-
Liczba zawartości
37045 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
231
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Siedzenie i mała aktywność fizyczna przyspieszają biologiczne starzenie. Naukowcy ze Szkoły Medycyny Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego zauważyli, że seniorki, które poświęcają na ruch o średniej-dużej intensywności mniej niż 40 min dziennie i spędzają, siedząc, ponad 10 godzin na dobę, mają komórki nawet 8 lat starsze niż kobiety w ich wieku, które nie prowadzą tak bardzo siedzącego trybu życia. Autorzy publikacji z American Journal of Epidemiology podkreślają, że ich telomery są krótsze. Telomery to ochronne sekwencje z nukleotydów, które zabezpieczają przed "przycinaniem" chromosomów po ich podwojeniu w czasie podziału komórki. Ich skrócenie powiązano z chorobami sercowo-naczyniowymi, cukrzycą i różnymi nowotworami. Nasze badanie wykazało, że przy siedzącym trybie życia komórki starzeją się szybciej. Wiek metrykalny nie zawsze pokrywa się z biologicznym - podkreśla dr Aladdin Shadyab. W badaniu uwzględniono prawie 1500 kobiet w wieku 64-95 lat (wszystkie są uczestniczkami Women's Health Initiative). Panie wypełniały kwestionariusze i przez tydzień nosiły na prawym biodrze przyspieszeniomierz. Zauważyliśmy, że kobiety, które dłużej siedziały, nie miały krótszych telomerów, jeśli [...] ćwiczyły co najmniej 30 min dziennie. Dyskusje o korzyściach z ćwiczeń powinny się zaczynać, gdy jesteśmy młodzi, a aktywność fizyczna powinna stanowić integralną część dnia także w późniejszym wieku, nawet w okolicach osiemdziesiątki. Shadyab dodaje, że przyszłe badania będą dotyczyć związków ćwiczeń i długości telomerów w młodszych populacjach i u mężczyzn. « powrót do artykułu
-
W izraelskiej dolinie Timna, gdzie wedle niektórych znajdowały się słynne kopalnie króla Salomona, odkopano pozostałości po stajniach, fortyfikacjach oraz dowody świadczące o prowadzeniu długodystansowego handlu. Znalezisko datowane jest na czasy królów Dawida i Salomona, czyli na X wiek przed Chrystusem. W Starym Testamencie nie ma żadnego opisu kopalń króla Salomona, jednak są odniesienia do konfliktu zbrojnego pomiędzy Izraelczykami a Edomitami, który toczył się w dolinie Arava. Według Biblii Dawid wyprawił się setki kilometrów poza Jerozolimę i zaangażował w konflikt na pustyni, gdzie 'pobił osiemnaście tysięcy Edomitów w Dolinie Soli' (2 Sam 8.13). Teraz, gdy mamy dowody istnienia złożonych fortyfikacji, rozumiemy, co było do zdobycia w tym odległym regionie - miedź - mówią autorzy prac wykopaliskowych. Miedź była rzadka i trudna w produkcji. Miedź, tak jak dzisiaj ropa naftowa, była najbardziej pożądanym produktem i stawała się przyczyną konfliktów zbrojnych. Istnienie fortyfikacji wskazuje, że mieliśmy do czynienia z okresem poważnej niestabilności i zagrożeń w tym regionie - stwierdza doktor Erez Ben-Yosef z Uniwersytetu w Tel Awiwie. W jednej z nietkniętych fortyfikacji, położonej w pobliżu miejsca wytopu miedzi, znaleziono dowody na istnienie długodystansowego handlu, który obejmował swoim zasięgiem dzisiejszą południową Jordanię (Edom), wybrzeża Morza Śródziemnego i Judeę. Analiza znalezionego materiału biologicznego wskazuje, że pracujący przy pozyskiwaniu miedzi hodowali zwierzęta i żywili je sianem i wytłokami z winogron, wysoko jakościowymi produktami, które musiały być importowane z regionów oddalonych o setki kilometrów. Fortyfikacja ta musiała być widoczna z daleka. Spełniała też rolę symboliczną lub kultową obok obronnej i administracyjnej. Znaleźliśmy zwierzęce kości i odchody zachowane w tak doskonałym stanie, że mogliśmy przeanalizować dietę zwierząt. Sugeruje ona, że zwierzęta były otoczone dobrą opieką, co zgadza się z tym, co wiemy o traktowaniu osłów wykorzystywanych przy produkcji o handlu miedzią w tym trudnym regionie. Jako pierwszy na ślad miejsc pozyskiwania miedzi trafił w 1934 roku amerykański archeolog Nelson Glueck. Nazwał to miejsce "Wzgórzem Niewolników", gdyż sądził, że był tam obóz niewolniczej pracy z epoki żelaza, a resztki fortyfikacji wziął za mur zapobiegający ucieczkom. Jednak w 2013 roku doktor Ben-Yosef i jego koledzy obalili tę teorię dowodząc, że znalezione fragmenty ubrań i resztki żywności wskazują na istnienie w tym miejscu hierarchicznej, rozbudowanej społeczności. Wciąż trwają dyskusje na temat historycznej prawdy zawartej w Starym Testamencie. Jednak archeologia nie może być już używana, by mu zaprzeczać. Wręcz przeciwnie, nasze nowe odkrycia zgadzają się z opisami konfliktu zbrojnego prowadzonego przeciwko hierarchicznemu scentralizowanemu społeczeństwu żyjącemu na południe od Morza Martwego, mówi Ben-Yosef. Uczony ma zamiar nadal pracować w Dolinie Timna. Zauważa, że dobrze zachowany materiał biologiczny w połączeniu z nowoczesnymi technikami badawczymi, w tym analizami DNA, dają nadzieję na dokonanie kolejnych znaczących odkryć. « powrót do artykułu
-
Chorzy z zespołem metabolicznym potrzebują więcej witaminy E
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Chorzy z zespołem metabolicznym potrzebują większych ilości witaminy E. Witamina E jest głównym przeciwutleniaczem i bierze udział w dostarczaniu składników odżywczych do komórek. Oprócz tego wpływa na ekspresję genów, wspomaga gojenie ran i wzmacnia ścianę naczyń krwionośnych. Jest ważna dla prawidłowego widzenia i funkcjonowania neurologicznego. Badania dietetyczne wskazują, że w USA za mało witaminy E spożywa aż 92% mężczyzn i 96% kobiet. Warto jej szukać w olejach roślinnych, np. słonecznikowym czy sojowym, migdałach, brukselce i jajach. Autorami najnowszego studium są naukowcy z Instytutu Linusa Paulinga na Uniwersytecie Stanowym Oregonu i Programu Żywienia Uniwersytetu Stanowego Ohio. Badanie pokazało, że pacjenci z zespołem metabolicznym potrzebują ok. 30-50% więcej witaminy E niż osoby, które są generalnie zdrowe. We wcześniejszym badaniu wykazaliśmy, że u osób z zespołem metabolicznym biodostępność witaminy E jest mniejsza [biodostępność to stopień, w jakim witamina jest uwalniania w przewodzie pokarmowym z połączeń w pokarmach, a dalej wchłaniana i dostarczana do tkanek]. Obecne studium koncentruje się [więc] na pomiarze, ile witaminy E organizm potrzebuje - wyjaśnia prof. Maret Traber. Znakując witaminę E deuterem, naukowcy byli w stanie zmierzyć, jaka jej ilość jest wydalana (w porównaniu do spożycia). Zaawansowane testy laboratoryjne wykazały, że organizmy chorych z zespołem metabolicznym zatrzymują 30-50% więcej witaminy E niż ciała zdrowych ludzi. Odkryliśmy, że często poziom witaminy E we krwi [chorych z zespołem metabolicznym] wydaje się prawidłowy, bo jest ona przyciągana przez cholesterol i tłuszcze. Może się więc utrzymywać na wysokim poziomie w krwiobiegu, dając złudzenie wystarczającej ilości, podczas gdy w tym samym czasie w tkankach występuje niedobór. Wyniki potwierdzają, że dla chorych z zespołem metabolicznym typowy jest silniejszy stres oksydacyjny i zapalny, przez co wymagają oni większych ilości przeciwutleniaczy, np. witaminy E. « powrót do artykułu -
