Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Autor bestsellera „Będzie bolało” powraca! Tym razem Adam Kay przygotował „Twoją anatomię. Kompletny (i kompletnie obrzydliwy) przewodnik po ludzkim ciele”. Kiedy dostajesz nową zabawkę, ostatnią rzeczą, na którą masz ochotę, jest czytanie instrukcji obsługi – chcesz od razu przejść do rzeczy. Podobnie jest z twoim ciałem. Korzystasz z niego już od wielu lat, a założę się, że nie znasz połowy jego funkcji. Wreszcie nadszedł czas, żeby otworzyć instrukcję. „Twoja anatomia” zabierze cię na wycieczkę w głąb ciała. Zwiedzisz każdy organ z osobna. Odkryjesz zadziwiające sekrety ludzkiego ciała. Dowiesz się na przykład, że twój mózg nie czuje bólu. Można by wziąć duży patyk i walić nim z całej siły po obu półkulach, a twój mózg niczego by nie poczuł. Twoje serce wcale nie jest różowe i wcale nie ma kształtu serca. Dziennie przepompowuje tyle krwi, że wystarczyłoby jej do napełnienia dziewięćdziesięciu wanien. Z kolei twoje płuca codziennie wydychają tyle powietrza, że można by nim nadmuchać tysiąc balonów. Najnowsza książka autora bestsellerów Adama Kaya – tym razem kierowana do młodszych czytelników. Tryskająca poczuciem humoru i ciekawostkami na temat najdziwniejszych (i najnormalniejszych!) funkcji ludzkiego ciała wprawi was w osłupienie i przysporzy ataków śmiechu. To najlepsza kontra dla podręczników biologii! „Twoja anatomia” podzielona została na działy odpowiadające kolejnym częściom ciała albo ich ważnym funkcjom, np. „Mózg”, „Serce”, „Oczy, uszy, usta, nos”, „Życie i śmierć”, „Rozmnażanie”. Zabawne obrazki Henry’ego Pakera w komiksowym stylu sprawiają, że informacje w nich zawarte są jeszcze bardziej fascynujące. Wiedza po nikim nie spłynie jak po kaczce. Przeczytaj fragment książki już teraz! http://bit.ly/twojaanatomia
  2. Profesor Paolo Chiesa, ekspert od średniowiecznej literatury łacińskiej, twierdzi, że na 150 lat przed Krzysztofem Kolumbem żeglarze z Genui, rodzinnego miasta odkrywcy, wiedzieli o istnieniu Ameryki Północnej. Według uczonego, w średniowiecznym dziele odkrytym w 2013 roku jego autor, mnich z Mediolanu Galvaneus Flamma, zawarł informacje o Ameryce. Z pracą Chiesy możemy się zapoznać w artykule Marckalada: The First Mention of America in the Mediterranean Area (c. 1340) opublikowanym na łamach pisma Terrae Incognitae. Jak informuje uczony, w dziele Cronica universalis Galvaneus Flamma (Galvano Fiamma, zm. ok. 1345 roku) wspomina o terra que dicitur Marckalada, położonej na zachód od Grenlandii. Chiesa utożsamia Marckaladę ze wspomnianym w islandzkich źródłach Marklandem, który naukowcy identyfikują jako atlantyckie wybrzeża Ameryki Północnej. Dzieło Flammy, w którym prawdopodobnie zawarł on informacje zasłyszane w Genui, jest pierwszym w świecie śródziemnomorskim wspomnieniem o Ameryce. To jednocześnie dowód, że informacje o ziemi leżącej za Grenlandią krążyły poza światem nordyckim na 150 lat przed wyprawą Kolumba. Zamieszkały w Mediolanie dominikanin Galvaneus Flamma miał powiązania z rodziną Viscontich, która w tym czasie rządziła miastem. Jest on autorem licznych dzieł literackich, dotyczących przede wszystkim historii. Jego twórczość jest ważnym źródłem informacji o współczesnym mu Mediolanie. Jednak tam, gdzie pisze o przeszłości lub wykracza poza Mediolan, korzysta z różnych źródeł. Co prawda skrupulatnie je wymienia, ale podchodzi do nich bezkrytycznie. Specjaliści uważają, że Cronica universalis to jego późniejsze dzieło, być może ostatnie. Jest niedokończone i niewygładzone. Mógł je pisać w latach 1339–1345. Z prologu dowiadujemy się, że miało się ono składać z 15 ksiąg, opisujących historię świata od jego stworzenia, do czasów Flammy. Kronika urywa się jednak w połowie czwartej księgi i kończy na dziejach biblijnego króla Joasza. Brak jest dowodów, by powstały dalsze części. Cronica Galvaneusa została odkryta w 2013 roku. Przetrwała w jednym egzemplarzu, który znajduje się w rękach prywatnych. To kopia spisana w Mediolanie pod koniec XIV wieku przez Pedro Ghioldiego (Petrus de Guioldis), który przepisywał również inne dzieła Galvaneusa. Skądinąd wiemy, że spisane przez Ghioldiego kopie dzieł Flammy są często obarczone błędami. Wynika to z faktu, że Ghioldi miał do czynienia z licznymi niekompletnymi i nieukończonymi manuskryptami Galvaneusa, czasem trudnymi do odczytania. Dodatkowo na marginesach było sporo notatek. Przez to Ghioldi popełnił liczne błędy, szczególnie podczas przepisywania mało znanych słów (np. nazwisk czy nazw geograficznych). Jego manuskrypty nastręczają sporo trudności. Niektóre zdania są powtórzone, brak jest numerów rozdziałów, stosuje niespójny system odnośników. Jednak był Ghioldi profesjonalnym kopistą, zatem tam, gdzie występowały znane łacińskie słowa czy gdzie pismo oryginału było wyraźne, nie popełniał błędów. Wydaje się, że w dużej mierze był wierny oryginałowi. Wzmianka o Marckalada znajduje się w trzeciej księdze, opisującej dzieje ludzkości od Abrahama do Dawida. Galvaneus uzupełnia chronologię biblijną o świecką historię i mitologię. W księdze trzeciej znajduje się długi opis geografii, przede wszystkim obszarów egzotycznych, jak Daleki Wschód, Afryka, wyspy na oceanie i ziemie Arktyki. Korzysta przy tym z wiedzy Solinusa, rzymskiego pisarza z III lub IV wieku, czy Izydora z Charaksu, żyjącego na przełomie er grecko-rzymskiego geografa, jak i współczesnych mu Marco Polo czy Odoryka de Pordenone. Cytuje też mniej znanych autorów. Flamma zna średniowieczne dzieła naukowe na temat stref klimatycznych, interesują go rozważania na temat możliwości mieszkania przez ludzi na terenach o klimacie innym niż umiarkowany. Rozważa tutaj możliwość obecności ludzi na ziemiach południowych i północnych. I właśnie w tym kontekście wspomina o ziemi Marckalada. Oddajmy jednak głos autorowi Cronica universalis. Żeglarze, którzy przemierzają morza Danii i Norwegii mówią, że na północy, za Norwegią, jest Islandia. Jeszcze dalej znajduje się wyspa zwana Grolandią, gdzie Gwiazda Polarna zostaje za plecami, na południu. Gubernatorem tej wyspy jest biskup. Na tym lądzie nie ma zboża, ani wina, ani owoców. Ludzie żywią się tam mlekiem, mięsem i rybami. Mieszkają w podziemnych domach i nie odważają się mówić głośno czy czynić hałas w obawie, że dzikie zwierzęta ich usłyszą i pożrą. Żyją tam wielkie białe niedźwiedzie, które pływają w morzu i wloką na brzeg marynarzy z rozbitych okrętów. Żyją tam białe jastrzębie, zdolne do dalekich lotów, wysyłane do cesarza Kataju. Jeszcze bardziej na zachód jest inna ziemia, zwana Marckalada, gdzie żyją olbrzymy. Są tam budynku wzniesione z tak wielkich kamiennych płyt, że nikt inny nie mógł ich zbudować, jak tylko giganci. Są tam zielone drzewa, zwierzęta i olbrzymia ilość ptactwa. Jednak żaden żeglarz nie wie nic pewnego o tym lądzie. Wszystko wskazuje na to, że źródłem informacji o Marckaladzie są marynarze pływający po morzach Danii i Norwegii. Autor nie nazywa tej ziemi wyspą i zaznacza, że niewiele o niej wiadomo. O ziemi zwanej Markland wspominają średniowieczne źródła nordyckie, jak Saga o Eryku Rudym, Saga o Grenlandczykach oraz manuskrypty AM 420 A 4to oraz AM 736 II 4to. To źródła islandzkie, a nazwa Markland nigdy nie pojawia się poza światem nordyckim. Naukowcy zaś są zgodni, że Markland to – podobnie jak Vinland i Helluland – któraś z części atlantyckiego wybrzeża Ameryki Północnej. Zwykle Markland utożsamiany jest z Labradorem lub Nową Fundlandią. Na opis Flammy mogły mieć wpływ sagi, gdzie Markland również jest opisywany jako ziemia z rosnącymi drzewami i żyjącymi zwierzętami. Jednak równie dobrze może być to standardowy opis żyznych ziem. Jest jednak bardzo znaczący, gdyż ziemie północne są zwykle przedstawiane jako ponure i niemal pozbawione życia. Tak właśnie Galvenus opisuje Grenlandię. Natomiast wzmianka o mieszkających gigantach różni się od nordyckich opisów Markland. Chiesa uważa, że Flamma „zanieczyścił” swój opis Marcalady informacjami z nordyckiej tradycji literackiej, wedle której giganci mieszkali w krainach położonych na północnym-wschodzie, a nie północnym-zachodzie. Dzieło Flammy jest pierwszą w świecie śródziemnomorskim wzmianką o Ameryce. Skąd jednak o nim wiedział, skoro nigdy nie opuścił północnej Italii? Autor zawsze skrupulatnie powołuje się na źródła swoich wiadomości. Jednak w tym przypadku nie wymienia żadnego źródła pisanego. Wspomina, że informacje ma od żeglarzy pływających po morzach Danii i Norwegii. Chiesa nie widzi żadnego powodu, by mu nie wierzyć. Uczony zauważa jednak, że sam Mediolan nie jest położony nad morzem. Jego zdaniem, źródłem informacji o Marckaladzie byli marynarze z najbliższego portu – Genui. Wszystko więc wskazuje na to, że w I połowie XIV wieku – na 150 lat przed rokiem 1492, rokiem odkrycia Ameryki – marynarze z rodzinnego miasta Krzysztofa Kolumba zdawali sobie sprawę z istnienia tego lądu. « powrót do artykułu
  3. Obsydianowe lustro, które do kontaktu z duchami wykorzystywał John Dee, XVI-wieczny mag, astrolog i matematyk,  doradca królowej Anglii Elżbiety I, jest pochodzenia azteckiego, wykazały badania przeprowadzone przez naukowców z Wielkiej Brytanii, Rosji i USA. Uczeni, posługując się metodą rentgenografii strukturalnej, porównali materiał lustra z różnymi źródłami obsydianu na terenie Meksyku i wykazali, że skała, z której zrobiono lustro, pochodzi z okolic Pachuca, 85 kilometrów na północny-wschód od miasta Meksyk. Badania prowadził zespół kierowany przez Stuarta Campbella z University of Manchester. Historycy od dawna podejrzewali, że lustro Dee zostało przywiezione do Europy z Meksyku, ale brakowało na to dowodów. Chociaż okrągłe lustra to dobrze znane obiekty używane przez Azteków, dotychczas pochodzenie żadnego z nich nie było dowiedzione technikami analitycznymi, napisali badacze na łamach Antiquity. Obsydianowe lustra pojawiają się po raz pierwszy w VII tysiącleciu przed naszą erą na terenie Bliskiego Wschodu. Jednak najbardziej znanymi ich przykładami są lustra azteckie. Lustro, którego Dee używał do kontaktu z duchami, od dawna budziło zainteresowanie naukowców. Pojawiały się zarówno wątpliwości co do tego, czy znajdujące się w zbiorach British Museum lustro należało do Dee, jak i co do jego azteckiego pochodzenia. Mogła to być europejska kopia azteckiego lustra. John Dee żył w latach 1527–1608/1609. Był typowym uczonym renesansu. Zajmował się różnymi dziedzinami nauki, w tym alchemią i astrologią. Rozróżniał naturalną „magię”, uważaną za dziedzinę naukową, od magii demonicznej, postrzeganą jako wypaczenie religii. Dee zgromadził bogatą bibliotekę, liczne instrumenty nawigacyjne, używał też licznych luster do demonstrowania działania iluzji optycznych. Dużo podróżował po Europie i miał liczne kontakty z ówczesną elitą intelektualną. W 1558 roku został doradcą naukowym i astrologiem Elżbiety I. W latach 1550–1570 brał udział w przygotowywaniu angielskich wypraw do Nowego Świata, interesował się też hiszpańskimi relacjami z tego regionu. Do lat 80. XVI wieku mocno rozwinął swoje zainteresowania siłami nadprzyrodzonymi, kontaktował się ze słynnymi medium, angażując je jako pośredników między sobą a duchami i aniołami. Prawdopodobnie to właśnie wtedy wszedł w posiadanie wspomnianego lustra. Wiemy, że obsydianowe lustra znajdowały się w pierwszych transportach dóbr przysyłanych po podboju Meksyku do Europy. Osiem takich luster znalazło się na Starym Kontynencie w wyniku wyprawy Hernando de Soto. Dee miał wiele okazji, by nabyć lustro czy to poprzez swoje kontakty z dworami Europy, liczne studia czy też, gdy mieszkał w latach 80. XVI wieku na terenie dzisiejszych Czech. W tym bowiem okresie przedmioty z Nowego Świata cieszyły się wielkim zainteresowaniem. Przed rokiem 1770 lustro należało już do polityka i antykwariusza Horace'a Walpole'a, który na przyczepionej doń karteczce napisał, że jest to Czarny Kamień, który doktor Dee używał do wywoływania duchów. Kamień ten jest wymieniony w Katalogu Kolekcji Earlów Peterborough, z której trafił do Lady Elizabeth Germaine. Wspomniany katalog zaginął, ale mamy dokumenty świadczące o tym, że kolekcja Earlów Peterborough została przekazana sir Johnowi Germain'e w 1705 roku, a później stała się własnością Elizabeth. O związku lustra z Dee świadczą też dokumenty sądowe z procesu po śmierci Johan Pontoisa, który odziedziczył liczne książki i przedmioty Dee. W procesie tym przedstawiono dokument pochodzący sprzed roku 1618, a zatem z zaledwie dekady po śmierci Dee, w którym wspomniano, że w domu Pontoisa znajduje się płaski kamień jak kryształ, o którym Pontios mówił, że przed oczami doktora Dee pojawiał się w nim anioł. Lustro Dee zmieniało właścicieli wielokrotnie, aż w 1966 roku zostało zakupione przez British Museum. Brytyjsko-rosyjsko-amerykański zespół specjalistów przeanalizował cztery obsydianowe lustra znajdujące się w zbiorach British Muzeum. Lustro Dee, dwa inne okrągłe lustra i jedno prostokątne. Lustro Dee oraz jedno z okrągłych luster, najbardziej doń podobne, pochodzą z Pachuca. To najbardziej eksploatowane źródło obsydianu znajdowało się pod bezpośrednią władzą Azteków. Tamtejszy obsydian był wyjątkowo czysty. Dwa pozostałe analizowane lustra pochodziły z Ccareo-Zinapecuaro, źródeł obsydianu pod bezpośrednią władzą Tarasków. Lustro Dee nie jest wyjątkowym obiektem. W kolekcjach muzealnych znajduje się co najmniej 18 okrągłych obsydianowych luster o azteckim pochodzeniu oraz co najmniej 31 luster prostokątnych. Tym, co czyni je wyjątkowym jest jego właściciel, słynny okultysta i badacz wiedzy tajemnej. Do użycia obsydianowego azteckiego lustra podczas badania świata duchów i aniołów mogło skłonić go znaczenie, jakie obsydianowi nadawali Aztekowie. Obsydian był dla nich bowiem materiałem i medycznym i magicznym. Chronił przed złem, mógł uchwycić obraz duszy, był powiązany ze światem umarłych. A Tezcatlipoca – Dymiące Zwierciadło – aztecki bóg ciemności, zła i zemsty, często był przedstawiany obwieszony lustrami, co świadczyło o jego mocy przewidywania przyszłości. « powrót do artykułu
