Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36965
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Białucha arktyczna zaskoczyła naukowców, bo po umieszczeniu w akwarium delfinów butlonosych nauczyła się ich pogwizdywań i klikania. Białucha została przeniesiona do delfinarium Koktebel na Krymie w listopadzie 2013 r. Miała wtedy 4 lata. Mimo początkowych trudności szybko zintegrowała się ze stadem delfinów, złożonym z dorosłego samca, 2 dorosłych samic i młodej samicy. Jak donoszą Elena Panowa i Aleksandr Agafonow z Rosyjskiej Akademii Nauk, autorzy publikacji z pisma Animal Cognition, zwierzę zaczęło naśladować delfiny, a później zatraciło białuchową sygnaturę akustyczną. Dwa miesiące po umieszczeniu białuchy w nowym akwarium zauważyliśmy, że zaczęła naśladować gwizdy delfinów, a jeden z typów jej zawołań zanikł. Zespół zebrał 90 godzin nagrań. W pierwszych dniach po przybyciu samica wydawała dźwięki typowe dla swojego gatunku, 2 miesiące później "mówiła" już wyłącznie po delfiniemiu. Rosjanie podkreślają, że wydawała gwizdy sygnaturowe poszczególnych butlonosów, które niekiedy porównuje się do imion. Zarzuciła zaś emitowanie białuchowych zawołań, spełniających rolę meldowania/potwierdzania obecności. Po roku od przeprowadzki proporcja zawołań przypominających delfinie była taka sama jak po 2 miesiącach. Analiza nagrań z okresu przed i po wprowadzeniu samicy białuchy pokazała jednak, że tylko ona regularnie naśladowała wokalizacje, a delfiny już nie. Zidentyfikowaliśmy tylko jeden przypadek, kiedy delfiny generowały krótkie zawołania, które nie miały identycznych parametrów, a tylko przypominały wokalizacje białuchy. Wg naukowców, można to wyjaśnić różnicami dot. warunków społecznych. Białucha była w mniejszości i to ona musiała się dostosować. Choć białucha potrafi naśladować delfiny, nie wiadomo, czy rozumie ich język. « powrót do artykułu
  2. U ludzi z ciężkimi oparzeniami, którzy mają wyższe poziomy witaminy D, gojenie przebiega szybciej. Mimo że w leczeniu ran poczyniono w ostatniej dekadzie znaczne postępy, u niektórych pacjentów ryzyko powikłań nadal jest wyższe. Ciężkie oparzenia zwiększają zagrożenie zakażeniami, a te prowadzą niekiedy nawet do sepsy. Co ważne, witamina D wykazuje działanie antybakteryjne, może więc wspomóc gojenie ran. Prof. Janet Lord i dr Khaled Al-Tarrah z Instytutu Stanu Zapalnego i Starzenia w Birmingham oceniali roczne postępy pacjentów z oparzeniami i korelowali je z poziomem witaminy D. Okazało się, że chorzy z wyższymi stężeniami witaminy mieli lepsze prognozy, mniej powikłań i bliznowacenia, a ich rany lepiej się goiły. Oprócz tego dane pokazały, że ludzie z oparzeniami generalnie mają mniej witaminy D, a stopień spadku jej stężenia nie zależy od ciężkości oparzenia. Wyniki sugerują, że suplementacja tuż po oparzeniu może przynieść olbrzymie korzyści, bo wzmożona aktywność antydrobnoustrojowa zapobiegnie infekcji, a gojenie będzie przebiegać sprawniej. Ciężkie oparzenie poważnie obniża poziom witaminy D, dlatego uzupełnienie jej może być prostym, bezpiecznym i tanim sposobem na poprawienie rokowań [...] - podkreśla Lord. Obecnie zespół docieka, czemu po bezpośrednio oparzeniu dochodzi do gwałtownej utraty witaminy D. Znając przyczynę, można by temu zapobiegać. Niskie poziomy witaminy D wiązały się z gorszymi wynikami, w tym z zagrażającymi życiu zakażeniami, śmiertelnością i opóźnionym gojeniem ran, a także silniejszym bliznowaceniem. « powrót do artykułu
  3. Zwiększenie aktywności fizycznej i jej intensywności zmniejsza u starszych kobiet ryzyko zgonu, czytamy w najnowszym numerze pisma Circulation wydawanego przez American Heart Association. W magazynie opisano badania, jakie w latach 2011-2015 przeprowadzono na niemal 18 000 kobiet. Średni wiek osób badanych wynosił 72 lata. Były to pierwsze badania, podczas których do pomiaru aktywności fizycznej wykorzystano akcelerometr trójosiowy, który rejstrował aktywność wzdłuż trzech płaszczyzn: góra-dół, przód-tył oraz na boki. To pozwoliło na ocenę nie tylko bardziej, ale i mniej intensywnego wysiłku fizycznego oraz ruchów wykonywanych w czasie, gdy badane siedziały. Kobiety poproszono, by przez tydzień, zaraz po obudzeniu się, zakładały akcelerometr i nosiły go przez cały dzień. Później przeanalizowano dane z 16 741 akcelerometrów, które były noszone przez co najmniej cztery doby i 10 godzin na dobę. Po zakończeniu eksperymentu losy kobiet śledzono przez 2,5 roku. W tym czasie zmarło 207 pań. Naukowcy, na których czele stała profesor I-Min Lee z Uniwersytetu Harvarda, po analizie danych stwierdzili, że u pań, których aktywność fizyczną określono od umiarkowanej do intensywnej (np. szybki spacer), ryzyko śmierci z jakiegokolwiek powodu było o 60-70 procent niższe niż u pań najmniej aktywnych fizycznie. Z kolei niewielka aktywność fizyczna, taka jak wykonywanie codziennych obowiązków domowych czy robienie zakupów oraz prowadzenie siedzącego trybu życia nie były związane z ryzykiem zgonu. Naukowcy podkreślają jednak, że niewielka aktywność fizyczna może mieć pozytywny wpływ na inne czynniki, których oni nie badali. Profesor Lee mówi, że jej badania wypełniają lukę w dotychczasowej wiedzy. Młodsi ludzie, w wieku 20-30 lat zwykle angażują się w intensywną aktywność fizyczną, taką jak bieganie czy gra w koszykówkę. Jednak starsi ludzie mogą nie być zdolni nawet do umiarkowanej aktywności fizycznej. Interesował więc nas wpływ lekkiej aktywności fizycznej, której oddaje się większość starszych osób. « powrót do artykułu
  4. Konie potrafią odróżnić dominujące i uległe postawy u ludzi, nawet nieznanych. Psycholodzy z Uniwersytetu Sussex pracowali z 30 końmi domowymi. Sprawdzali, czy prędzej podejdą do ludzi prezentujących postawę dominującą (stojących prosto, z kończynami odsuniętymi od tułowia i wypiętą klatką piersiową), czy uległą (zgarbionych, trzymających ręce i nogi blisko ciała, stojących na lekko ugiętych kolanach). Okazało się, że choć wcześniej, gdy eksperymentatorzy przybierali postawy neutralne, konie dostawały od każdego nagrody w postaci jedzenia, w późniejszych próbach zdecydowanie chętniej zbliżały się do osób przyjmujących postawy submisywne. W oparciu o anegdoty, np. te o Mądrym Hansie, często uznaje się, że konie dobrze odczytują ludzką mowę ciała. Przeprowadzano jednak mało badań empirycznych w tym zakresie. Uzyskane przez nas wyniki rodzą kolejne pytania odnośnie do elastyczności komunikacji międzygatunkowej - podkreśla doktorantka Amy Smith. Z ewolucyjnego punktu widzenia zwierzęta, w tym ludzie, wykorzystują bardziej ekspansywne postawy, by zakomunikować dominację lub zagrożenie, a bardziej zamknięte, by wyrazić uległość. Z tego powodu konie mogą instynktownie rozumieć otwarte/zamknięte postawy - dodaje dr Leanne Proops z Uniwersytetu w Porthsmouth. Współautorka badania Clara Wilson wyjaśnia, że naukowcy interesują się odbiorem postaw dominujących i uległych, bo choć wielu treserów wykorzystuje postawy jako wskazówki, przeprowadzono mało badań, które by pokazały, czy konie są na nie wrażliwe bez uprzedniego treningu. W badaniu uwzględniono konie z 3 ośrodków jeździeckich w Suffolk i East Sussex. Treserami były wyłącznie kobiety (podobnych gabarytów, w podobnym stroju). By zminimalizować wpływ mimiki, na twarzach (do poziomu oczu) miały one kominy. Konie były wcześniej karmione. Później mogły wybierać, czy podejść do osoby, która przyjęła postawę dominującą, czy uległą. Podczas 4 prób zademonstrowano, że podchodziły do trenerki przyjmującej postawę uległą, a nie po prostu do kogoś stojącego po określonej stronie. W zeszłym roku Smith odkryła, że konie umieją odróżniać ludzkie miny wyrażające złość i szczęście. « powrót do artykułu
