Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

ex nihilo

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    2123
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    104

Zawartość dodana przez ex nihilo

  1. Zakładając, że ich możliwości są duże, ale nie nieograniczone, ostrzeliwują pewnie wszystko, co jest w ich zasięgu, nie tylko z ciekawości, ale i z powodów praktycznych (wywiad). Jeśli cywilizacje byłyby rozrzucone w miarę równomiernie, to bardzo prawdopodobne jest, że nie tylko my bylibyśmy w ich zasięgu.
  2. Eee tam... wystarczy pamiętać, żeby zawsze wtedy przykleić sobie parcha na nosie i braciszek...
  3. Nie będą spłaszczeni - to tylko efekt relatywistyczny, zależny od układu odniesienia. Jeśli by wybrali nasz, to prawdopodobnie nie tylko nasz. Inteligencja to nie to samo, co cywilizacja. Nie odmawiaj zwierzakom inteligtencji... bo jak trafisz na porządnego szczura... W sumie podstawowym problemem jest energia - jeśli można "tankować" po drodze (np. z próżni itp.), to sprawa jest rozwiązywalna. Teoretycznie z próżni energię da się wydusić (nieoznaczoność E/t), ale jak to wykorzystać? Zakładając, że zasada zachowania energii jest zasadą statystyczną, może istnieć sposób na przeskalowanie "kredytu energetycznego". A poza tym, nie wiemy przecież, czym naprawdę "to wszystko" jest - mamy tylko trochę mocno abstrakcyjnej matematyki opisującej zachowanie "tego czegoś" w znanych nam warunkach. I to wszystko.
  4. Wystarczy założenie, że wynik tego rzutu jest jednym z najbardziej prawdopodobnych, a to wynika z kontekstu calej wiedzy.
  5. Do tego nie trzeba być "wyznawcą". To raczej dosyć naturalny wniosek z naszego istnienia, nie wymagający odrzucenia innych możliwości.
  6. Hmm... dla muchy podróż statkem do Australii jest całkiem nieopłacalna Musimy chyba trochę oderwać się od "nas", naszego czasu życia i naszej psychiki (mocno indywidualistycznej). Jeśli technicznie jest to wykonalne, a ilość cywilizacji jest >> 1, to raczej trzeba przyjąć, że którejś się zachce. Po drodze do takich podróży jest jednak sporo ryzyk, niektóre już znamy - energia to też zniszczenie, rzeczywistość wirtualna może okazać się w skali społecznej ciekawsza niż ta rzeczywista, i tak dalej. Trochę wątpię, żeby cywilizacje mogły istnieć setki tysięcy czy miliony lat, "faza ciekawości" też może być dosyć krótka. W sumie wróżenie z fusów... Ale nie wykluczam, że jacyś "oni" mogą tu u nas się pojawiać, a może i mieć gdzieś w pobliżu stałą bazę.
  7. Wbrew pozorom, na planetoidzie łódź wiosłowa doskonale by się sprawdziła, trzebaby tylko ostrożnie wiosłować, coby w Kosmos nie odlecieć
  8. Hmm... Mnie by raczej przerażało, gdyby albo wszyscy tylko na kiepę do czarnych dziur skakali, albo wszyscy tylko kijkiem rozgrzebywali wyniki sześć tysięcy siedemset pięćdziesiątego trzeciego przepychania elektronów przez dwie szczeliny Uważam, że jedno i drugie jest równie potrzebne, a przy tym grzebaniu kijkiem, też jakiegoś nieznanego robala dziabnąć można.