  4. Dr hab. Marta Kolanowska z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego otrzymała nagrodę amerykańskiej Fundacji Maxwella/Hanrahana za wyjątkowe badania nad storczykami. Znalazła się w grupie 5 naukowców ze świata, których Fundacja nagrodziła za badania terenowe kwotą 100 tys. USD. W tym roku oprócz łódzkiej biolożki wyróżniono Karla Berga, Anelę Choy, Rosę León Zayas oraz Pedra Pelosę. Do nagrody nominowano 60 młodych naukowców. Nagroda za badanie różnorodności storczyków i ich zagrożeń Jestem bardzo zaskoczona moją wygraną! Nagroda jest wyrazem uznania dla mojej dotychczasowej pracy w zakresie badania różnorodności storczyków i ich zagrożeń. Razem ze mną zostali nagrodzeni naukowcy badający różnorodne obszary, [...] np. rozwój języka papug [Berg], ewolucję i genetykę amazońskich żab [Peloso] czy przetrwanie mikroskopijnych organizmów w ekstremalnych warunkach [Zayas]. Jestem zaszczycona, że mogę stać u ich boku. Instytucja doceniła wkład dr Kolanowskiej w badanie różnorodności biologicznej najsłabiej zbadanych rejonów świata. Warto podkreślić, że dotąd brała ona udział w ponad 20 ekspedycjach tropikalnych. Wraz ze współpracownikami opisała ponad 370 nowych gatunków, najwięcej z nich na terytorium Kolumbii i Ekwadoru. W uzasadnieniu przyznania nagrody napisano: w ramach pracy terenowej Kolanowska dokumentuje tropikalne storczykowate w hotspotach bioróżnorodności w andyjskim regionie Kolumbii, Papui-Nowej Gwinei, a także na Przesmyku Panamskim. Wykorzystując analizy biogeograficzne i modelowanie ekologiczne, które pomagają zrozumieć, jak zmiana klimatu wpływa na storczykowate i wyspecjalizowane gatunki zapylające, zwraca uwagę na kwestie ochrony. Działania na rzecz powstania rezerwatu ze stacją badawczą W dolinie Sibundoy w południowej Kolumbii badaczka pracuje z lokalnymi mieszkańcami. Przedstawiciele dwóch mieszkających w dolinie plemion nie są bezpośrednio zaangażowani w działania mające na celu utworzenie w tym regionie rezerwatu ze stacją badawczą. Ich wkład polega na czymś innym. Eksplorując tereny należące do ludów Kamëntsá oraz Inga, naukowcy działają za ich zgodą i często mogą liczyć na wsparcie w dotarciu w najciekawsze regiony. Rezerwat ma powstać w górach otaczających dolinę Sibundoy, najbliższa miejscowość to San Francisco. Dzięki wsparciu Orchid Conservation Alliance udało się zebrać kwotę niezbędną do wykupienia ziemi. Obecnie trwają prace administracyjne, które pozwolą nam objąć ten teren ochroną (ok. 30 ha lasu). Więcej informacji na ten temat można znaleźć na tej stronie. « powrót do artykułu
  5. Park Narodowy Wirunga poinformował o śmierci ukochanej 14-letniej gorylicy górskiej Ndakasi, która po długiej chorobie odeszła pod koniec września, wtulona w ramiona opiekuna Andre Baumy. Osierocona samica zdobyła internetową sławę, kiedy w 2019 r. z okazji Dnia Ziemi popularne stało się selfie, na którym widać strażników oraz Ndakasi i drugą gorylicę Ndeze; obie stoją wyprostowane i patrzą prosto w obiektyw. Burzliwe losy Ndakasi Życie Ndakasi było dobrze udokumentowane. Jej ujmującą osobowość przedstawiono w kilku show i filmach, w tym w dokumencie o Wirundze (jego reżyserem jest Orlando von Einsiedel, a producentem wykonawczym Leonardo DiCaprio). Gorylica urodziła się w kwietniu 2007 r. Miała zaledwie 2 miesiące, gdy strażnicy Parku Wirunga znaleźli ją wczepioną w ciało zastrzelonej matki. W pobliżu nie było żadnych członków rodziny. Niemowlę przetransportowano do centrum pomocy w Gomie. Przez całą noc Andre tulił samiczkę do piersi, starając się ją ogrzać i uspokoić. Przeżyła, ale trauma związana z utratą rodziny i długi okres rehabilitacji oznaczały, że nie można jej było wypuścić. W 2009 r. Ndakasi przeniesiono do nowo utworzonego Senkwekwe Center. Tam, wraz z innymi osieroconymi gorylami górskimi, przeżyła ponad 11 lat. W 2014 r. w wywiadzie dla BBC Bauma podkreślał, że Ndakasi traktuje go jak matkę. Nawet ważąc 65 kg, jako 7-latka, wspinała mu się na plecy. Atak na członków rodziny Ndakasi miał najprawdopodobniej związek z nielegalnym handlem węglem. Prawo nie zezwala na jakąkolwiek ludzką działalność w obrębie Parku. Zadaniem strażników jest o to zadbać. Praca ta jest niebezpieczna i wielu strażników straciło przy tym życie. Wieloletnia przyjaźń Przywilejem było wspierać i dbać o tę kochaną istotę, zwłaszcza wiedząc, co przeszła w tak młodym wieku. Można powiedzieć, że Ndakasi odziedziczyła usposobienie po matce Nyiransekuye, której imię oznaczało "ciesząca się na widok innych". Ujmujący charakter oraz inteligencja Ndakasi pozwoliły mi zrozumieć więź łączącą ludzi z innymi przedstawicielami rodziny człowiekowatych. Uświadomiły mi także, że powinniśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by chronić te zwierzęta. Jestem dumny, że Ndakasi była moją przyjaciółką. Kochałem ją jak dziecko. [...] Będzie nam jej w Wirundze brakowało - podkreślił Andre. Ochrona goryli górskich Ndakasi urodziła się w momencie, gdy globalna populacja goryla górskiego znajdowała się w fatalnej sytuacji. Za jej życia odnotowano jednak 47-proc. wzrost liczebności - z 720 osobników w 2007 r. do ok. 1063 w 2021 r. Zlokalizowane w siedzibie głównej Parku w Rumanagbo Senkwekwe Center jest jedynym na świecie ośrodkiem, zajmującym się osieroconymi gorylami górskimi. Śmierć Ndakasi uwypukla znaczenie ochrony goryli w ich naturalnym habitacie. « powrót do artykułu
  6. W ostatnich dekadach gwałtownie zwiększył się zasięg występowania dengi, wirusowej choroby przenoszonej przez komary. Zagrożona jest nią już połowa ludzkości, a WHO umieściła dengę na liście 10 największych zagrożeń dla ludzkości. Każdego roku zaraża się około 400 mln osób, z czego u ponad 100 mln występują objawy. Istnieją cztery odmiany (serotypy) wirusa dengi. Przechorowanie zakażenia daje odporność na całe życie, ale tylko na konkretny serotyp. Kolejne zakażenia innymi serotypami zwiększają ryzyko ciężkich powikłań i śmierci. Dotychczas nie istniał żaden specyficzny sposób leczenia dengi. Jednak wkrótce może się do zmienić. Naukowcy z Uniwersytetu Katolickiego w Leuven (KU Leuven) poinformowali o stworzeniu bardzo silnego inhibitora wirusa dengi. Jest on skuteczny przeciwko wszystkim serotypom i może być wykorzystywany zarówno w leczeniu, jak i prewencji. Profesor Johan Neyts z Instytut Rega na KU Leuven wyjaśnia działanie inhibitora JNJ-A07. Wraz z grupą doktora Ralfa Batenschlagera z Uniwersytetu w Heidelbergu, wykazaliśmy, że nasz inhibitor zapobiega interakcji dwóch protein niezbędnych do kopiowania materiału genetycznego wirusa. Gdy do tej interakcji nie dochodzi, wirus nie może kopiować swojego RNA, więc nie powstają nowe wiriony. Naukowcy przetestowali swój inhibitor na 21 klinicznych izolatach, które reprezentowały naturalne zróżnicowanie genotypów i serotypów wirusa dengi. Okazało się, że JNJ-A07 działa za pośrednictwem nieznanego wcześniej mechanizmu zapobiegając powstaniu wirusowego kompleksu replikacyjnego poprzez blokowanie interakcji pomiędzy proteinami NS3 oraz NS4B. Przeprowadzone badania na myszach sugerują też, że inhibitor może być wykorzystywany nie tylko do leczenia osób już zarażonych, ale również prewencyjnie. Okazało się, że nawet doustnie podana niska dawka leku jest bardzo efektywna. Co więcej, leczenie działa nawet wówczas, gdy mamy silnie rozwiniętą infekcję. W takim przypadku liczba wirusów we krwi gwałtownie spadła w ciągu 24 godzin od rozpoczęcia leczenia. To pokazuje, z jak silnym lekiem mamy do czynienia, mówi doktor Suzanne Kaptein z KU Leuven. Nowy lek może przydać się przede wszystkim na obszarach częstego występowania dengi. W okresach szczególnej aktywności wirusa czy w przypadku pojawienia się epidemii, mieszkańcy takich obszarów mogliby przez kilka dni czy tygodni przyjmować lek, by zapobiec zakażeniu lub wyleczyć się z już istniejącej infekcji. Lek mógłby też chronić osoby podróżujące na takie obszary, jak turyści czy pracownicy organizacji pomocowych. Prace nad lekiem na dengę rozpoczęły się w Leuven w 2009 roku. Najpierw sprawdziliśmy tysiące molekuł, by sprawdzić, czy któraś z nich zapobiega namnażaniu się wirusa w warunkach laboratoryjnych. Innymi słowy, poszukiwaliśmy igły w stogu siana. Gdy znaleźliśmy takie molekuły, nasi chemicy zaczęli z nimi pracować. stworzyli wiele wersji każdej z nich, poszukując takiej odmiany, która będzie najlepiej działała przeciwko wirusowi, mówi Neyts. Naukowcy mieli przed sobą bardzo trudne zadanie. Wystarczy wspomnieć, że proces optymalizacji molekuły składał się z około 2000 kroków. Lata intensywnej pracy zaowocowały stworzeniem niezwykle silnego inhibitora dengi, który teraz możemy z dumą zaprezentować. « powrót do artykułu
  7. Symulacje komputerowe przeprowadzone przez astronomów z University of Oklahoma wskazują, gdzie poszukiwać dowodów na istnienie hipotetycznej Dziewiątej Planety. Pośrednie dowody na jej istnienie przedstawili przed 5 laty profesorowie Konstantin Batygin i Mike Brown z Caltechu (California Insitute of Technology). Od tamtej pory pojawiły się nowe dane i hipotezy na jej temat, a śladów Planety X – bo tak również bywa nazywana – szukano też w średniowiecznych manuskryptach. Pojawiła się nawet hipoteza, że w Układzie Słonecznym krąży pierwotna czarna dziura, a nie Dziewiąta Planeta. Batygin i Brown wysunęli postulat o istnieniu Dziewiątej na podstawie badania niezwykłych orbit 6 najbardziej odległych obiektów Paas Kuipera. W ostatnich latach różne zespoły naukowe znajdowały kolejne obiekty transneptunowe (TNO) – czyli znajdujące się poza orbitą Neptuna – których nietypowe orbity można by wyjaśnić oddziaływaniem na nie Dziewiątej Planety. Batygin i Brown postulują, że Planeta X ma masę 10-krotnie większą od Ziemi, ma znajdować się bardzo daleko za Neptunem, a jej obieg wokół Słońca ma trwać 10-20 tysięcy lat. Zaobserwowanie takiego obiektu jest niezwykle trudne. Pamiętajmy, że planety nie świecą własnym światłem. Dlatego też od lat naukowcy próbują najpierw ustalić, w którym miejscu nieboskłonu należy poszukiwać Dziewiątej. Kalee Anderson i Nathan Kaib przedstawili na łamach arXiv swoją pracę, w ramach której modelowali ewolucję Układu Słonecznego. W modelu uwzględnili zarówno istnienie czterech olbrzymich planet (Jowisz, Saturn, Uran, Neptun), jak i milionów „cząstek” reprezentujących Pas Kuipera. Symulowali cztery miliardy lat ewolucji Układu Słonecznego. W części symulacji uwzględniali istnienie ośmiu znanych planet, a w części dodawali do tego systemu dziewiątą planetą z różnymi orbitami. W każdej z symulacji miliony „cząstek” odczuwały oddziaływanie planet, gdy Neptun migrował przez dysk. W końcu w wyniku tego procesu dysk został rozproszony i utworzył symulowany Pas Kupera, który możemy porównać z rzeczywiście obserwowanym Pasem, mówi Anderson. W modelach, w których uwzględniono istnienie Planety X, odległe obiekty Pasa Kuipera miały tendencję do gromadzenia się na orbitach o dość płytkim nachyleniu (inklinacji) w stosunku do płaszczyzny Układu Słonecznego. Obiekty takie znajdowały się w bardzo dużej odległości od Słońca, nigdy bliżej niż 40–50 jednostek astronomicznych. Jednak, co najważniejsze, w symulacjach uwzględniających tylko 8 znanych planet, nigdy nie dochodziło do nagromadzenia TNO na takich orbitach. To zaś wskazuje, że jeśli znajdziemy odległe TNO na orbitach o niewielkim nachyleniu względem płaszczyzny Układu Słonecznego, będzie to kolejna wskazówka, że Dziewiąta istnieje. To bardzo dobre badania, które pokazują, jak obserwacyjnie zweryfikować konsekwencje obecności wielkiej nieznanej planety, mówi Kat Volk z University of Arizona, która pracuje przy projekcie Outer Solar System Origins Survey (OSSOS). Uczona stwierdza, że już obecnie możemy poszukiwać TNO o orbitach opisanych przez Andersona i Kaiba, jednak nie jest to łatwe, gdyż obiekty takie są bardzo słabo widoczne. Przy dostępnej w tej chwili technologii musimy znaleźć równowagę pomiędzy tym, jak daleko wgłąb Układu Słonecznego możemy zajrzeć, a tym, jak szeroki obszar nieboskłonu jesteśmy w stanie objąć obserwacjami. Jednak w najbliższych latach nasze możliwości obserwacyjne radykalnie się powiększą dzięki budowanemu w Chile Vera C. Rubin Observatory, który rozpocznie pracę z 2023 roku. To będzie rewolucja, gdyż teleskop będzie w stanie wykryć TNO równie odległe co wyspecjalizowane projekty jak OSSOS, a jednocześnie będzie mógł obserwować wielkie obszary nieboskłonu. Sądzę, że teleskop ten pokaże nam wiele TNO, których istnienie postulują Anderson i Kaib. « powrót do artykułu
