Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36676
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    204

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Badacze z Wydziału Konserwacji Wielkiego Muzeum Egipskiego, egipskiego Narodowego Instytutu Standardów, Wydziału Konserwacji Instytutu Sztuki Projektowania Toyo w Tokio oraz Taibah University w Arabii Saudyjskiej poinformowali, że wasabi może być bezpiecznym biocydem wykorzystywanym do konserwacji papirusów. Naukowcy przeprowadzili eksperymenty z wpływem oparów wasabi na malowany papirus zaatakowany przez grzyby. Infekcje papirusów grzybami to poważny problem muzeów na całym świecie. Dotyczy on nie tylko najbardziej znanych papirusów – malowanych – ale również przedmiotów wykonanych z tego materiału, jak chociażby łodzie czy kosze. Naukowcy wykorzystali papirus przygotowany w ramach ćwiczeń z konserwacji papirusów na Wydziale Konserwacji Wielkiego Muzeum Egipskiego. Został on pomalowany pigmentami odpowiadającymi pigmentom używanym w starożytności. Następnie przez 120 dni był przechowywany w temperaturze 100 stopni Celsjusza. W ten sposób postarzono go o 1000 lat. Później wystawiono go na działanie licznych gatunków grzybów, które zwykle znajduje się na papirusach. Z proszku wasabi i wody destylowanej naukowcy przygotowali bardzo gęstą pastę. Umieścili ją na folii aluminiowej w pobliżu papirusu, wystawiając tym samym „zabytek” na oddziaływanie oparów wasabi. Pod trzech dniach uczeni przeprowadzili dokładne analizy papirusu. Stwierdzili, że wasabi zabiło grzyby, a jednocześnie wytrzymałość papirusu na rozciąganie zwiększyła się o 26%. Co ważne, nie pojawiły się żadne zauważalne zmiany koloru, ani na fragmentach pokrytych pigmentami, ani na samym papirusie. Badania metodami spektroskopii fourierowskiej w podczerwieni (FTIR) i spektroskopii rentgenowskiej z dyspersją energetyczną (EDX) pokazały, że po wystawieniu na oddziaływanie wasabi w papirusie zaszły minimalne, pomijalne, zmiany chemiczne. Udany eksperyment to ważna wiadomość dla ekspertów zajmujących się papirusami. Niektóre z wcześniej stosowanych metod walki z grzybami były dla papirusów równie niebezpieczne, co same grzyby. Tymczasem konserwatorzy robią wszytko, by w czasie pracy co najmniej nie pogorszyć stanu zabytku. Autorzy badań chcą sprawdzić swoją metodę konserwacji z użyciem wasabi na innych materiałach organicznych, tekstyliach i papierze. Tymczasem Wielkie Muzeum Egipskie już zapowiedziało, że wasabi będzie używane w jego pracowniach konserwatorskich. « powrót do artykułu
  2. Dzieje migracji człowieka, pojawiania się naszego gatunku na kolejnych terenach, to historia fascynująca i wciąż nie do końca poznana. Nawet jeśli chodzi o czasy stosunkowo niedawne. Nowe badania przeprowadzone, między innymi, przez naukowców z Simon Fraser University (SFU) oraz National Archaeological Anthropological Memory Management z Curaçao wskazują, że ludzie pojawili się na tej wyspie o setki lat wcześniej, niż sądziliśmy. Od 2018 roku prowadzony jest na Curaçao program badawczy, którego celem jest lepsze rozumienie długoterminowych zmian bioróżnorodności wyspy oraz ich związków z obecnością człowieka. Niedawne badania archeologiczne, opublikowane na łamach Journal of Coastal and Island Archeology, wykazały, że ludzie dotarli na Curaçao pomiędzy rokiem 3758 a 3650 przed naszą erą (5735–5600 cal BP). To nawet 850 lat wcześniej, niż wskazywały dotychczasowe dane. Wynik taki uzyskano przez datowanie radiowęglowe metodą akceleratorowej spektrometrii mas węgla drzewnego z Saliña Sint Marie, najstarszego znanego stanowiska archeologicznego na wyspie. Te nowe dane przesuwają czas zasiedlenia Curaçao na ten sam okres, gdy ludzie zasiedlili wyspy na północ od Curaçao. To sugeruje, że migracja ludzi z kontynentu na wyspy położone dalej na północy mogła być związana z pojawieniem się człowieka na Curaçao, stwierdza profesor Christina Giovas z SFU. Na razie jednak nie wiadomo, czy tak rzeczywiście było. Profesor Giovas dodaje, że nowa data przybycia człowieka na należącą do Antyli Holenderskich wyspę może wskazywać, że kolonizacja wysp u północno-zachodnich wybrzeży Wenezueli również mogła rozpocząć się wcześniej niż sądzono. W międzynarodowy projekt zaangażowane są też Instytut Geoantropologii im. Maxa Plancka, University of Queensland oraz InTerris Registeries. Naukowcy planują wrócić na Curaçao w 2025 roku. « powrót do artykułu
  3. Interakcja pomiędzy Ziemią a Marsem wpływa na prędkość prądów w głębiach oceanów i klimat na naszej planecie. Naukowcy z Uniwersytetów w Sydney i Sorbonie odkryli trwający 2,4 miliona lat cykl, który powiązali z ocieplaniem klimatu Ziemi. Odkrycia dokonali podczas badań, których celem było stwierdzenie, czy głębokie prądy oceaniczne spowalniają czy przyspieszają w miarę ocieplania się klimatu. W tym celu wykorzystali dane z setek odwiertów geologicznych wykonanych w ciągu ponad 50 lat. Dostrzegli powtarzający się co 2,4 miliona lat wzór zmiany prędkości prądów. W danych z osadów oceanicznych z zaskoczeniem zauważyliśmy cykl o długości 2,4 miliona lat. Jest tylko jedno wytłumaczenie istnienia tego cyklu: interakcja pomiędzy Marsem a Ziemią, mówi doktor Adriana Dutkiewicz z University of Sydney. Na klimat wpływają różne oddziaływanie. Te, które pochodzą spoza systemu klimatycznego, zwane są wymuszeniami. A jednym z rodzajów wymuszeń są wymuszenia astronomiczne, jak np. zmiany aktywności Słońca czy orbity ziemskiej. Najbardziej znanymi z takich wymuszeń są cykle Milankovicia, czyli zmiany parametrów orbity Ziemi (ekscentryczności, nachylenia ekliptyki i precesji). Do zmian ekscentryczności dochodzi 4-krotnie w ciągu około 400 000 lat, nachylenie osi Ziemi w stosunku do ekliptyki zmienia się w okresie 41 000 lat, a cały cykl precesji osi  Ziemi trwa 26 000 lat. Nieliczne pośrednie dane wskazują też na wpływ znacznie bardziej długoterminowych wymuszeń astronomicznych na klimat naszej planety. Adriana Dutkiewicz, R. Dietmar Müller z Uniwersytetu w Sydney oraz Slah Boulila z Uniwersytetu Sorbońskiego zauważyli wyraźne ślady w osadach, świadczące o tym, że średnio co 2,4 miliona lat dochodzi do zmian prędkości prądów płynących w głębiach oceanów. Oddziaływania grawitacyjne planet w Układzie Słonecznym nakładają się na siebie i ta interakcja, zwana rezonansem, zmienia ekscentryczność (mimośród) orbit planet, czyli odchylenie ich kształtu od okręgu. Dla Ziemi zmiana taka oznacza, że dociera do nas więcej promieniowania słonecznego i co 2,4 miliona lat mamy cieplejszy klimat. Australijsko-francuski zespół odkrył korelację pomiędzy tym wydarzeniem, a przerwami w danych z osadów, świadczącymi o silniejszej cyrkulacji w głębinach. Przeprowadzone badania sugerują, że takie wzmocnienie cyrkulacji głębinowej mogło odgrywać istotną rolę w czasie dawnych zmian klimatu. A to może oznaczać, że jeśli – z powodu obecnego ocieplenia – rzeczywiście dojdzie do znacznego osłabienia Atlantyckiej Południkowej Cyrkulacji Wymiennej (AMOC), która ogrzewa Europę zapewniając nam łagodny klimat, a głębszym partiom oceanu zapewnia dostawy tlenu i składników odżywczych, to wzmocnienie głębinowych wirów oceanicznych może przynajmniej częściowo skompensować osłabienie się AMOC. Wiemy, że istnieją co najmniej dwa oddzielne mechanizm wpływające na mieszanie się wód w głębokich partiach oceanów. Jednym z nich jest AMOC. Wydaje się, że wiry w głębi oceanów odgrywają ważną rolę, gdy ocean się ogrzeje. Poprawiają one wentylację wody. Oczywiście nie będą one odgrywały takiej samej roli jak AMOC w zakresie transportu wody z niższych na wyższe szerokości geograficzne i z powrotem, mówi profesor Müller. Wiry, o których mowa, sięgają strefy abisalu, powodując erozję dna i pozostawiając charakterystyczne osady. Nasze dane z głębi oceanów sięgają 65 milionów lat wstecz i sugerują, że w cieplejszych oceanach cyrkulacja głębinowa jest silniejsza. Być może mechanizm ten zapobiegnie stagnacji oceanu, nawet gdy AMOC osłabnie lub całkiem się zatrzyma, mówi doktor Dutkiewicz. « powrót do artykułu
