple'a wypowiedziały się przedsiębiorstwa podkreślające znaczenie projektu dla decyzji podejmowanych przez konsumenta, w tym znani producenci odzieży Calvin Klein czy Alexander Wang. W maju bieżącego roku Sąd Apelacyjny dla Okręgu Federalnego w Waszyngtonie podtrzymał wyrok sądu niższej instancji z 2012 roku, w którym Samsung został skazany na grzywnę za naruszenie patentów, ale oddalił zarzuty dotyczące naruszenia znaku handlowego. Samsung zwrócił się do Sądu Najwyższego z wnioskiem o przyjrzenie się zarzutom dotyczącym wyglądu urządzenia. W dokumentach założonych do sądu Samsung stwierdza, że naruszenie dotyczy nie telefonu jako całości, ale pewnej jego części, zatem grzywna powinna zostać odpowiednio zmniejszona. Prawnicy Samsunga mówią, że jeśli Sąd Najwyższy podtrzyma wcześniejszy wyrok, to byłoby tak, jakby firma, która naruszyła patent na projekt uchwytów na kubek w samochodzie musiała zapłacić grzywnę od zysków z produkcji całego samochodu. Apple zgadza się, że sporny przedmiot naruszenia stanowi niewielką część procesu wytwórczego, ale - zdaniem koncernu - w tym przypadku chodzi o cały telefon, tak, jak jest on sprzedawany przez Samsunga. « powrót do artykułu
  3. Dziesięć monumentalnych grobowców z kamiennymi obstawami sprzed blisko tysiąca lat odkopali archeolodzy w Sasinach (woj. podlaskie). Mimo że formą przypominają neolityczne grobowce - to pochowano w nich chrześcijan - poinformował PAP archeolog dr Michał Dzik. Cmentarzysko w Sasinach jest położone na terenie wschodniej Polski - na Wysoczyźnie Drohiczyńskiej. W XI-XIII w., kiedy składano tutaj zmarłych, okolica przechodziła z rąk do rąk - raz znajdowała się pod rządami książąt piastowskich, raz - ruskich. Był to teren pograniczny. Na badanym przez nas cmentarzysku chowano wszystkich członków lokalnej społeczności - zarówno biedniejszych i bogatszych, w tym elitę. Rytuał pogrzebowy był wspólny dla wszystkich. Każdego ze zmarłych umieszczano w obszernych konstrukcjach grobowych, których krawędzie wyznaczały wielkie głazy - wyjaśnia w rozmowie z PAP kierownik badań wykopaliskowych w Sasinach, dr Michał Dzik z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego (IA UR). Groby badane przez archeologów są niemal prostokątne w zarysie. Wewnątrz przestrzeni wyznaczonej przez głazy ważące czasem ponad pół tony, znajdowało się kilka warstw bruku kamiennego, który przykrywał zmarłego, umieszczonego w drewnianej trumnie lub nakrytego całunem. Konstrukcje tego typu miały obszerne rozmiary - średnio 5 na 3,5 m. Cmentarzysko, zdaniem dr. Dzika, służyło lokalnej społeczności, a nietypowe groby są efektem ewolucji tutejszych zwyczajów pogrzebowych. Chociaż, według innych hipotez, forma takich grobów mogła zostać przyniesiona na te tereny przez osadników z Mazowsza, a nawet przez przybyłych przez Ruś wojowników skandynawskiego pochodzenia. Większość z odkrytych przez nas grobowców była częściowo zniszczona, mimo to rezultaty badań okazały się bardzo interesujące. Znajdujące się w nich pochówki nie zostały bowiem naruszone - wyjaśnia dr Dzik. Cmentarzysko jest wyjątkowe z tego względu, że do naszych czasów zachowało się niewiele podobnych założeń. Stało się tak dlatego, miejscowa ludność na terenie Mazowsza i Podlasia (gdzie te występowały) pozyskiwała z nich kamienie na budulec. Zaskakujące może być też to, że chowano tutaj chrześcijan, chociaż forma grobów na to mogłaby nie wskazywać - w Wielkopolsce czy Małopolsce w tym czasie dominowały płaskie cmentarze z grobami jamowymi - opowiada dr Dzik. Zdaniem badacza, mimo że w XI-XIII w. na pograniczu polsko-ruskim przyjęto już chrześcijaństwo, to nadal zachowało się mnóstwo dawnych, pogańskich zwyczajów. Jednym z nich może być forma grobów. W drugiej połowie XI w. zaczęto szybko odchodzić od palenia zmarłych. Równocześnie rezygnowano z sypania dla nich kurhanów, w których pod nasypem ziemnym znajdowała się zwykle kamienna konstrukcja. Sądzimy, że powodem były zakazy wprowadzane wraz z szerzeniem się chrześcijaństwa. W tym samym okresie upowszechniły się groby w obudowach kamiennych, ale już bez kryjących pochówki nasypów - przypuszcza archeolog. W czasie badania poszczególnych grobów archeolodzy odkryli ślady zwyczajów pogrzebowych, które pochodzą z czasów przedchrześcijańskich - takich jak palenie ognisk w obrębie grobu, przed jego zasypaniem, czy też składanie przy zmarłych fragmentów z potłuczonych wcześniej naczyń, być może wykorzystywanych w trakcie styp. Dr Dzik powątpiewa, czy w czasie uroczystości pogrzebowych na podobnych nekropolach obecni byli chrześcijańscy kapłani, co dodatkowo mogło spowodować, że niektóre dawne zwyczaje wciąż były praktykowane. Uwagę archeologów zwróciły odkrywane przy pochowanych zmarłych liczne ozdoby - m.in. dziesiątki paciorków szklanych, srebrne i posrebrzane kabłączki skroniowe, zawieszki w formie sierpa księżyca z wpisanym krzyżem (tzw. lunule). Znalezione zabytki wskazują, że przynajmniej część zmarłych chowano w bogatym, zapewne odświętnym stroju. Część z ozdób była wykonana bardzo precyzyjnie, przy zastosowaniu złożonych technik jubilerskich. Dla niektórych może być zaskoczeniem, że społeczność uważana za żyjącą na krańcu świata posiadała tak wysoką kulturę materialną - zauważa badacz. Cmentarzysko w Sasinach odkryto dwukrotnie - po raz pierwszy już na początku lat sześćdziesiątych XIX w. Wtedy to jego badaniem zajęli się miłośnicy starożytności. Potem o nim zapomniano aż do 2009 r. Pierwsze regularne wykopaliska odbyły się dopiero latem tego roku. Wzięli w nich udział studenci IA UR oraz wolontariusze. Badania sfinansowano ze środków Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Białymstoku, przy wsparciu IA UR. « powrót do artykułu
  4. Aktywność fizyczna może znacząco obniżyć ryzyko infekcji bakteryjnych. Wiedząc, że ryzyko wirusowych zakażeń górnych dróg oddechowych spada przy większej aktywności, naukowcy z Uniwersytetu w Aalborgu postanowili przeanalizować związek między aktywnością fizyczną w czasie wolnym a zakażeniami bakteryjnymi. Dane na temat aktywności w czasie wolnym pozyskiwano z przeprowadzonych w latach 2007 i 2010 sondaży zdrowotnych (North Denmark Region Health Surveys objęły 18.874 osób). Podejrzenie zakażenia bakteryjnego definiowano jako przepisanie antybiotyków. W ciągu roku receptę na antybiotyk zrealizowało co najmniej raz 5368 osób. Okazało się, że w porównaniu do siedzącego trybu życia, niewielka aktywność fizyczna wiąże się z 10-proc. spadkiem ryzyka podejrzewanych infekcji bakteryjnych. Duńczycy stwierdzili także, że niska i umiarkowana aktywność w czasie wolnym wiąże się z niższym o, odpowiednio, 21 i 23% ryzykiem zapalenia pęcherza. Nie stwierdzono korelacji między poziomem aktywności fizycznej a podejrzewanymi zapaleniami dróg oddechowych. « powrót do artykułu