  8. Usterki pojawiają się w domach zazwyczaj w najmniej spodziewanym momencie. Z niektórymi z nich jest w stanie poradzić sobie każdy, jednak duża część problemów wymaga interwencji specjalisty. Jakie awarie najczęściej występują w mieszkaniach? Gdzie szukać szybkiej pomocy w przypadku ich wystąpienia? Zapchana toaleta Niedrożna kanalizacja to jedna z najczęstszych awarii w mieszkaniach oraz domach. Problem zatkanej toalety to przede wszystkich wynik zaniedbań oraz niewłaściwego korzystania. Spuszczanie w misie WC resztek jedzenia, tłuszczu, materiałów budowlanych i środków higienicznych innych niż papier toaletowy zmniejsza drożność rur, prowadzi do problemów z odprowadzeniem wody oraz w konsekwencji powoduje zapychanie się toalety. W niektórych przypadkach można poradzić sobie z awarią domowymi sposobami, jednak przy wysokim poziomie wody w toalecie, warto zlecić udrażnianie rur pogotowiu wodno-kanalizacyjnemu. Samodzielne próby usunięcia problemu mogą prowadzić do zalania mieszkania zalegającymi w instalacji nieczystościami. Cieknący kran Cieknący kran to usterka, którą bagatelizuje większość domowników. Jest to duży błąd, bowiem cyklicznie spadające krople wody nie tylko powodują powstawanie osadu i rdzy, ale również zwiększają rachunki za wodę. Najczęściej problem znika po wymianie uszczelki. Z problemem można poradzić sobie na własną rękę, jednak bez odpowiedniej wiedzy i umiejętności można doprowadzić do pogłębienia się problemu. Z tego powodu warto umówić wizytę hydraulika, który szybko usunie usterkę. Cieknąca spłuczka Inną, równie często pojawiającą się usterką, jest cieknąca spłuczka. Powodem problemu może być między innymi awaria zaworu spłukującego, która wymaga wymiany uszczelki. Oczywiście przyczyn cieknącej spłuczki jest znacznie więcej. W przypadku spłuczek podtynkowych problem jest bardziej złożony i wymaga pomocy profesjonalnego serwisu. Uszkodzenie sprzętu elektronicznego Codzienne korzystanie ze sprzętu RTV i AGD prowadzi do wszelkiego rodzaju usterek urządzeń. Wiele z nich nie wynika ze zużycia się sprzętu, a jedynie z jego nieprawidłowego użytkowania. Najbardziej awaryjnymi urządzeniami są pralki i zmywarki. Wrzucanie zbyt dużej liczby ubrań lub naczyń, nieopróżnianie kieszeni odzieży przed praniem czy pozostawianie dużych resztek dań na talerzach umieszczanych w zmywarce to tylko najpopularniejsze błędy popełniane przez użytkowników niemal codziennie. Przeciekanie urządzeń czy problemy z płukaniem, to tylko niektóre usterki wymagające wizyty serwisanta. Na szczęście większość awarii można naprawić w ciągu jednej, maksymalnie dwóch wizyt. Zablokowanie zamka drzwi wejściowych Zatrzaśnięte drzwi i niemożność dostania się do domu to stresująca sytuacja. Zablokowanie zamka drzwi wejściowych zdarza się bardzo często. Niekiedy przyczyna problemów z zamkiem bywa prozaiczna i wynika z nieprawidłowej konserwacji. Nagromadzony kurz w zamku utrudnia otwieranie drzwi, a niestosowanie środków konserwujących prowadzi do zacierania się mechanizmu. Winne bywają także zawiasy, prowadzące do opadania drzwi. Bez względu na przyczynę, wymagana jest szybka pomoc ze strony fachowca. Pomoc od usterka.pl Choć z niektórymi z powyższym problemów można poradzić sobie bez pomocy profesjonalisty, w wielu przypadkach wizyta fachowca jest koniecznością. Specjalista z doświadczeniem poradzi sobie z naprawą znacznie szybciej, a ponadto podpowie, jak uniknąć awarii w przyszłości. W przypadku nagłych usterek, umówienie wizyty specjalisty może być niełatwym zadaniem. Kalendarze elektryków i hydraulików zapełnione terminami na kilka miesięcy do przodu to przykra rzeczywistość. Jednak na polskim rynku jest dostępna usługa, umożliwiająca umawianie szybkich wizyt fachowców online lub za pomocą aplikacji mobilnej. Mowa o platformie usterka.pl. Z jej pomocą można zarezerwować wizytę elektryka, hydraulika (np. https://usterka.pl/hydraulik/krakow), złotej rączki czy serwisu AGD. Oferta jest stale rozszerzana i dopasowywana do aktualnych potrzeb rynkowych. Firma zatrudnia wyłącznie fachowców z doświadczeniem i uprawnieniami, dbając o najwyższą jakość świadczonych usług. Usterka.pl oferuje przejrzysty cennik usług oraz błyskawiczne terminy wizyt fachowców. To jedyna firma na rynku, która pozwala klientom samodzielnie wybrać datę wizyty, bez potrzeby wykonywania telefonów. Oferta platformy jest dostępna nie tylko w województwie opolskim i śląskim. Prężny rozwój sprawia, że obecnie usługi fachowców mogą zamawiać mieszkańcy większości dużych miast na terenie całego kraju. Awarie w domu dotykają niemal każdego. W razie ich wystąpienia, ważne jest niepopadanie w panikę i szybkie działanie. Osoby, które nie czują się na siłach, aby samodzielnie usunąć problem, mogą szybko i sprawnie umówić wizytę wybranego fachowca z pomocą platformy usterka.pl. « powrót do artykułu
  9. Abdulrazak Gurnah został uhonorowany tegoroczną Nagrodą Nobla z literatury za bezkompromisowe i pełne współczucia badanie skutków kolonializmu i losu uchodźcy pomiędzy kulturami i kontynentami. Ten szerzej nieznany pisarz z Zanzibaru jest emerytowanym wykładowcą literatury angielskiej i postkolonialnej na brytyjskim University of Kent. Specjalizuje się na badaniu literatury takich autorów jak Wole Soyinka, Ngũgĩ wa Thiong’o i Salman Rushdie. Gurnah opublikował dziesięć powieści i liczne krótkie opowiadania. Głównym tematem jego twórczości jest los uchodźcy. Nic zresztą dziwnego, gdyż sam jest uchodźcą. Urodził się w 1948 roku na Zanzibarze. W grudniu 1963 roku Zanzibar, w sposób pokojowy, przestał być protektoratem Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy przygotowali grunt pod sprawowanie przez mieszkańców Zanzibaru samodzielnych rządów. Miał on być częścią Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, monarchią konstytucyjną rządzoną przez sułtana. Jednak miesiąc później sułtan został obalony, sułtanat zastąpiła Ludowa Republika Zanzibaru i Pemby, a rządzący socjaliści zaczęli prześladować i mordować Arabów i Hindusów. Gurnah należał do prześladowanej mniejszości. Po ukończeniu szkoły, w wieku 18 lat, porzucił rodzinę i uciekł z Zanzibaru. Wrócić tam mógł po 18 latach. Zgodzono się, by przyjechał zobaczyć się z umierającym ojcem. Nastoletni Abdulrazak Gurnah trafił do Wielkiej Brytanii jako uchodźca. Pisać zaczął w wieku 21 lat. Mimo, że jego ojczystym językiem był swahili, pisał po angielsku. Podkreśla jednak, że jego pierwszych dzieł nie można uznać za pisarstwo, gdyż nie miał odpowiednich podstaw. Na Zanzibarze nie miał praktycznie dostępu do literatury w swahili. Dlatego też na początkach jego twórczości największe ślady odcisnęła poezja arabska i perska oraz Koran. Z czasem poznał literaturę angielską, która miała znaczący wpływ na jego późniejsze dzieła. Gurnah świadomie jednak łamie konwencję literacką kraju swojego zamieszkania, podkreślając w swoich dziełach kolonialną perspektywę, by uwypuklić punkt widzenia rodzimych mieszkańców Afryki. I tak jego powieść Desertion z 2005 roku jest romansem, ale odmiennym od europejskiej tradycji literackiej gdzie bohatera, wracającego z romantycznej zagranicznej eskapady, spotyka tragiczny koniec. W powieści Gurnaha cała akcja rozgrywa się w Afryce i tak naprawdę nie ma końca. Jednocześnie jednak unika Gurnah naiwnej tęsknoty za szczęśliwymi dziewiczymi czasami prekolonialnej Afryki. Jego własne dziedzictwo kulturowe pochodzi w końcu z Zanzibaru, wyspy, która przez wieki była niezwykle ważnym punktem długodystansowej wymiany handlowej i ważnym miejscem handlu niewolnikami. Była łupem lokalnych i światowych potęg – Arabów, Hindusów, Portugalczyków, Niemców czy Brytyjczyków – i sama przez pewien czas była lokalną potęgą. Tegoroczny laureat literackiego Nobla debiutował powieścią Memory of Departure z 1987 roku. Opowiada ona o nieudanym powstaniu i młodym mężczyźnie, który chce wyrwać się z upadających pod względem społecznym wybrzeży, ma nadzieję, że trafi pod opiekuńcze skrzydła bogatego wujka w Nairobi. Zostaje jednak poniżony i zmuszony do powrotu do rozbitej rodziny, z jej brutalnym uzależnionym od alkoholu ojcem i zmuszoną do prostytucji siostrą. Z kolei jego drugie dzieło, Pilgrims Way, opowiada o życiu na wygnaniu w Anglii, byłej metropolii jego własnego kraju. Gurnah nawiązuje tutaj do klasycznej wersji pielgrzymki, wykorzystując spuściznę historyczną i literacką do opisania kwestii tożsamości, pamięci i pokrewieństwa. Powieść kończy się zresztą wizytą głównego bohatera w katedrze w Canterbury. Najnowsze dzieło noblisty, Afterlives z 2020 roku rozpoczyna się tam, gdzie kończy się jego czwarta powieść, I (1994). Jej akcja toczy się na początku XX wieku, na krótko przed upadkiem Niemieckiej Afryki Wschodniej. Rozpoczyna się ona historią Yusufa, który jest zmuszony do służby w niemieckim wojsku, po jego syna Iliasa, będącego świadkiem podjętej za czasów III Rzeszę próby powtórnej kolonizacji Afryki Wschodniej. U Gurnaha uderza poświęcenie dla prawdy i niechęć do uproszczeń. To z jednej strony czyni jego dzieła posępnymi i bezkompromisowymi, z drugiej jednak strony przedstawia swoich bohaterów z wielkim współczuciem i poświęceniem. Jego dzieła dalekie są od stereotypowych opisów i otwierają nam oczy na kulturową różnorodność Afryki Wschodniej, która nie jest dobrze znana w innych częściach świata. W uniwersum literackim Gurnaha wszystko ulega ciągłym zmianom – wspomnienia, imiona i tożsamości. Prawdopodobnie dzieje się tak, gdyż jego projekt literacki nie może osiągnąć pełni w żadnym ostatecznym tego słowa znaczeniu. Niekończące się poszukiwania napędzane pasją intelektualną możemy dostrzec w każdym z jego dzieł, zarówno we wspaniałym Afterlives, jak i na początkach jego twórczości, gdy zaczynał pisać jako 21-letni uchodźca, napisał Anders Olsson, przewodniczący Komitetu Noblowskiego Szwedzkiej Akademii. « powrót do artykułu
  10. Niesporczaki są słynne ze swojej niezwykłej wytrzymałości na niekorzystne warunki zewnętrzne. Są w stanie przetrwać bardzo niskie i bardzo wysokie temperatury, wysokie ciśnienie, brak wody, wysokie stężenie soli czy potężne promieniowanie jonizujące. A mimo to bardzo rzadko znajduje się je w skamieniałościach. Teraz naukowcy z Uniwersytetu Harvarda, Królewskiego Belgijskiego Instytutu Nauk Naturalnych, Uniwersytetu w Jenie i  Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej donieśli o niezwykłym znalezisku – niesporczaku uwięzionym w dominikańskim bursztynie. To jedna z zaledwie trzech skamieniałości niesporczaków. I od razu reprezentuje ona nowy gatunek. Zwierzę z gatunku Paradoryphoribius chronocaribbeus zostało uwięzione w żywicy przed 16 milionami lat, w miocenie. To najmłodsza ze znanych skamieniałości niesporczaków. Dwie pozostałe to gatunki Milnesium swolenskyi datowany na 92 miliony lat i Beorn leggi sprzed 78 milionów lat. Niemal całkowity brak skamieniałych niesporczaków można tłumaczyć zarówno faktem, że w ich ciałach brak jest twardych tkanek, więc nie ulegają łatwej fosylizacji, jak i tym, że są niezwykle małe. Trudno je więc zauważyć. Naukowcy, którzy o swoim odkryciu poinformowali na łamach Proceedings of the Royal Society B, przyznają, że niesporczaka zauważyli przez przypadek. Przeglądali kolekcję bursztynów, w poszukiwaniu mrówek, termitów i innych owadów. To pracownik laboratorium zwrócił uwagę, że w jednym z bursztynów, wśród kilku mrówek, żuka i kwiatu znajduje się niewielki, liczący zaledwie 0,6 milimetra wydłużony tułów niesporczaka. Zwierzę zachowało się tak dobrze, że – w przeciwieństwie do dwóch poprzednich skamieniałości – możliwe było przeprowadzenie szczegółowych badań mikroskopowych. Naukowcy przeanalizowali nawet układ trawienny stworzenia i to właśnie on pozwolił na zidentyfikowanie go jako nowego gatunku, jedynego przedstawiciela nowego rodzaju. Gdy przyglądasz się zewnętrznej morfologii niesporczaków, możesz dojść do wniosku, że w ich organizmach nic się nie zmieniło. Dopiero obserwacja wnętrza organizmu P. chronocaribbeus pokazała, jakie zmiany ewolucyjne zaszły na przestrzeni milionów lat. Poza tym, pokazało to nam, że nawet jeśli wygląd zewnętrzny niesporczaków nie ulegał zmianom, to zachodziły zmiany wewnętrzne, mówi główny autor badań, Marc Mapalo, biolog ewolucyjny z Uniwersytetu Harvarda. Wiemy zatem, że niesporczaki żyły na długo zanim wyginęły dinozaury i żyją do dzisiaj, rozpowszechnione po całej Ziemi. Mimo to, znalezienie skamieniałego niesporczaka jest niezwykłym odkryciem. Dla paleontologów są jak duchy. Nie mamy niemal żadnych skamieniałości. Znalezienie kolejnej z nich jest bardzo ekscytujące, gdyż możemy prześledzić historię niesporczaków na Ziemi, dodaje profesor Phil Barden z New Jersey Institute of Technology. « powrót do artykułu
