-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Tradycja przekłuwania sobie nosa przez ludzi liczy sobie co najmniej 46 000 lat. Na tyle bowiem oszacowano wiek spreparowanej kości kangura, która wygląda tak, jakby była noszona w przekłutym nosie. Jest to najstarsza znana nam biżuteria z kości należąca do Homo sapiens. Odkrycie wskazuje, że pierwsi ludzie, którzy dotarli do Australii przed około 50 000 laty byli równie zaawansowani pod względem kulturowym, co ich pobratymcy z Afryki czy Europy. Odkrycia kości dokonała Sue O'Connor z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego. Badania mikroskopowe ujawniły, że 13-centymetrowa kość była obrabiana za pomocą kamiennych narzędzi i ozdobiono ją czerwoną ochrą. Wygląd kości, fakt jej pomalowania oraz wzorce zużycia wskazują na jej duże podobieństwa do współcześnie używanych kostnych ozdób nosa. Australijscy Aborygeni jeszcze niedawno powszechnie ozdabiali nosy kośćmi. Znaczenie ozdób różniło się jednak u różnych grup. U jednych grup takie ozdoby były noszone tylko przy specjalnych okazjach, u innych mogli je nosić wyłącznie starsi członkowie plemienia, a u jeszcze innych nie było żadnych ograniczeń. Współcześnie u wielu kultur, także w kulturze zachodniej, praktykuje się przekłuwanie przegrody nosowej i noszenie w niej ozdób. W Afryce kości są używane jako narzędzie od ponad miliona lat. Jednak najstarsza znana biżuteria z kości odkryta na Czarnym Lądzie liczy sobie 15 000 lat. Australijscy uczeni mówią, że nie jest wykluczone, iż niektóre kostne ozdoby z Afryki zostały nieprawidłowo zakwalifikowane jako narzędzia. Ich zdaniem taka pomyłka jest bardziej prawdopodobna niż to, że kostne ozdoby wymyślono w Australii. Znalezienie liczącej 46 000 lat kostnej ozdoby w Australii wskazuje, że nieprawdziwa jest teoria mówiąca, iż pierwsi mieszkańcy Australii utracili zdolności wytwórcze, które człowiek nabył w Afryce. Narodziła się ona dlatego, że dotychczas znajnowano niewiele starych narzędzi i ozdób z kości. To znalezisko pokazuje, że ludzie w Australii byli równie zdolni do złożonych zachowań, co ludzie w innych częściach świata. Niezależnie od tego, czy artefakt ten był igłą do szycia czy ozdobą nosa, jest on dowodem na zdolność do skomplikowanych działań - mówi Ian Lilley z Univesity of Queensland. Najstarszą biżuterią wykonaną przez Homo sapiens są naszyjniki z muszli sprzed 100 000 lat znalezione w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Niewykluczone jednak, że na tym polu wyprzedzili nas neandertalczycy. W Chorwacji na stanowisku Krapina znaleziono szpony orła przed 130 000 lat. Pewne ich cechy wskazują, że mogły być noszone jako naszyjnik lub bransoleta. « powrót do artykułu
-
Niektórzy mają świetną pamięć mimo zmian typowych dla alzheimera
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Naukowcy z Northwestern Medicinie zbadali mózgi osób w wieku 90 lat i starszych i stwierdzili, że mimo w pełni rozwiniętych zmian patologicznych typowych dla choroby Alzheimera (licznych blaszek beta-amyloidu i splątków neurofibrylarnych z hiperfosforylowanego białka tau) niektórzy seniorzy do końca życia cieszą się świetną pamięcią. To niesamowite. W ogóle się tego nie spodziewaliśmy. Na tej podstawie wnioskujemy, że istnieją jakieś czynniki, które chronią mózg i wspomnienia przed patologicznymi blaszkami starczymi oraz splątkami. Teraz musimy je tyko znaleźć - opowiada prof. Changiz Geula. Geula zaprezentował swoje wyniki na dorocznej konferencji Towarzystwa Neuronauk w San Diego. W poszukiwaniu tajemniczych czynników/mechanizmów zabezpieczających Amerykanie zamierzają się przyjrzeć wpływom genetycznym, dietetycznym i środowiskowym. Zespół ze Szkoły Medycznej Feinberga badał mózgi 8 osób w wieku 90+. Wybrano je na podstawie ponadprzeciętnych wyników w testach pamięciowych. Okazało się, że pod względem histopatologicznym 3 podpadały pod chorobę Alzheimera (ChA). Kiedy akademicy zbadali centrum pamięciowe tych ludzi (hipokamp), okazało się, że było ono relatywnie nietknięte. Ocena 5 mózgów osób z demencją i zmianami patologicznymi typowymi dla ChA uwidoczniła zaś nasilone obumieranie komórek hipokampa. Te odkrycia jasno pokazują, że mózgi niektórych seniorów są odporne na toksyczne oddziaływanie blaszek i splątków. Podczas badań zespół Geuli analizował pod mikroskopem wybarwione wycinki tkanki. Zliczano neurony w hipokampie i korze czołowej. Jeśli w tej ostatniej widać blaszki beta-amyloidu i splątki, oznacza to, że ChA rozprzestrzeniła się po mózgu. « powrót do artykułu -
Piramida z Chichen Itza zawiera wewnątrz dwie mniejsze piramidy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W Chichen Itza znaleziono strukturę, która mogła być pierwotną piramidą poświęconą Kukulkanowi, Zielonemu Pierzastemu Wężowi. W ubiegłym roku archeolodzy, wykorzystując techniki obrazowania, stwierdzili, że piramida znana jako El Castillo została zbudowana nad podziemną rzeką (cenote). Specjaliści od dawna wiedzieli, że pod widoczną piramidą znajduje się mniejsza. Teraz poinformowali o odkryciu jeszcze mniejszej struktury, znajdującej się wewnątrz obu znanych piramid. Dzięki wykorzystaniu trójwymiarowej tomografii elektrooporowej (ERT-3D) stwierdzono, że wewnątrz El Castillo, która powstała około 900 roku naszej ery znajduje się znana wcześniej 20-metrowa piramida, która przykrywa mniejszą konstrukcję o wysokości 10 metrów. Gdybyśmy mogli kiedyś zbadać tę strukturę mielibyśmy możliwość zdobycia wielu informacji o pierwszych mieszkańcach tych terenów - mówi Denisse Lorenia Argote z meksykańskiego Narodowego Instututu Antropologii i Hisotrii. Jej zdaniem pierwsza piramida mogła powstać pomiędzy 500 a 800 rokiem i została wybudowana w czysto majańskim stylu. Profesor antropologii Geoffrey Braswell z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, który nie brał udziału w ostatnich badaniach, mówi, że wspomniana trzecia piramida może być nieznaną dotychczas strukturą, ale równie dobrze mogła ona zostać odkryta już w latach 40. ubiegłego wieku. Uczony przypomina, że jeden z archeologów informował w latach 40., że podczas wykopalisk trafił na trzecią platformę. Wykopany tunel był niestabilny, zatem niewiele wiemy o tej platformie. Wydaje się, że była znacznie mniejsza niż piramida zewnętrzna i nie była idealnie z nią spasowana - mówi Braswell. Na obrazach z obecnie przeprowadzonych badań również widać, że najmniejsza piramida nie jest dobrze dopasowana z kolejnymi warstwami. Braswell nie wyklucza, że w przyszłości możemy znaleźć kolejne, jeszcze mniejsze piramidy. Z uzyskanych właśnie obrazów wynika, że najmniejsza piramida prawdopodobnie jest piramidą schodkową, a na jej szczycie znajduje się ołtarz. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek zostanie podjęta próba dotarcia do niej. « powrót do artykułu -
Gdy nie ma błonnika, bakterie zaczynają zjadać gospodarza
