Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Częste korzystanie z sauny chroni mężczyzn przed demencją. Śledząc losy badanych przez 20 lat, naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Finlandii zauważyli, że u panów korzystających z sauny 4-7 razy tygodniowo demencja jest diagnozowana 66% rzadziej niż u mężczyzn chadzających do sauny tylko raz w tygodniu. Wpływ sauny na ryzyko choroby Alzheimera (ChA) i innych rodzajów demencji badano w ramach Kuopio Ischaemic Heart Disease Risk Factor Study (KIHD), które objęło ponad 2 tys. mężczyzn w średnim wieku ze wschodniej Finlandii. Panów podzielono na 3 grupy: korzystających z sauny 1) raz w tygodniu, 2) 2-3 razy w tygodniu i 3) 4-7 razy w tygodniu. Okazało się, że im częstsze wizyty w saunie, tym niższe ryzyko demencji. W porównaniu do osób przesiadujących w niej raz w tygodniu, u panów zgłaszających się tam 4-7 razy na tydzień ryzyko jakiejkolwiek postaci demencji było o 66% niższe, a ChA o 65% niższe. Wcześniej w ramach KIHD ustalono, że częste wizyty w saunie obniżają m.in. ryzyko nagłego zatrzymania krążenia, a także zgonu wskutek chorób naczyń wieńcowych i innych zdarzeń sercowo-naczyniowych. Prof. Jari Laukkanen, główny autor studium, podejrzewa, że sauna może chronić pamięć i serce za pośrednictwem tego samego, słabo poznanego mechanizmu. « powrót do artykułu
  2. W 2013 r. naukowcy z Uniwersytetu z Toronto znaleźli w kopalni w pobliżu Timmins w Ontario wodę sprzed 1,5 mld lat. Teraz część członków tego samego zespołu pobiła swój własny rekord, odkrywając nowe źródło, które jest o co najmniej 500 mln lat starsze. Trzynastego grudnia Barbara Sherwood Lollar wygłosiła na jesiennej konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Geofizycznego referat pt. "New Frontiers for Deep Fluids and Geobiology Research in the World's Oldest Rocks". Sherwood Lollar i koledzy badają głęboką hydrosferę już od kilkudziesięciu lat. Pracują w kopalniach na całym świecie. W 2013 r. wodę szczelinową odkryto 2,4 km pod powierzchnią. Prowadząc najnowsze badania, dr Oliver Warr wykorzystał fakt, że podczas działań górniczych przewiercono się w głąb prekambryjskich skał Tarczy Kanadyjskiej. Odkryta ostatnio woda znajdowała się na głębokości 3 km. Wiek wody oszacowano na podstawie analizy rozpuszczonych w niej gazów. Wcześniejsze badania powietrza schwytanego w prehistorycznych skałach pokazały bowiem, że gazy szlachetne (hel, neon, argon i ksenon) występują w unikatowych proporcjach, powiązanych z określonymi erami geologicznymi. Analizując zawartość siarczanów w wodzie, natrafiliśmy na ślady dawnego [jednokomórkowego] życia. Byliśmy w stanie wykazać, że wykrywany sygnał [izotopowy] ma pochodzenie mikrobiologiczne i że był wytwarzany w długiej [geologicznej] perspektywie czasowej [mikroorganizmy musiały występować w cieczy naprawdę długo] - zaznacza Sherwood Lollar, dodając, że gdy ludzie myślą o tej wodzie, zakładają, że to bardzo małe ilości schwytane w skale. W rzeczywistości jest tego jednak naprawdę sporo; wypływa na ciebie wiele litrów na minutę. Woda z głębokości 3 km jest do 8 razy bardziej zasolona niż woda morska. Nie zabiłaby pijącego, ale smak byłby naprawdę odrażający - podsumowuje Warr. « powrót do artykułu
  3. W zeszłym roku w Subregionie Większego Mekongu naukowcy odkryli ponad 150 nowych gatunków, w tym węża z tęczową głową, maluteńką żabę i jaszczurkę z kolcami. Każdego roku po długim procesie identyfikacyjnym biolodzy anonsują odkrycie nowych gatunków. Istnieją jednak uzasadnione obawy, że wiele z nich wyginie jeszcze przed pierwszym spotkaniem. Region silnie się bowiem rozwija, prawo jest regularnie łamane, a przemyt zwierząt/roślin rozpowszechniony. Ze względu na niesamowitą różnorodność form życia Większy Mekong działa na ekologów jak magnes - podkreśla Jimmy Borah z WWF-u. Ścigają się oni z czasem, by upewnić się, że nowe gatunki są [odpowiednio] chronione. W skład Większego Mekongu wchodzą regiony należące do Kambodży, Laosu, Wietnamu, Tajlandii, Mjanmy oraz chińska prowincja Junnan. Buduje się tu liczne tamy i drogi. Problemem jest także kwitnący handel dzikimi zwierzętami/roślinami, którego większość koncentruje się w tzw. Złotym Trójkącie. Wielu kolekcjonerów jest skłonnych zapłacić tysiące dolarów lub więcej za najrzadsze, najbardziej unikatowe i najbardziej zagrożone gatunki - dodaje Borah. W sumie w 2015 r. naukowcy opisali 163 nowe gatunki, w tym 3 płazy, 3 ssaki, 11 ryb, 14 gadów i 126 roślin. W grupie tej uwagę przykuwa żyjący w wapiennym krasie północnego Laosu wąż Parafimbrios lao z tęczowymi łuskami na szczycie głowy. Na wyspie Phuket odkryto jaszczurkę Acanthosaura phuketensis z kolcami na głowie i grzbiecie. W Chiang Rai na północy Tajlandii natrafiono zaś na traszkę Tylototriton anguliceps o charakterystycznym czerwono(rudawo)-czarnym ubarwieniu. Teraz wiadomo również, że jeśli ktoś się dobrze przyjrzy, w Kambodży i Wietnamie może spotkać 3-cm żabkę Leptolalax isos, która zmieści się na opuszce palca. Po raz pierwszy zobaczono ją w 2006 r., ale potwierdzenie, że to naprawdę nowy gatunek, zajęło niemal 10 lat. Naukowcy przypominają, że między 1997 a 2015 r. w Większym Mekongu opisano 2409 nowych gatunków, co daje średnio ok. 2 gatunków tygodniowo. « powrót do artykułu
  4. Drogi ułatwiają ludziom dostęp do najdalszych zakątków planety, ale ich istnienie jest bardzo obciążające dla ekosystemu. Najnowsza globalna mapa obszarów pozbawionych dróg pokazuje, że podzieliliśmy drogami Ziemię na ponad 600 000 fragmentów. Ponad połowa z nich ma powierzchnię mniejszą niż 1 km2, a tylko 7% - więcej niż 100 km2. Największa obszary pozbawione dróg znajdują się w północnej części Ameryki Północnej i Eurazji oraz na części tropikalnych obszarów Afryki, Ameryki Południowej i Azji Południowo-Wschodniej. Co gorsza, chronionych jest tylko 9% obszarów niepoprzecinanych drogami. Drogi przerywają przepływ genów pomiędzy populacjami zwierząt, ułatwiają rozprzestrzenianie się chorób i pasożytów, przyspieszają erozję oraz przyczyniają się do zanieczyszczenia rzek i terenów podmokłych. Ponadto ludzie, mogąc łatwiej się przemieszczać, dodatkowo szkodzą przyrodzie poprzez wycinkę lasów czy kłusownictwo. Co gorsza, istnienie jednej drogi przyczynia się do powstawania w okolicy całej sieci dróg, co autorzy badań nazwali "zaraźliwym rozwojem". Każda droga wpływa w jakiś sposób na środowisko naturalne, a najbardziej szkodliwy wpływ ma w promieniu 1 kilometra - mówi Nuria Selva z Polskiej Akademii Nauk. Naukowcy obawiają się, że rozprzestrzeniająca się sieć drogowa zadusi ostatnie fragmenty dziewiczej przyrody. « powrót do artykułu