Przed zaledwie miesiącem uruchomiono europejski odpowiednik GPS, a już trapią go poważne problemy. Europejska Agencja Kosmiczna poinformowała, że na pokładzie wielu satelitów tworzących system Galileo doszło do awarii zegarów atomowych. Obecnie w skład systemu Galileo wchodzi 18 satelitów, a docelowo ma być ich 30. Na pokładzie każdego z satelitów znajdują się cztery zegary atomowe, dwa wykorzystujące rubid i dwa używające wodoru. Awarii uległo 9 z 72 zegarów. Szczęśliwie żaden z satelitów nie przestał przez to pracować. Nie zostaliśmy oślepieni. Jeśli jednak u źródeł awarii leży ta sama przyczyna, powinniśmy być szczególnie ostrożni i nie wysyłać w przestrzeń kosmiczną kolejnych wadliwych zegarów - mówi dyrektor generalny ESA Jan Woerner. Zepsuły się trzy zegary rubidowe i sześć wodorowych. Na jednym z satelitów nie działają dwa zegary. Każdy z satelitów został zaprojektowany tak, by działał z jednym sprawnym zegarem. Trzy pozostałe to zapas. ESA zastanawia się teraz, czy do czasu znalezienia przyczyn usterki nie należałoby odłożyć startów kolejnych satelitów. Na drugą połowę bieżącego roku planowane jest wystrzelenie czterech kolejnych. Można stwierdzić, że należy poczekać, jeśli jednak zepsują się kolejne zegary Galileo może nie funkcjonować jak trzeba. Jeśli wystrzelimy kolejne satelity to co najmniej podtrzymamy obecne możliwości Galileo, ale tu pojawia się ryzyko, że mamy do czynienia z problemem systemowym - stwierdził Woerner. Budowa Galileo od początku napotyka trudności. System rozwijany jest od 17 lat i dopiero zaczął pracę, a jego budżet został przekroczony trzykrotnie. Kraje Europy chcą mieć jednak własny system nawigacji satelitarnej, który będą mogły w pełni kontrolować. Jeśli chcesz być konkurencyjny na globalnym rynku, nie możesz zbyt bardzo uzależniać się od obcych technologii. Musimy podjąć ryzyko, by być konkurencyjnymi w przyszłości. Ostatnimi czasy ESA nie ma szczęścia do misji w przestrzeni kosmicznej. Niedawno na powierzchni Marsa rozbił się lądownik Schiparelli i była to już druga nieudana europejska próba lądowania na Czerwonej Planecie. « powrót do artykułu
-
Ludzie, którzy często przeklinają, są uczciwsi. Stosunek do przekleństw zmieniał się na przestrzeni dziesięcioleci. W 1939 r. wystarczyło, by filmie "Przeminęło z wiatrem" Clark Gable wygłosił kwestię "Frankly, my dear, I don't give a damn" (Szczerze, moja droga, to mam to gdzieś), by producent David O. Selznick musiał zapłacić 5 tys. dolarów grzywny. Dzisiaj w mediach niecenzuralny słownik jest czymś powszechnym i dość rzadko karanym. Związek między przekleństwami i nieuczciwością ma zawiły charakter. Przeklinanie jest często niewłaściwe, ale może również być dowodem wyrażania przez kogoś szczerej opinii. [sugeruje, że] dana osoba nie tylko nie ugrzecznia języka, ale i nie modyfikuje swoich poglądów - wyjaśnia dr David Stillwell z Uniwersytetu w Cambridge. Międzynarodowy zespół naukowców postanowił sprawdzić w serii eksperymentów, jak ludzie postrzegają przeklinanie. W pierwszym 276 badanych (większość stanowiły kobiety) poproszono o sporządzenie listy najczęściej używanych i ulubionych przekleństw. Później należało ocenić osobiste i ogólne przyczyny ich używania. Dodatkowo psycholodzy posłużyli się prostym narzędziem do samoopisu przeklinania. Ochotnikom zadano pytanie: Jak często przeklinasz: 1) w kontaktach twarzą w twarz, 2) w samotności (gdy obok nikogo nie ma), 3) w piśmie, np. w SMS-ach/mailach/postach; 1 = nigdy, 2 = raz na rok bądź rzadziej, 3 = kilka razy w roku, 4 = raz w miesiącu, 5 = 2-3 razy w miesiącu, 6 = raz w tygodniu, 7 = 2-3 razy w tygodniu, 8 = 4-6 razy w tygodniu, 9 = codziennie, 10 = wielokrotnie w ciągu dnia. Uczciwość mierzono za pomocą skali kłamstwa z Kwestionariusza Osobowości Eysencka (chodziło o ustalenie, czy ochotnicy naprawdę są uczciwi, czy po prostu reagują w sposób uznawany za społecznie akceptowalny). Okazało się, że ci, którzy wymienili większą liczbę przekleństw, rzadziej kłamali. W drugim eksperymencie zebrano wpisy niemal 74 tys. użytkowników Facebooka (analizy ograniczono do anglojęzycznych użytkowników FB, którzy mieli ponad 30 znajomych i ponad 50 aktualizacji statusu); mierzono wykorzystanie przez nich przekleństw. Autorzy publikacji z pisma Social Psychological and Personality Science zauważyli, że osoby, które częściej przeklinały, częściej posługiwały się wzorcami językowymi, które wcześniej powiązano z uczciwością; chodziło m.in. o częstsze użycie zaimków I i me. W 2003 r. Matthew L. Newman i inni wykazali za pomocą narzędzia Linguistic Inquiry and Word Count (LIWC), że kłamcy wykorzystują m.in. mniej 1) zaimków 1. osoby liczby pojedynczej (I czy me) i 2) mniej zaimków 3. osoby (np. she lub their) oraz więcej 1) czasowników oznaczających ruch (np. przybywać, iść/jechać) i 2) słów negatywnych (zmartwiony, przestraszony). Odpowiedzi badanych odzwierciedlały, jak różni się podejście do przekleństw osób z różnych regionów USA. Okazało się np., że mieszkańcy stanów północno-wschodnich (Connecticut, Delaware, New Jersey i Nowego Jorku) przeklinają z większym prawdopodobieństwem, a ludzie ze stanów południowych (Karoliny Południowej, Arkansas, Tennessee i Mississippi) mniejszym. « powrót do artykułu
-
Najlepsze restauracje podają nie to, co zamówił klient
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Badania przeprowadzone w 26 wysoko ocenianych restauracjach serwujących sushi w Los Angeles wykazały, że niemal w połowie przypadków podawano tam inne ryby, niż zamówił klient. Połowa z tego, co zamówiliśmy, nie jest tym, czym miała być - mówi główny autor badań profesor Paul Barber z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA). Oszustwo na rybach może być przypadkowe, sądzę jednak, że w niektórych przypadkach dochodzi do niego celowo. Trudno jednak stwierdzić, w którym miejscu łańcucha dostaw ma ono miejsce. Trwające cztery lata badania prowadzili uczeni z UCLA i Loyola Marymount University. Studenci biologii z UCLA przez cztery lata odwiedzali 26 restauracji, które zyskały wysokie oceny w serwisach Yelp i Zagat. Kupowali sushi, a w laboratoriach badano DNA dostarczonego przez nich mięsa. Sprawdzono 364 próbki i okazało się, że w 47% przypadków mięso pochodziło z innych ryb, niż zamówił klient. Okazuje się, że w Los Angeles najlepiej jest zamówić sushi z łososiem, gdyż tylko w 10% przypadków nie doszło do podania innego mięsa oraz z tuńczykiem błękitnopłetwym. W przypadku tej drugiej ryby nigdy nie dokonano podmiany. Jednak wśród 43 zamówionych halibutów i 32 lucjanów czerwonych za każdym razem podano inną rybę niż zamówiona - czytamy w wynikach badań. Na 9 zamówionych tuńczyków żółtopłetwych do zamiany ryb doszło w 7 przypadkach. Najczęściej na talerz trafiało mięso zagrożonego tuńczyka wielkookiego. W niektórych przypadkach w jednym daniu dochodziło do wielu podmian. Na przykład restauracje proponowały trzy gatunki tuńczyka, a podawały tylko jeden, stwierdzili naukowcy. Halibut był najczęściej podmieniany na tańsze zagrożone gatunki flądry, a lucjana zastępowano morleszem. Naukowcy uważają, że do oszustw dochodzi zarówno z powodu ceny, jak i z powodu przepisów regulujących odławianie pewnych gatunków. Rybacy i hurtownicy nielegalnie łowią, a następnie sprzedają ryby jako inne gatunki, dopuszczane do obrotu. Na oszustwach mogą ucierpieć nie tylko nasze portfele, ale również nasze zdrowie. Niektórzy ludzie są uczuleni na konkretne gatunki ryb, które mogą zostać im podane. Istnieją też gatunki, które łatwiej niż inne akumulują rtęć, powinny być więc unikane przez dzieci i kobiety w ciąży. W jeszcze innych gatunkach występują pasożyty, nie powinny być więc podawane na surowo. Jeśli idziesz do restauracji sushi unikaj halibuta i lucjana. Zamawiaj łososia, bo łosoś to niemal zawsze łosoś - mówi jeden z uczonych. « powrót do artykułu -