  5. Sądzę, że współczesne komputerowe systemy rozpoznawania obrazu są niewłaściwie zaprojektowane. Działają lepiej niż cokolwiek innego, ale to nie znaczy, że działają dobrze. Śmiałe stwierdzenie, ale gdy wypowiada je Geoff Hinton, jeden z twórców maszynowego głębokiego uczenia się, to warto się nad jego słowami zastanowić. Współczesne systemy rozpoznawania obrazów korzystają z olbrzymich zbiorów danych, na podstawie których uczą się, jak wygląda dany przedmiot. Po przeanalizowaniu tysięcy, a czasem milionów zdjęć wykonanych w różnych warunkach, pod różnymi kątami, są w stanie stwierdzić, że obiekt na zdjęciu, z którym dotychczas nie miały do czynienia, to np. samochód. Oczywiście znalezienie odpowiedniej ilości danych nie jest obecnie żadnym problemem. Jednak za każdym razem gdy chcemy maszynę nauczyć rozpoznawania kolejnego obiektu, musimy zapewnić jej dostęp do odpowiedniej ilości danych, których przetworzenie wymaga z kolei olbrzymich farm obliczeniowych. Komputery działają więc znacznie gorzej niż np. ludzie, którzy po jednokrotnym obejrzeniu obiektu potrafią go później rozpoznać. Hinton opublikował ostatnio dwa artykuły, w których postuluje stworzenie znacznie bardziej wydajnego systemu rozpoznawania obrazów. Jego największą zaletą jest fakt, że nie będzie on potrzebował tak wielkiej ilości danych jak systemy obecne. Hinton postuluje stworzenie czegoś, co nazywa „sieciami kapsułowymi”. Każda z takich sieci składałaby się z grupy sztucznych neuronów zajmujących się tylko jednym z wielu elementów obrazu. System stworzony z połączenia takich kapsuł działałaby podobnie do tego, w jaki sposób ludzie przetwarzają i przechowują informacje wzrokowe. To zaś pozwoliłoby mu na zrozumienie, że ołówek odwrócony o 180 stopni nadal jest ołówkiem. I do wysunięcia takiego wniosku system nie potrzebowałby analizowania wcześniej tysięcy obrazów ołówka. « powrót do artykułu
  6. Gruźlicze zapalenie osierdzia było najprawdopodobniej bezpośrednią przyczyną śmierci Fryderyka Chopina - wynika z badań polskich naukowców. Ich wyniki mają zostać opublikowane na łamach The American Journal of Medicine. Oględziny serca Chopina, dokonane w 2014 roku przez zespół polskich badaczy, ujawniły, że jest ono znakomicie zachowane i zakonserwowane. Obserwowane zmiany anatomiczne wskazują, że bezpośrednią przyczyną śmierci Chopina było najprawdopodobniej związane z gruźlicą - zapalenie osierdzia. Osierdzie to gładka błona, która otacza i chroni serce. Gruźlicze zapalenie prowadzi do pogrubienia osierdzia. Szczegóły badań serca Chopina będzie zawierała praca przyjęta do druku przez The American Journal of Medicine. Jej pierwszym autorem jest prof. Michał Witt - kierownik Zakładu Genetyki Molekularnej i Klinicznej Instytutu Genetyki Człowieka PAN w Poznaniu. Mającej się ukazać pracy polskich naukowców artykuł redakcyjny poświeciło prestiżowe pismo Nature. Fryderyk Chopin zmarł 17 października 1849 roku, mając zaledwie 39 lat. Był wątły i chorowity od wczesnego dzieciństwa. W wieku 28 lat przy wzroście 170 centymetrów wzrostu ważył 45 kg. Za życia rozpoznano u niego gruźlicę i leczono na tę chorobę (między innymi głodówkami i puszczaniem krwi). W Paryżu w 1831 roku, w wieku 21 lat miał pierwszy epizod nierzadko towarzyszącego gruźlicy krwioplucia, później często cierpiał na infekcje dróg oddechowych. Kaszel dokuczał mu całe życie, a przez dziesięć ostatnich lat zażywał z tego powodu opium na cukrze. Chorowałem przez te ostatnie dwa tygodnie jak pies: zaziębiłem się mimo 18 stopni ciepła, róż, pomarańcz, palm i fig. 3 doktorów z całej wyspy najsławniejszych: jeden wąchał, com pluł, drugi stukał, skądem pluł, trzeci macał i słuchał, jakem pluł. Jeden mówił, żem zdechł, drugi - że zdycham, 3-ci - że zdechnę – pisał 3 grudnia 1838 przebywający na Majorce Chopin w liście „Do Juliana Fontany w Paryżu”. Ponieważ Chopin bał się pogrzebania żywcem (lęk częsty w XIX wieku, by wspomnieć choćby Alfreda Nobla) zgodnie z jego życzeniem przeprowadzono sekcję zwłok. Raport z pośmiertnego badania, sporządzony przez znakomitego profesora anatomii patologicznej Jeana Cruveilhier zaginął. Jeśli jednak wierzyć relacjom osób, które miały do niego dostęp, Cruveilhier podawał jako przyczynę śmierci gruźlicę płuc i krtani, ale napotkał też zmiany patologiczne, których nie potrafił zinterpretować. Z biegiem lat pojawiały się hipotezy dotyczące innych chorób. Specjaliści twierdzili, że Chopin mógł chorować na mukowiscydozę, niedobór alfa1-antytrypsyny, zwężenie zastawki mitralnej, zespół Churga-Strauss, alergiczną aspergilozę oskrzelowo-płucną, hipogammaglobulinemię, hemosyderozę płucną, przewlekłe ropnie płuc lub płucne malformacje tętniczo-żylne. Nie mów ludziom, żem chorował, bo zrobią bajkę - napisał Chopin w postscriptum do swojego listu z 3 grudnia 1838. Fryderyka Chopina pochowano w Paryżu, na cmentarzu Pere-Lachaise. Jednak jego zakonserwowane w słoju z alkoholem serce trafiło około roku 1850 do Warszawy przywiezione przez siostrę zmarłego - Ludwikę. Szkatułkę z eksponatem umieszczono w lewym filarze Bazyliki św. Krzyża dopiero w 1880 r. (na czas Powstania Warszawskiego ewakuowano je do Milanówka). Wobec pogłosek o uszkodzeniu eksponatu, w roku 2014 zespół naukowców uzyskał zgodę na zbadanie serca Chopina – ale bez otwierania słoja. Nieinwazyjne, zewnętrzne oględziny przeprowadzono 14 kwietnia 2014 r. Jak mówił PAP 17 września 2014 podczas konferencji prasowej prof. Tadeusz Dobosz z Katedry Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu, niektórzy historycy wątpili czy w pojemniku, wmurowanym w jeden z filarów kościoła faktycznie znajduje się serce kompozytora. Badania rozwiały te wątpliwości. Były powody do niepokoju. W naszej katedrze znajduje się równowiekowe wobec serca Chopina muzeum, w którym mamy około 500 preparatów ludzkich tkanek, z czego około 50 nigdy nie było otwieranych i konserwowanych. Normalnie tkanki nie wytrzymują tak długiego okresu bez uszkodzenia. W tym przypadku było inaczej. Anatomopatolog Jean Cruveilhier, który przeprowadzał sekcję Chopina i sporządził preparat konserwujący, nie użył słoja szklanego a kryształowy. Wieczko było doskonale dotarte do słoja, bardzo szczelne - tłumaczył prof. Dobosz. Stan zachowania, wygląd preparatu, rodzaj nici, użytej do zszycia serca po sekcji, dokonanej w Paryżu, typ słoja - to wszystko w naszym przekonaniu jest z epoki. Faktem jest pełna zgodność opisów zarówno słoja, jak i skrzynek, w jakich się on znajduje, a stwierdzonym stanem faktycznym - podkreślił. Zazwyczaj przy zamykaniu słojów smaruje się szlif niewielką ilością wazeliny. Cruveilhier nie żałował preparatu - dał go tak wiele, że ściekł on do słoja, tworząc na powierzchni płynu kożuch, dodatkowo chroniący przez parowaniem. Stan zachowania i zabezpieczenia serca Chopina uznano za bardzo dobry. Stwierdzono jedynie niewielki ubytek płynu konserwującego, wobec czego uszczelniono słój za pomocą wosku. W trakcie inspekcji nie otwarto słoja. Wiemy, że serce jest w doskonałym stanie, a nasza wiedza o Chopinie nieco się powiększyła. Ze względu na kolor płynu, nie wykluczamy, że serce znajduje się w koniaku. Najprawdopodobniej bezpośrednią przyczyną śmierci kompozytora była gruźlica - na sercu widoczne są pewne zmiany anatomiczne, które na to wskazują – mówił w roku 2014 prof. Dobosz. Ponieważ słoja nie otwierano, nie można było dokonać analizy DNA, by potwierdzić lub wykluczyć, genetycznie uwarunkowaną mukowiscydozę. Wcześniejsze próby analizy DNA na podstawie szczątków z Pere-Lachaise zakończyły się niepowodzeniem ze względu na niszczący materiał genetyczny kwaśny odczyn gleby. Kolejne oględziny serca zaplanowano na 2064 rok. « powrót do artykułu
