Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Eksperymenty przeprowadzone przez psychologów z Uniwersytetu w Oksfordzie sugerują, że różne formy dramatów, w tym filmy, wywołują napływ endorfin. Jak podkreśla psycholog ewolucyjny prof. Robin Dunbar, fikcja [artystyczna] to ważna cecha społeczna, występująca we wszystkich kulturach. Powody, dla których jest ona tak absorbująca, nie były [jednak] szerzej badane ani przez psychologów, ani przez biologów behawioralnych. O ile komedie wywołują śmiech, co prowadzi do uwolnienia odpowiadających za dobre samopoczucie endorfin, o tyle trudniej wyjaśnić, czemu wybieramy doprowadzające do płaczu dramaty. Zespół z Oksfordu postanowił więc sprawdzić, czy dramaty powodują pobudzenie emocjonalne, które samo w sobie skutkuje wydzielaniem endorfin. Części ochotników wyświetlono film Stuart: Spojrzenie w przeszłość. Opowiada on o pisarzu postanawiającym napisać książkę o bezdomnym alkoholiku, z którym się zaprzyjaźnił. Reszta badanych oglądała filmy dokumentalne. Brytyjczycy testowali pośrednią miarę poziomu endorfin - zmiany w progu bólowym ochotników. Mieli oni wykonywać ćwiczenie zwane krzesełkiem (siad pasywny pod ścianą), wytrzymując najdłużej, jak to możliwe. Obie grupy robiły to przed i po obejrzeniu filmu. By ocenić emocjonalny wpływ dramatu/dokumentu, badani wypełniali też 2-krotnie kwestionariusze. Widzowie Stuarta mieli, oczywiście, gorszy nastrój. Wykonując krzesełko, wytrzymywali jednak średnio 13,1% dłużej. Oglądający dokument wytrzymywali średnio 4,6% krócej, a to taki sam rezultat, jakiego można by się spodziewać, gdyby pomiędzy ćwiczeniami nic się nie działo. Z kwestionariuszy wynikało, że osoby oglądające Stuarta czuły silniejszą więź z innymi widzami (w porównaniu do grupy oglądającej dokument). Osoby z najsilniejszą odpowiedzią emocjonalną wykazywały także największy wzrost progu bólowego i większe poczucie wspólnoty grupowej. Wydaje się, że nasz pociąg do budzącej emocje fikcji ewoluował w kontekście [tworzenia/podtrzymywania] więzów społecznych. « powrót do artykułu
  2. Przeprowadzono pierwsze zakrojone na szeroką skalę badania DNA kotów z Bliskiego Wschodu i Egiptu. Naukowcy, by określić sposób, w jaki udomowione koty rozprzestrzeniły się po świecie, przyjrzeli się kodowi genetycznemu 200 zwierząt, które żyły pomiędzy 15 000 lat temu, a XVIII wiekiem naszej ery. Obecnie niewiele wiadomo o procesie udomowiania kotów. Nie znamy historii starożytnych kotów. Nie wiemy, skąd się wzięły, ani jak się rozprzestrzeniły - mówi Eva-Maria Geigl, genetyk ewolucyjna z Institut Jacques Monod w Paryżu. Podczas 7th International Symposium on Biomolecular Archeology w Oksfordzie zaprezentowała ona wyniki badań, które prowadziła z Claudio Ottonim i Thierrym Grange'em. Wiadomo, że na w jednym z ludzkich grobów na Cyprze złożono też szczątki kota. Jako, że grób liczy sobie 9500 lat znalezisko sugeruje, iż związki pomiędzy człowiekiem a kotem sięgają co najmniej początków rolnictwa. W starożytnym Egipcie udomowiono dzikie koty przed 6000 lat. Zespół Geigl postanowił poszerzyć tę wiedzę o badania na większą skalę. Naukowcy przeanalizowali mitochondrialne DNA 209 kotów pochodzących z ponad 30 stanowisk archeologicznych w Europie, Afryce i na Bliskim Wschodzie. Najstarsze próbki pochodziły z mezolitu, przed pojawieniem się rolnictwa, najmłodsze - z XVIII wieku. Uczeni odnotowali dwie fale ekspansji kotów. Na Bliskim Wschodzie dzikie koty z konkretnej linii mitochondrialnej rozprzestrzeniły się wraz z wczesnymi rolnikami po wschodniej części Morza Śródziemnego. Zdaniem Geigl składowane przez ludzi zboże przyciągało gryzonie, co z kolei przyciągało dzikie koty. Gdy ludzie zauważyli, że odnoszą korzyści z obecności dzikich kotów mogli zacząć je udomawiać. Tysiące lat później potomkowie egipskich kotów gwałtownie rozprzestrzenili się po Eurazji i Afryce. Linia mitochondrialna obecna u egipskich kotów zmumifikowanych pomiędzy I wiekiem przed Chrystusem, a IV wiekiem naszej ery jest obecna w tym samym czasie u kotów z Bułgarii, Turcji i Afryki Subsaharyjskiej. Koty trafiły też na statki Wikingów, gdyż tę samą linię mitochondrialną znaleziono w szczątkach kota na stanowisku archeologicznym Wikingów w północych Niemczech. Stanowisko pochodzi z VIII-XI wieku. Przekazali nam wiele interesujących informacji. Nie miałem nawet pojęcia, że Wikingowie trzymali koty - mówi Pontus Skoglund, genetyk z Harvard Medical School w Bostonie. Uczony uważa, że jego koledzy powinni zainteresować się również zbadaniem DNA jądrowego, które mówi więcej o przodkach konkretnego zwierzęcia. Dzięki temu można by się wiele dowiedzieć na temat rozprzestrzeniania się kotów i procesu udomowiania, szczególnie w okresie, gdy dochodziło do krzyżowania się kotów domowych z dzikimi. Zespół Geigl analizował jądrowe DNA ale pod kątem występowania plamistego futra. Okazało się, że mutacja odpowiedzialna za taki wzór pojawiła się u kotów dopiero w średniowieczu. Badania nad historią kotów są trudniejsze niż nad historią psów, gdyż mamy do dyspozycji znacznie mniej materiału genetycznego współczesnych kotów. Dość wspomnieć, że podczas konferencji jeden z zespołów naukowych zapowiedział przeprowadzenie badań, w ramach których zsekwencjonuje jądrowe DNA ponad 1000 starożytnych psów i wilków. « powrót do artykułu
