Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

ex nihilo

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    2099
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    100

Zawartość dodana przez ex nihilo

  1. Z tą definicją nauki sprawa nie jest taka prosta... Wrzucę cytat z Wiki ("nauka"): Koncepcja falsyfikowalności jako rozróżnienia nauki od nienauki napotyka na problemy w zakresie nauk humanistycznych, które nie bazują na metodologii, która może być uznana za łatwo wymierną matematycznie czy statystycznie, choć tradycyjna metoda naukowa przewiduje tutaj możliwość falsyfikacji w oparciu o zebrany materiał historyczny. Niemniej natura niektórych badań, np. w zakresie teorii poezji, powoduje, że nie mogą one być poddane jakiejkolwiek falsyfikacji. Podobne problemy występują też przy wielu teoriach psychologicznych i socjologicznych. Według jednych (np. pozytywistów logicznych) tego rodzaju wiedzy nie można zatem traktować jako nauki, tylko jako rodzaj próby w miarę systematycznego opisu zjawisk, które z natury nigdy nie poddadzą się pełnemu naukowemu opracowaniu. Inni jednak próbują uznawać tego rodzaju wiedzę za naukę ze względu na naturę jej tworzenia, która polega na badaniu, dyskutowaniu i publikowaniu otrzymanych wyników, jednak bez możliwości ich falsyfikacji, a co modniejsze ostatnio, także bez jakiejkolwiek weryfikacji merytorycznej (porównaj Sokal hoax). No i zajrzyj np. do hasła "teologia". A w odniesieniu do historii sprawa jeszcze się komplikuje, i to znacznie. Niezależnie od zabaw definicyjnych - biorąc pod uwagę naukę, jako ciągły proces poznawania i przekazywania wiedzy mniej czy bardziej naukowej, to nauka współczesna wywodzi się ze średniowiecznych europejskich (chrześcijańskich) uniwersytetów. Tylko w tym przypadku zachowana jest ciągłość tego procesu do tego, co współcześnie uznawane jest za naukę. * Tu nie ma o co się bić, po zastąpieniu logiki klasycznej logiką rozmytą (fuzzy logic) problem znika A z Ptolemeuszem? O to właśnie chodziło, że problem kto "to" zaczął jest sztuczny... w nauce ważne są wzorki, a nie takie czy inne pierdoły do nich dołączane. Chociaż fakt, że te pierdoły potrafią namieszać. Edycja: * - też zasady tej zabawy, którą współcześnie uznaje się za naukę, zostały sformułowane na uniwersytetach w chrześcijańskiej Europie.
  2. O tą naukę Ci chodzi? To w dużym stopniu sprawa definicji... Na średniowiecznych chrześcijańskich uniwersytetach nikt z Ptolemeusza nie robił św. Ptolemeusza, i teraz też nikt tego robić nie próbuje.
  3. Nie wiem dlaczego aż tak Cię to męczy i dręczy... bo mnie, jako bezbożnika z półwiecznym stażem, ani odrobinę Nikt przecież nie zmusza do naklejenia krzyżyka na klawiaturę, ani do paciorka przed wykładem. Co innego religia w podstawówce, ale na tym poziomie dowolna indoktrynacja (też np. ateistyczna) nie powinna raczej mieć znaczenia. Wzorki są dokładnie takie same dla Dawkinsa, ks. Hellera i mułły al-Quantuma... A interpretacje? To już powinien każdy dla siebie, niezależnie od tego, kto i co mu podpowiada. A poza tym, zawsze warto posłuchać myślących inaczej, oczywiście, kiedy mówią ciekawie. Jak wszyscy klepią to samo, to z nudów kitę odwalić można
  4. Też nie jestem fizykiem, chociaż niewiele do tego brakowało... przeszkodziła seria zdarzeń - dosyć dziwnych i przypadkowych Ale dzięki temu mogę sobie pozwolić na luz w myśleniu i dowolne herezje, co też ma zalety A co do zjawisk kwantowych - do nas też się odnoszą, a nawet wszechświata jako całości, tyle że są one na ogół daleko poza granicami błędu pomiaru.