  9. Raczej jest to dodatnie sprzężenie zwrotne, niezależnie od przyczyny pierwotnej, mogą być zresztą obie jednocześnie. Przykład, który dałeś, potwierdza natomiast, że dostępność jest tylko czynnikiem koniecznym, ale nie wystarczającym - musi istnieć też potrzeba. Co tu dodatkowo ciekawe - w latach '89-91 wóda była wyjątkowo tania, spirytus Royal, prywatny import całymi pociągami, zapasy bimbru po wojnie polsko-jaruzelskiej... A wyścig szczurów? Niektórym na zdrowie wychodzi, innym nie... Nie sam wyścig szczurów jest zły, a to, że cywilizacja wszystkich stara sie do niego zmusić. W naturze też przecież zresztą jest, ale chyba jednak nie aż tak agresywny i bezsensowny, szczególne w układach wewnątrzgatunkowych. A jak "alkoholizowanie" wygląda w praktyce, miałem okazję własnymi ślepiami obserwować. W '83 trafiłem na jakiś czas do Tadżykistanu. Rosjanie ostro walczyli wtedy z Islamem, nie tylko "dla zasady" ale i z powodu wojny w Afganistanie. Jak wiadomo Islam zabrania picia alkoholu. W Duszanbe, stolicy Tadżykistanu, nawet w czasie Ramadanu, wódka była najbardziej dostępnym artykułem spożywczym - stoliki z wódką wystawione były przed sklepy, nikt tego nawet nie pilnował, na stoliku stało pudełko na forsę, gdyby komuś zapłacić się zachciało Nie widziałem jednak żeby Tadżycy, ci tradycyjnie ubrani, się tym w ogóle interesowali. Jak chcieli sobie trochę dać czadu, mieli powszechnie dostępny "kif" (o ile dobrze pamiętam nazwę), coś działającego mniej więcej jak tytoń z niewielkim dodatkiem marychy, a z mocniejszych rzeczy doskonały afgański haszysz, z tym że za haszysz groziło do siedmiu lat paki. Narkotyki też są w Islamie zakazane, ale w praktyce ten zakaz nie jest tak rygorystycznie przestrzegany jak w przypadku alkoholu. Zresztą w niektórych krajach islamskich w praktyce działa zasada "a pij se jak gdzieś zdobędziesz, byleś nie został na tym złapany" Nie urodziłem się niestety jako wolny łowca i zbieracz, ale gdybym był zmuszony w pracy (jakiejkolwiek!) codziennie za(...)ć, też pewnie bym się na śmierć z wściekłości zachlał, chociaż normalnie moja roczna norma litra w przeliczeniu na 96% nie przekracza A propos Tadżykistanu jeszcze i przyrody - leciałem wtedy nad Morzem Aralskim. Widok był paskudny, wyglądało to jak wysychająca kałuża... teraz, trzydzieści lat później, już prawie nic z tego olbrzymiego kiedyś jeziora nie zostało. A później były równie paskudne gigantyczne pola bawełny, zresztą bardzo kiepskiej, nadającej się w zasadzie tylko do celów technicznych. Za to Pamir z wysokości 10 km... W tatych okolicach krąży sporo opowieści o UFO, które nad Pamirem podobno często się pokazywały, szczególnie w okolicy rosyjskich baz wojskowych. Ciekawe czy coś w tym jest, czy sprawa jest podobne do "UFO" z Plesieckiem związanych.
  10. Temat w sumie jest bardzo duży, na książkę, a nie tylko kilka zdań. Sprawa nie jest taka prosta: głód jest naturalną częścią przyrody i niczym złym, jeśli jest chwilowy. Kilkudniowa głodówka jest całkiem nieszkodliwa. Itd. Z głodem, tym masowym, "strukturalnym", jest związany pewnien paradoks: pojawił się razem z rolnictwem, które teoretycznie miało głodowi zapobiegać. Działały dwa podstawowe czynniki: jeden to zachwianie proporcji między naturalną pojemnością środowiska, a ilością ludzi; drugi - zmiana z niewypecjalizowanych wszystkożerców, którzy nawet w trudniejszych środowiskowo sytuacjach żarełko znaleźć mogli, w wyspecjalizowanych pożeraczy kilku produktów, co powodowało dużą wrażliwość na niestabilność środowiska. Wystarczał jeden sezon nieurodzaju i wymrzeć mogła znaczna część