Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36965
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Ministerstwo Zdrowia Madagaskaru informuje o szybko rozszerzającej się epidemii dżumy. Najbardziej śmiertelna z odmian tej choroby, odmiana płucna, dotarła do największych miast. Przed trzema dniami zanotowano 343 zachorowania i 42 zgony. Informacje postawiły na równe nogi WHO i światowe służby. Madagaskar to jedno z najuboższych państw na świecie. Epidemie dżumy zdarzają się tam często, jednak zwykle jest to mniej niebezpieczna odmiana dymienicza, która rozprzestrzenia się ze szczurów na ludzi za pośrednictwem pcheł. Zwykle też epidemie zdarzają się w rzadziej zaludnionych odległych regionach. To właśnie dżuma dymienicza zabiła w XIV wieku ponad połowę populacji Europy. Odmiana płucna, która nawiedziła gęsto zaludnione obszary miejskie, jest znacznie bardziej groźna. Przenosi się pomiędzy ludźmi drogą kropelkową i nieleczona jest w 100% śmiertelna. Odmiana płucna występuje albo jako zakażenie pierwotne wskutek zarażenia drogą kropelkową od innej osoby, albo też jako zakażenie wtórne, wskutek komplikacji nieleczonej odmiany dymieniczej. Udało się zidentyfikować pacjenta zero obecnej epidemii. Był nim 31-letni mężczyzna, który wykazywał objawy podobne do malarii. Podróżował on przez busz z odległych regionów kraju do stolicy. Zmarł w drodze 27 sierpnia. Wkrótce wzdłuż trasy, którą podróżował, zaczęły pojawiać się duże ośrodki choroby. Epidemia rozpoczęła się na dobre, gdy dotarła do stolicy kraju Antananarywy. Mieszka w niej około 1,9 miliona osób, a zagęszczenie przekracza 21 000 mieszkańców na kilometr kwadratowy. Obecnie choroba występuje w 20 okręgach w 10 różnych regionach kraju. Madagaskar podzielony jest na 22 regiony. WHO dowiedziało się o epidemii 23 września. Obecnie organizacja monitoruje kontakty trenera koszykówki z Szeszeli, który pojechał na Madagaskar w ramach regionalnego turnieju sportowego, zaraził się dżumą i zmarł. Bałagan jest tak duży, że nie wiadomo, czy zmarł on w Antananarywie czy w swoim domu. WHO ocenia, że ryzyko rozprzestrzenienia się epidemii na cały kraj jest duże, prawdopodobieństwo wybuchu epidemii regionalnej uznano za średnie, a międzynarodowej za niskie. Przed kilkoma dniami organizacja dostarczyła na Madagaskar 1,2 miliona szczepionek i przeznaczyła 1,5 miliona dolarów na walkę z chorobą. Wkrótce na wyspę dotrą kolejne dostawy leków. Dżuma występuje endemicznie w wielu regionach świata. Również w tych wysoko uprzemysłowionych. Stany Zjednoczone, do których dżumę zawleczono w 1900 roku, do dzisiaj się z nią nie uporały. Co prawda ostatnia miejska epidemia miała tam miejsce w Los Angeles w latach 1924-1925, ale ogniska dżumy wciąż tlą się na zachodnich wiejskich obszarach. w latach 1900-2012 w Stanach Zjednoczonych potwierdzono 1006 przypadków dżumy. Każdego roku notuje się USA od 1 do 17 zachorowań na dżumę. W 2015 roku zachorowało 16 osób, z czego 4 zmarły. Madagaskar, Demokratyczna Republika Kongo i Peru są tymi krajami, w których najczęściej dochodzi do epidemii dżumy. « powrót do artykułu
  2. Próbki krwi i innych tkanek mogą zawczasu dać odpowiedź na pytanie, ile radio- czy chemioterapii zniesie dana osoba. Wg naukowców z Sahlgrenska Academy, pozwoli to ulepszyć/zindywidualizować leczenie. Choć na razie nasze badanie znajduje się na wczesnym etapie i trzeba dalej analizować tę kwestię, idea jest taka, że da się testować wrażliwość i zapobiec skutkom ubocznym u skrajnie wrażliwych pacjentów - wyjaśnia Sherin Mathew. Mimo różnic we wrażliwości wszystkim pacjentom podaje się zbliżone dawki promieniowania i chemioterapeutyków. Zakres skutków ubocznych jest różny, ale obecnie nie da się stwierdzić, jak zareagują poszczególni pacjenci. Dodatkowym utrudniającym planowanie zjawiskiem jest fakt, że efekty uboczne mogą się pojawiać tygodnie, miesiące, a nawet lata po zakończeniu terapii. Szwedzi uważają jednak, że dzięki próbkom krwi najwrażliwsze osoby będzie można zidentyfikować jeszcze przed początkiem leczenia. By ustalić, którzy pacjenci reprezentują kategorię "skrajnie wrażliwi", w metodzie Mathew i in. wykorzystuje się limfocyty z próbek krwi i fibroblasty skóry. Później za pomocą cytometrii przepływowej można oznaczyć zdolność komórek do podziału w warunkach napromieniania i oddziaływania chemioterapeutyków. « powrót do artykułu
  3. Podczas gdy spalanie węgla jest obecnie odpowiedzialne za globalne ocieplenie, przed 300 milionami lat jego formowanie się omal nie doprowadziło do zamarznięcia Ziemi. Na łamach PNAS ukazały się pierwsze wyniki badań dotyczące tego zjawiska. Gdy w karbonie i permie umierały drzewa z olbrzymich lasów, dwutlenek węgla, który zaabsorbowały w czasie życia zostawał pogrzebany, a szczątki roślin z czasem utworzyły węgiel, z którego dzisiaj korzystamy. W wyniku tego procesu poziom dwutlenku węgla w atmosferze spadł tak bardzo, że Ziemia niemal zamieniła się w śnieżną kulę. To ironia, że formowanie się węgla, który jest obecnie głównym czynnikiem niebezpiecznego globalnego ocieplenia, niemal doprowadziło do globalnego zlodowacenia, mówi Georg Feulner z Poczdamskiego Instytutu Badań nad Klimatem. To jednak pokazuje, jak olbrzymie znaczenie ma węgiel. Uwięziony w Ziemi dwutlenek węgla już raz zdestabilizował klimat. Teraz, gdy zostaje uwolniony, znowu go destabilizuje, dodaje uczony. Do przeprowadzenia swoich badań naukowcy wykorzystali symulacje komputerowe. Niektóre zmiany temperatury w badanym okresie były związane z nachyleniem osi Ziemi w stosunku do Słońca. Jednak, jak się okazało, olbrzymie znaczenie miała koncentracja dwutlenku węgla. Obliczenia wykazały, że podczas formowania się węgla i innych paliw kopalnych koncentracja CO2 w atmosferze spadła do około 100 ppm, a być może jeszcze bardziej. Modele komputerowe wykazały, że globalne zlodowacenie rozpoczyna się przy koncentracji mniejszej niż 40 ppm. Obecnie koncentracja CO2 w atmosferze wynosi ponad 400 ppm. Gaz ten jest gazem cieplarnianym, który powoduje, że wypromieniowywana przez Ziemię energia nie ucieka w przestrzeń kosmiczną. Powinniśmy utrzymać koncentrację CO2 na poziomie niższym niż 450 ppm jeśli chcemy, by klimat pozostał stabilny. Idealnie byłoby utrzymać poziom znacznie niższy. Zwiększenie ilości gazów cieplarnianych ponad ten limit oznacza, że wyjdziemy poza granice bezpieczne dla klimatu. Z przeszłości wiemy, że szybkie ocieplanie się klimatu jest związane z masowym wymieraniem gatunków, a to pokazuje, że stabilny klimat jest czymś, co powinniśmy doceniać i chronić, mowi Feulner. « powrót do artykułu