  5. Na Isle Royale trafi nowa wilcza krew. US National Park Service ogłosiła właśnie zaskakującą decyzję, która zmienia dotychczasowe postępowanie w sprawie niezwykłej populacji wilków z Isle Royale. Urzędnicy chcą wprowadzić tam 20-30 nowych zwierząt w ciągu najbliższych 3 lat. Na Isle Royale, położonej na Jeziorze Górnym wyspie, żyje mocno odizolowana populacja wilków. Badania prowadzone na Isle Royale to wyjątkowe jedne z najstarszych na świecie eksperymentów dotyczących dynamiki łowca-ofiara, podczas których stworzono jedną z najlepszych baz danych na ten temat. Wyspa jest niewielka, migracja zwierząt praktycznie nie istnieje, jedynym wrogiem łosia jest wilk, a niemal jedynym pożywieniem wilka łoś. To stwarza idealne warunki do obserwacji bez ludzkiej interwencji. Globalne ocieplenie spowodowało, że coraz rzadziej pojawia się lód, po którym nowe wilki mogłyby przejść na Isle Royale. Tamtejsza populacja wilków jest z tego powodu skrajnie zagrożona. Od kilku lat zastanawiano się, czy ludzie powinni podjąć interwencję, czy też należy dopuścić do wyginięcia wilków. Decyzja o sprowadzeniu nowych wilków ucieszyła naukowców. Miałem nadzieję, że tak się stanie, mówi Rolf Peterson z Michigan Technological University, który od 45 lat bada interakcje pomiędzy wilkami a łosiami na wyspie. W bieżącym roku sytuacja zwierząt stała się tam katastrofalna. Gdy w 2013 roku wilki z wyspy uznano za skrajnie zagrożone, żyło tam 8 zwierząt. Obecnie pozostały tylko 2 i brak jest dowodów, by narodziło się jakieś młode. Wilki reintrodukowano już wielokrotnie na innych obszarach. Jednak na Isle Royale dotychczas tego nie robiono. Niedopuszczenie do wyginięcia tamtejszej populacji to nie tylko interwencja na rzecz jednego gatunku, ale całego ekosystemu wyspy. « powrót do artykułu
  6. Wirusy ewoluują, by inaczej wpływać na mężczyzn oraz kobiety i stają się bardziej zjadliwe u tych pierwszych. Zwłaszcza gdy wirus może być transmitowany z matki na dziecko, kobiety są dla wirusa bardziej wartościowe niż mężczyźni. Naukowcy ze Szkoły Nauk Biologicznych Royal Holloway przyglądali się wirusowi HTLV-1 (ludzkiemu wirusowi T-limfotropowemu typu 1.), który powoduje u zakażonych ostrą białaczkę oraz chłoniaka z limfocytów T. Śmiertelność związana z chorobami zakaźnymi jest często wyższa u mężczyzn niż u kobiet, historycznie przypisywano to jednak międzypłciowym różnicom w układzie odpornościowym. Wykazano już, że mężczyźni i kobiety inaczej reagują na choroby, ale dowody wskazują również, że same wirusy ewoluowały w taki sposób, by różnie wpływać na płci - opowiada prof. Vincent Jansen. Wirusy mogą ewoluować, by być mniej groźne dla kobiet i zachować żeńską populację. Powód, dla którego wirus pozostaje mniej zjadliwy dla kobiet, jest taki, że mikrob chce być przekazany z matki na dziecko: albo na drodze karmienia piersią, albo po prostu przez poród - dodaje dr Francisco Úbeda. W artykule, który ukazał się w piśmie Nature Communications, Brytyjczycy opisali, jak wykorzystali modelowanie matematyczne i wykazali, że jeśli wirus może być transmitowany z człowieka na człowieka i od matki dziecku, dobór naturalny faworyzuje wirusy z mniejszym wskaźnikiem śmiertelności u kobiet niż u mężczyzn. Wydaje się, że kobiety są dla wirusów cenniejszymi gospodarzami choćby dlatego, że mogą transmitować wirusy na więcej sposobów niż panowie. Wirusy przystosowują się, by być mniej zjadliwe dla kobiet i zwiększyć szanse na przekazanie następnemu pokoleniu w czasie ciąży, porodu i niemowlęctwa. Przetrwanie najsprawniejszych odnosi się do wszystkich, nie tylko zwierząt i ludzi. Niewykluczone, że zróżnicowane ze względu na płeć [gospodarza] zachowanie wirulentne występuje u wielu innych patogenów - wyjaśnia Úbeda. Analizując, jak HTLV-1 wpływa na ludzi w Japonii i na Karaibach, naukowcy zauważyli, że w porównaniu do Japonek, u Japończyków HLTV-1 2-3,5 razy częściej wywołuje śmiertelną białaczkę T-limfocytową dorosłych. Na Karaibach nie stwierdzono podobnych różnic międzypłciowych. Wyjaśnieniem może być to, że HTLV-1 jest transmitowany przy karmieniu piersią, a okres, przez jaki się je praktykuje, jest w Kraju Kwitnącej Wiśni dłuższy. « powrót do artykułu
  7. Zespół pod kierunkiem dr hab. inż. Anny Bogdan, prof. PW z Wydziału Instalacji Budowlanych, Hydrotechniki i Inżynierii Środowiska Politechniki Warszawskiej, prowadzi projekt, który ma sprawić, że pacjenci w szpitalach będę dochodzić do zdrowia w salach lepiej przygotowanych pod kątem klimatyzacji i wentylacji. Prof. Bogdan wyjaśnia, że na odczucia cieplne człowieka wpływają parametry środowiska cieplnego (czyli warunki panujące w otoczeniu), to, z jaką intensywnością on pracuje (to znaczy, ile ciepła generuje) i jaką ma na sobie odzież. Wszystkie standardy i normy dotyczące środowiska wewnętrznego są opracowane dla osób zdrowych, brakuje oficjalnych wytycznych uwzględniających chorych – tłumaczy badaczka. Pacjenci przebywają w szpitalach, biorą leki, cierpią. Chcemy drobnymi krokami poprawiać komfort takich ludzi. Przygotowania Projekt "Poprawa warunków środowiska wewnętrznego do rekonwalescencji pacjentów polskich szpitali" finansuje Halton Foundation Inc., która przyznaje granty na projekty wdrożeniowe rozwiązujące konkretne problemy związane z wentylacją i klimatyzacją. Co warto odnotować, co roku wybierany jest tylko jeden wniosek. Spośród tych złożonych w 2015 roku Fundacja postanowiła wesprzeć finansowano właśnie pomysł zgłoszony przez prof. Bogdan. Projekt jest zaplanowany na trzy etapy (każdy trwa rok). Wsparcie finansowe przyznano na pierwszy z nich, który właśnie dobiega końca. Po rozliczeniu Fundacja podejmie decyzję, czy będzie kontynuować swoją pomoc. Ten pierwszy etap to badanie warunków środowiska wewnętrznego w szpitalnych salach dla chorych. Zrobiliśmy listę wszystkich państwowych szpitali w Polsce, jest ich jest ponad 300 – wyjaśnia prof. Bogdan. Dziekan naszego Wydziału, prof. Krzysztof Wojdyga, wysłał pisma zapraszające do udziału w projekcie i przeprowadzenia badań. Zgodziło się ponad 60 proc. szpitali. Naukowcy z Politechniki nie badali ich wszystkich. Wytypowaliśmy różne ośrodki: i większe, i mniejsze, z różnych województw – tak, żeby stworzyć reprezentatywną próbę – mówi prof. Bogdan. Przed rozpoczęciem prac rozmawialiśmy z przedstawicielami szpitali w Warszawie. Radziliśmy się, jak zorganizować badanie, pytaliśmy o możliwość zdobycia interesujących nas informacji i o to, czy nasza ankieta będzie zrozumiała dla chorych. Wytypowaliśmy też oddziały, które zostaną poddane analizie. Nie braliśmy pod uwagę tych, na których są dzieci, przyszłe mamy czy pacjenci niebędący w stanie się komunikować. Za ciepło, za