-
Liczba zawartości
37636 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Goryle i gerezy także polegają na fitoestrogenach
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Występowaniu i roli fitoestrogenów w diecie ludzi poświęcono sporo badań. Niewiele jednak wiadomo o obecności tych związków w menu dzikich naczelnych, stąd badania zespołu Katharine Milton z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley i Michaela Wassermana z McGill University. Fitoestrogeny mają właściwości przeciwnowotworowe. Wydaje się to skutkiem powinowactwa do wykazujących właściwości antyproliferacyjne receptorów estrogenowych β, a także właściwości przeciwutleniających i hamujących angiogenezę. Duże spożycie fitoestrogenów ma jednak również swoje minusy. Estrogeny są potężnymi związkami; jeśli przyjmuje się je w zbyt dużych ilościach, mogą kolidować z fizjologią reprodukcyjną - wyjaśnia Milton. Naukowcy badali goryle wschodnie (Gorilla beringei) i gerezy kenijskie (Procolobus rufomitratus) z Parku Narodowego Kibale i Nieprzeniknionego Lasu Bwindi. Przyjrzeli się 44 elementom roślinnym (gatunkom i częściom poszczególnych roślin), które stanowiły 78,4% diety gerez i 53 elementom stanowiącym 85,2% diety goryli. Transfekcja przejściowa zademonstrowała, że co najmniej 10,6% diety gerez i 8,8% diety goryli wykazuje aktywność estrogenową. W przypadku P. rufomitratus było to wynikiem jedzenia 3 podstawowych pokarmów, a G. beringei jednego. Wszystkie estrogenne rośliny wykazywały wybiórczość w stosunku do receptorów - aktywowały ERβ, ale nie ERα. -
Brytyjsko-australijski koncern wydobywczy Rio Tinto ogłosił, że jeszcze w bieżącym miesiącu w jednej z jego kopalń będzie pracowało 10 autonomicznych samochodów ciężarowych. To kolejny etap programu, w ramach którego w kopalni West Angelas testowano dotychczas 5 pojazdów. Teraz wszystkie one, wraz z pięcioma nowymi automatycznymi ciężarówkami Komatsu, zostaną przeniesione do kopalni Yandicoogina. Rio Tinto zamówiło też kolejnych 150 ciężarówek, które Komatsu dostarczy w ciągu najbliższych 4 lat. Pięć wspomnianych wcześniej samochodów było testowanych przez 897 dni. Przebyły one łącznie 570 000 kilometrów. Każdy z pojazdów jest wyposażony w GPS, systemy łączności, lasery i systemy radarowe. Przekazywane są im informacje o wszystkich pojazdach w kopalni, ich prędkości i kierunku jazdy. Na podstawie tych danych ciężarówki samodzielnie dobierają swoją prędkość. Jeżdżą one po z góry zdefiniowanych trasach, a dzięki GPS-owi znają położenie dróg awaryjnych, skrzyżowań, miejsc załadunku i wyładunku itp. Na razie wiadomo jedynie, że 10 ciężarówek trafi do Yandicooginy jeszcze w bieżącym miesiącu. Na razie trwa tworzenie szczegółowej mapy kopalni, która pozwoli poruszać się po niej automatycznym samochodom. Autonomiczne ciężarówki to niejedyne tego typu przedsięwzięcie Rio Tinto. Firma już wcześniej ogłosiła, że wyda 442 miliony dolarów australijskich na prace nad autonomicznymi pociągami, które wożą rudy wydobywane w jej kopalniach w regionie Pilbara.