  7. Program rozbudowy infrastruktury telekomunikacyjnej Australii sabotują... kakadu. Operator Krajowej Sieci Szerokopasmowej (National Broadband Network, NBN) ujawnia, że wydał już 80 tys. dolarów australijskich (61 tys. USD) na naprawę kabli elektrycznych i światłowodów przeżutych przez ptaki. Koszty wzrosną jeszcze bardziej, bo wykrywane są kolejne uszkodzenia. Behawiorystka Gisela Kaplan powiedziała w wywiadzie udzielonym Reuterowi, że jedzenie kabli to zachowanie nabyte, bo zwykle kakadu żywią się owocami, orzechami, korą i drewnem. Wg niej, ptaki musi wabić kolor albo ułożenie kabli. One nieustannie ostrzą swoje dzioby i przez to atakują i rozcierają wszystko, na co się natkną. Niestety, upodobały sobie nasze kable. W stadach te ptaki są nie do powstrzymania - powiedział jeden z menedżerów projektu Chedryian Bresland. Obecnie NBN zakłada osłonki na kable. « powrót do artykułu
  8. Dojazdy rowerem do pracy są równie skuteczną metodą odchudzania, co ćwiczenia w czasie wolnym. To dobra wiadomość dla osób z nadwagą, które mogą nie mieć czasu czy ochoty, by udać się do centrum fitnessowego [...]. Nasze badania pokazują, że można połączyć transport do i z pracy ze skuteczną formą aktywności - opowiada prof. Bente Stallknecht z Uniwersytetu Kopenhaskiego. W duńskim studium wzięło udział 130 osób w wieku 20-45 lat z nadwagą (ich BMI wynosiło 25-35). Warunkiem uczestnictwa była niezbyt duża aktywność czy muskulatura. Określano to, biorąc pod uwagę różne parametry, w tym stopień otłuszczenia ciała i pułap tlenowy. Wyodrębniono 4 grupy. Jedna miała jeździć rowerem do i z pracy, dwie ćwiczyły 5 razy w tygodniu (jedna z dużą, druga z umiarkowaną intensywnością), a 4. była grupą kontrolną. Tygodniowo grupy, które jeździły i ćwiczyły w czasie wolnym, spalały podczas aktywności tyle samo kalorii (różna była tylko intensywność i forma ruchu). Rowerzyści pokonywali średnio 14 km dziennie. Przedstawiciele grupy intensywnej ćwiczyli ok. 35 min, a ochotnicy z grupy umiarkowanej ok. 55 min. Dużą intensywność ćwiczeń definiowano jako aktywność na poziomie 70% maksymalnego pułapu tlenowego, a umiarkowaną jako ruch na poziomie 50% VO2 max. Podczas testu naukowcy wykorzystali m.in. pulsometry, dzięki którym sprawdzali, czy ochotnicy ćwiczą tyle, ile powinni. Okazało się, że po pół roku spadła masa tłuszczowa wszystkich grup poza kontrolną. W porównaniu do grupy kontrolnej, masa tłuszczowa grupy ćwiczącej intensywnie w czasie wolnym zmniejszyła się o 4,5 kg. W przypadku grup ćwiczącej umiarkowanie i przemieszczającej się rowerem spadki wyniosły, odpowiednio, 2,6 i 4,2 kg. Istotną statystycznie różnicę między aktywnymi fizycznie grupami odnotowano tylko w przypadku grup ćwiczących w czasie wolnym. Wszystkie aktywne fizycznie grupy wypadają lepiej od grupy kontrolnej, ale grupa ćwicząca intensywnie jest statystycznie lepsza od grupy ćwiczącej umiarkowanie. Jazda rowerem do i z pracy jest pod względem zmniejszania masy tłuszczowej co najmniej tak samo skuteczna, co ćwiczenie w czasie wolnym - podsumowuje Jonas Salling Quist. « powrót do artykułu
  9. Samce mamutów częściej wpadały w naturalne pułapki i umierały. Naukowcy określili płeć 98 mamutów włochatych, których szkielety znaleziono na północy Rosji, w tym na Wyspach Nowosyberyjskich, na Tajmyrze czy w rejonie Zatoki Czauńskiej. Okazało się, że 7 na 10 osobników to samce. Autorzy publikacji z pisma Current Biology spekulują, że odchylenie w zapisie kopalnym można wyjaśnić większą tendencją młodych, niedoświadczonych samców do samotnego podróżowania. Uwięzienie w naturalnych pułapkach zwiększało zaś szanse na zakonserwowanie. Nie zachowała się większość kości, ciosów i zębów mamutów oraz innych zwierząt z epoki lodowcowej. Możliwe, że szczątki znajdowane dziś na Syberii przetrwały, bo zostały pogrzebane, co zabezpieczyło je przed wietrzeniem. Nowe ustalenia pokazują, że młode samce częściej ginęły w taki sposób, że ich ciała ulegały pogrzebaniu, np. załamując lód na jeziorze lub utykając w bagnie - tłumaczy Love Dalen ze Szwedzkiego Muzeum Historii Naturalnej. Byliśmy bardzo zaskoczeni, bo nie było powodu, by spodziewać się odchyleń płciowych w zapisie kopalnym. Ponieważ stosunek samic do samców był prawdopodobnie zrównoważony przy narodzinach, musieliśmy poszukać wyjaśnień lepszego zachowania szczątków samców - dodaje Patrícia Pecnerova, także ze Szwedzkiego Muzeum Historii Naturalnej. Do odkrycia by nie doszło, gdyby nie większy projekt badania genomów populacji mamutów włochatych. Naukowcy musieli co pewien czas określać płeć danego osobnika. Gdy przewaga samców stała się oczywista, zespół zdecydował się określić płeć większej liczby zwierząt, a także ustalić stosunek płci mamutów znalezionych na Syberii i na Wyspie Wrangla. Okazało się, że samców stale było więcej niż samic. Akademicy podejrzewają, że mamuty włochate żyły podobnie do dzisiejszych słoni. Stada samic i cieląt były prowadzone przez doświadczone samice, a młode samce przebywały w grupach wyrostków albo wałęsały się samotnie, angażując się w bardziej ryzykowne zachowania. Nic więc dziwnego, że utykały w szczelinach, bagnach czy jeziorach. « powrót do artykułu
