Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Wykorzystując kamery pułapkowe, biolodzy udokumentowali wykorzystanie narzędzi unikatowe dla zachodnioafrykańskich szympansów Pan troglodytes verus z Parku Narodowego Komoé na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Małpy żują końcówki patyków, uzyskując długie kępki przypominające pędzel. Są one zanurzane w wodzie z zagłębień w drzewach. Podczas obserwacji, prowadzonej od końca października 2014 r. do maja 2015 r., zachowanie odnotowano u osobników z różnych grup wiekowych z 3 społeczności, co sugeruje transmisję kulturową. Gdy zespół Juana Lapuente z Comoe Chimpanzee Conservation Project porównał długość - ogólną i pędzlowatej końcówki - oraz średnicę narzędzi do czerpania wody i miodu, okazało się, że w tych pierwszych pędzle są dłuższe i grubsze. Zachowanie obserwowano wyłącznie pod koniec pory suchej. Warto wspomnieć, że szympansy zawsze miały do dyspozycji inne źródła wody, np. sadzawki czy rzeki, z których piły bez wykorzystania narzędzi. Autorzy publikacji z American Journal of Primatology przeprowadzili eksperyment, w ramach którego wykorzystali precyzyjną wagę (z dokładnością do 0,01 gm), by ocenić ilość wody wchłoniętą przez 50 narzędzi do maczania w wodzie. Okazało się, że im dłuższy pędzel, tym więcej wody absorbuje. Opisywana technologia pozwala szympansom pozyskać wodę z bardzo wąskich i głębokich szpar. Mogą z nich korzystać tylko małpy, co daje im przewagę adaptacyjną, pozwalającą przetrwać w suchym i nieprzewidywalnym środowisku. Naukowcy odkryli, że choć stanowiska do czerpania występowały na drzewach należących do 11 gatunków, to 70% otworów znajdowało się w tamaryndowcach Dialium guineense, a 12% w Cynometra megalophyla. Biolodzy podkreślają, że szczyt wykorzystania narzędzi do maczania w miodzie można powiązać z kwitnieniem drzew na sawannie (maksimum przypada na marzec), co pozwala pszczołom bezżądłowym (Meliponini) wyprodukować w kwietniu więcej miodu. Brak opadu przypadał na okres między końcem listopada a końcem stycznia. O ile gałązki do zanurzania w miodzie występują generalnie u szympansów w Afryce, o tyle narzędzia do maczania w wodzie zaobserwowano dopiero w Komoé. « powrót do artykułu
  2. Podczas usuwania wyrostka robaczkowego (appendektomii) chirurdzy z Shiga Medical Centre for Adults znaleźli i usunęli z jajnika 16-letniej pacjentki ok. 10-cm guz. Badanie histopatologiczne ujawniło, że to potworniak dojrzały z naprawdę dobrze rozwiniętym mózgiem, kośćmi czaszki i włosami. Japończycy podkreślają, że same potworniaki nie są wcale rzadkie, skrajnie rzadkie są jednak takie, w których występują mózgopodobne struktury. W przypadku opisanym na łamach Neuropathology wykryto opony miękkie, skorupę kostną przywodzącą na myśl czaszkę, trzy warstwy kory móżdżku i niby-pień mózgu (w masie znajdowały się struktury przypominające pokrywę śródmózgowia i jądra mostu). W warstwie ziarnistej natrafiono na ziarna z dodatnią reakcją w barwieniach na obecność synaptofizyny, która należy do białek błon pęcherzyków synaptycznych. Co ważne, organoid był w stanie przewodzić impulsy elektryczne przyłożone przez badaczy. Przed operacją u 16-latki nie było żadnych objawów potworniaka. Po zabiegu pacjentka szybko doszła do siebie. « powrót do artykułu
  3. Grupa studentów Uniwersytetu Londyńskiego domaga się usunięcia z programów nauczania takich twórców myśli naukowej jak Platon, Kartezjusz czy Kant. Ich winą jest fakt, że... byli biali. Związek studentów z Wydziału Badań Afrykańskich i Orientalnych (School of Oriental and African Studies - SOAS) twierdzi, że na wydziale tym powinno przede wszystkim nauczać się o filozofach z Azji i Afryki. Wśród wysuniętych przez grupę żądań znalazło się i takie: Jeśli konieczne jest nauczanie o białych filozofach, należy to robić z pozycji krytycznych. Na przykład, należy podkreślać kolonialny kontekst, w którym tworzyli filozofowie tzw. Oświecenia. Grupa zapowiada, że ich żądania to część szerszej kampanii mającej na celu "zdekolonizowanie" uniwersytetu. Spełniają się więc przepowiednie części osób zajmujących się edukacją, które ostrzegały, że w imię politycznej poprawności już wkrótce uniwersytety będą zmuszane do spełniania nawet najbardziej nieracjonalnych żądań wysuwanych przez studentów z tzw. generacji płatków śniegu (Snowflake Generation). To niedawno ukuty termin na określenie młodych ludzi, którzy są znacznie bardziej czuli na swoim punkcie niż ich poprzednicy i znacznie bardziej się o wszystko obrażają. Brytyjski rząd już wychodzi naprzeciw takim studentom. Planowana jest bowiem taka reforma edukacji, w ramach której zadowolenie studentów ma być stawiane na pierwszym miejscu oceny instytucji akademickich. Wciąż są jednak ludzie, którzy potrafią przeciwstawić się tego typu żądaniom. Filozof sir Roger Scruton stwierdził, że wysuwający takie pomysły to ignoranci. Nie możesz odrzucić całego dziedzictwa intelektualnego bez jego dogłębnego przestudiowania, a jasnym jest, że osoby, które to proponują nie przestudiowały tego, co nazywają białą filozofią. Jeśli oni twierdzą, że w 'Krytyce czystego rozumu' Kanta występuje kontekst kolonialny, to chętnie o tym z nimi podyskutuję. Z kolei sir Anthony Seldon, wicekanclerz Buckingham University dodał: Istnieje niebezpieczeństwo, że poprawność polityczna wymknęła się spod kontroli. Musimy rozumieć świat taki, jakim był, a nie pisać na nowo historię, by była taką, jaką niektórzy chcieli by ją widzieć. Studenci z SOAS, głównego europejskiego centrum studiów azjatyckich, afrykańskich i bliskowschodnich, zapowiadają, że 'dekolonizacja' i 'konfrontacja z białymi instytucjami' to jeden z ich tegorocznych priorytetów. Erica Hunter, dyrektor Katedry Religii i Filozofii na SOAS zapowiada, że sprzeciwi się wszelkim próbom usuwania filozofów i historyków tylko dlatego, że jest to modne. « powrót do artykułu