zimno, czyli problemy pacjentów Badacze sprawdzali środowisko fizyczne sal szpitalnych, to znaczy temperaturę powietrza, jego prędkość i wilgotność oraz temperaturę promieniowania. Rozmawiali też z pacjentami i personelem. Na stronie internetowej projektu wciąż dostępna jest ankieta skierowana do osób, które były hospitalizowane w ciągu ostatnich 5 lat lub obecnie przebywają w szpitalu. Zebrane w ten sposób dane uzupełnią informacje uzyskane przez naszych naukowców w terenie. Od marca, kiedy projekt ruszył, przebadaliśmy ponad 20 szpitali – opowiada kierująca zespołem prof. Bogdan. Szybko okazało się, że warunki w salach chorych w całej Polsce są bardzo podobne. Kluczowe problemy związane ze środowiskiem cieplnym, z którymi borykają się szpitale, zależą od pory roku. Latem kłopotem jest nadmierne nasłonecznienie. W salach dla pacjentów są zazwyczaj bardzo duże okna, więc pomieszczenia szybko się nagrzewają. Rolety i żaluzje nie pomagają. Zdarza się zresztą, że w ogóle ich nie ma. Jedynym ratunkiem jest otwieranie okien, ale takie naturalne wietrzenie oznacza kolejne problemy: wpuszczanie gorącego powietrza i dalsze nagrzewanie sal. Zimową bolączką jest z kolei przegrzewanie sal. Osoby mające łóżka bliżej okien narzekają na przeciągi lub przegrzewanie wynikające z bliskości grzejników, a te leżące dalej skarżą się na duchotę. Inną niedogodnością, niezależną już od pory roku i warunków środowiska cieplnego, są szpitalne zapachy. Czasem w znajdujących się przy salach łazienkach nie ma wentylatorów albo nie są one włączane, więc zapachy wracają – mówi prof. Bogdan. Swoje specyficzne zapachy mają też maści, leki czy wykonywane procedury medyczne. Personel się przyzwyczaja i tego nie czuje, ale pacjentom to przeszkadza. Badaczka zwraca uwagę, że są to problemy, z których zdaje sobie sprawę każdy, kto kiedykolwiek znalazł się w szpitalu. Po wizytach w konkretnych ośrodkach i rozmowach te przypuszczenia są jednak teraz odpowiednio udokumentowane. Pomoc i współpraca Przeprowadzenie tego rodzaju badań nie byłoby możliwe bez pomocy dyrekcji i personelu szpitali. Prof. Bogdan podkreśla, że jej zespół spotkał się w czasie pracy z ogromną otwartością i chęcią współpracy. Widać było, że tym ludziom zależy na sprawdzeniu warunków panujących w salach i odczuć pacjentów – opowiada prof. Bogdan. To personel przedstawiał nas chorym i wyjaśniał im, co robimy. Pracownicy sami też przekazywali nam bardzo dużo cennych informacji. Warto podkreślić, że zespół pracujący pod kierunkiem prof. Bogdan jest niewielki. Poza nią tworzy go jeszcze dwoje młodych badaczy: Piotr Uścinowicz – doktorant na Wydziale Instalacji Budowlanych, Hydrotechniki i Inżynierii Środowiska PW oraz przygotowująca tam swoją pracę magisterską – Patrycja Kociszewska. Drobne zmiany, duże znaczenie Zakończeniem pierwszego etapu projektu będzie diagnoza warunków panujących w salach dla chorych. Ma ona trafić do szpitali. W drugim etapie planujemy przeprowadzić studium przypadku – opowiada prof. Bogdan. W jednym ze szpitali chcemy zaproponować zmiany, które są przede wszystkim niskokosztowe. Czasami to naprawdę drobne rzeczy, które mogą bardzo poprawić warunki, w jakich przebywają pacjenci, np. odpowiednie umiejscowienie przysłon. Potem będziemy sprawdzać, jak te zmiany wpływają na chorych. W trzecim etapie naukowcy z Politechniki Warszawskiej zamierzają stworzyć platformę doradczą. Na pewno chcemy tam umieścić diagnozę, którą opracowujemy w pierwszym etapie – zaznacza prof. Bogdan. Zamierzamy podzielić się wiedzą, jak reagować na konkretne problemy i jakie stosować wówczas rozwiązania. Platforma ma więc dotrzeć do szpitali i być dla nich użyteczna. Ale to nie jedyny jej cel. Zależy nam też na tym, żeby firmy wentylacyjno-klimatyzacyjne dowiedziały się, z jakimi kłopotami borykają się szpitale – mówi prof. Bogdan. Może dzięki temu uda się dostosować do ich potrzeb specjalne produkty. To projekt bardzo bliski ludziom, wdrożeniowy, celowany – mówi badaczka. Traktujemy go jako pewnego rodzaju misję – mamy nadzieję, że pomożemy konkretnej grupie osób. « powrót do artykułu
  8. Nagrany w Rowie Mariańskim złożony dźwięk o dużym zakresie częstotliwości jest prawdopodobnie nieznanym dotąd rodzajem zawołania fiszbinowców. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Oregonu nazwali je Zachodniopacyficzną Nazalizacją (ang. Western Pacific Biotwang, WPB). Trwa ono od 2,5 do 3 sekund i składa się z 5 części. Obejmuje m.in. niskie pojękiwania o częstotliwości 38 herców i metaliczne zakończenie o częstotliwości 8000 herców. Fragment o niskiej częstotliwości jest typowy dla fiszbinowców [...]. Rzadko odkrywamy nowe zawołania tego kladu ssaków - podkreśla Sharon Nieukirk. Amerykanie posługiwali się pasywnym monitoringiem akustycznym (specjalnymi ślizgaczami, które mogą autonomicznie podróżować przez wiele miesięcy i nurkować na głębokość nawet 1000 m). WPB przypomina tzw. dźwięk z "Gwiezdnych wojen" (SW call), wytwarzany przez płetwale karłowate z Wielkiej Rafy Koralowej. Płetwale karłowate z różnych obszarów wydają różne dźwięki. W wodach północno-wschodniej Australii SW, w Atlantyku ciągi impulsów o niskiej częstotliwości, a w północnym Pacyfiku metaliczne odgłosy. Nie wiemy zbyt dużo o rozmieszczeniu tych waleni w niskich szerokościach geograficznych. To najmniejsze fiszbinowce, które nie spędzają zbyt dużo czasu na powierzchni [...]. Często jednak wokalizują, co czyni je idealnymi kandydatami do badań akustycznych. Jak wyjaśnia Nieukirk, Zachodniopacyficzna Nazalizacja jest na tyle podobna do zawołania a la Gwiezdne Wojny (złożona budowa, zakres częstotliwości i metaliczne zakończenie), że rozsądnie jest zakładać, że odpowiadają za nią walenie karłowate. Pewności jednak nie ma i trzeba znaleźć odpowiedzi na parę pytań (np. zawołania fiszbinowców wiążą się często z godami i występują głównie zimą, tymczasem WPB nagrywano przez cały rok). Jeśli to zawołanie godowe, czemu występowało przez cały rok? To zagadka. Musimy ustalić, jak kształtuje się proporcja liczby zawołań zimą i latem i jakie jest rozpowszechnienie/dystrybucja tej wokalizacji. Nieukirk zaznacza, że przez szeroki zakres częstotliwości WPB trudno wykryć w nagraniach. Analizując oceaniczne nagrania, zazwyczaj naukowcy skupiają się bowiem na węższych zakresach, co oznacza pomijanie fragmentów Zachodniopacyficznej Nazalizacji. Spodziewamy się, że dzięki opublikowanym przez nas danym specjaliści będą mogli wykryć WPB zarówno w przeszłych, jak i przyszłych nagraniach. By potwierdzić, jaki gatunek wydaje WPB i do czego on służy, potrzebujemy więcej informacji genetycznych, akustycznych i wzrokowych. Planujemy ekspedycję, w czasie której zlokalizujemy akustycznie źródło, znajdziemy zwierzę, zrobimy biopsję i precyzyjnie ustalimy, co wydało dźwięk. « powrót do artykułu