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Gdy bakterie zamieszkujące przewód pokarmowy nie dostają naturalnych włókien, zaczynają żerować na występującym tu śluzie. Przez erozję śluzu i zwiększony dostęp do komórek nabłonka patogeny mogą zaś zainfekować ścianę jelita grubego. Podczas eksperymentu międzynarodowy zespół naukowców obserwował wpływ niedoboru błonnika na myszy, które urodziły się wolne od wszystkich wykrywalnych mikroorganizmów (gnotobiotyczne) i zostały poddane przeszczepowi 14 bakterii występujących normalnie w ludzkim przewodzie pokarmowym. Ponieważ akademicy znają ich pełną sygnaturę genetyczną, mogli śledzić ich aktywność. Autorzy publikacji z pisma Cell podkreślają, że uzyskane wyniki nie tylko wskazują na rolę włókien w diecie, ale i na potencjał wykorzystania błonnika w zwalczaniu skutków chorób układu pokarmowego. Lekcja, jaką wynosimy z badania interakcji błonnika, bakterii przewodu pokarmowego oraz bariery jelitowej, jest taka, że jeśli nie karmimy bakterii, zostaniemy przez nie zjedzeni - opowiada dr Eric Martens ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Michigan. Za pomocą zaawansowanych metod genetycznych naukowcy oceniali wpływ diet z różną zawartością błonnika, w tym diety całkowicie go pozbawionej. Niektóre myszy zarażono też Citrobacter rodentium, które wpływają na gryzonie jak pałeczki okrężnicy (Escherichia coli) na ludzi: rozwijają się zakażenie i podrażnienie jelit, a także stan zapalny i biegunka. Okazało się, że warstwa śluzu pozostawała gruba, a infekcja nie rozwijała się w pełni, jeśli włókna z minimalnie przetworzonych ziaren i roślin stanowiły ok. 15% diety. Kiedy jednak nawet na parę dni wprowadzano dietę bez błonnika, niektóre bakterie zaczynały żerować na glikoproteinach śluzu. Naukowcy przetestowali też scenariusz, w którym dieta była bogata w oczyszczoną rozpuszczalną frakcję błonnika (prebiotyk). Skończyło się to jednak taką samą erozją warstwy śluzu jak w przypadku diety bezbłonnikowej. Badacze zaobserwowali, że skład flory bakteryjnej zmieniał się w zależności od diety, nawet z dnia na dzień. Okazało się też, że 4 szczepy, które najlepiej rozmnażały się przy niskich stężeniach lub pod nieobecność błonnika, jako jedyne wytwarzały enzymy zdolne do rozłożenia długich cząsteczek glikoprotein śluzu. Ogółem zespół zidentyfikował ponad 1600 różnych enzymów mogących rozkładać węglowodany. Podobnie jak społeczność bakterii, zestaw enzymów również zmieniał się w zależności od diety. Nawet czasowy brak błonnika powodował nasiloną produkcję enzymów trawiących śluz. Podczas obrazowania warstwy śluzu i komórek kubkowych, które biorą udział w jego wytwarzaniu, stwierdzono, że im mniej błonnika myszy dostawały, tym cieńsza była warstwa śluzu. Choć tak czy siak śluz jest w normalnym jelicie stale produkowany i rozkładany, zmiana aktywności bakterii w warunkach najniższej zawartości błonnika oznacza, że tempo zjadania przewyższa prędkość wytwarzania. Po zarażeniu C. rodentium okazało się, że patogeny lepiej sobie radziły w przewodzie pokarmowym myszy na diecie bezbłonnikowej. U wielu zwierząt wystąpiły objawy poważnej choroby i utrata wagi. Badanie wycinków tkanki jelita wykazało, że warstwa śluzu była cieńsza/miejscami nieobecna. W oczy rzucał się również duży obszar objęty stanem zapalnym. Zakażone C. rodentium gryzonie na bogatej we włókna diecie także miały stan zapalny, ale na dużo mniejszej powierzchni. Prosto rzecz ujmując: dziury stworzone przez nasz mikrobiom podczas erozji śluzu otwierają drogę inwazji patogenów - wyjaśnia dr Mahesh Desai. W przyszłości Martens i Desai chcą zbadać wpływ różnych mieszanek włókien prebiotycznych. Zamierzają też poszukać biomarkerów statusu warstwy śluzu w ludzkich jelitach i ocenić wpływ niskiej zawartości błonnika na przewlekłe choroby, takie jak nieswoiste zapalenia jelit. « powrót do artykułu -
Silniki przyszłości sprawdziły się w praktyce
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Zbudowany i zarządzany przez NASA, a zamontowany na satelicie LISA Pathfinder, system ST7-DRS osiągnął ważny kamień milowy. Do wczoraj, 17 listopada, system zanotował ponad 1400 godzin pracy i osiągnął 100% zakładanych celów. Space Technology 7 Disturbance Reduction System to technologia nowej generacji. W przeciwieństwie do większości silników jego zadaniem nie jest poruszanie pojazdu, a coś wręcz przeciwnego - utrzymanie go w bezruchu. Pojazd LISA Pathfinder musi być tak nieruchomy jak to tylko możliwe, gdyż tylko wtedy będzie mógł testować technologie wykorzystywane do wykrywania fal grawitacyjnych. Dzięki ST7-DRS drgania satelity nie przekraczają... 2 nanometrów. To mniej więcej tyle co średnica helisy DNA. Zespół silników musi bez przerwy pracować, by równoważyć największą siłę, z jaką ma do czynienia LISA. Ciśnienie wiatru słonecznego wywierane na pojazd wynosi około 25 mikroniutonów. Możemy na to spojrzeć w ten sposób - gdy silniki ST7-DRS pracują pełną mocą generują ciąg rzędu 30 mikroniutonów. To siła z jaką na powierzchni satelity wylądowałby komar. Abu utrzymać pojazd w odpowiedniej pozycji musimy mieć możliwość sterowania silnikami z dokładnością to 0,1 mikroniutona, czyli tyle ile wynosi waga czułki komara - mówi John Ziemer z JPL, który kieruje zespołem odpowiedzialnym za ST7-DRS. Udana misja Pathfindera pozwoli na zrealizowanie wielu podobnych misji, w których wymagane będzie uzyskanie niezwykle dużej stabilności instrumentów badawczych. Pokonaliśmy ostatnie przeszkody na drodze ku wykorzystaniu technologii mikrosilników. Stworzenie i udane testy technologii elektrorozpylania przecierają drogę ku przyszłym misjom badania fal grawitacyjnych czy innym badaniom wymagającym precyzyjnej kontroli pojazdu - stwierdził Phil Barela z JPL. ST7-DRS to zespół ośmiu silników umieszczonych z każdej strony Pathfindera. Każdy z nich emituje mikroskopijne kropelki płynu zwane elektrosprajem koloidowym. Kropelki są tworzone i jonizowane w polu elektrycznym. Następnie kolejne pole elektryczne o przeciwnym ładunku nadaje im pęd i wyrzuca z silnika. W ten sposób powstaje siła, która utrzymuje pojazd w stabilnej pozycji. « powrót do artykułu -