  10. Nowo odkryty gatunek orangutana jest najbardziej zagrożonym przedstawicielem człowiekowatych na świecie. Szacuje się, że pozostało jedynie ok. 800 osobników. Autorzy publikacji z pisma Current Biology ujawnili, że dowody wskazują, że izolowana populacja orangutanów z Sumatry to de facto unikatowy gatunek. Nazwano go orangutanem z Tapanuli (Pongo tapanuliensis). Zwierzęciu zagrażają utrata habitatu (na najlepszych terenach ma powstać tama) i polowania. Wcześniejsze analizy sugerowały, że by małpy te wyginęły, wystarczy wskaźnik umieralności poniżej 1% rocznie. Nawet jeśli rocznie zabije się lub w inny sposób usunie z populacji jedynie 8 osobników [...], gatunek może zniknąć z powierzchni ziemi. Człowiekowate należą do najlepiej zbadanych taksonów na świecie. Jeśli po 200 latach intensywnych studiów nadal jesteśmy w stanie odkryć nowe gatunki z tej grupy, co nam to mówi o innych przeoczanych rzeczach: ukrytych gatunkach, nieznanych relacjach ekologicznych, krytycznych progach, których nie powinniśmy przekraczać? Ludzie prowadzą eksperyment na skalę globalną, ale mają bliską zeru wiedzę na temat jego wpływu, w tym skutków dla naszego własnego przetrwania - zaznacza Erik Meijaard z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego. Orangutany z Tapanuli żyją w Kompleksie Leśnym Batang Toru w Sumatrze Północnej. Mimo pogłosek, aż do 1997 r. nie było pewności, że ta populacja w ogóle istnieje. Naukowcy tłumaczą, że P. tapanuliensis mieszkają na południe od znanego areału orangutanów. Wcześniejsze badania sugerowały, że orangutany z Tapanuli są różne pod względem behawioralnym i genetycznym, ale nie było wiadomo, czy to wystarczy, by wydzielić nowy gatunek. Wszystko zmieniło się 4 lata temu, gdy zespół naukowców z Meijaardem w składzie został dopuszczony do szkieletu małpy zabitej podczas konfliktu z ludźmi. Analizy wskazały na różnice w obrębie czaszki i zębów. Później przyszła kolej na badania genomów 37 osobników. Okazało się, że do najgłębszego rozłamu w ewolucyjnej historii orangutanów doszło ponad 3 mln lat temu, kiedy to rozdzieliły się populacja Batang Toru oraz orangutany borneańskie. Linie orangutanów borneańskich i sumatrzańskich rozdzieliły się mniej niż 700 tys. lat temu. Orangutany z Batang Toru wydają się bezpośrednimi potomkami orangutanów, które migrowały z kontynentalnej Azji. Z tego powodu tworzą one najstarszą linię ewolucyjną w rodzaju Pongo. Populacja z Batang Toru była połączona z populacjami z północy jeszcze 10-20 tys. lat temu. Później została odizolowana - opowiada Alexander Nater z Uniwersytetu w Zurychu. Wyodrębnienie nowego gatunku oznacza, że liczebność orangutana sumatrzańskiego jest mniejsza o 800 osobników. « powrót do artykułu
  11. Zespół prof. Petera Sadlera z Uniwersytetu w Warwick i prof. Hui Chao z Sun Yat-Sen University zademonstrował, że iryd można wykorzystać, by zabić komórki nowotworowe, wypełniając je śmiercionośną wersją tlenu - tlenem singletowym (powstaje on ze "zwykłego" tlenu O2). Zdrowym tkankom nic się przy tym nie dzieje. Brytyjsko-chiński zespół tłumaczy, że proces uruchamia się, kierując światło lasera na zmienione chorobowo miejsce. Promień sięga światłoczułej powłoki kompleksów irydu(III). Podczas eksperymentów guzopodobne sferoidy z komórek raka płuc naświetlano 2-fotonowym światłem czerwonym. Aktywowany związek organometaliczny penetrował i wysycał wszystkie warstwy guza. Autorzy publikacji z pisma Angewandte Chemie wykazali także, że metoda jest bezpieczna dla zdrowych komórek. Proces powtórzono na nienowotworowej tkance i nic się nie stało. Spektrometria mas w ultrawysokiej rozdzielczości dała niespotykany wgląd w indywidualne białka komórek rakowych. Dzięki temu można było określić, które z nich są atakowane przez iryd. Analiza pokazała, że doszło do oksydacyjnego uszkodzenia białek szoku cieplnego z rodziny Hsp70 i reduktazy aldozowej, która metabolizuje glukozę (to istotne, bo np. Hsp70 odgrywa ważną rolę w nabywaniu termotolerancji, a więc oporności na działanie wysokiej, letalnej temperatury). Jeden z metali szlachetnych - platyna - jest wykorzystywany w ponad 50% chemioterapii. Obecnie eksploruje się potencjał innych metali szlachetnych, takich jak iryd, w zakresie nowych leków celowanych. Miałyby one atakować komórki nowotworowe w zupełnie inny sposób, zwalczać oporność i pozwalać na bezpieczne stosowanie z minimalnymi skutkami ubocznymi - podsumowuje prof. Sadler. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy zbadali otyłych ludzi, by stwierdzić, czemu u niektórych rozwija się insulinooporność, a u innych nie. Paradoksalnie kluczem do rozwiązania zagadki wydaje się skuteczniejsze magazynowanie tłuszczu. W pierwszym z dwóch najnowszych badań prof. Jeffrey Horowitz z Uniwersytetu Michigan zebrał grupę 30 otyłych pacjentów. Badanie próbek tkanki tłuszczowej pokazało, że zdrowsza grupa wolniej rozkłada tłuszcz, ma też mniej białek odpowiedzialnych za metabolizm tłuszczu, a więcej biorących udział w jego magazynowaniu. Amerykanie zauważyli też, że w tkance tłuszczowej zdrowszych ludzi występuje mniejsze zbliznowacenie, przez co jest ona bardziej elastyczna. Oprócz tego zaobserwowano słabszą aktywację pewnych szlaków zapalnych. Brzmi to antyintuicyjnie, ale gdybyśmy mogli zrozumieć, jak skuteczniej magazynować tłuszcz i czemu niektórym ludziom udaje się to lepiej niż innym, być może potrafilibyśmy zaprojektować terapie i metody zapobiegania, które sporo by zmieniły w przypadku pewnych powiązanych z otyłością zaburzeń metabolicznych - podkreśla Horowitz. W 2. z badań akademicy pobierali po sesji ćwiczeń aerobowych tkankę tłuszczową od 2 grup osób z nadwagą. Jedna ćwiczyła regularnie, a druga nie. U obu grup już pojedyncza sesja ruchu uruchamiała sygnały prowadzące do wzrostu nowych naczyń (angiogenezy) w tkance tłuszczowej. Pogłębione analizy wykazały, że ludzie ćwiczący regularnie mieli w tkance tłuszczowej więcej naczyń niż osoby niećwiczące. Ma to duże znaczenie, bo zdrowie większości tkanek zależy w dużej mierze od przepływu krwi i dostaw składników odżywczych. Kiedy tyjemy, adipocyty się rozszerzają, ale nie towarzyszy temu wzrost dopływu krwi do tkanki tłuszczowej. Wskutek tego jej stan może się pogorszyć. Horowitz zaznacza, że choć wyniki obu badań odnoszą się przede wszystkim do otyłych osób zagrożonych chorobami metabolicznymi, w pewnym sensie mają znaczenie dla nas wszystkich. Sądzimy, że regularne ćwiczenia wykonywane dzisiaj mogą stworzyć zdrowsze warunki do magazynowania tłuszczu w przyszłości, jeśli przytyjemy. Wg profesora, klinicyści powinni zmienić swoje poglądy na tłuszcz. [...] Generalnie tkanka tłuszczowa nie powoduje przyrostu wagi i otyłości, to po prostu miejsce, gdzie w czasie przejadania odkłada się tłuszcz. Nasze badania nie sugerują, że zdrowo być otyłym lub się przejadać, ale jeśli się już przejadamy, ważne, by mieć zdrowe miejsce do magazynowania dodatkowej energii. Gdy ludziom przybędzie ta sama ilość tłuszczu, ci z przystosowaniami tkanki tłuszczowej [...] mogą być chronieni przed rozwojem insulinooporności oraz chorób związanych z otyłością. Udało nam się zidentyfikować część takich adaptacji. « powrót do artykułu