  4. Dodanie do warzyw czy sałatki tłuszczu, np. oleju sojowego, sprzyja wchłanianiu 8 składników odżywczych. Spożycie tej samej sałatki bez tłuszczu zmniejsza za to prawdopodobieństwo, że organizm je wchłonie. Zespół prof. Wendy White z Uniwersytetu Stanowego Iowy odkrył, że dodatek oleju wspomaga absorpcję 8 składników: 4 karotenoidów (alfa- i beta-karotenu, luteiny i likopenu), 2 form witaminy E, witaminy K, a także witaminy A, która powstaje w jelicie z karotenów. White podkreśla, że lepsze wchłanianie niesie za sobą szereg zdrowotnych korzyści. Wspomina m.in. o zapobieganiu nowotworom czy ochronie wzroku. Autorzy publikacji z American Journal of Clinical Nutrition odkryli, że większa ilość oleju oznacza lepsze wchłanianie. Najlepiej to wyjaśnić w ten sposób, że dodanie 2-krotnej ilości dressingu do sałatki podwaja absorpcję. White podkreśla jednak, że to, oczywiście, nie oznacza, że warzywa powinny ociekać tłuszczem. Wystarczy, jeśli ludzie zastosują się do amerykańskich wytycznych dietetycznych i spożyją ok. 2 łyżek stołowych oleju dziennie. W studium uwzględniono 12 studentek college'u, które zjadały sałatki z różną ilością oleju sojowego (ze względu na międzypłciowe różnice w prędkości metabolizowania oznaczanych składników do badań wybrano wyłącznie kobiety). Później badano ich krew, by określić wchłanianie składników odżywczych. Okazało się, że maksymalne wchłanianie zachodziło przy ok. 32 g (nieco ponad 2 łyżkach) oleju, czyli największej badanej ilości. W przypadku większości ludzi olej korzystnie wpływa na wchłanianie składników odżywczych. Istotny statystycznie średni trend wskazywał na zwiększoną absorpcję. « powrót do artykułu
  5. Starożytni mieszkańcy Amazonii już przed 4000 lat odkryli, w jaki sposób manipulować dzikim ryżem, by dawał on większe plony i miał większe ziarno. Jednak wiedza ta została utracona, gdy po przybyciu kolonizatorów doszło do zdziesiątkowania populacji Ameryki. Naukowcy z Wielkiej Brytanii i Brazylii znaleźli pierwsze dowody dotyczące udomowienia ryżu w Amazonii. Odkryto je na rozległych moczarach w pobliżu rzeki Guaporé w brazylijskim stanie Rodonia. Mieszkańcy Amazonii udomowili zatem ryż znacznie później niż mieszkańcy Azji, którzy zajmowali się jego uprawą przed ponad 8000 lat, ale wcześniej niż udomowiono ryż w Afryce (przed 2000 lat). Przeprowadzone badania pokazują również, jak ważne dla rozwoju wczesnego osadnictwa były mokradła i lasy tropikalne nizin Ameryki Południowej. Wiemy przecież, że ich mieszkańcy udomowili też orzeszki ziemne, papryczki chili i maniok. Archeolodzy przeanalizowali 16 próbek w różnym wieku, które pozyskano w 2014 roku podczas ekspedycji naukowców w Uniwersytetu w São Paulo. Zmiany w rozkładzie czasowym pozostałości po ryżu, częstotliwość występowania resztek wskazują, że roślina ta z czasem zaczęła odgrywać coraz większą rolę w diecie mieszkańców i miała coraz więcej ziarna, a coraz mniej liści. Z czasem roślina przynosiła też większe plony niż odmiany dzikiego ryżu uprawiane w innych częściach Ameryki Południowej. Wiadomo również, że badany obszar był zamieszkany przez co najmniej 10 000 lat. To pierwsze badania pokazujące początek upraw dzikiego ryżu w Ameryce Południowej. Odkryliśmy, że tutejsi ludzie uprawiali ryż o coraz większych i większych ziarnach. Pomimo tego, że jedli też inne dzikie i udomowione rośliny, dziki ryż był ważnym źródłem pożywienia i ludzie zaczęli go uprawiać na brzegach jezior i rzek. Z czasem, gdy klimat stawał się bardziej wilgotny, a mokradła rozszerzały swój zasięg, szczyt uprawy ryżu przypadał na sezon powodzi, gdy inne źródła pożywienia stawały się niedostępne – mówi profesor Jose Iriarte z University of Exeter. « powrót do artykułu
  6. Firma Kaspersky ma coraz większe kłopoty. Może bowiem stracić najważniejszy rynek świata – rynek USA. Po opublikowaniu raportu, w którym doniesiono, że rosyjskie służby specjalne wykorzystały oprogramowanie Kaspersky do szpiegowania NSA program antywirusowy jest wycofywany ze sprzedaży przez Office Depot oraz Best Buy. Problemy Kaspersky'ego rozpoczęły się przed kilkoma miesiącami, gdy z administracji prezydenta Trumpa zaczęły dochodzić sygnały, iż firmowym produktom nie można ufać i oprogramowanie zaczęto wycofyfać z administracji. Firma oświadczyła, że jest ofiarą walki politycznej i broniła swojego produktu. Tymczasem The Wall Street Journal doniósł, że w 2015 roku jeden ze współpracowników NSA zabrał do domu tajne materiały i otworzył je na prywatnym komputerze, który był wyposażony w oprogramowanie antywirusowe Kaspersky'ego. Doszło wówczas do jednego z najbardziej znaczących wycieków. Rosjanie, wykorzystujący oprogramowanie do celów szpiegowskich, zdobyli dane ze wspomnianych dokumentów. A nie były to byle jakie dane. Dokumenty opisywały bowiem, w jaki sposób Stany Zjednoczone penetrują sieci komputerowe innych państw, jakiego kodu przy tym używają oraz w jaki sposób bronią własnych sieci przed atakami. Cała sprawa pokazuje z jednej strony, że NSA nie potrafi odpowiednio chronić własnych tajemnic, a z drugiej postawiła Kaspersky'ego w bardzo niezręcznej sytuacji. Pierwsza bardzo zła wiadomość dla Kaspersky'ego pojawiła się w ubiegłym miesiącu, gdy rząd USA oficjalnie zakazał używania jej produktów w sieciach federalnych i wojskowych. Jeszcze wcześniej, bo w sierpniu, pojawiły się doniesienia, że FBI doradza największym amerykańskim firmom IT by zrezygnowały z produktów rosyjskiego przedsiębiorstwa. Teraz producent oprogramowania antywirusowego ma kolejne poważne kłopoty, gdyż jego program jest wycofywany przez dwie wielkie sieci detaliczne. Tak naprawdę nie wiadomo, czy firma Kaspersky współpracuje z Moskwą. Jednak to, co się wokół niej dzieje niewątpliwie jej zaszkodzi. Nawet jeśli władze USA nie mają mocnych dowodów na współpracę pomiędzy Kaspersky'm a Kremlem rosyjskiej firmie trudno będzie znaleźć w USA obrońców. Władze w Moskwie zakazały ostatnio działalności Linkedina w Rosji, a obecnie niechętnym okiem patrzą na Facebooka. Na przedsiębiorstwie ciąży też przeszłość jego szefa i założyciela. Jewgienij Kaspierski ukończył bowiem Wyższą Szkołę KGB i pracował jako inżynier oprogramowania dla wywiadu wojskowego. « powrót do artykułu