  11. Rongorongo, wciąż nieodczytane pismo z Wyspy Wielkanocnej, to prawdziwa gratka dla naukowców. Niewykluczone bowiem, że jest to jeden z niewielu przypadków w historii ludzkości niezależnego rozwoju systemu pisma. Musimy bowiem pamiętać, że aż do XVIII wieku Rapa Nui była odizolowana od świata zewnętrznego. Została odkryta przez Holendra Jacoba Roggeveena w 1722 roku. Naukowcy nie są zgodni co do tego, kiedy rongorongo powstało, ani jak długo było wykorzystywane. Wiadomo, że przestano go używać w latach 60. XIX wieku. Doktor Rafał Wieczorek z Wydziału Chemii UW i Kamil Frankiewicz doktorant na Wydziale Biologii UW oraz doktor Alexei Oskolski z Instytutu Biologicznego im. Komarowa w St. Petersburgu oraz doktor Paul Horley z Parque de Investigación e Innovación Tecnológica w Meksyku, szczegółowo zbadali Tabliczkę Berlińską. To jeden z zaledwie 23 zachowanych do dzisiaj zabytków, na którym możemy zobaczyć rongorongo. Wśród naukowców nie ma zgody co do daty zasiedlenia Wyspy Wielkanocnej przez ludzi. Zasięg podawanych dat waha się od ok. 690 do ok. 1280 roku. Jeśli rzeczywiście rozwinęło się tam pismo, to jest to jeden z niewielu przypadków, i jedyny w Oceanii, niezależnego pojawienia się pisma. To stawiałoby pod tym względem Rapa Nui na równi z Egiptem, Chinami czy Mezopotamią. Problem jednak w tym, że przez ponad 100 lat od czasu odkrycia wyspy nie pojawiają się żadne doniesienia o piśmie używanym przez krajowców. Wspomina o nim dopiero pierwszy europejski mieszkaniec wyspy brat Eugène Eyraud z zakonu sercanów białych. Trafił on na Rapa Naui w 1864 roku i wtedy właśnie zanotował, że w każdym domu znajdują się tabliczki pokryte „hieroglifami”, ale miejscowi nie potrafią ich już odczytać. Po kilku miesiącach zakonnik został zmuszony do opuszczenia wyspy. Powrócił na nią w 1866 roku w towarzystwie innego sercana białego, Hippolyte'a Roussela. Niedługo dołączyli do nich dwaj inni Europejczycy, Gaspar Zumbohm i Théodule Escolan, którzy założyli na wyspie szkoły. Eyraud nie wspomniał więcej o zauważonym przez siebie piśmie. Zmarł w 1868 roku, a świat zewnętrzny dowiedział się o rongorongo w 1869 roku, kiedy to Zumbohm, przekazał kilka prezentów biskupowi Jaussenowi z Tahiti. Była wśród nich, o czym nie wiedział, tabliczka z pismem. Jego odkrycie szybko stało się sensacją i wzbudziło wielkie zainteresowanie. Jedna z hipotez dotyczących jego powstania mówiła, że rozwój pisma został zainspirowany kontaktem z Europejczykami, a konkretnie z ceremonią z 1770 roku, kiedy to Hiszpanie zaprosili krajowców do podpisania dokumentu o przyłączeniu wyspy do korony hiszpańskiej. Jednak hipoteza ta nie została jednoznacznie udowodniona, więc nie wiemy, czy autochtoni zetknęli się z pismem po raz pierwszy w 1770 roku widząc je u Hiszpanów, czy też posługiwali się nim wcześniej. Badana przez polskich naukowców tabliczka znajduje się w berlińskim Muzeum Etnograficznym. Zabytek ma około metra długości. Uczeni stwierdzili, że – wbrew wcześniejszym opiniom – tabliczka została wykonana z drewna lokalnej tespesji topolowatej (Thespesia populnea), a nie z drewna wyrzuconego na brzeg przez fale oceanu. Datowanie radiowęglowe skorygowane o dane etnograficzne wykazało, że drzewo, na którym widnieje rongorongo zostało ścięte pomiędzy rokiem 1830 a 1870. Zanim tabliczka trafiła do rąk Europejczyków musiała spędzić sporo czasu w jaskini. Strona, która leżała na ziemi zgniła, co niemal całkowicie zniszczyło jej zawartości. Wieczorek i jego koledzy szacują, że oryginalny tekst liczył ponad 5000 znaków, czyli był ponaddwukrotnie dłuższy niż kolejny zachowany tekst rongorongo. Pismo to składa się z symboli, wśród których łatwo można rozpoznać ludzi, ptaki, ryby czy żółwie. Są tam też glify prawdopodobnie reprezentujące różne obiekty kulturalne, które jednak trudno interpretować. Wiedza o tym, jak odczytać pismo, mogła zaginąć z powodu łupieżczych wypraw podjętych w 1862 roku z terytorium dzisiejszego Peru. Wyprawy miały na celu chwytanie niewolników. Wtedy to wywieziono z Rapa Nui znaczny odsetek mieszkańców, w tym członków elity, którzy potrafili czytać. Gdy z czasem pozwolono im wrócić na Wyspę Wielkanocną, przywieźli oni ze sobą nowe choroby, które zdziesiątkowały jej populację. Zresztą ofiarą jednej z takich epidemii padł brat Eyraud. Zachowanie większości znanych obecnie tabliczek z rongorongo zawdzięczamy biskupowi Jaussenowi, na polecenie którego obecni na wyspie misjonarze zebrali w 1870 roku tabliczki o najlepszej jakości. Wkrótce potem sytuacja tak się pogorszyła, że misjonarze musieli wyjechać wraz z połową miejscowej populacji. Mimo tego, że jeszcze pod koniec XIX wieku znaleziono kilka tablicznek, wszystko wskazuje na to, że pomiędzy ich zauważeniem przez Eyrauda, a zebraniem przez Jaussena, miejscowi przestali je wytwarzać. Dlatego też uznaje się, że pomiędzy rokiem 1862 a 1870 zaprzestano używania rongorongo. Dzięki pracy Wieczorka i jego kolegów Tabliczka Berlińska jest najlepiej przebadanym zabytkiem rongorongo. Zabytek został kupiony od miejscowych i trafił do Berlina w 1883 roku. Tabliczka mierzy 103 x 12,5 x 6cm i waży 2,6 kg. Większość inskrypcji jest zniszczona zarówno przez pobyt w ziemi, jak i stonogi z gatunku prosionek opylony, które się zagnieździły w drewnie. Napisy widoczne są na jednej stronie, dlatego też dotychczas uważano, że w ten właśnie sposób tabliczkę zapisano. Jednak autorzy najnowszych badań, wykonując tysiące zdjęć fotogrametrycznych, które pozwoliły na uzyskanie trójwymiarowego modelu tabliczki, wykazali, że była zapisana na całej powierzchni. Zauważono niewidoczne gołym okiem glify oraz znane z lepiej zachowanych tabliczek rowki, które miały ograniczać tekst i ułatwiać pianie. To właśnie dzięki żmudnej pracy udało się odkryć, że na tabliczce pierwotnie znajdowało się ponad 5000 znaków. Z powodu jednak znacznych zniszczeń, miano najdłuższego zachowanego tekstu rongorongo przysługuje tzw. lasce z Santiago, gdzie widzimy około 2300 znaków. Naukowcy szacują, że rongorongo składa się z około 600 znaków. Najprawdopodobniej posługiwała się nim zamieszkująca wyspę arystokracja. Wraz z jej zniknięciem, zniknęła też umiejętność korzystania z pisma. Naukowcy starają się je odczytać, jednak nie jest to łatwe zadanie. Tym bardziej, że zagadnieniem tym zajmuje się niewielu specjalistów na świecie. Badań nad rongorongo nie ułatwia też fakt, że pozostały zaledwie 23 tabliczki z tym pismem i są one rozsiane po kolekcjach na całym świecie. Ze szczegółami badań możemy zapoznać się w artykule The rongorongo tablet from Berlin and the time-depth of Easter Island’s writing system opublikowanym na łamach The Journal of Island and Coastal Archaeology. « powrót do artykułu
  12. Zjednoczone Emiraty Arabskie mają coraz większe ambicje kosmiczne. Tamtejsza agencja kosmiczna ogłosiła właśnie, że w 2028 roku wyśle misję badawczą do głównego pasa asteroid. W ciągu 12 kolejnych lat pojazd odwiedzi Wenus i 7 obiektów z pasa. Jak poinformował premier i wiceprezydent ZEA, szejk Muhammad bin Raszid Al Maktum, w połowie 2028 roku misja przeleci w pobliżu Wenus, skorzysta z jej asysty grawitacyjnej, podąży z powrotem w kierunku Ziemi, minie naszą planetę i poleci do głównego pasa asteroid, znajdującego się pomiędzy Marsem a Jowiszem. Zjednoczone Emiraty Arabskie są kosmicznym debiutantem, ale podbój kosmosu kraj zaczął z wielkim przytupem. W ubiegłym roku wystrzelił pierwszą arabską misję międzyplanetarną na Marsa, a w lutym bieżącego roku umieścił orbiter Hope na orbicie Czerwonej Planety. W ten sposób niewielki kraj dołączył do elitarnego grona, w którym znajdują się USA, ZSRR/Rosja, Unia Europejska i Indie. Dzień po ZEA swój pierwszy pojazd na orbicie Marsa umieściły Chiny. Zjednoczone Emiraty Arabskie chcą mieć znaczący udział w eksploracji kosmosu, badaniach naukowych i lepszym zrozumieniu Układu Słonecznego, powiedział szejk Muhammad bin Zajid Al Nahajjan, następca tronu Abu Zabi, największego emiratu Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Trzeba przyznać, że w przypadku ZEA apetyt najwyraźniej rośnie w miarę jedzenia. Emiratom nie wystarczy sama, i tak już niezwykle ambitna, misja do głównego pasa asteroid. Chcą pobrać próbki z jednej z nich. Jeśli plan się powiedzie, staną się trzecim, po Japonii i USA, krajem, którego pojazd dotknie asteroidy. Sarah bin Jusef Al Amiri, minister stanu ds. zaawansowanych technologii, która jest przewodniczącą Agencji Kosmicznej ZEA oraz Rady Naukowej ZEA, przyznaje, że planowana misja jest wielokrotnie trudniejsza niż wyprawa na orbitę Marsa. Emiraty, podobnie jak w przypadku misji Hope, będą przy przygotowywaniu nowej misji współpracowali z Laboratorium Fizyki Atmosfery i Kosmosu University of Colorado w Boulder. Warto tutaj przypomnieć, że Wenus cieszy się coraz większym zainteresowaniem agencji kosmicznych. Przed 4 miesiącami NASA ogłosiła, że w latach 2028–2030 wyśle na Wenus dwie misje badawcze. Podobne plany mają Indie i Unia Europejska. Za 10 dni NASA wystrzeli zaś Lucy, pierwszą w historii misja do asteroid trojańskich, która po drodze odwiedzi główny pas asteroid. Na przyszły rok NASA zaplanowała zaś start misji Psyche, której celem jest asteroida Psyche z głównego pasa asteroid. Główny pas asteroid znajduje się między orbitami Marsa a Jowisza. Uformował się 4,6 miliarda lat temu z mgławicy przedsłonecznej. Obecnie znamy ponad 500 000 obiektów z tego obszaru, a wczoraj informowaliśmy o odkryciu tam niezwykłego obiektu 2005 QN173. « powrót do artykułu