  3. Specjalna jednostka meksykańskiej policji wkroczyła 12 września do 7 tartaków w pobliżu górskiego rezerwatu danaida wędrownego (Danaus plexippus) w stanie Michoacán. Stróże prawa walczą w ten sposób z nielegalnym wyrębem, zagrażającym zimowej migracji monarcha. W akcji wzięło udział 220 policjantów i 40 inspektorów leśnych. Wspierał ich helikopter. Władze zamknęły 4 tartaki w mieście Ocampo: 3 na stałe, a 1 na czas kontroli. Kolejne 3 z Aporo zamknięto czasowo z powodu braku odpowiedniej dokumentacji. Nikogo nie aresztowano. Operatorzy nielegalnych tartaków uciekli przed przybyciem policji. Jak poinformował prokurator Ignacio Millan Tovar, podczas nalotu skonfiskowano 6,54 m3 drewna. Dodał, że zamknięcie na stałe 3 tartaków zapobiegnie nielegalnemu wyrębowi 3300 m3 drewna rocznie. To odpowiednik 330 ciężarówek [...]. Osoby stojące za nielegalnym karczowaniem pochodzą z Michoacán. Między sezonami migracji monarchów 2014-15 i 2015-16 nielegalny wyrąb spadł co prawda o 40%, jednak marcowe burze zabiły 7% motyli. Okres chłodów nastał, gdy władze poinformowały o odbudowie populacji w sezonie 2015-16 (motyle pokrywały 4,01 ha lasu, co stanowiło aż 3-krotność statystyk z poprzedniego sezonu). Wpływ złej pogody na danaidy będzie można ocenić, kiedy owady zaczną przylatywać pod koniec października-na początku listopada. « powrót do artykułu
  4. Międzynarodowy zespół naukowców po raz pierwszy zidentyfikował grzyby jako kluczowy czynnik rozwoju choroby Leśniowskiego-Crohna. Dotąd wiedzieliśmy, że oprócz czynników genetycznych i dietetycznych, główną rolę w powodowaniu choroby Leśniowskiego-Crohna odgrywają bakterie. Zasadniczo pacjenci z chorobą Crohna mają nieprawidłowe reakcje immunologiczne na bakterie, które zamieszkują przewód pokarmowy wszystkich ludzi. Większość naukowców koncentruje się na tych bakteriach i zaledwie kilku badało rolę grzybów, które także są obecne w jelitach wszystkich ludzi. Nasze studium zapewnia nowe cenne informacje nt. tego, czemu niektóre osoby zapadają na chorobę Leśniowskiego-Crohna - podkreśla prof. Mahmoud A. Ghannoum, dyrektor Centrum Mykologii Medycznej Case Western Reserve University. Naukowcy oceniali mykobiom (społeczność grzybów) i bakteriom (społeczność bakteryjną) pacjentów z chorobą Leśniowskiego-Crohna (20) oraz ich zdrowych krewnych pierwszego stopnia (28) w 9 rodzinach z północnej Francji i Belgii. Oprócz tego badano zdrowych ludzi z 4 rodzin z tego samego obszaru geograficznego (21). Analizowano próbki ich kału. Okazało się, że w porównaniu do krewnych, u chorych znacznie częściej występowały łącznie 2 bakterie (pałeczka okrężnicy, Escherichia coli, i pałeczka krwawa, Serratia marcescens) oraz 1 grzyb (Candida tropicalis). Oznacza to, że bakterie i grzyb wchodzą ze sobą w interakcje. Badania laboratoryjne pokazały, że E. coli zlewają się z drożdżakami, a S. marcescens tworzą mostki W ten sposób powstaje biofilm, który przywiera do jelita. Może to wywoływać stan zapalny skutkujący objawami choroby Leśniowskiego-Crohna. To pierwszy raz, kiedy jakiś grzyb został powiązany z chorobą Crohna u ludzi. Dotąd wykrywano je tylko u chorych myszy. Ghannoum dodaje, że odkryto duże podobieństwa [...] profili jelitowych rodzin z chorobą Crohna. Są one bardzo różne od profili rodzin zdrowych. Wg niego, należy jednak uważać, próbując przypisać chorobę wyłącznie bakteriomowi i mykobiomowi, bo rodziny dzielą również do pewnego stopnia środowisko i dietę. By określić wkład poszczególnych czynników, potrzebne są dalsze badania. « powrót do artykułu
  5. Z najnowszego raportu IHS dowiadujemy się, że cena komponentów dla iPhone'a 7 wzrosła w porównaniu z ceną dla jego poprzednika. Mimo to margines zysku z iPhone'a 7 jest wciąż wyższy niż średnia dla całego przemysłu. IHS donosi, że podzespoły dla 4,7-calowego iPhone'a 7 z 32-gigabajtami pamięci kosztują 220,80 USD. Cena detaliczna urządzenia to 649 dolarów. Pomimo rosnących kosztów podzespołów Apple zdecydował się na utrzymanie początkowo założonej ceny iPhone'a 7. Mniejsze zyski koncern odbił sobie podnosząc cenę iPhone'a 7 Plus. Urządzenie z większym wyświetlaczem, dwoma amaratami, dłuższym czasem pracy na bateriach i elektroniką zarządzającą poborem mocy kosztuje 769 dolarów. Początkowo zakładano, że będzie o 20 USD tańsze. Koszty Apple'a wzrosły nie tylko wskutek wzrostu cen podzespołów. Koncern zdecydował się też na droższy proces produkcyjny dla modeli z pamięcią 128 i 256 gigabajtów. Z raportu dowiadujemy się, że za procesor A10 Apple płaci 26 dolarów, dwa aparaty kosztują nieco poniżej 20 USD, a najdroższym elementem jest wyświetlacz, za który koncern musi zapłacić 39 USD. Akumulator kosztuje zaś 2,50 dolara. Oprócz podzespołów do kosztów wytworzenia telefonu trzeba wliczyć też oprogramowanie oraz robociznę. « powrót do artykułu