  7. Zespół pracujący pod kierownictwem naukowców z British Antarctic Survey (BAS) planuje pilną misję, w ramach której ma zostać zbadany morski ekosystem, ukryty pod lodowcem Larsen C nawet przez 120 tys. lat. Został on odsłonięty przez cielenie i oderwanie w lipcu br. góry lodowej A-68. Cielenie odsłoniło ok. 5.818 km2 dna morskiego. Akademicy chcą rozpocząć badania, nim tamtejsze społeczności biologiczne zaczną się zmieniać. Misja może się udać tylko wtedy, jeśli A-68 będzie się nadal odsuwać od pozostałej masy lodu. Monitoring satelitarny pokaże, w jaki sposób nawigować pośród lodu morskiego. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w lutym 2018 r. naukowcy spędzą 3 tygodnie na pokładzie należącej do BAS jednostki RRS James Clark Ross. Mamy unikatową szansę sprawdzić, jak życie morskie reaguje na dramatyczną zmianę środowiskową. Normalnie planowanie logistyki wypraw badawczych zajmuje bardzo dużo czasu. Tutaj trzeba jednak działać szybko - podkreśla szefowa operacji, dr Katrin Linse. Wszystko, czego nam dziś trzeba, to odsunięcie A-68 od szelfu i topnienie lodu morskiego, by dało się bezpiecznie przepłynąć. Ekscytująco jest myśleć o tym, co możemy znaleźć. Za pomocą różnych technik nasz multidyscyplinarny międzynarodowy zespół zbada całą kolumnę wody: od powierzchni oceanu po dno i osady. Cielenie A-68 stwarza niepowtarzalną okazję do wdrożenia programu naukowego, skupionego na mobilności i zdolności kolonizacji gatunków strefy bentonicznej. Mamy nadzieję, że uda nam się odpowiedzieć na fundamentalne pytania związane z trwałością polarnych szelfów kontynentalnych w warunkach zmiany klimatu (chodzi m.in. o procesy migracji populacji bentonicznych, a także stopień spełniania przez nie funkcji pochłaniacza dwutlenku węgla czy możność wykorzystania rozkładu morskiego bentalu do interpretowania przeszłych reakcji na zmianę klimatu w różnych systemach) - dodaje Phil Trathan. W czasie, gdy zespół organizuje szybką mobilizację, glacjolodzy i specjaliści od teledetekcji BAS monitorują zjawiska zachodzące na Larsenie C. Na początku przyszłego roku mają się odbyć loty obserwacyjne ze stacji Rothera. « powrót do artykułu
  8. Dwa niezależne zespoły naukowe poinformowały o znalezieniu połowy zaginionej materii. Udało im się zarejestrować protony, neutrony i elektrony rozciągające się pomiędzy galaktykami w formie pasów gorącego rozproszonego gazu. Problem zaginionych barionów został rozwiązany, stwierdził Hideki Tanimura z francuskiego Instytutu Astrofizyki w Orsay, który stał na czele jednej z grup badawczych. Drugą grupą kierowała Anna de Graaff z Uniwersytetu w Edynburgu. Znaleziony gaz jest bardzo rzadki i zbyt chłodny, by zauważyły go teleskopy działające w zakresie promieni rentgenowskich. Dlatego też wcześniej umykał uwadze badaczy. Istnienie gazu było dotychczas wyłącznie przedmiotem spekulacji. Nie wymyśliliśmy żadnego nowego instrumentu, który pozwoliłby obserwować ten gaz, zapewnia Richard Ellis z University College London. Oba zespoły wykorzystały zjawisko Siuniajewa-Zeldowicza, które pojawia się, gdy światło pozostałe po Wielkim Wybuchu przechodzi przez gorący gaz. Część z tego światła rozprasza elektrony w gazie, pozostawiając ślad w mikrofalowym promieniowaniu tła. W 2015 roku satelita Planck wykonał mapę obrazującą ten efekt w widocznym wszechświecie. Jednak, jako że gaz pomiędzy galaktykami jest bardzo rozproszony, efektu Siuniajewa-Zeldowicza nie widać bezpośredni na mapie Plancka. Oba zespoły wybrały ze Sloan Digital Sky Survey pary galaktyk, które podejrzewano o to, iż pomiędzy nimi istnieje strumień barionów. Następnie nałożyli na siebie zebrane przez Plancka sygnały z tych regionów, uwidaczniając w ten sposób strumienie. Zespół Tanimury wykonał takie badania dla 260 000 par galaktyk, a grupa Graaff dla ponad miliona par. Oba zespoły znalazły w ten sposób dowody na istnienie gazu pomiędzy galaktykami. Z badań grupy Tanimury wynika, że gaz jest trzykrotnie bardziej gęsty niż mediana dla materii we wszechświecie. Zdaniem zespołu Graaff jest on sześciokrotnie gęstszy niż mediana. Spodziewaliśmy się różnic, gdyż przyglądaliśmy się strumieniom znajdującym się w różnych odległościach. Jeśli weźmiemy pod uwagę ten właśnie czynnik, to nasze odkrycie jest w wysokim stopniu zgodne z odkryciem drugiej grupy, mówi Tanimura. Odnalezienie dodatkowych barionów, których istnienie było przez dziesięciolecia przewidywane teoretycznymi obliczeniami, uprawdopodabnia niektóre teorie dotyczące budowy wszechświata. Każdy wiedział, że ten gaz musi gdzieś tam być, ale po raz pierwszy ktoś – w tym wypadku dwa różne zespoły – dokonał definitywnego odkrycia – mówi Ralph Kraft z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics. To oznacza, że wiele z naszych teorii dotyczących formowania się galaktyk jest prawdziwych, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  9. W Clwydian Range w Walii na dnie starego strumienia odkryto zbiór 20 trójkątnych kamiennych narzędzi sprzed ok. 4,5 tys. lat. Specjaliści podkreślają, że nigdy się z czymś takim nie spotkali. Podejrzewają, że ktoś złożył artefakty celowo, najprawdopodobniej w czasie jakiejś ceremonii. Amatorzy z Clwydian Range Archaeological Group (CRAG) prowadzili wykopaliska w lipcu i sierpniu tego roku. Ian Brooks, archeolog zatrudniony przez CRAG jako konsultant, twierdzi, że nigdy nie spotkał się z podobnym znaleziskiem z tego rejonu. Rozmawiałem z kilkoma kolegami i oni również niczego takiego nie widzieli. Narzędzia wykonano z twardego wapienia, ale nie pochodził on z bezpośredniego obszaru wykopalisk. To [...] płytki skały, które obrobiono w taki sposób, by jeden z końców był spiczasty - opowiada Brooks. Wielkość narzędzi jest bardzo różna. Najmniejsze ma zaledwie 50 mm długości, a największe 220. Wszystkie noszą ślady intensywnego wykorzystywania. Na razie nie wiadomo, do czego służyły, ale specjaliści podejrzewają, że np. do rzeźbienia ozdobnych wzorów w skałach. Brooks dodaje, że narzędzia znaleziono na płaskowyżu na dnie starego strumienia (na północny wschód od fortu na wzgórzu Moel Arthur). Tutejszy fort jest jedną z 6 tego typu struktur. Wg naukowców, zbudowano je ok. 800 r. p.n.e. Opierając się na datowaniu radiowęglowym kamieni z pozostałości po prehistorycznym palenisku (ang. burnt mound) z okolic dawnego koryta strumienia, archeolog sądzi, że badane stanowisko jest o ponad 1000 lat starsze od samego fortu. Ok. 4500 lat temu (~2456-2583 r. p.n.e.) kamienie wrzucano do wypełnionej wodą ze strumienia niecki. Być może gorącą wodę wykorzystywano do gotowania, warzenia piwa albo w czymś w rodzaju sauny (ang. sweat lodge). Badania geofizyczne przeprowadzone przez CRAG w 2011 i 2012 r. wykazały, że na płaskowyżu w pobliżu strumienia i pozostałości po prehistorycznym palenisku znajdowała się w epoce brązu mała osada okrągłych domostw. Ich mieszkańcy byli raczej rolnikami niż myśliwymi-zbieraczami. « powrót do artykułu