  5. Wg specjalistów z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine, przez bombardowanie wysokoenergetycznymi cząstkami z promieniowania kosmicznego astronauci nie zapamiętają dużo z podróży na Marsa. Podczas eksperymentów zespół Charlesa Limolego badał zjawisko tzw. mózgu kosmicznego i stwierdził, że ekspozycja na wysokoenergetyczne cząstki powoduje u gryzoni długoterminowe uszkodzenia mózgu, skutkując problemami poznawczymi i demencją. Nie jest to dobra wiadomość dla astronautów wysłanych w trwającą 2-3 lata podróż w dwie strony na Marsa. Środowisko kosmiczne stwarza unikatowe zagrożenia [...]. Ekspozycja na cząstki może prowadzić do szeregu powikłań ze strony ośrodkowego układu nerwowego, które będą się utrzymywać długi czas po locie. Należą tu [...] deficyty pamięciowe, lęk, depresja i problemy z podejmowaniem decyzji. Wiele zaburzeń może się utrzymywać i postępować całe życie. W ramach eksperymentu w Brookhaven National Laboratory gryzonie napromieniano całkowicie zjonizowanym tlenem i tytanem. Później zwierzęta trafiły do laboratorium Limolego. Pół roku po ekspozycji naukowcy nadal stwierdzali znaczący poziom zapalenia mózgu i uszkodzenia neuronów. Badania obrazowe ujawniły, że sieć mózgowa została upośledzona w wyniku spadku liczby dendrytów i kolców dendrytycznych. Towarzyszyło temu pogorszenie wyników uzyskiwanych w testach uczenia i pamięci. Autorzy publikacji z pisma Science Advances zauważyli także, że promieniowanie wpływało na wygaszanie strachu. Deficyty w tym zakresie mogą sprawiać, że ktoś staje się podatny na lęk, co staje się problematyczne w czasie 3-letniej podróży na i z Marsa. Podobne, ale silniej zaznaczone dysfunkcje poznawcze występują u poddawanych radioterapii pacjentów z nowotworami mózgu. Demencyjne objawy rozwijają się w ciągu miesięcy, czas potrzebny, by dotrzeć na Marsa, wystarczy więc z naddatkiem, by się pojawiły. W przypadku ludzi pracujących na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej ekspozycja nie jest aż tak duża, bo nadal chroni ich magnetosfera Ziemi. Limoli podkreśla, że analizowane są różne częściowe rozwiązania wskazanego problemu. Statki kosmiczne można np. projektować w taki sposób, by znajdowały się w nich obszary ze wzmocnioną powłoką (byłyby one przeznaczone do odpoczynku i snu). Tak czy siak wysokoenergetyczne cząstki będą przenikać przez statek. Nie ma przed nimi realnej ucieczki. Zespół Kalifornijczyka pracuje więc nad strategiami farmakologicznymi, które wymiatają wolne rodniki i zabezpieczają przekaźnictwo nerwowe. « powrót do artykułu
  6. By pomóc ludziom umieścić informacje o radioaktywności w szerszym, znanym kontekście, ekipa Roberta Hayesa z Uniwersytetu Stanowego Północnej Karoliny zmierzyła promieniowanie obiektów codziennego użytku. Zrobiliśmy to badanie, bo zrozumienie, ile promieniowania pochodzi ze zwykłych obiektów/produktów znajdujących się w każdym domu, pomaga interpretować odczyty w kontekście - umieszcza je w [jakiejś] perspektywie. Jeśli ludzie wiedzą, czym jest promieniowanie śladowe, pomaga to uniknąć paniki. Naukowcy posłużyli się licznikiem Geigera, by zmierzyć promieniowanie gamma w domach w Karolinie Północnej. Pomiary wyrażano w mikrogrejach na godzinę (μGy/h). Okazało się, że promieniowanie awokado wynosiło 0,16 μGy/h, nieco mniej niż w przypadku emitujących 0,17 μGy/h bananów. Autorzy raportu z pisma Health Physics ustalili, że promieniowanie gamma cegieł wynosiło 0,15 μGy/h, zaś czujników dymu z izotopem ameryku było identyczne jak dla awokado - 0,16 μGy/h. Dla porównania, promieniowanie naturalnej rudy uranu to aż 1,57 μGy/h. Jeśli zaskoczyło cię, że awokado emituje promieniowanie gamma, nie panikuj. Bezpieczne poziomy [dla osób wykonujących zawody ryzyka] to 50.000 μGy rocznie. Poziomy, o których mówimy w gospodarstwach domowych, są [więc] bardzo niskie. « powrót do artykułu
  7. Naukowcom udało się zdobyć nagranie 140-cm boa tęczowego, który upolował dorosłą samicę wampira zwyczajnego. Miało to miejsce 5 grudnia 2015 r. w jaskini Castillo w pobliżu Teny w Ekwadorze. Choć węże są wrogami nietoperzy, polowania rzadko udaje się udokumentować. Dotąd nie opisano też zabicia i zjedzenia tak dużego i ciężkiego nietoperza jak wampir. Pracami zespołu kierowała Sarah Martin-Solano z Universidad de las Fuerzas Armadas. Biolodzy po raz pierwszy wykazali, że węże polują na nietoperze na dnie jaskiń. Autorzy artykułu z pisma Subterranean Biology zauważyli samicę wampira zwyczajnego, która wleciała do jaskini tuż nad głową czekającego z otwartą paszczą węża (była ona uniesiona 30-35 cm nad ziemią). Boa złapał nietoperza za głowę i od razu ścignął go na dno jaskini. Ssak przestał walczyć po ok. 2 min, ale drapieżnik nie poluźnił chwytu jeszcze przez 7 minut. Później wąż zaczął wypróbowywać różne pozycje, które pozwoliłyby mu połknąć kąsek. Nie było to łatwe ze względu na rozmiary i sztywność stawów barkowych wampira. Boa połknął ofiarę w 4 min 50 s. Cały epizod trwał ok. 25 min. Sfilmowana dzięki monitoringowi 16-min część to finał akcji. Na tej podstawie naukowcy sporządzili trwającą 3 min 45 s kompilację. Ekwadorczycy podkreślają, że potrzeba dalszych badań, by ustalić, jak często węże polują na nietoperze w jaskiniach. « powrót do artykułu
  8. Microsoft i Alan Turing Institute podpisały umowę, na podstawie której przez najbliższe 5 lat Instytut będzie mógł skorzystać z usług chmury Azure o łączniej wartości 5 milionów dolarów. Profesor Andrew Blake, dyrektor Instytutu, stwierdził, że umowa z Microsoftem będzie miała duży wpływ na organizację. Obecnie instytut nie ma stałego dostępu do dużych mocy obliczeniowych. Możliwość bezpłatnego korzystania z Azure będzie głównym motorem działań instytutu przez kolejne lata. Jednym z projektów, który skorzysta na umowie z Microsoftem, są prowadzone prze Chrisa Russela badania nad rejestrowaniem trójwymiarowych modeli przedmiotów, w szczególności ludzkich twarzy. To niezwykle trudna rzecz i wymaga dużych mocy obliczeniowych. Jesteśmy przekonani, że możemy zrewolucjonizować tę dziedzinę - mówi Russel. W Instytucie Alana Turinga prowadzone są niezwykle zaawansowane badania, dotychczas jednak specjaliści nie mieli wystarczającego dostępu do tak potężnych mocy, jakie oferuje Azure. Z pewnością skorzysta na tym sam instytut, jak i nauka. Dla Microsoftu zaś współpraca z Instytutem to bardzo dobra reklama, która pomoże koncernowi w rywalizacji z chmurami Google'a i Amazona. « powrót do artykułu