Ślimaki nie kojarzą się ze szczególnie ruchliwymi stworzeniami, jednak potrafią one przebywać duże odległości, przenosząc ze sobą pasożyty i niebezpieczne choroby. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley opublikowali w PLoS Neglected Tropical Diseases wyniki swoich badań, z których wynika, że ślimaki mogą przemieszczać się na odległość nawet 44 kilometrów. Zdobyte przez nas dowody genetyczne pokazują, że ślimaki mogą przebywać znaczne odległości, co pokazuje, jak trudno jest kontrolować choroby przenoszone przez zwierzęta - mówi profesor Justin Remais z UC Berkeley. Słodkowodne ślimaki przenoszą schistosomatozę. To pasożytnicza choroba, która dotyka rocznie ponad 240 milionów ludzi. Jest to, po malarii, najbardziej rozpowszechniona choroba pasożytnicza ludzkości. Każdy ślimak może skazić wodę wieloma pasożytami, zatem przemieszczenie się nawet pojedynczego zarażonego zwierzęcia na nowy teren może doprowadzić do pojawienia się choroby tam, gdzie ona wcześniej nie występowała. Naukowcy z Berkeley zebrali w chińskiej prowincji Syczuan setki ślimaków i przeanalizowali ich materiał genetyczny. Na tej podstawie dowiedzieli się, skąd pochodziły zwierzęta i obliczyli drogę, jaką przebyły. Uczeni twierdzą, że ślimaki są w stanie samodzielnie pokonać duże odległości. Często też są przenoszone czy to przez ptaki i inne zwierzęta, czy unosząc się na roślinach płynących w wodzie czy też w czasie transportu produktów rolnych. Okazało się również, że najłatwiej przenoszą się na terenach rolniczych, a w migracji szczególnie pomagają im rozbudowane infrastruktury irygacyjne. « powrót do artykułu
-
Ciśnienie kobiety przed ciążą wpływa na prawdopodobieństwo urodzenia dziecka konkretnej płci. Naukowcy zebrali grupę młodych kobiet, które w najbliższej przyszłości planowały ciążę. Ochotniczki badano. Gdy zachodziły w ciążę, ich wskaźniki zdrowotne analizowano aż do porodu. Studium rozpoczęło się w lutym 2009 r. Kierował nim dr Ravi Retnakaran, endokrynolog ze szpitala Mount Sinai i Lunendfeld-Tanenbaum Research Institute. W Liuyang w Chinach akademicy zwerbowali grupę 3375 kobiet. U 1692 zmierzono ciśnienie krwi, poziom cholesterolu, trójglicerydów i glukozy. Po wykluczeniu 281 kobiet, które już na początku studium były najprawdopodobniej w ciąży (naukowcy wyliczali długość ciąży przy porodzie), ostatecznie uzyskano próbę złożoną z 1411 osób; wstępne badanie prowadzono średnio 26,3 tygodnia przed ciążą. Urodziło się 739 chłopców i 672 dziewczynki. Po wzięciu poprawki na wiek, wykształcenie, palenie, wskaźnik masy ciała, obwód w talii, stężenia cholesteroli HDL i LDL, a także trójglicerydów i glukozy okazało się, że u kobiet, które urodziły syna, średnie skurczowe ciśnienie było przed ciążą wyższe niż u pań mających córki (106 vs 103,3 mmHg). Wg Retnakarana, spostrzeżenie to ma znaczenie zarówno dla planowania rodziny, jak i dla zrozumienia podstawowych mechanizmów leżących u podłoża stosunku płci u ludzi. « powrót do artykułu
-
Prezydent Obama ułaskawił Chelsea Manning (d. Bradley Manning), byłego analityka wojskowego, który przekazał Julianowi Assange i serwisowi Wikileaks tajne wojskowe i dyplomatyczne dokumenty. Zgodnie z decyzją prezydenta Manning ma wyjść na wolność w maju bieżącego roku. Manning przebywa w więzieniu od siedmiu lat. Został skazany na 35 lat więzienia, zatem Obama odjął od wyroku 28 lat. Wyrok w sprawie Manning jest najbardziej surowym w dziejach USA za ujawnienie tajnych dokumentów. Zwykle za tego typu przestępstwo skazywano na 1-3 lat więzienia. Wraz z Manningiem Obama ułaskawił emerytowanego generała Marines i byłego wiceprzewodniczącego połączonych szefów sztabów Jamesa E. Cartwrighta. Generał był podejrzewany, że to on był źródłem przecieku nt. izraelsko-amerykańskiego robaka Stuxnet, który atakował irańskie instalacje nuklearne. Władze miały problem z postawieniem go przed sądem, gdyż obawiały się, że podczas procesu zostaną ujawnione tajemnice wojskowe oraz źle wpłynie on na stosunki pomiędzy Izraelem i USA. Przed kilkoma miesiącami Cartwright zawarł ugodę sądową, w której przyznał się do składania fałszywych zeznań podczas śledztwa. Oba akty łaski to zdecydowany odwrót od polityki, jaką administracja Obamy prowadziła przez 8 ostatnich lat. Za rządów prezydenta Obamy USA oskarżyły o zdradę tajemnic więcej osób, niż za rządów wszystkich poprzednich prezydentów łącznie. Manning wyjdzie z więzienia wojskowego w Fort Leavenworth 17 maja bieżącego roku. Wysoki rangą urzędnik administracji prezydenckiej poinformował, że standardowo stosuje się 120-dniowy okres pomiędzy ułaskawieniem a opuszczeniem więzienia. Decyzję Obamy skrytykowało wielu wpływowych republikanów, którzy podkreślają, że Manning naraziła życie amerykańskich żołnierzy. Administracja prezydencka odniosła się też do kwestii Edwarda Snowena, którego Obama nie ułaskawił. Jak stwierdził rzecznik prasowy Białego Domu, Josh Earnest, mamy tu do czynienia z dwoma kompletnie różnymi przypadkami. Chelsea Manning przeszła przez cały wojskowy proces kryminalny, brała udział w uczciwym procesie, przyznała się do winy, została skazana i wyraziła skruchę. Pan Snowden schronił się u przeciwnika i szuka schronienia w kraju, który ostatnio poczynił znaczne wysiłki na rzecz podważenia zaufania do naszej demokracji. Earnest uznał również, że dokumenty ujawnione przez Snowdena była znacznie bardziej niebezpieczne i objęte wyższą klauzulą tajności, niż to, co ujawniła Manning. « powrót do artykułu
-
Chiny rezygnują z budowy planowanych 85 elektrowni węglowych i zapowiadają przeznaczenie 300 miliardów euro na inwestycje w sektorze energetyki odnawialnej. Narodowa Urząd Energii poinformował, że w ramach nowego planu pięcioletniego państwo rezygnuje z już prowadzonych prac nad skonstruowaniem nowych elektrowni. Miały one zwiększyć produkcję energii z węgla do 1250 GW, tymczasem rząd w Pekinie zdecydował, że Państwo Środka będzie pozyskiwało z węgla maksymalnie 1100 GW. Ponadto do roku 2020 Chiny zainwestują w energetykę odnawialną 2,5 biliarda juanów (ok. 360 miliardów euro). Dzięki nowym inwestycjom w sektorze energetyki odnawialnej powstanie ponad 13 milionów nowych miejsc pracy, a do roku 2020 Chiny połowa ze zużywanej przez Chiny energii będzie powstawała w elektrowniach jądrowych, słonecznych, wiatrowych i hydroelektrowniach. Chiny, które od dłuższego czasu intensywnie rozwijają odnawialne źródła energii, mają obecnie nadmierne moce w elektrowniach węglowych. Działania rządu w Pekinie mają olbrzymie znaczenie dla walki z globalnym ociepleniem. Chiny i USA są odpowiedzialne za 38% światowej emisji dwutlenku węgla. « powrót do artykułu