  10. Badania przeprowadzone wśród 300 000 dzieci z 35 krajów wykazały, że tam, gdzie w dorzeczach występuje więcej drzew, dzieci są mniej narażone na śmiertelne biegunki, będące drugą najczęstszą przyczyną zgonów wśród osób poniżej 5. roku życia. Badania przeprowadzone przez uczonych z University of Vermont są pierwszymi, w których w skali globalnej oceniono związek pomiędzy jakością dorzecza a zdrowiem dzieci. Analizując dane z bardzo zróżnicowanych gospodarstw domowych w wielu różnych krajach zauważyliśmy, że im zdrowsze dorzecze, z tym mniejszym prawdopodobieństwem dzieci zapadają na śmiertelną biegunkę, mówi Taylor Ricketts z University of Vermont. Największym chyba zaskoczeniem było odkrycie, że wystarczy o 30% zwiększyć pokrycie dorzecza drzewami, by miało to taki sam skutek dla zdrowia dzieci jak zainstalowanie hydrauliki i toalet w ich domach. To pokazuje, że ochrona dorzeczy zapewnia drugie tyle korzyści. Jasno widzimy, że 'naturalna infrastruktura' działa korzystnie na ludzkie zdrowie i jakość życia, stwierdza Brendan Fisher. Na potrzeby badań naukowcy wykorzystali bazę danych, którą przez 30 lat tworzyła USAID (United States Agency for International Development). W bazie znalazły się informacje na temat 500 000 gospodarstw domowych z całego świata, a podczas jej tworzenia bierze się pod uwagę 150 zmiennych. Nie twierdzimy, że drzewa są ważniejsze od toalet i systemu hydraulicznego w domu. Ale nasze badania jasko pokazują, że lasy i inne systemy naturalne mogą uzupełniać tworzone przez człowieka systemy sanitarne i rekompensować brak odpowiedniej infrastruktury, podkreśla Diego Herrera z Environmental Defense Fund. Badaniami objęto mieszkańców 35 krajów Afryki, Azji Południowo-Wschodniej, Ameryki Południowej i Karaibów. Każdego roku na całym świecie 361 000 dzieci umiera w wyniku biegunek spowodowanych brakiem dostępu do czystej wody, urządzeń sanitarnych oraz niskim stopniem higieny. « powrót do artykułu
  11. Amerykański National Space Council, ustanowiony w 1989 roku, zebrał się po raz pierwszy od 24 lat. Organizację powołał do życia prezydent George H. W. Bush. W jej skład wchodzili wysocy rangą urzędnicy, tacy jaki sekretarz stanu, sekretarz skarbu, dyrektor CIA czy szef NASA. Pomiędzy NSC a NASA szybko doszło do poważnych tarć i już w 1993 roku NSC zostało rozwiązane, a jego obowiązki przejął National Science and Technology Council. W sierpniu 2008 roku podczas kampanii wyborczej Barack Obama obiecywał ponowne ustanowienie NSC, jednak słowa nie dotrzymał. Organizacja została ponownie powołana do życia w czerwcu bieżącego roku rozporządzeniem wykonawczym prezydenta Trumpa. Teraz NSC ponownie się zebrał i opublikował dokument pod tytułem „Policy for Future American Leadership in Space”. Stojący na czele organizacji wiceprezydent Mike Pence opisał zapis polityki, która ma umożliwić Ameryce utrzymanie stałej komercyjnej obecności na niskiej orbicie okołoziemskiej". Gdy już cel ten zostanie zrealizowany "naród zwróci uwagę na nasze kosmiczne sąsiedztwo. Amerykańscy astronauci powrócą na Księżyc, nie tylko po to, by pozostawić tam odciski stóp i flagi, ale również po to, by zbudować fundament do wysłania Amerykanów na Marsa i jeszcze dalej. Brak jest jednak konkretnych terminów załogowego lodu na Marsa. Księżyc będzie fundamentem, poligonem treningowym, środkiem do wzmocnienia naszych sojuszy komercyjnych i międzynarodowych, podczas gdy będziemy tworzyli amerykański program kosmicznych skoncentrowany bna załogowej eksploracji kosmosu, stwierdził Pence. Wiceprezydent nie ukrywał też, że eksploracja przestrzeni kosmicznej jest ważna ze względu na bezpieczeństwo narodowe. Rosja i Chiny rozwijają różne technologie zwalczania satelitów, by zmniejszyć efektywność amerykańskich sił zbrojnych. Coraz częściej uznają ataki na systemy satelitarne za część swojej doktryny wojennej. Ameryka musi być dominującą siłą w kosmosie i na Ziemi, stwierdził Pence. NSC ma teraz 45 dni na opracowanie wniosków i rekomendacji dotyczących polityki działań w przestrzeni kosmicznej. Po tym czasie odpowiednie dokumenty mają zostać przedstawione prezydentowi. Przedstawiciele NASA, komentując oświadczenie wiceprezydenta, stwierdzili, że zarysowana polityka opiera się na ciężkiej pracy wykonanej przez Agencję, budowaniu przez nią Space Launch System oraz Oriona. Dzięki naszym wysiłkom możemy współpracować z partnerami komercyjnymi i międzynarodowymi na niskiej orbicie okołoziemskiej i na Międzynarodowej stacji kosmicznej, zdobywamy doświadczenia podczas automatycznych misji na Księżyc i Marsa. Na razie więc z posiedzenia NSC nie wynika nic konkretnego jeśli chodzi o załogową misję na Marsa. Ciągle nie wiemy, kiedy taka misja miałaby się odbyć. Administracja prezydenta Obamy mówiła o latach 30. obecnego wieku. Administracja prezydenta Trumpa nie wymienia żadnych dat. Wydaje się jednak, że większy nacisk jest kładziony na Księżyc, jako na etap pośredni w załogowym locie na Marsa. « powrót do artykułu
  12. Dwie planetoidy odkryte przez Polaków będą nosiły nazwy na cześć kobiet: zwyciężczyni olimpiady astronomicznej Zosi Kaczmarek oraz lekarki z Krakowa Marty Żołnowskiej - wynika z informacji opublikowanych przez Międzynarodową Unię Astronomiczną oraz Minor Planet Center. Na niebie mamy od teraz planetoidę (486239) Zosiakaczmarek, wcześniej znaną jako 2013 BK16. Nazwa została nadana na cześć Zosi Kaczmarek, dwukrotnej laureatki Olimpiady Astronomicznej (w latach 2016 i 2017) oraz srebrnej medalistki 10. Międzynarodowej Olimpiady z Astronomii i Astrofizyki. Nazwa dla planetoidy była specjalną nagrodą za wygraną w polskiej olimpiadzie astronomicznej. Planetoida 486239 Zosiakaczmarek została odkryta 13 grudnia 2012 r. przed dwóch Polaków: Michała Kusiaka i Michała Żołnowskiego. Obiekt krąży po orbicie w głównym pasie planetoid, w odległości 2,6 jednostki astronomicznej od Słońca (jedna jednostka astronomiczna to średnia odległość Ziemi od Słońca, czyli ok. 149 597 870 km). Okres orbitalny wynosi 4,2 roku, a szacowana średnica planetoidy to około 2 kilometry. Druga z polskich planetoid również została odkryta przez Kusiaka i Żołnowskiego, 10 grudnia 2012 r. Międzynarodowa Unia Astronomiczna zaakceptowała dla niej propozycję nazwy na cześć żony jednego z odkrywców - Marta Żołnowska jest neurologiem dziecięcym w Krakowie i zajmuje się m.in. leczeniem pacjentów chorych na epilepsję oporną na leki. Planetoida 2012 YX2 nosi teraz nazwę (486170) Zolnowska. Słońce okrąża co 4,05 roku po robicie odległej o 2,54 jednostki astronomicznej, w głównym pasie planetoid. Rozmiary obiektu to przypuszczalnie 2 kilometry. To kolejne planetoidy z polskimi nazwami; wcześniej w tym gronie znalazły się m.in. planetoidy Iwanowska, Sierpc i LechMankiewicz. W sumie naukowy zarejestrowali dotychczas w bazie Minor Planet Center dane obserwacyjne dla 740 tysięcy planetoid. Takie obiekty najpierw otrzymują oznaczenia prowizoryczne, a gdy orbita ciała jest już dobrze poznana, uzyskuje ono kolejny numer w katalogu. Zgodnie z najnowszym opublikowanym cyrkularzem MPC, liczba planetoid z nadanymi numerami przekroczyła pół miliona. Numer 500 000. otrzymała planetoida oznaczona jako 2011 PM6, którą zidentyfikowano 4 sierpnia 2011 roku w ramach projektu Pan-STARRS. Planetoida ta obiega Słońce w głównym pasie planetoid pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza. Jeden obieg wokół Słońca zajmuje jej niecałe 5,5 roku. Astronomowie szacują, że planetoida numer 500 000. ma średnicę około 2,5 kilometra. « powrót do artykułu