  9. W Afryce trwają testy dronów, których zadaniem jest dostarczanie krwi i leków do oddalonych klinik i ośrodków zdrowia. Drony mogą być szczególnie przydatne na Czarnym Lądzie, który posiada najgorszą infrastrukturę ze wszystkich zamieszkanych kontynentów. Jeden z najszerzej zakrojonych projektów wykorzystywania dronów rozpoczął się właśnie w Rwandzie i jest prowadzony przez rwandyjski rząd i amerykańską firmę Zipline. Dotychczas kliniki czy szpitale były zaopatrywane drogą lądową, co mogło trwać całymi tygodniami. Dzięki dronom najpotrzebniejsze leki można dostarczyć w ciągu godzin. Drony pojawiły się nie tylko nad Rwandą. Używane są też na Madagaskarze, gdzie amerykańska firma Vayu, na podstawie umowy z US Agency for International Development, dostarcza do laboratoriów próbki biologiczne pobrane przez wiejskich lekarzy. Zaletą Afryki jest fakt, że ruch lotniczy nad tym kontynentem jest niewielki. Nie ma tam też zbyt wielu obszarów miejskich. Używanie dronów jest tam z tego powodu łatwiejsze niż gdzie indziej. Jednak nie oznacza to, że operacje tego typu odbywają się bez problemów. Wiele rządów uważa używanie dronów za naruszenie ich suwerenności, w innych krajach brak regulacji dopuszczających tego typu pojazdy. Ponadto drony kojarzą się głównie z technologią wojskową, mieszkańcy niektórych wiosek mogą więc się obawiać, że są atakowani. Inny problem stanowią koszty. W maju bieżącego roku ONZ i firma Matternet prowadziły w Malawi eksperymenty, które wykazały, że dostawy za pomocą motocykli są tańsze. Drony to jednak na tyle obiecujące rozwiązanie, że pomysł będzie rozwijany. Idealnie byłoby mieć całą sieć niezależnych dronów i zorganizować całość tak, by człowiek mógł nadzorować wiele urządzeń jednocześnie - mówi Arthur Holland Michel z Center for the Study of the Drone w nowojorskim Bard College. Holenderska organizacja Wings for Aid pracuje nad dronem, który będzie w stanie przenieść ładunek o wadzie 100 kilogramów na odległość 500 kilometrów. « powrót do artykułu
  10. Osoby, których przewód pokarmowy jest w momencie ostrego nieżytu żołądkowo-jelitowego skolonizowany pewną bakterią, mogą być bardziej zagrożone chorobą Leśniowskiego-Crohna (ChLC). Posługując się modelem mysim, naukowcy z McMaster University zauważyli, że ostre nieżyty żołądkowo-jelitowe powodowane przez Salmonella Typhimurium lub Citrobacter rodentium przyspieszają rozwój adherentno-inwazyjnych szczepów E. coli (ang. adherent-invasive E. coli, AIEC), bakterii powiązanych z patogenezą choroby Leśniowskiego-Crohna. Nawet gdy organizmom myszy udało się pozbyć powodujących zatrucie bakterii, Kanadyjczycy nadal obserwowali podwyższony poziom AIEC, co w dłuższej perspektywie czasowej prowadziło do pogorszenia objawów. [Choroba Leśniowskiego-Crohna] często dotyka młodych ludzi, skutkując dekadami cierpienia, a także podwyższonym ryzykiem raka jelita grubego i przedwczesnego zgonu - podkreśla Brian Coombes. Badacz dodaje, że należałoby opracować nowe narzędzia diagnostyczne do identyfikacji osób skolonizowanych AIEC, bo po epizodzie ostrego nieżytu są one bardziej narażone na ChLC. « powrót do artykułu
  11. Archeolodzy znaleźli w Japonii kawałek drewna, z którego można wnioskować, że w pierwszej stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni - Narze - byli zatrudniani obcokrajowcy. Za pomocą podczerwieni na drewnie ujawniono napis, który wydaje się imieniem perskiego matematyka pracującego w budynku, gdzie szkolono urzędników. Nara była stolicą Japonii w latach 710-784. Nie od dzisiaj wiadomo, że Japonia i Persja prowadziły wymianę handlową już w 600 roku naszej ery. Teraz jednak znaleziono pierwszy ślad wskazujący, że ludzie z Bliskiego Wschodu pracowali na wyspach. Akirhiro Watanabe, który prowadził badania, uważa, że Pers mógł zostać zatrudniony w Narze, gdyż Persja była znana z matematyków wysokiej klasy. "Po raz pierwszy mamy do czynienia z osobą z tak dalekiego kraju jak Persja, o której wiemy, że pracowała w Japonii" - stwierdził naukowiec. "To sugeruje, że Nara była kosmopolitycznym miastem, w którym cudzoziemców traktowano tak, jak miejscowych" - dodaje. Najnowsze odkrycie, to już kolejne w ostatnim czasie znalezisko, sugerujące, że Japonia miała znacznie bardziej intensywne kontakty ze światem zewnętrznym, niż się sądzi. Niedawno informowaliśmy o tajemniczych monetach znalezionych na zamku Katsuren. « powrót do artykułu
  12. Wzorem Nocy Muzeów, organizatorzy (Nokia oraz Wrocławskie Centrum Badań EIT+) oraz partnerzy wydarzenia planują po raz drugi otworzyć drzwi swoich laboratoriów, umożliwiając mieszkańcom Wrocławia nocne zwiedzanie miejsc, w których na co dzień tworzone są technologie przyszłości. Uczestnicy będą mogli dowiedzieć się m.in. jak powstaje nowoczesna telekomunikacja, w jaki sposób tworzone są genetycznie modyfikowane tkaniny czy jak powstają najnowocześniejsze materiały ścierne. Zwiedzający na własnej skórze będą mogli doświadczyć też, jak niska temperatura wpływa na ich ciała. Lista atrakcji jest znacznie dłuższa i obejmuje również symulację powodzi, która spustoszyła Wrocław w 1997 roku. Dodatkowo, specjalnie tego dnia, Komenda Wojewódzka Policji zorganizuje pokaz oględzin i zbierania materiałów dowodowych z miejsca zbrodni. Zeszłoroczna, pierwsza edycja Nocy Laboratoriów cieszyła się bardzo dużym zainteresowaniem ze strony zwiedzających. Na nocne zwiedzanie niedostępnych, na co dzień miejsc wybrało się *ponad 4000 osób*. W sumie w 21 laboratoriach przeprowadzano aż 11 warsztatów oraz 35 różnego typu prezentacji. Instytucje i firmy biorące udział w II edycji: Wrocławskie Centrum Badań EIT+, Europejskie Centrum Inżynierii i Oprogramowania Nokii Networks we Wrocławiu, 3M, Wrocławski Park Technologiczny, Uniwersytet Przyrodniczy, Uniwersytet Medyczny, Uniwersytet Wrocławski, Międzynarodowe Laboratorium Silnych Pól Magnetycznych i Niskich Temperatur, Komenda Wojewódzka Policji, Izba Celna, Instytut Łączności, Instytut Elektromagnetyczne, Laboratorium Euroimmum. Szczegółowe informacje dostępne są na stronie www.noclaboratoriow.pl « powrót do artykułu
  13. Archeolodzy odkryli, że 12-metrowy kopiec nie jest - jak sądzono - pozostałością normańskiej rezydencji rycerskiej typu motte, a unikatowym zabytkiem z epoki żelaza. Zdaniem archeologów z University of Reading Skipsea Castle w Yorkshire jest bardziej podobny do Silbury Hill w Wilsthire niż do rezydencji motte z okresu podboju normańskiego. Skipsea Castle jest wyjątkowy ze względu na swoje rozmiary. Na terenie Wielkiej Brytanii znamy znacznie mniejsze kurhany z epoki żelaza. Najbliższy tego typu zabytek, który dorównuje rozmiarami Skipsea Castle znajduje się na terenie Niemiec. Zamki motte istnieją w całym kraju, ale ich olbrzymie rozmiary powodują, że rzadko są tam prowadzone wykopaliska, a to co o nich wiemy opiera się na ubogiej dokumentacji oraz domysłach. W 2008 roku prowadziłem prace wykopaliskowe w Silbury w Wiltshire, a teraz badam "Silbury Hill Północy". Dzięki temu dowiadujemy się wielu nowych rzeczy o ludziach, którzy zamieszkiwali Brytanię na 500 lat przed przybyciem Rzymian - mówi kierownik wykopalisk, doktor Jim Leary. Odkrycia