  9. Mamy złą wiadomość dla firm kurierskich. Wystartowała usługa Amazon Prime Air i pierwszy klient Amazona został obsłużony przez drona. Klient z Wielkiej Brytanii zamówił przystawkę telewizyjną Amazon Fire TV oraz paczkę popkornu. Na dostawę czekał zaledwie... 13 minut. Dron wylądował na wsi w Cambridgeshire, gdzie Amazon ma dwóch klientów uprawnionych do korzystania z Prime Air. Drony Amazona mogą latać z prędkością do 80 km/h, a przewidywany czas dostawy powinien być krótszy niż 30 minut. Jak łatwo policzyć Amazon, przynajmniej obecnie, przewiduje, że drony będą obsługiwały teren o promieniu nie większym niż 40 kilometrów od magazynów. Olbrzymią zaletą wykorzystania dronów jest niewielka cena dostawy. Może ona kosztować zaledwie 65 pensów. Wadą dronów są ich niewielkie możliwości odnośnie wagi paczek. Urządzenia mogą przenosić ciężary o masie do 2,3 kilograma. Pierwszą dostawę wykonano w Wielkiej Brytanii, gdyż Amazon szybko doszedł do porozumienia z władzami w Londynie odnośnie warunków używania dronów. Mogą być one wykorzystywane na obszarach wiejskich i peryferiach miast, drony nie mogą latać w nocy, gdy pada, ani gdy jest zbyt zimno. Nie mogą też wznosić się powyżej 120 metrów. « powrót do artykułu
  10. Po 17 latach od stworzenia koncepcji Galileo europejska sieć nawigacji satelitarnej została w końcu uruchomiona. Przez najbliższe lata będzie pracowała w trybie Early Operational Capability, a w 2019 roku ruszy pełną mocą. Galileo będzie dokładniejszy od GPS. Pokaże on nam lokalizację z dokładnością do 1 metra, a jeśli zapłacimy, dokładność będzie liczona w centymetrach. Duża dokładność systemu wynika z faktu, że każdy z satelitów został wyposażony w cztery zegary atomowe. To właśnie dokładność i częstotliwość, na jakiej miały pracować satelity Galilego były przedmiotem ostrego sporu z USA. Stany Zjednoczone, które ograniczyły dokładność GPS dla celów cywilnych (GPS nadaje precyzyjny sygnał na częstotliwości wojskowej), obawiały się, że system Galileo może zostać wykorzystany podczas ataku na USA lub sojuszników. Problemy udało się na szczęście rozwiązać. Obecnie na rynku jest dostępnych niewiele smartfonów gotowych do współpracy z Galilego. Jednak układy scalone wielu producentów, w tym Intela, Broadcoma, Mediateka i Qualcomma również mogą z nim współpracować, zatem po włączeniu Galileo pozostaje tylko kwestia oprogramowania, które powinno znaleźć się na smartfonach, by wykorzystać nowy system pozycjonowania. Unia Europejska zdecydowała, że wszystkie samochody sprzedawane na jej terenie muszą być zdolne do odbioru sygnału Galileo. System ten będzie też podstawą do utworzenia międzynarodowego ratunkowego systemu lokalizacyjnego Cospas-Sarsat. « powrót do artykułu
  11. Cytomegalia wrodzona może zwiększać ryzyko wystąpienia ostrej białaczki limfoblastycznej (ang. acute lymphocytic leukemia, ALL). Choć od dawana podejrzewano, że zakażenie odgrywa pewną rolę w dziecięcej ALL, naukowcom po raz pierwszy udało się wskazać konkretny wirus. Na początku autorzy publikacji z pisma Blood zidentyfikowali wszystkie rodzaje zakażeń w szpiku kostnym 127 dzieci z ALL i 38 dzieci z ostrą białaczką szpikową (ang. acute myeloid leukemia, AML). DNA cytomegalowirusa (CMV) wykryto tylko w próbkach szpiku dzieci z ALL. Następnie próbki krwi noworodkowej 268 dzieci z ALL badano pod kątem obecności CMV i porównywano z próbkami 270 zdrowych osób. Zespół prof. Stephena Francisa z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco i Uniwersytetu Newady wykazał, że dzieci, które zachorowały na ALL, były po narodzeniu 3,71 razy częściej zakażone cytomegalowirusem. U Latynosów okołoporodowe zakażenie CMV najsilniej zwiększało ryzyko wystąpienia ostrej białaczki limfoblastycznej (w tej grupie etnicznej było ono aż 5,9 razy wyższe). Jeśli to prawda, że CMV in utero to jeden z czynników inicjujących rozwój dziecięcej białaczki, to kontrolując wirus, będzie można zapobiegać chorobie. Naukowcy podkreślają, że na razie zrobiono pierwszy krok, lecz gdy uda się potwierdzić związek przyczynowo-skutkowy, doprowadzi to do opracowania szczepionki anty-CMV. CMV występuje powszechnie na wszystkich szerokościach geograficznych i wśród wszystkich grup socjoekonomicznych. Zazwyczaj jest uśpiony, lecz w czasie ciąży się uaktywnia i może ulec transmisji na płód. Skutkiem są poważne wady wrodzone i utrata słuchu. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z Uniwersytetu w Southampton odkryli na dnie Oceanu Indyjskiego 6 nowych gatunków zwierząt. Na unikatowe formy życia natrafiono wokół kominów hydrotermalnych w miejscu zwanym Longqi (dosł. Oddech Smoka), ok. 2 tys. km na południowy wschód od Madagaskaru. Zespół doktora Jona Copleya badał w listopadzie 2011 r. obszar o powierzchni boiska futbolowego. Naukowcy zidentyfikowali położenie ponad 12 kominów. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports podkreślają, że niektóre kominy wznoszą się z dna na wysokość ponad 2 pięter i są bogate w złoto czy miedź (stąd plany górnicze). Mieszka tu także dużo zwierząt. Oprócz kadry z Southampton, w skład zespołu badawczego wchodzili też naukowcy z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie i Uniwersytetu w Newcastle, którzy prowadzili badania genetyczne. Za pomocą zdalnie sterowanego pojazdu podwodnego (ang. Remotely Operated Vehicle, ROV) zbadano obszar na głębokości 2800 m (37°47′ S, 49°39′ E). Biolodzy zebrali 21 taksonów makro- i megafauny. Sześciu gatunków nie znano z innych kominów, na inne natrafiono już na terenie Grzbietu Środkowoindyjskiego (pole Longqi znajduje się w obrębie Grzbietu Zachodnioindyjskiego). Dalsze analizy morfologiczne i molekularne wykazały, że 2 kolejne gatunki wieloszczetów (Polychaeta) są takie same, jak w kominach spoza Oceanu Indyjskiego (pewna nereida występuje w kominach wschodniego Pacyfiku, ponad 10 tys. km stąd). Odkrycie tych 2 gatunków w Longqi pokazuje, że niektóre zwierzęta kominowe mogą być szerzej rozpowszechnione w oceanach, niż sądziliśmy. Do 6 gatunków znanych już z Grzbietu Środkowoindyjskiego należą ślimak Chrysomallon squamiferum, krewetki Rimicaris kairei i Mirocaris indica, kaczenica Neolepas sp. czy małż Bathymodiolus marisindicus. Wśród zwierząt typowych wyłącznie dla Longqi znalazły się m.in. krab blisko spokrewniony z przedstawicielem rodziny Kiwaidae, który żyje w kominach hydrotermalnych w pobliżu Antarktyki (kuzynowi temu nadano przydomek Hoff, od aktora Davida Hasselhoffa), 2 ślimaki i skałoczep. Na razie większość nie doczekała się formalnego opisu i tylko jednemu ze ślimaków nadano nazwę Gigantopelta aegis. Możemy być pewni, że znalezione przez nas nowe gatunki występują również gdzie indziej w południowo-wschodnim Oceanie Indyjskim i dotarły tu z innych stanowisk. Na ten moment nikt jednak nie wie, skąd migrowały ani jak dobrze populacje te są skomunikowane z Longqi. Nasze badania unaoczniają potrzebę prowadzenia dalszych badań kominów hydrotermalnych tego rejonu - podkreśla Copley. Warto wiedzieć, że o losach pola Longqi decyduje Międzynarodowa Organizacja Dna Morskiego (MODM). « powrót do artykułu