  4. Na całym świecie obserwuje się wzrost liczby przypadków legionelozy. To dość rzadka, ale niebezpieczna choroba układu oddechowego. Zabija około 10% chorych. Znamy drogi jej rozprzestrzeniania się oraz sezonowe trendy zachorowań. Jednak naukowcy wciąż nie potrafią rozwikłać zagadki rosnącej liczby zachorowań na świecie. Uczeni z nowojorskiego University at Albany powiązali właśnie legionelozę z... coraz czystszym powietrzem. A konkretnie ze spadkiem stężenia dwutlenku siarki. Legionelozę powodują bakterie z rodzaju Legionella, które rozwijają się w glebie i zbiornikach wodnych, od jezior i sztucznych stawów po systemy klimatyzacji. Do zakażenia dochodzi podczas wdychania wodno-powietrznego aerozolu. Można zarazić się pod prysznicem, z systemu klimatyzacji czy w trakcie korzystania z jacuzzi. Ludzie nie zarażają się od siebie nawzajem. Naukowcy z Albany, badając zagadkę rosnącej liczby zachorowań na legionelozę – a w USA liczba przypadków w latach 2000–2018 zwiększyła się aż 9-krotnie, najszybszy zaś wzrost notuje się w stanie Nowy Jork – skupili się na badaniu wpływu chłodni kominowych. Te przemysłowe urządzenia służące do chłodzenia wody np. na potrzeby elektrowni, są znanym źródłem zachorowań na legionelozę. Wydobywa się z nich aerozol wodno-powietrzny, w którym mogą znajdować się bakterie. Przy sprzyjających warunkach atmosferycznych aerozole z bakteriami mogą przemieszczać się przez wiele kilometrów, zarażając na swojej drodze ludzi. Dlatego też na przykład w stanie Nowy Jork wszystkie czynne chłodne kominowe muszą być co 90 dni badane pod kątem obecności Legionelli. Uczeni przyjrzeli się ogólnokrajowym danym dotyczącym zachorowań na legionelozę, przeanalizowali liczbę przypadków oraz miejsce zamieszkania chorych. Wzięli pod uwagę warunki atmosferyczne, takie jak stężenie dwutlenku siarki w danym miejscu, temperaturę, opady, wilgotność względną i natężenie promieniowania ultrafioletowego. Dodatkowo skupili się na samym Nowym Jorku i sprawdzili, czy istnieje zależność pomiędzy stężeniem dwutlenku siarki w powietrzu, lokalizacją chłodni kominowej oraz przypadkami legionelozy. Analiza wykazała istnienie zależności pomiędzy obecnością dwutlenku siarki a zachorowaniami. Dwutlenek siarki zakwasza powietrze, zmniejsza jego pH. A w niższym pH bakterie Legionella żyją krócej. Szczyt światowej emisji dwutlenku siarki przypadł na rok 1980. Od tamtej pory ludzkość emituje coraz mniej tego gazu – chociaż w Azji i Afryce emisja rośnie. Mniej dwutlenku siarki w powietrzu oznacza, że środowisko w aerozolu wodno-powietrzym jest bardziej zasadowe, przez co Legionella żyje dłużej i może rozprzestrzeniać się z chłodni kominowej na większym obszarze. Legionella może rozprzestrzeniać się w aerozolach na duże odległości, a wpływ na to mają warunki atmosferyczne, jak wilgotność, temperatura, prędkość i kierunek wiatru. Ryzyko hospitalizacji związane z legionelą rośnie w pobliżu chłodni kominowych. Wykazaliśmy, że takie zwiększone ryzyko istnieje w promieniu 7,3 kilometra od chłodni i w ciągu dwóch dekad odległość ta się zwiększyła, mówi współautor badań Arshad A. Nair. Naukowcy odkryli zatem niepożądany skutek uboczny regulacji dotyczących jakości powietrza. W tym przypadku niekorzystne skutki efektu ubocznego są znacznie mniejsze niż korzyści zdrowotne związane z czystszym powietrzem. Nasze badania to próba zidentyfikowania takich skutków ubocznych. To pomoże nam w opracowaniu metod ich uniknięcia przy jednoczesnym zachowaniu jakości powietrza, dodaje jeden z autorów pracy, Fangqun Yu. « powrót do artykułu
  5. Rozwój osobisty to klucz do udanego życia prywatnego i zawodowego. Nie dziwi więc, że książki na ten temat cieszą się dużą popularnością wśród czytelników. I to bez względu na wiek, światopogląd czy życiowy etap, na którym dana osoba się znajduje – w końcu każdy może mieć inny plan rozwoju osobistego, tak samo jak i inne cele czy marzenia. Jak jednak poruszać się w gąszczu dostępnych publikacji na ten temat? Chcesz poznać książki o rozwoju osobistym, które warto przeczytać? Dziś weźmiemy pod lupę ofertę księgarni internetowej Mando. Zapraszamy do lektury!   Zadbaj o swój rozwój osobisty. Książki Ci w tym pomogą! W Mando znajdziesz wiele książek o rozwoju osobistym, które staną się dla Ciebie pomocą w samodoskonaleniu. Jesteś na etapie odkrywania swojej życiowej drogi? Szukasz przepisu na zachowanie człowieczeństwa we współczesnym, stechnologizowanym świecie? Pragniesz poprawić zawodową pewność siebie? A może chcesz zrozumieć ludzkie, a więc i własne emocje? To wszystko (i o wiele więcej!) mieści się w wyjątkowo szerokim pojęciu, jakim jest rozwój osobisty. Książki, które są dostępne w Mando, zostały napisane przez autorów zarówno na podstawie ich własnych przeżyć oraz doświadczeń życiowych, jak i w oparciu o zdobytą przez nich wiedzę. Będą one zatem dla Ciebie źródłem wielu inspiracji, a także wsparcia przy pracy nad sobą. Książki o rozwoju osobistym zachęcą Cię również do pogłębienia zainteresowań, poszerzenia umiejętności czy krytycznego myślenia, tak cennego w dzisiejszych czasach.   Najlepsza książka o rozwoju osobistym – czy taka istnieje? Wiesz już, że książki o rozwoju osobistym mogą inspirować, skłaniać do poszukiwań i dać cenne, a nieraz wręcz przełomowe rady dotyczące tych dziedzin życia, jakich dotyczą. Ale jak wybrać tę idealną? Oczywiście nie istnieje jedna najlepsza książka o rozwoju osobistym. Jak już wspomnieliśmy, jest to bardzo szeroka kategoria, każdy czytelnik może też może nieco inaczej postrzegać rozwój osobisty. Książki, mające pomóc odnaleźć ten „brakujący element” będą też różne w zależności od etapu życia, na jakim znajduje się ich odbiorca. Naszym zdaniem są jednak takie książki o rozwoju osobistym, które bez kozery można nazwać uniwersalnymi. Zalicza się do nich na pewno publikacja Jak być człowiekiem autorstwa Svena Brinkmanna. Duński profesor psychologii pochyla się w niej nad pytaniami o to, czy jesteśmy efektem ewolucji czy dziełem Boga, czy też jak pozostać sobą w świecie, w którym coraz więcej technologii, a coraz mniej… tytułowego człowieka.   Książki o rozwoju osobistym, które warto przeczytać To oczywiście dopiero początek. Do książek, o które warto oprzeć swój plan rozwoju osobistego, należą też np. dostępne w księgarni Mando pozycje Jacka Fiłka czy Magdaleny Kieferling. Publikacja O nadziei. Historyczne i analityczne wprowadzenie do fenomenologii nadziei, którą napisał prof. Jacek Fiłek, uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich filozofów, to najlepsza książka o rozwoju osobistym do czytania w obecnych czasach, naznaczonych wcale jeszcze nie tak odległą pandemią czy wojną toczącą się za wschodnią granicą. Poruszającą zupełnie inne tematy, acz również potrzebną publikacją, jest książka autorstwa Magdaleny Kieferling pt. Pewna ty! Jak być skuteczną w pracy i nie zwariować, skierowana do kobiet, które mają dylematy związane ze swoją karierą i życiem zawodowym. Wymienione przez nas w artykule książki o rozwoju osobistym kupisz na stronie internetowej księgarni Mando. Znajdziesz je pod tym linkiem: https://mando.pl/ksiazki/mando-inside-ksiazki-psychologiczne/rozwoj-osobisty « powrót do artykułu
  6. W trakcie prowadzonych od 2 lat wykopalisk w centrum Kalmaru w Szwecji archeolodzy znaleźli niemal 30 000 przedmiotów, w tym złoty pierścień i szklany amulet. Naukowcy odsłonili setki budynków, ulice i latryny z lat ok. 1250–1650. Jest wśród nich około 50 średniowiecznych zabudowań, 10 ulic oraz część starych murów miejskich znajdujących się na terenie byłego centrum średniowiecznego Kalmaru, niedaleko renesansowego zamku Kalmar Slott. Archeologom rzadko zdarza się możliwość do prowadzenia prac na tak dużym nieprzerwanym obszarze istniejącego miasta. Mieliśmy okazję zajrzeć za zasłonę średniowiecznego miasta i badać, jak żyli ludzie, co jedli i pili, jak ich życie zmieniało się w czasie. Archeologia stała się dziurką od klucza, przez którą podglądamy historię średniowiecza, uczymy się, jak wyglądało życie przed setkami lat, mówi Magnus Stibéus z Państwowego Muzeum Historycznego, którego eksperci prowadzą wykopaliska. Projekt badawczy zmierzał ku końcowi, gdy archeolodzy trafili na dwa spektakularne zabytki, złoty pierścień oraz szklaną gemmę (alsengemmen). Pierścień zachował się w doskonałym stanie, jest jak nowy. Widnieje na nim Chrystus. Ktoś najwyraźniej miał pecha i go zgubił. Pierścień i gemma zostały znalezione w kontekście, który archeolodzy zinterpretowali jako wysypisko odpadów. Z tym, że gemma jest uszkodzona, więc właściciel mógł ją wyrzucić. Pierwszą szklaną gemmę tego typu znaleziono w 1871 roku na duńskiej wyspie Als, stąd ich nazwa alsengemmen. Spotyka się je w kontekście zarówno kościelnym – gdzie zdobią na przykład naczynia liturgiczne – jak i świeckim. Specjaliści sądzą, że były amuletami pielgrzymów. Gemma z Kalmaru datowana jest na XIII–XIV wiek i przedstawiono na niej trzy postaci. Produkcja takich gemm rozpoczęła się prawdopodobnie w drugiej połowie VIII wieku na terytorium Fryzji, w X wieku były one powszechnie używane w kościołach i wytwarzano je między innymi w Westfalii i Saksonii. Niemal wszystkie takie gemmy znajdowane są w Europie Północnej, chociaż trzy znaleziono też w okolicach Kijowa. Przed dziesięcioleciami również na zamku w Kalmarze odkryto szklaną gemmę. Znajdowała się w warstwie z XIII wieku. Kolejnym niezwykłym znaleziskiem są pozostałości kamienia runicznego, który może pochodzić z kurhanu na cmentarzu w Kalmarze, który istniał jeszcze w XII wieku. Archeolodzy trafili też na cegłę z odciskiem kociej łapy oraz wiele pozostałości po wojnie kalmarskiej (1611–1613), ślady pożarów, zniszczone budynki, kule z armat, muszkietów, pistoletów oraz miecze. « powrót do artykułu