-
Dziecko bardziej tyje, gdy rodzice uważają, że ma nadwagę
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Dzieci, w przypadku których rodzice uważają, że mają nadwagę, tyją w ciągu dekady więcej niż dzieci uznawane przez rodziców za mieszczące się w normie. Powodów należy upatrywać w tym, że dzieci te postrzegają swoje ciało bardziej negatywnie i częściej próbują się odchudzać. [...] Ostatnie badania sugerują, że [...] gdy rodzic identyfikuje dziecko jako ważące za dużo, jest ono zagrożone przyrostem wagi w przyszłości. Sądzimy, że piętno związane z byciem dzieckiem z nadwagą może wyjaśniać, czemu postrzegane w ten sposób osoby mają tendencję do tycia z wiekiem - wyjaśniają Eric Robinson z Uniwersytetu w Liverpoolu i Angelina Satin z College'u Medycyny Uniwersytetu Stanowego Florydy. Psycholodzy wykorzystali dane 2823 rodzin z Longitudinal Study of Australian Children. Naukowcy ważyli i mierzyli dzieci, gdy rozpoczynały studium jako 4- lub 5-latki. W tym czasie ich rodzice wskazywali, które z określeń, wg nich, najlepiej opisuje syna/córkę: niedowaga, waga prawidłowa, nadwaga lub znaczna nadwaga. Później w wieku 12-13 lat dzieci wskazywały, który zarys ciała z serii o wzrastających rozmiarach najbardziej je przypomina. Uczestnicy mieli też powiedzieć, czy w ostatnim roku angażowali się w jakieś zachowania związane z odchudzaniem. Gdy dzieci miały 14-15 lat, przeprowadzono kolejne ważenie i mierzenie. Okazało się, że postrzeganie wagi 4-5-letniego dziecka przez rodziców miało wpływ na jego wagę 10 lat później; dzieci rodziców wspominających o nadwadze bardziej tyły w ciągu dekady. Autorzy publikacji z pisma Psychological Science uważają, że przynajmniej po części, można to przypisać przekonaniom i zachowaniom maluchów, które postrzegały swoje ciało bardziej negatywnie i z większym prawdopodobieństwem próbowały się odchudzać. Podobne wyniki uzyskano dla obu płci. Nie da się ich wyjaśnić innymi czynnikami, np. dochodem rodziny, wagą rodziców czy jakimś schorzeniem. Związek między postrzeganiem wagi przez rodziców i późniejszym tyciem nie zależał od prawdziwej wagi dziecka na początku badania. Co ważne, gdy psycholodzy przeanalizowali dane 5886 rodzin biorących udział w Growing Up in Ireland, zauważyli takie same wzorce. « powrót do artykułu -
Globalna zmiana klimatu zagraża wyginięciem pasożytów, co może mieć olbrzymi wpływ na ekosystemy. Biolodzy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley podkreślają, że niewiele badań poświęcono wpływowi spadku bioróżnorodności pasożytów na różne aspekty zdrowia gospodarza, połączenia w obrębie ekosystemu, a także jego stan jako całości. Nowe studium, którego wyniki ukazały się w piśmie Royal Society Open Science, sugeruje, że pasożyty są tak samo podatne na wyginięcie wskutek zmiany klimatu jak inne grupy taksonomiczne. Wyeliminowanie pasożytów może zdestabilizować ekosystem na wiele sposobów, np. zmieniając fizjologię gospodarzy czy sieć pokarmową. Najbardziej podatne na wyginięcie wskutek zmiany klimatu są pasożyty z żywicielami zmiennocieplnymi i gospodarzami o dużych rozmiarach, a także ze złożonym cyklem życiowym i wyspecjalizowane w jednym gatunku żywiciela. To pierwszy kompleksowy przegląd możliwych oddziaływań zmiany klimatu na bioróżnorodność pasożytów [...] - podkreśla dr Carrie Cizauskas. W ramach wcześniejszego studium ta sama grupa nawoływała, by badać podatność samych pasożytów i nie skupiać się głównie lub wyłącznie na żywicielach. Zarysowano też pomysły, jak chronić pasożyty. W raporcie, który ukaże się za jakiś czas Cizauskas i Colin Carlson próbują zaś ocenić ilościowo ryzyko wyginięcia pasożytów (para wprowadziła dane do modeli komputerowych). Amerykanie zarysowali protokół do identyfikacji podatnych pasożytów za pomocą zestawu czynników ryzyka, w tym specyficzności żywiciela, złożoności cyklu życiowego i tolerancji klimatycznej. W przyszłości biolodzy zamierzają znaleźć odpowiedzi na parę pytań z zakresu ekologii pasożytów; interesuje ich np. czy, a jeśli tak, to w jaki sposób, pochodzenie filogenetyczne żywiciela wpływa na ewentualne wyginięcie pasożyta i czy wyginięcia będą się skupiać w określonych ekosystemach. « powrót do artykułu
-
Prestiżowe pisma naukowe nie dla badań Fundacji Gatesów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Od początku bieżącego roku badania finansowane przez Fundację Billa i Melindy Gatesów - największą organizację charytatywną na świecie - nie będą mogły być publikowane w czołowych pismach naukowych świata. Pisma takie jak Nature, Science, New England Journal of Medicine (NEJM) czy Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) mają bowiem inną politykę niż Fundacja Gatesów. W 2014 roku Fundacja opublikowała nowe zasady, w których w pełni wspiera nieograniczoną wymianę myśli naukowej i danych. Zasady te weszły w życie z początkiem bieżącego roku. Zgodnie z nimi, naukowcy, których badania finansuje Fundacja Gatesów, muszą natychmiast po opublikowaniu swoich badań dawać wszystkim chętnym nieograniczony dostęp zarówno do samych artykułów jak i do zestawów danych, na jakich opierały się badania. Artykuły muszą być publikowane na licencjach pozwalających na ich przedruk, również do celów komercyjnych. Problem w tym, że część pism naukowych nie wspiera aż tak swobodnego dostępu. Niektóre nakładają ograniczenia, w ramach których np. artykuł trafia do powszechnego obiegu dopiero po pół roku po tym, jak znajdzie się w płatnej wersji pisma. Oznacza to, że autorzy badań finansowanych przez Gatesów nie będą mogli publikować w niektórych z najbardziej prestiżowych pism recenzowanych. Prowadzimy owocne negocjacje z tymi wydawcami - mówi Dick Wilder, główny prawnik Global Health Program Fundacji Gatesów. Dodaje przy tym, że Fundacja nie ma zamiaru na czynienie wyjątków od swojej polityki. W ramach badań finansowanych przez Gatesów powstaje rocznie 2000 - 2500 artykułów naukowych. Około 92% z nich jest publikowanych w pismach, których polityka jest zgodna z nową polityką Fundacji. Problem może więc dotyczyć około 200 publikacji. Jeśli wydawcy i Fundacja dojdą do porozumienia będziemy świadkami precedensu, w ramach którego tak prestiżowe pisma jak Nature czy Science po raz pierwszy w pełni otworzą dostęp do publikowanych artykułów ze względu na źródło finansowania badań. Sądzę, że Fundacja Gatesów się nie ugnie. To wydawcy będą musieli ustąpić i myślę, że z czasem to zrobią - stwierdził Peter Suber, dyrektor Harvard Open Access Project. Suber przypomina sytuację z 2008 roku, kiedy to amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) wprowadziły zasady, zgodnie z którymi artykuły naukowe dot. badań finansowanych przez NIH miały być ogólnie udostępnione w ciągu 12 miesięcy od publikacji. NIH zmusiły wydawców do dokonania wyboru, albo akceptują nowe zasady albo nie publikują olbrzymiej liczby wysokiej jakości artykułów naukowych finansowanych przez NIH, mówi Suber. W ślady Fundacji Gatesów mogą pójść kolejni sponsorzy nauki. Brytyjski Wellcome Trust wymaga obecnie, by artykuły dot. finansowanych przezeń badań były udostępniane natychmiast, chyba, że polityka wydawcy pisma jest inna, wówczas muszą być udostępnione po czasie nie dłuższym niż sześć miesięcy. Przedstawiciele organizacji, pytani czy zmienią te zasady jeśli pisma naukowe ustąpią Fundacji Gatesów, odpowiedzieli, że będą z uwagą przyglądać się rozwojowi wydarzeń. « powrót do artykułu -