  13. Pewna rodzina z Doliny Krzemowej nie chce milionów Google'a i odmawia sprzedania koncernowi swojej niewielkiej farmy. Mimo to, że za działkę wielkości około 0,4 hektara firma mogła zaoferować 5-7 milionów dolarów. Działka, na której stoją stare pickupy, rozpadająca się lodownia i dom rodzinny państwa Martinelli, jest obecnie ze wszystkich stron otoczona rozrastającym się kampusem Google'a. Rosną na niej też figi, awokado i mandarynki sadzone przez zmarłego przed kilku laty Victora Molinariego. Zanim powstała Krzemowa Dolina była to rolnicza okolica. Jednak przemysł IT i miłośnicy najnowszych technologii nie są zbyt chętni, by upamiętniać cokolwiek, co istniało przed Krzemową Doliną. Nikt nie widzi w tym żadnej historycznej wartości. Wszystkie takie działki znikną. Nie ma w nich nic wyjątkowego. Złoty wiek Mountain View nie wiąże się z rolniczą przeszłością. Siła Krzemowej Doliny polega na ciągłej zmianie - stwierdza Leonard Siegel, lokalny radny. Przeciwnego zdania jest jest Brian Grayson. Tkanka istniejącej tu społeczności wzięła się z przeszłości. Nowo przybyli nie mają związku z tym miejscem. Oni przyjechali tu tylko do pracy. Tyle to właśnie dla nich znaczy. Ziemia w Dolinie Krzemowej to jedne z najdroższych terenów na świecie. Wartość wspomnianej działki sięga właśnie wspomnianych 5-7 milionów USD. Google odmawia komentarza w tej sprawie. « powrót do artykułu
  14. Chiński rząd kładzie solidne podstawy pod uczynienie z Państwa Środka półprzewodnikowej potęgi. SEMI, grupa skupiająca dostawców materiałów i urządzeń dla przemysłu półprzewodnikowego, informuje, że ponad 40% fabryk, jakie zostaną uruchomione w latach 2017-2020 będzie znajdowało się w Chinach. Obecnie na całym świecie planuje się rozruch w najbliższych latach 62 fabryk. Aż 26 z nich zostanie uruchomionych w Chinach. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planami inwestorów, to w przyszłym roku w Państwie Środka ruszy 6 zakładów, a w roku 2018 będzie ich aż 13. Chiny szybko stają się półprzewodnikową potęgą. W latach 2017-2020 w Ameryce Północnej powstanie zaledwie 10 fabryk, na Tajwanie będzie ich dziewięć, a w Japonii, Korei Południowej i Europie - 17. SEMI ocenia, że z ponad 60% pewnością w terminie powstanie 47 spośród 62 planowych fabryk, dziesięć kolejnych jest na etapie planowania, a pięć to inwestycje wciąż niepotwierdzone. W planowanych zakładach będą powstawały procesory, układy pamięci, LED-y, podzespoły optoelektroniczne oraz układy typu MEMS. « powrót do artykułu
  15. Międzynarodowy zespół astronomów VIPERS (VIMOS Public Extragalactic Redshift Survey, pol. Publiczny Pozagalaktyczny Przegląd Przesunięć ku Czerwieni zrobiony multispektrografem VIMOS), w którego skład wchodzą polscy naukowcy, zaprezentował właśnie największą trójwymiarową mapę wszechświata sprzed 7 mld lat oraz udostępnił dane niezbędne do jej stworzenia. Przegląd VIPERS to największy w historii przegląd galaktyk odległych od nas o więcej niż 5 mld lat świetlnych. Obserwacje prowadzone były przez prawie 8 lat przy pomocy multispektrografu VIMOS, zamontowanego na jednym z czterech 8,2-metrowych teleskopów VLT (Very Large Telescope – Bardzo Duży Teleskop) Europejskiego Obserwatorium Południowego (ESO) w Chile. Dzięki prawie 500 godzinom pracy jednego z największych ziemskich teleskopów astronomowie wyznaczyli odległości i poznali własności fizyczne ponad 90000 galaktyk. Pozwoliło to stworzyć pierwszą tak dużą i szczegółową trójwymiarową mapę wszechświata. W rezultacie poznano budowę obszaru kosmosu tak dalekiego od nas, że światło znajdujących się w nim galaktyk podróżowało na ziemię aż 7 mld lat (ściślej – od 5 do 9 mld lat). Dziś widzimy zatem te obiekty takimi, jakimi były 7 mld lat temu, kiedy wszechświat był dwa razy młodszy niż dziś. Przegląd VIPERS to największy przegląd galaktyk, w jakim kiedykolwiek brały udział teleskopy należące do ESO. Dzięki wykonanym obserwacjom galaktyk sprzed kilku miliardów lat naukowcy dysponują teraz informacjami niezbędnymi, aby zrozumieć, jak zmieniały się z czasem galaktyki różnych typów i jak ewoluowały wypełniające je populacje gwiazd. Badania rozmieszczenia galaktyk pozwalają też "odkodować" rozkład tworzącej szkielet wielkoskalowej struktury wszechświata ciemnej materii, a nawet wyciągać wnioski o naturze "ciemnej energii", która sprawia, że właśnie od ok. 7 mld lat wszechświat rozszerza się coraz szybciej. Według standardowego modelu kosmologicznego od momentu powstania 13,7 mld lat temu wszechświat rozszerzał się coraz wolniej. Około 7 mld lat temu doszło do odwrócenia tej tendencji – tłumaczy prof. Agnieszka Pollo (UJ i NCBJ), Kierownik Zakładu Astrofizyki Narodowego Centrum Badań Jądorwych – obecnie wszechświat rozszerza się coraz szybciej, a odpowiedzialność za to przyspieszenie przypisuje się tzw. ciemnej energii. Jaka jest jej natura – to wciąż pytanie bez odpowiedzi. Stworzenie największego w historii astronomii przeglądu galaktyk z tej odległej epoki przybliża nas rozwiązania jednej z największych zagadek współczesnej fizyki, chociaż mimo szczegółowej analizy danych nadal nie potrafimy udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o naturę ciemnej energii. W pracach w tworzeniu mapy wszechświata z okresu, gdy był on dwa razy młodszy niż obecnie uczestniczyli także polscy naukowcy – uczeni z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Warszawie, Uniwersytetu im. Jana Kochanowskiego w Kielcach i Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie (prof. Agnieszka Pollo z UJ i NCBJ, dr Katarzyna Małek i dr Aleksandra Solarz z NCBJ, dr Janusz Krywult z UJK, studenci i doktoranci z UJ, mgr Małgorzata Siudek z CFT PAN). M.in. astronomowie z polskiego zespołu dzięki badaniom kształtów i linii widmowych galaktyk dowiedli, że obserwowany dzisiaj podział galaktyk na dwa główne typy: aktywnie tworzące nowe gwiazdy galaktyki spiralne i wypełnione starymi gwiazdami nieaktywne galaktyki eliptyczne istniał już w czasach, gdy wszechświat był dwa razy młodszy niż dziś. Dodatkowo, za pomocą algorytmów samouczących, polskim uczonym udało się sklasyfikować różne typy galaktyk, co w czasach wielkich przeglądów nieba jest niezwykle pomocne. Na dostarczonej przez projekt VIPERS mapie wszechświata widać potężne zwarte struktury, a w nich zgrupowania czerwonych – a więc starych – galaktyk. Niebieskie aktywne gwiazdotwórczo galaktyki, w których tworzą się gwiazdy, dominują w mniej zagęszczonych obszarach, tak samo, jak ma to miejsce dzisiaj, gdy wszechświat liczy sobie prawie 14 miliardów lat. Podstawowe typy galaktyk musiały więc ukształtować się we wszechświecie znacznie wcześniej. Naukowcy liczą, że w trakcie dalszych analiz danych VIPERS otrzymają kolejne przełomowe wyniki. « powrót do artykułu