  6. Sąd federalny na Manhattanie orzekł, że nie można umorzyć sprawy przeciwko mężczyźnie oskarżonemu o prowadzenie nielegalnej witryny wymiany bitcoinów, gdyż bitcoiny są pieniędzmi. Oskarżonym jest tutaj Anthony Murgio z Florydy, którego aresztowano w lipcu 2015 roku w związku z jego powiązaniami z grupą Amerykanów i Izraelczyków, którzy włamali się m.in. do sieci JP Morgan Chase, ETrade i News Corp. Murgio nie został oskarżony w związku z włamaniami, jednak prokuratura zarzuca mu, że prowadził witrynę Coin.mx, a jego wspólnikiem był Gery Shalon, oskarżony o kierowanie włamaniami do JP Morgan. Murgio i Shalon dopuszczali do obrotu na swojej stronie pieniędzmi pochodzącymi ze wspomnianych włamań. Prokuratura oskarża Murgio, że oszukał instytucje finansowe przedstawiając witrynę Coin.mx jako klub kolekcjonerski oraz przekupił niewielką firmę w New Jersey, by przetwarzała jego płatności elektroniczne. Prawnicy Murgio wnieśli do sądu wniosek o odrzucenie oskarżeń o przestępstwa finansowe, gdyż - jak stwierdzili - bitcoiny nie są "funduszami", zatem ich klient nie popełnił przestępstwa finansowego. Sędzia Alison Nathan odrzuciła tę argumentację. W napisanym przez nią uzasadnieniu czytamy Bitcoiny to fundusze w pełnym tego słowa znaczeniu. Są akceptowanym środkiem płatniczym za towary i usługi, można je kupić bezpośrednio poprzez konto bankowe. Pełnią więc rolę środka płatniczego i są używane do płacenia. Sądy i władze wciąż nie potrafią zdefiniować, czym są bitcoiny. Niedawno sąd na Florydzie - rozpatrując sprawę sprzedawcy bitcointów - uznał, że nie są one pieniędzmi. Jednak w 2013 roku w Teksasie sąd federalny stwierdził, że bitcoiny to pieniądze. Organizacja Financial Crimes Enforcement Network już w 2013 roku stwierdziła, że przedsiębiorstwa zajmujące się handlem bitcoinami powinny być na gruncie amerykańskiego prawa traktowane tak, jak inne podmioty świadczące usługi finansowe. Jednak amerykańska skarbówka (IRS) ma na ten temat własne zdanie i traktuje bitcoiny nie jak kapitał, a jak ruchomości i w ten sposób je opodatkowuje. Sędzia Nathan odniosła się też do definicji IRS: Fakt, że IRS na potrzeby podatkowe traktuje wirtualne pieniądze jak ruchomości, a nie jak walutę, nie ma żadnego znaczenia dla rozpatrywanej sprawy. Dokumenty IRS, które zacytowali prawnicy Murgio mówią jasno, że definicje tam użyte odnoszą się wyłącznie do kwestii podatkowych związanych transakcjami przeprowadzonymi z użyciem wirtualnej waluty. « powrót do artykułu
  7. Giganci z branży IT niejednokrotnie prowadzą działalność na polach, wydawałoby się, odległych od ich głównego nurtu zainteresowań. Często angażują się we współpracę z branż medyczną, jak Google, który współpracował nad projektem soczewek kontaktowych monitorujących poziom cukru we krwi. Teraz dowiadujemy się, że Microsoft chce pomóc w walce z rakiem, traktując nowotwór jak wirus komputerowy. W brytyjskim Cambridge, gdzie Microsoft ma swoje laboratoria, powołano do życia jednostkę obliczeń biologicznych. Zatrudnia ona 150 programistów i naukowców pracujących nad komputerowymi modelami biologicznymi, które mają wspomagać opracowywanie nowych leków. Jednak długoterminowym zadaniem jednostki jest potraktowanie nowotworów i innych groźnych chorób jak systemów informatycznych, które można programować. Obecnie trają prace nad dwoma projektami. Jeden z nich ma na celu opracowanie komputerowego modelu procesów zachodzących w komórce. W ramach drugiego projektu eksperci chcą dowiedzieć się, w jaki sposób komórka podejmuje decyzje, w tym te, kończące się rozwojem nowotworu. Chris Bishop, dyrektor laboratorium, stwierdził, że nowotwór to problem obliczeniowy, a biologia i nauki komputerowe są ze sobą ściśle powiązane. W dalszej przyszłości dzięki obecnie prowadzonym pracom może powstać komputer molekularny zbudowany z DNA, który będzie wykrywał nowotwór i oczyszczał organizm z nieprawidłowo rozwijających się komórek. Jedna z badaczek zatrudnionych w laboratorium, doktor Jasmin Fisher z Uniwersytetu w Cambridge mówi, że w ciągu najbliższych 5-10 lat będziemy potrafili kontrolować przynajmniej niektóre nowotwory. Nie zostaną one uleczone, ale zmienione w niezagrażającą życiu chorobę chroniczną. « powrót do artykułu
  8. Twitter wprowadził długo oczekiwane, zapowiedziane już w maju, zmiany dotyczące długości wiadomości. Ograniczenie tekstu do 140 znaków pozostaje, jednak niektóre elementy nie będą liczone jako część tekstu. Zdjęcia, materiały wideo oraz cytowane tweety nie będą już zmniejszały liczby znaków, jakie będziemy mieli do dyspozycji na własny wpis. Twitter dodał też nowy przycisk dzięki któremu użytkownik może zacytować własne tweety. Zmiany mają na celu zwiększenie bazy użytkowników serwisu oraz ich zaangażowania. Ostatnimi czasy pojawiły się pytania o dalsze możliwości wzrostu serwisu, który musi radzić sobie z szybko zmieniającą się panoramą świata mediów społecznościowych. Ograniczenie wpisu do 140 znaków zostało wprowadzone wkrótce po powstaniu Twittera. Początkowo serwis ograniczał długości wpisów. Szybko jednak zdecydowano się na limit 140 znaków, by długość wpisów nie była większa niż wielkość pojedynczego SMS-a - 160 znaków - dopuszczalnego w 2006 roku. « powrót do artykułu