  13. Ludzie z pewnymi bakteriami w mikrobiomie jelitowym lepiej reagują na immunoterapię przeciwnowotworową. W ciągu ostatnich 6 lat immunoterapie znacznie poprawiły rokowania pacjentów z przerzutami czerniaka. Nadal jednak tylko u ok. połowy tych osób dochodzi do remisji. Naukowcy z Centrum Medycznego Southwestern University analizowali mikroflorę jelit 39 poddawanych immunoterapii pacjentów z czerniakiem. Wykryli silną korelację między dobrą reakcją na leczenie a obecnością pewnych bakterii. Nasze badania pokazują, że istnieją pewne dobre bakterie, których obecność jest potrzebna do optymalizacji skuteczności inhibitorów punktów kontrolnych - podkreśla dr Andrew Koh. W zidentyfikowaniu korelacji pomógł Rick Spurr, u którego podczas rzutu zapalenia płuc zdiagnozowano przerzuty czerniaka do tego narządu. Co drugi tydzień przechodził on cykle podawania niwolumabu, leku znoszącego hamulce układu odpornościowego (niwolumab to ludzkie przeciwciało monoklonalne skierowane przeciwko immunoregulatorowemu receptorowi PD-1 znajdującemu się na powierzchni limfocytów T). W zasadzie nie odczuwałem skutków ubocznych. Zacząłem leczenie latem, a w listopadzie jeździłem na nartach - podkreśla Spurr. Naukowcy wykryli, że u mężczyzny występowały pewne korzystne bakterie i podejrzewali, że pomógł mu właśnie mikrobiom. Generalnie u pacjentów, którzy dobrze zareagowali na immunoterapię, wykryto 3 bakterie: Bacteroides thetaiotaomicron, Faecalibacterium prausnitzii i Holdemania filiformis. Wszystkie wchodzą w skład normalnej mikroflory jelitowej. Na tym etapie badań Amerykanie zaczęli się zastanawiać, w jaki sposób bakterie mogą wspomagać immunoterapeutyki. Zbadaliśmy metabolity i najsilniejszą korelację z korzystnymi bakteriami wykryliśmy w przypadku kwasu anakardowego, który występuje m.in. w mango czy orzechach nerkowca. Choć te wstępne obserwacje nie pozwalają na razie wnioskować o zależnościach przyczynowo-skutkowych, [jeśli uda się je powtórzyć w większych badaniach] może uzyskamy kiedyś mieszaninę probiotyków, które podawane łącznie z immunoterapią zwiększą jej skuteczność - podsumowuje Koh. « powrót do artykułu
  14. Chcąc zmniejszyć koszt produkcji leków, japońscy naukowcy wyhodowali kury, które składają jaja zawierające interferon beta (IFN-β). Wg nich, za jakiś czas cena tego interferonu może spaść o 90% - obecnie parę mikrogramów kosztuje nawet 100 tys. jenów, czyli ok. 888 USD. Specjaliści z National Institute of Advanced Industrial Science and Technology (AIST) wprowadzili geny interferonu beta do komórek prekursorowych plemników. Później za pomocą zmodyfikowanej spermy zapłodnili komórki jajowe. W ten sposób uzyskali kwoki z wybranymi genami, które składają jaja zawierające IFN-β. Obecnie zespół z AIST dysponuje 3 takimi kurami. Japończycy planują sprzedawać interferon firmom farmaceutycznym za połowę ceny. Autorzy studium podkreślają, że uzyskany w ten sposób IFN-β zostanie najpierw wykorzystany do badań. Japońskie uregulowania dot. wprowadzania do obrotu nowych lub zagranicznych produktów farmaceutycznych są bardzo restrykcyjne, dlatego konsumenci będą jeszcze musieli poczekać na "kurzy" IFN-β. « powrót do artykułu
  15. Około 10% ludzkiej populacji żyje w zagrażającej im odległości od wulkanu, a ponad 800 milionów osób mieszka w promieniu 100 kilometrów od aktywnego wulkanu. W latach 1500-2017 wulkany zabiły 278 000 osób. Średnio każdego roku z powodu ich działalności śmierć ponosiło zatem 540 osób. Ryzyko związane z aktywnością wulkaniczną jest zróżnicowane. Doktor Sarah Brown z University of Bristol przyjrzała się aktywności wulkanicznej z ostatnich wieków, skorygowała wiele danych i dodała niezwykle ważne informacje dotyczące liczby ofiar w zależności od odległości do wulkanu. Dzięki badaniom Brown wiemy, że niemal połowa wszystkich ofiar wulkanów znajdowała się w promieniu 10 kilometrów od nich. Jednak zdarzały się przypadki śmierci wśród osób znajdujących się nawet 170 kilometrów od wulkanu. W odległości 5 kilometrów od wulkanu najwięcej osób ginie od bomb wulkanicznych, czyli zastygającego w powietrzu materiału wyrzucanego przez wulkany. W średnich odległościach 5-15 kilometrów najwięcej ofiar śmiertelnych powodują lawiny piroklasyczne, czyli szybko poruszające się lawiny gorących skał, popiołu i gazów. Z kolei osoby znajdujące się w większych odległościach od wulkanów najczęściej giną z powodu osunięć ziemi, tsunami i chmur materiału piroklastycznego. Jak łatwo się domyślić, największą grupę wśród ofiar stanowią osoby mieszkające w pobliżu wulkanu. Istnieją też grupy osób, które często giną wskutek wybuchów. Są to turyści, dziennikarze, naukowcy badający wulkany czy też członkowie zespołów ratunkowych. Dotychczas wulkany zabiły 561 turystów. Zwykle zgony takie miały miejsce podczas niewielkich erupcji lub gdy wulkan był spokojny. Większość zgonów turystów wydarzyła się w promieniu 5 kilometrów od wulkanu, a śmierć następowała najczęściej wskutek uderzenia bombą wulkaniczną. Najnowszy przypadek śmierci turystów miał miejsce we Włoszech, gdy dziecko i rodzice zginęli podczas zwiedzania Campi Flegri. Zanotowano też śmierć 67 naukowców, w większości wulkanologów i osób im pomagającym. Aż 70% takich przypadków miało miejsce w promieniu 1 kilometra od szczytu wulkanu. Śmierć ponoszą też osoby z personelu ratunkowego, wojskowego czy medycznego, które ruszają na pomoc w razie wybuchów wulkanów. Dotychczas zginęło 57 takich osób. Wulkany zabiły też 30 przedstawicieli mediów, którzy relacjonowali ich wybuchy. Zwykle ofiary znajdowały się w strefie określanej jako niebezpieczna. Doktore Brown uważa, że o ile służby ratunkowe czy wulkanolodzy mają ważne powody, by ryzykować obecność w strefie zagrożenia, o tyle dziennikarze czy turyści powinni dobrze się zastanowić, czy ryzyko się opłaca. Przypadki śmierci wśród turystów można zmniejszyć odpowiednio ograniczając dostęp do stref niebezpiecznych, ostrzegając i edukując ich, mówi uczona. « powrót do artykułu
  16. KopalniaWiedzy.pl

    Mindhunter

    Mroczna książka Johna Douglasa – jednego z najwybitniejszych profilerów w dziejach FBI. Douglas badał miejsca zbrodni dokonywanych przez najgroźniejszych psychopatów, próbował przewidzieć kolejne ruchy seryjnych morderców i stawał z nimi oko w oko. Stał się pierwowzorem postaci agenta Jacka Crawforda z filmów o Hannibalu Lecterze. Teraz dzieli się opowieściami o swoich najsłynniejszych śledztwach i ryzykownych próbach wniknięcia w najmroczniejsze zakamarki umysłów psychopatów. Żeby złapać seryjnego mordercę, musisz spojrzeć na świat jego oczami. Musisz zacząć myśleć jak bestia. Na podstawie książki MINDHUNTER powstał serial wyprodukowany przez NETFLIX w reżyserii DAVIDA FINCHERA – twórcy SIEDEM i ZODIAKA. Wejść w umysł myśliwego To moja rola. Kiedy patrzę na tłum ludzi w galerii handlowej, wypatruję ofiary. Próbuję rozpoznać, kogo będzie najłatwiej schwytać. Muszę poczuć dreszczyk emocji, który odczuwa polująca bestia. Tylko tak będę mógł ją złapać.
