Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36964
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Bioarcheolog Andrea Waters-Rist z Uniwersytetu Zachodniego Ontario i współpracownicy z Uniwersytetu w Lejdzie odkryli, że połączenie sabotów (drewniaków) i ciężkiej pracy na farmie prowadziło do powstawania charakterystycznych odprysków kostnych w stopach holenderskich rolników z XIX w. To, wg specjalistów, lekcja dla ludzi, którzy dziś noszą nieelastyczne buty z twardymi podeszwami. To, w co decydujemy się obuć nasze stopy, ma ogromne znaczenie dla [typów] urazów, jakich możemy doznać. Kanadyjsko-holenderski zespół badał szkielety (ok. 500) ekshumowane w ramach relokacji cmentarza kościelnego w Middenbeemster koło Amsterdamu. Za pomocą metod osteobiograficznych i paleopatologicznych, analizy stabilnych izotopów oraz spektrometrii mas można było odtworzyć dietę oraz ogólny stan zdrowia społeczności. Irene Vikatou szybko wykryła wysoką częstość występowania w stopach farmerów rzadkiej zazwyczaj choroby - oddzielającej martwicy kostno-chrzęstnej (łac. osteochondrosis dissecans, OD). Nie trzeba było mikroskopu, bo zmiany były dobrze widoczne gołym okiem. W większości populacji OD jest rzadka i występuje u mniej niż 1% osób. W tej grupie odsetek chorych sięgał zaś aż 13%, a zmiany występowały wyłącznie w stopach. Autorzy publikacji z International Journal of Paleopathology doszli do wniosku, że przynajmniej częściowo zjawisko to można wyjaśnić noszeniem drewniaków. Te buty są twarde i słabo pochłaniają wstrząsy. Łatwo sobie wyobrazić, że przed erą przemysłową obuci w nie ludzie wykonywali szereg prac, np. kopali, doznając przy okazji powtarzalnych mikrourazów stóp - wyjaśnia Waters-Rist. Prawie 200 lat później powinniśmy sobie zadać pytanie, co buty robią z naszymi stopami. Popatrzmy choćby na szpilki, które ściskają palce i wywołują naprężenia w stawach. Jeśli za 100-500 lat jacyś bioarcheolodzy natkną się na kości naszych stóp, [również] mogą zapytać: co, do diabła, nosili ci ludzie? « powrót do artykułu
  2. Po raz pierwszy od 1993 roku może dojść do zmiany na 1. miejscu listy największych sprzedawców półprzewodników. Firma analityczna IC Insights opublikuje wkrótce 2017 McClean Report, z którego dowiadujemy się, że w drugim kwartale bieżącego roku Samsung Electronics miał większe udziały w rynku półprzewodników niż dotychczasowy lider – Intel. Jeszcze w I kwartale ubiegłego roku Intel sprzedał o 40% więcej półprzewodników niż Samsung, jednak od tamtej pory przewaga amerykańskiej firmy szybko topniała. Aż doszło do kwartalnej zmiany lidera. W 1993 roku do Intela, największego sprzedawcy półprzewodników, należało 9,2% rynku. W 2006 roku Intel miał 11,8% rynku. W roku 2016 udziały firmy wzrosły do 15,6%, a w roku bieżącym spadły do 13,9%. Samsung, który w końcu dogonił Intela, miał w 1993 roku 3,8% udziałów w rynku. W roku 2006 wynosiły one już 7,3%, w 2016 wzrosły do 12,1%, a w roku bieżącym mają sięgnąć 15%. Samsung zostanie więc, również w ujęciu rocznym, rynkowym liderem. W bieżącym roku do 10 największych producentów półprzewodników może należeć 58,5% światowego rynku. Jeśli te przewidywania się spełnią, to będzie największy odsetek od 1993 roku. « powrót do artykułu
  3. Ćwiczenia wspomagają regenerację po urazie mózgu. Przeanalizowawszy szereg badań, naukowcy z Uniwersytetu Queensland odkryli, że u osób z chorobami neurologicznymi ćwiczenia aerobowe zwiększają poziom neurotroficznego czynnika pochodzenia mózgowego (ang. brain-derived neurotrophic factor, BDNF). Podwyższanie poziomu BDNF może [zaś] zwiększać [neuroplastyczność, a więc] zdolność komórek mózgu do wzrostu, dojrzewania i odnowy - wyjaśnia doktorant Christopher Mackay. Autorzy publikacji z pisma Neural Plasticity przejrzeli zawartość 6 elektronicznych baz danych do grudnia 2016 r. W sumie przeanalizowali 984 badania eksperymentalne bądź obserwacyjne; ich uczestnicy mieli zaburzenia neurologiczne i wykonywali ćwiczenia. W uwzględnionych studiach wykorzystywano program ćwiczeń aerobowych, pojedynczą sesję ćwiczeń aerobowych albo połączenie jednego i drugiego. Zaproponowano parę mechanizmów, które mogłyby wyjaśnić korzystny wpływ ćwiczeń aerobowych, w tym zwiększony dopływ krwi do mózgu, zmiany w uwalnianiu neuroprzekaźników, strukturalne zmiany w obrębie ośrodkowego układu nerwowego, a także zmiany w poziomie pobudzenia. [Jak by nie było], teraz mamy dowód, że ćwiczenia aerobowe korzystnie wpływają na poziom BDNF u pacjentów neurologicznych. Uwzględnienie regularnych ćwiczeń aerobowych w rehabilitacji może więc doprowadzić do poprawy umiejętności ruchowych pacjenta, np. chodu. « powrót do artykułu
  4. Choć widuje się szympansy zjadające nasiona wydłubane z odchodów czy przypadki koprofagii, istnieją rzeczy, których te małpy się brzydzą: odchody i płyny ustrojowe obcych. W 2015 r. naukowcy z Instytutu Badań nad Naczelnymi Uniwersytetu w Kioto nawiązali współpracę z Centrum Prymatologicznym Centre International de Recherches Médicales de Franceville (CIRMF) w Gabonie. Chodziło o sprawdzenie, czy szympansy brzydzą się tym samym, co ludzie, zwłaszcza potencjalnymi źródłami chorób zakaźnych. W serii eksperymentów wykazano, że ekspozycja na potencjalnie szkodliwe czynniki biologiczne, np. spermę, krew czy odchody, za pośrednictwem wzroku, powonienia i dotyku wpływa na wybory żywieniowe szympansów. Okazało się, że szympansy odraczają zjadanie pokarmów umieszczanych na replikach odchodów (w porównaniu do produktów leżących na brązowej piance) i trzymają się dalej od woni ewentualnych szkodliwych czynników biologicznych. Odrzucają je też pokarmy powiązane z miękkim i wilgotnym podłożem. Skoro na podstawie rozmaitych wskazówek szympansy i [być może] inne naczelne potrafią odróżniać ryzyko skażenia, osobniki z większą wrażliwością na odchody i płyny ustrojowe mogą się rzadziej zarażać, co daje wymierne korzyści zdrowotne. Takie wyniki mają również znaczenie dla zwierzęcego dobrostanu [...]