  16. Szczury okazują szczęście, opuszczając uszy. Naukowcy z Uniwersytetu w Bernie podkreślają, że negatywnym emocjom u zwierząt, w tym szczurów, poświęcono wiele badań. Wiedząc, kiedy doświadczają one bólu, można bowiem tak przeprojektować eksperymenty, by oszczędzić im cierpienia. Szwajcarzy dodają, że bardzo mało studiów dotyczyło zaś bardziej pozytywnych stanów. Ludzie wiedzą, kiedy pies jest zadowolony, bo macha ogonem. Jak jednak stwierdzić, czy np. szczur jest szczęśliwy, czy smutny? Okazuje się, że najlepiej spojrzeć na jego uszy. Wcześniejsze badania wykazały, że szczury lubią być łaskotane po brzuchu. Wracają po dalsze pieszczoty i wydają specyficzny dźwięk, porównywany przez niektórych naukowców do śmiechu (jest zbyt wysoki, by ludzie mogli go usłyszeć). Stąd pomysł Szwajcarów, by wykorzystać łaskotanie w czasie badań na odczuwaniem szczęścia. Biolodzy wybrali 15 samców szczurów wędrownych i poddawali je 2 typom doświadczeń. Pozytywne to sesje łaskotania przez biologów. Negatywne polegały zaś na przeniesieniu do nowego pomieszczenia i okresowym odtwarzaniu białego szumu. Dźwięki wydawane przez gryzonie monitorowano za pomocą mikrofonów. Oprócz tego obserwowano cechy fizyczne, zwłaszcza zmiany zachodzące na pysku (np. kąt ustawienia uszu czy stosunek wysokości do szerokości gałek ocznych). Autorzy publikacji z PLoS ONE zauważyli, że łaskotane szczury więcej wokalizowały, a ich uszy stawały się bardziej oklapnięte i zaróżowione. W czasie negatywnych zdarzeń nie przejawiały żadnych widocznych reakcji. Opadnięcie uszu przypisano temu, że zwierzęta były bardziej rozluźnione. Przyczyna zaróżowienia nie jest jasna. Kathryn Finlayson i inni sądzą, że może ono być zarówno przejawem szczęścia, jak i skutkiem wysiłku fizycznego związanego z wydawaniem dźwięków ("śmianiem"). « powrót do artykułu
  17. Mózgi młodych dorosłych biegaczy mają więcej połączeń pomiędzy różnymi obszarami, niż mózgi ich rówieśników nie oddających się regularnej aktywności fizycznej. Takie wnioski przyniosły badania zespołu z University of Arizona, który porównywał obrazy mózgów młodych ludzi. Ci, którzy regularnie biegają mają więcej połączeń biegnących m.in. do kory czołowej, która spełnia ważne funkcje poznawcze, takie jak planowanie, podejmowanie decyzji i przełączanie uwagi pomiędzy zadaniami. Obecnie nie wiadomo jeszcze, czy ta większa liczba połączeń przekłada się na lepsze działanie funkcji poznawczych, jednak odkrycie to pozwoli na zaplanowanie badań mających na celu sprawdzić, w jaki sposób aktywność fizyczna wpływa na mózg. Badania prowadzili profesor David Raichlen, specjalista od biegania oraz profesor Gene Alexander, który bada starzenie się mózgu i chorobę Alzheimera. W ciągu ostatnich 15 lat ukazało się sporo badań, których wyniki sugerowały, że aktywność fizyczna ma korzystny wpływ na mózg. Dotyczyły one jednak starszych osób. To, co dzieje się w młodym mózgu nie było dobrze badane. A to ważna kwestia. Nie tylko zdobywamy wiedzę na temat mózgów takich osób. Wiemy przecież, że w ciągu życia robimy różne rzeczy, które mogą mieć wpływ na mózg. Jest zatem ważne, by zrozumieć, co się dzieje w młodym mózgu - mówi Raichlen. Naukowcy porównywali obrazy MRI osób w wieku 18-25 lat o porównywalnym BMI i poziomie wykształcenia. Podczas skanów badano połączenia w czasie spoczynku. Badani nie angażowali się w żadne konkretne czynności. Z wcześniejszych badań wiemy, że czynności wymagające precyzji, takie jak np. granie na instrumentach, zmieniają strukturę i funkcjonowanie mózgu. Teraz okazuje się, że podobny wpływ mogą mieć czynności znacznie mniej precyzyjne. Czynności uznawane za powtarzalne mogą w rzeczywistości zawierać wiele funkcji poznawczych, takich jak planowanie i podejmowanie decyzji. To zaś może zostawiać ślad w mózgu - dodaje Raichlen. Jedno z kluczowych pytań, które musimy sobie zadać brzmi, czy te różnice połączeń widoczne w mózgach młodych ludzi niosą ze sobą jakieś korzyści w późniejszym życiu? Obszary mózgu, w których widzimy więcej połączeń u młodych biegaczy to jednocześnie te obszary, które zmieniają się z wiekiem. Zastanawiamy się więc, czy aktywność fizyczna w młodym wieku może przynieść korzyści w wieku późniejszym - dodaje profesor Alexander. « powrót do artykułu
  18. W Ghatach Zachodnich odkryto pająka, który przypomina Tiarę Przydziału z serii książek o Harrym Potterze (niegdyś należała ona do Godryka Gryffindora; jest ona odpowiedzialna za rozdzielanie uczniów do poszczególnych domów). Pająk mierzy ok. 7 mm. Jego łacińska nazwa Eriovixia gryffindori w oczywisty sposób nawiązuje do wspominanego wyżej Gryffindora. Pająk udaje opadłe liście, chroniąc się przed drapieżnikami. Natknęliśmy się na pająka, przeszukując teren - opowiada Javed Ahmed, jeden z autorów publikacji w Indian Journal of Arachnology. J. K. Rowling dowiedziała się o E. gryffindori. Poświęciła mu nawet wpis na Twitterze. Jak wielu maniaków nauki i nerdów może nazwać gatunek, nawiązując do ulubionej postaci i jeszcze odebrać gratulacje od autora? - cieszy się przepadający za Harrym Ahmed. « powrót do artykułu
  19. Grupa znanych menedżerów, w tym Bill Gates i Jeff Bezos, powołała do życia warty ponad miliard dolarów fundusz inwestycyjny. Breakthroug Energy Ventures (BEV) będzie finansował nowe obiecujące przedsięwzięcia, których celem jest stworzenie technologii generowania energii bez użycia węgla. W ciągu najbliższych 20 lat BEV ma zamiar wspomóc finansowo technologie z rynków energetycznego, transportowego, rolnego, przemysłowego i budowlanego. Większość technologii wytwarzania energii wiąże się obecnie z emisją gazów cieplarnianych. Nawet energia słoneczna czy wiatrowa nie dają nadziei na całkowite pozbycie się węgla w przyszłości. A taki właśnie cel stawiają przed sobą założyciele BEV. Fundusz inwestycyjny stał się częścią Breakthrough Energy Coalition, założonej w ubiegłym roku przez Gatesa i Marka Zuckerberga. Przy ocenie wniosków o finansowanie BEV będzie brał pod uwagę wpływ nowej technologii na klimat, potencjał rynkowy, jej podstawy naukowe oraz zapotrzebowanie na kapitał inwestycyjny. Założyciele funduszu zdają sobie sprawę z faktu, że sam przewidziany na 20 lat działania BEV nie wystarczy. Mają nadzieję, że za ich przykładem pójdą inni i jeszcze hojniej wesprą inwestycje w technologie czystej energii. « powrót do artykułu