  4. Podczas Europejskich Dni Ptaków 2016 w Polsce bezapelacyjnie zwyciężyła... zięba. Była ona najczęściej obserwowanym ptakiem w naszym kraju. Jednak popularna jest nie tylko u nas. W całej Europie obserwowano wielkie stada zięb i szpaków, przez co stały się one dwoma najczęściej widzianymi ptakami podczas EDP. W ubiegłorocznej edycji EDP wzięło udział ponad 24 000 osób, które w 40 krajach Europy i Azji Środkowej zaobserwowały 5,8 miilona wędrownych ptaków. EDP w Polsce to część akcji EuroBirdWatch obserwowanej przez BirdLife International. W ciągu jednego weekendu ludzie od Norwegii po Cypr i od Portugalii po Uzbekistan obserwują migrujące ptaki. Przy okazji odbywa się wiele imprez plenerowych, wycieczek, rajdów, wystaw i pokazów. W Polsce, co może wydawać się zaskakujące, zwyciężyła zięba. Początkowo prowadził szpak, ale w związku z obserwacją na Mierzei Wiślanej aż 121 000 zięb to ten gatunek zwyciężył. Na drugim miejscu uplasował się szpak, a na trzecim bogatka. Kolejne miejsca zajęły krzyżówka, czajka, gęgawa, łyska, śmieszka, modraszka, cyraneczka, grzywacz, kormoran, żuraw, łabędź niemy, wróbel, czernica, gołąb miejski, czyż, gawron i mysikrólik. Występowały spore różnice pomiędzy województwami. Na przykład w dolnośląskim zwyciężył kormoran (589 zaobserwowanych osobników), a w kujawsko-pomorskim gęgawa (3059), w lubelskim dominował szpak (11 280), a w małopolskim łabędź niemy (713). « powrót do artykułu
  5. Gdy biolodzy szukali pod kamieniami w południowej Brazylii ptaszników Grammostola quirogai, pod jednym z nich natknęli się na niespodziewany widok: pająka zjadającego węża Erythrolamprus almadensis. To pierwszy raz, kiedy odnotowano polowanie przez ptasznika na węża na wolności. E. almadensis to średniej wielkości (rzadko mierzący powyżej 60 cm) niejadowity wąż, występujący od środkowego zachodu Brazylii po Urugwaj, Argentynę, Paragwaj i Boliwię. G. quirogai jest dużym ptasznikiem; można go spotkać od południowych krańców Brazylii po Urugwaj. Upolowanie węża tak dużego w stosunku do rozmiarów pająka było dla nas skrajnym zaskoczeniem - podkreśla Leandro Malta Borges, student biologii z Universidade Federal de Santa Maria. Borges, Conrado Mario da Rosa i Gabriela Franzoi Dri znaleźli samicę ptasznika zjadającą węża 23 października 2015 r. Zajrzeli wtedy pod kamień na Serra do Caverá, pagórkowatej łące pokrytej wychodniami. Wąż mierzący 390,60 mm był martwy. W przedniej i środkowej części jego ciała widoczne były poważne uszkodzenia. To na nich żerował pająk. Zaawansowany stan rozkładu to pokłosie trawienia pozaustrojowego pająka. Autorzy publikacji z pisma Herpetology Notes zaznaczają, że choć polowania na gady przez bezkręgowce są szeroko udokumentowane, węże nie są pospolitym elementem diety tych zwierząt. W przypadku ptaszników w literaturze przedmiotu można znaleźć zaledwie kilka wzmianek na ten temat, ponadto w zasadzie wszystkie dotyczą zwierząt trzymanych w niewoli czy symulacji (w 1992 r. Goliath birdeater żerował np. na przedstawicielu rodzaju Bothrops, ale spotkanie było wymuszone przez badaczy). Borges dywaguje, że nieszczęsny wąż po prostu prześlizgiwał się po skale ptasznika albo próbował się pod nią schronić. Prawdopodobnie pająk zaatakował (zęby jadowe tego gatunku mają ok. 2 cm długości). Ponieważ nie prowadzono dotąd badań jadu G. quirogai, nie wiadomo, czy jest on na tyle silny, by rzeczywiście zaszkodzić wężowi. « powrót do artykułu
  6. Utrata lodu zmienia wzorce migracji tylko części populacji alaskańskich białuch arktycznych (Delphinapterus leucas). Naukowcy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle odkryli, że w warunkach, gdy lód antarktyczny zamarza jesienią dłużej wskutek zmiany klimatu, jedna z populacji białuch odzwierciedla to zjawisko, odraczając o miesiąc migrację na południe. Dla odmiany inna populacja D. leucas, która żeruje i migruje w tych samych rejonach, nie dostroiła czasowania podróży do zmian dot. morskiego lodu. Wniosek z badań jest taki, że białuchy mogą dość szybko reagować na zmiany klimatu, ale nie możemy się spodziewać jednakowej reakcji po wszystkich populacjach tych ssaków. To może skomplikować formułowanie prognoz - podkreśla dr Donna Hauser. Autorzy publikacji z pisma Global Change Biology podkreślają, że dwie odrębne genetycznie populacje białuch zimują w Morzu Beringa, a wczesnym latem przepływają na północ do mórz Beauforta i Czukockiego. Tam żerują na rybach i bezkręgowcach. Jesienią migrują na południe. Część badań sugeruje, że to matki uczą białuchy, kiedy rozpocząć migrację i jaką trasę obrać, dlatego nie było wiadomo, jak zmiana wzorców lodu morskiego wpłynie na te walenie. Białuchy z Morza Czukockiego, które dostosowują się do późniejszego zamarzania i odraczają migrację, wydają się wykorzystywać okazję do dłuższego jesiennego żerowania. Na razie nie wiadomo, czy odraczanie jest dla nich naprawdę korzystne. Co prawda ssaki mogą zdobyć cenne zasoby pokarmowe, ale z drugiej strony ryzykują, że jeśli lód zamarznie szybciej, odetnie im drogę na południe. Niewrażliwość białuch z Morza Beauforta na zmianę czasowania pojawiania się jesienią lodu jest zaskakująca, zważywszy, że obie populacje dzielą w dużej mierze obszary żerowania i mają podobne historie życiowe. Hauser dywaguje, że być może populacja z Morza Beauforta kultywuje tradycję żerowania gdzie indziej, co wymaga wcześniejszego wyruszenia jesienią, bez względu na cechy lodu. By ostatecznie stwierdzić, czy reakcja (lub jej brak) na zmiany środowiskowe jest korzystna, czy nie, trzeba będzie dokładnie zbadać m.in. skład ciała białuch. Amerykanie wykorzystali dane nt. migracji z 2 okresów (wczesnego i późnego); odpowiadały one z grubsza latom 90. XX w. i dekadzie po roku 2000. Dzięki znacznikom GPS śledzono ruchy waleni. Polegano też na danych z 2 hydrofonów, które wychwytywały wokalizacje codziennie przez ok. 6 lat. Kate Stafford podkreśla, że hydrofony pozwalają wykryć białuchy w ich ciemnym, wypełnionym lodem środowisku. Dwa zestawy danych (satelitarne i akustyczne) demonstrowały, kiedy dokładnie białuchy mijały kluczowe punkty w czasie jesiennej migracji. Można to było skorelować z informacjami nt. lokalnej pokrywy lodu. « powrót do artykułu