. Można bowiem informować opiekunów i właścicieli zwierząt o przystosowawczym znaczeniu takiej wrażliwości i jej elastyczności oraz identyfikować okazy o większym ryzyku zarażenia, którym trzeba poświęcić więcej uwagi - wyjaśnia Cecile Sarabian. Autorzy publikacji z pisma Royal Society Open Science podkreślają, że wskazówki wzrokowe i zapachowe wywoływały u małp opór, ale nie powstrzymywały całkowicie przed jedzeniem. Informacje dotykowe uruchamiały najsilniejszą reakcję awersyjną. Gdy szympansom dawano matowe pudełko, z którego można było wyciągnąć jedzenie umieszczone na miękkim i wilgotnym kawałku ciasta, małpy wycofywały się od razu po dotknięciu. Nie zachowywały się tak, jeśli jedzenie było ułożone na kawałku liny. Małpy reagują więc jak ludzie, którzy nie widząc, dotykają miękkich i wilgotnych rzeczy (zakłada się, że w odróżnieniu od twardych i suchych substratów, zawierają one dużo szkodliwych czynników biologicznych). Andrew MacIntosh dodaje, że choć reakcja szympansów spełnia tę samą funkcję, a mechanizm leżący u podłoża zachowania może być podobny do ludzkiego, na razie jest zbyt wcześnie, by zakładać, że małpy czują w tej sytuacji to samo, co my. Obecnie naukowcy rozszerzają eksperyment na inne naczelne i nienaczelne. « powrót do artykułu
  5. Tesli nie wystarcza już rynek samochodów osobowych. Elon Musk zaprezentował elektryczną ciężarówkę z naczepą, za pomocą której chce zrewolucjonizować rynek transportu towarowego. Pojazd Tesla Semi korzysta z czterech niezależnych silników elektrycznych, które pozwalają na przyspieszenie od 0 do 100 km/h w ciągu zaledwie 5 sekund. W pełni załadowana ciężarówka, przewożąca 36 ton ładunku ma przyspieszyć do 100 km/h w ciągu 20 sekund. Tego nie potrafi żaden samochód ciężarowy z silnikiem spalinowym. Najważniejszy jest jednak zasięg. Pojazd Tesli ma przejeżdżać 800 kilometrów na pojedynczym ładowaniu akumulatorów. To, jak mówił Musk, dwukrotnie więcej niż standardowa podróż tego typu pojazdu. To oznacza, że możesz dojechać do celu i wrócić bez ładowania, stwierdził menedżer. Dzięki temu, że brak jest centralnego silnika, w kabinie kierowcy jest tyle miejsca, iż można wstać i wygodnie w niej chodzić. Drugi fotel przesunięto bowiem do tyłu. Musk obiecuje, że produkcja ciężarówek rozpocznie się w 2019 roku, a ich sprzedaż zaplanowano na rok 2020. Wielu analityków sceptycznie podchodzi do obietnic Muska. Rebecca Lindland, analityk z firmy Kelly Blue Book, która specjalizuje się rynku motoryzacyjnym, przypomina, że Musk rzadko dotrzymuje terminów i do jego zapowiedzi trzeba dodać całe tygodnie, miesiące a nawet lata. Zauważa jednocześnie, że ciężarówka Tesla Semi i zbudowane na jej podstawie pojazdy mogą sprawdzić się tam, gdzie mamy do czynienia z przewidywalnymi stałymi trasami, jak ma to miejsce w przypadku śmieciarek czy autobusów szkolnych. Analitycy przypominają też, że Tesla sporo wydaje na nowe pojazdy osobowe, może więc nie mieć w najbliższym czasie środków, by rozpocząć produkcję ciężarówek. Zresztą i produkcja pojazdów osobowych nie idzie tak, jak obiecywano. Na przykład Elon Musk zapowiadał, że każdego tygodnia będzie produkowanych 5000 pojazdów Tesla Model 3. Rzeczywista produkcja nie przekracza zaś 1000 sztuk. Wall Street jest bardzo tolerancyjne wobec Elona Muska, gdyż postrzega jego firmę jako przedsiębiorstwo technologiczne, nie motoryzacyjne. Jednak przyjdzie czas, gdy inwestorzy stracą cierpliwość i będą chcieli realizować zyski, mówi Lindland. Ciężarówką Tesla Semi był zafascynowany Joseph Spak z RBC Capital Markets. Tesla ma problemy z dotrzymywaniem terminów, ale z czasem się jej to udaje. Spodziewam się, że Tesla wejdzie na rynek elektrycznych samochodów ciężarowych, stwierdza analityk. Musk nie zdradził, ile będzie kosztowała Tesla Semi, ani gdzie będzie produkowana. « powrót do artykułu
  6. Pewien szczep bakterii jelitowych może chronić przed wywołaniem przez sól reakcji zapalnej prowadzącej do nadciśnienia. Zespół z MIT-u wykazał, że zarówno u ludzi, jak i u myszy wysokosolna dieta zmniejsza populację korzystnych bakterii z mikrobiomu jelit. Wskutek tego rośnie liczebność zapalnych komórek Th17, które wydzielają interleukinę 17 (IL-17). To istotne, bo Th17 powiązano z nadciśnieniem (dokładny mechanizm ich działania pozostaje na razie nieznany). Amerykańsko-niemiecki zespół wykazał, że terapia probiotykiem może odwrócić te niekorzystne zjawiska. Eric Alm podkreśla, że choć rzeczywiście w przyszłości może powstać probiotyk naprawiający skutki diety z dużą ilością soli, ludzie nie powinni bezkarnie zajadać się fast foodem, zakładając, że zawsze można później sięgnąć po tabletkę. Naukowcy od dawna wiedzą, że dieta z dużą zawartością soli może się przyczyniać do chorób sercowo-naczyniowych. Gdy sód akumuluje się w krwiobiegu, organizm zatrzymuje wodę, by go rozcieńczyć. Przez to naczynia i serce muszą ciężej pracować, by przepompować dodatkową objętość. Ostatnio część skutków wysokosolnej diety powiązano z układem odpornościowym. Laboratorium Dominika Mullera z Max Delbrück Center for Molecular Medicine in the Helmholtz Association zademonstrowało bowiem, że sól powiększa populację Th17, co stymuluje stan zapalny i może prowadzić do nadciśnienia. Oprócz tego Niemcy stwierdzili, że nadmiar soli może u myszy stymulować rozwój choroby autoimmunologicznej przypominającej stwardnienie rozsiane. W tym samym czasie ekipa Alma analizowała związki między populacjami bakterii z ludzkich jelit i różnymi rodzajami komórek odpornościowych. Okazało się, że skład mikrobiomu wpływa na równowagę między komórkami prozapalnymi (takimi jak Th17) i przeciwzapalnymi. Amerykanie stwierdzili, że probiotyki mogą zapewnić przewagę komórkom przeciwzapalnym. Ostatnio zespoły Mullera i Alma sprzymierzyły się, by określić, jak wysokosolna dieta wpływa na mikrobiom i czy ewentualne zmiany można powiązać z negatywnymi skutkami takiego jedzenia. Przez 