populacji, bo w zmienionym środowisku żarła podstawowego nie można było zamienić jakimś zastępczym, takiego nie było. Było też kilka czynników dodatkowych: np. gromadzenie bogactwa przez władzę. Jak to Urban powiedział: "władza się zawsze wyżywi"... i to fakt. U "dzikusów" tego nie było, całe "bogactwo", jakie władza mogła mieć, to kilka dodatkówych piórek w tyłku czy tygrysich zębów na szyi. "Majątek" pojawił sie dopiero z cywilizacją: ziemia, zwierzęta, błyskotki z wymiany handlowej, niewolnicy itd. Były to rzeczy trwałe, które można było przekazywać z pokolenia na pokolenie. Wielkie budowle. Ktoś za to musiał zapłacić - częścią plonów. W sytuacji trudniejszej była to ta cześć, która decydowała o być albo nie być. Czyli to nie rewolucja przemysłowa była przyczyną, a rewolucja agrarna, przejście od naturalnego, zwierzęcego sposobu życia do rolnictwa i nienaturalnych struktur społecznych. Biblijne wypędzenie z raju nie jest tylko mitem. "W pocie czoła..." i cała reszta... to całkiem niezły opis przejścia z dzikości do cywilizacji. "Dzicy" przede wszystkim mniej się rozmnażali. Jest to sprawa optymalnej wielkości grupy. W stanie naturalnym dzieci były dziećmi, w społeczeństwach rolniczych najtańszymi robotnikami. A poźniej zadziałały logarytmy. To w maksymalnym uproszczeniu. Spadek śmiertelności dzieci miał w tym mniejsze znaczenie. To dopiero najnowsze czasy. "Mało wypasieni"?... Oni byli z reguły po prostu optymalnie dopasowani do środowiska. Myśliwy z wielkim brzuchem... prędzej zwierzaki go zjedzą, niż on zwierzaki. Opisy były prawdziwe, obrazki też. Pomyśl o tych "dzikusach" jak o zwierzakach, a nie ludziach. Czy zwierzaki w naturalnym swoim środowisku są wynędzniałe? Jeśli na takiego trafisz, to znaczy, że albo jakieś skrajnie trudne warunki w danym momencie, albo po prostu chory. Normą jest dobra kondycja, ani wygłodzenie, ani przeżarcie. I tak samo było z człowiekami. Co do śmierci głodowej w Europie - mam bardzo dobre opracowanie z 19. w. dotyczace naszej Galicji, jak wygrzebię, podam tytuł, będziesz mógł sam się przekonać. Galicja nie była wyjątkiem w Europie. @ thikim Nie da się tego sprowadzić do dostępności. Jest jeszcze potrzeba i przyzwolenie grupy. Pomijam tu uwarunkowanie indywidualne. Prosty przykład: u mnie na wsi, dosyć bogata wieś głównie sadownicza, alkoholików jest kilka procent, parę kilometrów obok, gdzie był PGR, praktycznie co drugi (i druga) chla, a znam takie wsie (dawne PGRy, praktycznie wszyscy na MOPSach czy innych takich), gdzie tak z 80-90% jest narąbanych od rana do nocy. Fizyczna dostępność alkoholu jest praktycznie taka sama, tyle że w ostatnim przypadku jest to głównie bimber, niekiedy zresztą robiony na mistrzowskim poziomie. Kto pisze o "dzikich"? Temat jest taki... zagłada dzikich - terenów, zwierząt i ludzi. Cywilizacja (ta biała) to też alkohol, ale nie dlatego, że łatwiej dostępny, a dlatego, że bardziej potrzebny - przede wszystkim tym, którzy znaleźli się pomiędzy dzikością a cywilizacją (w tym przypadku). Powrotu do pierwszego już nie ma, przynajmniej na razie, a do cywilizacji będą mogli przystosować sie dopiero za kilka pokoleń, jeśli te pokolenia będą. I powtórzę - nie tylko alkohol jest na świecie, w promieniu kilometra mam tyle narkotyków, że ćpać mógłbym non stop, i to całkiem za darmo. Tak jest praktycznie wszędzie. "Dzicy" narkotyki znali i używali, ale nie na codzień, nie po to, żeby zaćpać rzeczywistość. Podobnie z alkoholem. Technologia produkcji mocnego alkoholu jest tak prosta, że bez problemów dzikusy by to opanowały, gdyby taką potrzebę mieli. Ich