  13. Przez zmianę klimatu zwiększa się spływ związków organicznych. Zjawisko to może ograniczyć penetrację zabijającego patogeny ultrafioletu w jeziorach, rzekach i morskich wodach przybrzeżnych. Pracami zespołu kierowali naukowcy z Uniwersytetu Miami. Naukowcy analizowali próbki wody. Dzięki modelowi amerykańskiego Narodowego Centrum Badań Atmosfery po raz pierwszy można było określić wpływ rozpuszczonej materii organicznej na potencjał słonecznego promieniowania UV w zakresie zabijania wodnych patogenów. Ekolog Craig Williamson podkreśla, że rozpuszczona materia organiczna utrudnia pracę nie tylko słońcu, ale i zakładom oczyszczania wody. W wyniku działania wielu czynników, w tym tzw. brązowienia, przejrzystość wody spada w wielu regionach. [...] Zmiana ta ogranicza naturalną dezynfekcję potencjalnie szkodliwych patogenów - podkreśla Kevin Rose z Rensselaer Polytechnic Institute. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports analizowali wodę ze zbiorników z całego świata, w tym z Pensylwanii, Wisconsin, Chile czy Nowej Zelandii. Podczas testów określano zawartość rozpuszczonej materii organicznej oraz długość pochłanianych przez nią fal świetlnych. Posługując się Tropospheric Ultraviolet-Visible Radiation Model (TUV), który symuluje, jak promieniowanie UV jest rozpraszane i pochłaniane, kiedy przechodzi przez atmosferę Ziemi, naukowcy określili, ile ultrafioletu dociera w ciągu roku do powierzchni jezior. Wyliczono też ich refrakcję i odbicie (w ten sposób ustalano, jaka ilość promieniowania penetruje wodę). Ostatnim elementem układanki było stwierdzenie, jak głęboko UV dociera. Co ważne, model TUV daje możliwość wyliczenia oczekiwanej mocy dezynfekującej promieniowania UV w konkretnym zbiorniku wodnym (słonecznego potencjału inaktywacyjnego, ang. solar inactivation potential, SIP). Bazuje się przy tym na ilości rozpuszczonej materii organicznej i innych czynnikach. W niektórych przypadkach naukowcy wyliczali SIP w różnych częściach tego samego jeziora albo w różnych okresach. W ten sposób zauważono, że w pewnym jeziorze w północno-wschodniej Pensylwanii, które podobnie jak inne zbiorniki z tego obszaru przeszło w ostatnich dekadach znaczne brązowienie, latem SIP spadło między 1994 a 2015 r. aż o ok. 50%. W kalifornijskim Tahoe SIP dość dziewiczego środka jeziora może zaś być 10-krotnie wyższy niż w zatoce Meeks, silnie wykorzystywanym przez ludzi regionie na krawędzi zbiornika. Akademicy zademonstrowali, że po silnych opadach SIP drastycznie spada. Zauważono to w próbkach wody z regionu, gdzie rzeka Manitowoc wpada do jeziora Michigan. Modelowanie w oparciu o próbki pobrane przed i po silnej burzy z 21 czerwca 2011 r. pokazało, że w wyniku spłukania materii organicznej SIP mógł spaść nawet o 22%. « powrót do artykułu
  14. Elektroniczna skóra o pełnym spektrum wrażliwości skóry biologicznej zrewolucjonizowałaby zarówno protetykę, jak i robotykę. Obecne technologie są bardzo wrażliwe, ale tylko w wąskim zakresie słabych nacisków. Przy wysokich ciśnieniach, które mogą powodować uszkodzenia, wrażliwość, niestety, spada. By sobie z tym poradzić, zespół Bina Hu z Huazhong University of Science and Technology zwrócił się ku atollom wyvillei (Atolla jellyfish). Bioluminescencyjny krążkopław wyczuwa zmiany w ciśnieniu i "miga", gdy wyczuje niebezpieczeństwo. Z myślą o ostrzeżeniach wzrokowych w odpowiedzi na fizyczne zagrożenie Chińczycy połączyli układy elektroniczne i optyczne w nową e-skórę, która wykrywa zarówno lekkie, jak i duże ciśnienia. Autorzy publikacji z pisma Applied Materials & Interfaces zastosowali film poli(dimetylosiloksanowy), luminofory oraz srebrne nanoprzewody. Przy niewielkim nacisku elektroniczna skóra wykazuje zmiany w pojemności elektrycznej, zaś przy dużym ciśnieniu pojawia się luminescencja, co, jak tłumaczą naukowcy, imituje funkcje mechanoreceptorów i receptorów bólowych skóry biologicznej. Dzięki temu wykrywa ona delikatny dotyk i uszkadzające ciśnienie z wrażliwością do, odpowiednio, 0,66 i 0,044 kPa–1. « powrót do artykułu
  15. NASA poszukuje prywatnej instytucji lub firmy, która przejmie zarządzanie Teleskopem Kosmicznym Spitzera. Po przejęciu Teleskop miałby być utrzymywany ze środków nie pochodzących od NASA. Agencja informuje, że Wydział Astrofizyki Dyrektoriatu Misji Naukowych NASA będzie zarządzał Teleskopem do marca 2019 roku. Zdaniem ekspertów, jeśli nie pojawią się niespodziewane problemy inżynieryjne Teleskop może pracować tak jak dotychczas do września 2019 roku, a prace obserwacyjne na najniższym możliwym poziomie będzie mógł prowadzić jeszcze po wrześniu 2020 roku. W opublikowanym ogłoszeniu NASA stwierdza też, że koszt utrzymania Spitzera w bieżącym roku podatkowym, bez kosztów analizy danych i korzystania z Deep Space Network wynosi 14 milionów dolarów. Teleskop Kosmiczny Spitzera został wystrzelony z 2003 roku i od tamtej pory obserwuje wszechświat w podczerwieni. Jego podstawowa misja zakończyła się w połowie 2009 roku gdy wyczerpały się pokładowe zapasy materiału kriogenicznego. Od tamtej pory teleskop prowadzi obserwacje za pomocą Infrared Array Camera (IRAC), rejestrując fale o długości 3,6 i 4,5 mikrometra. Wydajność IRAC jest bardzo dobra. Największym wyzwaniem jest utrzymanie idealnej pozycji teleskopu, by w jak największym stopniu wykorzystać jego możliwości. NASA nie będzie potrzebowała Spitzera, gdyż wkrótce w przestrzeń kosmiczną trafi Teleskop Webba, którego możliwości przewyższą możliwości Spitzera. Jednak teleskop ten może być świetnym narzędziem badawczym, gdyż wciąż zapewnia unikatowe możliwości w zakresie badań planet pozasłonecznych, badań pozagalaktycznych i innych programów naukowych. NASA stawia jednak szereg warunków tym, którzy chcieliby przejąć Spitzera. Pierwszy z nich mówi, że chętnym musi być jakaś wiodąca instytucja i musi się ona znajdować na terenie USA. Centra sterowania misją, znajdujące się w Jet Propulsion Laboratory i siedzibie Lockheeda Martina oraz centrum przetwarzania i analizy danych na Caltech nie mogą zostać przeniesione. Stopień złożoności sprzętu i oprogramowania oraz kwestie własności intelektualnej wykluczają przekazanie ich innej instytucji. Instytucja, która przejmie Spitzera będzie miała swobodę w wyznaczaniu mu celów naukowych oraz udostępniania czasu obserwacyjnego innymi instytucjom. NASA zapewni ponadto dostęp do Deep Space Network. Uzyskane zaś dane będą dostarczane i przetwarzane przez ten sam ośrodek naukowy, który obecnie się tym zajmuje. Instytucja, która chciałaby przejąć Spitzera, musi odpowiedzieć we wniosku na szereg pytań, w tym na perspektywy finansowe, źródło finansowania teleskopu, sposób organizacji jego pracy oraz korzyści, jakie Stany Zjednoczone odniosą z prowadzonych prac. « powrót do artykułu
  16. Ludzie, którzy jedzą dużo pokarmów będących źródłem tłuszczu, np. masła, nie zawsze zapadają na choroby sercowo-naczyniowe. Naukowcy z Uniwersytetu Connecticut sądzą, że udało im się częściowo wyjaśnić tę zagadkę. Podczas analizy blaszek miażdżycowych pobranych od pacjentów z Hartford Hospital znaleziono bowiem lipidy z sygnaturą nieprzypominającą zwierzęcej. Zamiast tego okazało się, że lipidy pochodzą od pewnej grupy bakterii. Ponieważ wytwarzają tyle lipidów, zawsze nazywałem je tłustymi mikrobami. Cały czas zrzucają drobne bąbelki lipidów, które wyglądają jak kiście winogron. Oczywiście w skali bakteryjnej - opowiada Frank Nichols, peridontolog, który bada powiązania między chorobami przyzębia i miażdżycą. Bakterie Bacteroidetes wytwarzają unikatowe tłuszcze - rozgałęzione kwasy tłuszczowe (ang. branched-chain fatty acids, BCFA) i kwasy tłuszczowe z nieparzystą liczbą węgli (ssaki ich zazwyczaj nie produkują). Prof. Xudong Yao, który analizował próbki, wyjaśnia, że prowadzi to do subtelnych różnic wagowych. Różnice chemiczne między lipidami Bacteroidetes i lipidami ludzkiego organizmu mogą być przyczyną choroby. Komórki odpornościowe, które przywierają do ścian naczyń, rozpoznają je bowiem jako obce i wszczynają reakcję alarmową. Zespół Yao i Nicholsa wykazał także, że choć lipidy Bacteroidetes nie są dla organizmu czymś naturalnym, mogą być rozkładane przez enzym, który przetwarza lipidy w