  17. Gry wideo zapewniają przewagę podczas uczenia. Naukowcy z Ruhr-Universität Bochum wykazali, że podczas zawodów w uczeniu, podczas których gracze ścigali się niegraczami, gracze wypadali znacząco lepiej i wykazywali zwiększoną aktywność mózgu w rejonach kluczowych dla uczenia. W eksperymencie wzięło udział 17 graczy (jak sami stwierdzili, na gry akcji na komputerze lub konsoli przeznaczali ponad 15 godzin tygodniowo). Uwzględniono też równoliczną grupę kontrolną (jej przedstawiciele nie grali regularnie w gry wideo). Ochotnicy brali udział w teście przewidywania pogody (ang. weather prediction task, WPT); WPT to popularne narzędzie do badania uczenia prawdopodobieństwa. Podczas wykonywania zadania psycholodzy monitorowali aktywność mózgu za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego. Badanym pokazywano kombinacje 3 kart z różnymi symbolami. Mieli oni oszacować, czy zestawienie oznacza słońce, czy deszcz (otrzymywali informację zwrotną, czy ich przypuszczenia były słuszne, czy nie). Z biegiem czasu ludzie uczyli się, co oznaczają poszczególne kombinacje kart (zestawienia wiązały się z wyższym bądź niższym prawdopodobieństwem słońca i deszczu). Na końcu wypełniali kwestionariusz do oceny nabytej wiedzy. Okazało się, że gracze radzili sobie o wiele lepiej od grupy kontrolnej, nawet z kombinacjami o wysokim stopniu niepewności, np. zestawieniem w 60% wskazującym na deszcz i w 40% na słońce. Analiza kwestionariuszy wykazała, że gracze zdobyli więcej informacji o znaczeniu kombinacji kart. Nasze badanie pokazuje, że gracze lepiej sobie radzą z szybką analizą sytuacji, by wygenerować nową wiedzę i skategoryzować fakty, zwłaszcza w sytuacjach o wysokiej niepewności - podkreśla Sabina Schenk. Taki rodzaj uczenia wiąże się ze zwiększoną aktywnością w hipokampie. Sądzimy, że gry wideo trenują pewne regiony mózgu, np. hipokamp. To istotne nie tylko dla młodych, ale i dla starszych ludzi [...]. Oprócz tego naukowcy wykryli u graczy silniejsze skupiska aktywności w przedklinku, zakręcie zębatym, środkowym zakręcie skroniowym, potylicznych obszarach wzrokowych i rejonach powiązanych z procesami uwagowymi. Rejony te są ze sobą połączone i reprezentują kluczowe węzły dla pamięci semantycznej czy kontroli poznawczej. « powrót do artykułu
  18. Najnowsze wyliczenia przeprowadzone przez naukowców z NASA wykazały, że Księżyc posiadał w przeszłości atmosferę. Srebrny Glob był nią otoczony 3-4 miliardy lat temu w czasach swojej największej aktywności wulkanicznej. Ilość gazów wyrzucanych przez wulkany była wówczas większa niż ilość uciekająca w przestrzeń kosmiczną, więc Księżyc był nimi otoczony. Na powierzchni Księżyca z łatwością dostrzeżemy ciemniejsze pola bazaltu. Powstawały one wskutek aktywności wulkanicznej naszego satelity, a próbki przywiezione w ramach misji Apollo pozwoliły stwierdzić, że magma zawierała m.in. tlenek węgla i wiele innych gazów. Doktor Debra H. Needham z Marshall Space Flight Center i doktor David A. Kring z Lunar and Planetary Institute, postanowili wyliczyć ilość gazów, które wydobywały się magmy wypływającej na powierzchnię Księżyca. Z ich wyliczeń wynika, że gazów było tak dużo, iż uformowały atmosferę. Najgęstsza była ona w czasie szczytu aktywności wulkanicznej przez 3,5 miliardami lat. Przetrwała około 70 milionów lat zanim gazy uciekły w przestrzeń kosmiczną. Dwa największe wyrzuty gazów miały miejsce w czasie formowania się Morza Jasności (Mare Serentiatis) oraz Morza Deszczów (Mare Imbrium). Oba baseny lawy powstały, odpowiednio, przed 3,8 i 3,5 miliardami lat. Całkowita ilość wody uwolniona podczas formowania się tych mórz bazaltowych była dwukrotnie większa od pojemności jeziora Tahoe (150 km3 wody). Chociaż większość tej wody uciekła w przestrzeń kosmiczną w postaci pary wodnej jej znaczna część mogła przemieścić się w kierunku biegunów. A to oznacza, że część związków lotnych, jakie obserwujemy na biegunach Księżyca może pochodzić z jego wnętrza, mówi Needham. « powrót do artykułu
  19. Zdrowi ludzie, którzy spożywają dużo cukru, znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka choroby sercowo-naczyniowej. Naukowcy z Uniwersytetu Surrey wykazali, że na wysokocukrowej diecie zdrowi skądinąd mężczyźni mają podwyższony poziom lipidów we krwi oraz większe stłuszczenie wątroby. W ramach badania przyglądano się 2 grupom mężczyzn: z dużą lub małą ilością tłuszczu zmagazynowanego w wątrobie. By sprawdzić, czy stopień stłuszczenia wątroby modyfikuje wpływ cukru na zdrowie sercowo-naczyniowe, podawano im nisko- lub wysokocukrową dietę. W niskocukrowej diecie z węglowodanów pochodziło nie więcej niż 140 kalorii dziennie, a w wysokocukrowej aż 650. Po 12 tygodniach wysokocukrowej diety u mężczyzn z niealkoholową stłuszczeniową chorobą wątroby (ang. nonalcoholic fatty liver disease, NAFLD) występowały zmiany w metabolizmie tłuszczów, które wiążą się z podwyższonym ryzykiem chorób sercowo-naczyniowych. Wyniki, które opublikowano na łamach pisma Clinical Science, pokazały także, że pod wpływem wysokocukrowej diety w grupie zdrowych mężczyzn z niskim otłuszczeniem wątroby stłuszczenie tego narządu wzrosło i zaczęło przypominać NAFLD. Nasze rezultaty pokazują, że spożywanie dużych ilości cukrów może zmieniać metabolizm w taki sposób, że podwyższa się ryzyko chorób sercowo-naczyniowych. O ile większość dorosłych nie je tyle cukru, co nasi badani, o tyle niektóre dzieci i nastolatki sięgające po napoje gazowane i słodycze już tak. To rodzi obawy o przyszłe zdrowie młodszej populacji [...] - podsumowuje prof. Bruce Griffin. « powrót do artykułu
  20. Pestycydy atakujące układ nerwowy pszczół zostały znalezione w 75% próbkach miodu z całego świata. To pokazuje, jak bardzo zagrożone są pszczoły, jeden z głównych zapylaczy na Ziemi. Koncentracja szkodliwych substancji odkrytych w 198 próbkach jest mniejsza niż bezpieczna granica dopuszczona w Unii Europejskiej, zatem jedząc miód najprawdopodobniej nie narażamy własnego zdrowia. Jednak w 34% próbek zanieczyszczenie neonikotynoidami było na poziomie niebezpiecznym dla pszczół. Pszczoły zapylają 90% najważniejszych roślin uprawnych, jednak w ostatnich latach na całym świecie obserwuje się masowe wymieranie kolonii. Wciąż jednoznacznie nie rozstrzygnięto, co jest przyczyną wymierania pszczół. To alarmujące odkrycie, mówi Chris Connolly, neurobiolog z University of Dundee. Poziom zanieczyszczeń jest na tyle duży, że może wpływać na mózgi pszczół i upośledzać ich zdolność żywienia się i zapylania roślin, stwierdza. Neonikotynoidy są od dawna jednymi z głównych podejrzanych o wymieranie pszczół. Dlatego też w UE wprowadzono w 2013 roku częściowy zakaz ich stosowania. Naukowcy podkreślają, że próbki miodu wykorzystane do badań zostały zebrane przed wprowadzeniem zakazu, zatem można będzie przeprowadzić badania porównawcze na nowszych próbkach i sprawdzić, czy zakaz jest skuteczny. Naukowcy badali miód pod kątem występowania w nim jednego z pięciu najczęściej stosowanych neonikotynoidów. Te środki chemiczne zostały wprowadzone w połowie lat 90. Bazują one na chemicznej strukturze nikotyny i atakują system nerwowy owadów szkodzących uprawom. Aż 75% badanych próbek zawierało co najmniej jeden neonikotynoid. Wśród nich 30% zawierało jeden nikotynoid, w 45% stwierdziliśmy obecność co najmniej dwóch neonikotynoidów, a w 10% znajdowały się co najmniej 4 neonikotynoidy, poinformował Edward Mitchell ze szwajcarskiego Uniwersytetu w Neuchatel. Najczęściej zanieczyszczone były miody z Ameryki Północnej (86%), Azji (80%) i Europy (79%). Najmniej zanieczyszczeń występowało w miodach z Ameryki Południowej (57%). Na Ziemi żyje około 20 000 gatunków pszczół. Zapylają one ponad 90% ze 107 najważniejszych roślin uprawnych. W ubiegłym roku ONZ ostrzegał, że 40% bezkręgowych zapylaczy – przede wszystkim pszczołom i motylom – grozi zagłada. Poziom zanieczyszczeń, dochodzący do 56 nanogramów na gram, zagraża zdrowiu pszczół i kolonii. Podczas jednych z tegorocznych badań wykazano, że już zanieczyszczenia neonikotynoidami na poziomie 9 nanogramów na gram zmniejszają szanse reprodukcyjne dzikich pszczół. Zgadzam się zatem z autorami badań, którzy twierdzą, że akumulacja pestycydów w środowisku i ich koncentracja w ulach to poważny problem środowiskowy i najprawdopodobniej ma to wpływ na wymieranie zapylaczy – mówi Johathan Storkey, ekspert od ekologii roślin. Inni specjaliści zwracają też uwagę, że poziom neonikotynoidów na jaki narażone są pszczoły może znacznie przekraczać poziom zmierzony w miodzie, gdyż w znajduje się w nim uśredniona ilość pestycydów zebranych na pewnej przestrzeni i w pewnym czasie. « powrót do artykułu