wiedzy i pomysłowości zwykle się nie docenia. I jeszcze jedno - cywilizacja i kultura to różne sprawy, może być bardzo rozwinięta kultura, bez cywilizacji. "Dzicy", a jakich tu piszę, to grupy żyjące bez celowego przekształcania środowiska (np. rolnictwo), niezależnie od dowolnie rozwiniętej kultury, jaką tworzyli. Pomijam przy tym wyspecjalizowanych grabieżców (typu Czyngis-han, bo to osobna sprawa). Cywilizacja to tworzenie sztucznego środowiska i odejście od naturalnych (biologicznie uwarunkowanych) struktur. Podstawą cywilizacji jest praca, czyli działanie sprzeczne z biologicznym instynktem. Co do Indian amazońskich - w dużej części nie są to "pierwotnie dzicy", a wtórnie znaturalizowane resztki dawnych cywilizacji, które na tym terenie istniały. Czwarta wojna światowa będzie na pałki i kamienie... czyli wszystko przed nami
  11. Przede wszystkim zostali wyrzuceni ze SWOICH terenów. O nowe musieli walczyć z innymi, a jeśli im się to udało, trafiali do innego środowiska, do którego musieli się dopiero przystosować. I to był ten największy stres - wymuszona zmiana środowiska i sposobu życia. Poza tym z reguły trafiali do środowiska znacznie gorszego niż dawne, bo biali zajmowali najlepsze tereny. Koczownicy tracili możliwość wędrówek i swoje trasy. I tak dalej. Było też wiele innych przyczyn, np. przejmowanie zwyczajów białych itp., a też celowe działanie białych - im więcej nałogowych pijaków, tym mniej wojowników. A "zajęty" oznacza tyle, że biali mieli tam faktyczną władzę i oni dyktowali warunki. Zresztą akurat północnoamerykańscy Indianie przed najazdem białych raczej nie używali alkoholu, mieli wystarczającą ilość fajnie działających narkotyków. I tego przede wszystkim używali do kontaktu z "inną rzeczywistością", w odpowiednim czasie i miejscu. Plemię narkomanów w naturalnych warunkach długo by nie przetrwało. Alkohol był czymś, do czego nie byli przyzwyczajeni, a że biali im go nie żałowali, to w tych warunkach musiał być taki efekt. Ciekawe tylko gdzie było więcej alkoholików - wśród białych, czy Indian. Taka trochę zabawna sprawa na marginesie: mit o tym, jak to strasznie źle żyło się i żyje różnym "prymitywom" i "dzikusom", i że też dla ich dobra trzeba ich ucywilizować, powstał w 19. w. (wcześniej były uzasadnienia religijne) - w czasie rewolucji przemysłowej... fabryki, para, koleje, Verne na Księżyc i pod wodę, zwycięstwo rozumu i cywilizacji nad tą paskudną naturą... Co ciekawe, ówczesne opisy spotkań z dzikusami (wcześniejsze też) wcale tego mitu nie potwierdzają. Przeciwnie - i w opisach, i na rysunkach, a później zdjęciach, dzikusy są dobrze odżywione, poozdabiane na różne sposoby... nic z wygłodzonych cherlaków (mam troche oryginalnych wydań z tamtych czasów). A kto ich "cywilizował"? Pomijając religijnych i politycznych uciekinierów z europejskiego raju, byli to irlandzcy czy galicyjscy chłopi (inni też), którzy u siebie, w tej cywilizowanej Europie, corocznie na przednówku przymierali głodem. A często i umierali, bo śmierć głodowa byla wtedy w Europie czymś całkiem normalnym. Byli też inni nędzarze - z "cywilizowanych" slumsów w Londynie czy Birmingham. Australia była kolonią karną, do której zsyłani byli drobni przestępcy, zwykle z nędzy kradnący. I taka zbieranina zdesperowanych głodomorów cywilizowała "dzikusów"... nieźle wypasionych, zadowolonych z życia, którzy do żadnej cywilizacji się nie pchali, bo nie mieli po co. Współczesne badania antropologiczne, archeologiczne i etnograficzne całkowicie zaprzeczają mitowi "nędznych dzikusów". Dotyczy to też np. neadertalczyków itp., itd., etc.