materiał wyjściowy dla cząsteczek nasilających stan zapalny (wydaje się, że w chorych ścianach naczyń fosfolipaza A2 przeprowadza deacylację lipidu 654 do lipidu 430). Autorzy publikacji z Journal of Lipid Research mówią więc o podwójnie szkodliwym działaniu lipidów Bacteroidetes na naczynia krwionośne. Z jednej strony układ odpornościowy postrzega je bowiem jako sygnał inwazji bakteryjnej. Z drugiej zaś, enzymy rozkładają je do związków nasilających stan zapalny. Mimo wielu odnotowanych szkód, same Bacteroidetes wcale nie prowadzą inwazji, tylko żyją sobie spokojnie w jamie ustnej i przewodzie pokarmowym. W sprzyjających okolicznościach powodują choroby dziąseł, ale nie infekują naczyń krwionośnych. Produkowane przez nie lipidy łatwo pokonują jednak ściany komórek i dostają się do krwiobiegu. Kolejnym etapem badań ma być analiza przekrojów blaszek miażdżycowych, tak by dało się zlokalizować umiejscowienie bakteryjnych lipidów. Gdyby udało się wykazać, że specyficzne dla Bacteroidetes lipidy akumulują się w blaszkach, ale nie w prawidłowych ścianach naczyń, naukowcy zdobyliby przekonujące dowody, że wiążą się one z powstawaniem blaszek, a zatem przyczyniają się do miażdżycy. « powrót do artykułu
  17. Właściciele psów często mówią, że wolą psy od ludzi. Wyniki badań opublikowanych w piśmie Society & Animals pokazują, że mamy głęboko zakorzenioną sympatię do psów. Naukowcy z Northwestern University przeprowadzili eksperyment, w którym wzięło udział 256 studentów. Badanym dano do przeczytania fikcyjny raport policyjny, w którym opisywano pobicie za pomocą kija i pozostawienie nieprzytomnej ofiary ze złamaną nogą i licznymi ranami. W jednym przypadku ofiarą miało być roczne dziecko, w innym 30-letni człowiek, w jeszcze innym szczenię, a w ostatnim 6-letni pies. Po przeczytaniu raportu badani mieli wypełnić kwestionariusz opisujący poziom współczucia dla ofiary ataku. Naukowcy spodziewali się, że zasadniczą rolę będzie odgrywał wiek ofiary. Okazało się, że częściowo mieli rację. Współczucie dla niemowlęcia, szczeniaka i dorosłego psa kształtowało się na tym samym poziomie. Najmniej współczucia okazano dorosłemu człowiekowi. Dorosłemu psu współczuto zaś mniej jedynie od niemowlęcia. Wiek odgrywał rolę w przypadku ludzkich ofiar rzekomego ataku, jednak nie w przypadku ataku na psy. Wyjaśnieniem tego fenomenu może być z jednej strony postrzeganie psów przez ich właścicieli, z drugiej zaś – udomowienie psów i związane z tym ich zachowania. Ludzie którzy mają psa nie postrzegają go jako typowego zwierzęcia, ale bardziej jako 'futrzaste dziecko', członka rodziny znajdującego się na podobnym poziomie rozwoju co dzieci. W ubiegłym miesiącu w Scientific Reports ukazały się też wyniki badań, podczas których stwierdzono, że psy zwiększają mimikę pyska gdy człowiek na nie patrzy. Podczas tych badań nagrywano mimikę 24 psów w sytuacjach gdy patrzył na nie człowiek, gdy na nie nie patrzył, gdy człowiek miał w ręku przekąskę i gdy jej nie miał. Wcześniej sądzono, że psia mimika jest mimowolna, jednak badania wykazały, że gdy człowiek patrzy na psa ten podnosi brwi i szerzej otwiera oczy, by zyskać jego uwagę. Obecność przekąski nie miała znaczenia, co wskazuje, że psom nie chodziło o otrzymanie smakołyku, a o nawiązanie kontaktu z człowiekiem. Badania te wskazują, że psia mimika jest odpowiedzią na kontakt z ludźmi, nie na inne psy. To pokazuje, w jaki sposób udomowienie zmieniło psa. Ewolucja poszła w kierunku polepszenia komunikacji z ludźmi, mowi Bridget Waller, profesor psychologii ewolucyjnej z University of Portsmouth. « powrót do artykułu
  18. Jedzenie pikantnych potraw wydaje się zmniejszać ochotę na sól. Najnowsze chińskie badanie wykazało, że osoby, które lubią pikantne jedzenie, jedzą mniej soli i mają niższe ciśnienie. Wcześniejsze pilotażowe badanie zademonstrowało, że śladowe ilości kapsaicyny, alkaloidu zapewniającego papryczce chilli ostry smak, nasilają postrzeganie słoności pokarmów. Chcieliśmy [więc] sprawdzić, czy efekt ten może zmniejszyć spożycie soli - opowiada prof. Zhiming Zhu z Trzeciego Wojskowego Uniwersytetu Medycznego w Chongqing. Naukowcy zebrali grupę 606 dorosłych. Na wstępie określono ich preferencje w zakresie słonych i pikantnych smaków. Okazało się, że w porównaniu do ludzi najmniej lubiących pikantne potrawy, ich najzagorzalsi miłośnicy mieli ciśnienie skurczowe i rozkurczowe niższe, odpowiednio, o 8 i 5 mmHg. Ponadto spożywali oni mniej soli. Autorzy publikacji z pisma Hypertension obrazowali też 2 regiony mózgu zaangażowane w percepcję słoności: wyspę i korę okołooczodołową. Okazało się, że rejony stymulowane przez ostrość i słoność się pokrywały, a pikantne przyprawy dodatkowo nasilały aktywność w regionach pobudzanych przez sól. Wg Chińczyków, podwyższona aktywność zwiększa wrażliwość na sól, dzięki czemu pewnym osobom wystarczają słabiej posolone potrawy. Ponieważ wszyscy badani to Chińczycy, konieczne są dalsze badania, które pokażą, czy wyniki można generalizować na inne nacje. Zwyczaje i preferencje mają, oczywiście, znaczenie, jeśli chodzi o pikantne jedzenie, ale nawet drobna, stopniowana zmiana może przynieść korzyści zdrowotne - podsumowuje Zhu. « powrót do artykułu
  19. Najnowsze badania potwierdzają istnienie olbrzymiej jaskini lawowej w regionie Marius Hills na Księżycu. Jaskinie takie mogą stać się w przyszłości zamieszkanymi przez ludzi bazami na Srebrnym Globie. Żaden człowiek nie przebywał na Księżycu dłużej niż trzy doby. Kombinezony kosmiczne nie wystarczą bowiem, by chronić astronautów przed ekstremalnymi zmianami temperatury, promieniowaniem kosmicznym czy uderzeniami meteorytów. Księżyc nie posiada atmosfery i pola magnetycznego, które chronią nas na Ziemi. Najbezpieczniejszym dla człowieka miejscem na Księżycu mogą być jaskinie lawowe. To naturalne tunele, które formują się, gdy lawa zastyga i sztywnieje, a pod nią wciąż płynie strumień lawy. Czasami strumień przestaje płynąć pozostawiając po sobie pustą jaskinię. Jeśli chcemy zbudować bazę na Księżycu, musimy wiedzieć gdzie są jaskinie lawowe i jak duże one są. Wiedza na ich temat jest też ważna z punktu widzenia naukowego. Możemy w nich uzyskać nowe typy próbek skał, dane na temat przepływu ciepła czy tektoniki księżycowej, mówi Junichi Haruyama, badacz z japońskiej agencji kosmicznej JAXA. Naukowcy z JAXA przeanalizowali dane z sondy SELENE. W pobliżu otworu zwanego Marius Hills Skylight zauważyli unikatowy wzorzec echa, który odpowiadał odbiciu się sygnału od powierzchni księżyca oraz od sufitu i podłogi otwartej przestrzeni pod nią. System radarowy SELENE nie jest wyspecjalizowany w poszukiwaniu jaskiń, dlatego też Japończycy porównali jego wskazania z danymi GRAIL. To prowadzona przez NASA misja, której celem jest zdobycie jak najdokładniejszych danych na temat pola grawitacyjnego Księżyca. Dane z GRAIL wskazują na ilość masy na badanym obszarze. W miejscu występowania jaskini wskazują zaś na jej deficyt. Analizą informacji zajęli się specjaliści z Purdue University. Jaskinia, która byłaby widoczna na obrazie danych grawitacyjnych musiałaby mieć co najmniej kilometr wysokości i szerokości oraz kilkanaście kilometrów długości. Jeśli dane z GRAIL są prawdziwe, to z taką właśnie olbrzymią jaskinią mamy do czynienia z Marius Hills. W jej wnętrzu zmieści się spore miasto. O istnieniu dużych jaskiń lawowych na Księżycu naukowcy mówili od dawna. Teraz zdobyto mocny dowód potwierdzający te hipotezy. Niewykluczone, że wspomniana jaskinia zostanie wykorzystana szybciej, niż się wydaje. Niedawno odbyło się pierwsze od ponad 20 lat spotkanie amerykańskiego National Space Council, a jego przewodniczący, wiceprezydent Pence, stwierdził: astronauci NASA powrócą na Księżyc, nie tylko po to, by pozostawić na nim flagę i odcisk stopy, ale by stworzyć podstawy do wysłania Amerykanów na Marsa i jeszcze dalej. « powrót do artykułu