dokonano wykorzystując - po raz pierwszy - nową technikę badania najbardziej znanych motte w Anglii. Naukowcy chcieliby się dowiedzieć, kiedy zostały one wybudowane i czy były ponownie używane. Uważa się, że rezydencje typu motte pojawiły się wraz z normańską inwazją z roku 1066. Leary i współpracujący z nim specjaliści ze Scottish Environmental Research Centre wykazali, że chociaż wiele badanych kopców powstało bezpośrednio po przybyciu Normanów, to jednak istnieją pewne istotne wyjątki. Po pierwsze zauważono, że niektóre ze sztucznych wzgórz powstały setki lat później, niż przypuszczono. Jednak najważniejszym odkryciem było stwierdzenie, że Skipsea Castle w Yorkshire powstał na 1500 lat przed normańską inwazją. To zaś oznacza, że gigantyczny kopiec o średnicy 85 i wysokości 12 metrów pochodzi z epoki żelaza, a równać się z nim może niewiele podobnych zabytków na kontynencie. Podczas swoich badań naukowcy wiercili otwory o niewielkiej średnicy, które ciągnęły się od szczytu kopców po ich podnóża. Analiza materiału i oraz jego datowanie pozwoliła na ocenę wieku kopca oraz etapów jego budowy. Znalezione pyłki czy nasiona mówią zaś wiele o środowisku przyrodniczym, w jakim kopce powstawały. Zamki typu motte pojawiły się na północy Europy w X wieku. To ziemne kopce, na których budowano kamienne bądź drewniane wieże obronne. Wieżom towarzyszył dziedziniec broniony murem lub palisadą. Na teren Wielkiej Brytanii trafiły one wraz z Normanami. « powrót do artykułu
  14. Ostatnie badania na szympansach, bonobo i orangutanach sugerują, że małpy zdają sobie sprawę, że to, jak ktoś postrzega świat, może się różnić od tego, jaki on rzeczywiście jest. Dotąd uznawano, że to zdolność typowo ludzka. Zdolność określenia, kiedy inni mają błędne przekonania, uznaje się za kluczowe osiągnięcie w ludzkim rozwoju. Dzieci zdobywają tę świadomość we wczesnym dzieciństwie, zazwyczaj do 5. r.ż. Dzięki temu mogą w pełni zrozumieć czyjeś myśli i uczucia (psycholodzy nazywają to teorią umysłu). Niezdolność wnioskowania o uczuciach/myślach innych uznaje się za wczesny objaw autyzmu. Ta zdolność poznawcza stanowi rdzeń ludzkich umiejętności społecznych - podkreśla Christopher Krupenye z Duke University. Do pewnego stopnia małpy także mogą odczytywać umysły innych. Badania wykazały, że są one uzdolnione w zakresie rozumienia czyich pragnień i stanów mentalnych. Małpy nie zdawały jednak egzaminów dotyczących odczytywania myśli, także przekonań nieprawdziwych. Pojęcie, że przekonania mogą być fałszywe, wymaga wychwycenia, że nie wszystkie rzeczy w naszej głowie są realne. To oznacza rozumienie, że istnieje świat mentalny różny od świata fizycznego - wyjaśnia Michael Tomasello, profesor psychologii i neuronauk z Duke University, a zarazem dyrektor Instytutu Antropologii Maxa Plancka. Podczas eksperymentów małpy oglądały 2 krótkie nagrania. Na jednym osoba ubrana w kostium King Konga ukrywa się w jednym z dwóch dużych stogów siana. Jej działania obserwuje jakiś człowiek, który wychodzi drzwiami. Korzystając z okazji, King Kong ucieka. W ostatniej scenie człowiek wraca i próbuje odszukać King Konga. Drugi film jest podobny, tyle że człowiek wraca, by odnaleźć kamień, ukryty w jednym z pudełek przez King Konga. Niestety, King Kong zabrał go przed powrotem człowieka. Badacze śledzili spojrzenie małp w czasie oglądania nagrań. Zastosowali rejestrator na podczerwień zainstalowany poza klatką zwierząt. By zdać test, małpy powinny przewidzieć, że gdy człowiek wróci, będzie błędnie szukać obiektu w miejscu, gdzie go ostatnio widział (mimo że same małpy wiedziały, że już go tam nie ma). Okazało się, że w obu przypadkach małpy patrzyły najpierw, w dodatku najdłużej, na miejsce, gdzie człowiek ostatnio widział obiekt, co sugeruje, że oczekiwały, że on wierzy, że obiekt jest nadal ukryty w tej samej lokalizacji. Podobne wyniki uzyskiwano podczas badań ludzi poniżej 2. r.ż. To sugeruje, że badana zdolność nie jest unikatowo ludzka, ale istnieje w rzędzie naczelnych od co najmniej 13-18 mln lat (od czasu ostatniego wspólnego przodka szympansów, bonobo, orangutanów i ludzi). « powrót do artykułu
  15. Od około dekady naukowcy ostrzegają, że zbliżamy się do fizycznych granic pomniejszania podstawowego układu elektronicznego - tranzystora. Prawa fizyki nie pozwalają na stworzenie z konwencjonalnych półprzewodników bramki tranzystora o długości mniejszej niż 5 nanometrów. Obecnie powszechnie stosuje się bramki 20-nanometrowe, zatem jesteśmy bardzo blisko wspomnianej granicy. Okazuje się jednak, że nie wszystkie prawa fizyki stanowią nieprzekraczalną barierę. Ali Javey z Lawrence Berkeley National Laboratory stoi na czele grupy naukowej, która stworzyła działający tranzystor z bramką o długości 1 nanometra. Zbudowaliśmy najmniejszy tranzystor w historii. Długość bramki definiuje rozmiary tranzystora. Zbudowaliśmy więc 1-nanometrowy tranzystor i wykazaliśmy, że przy odpowiednim doborze materiałów mamy spore możliwości pomniejszenia elektroniki - stwierdził Javey. Kluczem do sukcesu było wykorzystanie węglowych nanorurek i disiarczku molibdenu (MoS2), lubrykantu silnikowego dostępnego powszechnie w handlu. Osiągnięcie zespołu Javeya oznacza, że prawo Moore'a może obowiązywać jeszcze przez dłuższy czas. Przemysł półprzewodnikowy od dawna uważał, że żadna bramka mniejsza od 5 nanometrów nie będzie działała, więc w ogóle nie rozważano budowy tak małych tranzystorów. Nasze badania dowodzą, że tranzystory mniejsze niż 5 nanometrów nie powinny być z góry odrzucane. Przemysł wykorzystuje krzem do granic możliwości. Zastępując krzem disiarczkiem molibdenu możemy stworzyć tranzystory z bramką o długości zaledwie 1 nanometra - mówi Sujay Desai, student biorący udział w pracach nad tranzystorem. Zasadniczymi elementami tranzystora są źródło, dren i bramka. Elektrony przepływają od źródła do drenu, a przepływ kontrolowany jest przez bramkę. Zarówno krzem jak i MoS2 mają krystaliczną strukturę, jednak elektrony przepływające przez krzem zachowują się jakby miały mniejszą masę i napotykają na mniejszy opór. Jest to zaleta przy bramkach o długości 5 nanometrów lub większej. Jednak przy krótszych bramkach pojawia się zjawisko tunelowania i bramka nie jest w stanie powstrzymać elektronu przed przepłynięciem od źródła do drenu. To oznacza, że nie można wyłączyć tranzystora i kontrolować elektronów - stwierdza Desai. Jako, że elektrony przepływające przez MoS2 są "cięższe", ich ruch można kontrolować za pomocą mniejszych bramek. Ponadto MoS2 może być produkowany w płachtach o grubości zaledwie 0,65 nanometra, z niższą stałą dielektryczną, która jest wskaźnikiem zdolności materiału do przechowania energii w formie pola elektrycznego. Obie te właściwości w połączeniu z masą elektronu pozwalają na lepszą kontrolę przepływu elektronów nawet gdy długość bramki wynosi zaledwie 1 nanometr. Uczeni, gdy już zdecydowali się na wykorzystanie disiarczku molibdenu w miejsce krzemu musieli jeszcze zbudować bramkę. Współczesne techniki litograficzne nie działają dobrze w tak małych skalach, dlatego też wykorzystano węglowe nanorurki, których średnica wynosi 1 nanometr. W ten sposób powstał nowy tranzystor, a eksperymenty wykazały, że pozwala on na efektywne kontrolowanie przepływu elektronów. Ali Javey podkreśla, że dotychczas stworzono tylko pojedynczy prototyp. Nie umieściliśmy jeszcze naszych tranzystorów w układzie scalonym i nie upakowaliśmy tam miliardów takich urządzeń. Nie stworzyliśmy też procesów produkcyjnych, które pozwoliłyby na redukcję oporu pasożytniczego w urządzeniu. Jednak nasze prace wykazały, że nie jesteśmy już ograniczeni 5-nanometrową bramką. Prawo Moore'a będzie obowiązywało nieco dłużej. « powrót do artykułu