  7. Wyższe BMI jest silnie powiązane z gorszym stanem zdrowia psychicznego, szczególnie u kobiet, donoszą naukowcy z University College Cork. Naukowcy przeanalizowali informacje dotyczące 1821 osób w wieku 46–73 lat, zwracając szczególną uwagę na ich dobrostan oraz masę ciała. Odkryli, że BMI oraz stosunek obwodu pasa do wzrostu były silnie dodatnio skorelowane z liczbą punktów, jakie badani uzyskali w teście CES-D, który służy do wstępnego wykrywania objawów związanych z depresją oraz silnie ujemnie skorelowane z punktacją uzyskaną w kwestionariuszu Well-Being Index. Innymi słowy, im wyższe BMI i stosunek obwodu pasa do wzrostu, tym więcej punktów wskazujących na objawy depresji oraz mniej punktów wskazujących na dobrostan. Zależności te było widać po skorygowaniu wyników o współczynniki demograficzne, styl życia czy choroby. Związek pomiędzy BMI a depresją i ujemny związek między BMI a dobrostanem były bardziej widoczne u kobiet. Na występowanie depresji u osób otyłych mogą wpływać zarówno czynniki zewnętrzne – jak reakcja otoczenia na otyłość – oraz wewnętrzne, czyli ból i choroby związane z otyłością. Było to badanie przekrojowe, więc jego autorzy nie wykluczają, że wyższe BMI jest skutkiem, a nie przyczyną, objawów depresyjnych. Sugerują jednak, że w polityce walki z depresją powinno się uwzględnić kwestie masy ciała populacji. Nasze badania wskazują, że związek pomiędzy wysokim BMI a objawami depresji jest niezależny od innych czynników jak palenie tytoniu, używanie alkoholu, niska aktywność fizyczna czy choroby chroniczne. Potrzebne są jednak dalsze badania, by potwierdzić nasze wnioski oraz by zidentyfikować mechanizm łączący nadwagę i depresję, mówi jeden z autorów, dr Seán Millar. « powrót do artykułu
  8. Rzeczniczka prasowa Jet Propulsion Laboratory, Calla Coffield, poinformowała, że NASA wciąż nie rozwiązała problemu z Voyagerem 1. W grudniu pojazd zaczął przysyłać na Ziemię bezsensowny ciąg kodu binarnego, który wyglądał tak, jakby coś się zacięło. Śledztwo wykazało, że problem dotyczy komputera FDS (flight data system). Został on zrestartowany, jednak to nie pomogło. Na szczęście Voyager 1 wciąż komunikuje się z Ziemią i reaguje na komendy, jednak nie przysyła żadnych danych naukowych. Przez ostatnich kilka miesięcy inżynierom udało się potwierdzić, że problem tkwi w pamięci komputera FDS. Wiemy, że nie komunikuje się on prawidłowo z TMU (telemetry modulation unit). FDS zbiera dane z instrumentów naukowych oraz dane inżynieryjne dotyczące sondy, łączy je w pakiety, i wysyła na Ziemię za pośrednictwem TMU. Specjaliści z NASA wprowadzali na razie niewielkie poprawki. Zastanawiają się też nad wprowadzeniem większych. Obecnie przeglądają oryginalną dokumentację, by upewnić się, że podczas prób naprawy nie nadpiszą zasadniczych elementów kodu. Voyager znajduje się w odległości 24,35 miliardów kilometrów od Ziemi, a jego prędkość względem Słońca wynosi niemal 61 000 km/h. Wysyłane z centrum kontroli komendy potrzebują 22,5 godziny, by dotrzeć do pojazdu. Mijają więc 2 doby, zanim obsługa naziemna dowie się, czy Voyager odebrał wysłaną komendę, wykonał ją, i jakie przyniosło to skutki. « powrót do artykułu
  9. JADES-GS-z7-01-QU to najstarsza znana martwa galaktyka, poinformowała międzynarodowa grupa naukowa, pracująca pod kierunkiem specjalistów z University of Cambridge. Uczeni, korzystając z Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba, stwierdzili, że galaktyka żyła szybko i umarła młodo. Z badań wynika, że przestała ona tworzyć gwiazdy już 700 milionów lat po Wielkim Wybuchu. W tej chwili nie wiemy, co zatrzymało narodziny gwiazd w galaktyce, ani czy jest to stan chwilowy czy też stały. Pierwszych kilkaset milionów lat istnienia wszechświata to bardzo aktywna faza jego historii. Istniało wiele chmur gazu, które zapadały się, tworząc gwiazdy. Galaktyki potrzebują bogatych zasobów gazu, by tworzyć gwiazdy. A wczesny wszechświat był pod tym względem jak wielki bufet, mówi główny autor najnowszych badań, Tobias Looser z Kavli Institute for Cosmology. Dopiero później widzimy, że galaktyki przestają tworzyć gwiazdy, czy to z powodu czarnych dziur czy z jakichś innych, dodaje doktor Franceso D'Eugenio. Proces tworzenia się gwiazd może zostać zatrzymany z wielu powodów. Supermasywna czarna dziura czy oddziaływanie tworzących się gwiazd mogą wypchnąć gaz z galaktyki, gaz może być też zużyty na powstawanie gwiazd i gdy nie będzie napływał z zewnątrz galaktyki, to nowe gwiazdy nie będą się tworzyły. Nie wiemy, czy którykolwiek z tych scenariuszy ma zastosowanie do tego, co właśnie zaobserwowaliśmy za pomocą Webba. Obecnie, by zrozumieć wczesny wszechświat, korzystamy z modeli obliczeniowych opartych na tym, co wiemy o obecnym wszechświecie. Jednak teraz, gdy możemy zajrzeć tak daleko w przeszłość i widzimy, że formowanie się gwiazd zostało zakończone tak wcześnie, być może będziemy musieli poprawić modele, dodaje profesor Roberto Maiolino. Z badań JADES-GS-z7-01-QU wynika, że galaktyka ta doświadczyła krótkiego okresu gwałtownego formowania się gwiazd, który trwał zaledwie 30–90 milionów lat. Jednak 10–20 milionów lat przed momentem, w którym możemy ją obserwować za pomocą Webba, tworzenie się gwiazd nagle ustało. Wydaje się, że we wczesnym wszechświecie procesy mogły być bardziej gwałtowne i zachodzić szybciej, a jednym z takich procesów mogło być zatrzymanie narodzin gwiazd, dodaje Looser. Zaobserwowana galaktyka jest nie tylko najstarszą z martwych galaktyk, ale ma też dość małą masę, podobną do masy Małego Obłoku Magellana. Jednak w Małym Obłoku wciąż powstają gwiazdy. Astronomowie nie wykluczają jednak, że w międzyczasie proces formowania się gwiazd w JADES-GS-z7-01-QU ponownie ruszył. Obserwujemy inne podobne do niej galaktyki we wczesnym wszechświecie. To pomoże nam określić cały kontekst. Nie może wykluczyć, że wówczas galaktyki szybko „umierały”, a następnie wracały do życia, dodaje D'Eugenio. « powrót do artykułu
  10. W grudniu ubiegłego roku rolnik ze wsi Nowa Warbowka w Bułgarii orał pole, gdy pług uderzył w duży kamień. Mężczyzna poszedł sprawdzić, co się stało i zobaczył dużą kamienną płytę, a pod nią kości. O znalezisku poinformowano policję. Z patrolem przyjechał archeolog, specjalista od prehistorii Nedko Elenski, który stwierdził, że rolnik znalazł rzymski grobowiec. Powiadomił więc specjalistę od historii starożytnej, Kalina Chakarova z Regionalnego Muzeum Historycznego w Wielkim Tyrnowie. Ten, po uzyskaniu odpowiednich zezwoleń, rozpoczął wykopaliska. Archeolodzy z Wielkiego Tyrnowa stwierdzili, że rolnik trafił na dwa duże groby z cegieł, kamieni i tynku. Oba zostały przykryte dużą płytą z piaskowca i są wewnątrz otynkowane. Dzięki badaniom przeprowadzonym przez specjalistów z Bułgarskiej Akademii Nauk wiemy zaś, kogo w nich pochowano. W starszym z grobów spoczęło dziecko w wieku 2-3 lat. Wraz z nim do grobu złożono parę złotych kolczyków, amforę, naszyjnik ze szklanych koralików oraz monetę. Jednak najbardziej interesującym znaleziskiem jest bardzo rzadki medalion, wybity za rządów cesarza Karakalli (211–217), który upamiętniał jego wizytę z Pergamonie. Władca wybrał się tam w 214 roku do słynnej świątyni Asklepiosa, szukając pomocy w problemach ze zdrowiem. W drugim, większym, grobie o długości 3 metrów złożono szczątki dwóch dorosłych osób – mężczyzny zmarłego w wieku 50–60 lat oraz kobiety w wieku 45–49 lat. Wśród ich wyposażenia grobowego znajdują się monety z brązu i srebra, posrebrzana fibula z brązu, dwie duże szklane butelki, ceramiczna lampa, naszyjnik ze szklanych koralików, para złotych kolczyków (przy szkielecie kobiety) oraz wiele innych przedmiotów. Archeolodzy sądzą, że trafili na miejsce pochówku rodziny. Najpierw zmarło dziecko, później rodzice, których pochowano w tym samym miejscu. Eksperci mają nadzieję, że uda się pobrać próbki DNA do analizy, która mogłaby potwierdzić ich przypuszczenia. To już kolejne fascynujące badania prowadzone przez zespół Kalina Chakarova. Przed kilku laty informowaliśmy o cennych zabytkach znalezionych w kurhanie z II-III wieku. « powrót do artykułu
  11. Małpy w głębi lasu, na obszarach, które nie zostały zmienione przez człowieka, mogą być bardzo społecznymi stworzeniami: bawią się ze sobą, wokalizują, czy iskają się nawzajem. Jednak gdy człowiek wkracza na ich tereny, zwierzęta muszą się dostosować lub zginą. Prymatolog Laura Bolt z Univerisy of Toronto Mississauga zauważyła, że zachowanie małp zmienia się wówczas na znacznie mniej społeczne. Jednym z trendów, jakie prymatolodzy obserwują na całym świecie jest spadek populacji małp, które nie przystosowały się do faktu, że człowiek wyciął im las, mówi Bolt, która jest dyrektorem projektu badawczego „The La Suerte Forest Fragmentation and Primate Behaviour Ecology” w La Suerte Biological Research Station w Kostaryce. Chcieliśmy zbadać tutejsze małpy, zanim znajdą się na krawędzi zagłady. Być może nasze badania pomogą w uratowaniu chociaż fragmentów ich siedzib, mówi uczona. W latach 2017–2023 Bolt i jej zespół badali zachowanie czepiaków, kapucynek panamskich oraz wyjców płaszczowych. Porównywali zwierzęta żyjące na nienaruszonych przez człowieka terenach w głębi lasu z żyjącymi na obrzeżach lasu, w pobliżu pastwisk czy pól uprawnych. Odkryli, że czepiaki żyjące na obrzeżach, na terenach zmienionych przez człowieka, znacznie mniej angażują się w zachowania społeczne. Prawdopodobnie jest to podyktowane potrzebą zachowania energii. Czepiaki są przystosowane do życia w najwyższych partiach koron drzew. Spędzają tam cały czas. Ich ulubionym pokarmem są owoce bogate w tłuszcze, jak figi, które występują na bardzo wysokich, dojrzałych drzewach. Na obrzeżach lasu drzewa są zwykle znacznie niższe. A to oznacza, że czepiaki nie mają dostępu do preferowanego