  20. Delikatne włókna jedwabne z pajęczej nici mogą poprawić jakość mikrofonów w aparatach słuchowych. Prof. Ron Miles i Jian Zhou odkryli, że mikrofony z pajęczą "wkładką" będą lepsze od dzisiejszych systemów opartych na ciśnieniu. Miles przeprowadził szereg badań, które miały pokazać, czego możemy się nauczyć od owadów czy stawonogów, jeśli chodzi o słyszenie. Wykorzystujemy błony bębenkowe, które określają kierunek dźwięku na podstawie ciśnienia, ale większość owadów słyszy de facto włoskami. Pajęczy jedwab wychwytuje prędkość powietrza zamiast jego ciśnienia. Komary czy pająki mają na ciele delikatne włoski, które poruszają się wraz z falą dźwiękową przemieszczającą się w powietrzu. Milesowi zależało, by odtworzyć ten typ słyszenia w mikrofonach. Nowe urządzenie ma lepsze wykrywanie kierunkowe w wielu częstotliwościach. Dzięki temu osoba z aparatem słuchowym będzie mogła wyciszyć szum w tle podczas rozmowy. Wg Amerykanów, tę samą koncepcję dałoby się wykorzystać także w mikrofonach telefonów komórkowych. Pajęczy jedwab jest na tyle cienki, że może się poruszać z powietrzem, na które działa fala dźwiękowa. Może się tak zdarzyć nawet przy infradźwiękach o częstotliwości zaledwie 3 herców. Normalnie tak niskie dźwięki są dla nas niedostępne; to tak, jakby ktoś słyszał przesuwanie płyt tektonicznych podczas trzęsienia ziemi. Autorzy publikacji z pisma Proceedings of the National Academy of Sciences dodają, że prowadzili badania na pajęczym jedwabiu, ale nada się każde inne odpowiednio cienkie włókno. Kiedy już jedwab z dużą dokładnością wychwyci kierunek przepływu powietrza, trzeba tę informację przełożyć na sygnał elektroniczny. By uzyskać sygnał elektroniczny, pokryliśmy pajęczy jedwab złotem i umieściliśmy go w polu magnetycznym. Zakończywszy eksperymenty, Amerykanie podejrzewają, że pająki mogą słyszeć nie tylko dzięki włoskom, ale i za pomocą pajęczyn. « powrót do artykułu
  21. Małe pilotażowe badanie wskazuje na skuteczność skupionej wiązki ultradźwięków w leczeniu drżenia w przebiegu choroby Parkinsona. Amerykańsko-szwedzki zespół zebrał grupę 27 chorych. Dwudziestu wylosowano do prawdziwej terapii, resztę poddano leczeniu placebo (później także i oni mogli przejść właściwą procedurę). Wszyscy mieli drżenia oporne na terapię i podczas testów kontynuowali przyjmowanie leków. Po 3 miesiącach u ludzi, których mózgi poddano działaniu skoncentrowanej wiązki ultradźwięków, odnotowano 62% poprawę w drżeniu dłoni (tyle wynosiła mediana). U osób poddanych symulowanej procedurze także wystąpiła pewna poprawa, co można przypisać efektowi placebo. Autorzy publikacji z pisma JAMA Neurology podkreślają, że trzeba przeprowadzić dalsze badania (najlepiej w wielu ośrodkach), by ustalić skuteczność nowej metody. Mediana wieku ochotników wynosiła 67,8 roku; 26 pacjentów to mężczyźni. Do najważniejszych odnotowanych skutków ubocznych należały przemijające lekkie drętwienie po jednej stronie ciała, a także uporczywe drętwienie twarzy i palca. U 2 chorych odnotowano częściowy niedowład, który minął w trakcie studium. Naukowcy podkreślają, że procedurę zmodyfikowano, by w przyszłości uniknąć tego problemu. Skupiona wiązka ultradźwięków została wcześniej dopuszczona przez Agencję Żywności i Leków (FDA) do leczenia drżenia samoistnego. Technika ta polega na skupieniu fal dźwiękowych w ciele, tak by uzyskać gorący punkt. Kontrolując to zjawisko, specjaliści mogą zaburzać wadliwe obwody mózgowe bądź niszczyć nieprawidłową tkankę. W odróżnieniu od operacji, nie trzeba wtedy przeprowadzać trepanacji. Za pomocą rezonansu magnetycznego można w czasie rzeczywistym monitorować położenie punktu oraz intensywność zabiegu. Nasze badania sugerują, że na zastosowaniu procedury skorzystają pacjenci, w przypadku których do poprawy jakości życia wystarczy zmniejszenie drżenia - podsumowuje dr Binit Shah z Uniwersytetu Wirginii. « powrót do artykułu
  22. Podczas kongresu Światowego Towarzystwa Psychiatrycznego w Berlinie zaprezentowano wyniki badań sugerujących, że palenie marihuany może wiązać się z ryzykiem wystąpienia schizofrenii. Hannelore Ehrenreich z Insytutu Medycyny Eksperymentalnej im. Maxa Plancka przebadała 1200 osób ze schizofrenią. Naukowcy przeanalizowali wszelkie możliwe czynniki genetyczne i środowiskowe wpływające na rozwój choroby. Stwierdzili, że u ludzi, którzy przed 18. rokiem życia palili marihuanę schizofrenia pojawiła się o około 10 lat wcześniej niż u osób niepalących. Zauważono też, że większa częstotliwość spożywania cannabis wiązała się z wcześniejszym wystąpieniem choroby. Ani spożycie alkoholu, ani czynniki genetyczne nie przyczyniały się do wcześniejszego pojawienia się choroby. Marihuana miała taki wpływ. Używanie cannabis w okresie dojrzewania jest ważnym czynnikiem ryzyka wystąpienia schizofrenii, mówi uczona. Wpływ marihuany na nastoletni mózg od dawna jest przedmiotem zainteresowań nauki. Wiele badań, chociaż nie wszystkie, wspierają tezy postawione przez Ehrenreich. Profesor psychiatrii Robin Murray z King's College London, jeden z pierwszych naukowców, którzy badali związek pomiędzy używaniem marihuany w młodości, a wystąpieniem schizofrenii w późniejszym wieku, nie ma wątpliwości, że związek taki istnieje. Podczas wspomnianej konferencji cytował on 10 studiów, które dowodzą, że młody człowiek zażywający cannabis jest narażony na duże ryzyko wystąpienia psychoz w późniejszym wieku. Wspomniał też o trzech innych badaniach, które dały podobne wyniki, ale badana tam próbka była zbyt mała, by wyciągać statystycznie istotne wnioski. Im więcej cannabis używasz i im narkotyk jest mocniejszy, tym większe ryzyko, stwierdza uczony. Murraya szczególnie martwi fakt, że na rynku pojawiają się coraz silniejsze odmiany marihuany. Podczas swoich badań wykazał on, że tego typu odmiany, zawierające około 16 proc. THC, mają związek z 24 procentami pierwszych epizodów psychotycznych. Paul Armentano, dyrektor w NORML, amerykańskiej organizacji lobbującej za zalegalizowaniem marihuany, mówi, że nauka dotychczas niczego nie rozstrzygnęła i nie wykazała związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy użyciem marihuany a schizofrenią. Na przykład zwiększone spożycie cannabis nie spowodowało zwiększonej liczby zdiagnozowanych przypadków schizofrenii czy psychoz, stwierdza. Podczas wspomnianej konferencji wystąpił też Beat Lutz, neurochemik z Moguncji, który opisywał możliwy wpływ THC na mózg. THC może zaburzać przepływ sygnałów pomiędzy komórkami