  16. By zaskoczyć swoją ofiarę, ptaki morskie nurkują z dużą prędkością, która niekiedy sięga nawet 80 km/h. Przy takich szybkościach ludzie doznaliby poważnych urazów, mimo długich szyj ptaki nie mają jednak takiego problemu. Ostatnio naukowcy z Virginia Tech ustalili, jak im się to udaje. Interesowaliśmy się, co się dzieje, gdy obiekt nurkuje do wody, szukaliśmy więc przykładów w naturze. Głuptaki są [w tej dziedzinie] niesamowite - opowiada prof. Sunny Jung. Wcześniejsze badania nurkujących ptaków koncentrowały się na ekologicznych aspektach polowania. Praca Junga to pierwsze badania poświęcone fizyce i bioinżynierii tego zachowania. Kształt ciała i muskulaturę szyi przeanalizowano dzięki ocalonym głuptakom, dostarczonym przez Muzeum Nauk Naturalnych Karoliny Północnej. Amerykanie stworzyli także drukowane w 3D repliki czaszek głuptaków z kolekcji Instytutu Smithsona. W ten sposób mogli zmierzyć siły działające na czaszkę podczas wchodzenia w wodę. Podstawową siłą działającą na głowę nurkującego głuptaka jest opór aero(hydro)dynamiczny, który rośnie z prędkością. By przeanalizować inne parametry wpływające na działające na ptaka siły, naukowcy stworzyli uproszczony model. Na giętkiej gumowej szyi umieścili wydrukowany w 3D stożek. Przeprowadzili testowe nurkowania, manipulując kątem natarcia stożka, długością szyi i prędkością zderzenia. Nagrania pozwoliły stwierdzić, czy doszło do odkształcenia szyi. Analizy wykazały, że na przejście od stabilności do odkształcenia oddziałuje geometria głowy, materiałowe właściwości szyi, a także prędkość zderzenia. Przy typowych szybkościach nurkowania głuptaków wąski, spiczasty dziób i długa szyja utrzymują opór aero(hydro)dynamiczny w bezpiecznym zakresie. Odkryliśmy, że głuptak ma pewien kształt głowy, który w porównaniu do innych ptaków z tej samej rodziny, zmniejsza opór aero(hydro)dynamiczny - podkreśla Jung. Amerykanie zauważyli także, że ptaki dodatkowo zmniejszają ryzyko odkształcenia, kurcząc mięśnie przed zderzeniem. W ten sposób prostują mającą zwykle kształt litery S szyję. Autorzy publikacji z pisma Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) rozszerzają swoje badania na inne gatunki. Zespół uważa, że uzyskane wyniki pozwolą sformułować lepsze zalecenia dla nurkujących ludzi. Głuptaki mają spiczaste dzioby i smukłe szyje, zaś u ludzi stopy tworzą płaską powierzchnię, która zwiększa siłę zderzenia z wodą. Może ona być na tyle duża, by złamać kości i uszkodzić narządy wewnętrzne. Ponieważ sporty takie jak skoki z klifów czy mostów stają się coraz popularniejsze, badania biomechaniki cieczy powinny pozwolić ustalić maksymalną bezpieczną wysokość oraz poprawić zalecenia odnośnie do pozycji minimalizujących ryzyko urazu. « powrót do artykułu
  17. W czwartek 6.10.2016, w ośrodku badawczym DESY w Hamburgu rozpoczęto proces uruchamiania lasera na swobodnych elektronach European-XFEL. W budowie tej najnowszej wielkiej instalacji badawczej w Europie (projekt o wartości 1,2 mld euro) brali udział Polacy. Jako pierwsi z ośmiu udziałowców wywiązali się ze swoich zobowiązań. Właśnie o tym sukcesie wspomniał dr Piotr Dardziński, Wiceminister MNiSW, na oficjalnej uroczystości. W czwartek 06.10.2016, w ośrodku badawczym DESY w Hamburgu uroczyście zainaugurowano proces uruchamiania Europejskiego Ośrodka Badań Laserem na Swobodnych Elektronach European XFEL (X-ray Free Electron Laser). W podziemnych tunelach o łącznej długości 5,8 kilometra zainstalowana jest już specjalistyczna aparatura – część „akceleratorowa”, umożliwiająca przyspieszanie elektronów oraz część „optyczna” – umożliwiająca uformowanie wiązek spójnego promieniowania rentgenowskiego oraz stanowiska do eksperymentów naukowych. Rozruch takiego giganta jest procesem czasochłonnym; pierwszą wiązkę planuje się uzyskać już za niecały rok. European XFEL przewyższa konwencjonalne lasery jasnością i krótkim czasem trwania impulsu oraz możliwością strojenia w szerokim zakresie długości fali. Zakres ten obejmuje długości od milimetrów (tzw. promieniowanie THz – terahercowe) aż do nanometrów (miliardowych części metra). Jest to szczególnie istotne dla doświadczeń wymagających dużej liczby całkowitej uczestniczących fotonów. Takimi są np. doświadczenia nad zjawiskami o niskim prawdopodobieństwie zachodzenia albo przeprowadzanych dla rozrzedzonych próbek (np. w eksperymentach z roztworami lub z materiałem biologicznym). Z drugiej strony, jest to także pożądane dla zastosowań technologicznych związanych np. z naświetlaniem i modyfikowaniem powierzchni, gdzie duża moc średnia oznacza wysoką wydajność urządzenia. European XFEL będzie generowało 27 tysięcy razy na sekundę ultrakrótkie impulsy światła laserowego o natężeniu miliardy razy przewyższającym intensywność wizek emitowanych przez najlepsze konwencjonalne źródła promieniowania rentgenowskiego. Dzięki temu naukowcy będą mogli np. obrazować szczegółową strukturę wirusów, co pomóc ma w opracowaniu przyszłych lekarstw, wnikać w molekularne mechanizmy funkcjonowania komórek, rejestrować trójwymiarowe obrazy obiektów nanoświata, filmować przebieg reakcji chemicznych (np. proces formowania się lub zrywania wiązania chemicznego), a także zgłębiać procesy zachodzące we wnętrzu planet i gwiazd. Urządzenie umożliwi również modyfikacje istniejących materiałów, jak i opracowanie zupełnie nowych. Polska, jako jeden z ośmiu udziałowców European XFEL, od początku brała udział w budowie poszczególnych części urządzenia jak i infrastruktury niezbędnej do jego uruchomienia. Wszystkie prace trzech grup badawczych z Krakowa, Wrocławia i Warszawy koordynowało Narodowe Centrum Badań Jądrowych (NCBJ). Bardzo dziękuję naszym grupom badawczym za ich ogrom pracy jaki włożyły w budowę i uruchomienie tak zaawansowanej technologicznie infrastruktury badawczej jaką jest European XFEL – podkreślił dr Piotr Dardziński, Wiceminister