  13. Politechnika Białostocka (PB) podpisała z 4 parkami narodowymi - Białowieskim, Biebrzańskim, Narwiańskim i Wigierskim - pięciostronny list intencyjny w sprawie stałej współpracy. Do potrzeb parków, które zaspokaja lub będzie zaspokajać uczelnia, należą autonomiczny pojazd do koszenia terenów podmokłych, pomoc w zakresie restytucji żubra czy zagospodarowanie znacznych ilości biomasy. Jak zaznaczono na stronie PB, współpraca będzie realizowana w wielu obszarach, począwszy od opracowania przez uczelnię innowacyjnych systemów koszenia terenów podmokłych, wsparcie techniczne w procesie zarządzania populacją żubrów, tworzenie systemów monitorowania zasobów naturalnych, po praktyki i staże studentów [...] na terenie zaprzyjaźnionych parków. Politechnika Białostocka wspólnie z Partnerami będzie rozwijać projekty naukowo-badawcze. Podmiotom zależy na skuteczniejszej wymianie zarówno doświadczeń, jak i rozwiązań, tak by można je było wykorzystać we wszystkich parkach. Biebrzański Park Narodowy i technologie przyjazne dla obszarów bagiennych Dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego, mgr inż. Artur Wiatr, chciałby, by znaleziono sposób na poprawę technologicznych możliwości koszenia bagiennych łąk. Propozycję Politechniki Białostockiej w tym zakresie (założenia koncepcyjne dotyczące autonomicznego pojazdu do koszenia terenów podmokłych) przedstawił dr hab. inż. Jarosław Szusta, prorektor ds. studenckich. Dron lecący na uwięzi nad ratrakiem będzie analizował teren, wykrywał zagrożenia i informował operatora o ewentualnych legowiskach zwierząt, zagrożeniach wynikających z występowania terenów podmokłych, grzęzawisk czy bagien. Decyzje podejmowane przez operatora sprawią, że proces agrotechniczny związany z koszeniem tych terenów będzie bezpieczny. Białowieski Park Narodowy - pomoc w zakresie restytucji żubra Dyrektor Białowieskiego Parku Narodowego, dr Michał Krzysiak, dostrzega możliwości, jakie niesie za sobą wsparcie inżynieryjno-techniczne Politechniki Białostockiej w lepszym zarządzaniu największą wolno żyjącą populacją żubrów. Współpraca będzie dotyczyła obszaru północno-wschodniej Polski - podano w komunikacie PB. Narwiański Park Narodowy - kilka zadań W tym przypadku Politechnika ma nie tylko pełnić rolę ekspercką, ale i pomóc w promocji regionu dzięki opracowaniu nowoczesnej infrastruktury turystycznej na terenie Narwiańskiego Parku Narodowego. Liczę też na to, że Narwiański Park Narodowy stanie się miejscem realizacji projektów naukowo-badawczych, które będą analizowały i pokazywały procesy przyrodnicze zachodzące na terenie naszego parku – dodał dyrektor NPN, mgr inż. Grzegorz Piekarski. Wigierski Park Narodowy - system monitoringu zanieczyszczenia wód Mgr. inż. Tomaszowi Huszczy, dyrektorowi Wigierskiego Parku Narodowego, zależy na tym, by pracownicy uczelni stworzyli system monitorowania zanieczyszczenia wód. PB także odniosłaby z tego korzyści, gdyż studenci kilku kierunków mogliby prowadzić monitoring i prace badawcze. Spotkanie robocze Po podpisaniu listu intencyjnego odbyło się spotkanie robocze. Padła na nim propozycja, by wszystkie parki wspólnie przygotowały listę problemów do rozwiązania przez pracowników PB. To również zaowocuje proponowaniem tematów prac inżynierskich i dyplomowych, które znajdą rozwiązania zagadnień poruszanych przez parki, a jednocześnie pokażą studentom praktyczny wymiar zdobywanej przez nich wiedzy. Jednym ze wspólnych problemów parków jest duża ilość biomasy do zagospodarowania. Specjaliści z różnych katedr Wydziału Budownictwa i Nauk o Środowisku dysponują już pewnymi koncepcjami (niektóre są chronione patentami); wspomina się np. o produkcji materiałów budowlanych czy o wykorzystaniu biomasy w roli podłoża do hodowli grzybów na skalę przemysłową. Dr hab inż. Szusta wspomina, że PB będzie poszukiwać źródeł finansowania, tak by dało się realizować wspólnie formułowane cele. « powrót do artykułu
  14. Pląsawica Huntingtona, niebezpieczna choroba genetyczna ośrodkowego układu nerwowego, której cechami charakterystycznymi są zaburzenia ruchowe, otępienie i zaburzenia psychiczne, zwykle objawia się pomiędzy 3. a 5. dekadą życia. Naukowcy z Rockefeller University donieśli właśnie o znalezieniu śladów tej choroby u 2-tygodniowego ludzkiego embrionu. Odkrycie sugeruje, że pląsawica Huntingtona może nie być chorobą neurodegeneracyjną, a zaburzeniem rozwojowym. Obecnie nie istnieje sposób leczenia pląsawicy Huntingtona. Stosuje się jedynie terapie osłabiające objawy choroby. Pacjent trafia do lekarza, gdy padła już ostatnia kostka domina. Ale pierwsza kostka zostaje przewrócona w fazie rozwojowej. Dzięki temu, że poznaliśmy tę drogę rozwoju, możemy być w stanie zablokować postępy choroby, mówi Ali Brivanlou, dyrektor Laboratory of Synthetic Embryology, którego naukowcy opublikowali wyniki swojej pracy na łamach pisma Development. Pląsawicę wywołuje mutacja w pojedynczym genie IT15 zwanym huntingtinem. W jej wyniku powstają nadzwyczaj długie proteiny. Do ekspresji tego genu dochodzi już w zapłodnionej komórce jajowej, a następnie w każdej komórce organizmu. Jednak rola tego genu nie została do końca poznana, a podstawowe pytanie brzmi: dlaczego zmutowany gen działa negatywnie tylko na neurony w konkretnej części mózgu. Naukowcy z laboratorium Brivanlou już wcześniej zauważyli, że nieprawidłowości związane z mutacją IT15 pojawiają się kilkadziesiąt lat wcześniej zanim neurony zaczynają obumierać. Stwierdzili, że we wczesnych etapach rozwoju mózgu, gdy powstają nowe typy komórek i struktur mózgu, wprowadzenie mutacji we wspomnianym genie skutkuje nieprawidłowym rozwojem neuronów i struktur mózgu. Teraz uczeni zbadali wpływ mutacji w huntingtinie na jeszcze wcześniejszym etapie, podczas gastrulacji. Wtedy to dochodzi do zgrupowania komórek pełniących w organizmie podobne funkcje. Na potrzeby badań stworzono w laboratorium uzyskano ludzki zarodek, który tworzy się z komórek macierzystych i naśladuje on zachowanie prawdziwego zarodka. Następnie za pomocą techniki CRISPR/Cas9 wprowadzono do zarodka mutacje, obecne u ludzi z pląsawicą Huntingtona. Po porównaniu zarodków z mutacjami i bez mutacji naukowcy odkryli pewien wzorzec. Okazało się, że mutacje wpłynęły na rozmiary listków zarodkowych. A im więcej mutacji, tym większe różnice pomiędzy zarodkami z mutacjami i bez nich. Bliższa analiza wykazała, że różnice te biorą się ze zmian szlaków sygnałowych kierujących rozwojem komórek zarodka. W tej chwili nie wiadomo, w jaki sposób zmiany te wpływają na późniejszy rozwój zarodka. Wiemy natomiast, że ludzie z takimi mutacjami rodzą się i funkcjonują normalnie przez całe dekady. Naukowcy podejrzewają, że rozwijający się zarodek posiada jakieś mechanizmy, które kompensują mu niekorzystny wpływ mutacji. Zrozumienie tych mechanizmów może stać się kluczem do rozwoju przyszłych terapii, które pozwolą na odroczenie pojawienia się objawów choroby, a może nawet całkowicie ją wyleczą, mówi Bivanlou. Naukowcy już zaczęli wykorzystywać sztuczne zarodki do poszukiwania leków, które mogłyby skorygować nieprawidłowości spowodowane mutacją. Mają nadzieję, że dzięki temu opracują terapię nakierowaną na przyczyny pląsawicy Huntingtona, a nie tylko na jej objawy. « powrót do artykułu
  15. Tegoroczną Nagrodą Nobla z chemii podzielą się Benjamin List z Niemiec i David MacMillan z USA, zdecydowała Szwedzka Królewska Akademia Nauk. Nagrodę przyznano za rozwój asymetrycznej katalizy organicznej. Prace Lista i MacMillana mają olbrzymi wpływ na tworzenie nowych leków, a przy okazji czynią procesy chemiczne bardziej przyjazne środowisku naturalnemu. Bardzo wiele dziedzin nauki i obszarów działalności przemysłowej jest zależnych od możliwości tworzenia molekuł o pożądanych właściwościach. Takich, dzięki którym powstaną wytrzymałe materiały, w których będzie można przechowywać energię czy molekuł służących do walki z chorobami. Stworzenie takich cząsteczek wymaga użycia odpowiednich katalizatorów, substancji pozwalających kontrolować i przyspieszać reakcje chemiczne, ale które nie wchodzą w skład finalnego produktu tych reakcji. Katalizatory są wszechobecne. Mamy je też w naszych organizmach, gdzie katalizatorami są enzymy, biorące udział w wytwarzaniu związków chemicznych niezbędnych do życia. Przez całe dziesięciolecia uważano, że katalizatorami mogą być jedynie metale lub enzymy. Jednak w 2000 roku dowiedzieliśmy się, że istnieje trzeci rodzaj katalizatorów, gdy Benjamin List i David MacMillan – niezależnie od siebie – odkryli proces asymetrycznej katalizy organicznej, który opiera się na niewielkich molekułach organicznych. Ten pomysł na przeprowadzenie katalizy jest tak prosty i genialny, że aż rodzi się pytanie, dlaczego nikt nie wpadł na to wcześniej, powiedział Johan Åqvist, przewodniczący zespołu przyznającego Nagrodę Nobla z chemii. Naukowcy przez dziesięciolecia mogli tylko z zazdrością patrzeć na możliwości enzymów, dzięki którym natura tworzy niezwykle złożone cząsteczki. Nauka jednak powoli szła do przodu i nasze możliwości również się zwiększały. Na przełomie wieków, dzięki Listowi i MacMillanowi nasze zdolności w tym zakresie znacząco się zwiększyły. Obaj uczeni przenieśli możliwości tworzenia molekuł na całkowicie nowy poziom. Opracowali proce, który nie tylko jest mniej szkodliwy dla środowiska, ale przede wszystkim znacząco zwiększa możliwości tworzenie molekuł asymetrycznych. Chemicy przez długie lata mieli problem z tym, że wiele molekuł występuje w dwóch postaciach – odbić lustrzanych, które jednak nie są identyczne. Są obiektami chiralnymi, o różnych właściwościach. Za przykład może tutaj posłużyć limonen, cząsteczka odpowiadająca za zapach cytryny, której lustrzane odbicie daje zapach pomarańczy. Problem w tym, że zwykle potrzebujemy konkretnej wersji danej molekuły. Jest to wyjątkowo ważne przy produkcji leków. A gdy w procesie katalizy powstaną obie wersje, trzeba te wymieszane bliźniaczo podobne molekuły zidentyfikować i od siebie oddzielić, co nie jest łatwym zadaniem. W XIX wieku chemicy zauważyli niezwykłe zjawisko. Na przykład gdy do nadtlenku wodoru (H202) dodali srebra, dochodziło do pojawienia się wody (H2O) i tlenu (O2), jednak wydawało się, że cała ta reakcja nie miała żadnego wpływu na srebro. W 1835 roku szwedzki chemik Jacob Berzelius opisał taki proces na kilkunastu różnych przykładach i nazwał to zjawisko katalizą. Z czasem odkryto olbrzymią liczbę katalizatorów, dzięki którym można było łączyć lub rozdzielać molekuły. Proces katalizy zaczęto wykorzystywać tak powszechnie, że obecnie około 35% światowego PKB w jakiś sposób jest z nim związane. Jednak przed rokiem 2000 wszystkie znane katalizatory były albo metalami albo enzymami. Metale są świetnymi katalizatorami, ale mają poważną wadę – są bardzo wrażliwe na działanie tlenu i wody. Zatem do pracy często potrzebują beztlenowego suchego środowiska, a jego uzyskanie w wielkoskalowych procesach przemysłowych jest bardzo trudne. Ponadto wiele świetnych katalizatorów to szkodliwe dla środowiska i człowieka metale ciężkie. Drugim z rodzajów katalizatorów są enzymy. Jako, że są niezwykle wydajne, w latach 90. ubiegłego wieku prowadzono intensywne prace nad stworzeniem nowych enzymów do katalizy. Prace takie trwały też w Scripps Research Institute, w którym pracował Benjamin List. Naukowiec obserwując sposób działania enzymów zwrócił uwagę na fakt, że mimo iż często zawierają one metale, to wiele enzymów katalizuje procesy chemiczne bez pomocy metali. Wykorzystują jedynie aminokwasy. List zaczął więc się zastanawiać, czy aminokwasy te muszą być częścią enzymów, by prowadzić katalizę czy też mogą działać samodzielnie lub będąc częścią jakiejś prostszej cząstki. Naukowiec wiedział, że latach 70. prowadzono prace nad wykorzystaniem aminokwasu o nazwie prolina w procesie katalizy, ale je zarzucono. List przypuszczał, że stało się tak, gdyż pomysł nie wypalił. Mimo to, postanowił spróbować. Przeprowadził test, by sprawdzić, czy prolina może być katalizatorem reakcji aldolowej, w której atomy węgla z dwóch różnych molekuł łączą się ze sobą. Ku jego zdumieniu aminokwas świetnie się w tej roli sprawdził. W trakcie kolejnych eksperymentów List wykazał, że prolina nie tylko jest wydajnym katalizatorem, ale również może być wykorzystana w katalizie asymetrycznej, w trakcie której znacznie częściej powstaje tylko jedno z dwóch odbić lustrzanych molekuły. W porównaniu z metalami i enzymami prolina ma wiele zalet. Jest prostą, tanią i przyjazną środowisku molekułą. Naukowiec przygotował artykuł, który zaakceptowano do publikacji. Miał się on ukazać w lutym 2000 roku. Jednak List nie był jedynym, który w tym czasie pracował nad takim rozwiązaniem. David MacMillan pracował na Uniwersytecie Harvarda z metalami w roli katalizatorów. O ile w laboratorium łatwo jest o dobre warunki do pracy takich katalizatorów, to w przemyśle jest to bardzo trudne. Dlatego gdy przeniósł się z Harvarda na Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley zarzucił prace nad metalami i zaczął projektować proste molekuły organiczne, które – podobnie jak metale – miały uwalniać lub więzić elektrony. Wybrał kilka molekuł i testował je w roli katalizatorów reakcji Dielsa-Aldera, której produktem jest węglowodór cykliczny. Okazało się, że wykorzystane molekuły bardzo dobrze się sprawują, a niektóre z nich świetnie sobie radzą w reakcjach asymetrycznych. W wyniku ich pracy w ponad 90% przypadków powstawała tylko jedna z dwóch wersji poszukiwanej cząsteczki. W styczniu 2000 roku, na miesiąc przed ukazaniem się artykułu z wynikami pracy Lista, uczony przesłał do czasopisma naukowego swój własny artykuł. Nazwał w nim zaobserwowane przez siebie zjawisko katalizą organiczną. Od 2000 roku prace nad katalizą organiczną ruszyły z kopyta. W procesie tym nie tylko wykorzystuje się proste łatwe do uzyskania molekuły, ale w niektórych przypadkach cząsteczki te, podobnie jak enzymy, potrafią działać w systemie „pracy ciągłej”. Wcześniej konieczne było po każdym etapie procesu chemicznego wyizolowanie i oczyszczenie produktu przejściowego, w przeciwnym razie na końcu całego procesu uzyskiwano zbyt dużo produktu ubocznego. Dzięki katalizie organicznej często można przeprowadzić wiele kroków procesu produkcyjnego jednym ciągiem. Dzięki takiej reakcji kaskadowej znacząco zmniejsza się liczba odpadów w przemyśle chemicznym. Przykładem, jak bardzo wynalazek Lista i MacMillana zrewolucjonizował produkcję chemiczną niech będzie strychnina. Gdy w 1952 roku została po raz pierwszy zsyntetyzowana, konieczne było użycie 29 różnych reakcji chemicznych, jedynie 0,00009% oryginalnego materiału utworzyło strychninę. Reszta się zmarnowała. W 2011 roku dzięki katalizie organicznej produkcję strychniny uproszczono do 12 kroków, a sam proces był 7000 razy bardziej wydajny. Benjamin List urodził się w 1968 roku we Frankfurcie nad Menem w Niemczech. prace doktorską obronił na Uniwersytecie Goethego. Obecnie jest profesorem na Uniwersytecie w Kolonii i dyrektorem Instytutu Badań nad Węglem im. Maxa Plancka. Jest też głównym badacze w Instytucie Projektowania Reakcji Chemicznych na Hokkaido University. David MacMillan urodził się w 1968 roku w Bellshill w Szkocji. W wieku 22 lat wyjechał do USA by rozpocząć studia doktoranckie na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine. Później pracował na Uniwersytecie Harvarda i Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Obecnie jest pracownikiem Princeton University. Był też założycielem i pierwszym dyrektorem pisma Chemical Science, wydawanego przez brytyjskie Royal Society of Chemistry. « powrót do artykułu