  21. Australijsko-amerykański zespół opracował wysoce elastyczny klej chirurgiczny MeTro, który zamyka rany w zaledwie 60 s. Wysoka elastyczność MeTro sprawia, że doskonale nadaje się do zamykania ran w tkankach, które stale się kurczą i rozciągają, np. w płucach, sercach czy naczyniach, a także ran zagrożonych ponownym otwarciem. Autorzy publikacji z pisma Science Translational Medicine podkreślają, że klej działa w przypadku ran wewnętrznych, które często występują w trudno dostępnych rejonach i wymagają szwów/zszywek, bo otaczające płyny ustrojowe negatywnie wpływają na skuteczność innych substancji klejących. MeTro "chwyta" w zaledwie minutę po oświetleniu promieniowaniem ultrafioletowym. Klej ma wbudowany enzym rozkładający, który można modyfikować, by określić, jak długo substancja ma pozostać w organizmie, żeby rana zdążyła się zagoić. Naukowcy podkreślają, że podczas eksperymentów nowy materiał szybko i skutecznie zamykał nacięcia w naczyniach i płucach gryzoni oraz świń. Nie trzeba było stosować szwów ani zszywek chirurgicznych. MeTro stanowi połączenie technologii naturalnych elastycznych białek oraz cząstek światłoczułych. Piękno preparatu polega na tym, że gdy tylko wejdzie w kontakt z powierzchnią tkanki, zastyga w fazę żelowatą i nie wycieka - wyjaśnia prof. Nasim Annabi z Northeastern University. Później dalej go stabilizujemy za pomocą światła (pod jego wpływem zachodzi sieciowanie). Dzięki temu klej jest dokładnie umiejscowiony oraz ściśle związany ze strukturami z powierzchni tkanki. Kiedy stosuje się MeTro, można zobaczyć, że zachowuje się jak ciecz, wypełniając szczeliny i dostosowując się do kształtu rany. [Klej] dobrze reaguje biologicznie i ściśle przylega do tkanek [...]. Żel bez problemu się przechowuje. Można go wstrzykiwać bezpośrednio do rany czy jamy [ciała]. Zakres jego zastosowań jest olbrzymi - od leczenia poważnych obrażeń wewnętrznych na miejscu wypadku albo w strefie działań wojennych po ulepszanie operacji szpitalnych - opowiada prof. Anthony Weiss z Uniwersytetu w Sydney. Prof. Ali Khademhosseini z Harvardzkiej Szkoły Medycznej dodaje, że klej pozostaje stabilny w wymagających warunkach mechanicznych w czasie potrzebnym do zagojenia ran, a później rozkłada się bez jakichkolwiek oznak toksyczności. Spełnia wszystkie wymogi wszechstronnego i skutecznego kleju chirurgicznego. Kolejnym etapem badań mają być testy kliniczne. « powrót do artykułu
  22. Wydaje się, że Homo sapiens już przed 34 000 lat zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw krzyżowania się wśród bliskich krewnych i stworzyli zadziwiająco złożoną sieć społeczną, która pozwalała na uniknięcie tego problemu. Międzynarodowa grupa naukowa, pracująca pod kierunkiem specjalistów z Uniwersytetów w Cambridge i w Kopenhadze, badała genom czterech osób z Sunghiru. To znane rosyjskie stanowisko archeologiczne pochodzące z górnego paleolitu. Wyniki badań sugerują, że ludzie celowo poszukiwali partnerów poza własną grupą, a w tym celu niewielkie grupy rodzinne musiały tworzyć z innymi grupami sieć szerokich powiązań społecznych, które pozwalała uniknąć niebezpieczeństw rozmnażania się blisko spokrewnionych osób. Nie tylko wyniki badań genetycznych, ale również symbolika, złożoność i nakłady pracy wymagane do stworzenia biżuterii i innych obiektów znalezionych przy zmarłych sugerują, że prawdopodobnie opracowali oni zasady, ceremoniały i rytuały związane z łączeniem się osób z różnych grup. Można w tym upatrywać ceremoniałów poprzedzających współczesny ceremoniał małżeński. Niewykluczone, że rytuały sprzed dziesiątków tysięcy lat były podobne do dzisiejszych rytuałów spotykanych wśród łowców-zbieraczy. Stanowisko Suhnghir jest niezwykle cenne i wartościowe, gdyż bardzo rzadko zdarza się znaleźć pochówek z tego okresu, w którym pochowane osoby prawdopodobnie żyły w tym samym czasie i zostały razem złożone do grobu. Jednak, ku zdziwieniu badaczy, pochowane osoby nie były blisko ze sobą spokrewnione. Miały co najwyżej tych samych pradziadków i dotyczy to nawet dwójki pochowanych obok siebie dzieci. To oznacza, że nawet ludzie z górnego paleolitu, którzy żyli w niewielkich grupach, rozumieli konieczność unikania rozmnażania się wśród blisko spokrewnionych osób. Uzyskane przez nas dane sugerują, że celowo tego unikali. Z tego zaś wynika, że musieli rozwinąć system z tym związany. Gdyby bowiem małe grupy łowców-zbieraczy przypadkowo się mieszały, widzielibyśmy znacznie więcej przypadków chowu wsobnego niż mamy tutaj, mówi profesor Eske Villerslev, jeden z autorów badań. Zarówno wcześni ludzie jak i inni hominini, w tym neandertalczycy, żyli w niewielkich grupach rodzinnych. To zwiększa prawdopodobieństwo rozmnażania się wśród osób spokrewnionych. Jednak u Homo sapiens w pewnym momencie przestało być to powszechnym zjawiskiem. Nie wiadomo jednak, kiedy do tego doszło. Wydaje się, że małe grupy tworzyły szerokie więzi społeczne z innymi grupami, co pozwoliło na wymianę osób pomiędzy nimi. Stanowisko Sughir zawiera kompletne szczątki jednej dorosłej osoby, dwóch młodszych oraz symbolicznie zmodyfikowane niekompletne szczątki kolejnej dorosłej osoby. Zmarłym towarzyszy wiele przedmiotów. Badania genetyczne wykazały, że żadna z tych czterech osób nie była spokrewniona z inna osobą nie bliżej niż w trzecim stopniu. A pokryta ochrą kość udowa osoby dorosłej znaleziona w grobie chłopców mogła należeć do osoby, która była co najwyżej ich prapradziadkiem. Wiele osób by tego nie przewidziało. Sądzę, że wielu specjalistów spodziewało się raczej, że ludzie z Sunghir byli blisko spokrewnieni, szczególnie obaj chłopcy złożeni w tym samym grobie, mówi Willerslev. Niewykluczone, że ludzie z Sunghir żyli w podobnych grupach, co współcześni łowcy-zbieracze. Australijscy Aborygeni czy niektóre historyczne społeczności Indian żyły w grupach składających się z około 25 osób, które utrzymywały kontakty z innymi grupami, liczącymi łącznie około 200 osób i pielęgnowały zasady określające, kto z kim może się łączyć. Większość grup nieczłowiekowanych jest zorganizowanych wokół jednej z płci, która pozostaje na miejscu, a przedstawiciele drugiej z płci migrują do innych grup, minimalizując ryzyko chowu wsobnego. W pewnym momencie historii wcześni ludzie zmienili swój system łączenia się w pary. Wyniki badań w Sunghir wskazują, że w górnym paleolicie ludzie wykorzystywali złożony system kulturowy pozwalający na utrzymanie bardzo małych grup poprzez włączenie ich w szeroką sieć społeczną z innymi grupami, mówi profesor Marta Mirazon Lahr z University of Cambridge. Tymczasem badania neandertalczyka, który żył w górach Ałtaj przed 50 000 laty wykazały, że w jego społeczności dochodziło do krzyżowania się spokrewnionych osób. To skłoniło niektórych do wysunięcia hipotezy, że neandertalczycy przegrali rywalizację z Homo sapiens, gdyż nie uniknęli rozmnażania się w gronie spokrewnionych osób. Jednak profesor Martin Sikora z Uniwersytetu w Kopenhadze ostrzega przed wyciąganiem pochopnych wniosków. Nie wiemy, dlaczego neandertalczycy z Ałtaju rozmnażali się we własnym gronie. Może żyli w izolacji a może nie stworzyli odpowiedniej sieci powiązań z innymi grupami. Potrzebujemy więcej danych z różnych populacji neandertalczyków, by być pewnymi. Naukowcy podkreślają też niezwykłą ornamentykę i złożoność obiektów znalezionych w grobach. Niewykluczone, że charakterystyczna dla danej grupy ekspresja kulturowa, wyrażająca się właśnie w zdobieniu czy sposobie wykonania przedmiotów, pozwalały na odróżnienie członków różnych grup i służyły jako wskazówki podpowiadające, z kim można się łączyć, a kogo należy unikać jako partnera seksualnego. Ta ornamentyka jest niesamowita i nie mamy podobnych przykładów ani u neandertalczyków, ani u innych archaicznych ludzi, mówi Willerslev. « powrót do artykułu