Konsekwencje wymierania całych lasów mogą być sięgać daleko poza lokalny ekosystem. Z artykułu opublikowanego w PLOS dowiadujemy się, że zniknięcie lasu z jednego miejsca na Ziemi może w znaczącym stopniu wpłynąć na ekosystem położony w odległych regionach globu. Gdy drzewa umierają w jednym miejscu, może mieć to dobre i złe skutki dla roślin w innym, gdyż zmiany w miejscu wymarcia lasu mogą rykoszetem odbić się gdzie indziej. Łączność pomiędzy tymi miejscami zapewnia atmosfera - mówi główna autorka badań, Elizabeth Garcia z University of Washington. Nie od dzisiaj wiadomo, że utrata lasu prowadzi do ochłodzenia lokalnego klimatu, gdyż ziemia pochłania mniej energii słonecznej niż leśna roślinność. Utrata roślin powoduje też, że powietrze staje się bardziej suche. Jednak, jak się okazuje, zmiany wykraczają daleko poza lokalny klimat. Nowe badania wykazały, że utrata dużych połaci lasu może zmieniać globalny klimat poza zmianę fal atmosferycznych czy wzorców opadów. Mniejsza pokrywa leśna może zmieniać też ilość światła pochłanianego na danej półkuli, a to z kolei może prowadzić do zmian w tropikalnych pasach opadów. Uczeni z UW skupili się na dwóch ekosystemach, w których dochodzi obecnie do dużej utraty drzew - zachodzie Ameryki Północnej, gdzie od południowo-zachodnich stanów USA po Alaskę mamy do czynienia z długotrwałymi suszami, falami gorąca i szkodnikami niszczącymi drzewa, oraz na Amazonii, gdzie od dziesiątków lat trwa intensywna wycinka drzew. Przeprowadzone symulacje komputerowe wykazały, że utrata drzew na zachodzie Ameryki Północnej przyczynia się do ochłodzenia Syberii i spowalnia wzrost tamtejszych lasów. Ponadto gdy znikają drzewa na zachodzie USA to na południowym wschodzie tego kraju pojawia się bardziej suche powietrze, przez co cierpią m.in. lasy obu Karolin. Jednak utrata drzew na zachodzie USA jest korzystna dla lasów w Ameryce Południowej, gdyż na południe od równika dochodzi do ochłodzenia i pojawia się większa wilgotność. Z kolei utrata lasów w Amazonii również ochładza Syberię, ma niewielki pozytywny wpływ na roślinność w południowo-wschodniej części USA i duży pozytywny wpływ na lasy na wschodzie Ameryki Południowej, gdyż w tym regionie zwiększają się opady w czasie lata. Co interesujące, usunięcie obu lasów - tych z Amazonii i tych z zachodu Ameryki Północnej - ma inne skutki, niż usuwanie każdego z lasów z osobna. Autorzy badań zwracają jednak uwagę, że wyniki ich badań nie mogą być uznawane za ostateczne, gdyż jest to pierwszy taki model, jest w nim więc wiele niewiadomych. Uczeni prowadzą badania polowe, by lepiej zrozumieć jak znikanie lasów różnego typu wpływa na klimat. Współautorka badań, profesor Abigail Swann, zajmowała się wcześniej hipotetycznym wpływem masowego sadzenia drzew na Półkuli Północnej na spowolnienie globalnego ocieplenia. Okazało się, że takie działanie prowadziłoby do niespodziewanych zmian wzorców opadów tropikalnych. Później inny zespół naukowe stwierdził, że deforestacja Europy w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat mogła zmniejszyć opady w Afryce. Zrozumienie takich dalekosiężnych skutków lokalnych działań jest niezbędne, jeśli chcemy rozumieć działanie całego ziemskiego ekosystemu - mówi Tim Kratz z National Science Foundation, która finansuje badania Garcii i Swann. « powrót do artykułu
-
Od kilku lat wiele prestiżowych uniwersytetów udostępnia bezpłatne wykłady za pomocą takich platform jak edX, Coursera czy FutureLearn. Można tam skorzystać z kursów prowadzonych m.in. przez MIT, Uniwersytet Harvarda czy Uniwersytet w Cambridge. Dotychczas jednak brakowało oferty jednej z najważniejszych instytucji akademickich na świecie - Uniwersytetu Oksfordzkiego. Teraz się to zmiani. Już 6 lutego przyszłego roku na platformie edX rozpocznie rozpoczną się zajęcia z ekonomii. Kurs "From Povertyto Prosperity: Understanding Economic Development" będzie prowadzony przez profesora Paula Colliera z Blavatnik School of Government Uniwersytetu Oksfordzkiego. Online'owe platformy edukacyjne oferują tak olbrzymie bogactwo kursów, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. Możemy uczyć się projektowania gier komputerowych, analizy finansowej korporacji, poznawać historię i wpływ społeczny różnych religii, specjalizować się w prawie międzynarodowym czy dowiedzieć się, jak Wojna Secesyjna zmieniła Stany Zjednoczone. Znajdziemy takie kursy, jak "Wstęp do muzyki klasycznej", "Neuronauki medyczne" czy "Sieci neuronowe w nauczaniu maszynowym". Kursy są bezpłatne i często na ich zakończenie otrzymujemy elektroniczne potwierdzenie odbycia kursu. Za niewielką opłatą możemy otrzymać taki dyplom tradycyjną pocztą. Olbrzymią zaletą online'owych kursów jest możliwość dołączenia do nich w dowolnej chwili. Jeśli nie mogliśmy rozpocząć zajęć wraz z innymi studentami z całego świata, szybko nadrobimy zaległości, jeśli tylko zechcemy poświęcić na naukę nieco więcej czasu. « powrót do artykułu
-
Ryzyko cukrzycy ciążowej rośnie przy poczęciu zimą
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Poczęcie zimą zwiększa ryzyko cukrzycy ciężarnej. Międzynarodowy zespół analizował ponad 60 tys. urodzeń w Australii Południowej. Naukowcy zauważyli, że między 2007 a 2011 rokiem odsetek ciąż powikłanych cukrzycą wzrósł z 4,9% w 2007 do 7,2% w 2011 r. Kobiety, które poczęły zimą, częściej zapadały na cukrzycę ciężarnych (pojawiała się ona w 6,6% ciąż). Powikłanie to pojawiało się zaś rzadziej u pań, które zachodziły w ciążę latem (odsetek wynosił w ich przypadku jedynie 5,4%). Mechanizmy, które powodują cukrzycę ciężarnych, nadal nie są w pełni poznane. Wcześniejsze badania sugerowały, że czynnikami ryzyka są zmienne meteorologiczne, [niska] aktywność fizyczna, [uboga] dieta i witamina D, a [łatwo zauważyć, że] zima wpływa na nie wszystkie - opowiada dr Petra Verburg z Uniwersytecie Adelajdy. Wyniki powinny zostać potwierdzone na innych populacjach. Trzeba się też przyjrzeć innym czynnikom, które zmieniają się z porami roku. Prof. Claire Roberts z tej samej uczelni dodaje, że czynnikiem ryzyka cukrzycy ciężarnej jest również podwyższony wskaźnik masy ciała (BMI). « powrót do artykułu -
Przeprowadzone na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej (UBC) badania sugerują, że marihuana może - przynajmniej w niektórych przypadkach - pomagać w wychodzeniu z alkoholizmu i uzależnienia od opioidów. Ludzie mogą używać cannabis jako środka pomagającego w wyjściu z bardziej szkodliwych uzależnieni, takich jak uzależnienie od opioidowych środków przeciwbólowych - mówi profesor Zach Walsh, psycholog z UBC. Walsh i jego zespół przeanalizowali też wyniki badań nad medyczną marihuaną i chorobami umysłowymi. Ich zdaniem marihuana może pomagać w przypadkach depresji, stresu pourazowego (PTSD) i lęku społecznego. Nie powinna być jednak podawana pacjentom z zaburzeniem dwubiegunowym i psychozą. Zespół Walsha od dłuższego już czasu analizuje wszelkie dostępne badania dotyczące medycznego i niemedycznego zastosowania marihuany. Naukowcy z Kolumbii Brytyjskiej postanowili przyjrzeć się badaniom dotyczącym marihuany, gdyż w przyszłym roku może ona zostać zalegalizowana w Kanadzie. Obecnie nie ma żadnego zestawu zaleceń dla specjalistów od zdrowia psychicznego, którzy zajmują się ludźmi używającymi medycznej marihuany. Gdy skończy się prohibicja powiedzenie ludziom, że mają przestać używać marihuany może nie wystarczyć. Konieczne jest lepsze zrozumienie roli cannabis w leczeniu - mówi Walsh. « powrót do artykułu
-
Ludzie z Zachodu słyszą oczami. Japończycy nie...