  16. Zjawiska istotne dla czarnych dziur, eksplozji supernowych i innych ekstremalnych wydarzeń kosmicznych mogą zostać odtworzone na Ziemi, twierdzą naukowcy z Pinceton University, SLAC National Accelerator Laboratory oraz Princeton Plasma Physics Laboratory. Dowodzą oni, że współczesna technologia pozwala na uzyskanie procesów kaskadowych opisywanych przez elektrodynamikę kwantową (QED cascades). Procesy takie leżą u podstaw eksplozji supernowych czy szybkich rozbłysków radiowych, w czasie których w ciągu milisekund emitowane jest tyle energii, ile Słońce emituje w ciągu kilku dni. Kenan Qu, Sebastian Meuren i Nahaniel J. Fisch poinfornowali na łamach Physical Review Letters, o uzyskaniu pierwszego teoretycznego dowodu, że interakcja laboratoryjnego lasera z gęstym strumieniem elektronów doprowadzi do pojawienia się kaskad. Wykazaliśmy, że to, o czym sądzono, iż jest niemożliwe, w rzeczywistości jest możliwe. To zaś pokazuje, że zjawisko, którego dotychczas nie mogliśmy bezpośrednio obserwować, można uzyskać za pomocą najnowocześniejszych laserów i urządzeń do generowania strumienia elektronów, mówi główny autor artykułu, Kenan Qu. Zderzenie silnego impulsu laserowego ze strumieniem elektronów o wysokiej energii prowadzi do powstania gęstej chmury par elektron-pozyton, które zaczynają wchodzić w interakcje. To zaś powoduje kolektywne zachowanie się plazmy, co z kolei wpływa na to, jak pary te wspólnie reagują na pola elektryczna lub magnetyczne. Plazma, zjonizowana materia przypominająca gaz, zawiera swobodne cząstki – jony i elektrony – i stanowi około 99% widzialnego wszechświata. Napędza ona reakcje w gwiazdach, a zachodzące w niej procesy są silnie zależne od pól elektromagnetycznych. "Poszukiwaliśmy sposobów, na odtworzenie warunków, w jakich powstaną pary elektron-pozyton o gęstości na tyle dużej, by doszło do kolektywnego zachowania się plazmy", mówi Qu. Już znacznie wcześniej wiedziano, że wystarczająco silne lasery, pola magnetyczne lub elektryczne mogą doprowadzić do pojawienia się wspomnianych procesów kaskadowych. Jednak wyliczenia pokazywały, że uzyskanie tak intensywnych promieni laserowych, pól magnetycznych i elektrycznych jest poza naszymi możliwościami. Okazuje się, że połączenie współczesnych technologii laserowych z relatywistycznymi strumieniami elektronów wystarczy, by zaobserwować takie zjawisko, mówi profesor Nat Fisch. Kluczem jest tutaj wykorzystanie lasera, który spowolni pary elektron-pozyton tak, by ich masa spadła, przez co zwiększy się ich wpływ na częstotliwość plazmy i wzmocni kolektywne zachowania plazmy. Wykorzystanie już dostępnych technologii jest tańsze, niż próba zbudowania lasera o olbrzymiej intensywności. Teraz autorzy badań chcą sprawdzić swoją przewidywania w SLAC National Accelerator Laboratory. Właśnie trwają tam prace nad laserem o umiarkowanej intensywności, a źródło elektronów już się tam znajduje. Jeśli dowiedziemy prawdziwości naszych obliczeń, zaoszczędzimy miliardy dolarów, dodaje Qu. « powrót do artykułu
  17. Podczas prac archeologicznych na średniowiecznym cmentarzu w Deiningen w Bawarii znaleziono rzadkie dobra luksusowe. Archeolodzy odkryli grzebień z kości słoniowej ozdobiony niezwykłymi scenami animalistycznymi oraz misę z Afryki z niespotykanymi znakami. Na przedmioty natrafiono w bogato wyposażonych grobach z VI wieku. W tamtych czasach musiały być to naprawdę luksusowe przedmioty, cieszy się konserwator generalny profesor Mathias Pfeil, dyrektor Bawarskiego Krajowego Biura Ochrony Zabytków. To pokazuje, jak daleko sięgały kontakty handlowe nawet po upadku Cesarstwa Rzymskiego. Obecnie trudno powiedzieć, jak takie luksusowe przedmioty trafiły na tereny zamieszkane przez Alamanów, nad którymi władzę sprawowali Frankowie. Mógł to być podarunek władcy dla ważnego poddanego, część trybutu lub łup wojenny. Grzebień znaleziono w grobie mężczyzny, który zmarł w wieku 40–50 lat. Wraz z nim do grobu złożono długi miecz, włócznię, tarczę i topór bojowy. Mężczyzna musiał być znaczącym członkiem swojej społeczności, a obecność ostróg i szczątki ogłowia wskazują, że walczył konno. Przy prawej stopie znaleziono pozostałości torby, a w niej nożyce i piękny grzebień z kości słoniowej. Oba te przedmioty służyły do dbania o włosy i brodę. Grzebienie są spotykane w grobach z wczesnego średniowiecza, ale nie mają takiej konstrukcji, nie są wykonane z kości słoniowej, ani nie są tak wysokiej jakości jak ten z Deiningen. Pochodząca z VI wieku rzeźba w kości słoniowej to niezwykle rzadkie znalezisko. A grzebień jest tym bardziej niezwykły, że uwidoczniono na nim świecką scenę, na której widzimy zwierzęta podobne do gazeli uciekające przed drapieżnikami. Naukowcy nie są w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy mamy tu rzeczywiście do czynienia z przedstawieniem zwierząt z Afryki – na co wskazywałyby gazele. Zabytku nie ma też z czym porównać. Nie znamy innych grzebieni z tego okresu z podobnymi przedstawieniami. Więc to nie tylko niezwykłe odkrycie archeologiczne, ale również ważne dzieło sztuki, mówi odpowiedzialny za wykopaliska doktor Joahnn friedrich Tolksdorf. Pojedyncze zdobione grzebienie z tego okresu można zobaczyć z Luwrze, muzeum w Kairze oraz w Muzeum Watykańskim, jednak wszystkie one zostały ozdobione motywami chrześcijańskimi. Misa została odkryta w grobie kobiety zmarłej w wieku 30–40 lat. Wraz z nią złożono biżuterię, żywność i czółenko tkackie. Wiadomo, że misa nie jest miejscowej produkcji, to afrykańska ceramika czerwonopolerowana, wytwarzana pomiędzy I a VII wiekiem w prowincji Afryka Prokonsularna, przede wszystkim na terenie dzisiejszej Tunezji. Ceramika ta była szeroko rozpowszechniona w basenie Morza Śródziemnego, jednak tutaj mamy do czynienia z pierwszym przykładem takiego zabytku odkrytego tak daleko na północy. Na dnie misy widzimy odciśnięty krzyż, a na jej krawędziach widnieją wyryte znaki przypominające pismo. Nie wiadomo, czy to przypadkowe gryzmoły, litery, symbole ozdobne czy może magiczne. W państwie Franków korzystano z alfabetu łacińskiego, a Alamanowie chętnie sięgali po runy. Często spotyka się je w formie krótkich napisów na różnego typu obiektach. Najczęściej są to ustalone formułki lub podpisy właścicieli przedmiotu. Nie wiadomo jednak, czym są znaki na misie. « powrót do artykułu
  18. Największa bryła bursztynu na świecie stanie się własnością Muzeum Bursztynu-Muzeum Gdańska. Wkrótce mają się też rozpocząć starania o wpis do Księgi rekordów Guinnessa. Zakup jest możliwy dzięki dotacji Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zabytków (NIMOZ). Wyjątkowy bursztyn Bryła waży nieco ponad 68 kg i pochodzi z Sumatry. Rzuca się w oczy tuż po wejściu do siedziby w Wielkim Młynie - można ją bowiem zobaczyć przy kasie. W Gdańsku okaz znajduje się od 3 lat (jest depozytem). Przyjechał z USA. Największą bryłę bursztynu na świecie zauważyliśmy podczas Targów Amberif i uznaliśmy, że warto, by pozostała w Gdańsku. Prezentowaliśmy ją nawet na jednej z naszych wystaw czasowych w poprzedniej lokalizacji Muzeum Bursztynu w Zespole Przedbramia, ale celowo nie nadawaliśmy sprawie większego rozgłosu. Od początku chodziło nam o jej kupno, a właściciele bryły, Janusz Fudala i Dough Lundberg, okazali nam niezwykłą życzliwość - ujawnił dyrektor Muzeum Gdańska Waldemar Ossowski. Dotychczasowa rekordzistka Warto przypomnieć, że dotychczasową rekordzistką jest ważąca 50,4 kg bryła należąca do Jospha Fama z Singapuru (ona także pochodzi z Sumatry). Tytuł największej przysługuje jej oficjalnie od 26 lipca 2016 r. Wymiary tego okazu są imponujące: 55x50x42 cm. Dotacja Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów Wniosek o środki na zakup 68-kg bryły bursztynu rozpatrzono pozytywnie, tym samym zakup bryły został dofinansowany w ramach programu grantowego Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów "Rozbudowa zbiorów muzealnych". Kwota dofinansowania wynosi 112.027,15 zł (podany koszt całkowity to 140.033,94 zł). Garść ciekawostek o bursztynie sumatrzańskim Bursztyn sumatrzański, młodszy kuzyn bursztynu bałtyckiego, wygląda jak skała lub meteoryt. Gdy pada na niego światło UV, opalizuje na niebiesko. Kierowniczka Muzeum Bursztynu, Renata Adamowicz, wyjaśnia, że z jakiegoś względu - prawdopodobnie z powodu niegdysiejszych warunków środowiskowych - zawiera bardzo mało inkluzji. Występuje w pokładach węgla brunatnego, skąd jest wydobywany jako surowiec dodatkowy. Powstał z żywic wytwarzanych przez kwiatowe rośliny okrytonasienne, które do dziś rosną w lasach równikowych Azji Południowo-Wschodniej - dodaje. « powrót do artykułu
  19. Systematyczny rozwój IT jest doskonale widoczny. Mimo kryzysu gospodarczego w wielu państwach na całym świecie, branża informatyczna ma się świetnie. Dlaczego stale rośnie w siłę i co to oznacza dla pracowników? Czy IT to dziedzina przyszłości? Rozważania na temat tego, jak rozwijać się będzie sektor informatyczny, są prowadzone od wielu lat. I choć zdarza się, że specjaliści wątpią w to, czy działania z tego zakresu będą dalej w najbliższej przyszłości potrzebne, to rzeczywistość udowadnia, że obecnie nie ma o co się martwić. Okres pandemii znacząco wpłynął na rozwój branży IT ze względu na nowe potrzeby zarówno ze strony klientów biznesowych, jak i indywidualnych. Konieczne okazało się wprowadzenie nowych narzędzi, które znacznie ułatwiły korzystanie z rozmaitych usług bez wychodzenia z domu. Rozwiązania informatyczne potrzebne są w firmach, które prowadzą działalność z naprawdę różnego zakresu, zarówno produkcyjnych, jak i usługowych oraz handlowych. Są potrzebne teraz, a w przyszłości powinny być systematycznie ulepszane, aby odpowiadały zmieniającym się potrzebom przedsiębiorców oraz klientów. Co to oznacza w praktyce? Tyle, że IT to branża nie tylko przyszłości. Na chwilę obecną bez wahania można stwierdzić, że to też najważniejszy kierunek rozwoju w teraźniejszości, który będzie nam towarzyszył stale, starając się dotrzymać kroku pędzącemu społeczeństwu i jego wymaganiom. Ciągły rozwój bez przystanków W sektorze informatycznym nie ma miejsca na zatrzymywanie się. Brak stałego postępu oznacza pozostawanie w tyle oraz wiąże się z brakiem spełniania aktualnych potrzeb odbiorców. Dotyczy to nie tylko samej branży, ale także jej rdzenia, czyli pracowników. Osoby, które wiążą swoją karierę z IT, muszą stale trzymać rękę na pulsie i dostosowywać się do zmian. Ciągły rozwój jest kluczowy dla każdego, kto chce w tej dynamicznej dziedzinie zająć miejsce na dłużej. Postępująca cyfryzacja społeczeństwa przez lata coraz bardziej się rozpędza i obecnie mknie szybko do przodu, bez oglądania się za siebie. Producenci oprogramowania i urządzeń technologicznych zarówno do codziennego użytku, jak i specjalistycznego sprzętu, stale oferują nowe funkcjonalności i udoskonalenia. Mają one na celu ułatwiać obowiązki oraz podstawowe czynności wykorzystywane każdego dnia zarówno w domach, jak i w firmach oraz przedsiębiorstwach o różnej wielkości. Praca w IT wymaga odpowiedniego podejścia. Osoby, które chcą osiągnąć w tej dziedzinie sukces, nie tylko muszą wykazać się ogromną wiedzą i zdolnościami technicznymi, ale także kreatywnością i pomysłowością. Nowoczesna technologia skupia na zaskakujących rozwiązaniach, które mają na celu upraszczać codzienne życie ludzi na całym świecie, którzy mają różne potrzeby. Konieczne jest więc nieszablonowe myślenie i umiejętność przewidywania potrzeb konkretnej branży czy grupy docelowych odbiorców indywidualnych. « powrót do artykułu