pożywienia i brak tam dostatecznie wysokich drzew pozwalających na łatwe przemieszczanie się. Zwierzęta starają się więc oszczędzać energię, gdy żyją na obrzeżach, wyjaśnia uczona. Zmieniło się też zachowanie kapucynek panamskich. To niewielkie zwierzęta, narażone na ataki drapieżników. Na obrzeżach lasu zmieniły zachowanie tak, by zwracać na siebie mniej uwagi. Rzadziej wydają dźwięki i rzadziej walczą między sobą. Gdy są na obszarze, gdzie rosną niższe drzewa, drapieżnik może je łatwiej spostrzec. Są bardziej narażone na atak, mówi Bolt. Naukowców zdziwił natomiast fakt, że wyjce płaszczowe nie zmieniły zachowania, gdy ludzie wycięli pobliski las. Wcześniejsze badania prowadzone przez Bolt wykazały, że w zależności od okolicy, w jakiej żyją, gatunek ten zmienia ilość spożywanego pokarmu oraz odległości na jakie się przemieszcza. Pokazały też jednak, że wyjce nie adaptują się łatwo do nowych okoliczności. To może być problem z punktu długoterminowego przetrwania gatunku. Być może wyjce potrafią żyć tylko w jeden sposób, jakoś sobie radzą do pewnego momentu, a później – gdy już nie dają rady – zaczynają nagle ginąć, zastanawia się uczona. Badanie zachowań społecznych małp to dobry sposób zrozumienia ich jakości życia i przekonania się, czy są szczęśliwe. Zrozumienie, jak gatunek się zachowuje, pozwala na jego lepsze poznanie i lepszą ochronę, dodaje Bolt. « powrót do artykułu
  12. Pamięć zewnętrzna pozwala na przechowywanie danych i tworzenie kopii zapasowych na dysku zewnętrznym. To idealny sposób na zabezpieczenie danych i plików na wypadek awarii komputera. Warto wiedzieć, na co zwrócić uwagę przy wyborze pamięci zewnętrznej. Jak działa dysk zewnętrzny? Dysk zewnętrzny to urządzenie, które podpina się do komputera za pomocą złącza USB. W momencie podpięcia staje się on dla komputera tak samo widoczny jak dyski wbudowane. Budowa dysku zewnętrznego jest więc bardzo podobna do dysków, które znajdują się wewnątrz komputera. To idealne rozwiązanie jeśli chcesz przechowywać fizycznie pliki komputera poza nim. Zewnętrzne dyski twarde występują w dwóch wariantach: dyski HDD oraz SSD. Dyski HDD charakteryzują się dużą pamięcią oraz niższym kosztem zakupu dlatego świetnie sprawdzą się do przechowywania większej ilości danych. Dyski SSD są dużo szybsze, jednak koszt ich zakupu jest wyższy. Są bardzo dobrym wyborem jeśli zależy nam na bardziej dynamicznej pracy urządzenia. Dyski SSD zawierają pamięć flash – taki sam rodzaj pamięci jak pendrive’y oraz popularne w urządzeniach elektronicznych karty pamięci. Oznacza to, że pendrive to urządzenie, które działa na tej samej zasadzie co dysk SSD – można pracować na nim szybko i sprawnie, jest odporny na uszkodzenia i posiada niewielkie rozmiary, dzięki czemu można go z łatwością przenosić. Tutaj znajdziesz przykładowe pendrive’y: https://www.komputronik.pl/category/686/pendrive,samsung.html.   Jaką pojemność wybrać? Jeżeli zdecydujesz się na zewnętrzny dysk HDD, to do wyboru masz najróżniejsze pojemności takich dysków. Zaczynają się od pojemności 1 TB, a kończą na ponad 20 TB. Dobór wielkości dysku zależy więc tylko od Twoich preferencji i zapotrzebowania na przechowywanie danych. Dysk HDD to świetny wybór do archiwizowania danych – na przykład do wykonywania kopii zapasowej systemu i programów zainstalowanych na Twoim komputerze. Ze względu na wyższe prędkości zapisu i odczytu danych, coraz częściej można się spotkać z dyskami zewnętrznymi SSD. Taki dysk to świetne rozwiązanie jeśli zamierzasz nagrywać na niego duże ilości danych lub otwierać bezpośrednio z niego pliki oraz aplikacje. Dyski SSD są też bardziej odporne na uszkodzenia mechaniczne. Występują najróżniejsze pojemności takich dysków – od 500 GB wzwyż. Ich wadą jest koszt zakupu, zazwyczaj dużo wyższy niż w przypadku dysków HDD. Najmniejszym i najbardziej podręcznym nośnikiem pamięci zewnętrznej jest pendrive. Niewielki i poręczny, a do tego całkiem pojemny – to właśnie dlatego zawładnął światem przenośnych danych. Obecnie można spotkać pendrive’y o naprawdę dużej pojemności – na przykład 128 GB: https://www.komputronik.pl/product/689942/samsung-128gb-bar-plus-titan-gray-usb-3-1.html. Taki pendrive to też ciekawy, elegancki gadżet.   Do czego przydaje się pendrive? Pendrive to idealne urządzenie do mobilnego transferu plików i danych pomiędzy urządzeniami. Wystarczy posiadać w komputerze złącze USB i wpiąć do niego pendrive, a następnie zgrać pliki. Każdy pendrive wykrywany jest przez komputer automatycznie więc nie potrzeba żadnego specjalnego oprogramowania do jego obsługi. W ten sam sposób można więc podpiąć urządzenie do innego komputera celem przekopiowania danych. Pendrive może służyć także jako archiwum danych. Na takim urządzeniu jak pendrive możesz przechowywać nie tylko swoje ulubione filmy, seriale czy utwory muzyczne, ale też kopie zapasowe danych oraz aplikacji. Tym sposobem można nie tylko zwolnić trochę miejsca na dysku twardym komputera, ale też zabezpieczyć pliki przed ich utratą. Wbrew pozorom awarie sprzętowe komputerów zdarzają się dość często. Pamięć na pendrive może okazać się też przydatna w sytuacji, kiedy kończy się pamięć na dysku komputera. Zgrywając dane z komputera na pendrive, możesz rozszerzyć pamięć swojego sprzętu – na przykład o 256 GB: https://www.komputronik.pl/product/750526/samsung-256gb-type-c-usb-c-400mb-s.html. Jest to całkiem duża pojemność, którą warto wykorzystać. Jeśli chcesz na bieżąco pracować na zgranych plikach, to możesz zostawić pendrive podłączony do komputera na stałe. « powrót do artykułu
  13. Kamienne narzędzia znalezione w najniższej warstwie stanowiska archeologicznego w pobliżu miasta Korolevo w zachodniej Ukrainie pochodzą sprzed 1,4 miliona lat, poinformował na łamach Nature międzynarodowy zespół naukowy, na którego czele stoi Roman Garba z Instytutu Fizyki Jądrowej i Instytutu Archeologii Czeskiej Akademii Nauk. Tym samym mamy do czynienia – jak twierdzą autorzy badań – z najstarszym w Europie miejscem zamieszkanym przez ludzi. Stanowisko w pobliżu Koroleva zawiera tylko kamienne narzędzia, jednak właśnie udało się dokładnie określić ich wiek oraz przypisać je do Homo erectus. Obecne pogranicze Ukrainy, Rumunii i Węgier jest więc najstarszym znanym miejscem występowania człowieka w Europie i najdalej na północ wysuniętym przyczółkiem H. erectus. Nasz najwcześniejszy przodek, H. erectus, był pierwszym hominem, który opuścił Afrykę około 2 milionów lat temu i ruszył w kierunku Bliskiego Wschodu, Azji Wschodniej i Europy. Badania radiometryczne stanowiska w Korolevie nie tylko wypełniają lukę pomiędzy Dmanisi w Gruzji i Atapuerca w Hiszpanii, ale potwierdzają też hipotezę, że pierwsi hominini przybyli do Europy ze wschodu lub południowego-wschodu, mówi Roman Garba. Na podstawie modeli klimatycznych oraz badań pyłków roślin zidentyfikowaliśmy trzy możliwe interglacjały, w czasie których pierwsi ludzie mogli dotrzeć do Koroleva, podążając prawdopodobnie korytarzem Dunaju, dodaje uczony. Ukraiński archeolog, Witalij Usyk, wyjaśnia, że Korolevo to stanowisko ważne dla całej Europy. Wiemy, że w tym miejscu akumulacja lessu i gleb kopalnych sięga 14 metrów i zawiera tysiące kamiennych artefaktów. Tutejsze okolice były ważnym źródłem materiału do ich produkcji. Zidentyfikowaliśmy siedem okresów ludzkiego osadnictwa i co najmniej 9 kultur paleolitycznych. Wiemy, że ludzie żyli tutaj od 1,4 miliona do około 30 000 lat temu, mówi. Datowanie narzędzi przeprowadzono na podstawie badań zawartości berylu-10 i aluminium-26 w skałach znajdujących się w tej samej warstwie. Nuklidy te mają różne okresy półrozpadu i akumulują się w ziarnach kwarcu, gdy jest on wystawiony na oddziaływanie promieniowania kosmicznego, zatem wówczas, gdy znajduje się na powierzchni. Gdy zaś zostaje zagrzebany, beryl-10 i aluminium-26 przestają się akumulować. Stosunek obu pierwiastków do siebie zmienia się w czasie i jest zależny od tego, jak długo skały są zagrzebane pod kolejnymi warstwami. Dodatkowo uczeni wykorzystali opracowaną przez siebie metodę modelowania matematycznego, która jeszcze bardziej uściśliła datowanie. Badania były prowadzone we współpracy z duńskim Uniwersytetem w Aarhus oraz Helmholtz-Zentrum Dresden-Rossendorf. Trzeba tutaj przypomnieć, że w 2022 roku na stanowisku Sima del Elefante w Hiszpanii znaleziono fragment ludzkiej żuchwy, której wiek oszacowano na 1,4 miliona lat. Jednak środowisko w jaskini jest trudne, więc szczegółowe datowanie kości wciąż trwa. Wyniki zostaną prawdopodobnie opublikowane w drugiej połowie roku. Dlatego też Korolevo jest obecnie najstarszym pewnie datowanym stanowiskiem w Europie, na którym stwierdzono obecność człowieka. « powrót do artykułu