  5. Przeciwnie - gdyby test Bella wykazał, że istnieje jakiś deterministyczny układ sterowania zachowaniem cząstek i nie ma tej EPRowej nielokalności, to właśnie wtedy bym uznał, że albo ze światem coś nie tego jest (np. jakaś bozia nim steruje), albo... cholera wie co "albo". W sumie świat jest w bardzo dużym stopniu realny: cząstka oddziałująca (np. zderzająca się z czymś, związana w atomie itd., itp.) ma nieźle określone właściwości. "Nierealność" dotyczy przede wszystkim cząstek swobodnych, których właściwości stopniowo "rozmywają się" - od stanu określonego (oddziaływanie) do stanu superpozycji (obojętnie jak rozumianej) wszystkich stanów możliwych dla danego rodzaju cząstek. Czyli Ty czy ja i nasze otoczenie jesteśmy obiektami niemal stuprocentowo realnymi, deterministycznymi i lokalnymi. A tak przy okazji można się zabawić i spróbować pozbyć się paradoksów. Oczywiście bedzie to wyjście poza porządną, twardą fizykę Założmy, że cząstki nie są jakimiś zanurzonymi w przestrzeni materialnymi obiektami, a są stanami (potencjałami, strukturami) samej przestrzeni, nieważne w tym momencie ilu wymiarowej. Cząstka swobodna byłaby rozmytym - zgodnie z ewolucją funkcji falowej - "glutem" wszystkich dostępnych właściwości (potencjałem), który w momencie oddziaływania zbierałby się do kupki (w t=0, ograniczenie do c w tym przypadku nie musi obowiązywać, cząstka nie przemieszcza się jako całość, a tylko lokalizuje) tworząc zdefiniowaną i zlokalizowaną strukturę, którą rejestrujemy jako cząstkę. Po zakończeniu oddziaływania struktura powracałaby do stanu potencjalu stopniowo się rozmywając. Cząstki splątane oddalając się od siebie nadal mogłyby pozostawać z sobą połączone splątaną właściwością. Byłby to jeden układ fizyczny, wewnątrz którego w momencie wyjścia ze splątania nie zachodziłby żaden przepływ energii, a jedynie cząstki "dzieliłyby się" wspólną superpozycją którejś (którychś) z potencjalnych możliwości, czyli mogłoby to zajść w t=0. Gupie? Pewnie tak, ale mnie taki obrazek bawi
  6. Ok., rozmowa bardzo fajna, dr Chwedeńczuk tłumaczy te sprawy w sposób faktycznie najprostszy z możliwych, ale ani z tej rozmowy, ani z całej 'kwantologii' nie wynika teza ogólna, że "świat nie jest realny!"
  7. Co wg Ciebie znaczy "nie jest realny"?
  8. I tu jest pytanie, czy informacja w ogóle jest przekazywana... czy raczej jest to jeden układ fizyczny (niezależnie od odległości), który tej odległości "nie widzi". Coś w rodzaju ciągniętej z gęby gumy do żucia A możliwości istnienia dodatkowych wymiarów, jak to napisałeś, nierówności Bella nie negują, nie negują też możliwości przekazania przez nie informacji, a jedynie zaprzeczają istnieniu ukrytej w dowolnych wymiarach deterministycznej wiedzy o zachowaniu cząstek.
  9. Nie takie to proste... mąka jest nieprzeliczalna, ale jednostki miary tej mąki przeliczalne są, chociaż niekoniecznie w liczbach naturalnych (3,674762 kg). A jak ktoś bardzo się uprze, to i bezpośrednio mąkę przeliczyć może, bo ziarnista jest. Czyli... po cholerę to?