  23. Dziwne, zachodzące w dużych odstępach czasowych spadki jasności gwiazdy Tabby, znanej oficjalnie jako KIC 8462852, można częściowo wytłumaczyć obecnością pyłu, a nie megastruktury zbudowanej przez obcych. Astronomowie z University of Arizona zauważyli, że wspomniane spadki jasności są większe w zakresie ultrafioletu niż w podczerwieni. Tymczasem każdy obiekt większy od ziarna kurzu powodowałby równomierne spadki w całym zakresie spektrum światła. To wyklucza teorię o megastrukturze obcych, gdyż jej obecność nie wyjaśniałaby różnicy w spadkach jasności w zależności od długości fali światła. Podejrzewamy, że wokół gwiazdy krąży chmura pyłu, która obiega ją w ciągu 700 dni, mówi Huan Meng, główny autor badań. Jednak spostrzeżenia uczonych z Arizony nie rozwiązują wszystkich zagadek gwiazdy Tabby. KIC 8462852 znajduje się w odległości 1500 lat świetlnych od Ziemi. Od roku 2015 wywołuje olbrzymie kontrowersje. Wtedy to grupa astronomów pracująca pod kierunkiem Tabethy Boyajian zauważyła, że w ciągu poprzednich pięciu lat gwiazda kilkukrotnie znacząco zmniejszała swoją jasność. Raz spadek ten wyniósł aż 22%. Żadna planeta krążąca wokół gwiazdy nie mogłaby spowodować tak olbrzymich spadków jasności. Dlatego też pojawiło się wiele hipotez dotyczących tego zjawiska. Mówiono o grupie komet lub ich fragmentów, o pyle międzygwiezdnym i o megastrukturze wybudowanej przez obcych. Kolejne badania gwiazdy przynosiły kolejne sensacyjne odkrycia. Okazało się, że gwiazda nie tylko doświadcza znacznych krótkoterminowych spadków jasności, ale, że w latach 1890-1989 jej jasność zmniejszyła się o około 20%. Niedługo potem dowiedzieliśmy się, że w samych tylko latach 2009-2013 spadek jasności gwiazdy Tabby wyniósł aż 3 procent. Najnowsze badania, których wyniki opublikowano w The Astrophysical Journal, przyniosły rozwiązanie części zagadki. Wokół gwiazdy musi krążyć chmura pyłu o ziarnach na tyle dużych, że pozostają na orbicie gwiazdy pomimo ciśnienie wywieranego przez jej promieniowanie, a na tyle małych, że nie blokują światła jednakowo we wszystkich zakresach. Jednak badania te nie odpowiadają na wszystkie pytania. Nie wiemy na przykład, co wywołuje 20-procentowe spadki jasności gwiazdy zachodzące w krótszych odstępach czasu. Jakby tego było mało niedawno zespół z Observatories of the Carnegie Institution for Science doniósł, że w ciągu ostatnich 11 lat gwiazda Tabby doświadczyła dwóch wzrostów jasności, ale jej ogólna jasność zmniejszyła się od lutego 2015 roku o 1,5 procent. Dotychczas sądziliśmy, że zmiany jasności tej gwiazdy przebiegają w jednym kierunku, staje się ona ciemniejsze. Jednak fakt, że czasami staje się jaśniejsza w połączeniu z okresami spadku jasności nie pasuje do większości hipotez mających wyjaśniać jej dziwne zachowanie, mówi główny autor badań Joshua Simon. « powrót do artykułu
  24. Trzydziestopięcioletni mężczyzna, który po wypadku samochodowym przez 15 lat znajdował się w stanie wegetatywnym, odzyskał pewien stopień świadomości po wszczepieniu do klatki piersiowej stymulatora nerwu błędnego. Autorzy raportu z pisma Current Biology podkreślają, że uzyskane wyniki przeczą założeniu, że zaburzenia świadomości utrzymujące się przez ponad 12 miesięcy są nieodwracalne. By oszacować potencjał stymulacji nerwu błędnego (ang. vagus nerve stimulation, VNS) w zakresie przywracania świadomości, badacze z zespołu Angeli Sirigu z Instytutu Nauk Poznawczych Marka Jeanneroda i klinicyści Jacquesa Luauté zdecydowali się na trudny przypadek - szukali osoby znajdującej się w stanie wegetatywnym od ponad dekady. Dzięki temu wiedzieli, że ewentualna poprawa nie będzie dziełem przypadku. Naukowcy podkreślają, że po miesiącu VNS zaszła znacząca poprawa w obrębie 3 parametrów: uwagi, poruszania i aktywności mózgu. Pacjent zaczął reagować na proste polecenia (wcześniej było to niemożliwe); 35-latek wodził np. wzrokiem za przedmiotami i na prośbę obracał głowę. Matka wspominała też o zwiększonej zdolności do zachowania czuwania podczas czytania mu książki. Po stymulacji zaobserwowano reakcje na symulowane zagrożenie. Kiedy naukowiec nagle przybliżał się do twarzy pacjenta, ten odpowiadał zaskoczeniem, szeroko otwierając oczy. Zespół tłumaczy, że po latach stanu wegetatywnego teraz znalazł się on w stanie minimalnej świadomości. Badania EEG wykazały, że w regionach mózgu ważnych dla poruszania, odczuwania i świadomości wzrosła aktywność theta. Oprócz tego akademicy zauważyli, że VNS poprawiła łączność funkcjonalną mózgu. Skany PET zademonstrowały zwiększoną aktywność metaboliczną obszarów korowych i podkorowych. Plastyczność mózgu i jego naprawa są nadal możliwe nawet wtedy, gdy zaczyna brakować nadziei - podkreśla Sirigu. By potwierdzić swoje dotychczasowe ustalenia, obecnie naukowcy planują duże badania. « powrót do artykułu
  25. Stephen Harris ze State University of New York i Jason Munshi-South z Fordham University postanowili sprawdzić, czy myszy zamieszkujące Nowy Jork różnią się genetycznie od myszy mieszkających na wsi. Innymi słowy, uczeni chcieli się przekonać, czy życie w mieście wpłynęło na procesy ewolucyjne zwierząt. W trzech parkach Nowego Jorku i trzech wiejskich lokalizacjach naukowcy złapali 48 myszy z rodzimego gatunku Peromyscus leucopus i zbadali ich RNA. U miejskich myszy znaleźli 19 polimorfizmów pojedynczego nukleotydu, miejsc w których myszy te różniły się od siebie, ale i od myszy wiejskich. Zauważono, że wiele zmian dotyczyło trawienia i innych procesów metabolicznych. Jeden z obserwowanych genów był odpowiedzialny za produkcję kwasów tłuszczowych omega-3 i omega-6. U ludzi taka wersja genu pojawiła się gdy przeszliśmy z gospodarki zbieracko-łowieckiej na rolniczą. Znaleziono też geny powiązane z niealkoholową stłuszczeniową chorobą wątroby, które – zdaniem uczonych – wskazują na to, że myszy jadły dużo nasyconych kwasów tłuszczowych. Żywność typu fast-food jest pełna takich tłuszczów. Od razu pomyśleliśmy o 'hipotezie hamburgerowej', zgodnie z którą myszy mieszkające w miastach uzupełniają dietę resztkami pozostawionymi przez ludzi – mówi Harris. Myszy miejskie mają też większy dostęp do ziaren, orzechów czy jagód rosnących w parkach. Ich wiejscy kuzyni muszą bowiem konkurować o te zasoby z większą liczbą gatunków. Dlatego też naukowcy sądzą, że myszy miejskie zwykle odżywiają bardziej naturalną żywnością, a czasem korzystają z resztek pozostawionych przez człowieka, które zapewniają im dodatkową znaczną ilość kalorii. Opisana powyżej praca to jedne z wielu w ostatnich czasach badań nad przykładami szybkiej adaptacji do nowych środowisk. Pozwalają one na obserwowanie ewolucji na żywo. Ich autorzy ostrzegają jednak, że badana przezeń próbka była zbyt mała i przed wyciągnięciem jednoznacznych wniosków należy przeprowadzić szerzej zakrojone badania. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...