MNiSW – Nabywane w ten sposób nowe, unikatowe kompetencje decydują o rosnącej przewadze konkurencyjnej na rynku polskich jednostek naukowych jak i poszczególnych przedsiębiorstw. To doskonały przykład na rozwój gospodarczy naszego kraju poprzez realizację największych wyzwań naukowych XXI wieku. Pierwsze prace realizowane przez Politechnikę Wrocławską, Wrocławski Park Technologiczny i firmę Kriosystem S A. zakończone zostały już w 2012 roku poprzez oddanie do użytkowania linii kriogenicznej do transportu ciekłego helu w stanie nadkrytycznym wraz z dwoma kriostatami niezbędnymi do testowania kluczowych komponentów akceleratora (niobowych rezonatorów nadprzewodzących). Ich wartość wyniosła 2 115 000 euro (w cenach z 2005 roku). Kolejne prace wykonywane przez Instytut Fizyki Jądrowej PAN z Krakowa obejmowały wykonanie testów 816 nadprzewodzących rezonatorów 1,3 GHz oraz 100 kriomodułów dla akceleratora elektronów XFEL o wartości 11 685 097 euro (w cenach z 2005 roku), jak i przeprowadzenie testów 100 nadprzewodzących magnesów ogniskujących i sterujących wiązką wraz z zestawami przewodów prądowych o wartości 1 082 510 euro (w cenach z 2005 roku). NCBJ (jeszcze jako IPJ Świerk) zaprojektował oraz wyprodukował, testował i dostarczył do DESY 1 648 sprzęgaczy wyższych (parazytycznych) modów pola wysokiej częstotliwości (w. cz.) do nadprzewodzących rezonatorów akceleratora elektronów XFEL, 824 anten diagnostycznych pola w.cz. z liniami zewnętrznymi oraz 108 absorberów propagujących wyższych modów pola w.cz. o łącznej wartości 3 507 700 euro (w cenach z 2005 roku). Ponadto, w ramach ostatniej z realizowanych obecnie umów NCBJ ma dostarczyć do wiosny 2017 roku 200 modułów w 100 kasetach do układów sterowania w obszarze lini optycznych oraz stanowisk badawczych European XFEL o łącznej waści 741000 euro (w cenach z 2005 roku). Łączna wartości polskiego wkładu wyniosła 26 536 060 euro (w cenach z 2005 roku), w tym w tym rzeczowego w kwocie 19 131 857 euro (w cenach z 2005 roku), a gotówkowego w kwocie 7 404 203 euro (w cenach z 2005 roku). To nie koniec prac. Wkrótce przy urządzeniu będą pracować także nasi naukowcy, którzy w grupach międzynarodowych będą poszukiwać nowych wynalazków. Polska, dzięki zaangażowaniu w budowę lasera jak i jego dalsze użytkowanie, będzie współwłaścicielem wszystkim opracowywanych tam rozwiązań. Na mocy podpisanej w lipcu tego roku umowy pomiędzy Polską a stroną niemiecką kontynuujemy współpracę przy tym unikatowym w skali światowej przedsięwzięciu – mówi prof. Krzysztof Kurek, dyrektor NCBJ – Podczas gdy inżynierowie wykonali już swoje zadania, to wkrótce prace z wykorzystaniem Europen XFEL rozpoczną naukowcy. Potwierdzeniem ogromnego zainteresowania krajowych badaczy jest sukces zorganizowanego w kwietniu spotkania w Świerku. Mamy nadzieję, że wkrótce staną się oni autorami najnowocześniejszych osiągnięć naukowych w skali światowej. « powrót do artykułu
  18. NASA poinformowała, że ma zamiar ponownie podjąć współpracę z Europejską Agencją Kosmiczną (ESA) w zakresie wykrywania fal grawitacyjnych. Przypomnijmy, że fale te zostały po raz pierwszy wykryte w lutym bieżącego roku przez obserwatorium LIGO. Kolejnym krokiem w kierunku badania fal grawitacyjnych ma być próba ich zarejestrowania przez laboratorium znajdujące się poza Ziemią. W grudniu 2015 roku ESA wystrzeliła sondę Laser Interferometer Space Antenna Pahtfinder (LISA Pathfinder), której celem jest przetestowanie technologii pozwalających na badanie struktury i ewolucji wszechświata. LISA działa bez zarzutów, ale NASA ogłosiła, że ze względu na kłopoty budżetowe wycofuje się z projektu. Mimo to ESA zdecydowała się na kontynuowanie misji. Europejska Agencja Kosmiczna pracuje też nad L3, misją, w ramach której w przyszłej dekadzie ma zostać wystrzelone kosmiczne laboratorium do wykrywania fal grawitacyjnych. W połowie sierpnia NASA przeszła audyt, podczas którego pojawiła się rekomendacja ponownego rozważenia - ze względu na sukcesy LIGO i LISA - udziału w misji L3. Eksperci spodziewają się, że udział NASA w projekcie wyniesie 300-350 milionów dolarów. Wkrótce odbędzie się spotkanie Podkomitetu Astrofizyki NASA, podczas którego dowiemy się, w jakim zakresie NASA będzie uczestniczyła w misji. Wiadomo, że powstanie L3 Study Team, który opracuje szczegóły zaangażowania NASA. « powrót do artykułu
  19. Specjaliści z francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS) uważają, że jedna z najbliższych nam planet pozasłonecznych może być pokryta oceanami. Astrofizycy obliczyli wielkość i właściwości powierzchni planety Proxima b i stwierdzili, że podobnie jak Ziemia, może mieć ona oceany. Proxima b została odkryta w sierpniu i stała się sensacją po tym, jak ogłoszono, że w przyszłości może być pierwszą egzoplanetą, którą odwiedzą ziemskie roboty. Planeta krąży bowiem wokół gwiazdy Proxima Centauri, która jest oddalona od nas o około 4 lata świetlne. Proxima b ma masę 1,3 razy większą od masy Ziemi i znajduje się dziesięciokrotnie bliżej swojej gwiazdy niż Merkury od Słońca. Jednak, jako że Proxima Centauri świeci 1000-krotnie słabiej od Słońca, Proxima b znajduje się w ekosferze swojej gwiazdy. Mogą panować na niej temperatury pozwalające na istnienie wody w stanie ciekłym. Planeta może zawierać ciekłą wodę na swojej powierzchni, może więc tam istnieć jakaś forma życia - twierdzą uczeni z CNRS. Wielkość planet pozasłonecznych oblicza się mierząc, ile światła blokuje planeta przechodząc pomiędzy swoją gwiazdą a Ziemią. Dla Proximy b takiego przejścia jeszcze nie zaobserwowano, zatem naukowcy musieli opierać się na symulacjach. Wynika z nich, że promień planety wynosi od 94 do 140 procent promienia Ziemi, średnio jest to 6371 kilometrów. Przyjmując minimalny promień rzędu 5990 kilometrów uczeni stwierdzili, że planeta musi być bardzo gęsta, z metalicznym rdzeniem stanowiącym 2/3 jej masy, który jest otoczony przez skalny płaszcz. Jeśli na jej powierzchni znajduje się woda, to stanowi ona nie więcej niż 0,05% masy planety (dla Ziemi jest to 0,02%). Jeśli zaś przyjmiemy za punkt wyjścia maksymalny promień planety - 8920 km - i wodę, to masa planety jest po równo rozdzielona pomiędzy ciało stałe a wodę. W tym scenariuszu całą Proximę b pokrywa jeden ocean o głębokości 200 kilometrów. W obu przypadkach planeta może mieć atmosferę, co może czynić ją potencjalnie nadającą się do zamieszkania - oświadczyli uczeni z CNRS. « powrót do artykułu