2 tygodnie myszy karmiono paszą, w której chlorek sodu stanowił aż 4% (dla porównania, w zwykłej diecie NaCl stanowi tylko ok. 0,5%). Okazało się, że taka dieta prowadziła do spadku liczebności Lactobacillus murinus. U gryzoni wzrosły za to liczebność Th17 i ciśnienie. Kiedy myszom z nadciśnieniem podawano probiotyk z L. murinus, zmniejszała się liczebność populacji Th17 i ciśnienie. Podczas badania na 12 osobach zauważono, że dodatek 6000 mg NaCl dziennie przez 2 tygodnie także zmieniał mikrobiom. Zmniejszała się populacja bakterii Lactobacillus, rosły za to ciśnienie i liczba Th17. Gdy przed przystąpieniem do eksperymentu ochotnikom przez tydzień podawano dostępny w handlu probiotyk, poziom pałeczek i ciśnienie utrzymywały się w normie. Nie wiadomo, w jaki dokładnie sposób Th17 przyczyniają się do rozwoju nadciśnienia i innych skutków wysokosolnej diety. Dopiero dowiadujemy się, że układ immunologiczny kontroluje wiele funkcji ciała poza samą odpornością - podkreśla Alm. « powrót do artykułu
  7. Na terenie opactwa w Cluny znaleziono niezwykły średniowieczny skarb. Już ogłoszono go największym znaleziskiem srebrnych denarów. Archeolodzy odkopali bowiem 2200 denarów i oboli. Skarb zawiera też 21 islamskich złotych dinarów, sygnet służący do pieczętowania listów i inne przedmioty ze złota. Wiek znaleziska oceniono na 800 lat. To wyjątkowe znalezisko jak na klasztor, a szczególnie klasztor w Cluny, który był jednym z największych opactw średniowiecznej Zachodniej Europy. Skarb zawiera niezwykłe przedmioty, jak 21 złotych dinarów i sygnet, niezwykle kosztowny fragment biżuterii, na który w Wiekach Średnich niewielu mogło sobie pozwolić, mówi rzecznik prasowy zespołu archologów z Universite Lumiere Lyon 2. W czasach, z których pochodzi znalezisko, srebrny denar dominował na Zachodzie. Złote monety były rzadkie, używano ich w niewielu transakcjach. Denary zgromadzone w Cluny służyły prawdopodobnie do codziennych transakcji. Opactwo w Cluny zostało założone w 910 roku przez księcia Akwitanii Wilhelma Pobożnego. W czasach, w których władze kościelne były silnie uzależnione od władz świeckich, książę nadał opactwu liczne przywileje, uniezależniając je całkowicie od świeckich. Do czasu zbudowania Bazyliki św. Piotra na Watykanie opactwo w Cluny było największym kościołem w Europie Zachodniej. Stało się centrum reformy kluniackiej, która zakładała powrót duchowieństwa do ubóstwa, celibatu, modlitwy, nauki i pracy. Opactwo było centrum odnowy moralnej, myśli politycznej, dało wsparcie ideowe wyprawom krzyżowym i rekonkwiście. Szacuje się, że w szczycie swojej potęgi opactwo w Cluny posiadało nawet 1500 podległych klasztorów. Od XII wieku opactwo zaczęło przeżywać problemy finansowe, jego znaczenie stopniowo malało. Pojawiły się problemy z utrzymaniem budynków, ściąganiem należności i podatków, opactwo sporą część swojego majątku rozdawało ubogim. Rozwój innych wspólnot zakonnych oraz coraz większy wpływ papieży na opactwo również przyczyniło się do zmniejszenia jego znaczenia. Wojny religijne z XVI wieku doprowadziły do dalszego osłabienia statusu Cluny, w końcu w 1516 roku podpisano konkordat w Bolonii, w którym Papież Leon X przekazał królowi Francji Franciszkowi I prawo mianowania m.in. opata z Cluny. Opactwo zostało niemal całkowicie zburzone w czasie Rewolucji Francuskiej. « powrót do artykułu
  8. Zespół naukowców przeanalizował złote aplikacje, które tuż po odkryciu w 1922 r. w grobowcu Tutanchamonona zapakowano do skrzyni przechowywanej w magazynach Muzeum Egipskiego w Kairze. Widniejące na nich motywy wskazują na zaskakujące powiązania starożytnego Egiptu z Lewantem. Konserwatorzy, egiptolodzy i specjaliści od archeologii Środkowego Wschodu znaleźli aplikacje w tej samej skrzyni, w której umieścili je członkowie ekipy Howarda Cartera. W 1922 r. artefakty sfotografowano i bez konserwacji zapakowano. Do rozpoczęcia projektu w 2013 r. skrzyni nigdy nie otwierano. Niemieccy i egipscy specjaliści poświęcili na analizę aplikacji aż 4 lata. Christian Eckmann i Katja Broschat z Römisch-Germanisches Zentralmuseum w Moguncji poskładali fragmenty, dzięki czemu uzyskano 100 prawie kompletnych aplikacji. Najprawdopodobniej były one ozdobnikami sajdaka (futerału na łuk i kołczanu) i ogłowia. Archeolodzy z Instytutu Badania Środkowego Wschodu (IANES) przyjrzeli się zdjęciom złotych aplikacji i podzielili je na kategorie. Julia Bertsch oddzieliła motywy egipskie od motywów z kanonu bliskowschodniego. Reprezentacje walczących zwierząt czy kóz na drzewie życia są obce dla sztuki egipskiej i musiały dotrzeć do Egiptu z Lewantu. Niewykluczone, że motywy, które powstały w Mezopotamii, dotarły do regionu śródziemnomorskiego i Egiptu przez Syrię. To po raz kolejny pokazuje ogromną rolę, jaką odegrała starożytna Syria w rozpowszechnianiu kultury w epoce brązu - opowiada prof. Peter Pfälzner z IANES. Jak podkreśla Pfälzner, zdobione złote aplikacje z analogiczną tematyką przedstawień odkryto w 2002 r. w królewskim grobowcu w Qatnie. Pochodzi on z ok. 1340 r. p.n.e., jest więc nieco starszy od grobowca Tutanchamonona. Wyniki [badań chemicznych] pokazały, że aplikacje z egipskimi i obcymi motywami wykonano ze złota o innym składzie. To niekoniecznie oznacza, że aplikacje z nieegipskimi motywami importowano. Możliwe, że za wytwarzanie obiektów w różnych stylach odpowiadały [po prostu] różne lokalne warsztaty [...]. Obecnie artefakty można oglądać na wystawie w Muzeum Egipskim w Kairze. Później trafią one na ekspozycję w Grand Egyptian Museum (jego częściowe otwarcie nastąpi na początku przyszłego roku). « powrót do artykułu