  7. Amerykański Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID) wydał nowe zalecenia dotyczące alergii pokarmowych. Znalazły się tam porady, które całkowicie przeczą dotychczasowemu stanowisku ekspertów. NIAID wzywa rodziców, by podawali orzechy już 4-miesięcznym dzieciom. Nowe zalecenie powstały dzięki lepszemu zrozumieniu mechanizmów powstawania alergii. Istnieje magiczne okno, w którym można zacząć podawać żywność zawierającą orzechy - mówi doktor David Stukus, współautor nowych zaleceń. W pierwszych latach życia nasz układ odpornościowy przechodzi dramatyczne zmiany. Jeśli wcześnie wprowadzimy orzechy, układ odpornościowy może się do nich przyzwyczaić - dodaje. Zgodnie z nowymi zaleceniami orzechy należy zacząć podawać tym dzieciom w wieku 4-6 miesięcy, które są narażone na wysokie ryzyko rozwoju alergii na orzechy. To dzieci, u których wystąpiła już ciężka postać egzemy lub alergia na jajka. Najpierw jednak dziecko powinien zbadać alergolog. Dzieci, u których ryzyko wystąpienia alergii na orzechy jest umiarkowane - czyli takie, u których stwierdzono łagodną lub średnią postać egzemy - powinny otrzymać orzechy w wieku około 6 miesięcy. Już w maju podobne zalecenia wydali eksperci rządowi w Australii. To odejście od dotychczasowych praktyk, kiedy to uważano, że im mniej kontaktu z alergenami, tym lepiej. Odrzucamy dotychczasowe przekonanie, zgodnie z którym odroczony kontakt z alergenami pokarmowymi w dzieciństwie zmniejsza ilość alergii - stwierdzili niedawno naukowcy z University of Western Australia. Debbie Palmer, współautorka australijskich badań powiedziała: Nasze nowe zalecenia mówią, że wszystkie dzieci powinny już w pierwszym roku życia otrzymywać pokarmy alergizujące, takie jak masło orzechowe, ugotowane jajka, produkty mleczne i pszenicę. Dotyczy to też dzieci z wysokim ryzykiem rozwoju alergii. Amerykanie są nieco bardziej ostrożni. Ich zdaniem u niewielkiej grupy dzieci, takich u których już wystąpiły poważne alergie, konieczna jest wcześniejsza konsultacja ze specjalistą. Jednak w przypadku zdecydowanej większości dzieci podawanie takich pokarmów jest bezpieczne bez pytania lekarza o zdanie - mówi Stukus. « powrót do artykułu
  8. Mikrobiom macicy i pochwy pacjentek z rakiem błony śluzowej trzonu macicy (endometrium) jest różny od mikrobiomu innych kobiet. Czynniki, które wyzwalają proces nowotworzenia w przypadku raka endometrium, są nieznane, choć prowadzi się intensywne badania w tym kierunku. Biorąc pod uwagę typowy dla tej choroby profil zapalny, naukowcy z Mayo Clinic postanowili się przyjrzeć bakteriom z dróg rodnych. Wyniki ich badań ukazały się w piśmie Genome Medicine. Zespół dr. Mariny Walther-Antonio analizował przypadki 31 białych kobiet, które przeszły histerektomię. Po badaniach histopatologicznych u 10 zdiagnozowano łagodną chorobę ginekologiczną, u 4 rozrost endometrium, a u 17 raka błony śluzowej trzonu macicy. Generalnie Amerykanie ustalili, że mikrobiom macicy i pochwy kobiet z rozrostem (hiperplazją) i rakiem endometrium jest inny od mikrobiomu kobiet bez raka błony śluzowej trzonu macicy. Naukowcy planują rozszerzone badania na bardziej zróżnicowanej etnicznie próbie. Zamierzają ocenić wpływ mikrobiomu na wystąpienie i postępy choroby, a także ocenić możliwość zastosowania wymazów z pochwy we wczesnych badaniach przesiewowych czy biopsji macicy do typowania kobiet z grupy ryzyka. Walther-Antonio dodaje, że mikrobiom da się modyfikować, co daje nadzieję na rozwój metod zapobiegania temu rakowi. Rak endometrium to 4. pod względem zachorowalności nowotwór złośliwy u kobiet. Szczyt zachorowań przypada na wiek 55–70 lat. « powrót do artykułu
  9. Zawodowi archeolodzy się mylili, a rację miał Stuart Wilson - na granicy Anglii i Walii istniało nieznane dotychczas miasto. Mężczyzna wydał oszczędności całego życia i przez lata zmagał się z niedowierzaniem ekspertów. Teraz będą musieli go przeprosić. Niezwykła historia zaczęła się w 2002 roku, gdy pewien rolnik skontaktował się z członkami Monmouth Archeological Society i pokazał im fragmenty ceramiki wykopane na jego polu przez krety. Wilson, absolwent archeologii, wybrał się na pole rolnika i zauważył coś, co uznał za pozostałości budowli. Zawodowi archeolodzy nie byli tym zainteresowani, a Wilson nie pracował w zawodzie. Zajmował się poborem opłat za przejazd mostem. Dwa lata później ziemia została wystawiona na sprzedaż. Wilson zdecydował się ją kupić. Jako, że mieszkał z rodzicami miał oszczędności i za działkę zapłacił 32 000 funtów. Mężczyzna wkrótce rzucił pracę i rozpoczął wykopaliska, w których - na przestrzeni lat - pomagało mu w sumie około 1000 osób. Przez lata środowisko naukowe odrzucało twierdzenia Wilsona i nie wierzyło w jego pracę. W końcu jednak 37-letni obecnie mężczyzna wygrał. Eksperci uwierzyli, że w pobliżu wioski Trellech istniało niegdyś miasto. Ostatnio Wilson został zaproszony przez Cardiff Archeological Society do wygłoszenia wykładu. Stara się też o pozwolenie na budowę centrum turystycznego i kampingu. Ludzie mówili, że oszalałem. Że powinienem kupić dom, a nie pole. Jednak okazało się, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Niczego nie żałuję. Znacznie bardziej doświadczeni archeolodzy mówili, że tu nie było żadnego miasta. Ale ja byłem młody i pełen wiary - mówi Wilson. Dotychczas na jego polu odkopano pozostałości co najmniej ośmiu budynków, w tym pozostałości dworu, w skład którego wchodziły m.in. dwa hole i ogród. Znaleziono też fragmenty ceramiki i ślady po paleniskach. Zdaniem Wilsona miasto zostało założone w XIII wieku przez ród de Clare, mieszkało w nim około 10 000 osób, a ich głównym zajęciem była produkcja uzbrojenia. Jak się wydaje, większość z dotychczas odkrytych budynków pochodzi z okresu, gdy miasto wzniesiono z kamienia i przeorganizowano po tym, jak ucierpiało ono wskutek ataków z Anglii i Walii. Wilson sądzi, że miasto było zamieszkane na około 100 lat wcześniej zanim powstały odkryte dotychczas budowle z kamienia. Najprawdopodobniej Trellech nie przetrwało zbyt długo. Stało się ono celem ataków wrogów rodu De Clare. Kres miastu położyć mogła inwazja sił walijskich prowadzonych przez Owaina Glyndwra (Owen Glendower, XIV-XV wiek). De Clare był normańskim rodem, którego przedstawiciel - Richard Fitz Gilbert - towarzyszył Wilhelmowi Zdobywcy podczas podboju Wysp Brytyjskich. Za swoje zasługi otrzymał on wielkie nadania ziemskie i pod nieobecność Wilhelma był jednym z zarządzających podbitymi terenami. Odegrał zasadniczą rolę w tłumieniu Buntu earlów (1075), ostatniego poważnego buntu przeciwko Wilhelmowi Zdobywcy. Wilson znalazł cel w życiu. Mężczyzna sądzi, że dotychczas udało się odkopać 0,1% miasta. Odkrycie wszystkich budowli może więc zająć mu całe życie. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy z Królewskiego College'u Londyńskiego wykazali, że potencjalny lek na alzheimera można wykorzystać do stymulacji komórek macierzystych miazgi zęba i uzupełnienia dużych ubytków próchnicowych. W ten sposób można by zmniejszyć częstość stosowania różnego rodzaju sztucznych wypełnień (trzeba je co pewien czas wymieniać, w dodatku zawsze istnieje ryzyko infekcji). Brytyjczycy dostarczali niskie dawki drobnocząsteczkowego leku (tideglusibu) za pomocą biodegradowalnych gąbeczek kolagenowych. Tideglusib jest antagonistą kinazy syntazy glikogenowej 3 (GSK3). Okazało się, że z czasem gąbka się rozkładała i zastępowała ją nowa zębina. Gąbki kolagenowe są dostępne w handlu i mają wszelkie atesty, co może przyspieszyć zastosowanie nowej terapii w klinikach stomatologicznych (co istotne, także tideglusib przechodzi już testy kliniczne jako lek na chorobę Alzheimera i postępujące porażenie nadjądrowe). Prostota naszego rozwiązania sprawia, że idealnie nadaje się ono do naturalnego leczenia dużych ubytków. Zapewnia zarówno ochronę miazgi, jak i regenerację zębiny - podkreśla prof. Paul Sharpe. « powrót do artykułu
  11. Starsi ludzie, którzy przestrzegają diety śródziemnomorskiej, zachowują większą objętość mózgu niż seniorzy podchodzący do diety mniej restrykcyjnie. W ramach diety śródziemnomorskiej zaleca się jedzenie dużej ilości warzyw, owoców, oliwy i zbóż, np. ryżu, umiarkowanych ilości ryb, nabiału i wina oraz niewielkich ilości czerwonego mięsa i drobiu. W miarę starzenia nasze mózgi się kurczą. Tracimy neurony, co może wpływać na uczenie i pamięć. Nasze badanie dołącza do grona innych, które sugerują, że dieta śródziemnomorska ma pozytywny wpływ na zdrowie mózgu - podkreśla dr Michelle Luciano z Uniwersytetu w Edynburgu. Naukowcy zbierali dane na temat zwyczajów żywieniowych 967 Szkotów w wieku ok. 70, którzy nie mieli demencji. W grupie tej 562 seniorów przeszło w wieku ok. 73 lat rezonans magnetyczny. Miał on pozwolić zmierzyć ogólną objętość mózgu oraz objętość kory. Czterysta jeden osób przeszło 3 lata później kolejne skanowanie. Pomiary porównano z tym, jak ściśle ludzie przestrzegali diety śródziemnomorskiej. Okazało się, że u osób, które niezbyt ściśle podchodziły do zaleceń diety, utrata ogólnej objętości mózgu w ciągu 3 lat częściej była wyższa niż u ludzi podchodzących do niej bardziej restrykcyjnie. Różnica w podejściu do diety wyjaśniała 0,5% zmienności ogólnej objętości mózgu. Wynik utrzymywał się także po wzięciu poprawki na inne potencjalnie istotne czynniki, np. na wiek, wykształcenie, cukrzycę czy nadciśnienie. Nie zauważano za to zależności między dietą śródziemnomorską a grubością kory. W odróżnieniu od wcześniejszych badań, nie stwierdzono też korelacji między zmianami dot. mózgu a spożyciem mięsa i ryb. Możliwe, że za opisany związek odpowiadają inne składniki diety lub że chodzi o ich połączenie - wyjaśnia Luciano. Szkotka dodaje, że wcześniejsze studia analizowały wskaźniki mózgowe tylko w jednym momencie, zaś jej zespół przyglądał im się w pewnym okresie. W naszym studium zwyczaje żywieniowe oceniano przed objętością mózgu, co sugeruje, że dieta może zapewniać mózgowi długotrwałą ochronę. By potwierdzić te wyniki, potrzeba jednak badań zakrojonych na szerszą skalę - podsumowuje. « powrót do artykułu
  12. Za pięć lat, w 2022 roku, będziemy świadkami niezwykłego przedstawienia. Dojdzie do połączenia dwóch gwiazd i powstania nowej czerwonej. Charakterystycznymi cechami dla tego typu obiektów są jasność mieszcząca się pomiędzy supernową a nową oraz czerwony kolor wybuchu. Wielkość gwiazdowa nowej wyniesie 2, będzie więc ona równie jasna co obecna Gwiazda Polarna, alfa Ursae Minoris. Do zderzenia gwiazd dojdzie w Gwiazdozbiorze Łabędzia, a nowa czerwona będzie widoczna przez około 6 miesięcy. Nigdy wcześniej nie udało się przewidzieć z wyprzedzeniem powstania nowej. Profesor Lawrence Molnar z Calvin College odkrył parę niezwykle zachowujących się gwiazd i przewidział, co i kiedy się z nimi stanie. Obiekt KIC 9832227 to układ podwójny kontaktowy. Wchodzące w jego skład gwiazdy znajdują się tak blisko, że się dotykają. Jako, że obie gwiazdy mają niewielką masę, Molnar stwierdził, że w wyniku ich połączeni powstanie nowa czerwona. Molnar i jego zespół, przewidując przyszłe wydarzenia, oparli się na naszej wiedzy o V1309 Scorpii. Obiekt zaobserwowano w 2008 roku, a w 2012 doszło do połączenia się gwiazd. Astronomowie dotarli do danych na temat tego obiektu sięgających roku 2001, a ich analiza pozwoliła na określenie serii wydarzeń prowadzących do połączenia się. Dzięki danym z Keplera Molnar zauważył, że krzywa blasku KIC 9832227 niemal idealnie pasuje do krzywej V1309. Wszystkie dane i porównanie ich z danymi z V1309 wskazują, że mamy do czynienia z układem podwójnym kontaktowym i że połączenie gwiazd zobaczymy w 2022 roku. Nie wiemy, czy dobrze przewidujemy, ale po raz pierwszy w historii możemy czynić takie założenia - mówi Molnar. Jednak w 2022 roku nawet nie będzie trzeba teleskopu, by stwierdzić, czy miałem rację, czy się myliłem. « powrót do artykułu