  20. Laboratoria aby prawidłowo funkcjonowały wymagają różnorodnego specjalistycznego sprzętu. W momencie gdy laborant chce żeby analizy zostały dobrze wykonane musi zadbać aby każdy znajdujący się sprzęt w pomieszczeniu był sterylny, nieuszkodzony oraz bezpieczny. Dodatkowo meble, które znajdują się w laboratorium spełniały swoje zadanie. Wyróżniamy laboratoria: fizyczne, chemiczne, biologiczne, medyczne, spożywcze, przemysłowe, itp. W każdym z tych miejsc może być potrzebny inny rodzaj sprzętu laboratoryjnego, w zależności od typu badań w nich przeprowadzanych. Bardzo ważną kwestią jest wysoka jakość sprzętu, aby był odpowiednio zwalidowany oraz przeprowadzone analizy zostały poprawnie udokumentowane i przeprowadzone. Sprzęt laboratoryjny można podzielić na urządzenia chłodnicze, grzewcze, sprzęt wykorzystywany podczas przygotowaniach próbek, również wyróżniamy urządzenia, które umożliwiają badanie właściwości oraz służące do procesów oczyszczania i sterylizacji. Urządzenia pozwalające na oczyszczanie oraz sterylizacje to przede wszystkim różnego rodzaju zmywarki laboratoryjne, systemy oczyszczania wody, autoklawy oraz myjki. Z urządzeń chłodniczych wyróżniamy chłodziarki, zamrażarki bądź specjalne boksy przenośne, które pozwalają na transport materiałów wymagających niskiej temperatury. Pojemność tych urządzeń jest bardzo różna (mogą wynosić od kilku nawet do kilku tysięcy litrów). Urządzenia grzewcze dzięki swoim właściwościom znajdują się w wielu rodzajach laboratoriów. Do tej grupy sprzętów zaliczamy cieplarki, suszarki, komory klimatyczne, piece, palniki, łaźnie oraz mineralizatory. Następnym typem urządzeń są to sprzętu, które służą do przygotowywania próbek. Najczęściej spotykanym jest wirówka. Tego rodzaju urządzenie pozwala na rozdzielenie frakcji mieszaniny. Natomiast jej krewną jest wytrząsarka, która ma za zadanie łączyć wszystkie składniki próbki przy pomocy rytmicznych potrząsań. Ponadto wyróżnić możemy tzw. mierniki. Są to podstawowy sprzęt umożliwiający oznaczenie stanu początkowego oraz końcowego zachodzącego procesu, a następnie określa zachodzące zmiany. Najpopularniejszymi urządzeniami są: pHmetry, termometry oraz wagi laboratoryjne. Każdy laborant powinien pamiętać, że liczba mierników jest dużo większa i umożliwia pomiar praktycznie każdej cechy fizycznej lub chemicznej badanej substancji. Najważniejszą kwestią jest, aby wykorzystywane urządzenia do analiz charakteryzowały się najwyższą dokładnością oraz wiarygodnością. Przed każdą analizą należy odpowiednio sprzęt sprawdzić i w razie potrzeby zwalidować. Dodatkowo można przeprowadzić test sprawdzający czy dany sprzęt prawidłowo działa. W ofercie firmy znajdą państwo wiele rodzajów urządzeń wykorzystywanych w specjalistycznych laboratoriach. Posiadamy szeroki wybór sprzętów laboratoryjnych. Nasi wysoce wykwalifikowany zespół z chęcią odpowiedzą na każde zadane pytanie. Zapraszamy do kontaktu. « powrót do artykułu
  21. Kurtka skórzana męska to nieustannie popularny trend, który sprawdza się w każdej sytuacji. Wyjście na elegancką randkę czy spotkanie z kumplami? Kurtka skórzana zawsze da radę. Sprawdź, jak ją nosić. Krótka historia męskiej ramoneski Kurtka skórzana męska – ramoneska – przywędrowała do nas ze Stanów Zjednoczonych. To właśnie w USA rozpoczęła się jej historia. Klasyka dla motocyklistów została zaprojektowana dla firmy współpracującej z Harleyem-Davidsonem. Do dziś jest niezwykle popularna wśród wielbicieli dwóch kółek. Charakterystyczny jest dla niej metalowy, błyskawiczny zamek, a sama kurtka była wykonana z końskiej skóry. To właśnie taka ramoneska podbiła świat. A jak to wygląda dzisiaj? Najczęściej spotyka się kurtki ze skóry naturalnej lub ekoskóry, jak np. w sklepie Ozonee: https://ozonee.pl/pol_m_Odziez_Kurtki_Kurtki-skorzane-298.html. Te drugie są zdecydowanie tańsze, a prezentują się niemal identycznie. Ramoneska męska motocyklowa popularna jest dzisiaj tak samo, jak kilkadziesiąt lat temu, gdy pojawiła się na rynku. Projektanci od tamtej pory tworzyli własne wersje klasycznych modeli, które nawiązywały do skórzanego oryginału. Kurtka skórzana z czasem stała się symbolem buntowników. Kurtka skórzana męska – jak ją nosić? Kurtka skórzana męska i stylizacje z nią w roli głównej będą odpowiednie na wiele różnych okazji. Największą jej zaletą jest to, że trzeba się nieźle postarać, by w niej niekorzystnie wyglądać. Jest bardzo uniwersalnym i klasycznym ciuchem, pasującym na każdą porę roku. Problemem może być jedynie to, ile warstw pod nią założyć. Tutaj można się zawahać. Mimo że skóra jest dosyć cienka, to dobrze trzyma ciepło. Zimą oczywiście trzeba postawić na ocieplany model. Dobre rozwiązanie to kurtka przejściowa męska. Gdy na zewnątrz robi się chłodniej, warto rozważyć dodanie kolejnej warstwy pod ramoneskę oprócz t-shirtu. Obojętnie z jakiej skóry będzie wykonana, kurtka skórzana dobrze dopasuje się do Twojego ciała i nie będzie krępować ruchów. Taka elegancka kurtka męska jest popularna jeszcze z jednego powodu. Skóra dodaje męskości, a także kilka punktów do atrakcyjności. I nieważne, czy Twoja twarz jest jeszcze chłopięca, czy masz ostre rysy. W skórze będziesz wyglądał tajemniczo i atrakcyjnie – na pewno spodobasz się drugiej połówce. Jakie buty pasują do męskiej ramoneski? Odpowiednie obuwie sprawi, że ramoneska męska skórzana zrobi Ci naprawdę udaną stylizację. To wszystko zależy od efektu, który chcesz osiągnąć – buntowniczego, sportowego czy eleganckiego? Musisz wtedy wybrać inne buty. Ze skórzaną kurtką najlepiej łączą się glany, sztyblety lub trapery. To doskonałe obuwie na stworzenie rockowego outfitu. Ramoneska męska skórzana i koszula w kratę to ponadczasowe połączenie do tego typu butów. Zawsze możesz dodać do tego również postrzępione jeansy i t-shirt z oryginalnym nadrukiem. Możesz również zdecydować się na klasyczne półbuty. W zasadzie jest wiele rodzajów obuwia, które pasują do ramoneski. Kurtka tego rodzaju dobrze komponuje się z klasycznymi półbutami czy męskimi botkami. Do osiągnięcia bardziej sportowego stylu możesz przełamać kurtkę sneakersami, ale najlepiej, aby były czarne. Elegancka kurtka męska w połączeniu z koszulą Elegancka kurtka męska tworzy wspaniały duet z koszulą. Zależy, czy postawisz na białą lub błękitną koszulę, stylizacja będzie miała charakter bardziej formalny lub w stylu smart casual. Znakomita opcja, jeśli idziesz na raczej nieformalne spotkanie, ale zależy Ci na nienagannym wyglądzie – mówimy np. o randce w restauracji. Koszula w kratę sprawdzi się ekstra – dobierz do niej np. przetarte jeansy. Taki look komunikuje, że lubisz chodzić własnymi ścieżkami. Kurtka skórzana męska to idealny wybór dla faceta w temperamentem i charakterem. Zdecydowanie podkreśli najmocniejsze cechy Twojego charakteru. To co, rozważasz już zakup? « powrót do artykułu
  22. Poszukiwanie idealnej diety, która spełni nasze oczekiwania i pozwoli chudnąć bez uczucia głodu, to nie jest zadanie, z którym można sobie poradzić w ciągu 5 minut. Istnieje bowiem wiele różnych diet, spośród których można wybierać, aczkolwiek trudność polega na tym, że ciężko znaleźć taką dietę, która nie wymaga wiele wysiłku, pozwala jeść smaczne dania, umożliwia jedzenie do syta, nie zmusza do liczenia kalorii, a do tego naprawdę przynosi efekty. Nasze oczekiwania wobec diet odchudzających są naprawdę wysokie. Istnieje jedna dieta, która jest w stanie spełnić większość z nich. To dieta ketogeniczna, która jest najpopularniejszą dietą 2021 roku. W naszym artykule dowiesz się więcej - zachęcamy do dalszej lektury. Na czym polega keto dieta? To dieta o wysokiej zawartości tłuszczu, a znikomej zawartości węglowodanów. To sprawia, że spotyka się ona zarówno ze zwolennikami, jak i z przeciwnikami, którzy twierdzą, że spożywanie dużej ilości tłuszczu nie ma nic wspólnego ze zdrową dietą. Okazuje się jednak, że spożywanie tłuszczu i ograniczenie spożywania węglowodanów to skuteczna metoda spalania nadprogramowej tkanki tłuszczowej. Organizm, który nie otrzymuje węglowodanów w posiłkach, przestaje odkładać ich nadmiar w postaci tkanki tłuszczowej i wchodzi w stan ketozy, w którym pobiera energię z tłuszczu. Mowa o tłuszczu dostarczanym w posiłkach, a także o tym gromadzonym przez dłuższy czas w postaci tkanki tłuszczowej. Dobrze realizowana dieta ketogeniczna to 70% tłuszczów, 20-25% białka i 5-10% węglowodanów, które powinny pochodzić z orzechów, warzyw i owoców niskowęglowodanowych. Oznacza to całkowite zaprzeczenie dietom, które do tej pory były przedstawiane jako zdrowe i jedyne właściwe. Na keto diecie nie trzeba liczyć kalorii, ponieważ po osiągnięciu stanu ketozy, organizm przestaje odczuwać głód. Tłuszcze są najlepszym i najbardziej wydajnym źródłem energii, zdecydowanie lepszym niż węglowodany. Przy zaawansowanej ketozie (stopień zaawansowania ketozy można obliczyć na tej stronie) można spożywać nawet jeden posiłek w ciągu dnia i nie być głodnym! Chcesz dowiedzieć się więcej? Kliknij i przeczytaj artykuł https://ketodietetyk.pl/dieta-ketogeniczna-dla-poczatkujacych/. Efekty diety ketogenicznej Najszybciej zauważalnym efektem stosowania tej diety jest spadek kilogramów i zmniejszające się obwody ciała. W ciągu pierwszego tygodnia osoby, które zaczynają z wagą wyjściową powyżej 100 kilogramów, chudną nawet około 7-8 kilogramów. Oczywiście część to woda, dlatego na keto diecie należy pić dużo wody. Spadek wagi rzędu 25 kilogramów w ciągu 3-4 miesięcy jest jak najbardziej możliwy. I to bez uczucia głodu i liczenia kalorii! Niezwykle istotnym efektem keto diety jest znaczna poprawa stanu zdrowia. Można powiedzieć, że spadek wagi jest tak naprawdę przyjemnym skutkiem ubocznym zmian zachodzących w organizmie pod wpływem rezygnacji z węglowodanów. Zdecydowanie ważniejsze efekty to chociażby cofnięcie insulinooporności i cukrzycy typu 2, zmniejszenie poziomu cukru we krwi, obniżenie ciśnienia krwi oraz poziomu złego cholesterolu we krwi, zwiększona odporność i wydolność organizmu, poprawa samopoczucia, lepszy sen, brak uczucia ociężałości po posiłku. Biorąc pod uwagę powyższe efekty stosowania diety ketogenicznej ciężko dziwić się, że jest tak chętnie wybierana przez osoby, które chcą szybko i zdrowo schudnąć, a także pomóc swojemu organizmowi w lepszym działaniu. Co można jeść na diecie keto? Dieta ketogeniczna stawia na tłuste produkty. Mowa chociażby o boczku, smalcu, maśle, tłustych mięsach, tłustych rybach, nabiale o dużej zawartości tłuszczu, oliwie z oliwek, oleju kokosowym itp. Uzupełnieniem są warzywa i owoce o niskiej zawartości węglowodanów. Z dozwolonych produktów można tworzyć ciekawe posiłki, które świetnie smakują, odchudzają i nie wymagają liczenia kalorii. Keto pizza na spodzie z kalafiora, kanapka z awokado i ulubionymi dodatkami, jajecznica na boczku z pomidorkami, golonka z sałatą i odrobiną musztardy Dijon, tłusty bigos na różnych rodzajach mięsa, pieczony łosoś ze szparagami i sosem maślanym, zapiekanka z kurczaka, kalafiora i sera - to tylko kilka propozycji, po które można sięgnąć na keto diecie. Brzmi smacznie i zachęcająco? Sprawdź najpopularniejszą dietę 2021 roku osobiście i przekonaj się czy to dieta odpowiednia dla Ciebie. Po więcej informacji o keto diecie można zajrzeć na stronę KetoDietetyk.pl. « powrót do artykułu