  9. Naukowcy od wielu lat skarżą się na powolny proces publikacji ich prac w recenzowanych czasopismach. Może on bowiem zajmować całe miesiące lub lata. By temu zaradzić matematycy i fizycy wykorzystują internet, w którym publikują swoje artykuły zanim jeszcze ukażą się one w którymś z prestiżowych recenzowanych magazynów.. Od 2013 roku robią tak też przedstawiciele nauk biologicznych i innych dziedzin nauki. Okazuje się, że już przed 50 laty próbowano poradzić sobie z problemem powolnego procesu publikacji. Matthew Cobb, historyk z University of Manchester, przypadkiem trafił w archiwach Cold Spring Harbor Laboratory na ślad dawno zapomnianego eksperymentu. Otóż w 1961 roku amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) powołały do życia „Information Exchange Groups” (IEG). Były to grupy dyskusyjne, do których zapisywali się naukowcy, przesyłali do nich swoje artykuły, które były kopiowane i wysyłane członkom grupy. W ten sposób wymieniano też inne dokumenty, np. dyskusje nad artykułami. Z czasem w IEG brało udział ponad 3600 naukowców z całego świata, którzy wymienili między sobą 2500 różnych dokumentów. Były to miliony stron druku. Eksperyment zakończono w 1967 roku po naciskach ze strony wydawców i towarzystw naukowych. W tym samym czasie o powołaniu swoich IEG dyskutowano wśród fizyków. Rosnąca popularność tego rozwiązania i możliwość rozszerzenia się grup na inne dziedziny nauki wywołał reakcję Pergamon Press, wydawcy magazynu Nature czy Amerykańskiego Towarzystwa Postępu w Nauce, wydawcy Science. Te i inne pisma odmawiały publikacji artykułów, które zostały wcześniej udostępnione w ramach IEG. Twierdzono, że pisma naukowe są w stanie zagwarantować wysoką jakość publikowanych badań, a działalność takich ciał jak IEG zagraża istnieniu magazynów naukowych. Wielu naukowców twierdziło jednak, że tak naprawdę wydawcom chodzi jedynie o zyski i prestiż wydawnictw. Na szeroką skalę artykuły naukowe z dziedziny fizyki zaczęły krążyć w latach 90. wraz z pojawieniem się internetu i serwera arXiv. W 1999 roku przedstawiciele nauk biologicznych ponownie próbowali udostępniać artykuły przed ich publikacją w czasopismach i ponownie spotkało się to z ostrą reakcją wydawnictw i towarzystw naukowych. Dopiero od niedawna działania takie zostały zaakceptowane. Historia IEG pokazuje, że nawet przed dziesiątkami lat naukowcy wykorzystywali ówczesną technikę do jak najszerszego propagowania wiedzy, a tradycyjni „strażnicy nauki” robili co mogli, by powstrzymać tego typu działania. « powrót do artykułu
  10. Japońscy astronomowie przeanalizowali dane z ponad 60 lat i odkryli, że promieniowanie mikrofalowe Słońca w ciągu ostatnich pięciu minimów cykli słonecznych było niemal identyczne, pomimo wielkich różnic w czasie maksimów cykli. Japończycy w 1957 roku rozpoczęli badania promieniowania mikrofalowego Słońca w czterech zakresach (1 GHz, 2 GHz, 3,75 GHz i 9,4 GHz). Teraz grupa uczonych z uniwersytetów w Nagoya, Kioto i Ibaraki pracująca pod kierunkiem profesora Masumiego Shimojo przeanalizowała zebrane dane i odkryła, że intensywność i widma promieniowania w ciągu ostatnich pięciu cykli były identyczne podczas minimów, mimo że charakteryzowały się dużą różnorodnością w czasie maksimów. Profesor Shimojo zauważa, że bardzo rzadko prowadzi się długoterminowe obserwacje zjawisk słonecznych. Jednym z niewielu takich badań są obserwacje plam. Tym ważniejsze są badania, pokazujące – rozciągający się poza jeden cykl słoneczny – trend dotyczący promieniowania mikrofalowego. To ważny krok ku zrozumieniu tworzenia si dynamiki słonecznych pól magnetycznych, które z kolei wpływają na plamy słoneczne i inne rodzaje aktywności Słońca, mówi uczony. Cykle słoneczne trwają 11 lat. Najbardziej widocznym ich przejawem jest powstawanie i zanikanie plam na Słońcu. Jednak są one tylko jednym z wielu rodzajów aktywności naszej gwiazdy, zatem samo badanie plam nie wystarczy, by ją zrozumieć. « powrót do artykułu
  11. Pierwszy obiekt, który został uznany za planetoidę pochodzącą spoza Układu Słonecznego, ma już swoją nazwę - 1I/'Oumuamua, co po hawajsku znaczy "pierwszy posłaniec przybywający z daleka". Prefiks I w nazwie pochodzi od słowa "interstellar", czyli międzygwiezdny. Jak tłumaczą przedstawiciele Międzynarodowej Unii Astronomicznej (ang. International Astronomical Union, IAU), każdy kolejny obiekt tego typu będzie oznaczany następną liczbą porządkową, literą I oraz, oczywiście, nazwą własną ciała. Jako pierwszy planetoidę zaobserwował 19 października br. dr Rob Weryk z Instytutu Astronomii Uniwersytetu Hawajskiego. Wykryto ją za pomocą teleskopu Pan-STARRS 1 (PS1) ze szczytu wulkanu Haleakalā. Weryk i Marco Micheli stwierdzili, że planetoida przemieszcza się bardzo szybko, bo z prędkością niemal 26 km/s względem Słońca (ta prędkość wystarczyła, by wymknąć się grawitacji naszej gwiazdy). Dokładne wyliczenia orbity pokazały, że 1I/'Oumuamua nie jest grawitacyjnie związana z Układem Słonecznym. Jednym słowem, powstała przy innej gwieździe i wg astronomów, gdzieś ok. września pierwszy i ostatni raz zbliżyła do Słońca. Choć 1I/'Oumuamua to przybysz z daleka, wygląda całkiem znajomo. Jak twierdzą autorzy publikacji z Astrophysical Journal Letters, rozmiarami, rotacją i czerwonawym kolorem przypomina asteroidy z Układu Słonecznego. Jeśli planety tworzą się wokół innych gwiazd tak samo, jak w Układzie Słonecznym, w trakcie tego procesu dochodzi do wyrzucenia wielu obiektów wielkości 1I/'Oumuamuy. Przed nadaniem oficjalnej nazwy planetoidę określano na kilka sposobów, m.in. A/2017 U1 czy C/2017 U1 (PANSTARRS). « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z Uniwersytetu Stanforda potrzebowali zaledwie 2 miesięcy, by nauczyć sztuczną inteligencję rozpoznawania 14 chorób na podstawie zdjęć RTG płuc oraz diagnozowania zapalenia płuc lepiej niż radiolodzy. Interpretowanie zdjęć rentgenowskich w celu zdiagnozowania takich patologii jak zapalenie płuc jest bardzo trudne. Wiemy, że na podstawie tego samego zdjęcia radiolodzy stawiają różne rozpoznania. Postanowiliśmy więc stworzyć algorytm, który na podstawie setek tysięcy zdjęć nauczy się rozpoznawać i diagnozować choroby, mówi Pranav Rajpurkar ze Stanford Machine Learning Group. Podczas nauki algorytmu CheXNet wykorzystano 