  10. "Liczba" jest przede wszystkim niewygodna, też jako "liczba sztuk", szczególnie w sytuacjach, kiedy żadna konkretna liczba nie jest podana. To takie grzebanie lewą ręką w prawym uchu... "Ilość" jest jednoznaczna w każdej sytuacji, a w języku (komunikacji) o to przecież głównie chodzi. Co do tego raczej sporu nie ma, reszta to były zabawy na zasadzie "no ale ugryźć gada warto spróbować"
  11. Od końca zacznę: a co to znaczy "po polsku"? O jaki formalny zapis Ci chodzi? Jak najbardziej może być liczba czegoś, czego nie ma - w sumie na tym właśnie polega matematyka. Liczby to obraz jakichś zależności, a co konkretnie sobie pod to podłożysz ("o czym mowa"), to już Twoja sprawa. To nie tyle "znaczenie potencjalne", co abstrakcyjny opis fragmentu rzeczywistości. "Pięć" tak naprawdę niewiele różni się od "cegła"
  12. Być może w językoznawstwie "pięć" nie znaczy nic, ale ilość (liczba?) językoznawców, to pewnie gdzieś w okolicach 0,01% populacji (w Polsce, bo gdzie indziej może być 0.00), czyli dla 99,99% populacji "pięć" oznacza "więcej niż cztery i mniej niż sześć" (nieważne czego) Hmm... masz jakieś konkretne liczby na poparcie tej tezy (ilość/liczba obliczeń)? I czy rachunek był ciagniony (haki w szkole, stres autorów i redaktorów itp., itd), czy netto, dla samych "obliczeń". Co do reszty pełna zgoda... -> pozbyć się tego cholerstwa!
  13. Tylko czy zaznaczanie policzalności/niepoliczalności jest w ogóle potrzebne? Co to daje? Szczególnie kiedy "to coś" nie jest jeszcze policzone albo wynik tego liczenia, jakaś konkretna liczba, nie jest podany (itd., bo podobnych sytuacji jest więcej).
  14. "Pięć" ma znaczenie: więcej niż cztery, mniej niż sześć (zakładając naturalne) Ale nie tylko to: mogą być liczby rzeczywiste... itd.; jest np. liczba taka: NA = 6,022140857(74) x 1023 mol-1 i duża ilość (duża liczba???) jej podobnych... czyli dla "liczby" jest wystarczająca ilość (wystarczająca liczba???) zastosowań, żeby akurat od tego, moim zdaniem najmniej sensownego, "liczbę" wreszcie można było uwolnić. Zamiast "liczby litrów wody" wolę po prostu "ilość litrów wody" bo i tak oznacza to "ilość wody", tyle że w litrach liczoną... No i do tego granica między policzalnością, a niepoliczalnością, co właśnie przy tej "broni" jak szczurek z nory wylazło
  15. Dyskusja fajna, zaglądam co nowego... i za każdym razem w łeb wali mnie ta "liczba broni", masowych zabójstw zresztą też Po pierwsze: mam zasadnicze wątpliwości, czy broń to rzecz policzalna, raczej jest to pojecie ogólne, z natury rzeczy niepoliczalne. A po drugie: kiedy wreszcie zakończy się ten bezsens z "liczbą" (i tak dobrze, że nie "cyfrą") w znaczeniu "ile". Przyznam się bez bicia, że z pełną świadomosćią niezgodności z tym, co w szkołach pod dekiel mi wbijali, od zawsze używam tylko "ilości", "liczbę" zostawiając dla liczb prawdziwych.
  16. Raczej błąd przestanie być błędem
  17. Jest w tym jeden zasadniczy problem - zakładając, że Bogu chodziło o umieszczenie duszyczek w jakimś opakowaniu i sprawdzenie co z tym duchowo-materialnym układem będzie się działo dalej (->niebo / ->piekło), to zrobienie tak wielkiego wszechświata było trochę ryzykowne. Nawet gdyby Wszechświat ograniczał się do Układu Słonecznego, to i tak za dużo: walnie większa asteroida i wszystkie duszyczki hurtem do nieba lub piekła powędrują... a nie o to raczej w tym wszystkim chodzi. No chyba że podobne zdarzenia zostały w jakiś sposób przez Stwórcę wyeliminowane i nie ma co kombinować, jak z nadlatującą asteroidą się rozprawić, bo i tak w nas nie rąbnie