  23. Królewska Szwedzka Akademia Nauk ogłosiła, że tegoroczna Nagroda Nobla z fizyki została przyznana za wkład w zrozumienie złożonych systemów fizycznych. Połową nagrody podzielą się Syukuro Manabe i Klaus Hasselmann za fizyczne modelowanie klimatu Ziemi, obliczenie jego zmienności i wiarygodne przewidzenie procesu ocieplania się. Druga połowa trafi do Giorgio Parisiego za odkrycie współzależności nieuporządkowania i fluktuacji w systemach fizycznych, od skali atomowej po planetarną. Wszyscy trzej laureaci specjalizują się badaniu chaotycznych i pozornie przypadkowych wydarzeń. Manabe i Hasselmann położyli wielkie zasługi dla lepszego zrozumienia klimatu naszej planety i wpływu nań człowieka. Z kolei Parisi zrewolucjonizował naszą wiedzę o materiałach nieuporządkowanych i procesach losowych. Syukuro Manabe wykazał, w jaki sposób zwiększona koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze prowadzi do zwiększenia temperatury na powierzchni Ziemi. Już w latach 60. ubiegłego wieku pracował nad rozwojem fizycznych modeli ziemskiego klimatu. Był pierwszym naukowcem, który badał związek pomiędzy bilansem radiacyjnym Ziemi a pionowym ruchem mas powietrza wywołanym konwekcją. Żeby poradzić sobie z tak skomplikowanym zadaniem obliczeniowym, stworzył uproszczony model, który opisywał pionową kolumnę powietrza o wysokości 40 kilometrów i za jego pomocą testował różny skład atmosfery. Po setkach godzin obliczeń i symulacji wykazał, że poziom tlenu i azotu mają pomijalny wpływ, a o temperaturze decyduje dwutlenek węgla. Uczony wykazał, że przy dwukrotnym wzroście stężenia CO2, temperatura na powierzchni rośnie o ponad 2 stopnie Celsjusza. Jego model potwierdził, że wzrost temperatury na powierzchni Ziemi rzeczywiście jest zależny od koncentracji CO2, gdyż przewidywał wzrost temperatury przy powierzchni i jednoczesne ochładzanie się wyższych partii atmosfery. Gdyby za wzrost temperatury odpowiadały zmiany w promieniowaniu słonecznym, to cała atmosfera powinna się ogrzewać w tym samym czasie. Swój uproszczony, dwuwymiarowy model, zapoczątkowany w latach 60., rozbudował, gdy wzrosły możliwości obliczeniowe komputerów i mógł do niego dodawać kolejne elementy. W roku 1975 Manabe przedstawił trójwymiarowy model klimatyczny. Był on kolejnym krokiem milowym ku lepszemu zrozumieniu klimatu. Prace Manabe stanowią fundament dla współczesnych modeli. Około 10 lat po przełomowych pracach Manabe Klaus Hasselmann stworzył model fizyczny, w którym połączył pogodę i klimat. Odpowiedział w ten sposób na niezwykle ważne pytanie, dlaczego modele klimatyczne mogą być wiarygodne, pomimo tego, że sama pogoda jest zmienna i chaotyczna. Hasselmann stworzył też metody pozwalające na zidentyfikowanie sygnałów, świadczących o wpływie na klimat zarówno procesów naturalnych, jak i działalności człowieka. To dzięki nim jesteśmy w stanie udowodnić, że zwiększone temperatury na powierzchni Ziemi są spowodowane antropogeniczną emisją dwutlenku węgla. W latach 50. Hasselmann był doktorantem fizyki w Hamburgu, gdzie zajmował się dynamiką płynów i rozwijał modele opisujące fale i prądy oceaniczne. Przeprowadził się do Kalifornii i nadal zajmował się oceanografią. Poznał tam m.in. słynnego Charlesa Keelinga, autora najdłuższej serii pomiarów stężenia CO2 w atmosferze. Jednak wówczas nie przypuszczał jeszcze, że w swoich badaniach będzie regularnie wykorzystywał krzywą Keelinga. Hasselmann wiedział, że stworzenie modelu klimatycznego z chaotycznych danych pogodowych będzie niezwykle trudne. A zadania nie ułatwia fakt, że zjawiska wpływające na klimat są niezwykle zmienne w czasie. Mogą być to zjawiska gwałtowne i szybko się zmieniające, jak siła wiatru i temperatura powietrza, ale również bardzo powolne, jak topnienie lodowców czy ogrzewanie się oceanów. Wystarczy wziąć pod uwagę fakt, że równomierne zwiększenie temperatury o 1 stopień Celsjusza może trwać w przypadku atmosfery kilka tygodni, ale w przypadku oceanów mogą minąć setki lat. Prawdziwym wyzwaniem było uwzględnienie tych szybkich chaotycznych zmian pogodowych w obliczeniach dotyczących klimatu i wykazaniu, w jaki sposób wpływają one na klimat. Hasselmann stworzył stochastyczny model klimatyczny, do którego zainspirowały go prace Einsteina nad ruchami Browna. A gdy już ukończył model zmienności klimatu i wpływu nań pogody, stworzył modele opisujące wpływ człowieka na cały system. Pozwalają one odróżnić np. wpływ zmian promieniowania słonecznego od wpływu gazów emitowanych przez wulkany, a te od wpływu gazów emitowanych przez człowieka. Około 1980 roku Giorgio Parisi, ostatni z tegorocznych laureatów, znalazł ukryte wzorce w nieuporządkowanych złożonych materiałach. To jedno z najważniejszych osiągnięć teorii złożonych systemów. Dzięki niemu jesteśmy w stanie lepiej rozumieć i badać wiele pozornie losowych zjawisk i nieuporządkowanych materiałów. Odkrycie to ma znaczenie nie tylko fizyce. Ma olbrzymie znaczenie dla matematyki, biologii, neurologii czy maszynowego uczenia się. Parisi rozpoczął swoje przełomowe prace od badań szkła spinowego. To materiał magnetyczny, który wykazuje lokalne uporządkowanie spinów, czyli momentów magnetycznych, ale nie posiadający wypadkowego momentu magnetycznego. Szkło spinowe to stop metalu, w którym mamy np. atomy żelaza są losowo rozmieszczone wśród atomów miedzi. Jednak mimo że w stopie znajduje się niewiele atomów żelaza, to radykalnie zmieniają one właściwości magnetyczne całego materiału. Zachowują się jak małe magnesy, na które wpływają sąsiadujące atomy. W standardowym magnesie wszystkie spiny mają ten sam kierunek. Jenak w szkle spinowym niektóre pary usiłują wskazywać w jednym kierunku, a inne w innym. Parisi chciał dowiedzieć się, jak wybierają one optymalną orientację. Problemem tym zajmowało się wielu wybitnych uczonych, w tym laureaci Nagrody Nobla. Jednym ze sposobów na znalezienie odpowiedzi było wykorzystanie tzw. replica trick, matematycznej metody, w której wiele kopii tego samego systemu było przetwarzanych jednocześnie. Jednak w fizyce się to nie sprawdzało. W 1979 roku Parisi dokonał przełomowego odkrycia na tym polu. Wykazał, że w kopiach istnieją ukryte struktury i opisał je matematycznie. Minęło wiele lat, zanim udowodniono, że rozwiązanie Parisiego jest prawidłowe. Od tamtej jednak pory jego metoda jest używana do badania systemów nieuporządkowanych. Syukuro Manabe urodził się w Japonii w 1931 roku. Jest pionierem w wykorzystaniu komputerów do symulowania klimatu. Pracę doktorską obronił na Uniwersytecie Tokijskim w 1958 roku, następnie wyjechał do USA, gdzie pracował w US Weather Bureau, NOAA (Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna) i Princeton University. Jest obecnie starszym meteorologiem na Princeton University. Jest również członkiem Akademii Nauk USA, zagranicznym członkiem Akademii Japońskiej, Academia Europaea i Royal Society of Canada, laureatem licznych nagród naukowych. Klaus Hasselmann, urodzony w Hamburgu w 1931 roku, to czołowy niemiecki oceanograf i specjalista od modelowania klimatu. Jest twórcą modelu zmienności klimatycznej nazwanego modelem Hasselmanna. Życie zawodowe związał głównie z Uniwersytetem w Hamburgu, pracował też na Uniwersytecie w Getyndzie i w Instytucie Dynamiki Cieczy im. Maxa Plancka. Był dyrektorem-założycielem Instytutu Meteorologii im. Maxa Plancka oraz dyrektorem naukowym w Niemieckim Centrum Obliczeń Klimatycznych. Obecnie zaś jest wiceprzewodniczącym Europejskiego forum Klimatycznego, które założył w 2001 roku wraz z prof. Carlo Jaegerem. Za swoją pracę naukową otrzymał m.in. nagrodę od Europejskiego Towarzystwa Geofizycznego i amerykańskich oraz brytyjskich towarzystw Meteorologicznych. Giorgio Parisi urodził się w 1948 roku. Jest fizykiem teoretycznym, a jego zainteresowania koncentrują się na mechanice statystycznej, kwantowej teorii pola i systemach złożonych. Pracował w Laboratori Nazionali di Frascati, na Columbia University, Institut des Hautes Études Scientifiques oraz École normale supérieure i Uniwersytecie Rzymskim Tor Vergata. Jest też prezydentem jednej z najstarszych i najbardziej prestiżowych europejskich instytucji naukowych Accademia dei Lincei oraz członkiem Francuskiej Akademii Nauk, amerykańskiej Akademii Nauk czy Amerykańskiego Towarzystwa Filozoficznego. Parisi to laureat wielu nagród w tym Nagrody Enrico Fermiego czy Medalu Maxa Plancka. « powrót do artykułu
  24. David Julius i Ardem Patapoutian podzielili się Nagrodą Nobla z fizjologii lub medycyny. Obaj uczeni, pracując oddzielnie, odkryli w skórze receptory temperatury i dotyku, a ich praca daje nadzieję na stworzenie nowych środków przeciwbólowych. Obaj wykazali, w jaki sposób ludzki organizm zamienia impuls cieplny czy dotyk w sygnał elektryczny. Jak stwierdził przyznający nagrodę Instytut Karolinska, proces ten pozwala nam odbierać sygnały z zewnątrz i adaptować się do nich. Przedstawiciele Instytutu wyrazili też nadzieję, że wiedza, jaką zyskaliśmy dzięki pracy obu laureatów, „pozwoli na opracowanie metod leczenia wielu chorób, w tym chronicznego bólu”. Ardem Patapoutian urodził się w 1967 roku w Bejrucie, w Libanie. Jego rodzice pochodzą z Armenii. W młodości przeprowadził się do Los Angeles, a obecnie pracuje w Howard Hughes Medical Institute w La Jolla w Kalifornii. Jak się okazuje, o zdobyciu nagrody dowiedział się od swojego ojca, gdyż przyznający nagrodę nie mogli się w nim skontaktować. Patapoutian okrył mechanizm komórkowy oraz geny, które przekładają siłę działającą na skórę na sygnały elektryczne. Z kolei David Julius to rodowity Amerykanin urodzony w Nowym Jorku w 1955 roku. Obecnie jest profesorem na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Francisco (UCFS), na którym zresztą pracował w przeszłości Patapoutian. Profesor Julius dokonał swojego odkrycia, gdyż zainteresowało go wykorzystanie naturalnych produktów do odkrywania funkcji biologicznych. Postanowił więc wykorzystać kapsaicynę, związek chemiczny odpowiedzialny za piekący smak papryczki chili, do wywołania na skórze fałszywego uczucia gorąca, by w ten sposób zrozumieć, jak skóra odczuwa temperaturę. Również i jego badania mogą pomóc w zwalczaniu bólu. Uczony mówił zresztą o tym już w 2017 roku, gdy podczas jednego z wykładów stwierdził, że "wszystcy wiemy, że naprawdę brakuje nam leków i metod leczenia chronicznego bólu". Badania Juliusa już zresztą znalazły praktyczne zastosowanie. Niemiecka firma Guenenthal GmbH produkuje plastry i kremy przeciwbólowe wykorzystujące receptor kapsaicyny TRPV1, który odkrył Julius. Przedstawiciele firmy przyznają, że prace uczonego otworzyły nowe pole badań nad nieopioidowymi środkami przeciwbólowymi. « powrót do artykułu
  25. W Układzie Słonecznym odkryto rzadko występujący obiekt – kometę znajdującą się w głównym pasie asteroid. Zauważono go przed kilkoma miesiącami, a obecnie Planetary Science Institute poinformował o wynikach badań nad nim. Obecnie w głównym pasie asteroid znamy ponad 500 000 obiektów. A 2005 QN173 – zauważony przez Asteroid Terrestrial-Impact Last Alert System (ATLAS) – jest zaledwie 8. aktywnym obiektem tam się znajdującym. Ponadto był on aktywny więcej niż jeden raz. Takie zachowanie silnie wskazuje, że jego aktywność jest związana z sublimacją zamarzniętego materiału, stwierdza Henry Hsieh, główny autor pracy „Physical Characterization of Main-Belt Comet (248370) 2005 QN173”. Dlatego też uznajemy go za kometę głównego pasa asteroid. Pasuje bowiem do fizycznego opisu komety, jest prawdopodobnie zbudowany z lodu, wyrzuca pył w przestrzeń kosmiczną, mimo tego, że jednocześnie ma orbitę asteroidy. To przykład swoistej dualności i zacierania granic pomiędzy obiektami, które w przeszłości były uważane za zupełnie oddzielne byty – asteroidami i kometami. To właśnie ta cecha czyni ten obiekt tak interesującym, dodaje Hsieh. Uczony odkrył, że jądro tej specyficznej komety ma 3,2 kilometra średnicy, a długość jej warkocza wynosiła w lipcu 2021 roku ponad 720 000 kilometrów. Szerokość zaś to 1400 km. Ten ekstremalnie wąski warkocz mówi nam, że cząstki pyłu ledwie wydostają się z jądra i mają bardzo małą prędkość, oraz że gaz wydobywający się z jądra komety, który unosi ze sobą pył, jest niezwykle słaby. Tak słaby, że pył ma trudności z oderwaniem się od jądra. To zaś sugeruje, że coś innego pomaga mu w ucieczce. Na przykład jądro może szybko się obracać, co pomaga w odrzucaniu cząstek pyłu uniesionych już przez gaz, wyjaśnia autor badań. Komety są aktywne dzięki sublimacji, procesowi zamiany lodu w gaz. Większość komet pochodzi z zimnych obszarów Układu Słonecznego, spoza orbity Neptuna i to tam spędzają większość czasu. Ich bardzo wydłużone orbity na krótko wiodą je bliżej Ziemi i Słońca. Wówczas ich powierzchnia rozgrzewa się od promieniowania słonecznego, z jądra uwalniają się gaz i pył, tworząc spektakularny warkocz. Naukowcy uważają, że – w przeciwieństwie do komet – obiekty z głównego pasa asteroid, znajdującego się pomiędzy Marsem a Jowiszem, przebywają w gorących wewnętrznych obszarach Układu Słonecznego, czyli wewnątrz orbity Jowisza, od co najmniej 4,6 miliarda lat. Uważa się, że lód, który w przeszłości mógł się na nich znajdować, dawno wyparował. To zaś oznacza, że specjaliści nie spodziewają się, by w głównym pasie asteroid znajdowały się jakieś aktywne obiekty. Takie przekonanie żywiono do roku 2006 kiedy to Hsieh i David Jewitt odkryli pierwszą tzw. kometę głównego pasa asteroid. Od tego czasu zauważono kilka podobnych obiektów. Do dzisiaj, wraz z ostatnią odkrytą, znamy ich w sumie 8. Takie obiekty są dla nas niezwykle interesujące, gdyż uważa się, że znaczna część wody na Ziemi została przyniesiona przez asteroidy z głównego pasa, które spadały na Ziemię w okresie jej formowania. Odkrycie w głównym pasie asteroid obiektów wciąż posiadających lód daje nadzieję na przetestowanie tej hipotezy i ułatwi nam znalezienie odpowiedzi na pytanie o początki życia na Ziemi. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...