  20. SpaceX była zmuszona zrewidować swoje ambitne plany dotyczące pierwszego w historii firmy lotu załogowego w przestrzeń kosmiczną. Przedsiębiorstwo ogłosiło właśnie, że kapsuła Dragon 2 z astronautami na pokładzie zostanie wystrzelona nie wiosną 2017 roku, ale w maju roku 2018. Za opóźnienie obwiniono wrześniową eksplozję rakiety Falcon 9. Już wcześniej o planowanym opóźnieniu poinformowano NASA, które podpisało ze SpaceX kontrakt na opracowanie technologii do prowadzenia misji załogowych. Obecnie, po odesłaniu promów kosmicznych na emeryturę, amerykański astronauci latają w przestrzeń kosmiczną dzięki rosyjskiemu Roskosmosowi. Rosjanie wystawiają NASA rachunek opiewający na 70 milionów dolarów za każdego astronautę. NASA z jednej strony pracuje nad SLS (Space Launch System), który ma w przyszłości transportować astronautów na Marsa, a z drugiej pomaga rozwijać prywatny amerykański przemysł kosmiczny, chcąc docelowo wycofać się z eksploracji okolic bliskich Ziemi i zlecając to przedsiębiorstwom prywatnym. Dlatego też we wrześniu 2014 roku podpisano ze SpaceX i Boeingiem umowy opiewającej na 6,8 miliarda USD, w ramach której obie firmy mają stworzyć własne technologie dla lotów załogowych. NASA spodziewa się, że za podróż jednego astronauty amerykańskie firmy będą żądały około 58 milionów USD. Teraz już wiemy, że SpaceX przesunie bezzałogowy lot testowy kapsuły Dragon 2 na drugą połowę 2017 roku (początkowo planowano go w roku 2016), a lot załogowy zostanie przesunięty o rok, na maj 2018. Główny prywatny konkurent SpaceX, Boeing, planuje załogowy lot kapsuły CST-100 Starliner na sierpień 2018 roku. SpaceX ma nadzieję, że już w styczniu przyszłego roku powróci w przestrzeń kosmiczną. Firma wstrzymała loty po wspomnianej wyżej katastrofie rakiety. « powrót do artykułu
  21. W fortecy Borgring na Zelandii, której budowę zlecił ponoć sam Harald Sinobrody, znaleziono zestaw co najmniej 14 narzędzi z czasów wikingów. Możliwe, że za ich pomocą budowano statki i domy. Po drewnianej skrzyni, w której kiedyś zamknięto narzędzia, prawie nic nie zostało. Udało się za to zidentyfikować szereg metalowych obiektów, np. wiertła łyżkowe, fragment łańcucha czy ciągadło. Wg Nanny Holm, kurator z Danmarks Borgcenter, to pierwszy raz, kiedy cały zestaw narzędzi z czasów wikingów znaleziono w czyimś warsztacie. Jak tłumaczy, dla wikingów żelazo było bardzo cenne, dlatego jeśli ktoś znajdował porzucone narzędzia, natychmiast je przetapiał. Wiadomo, że były one składane w ofierze bogom, ale w takich przypadkach zrzucano je do bagna. Narzędzia zostały odkryte przez amatorów, którzy badali za pomocą wykrywacza metali obszar wokół wschodniej bramy fortecy. W sierpniu rozpoczęły się wykopaliska zespołu Holm. Po 2 dniach udało się wydobyć pryzmę ziemi ze wszystkimi narzędziami. Całość przetransportowano do miejscowego szpitala, gdzie przeprowadzono skanowanie tomografem komputerowym. Niektóre obiekty, np. ciagadło, były świetnie widoczne, kondycja innych była jednak zbyt zła albo zawierały za mało żelaza, by dało się je tak zobrazować. W rozstrzygnięciu, co dokładnie znajdowało się w skrzyni, mają pomóc badania rentgenowskie. Dotąd rtg. wykazało np., że jedno z wierteł łyżkowych to de facto szczypczyki. Po prześwietleniach Holm przychyla się do twierdzenia o 16, a nie 14 narzędziach. Interesujące jest samo miejsce znalezienia narzędzi. Możliwe, że trafiły tam po wielkim pożarze, który wybuchł w północnej i wschodniej bramie w drugiej połowie X w. Wygląda na to, że ogień opanowano, zanim się rozprzestrzenił. Później w bramie położono 2 warstwy gliny. W każdej znaleźliśmy ślady palenisk. Skrzynia z narzędziami znajdowała się w najmłodszej warstwie. Rzemieślnikowi musiało tu być naprawdę dobrze (nie ma znaczenia, czy w bramie znajdował się jego warsztat, czy dom). Miał do dyspozycji 30-40 m2 i własne palenisko. Czemu więc porzucił swoją siedzibę i wartościowe narzędzia? Niewykluczone, że w końcu brama się zawaliła. Narzędzia odkryliśmy pod słupami, są więc pewne sugestie, że do tego doszło. Po słupach został tylko zarys, [...] reszta zbutwiała. Mimo prowadzonych regularnie wykopalisk, dotąd w Borgring nie znaleziono bezpośrednich dowodów osadnictwa. Teraz mamy dowód [...] i nadzieję, że w przyszłym roku odkryjemy domostwa. « powrót do artykułu
  22. Przekonanie, że "nie wie lewica, co czyni prawica" trzeba odesłać do lamusa. Okazuje się bowiem, że lewa ręka może dobrze wiedzieć, co robi ręka prawa i się od niej uczyć. A raczej nie tyle ręka, co mózg. Naukowcy z Uniwersytetu w Tel Awiwie prowadzili eksperymenty, w czasie których badani wykonywali ruchy prawą dłonią i w tym czasie za pomocą okularów 3D do rzeczywistości wirtualnej obserwowali lewą dłoń. Okazało się, że po ćwiczeniach są w stanie lepiej wykonywać ruchy także i lewą dłonią. Mimo, że nie była ona ćwiczona. Pozwala to opracować nowe techniki terapii dla osób np. z osłabionymi dłońmi. Oszukujemy mózg. Cały eksperyment polegał na eleganckim połączeniu najnowszej technologii i neurologii - mówi profesor Roy Mukamel. W eksperymencie wzięło udział 53 ochotników. Najpierw zostali poddani testowi, za pomocą którego oceniono zdolności motoryczne każdej z dłoni. Później, podczas pierwszego eksperymentu, badani ubrali okulary i poruszali prawą dłonią. W okularach zaś widzieli, że porusza się ich lewa dłoń. W czasie drugiego eksperymentu na lewe dłonie badani ubrali specjalne rękawice z silniczkami, które dokładnie powtarzały ruchy prawej dłoni. Całość również obserwowali przez okulary do wirtualnej rzeczywistości, w których widzieli poruszającą się wyłącznie lewą dłoń. Po eksperymentach ponownie przeprowadzono oceny motoryki dłoni. Okazało się, że możliwości lewej dłoni znacznie wzrosły i wystarczył do tego sam wirtualny obraz poruszającej się lewej dłoni. Poprawa była jednak większa wówczas, gdy do pracy zaprzęgnięto też rękawicę z silniczkami. U 18 pacjentów przeprowadzono też obrazowanie za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego. Wykazało ono, że podczas eksperymentów u każdego z badanych dochodziło do aktywizacji płacika ciemieniowego górnego. Zauważono, że poziom aktywności tej części mózgu był skorelowany z możliwościami lewej dłoni. Im był on bardziej aktywny, tym dłoń była sprawniejsza. Mukamel i jego zespół uważają, że ich odkrycie uda się zastosować w fizjoterapii pacjentów, którzy utracili siłę w dłoniach lub kontrolę nad nimi. Idealnie byłoby, gdybyśmy mogli trenować dłoń bez poruszania nią i uzyskać w ten sposób poprawę jej możliwości motorycznych, stwierdził profesor Mukamel. « powrót do artykułu