112 120 zdjęć rentgenowskich płuc, które zostały upublicznione 26 września bieżącego roku przez Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH). Opisane zdjęcia przedstawiają przypadki 14 różnych chorób. Wraz z upublicznieniem tych materiałów NIH udostępnił też prosty algorytm, który potrafił w pewnym zakresie zdiagnozować część z tych chorób. Dane udostępniono właśnie w celu zachęcenia innych do pracy nad podobnymi algorytmami. Zadania tego podjęła się Stanford Machine Learning Group, pracująca pod kierunkiem profesor Andrewa Ng. Na programistami współpracował profesor radiologii Matthew Lungren i czterech innych radiologów. Niezależnie od opisów oznaczyli oni 420 zdjęć, na których zauważyli możliwe oznaki zapalenia płuc. Wybrano tę chorobę, gdyż z jej powodu każdego roku do szpitala trafia około miliona Amerykanów. Jest ona ponadto trudna do zdiagnozowania na podstawie samych zdjęć. Jednocześnie specjaliści ze Stanforda pracowali nad odpowiednim algorytmem. W ciągu zaledwie tygodnia powstał algorytm, który lepiej niż jakiekolwiek wcześniejsze diagnozował 10 chorób. Po ponad miesiącu algorytm ten był już najdoskonalszym znanym algorytmem zdolnym do rozpoznania wszystkich 14 patologii widocznych na zdjęciach. Okazało się też, że CheXNet lepiej niż 4 wspomnianych radiologów diagnozuje zapalenie płuc. Sztuczna inteligencja okazała się w stawianiu diagnozy lepsza od samodzielnie pracującego radiologa. Podczas diagnozy algorytm tworzy na zdjęciu kolorową mapę. Kolory nie oznaczają jednak temperatury, ale miejsca, na które lekarz powinien zwrócić szczególną uwagę, by uściślić diagnozę. Twórcy CheXNet stwierdzili, że ich algorytm pozwoli zredukować liczbę źle zdiagnozowanych pacjentów oraz przyspieszy pracę radiologów, wskazując, którym obszarom zdjęcia powinni przede wszystkim się przyjrzeć. Co interesujące, ta masa grupa pracuje nad algorytmami stawiającymi diagnozy na podstawie bicia serca i danych z urządzeń odbierających sygnały elektryczne. Tego typu algorytmy mogą przydać się tam, gdzie nie ma łatwego dostępu do radiologa i urządzeń obrazujących. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Uniwersytetu w Uppsali wykorzystali narodowe rejestry ponad 3,4 mln Szwedów w wieku 40-80 lat, by określić związek między posiadaniem psa i zdrowiem sercowo-naczyniowym. Okazało się, że w 12-letnim okresie monitoringu w przypadku właścicieli psów niższe było zarówno ryzyko zgonu z powodu choroby sercowo-naczyniowej, jak i z innych przyczyn. W 2001 r. żadna z objętych badaniem osób nie miała choroby sercowo-naczyniowej. Autorzy publikacji posłużyli się 7 rejestrami, w tym 2 rejestrami właścicieli psów. Bardzo interesujące jest to, że posiadania psa okazało się szczególnie istotnym czynnikiem zabezpieczającym u osób żyjących samotnie; to grupa, w przypadku której, w porównaniu do ludzi żyjących w wieloosobowych gospodarstwach domowych, wcześniej stwierdzono podwyższone ryzyko chorób sercowo-naczyniowych i zgonu. Wyniki pokazały, że w porównaniu do samotnych osób nieposiadających psów, u żyjących w pojedynkę właścicieli psów w 12-letnim okresie monitoringu występował aż 33% spadek ryzyka zgonu i 11% spadek ryzyka choroby sercowo-naczyniowej. Kolejną ciekawą rzeczą była konstatacja, że największy wpływ ochronny zaobserwowano u właścicieli psów ras wyhodowanych pierwotnie do polowań - opowiada doktorant Mwenya Mubanga. Rejestracja psów jest w Szwecji obowiązkowa od 16 lat. Dzięki osobistemu numerowi identyfikacyjnemu naukowcy mogą śledzić ewentualne hospitalizacje (ze statystyk są usuwane personalia). Da się więc sprawdzić, czy bycie zarejestrowanym posiadaczem psa koreluje w jakiś sposób z późniejszą diagnozą choroby sercowo-naczyniowej lub zgonem z jakiegokolwiek powodu. Takie badania epidemiologiczne pomagają w szukaniu korelacji w dużych populacjach, ale nie dają odpowiedzi na pytania o to, czy i jak psy chronią przed chorobą sercowo-naczyniową. Wiemy, że właściciele psów są generalnie bardziej aktywni fizycznie, co może być jednym z wyjaśnień uzyskanych wyników. W grę mogą także wchodzić poprawa dobrostanu i kontaktów społecznych, a także wpływ psa na mikrobiom właściciela - wyjaśnia Tove Fall. Niewykluczone również, że różnice istnieją jeszcze przed pojawieniem się psa i że na psa decydują się ludzie zdrowsi i bardziej aktywni fizycznie. « powrót do artykułu
  14. Roboty firmy Boston Dynamics niejednokrotnie zadziwiały nas swoimi możliwościami. Pokazywaliśmy niewielką maszynę, która potrafi pokonywać przeszkody o wysokości kilku metrów, sprawnie poruszającego się Spota czy też humanoida Atlas. Przedsiębiorstwo właśnie pokazało, czego nauczył się ten ostatni. Potrafi już nie tylko utrzymać równowagę, gdy zostaje popchnięty czy wstać, gdy się przewróci. Atlas potrafi teraz coś, czego nie jest w stanie wykonać większość ludzi – robi salto w tył. A po udanym pokazie unosi w górę kończyny, tak, jakby się cieszył. Oczywiście umiejętność wykonywania salta w tył nie jest czymś szczególnie przydatnym. Jednak zamieszczony poniżej film pokazuje, jak szybko zwiększają się możliwości robotów. Swoją drogą, film warto obejrzeć do końca. Boston Dynamics nie wstydziło pokazać się, że nie wszystko szło gładko. « powrót do artykułu
  15. Volkswagen Group zapowiada wielką ofensywę na chińskim rynku samochodów elektrycznych. Do roku 2020 firma rozpocznie sprzedaż 15 nowym modeli pojazdów elektrycznych i hybryd. Koncern ma zamiar zainwestować 10 miliardów euro, co pozwoli mu spełnić chińskie wymagania dotyczące tego typu pojazdów. Nowe chińskie prawo, które wejdzie w życie od 2019 roku zobowiązuje koncerny do zwiększenia sprzedaży samochodów elektrycznych. Chiny zapowiedziały, że w przyszłości zakażą sprzedaży pojazdów z silnikami spalinowymi, nie wyznaczyły jednak daty zakazu. Przedstawiciele koncernu zapowiedzieli, że do roku 2020 chcą w Chinach sprzedawać 400 000 samochodów elektrycznych rocznie, a do roku 2025 liczba ta ma wzrosnąć do 1,5 miliona. Firma z pewnością będzie chciała wybudować fabrykę w Chinach, gdyż samochody importowane oraz budowane na miejscu ale bez udziału chińskich partnerów, są obłożone 25-procentowym cłem. Volkswagen, zwiększając swoje inwestycje w samochody elektryczne, chce poprawić swój wizerunek po tym, gdy firma została przyłapana na fałszowaniu danych dotyczących emisji spalin. Konsumenci najwyraźniej zapomnieli już o oszustwie i w ostatnim czasie sprzedaż samochodów Volkswagena rośnie. « powrót do artykułu