Chiny zbudowały unikatowy laser na wolnych elektronach
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Chiny dołączyły do elitarnego klubu krajów posiadających laser na swobodnych elektronach (FEL). Takie urządzenia emitują światło w zakresie od podczerwieni do dalekiego ultrafioletu i są uznawane za źródło światła 4. generacji. W porównaniu z synchrotronami - źródłami światła 3. generacji - lasery na wolnych elektronach pozwalają na uzyskanie 1000-krotnie większej intensywności. Takie lasery są stosowane do obrazowania w skali atomowej w takich naukach jak biologia, chemia, fizyka czy medycyna. Laser na wolnych elektronach został wynaleziony w 1971 roku przez Johna Madeya z Uniwersytetu Stanforda. Od około 10 lat wiele ośrodków naukowych stara się zbudować takie urządzenie. Chiński Dalian Coherent Light Source to wyjątkowy instrument. Jest to jedyny duży laser pracujący z zakresie światła zwanym nadfioletem próżniowym (10-200 nm). Jak mówi chemik Yang Xueming, większość współczesnych FEL generuje światło o długości fali sięgającej 0,1 nanometra. Jest ono idealne do badania skrystalizowanych białek i ciał stałych. Jednak fale takie są 'twarde' i rozbijają molekuły gazów. Chiński FEL pracuje w zakresie 50-150 nm, promień światła jest 'miękki", dzięki czemu pozwala na wykrywanie molekuł i atomów w gazach. Laser z Dailan posłuży do badań procesów spalania, pozwoli sprawdzić, jak biomolekuły zachowują się w gazach i jakie reakcje zachodzą na styku ciała stałego i gazu. Pozwoli też na przeprowadzenie bardziej praktycznych eksperymentów, np. na zbadanie, w jaki sposób w pekińskim smogu tworzą się i rozpadają aerozole. Z chińskiego FEL chcą korzystać naukowcy z całego świata, którzy już ustawili się do niego w kolejce. Tymczasem Państwo Środka nie powiedziało ostatniego słowa. Szanghajski Instytut Fizyki Stosowanej planuje budowę własnego FEL generującego 'twarde' promienie X. W maju 2012 roku podpisano umowę, w ramach którego w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku ma powstać POLFEL, polski FEL. « powrót do artykułu -
Nadciśnienie chroni najstarszych z najstarszych przed demencją?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Wystąpienie nadciśnienia na późniejszych etapach życia wiąże się z niższym ryzykiem demencji po dziewięćdziesiątce. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine śledzili przez średnio 2,8 roku losy 559 osób (wszystkie są uczestnikami The 90+ Study). Analizowali związki między demencją, wiekiem wystąpienia nadciśnienia i wynikami pomiarów ciśnienia. Podczas rekrutacji ochotnicy nie chorowali na demencję i mieli średnio 93 lata. Sześćdziesiąt dziewięć procent próby stanowiły kobiety. Badania pod kątem demencji odbywały się co pół roku. W okresie objętym omawianym studium demencję zdiagnozowano u 224 ludzi (40%). Stwierdzono, że w porównaniu do osób bez nadciśnienia, u ochotników, którzy wspominali o jego wystąpieniu w wieku 80-89 lat, prawdopodobieństwo demencji po 90. r.ż. było o 42% niższe. Jeśli nadciśnienie rozwijało się po dziewięćdziesiątce, ryzyko demencji okazało się jeszcze mniejsze (aż o 63%). Związki były istotne statystycznie i nie zależały od tego, czy ochotnicy zażywali leki na nadciśnienie. W pierwszym tego typu badaniu ustaliliśmy, że nadciśnienie nie jest czynnikiem ryzyka demencji u osób w wieku 90+ i tak naprawdę koreluje ze spadkiem ryzyka demencji - podkreśla prof. Maria Corrada. Amerykanie mierzyli też ciśnienie krwi ochotników w okresie rekrutacji. Zauważono, że jeśli pomiary podpadały pod nadciśnienie, ryzyko demencji było niższe niż w grupie z wynikami w obrębie normy. Choć rezultaty nie były istotne statystycznie, autorzy publikacji z pisma Alzheimer's & Dementia zauważyli, że ryzyko demencji spadało wraz z nasileniem nadciśnienia (taki trend jest spójny z hipotezą, że w tej grupie wiekowej nadciśnienie chroni mózg przed zmianami prowadzącymi do demencji). Komentując te doniesienia, dr Maria Carrillo z Alzheimer's Association podkreśla, że to kolejne badanie, które pokazało, że czynniki ryzyka demencji zmieniają się z wiekiem. W publikacjach z 2008 i 2009 r. zjawisko analogiczne do wpływu nadciśnienia zademonstrowano bowiem w przypadku wagi. Na grupie 255 osób w wieku 75+ z Kungsholmen (dzielnicy Sztokholmu) wykazano, że nadwaga koreluje z niższym ryzykiem demencji. Obserwacyjne Cardiovascular Health Study dało podobne rezultaty: o ile u ochotników z niedowagą ryzyko demencji było wyższe, o tyle u otyłych ulegało one zmniejszeniu. Corrada podkreśla, że przed wprowadzeniem zmian w praktyce klinicznej trzeba potwierdzić wyniki i znaleźć mechanizm leżący u podłoża ewentualnego związku nadciśnienia i działania mózgu. Już teraz Amerykanie podrzucają jednak parę idei. Jak tłumaczą, ciśnienie musi osiągnąć pewien poziom, by zapewnić dopływ krwi do mózgu konieczny do normalnego funkcjonowania poznawczego, a ten może się zmieniać z wiekiem. Drugie, ale mniej prawdopodobne wyjaśnienie jest takie, że przed wystąpieniem demencji wskutek deterioracji neuronów spada ciśnienie, dlatego osoby bez demencji mają ciśnienie wyższe. « powrót do artykułu -
Tygrys kaspijski, jeden z największych kotów, jakie kiedykolwiek chodziły po Ziemi, jest od kilkudziesięciu lat uważany za wymarłego. Istnieje jednak szansa, że gatunek ten można przywrócić, wykorzystując w tym celu niemal identyczny genetycznie podgatunek. Wyniki badań opublikowanych w piśmie Biological Conservation wskazują, że możliwe jest odbudowanie gatunku, a w Kazachstanie znajdują się tereny, na których mogłaby żyć populacja złożona z niemal 100 kotów. Tygrys kaspijski występował na dużym obszarze. Gdy wyginął, liczba krajów, w których żyją tygrysy, zmniejszyła się o ponad połowę - mówi profesor James Gibbs, członek zespołu badawczego i dyrektor Roosevelt Wild Live Station w College of Environmental Science and Forestry w Syracuse. Pomysł, by reintrodukować tygrysy w Azji Centralnej wykorzystując w tym celu tygrysa amurskiego z rosyjskiego Dalekiego Wschodu jest dyskutowany od niemal 10 lat. Rząd Kazachstanu poparł tę ideę w 2010 roku podczas Global Tiger Forum w Petersburgu - mówi Michaił Palcyn, który zajmował się aspektem analitycznym najnowszych badań. Rozpoczęcie takiego projektu wymaga jednak mocnych podstaw naukowych oraz dokładnej oceny habitatu pod kątem potrzeb tygrysów, a