  9. W południowej Japonii w pobliżu Kitakyūshū morze wymyło na brzeg setki martwych skrzypłoczy Tachypleus tridentatus. Latem skrzypłocze regularnie odwiedzają równie pływowe na zachodzie i południu Japonii i składają tam jaja. Jakaś ich liczba przy tym zginie, ale jak alarmują przedstawiciele Japan Horseshoe Crab Association, w tym roku była ona niezwykle wysoka. W okresie składania jaj każdego dnia członkowie stowarzyszenia widywali ok. 5-10 trucheł, zaczęli więc je liczyć. W sumie doliczyli się circa 500 martwych skrzypłoczy - opowiada Kenji Sato, urzędnik z Kitakyūshū. Wg gazety Asahi Shimbun, liczba martwych skrzypłoczy była 8-krotnie wyższa niż zwykle. Urzędnicy pytali o opinię ekspertów, ale dotąd nie ma zgody co do tego, co spowodowało pomór stawonogów. Generalnie specjaliści wskazują na niedobór tlenu spowodowany wyższą temperaturą wody, zapasożycenie czy chorobę specyficzną dla tych zwierząt. « powrót do artykułu
  10. Microsoft otworzył w Pekinie swoje Transparency Center. To specjalne biuro, w którym przedstawiciele chińskiego rządu mogą przeglądać kod źródłowy produktów Microsoftu, sprawdzając, czy nie ma w nich tylnych drzwi i innych zagrożeń. To już kolejne tego typu biuro. Wcześniej powstały one w Brukseli i Redmond. Z pekińskiego Transparency Center mogą korzystać też przedstawiciele rządów innych azjatyckich państw. Zadaniem Transparency Centers jest zwiększenie zaufania władz do produktów Microsoftu, a tym samym zachęcenie ich do korzystania z Windows, MS Office, OneDrive i innych programów oraz usług amerykańskiego koncernu. W biurach rządowi pracownicy mogą też zapoznać się z informacjami na temat zabezpieczeń oprogramowania z Redmond. Zadaniem Transparency Centers jest umożliwienie przeglądania kodu źródłowego oraz jego ochrona. Microsoft podkreśla, że agendy rządowe nie mogą zmieniać kodu firmowych produktów. Przejrzystość jest szczególnie ważna dla naszych klientów z sektora rządowego, gdyż chcą oni uzyskać pewność, że nasze produkty wytrzymają konfrontację z zagrożeniami dnia codziennego - czytamy na blogu Microsoftu. W najbliższych tygodniach koncern ogłosi, gdzie powstaną kolejne Transparency Center. « powrót do artykułu
  11. W odpowiedzi na rosnącą popularność oprogramowania blokującego reklamy Google założyło organizację, której celem jest promowanie odpowiednich reklam. Wraz z reklamodawcami i wydawcami Google chce oceniać reklamy m.in. biorąc pod uwagę ich rozmiar oraz ilość danych, jaką trzeba przesłać przez sieć. Pod uwagę brany będzie też czas konieczny do załadowania się reklamy. Kryteria takie posłużą do przyznawania ocen reklamom. Wydawcy, którzy zgłoszą swój udział w Coalition for Better Ads będą wyświetlali na swoich witrynach tylko reklamy, który otrzymały oceną powyżej ustalonej minimalnej. To powinno spowodować, że nie będą pokazywali reklam przeszkadzających użytkownikom. Organizacja będzie starała się, by ich system oceny stał się standardem dla reklamy w internecie. Jego pierwsza wersja ma ukazać się jeszcze w bieżącym roku. Akces do nowo założonej organizacji zgłosiły już Unilever, Procter & Gamble, Washington Post, DMA, GroupM oraz European Pulishers Council. « powrót do artykułu
  12. Niedawny wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej przynosi dobre i złe wieści dla właścicieli i użytkowników darmowych hotspotów Wi-Fi. Z jednej strony zwalnia właściciela z odpowiedzialności za działania użytkownika, z drugiej zaś jego ścisłe przestrzegania wiązałoby się z likwidacją praktycznie wszystkich bezpłatnych miejsc dostępu do Wi-Fi. Wyrok zapadł w sprawie dotyczącej Tobiasa McFaddena. Mężczyzna prowadzi sklep ze sprzętem muzycznym i oświetleniem, w którym udostępnia bezpłatnie sieć Wi-Fi. Jeden z klientów wykorzystał tę sieć do nielegalnego pobrania plików muzycznych chronionych prawem autorskim. McFadden został pozwany do sądu przez właściciela autorskich praw majątkowych, firmę Sony Music. W swoim wyroku Trybunał Sprawiedliwości uznał, że Sony nie może domagać się odszkodowania od McFaddena. Sąd zauważył przy tym, że europejskie przepisy zakazują operatorom hotspotów monitorowania działalności użytkowników. Jednocześnie jednak sąd stwierdził, że właściciel praw autorskich może zwrócić się do sądu, by ten wydał operatorowi hotspotu nakaz zabezpieczenia go hasłem i udostępniania tego hasła tylko osobom, które ujawnią swoją tożsamość. To zapewni równowagę pomiędzy prawami własności z jednej strony, a wolności prowadzenia działalności jako dostawcy połączenia i wolności przepływu informacji, z drugiej strony - stwierdził sąd. Wyrok z jednej strony oznacza, że firmy udostępniające bezpłatnie łącza internetowe nie muszą obawiać się, iż zostaną pociągnięte do odpowiedzialności za to, co robią użytkownicy. Z drugiej jednak strony firmy takie muszą liczyć się z tym, że trafi do nich żądanie zabezpieczenia sieci hasłem i sprawdzania tożsamości użytkowników przed udostępnieniem hasła. « powrót do artykułu
  13. Pod piaskiem i odłamkami ceramiki na wraku starożytnego okrętu z Andikitiry odkryto ludzki szkielet. Analiza DNA dostarczy, wg naukowców, cennych informacji o życiu 2100 lat temu. Naukowcy z Helleńskiego Ministerstwa Kultury i Woods Hole Oceanographic Institution wydobyli czaszkę ze szczęką i zębami, długie kości rąk i nóg oraz żebra. Inne kości nadal tkwią w dnie, czekając na wykopaliska w następnej fazie operacji. Szkielet odkryto 31 sierpnia br. By zobaczyć szczątki, na miejsce przybył ekspert od starożytnego DNA (ang. ancient DNA, aDNA), dr Hannes Schroeder z Muzeum Historii Naturalnej w Kopenhadze. Po uzyskaniu pozwolenia od greckich władz próbki zostaną wysłane do pełnej analizy. Jeśli okaże się, że w kościach zachowało się odpowiednio dużo materiału genetycznego, powinno się udać określić pochodzenie etniczne i geograficzne marynarza. Wbrew oczekiwaniom, kości przetrwały na dnie morza ponad 2000 lat i wydaje się, że są w całkiem dobrym stanie. To niesamowite - podkreśla Schroeder. Kilka modeli 3D pozostałości kości można zobaczyć na witrynie Antikythera Project. « powrót do artykułu