-
Izomaltuloza nie gwarantuje dobrej kontroli glikemicznej
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
U pacjentów z cukrzycą typu 2. zastąpienie sacharozy izomaltulozą, disacharydem zbudowanym z glukozy i fruktozy, nie stanowi gwarancji lepszego kontrolowania choroby (Diabetes Care). W ramach badań Stefanie Bruner z Uniwersytetu Technicznego w Monachium stu dziesięciu chorych z cukrzycą typu 2. losowo przydzielono do jednej z dwóch grup. Przedstawicielom pierwszej przez 12 tygodni codziennie podawano napoje i pokarmy zawierające 50 g sacharozy, a członkom drugiej produkty z taką samą zawartością izomaltulozy. Po 3 miesiącach zbadano poziom frakcji HbA1C hemoglobiny glikowanej, która powstaje wskutek nieenzymatycznego przyłączenia glukozy do cząsteczki hemoglobiny. Analiza danych uzyskanych od 101 osób ujawniła, że izomaltuloza nie miała znaczącego wpływu na stężenie HbA1C. Po 12 tygodniach poziom HbA1c w grupie sacharozowej wynosił 7,39 ± 0,78%, a w grupie izomaltulozowej 7,24 ± 0,76%. Warto dodać, że o dobrej kontroli cukrzycy świadczy poziom poniżej 6,5%. W porównaniu do grupy sacharozowej, po upływie tego czasu pacjenci, których dieta uwzględniała izomaltulozę, mieli za to znacząco niższy poziom trójglicerydów. Niemcy podkreślają, że zastosowany przez nich wybieg nie zmienił ani poziomu HbA1C, ani większości innych metabolicznych oraz sercowo-naczyniowych czynników ryzyka. Chociaż zasada działania izomaltulozy jest niepodważalna, by osiągnąć [...] znaczące klinicznie rezultaty w zakresie kontroli glikemicznej, konieczna może być silniejsza modyfikacja indeksu glikemicznego diety. Do studium wybrano właśnie izomaltulozę, bo ma niski indeks glikemiczny (32) i stanowi pożądane źródło energii o przedłużonym uwalnianiu (wiązanie 1,6-glikozydowe między glukozą a fruktozą w izomaltulozie jest o wiele stabilniejsze niż wiązanie 1,2 między tymi cukrami w sacharozie, dlatego hydroliza izomaltulozy pod wpływem enzymów jest znacznie wolniejsza). Disacharyd ten nie wywołuje gwałtownego wyrzutu insuliny. Można go znaleźć w miodzie oraz melasie z trzciny cukrowej. -
Najnowszy wyrok sądu apelacyjnego może pomóc Bradleyowi Manningowi, analitykowi wywiadu, który przekazał Wikileaks tajne dokumenty. W sprawie przeciwko Davidowi Kosalowi sąd orzekł, że pracownicy naruszający regulamin pracodawcy nie naruszają ustawy Computer Fraud and Abuse Act (CFAA). Kosal to były mendżer firmy Korn/Ferry. Namówił on swoich trzech byłych współpracowników, by pobrali z firmowej sieci listę klientów i mu ją przekazali. Kosal chciał założyć konkurencyjną wobec Korn/Ferry firmę. Sąd orzekł, że pracownicy, którzy mają legalny dostęp do systemu komputerowego pracodawcy, nie popełniają przestępstw opisanych w CFAA. Ustawa ta, zdaniem sędziego Kozinskiego, opisuje działania komputerowych włamywaczy, a nie osób z legalnym dostępem do sieci, nawet jeśli kradną dane. Włamanie komputerowe obejmuje, jak stwierdził sędzia, obejście technologicznych zabezpieczeń, a nie niewłaściwe użycie tajemnic handlowych. Dlatego też podtrzymał decyzję sądów niższej instancji, które odrzuciły oskarżenia o pomaganiu i podżeganiu oraz defraudacji. Kosal jest nadal oskarżony o defraudacje za pomocą e-maila, konspirację i kradzież tajemnic firmowych. Sprawa może trafić do Sądu Najwyższego, gdyż inne sądy apelacyjne wydawały odmienne wyroki w podobnych sprawach. Pokazuje ona jednak, że możliwa jest taka interpretacja prawa, zgodnie z którą osoba posiadająca legalny dostęp do systemu komputerowego nie może być oskarżona o włamanie. Bradleyowi Manningowi prokuratura postawiła 22 zarzuty. Oskarżono go m.in. o przestępstwa opisane w CFAA. Zgodnie z interpretacją Kozinskiego ustawa ta dotyczy sposobu dostępu do informacji, a nie sposobu jej użycia. Zatem pracownik, który kradnie dane korzystając przy tym z własnego hasła i loginu nie popełnia przestępstwa włamania do systemu komputerowego. Jeśli jednak czyni to korzystając np. z hasła i loginu swojego kolegi z biura, jest winnym przestępstwa. Taka interpretacja, jeśli zostanie podtrzymana przez Sąd Najwyższy, może oznaczać, że niektóre zarzuty postawione Bradleyowi Manningowi zostaną oddalone. O ile, oczywiście, Sąd Najwyższy będzie rozstrzygał sprawę Kosala.