  14. Na północnym wybrzeżu Devon i Somerset w Wielkiej Brytanii znaleziono najstarszy na Ziemi skamieniały las. Pochodzące sprzed 390 milionów lat drzewa stanowiły część wielkich lasów pokrywających wówczas Euroamerykę, superkontynent, który powstał ze zderzenia Laurencji i Bałtyki. Las z obecnej Wielkiej Brytanii jest więc o około 5 milionów lat starszy, niż dotychczasowy rekordzista, skamieniały las odkryty w Cairo w stanie Nowy Jork. Las, odkryty przez naukowców z Cambridge University i Cardiff University, składa się z niekompletnych pni długości do dwóch metrów oraz niewielkich gałęzi, dzięki którym rośliny zidentyfikowano jako należące do wymarłej klasy Cladoxylopsida. Drzewa z rodzaju Calamophyton przypominają na pierwszy rzut oka palmy. Ich pnie były cienkie i puste w środku. Drzewa te nie posiadały liści, a ich gałęzie były pokryte strukturami przypominającymi witki. Drzewa nie były wysokie, dorastały to 4 metrów. Rosnąc, zrzucały gałęzie, dzięki czemu na gruncie znajdowała się gruba warstwa materii organicznej, która wspomagała rozwój bezkręgowców. Las został znaleziony w pobliżu Minehead na południowym wybrzeżu Kanału Bristolskiego. W okresie, gdy rósł nasz las, obszar ten nie był połączony z dzisiejszymi Wyspami Brytyjskimi, ale leżał znacznie dalej na południe i łączył się z dzisiejszymi regionami Niemiec i Belgii, na których znaleziono podobne skamieniałości z dewonu. Mimo to do niedawna sądzono, że na tym odcinku angielskiego wybrzeża nie występują żadne znaczące skamieniałości roślinne. Odkryty właśnie las pojawił się w dewonie (419–358 milionów lat temu), okresie gdy życie po raz pierwszy rozpoczęło swoją wielką ekspansję na lądy. Pod koniec dewonu pojawiły się pierwsze rośliny nasienne, a na lądach na stałe zagościły zwierzęta, głównie były to stawonogi. Dewon całkowicie przemodelował życie na Ziemi. Doszło też do zmiany sposobu interakcji pomiędzy wodą a gruntem, gdyż korzenie drzew i innych roślin zaczęły stabilizować osady. Niewiele jednak wiemy o tych pierwszych lasach, mówi profesor Neil Davies z Cambridge University. Las został odkryty przez uczonych z Cambridge, ale zidentyfikowali go specjaliści z Cardiff. Gdy tyko zobaczyłem zdjęcia pni, od razu wiedziałem, z czym mam do czynienia. Od 30 lat prowadzę na całym świecie badania tego właśnie rodzaju drzew, ekscytuje się doktor Christopher Berry. To niesamowite zobaczyć, że rosły tak niedaleko. Jednak  najbardziej niezwykłą rzeczą – i zobaczyłem to po raz pierwszy w życiu – była pozycja drzew. Po raz pierwszy mieliśmy okazję bezpośrednio przyjrzeć się ekologii najstarszego lasu, mogliśmy interpretować środowisko, w jakim rosły Calamophyton oraz ocenić ich wpływ na system osadów. Badania prowadzono na wysokich klifach, z których część dostępna była tylko z pokładu łodzi. Naukowcy mogli obserwować zachowane w piaskowcu skamieniałe pnie, ślady korzeni i osadów. W dewonie były tutaj półsuche równiny poprzecinane niewielkimi rzekami wypływającymi z gór na północnym-zachodzie. To był dziwny las. Nie taki jak dzisiaj. Nie było żadnej roślinności pod drzewami, trawy jeszcze nie powstały. Ale na ziemi leżało wiele witek zrzuconych przez gęsto rosnące drzewa, co miało olbrzymi wpływ na krajobraz, wyjaśnia profesor Davies. Wśród tych witek żyły stawonogi. A szczątki roślinne zrzucane przez Calamophyton tworzyły warstwy osadów, które wpływały na bieg rzek. Po raz pierwszy w historii planety rośliny zaczęły wpływać na cieki wodne i ich interakcję z gruntem. Rzeki zaczęły pracować w zupełnie inny sposób, stały się wielką siłą powodującą erozję, jaką są i dzisiaj, dodaje Davies. « powrót do artykułu
  15. Pięć nowych izotopów – tul-182, tul-183, iterb-186, iterb-187 oraz lutet-190 – to wynik pracy naukowców z Facility for Rare Isotope Beam (FRIB) na Michigan State University. Ich stworzenie we FRIB to prawdopodobnie ich pierwszy przypadek zaistnienia na Ziemi. To jednocześnie dowód, że możliwości FRIB coraz bardziej zbliżają się do możliwości generowania izotopów takich, jakie istnieją w niezwykle egzotycznych środowiskach, jak wnętrza gwiazd neutronowych. Obecnie znamy około 300 naturalnie występujących izotopów różnych pierwiastków, z czego około 250 to izotopy stabilne. W ośrodkach badawczych takich jak FRIB uzyskano dotychczas około 3000 krótkotrwałych izotopów. Te odmiany pierwiastków w sposób naturalny pojawiają się np. podczas zderzeń gwiazd neutronowych czy powstawania supernowych. Mogą one brać udział w tzw. procesie r, czyli reakcji polegającej na wychwycie prędkich neutronów przez nuklidy, a w wyniku tego procesu powstają nuklidy cięższe od żelaza, na przykład złoto. Naukowcy pracujący przy FRIB uważają, że są w stanie jeszcze bardziej „zbliżyć się” do gwiazd neutronowych i uzyskać kolejne izotopy, których zbadaniem zainteresowana jest astrofizyka. Teraz, gdy naukowcy wiedzą, jak uzyskać te nowe izotopy, mogą zacząć wytwarzać je w większej ilości i prowadzić eksperymenty, jakie dotychczas nie były możliwe. Wykorzystają też swoje doświadczenia, do stworzenia nowych izotopów. Gwiazdy są fabrykami pierwiastków. W Słońcu istnieją warunki pozwalające na łączenie dwóch atomów wodoru w jądro helu. Uzyskanie cięższych pierwiastków wymaga jeszcze bardziej ekstremalnych warunków. Naukowcy sądzą, że do powstania złota, które ma masę 200-krotnie większą od masy wodoru, potrzebne są tak ekstremalne warunki, jakie istnieją podczas łączenia dwóch gwiazd neutronowych. Jeśli uda się uzyskać izotopy, które powstają w miejscach zderzeń gwiazd neutronowych, będzie można je badać i lepiej zrozumieć proces powstawania cięższych pierwiastków czy ewolucji wszechświata. Pięć uzyskanych właśnie izotopów to jeszcze nie to, czego szukają naukowcy. Jednak nigdy wcześniej nie udało się dotrzeć tak blisko izotopów powstających, gdy łączą się gwiazdy neutronowe. Osiągnięcie jest więc bardzo obiecujące i daje nadzieję, że już wkrótce się uda. « powrót do artykułu
  16. Naukowcy z Royal Botanic Gardens w Kew wykorzystali sztuczną inteligencję do dokonania oceny ryzyka wyginięcia wszystkich 328 565 gatunków roślin okrytonasiennych. Wyniki analizy zostały publicznie udostępnione, dzięki czemu każdy – od miłośnika kwiatów na własnym parapecie, po naukowca zajmującego się badaniem bioróżnorodności – może sprawdzić, czy konkretny gatunek jest zagrożony wyginięciem i z jakim poziomem ufności naukowcy określili jego status w stanie dzikim. Naukowcy wykorzystali model BART (Bayesian Additive Regression Trees) i trenowali go na zestawie ponad 53 000 roślin, których ryzyko wyginięcia zostało wcześniej określone przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody. Wyszkolony w ten sposób model wykorzystano do oceny pozostałych 275 000 gatunków. Z analizy wynika, że zagrożonych wyginięciem jest aż 45,1% gatunków okrytonasiennych. Potwierdziły one również to, co wiedziano już wcześniej – szczególnie dramatyczna sytuacja panuje na Madagaskarze i Hawajach. Szczególnie narażone są epifity. W przypadku tej grupy zagrożonych jest 53,9% gatunków, czyli więcej, niż wymienia Czerwona Lista (49%). To zgodne z obserwacjami świadczącymi o tym, że znaczną część gatunków epifitów charakteryzuje niewielki obszar występowania. Na potrzeby badań wykorzystano World Checklist of Vascular Plants, Czerwoną Księgę Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody oraz bazy danych gromadzące informacje o aktywności człowieka i jego wpływie na środowisko. Użyty przez naukowców z Kew model pokazał, że sytuacja niektórych gatunków jest lepsza niż sądzono, a innych gorsza. To dobrze pokazuje, jak ważne jest ciągłe aktualizowanie informacji służących do tego typu badań. Jak wspomnieliśmy, wyniki analizy zostały publicznie udostępnione. Można je znaleźć w portalu Kew's Plants of the World Online. Po wpisaniu nazwy naukowej rośliny informacje o jej statusie znajdziemy w zakładce „General informations”. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie dowiedli, że skład i budowa blizn są różne u kobiet i mężczyzn. Mężczyźni mają więcej kolagenu typu 1 i elastyny. Z kolei u kobiet występuje więcej kolagenu typu 3, który odpowiada za gojenie się ran bez powstawania blizn. Nasza praca jest pierwszą publikacją, w której wykazano różnice między kobietami i mężczyznami powyżej 50. roku życia w budowie skóry pourazowej, czyli blizn. Uzyskane wyniki mogą przysłużyć się do rozwoju badań nad nowymi preparatami farmakologicznymi uwzględniającymi różnice płci pacjentów, stwierdziła profesor Barbara Gawrońska-Kozak kierująca Zespołem Biologii Regeneracyjnej. Uczona wraz z zespołem bada molekularne mechanizmy kontrolujące proces gojenia się skóry z wytworzeniem blizny – nazywane gojeniem naprawczym – ale badania prowadzone są pod kątem gojenia bezbliznowego, czyli regeneracyjnego. Gojenie bliznowate pozwala na dość szybkie przywrócenie funkcji ochronnej skóry. Czasem jednak proces ten przebiega nieprawidłowo i może dochodzić do pojawienia się niegojących się ran czy blizn przerostowych. Istnieje jednak też gojenie bezbliznowe (regeneracyjne, idealne). Rzadko występuje ono u ssaków. U ludzi ma na przykład miejsce w dwóch pierwszych trymestrach życia płodowego. Jeśli wówczas dojdzie do zranienia – na przykład podczas operacji w łonie matki – po urazie nie zostanie żaden ślad. Naukowcy z Wielkiej Brytanii zauważyli, że u ludzi w podeszłym wieku gojenie co prawda zachodzi wolniej, ale tworzy się mniejsza i delikatniejsza blizna, która makro- i mikroskopowo przypomina skórę niezranioną. Uczeni z zespołu profesor Gawrońskiej-Kozak chcieli sprawdzić, czy płeć odgrywa rolę w tworzeniu się blizn. We współpracy z lekarzami z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Olsztynie pobrali z okolic brzucha kobiet i mężczyzn powyżej 50. roku życia próbki skóry niezranionej oraz bliznowatej. Już od dawna wiadomo, że skóra nienaruszona różni się w zależności od płci: u mężczyzn m.in. jest grubsza, ma więcej kolagenu typu 1, więcej gruczołów łojowych, które wydzielają sebum. Nasze badania wskazują, że także w obrębie blizn występują różnice zależne od płci, przypomina profesor Gawrońska Kozak. Najważniejszym odkryciem było stwierdzenie, że w bliznach kobiet znajduje się więcej kolagenu typu 3, który jest powiązany z regeneracyjnym gojeniem się ran. To dopiero pierwsze przesłanki, które wymagają dalszych badań, ale po raz pierwszy zaprezentowaliśmy, że to kobiety mogą mieć większy potencjał do gojenia regeneracyjnego niż mężczyźni, komentuje doktor Marta Kopcewicz. Badania pokazały też, że u obu płci inny jest układ włókien kolagenowych w bliznach, a blizny kobiet są cieńsze. Dodatkową zaletą badań jest przeprowadzenie ich na osobach powyżej 50. roku życia. To powiększyło naszą wiedzę o bliznach u tej grupy wiekowej. Zwykle bowiem badania dotyczące skóry prowadzi się na młodszych osobach. « powrót do artykułu