  14. Doświadczenie ptaków z szybko przejeżdżającymi samochodami nie wpływa na ich reakcje unikania. Okazuje się nawet, że na widok auta niedoświadczone ptaki podrywają się do lotu szybciej (przy większych odległościach) niż osobniki, które wielokrotnie obserwowały szybko przemieszczające się pojazdy. Zderzenia z ptakami stanowią na całym świecie poważny problem ekologiczny i zagrożenie bezpieczeństwa. Przyczyny takich kolizji są jednak słabo poznane. Stąd badanie zespołu Travisa DeVault z Departamentu Rolnictwa USA. Biolodzy trenowali 3 grupy gołębi skalnych (Columba livia). Przez 4 tygodnie nieznające samochodów ptaki stykały się z 32 prawie zakończonymi kolizją przejazdami z prędkością 60 i 120 km/h. Grupę kontrolną stanowiły osobniki, które słyszały, ale nie widziały najazdów. Po miesiącu Amerykanie mierzyli odległość rozpoczęcia lotu (ang. flight initiation distance, FID) i sprawdzali, czy gołębie "zderzały się" z jadącym 120 lub 240 km/h wirtualnym autem z nagrania wideo. Okazało się, że choć ptaki niedoświadczone (z grupy kontrolnej) miały dłuższe FID, to i tak nie wystarczyło, by uniknąć kolizji. Ze wszystkich grup udało się do tylko 1 gołębiowi na 90. Prędkość zbliżania na nagraniu nie miała wpływu na FID. Nasze badanie sugeruje, że do kolizji może się przyczyniać habituacja do przemieszczających się samolotów i samochodów - podsumowuje DeVault. « powrót do artykułu
  15. Amerykanie odkryli podstawy genetyczne wyboru żywiciela u przenoszących zarodźce malarii Anopheles arabiensis. Komary częściej gryzą bydło niż ludzi, jeśli występuje u nich pewna inwersja chromosomowa. Jak podkreślają naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, wskaźnik transmisji malarii zależy od tego, czy komary gryzą ludzi, czy zwierzęta i czy po posiłku odpoczywają w rejonie, gdzie mogą się zetknąć z pestycydami. A. arabiensis stał się głównym wektorem malarii we wschodniej Afryce, bo żeruje na szerszym wachlarzu ofiar. Przyczyniła się też do tego popularność wysyconych insektycydami moskitier, które uśmiercają gatunki żyjące bliżej człowieka (wysoce antropofilne). Posługując się podejściem populacyjnym, wykryliśmy u A. arabiensis związek między żerowaniem na ludziach i konkretną rearanżacją chromosomową. Ta praca toruje drogę identyfikacji specyficznych genów, które wpływają na tę krytycznie ważną cechę - opowiada Bradley Main. Autorzy publikacji z pisma PLoS Genetics wspominają, że można by modyfikować komary genetycznie, by wolały krowy od ludzi. Naukowcy sekwencjonowali genomy 23 komarów żerujących na ludziach i 25 żerujących na bydle. Schwytano je na dworze i w pomieszczeniach w dolinie Kilobero w Tanzanii. W sumie Amerykanie odkryli 4.820.851 polimorfizmów pojedynczego nukleotydu (ang. Single Nucleotide Polymorphism, SNP). Udało im zidentyfikować komponent genetyczny, który przyczynia się do wyboru gospodarza. Nie znaleziono jednak komponentu genetycznego dla zachowań związanych z odpoczynkiem. Regionem związanym z żerowaniem na bydle jest rearanżacja chromosomowa nazywana inwersją 3Ra. « powrót do artykułu
  16. Rybak Nikołaj Tarasow nie przypuszczał, że zarzucając sieć w rzece Dudet niedalego swojego domu w Tisul oprócz karpi i linów wyłowi niezwykły zabytek. W sieci Tarasowa znalazła się starożytna figurka wykonana prawdopodobnie przez przedstawicieli kultury Okuniew. Niewielka rzeźba liczy sobie około 4200 lat i przedstawia postać o wykrzywionej złością twarzy. Nigdy dotąd na Syberii nie zaleziono podobnego zabytku. Figurka ma duże oczy w kształcie migdałów, a po drugiej stronie głowy wyrzeźbiono włosy. Poszedłem z nią do miejscowego muzeum, a tamtejsi eksperci zaczęli dosłownie skakać z radości - mówi Tarasow. Doktor Pavel German, badacz z Instytutu Ekologii Człowieka w Kemerowie, który wraz z profesorem Władimirem Bobrowem badali rzeźbę stwierdził: To unikatowa figurka. Niczego podobnego dotychczas nie znaleziono. Bardzo interesujący jest fakt, że przedstawiona twarz jest wyraźnie zła. Zwykle twarze figurek pochodzących z neolitu czy epoki brązu nie mają żadnego konkretnego wyrazu. Sądzimy, że figurka przedstawia boga lub ducha. Już po tym, jak Tarasow wyłowił figurkę w jeziorze Itkol znaleziono grób dziecka, a w nim 8 nieco podobnych rzeźb. Służyły one dziecku jako zabawki lub też miały odganiać od niego złe duchy. Stąd też naukowcy przypuszczają, że i figurka Tarasowa mogła zostać pochowana w jakimś grobie, który z czasem został zniszczony przez wodę. Trudno jest połączyć tę figurkę z jaką osadą lub miejscem pochówku. Najbliższa znana nam osada kultury Okuniew znajduje się pod powierzchnią sztucznego zbiornika Tambarskoje, 10 kilometrów od miejsca znalezienia figurki. Rybak wyłowił figurkę w górę rzeki od zbiornika. Wyjaśnienie przeznaczenia figurki jest tym trudniejsze, że znajduje się w niej otwór, w którym ciągle tkwi kołek. Mogła więc być ona gdzieś przymocowana, na przykład do drzewa od którego z czasem odpadła. Niewykluczone też, że była ozdobą kołyski chroniącą dziecko przez złymi mocami. « powrót do artykułu