  13. Udało się zidentyfikować źródło fal radiowych znanych jako FRB (fast radio burst - szybkie błyski radiowe). Ku zdumieniu ekspertów okazało się, że pochodzą one z niewielkiej galaktyki odległej od nas o ponad 3 miliardy lat świetlnych. Mamy na to niepodważalny dowód - stwierdził Jason Hessles z Holenderskiego Instytutu Radioastronomii (ASTRON) w Dwingeloo. FRB zostały przypadkowo odkryte w 2007 roku przez zespół Duncana Lorimera z West Virginia University. Amerykańscy naukowcy analizowali dane z 64-metrowego radioteleskopu w Parkes w Australii gdy trafili na pierwszy znany ludziom FRB. Od tamtego czasu znaleziono 17 kolejnych rozbłysków, które zwykle trwają kilka milisekund. W 2012 roku za pomocą radioteleskopu w Arecibo zarejestrowano FRB który, jak się okazało, regularnie się powtarza. Sygnał FRB 121102 był monitorowany przez radioteleskopy VLA w Meksyku i EVN w Europie. Pomiędzy 23 sierpnia a 18 września ubiegłego roku VLA zarejestrował 9 rozbłysków. Okazało się, że ich lokalizacja odpowiada lokalizacji odległej galaktyki zawierającej źródło fal radiowych. Już 20 września EVN zarejestrował 4 kolejne FRB pochodzące z tej samej lokalizacji, a gdy do pomocy zaprzęgnięto też teleskop w Arecibo udało się określić precyzyjną pozycję źródła FRB w samej galaktyce. Astronomowie wykorzystali następnie teleskop Gemini North z Hawajów, dzięki któremu stwierdzono, że wspomniana galaktyka znajduje się ponad 3 miliardy lat świetlnych od Ziemi. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że źródłem FRB 121102 jest karłowata galaktyka, w której wciąż tworzą się gwiazdy - stwierdził Cees Bassa z ASTRON. Początkowo specjaliści sądzili, że FRB pochodzą z jednorazowego wydarzenia, takiego jak np. powstanie czarnej dziury wskutek połączenia się gwiazd neutronowych. Jednak natura FRB 121102 wskazuje, że cokolwiek jest źródłem rozbłysków, nie uległo zniszczeniu. Jason Hessels uważa, że FRB mogą powstawać wskutek eksplozji szybko obracających się wysoce namagnetyzowanych gwiazd neutronowych. Jednak, biorąc pod uwagę ilość energii, jaką ze sobą niosą, ich spin i właściwości magnetyczne musiałyby wykraczać daleko poza to, co obserwujemy w Drodze Mlecznej. Wielką zagadkę stanowi też istnienie FRB 121102. Dotychczas nie udało się zarejestrować innych powtarzalnych impulsów. Dlatego też część specjalistów uważa, że rozbłysk ten nie jest reprezentatywny i należy do innej klasy niż pozostałe FRB. « powrót do artykułu
  14. NASA wybrała dwie misje, których celem będzie zbadanie początków Układu Słonecznego. Pierwsza z nich, Lucy, odbędzie się w 2021 roku, a jej celem jest zbadanie planetoid trojańskich. Druga, Psyche, została zaplanowana na rok 2023, a w jej ramach odbędą się badania dużej metalicznej asteroidy. Amerykańska agencja kosmiczna od dawna interesuje się asteroidami trojańskimi. Za kilka lat będzie miała miejsce wyjątkowo sprzyjająca konfiguracja asteroid i Jowisza, dzięki czemu misja Lucy odwiedzi aż sześć takich obiektów. Misja Lucy to pomysł Harolda Levisona z Southwest Research Institute. Przed dekadą brał on udział w pracach nad teoretycznym modelem opisującym powstanie Układu Słonecznego. Teraz nadszedł czas na weryfikację tego modelu. Lucy będzie badała asteroidy za pomocą spektrometru pracującego w podczerwieni. Najpierw sonda przeleci w pobliżu asteroidy z głównego pasa, w 2027 roku w ciągu zaledwie 12 miesięcy odwiedzi cztery kolejne asteroidy, a pięć lat później zajmie się badaniem rzadkiej podwójnej asteroidy o orbicie znacznie odchylonej od płaszczyzny orbity Jowisza. Skomplikowana trajektoria lotu Lucy będzie możliwa dzięki wystrzeleniu misji właśnie w roku 2021. Obecnie niewiele wiemy o celach badawczych Lucy. Specjaliści znają ich kolor, na podstawie którego wyciągają wnioski o składzie. Wiedzą też co nieco na temat ich współczynnika odbicia. Z dotychczas uzyskanych danych wynika, że są to obiekty o różnej budowie, a nie jednolite struktury będące pozostałością po formowaniu się Jowisza. Niewykluczone, że powstały z dala od swoich obecnych orbit. Naukowców najbardziej interesuje podwójny układ asteroid Patroklos i Menojtios. Takie układy rzadko występują w wewnętrznych obszarach Układu Słonecznego, są jednak rozpowszechnione w Pasie Kuipera, położonym z dala od oddziaływania planet. Niewykluczone, że Patroklos i Menojtios to pozostałości po początkach Układu Słonecznego. Inne tego typu układy mogły nie przetrwać do naszych czasów. Z kolei misja Psyche bierze swój początek z badań Lindy Elkins-Tanton z Arizona State University. Odkryła ona w asteroidach szczątkowe pole magnetyczne, które można łączyć z planetozymalami, czyli bryłami pierwotnej materii, z których powstawały protoplanety. Dotychczas sądzono, że pole magnetyczne może powstawać tylko dzięki pojawieniu się płynnych obracających się jąder we wnętrzach w pełni uformowanych planet, a nie w mniejszych chłodniejszych protoplanetach. Niewykluczone jednak, że w pierwotnej materii było tak dużo glinu, iż również planetozymale były rozgrzewane i tworzyły płynne jądro protoplanet. Hipoteza Elkins-Tanton przez kilka lat przebijała się w środowisku naukowym, a teraz NASA postanowiła ją przetestować. Celem misji jest jedna z największych asteroid w pasie, 16 Psyche, o średnicy 210 kilometrów. Prawdopodobnie składa się ona głównie z glinu i żelaza, jest zatem podobna do jądra Ziemi. W przeszłości mogła być ona częścią jądra protoplanety wielkości Marsa. W ubiegłym roku na powierzchni Psyche zauważono ślady wody lub grupy hydroksylowej. Misja Psyche wystartuje w październiku 2023 roku, a do celu dotrze w roku 2030. Krążąc wokół asteroidy pojazd będzie za pomocą magnetometru poszukiwał pozostałości pola magnetycznego. Wykorzysta też spektrometr promieniowania gamma oraz neutronowego do badania radiacji z asteroidy, co z kolei umożliwi określenie jej składu. « powrót do artykułu
  15. Leki hamujące wydzielanie kwasu solnego w żołądku, np. inhibitory pompy protonowej (IPP), wiążą się z podwyższonym ryzykiem zakażeń jelitowych laseczkami Clostridium difficile i bakteriami z rodzaju Campylobacter. W przypadku pacjentów, którzy je zażywali, ryzyko zakażenia C. difficile i Campylobacter było, odpowiednio, 1,7 oraz 3,7 razy wyższe (porównań dokonywano do osób niesięgających po specyfiki hamujące wydzielanie kwasu). Wśród pacjentów hospitalizowanych ryzyko infekcji okazało się, odpowiednio, 1,4 oraz 4,5 razy wyższe. Użytkownicy tych leków powinni zachować szczególną czujność w odniesieniu do higieny pokarmowej, ponieważ wyeliminowanie kwasu żołądkowego sprawia, że mogą się łatwo zarazić np. Campylobacter (ich rezerwuarem jest drób) - podkreśla prof. Thomas MacDonald. W studium, które objęło lata 1999-2013, wykorzystano informacje ze szkockiej bazy danych. Uwzględniono 188.323 osoby zażywające leki hamujące wydzielanie kwasu solnego (IPP i blokery receptora H2) oraz 376.646 przedstawicieli grupy kontrolnej. Naukowcy sprawdzali, u kogo stwierdzano dodatni wynik badania kału pod kątem obecności C. difficile, Campylobacter, Salmonella, Shigella lub Escherichia coli O157. « powrót do artykułu