  12. W połowie 19. w. praktycznie cały obszar dzisiejszego USA był już zajęty przez białych. Cytat z Wiki: "W 1871 roku Kongres USA zaprzestał zawierania z tubylczymi ludami – traktowanymi dotąd przez władze USA jak suwerenne narody – traktatów zmieniających granice indiańskich ziem i zakres ich niezależności, osadzając większość z nich na tzw. Terytorium Indiańskim i w niewielkich rezerwatach." Czasy normalnego "prymitywnego" życia skończyły się znacznie wcześniej. Poza tym alkohol był traktowany wtedy przez białych jako waluta w handlu z Indianami. Wyprodukowanie takiej ilości alkoholu, żeby cała wieś mogła się porządnie schlać, nie było problemem - na ogół plemienne święta u różnych dzikich to był kilkudniowy ochlaj. Ale na codzień im to nie było potrzebne. Prymitywne życie nie było oczywiście bezstresowe, ale to są całkiem inne stresy niż powodowane prez cywilizację. Przede wszystkim nie kumulują się, są bardzo szybko rozładowywane. Problemem nie jest stres "tak w ogóle", problemem jest stres długotrwały, upierdliwy, którego nie można rozladować. A taki właśnie powoduje cywilizacja.
  13. Sprawa skali - procentowo wyjdzie porównywalnie, ale w liczbach bezwzględnych różnica 3-4 rzędów wielkości.
  14. Od końca: chciały dziesiątkować i to robily. W czasie podboju Am. Poł. w walkach zginęło niewielu bialych. Ogromą większość zalatwily choroby. Nie pamiętam dokładnych danych, ale do Europy wracało gdzieś nie więcej niż 20% konkwistadorów. I to pomimo tego, że biali mogli mieć wiekszą odporność ogólną - popatrz na globus: Eurazja + Afryka od tysięcy lat wymieniały się ludźmi i chorobami, Ameryki były bardziej izolowane. Co do pólnocnoamerykańskich rezerwatów - to są przede wszystkim sprawy i rozgrywki wewnątrzindiańskie, o ile wiem, reszta już od dawna stara się do tego nie wtrącać.
  15. Artykuł o Amazonii był, a nie o Jueseju... Zresztą skąd się te rezerwaty w USA i Kanadzie wzięły - czy nie stąd, że biali zabrali miejscowym ich tereny? Siłą. Jak Indianie na bizony mieli polować, kiedy blade pyski odstrzeliły je hurtem? I tak dalej... A i samych Indian chyba coś ok. 10% zostało - resztę załatwiły zawleczone choroby, wymuszona ucieczka ze środowiska, do którego byli przystosowani itd., bo od kul chyba najmniej zginęło, więcej pewnie od ognistej wody. I podobnie było i jest w innych miejscach: Australia, Afryka, Azja, Południowa Ameryka. "Dzicy" wcale nie mają ochoty się cywilizować - to reguła, od której oczywiście mogą być jakieś wyjątki. Do cywilizacji byli i są przymuszani. Najczęściej odbiera im się środowisko, w którym żyją - podobnie jak dzikim zwierzętom. Przed cywilizacja uciekają, ale nie mają już dokąd. A kiedy powstaje droga, jest już po nich - jednych i drugich... Slumsy i podsklepowe pijaczki? To wynalazek cywilizacji, podobnie jak domy wariatów...