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
O ile u osób z kultury zachodniej ruchy warg wpływają na percepcję wypowiadanych słów, o tyle dla Japończyków ta część twarzy zdaje się w ogóle nie mieć znaczenia. Ostatnie badania osób anglo- i japońskojęzycznych uwidoczniły także znaczne różnice w zakresie wzorca aktywacji mózgu w czasie komunikacji głosowej twarzą w twarz. Naukowcy przypominają, że wzrokowa informacja dot. mowy, np. ruchy warg, wpływa na percepcję głosu. Wymieniają zarówno wspomaganie się ruchami warg w hałaśliwym otoczeniu, jak i efekt McGurka (to zjawisko, w wyniku którego z wykluczających się informacji wzrokowej i słuchowej powstaje jedna spójna, łącząca oba komponenty). Ponieważ analizy wcześniejszych studiów behawioralnych wykazały, że na osoby japońskojęzyczne ruchy warg nie wpływają tak silnie jak na anglojęzyczne, zespół z Uniwersytetu w Kumamoto przeprowadził pomiary wzorców spoglądania, fal mózgowych i czasów reakcji dla rozpoznania mowy. Porównywano 20 osób anglo- i 20 japońskojęzycznych. Okazało się, że gdy naturalna mowa jest sparowana z ruchami ust, anglojęzyczni skupiają wzrok na wargach jeszcze przed pojawieniem się dźwięku. Spojrzenie Japończyków nie ulega jednak fiksacji. Łącząc wskazówki wzrokowe i słuchowe, podczas eksperymentu anglojęzyczni szybciej rozumieli mowę. Dla odmiany, gdy ruch warg był widoczny, u japońskojęzycznych występowało opóźnienie rozumienia. Ludzie mówiący po angielsku próbują zawęzić zbiór nadchodzących dźwięków, wykorzystując informacje z warg, które zaczynają się poruszać kilkaset milisekund przed rozpoczęciem wokalizacji. Japończycy kładą zaś nacisk wyłącznie na słuch, a informacja wzrokowa [oznacza w ich przypadku] dodatkowe przetwarzanie - wyjaśnia prof. Kaoru Sekiyama. By zmierzyć i przeanalizować wzorce aktywacji za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI), zespół z Uniwersytetu w Kumamoto nawiązał współpracę z naukowcami z Uniwersytetu Medycznego w Sapporo i Japan's Advanced Telecommunications Research Institute International (ATR). Ustalono, że u osób anglojęzycznych funkcjonalna łączność między obszarem związanym ze wzrokowymi informacjami nt. ruchu, pierwszorzędową korą słuchową czy środkowym obszarem skroniowym była silniejsza. Sugeruje to, że o ile u ludzi, których językiem ojczystym jest angielski, dane słuchowe i wzrokowe są kojarzone na wczesnym etapie przetwarzania, o tyle u japońskojęzycznych powiązanie zachodzi na późniejszych etapach. Mówi się, że materiały wideo dają o wiele lepsze rezultaty w czasie nauki języków obcych. Z drugiej jednak strony pojawiały się doniesienia, że takie pomoce nie wpływają zbyt pozytywnie na Japończyków. Wydaje się, że teraz wyjaśniło się dlaczego... « powrót do artykułu -
Efekt jo-jo zwiększał ryzyko zgonu z powodu chorób serca nawet u kobiet w wieku pomenopauzalnym, które na początku badania miały prawidłową wagę. Cykliczne wahania wagi to nowy globalny problem związany z próbami odchudzania. Dotąd jednak wyniki dotyczące ewentualnych zagrożeń zdrowia były niespójne - podkreśla dr Somwail Rasla z Memorial Hospital of Rhode Island. Naukowcy podzielili dane dot. historii wagi 158.063 pomenopauzalnych kobiet na 4 kategorie: stałej wagi, stałego jej wzrostu, utrzymanej niższej wagi po odchudzaniu i wahań wagi. Amerykanie śledzili losy ochotniczek przez 11,4 roku. Okazało się, że kobiety z efektem jo-jo, których waga na początku studium była prawidłowa, były ok. 3,5-krotnie bardziej zagrożone nagłym zgonem sercowym niż panie, których waga pozostawała stabilna. Wahania wagi u kobiet z normalną masą ciała wiązały się także z wyższym o 66% ryzykiem zgonu z powodu choroby niedokrwiennej serca. W przypadku kobiet z nadwagą lub otyłych z efektem jo-jo nie odnotowano wzrostu ryzyka zgonu z powodu którejkolwiek z tych chorób. Ryzyko zgonu nie wzrosło też u pań, które przytyły i nie schudły lub schudły i później nie przytyły. Autorzy raportu zdają sobie sprawę z kilku ograniczeń swojego badania. Po pierwsze, było ono obserwacyjne, dlatego wskazuje jedynie na korelację, a nie na związki przyczynowo-skutkowe. Po drugie, bazowało na potencjalnie niedokładnych samoopisach. Ponieważ nagłe zgony sercowe zdarzały się rzadko, mogły też być dziełem przypadku. Poza tym należy pamiętać o tym, że badanie objęło starsze kobiety. Rasla podkreśla, że zanim w związku z efektem jo-jo zostaną sformułowane zalecenia dla opieki klinicznej, potrzeba dalszych badań. Uzyskane dotąd wyniki odnoszą się bowiem wyłącznie do kobiet w wieku pomenopauzalnym, a do młodszych pań i mężczyzn już nie. « powrót do artykułu
-
Analiza wzorców zużycia zębów u wschodnioafrykańskich homininów z gatunków Paranthropus aethiopicus i Paranthropus boisei sugeruje, że żywili się oni bardziej miękką dietą, niż sądzono. Oba gatunki współistniały z wczesnymi przedstawicielami gatunku Homo, w tym z Homo ergaster. Wydaje się jednak, że ich dieta była odmienna od diety naszych przodków. Dotychczasowe analizy składu izotopowego zębów wspierały teorią mówiącą, że podczas gdy H. ergaster, który miał stosunkowo niewielkie zęby i szczękę, jadł dużo mięsa, przedstawiciele Paranthropus, o masywnych żuchwach i dużych zębach trzonowych, wyspecjalizowali się w diecie, na którą składały się w dużej mierze rośliny typu C4. Jednak badania zębów nie potwierdzają tej teorii. Naukowcy przebadali ślady na zębach ze 167 skamieniałości Paranthropus i Homo z Etiopii, Kenii i Tanzanii. Wbrew dowodom z badań izotopowych okazało się, że dieta P. aethiopicus i P. boisei nie zawierała dużych ilości żywności bogatej w materiał ścierny. Niewykluczone, że gatunki te żywiły się roślinami C4, ale tymi gatunkami, które są kruche i mniej ścierają zęby. Taki wniosek pozwala na połączenie dowodów z badań izotopów i badań wzorców ścierania zębów. Tymczasem badania zębów H. ergaster wykazały, że gatunek ten żywił się dietą, która bardziej ścierała zęby niż sądzono. Niewykluczone, że wczesne gatunki z rodzaju Homo przeszły w pewnym momencie na dietę, w której ważną rolę odgrywały rośliny C4. « powrót do artykułu
-
Najbardziej kulisty naturalny obiekt pozaziemski
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Przez ruch obrotowy gwiazdy nie są idealnymi kulami. Gdy obracają się wokół własnej osi ulegają spłaszczeniu wskutek działania siły odśrodkowej. Naukowcy pracujący pod kierunkiem Laurenta Gizona z Instytutu Badań Systemów Słonecznych im. Maksa Plancka oraz Uniwersytetu w Göttingen zmierzyli z niezwykłą dokładnością kulistość wolno obracającej się gwiazdy. Celem pomiarów była Kepler 11145123 znajdująca się w odległości 5000 lat świetlnych od Ziemi. Okazało się, że jest ona niemal idealną kulą. Różnica pomiędzy promieniami równikowymi a polarnymi wynosi zaledwie 3 kilometry, pomimo tego, że średni promień gwiazdy to 1,5 miliona kilometrów. Kepler 11145123 jest gorącą jasną gwiazdą dwukrotnie większą od Słońca, która obraca się trzykrotnie wolniej od naszej gwiazdy. W przypadku Słońca różnica pomiędzy promieniem na równiku a na biegunach wynosi 10 kilometrów, a w przypadku Ziemi jest to 21 kilometrów. Wspomniana gwiazda została wybrana do badań, gdyż jej oscylacje są idealnie sinusoidalne. Teleskop Keplera obserwował ją przez ponad cztery lata. Dzięki zebranym przezeń danym można było zmierzyć kulistość gwiazdy z dokładnością do 1 kilometra. Kepler 11145123 to najbardziej kulisty obiekt, jaki kiedykolwiek zmierzono. Jest bardziej kulista od Słońca - mówi Gizon. Teraz naukowcy chcą zastosować swoje techniki pomiarowe do innych gwiazd. Mają tez nadzieję użyć ich podczas planowanych misji TESS i PLATO. Szczególnie interesuje nas odpowiedź na pytanie, jak szybszy obrót i silniejsze pole magnetyczne mogą zmienić kształt gwiazdy. Teraz możemy obserwować to, co dotychczas było przedmiotem teoretycznych rozważań astrofizyki - stwierdza Gizon. « powrót do artykułu -