  18. Na Twe wezwanie... z nicości wyłażę Fakt, że to, co zaproponowałem, jest "obejściem" (podmiana powodu niemożliwości podniesienia), czekałem na protest, ale go nie było Można i bez obejścia: wszechmoc, to możliwość zrobienia wszystkiego, co się zachce. Czyli "chcę móc podnieść ten kamień (chociaż ciężki)" jest równoważne "chcę nie móc podnieść tego kamienia (bo za ciężki)" i to drugie chcenie będzie taką samą realizacją wszechmocy jak pierwsze, czyli wszechmocny może stworzyć kamień tak ciężki, że nie będzie mógł go podnieść, i żadnego paradoksu w tym nie ma - jak mu się zachce, to stworzy inny, jeszcze cięższy i go podniesie. Nie wiem czy podołam (wszechmocny nie jestem), ale zabawić się można: wszechwiedza jest efektem wszechmocy (chcę wiedzieć), podobnie jak wszechobecność (chcę być), i tak samo jak sama wszechmoc siłą tej wszechmocy może być w dowolny sposób ograniczana (chcę tego nie wiedzieć)... Gdyby wszechmocny nie miał mocy (odwracalnego lub nie, jak mu się zachce) ograniczania swojej wszechmocy (-> wszechwiedzy i wszechobecności), taki całkiem wszechmocny by nie był. No i nima (tu!) przestrzeni poza czasem Edycja: To samo, inaczej zapisane: znam wszystkie możliwe Twoje linie życia, teraz nie interesuje mnie, którą wybierzesz, ale jak mi się zachce, to sobie ją 'wyświetlę'. Edycja: Następne zdanie: " Inkarnacja Syna Bożego to jedyne wyjątkowe wydarzenie nie tylko w skali Ziemi, ale i wszechświata." Czyli... A co do tego: "Swoją drogą – czy tylko mnie denerwuje, że niezależnie od przekonań większość jest na tyle arogancka, że dyskredytuje przekonania innych? I że ci sami ludzie poświęcają czas albo na udowadnianie Biblii, albo jej tępienie itd., zamiast się zająć walką z arogancją?" Gdyby dało się to sprowadzić do arogancji, to może i fajnie by było, ale się nie da. Wiara (religie) to gigantyczny biznes i równie wielka władza. Gorzej, że nie da się wykluczyć i takiego wariantu, że wiedza stanie się niezrozumiała już nie dla 90% homików sapiących, a dla 99% i wtedy być może wiedza bedzie musiała zejść do podziemia (jeśli tam piekło jest, to może i ok., bo w piekle zimy chyba nie ma, no nie? ).
  19. Bezproblemowo Wystarczy ziarenko piasku w dowolnym punkcie, gdzie nie istnieje "podnieść" Żeby wygodniej było, ten kamień może być np. całym wszechświatem.
  20. Nie mam czasu pogrzebać, ale może chodzi nie o elektrony takie "całkiem prawdziwe", a o kwazielektrony, takie, jakie mogą się w przewodniku lub półprzewodniku zrobić np. z dwóch fermionów Weyla (to też kwazicząstki), o których było tu: http://forum.kopalniawiedzy.pl/topic/24436-znaleźli-fermion-weyla/.
  21. W pierwotnych społeczeństwach, żyjących przez wiele pokoleń w niezmiennych warunkach, w zasadzie nie było nie spotykanych wcześniej problemów. Podobnie ze zwierzętami. A jednak gość, który urodził się i wychował w dżungli może zrobić doktorat, a szympans po niezbyt długiej nauce całkiem nieźle używa kompa do komunikacji z opiekunem. Czyli inteligencja to raczej zdolność, a nie "wykonanie". Lubię rozbierać na części różne ustrojstwa - z czystej ciekawości. Nie zawsze do otwarcia takiej czy innej "puszki" nie używam inteligencji, producenci teraz mają takie sposoby montażu, że często inteligencja nie pomaga, skuteczniejsza i szybsza jest metoda prób i błędów - tu pociąnąć, tam przekręcić... może się uda. Być może właśnie w taki sposób ośmiornica pierwszy raz otwarła słoik, później się tego już nauczyła. Nie odmawiam zwierzętom inteligencji, raczej przeciwnie, uważam, że nawet owady ją mają, oczywiście w ilości "owadziej"
  22. No i tu pytanie: czy inteligencja musi być cechą pojedynczego osobnika, czy może być 'grupowa"? Dla zabawy zaproponuję prosty wzór i zobaczymy co z tego wyniknie I=in*z gdzie: I = inteligencja in = ilość informacji, którą dany układ zdolny jest przetworzyć z = współczynnik zgodności wyniku z obiektywną rzeczywistością Można też zrobić z tego I=in*z/t, gdzie t, to oczywiście czas.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...