  17. Na stanowisku Çatalhöyük w Anatolii znaleziono unikatową figurkę kobiety sprzed ok. 8 tys. lat. Jak wyjaśnia prof. Ian Hodder z Uniwersytetu Stanforda, jest ona wyrzeźbiona z kamienia, a nie ulepiona z gliny. Doskonale wykonana 17-cm figurka zachowała się w całości. W odróżnieniu od innych, nie odkryto jej w dole z odpadami: razem z kawałkiem obsydianu leżała pod platformą, co sugeruje, umieszczono ją tam celowo podczas jakiegoś rytuału. Takie rzeźby są często uznawane za reprezentacje bogiń płodności, jednak Hodder przytacza nowsze teorie, które sugerują, że obiekt może reprezentować starszą kobietę o ugruntowanej pozycji społecznej. "Nowa figurka z obwisłymi piersiami i brzuchem sugeruje taką [właśnie] interpretację. « powrót do artykułu
  18. Badacze Microsoftu stworzyli najdoskonalszy jak dotąd system rozpoznawania mowy. Podczas testowej rozmowy telefonicznej, podczas której wykorzystano standard ustanowiony przez NIST (Narodowy Instytut Standardów i Technologii), odsetek błędów wyniósł zaledwie 6,3%. To najlepszy jak dotychczas wynik uzyskany dla przemysłowego rozpoznawania mowy. O swoim osiągnięciu badacze informują w artykule "The Microsoft 2016 Conversational Speech Recognition System". Mimo tak dobrego wyniku specjaliści koncernu z Redmond nie mogą spocząć na laurach. Niedawno inżynierowie IBM-a informowali o systemie rozpoznawania mowy, w którym odsetek błędów wynosi 6,6%. Walka jest więc niezwykle wyrównana. Warto tutaj wspomnieć, że 20 lat temu, w 1995 roku IBM zaprezentował najdoskonalszy wówczas system rozpoznawania mowy, w którym odsetek błędów wynosił 43%. Do roku 2004 inżynierowe Błękitnego Giganta zmniejszyli go do 15,2%. W ostatnich latach giganci IT sporo inwestują w sieci neuronowe i to właśnie dzięki nim udało się zmniejszyć odsetek błędów do poniżej 10%. Naukowcy IBM-a oceniają, że odsetek błędów rozpoznawania mowy przez człowieka wynosi około 4%. Sukces, jakim chwalą się badacze z Microsoftu, stał się możliwy dzięki wykorzystaniu Computational Network Toolkit. Narzędzie to, dzięki zaawansowanym technikom optymalizacji, pozwala na przyspieszenie o cały rząd wielkości szybkości działania algorytmów uczących się. Kluczem do osiągnięcia dobrego wyniku było dobre wykorzystanie przetwarzania równoległego GPU. « powrót do artykułu
  19. Egloo, czyli gliniana kopułka z podstawką, metalową tacą i 4 świeczkami-podgrzewaczami, może ogrzać powierzchnię do 1,8 m2 za 10 centów dziennie. Autorem urządzenia jest Marco Zagaria, student Akademii Sztuk Pięknych w Rzymie. Włoch podkreśla, że takie rozwiązanie jest zarówno tanie, jak i ekologiczne. Stożkowaty kształt wierzchniego elementu pozwala na stopniowe ogrzewanie gliny i wypromieniowywanie ciepła. Niewielki otwór na górze podtrzymuje spalanie i umożliwia uwalnianie ciepła. Jak można przeczytać na witrynie produktu, Egloo wykorzystuje właściwości gliny, która magazynuje ciepło. Urządzenie jest drukowane w 3D. Standardowo waży nieco ponad 90 dag i ma średnicę ok. 17 cm. Można je przenosić, trzeba tylko uważać, bo bardzo się nagrzewa. Jak opowiada Zagaria, po zaledwie 30 min temperatura w pobliżu Egloo wzrasta o 2-3 stopnie Celsjusza. Na początku zeszłego roku Włoch uzbierał 262.513 dol., czyli aż 488% założonej sumy na serwisie crowdfundingowym Indiegogo. Obecnie Egloo można kupić przez Internet za 45-90 euro. Cena zależy od rozmiarów, koloru i rodzaju emalii. « powrót do artykułu
  20. Szeroko stosowana w Indonezji praktyka wypalania lasów deszczowych to katastrofa nie tylko dla środowiska naturalnego. Naukowcy z Uniwersytetu Harvarda i Columbia University szacują, że z powodu ubiegłorocznych pożarów śmierć poniosło ponad 100 000 osób. Rzeczywista liczba ofiar mogła być znacznie większa, gdyż pod uwagę wzięto tylko niektóre rodzaje zagrożeń. Każdego roku przemysł, plantatorzy i rolnicy wypalają w Indonezji lasy deszczowe. Ubiegły rok, gdy miały miejsce potężne pożary na południowej Sumatrze i indonezyjskiej części Borneo, był najgorszy od 1997 roku. Spalono około 261 000 hektarów lasu. Teraz naukowcy z dwóch prestiżowych uniwersytetów postanowili oszacować, jaki wpływ taka praktyka miała na ludzkie zdrowie. Uczeni ocenili wyłącznie wpływ na osoby dorosłe oraz ograniczyli badania do ryzyka stwarzanego przez pył zawieszony PM 2,5. Nie brano zatem pod uwagę innych szkodliwych dla zdrowia zanieczyszczeń. Mimo to z badań wynika, że ubiegłoroczne pożary zabiły ponad 100 000 dorosłych osób w Indonezji, Malezji i Singapurze. Rajasekhar Bala, ekspert ds. inżynierii środowiska z Narodowego Uniwersytetu Singapuru, który był jednym z pięciu niezależnych ekspertów poproszonych o analizę pracy Amerykanów, stwierdził, że powinna ona zadziałać jak sygnał alarmowy, wzywający do podjęcia zdecydowanych działań przez władze Indonezji oraz sąsiednie kraje. Zanieczyszczenie powietrza, szczególnie powodowane przez pyły zawieszone, ma bardzo poważne konsekwencje dla ludzkiego zdrowia - mówi Bala. Frank Murray, profesor z australijskiego Murdoch University, zauważa, że praca nie podaje dokładnej