Naukowcy z Museum of London Archeology (MOLA) odkryli ważny anglosaski cmentarz w Norfolk. Warunki panujące w dolinie rzecznej świetnie zakonserwowały niezwykle rzadkie pochówki, w tym groby wyłożone deskami i trumny wykonane z pni drzew, datowane na VII-IX wiek naszej ery. Zdobyte dotychczas dowody wskazują, że mógł być to cmentarz wczesnej społeczności chrześcijańskiej. Wskazują na to m.in. ułożenie trumien w linii wschód-zachód oraz brak przedmiotów, z którymi zwykle grzebali swoich zmarłych poganie. Znaleziono też drewnianą strukturę, która może być pozostałością po kościele lub kaplicy. Takie budowle z tego okresu są bardzo rzadko znajdowane. Połączenie kwaśnych piasków i zasadowej wody stworzyło idealne warunki do zachowania szkieletów i drewnianych grobów, dzięki czemu możemy szczegółowo przyjrzeć się chrześcijańskim anglosaskim zwyczajom grzebalnym - powiedział James Fairclough, archeolog z MOLA. Anglosaskie trumny to niezwykle rzadkie znalezisko, gdyż drewno ulega rozkładowi. Dotychczas o ich istnieniu wiedzieliśmy głównie z przebarwień gruntu pozostałych po rozkładającym się drewnie. Tym razem wykopano aż 81 trumien. Były to przecięte wzdłuż i wydrążone pnie dębu. Taki typ trumny spotyka się w Europie od wczesnej epoki brązu aż po wczesne średniowiecze. Na terenie Wielkiej Brytanii mieliśmy dotychczas jedynie XIX-wieczne zapisy antykwariuszy, którzy zetknęli się z takimi trumnami. Teraz, po raz pierwszy na Wyspach Brytyjskich, udało się znaleźć i wydobyć takie trumny. Ślady istnienia takich trumien znaleziono też w wykopaliskach datowanych na wcześniejsze okresy, co wskazuje na przenikanie się tradycji pogańskich i chrześcijańskich. Odkryto też sześć grobów wyłożonych deskami. To niezwykle rzadkie znalezisko, a wspomniane groby są najstarszymi tego typu znanymi z terenu Wielkiej Brytanii. Groby wykopano w ziemi, następnie wyłożono deskami, później umieszczano w nich ciała, które były przykrywane deskami. Na razie naukowcy nie rozumieją związku pomiędzy oboma wspomnianymi typami pochówki. Być może są one dowodem na ewolucję zwyczajów grzebalnych. Specjaliści rozpoczęli datowanie drewna, by sprawdzić, w jakich okresach powstały groby. To wspaniałe nowe znalezisko pozwoli nam poszerzyć naszą wiedzę o fascynującym okresie, gdy chrześcijaństwo i Kościół dopiero się tutaj rozwijały. Dzięki szczegółowym badaniom będziemy lepiej rozumieli, jak żyli ludzie przestrzegający zasad nowej religii - stwierdził Tim Pestell z Norwich Castle Museum. « powrót do artykułu
-
Odkryto neurologiczne podłoże muzycznej anhedonii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
U ludzi, którzy słuchając muzyki, nie doświadczają przyjemności (z anhedonią muzyczną), zmienione są relacje kory słuchowej z ośrodkami nagrody. Zespół z McGill University i Uniwersytetu Barcelońskiego bazował na wynikach wcześniejszych badań obrazowych, które wykazały, że przyjemność wywołana muzyką to skutek interakcji między słuchowymi sieciami korowymi i mezolimbicznym układem nagrody. Autorzy publikacji z pisma PNAS założyli, że jeśli interakcja ta jest rzeczywiście konieczna, to u osób z anhedonią muzyczną widoczne będą zmiany w zakresie odpowiedzi korowo-mezolimbicznej. Na potrzeby eksperymentu utworzono więc 3 grupy po 15 osób (każdą cechowała inna wrażliwość na muzyczną nagrodę: od obojętności po silniejszą od przeciętnej), które podczas słuchania ulubionego utworu przeszły funkcjonalny rezonans magnetyczny (fMRI). Okazało się, że w grupie z anhedonią w kontakcie z muzyką występowała wybiórcza mniejsza aktywność jądra półleżącego. W przypadku testu symulującego grę hazardową jego reakcja była normalna. Naukowcy zauważyli także, że dla osób tych typowe było słabsze połączenie funkcjonalne prawej kory słuchowej z brzusznym prążkowiem, w tym z jądrem półleżącym. Dla odmiany u ludzi z grupy reagującej na muzykę silniej niż przeciętnie łączność między tymi strukturami była wzmożona. « powrót do artykułu -
W grudniu 1952 roku nad Londynem zawisła gęsta mgła. Początkowo mieszkańcy miasta sądzili, że jest to zwykła mgła, jaka wielokrotnie nawiedzała miasto. Szybko jednak okazało się, że nie mają racji. W rzeczywistości bowiem Londyn spowity został niewiarygodnie gęstym smogiem, który do dzisiaj uważany jest za największe zanieczyszczenie powietrza w historii Europy. Do 9 grudnia, kiedy to smog ustąpił, zmarło co najmniej 4000 osób, a ponad 150 000 trafiło do szpitali. Śmierć dotknęła też tysięcy zwierząt. Najnowsze badania wykazały, że ofiar smogu było znacznie więcej - ponad 12 000 tysięcy. Od dawna wiadomo, że przyczyną pojawienia się zabójczego smogu było spalanie węgla. Jednak do niedawna nieznane były dokładne procesy chemiczne, które doprowadziły do pojawienia się zabójczej mieszaniny mgły i smogu. Właśnie zostały one opisane przez badaczy z Texas A&M University, którzy we współpracy z kolegami z Chin, Florydy, Kalifornii i Izraela przeprowadzili eksperymenty laboratoryjne oraz pomiary powietrza w Chinach. Wiadomo było, że do powstania mgły przyczyniła się obecność siarczanów w powietrzu. Wiadomo też, że z dwutlenku siarki uwolnionego podczas spalania węgla powstały cząstki kwasu siarkowego. Nie wiedzieliśmy jednak, w jaki sposób dwutlenek siarki zmienił się w kwas siarkowy. Nasze badania wykazały, że w procesie tym wziął udział dwutlenek azotu, również uwolniony podczas spalania węgla, który był obecny w naturalnej mgle. Innym ważnym aspektem całości jest fakt, że podczas zamiany dwutlenku siarki w siarczan powstają cząstki kwasu, które są inhibitorami całego procesu. Naturalna mgła zawierała duże cząstki o średnicy dziesiątków mikrometrów, dzięki czemu tworzący się kwas został rozpuszczony. Gdy mgła parowała pozostały niewielkie cząstki kwasu, które pokryły całe miasto - mówi profesor Renyi Zhang z Teksasu. Badania terenowe wykazały, że podobne procesy zachodzą obecnie w chińskich miastach. Różnica jest taka, że w Chinach smog rozpoczyna się od znacznie mniejszych nanocząstek, a tworzenie się siarczanów wymaga obecności amoniaku, który neutralizuje te cząstki. W Chinach dwutlenek siarki jest emitowany głównie przez elektrownie, a dwutlenek azotu przez elektrownie i samochody. Amoniak zaś emitują nawożone pola uprawne i samochody. Także w Chinach musi zajść odpowiedni proces chemiczny, by pojawił się śmiertelny smog. Co interesujące, chińskie smogi są neutralne, podczas gdy smog londyński był mocno kwasowy - stwierdza uczony. Zhang uważa, że chińskie władze, które walczą obecnie z zanieczyszczeniem powietrza, powinny przyłożyć większą wagę do redukcji emisji tlenków azotu i amoniaku, co powstrzymałoby tworzenie się siarczanów. « powrót do artykułu
-
Wirus, który wywołuje u dzieci przeziębienie, może pomóc w walce z pierwotnym nowotworem wątroby. Naukowcy z University of Leeds odkryli, że reowirusy stymulują układ odpornościowy do zabijania komórek nowotworowych. Co więcej same reowirusy są w stanie zabić wirusa zapalenia wątroby typu C, który jest podstawową przyczyną pierwotnego nowotworu wątroby. Odkrycie brytyjskich uczonych jest niezwykle ważne, gdyż pierwotny nowotwór wątroby to trzecia najważniejsza przyczyna zgonów na nowotwory. Obecnie, jeśli nowotwór wątroby nie nadaje się do chirurgicznego usunięcia, pozostaje praktycznie tylko opieka paliatywna z wykorzystaniem chemioterapii, która ma przedłużyć życie za cenę poważnych skutków ubocznych - mówi profesor Stephen Griffin z University of Leeds. Prowadzony przez niego zespół odkrył, że reowirusy można skutecznie wykorzystać do zwalczania komórek nowotworowych, zarówno tych wyhodowanych w laboratorium jak i pobranych od pacjentów. Po wprowadzeniu do organizmu reowirusy pobudzają układ odpornościowy, który zabija zarówno je jak i komórki nowotworowe. Naukowcy mają nadzieję, że wkrótce będą mogli rozpocząć pierwszą fazę badań klinicznych nad wykorzystaniem reowirusów w walce z nowotworem wątroby. Nasze badania pozwoliły