  16. Lawendowa aromaterapia zmniejsza lęk przedoperacyjny, przynajmniej u pacjentów przechodzących operacje ambulatoryjne z zakresu otolaryngologii. Studium, którego wyniki ukazały się w piśmie Laryngoscope Investigative Otolaryngology, objęło 100 osób. Czekając na operację, grupa eksperymentalna przechodziła lawendowe inhalacje. Grupa kontrolna mogła liczyć tylko na standardową opiekę pielęgniarską. Obie grupy oceniały natężenie lęku w 2 sytuacjach: w pokoju przedoperacyjnym i po przewiezieniu na salę operacyjną. Wykorzystywano do tego wizualną skalę analogową. Okazało się, że natężenie lęku przedoperacyjnego było w 1. grupie niższe. Naukowcy podkreślają, że efekt był umiarkowany, ale istotny statystycznie. Lęk przedoperacyjny wiąże się ze stosowaniem większych ilości leków przeciwbólowych [opioidów] i anestetyków, wydłużeniem hospitalizacji, a także zmniejszoną zdolnością do zwalczania zakażeń i rozumienia zagadnień związanych z zabiegiem. Biorąc pod uwagę prostotę, bezpieczeństwo i niewielki koszt aromaterapii, warto rozważyć, czy nie wykorzystać jej do niwelowania lęku u pacjentów - podsumowuje dr Ashutosh Kacker z New York-Presbyterian/Weill Cornell Medical College. « powrót do artykułu
  17. SpaceX rozpoczyna odliczanie do swojej kolejnej tajnej misji kosmicznej. Od czasu uzyskania odpowiedniej licencji od Sił Powietrznych USA firma Muska wykonała dwie misje. Pierwsza z nich miała miejsce w maju, kiedy to w przestrzeń kosmiczną trafił tajny ładunek wyniesiony na zamówienie Narodowego Biura Rozpoznania (National Reconnaissance Office – NRO). We wrześniu rakieta Falcon 9 na zlecenie US Air Force wyniosła zaś tajemniczy pojazd X-37B. Być może jeszcze dziś w nocy czasu polskiego wystartuje kolejna, najbardziej tajemnicza z misji. O misji Zuma opinia publiczna dowiedziała się zaledwie przed miesiącem, gdy oficjalnie ujawniono, że się ona odbędzie. SpaceX dopiero w ubiegłym tygodniu przyznała, że otrzymała zlecenie jej wykonania. Jedyne, co wiadomo na pewno to fakt, że urządzenia, które trafią tym razem na orbitę dostarczyła firma Northrop Grumman. W oficjalnych dokumentach jest mowa wyłącznie o „pojeździe Zuma”, który ma trafić na niską orbitę okołoziemską. Nie wiadomo, na czyje zlecenie jest on wystrzeliwany. To nietypowe, gdyż zwykle informacja o tym, która z agencji zleciła misję jest podawana do wiadomości publicznej. NRO wydało oficjalne oświadczenie, w którym czytamy, że Zuma nie należy do tej organizacji. Z dostępnych informacji nie sposób domyślić się, ani czym Zuma jest, ani jaką ma masę, ani czym pojazd będzie się zajmował. Jakby jeszcze mało było tych tajemnic, SpaceX przerwie transmisję ze startu przed odłączeniem się ładunku od rakiety nośnej. Dzięki temu nie będzie możliwe odgadnięcie miejsca, w które ładunek trafi. Początkowo Zuma miała zostać wystrzelona w środę, 15 listopada. Start przesunięto na czwartkową noc, a następnie znowu przełożono. « powrót do artykułu
  18. W Jet Propulsion Laboratory powstało narzędzie, które pozwala przewidzieć, jak topnienie różnych fragmentów ziemskiej pokrywy lodowej wpłynie na różne miasta świata. Uwzględniając m.in. ruch obrotowy Ziemi i grawitację, określa ono, jak woda zostanie rozdystrybuowana. Narzędzie wskazuje lodowce, lądolody i czapy lodowe istotne dla poszczególnych miast. W przypadku Londynu na poziom morza mają np. wpływać zmiany w północno-zachodniej części lądolodu Grenlandii. Nowojorczycy powinni zaś zwracać szczególną uwagę na to, co dzieje się z lądolodem północnej i wschodniej Grenlandii. Naukowcy z NASA ujawniają, że zgodnie z prognozą, na poziomy mórz w Sydney silnie wpływają zmiany w pokrywie lodowej północnego, północno-wschodniego, a także północno-zachodniego wybrzeża Antarktydy. Jak wyjaśnia dr Eric Larour, na wzorzec zmian poziomu morza na świecie (tzw. sea-level fingerprint) oddziałuje parę czynników. Lądolody to duże masy, które przyciągają ocean. Gdy powierzchnia lodu się zmniejsza, zmniejsza się też przyciąganie, dlatego morze odsuwa się od masy [lodowej]. Oprócz tego rozpręża się gleba, ściśnięta dotąd przez obciążający ją z góry ciężar. Naukowiec dodaje też, że Ziemia się "kiwa" w czasie ruchu obrotowego. Zmiany mas na jej powierzchni oddziałują na ten ruch, co z kolei prowadzi do redystrybucji wody wokół naszej planety. Uwzględniając wszystkie te czynniki, możemy wyliczyć dokładną wrażliwość poziomu wód wokół danego miasta na poszczególne masy lodowe na świecie. O narzędziu można poczytać w artykule opublikowanym na łamach pisma Science Advances. « powrót do artykułu
  19. W odległości zaledwie 11 lat świetlnych od Ziemi znajduje się planeta, która może nadawać się od zamieszkania. Ross 128b jest o 35% większa od Ziemi i okrąża swoją gwiazdę w ciągu zaledwie 9,9 doby ziemskiej. Znajduje się ona 20-krotnie bliżej gwiazdy niż Ziemia od Słońca. Jednak, jako że gwiazda Ross 128 jest czerwonym karłem, na planecie panuje prawdopodobnie temperatura pozwalająca na istnienie tam wody w stanie ciekłym. Planeta została odkryta przez zespół europejskich i południowoamerykańskich astronomów pracujących pod kierunkiem Xaviera Bonfilsa z francuskiego Institut de Planétologie et d’Astrophysique w Grenoble. Ross 128 to dość spokojny czerwony karzeł, na którym pojawia się mniej rozbłysków niż np. na podobnej Proximie Centauri. Mniej rozbłysków to większa szansa na utrzymanie się życia na pobliskich planetach. Obecnie nie ma żadnych szans, by na Ross 128b mógł dotrzeć jakikolwiek pojazd z Ziemi. New Horizon, najszybsza obecnie działająca sonda wysłana przez człowieka, porusza sie z prędkością 58 536 km/h. Podróż do Ross 128b zajęłaby jej około 200 000 lat. Znacznie bliżej mamy do Proxima Centauri b, od której dzieli nas 4,24 roku świetlnego. Inne pobliskie i potencjalnie nadające się do zamieszkania światy to Kepler-452b w odległości 1400 lat świetlnych oraz system TRAPPIST-1 położony o 39 lat świetlnych od Ziemi, w którym znajduje się aż 7 planet wielkości Ziemi, w tym 3 w ekosferze gwiazdy. System Ross 128 porusza się w kierunku Ziemi i za 71 000 lat będzie naszym najbliższym sąsiadem. « powrót do artykułu