  20. Niedawno firma Johnson & Johnson poinformowała, że w jej pompie insulinowej znajduje się błąd, który umożliwia hakerom zaatakowanie urządzenia. Tymczasem naukowcy z University of Washington znaleźli rozwiązanie, które może w znacznym stopniu zabezpieczać urządzenia medyczne oraz elektronikę ubieralną. Naukowcy stwierdzili bowiem, że znacznie bezpieczniejsze od wysyłanie haseł za pośrednictwem powietrza jest przesłanie ich bezpośrednio przez ludzkie ciało. Można bowiem przypuszczać, że łatwiej jest niezauważenie podsłuchać dane wędrujące przez powietrze niż ukraść hasło przekazywane za pośrednictwem ciała tak, by pozostało to niezauważone. Uczeni przeprowadzili testy na 10 osobach, które wykazały, że za pomocą standardowych dostępnych w handlu urządzeń, jak skanery odcisków palców można wysyłać przez ludzkie ciało dane z prędkością do 50 bitów na sekundę. "Możesz trzymać smartfona w ręku i za sa pośrednictwem swojego ciała wysłać silny sygnał z danymi np. do czujnika znajdującego się nodze" - mówi jeden z autorów badań, Shyamnath Gollakota. Nowa technologia może znaleźć zastosowanie w ograniczonej liczbie przypadków. Działa bowiem tam, gdzie mamy jednocześnie bezpośredni fizyczny kontakt z urządzeniem nadającym dane i urządzeniem je odbierającym. Może zatem przydać się w elektronice ubieralnej, urządzeniach medycznych noszonych na ciele lub wszczepianych czy w elektronicznych zamkach. Niewielka prędkość transmisji oznacza też, że nadaje się ona do przesyłania krótkich pakietów danych. Wysłanie 4-cyfrowego kodu alfanumerycznego potrzebnego do otwarcia drzwi wymaga użycia mniej niż 16 bitów, dzięki czemu drzwi otworzymy w mniej niż sekundę. Jednak znacznie bardziej złożony 256-bitowy numer seryjny będzie wysyłany do implantu medycznego przez około 15 sekund. Już wcześniej eksperymentowano z przesyłaniem danych za pośrednictwem ciała, jednak zawsze wymagało to zastosowania dodatkowych bądź specjalistycznych urządzeń. Tym razem eksperci wykazali, że są w stanie przesłać dane za pomocą standardowych podzespołów, obecnych np. w smartfonach. Oczywiście technologia taka nie jest w 100% bezpieczna, ale z pewnością zabezpiecza lepiej niż obecnie stosowane rozwiązania. Nowa technologia znajduje się na wczesnym etapie rozwoju. Konieczne jest np. sprawdzenie, jak często generuje ona wyniki fałszywie pozytywne i fałszywie negatywne. Specjaliści nie wykluczają też, że prędkość transmisji uda się zwiększyć do setek bitów na sekundę. Pozostaje też pytanie o wpływ przesyłanych sygnałów na ludzkie zdrowie. Obecnie nie znamy żadnych negatywnych konsekwencji wpływu sygnałów o tak niskiej częstotliwości, jednak czym innym jest sporadyczny kontakt z nimi, a czym innym wielokrotne powtarzalne wykorzystywanie organizmu do przekazywania takich sygnałów. « powrót do artykułu
  21. Przejrzawszy badania nt. wpływu seksu na wyniki uzyskiwane w zawodach sportowych, zespół dr Laury Stefani z Uniwersytetu we Florencji stwierdził, że kontrowersyjny temat doczekał się zadziwiająco mało naukowych badań. Tak czy siak nie znaleźliśmy dowodów, że aktywność seksualna ma negatywny wpływ na wyniki sportowe. Włosi przejrzeli setki potencjalnie przydatnych badań. Stosując kryteria przesiewowe, ostatecznie wybrali 9 studiów. Autorzy jednego z nich stwierdzili, że siła byłych sportsmenek nie zmieniała się, jeśli poprzedniej nocy uprawiały seks. W innym stwierdzono wręcz, że seks poprawiał wyniki osób biegających w maratonach. Jasno widać, że temat nie był dobrze badany i krążyły tylko anegdoty. W rzeczywistości dowody wskazują, że aktywność seksualna może poprawiać wyniki sportowe (wyjątkiem jest sytuacja, gdy seks uprawiano mniej niż 2 godziny wcześniej). Autorzy publikacji z pisma Frontiers in Physiology zauważyli także, że mężczyzn badano częściej niż kobiety i że nie dokonywano porównań międzypłciowych. Stefani dodaje, że zignorowano wiele czynników. Nie przykładano [np.] specjalnej wagi do psychologicznych czy fizycznych skutków [...] ani nie wprowadzano rozróżnień na dyscypliny. To duży błąd, zważywszy, że każda dyscyplina wiąże się z innymi wyzwaniami mentalnymi i fizycznymi. Wg Stefani, na wielkość wywieranego wpływu mogą oddziaływać różnice kulturowe dot. postaw wobec aktywności seksualnej. « powrót do artykułu
  22. Badacze z Uniwersytetu Stanowego Nowego Jorku odkryli związek między czasem ziewania a gęstością neuronów. Andrew Gallup, Allyson Church i Anthony Pelegrino szukali wszystkich zwierząt, w tym ludzi, uchwyconych podczas ziewania na filmikach zamieszczonych na YouTube'ie oraz na innych stronach wyszukiwanych za pośrednictwem Google'a. Odnotowywali też czas ziewnięcia. Biolodzy doliczyli się 205 pełnych ziewnięć w wykonaniu 177 osobników z 24 taksonów. Czas ziewania wynosił od 0,8 s dla myszy do 6,5 s w przypadku ludzi. Na drugim miejscu znalazły się wielbłądy, a na trzecim psy. Na dalszych etapach badania autorzy publikacji z pisma Biology Letters przyglądali się różnym czynnikom, które mogą wpływać na czas ziewnięcia, w tym rozmiarom ciała, rozmiarom mózgu czy długości żuchwy. Okazało się, że jedynym istotnym czynnikiem była liczba neuronów w korze. Stanowi to poparcie dla teorii, zgodnie z którą ziewanie ma za zadanie szybko ochłodzić mózg (im gęstsza kora, tym więcej ciepła powstaje). W przyszłości zespół chce m.in. wyjaśnić, czemu dorośli ziewają dłużej od niemowląt. « powrót do artykułu
  23. Rdzeniowy zanik mięśni to rzadka choroba, wskutek której dochodzi do postępującego upośledzenia mięśni szkieletowych. Dzieci z najcięższą postacią tej choroby nie są w stanie ani stać, ani siedzieć i zwykle umierają przed 2. rokiem życia. W ostatnim jednak czasie niektórzy rodzice takich dzieci opublikowali filmy, na których widać, jak ich pociechy samodzielnie siedzą, a nawet chodzą przy pomocy drugiej osoby. Widoczne na filmach dzieci otrzymały eksperymentalny lek o nazwie nusinersen. Badania kliniczne nad nim przerwano w sierpniu, gdy stało się jasne, że lek pomaga. Tym samym nieetycznym było podawanie placebo dzieciom, którym można byłoby podać lek. Pełny raport z testów klinicznych nusinersenu nie został jeszcze opublikowany, jednak to, co widać na filmach daje olbrzymią nadzieję. Wydaje się bowiem, że twórcom leku udało się pokonać jedną z najpoważniejszych przeszkód, czyli dostarczenie leku do układu nerwowego. Jeśli tak, to być może wykorzystując tę samą technikę uda się leczyć inne choroby układu nerwowego. Nusinersen to zmodyfikowany lek do terapii genetycznej. Terapie takie są bardzo obiecujące i polegają na dostarczeniu do organizmu fragmentu DNA, który przyłącza się do odpowiedniego fragmentu RNA i np. blokuje produkcję szkodliwych białek czy zmienia ich formę. Problem w tym, że DNA wprowadzone z zewnątrz do organizmu nie jest w stanie przetrwać w nim zbyt długo, nie mówiąc już o przeniknięciu do komórki. Naukowcy od dziesięcioleci próbują znaleźć sposób na skuteczną terapię genową. Mimo, że wstępne wyniki testów nusinersenu są bardzo obiecujące, specjaliści ostrzegają przed zbytnim optymizmem. Może się bowiem okazać, że lek nie wszystkim pomaga. Jednak nawet jeśli będzie on działał gorzej, niż się zakłada, wciąż