liczby ofiar, ale obrazuje olbrzymią skalę problemu, który stał się problemem międzynarodowym. Amerykanie szacują, że zanieczyszczenia powietrza spowodowane pożarami zabiły od 26 300 do 174 300 osób. Średnia to 100 300 osób. W Indonezji życie straciło 91 600 osób, w Malezji zmarło 6500, a w Singapurze 2200. Coroczne pożary negatywnie wpływają na stosunki pomiędzy Indonezją a jej sąsiadami. Najbardziej jednak cierpią sami Indonezyjczycy. Miliony osób na Sumatrze i Kalimantanie muszą przez wiele tygodni oddychać wysoce zanieczyszczonym powietrzem. Pył przedostaje się do wewnątrz domów, a indonezyjskie domy są niezwykle dobrze wentylowane, nie sądzę zatem, by mieszkańcy mogli się w jakikolwiek sposób uchronić przed zanieczyszczeniami. W Singapurze jeśli zamkniesz wszystkie okna i włączysz klimatyzację możesz w pewnym stopniu się ochronić - mówi współautor badań, Joel Schwartz z Uniwersytetu Harvarda. Indonezyjscy lekarze od dawna ostrzegają, że rabunkowa gospodarka i wypalanie lasów tropikalnych mają katastrofalne skutki dla zdrowia przyszłych pokoleń, co ma swoje konsekwencje społeczne i ekonomiczne. Howard Frumpkin, dziekan School of Public Health na University of Washington uważa, że konsekwencje zdrowotne indonezyjskich pożarów mogą być znacznie gorsze niż przewidziane we wspomnianej pracy, gdyż w krajach rozwijających się mamy do czynienia z problemami zdrowotnymi, które czynią populację bardziej podatną na negatywne skutki oddziaływania pyłu zawieszonego. « powrót do artykułu
  21. Przetwarzając wzrokowo kombinacje liter, gołębie mogą się nauczyć odróżniania prawdziwych słów i niesłów. Naukowcy z Uniwersytetu Otago i Ruhr-Universität Bochum odkryli, że gołębie wypadają w tego typu zadaniach podobnie do pawianów. Odkrycie zdolności ortograficznych u 1. gatunku nienaczelnych opisano na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS). Podczas eksperymentów gołębie trenowano, by dziobały na ekranie 4-literowe angielskie wyrazy albo symbol, gdy wyświetlał się 4-literowy niewyraz, np. URSP. Naukowcy stopniowo dodawali elementy. W ten sposób 4 ptaki zbudowały słowniki składające się z 26-58 wyrazów i ponad 8 tys. niesłów. By sprawdzić, czy gołębie naprawdę uczyły się odróżniać wyrazy, czy raczej je zapamiętywały, naukowcy wprowadzili słowa, których ptaki nigdy nie widziały. Gołębie poprawnie identyfikowały nowe elementy jako słowa (wskaźnik trafień przewyższał przypadkowe wybory). Dr Damian Scarf z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Otago uważa, że ptaki dokonały tego dzięki spostrzeżeniu, że bigramy, czy pary liter takie jak "EN" i "AL", są częściej związane ze słowami niż niesłowami. Gołębie, które dzieli od ludzi 300 mln lat ewolucji i odmienna architektura mózgu, wykazują tak zdumiewającą umiejętność jak przetwarzanie ortograficzne - dodaje prof. Onur Güntürkün z Ruhr-Universität Bochum. « powrót do artykułu
  22. Ekspozycja na jaskrawe światło prowadzi do większej satysfakcji seksualnej u mężczyzn z niskim popędem. Naukowcy z Uniwersytetu w Sienie wykazali, że lampy (podobne do stosowanych w leczeniu sezonowej depresji) podwyższały poziom testosteronu, a to z kolei skutkowało większą satysfakcją seksualną. Włosi prowadzili badania na 38 mężczyznach, u których stwierdzono hipolibidemię (oziębłość seksualną) lub zaburzenia podniecenia. Po ocenie satysfakcji seksualnej i poziomu testosteronu połowę leczono za pomocą specjalnie przystosowanych lamp, a połowę lampami dającymi mniej światła. Obie grupy były poddawane terapii rano przez pół godziny. Po 2 tygodniach naukowcy ponownie zbadali satysfakcję i stężenie androgenu. Wykryliśmy znaczące różnice między mężczyznami z obu grup - podkreśla prof. Andrea Fagiolini. Przed terapią średni wynik satysfakcji seksualnej wynosił ok. 2 na 10 [punktów], ale po terapii w grupie leczonej jaskrawym światłem wskaźnik wzrósł do ok. 6,3, a to ponad 3-krotny wzrost. Dla porównania, w grupie kontrolnej po 2 tygodniach średnia ocena wynosiła ok. 2,7. Poziom testosteronu w grupie eksperymentalnej wzrósł z 2,1 ng/ml do 3,6 ng/ml, zaś w grupie kontrolnej już nie, co wyjaśnia większą satysfakcję seksualną. Jak wyjaśnia prof. Fagiolini, na półkuli północnej produkcja testosteronu spada naturalnie w okresie od listopada do kwietnia, a później rośnie od wiosny, by osiągnąć szczyt w październiku. Skutki tego widzimy we wskaźniku reprodukcyjnym: czerwiec jest miesiącem z najwyższym wskaźnikiem poczęć. Wykorzystanie lampy naśladuje wpływ natury. Włosi sądzą, że światło z lamp hamuje działanie szyszynki, co pozwala na większą produkcję testosteronu. Fagiolini podkreśla, że na razie badania są na zbyt wczesnym etapie, by zalecać je do stosowania w klinikach. « powrót do artykułu