także zarysowania wielu różnych scenariuszy rozwoju sytuacji - dodaje Palcyn. Naukowcy zauważają, że pojawiły się dwa czynniki, które dają nadzieję na reintrodukcję tygrysa w zachodniej części Kazachstanu. Pierwszy z nich to rozpad ZSRR i wprowadzenie gospodarki rynkowej w byłych republikach sowieckich, dzięki czemu doszło do odnowienia habitatów gdyż zrezygnowano z wielkich państwowych programów rolniczych wzdłuż rzek. Czynnik drugi to rozwój filogenetyki i stwierdzenie, że tygrys amurski jest blisko spokrewniony z tygrysem kaspijskim, dzięki czemu może posłużyć do reintrodukcji. Zanim jednak tygrysy znowu pojawią się w Azji Centralnej konieczne jest rozwiązanie kilku innych problemów. Po pierwsze trzeba powstrzymać degradację brzegów rzek powodowaną przez niekontrolowane pożary. Po drugie, konieczne jest odrodzenie populacji ssaków kopytnych. Tylko to może zająć od 5 do 15 lat. Po trzecie, trzeba zająć się problemem bezpieczeństwa ludzi i korzyści, jakie odniosą z obecności tygrysów. W końcu po czwarte Kazachstan i Chiny muszą uregulować kwestie poboru wody z rzeki Ili tak, by dostarczała ona wystarczającą ilość wody do jeziora Bałchasz, którego odpowiedni poziom jest niezbędny do zachowania zdrowia tamtejszego ekosystemu - mówi Palcyn. Uczony dodaje, że WWF i rząd Kazachstanu już współpracują w celu reintrodukcji tygrysa w Azji Centralnej. Analizy dostępnej literatury wykazały, że w przeszłości tygrys kaspijski występował na obszarze 800-900 tysięcy kilometrów, głównie na izolowanych obszarach wzdłuż rzek i strumieni. Ogólnie rzecz biorąc 2-3 tygrysy zajmowały obszar około 100 kilometrów kwadratowych. Naukowcy dokładnie przyjrzeli się potencjalnym miejscom reintrodukcji tygrysa i stwierdzili, że najbardziej odpowiednia byłaby delta rzeki Ili oraz przyległe doń południowe wybrzeże jeziora Bałchasz. Odpowiedni habitat zajmuje około 7000 kilometrów kwadratowych, a obecnie występująca tam populacja ssaków takich jak dziki i jelenie sprawiłaby, że jeśli reintrodukowano by tam 40-55 tygrysów, to w ciągu 50 lat populacja kotów mogłaby wzrosnąć do 64-98 osobników. Tygrys amurski (syberyjski) to jedyny podgatunek tygrysa, którego populacja zwiększyła się w ciągu ostatnich 65 lat. Obecnie na wolności żyje może nawet około 540 przedstawicieli tego gatunku. Przeniesienie kilkudziesięciu osobników do Kazachstanu nie zaszkodziłoby rosyjskiej populacji, a dawałoby nadzieję na pojawienie się stabilnej populacji w Azji Środkowej. « powrót do artykułu
-
Zmarł człowiek, który jako ostatni chodził po Księżycu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Szesnastego stycznia w wieku 82 lat zmarł Eugene Andrew Cernan - astronauta, który jako ostatni chodził po Księżycu. Cernan był dowódcą misji Apollo 17. Jedenastego grudnia 1972 r. astronauci (Cernan oraz pilot modułu Challenger Harrison Schmitt) wylądowali w rejonie Taurus-Littrow. Obaj wyszli na powierzchnię Srebrnego Globu 3-krotnie. Cernan wrócił jako ostatni. Razem z 13 innymi osobami Cernan został wybrany do 3. grupy astronautów NASA (nabór ogłoszono w październiku 1963 r.). Przed misją Apollo 17 był w kosmosie 2-krotnie: w 1966 i 1969 r. (jako pilot statku uczestniczył w 3-dniowej misji Gemini 9A, a jako pilot lądownika księżycowego w misji Apollo 10). Pracę w NASA zakończył 1 lipca 1976 r. Później został wiceprezesem wykonawczym Coral Petroleum, a w 1981 r. założył własną firmę aeronautyczno-energetyczną The Cernan Corporation. Sprawdzał się też w roli komentatora pierwszych lotów wahadłowców dla stacji ABC. Siedemnaście lat temu (w 1999 r.) opublikował książkę pt. "Ostatni człowiek na Księżycu". W oświadczeniu rodzina astronauty podkreśla, że zmarł z powodu problemów ze zdrowiem. Nawet w wieku 82 lat nie ustawał [jednak] w wysiłkach i zachęcał liderów politycznych i młodych ludzi, by nie pozwolili, żeby pozostał ostatnim człowiekiem na Księżycu. « powrót do artykułu -
Zakładając, że jeden zombie znajduje dziennie jedną zdrową osobę, a szansa na zakażenie wynosi 90%, po 100 dniach apokalipsy zostaje zaledwie 273 zdrowych, a na jednego ocalałego przypada milion zombi. To lepszy dla ludzi wariant, który zakłada, że zombi mają ograniczone możliwości podróżowania (opuszczają dany rejon dopiero wtedy, gdy krąży po nim ok. 100 tys. zarażonych). Studenci z Wydziału Fizyki i Astronomii Uniwersytetu w Leicester uwzględnili też gorszą dla nas, ludzi, wersję zdarzeń. Przyjmując, że obecna populacja Ziemi to 7,5 mld osób, potrzeba by 20 dni, by pojedynczy zombi zapoczątkował epidemię o zauważalnych rozmiarach. W tym momencie zaczęłaby się pandemia. Gdyby nie było żadnych barier geograficznych, po 100 dniach zostałoby 181 ocalałych. Liczebność żywych trupów sięgałaby zaś 190 mln. Autorzy publikacji z Journal of Physics Special Topics opierali się na modelu SIR, w którym populację dzielimy na trzy grupy: osób podatnych S (susceptible), zainfekowanych I (infectious) oraz ozdrowiałych R (recovered) lub martwych D (dead). Studenci zakładali, że cykl życiowy zombi będzie mieć zawsze postać S→Z→D, gdzie S to populacja podatnych, Z - populacja zombie, a D - populacja martwych i nie ma możliwości przejścia S→D. Ponieważ epidemia miała się rozwinąć w 100 dni, początkowo nie brano pod uwagę wskaźników naturalnych narodzin i zgonów (w tak krótkim czasie ich wpływ byłby pomijalny w porównaniu do skutków działania wirusa zombi). Nie uwzględniliśmy możliwości, by ludzie zabijali zombi. W ten sposób, przy założeniu równomiernego rozkładu populacji, ludzkość wyginęłaby po mniej niż roku. Ponieważ zdolność zwalczania wydaje się ważna, a w bardziej realistycznym modelu należałoby też pamiętać o tym, że z czasem zombi coraz trudniej byłoby znaleźć żywych, studenci opracowali kolejny model. Wydłużyli długość "życia" zombi do roku i dali ludziom 10% szansę na zabicie zombie każdego dnia. Wzięli też pod uwagę rozmnażanie; założyli, że kobieta w wieku rozrodczym mogłaby mieć dziecko co 3 lata. W takiej sytuacji okazało się, że ludzka populacja znowu drastycznie się zmniejszyła, jednak zombi wymarły w 1000 dni, a 10.000 dni po rozpoczęciu epidemii ludzka populacja zaczęła się odradzać. « powrót do artykułu
-
CDC zidentyfikowało bakterię oporną na 26 antybiotyków
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
U siedemdziesięciokilkuletniej Amerykanki, która po długim pobycie w Indiach wróciła w sierpniu 2016 r. do USA, wystąpiła oporność na 26 różnych antybiotyków. Kobietę przyjęto do szpitala z diagnozą zespołu ogólnoustrojowej reakcji zapalnej (prawdopodobnie był on skutkiem zakażenia seromy, czyli płynu surowiczego w prawym biodrze). Po pobraniu próbek udało się wyizolować pałeczkę zapalenia płuc (Klebsiella pneumoniae). Pacjentkę umieszczono w jednoosobowym pokoju. Niestety, na początku września u kobiety wystąpił wstrząs septyczny i zgon. W ciągu 2 lat przed hospitalizacją w Stanach 70-latka leżała wielokrotnie w szpitalach w Indiach. Pobyty te wiązały się ze złamaniem prawego biodra i zapaleniem kości i szpiku prawego uda i biodra, jakie się na tym tle rozwinęło. Ostatnia hospitalizacja w Indiach miała miejsce w czerwcu ubiegłego roku. Testy przeprowadzone w USA wykazały, że izolat był oporny na 26 antybiotyków, w tym na wszystkie badane aminoglikozydy i polimyksyny. Testy Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (CDC) wskazywały na niską oporność na fosfomycynę (jej minimalne stężenie hamujące - MIC, od ang. Minimal Inhibitory Concentration - było niskie), ale w USA antybiotyk ten stosuje się doustnie w terapii niepowikłanego zapalenia pęcherza; preparaty dożylne są dostępne w innych krajach. « powrót do artykułu -