  23. Polacy opracowali nowy typ ładowalnych baterii. Bezpieczniejszych, bardziej wydajnych i ekologicznych. Wynalazek można zastosować nawet do samochodów elektrycznych czy większych maszyn. Na rynku jest duże zapotrzebowanie na coraz bardziej wydajne, pojemne i tanie w produkcji baterie litowych, które można ponownie ładować. Obniżanie kosztów produkcji wpływa negatywnie na bezpieczeństwo użytkownika. Naukowcy z Wydziału Chemii UW, przy współudziale ekspertów z Instytutu Chemii Przemysłowej, opracowali polimerowy elektrolit, który minimalizuje ryzyko zapłonu baterii litowej. Po pierwsze bezpieczeństwo Opracowane przez nas ogniwo bazuje na znanych i wykorzystywanych komercyjnie materiałach elektrodowych. Przeprowadziliśmy jednak istotne modyfikacje, które pozwoliły zminimalizować użycie lotnych składników, co podnosi bezpieczeństwo eksploatacji baterii - mówi dr Bartosz Hamankiewicz z Wydziału Chemii UW, główny twórca ogniwa. Podstawowymi materiałami elektrodowymi, użytymi do zbudowania nowej baterii, są tlenki o strukturze spinelu: litowo-tytanowy, użyty jako elektroda ujemna, oraz tlenek litowo-manganowy – jako elektroda dodatnia. Oba materiały oddziela membrana polimerowa, która zastępuje elektrolit w stanie ciekłym. Dzięki temu w sytuacjach awaryjnych bateria nie ulegnie tak gwałtownemu utlenieniu, które powoduje samozapłon, co zdarzało się np. w niektórych modelach baterii smartfonów. Jest to szczególnie istotne w przypadku wykorzystania akumulatorów o większej mocy. Uszkodzenie np. akumulatora zasilającego samochód elektryczny w trakcie jazdy może wywołać eksplozję zagrażającą życiu. Szczególnie w tym kontekście, rozwoju samochodów z napędem elektrycznym, istotne jest poszukiwanie metod tworzenia ogniw zasilających bezpiecznych w eksploatacji – dodaje dr Hamankiewicz. Dzięki zastosowaniu nowych materiałów baterię można przechowywać i przewozić w stanie naładowanym, co pozwala obniżyć koszty magazynowania i transportu. Do tej pory nie było to możliwe ze względu na zbyt duże niebezpieczeństwo samozapłonu. Materiały zastosowane do budowy ogniwa dr. Hamankiewicza są związkami nietoksycznymi, a więc bezpiecznymi dla środowiska, w przeciwieństwie np. do obecnie stosowanych związków kobaltu. Nowe ogniwo może być stosowane do zasilania pojazdów w pełni elektrycznych. Po drugie komercjalizacja Wynalazek jest na etapie zgłoszenia krajowego patentu. Najprawdopodobniej w niedalekiej przyszłości zostanie objęty międzynarodową ochroną patentową. Z powodu ogromnych kosztów, jakich wymaga zbudowanie pracowni do testów w skali ćwierć- i półtechnicznej, do tej pory naukowcy mieli możliwość przeprowadzenia jedynie testów w skali laboratoryjnej. Obecnie Uniwersytecki Ośrodek Transferu Technologii poszukuje inwestora branżowego wśród największych koncernów, głównie zagranicznych. Naszym zadaniem jest przeprowadzić ten wynalazek przez proces komercjalizacyjny, tak aby w przyszłości mogły z niego korzystać szerokie grupy użytkowników w możliwie dużej skali. Na tym etapie konieczne jest sfinansowanie kosztownych badań i testów w skali dostatecznej do tego, by otworzyć drogę do projektowania produktów do użytku masowego i przemysłowego. Wierzę, że ze względu na potencjał tego wynalazku uda nam się pozyskać inwestora, a następnie przekonać światowych producentów akumulatorów do wykorzystywania tej myśli technologicznej – mówi dr Robert Dwiliński, dyrektor UOTT. « powrót do artykułu
  24. Zespół z UT Northwestern odkrył nowy kościotwórczy czynnik wzrostu - osteolektynę (Clec11a) - który u myszy cofa osteoporozę. Choć wiadomo było, że osteolektyna jest wytwarzana przez pewne komórki szpiku i kości, dopiero Amerykanie odkryli, że sprzyja ona powstawaniu nowej kości ze szkieletowych komórek macierzystych szpiku. Autorzy publikacji z pisma eLife zauważyli także, że delecja osteolektyny u myszy powoduje przyspieszoną utratę kości w dorosłości oraz symptomy osteoporozy, np. zmniejszoną wytrzymałość i odroczone gojenie po złamaniu. Wyniki pokazują istotną rolę, jaką osteolektyna odgrywa w kościotworzeniu i utrzymywaniu masy kostnej u dorosłych. Niewykluczone, że ten czynnik wzrostu będzie można wykorzystać m.in. do leczenia osteoporozy - opowiada dr Sean Morrison. Osteoporoza dotyka ponad 200 mln ludzi na całym świecie. Większość dostępnych terapii, np. bisfosfoniany, zmniejsza tempo utraty kości, ale nie pobudza procesu ich tworzenia. Jedynym lekiem o takim działaniu jest teryparatyd (PTH), ale ze względu na ryzyko powstawania nowotworu kości (osteosarcoma) stosuje się go przez okres do 2 lat. By ustalić, czy osteolektyna odwraca utratę kości po rozpoczęciu osteoporozy, Amerykanie wykorzystali myszy z usuniętymi jajnikami (stanowiły one model osteoporozy pomenopauzalnej). Codziennie wykonywano im zastrzyk z PTH lub z rekombinowanej osteolektyny. Okazało się, że w porównaniu do grupy kontrolnej, w obu grupach znacząco zwiększyła się objętość kości. Oznacza to, że obie metody skutecznie odwracały spadek masy kostnej. Naukowcy planują dalsze testy osteolektyny. Chcą m.in. zidentyfikować jej receptor. « powrót do artykułu
  25. Podczas nurkowania (snorkelingu) na Wielkiej Rafie Koralowej zmarła 75-letnia Japonka. To czwarty zgon, do jakiego doszło tu w czasie miesiąca. Wszystkie ofiary miały 60 bądź więcej lat. Szesnastego listopada u dwojga Francuzów po siedemdziesiątce doszło ponoć do zatrzymania krążenia. Do incydentu doszło na w okolicach ławy koralowej Michaelmas. Dwa dni później na rafie Agincourt zmarł nurkujący z akwalungiem 60-letni Brytyjczyk. Trzynastego grudnia Japonka pływała z grupą turystów na Rafie Moore'a. Wyciągnięto ją z wody, ale reanimacja się nie powiodła. Australian Broadcasting Corporation poinformowała, że w tym roku na Wielkiej Rafie Koralowej zmarło w sumie 10 osób. Większość ofiar to seniorzy z istniejącymi wcześniej schorzeniami. Po wypadku Japonki rozważane jest wprowadzenie nowych zasad bezpieczeństwa, np. informowanie turystów powyżej pewnego wieku o ryzyku związanym z różnymi rodzajami nurkowania. Choć jesteśmy dumni z najwyższych na świecie standardów nurkowania, musieliśmy usiąść, przyjrzeć się wszystkim tym zdarzeniom i pomyśleć, czy jest jeszcze coś, co moglibyśmy zrobić - podkreślaCol McKenzie z Association of Marine Park Tourism Operators. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...