na opracowanie nowego typu immunoterapii wirusowej skierowanej przeciwko rakowi wątrobowokomórkowemu, który w zaawansowanej formie daje bardzo złe prognozy. Za pomocą eksperymentów na ludzkich i mysich próbkach nasi badacze wykazali, że terapia reowirusowa pobudza układ odpornościowy do atakowania komórek nowotworowych oraz wirusa zapalenia wątroby typu C, który jest związany z pojawieniem się wielu raków wątrobokomórkowych. Wykazaliśmy też, że terapia reowirusem może być używana do lecznia wielu innych typów nowotworów związanych z infekcjami wirusowymi, w tym do leczenia chłoniaków powiązanych z wirusem Epsteina-Barra - stwierdził współautor badań profesor Alan Melcher z londyńskiego Insittute of Cancer Research. Pierwotne nowotwory wątroby są związane z uszkodzeniami wątroby związanymi przede wszystkim z zakażeniem wirusami typu B i C. Z danych WHO wynika, że co najmniej 130 milionów ludzi na świecie cierpi na chroniczną infekcję wirusem zapalenia wątroby typu C. U wielu z tych osób rozwinie się nowotwór. Staje się coraz bardziej oczywiste, że najpotężniejszym narzędziem do zwalczania nowotworów jest nasz układ odpornościowy. Problem jednak w tym, że nowotwory rozwijają się w naszych własnych komórkach i układ odpornościowy ma problemy z zauważeniem subtelnych różnić pomiędzy komórkami zdrowymi a nowotworowymi. Immunoterapia zakłada wykorzystanie różnych strategii. W naszym przypadku jest to wykorzystanie wirusa, który pobudza układ odpornościowy do zidentyfikowania i zwalczania nowotworu - mówi Adel Samson z University of Leeds. « powrót do artykułu
-
U myszy z ChA antybiotyk przywraca komunikację neuronów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Antybiotyk ceftriakson częściowo usuwa u myszy zaburzenia synaptyczne i przywraca komunikację między neuronami w obszarach mózgu uszkodzonych przez blaszki beta-amyloidu. Zespół z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej odkrył, że w obszarach wokół płytek występuje dużo glutaminianu. Towarzyszy temu duża nadaktywność gleju. To te zjawiska odpowiadają za zaburzenie komunikacji neuronów. Obrazując [za pomocą mikroskopii dwufotonowej i szerokiego pola] komórki gleju i glutaminian, zauważyliśmy, że komórki nie były w stanie usunąć glutaminianu akumulującego się w tych rejonach. Za pomocą ceftriaksonu potrafiliśmy jednak nasilić jego transport. Przywrócenie prawidłowego poziomu glutaminianu pozwalało zaś w dużej mierze odtworzyć [normalną] aktywność neuronów - wyjaśnia dr Brian MacVicar. W okolicach blaszek beta-amyloidu zmniejszeniu ulega ekspresja transportera glejowego GLT-1. Zwiększenie ekspresji i aktywności GLT-1 przez antybiotyk częściowo odtwarza wartości występujące w regionach kontrolnych. Ta dysfunkcja komunikacji komórkowej występuje na bardzo wczesnych etapach choroby Alzheimera [ChA]. Nasze odkrycie stwarza więc możliwość wczesnej strategii interwencyjnej, pozwalającej zapobiec lub opóźnić uszkodzenie neuronów i utratę pamięci - dodaje dr Jasmin Hefendehl. Choć ostatnie testy kliniczne zastosowania ceftriaksonu w stwardnieniu zanikowym bocznym zakończyły się niepowodzeniem, Kanadyjczycy mają nadzieję, że w przypadku ChA będzie inaczej. « powrót do artykułu -
Powstała nieinwazyjna metoda badania jamon iberico
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Badacze z Instytutu Badań Mięsa i Produktów Mięsnych na Uniwersytecie Extremadury opracowano nieinwazyjną metodę badań zawartości soli w szynce iberyjskiej. Połączenie rezonansu magnetycznego, systemów wizji komputerowej oraz metod statystycznych pozwala na określenie ilości soli oraz klasyfikowanie szynki w zależności od stopnia penetracji soli w tkance. To zaś umożliwia monitorowanie procesu dojrzewania szynki. Badań dokonuje się dzięki analizie obrazów uzyskanych za pomocą rezonansu. Zawartość soli w szynce dojrzewającej wpływa na jej smak, zapach i teksturę. Zawartość soli jest bardzo ważnym parametrem z technologicznego punktu widzenia. Warunki dojrzewania muszą być dostosowywane do zawartości soli. Substancja ta zmniejsza aktywność wody, zapobiega infiltracji przez mikroorganizmy oraz ułatwia tworzenie się żelu. Wytwarzanie szynki z bardzo małą zawartością soli wiąże się z dużym ryzykiem technologicznym, gdyż może dojść do poważnych defektów, przez co produkt może nie nadawać się do sprzedaży - mówi badaczka Teresa Antequera. Dotychczas przemysł mięsny wykorzystywał wyłącznie destrukcyjne metody określania zawartości soli w szynce. To długotrwałe i kosztowne metody. Dlatego też naukowcy z Uniwersytetu Extremadury pracują nad metodami niedestrukcyjnymi. Sądzimy, że technika ta może być niezwykle użyteczna jako forma kontroli jakości, gdyż pozwala na określenie ewolucji zawartości soli w czasie procesu dojrzewania bez pobierania w różnych momentach próbek. Można ją również zastosować do pomiarów ilości tłuszczu, wilgotności, koloru i innych wskaźników jakości produktów mięsnych - dodaje Antequera. « powrót do artykułu -
Brytyjskie wiewiórki są nosicielkami prątków trądu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wiewiórki pospolite z Anglii, Szkocji oraz Irlandii są nosicielkami 2 gatunków bakterii, które wywołują u ludzi trąd. Po średniowieczu częstość występowania trądu w Europie bardzo spadła (powody są nadal nieznane). Mniej więcej 100 lat temu choroba ta zniknęła na Starym Kontynencie całkowicie, przynajmniej u ludzi. Bazując na tym, że na trąd cierpią też zwierzęta, np. amerykańskie pancerniki dziewięciopaskowe, co ponoć doprowadziło do kilku infekcji odzwierzęcych (zoonoz), Stewart Cole z Politechniki Federalnej w Lozannie (EPFL) i Anna Meredith z Uniwersytetu w Edynburgu przeprowadzili testy DNA 110 wiewiórek z Anglii, Irlandii i Szkocji. Choć niektóre gryzonie wykazywały objawy trądu, a inne nie, okazało się, że większość to nosiciele bakterii trądu Mycobacterium lepromatosis i Mycobacterium leprae. Co zaskakujące, wiewiórki z wyspy Brownsea w południowej Anglii były zarażone szczepem prątków trądu M. leprae, który był blisko spokrewniony ze szczepem znalezionym w szkielecie ofiary tej choroby sprzed 730 lat, pochowanym w Winchester 70 km od Brownsea. Wiewiórki z Irlandii i Szkocji oraz wyspy Wight były z kolei zarażone M. lepromatosis. Warto przypomnieć, że odkryty zaledwie w 2008 r. gatunek powoduje trąd u mieszkańców Meksyku. Zupełnie się nie spodziewaliśmy, że stwierdzimy, że setki lat po wyeliminowaniu u ludzi M. leprae powoduje chorobę u wiewiórek pospolitych - podkreśla Cole. Wykrycie trądu u wiewiórek jest niepokojące z punktu widzenia ich ochrony, ale nie powinno rodzić obaw u mieszkańców Wielkiej Brytanii. By lepiej zarządzać chorobą tego gatunku-ikony, musimy zrozumieć, jak dochodzi do zainfekowania i transmisji między poszczególnymi osobnikami - dodaje Meredith. Jak wyjaśnia Andrej Benjak, kolejnym logicznym krokiem będzie zbadanie populacji wiewiórek spoza Wielkiej Brytanii. Nawet jeśli trąd występuje u kontynentalnych wiewiórek, ryzyko transmisji na ludzi jest generalnie małe, ponieważ kontakt tych gryzoni z ludźmi jest ograniczony, ponadto w większości krajów europejskich polowania na wiewiórki są zakazane. « powrót do artykułu -
Odnaleziono ołtarz, na którym spoczywał Olaf II Haraldsson