  16. Dasz jakieś przykłady? A właściwie nie musisz... wystarczy to, co napisałeś: o ich PRYMITYWNEJ cywilizacji. Oni - w ogromnej większości przypadków - nie chcą jej zmieniać na "nieprymitywną". Ci, którzy tego chcą, mogą to zrobić w każdej chwili - wsiądą w dłubankę i po dwóch dniach są w "cywilizacji". Tylko jakoś 99% z nich nie ma zamiaru tego zrobić. A jeśli się "cywilizują", to tylko dlatego, że są do tego zmuszni, nie mają innego wyjścia: zabiera się im tereny, na których żyją, i gdzie mają wszystko, co do życia im potrzebne. Owszem, teraz czasem mają na rękach chińskie zegarki - ale to tylko ozdóbki, bo przecież nigdzie się nie muszą spieszyć. Niekiedy też mają komórki - równie niepotrzebne, bo wszyscy, z którymi mogą rozmawiać są w zasięgu głosu lub gwizdu... Ogromna wiekszość z nich nie jest w stanie przystosować się do życia w "cywilizacji". Pominę już takie sprawy, jak np. choroby, na które są całkowicie nieodporni. Przede wszystkim oni nie znają pojęcia "praca". Polowanie to nie "praca", to polowanie. Budowa szałasu czy jakiejś innej chałupy to też nie jest "praca", tak samo jak dłubanie łódki z pnia. Robią to dla siebie, bez stresów, szefów i innych poganiaczy. Chcą, to robią, nie chcą, to zrobią jutro albo za tydzień. Więcej w tym zabawy, przyjemności, niż pracy. W tych "prymitywnych" cywilizacjach do utrzymania się wystarcza kilkanaście godzin tego typu zajęć tygodniowo - wliczając w to przygotowywanie żarcia i wszystkie inne takie zajęcia. Z reguły kilka pokoleń jest calkowicie straconych (też fizycznie), zanim jakieś nieliczne resztki przystosują się do cywilizacji bialasów. Reszta zachla się na śmierć, wymrze w jakichś slumsach i tak dalej. Zauważ, że oni narkotyki i alkohol znają od tysięcy lat. Z okazji takich czy innych plemiennych świąt nieźle w gaz potrafią sobie dać... ale na codzień nie są ani narkomanami, ani alkoholikami. Nie jest im to potrzebne - nie muszą uciekać przed tą ich prymitywną rzeczywistością, nie ma w niej stresów, które powoduje nasza supercywilizacja. Dopiero kiedy cywilizacja ich dosięgnie, zacznynają chlać. To jest reguła, praktycznie bez wyjątków. I tak dalej, bo dużo o tym można. Bankowo-korporacyjno-plastikowa cywilizacja ma ich zresztą w najgłębszej d*pie. Cywilizacji potrzebna jest ich ziemia i to co pod nią. Dla "cywilizowanych" liczy się tylko szmal. Najchętnej by tych wszystkich "prymitywów" po prostu odstrzelili, żeby nie mieć z nimi kłopotów. I często tak się dzieje. Z reguły "prymitywy" chcą od cywilizacji tylko jednego - żeby się od nich odp........a . I mają rację.
  17. Przeczytaj może jeszcze raz... a jak będzie trzeba, to i 10 razy. Może zrozumiesz, że ci "miejscowi" dla tych, którzy to wszystko finansują i którzy z tego będą mieli zyski, są jak te leśne słonie. Nie tylko tam zresztą. "Miejscowi" albo kulkę w łeb dostaną, albo gówno w błyszczący plastik zawinięte.
  18. Zróbmy może protokół zbieżności i rozbieżności: zbieżności: - jak rozumiem zakładasz niezależność rzeczywistości fizycznej od jakiejkolwiek świadomości: ludzkiej lub nadprzyrodzonej. Zgoda. - lokalność. Prawie zgoda - lokalność jako zasada, która odnosi się do większości zdarzeń i oddziaływań, ale niekoniecznie do wszystkich. Zresztą u dBB z lokalnością raczej nie jest najlepiej rozbieżości: - zakładasz zasadniczą poznawalność świata. Uważam, że nie istnieje racjonalna podstawa do zakładania pełnej poznawalności świata - ograniczenie pierwsze, to skończone możliwości poznawcze skończonego układu (rozumu); ograniczenie drugie: dlaczego właściwie świat miałby być poznawalny, jeśli "ma nas w nosie"?; i trzecie, podstawowe, wynika z następnej rozbieżności: - zakładasz, że świat jest z natury swojej deterministyczny, a losowość jest złudzeniem wynikającym z braku wiedzy. Uważam odwrotnie - że świat jest z natury losowy, a determinizm jest złudzeniem wynikającym ze statystyki. Determinizm. Obojętnie jak kombinuję, zawsze wychodzi mi ten sam wynik: że samorzutne powstanie deterministycznego "zegara Laplace'a", bez interwencji "Zegarmistrza" (a Zegarmistrza obaj odrzucamy), jest skrajnie mało prawdopodobne, mniej nawet niż możliwość istnienia Zegarmistrza. A do tego, że warunkiem względnej trwałości takiego zegara byłby albo Zegarmistrz, albo całkowite oddzielenie od możliwych wpływów zewnętrznych (inne wszechświaty). Założenie, że nasz wszechwiat jest jedynym istniejącym, jest założeniem raczej "magicznym". Pełne oddzielenie byłoby bardziej prawdopodobne, ale... takie założenie (jako "twarde"), też nie ma silnych podstaw. W sumie założenie determinizmu z jednoczesnym brakiem "inteligentnego projektu" to sprzeczność. Losowość nie powoduje takich sprzeczności - los jest wszechmocny, bez konieczności istnienia "Wszechmogącego" Los jest całkowicie samowystarczalny - nie potrzebuje niczego, oprócz samego siebie. Resztę sam zrobi, jak nie w pierwszej próbie, to w nn!, ale w końcu pewnie zrobi A poznawalność jest fajna... jako hipoteza robocza, ale raczej nic więcej... Edycja: Może tak: zakładając determinizm jako zasadę podstawową, zakładasz automatycznie istnienie procesów zachodzących ze 100 procentową pewnością i sprawnością. Czy nie jest to przypadkiem () założenie trochę magiczne? Taka doskonałość świata?