  16. Naukowcy z Uniwersytetu Karoliny Północnej w Chapel Hill (UNC) opracowali technikę, w której wykorzystuje się światło do aktywacji leku zmagazynowanego w krążących erytrocytach. Dzieje się to w precyzyjnie wybranym miejscu i czasie. Zespół prof. Davida Lawrence'a podkreśla, że w ten sposób można znacznie zmniejszyć dawki leków, a w konsekwencji ograniczyć także skutki uboczne. Lawrence podkreśla, że posługując się światłem, unika się operacji i ryzyka zakażenia. Niepotrzebne jest też znieczulenie. W takiej sytuacji ludzie mogą leczyć się sami, oświetlając problematyczne obszary, np. objęty stanem zapalnym staw kolanowy. Autorzy publikacji z pisma Angewandte Chemie połączyli lek z witaminą B12 i "zapakowali" kompleks do czerwonych krwinek, które mogą krążyć w organizmie nawet do 4 miesięcy. Amerykanie podkreślają, że problem polegał na tym, że światło o dużej długości fali może co prawda docierać głębiej, ale nie niesie ze sobą tyle energii co światło o krótkiej fali. Przeszkodę rozwiązano, tworząc między witaminą B12 i lekiem wiązanie o niskiej energii. Dodatkowo do wiązania przyczepiono fluorescencyjną cząstkę, która działa jak antena, wychwytując światło o dużej długości fali. Lawrence podkreśla, że erytrocyty z ładunkiem przydałyby się w terapii nowotworów. Rzecz w tym, że gdy zaczyna się terapię z 4 czy 5 bardzo toksycznymi lekami, skutki uboczne mogą przekroczyć próg tolerancji. Skupiając jednak silne leki w konkretnym miejscu, dałoby się zmniejszyć lub wyeliminować skutki uboczne związane z chemią. By dalej rozwijać technologię, Lawrence założył we współpracy z UNC firmę Iris BioMed. « powrót do artykułu
  17. Kingston Technology rozpocznie w przyszłym miesiącu sprzedaż najbardziej pojemnego klipsu USB. DataTraveler Ultimate Generation Terabyte to urządzenie o pojemności aż 2 terabajtów. Pozwoli to na przechowanie 70 godzin wideo o rozdzielczości 4K. Na razie nie wiadomo, ile trzeba będzie zapłacić za pendrive'a. Pewną wskazówką może być cena pierwszego 1-terabajtowego klipsu USB Kingstona. Za urządzenie DataTraveler HyperX Predator, które zadebiutowało w 2013 roku trzeba obecnie zapłacić ponad 1000 USD. Jednak rzecznik prasowy Kingstona stwierdził, że za 2-terabajtowy DataTraveler Ultimate GT zapłacimy 40-45 centów za gigabajt, co może oznaczać, że urządzenie zostanie wycenione na 800-900 dolarów. Zamknięty w metalowej obudowie nośnik pamięci został objęty pięcioletnią gwarancją i jest kompatybilny z systemami Windows 7 i nowszymi, Mac OS 10.9 i nowszymi, Linux 2.6 i nowszymi oraz Chrome OS. « powrót do artykułu
  18. Niedobór witaminy D może zwiększać ryzyko chronicznego bólu głowy. Naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Finlandii analizowali dane z Kuopio Ischaemic Heart Disease Risk Factor Study (KIHD). Przyglądali się poziomowi witaminy D w surowicy krwi i częstości bólów głowy u ok. 2600 mężczyzn w wieku 42-60 lat w latach 1984-1989. U 68% panów stężenie witaminy D w osoczu plasowało się poniżej 50 nmol/l (wartość tę uznaje się za próg niedoboru). O przynajmniej cotygodniowych bólach głowy wspominało 250 ochotników. U mężczyzn donoszących o chronicznych bólach głowy poziomy witaminy D był niższe niż u pozostałych. Gdy analizowaną populację podzielono na grupy właśnie ze względu na stężenie witaminy D w surowicy, okazało się, że w porównaniu do grupy z najwyższymi poziomami, w grupie z najniższymi stężeniami ryzyko przewlekłego bólu głowy było ponad 2-krotnie większe. Finowie zauważyli także, że o chronicznych bólach głowy częściej wspominali panowie badani poza miesiącami letnimi (od czerwca do września). Jak wiadomo, dzięki promieniowaniu UVB średni poziom witaminy D w surowicy jest latem wyższy. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports podkreślają, że ich badanie to kolejne studium, które wskazuje, że niski poziom witaminy D wiąże się z podwyższonym ryzykiem chronicznych chorób. Obecnie na Uniwersytecie Wschodniej Finlandii prowadzone jest 5-letnie Finnish Vitamin D Trial (FIND). Naukowcy chcą ocenić wpływ wysokich dawek witaminy D na czynniki ryzyka różnych chorób. Uczestnicy studium przyjmują suplementy witaminy D (dawka wynosi 40 lub 80 mikrogramów dziennie). « powrót do artykułu
  19. Rozpoczęty właśnie rok może stać się przełomowym w dziedzinie komputerów kwantowych. Prace nad tego typu maszynami trwają od wielu lat, jednak zawsze wydawało się, że od praktycznego zastosowania kwantowej maszyny dzielą nas dziesięciolecia. Badania nad komputerami kwantowymi prowadzą nie tylko instytuty naukowe, ale też firmy prywatne, w tym Google i Microsoft. One stawiają sobie jak najbardziej praktyczne cele - chcą jak najszybciej przełożyć badania nad kwantowym przetwarzaniem danych na praktyczne zastosowania. Google, które w 2014 roku rozpoczęło prace nad kwantowym komputerem wykorzystującym nadprzewodniki, ma nadzieję, że w roku bieżącym lub niedługo później pokaże komputer kwantowy, który będzie bardziej wydajny od maszyn klasycznych. Pojawienie się takiego komputera oznaczałoby początek kwantowej supremacji. Z kolei Microsoft pracuje nad topologicznym komputerem kwantowym i ma nadzieję, że już wkrótce dowiedzie, iż koncepcję tę można wykorzystać w praktyce. Christopher Monroe, fizyk z University of Maryland, który w 2015 roku założył firmę IonQ, zapowiada, że już wkrótce przedsiębiorstwo zacznie zatrudniać ekspertów w dziedzinie kwantowego przetwarzania danych. Naprawdę powstają takie rzeczy. To już nie są czysto akademickie badania - zapewnia Monroe. Wtórują mu Robert Schoelkopf z Yale University, współzałożyciel firmy Quantum Circuits oraz były pracownik IBM-a, fizyk Chad Rigetti (firma Rigetti). Obaj zapowiadają, że ich przedsiębiorstwa osiągną wkrótce ważne punkty na drodze do zbudowania kwantowej maszyny. Schoelkopf, który na Yale University kieruje pracą grupy budującej kwantowy komputer, mówi mamy wszystkie składniki i funkcje, których potrzebujemy. Przed uczonymi jeszcze wiele eksperymentów z dziedziny fizyki, jednak obecnie to już nie fizyka, a inżynieria są tymi dziedzinami, od których rozwoju zależy powstanie kwantowej maszyny. Obecnym rekordzistą w dziedzinie kwantowego przetwarzania danych jest eksperymentalna maszyna z Uniwersytetu w Innsbrucku, która pracuje z 20 kubitami. Przewaga komputerów kwantowych nad maszynami klasycznymi jest, przynajmniej teoretycznie, olbrzymia. Tam, gdzie zwykły komputer wykona jedną operację na jednym bicie, komputer kwantowy wykona wszystkie operacje na wszystkich bitach. Dzieje się tak, gdyż kwantowy bit - kubit - nie ma ustalonej wartości "0" lub "1", ale może przyjmować obie wartości jednocześnie. W trzech bitach możemy zapisać 8 wartości. Jako że w danym momencie może być w nich zapisana jedna wartość, komputer klasyczny wykona jedną operację. Natomiast w trzech kubitach można jednocześnie zapisać wszystkie 8 wartości i wykonać na nich operacje. Zatem trzybitowy komputer kwantowy będzie 8-krotnie bardziej wydajny od swojego klasycznego odpowiednika. W przypadku maszyny 64-bitowej różnica jest jak 1:18 000 000 000 000 000 000. Tak olbrzymia wydajność powinna pozwolić komputerom kwantowym na wykonanie zadań, których maszyny klasyczne nie są w stanie wykonać. Obecnie w pracach nad komputerami kwantowymi dominują dwie koncepcje. Jedna, wykorzystywana przez Google'a, IBM-a, Rigetti czy Quantum Circuits zakłada kodowanie stanów kwantowych w oscylującym prądzie elektrycznym krążącym w nadprzewodzących pętlach. Metoda druga, używana przez IonQ i wiele instytucji naukowych, to kodowanie kubitów w pojedynczych jonach utrzymywanych w próżniowych pułapkach przez pole elektryczne i magnetyczne. John Martinis, były pracownik naukowy Uniwersytetu Kalifornijskiego z Santa Barbara, który od 2014 roku wraz ze swoim zespołem pracuje dla Google'a, mówi, że wykorzystywania przezeń technologia jest już na tyle dojrzała, iż możliwe stało się określenie momentu nadejścia kwantowej supremacji. Zespół Martinisa wykorzystuje chaotyczny algorytm kwantowy. Tam, gdzie działa on z małą liczbą kubitów, nie ujawnia swojej przewagi nad komputerem klasycznym. Jednak w momencie, gdy liczba kubitów zbliży się do 50 wydajność takiej maszyny przewyższy wydajność każdego komputera klasycznego. Wyznaczenie i dotrzymanie terminu nadejścia kwantowej supremacji ma na celu przede wszystkim przyciągnięcie inwestorów. Jeśli uda się udowodnić, że komputer kwantowy stabilnie działa i jest bardziej wydajny od klasycznej maszyny łatwiej będzie znaleźć pieniądze na dalsze prace nad nim. Podejście takie nie zachwyca jednak założycieli Quantum Circuits. Chcą oni od razu zbudować maszynę z pełną korekcją błędów. Będzie to wymagało zastosowania większej liczby kubitów, ale za to taki komputer będzie w stanie od razu przeprowadzać bardziej złożone użyteczne obliczenia. Celem Quantum Cirtuits jest stworzenie 32- a może nawet 64-bitowego komputera kwantowego. Nad całkowicie inną koncepcją pracuje Microsoft. Topologiczny komputer kwantowy ma opierać się na pobudzonej materii, w której informacje kodowane są dzięki krążeniu wokół siebie jej cząstek. Tego typu stany kwantowe byłyby znacznie bardziej odporne na zewnętrzne zakłócenia niż w innych rozwijanych koncepcjach i łatwiej byłoby przeprowadzać korekcję błędów. Problem jednak w tym, że dotychczas nikt nie uzyskał jeszcze odpowiedniego stanu wzbudzonej materii, nie mówiąc już o stworzeniu z niej wzbudzonego kubitu. Microsoft jednak się nie zraża i zatrudnia wybitnych naukowców, w tym Leo Kouwenhovena z Uniwersytetu w Delft, który - jak się wydaje - wytworzył odpowiedni stan wzbudzenia materii. Bardziej ostrożni w swoich przewidywaniach i obietnicach są naukowcy pracujący dla instytucji rządowych czy akademickich. Jestem optymistą, co do tego, że w dłuższym terminie osiągniemy sukces, mówi David Wineland z amerykańskich Narodowych Instytutów Standardów i Technologii. Szybko jednak dodaje: jednak dłuższy termin oznacza, że nie wiem, kiedy to nastąpi. « powrót do artykułu
  20. Archeolodzy nie mają pojęcia, kim był tajemniczy Hirkan, którego imię/przydomek wyryto na misie z kredy. Jej fragment znaleziono w 2015 r. podczas wykopalisk na parkingu Givati w Mieście Dawida w Jerozolimie. Nazywali się tak bowiem zarówno "zwykli śmiertelnicy", jak i 2 arcykapłani z dynastii hasmonejskiej. Fragment ma ok. ok. 2100 lat i został odkryty przez specjalistów z Izraelskiej Służby Starożytności podczas wykopalisk fundamentów mykwy z okresu hasmonejskiego. To jeden z najstarszych przykładów naczyń z kredy z Jerozolimy. Żydzi powszechnie korzystali z takich kamiennych naczyń, bo uważali, że nie mogą się stać rytualnie nieczyste - podkreślają dr Doron Ben-Ami i prof. Esther Eshel z Uniwersytetu Bar-Ilan. Nie wiadomo, czy Hirkan był zwykłym obywatelem, czy ważną personą. Ponieważ w zapisie archeologicznym z tego okresu jest niewiele naczyń z wygrawerowanymi imionami, trudno powiedzieć, czy to powszechna praktyka, czy raczej hołd złożony komuś wyjątkowemu. Imię [przydomek] Hirkan było w okresie hasmonejskim dość powszechne. Wiemy o 2 osobach, które się tak wtedy nazywały: Janie Hiraknie I, wnuku Matatiasza Hasmoneusza, który rządził Judeą w latach 135-104 p.n.e., oraz Janie Hiraknie II, który był synem Aleksandra Jannaja i Aleksandry Salome. Nie da się jednak rozstrzygnąć, czy misa należała do któregoś z nich. Choć odkrycia dokonano w 2015 r., Izraelska Służba Starożytności zwlekała z ogłoszeniem tego, by dać naukowcom czas na zbadanie artefaktu. « powrót do artykułu