istnieją powody do zadowolenia. Francesco Muntoni z University College London mówi, że badania na zwierzętach oraz autopsje dzieci, które zmarły pomimo podawania nusinersenu wykazały, iż podawane w leku molekuły bardzo dobrze rozpowszechniają się w mózgu i rdzeniu kręgowym. To zaś dowodzi, że możliwa jest terapia genowa układu nerwowego. Negatywną stroną terapii genowych układu nerwowego jest fakt, że lek musi być podawany co najmniej raz na kilka miesięcy, często przez całe życie. Wstrzykuje się go do płynu rdzeniowo-mózgowego, a sama procedura podawania leku może powodować, m.in. bóle głowy i pleców. Muntoni i jego koledzy znaleźli jednak sposób na to, by molekuły zawarte w tego typu lekach przekraczały barierę krew-mózg, a to oznacza, że można je podawać dożylnie. Przeprowadzone dotychczas testy na zwierzętach dają dobre wyniki. Opracowanie skutecznych teorii genowych może wiele zmienić w medycynie. Jeśli pojawią się leki na genetyczne choroby układu nerwowego, możliwe będzie testowanie dzieci zaraz po urodzeniu i szybkie rozpoczynanie leczenia, zanim jeszcze choroba się rozwinie. Zmieni się też podejście dorosłych. Obecnie ludzie, których genom zsekwencjonowano, zwykle nie chcą wiedzieć, czy są podatni na jakieś nieuleczalne choroby. Gdyby pojawiły się leki, chętnie by się dowiedzieli, co im grozi i szybko rozpoczęli terapię. « powrót do artykułu
  24. Trzmiele mogą się nauczyć ciągnąć linkę dla jedzenia i przekazać tę umiejętność kolonii. Dotąd tego typu eksperymenty wykorzystywano do testowania inteligencji małp czy ptaków. Badania, których wyniki ukazały się w piśmie PLoS Biology, pokazują, że niektóre trzmiele są w stanie samodzielnie rozwiązać problem i ciągnąć linkę, by dostać się do słodkiej wody. Większości pozostałych udaje się dojść do tego w wyniku treningu czy obserwacji. Odkryliśmy, że przy właściwych warunkach społecznych i ekologicznych kultura może się wyrażać przez proste formy uczenia. Transmisja kulturowa nie wymaga więc złożoności poznawczej typowej dla ludzi. Nie jest też cechą unikatowo ludzką - podkreśla dr Sylvain Alem z University of Queen Mary London. Podczas testów trzmielom prezentowano 3 sztuczne niebieskie kwiaty. Do każdego przymocowano żyłkę i umieszczono pod płytką z pleksi. Na początku ustalono, że z grupy 40 osobników metodą krokową (przy stopniowym oddalaniu kwiatów i końca żyłki) dało się wytrenować 23 trzmiele. Gdy innej grupie owadów dano możliwość spontanicznego rozwiązania problemu, udało się to tylko 2 osobnikom na 110. Gdy nieuczone trzmiele obserwowały z pewnej odległości trenowane osobniki, aż 60% opanowywało nową umiejętność. Kiedy wreszcie wyuczone trzmiele umieszczano w koloniach, technika rozprzestrzeniała się wśród większości robotnic. Chcemy znaleźć neurologiczne podstawy tak złożonych umiejętności. Zamierzamy się dowiedzieć, jak udaje się to przy tak małych mózgach. [...] Badamy te kwestie, modelując przetwarzanie informacji w różnych częściach mózgu owada i odkrywamy, że niezwykle trudne zadania, np. rozpoznanie wzorców wzrokowych czy naukę zapachów kwiatów, można rozwiązać ze skrajnie prostymi obwodami nerwowymi. Nadal dużo nam jednak brakuje do poznania obwodów koniecznych do ciągnięcia żyłki - podsumowuje prof. Lars Chittka. « powrót do artykułu
  25. Analiza światowych danych demograficznych sugeruje, że ludzkość osiągnęła maksymalną długość życia. Jednak, co zapewne ucieszy zwolenników różnych wizjonerów zapowiadających wydłużenie ludzkiego życia do 150 lat czy też nawet zapewnienie Homo sapiens nieśmiertelności, niektórzy eksperci kwestionują wspomnianą analizę twierdząc, że dane demograficzne nie są jednoznaczne, a autorzy analizy nie wzięli pod uwagę przyszłych postępów medycyny. Spodziewana długość ludzkiego życia wydłuża wydłuża się nieprzerwania od XIX wieku. Pojawia się coraz więcej superstulatków - ludzi żyjących ponad 110 lat - a eksperymenty pokazujące, że modyfikacje genetyczne lub dietetyczne wydłużają życie zwierząt skłoniły niektórych do wysunięcia hipotezy, jakoby nie istniała górna granica długości ludzkiego życia. Inn twierdzili zaś, że granica taka istnieje i przestaniemy żyć coraz dłużej. Genetyk Jan Vijg z nowojorskiego Albert Einstein College of Medicine przeprowadził wraz z kolegami analizę danych demograficznych zawartych w Human Mortality Database. Dane te obejmują 38 krajów i są administrowane przez demografów z USA i Niemiec. Naukowcy uznali, że jeśli nie ma górnej granicy ludzkiego życia, to największy przyrost jego długości powinien być obserwowany w coraz starszych grupach wiekowych. Okazało się jednak, że z największymi przyrostami długości życia mieliśmy od początku XX wieku do lat 80. Wtedy to długość życia najstarszej grupy Homo sapiens ustabilizowała się na średnim wieku 99 lat i od tamtej pory tylko nieznacznie się wydłuża. Naukowcy przyjrzeli się też International Database of Longevity, która skupia się wyłącznie na najstarszych ludziach. Okazało się, że we Francji, Japonii, USA i Wielkiej Brytanii, czyli krajach o największej liczbie superstulatków, najwyższy wiek śmierci - czyli wiek, w którym danego roku umiera najstarsza osoba - gwałtowanie zwiększał się w latach 1970-1990, a w połowie lat 90. ustabilizował się na wieku 114,9 lat. Gdy wzięto pod uwagę nie tylko najstarsze osoby, ale również drugą, trzecią, czwartą i piątą najstarszą osobę zauważono to samo zjawisko. Maksymalny wiek ich śmierci również wynosił około 115 lat. Obserwacje te potwierdzono następnie analizując bazę danych utrzymywaną przez Gerontology Research Group. Zdaniem zespołu Vijga istnieje naturalna granica długości ludzkiego życia i wynosi ona około 115 lat. Prawdopodobieństwo, że w danym roku jakiś człowiek przekroczy 125. rok życia jest mniejsze niż 1:10000. Vijg przyznaje, że sam jest zaskoczony wynikami analizy. Przecież liczba ludzi rośnie, medycyna zapewnia coraz lepszą opiekę, poprawiają się warunki, w jakich żyją ludzie. "Można by się spodziewać, że w najbliższym czasie pojawi się kolejna Jeanne Calments [uznawana za najdłużej żyjącego człowieka, zmarła w wieku 122 lat - red.], ale tak się nie stanie" - mówi Vijg. Z konkluzjami Vijga nie zgadza się James Vaupel założyciel i dyrektor Instyutu Badań Demograficznych im. Maksa Plancka. Jego zdaniem spodziewana długość życia nie przestała wzrastać w wielu krajach, przede wszystkim w Japonii, gdzie dla ludzi urodzonych w roku 2015 średnia spodziewana długość życia wynosi aż 83,7 lat, ani też we Francji i Włoszech, krajach o dużych populacjach. Analizy nie uwzględniają też przyszłych postępów medycyny. Krytycy przypominają też, że u bardzo wielu gatunków zwierząt udało się odpowiednimi manipulacjami zwiększyć długość życia. Powinno to też w przyszłości udać się u ludzi. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...