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Norwescy archeolodzy twierdzą, że odkryli kościół, w którym szczątki Olafa II Haraldssona zostały po raz pierwszy umieszczone w relikwiarzu po tym, gdy władcę uznano za świętego. Ze względów religijnych, kulturowych i politycznych jest to unikatowe miejsce w norweskiej historii. Większość tożsamości narodowej Norwegów jest związana z kultem św. Olafa. Tutaj wszystko się zaczęło - mówi dyrektor wykopalisk Anna Petersen. Olaf II Haraldsson był królem Norwegii w latach 1015-1028. Był synem jednego z lokalnych norweskich władców. W latach 1009-1011 walczył przeciwko Anglikom, wspomagał jednak króla Ethelreda II Bezradnego w walce przeciwko Duńczykom. Gdy w 1013 roku król Danii Swen Widłobrody zajął Anglię, Olaf udał się na tereny dzisiejszej Hiszpanii, a następnie Francji, gdzie w 1013 roku w Rouen przyjął chrześcijaństwo. W 1015 roku Olaf powrócił do Norwegii i podbił tereny zajmowane przez Danię, Szwecję i jarla Haakona z Lade. Do 1016 roku podporządkował sobie małych lokalnych władców i skonsolidował władzę nad Norwegią. Przez kolejne lata Olaf budował swoją pozycję, zyskiwał poparcie arystokracji i propagował chrześcijaństwo. W rozprzestrzenianiu nowej wiary pomagali mu przywiezieni z Anglii misjonarze. Kontynuował dzieło Olafa Tryggvasona, który ponoć wybudował pierwszy kościół w Norwegii. Od roku 1024 kiedy to Olaf i jego duchowy przywódca biskup Grimkell opublikowali w Moster kodeks religijny datuje się istnienie kościoła norweskiego, a sam kodeks jest uznawany za pierwszą norweską kodyfikację prawną. Do 1019 roku Olaf II rozwiązał konflikt z Olafem Skötkonungiem, pierwszym chrześcijańskim władcą Szwecji, wnukiem Mieszka I. Gdy Kanut Wielki, król Danii, zagroził Norwegii Olaf II połączył siły z Anundem Jakobem, synem Skötkonunga, i przeciwstawił się polityce Duńczyka. Duńska flota kontrolowała jednak zachodnie szlaki handlowe, a że dodatkowo rządy Kanuta nie byłyby tak bezpośrednio odczuwalne jak rządy Olafa II, najważniejsi norwescy możnowładcy poparli Duńczyka. W wyniku tej zdrady Olaf II został w 1028 roku zmuszony do ucieczki na teren Rosji, gdzie schronił się u szwedzkich krewnych swojej żony. W 1030 roku Olaf, przy pomocy Anunda Jakoba próbował odzyskać tron. Został jednak pokonany podczas bitwy pod Stiklestad (29 lipca 1030 roku), w której poległ. Była to jedna z najbardziej znanych bitew w norweskiej historii, a 29 lipca jest świętem narodowym Norwegii. Bohaterska śmierć króla, jego popularność oraz wysiłki na rzecz krzewienia chrześcijaństwa bardzo szybko przyczyniły się do powstania legendy. Po śmierci ciało władcy przewieziono do Trondheim (wówczas Nidratos), a już wkrótce pojawiły się doniesienia o cudach. Rok później trumna z ciałem Olafa została otwarta w obecności biskupa. Ciało władcy w cudowny sposób zachowało się w świetnym stanie, więc lud natychmiast okrzyknął Olafa świętym Jego ciało przeniesiono na ołtarz w kościele św. Klemensa. Kilka lat później przeniesiono je do katedry. Kult Olafa błyskawicznie się rozprzestrzeniał. Poświęcano mu kościoły w Anglii - to zasługa biskupa Grimkella, który prawdopodobnie na polecenie Kanuta Wielkiego wyjechał do Anglii, skąd zresztą pochodził, gdzie z czasem został biskupem Selsey - Norwegii, Szwecji i Islandii. Ślady jego kultu można spotkać nawet w Finlandii. Święty Olaf, wraz z Matką Boską, byli patronami kaplicy Waregów, którzy służyli w gwardii przybocznej cesarzy Bizancjum. Święty Olaf jest ostatnim świętym kościoła zachodniego, który jest również uznawany przez kościół wschodni. W 1164 roku papież Aleksander III potwierdził wyniesienie Olafa na ołtarze, dzięki czemu został oficjalnie świętym Kościoła Rzymskokatolickiego. Teraz archeolodzy z Norweskiego Instytutu Badań nad Dziedzictwem Kulturalnym odkryli pozostałości kamiennych fundamentów drewnianego kościoła, a datowanie wskazało, że najprawdopodobniej mamy do czynienia z kościołem św. Klemensa, w którym po raz pierwszy ciało Olafa zostało złożone w relikwiarzu. Na miejscu wykopalisk znaleziono też niewielką prostokątną platformę z kamienia. To prawdopodobnie ołtarz, na którym w 1031 roku stanął relikwiarz. « powrót do artykułu -
Od ponad 100 lat archeolodzy odkrywają na terenie Skandynawii groby, w których w okresie wikińskim złożono kobiety z bronią. Czy były to wojowniczki? Odpowiedzi na to pytanie szuka archeolog, dr Leszek Gardeła z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego. Wojownicze wikińskie kobiety zostały w ostatnich latach spopularyzowane w kulturze masowej w cieszącym się dużym zainteresowaniem serialu "Vikings". Do tej pory na obszarze Danii, Szwecji i Norwegii naukowcy odkryli ok. 20 grobów z IX-X w., w których złożono kobiety z bronią. Najczęściej zmarłej towarzyszy topór, rzadziej groty strzał lub włócznie. Czy fakt, że kobiety złożono z bronią świadczy o tym, że jej używały za życia i aktywnie parały się wojaczką? To jest podstawowe pytanie, jakie każdy archeolog zajmujący się śmiercią musi wciąż zadawać - na ile forma grobu i złożone w nim przedmioty świadczą o tym, co dana osoba robiła za życia - opowiada w rozmowie z PAP dr Leszek Gardeła, który przeanalizował wszystkie skandynawskie groby kobiece z okresu wikińskiego, w których odkryto broń. Podkreśla, że groby nie muszą być lustrami życia. Są raczej czymś w rodzaju złożonych miraży, które nawiązują do tego, kim czuła się dana osoba, jak postrzegali ją żałobnicy oraz jak chcieli ją zapamiętać podczas ceremonii pogrzebowych - wyjaśnia dr Gardeła. Dlatego, zdaniem badacza, należy być bardzo ostrożnym przy szybkiej i prostej próbie interpretacji. Niestety, w żadnym ze znanych przypadków nie udało się podać przyczyny zgonu zmarłej - badacze nie przyjrzeli się do tej pory pod takim kątem kobietom pochowanym z bronią. Dlatego nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy np. poległy w czasie walki - dodaje dr Gardeła. W jego ocenie to właśnie w szczątkach kostnych drzemie ogromny potencjał do przyszłych badań. Dzięki nowym analizom osteologicznym można będzie spróbować poznać nie tylko przyczynę zgonu kobiet, ale też ich pochodzenie. To ważne, bo z antycznych źródeł pisanych wynika, że za matecznik archetypowych Amazonek, czyli wojowniczych kobiet, uznać należy okolice Morza Czarnego - Scytię. Co ciekawe, w kilku przypadkach w Skandynawii w kobiecych grobach odkryto broń podobną do tej znanej z Europy Wschodniej - wyjaśnia archeolog. Czy broń złożona wraz z kobietami do grobu była używana? Czy nosi ślady walki? Odpowiedzi na te pytania mogłyby rzucić nowe światło na to, kim były pochowane kobiety. Niestety, do tej pory naukowcy nie wykonali analiz specjalistycznych pod tym kątem. Broń jest silnie skorodowana i tylko analizy mikroskopowe mogłyby dać nam odpowiedź na to pytanie. To wszystko jest nadal przed nami - uważa dr Gardeła. Niewykluczone, że kobiety pochowane z bronią mogły być wieszczkami lub innymi osobami związanymi z magią - to propozycja naukowca na choć częściowe rozwiązanie zagadki. W jednej ze staroislandzkich sag ("Ljósvetninga saga") zachowała się opowieść o kobiecie, która przepowiadała przyszłość. Jako magicznego atrybutu używała... topora. Na prośbę o podanie przyszłych losów jednego z bohaterów sagi, uderzyła toporem w taflę jeziora. Pod wpływem tego działania woda przybrała czerwony kolor, który był zwiastunem złych wydarzeń. Warto dodać, że wieszczka nie tylko używała broni, ale nosiła spodnie i hełm. W tym przypadku topora użyto ewidentnie w kontekście rytualnym. Być może epizod ten wyjaśnia znaczenie niektórych toporów w grobach kobiecych - to najczęściej występująca broń składana wraz z kobietami - przekonuje archeolog. Naukowiec zastrzega jednak, że opowieść ta, podobnie jak inne, w których wspomniano kobiety z bronią pochodzi z czasów o kilkaset lat młodszych niż epoka wikingów, stąd nie wiadomo, na ile jest wiarygodna. W źródłach staroislandzkich, szczególnie w tak zwanych sagach legendarnych, oprócz wojowniczych i pięknych Walkirii występują smoki, trolle czy... latające dywany. Tam kobiet-wojowniczek jest mnóstwo - uczestniczą w pełnym rynsztunku w ekspedycjach, prowadzą nawet całe armie do ataku - opisuje dr Gardeła. Co ciekawe, w wielu sagach legendarnych powtarza się następujących schemat: kobiety od najmłodszych lat preferują towarzystwo i zabawy z mężczyznami. Od siedzenia w domowych pieleszach, przędzenia i tkania - wolą przebywać wśród dzikiej natury. W końcu decydują się opuścić dom rodzinny i dołączyć do grup wikińskich, które plądrują zamorskie krainy. Jedna z nich, słynna