mózgu, który jest regulowany przez endokannabinoidy. Zbyt mało endokannabinoidów prowadzi do nadmiernego pobudzenia układu nerwowego, co może objawiać się impulsywnością, epilepsją i zaburzeniami lękowymi. Zbyt dużo endokannabinoidów może proawdzić do depresji. THC działa odmiennie od naturalnie występujących endokannabinoidów, gdyż nie rozpada się równie szybko jak one. Niewielkie dawki THC mogą zmniejszać zaburzenia lękowe, ale duże dawki mogą je wzmacniać. Ponadto ciągłe stymulowanie receptorów CB1 przez THC prowadzi do ich wyeliminowania z neuronów, co z kolei wyłącza naturalne sygnały, gdyż endokannabinoidy również korzystają z CB1. Ponadto najnowsze badania wskazują, że rownież w mitochondriach występują receptory CB1. THC negatywnie wpływa też na aktywność mitochondriów. Zdaniem Lutza, THC może przyczyniać się do występowania schizofrenii przez to, że w młodym wieku negatywnie wpływa na kluczowy proces rozwoju, w który zaangażowane są receptory CB1 przez co na stale upośledza proces komunikacji pomiędzy komórkami. Gdy patrzymy na dostępne dane musimy z całą stanowczością stwierdzić, że istnieje zwiększone ryzyko psychoz, mówi Peter Falkai, psychiatra z Uniwersytetu Ludwika i Maksymiliana w Monachium. « powrót do artykułu
  23. Leczenie cukrzycy typu 1. i niektórych przypadków cukrzycy typu 2. wymaga podawania zastrzyków z insuliny bądź korzystania z pompy insulinowej. Na Uniwersytecie Karoliny Północnej powstało bardziej przyjazne dla pacjentów rozwiązanie: sztuczne komórki beta wysp trzustkowych (ang. artificial beta cells, AβCs), które gdy poziom glukozy rośnie, automatycznie uwalniają do krwiobiegu insulinę. Amerykanie dywagują, że AβCs można by wprowadzać pod skórę i wymieniać co parę dni lub stworzyć plaster. Autorzy publikacji z pisma Nature Chemical Biology ujawniają, że u myszy pozbawionych komórek beta już pojedyncza iniekcja AβCs w ciągu godziny normowała poziom cukru. Prawidłowe stężenia glukozy utrzymywały się do 5 dni. Planujemy zoptymalizować i przetestować sztuczne komórki na większych zwierzętach, opracować system dostarczania AβCs w postaci plastra i ostatecznie przeprowadzić testy na ludziach z cukrzycą - opowiada dr Zhen Gu. Amerykanie podkreślają, że podstawową wadą współczesnych terapii insulinowych nie jest niemożność zastosowania tabletek, ale niezdolność do automatycznego kontrolowania poziomu cukru (tak jak to robią komórki beta wysp trzustkowych). W niektórych przypadkach problem mogą rozwiązać przeszczepy komórek trzustki, ale transplantacje są drogie i wymagają zażywania immunosupresantów. Niekiedy dochodzi też do zniszczenia przeszczepu. Zespół Gu, który przez całą ostatnią dekadę próbował znaleźć rozwiązanie tej kwestii, uzyskał AβCs z uproszczoną dwuwarstwą lipidową. Co ważne, w AβCs występują wypełnione insuliną pęcherzyki. Wzrost poziomu glukozy prowadzi do chemicznych zmian w powłoce pęcherzyków, przez co zaczynają się one zlewać z zewnętrzną błoną sztucznych komórek. Ostatecznie dochodzi do uwolnienia hormonu. « powrót do artykułu
  24. Kiedy produkty spożywcze reklamuje się jako przekąski, a nie posiłki, ludzie się przejadają. Zespół prof. Jane Ogden z Uniwersytetu Surrey zebrał grupę 80 ochotników. Poproszono ich, by poczęstowali się garnkiem makaronu, oznaczonym jako przekąska lub posiłek. Czasem jedzono na stojąco, w dodatku plastikowym widelcem z plastikowego pojemnika. Czasem zaś przy stole - metalowym widelcem z ceramicznego talerza. Później wszystkich zapraszano do udziału w dodatkowym teście smakowym różnych pokarmów: herbatników-zwierzątek, draży M&M's, chipsów Hula Hoops lub minicheddarów. Okazało się, że osoby, które dostały makaron oznaczony etykietą "przekąska", zjadły więcej w teście smaku. Poza tym ochotnicy raczący się "przekąską" na stojąco jedli więcej niż ludzie posadzeni przy stole (50% więcej w kategorii masy ogólnej i kalorii ogółem). Autorzy badania podkreślają, że jak widać, przy pokarmach oznakowanych hasłem "przekąska" spożycie jest większe, zwłaszcza podczas jedzenia na stojąco. Naukowcy przypisali to kombinacji czynników i uważają, że jedząc przekąski, łatwiej się rozpraszamy i nie jesteśmy w pełni świadomi konsumpcji. Brytyjczycy dywagują nawet, że wspomnienia przekąsek i posiłków mogą być inaczej kodowane w naszej podświadomości, dlatego nie potrafimy sobie przypomnieć, co zjedliśmy w ramach przekąski. Nasze życia stają się coraz bardziej zabiegane, przez co coraz więcej ludzi je w biegu. By przetrwać, sięgamy po produkty opisane jako przekąski. Odkryliśmy, że osoby jedzące przekąski częściej się przejadają i mogą [...] nawet nie pamiętać spożytych produktów. By sobie z tym poradzić, powinniśmy nazywać nasze jedzenie posiłkami. Dzięki temu wzrośnie nasza świadomość pokarmowa, a tendencja do przejadania spadnie - podsumowuje Ogden. « powrót do artykułu
  25. Nieznane życie legendarnego konstruktora, który przez cztery dziesięciolecia zbroił wojska dwóch państw. Uznawany za jednego z największych konstruktorów XX wieku działających w przemyśle motoryzacyjnym, Ferdinand Porsche jest dziś doskonale pamiętany jako twórca znakomitych i popularnych pojazdów, takich jak Volkswagen Garbus czy samochody wyścigowe Auto Union Grand Prix. Jednakże w swojej niezwykłej karierze konstruktorskiej okazał się równie wynalazczy i pomysłowy jako projektant pojazdów wojskowych i innej militarnej maszynerii. I także na tym polu zdecydowanie się wyróżnił osiągnięciami. W istocie wielowymiarowy wkład Porschego w rozwój techniki musi zdumiewać. Niniejsze opracowanie autorstwa Karla Ludvigsena stanowi najpełniejszy przewodnik po militarnych konstrukcjach firmowanych przez Ferdinanda Porschego. Porsche pracował na rzecz wojska przez całe pierwsze półwiecze XX stulecia, od pierwszej dekady tego wieku, przez lata I wojny światowej, kiedy był dyrektorem naczelnym firmy Austro-Daimler, następnie w latach 20. i 30., gdy zaangażował się poważnie w projekty o charakterze konstrukcyjno-militarnym jako reprezentant wytwórni Merdedes-Benz i innych przedsiębiorstw. Przez wszystkie lata II wojny światowej należał do grona czołowych konstruktorów niemieckich, a Adolf Hitler zwracał się wprost do niego, gdy zależało mu na broni, która mogła przechylić na rzecz Wehrmachtu wynik zmagań na polach bitewnych. Karl Ludvigsen opisuje to wszystko wnikliwie i szczegółowo, nie pomijając delikatnej kwestii relacji Porschego z kierownictwem Trzeciej Rzeszy i wplatając w swoją opowieść opis wielu nowoczesnych konstrukcji, których powstaniu Porsche patronował. Wśród tychże znalazły się pojazdy Kübelwagen i Schwimmwagen, Czołg Typu 100 Leopard, wzbudzające kontrowersje samobieżne działo pancerne Ferdinand oraz gigantyczny czołg Typu 205 Maus. Ludvigsen zajął się również frapującym tematem twórczego wkładu Porschego w prace nad silnikami lotniczymi i czołgowymi, a nawet w produkcję latających bomb V-1, do których zaprojektował silnik turboodrzutowy. Książka Ludvigsena stanowi świadectwo prymatu Ferdinanda Porschego w gronie najzdolniejszych i najwybitniejszych konstruktorów i dowodzi, że Porsche zasłużenie jest zaliczany do najsławniejszych postaci swojej generacji.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...