  20. W Nowym Jorku dom aukcyjny Christie's sprzedał obraz Zbawiciel świata Leonarda da Vinci za rekordową sumę 450 mln dolarów. To najwyższa ceną, jaką kiedykolwiek uzyskano za dzieło sztuki. Zbawiciel świata (Salvator Mundi) to obraz olejny namalowany w latach 1506-13 dla króla Francji Ludwika XII. Cena wywoławcza wynosiła 100 mln dol. Ostatecznie wylicytowano 400 mln, co razem z opłatami dało zawrotną kwotę 450,3 mln dol. Personalia nabywcy nie są znane. Co ciekawe, w 1958 r. na aukcji w domu aukcyjnym Sotheby's sir Francis Cook zapłacił za obraz tylko 45 funtów. Długo sądzono bowiem, że obraz jest kopią pracy namalowanej przez jednego z uczniów Leonarda da Vinci - Giovanniego Boltraffia. Dopiero po odrestaurowaniu w lipcu 2011 r. ogłoszono, że autorem dzieła jest bezsprzecznie sam mistrz, przez co wartość obrazu momentalnie wzrosła do 120 mln funtów. « powrót do artykułu
  21. Podane w kroplówce polimerowe nanocząstki mogą rozpraszać układ odpornościowy, dzięki czemu nie rozwija się nadmierny stan zapalny. Jak tłumaczą naukowcy z Uniwersytetu Michigan, stan zapalny to obosieczny miecz. Z jednej strony pomaga organizmowi w leczeniu i zwalczaniu zakażeń. Z drugiej zdarza się, że układ odpornościowy reaguje nadmiernie. Wywołany przez neutrofile nadmierny stan zapalny jest charakterystyczny np. dla miażdżycy czy sepsy. Ostatnie eksperymenty na myszach pokazują, że gdy z kroplówką poda się zwykłe plastikowe nanocząstki, neutrofile będą zbyt zajęte, by wywołać stan zapalny. Początkowo zespół prof. Omololi Enioli-Adefeso analizował zdarzenia w naczyniach krwionośnych, które ułatwiają bądź utrudniają nanocząstkom dostarczanie leków do ściany naczyń i poza nią. Podczas eksperymentów studenci przepuszczali krew przez sztuczne naczynia - kanaliki w chipie, wyścielone tymi samymi komórkami co naczynia krwionośne. Amerykanie zauważyli, że neutrofile przechwytywały nanocząstki, które zaprojektowano w taki sposób, by przyczepiały się do ścian naczyń. To spory problem, bo nanocząstki nie mogły spełniać swojej funkcji: nie miały jak dostarczać leku do chorej tkanki. Po wielokrotnym obejrzeniu nagrania wideo z mikroskopu naukowcy stwierdzili też, że neutrofile zniknęły (na pewno jednak nie związały się ze ścianą naczyń). Obawa o to, co się dzieje z naszymi cząstkami, przerodziła się w podekscytowanie, że cząstki w nieznany wcześniej sposób wpływają na komórki - podkreśla Eniola-Adefeso. Ekipa zaplanowała kolejny eksperyment, w ramach którego uszkadzano fragment ściany naczynia w chipie mikroprzepływowym. W ten sposób potwierdzono, że zamiast powodować nadmierny stan zapalny, neutrofile zajmują się odciąganiem obcych cząstek. Eniola-Adefeso nawiązała współpracę z prof. Michaelem Holinstatem, który dysponował technologią pozwalającą zajrzeć do naczyń żywych myszy. Okazało się, że kiedy gryzoniom z ostrym urazem płuc podano kroplówkę z nanocząstkami, liczba neutrofili gromadzących się w miejscu urazu spadała co najmniej o połowę. Jak ustalili akademicy, stężenie neutrofili było podobne do występującego we krwi zdrowych myszy, bo neutrofile zabierały nanocząstki do wątroby, gdzie można je było usunąć z krążenia. Amerykanie chcą potwierdzić, czy zastrzyki z nanocząstkami mogą zostać wykorzystane do leczenia chorób cechujących się nadmiernym stanem zapalnym. Nikt nie zamierza też zarzucić badań nad dostarczaniem leków za pomocą nanocząstek. Jednym ze sposobów na odstraszenie neutrofili może być powlekanie materiałami opornymi na wychwytywanie białek z krwi. « powrót do artykułu
  22. Po 15 latach Linux całkowicie zdominował listę 500 najpotężniejszych superkomputerów na świecie. Lista TOP500 jest publikowana od czerwca 1993 roku. W tym czasie Linux był jedynie ciekawostką. Opensource'owy system zadebiutował na liście w 1998 roku. Szybko zdobywał popularność, a od 2004 był na niej systemem dominującym. Teraz, po tym gdy z najnowszej edycji listy wypadły dwa chińskie superkomputery wykorzystujące system AIX, Linux stał się jedynym OS-em używanym przez maszyny z TOP500. Do sukcesu tego systemu w dużej mierze przyczynili się dwaj naukowcy z NASA, Donald Becker i Thomas Sterling. Pod koniec 1993 roku opracowali oni projekt stworzenia taniego superkomputera zbudowanego z łatwo dostępnych podzespołów. Na początku 1994 roku rozpoczęli prace nad Boewulf Project. Ich prototypowy superkomputer składał się z klastra zawierającego 16 procesorów DX połączonych za pomocą Ethernetu. Ich pomysł jest do dzisiaj wykorzystywany. Na najnowszej liście TOP500 wymieniono aż 437 klastrów komputerowych, a ich początków należy szukać właśnie w Boewulf Project. Sukces Linuksa na rynku superkomputerów był możliwy z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że większość superkomputerów to tak naprawdę maszyny eksperymentalne, zbudowane z myślą o wykonywaniu konkretnych zadań. Każdy z nich jest unikatowy. Dlatego też, by zmniejszyć koszty, nikt nie podejmuje się tworzenia osobnego systemu operacyjnego dla każdej z tych maszyn. Wykorzystuje się Linuksa, którego kod można łatwo modyfikować i optymalizować pod kątem potrzeb każdego z superkomputerów. Po drugie, koszt wykorzystania Linuksa jest taki sam niezależnie od tego, czy używamy go na maszynie z 1 procesorem czy z milionem procesorów. Ponadto bezpłatnie dostępna jest bogata dokumentacja, a aktywna społeczność użytkowników Linuksa często zapewnia bezpłatne wsparcie. Dzięki temu użycie Linuksa na superkomputerze nie jest droższe, a może być niejednokrotnie tańsze od użycia innego systemu. Teraz, gdy Linux zmonopolizował listę superkomputerów, trudno wyobrazić sobie, by jakikolwiek inny system mógł zagrozić jego pozycji. Zmiany mogą nadejść dopiero wraz z komputerami kwantowymi. Chociaż i to nie jest pewne, gdyż IBM już prowadzi prace mające na celu przeportowanie Linuksa na maszyny kwantowe. « powrót do artykułu