Hervor z "Hervarar sagi", zmienia w tym celu wygląd i imię na męskie. Kolejno zyskują sławę, a nawet zaczynają przewodzić wojownikom. Każda historia ma podobne zakończenie. Wojowniczka w pewnym momencie zakochuje się i opuszcza wojaczkę, osiada i zakłada rodzinę - mówi dr Gardeła. Dzieje świata wikińskiego można śledzić też na podstawie nieco bardziej wiarygodnych sag Islandczyków, czyli epickich dzieł opiewających losy skandynawskich osadników na Islandii. W nich naukowcowi nie udało się znaleźć ani jednego przypadku uczestniczenia kobiet-wojowników w ekspedycjach wikińskich. Jest za to relacja dotycząca jednej z pierwszych osadniczek wikińskich w Nowym Świecie, która musi obronić się przed atakiem Indian. Wskazuje ona, że ówczesne Skandynawki używały broni raczej w sytuacjach losowych i incydentalnych - zaznacza dr Gardeła. Na ok. pół miliona odkrytych grobów z okresu od VIII do XI w. na terenie Skandynawii, tylko w około 20 odkryto szczątki kobiet z bronią - było więc to zjawisko marginalne. Naukowiec nie wyklucza jednak, że kobiety-wojowniczki istniały w świecie wczesnośredniowiecznej Skandynawii. Jego zdaniem prawdopodobne jest również, że uzbrojenie umieszczone w grobie oznaczało, że były to osoby parające się magią - świadczyło to, w ocenie dr. Gardeły, o przekraczaniu granic płci w kontekście rytualnym, a broń stanowiła atrybut siły i władzy, zarówno w sensie dosłownym jak i symbolicznym. W określonych okolicznościach mogło być to zjawisko kulturowo usankcjonowane. W świecie wikingów, wbrew pozorom, kobiety odgrywały bardzo ważną rolę - uważa. Co nie zmienia faktu, że ubranie spodni przez kobietę mogło zakończyć się rozwodem - kończy. « powrót do artykułu
-
Wypicie 1-2 kieliszków wina przed wypaleniem papierosa może przeciwdziałać krótkotrwałemu negatywnemu wpływowi palenia na naczynia krwionośne. Badacze z Uniwersytetu Kraju Saary przypominają, że palenie powoduje ostre uszkodzenie śródbłonka, naczyniowy i układowy stan zapalny, a także starzenie komórkowe. Czerwone wino stymuluje z kolei tworzenie śródbłonkowych czynników rozluźniających naczynia, np. tlenku azotu (NO). Nie ma jednak zbyt wielu danych nt. ewentualnej krótkoterminowej ochrony naczyń przez czerwone wino u palaczy. Celem naszego badania była więc ocena ostrego oddziaływania wina, wypitego przed papierosem wypalanym towarzysko przez zdrowych ludzi. Znaleźliśmy dowody, że spożycie zapobiegało większości uszkodzeń naczyniowych związanych z paleniem - opowiada dr Viktoria Schwarz. Autorzy publikacji z pisma The American Journal of Medicine przyglądali się wpływowi palenia na naczynia i na procesy biochemiczne zachodzące we krwi 20 zdrowych niepalących ochotników, którzy zgodzili się wypalić 3 papierosy. Połowa na godzinę przed zapaleniem piła czerwone wino (ilość wyliczano w taki sposób, by zawartość alkoholu we krwi wynosiła 0,75‰). Przed oraz po piciu i paleniu pobierano próbki krwi i moczu; ostatni raz badania prowadzono 18 godzin od zapalenia. Niemcy wyjaśniają, że palenie powoduje, że do krwiobiegu uwalniane są mikrocząstki. Pochodzą one z komórek śródbłonka, płytek i monocytów i wskazują na uszkodzenie komórek naczyń. Naukowcy zauważyli, że u osób, które przed paleniem piły wino, te zmiany nie wystąpiły. Co ważne, zespół Schwarz stwierdził, że picie wina wpływa na aktywność telomerazy (enzym ten powoduje odtwarzanie się DNA telomeru; jego aktywność spada z wiekiem i pod wpływem palenia). W grupie, która paliła bez uprzedniego picia wina, aktywność telomerazy spadła o 56%, a w grupie pijącej tylko o 20%. Obserwowaliśmy ostre zmiany prozapalne, a konkretnie leukocytozę, neutrofilię, podwyższony poziom interleukiny 6 [iL-6] w surowicy, a także zwiększoną ekspresję mRNA IL-6 i czynnika martwicy nowotworu TNF-α. Nasze studium uzupełnia istniejące dowody [i pokazuje], że prozapalnym skutkom okazjonalnego palenia można zapobiec, pijąc czerwone wino. Niemcy podkreślają, że zdają sobie sprawę z ograniczeń swojego badania. Ponieważ prowadzono je na zdrowych i młodych niepalących, nie wiadomo, czy podobne efekty wystąpią u osób starych, chorych i chronicznych palaczy. Nie prowadzono też porównań wina z innymi alkoholami oraz napojami niealkoholowymi. « powrót do artykułu
-
Indyjska Rada Badań Medycznych dąży do zablokowania planów rozpoczęcia eksperymentów, których celem było ożywianie ofiar wypadków, u których stwierdzono śmierć mózgu. Program "ReAnima" został usunięty z krajowego rejestru badań klinicznych. W maju bieżącego roku doktor Himanshu Bansal, chirurg-ortopeda ze szpitala Anupam w stanie Uttarakhad ogłosił, że ma zamiar rozpocząć eksperymenty, w ramach których u 20 osób ze stwierdzoną śmiercią mózgu zastosuje różne procedury medyczne, w tym zastrzyki z mezenchymalnych komórek macierzystych i peptydów, przezczaszkową stymulację laserową oraz elektryczną stymulację nerwu biegnącego od karku do ramion. Oba rodzaje stymulacji są z powodzeniem używane podczas poprawy stanu ludzi z mózgiem uszkodzonym po wypadkach. Wspomniane wcześniej peptydy miała dostarczyć do badań firma Bioquark z Filadelfii. Doktor Bansal mówił, że jego zadaniem jest spowodowanie, by ludzie ze stwierdzoną śmiercią mózgu odzyskali minimalną świadomość. Na tyle, by np. byli w stanie wodzić wzrokiem za przedmiotem. Lekarz twierdzi, że istnieją przypadki ludzi, którzy z takiego stanu odzyskali z czasem pełną świadomość. Wielu naukowców wątpiło w obietnice Bansala. W ostatnich latach przekonaliśmy się, że ludzki mózg i system nerwowy nie są tak stałe i niepodatne na naprawę jak sądzono, jednak pomysł odwrócenia stanu śmierci mózgowej jest zbyt daleko idący - stwierdził Dean Burnett, neurolog z Cardiff University. Nawet w pismach medycznych znajdziemy doniesienia o osobach ze stwierdzoną śmiercią mózgu, które całkowicie powróciły do zdrowia, jednak specjaliści zwracają uwagę, że były to przypadki wątpliwe, w których nie przeprowadzono pełnej diagnostyki i zwykle brakuje w nich podstawowego testu, stwierdzającego, czy pień mózgu próbuje oddychać. Poważnym problemem był też fakt, że metoda proponowana przez Bansala nie została wcześniej przetestowana na zwierzętach. Bansal argumentował, że nie ma dobrych zwierzęcych modeli ludzkiego mózgu, zatem prowadzenie tego typu eksperymentów mija się z celem. Projekt budził też poważne zastrzeżenia natury etycznej. Bansal miał problemy ze znalezieniem rodzin, które zgodzą się, by prowadził eksperymenty na ich bliskich. W końcu do akcji wkroczyła Rada Badań Medycznych, która zauważyła wiele naruszeń procedur, w tym brak zgody od Głównego Inspektora Farmaceutycznego. Taka zgoda jest wymagana przy prowadzeniu wszelkich badań klinicznych w Indiach. Teraz, gdy Rada wyrejestrowała "ReAnima" z listy prób klinicznych, Główny Inspektor Farmaceutyczny ma obowiązek zablokować badania. Przedstawiciel firmy Bioquark stwierdził, że to nie powstrzyma projektu i jeśli będzie trzeba tego typu eksperymenty zostaną przeprowadzone poza Indiami. « powrót do artykułu
-
Rząd Wybrzeża Kości Słoniowej zakazał produkcji, importu i sprzedaży alkoholu w saszetkach. Torebki z rumem, wódką i innymi trunkami kosztują od 0,35 do 1,65 dol., są więc popularne wśród osób z mniej zasobnym portfelem. Rzecznik rządu Bruno Kone ujawnia, że zakaz ma zmniejszyć wpływ alkoholu na młodych ludzi, a zwłaszcza studentów. Propozycja zakazu wyszła od ministra handlu. Te produkty są w większości szmuglowane do kraju i nie spełniają naszych standardów, są więc groźne nie tylko dla ekonomii, ale i zdrowia konsumentów. Na podobne zakazy dotyczące produkcji i sprzedaży alkoholu w saszetkach zdecydowały się w ostatnich latach Kamerun, Malawi i Senegal. Warto przypomnieć, że wprowadzony 2 lata temu zakaz sprzedaży wody w plastikowych torbach (władze argumentowały to ochroną środowiska) doprowadził do zamieszek. Policja rozpędzała demonstracje gazem łzawiącym i pałkami. « powrót do artykułu