  19. Nie chciałem ingerować w oryginalny tekst EINE czy w tym momencie go komentować, dlatego napisałem "a co - pomijając kilka szczegółów - bardzo mi się podoba". Te "kilka szczegółów" to właśnie wszelkie sugestie odnoszące do sprawczej roli świadomości - ludzkiej czy "wyższej". Wszelkich obserwatorów itd. bym wsadził w "zajączki" i już byłoby (prawie) ok. Zamiast "obserwatora" interakcja "część <-> całość" (jako hasło). Czyli szukanie zrozumienia i realizmu (w sensie niezależności od umysłu) jak najbardziej ma sens. Tyle że ten realizm może być daleki od naszej możliwości rozumienia (ścisłego lub w miarę precyzyjnych intuicji), a przede wszystkim w tych skalach wymiarów bardzo odległy od determinizmu. Uważam, że determinizm to nie ścieżka, a autostrada - do kreacjonizmu i "siły wyższej", a to jest dla mnie skrajnie mało prawdopodobne.
  20. Wrzucę coś, co z sieci wykopałem, a co - pomijając kilka szczegółów - bardzo mi się podoba: @Trurl.cum.Clapaucio Tyle szumu o jeden z licznych eksperymentów z zakresu optyki kwantowej ! Stara rzecz z roku 2001,powtarzana aż do 2007 a obecnie prawie zapomniana.Setka krytyków ( w tym ośrodek gdański i warszawski panowski - świetne ,analityczne wykazanie błędów w interpretacji Afshara tego co dzieje sie w układzie) ,jedni za ,ale większość przeciw tezie Afshara ,że Bohra nalezy wyrzucić. Najpoważniejsze krytyki z wykonaniem eksperymentów obalających interpretację Afshara -Unruh,Reitzner,Motl. Byłem w 2005 roku w Grazu u Drezeta,miał stanowisko z parą interferometrów Macha-Zhendera,działające i potwierdzające zasadę komplementarności Bohra !Słuchałem jego bardzo życzliwej krytyki ale druzgocącą interpretację Afshara. W czym rzecz? Przecież nie w nauce czystej i uczciwej,lecz w tajemnicy spoczywającej w fotonach. Moje zdanie; kwantowe nanoobwody oraz rózne układy(zestawy) interferometrów M-Z pokazują niezbicie ,że na tym poziomie rzeczywistości kreuje się fenomeny samym pomiarem i obserwacją i ta kreacja jest absolutnie nieprzewidywalna i niejednoznaczna. Tym samym filozofia fizyki kwantowej powstała w latach 1930-1960 pod nazwa "kopenhaska" raczej zostaje wzmocniona, a nie obalona.Własnie Bohr tak argumentował a Einstein z Brogliem wściekali się bo to naiwni realiści. Heisenberg pod koniec życia zawsze powtarzał: jestesmy na tym poziomie rzeczywistości na którym znika granica pomiędzy podmiotem a przedmiotem a świadomość badacza stwarza byty. Jeżeli miał on rację to w optyce kwantowej natrafiamy na granicę pojecia obiektywności,powtarzalności i powszechności.Byt w tej skali jest kipielą, w której nie obowiązuje zasada niesprzeczności i ma miejsce stwarzanie ex nihilo. Afshar natrafił w eksperymencie na coś, co zaistniało i zniknęło. Bo tak jest z fotonami,termin "istnieć" dla nich jest bez sensu. EINE2.01.2010 11:51 Wygrzebane stąd: http://arkadiusz.jadczyk.salon24.pl/147167,o-nauke-uczciwa-i-czysta
  21. Chyba silnik jonowy: http://pl.wikipedia.org/wiki/Silnik_jonowy
  22. Przy rozpędzaniu 1 G jest ok., ale hamowanie -1 G mało kto by wytrzymał dużej niż kilka-kilkanaście sekund, no chyba że fotele by były odwracane albo ludki wciśnięte w jakieś poduchy. Jeśli nie, to trzeba by zmniejszyć gdzieś w okolice -0,1 do -0,3.