  23. Przeciwzapalny ibuprofen może zahamować uszkadzający wpływ alkoholu na mózg płodu. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Ohio wykazali, że w szczurzym modelu spektrum poalkoholowych zaburzeń płodu (ang. fetal alcohol spectrum disorders, FASD) ibuprofen zmniejsza neurozapalenie i behawioralne objawy ekspozycji na alkohol. Amerykanie jako pierwsi bezpośrednio połączyli stan zapalny wywołany przez alkohol w hipokampie z zaburzeniami poznawczymi na późniejszych etapach życia. Autorzy publikacji z pisma Behavioural Brain Research podkreślają, że ich wyniki mają odniesienie nie tylko do FASD, ale i do wielu chorób neurologicznych, których cechą charakterystyczną jest neurozapalenie. U ludzi wystawienie na oddziaływanie alkoholu w życiu płodowym prowadzi m.in. do problemów z uczeniem, zapamiętywaniem i uwagą. Badania dotyczące kwestii pokrewnych wykazały ostatnio, że stan neurozapalny krótko po urodzeniu może zaburzyć uczenie i zapamiętywanie na późniejszych etapach życia i że można temu zapobiegać za pomocą leczenia przeciwzapalnego. W ramach najnowszego studium zespół Dericka Lindquista oceniał rolę stanu neurozapalnego w rozwoju FASD i zaburzeń poznawczych. Między 4. a 9. dniem po urodzeniu (miało to stanowić odpowiednik 3. trymestru ciąży u ludzi) części szczurów podawano alkohol (5g/kg/dziennie). Okazało się, że u gryzoni, które dostawały też ibuprofen, stan neurozapalny był słabszy niż u zwierząt, którym podawano sól fizjologiczną. Dwadzieścia pięć dni później miały one także lepszą pamięć długotrwałą. Akademicy cieszą się, że uzyskane wyniki pomagają zdefiniować rolę mózgowego układu odpornościowego, a zwłaszcza stanu zapalnego, w rozwoju zaburzeń poznawczych po ekspozycji na alkohol w okresie płodowym. Mamy nadzieję, że nasze wyniki zainspirują przyszłe badania, które pomogą ustalić, jak długo stan neurozapalny utrzymuje się po wystawieniu na oddziaływanie alkoholu i czy terapia przeciwzapalna zadziała i poprawi funkcje poznawcze osób z FASD, jeśli wdroży się ją po urodzeniu lub na jeszcze późniejszych etapach życia - dodaje Molly Goodfellow. Goodfellow i Lindquist zgodnie podkreślają, że ze względu na ryzyka zarówno dla matki, jak i płodu ibuprofen nie jest generalnie zalecany ciężarnym, niewykluczone jednak, że inne leki przeciwzapalne działają podobnie, a ich stosowanie jest bezpieczniejsze. « powrót do artykułu
  24. Nitazoksanid (NTZ), lek stosowany w terapii tasiemczyc czy lambliozy, zwalcza raka prostaty. Odkryliśmy, że NTZ blokuje w komórkach nowotworowych [ważny] szlak sygnałowy i zahamowuje ich wzrost. Rzadko kiedy naukowcy odkrywają związek, który obiera na cel specyficzne cząsteczki tak precyzyjnie jak nitazoksanid - opowiada prof. Karl-Henning Kalland z Uniwersytetu w Bergen. Zespół Kallanda podkreśla, że w komórkach raka prostaty i jelita grubego występuje dużo aktywowanej β-kateniny. Aktywacja tego białka sprawia, że komórki dzielą się w szybkim tempie. Przez β-kateninę komórki nowotworowe stają się też bardziej oporne. Eksperymenty wykazały jednak, że NTZ rozkłada aktywowaną β-kateninę, co z kolei stymuluje układ odpornościowy do atakowania komórek rakowych. Obecnie ekipa pracuje nad wzmocnieniem immunoterapii za pomocą mechanizmów odkrytych dzięki NTZ. Norwegowie podkreślają, że bywa, że eksperymenty z dobrze znanymi lekami ujawniają ich nieznane oddziaływania. Korzyść z testowania już dopuszczonych leków jest taka, że wiadomo, że działają w ludzkim organizmie i nie mają poważnych skutków ubocznych, a to może [znacznie] przyspieszyć wdrożenie ewentualnych nowych terapii. « powrót do artykułu
  25. Amerykańska FDA zatwierdziła pierwsze lekarstwo z czujnikiem, który informuje lekarza, czy pacjent prawidłowo przyjmuje leki. Zatwierdzony lek to wersja środka Abilify stosowanego w leczeniu schizofrenii, depresji i zaburzeń afektywnych dwubiegunowych. Pastylka zawiera urządzenie śledzące firmy Proteus Digitah Health. Dzięki niemu lekarz prowadzący pacjenta będzie mógł sprawdzić czy prawidłowo przyjmuje on lekarstwa, co ma szczególne znaczenie w przypadku pacjentów psychiatrycznych. FDA zastrzega, że o ile urządzenie śledzące może być przydatne, to nie ma obecnie dowodów na to, by jego stosowanie spowodowało, by pacjenci przyjmowali leki zgodnie z zaleceniami. Po zażyciu leku czujnik we wspomnianej pigułce przesyła informacje do noszonego przez pacjenta urządzenia, które z kolei wysyła je do aplikacji mobilnej. Zarówno pacjent jak i lekarz mogą więc śledzić zażywanie leków na własnych smartfonach. Czujnik jest mniejszy niż ziarno ryżu. Nie posiada baterii ani anteny. Zostaje aktywowany pod wpływem wilgoci z kwasów żołądkowych. Tworzy się wówczas połączenie pomiędzy umieszczonymi na obu stronach powłokami z miedzi i magnezu, co prowadzi do pojawienia się niewielkiego ładunku elektrycznego i wysłania odpowiedniego sygnału do odbiornika. Specjaliści mówią, że w przyszłości podobne rozwiązania można będzie zastosować do innych chorób chronicznych, takich jak np. cukrzyca. Zachowanie odpowiedniego reżimu przyjmowania leków jest poważnym problemem u pacjentów, którzy leki te muszą przyjmować przez długi czas. Możliwość automatycznego monitorowania przyjmowania leków, wzbogacona o mechanizmy przypominające o ich zażyciu, może znacznie ułatwić życie pacjentom i lekarzom. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...