Chociaż światłowody nierozerwalnie wiążą się z najnowocześniejszymi technologiami, ludzie starają się komunikować za pomocą światła od setek lat. Pomijając ogniska czy pochodnie, za pierwszą udaną próbę stworzenia praktycznego stałego systemu komunikacji optycznej trzeba uznać telegraf optyczny Claude’a Chappe zbudowany pod koniec XVIII wieku. Chappe opracował system umieszczonych na wieżach semaforów, za pomocą których przesyłano informacje. Wieże rozstawiono w odległości 12-25 kilometrów od siebie i wyposażono w teleskopy. W ten sposób w 1792 roku w czasie krótszym niż godzina przesłano pierwszą wiadomość pomiędzy Paryżem a Lille (ok. 200 kilometrów). Każdy z symboli wiadomości musiał przejść przez 15 stacji , a jego droga trwała około 9 minut. Wiele zależało od pogody i sprawności operatorów telegrafu, ale pełną informację złożoną z 36 znaków udało się przesłać w 32 minuty. Kolejną linię, złożoną z 50 stacji, zbudowano między Paryżem a Strasburgiem w 1798 roku. Telegraf optyczny Chappe’a pomógł Francji w trudnych czasach po Rewolucji, miał jednak sporo wad. Nie działał w nocy (eksperymentowano z lampami, ale nie zdało to egzaminu), był kosztowny w budowie, nie zapewniał odpowiedniej prywatności, a transmisja danych nie przebiegała zbyt szybko. Mimo to przetrwał pół wieku, a telegrafy optyczne powstawały w wielu krajach, od Prus, poprzez Wielką Brytanię, po USA. Po kilkudziesięciu latach zastąpił je telegraf elektryczny. Całkowite wewnętrzne odbicie Od optycznego telegrafu po współczesny światłowód droga jest bardzo daleka, jednak przynajmniej od czasu Chappe’a mamy koncepcję wykorzystania światła do zbudowania stałego systemu przekazywania danych. Potrzebna była jeszcze odpowiednia technologia. Tę zapewnił rozwój nauki. Szwajcarski fizyk Jean-Daniel Colladon był co prawda z wykształcenia prawnikiem, ale pracował w laboratoriach Ampere’a i Fouriera. Prowadzone przez niego eksperymenty położyły podwaliny pod współczesne technologie optyczne. W 1842 roku poinformował on o przeprowadzeniu eksperymentu, w czasie którego wykorzystał światło słoneczne i wypełnioną wodą tubę do pokierowania światła poprzez strumień wody i wykazania, że zostanie ono w nim uwięzione nawet wówczas, gdy strumień jest zagięty. Światło pozostało w wodzie dzięki zjawisku całkowitego wewnętrznego odbicia, które jest podstawą działania współczesnych światłowodów. Niezależnie od Colladona podobny eksperyment, za pomocą świeczki i butelki, przeprowadził w tym samym czasie Francuz Jacques Babinet. Nie można w tym miejscu nie wspomnieć o Johnie Tyndallu, który podobne eksperymenty prowadził kilkanaście lat później w bardziej naukowy sposób. Tyndall jest szerzej znany i często to jemu przypisuje się odkrycie zjawiska całkowitego wewnętrznego odbicia, jednak prawdopodobnie znał on pracę Colladona i sam nigdy nie twierdził, że był pierwszym, który wie jak zaginać światło. Pierwszym urządzeniem, które możemy uznać za prekursora współczesnych technik światłowodowych był fotofon Aleksandra Grahama Bella. Pozwalał on na przesyłanie głosu za pomocą światła i powstał w 1880 roku. Fotofon wykorzystywał modulację światła i 19 lutego 1880 roku za jego pomocą dokonano pierwszej bezprzewodowej świetlnej transmisji głosu. Prawdziwa próba polowa fotofonu miała zaś miejsce 21 czerwca pomiędzy dachem Franklin School w Waszyngtonie a położonym około 200 metrów dalej oknem laboratorium Bella. Sam Bell uważał fotofon za swój najważniejszy, przełomowy wynalazek, jednak to znacznie bardziej praktyczny telefon podbił świat. W tym samym czasie William Wheeler, próbując oświetlić cały dom jedną lampą umieszczoną w piwnicy, opracował system rur wyłożonych materiałem dobrze odbijającym światło. Osiem lat później, w 1888 roku, doktor Roth i profesor Reuss używają w Wiedniu zagiętych prętów szklanych do oświetlania otworów ludzkiego ciała w czasie zabiegów dentystycznych i chirurgicznych. Z kolei w 1989 roku David D. Smith z Indianapolis składa wniosek patentowy dotyczący użycia zagiętych prętów szklanych jako lamp chirurgicznych. « powrót do artykułu
-
Ludzie mieszkali w Ameryce o 10 000 lat wcześniej niż sądzono
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Ludzie przybyli do Ameryki Północnej o 10 000 lat wcześniej, niż dotychczas sądzono. Tak wynika z badań przeprowadzonych przez profesor Ariane Burke z Uniwersytetu w Montrealu, jej doktorantkę Lauriane Bourgeon oraz doktora Thomasa Highama z Uniwersytetu w Oxfordzie. Naukowcy popierają swoje stwierdzenie wynikami badań artefaktów znalezionych w Bluefish Caves. Stanowsko to znajduje się na brzegach Bluefish River w północnym Jukonie, w pobliżu granicy z Alaską. Zostało odkryte przez Jacquesa Cinq-Marsa, który prowadził tam prace w latach 1977-1987. Bazując na datowaniu radiowęglowym Cinq-Mars wysunął hipotezę, że osadnictwo w badanej okolicy pochodzi sprzed 30 000 lat. Jednak, jako że nie znaleziono nigdzie równie starych śladów ludzkiej aktywności, twierdzenia naukowca były przyjmowane ze sceptycyzmem. Tym bardziej, że nie istniały dowody wskazujące, iż obecność kości koni, mamutów, bizonów i karibu w Bluefish Caves ma coś wspólnego z ludzką aktywnością. Lauriane Bourgeon podjęła się przed dwoma laty szczegółowej analizy około 36 000 fragmentów kości znalezionych w Bluefish Caves. Są one przechowywane w Kanadyjskim Muzeum Historii w Gatineau. Na 15 kościach znaleziono jednoznaczne ślady ludzkiej działalności, a na kolejnych 20 - prawdopodobne oznaki działania człowieka. Na powierzchni kości znajdują się serie prostych linii o przekroju V, które zostały wykonane kamiennymi narzędziami do sprawiania zwierząt. To niezaprzeczalnie ślady działalności człowieka - mówi Burke. Kości zostały poddane badaniom radiowęglowym. Wiek najstarszej z nich, fragmentu końskiej żuchwy ze śladami zadrapań powstałych prawdopodobnie podczas usuwania języka, oceniono na 23 do 24 tysięcy lat. Nasze odkrycie potwierdza wcześniejsze analizy i dowodzi, że mamy do czynienia z najwcześniej zasiedlonym miejscem na terenie Kanady. Beringia była zamieszkana podczas ostatniej epoki lodowej - stwierdza Burke. Beringia to tereny rozciągające się pomiędzy rosyjską rzeką Leną a kanadyjską Mackenzie. Wcześniejsze analizy genetyczne ludności sugerowały, że 15-24 tysiące lata temu Beringia była zamieszkana przez kilka tysięcy osób. Odkrycie potwierdzą hipotezę o genetycznej izolacji mieszkańców Beringii. Odpowiadała ona izolacji geograficznej. Podczas maksimum ostatniej epoki lodowej Beringia została odcięta od reszty Ameryki Północnej przez lodowce, a od zachodu przez stepy. Stała się miejscem schronienia dla ludzi - dodaje uczona. « powrót do artykułu -
Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Waszyngtonu opracowali sojowy filtr powietrza, który wychwytuje tlenek węgla czy formaldehyd (dotychczasowe filtry tego nie potrafiły). Amerykanie współpracowali z kolegami z Uniwersytetu Nauki i Technologii w Pekinie. Do stworzenia taniego, biodegradowalnego filtra wykorzystano czyste białko sojowe i bakteryjną celulozę. Zła jakość powietrza to czynnik ryzyka różnych chorób, w tym astmy, chorób serca czy raka płuc. Dostępne w handlu oczyszczacze powietrza usuwają drobne cząstki pochodzące z sadzy, dymu czy spalin. W niektórych częściach świata skażenie może jednak obejmować także niebezpieczne gazy, w tym tlenek węgla, formaldehyd czy dwutlenek siarki. Typowe filtry, które zazwyczaj wykonuje się z włókien tworzyw sztucznych o średnicy rzędu mikronów, fizycznie zatrzymują drobne cząstki, nie są jednak zdolne do chemicznego związania substancji lotnych. Ponieważ wytwarza się je z produktów ropopochodnych czy szkła, prowadzą do wtórnego zanieczyszczenia. Nowy materiał na filtry jest tani (oczyszczone białko sojowe i bakteryjna celuloza są już wykorzystywane m.in. w opatrunkach lub materiałach do regeneracji tkanek). Amerykańsko-chiński zespół podkreśla również, że w soi występuje wiele grup funkcyjnych; zawiera ona np. 18 rodzajów grup aminowych. By grupy były bardziej wyeksponowane i łatwiej wyłapywały zanieczyszczenia, białko sojowe poddano działaniu kwasu akrylowego. Dzięki temu filtr może usunąć niemal wszystkie cząstki i związki chemiczne. Zwłaszcza w silnie zanieczyszczonych środowiskach ludzie oddychają mieszaniną o nieznanym składzie. Duża liczba grup funkcyjnych białka sojowego jest jednak w stanie przyciągać wiele różnych substancji. Dużym plusem nowego filtra jest to, że soja należy do najbardziej rozpowszechnionych upraw na świecie. « powrót do artykułu
-
W walce z malarią ważni są nie tylko ludzie, ale i krowy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wzięcie pod uwagę nie tylko ludzi, ale i bydła pomoże wyeliminować malarię w Indiach. Odkryliśmy, że w rejonie Indii bardzo obciążonym malarią większość komarów odpowiedzialnych za transmisję odpoczywa w oborach i żeruje zarówno na krowach, jak i na ludziach - podkreśla prof. Matthew Thomas z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii. Jak tłumaczy dr Jessica Waite, obory znajdują się często przy domach, a niejednokrotnie są z nimi połączone (mają wspólną ścianę), tymczasem dotychczasowe wysiłki związane z opanowaniem malarii były ograniczone wyłącznie do ludzkich siedzib. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports łapali komary w różnych habitatach 6 wiosek w stanie Orisa. Odnotowywali przy tym, gdzie komary odpoczywają. Później, za pomocą technik molekularnych, sprawdzali, z jakim gatunkiem mają do czynienia i na jakich gospodarzach komary żerowały. Okazało się, że w sumie złapano 1774 Anopheles culicifacies i 169 Anopheles fluviatilis. Okazało się, że zagęszczenie obu gatunków było większe w oborach niż w domach i że zarówno A. culicifacies, jak i A. fluviatilis żerowały i na ludziach, i na bydle. Następnie naukowcy opracowali model komputerowy, który pozwalał symulować życie dorosłego komara. Za jego pomocą można było określić, jak najlepiej kontrolować komary, by maksymalnie ograniczyć transmisję malarii. Nasz model sugeruje, że konwencjonalne środki - takie jak moskitiery z insektycydami czy spreje stosowane w pomieszczeniach - są mniej skuteczne, gdy komary wykazują zachowania zoofilne [...]. Rozszerzenie środków zaradczych na komary zainteresowane zwierzętami, np. rozpylanie insektycydów również w oborach, pomaga znacząco zmniejszyć transmisję. Waite dodaje, że wystarczy minimalny nakład pracy, żeby wyeliminować malarię w regionie. « powrót do artykułu -
Jedzenie czerwonych papryczek chili wiąże się 13% spadkiem śmiertelności całkowitej, głównie zgonów wskutek chorób serca i udaru. Mustafa Chopan i prof. Benjamin Littenberg z College'u Medycyny Larnera Uniwersytetu Vermont analizowali dane zebrane w ramach National Health and Nutritional Examination Survey III. Panowie przyjrzeli się wyjściowym cechom konsumentów papryczek. Okazało się, że w porównaniu do ludzi, którzy ich nie jedli, byli młodszymi, żonatymi Amerykanami pochodzenia meksykańskiego, palili papierosy, pili alkohol, jedli więcej warzyw i mięsa, mieli niższy poziom dobrego cholesterolu HDL, mniejsze dochody i słabsze wykształcenie. Średni czas późniejszej obserwacji wynosił 18,9 r. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE zliczali zgony i sprawdzali ich przyczyny. Choć mechanizm, za pośrednictwem którego papryczki mogłyby odroczyć zgon, jest niepewny, częściowo za zaobserwowaną korelację mogą odpowiadać kanały przejściowego potencjału TRP, będące receptorami dla ostrych czynników, takich jak kapsaicyna [...]. Chopan i Littenberg przypominają, że kapsaicyna odgrywa ważną rolę w mechanizmach komórkowych i molekularnych zapobiegających otyłości i modulujących wieńcowy przepływ krwi. Amerykanie dodają też, że alkaloid ma właściwości antydrobnoustrojowe, może więc pośrednio oddziaływać na organizm, zmieniając mikroflorę jelit. « powrót do artykułu
-
W komunikatorze WhatsApp znajdują się tylne drzwi, które umożliwiają pracownikom Facebooka odczytywanie zaszyfrowanych wiadomości. Ich odkrywca poinformował o problemie serwis społecznościowy Zuckerberga i w odpowiedzi dowiedział się, że zostały one celowo wprowadzone. Facebook twierdził dotychczas, że nikt, włącznie z jego pracownikami, nie ma wglądu do treści wiadomości. Jeśli agenda rządowa poprosi o dostęp do treści rozmów prowadzonych za pomocą WhatsApp, może go otrzymać - mówi odkrywca tylnych drzwi, Tobias Boelter. Boelter odkrył backdoora w kwietniu ubiegłego roku i poinformował o nim Facebooka. Przedstawiciele firmy odpowiedzieli, że nic z tym nie zrobią, gdyż jest to "spodziewane zachowanie się" aplikacji. WhatsApp bazuje na unikatowych kluczach szyfrujących, które są generowane przez sam komunikator, a następnie wymieniane pomiędzy użytkownikami. Gdy użytkownicy wymienią się kluczami, cała komunikacja pomiędzy nimi jest szyfrowana. Okazuje się jednak, że możliwe jest wymuszenie na aplikacji, by ponownie wygenerowała klucz dla użytkownika, który jest offline. Możliwe jest wówczas przechwytywanie i odczytywanie konwersacji. WhatsApp może zamieniać klucze bezpieczeństwa gdy użytkownicy są offline i ponownie wysyłać wiadomości, a użytkownik może się o tej zmianie dowiedzieć dopiero po fakcie. To czyni WhatsApp bardzo niebezpieczną platformą - mówi Steffen Tor Jensen, spcjalista ds. bezpieczeństwa. Zdaniem profesor Kirstie Ball takie tylne drzwi to "kopalnia złota dla agencji wywiadowczych" i "wielka zdrada zaufania użytkowników" ze strony WhatsApp. Przedstawiciele WhatsApp zapewniają, że żaden z rządów nie otrzymał dostępu do tylnych drzwi aplikacji. « powrót do artykułu