  18. Każdego roku ponad milion osób umiera z powodu krótkotrwałej – trwającej od godzin do dni – ekspozycji na zanieczyszczenia powietrza pyłem zawieszonym PM 2.5. Takie sa wyniki badań przeprowadzonych przez naukowców w Monash University. Dotychczas większość badań nad wpływem PM 2.5 na śmiertelność skupiała się na mieszkańcach miast i ich trwałej ekspozycji. Australijscy uczeni postanowili zbadać wpływ zanieczyszczeń krótkotrwałych i nie tylko na mieszkańców dużych miast. W tym celu przeanalizowali dane z lat 2000–2019 z ponad 13 000 miast i miasteczek na całym świecie. Wyniki swoich badań opublikowali na łamach The Lancet. Planetary Health. Uczeni, pracujący pod kierunkiem profesora Yuminga Guo stwiedzili, że nawet krótkotrwałe oddychanie  zanieczyszczonym powietrzem przyczynia się do śmierci ponad miliona osób rocznie, głównie mieszkańców Azji i Afryki. Aż połowa przypadków takich zgonów ma miejsce w Azji Wschodniej. A 22,74% zmarłych to mieszkańcy miast. Profesor Guo przypomina, że negatywne skutki krótkotrwałej ekspozycji na PM 2.5 są dobrze udokumentowane. Na przykład zanieczyszczenie powietrza podczas wielkich pożarów w Australii, do jakich dochodziło w latach 2019–2020, było przyczyną przedwczesnej śmierci 429 osób oraz przyjęć do szpitali 3230 pacjentów. Najwięcej osób umiera z powodu krótkotrwałej ekspozycji na zanieczyszczenia w Azji (65,2%), następnie w Afryce (17%). Kolejne na liście są Europa (12,1%), obie Ameryki (5,6%) oraz Oceania (0,1%). W Australii, która szczególnie interesowała naukowców, odsetek zgonów z tej przyczyny wzrósł z 0,54% w roku 2000 do 0,76% w 2019 roku. To największy wzrost ze wszystkich regionów na świecie. Autorzy badań sądzą, że przyczyną jest rosnąca częstotliwość i skala zanieczyszczeń związanych z ekstremalnymi wydarzeniami pogodowymi, jak np. pożary z roku 2019. « powrót do artykułu
  19. Tytoń to jedna z najważniejszych roślin rytualnych i medycznych Mezoameryki. Dysponujemy licznymi źródłami wskazującymi na powszechne jego stosowanie. Ślady nikotyny w fajkach z Ameryki Północnej, przedmiotach do palenia i kruszenia tytoniu z Chile, płytce nazębnej zmarłych z Kalifornii, włosach mumii z pustyni Atacama czy naczyniu z nizin Majów. Analizy przedstawień artystycznych i źródła etnograficzne wskazują, że tytoń był i jest palony. Tymczasem naukowcy znaleźli ślady wskazujące na... picie tytoniu przez Majów. Uczeni z Yale University, City University of New Jork i The Hershey Center for Health and Nutrition przeprowadzili badania naczyń znalezionych na akropolu El Baúl w mieście Cotzumalhuapa w Gwatemali. Było to jedno z największych miast późnego okresu klasycznego w Mezoameryce, a sam akropol datowany jest na fazę Pantaleón (lata 650–950). Prace archeologiczne prowadzono tam między innymi w latach 2006–2007, kiedy to znaleziono znacznie więcej rytualnie złożonych przedmiotów, niż gdziekolwiek indziej w Cotzumalhuapa. To jeden z dowodów na znaczenie religijne El Baúl. Jedną z cech charakterystycznych stylu artystycznego z Cotzumalhuapa są bogate przedstawienia roślinne. Liście tytoniu prawdopodobnie przedstawiono na ozdobach głowy dwóch rzeźb przedstawiających władców. Ich obecność tam świadczy o tym, że tytoń stanowił element legitymizacji władcy i królewskich rytuałów w Cotzumalhuapa. Autorzy nowych badań przeanalizowali osady w naczyniach wydobytych w czasie prac archeologicznych z lat 2006–2007. W czasie wykopalisk jak i późniejszej pracy z artefaktami obowiązywał zakaz palenia. Naczynia trafiły do Museo Popol Vuh w Gwatemali, gdzie usunięto większość wypełniającej je gleby, a ich zewnętrzne ścianki oczyszczono. Wnętrza nie oczyszczono, by w przyszłości możliwe było pobranie próbek do badań. I właśnie z tego skorzystali obecnie badacze. Pobrane próbki wysłano do badań do USA. Tam stwierdzono, że w dwóch cylindrycznych i jednym sferycznym naczyniu znajdowała się nikotyna. Wszystkie trzy naczynia zawierały ostrza z obsydianu. Wszystkie trzy naczynia służyły do picia, stąd naukowcy wyciągnęli wniosek, że przygotowywano w nich napój na bazie tytoniu. Takie używanie tytoniu jest nietypowe. Doustne przyjmowanie wysokich dawek nikotyny jest ryzykowne i grozi zgonem. Wiemy, że praktyki takie stosowane są w niektórych miejscach Amazonii i obu Gujanach. Stosowane są w celu wprowadzenia w trans, wywoływanie halucynacji lub zaśnięcie. Istnieją też źródła wskazujące, że Majowie mogli używać tytoniu jako środka psychoaktywnego. Jak widać, mogli robić z niego napój. Fakt, że naczynia znaleziono w pobliżu sauny sugeruje, iż napój zawierający nikotynę wykorzystywany był w rytuałach oczyszczania. Sauny były szczególnie ważne podczas rytuałów dotyczących narodzin i wiązane są z bóstwami położnictwa. Być może dlatego też w naczyniach znaleziono obsydianowe ostrza, które mogły służyć do przecięcia pępowiny. Jeszcze do połowy XX wieku były one w ten sposób wykorzystywane przez ludy Huichol i Tarahumara. « powrót do artykułu
  20. Zbadanie 62-letniego mężczyzny, który w ciągu 29 miesięcy przyjął 217 dawek szczepionki przeciwko COVID-19 stało się dla naukowców rzadką okazją do przyjrzenia się skutkom tak znacznego przedawkowania środka chroniącego przed SARS-CoV-2. Uczeni z Uniwersytet Fryderyka i Aleksandra w Erlangen i Norymberdze oraz Szpitala Uniwersyteckiego w Erlangen o istnieniu mężczyzny dowiedzieli się z prasy. Przed nimi nikt nie miał do czynienia z osobą, która przyjęła tak wiele dawek szczepionki. Niektórzy naukowcy przypuszczali, że skutkiem nadmiernego szczepienia będzie zmniejszenie aktywności układu odpornościowego, który przyzwyczai się do antygenów. Okazało się, że to nieprawda. Układ odpornościowy mężczyzny działał bez zarzutu, a poziom koncentracji niektórych komórek odpornościowych i przeciwciał przeciwko SARS-CoV-2 był u niego znacznie wyższy niż u osób po 3 dawkach szczepionki. Badany mężczyzna twierdzi, że przyjął 217 dawek, a prokuratura, która skierowała przeciwko mężczyźnie sprawę do sądu, oskarżając go o oszukiwanie funkcjonariuszy publicznych, zebrała dowody na przyjęcie przez niego 134 dawek. Dowiedzieliśmy się o jego przypadku z prasy. Skontaktowaliśmy się z nim i zaprosiliśmy do Erlagen na badania. Był bardzo zainteresowany, mówi doktor Kilian Schober z Instytutu Mikrobiologii. Naukowcy chcieli dowiedzieć się, co się dzieje z układem odpornościowym, który jest ekstremalnie często wystawiany na obecność specyficznego antygenu. Z takimi przypadkami możemy mieć do czynienia w chronicznych infekcjach, jak np. HIV czy wirusowym zapaleniu wątroby typu B. Mamy podstawy by sądzić, że gdy dochodzi do bardzo częstego kontaktu z antygenami, limfocyty T ulegają zmęczeniu, co prowadzi do uwalniania przez nie mniej prozapalnych substancji sygnałowych, dodaje Schober. Ten i inne skutki ciągłego kontaktu z antygenami mogą osłabiać układ odpornościowy, gdyż jego komórki przyzwyczajają się do obecności antygenów i nie zwalczają patogenu równie skutecznie jak na początku. Nic takiego nie miało jednak miejsca w przypadku badanego mężczyzny. W ciągu ostatnich lat wielokrotnie miał on robione badania krwi i dał nam zgodę na dostęp do tych danych. W niektórych przypadkach próbki jego krwi zostały zamrożone, więc mogliśmy zbadać je samodzielnie. Ponadto już w czasie prowadzonych przez nas badań mężczyzna, na własne żądanie, przyjmował kolejne dawki szczepionki. Mogliśmy więc badać jego krew i obserwować, jak reaguje układ odpornościowy, wyjaśnia uczony. Badania wykazały, że u mężczyzny występuje dużo limfocytów Th skierowanych przeciwko SARS-CoV-2, było ich więcej niż w grupie kontrolnej, składającej się z osób, które przyjęły trzy dawki szczepionki. Naukowcy nie zauważyli też żadnych oznak zmniejszonej aktywności tych limfocytów. Działały tak, jak u osób z grupy kontrolnej. Naukowcy przyjrzeli się też limfocytom T stanowiącym komórki pamięci. Ich liczba u badanego była równie wysoka, jak w grupie kontrolnej. Ogólnie rzecz biorąc, nie zauważyliśmy u niego żadnych oznak osłabienia układu odpornościowego. Wręcz przeciwnie, dodaje jedna z głównych autorek badań, Katharina Kocher. Kolejne testy wykazały, że układ odpornościowy mężczyzny odpowiednio reagował też na inne patogeny. Jeśli zatem mamy tutaj do czynienia ze znacznym przedawkowaniem szczepionki, to nie miało to negatywnego wpływu na układ odpornościowy. A trzeba dodać, że mężczyzna przyjmował aż osiem różnych szczepionek przeciwko COVID-19, w tym różne warianty szczepionek mRNA. Autorzy badań podkreślają, że mamy tu do czynienia z jednostkowym przypadkiem i na jego podstawie nie można wyciągać ani daleko idących wniosków, ani zmieniać zaleceń dotyczących szczepień. Obecne badania wskazują, że trzy dawki są wystarczające, a szczególnie narażone grupy powinny przyjąć ich więcej. Nie ma żadnych powodów, by uznawać, że należy zwiększyć liczbę dawek, stwierdzają. « powrót do artykułu