  23. Chiny wysłały w przestrzeń kosmiczną Tiangong 2, swoje drugie laboratorium naukowe orbitujące wokół Ziemi. W listopadzie na pokład laboratorium ma trafić dwóch astronautów. Tiangong 2 zawiera liczne instrumenty naukowe, w tym wykrywacz służący potrzebom astrofizyki, który jest pierwszym kosmicznym instrumentem zbudowanym wspólnie przez Chiny i kraje Europy, w tym Polskę. Tiangong 2 nie jest samo w sobie jakimś wielkim osiągnięciem, jednak to ważny krok w kierunku rozpoczęcia przez Chiny budowy własnej stacji kosmicznej - mówi Brian Weeden, ekspert ds. kosmosu w Secure World Foundation w Waszyngtonie. Ważący osiem ton Tiangong 2 zastąpi nieużywany już Tiangong 1, który był niezwykle ważną misją w chińskim programie kosmicznym. W jej ramach doszło m.in. do pierwszego orbitalnego spotkania chińskiego obiektu kosmicznego z innym obiektem. Przed kilkoma miesiącami operatorzy misji stracili kontakt z Tiangong 1 i powoli opada on w kierunku Ziemi. W przyszłym roku dojdzie do jego niekontrolowanego wejścia w atmosferę. Jak już wspominano w listopadzie na pokład Tiangong 2 wejdzie dwóch astronautów, którzy zostaną tam przez 30 dni. W kwietniu 2017 roku planowana jest misja zaopatrzeniowa. Na pokładzie Tiangong 2 znajduje się prawdopodobnie 14 instrumentów naukowych, w tym POLAR, międzynarodowy instrument, którego zadaniem jest stwierdzenie, czy fotony z rozbłysków gamma są spolaryzowane. Instrument ten został zbudowany przez naukowców z Polski, Chin i Szwajcarii, a sfinansowali go głównie Szwajcarzy. Amerykańskie prawo zabrania NASA prowadzenia wspólnych projektów z chińskimi agencjami kosmicznymi. Mimo to Chiny coraz lepiej radzą sobie w kosmosie. Jak mówi menedżer projektu POLAR, Nicolas Produit z Uniwersytetu w Genewie, Chiny to bardzo pożądany partner dla naukowców z całego świata. W porównaniu z nimi ESA i NASA działają niezwykle wolno. W Chinach wszystko odbywa się szybko. Mają pieniądze i wolę. Chiny są tym krajem, gdzie coś się dzieje - stwierdza. Jednak, jak zauważa Weeden, badania naukowe nie są głównym powodem, dla którego wystrzelono Tiangong 2. Chiny chcą zbudować własną stację kosmiczną z tego samego powodu, dla którego działania takie podejmowały w ubiegłych dekadach USA i ZSRR - chodzi o prestiż. « powrót do artykułu
  24. Pojedyncza aplikacja żelu do kanału słuchowego może spełniać rolę całego cyklu antybiotykoterapii w leczeniu zapalenia ucha środkowego. Zapalenie ucha środkowego przechodzi 95% dzieci. To główna przyczyna przepisywania antybiotyków w tej grupie wiekowej. Podawanie małym dzieciom doustnych leków kilka razy dziennie przez 7-10 dni to dla rodziców poważne wyzwanie. Ponieważ poprawa występuje już po kilku dniach, często zbyt wcześnie kończą oni terapię. Niepełne leczenie i częste nawroty zapalenia ucha (u 40% dzieci odnotowuje się 4 bądź więcej epizodów) prowadzą zaś do rozwoju lekoopornych zakażeń. Ponieważ by do ucha dostało się odpowiednio dużo antybiotyku, potrzebne są duże dawki, pojawiają się efekty uboczne: biegunka czy wysypka. Przy doustnej antybiotykoterapii, by po prostu dostać się do ucha środkowego, trzeba wielokrotnie leczyć cały organizm. Dysponując żelem, pediatra może jednorazowo podać cały cykl antybiotykoterapii [...] - opowiada dr Rong Yang ze Szpitala Dziecięcego w Bostonie. Autorzy publikacji z Science Translational Medicine wyjaśniają, że w kanale słuchowym żel szybko twardnieje i pozostaje tam, gdzie trzeba, powoli uwalniając antybiotyk przez błonę bębenkową do ucha środkowego. Dotąd błona bębenkowa była nieprzenikalną barierą. Żel opracowany przez Amerykanów zawiera jednak chemiczne wspomagacze przenikania (ang. chemical permeation enhancers, CPEs). Są to związki zatwierdzone przez Agencję Żywności i Leków (FDA) do innych celów. Ich struktura przypomina budowę lipidów z warstwy rogowej naskórka bębenka. CPEs wsuwają się w błonę, otwierając molekularne pory. Dzięki nim antybiotyk może się "przesączać". Podczas testów na szynszylach żel uwalniał antybiotyk cyprofloksacynę do ucha środkowego i u wszystkich zwierząt (10 na 10) całkowicie leczył zapalenia wywołane Gram-ujemnymi pałeczkami Haemophilus influenzae. Zwykłe krople do uszu leczyły w ciągu tygodnia tylko 5 z 8 gryzoni. Amerykanie nie zaobserwowali toksyczności, antybiotyku nie stwierdzano też we krwi. Yang i dr Daniel Kohane stwierdzili jedynie lekką utratę słuchu, podobną jak w przypadku nadmiaru wosku usznego. Podawanie mniejszej ilości żelu rozwiązało ten problem. « powrót do artykułu
  25. Associated Press, Gannett Co. i Vice Media LLC wystąpiły do sądu przeciwko FBI. Domagają się, by Biuro ujawniło, komu zapłaciło i jak długo trwało złamanie zabezpieczeń iPhone'a terrorysty, który dokonał w ubiegłym roku masakry w San Bernardino. Poznanie kwoty, jaką FBI uznało za odpowiednią do zapłacenia oraz tożsamości i opinii o sprzedawcy narzędzia, z którym Biuro zawarło umowę jest podstawowym prawem opinii publicznej, niezbędnym do sprawowania przez nią nadzoru nad rządem oraz ochrony przed nadużyciami - czytamy w pozwie. Przypomnijmy, że FBI przez wiele miesięcy domagało się, by firma Apple pomogła w odblokowaniu iPhone'a należącego do Sayeda Rizwana Farooka, który wraz ze swoją żoną zabił w San Bernardino 14 osób. Apple odmawiało i sprawa trafiła do sądu. Niespodziewanie FBI wycofało pozew twierdząc, że uzyskało pomoc zewnętrznej firmy i dzięki niej telefon został odblokowany. Teraz wspomniani na wstępie wydawcy mediów chcieliby dowiedzieć się, z kim FBI zawarło umowę i ile ona kosztowała. W marcu bieżącego roku, kiedy to FBI wycofało pozew przeciwko Apple'owi, dziennik Yedioth Ahronoth poinformował, że partnerem FBI była izraelska firma Cellebrite. Nie wiadomo jednak, czy informacja ta jest prawdziwa. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...