  21. Z ciała 54-letniego Wietnamczyka Ma Van Nhata usunięto po 18 latach pozostawione podczas operacji kleszcze. Mężczyzna miał od czasu do czasu dolegliwości bólowe, dlatego przepisano mu lek na wrzody. Później zrobiono mu jednak prześwietlenie i okazało się, że przyczyną są szczypce. Wg Nhata, chirurg zostawił je podczas operacji, jaką przeszedł w 1998 r. po wypadku komunikacyjnym. Piętnastocentymetrowe kleszcze utkwiły w żołądku pacjenta. Musiały zostać usunięte operacyjnie. Trinh Thi Luong, dyrektor Bắc Kạn General Hospital, powiedział w wywiadzie udzielonym telewizji VTV, że władze próbują ustalić, kto przed niemal 2 dekadami popełnił fatalny w skutkach błąd medyczny. « powrót do artykułu
  22. Japońska firma ubezpieczeniowa Fukoku Mutual Life Insurance zwolniła 34 pracowników i zastąpiła ich sztuczną inteligencją Watson Explorer. Klienci firmy będą załatwiali kwestię roszczeń z algorytmami sztucznej inteligencji, a nie z ludźmi. Fukoku zapłaciła IBM-owi 1,7 miliona USD za przygotowanie odpowiedniego mechanizmu i udostępnienie możliwości Watsona, a roczny koszt korzystania z usług superkomputera wyniesie 128 000 USD. Jednocześnie jednak przedsiębiorstwo zaoszczędzi ponad milion dolarów rocznie na kosztach wynagrodzeń. A to oznacza, że inwestycja zwróci się już po 2 latach. Firma informuje, że wykorzystywano już do analizowania wniosków klientów oraz wyceny należnych odszkodowań ze względu na odniesione obrażenia. Sztuczna inteligencja sprawdziła się, więc zdecydowano o jej zatrudnieniu na pełen etat. Działania Fukoku to tylko jeden z przykładów zajmowania przez sztuczną inteligencję kolejnych obszarów zarezerwowanych dotychczas dla ludzi. Niedawno Foxconn zapowiedział, że ma zamiar w przyszłości całkowicie zautomatyzować swoje fabryki, w których obecnie zatrudnia ponad 600 000 osób. Można się spodziewać, że coraz więcej firm będzie ogłaszało podobne plany. Podczas niedawnego Światowego Forum Ekonomicznego ujawniono raport, z którego wynika, że do końca 2020 roku sztuczna inteligencja może pozbawić pracy aż 5 milionów ludzi na całym świecie. « powrót do artykułu
  23. Najnowsze badania pokazują, że wskaźnik cesarskich cięć jest w Chinach niższy, niż przed paroma laty alarmowała Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). W 2010 r. WHO twierdziła, że przez cesarskie cięcie przychodzi na świat aż 46,2% chińskich dzieci. Ponieważ w Państwie Środka żyje niemal 1/5 światowej populacji, chińskie praktyki medyczne mają wielki wpływ na globalny stan zdrowia. W ramach ostatniego studium prof. Jan Blustein z Uniwersytetu Nowojorskiego ustaliła jednak, że wskaźnik cesarskich cięć jest w Chinach o wiele niższy, niż wskazywała WHO i w 2014 r. wynosił 34,9% (to wartość porównywalna do statystyk amerykańskich z tego samego czasu - 32,2%). Wyjaśniając rozbieżność między wynikami swoimi i WHO, Blustein podkreśla, że WHO opierała wnioski na danych z małej liczby szpitali głównie z miast, zaś nowe studium objęło całe Państwo Środka. Różnica jest spora, bo w miastach wskaźnik cesarskich cięć jest wyższy, tymczasem niemal połowa chińskiej populacji mieszka poza nimi. Badanie, które było możliwe dzięki współpracy amerykańskich i chińskich naukowców (Jiana-Menga Liu i Honga-Tiana Li z Uniwersytetu Pekińskiego), wykazało ogromne zróżnicowanie geograficzne: o ile w supermiastach wskaźnik cesarskich cięć dobrze przewyższał 50%, o tyle na niektórych obszarach wiejskich pozostawał niższy niż 20%. Zróżnicowanie praktyk położniczych daje szanse na poprawę. Na obszarach, gdzie wskaźniki CC są bardzo niskie, możemy przeprowadzić szkolenie, by upewnić się, że jest ono dostępne w razie potrzeby. W miastach, gdzie wskaźniki CC są wysokie, wysiłki powinny być ukierunkowane na zachęcanie do porodu pochwowego (oczywiście, gdy taka procedura jest wskazana) - wyjaśnia Liu. O ile badanie wykazało ogólny wzrost częstości cesarskich cięć, o tyle w pewnych supermiastach z czasem stały się one rzadsze; w Pekinie odsetek CC spadł z 59,2% w 2008 do 43,2% w roku 2014, a w Szanghaju z 68% do 52,4%. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z UT Southwestern Medical Center ustalili, jaki proces chemiczny odpowiada za przeciwnowotworowe właściwości rośliny przyprawowej zwanej pieprzem długim (Piper longum). Za pomocą rentgenografii strukturalnej Amerykanie wykazali, że piperlongumina (PL) jest po spożyciu przekształcana w hPL, który wycisza gen GSTP1. GSTP1 koduje enzym S-transferazę glutationu klasy P, który ulega nadmiernej ekspresji w wielu nowotworach. Mamy nadzieję, że opisana przez nas struktura umożliwi dalsze badania nad lekami, by zwiększyć moc PL i wykorzystać ją w różnych terapiach przeciwnowotworowych - podkreśla prof. Kenneth Westover. Pieprz długi pochodzi z południowo-wschodniej Azji. Jako przyprawa jest używany głównie w Indonezji. W ajurwedzie stosuje się go jako lek od setek lat (ponoć wspominał o nim sam Hipokrates). « powrót do artykułu
  25. W zaprezentowaną na targach CES 2017 inteligentną szczotkę Hair Coach L'Oréala wbudowano mikrofon, szereg czujników, a także żyroskop i przyspieszeniomierz. Gdy szczotkuje się za mocno, urządzenie zaczyna wibrować. Stworzono je, by uczyć ludzi lepiej czesać włosy. Szczotka ma kosztować poniżej 200 dolarów. Mikrofon, żyroskop i przyspieszeniomierz pozwalają odtworzyć wzorce czesania i zliczyć pociągnięcia szczotką, a czujniki wskazują, czy czesze się suche, czy mokre włosy. Później Hair Coach przesyła dane do aplikacji. Wykorzystuje do tego łącze Wi-Fi lub Bluetooth. Za pomocą oprogramowania można monitorować stan włosów i skutki codziennych zabiegów. Biorąc pod uwagę rodzaj włosów i ich ogólną jakość, Hair Coach daje rady, jak o nie najlepiej zadbać. Hair Coach powstawał w ciągu ostatnich 18 miesięcy i stanowi wynik współpracy marki Kérastase i firmy technologicznej Withings. Szczotkę zasilają wymienne baterie (nie ma portu do ładowania). Jak podkreśla Guive Balooch, wiceprezes inkubatora technologicznego koncernu, szczotka nie jest całkowicie wodoodporna i po debiucie rynkowym będzie sprzedawana jako produkt luksusowy. Będzie ją można kupić w salonach Kérastase i w Internecie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...