  21. Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu odzyskała cenna pierwodruki dwóch dzieł Karola Marksa, ukradzione z niej prawdopodobnie w latach 90. XX wieku przez byłego pracownika. Na Zachodzie pierwsze wydania dzieł filozofa uzyskują na aukcjach ceny podobne do cen średniowiecznych iluminowanych manuskryptów. Nic więc dziwnego, że stanowią gratkę dla złodziei. Ukradzione we Wrocławiu książki zostało rozpoznane w internecie przez pracownika Oddziału Rękopisów BUWr, który udowodnił, że prawa do nich posiada Uniwersytet Wrocławski. Wspomniane pierwodruki to Herr Vogt wydany w Londynie w 1860 roku oraz Anekdota zur neuesten deutschen Philosophie und Publicistik (Zurych, Winterthur, 1843). Na rynku antykwarycznym zauważył je Antoine Haacker. Jedną posiadał księgarz z Niemiec, a drugą duński antykwariusz. Haacker zgromadził dokumentację dowodzącą, że książki pochodzą z BUWr i zgłosił sprawę do Departamentu Restytucji Dógr Kultury Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Złodziej usunął co prawda z książek pieczęcie i sygnatury, ale w Anekdota widać je było w ultrafiolecie. W przypadku Herr Vogta sprawa była trudniejsza, gdyż przestępca zdemontował jej stronę tytułową i umieścił w specjalnym roztworze chemicznym, więc trudniej było znaleźć tam ślady. Jednak obaj antykwariusze, po zapoznaniu się z dokumentacją, zwrócili książki. Herr Vogt jest najdłuższym dziełem polemicznym Marksa. Skierowana jest przeciwko poglądom lewicowego filozofa, polityka i zoologa Karla Vogta. Z kolei Anekdota zur neuesten deutschen Philosophie und Publicistik to antologia niemieckich tekstów filozoficznych i publicystycznych, w której opublikowano pierwszy polityczny tekst Marksa. « powrót do artykułu
  22. Gdy w 2021 roku archeolodzy znaleźli na północy Hiszpanii wykonaną z brązu dłoń, która 2000 lat wcześniej prawdopodobnie wisiała na drzwiach jednego z domostw, nie zdawali sobie sprawy, że mają w ręku sensacyjne znalezisko. Dopiero rok później, podczas konserwacji zabytku, okazało się, że widnieje na niej napis, który może pomóc w rozwiązaniu jednej z największych zagadek lingwistycznych Europy – pochodzenia języka baskijskiego. Już wówczas odczytano jeden z wyrazów zapisanych na dłoni, a sam zabytek uznano za amulet. Teraz eksperci donoszą o odczytaniu kolejnych wyrazów. Dotychczas nie udało się jednoznacznie określić, skąd pochodzi język baskijski. Wiadomo, że nie jest on językiem indoeuropejskim. Większość specjalistów uważa go za język izolowany, czyli taki, który nie wykazuje pokrewieństwa z żadnym innym językiem. Oprócz euskery językami takimi są np. japoński czy koreański. Jednak nie wszyscy zgadzają się z takim poglądem.  Niektórzy sądzą, że język Basków jest spokrewniony z językami kartwelskimi z południa Kaukazu. Natomiast niemiecki językoznawca Theo Vennemann wysunął kontrowersyjną propozycję, że baskijski należy do hipotetycznej rodziny języków waskońskich. Zgodnie z tą hipotezą, do rodziny tej należał wymarły język akwitański, a śladami rodziny jest wiele toponimów w Europie Zachodniej. Vennemann uważa, że języki waskońskie rozprzestrzeniły się po epoce lodowej na cały Półwysep Iberyjski, większą część współczesnej Francji i Belgii oraz na Wyspy Brytyjskie i Irlandię. Miały zostać z czasem wyparte przez języki indoeuropejskie i przetrwał z nich jedynie euskera. Dłoń z Irulegi ma 143 milimetry długości, 128 mm szerokości i 1 milimetr grubości. Waży 36 gramów i wyposażona została w niewielki otwór. Jako, że znaleziono ją przy wejściu do jednego z domostw osady epoki żelaza, naukowcy sądzą, że wisiała na drzwiach, spełniając rolę amuletu chroniącego ognisko domowe. A ich przypuszczenia są tym bardziej prawdopodobne, że kilka miesięcy od znalezienia na dłoni odkryto napis. Składa się on z 40 znaków i pięciu wyrazów ułożonych w czterech liniach. Już samo jego istnienie podważa to, co dotychczas wiedziano o Baskach. Byliśmy niemal przekonani, że w starożytności Baskowie byli analfabetami i nie używali pisma z wyjątkiem oznaczania monet, mówi jeden z autorów badań, Joaquín Gorrochategui. Powszechnie sądzono, że dopiero po przybyciu Rzymian Baskowie zaczęli używać pisma, adaptując alfabet łaciński. Już pod koniec 2022 roku na dłoni odczytano wyraz „sorioneku”, który przypomina baskijski „zorioneko” oznaczający „szczęście”, „powodzenie”. Autorzy badań zauważają, że ewolucja „sorioneku” w „zorioneko” nie odpowiada zmianom, jakie mogą przechodzić wyrazy w języku baskijskim. Zastąpienie końcowego „-u” przez „-o” nie występuje w tym języku. Podobnie niespodziewane jest zakończenie „-eku”. Niewykluczone jednak, że końcówka brzmi „-eke”. Przypominają, że z terytorium Akwitanii znamy wyryte na ołtarzach napisy w wymarłym już języku akwitańskim, gdzie występują podobieństwa do wyrazów baskijskich. Tak jest np. w teonimie (nazwie bóstwa) Heraus-corritsehe; końcówka bardzo przypomina wspomniane „-eke”. Podkreślają, że wyraz „sorioneku” występuje na początku inskrypcji, jest izolowany w pierwszej linii. Być może więc jest to imię bóstwa – przynoszącego szczęście – któremu poświęcona jest reszta napisu. Badacze podkreślają, że podobieństwo napisu do wyrazów baskijskich mogłoby być przypadkiem, gdyby nie fakt, że dłoń znaleziono w sercu terytorium zamieszkanego przez Basków i ma ona wyraźny charakter symboliczny. Z najnowszej pracy, opublikowanej na łamach Antiquity, dowiadujemy się o odczytaniu kolejnych wyrazów. W linii 3. prawdopodobnie zapisano „oTiŕtan”. Może być to toponim (nazwa miejscowa). Być może odpowiada to łacińskiemu toponimowi Osserda lub Ol(l)erda. Lingwiści odczytali też wyraz „eŕaukon”. Biorąc pod uwagę jego formę i pozycję na końcu, uważają, że to czasownik. Jest podobny do czasu przeszłego słowa posiłkowego „zeraukon”, używanego we wschodnich dialektach baskijskiego. Zauważają, że jeszcze w XVI wieku „zeraukon” bywało z rzadka używane jako samodzielny czasownik oznaczający „dawać”. Takie znaczenie ma sens w inskrypcji wotywnej, chociaż interpretacja tego wyrazu jest dyskusyjna. W podsumowaniu analizy jej autorzy piszą, że w tej chwili tekst można interpretować jako napis dedykowany bóstwu (sorioneke/-ku), ze znajdującym się na końcu czasownikiem odnoszącym się do daru (eŕaukon), a obiekt daru jest bezpośrednio przed czasownikiem (ese-agaŕi). Wymieniono też prawdopodobne miejsce (oTiŕtan). Być może więc mamy tu do czynienia z dedykacją od osoby, która coś przekazuje, jednak najważniejsze informacje znajdują się prawdopodobnie w linii 2., której nie udało się odczytać. Interpretujemy dłoń z Irulegi jako przedmiot dobrze wtopiony w miejscowy kontekst kulturowy. Po pierwsze, brąz nie jest czymś niezwykłym na tym stanowisku, i mamy powody by przypuszczać, że dłoń wykonano na miejscu. Po drugie, istnieją inne dowody na istnienie pisma w Irulegi i w budynku, przy którym znaleziono dłoń – jak stylus i ceramika z wytłaczanymi wzorami. Po trzecie, miejsce w którym dłoń znaleziono sugeruje, że była przybita do drewnianej framugi drzwi tak, by inskrypcja była widoczna i łatwa do odczytania. Lokalizacja otworu służącego do jej zawieszenia oraz orientacja tekstu wskazują, że dłoń wisiała palcami w dół, podsumowują badacze. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Goddard Institute for Space Studies (GISS) i Columbia University postanowili odpowiedzieć na pytanie, czy supererupcja wulkaniczna mogłaby tak schłodzić Ziemię, że miałoby to katastrofalne skutki dla ludzkości. Wielkie erupcje wulkaniczne, wprowadzając do górnych partii atmosfery duże ilości pyłu, powodują przejściowe ochłodzenie. Tak było w roku 1816 – nazwanym „rokiem bez lata” – który nastąpił po erupcji wulkanu Tambora w kwietniu 1815 r. Autorów badań interesował jednak wpływ znacznie silniejszych erupcji, jak wybuch wulkanu Toba sprzed 74 000 lat. Był on 1000-krotnie potężniejszy niż erupcja Mount St. Helens z 1980 roku, ale o jego skutkach niewiele wiemy. Uczeni już wcześniej próbowali znaleźć odpowiedź na tego typu pytania, jednak ich szacunki dotyczące ochłodzenia wahały się od 2 do 8 stopni Celsjusza. Uczeni z GISS i Columbii skorzystali z zaawansowanych modeli obliczeniowych do symulowania wpływu wybuchu podobnego do erupcji Toby. Za supererupcje wulkaniczne uznaje się takie, podczas których wulkan wyrzucił ponad 1000 km3 magmy. Ostatnie takie wydarzenie miało miejsce ponad 22 000 lat temu na Nowej Zelandii. Z przeprowadzonych obliczeń wynika, że po takim wydarzeniu średnia temperatura na Ziemi spadłaby nie więcej niż o 1,5 stopni Celsjusza. Taka dość łagodna zmiana temperatury wyjaśnia, dlaczego po żadnej z supererupcji nie widzimy silnych dowodów na katastrofę w skali globalnej, które dotknęłaby ludzi czy ekosystemów, komentuje główny autor badań, Zachary McGraw. Naukowcy, chcąc lepiej zrozumieć to, co dzieje się w wyniku supererupcji, skupili się na mikroskopijnych cząstkach siarki wyrzuconych do stratosfery. W stratosferze dwutlenek siarki z wulkanów przechodzi reakcje chemiczne, w wyniku których powstają ciekłe siarczany. Mogą one wpływać na Ziemię w dwojaki sposób. Z jednej strony odbijają energię słoneczną, prowadząc do ochłodzenia, z drugiej strony uniemożliwiają zaś przedostanie się energii cieplnej wypromieniowywanej przez Ziemię, prowadząc do ocieplenia. Z analiz wynika, że im mniejsza i gęściej występujące cząsteczki, tym większy ich wpływ chłodzący. Jednak nie wiemy, jakiej wielkości cząstki siarczanów tworzą się w atmosferze podczas supererupcji. Nawet bowiem, gdy opadną na Ziemię i znajdujemy je w rdzeniach lodowych, to w międzyczasie mieszają się z innymi cząstkami i ulegają ściśnięciu. Uczeni symulowali więc różną wielkość cząstek po supererupcji i doszli do wniosku, że nawet największe z nich nie powinny schłodzić Ziemi w stopniu znacząco większym niż największe erupcje czasów współczesnych. W 1991 roku po erupcji Mount Pinatubo średnie temperatury na Ziemi były przez dwa kolejne lata niższe o około 0,5 stopnia Celsjusza. Wyniki badań pokazują przy okazji, jak mało realistyczne są plany geoinżynierii polegające na schłodzeniu planety za pomocą cząsteczek rozpylanych w stratosferze. « powrót do artykułu
  24. Fakt, że zwierzęta przeżywają żałobę po swoich bliskich, partnerach czy członkach stada, nie jest niczym nowym. Najbardziej znanymi chyba przykładami wśród dzikich zwierząt są słonie, małpy czy krukowate. Przed kilku laty zaobserwowano orkę, która przez ponad 2 tygodnie nie rozstawała się ze swoim zmarłym dzieckiem. Teraz naukowcy donieśli, że słonie indyjskie... urządzają pogrzeby swoim dzieciom. Na łamach Journal of Threatened Taxa opisano pięć przypadków pochówków słoniątek przez ich stada żyjące na północy stanu Bengal Zachodni. Za każdym razem martwe słoniątko zostało przeniesione w miejsce pochówku i pogrzebane w podobnej pozycji – leżąc na plecach, z nogami do góry, a ich głowy, trąby i części grzbietowe były w całości zakopane w ziemi. Słonie pochowały swoje zmarłe dzieci w kanałach irygacyjnych na terenie plantacji herbaty. W związku z niewielką głębokością tych kanałów, nogi zmarłych wystawały spod ziemi. Za każdym razem w pobliżu pochówku znajdowano ślady licznych słoni, co wskazywało, że w grzebaniu zmarłego brało udział całe stado. W pierwszym z opisanych przypadków słonie pochowały zmarłe słoniątko w odległości 350 metrów od najbliższych zabudowań i 4 kilometry od granic rezerwatu. W noc pochówku padało, co ułatwiało słoniom kopanie. Świadkowie słyszeli z daleka głośne wokalizacje słoni. Długotrwałe obserwacje miejsca pochówku wykazały, że słonie zaczęły go unikać. Ich obecność zmniejszyła się o około 70%, gdy przechodziły obok, obierały inną drogę. Jednak obecność świeżych odchodów słoni w pobliżu pogrzebanego słoniątka wskazywało, że celowo przychodziły je odwiedzać. W drugim przypadku słoniątko znaleziono pochowane 150 metrów od zabudowań i 4,5 kilometra od najbliższego lasu. Ludzie nie słyszeli żadnych wokalizacji. W noc pochówku padało. Analiza ujawniło, że stado, które pochowało zmarłego, składało się z dorosłych i młodych dorosłych. Tutaj bezpośredniej obserwacji nie przeprowadzono, więc nie wiadomo, które stado pożegnało się ze swoim zmarłym słoniątkiem, jednak zauważono, że słonie wybierają alternatywne drogi. O trzecim pochówku wiadomo więcej, gdyż ludzie słyszeli niezwykle długotrwałe wokalizacje stada słoni przechodzącego nocą przez plantację. Słonie z rzadka tamtędy chodzą i po pochówku częstotliwość ich pojawiania się nie uległa zmianie. W tym przypadku pochówek miał miejsce w okolicy, która jest znacznie rzadziej zaludniona, zatem słonie łatwiej znajdują alternatywne trasy wędrówki. Ponadto stwierdzono, że zwierzęta próbowały całkowicie pogrzebać zmarłe słoniątko. W czwartym przypadku młode zostało pochowane 500 metrów od najbliższych siedzib, niedaleko autostrady. Pochówek został znaleziony przez pracowników plantacji herbaty. Sekcja zwłok wykazała, że zwierzę zmarło 60–72 godziny wcześniej, a autorzy badań uważają, że słonie musiały nosić martwe słoniątko przez 40–45 godzin zanim znalazły miejsce nadające się na jego grób. Ślady na ciele słoniątka wskazują, że jego zwłoki transportowano trzymając je za trąbę lub nogi przez dłuższy czas niż trwał transport innych zmarłych słoniątek. Ostatni opisany pochówek również został znaleziony na plantacji herbaty. Słoniątko zabrano na sekcję 12 godzin po śmierci. Także i w tym przypadku słonie zaczęły chodzić innymi ścieżkami, unikając miejsca pochówku. Słonie urządzały pochówki wyłącznie słoniątkom z oczywistych przyczyn, nie są w stanie przenieść zwłok dorosłego słonia. Słoniątka chowano wykorzystując kanały wykopane przez ludzi, których średnia głębokość wynosi 65 cm. Z dokumentacji fotograficznej wiemy, że martwe słoniątka podczas transportu trzymane są za nogi lub trąby. Transport odbywa się na tyle delikatnie, że żadna część ciała zmarłego nie zostaje utracona. Autorzy badań stwierdzili, że słonie przenoszą swoich zmarłych z dala od ludzi i padlinożerców, poszukując kanałów irygacyjnych lub zagłębień terenu, w których mogą pochować słoniątka. Nie jest też dziwne, że o pochówkach słoniątek wśród słoni indyjskich dowiadujemy się z plantacji herbaty. Prawdopodobnie słonie chowają swoje zmarłe młode również w lasach, w zagłębieniach terenu, jednak tam trudniej zauważyć takie pochówki. Najbardziej interesującym spostrzeżeniem jest pozycja ciała zmarłego. W każdym z opisanych przypadków słoniątko leżało na grzbiecie, z nogami ku górze. Świadczy to o tym, że gdy na pochówek jest mało miejsca, jak właśnie w płytkim kanale irygacyjnym, słoniom zależy na tym by przede wszystkim pochować głowę. Analizy ciał pokazują również, że zmarłe zwierzęta są delikatnie składane do grobów. Ślady pozostawione przez słonie biorące udział w pogrzebie wskazują na to że zwierzęta wyrównywały ziemię wokół i na zwłokach. Niestety, w związku z obowiązującymi przepisami, za każdym razem ludzie wykopywali zmarłe słoniątko i przeprowadzali sekcję zwłok. W związku z tym niemożliwe było sprawdzenie, czy słonie odwiedzają zmarłego. Wiemy, że słonie afrykańskie przez długi czas odwiedzają zwłoki zmarłego towarzysza. Jednak obserwacje pokazały, że jeśli pochówku dokonano w miejscu, w pobliżu którego słonie zwykle przechodziły, to zwierzęta zmieniały trasy wędrówek na równoległe, ale bardziej oddalone. Ponadto w każdym przypadku, gdy słyszano wokalizacje podczas pochówku, nie trwały one dłużej niż 40 minut. Zdaniem badaczy, słonie chciały szybko oddalić się od ludzkich siedzib. Żadne z pochowanych słoniątek nie miało więcej niż 12 miesięcy. « powrót do artykułu
  25. W rezerwacie Mazuq Ha-he'teqim na Pustyni Judzkiej znaleziono rzadką monetę z okresu powstania Bar Kochby. Widnieje na niej napis „Eleazar, kapłan”, a sama moneta datowana jest rok 132, pierwszy rok zrywu Żydów przeciwko Rzymianom. Znaleziono ją wraz z trzema innymi monetami, na których widzimy napis „Symeon”. Odkrycia dokonano podczas Judean Desert Cave Survey, poszukiwań archeologicznych mających na celu zidentyfikowanie jak największej liczby zabytków zanim dotrą do nich złodzieje. Na rewersie monety przedstawiono kiść winogron otoczoną napisem „Rok pierwszy Odkupienia Izraela". To pozwala precyzyjnie datować zabytek. Powstańcy bili bowiem własne pieniądze. W pierwszym roku powstania znajdował się na nich przytoczony powyżej napis, w roku kolejnym monety opisywano „Rok drugi Wolności Izraela”, a w ostatnim roku powstania na monetach znajdował się napis „O wolność Jerozolimy”. Przedstawiano tam też symbole odnoszące się do święta Sukkot, związanego ze zbiorami. Stąd winogrona. Wspomniane na awersie imię „Eleazar” prawdopodobnie odnosi się do rabbiego Eleazara Hamod'ai (Eleazara z Modiin). Był on tannaickim rabinem, uczniem Johanana ben Zakkaia, jednego z najwybitniejszych rabinów końca Drugiej Świątyni i okresu po jej zniszczeniu, jednego z głównych autorów Miszny. Wydaje się, że Eleazar Hamod'ai odgrywał ważną duchowną rolę w czasie powstania Szymona Bar Kochby. Mieszkał w mieście Beitar, w którym znajdowała się kwatera główna powstańców. Z Talmudu dowiadujemy się, że zmarł on w Beitarze. Być może więc zginął w czasie powstania. Jednostka Przeciwdziałania Kradzieży Izraelskiej Służby Starożytności prowadzi od 2017 roku coroczne poszukiwania na Putyni Judzkiej. Dotychczas udało się znaleźć, między innymi, fragmenty zwojów z tekstami proroków mniejszych, rzymskie miecze czy jeden z najstarszych na świecie zachowanych w całości koszy. Tegoroczny sezon wykopalisk rozpocznie się 11 marca i potrwa 10 dni. Archeolodzy zapraszają ochotników do wzięcia w nim udziału. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...