  23. Ano Nie miałem do czynienia z dużymi astronomicznymi, tylko z fotograficznymi, tam sposób mocowania jest inny a lampy i inne takie gwiazdkowate często się robią bez żadnych filtrów, wystarczy "beleco"
  24. Na swoich filtrach bez problemu bym powtórzył Twój efekt, ale nie wiem gdzie je wrzuciłem, nie używałem od lat. Jak wyglądają "gwiazdkowe" możesz zobaczyć np. tu: http://www.ceneo.pl/Filtry;017Gwiazdkowe_P2-6616.htm Są też inne rodaje, np.. nacięta gwiazdka, niekiedy z przerywanymi promieniami, mogą być też mikropryzmaty itp.. Jeśi taki filtr ma gęsto naciętą siatkę, daje też efekt dyfrakcji. Tak samo jest, kiedy przekrój nacięć jest trójkątny (pryzmat). A sposób najprostszy, używany w sytuacjach awaryjnych: palec do nosa i gwiazdkę na zwykłym UV albo ochronnym napaćkać W zależności od grubości i przekroju warstwy smarków niekiedy i dyfrakcja wyjdzie Fota z teleskopu: w przypadku silnych punktowych żródel światła, wystarczy cokolwiek - mikroślady obróbki, nawet bakterie, żeby takie gwiazdki dostać. Dlatego ślepiami własnymi też podobnie widzimy, i gwiazdki się gwiazdki nazywają @ Thikim Sprawdziłem na Słońcu (ok. 16:00). Efekt nawet wyraźniejszy niż na lampie, chociaż oczy trzeba zmrużyć silnie, bo światło dosyć punktowe. Na 100% nie jest to mora. To są jasne plamki, otoczone koncentrycznymi ciemnymi i jasnymi pierścieniami, coraz słabszymi na zewnątrz. Najlepiej widoczne pierwsze 2-3 pierścienie, następne 2-3 daje się zobaczyć. Wygląda to dokladnie tak, jak przy zabawach ze szczelinami, tyle że kółeczka, a nie prążki. Jak masz inne wyjaśnienie, to daj, bo i mnie to ciekawi. A poza tym fajne dyfrakcje przy Słońcu wychodzą, z żarówką są dosyć słabe. Interferencje w obu przypadkach ok. Paprochy kłaczkowate (bardzo cieńkie) dają efekt podobny do szczelin. Zastanawiałem się jeszcze, czy nie jest to efekt samej siatkówki, układu receptorów i tłumienia sąsiednich, ale nie - np. jak "rozmywam" krawędź papierosa też pojawiają sie ciemniejsze i jaśniejsze linie, ale nie mają one żadnej regularności, To nie są zanikające na zewnątrz, wyraźnie i zawsze do siebie podobne ~sinusoidalne fale, jak w przypadku szczelin i "tego" efektu. Różnią się wielkoscią - najmniejsze są trudne do zauważenia, trzeb się bardzo dobrze wgapić, największe są trochę bardziej rozmyte niż średnie (fala bardziej "płaska"). Rzęsa w całości daje efekt podobny do krawędzi papierosa - po prostu szeroki "rozmaz" z nieregularnymi ciemniejszymi i jaśniejszymi paskami.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...