-
Cyberprzemoc różni się od przemocy w świecie realnym
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Psycholodzy z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej porównali znęcanie się w świecie rzeczywistym i cyberprzemoc. Stwierdzili, że dynamika tej ostatniej różni się od znęcania na szkolnym boisku, dlatego istniejące metody interwencyjne raczej się nie sprawdzą. Jennifer Shapka i jej zespół przeprowadzili 2 badania. W pierwszym wzięło udział 17 tys. uczniów uczęszczających do klas 8.-12., a kontynuacja tego studium objęła 733 osoby w wieku od 10 do 18 lat. Ujawniono, że ok. 25-30% badanych doświadczyło lub brało udział w cyberznęcaniu, w porównaniu do 12% znęcających się/padających ofiarą znęcania w świecie realnym. Co ciekawe, młodzież twierdziła, że 95% tego, co działo się w Sieci, miało być żartem i tylko w 5% chodziło o wyrządzenie krzywdy. To jasne, że młodzi ludzie nie doceniają zakresu szkód związanych z cyberagresją - podkreśla Shapka. Wg Kanadyjki, uzyskane wyniki sugerują, że w przypadku cyberznęcania nastolatki odgrywają różne role - są ofiarami, katami i świadkami - i pomniejszają wpływ tego zjawiska, co oznacza, że istniejące programy edukacyjne i prewencyjne nie spełniają swojej roli. Uczniom należy uświadomić, że "zwykłe żarty" miewają poważne konsekwencje. Agresja w Internecie może wpłynąć na czyjeś zdrowie psychiczne, rozwój, osiągnięcia szkolne, a także, w skrajnych przypadkach, doprowadzić do samobójstwa. Tradycyjne znęcanie często spełnia 3 podstawowe warunki: 1) między ofiarą a znęcającym się istnieje różnica mocy (rozmiarów i popularności), 2) znęcający się aktywnie szukają celu, a 3) akty agresji się powtarzają. Shapka podkreśla, że badania zaczynają pokazywać, że w przypadku znęcania online te 3 warunki nie muszą być spełnione. Nie musi być różnicy rozmiarów i popularności, wydaje się też, że rozmyciu ulegają role pełnione przez poszczególne osoby. Nie dziwi, że jeden i ten sam uczeń jest w Sieci i znęcającym się, i ofiarą, i świadkiem. Wcześniejsze badania Kanadyjki pokazały też, że cyberznęcanie rzadko wiąże się z planowanym poszukiwaniem ofiary. -
Pingwinów cesarskich jest więcej niż przypuszczano
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Najnowsze badania przeprowadzone za pomocą satelitów ujawniły, że populacja pingwinów cesarskich jest dwukrotnie większa niż sądzono. Międzynarodowa grupa specjalistów pracująca pod kierunkiem Petera Fretwella z British Antarctic Survey wykorzystała zdjęcia satelitarne w wysokiej rozdzielczości do policzenia pingwinów w każdej antarktycznej kolonii. To jedyny sposób prowadzenia tego typu badań, gdyż ptaki te zamieszkują wyjątkowo niegościnne tereny, do których dotarcie jest często niemożliwe. Dane z satelitów skalibrowano o informacje ze zdjęć lotniczych oraz ręcznego liczenia ptaków. „Jesteśmy zadowoleni, że udało się nam zlokalizować i zidentyfikować tak wiele pingwinów cesarskich. Naliczyliśmy ich 595 000, czyli niemal dwukrotnie więcej do poprzednich szacunków, które mówiły o 270-350 tysiącach ptaków“ - stwierdził Fretwell. Kolorystyka pingwinów pozwala na łatwe odróżnienie ich na zdjęciach wykonywanych z góry. Uczeni policzyli ptaki z 44 znanych i 7 wcześniej nieznanych kolonii. „Uważa się, że pingwiny cesarskie zostaną poważnie dotknięte zmianami klimatycznymi. Dokładne liczenie tych ptaków, które możemy regularnie powtarzać, pozwoli nam monitorować wpływ przyszłych zmian klimatu na gatunek“ - powiedział Phil Trathan, biolog z British Antarctic Survey. Zdaniem naukowca przyszłe zmiany klimatyczne wpłyną niekorzystnie na kolonie znajdujące się na północnych wybrzeżach Antarktydy. Kolonie południowe powinny przetrwać, co czyni je szczególnie ważnymi dla całego gatunku. -
Barnes & Noble, producent czytnika e-booków Nook, przyjmuje zamówienia na Nook Simple Touch z technologią GlowLight. To pierwszy czytnik z e-papierem firmy eReader, który wyposażono we własne źródło światła. Poza tym czytnik nie różni się od urządzenia Simple Touch. Korzysta z 6-calowego wyświetlacza dotykowego, 2 gigabajtów pamięci i karty microSD. Podświetlenie ma jednak swoją cenę.Wersja z GlowLight jest o 40 dolarów droższa niż urządzenie bez tej technologii. Źródło światła znajduje się na górze ekranu. Włącza się je przytrzymując przycisk „n“ przez około dwie sekundy. Możliwe jest sterowanie jasnością światła, a Barnes & Noble zapewnia, że połowa intensywności wystarczy do czytania w ciemnościach. Światło jest dobrze rozprowadzane po całym wyświetlaczu. Niewielki gradient można dostrzec jedynie w pobliżu źródła światła, jednak wzrok szybko się do tego przyzwyczaja. Jako że urządzenie nie trafiło jeszcze do rąk klientów, trudno orzec, jaka i czy w ogóle jest różnica pomiędzy czytaniem z ekranu komputera czy tabletu a czytaniem z Nook Simple Touch z GlowLight.
-
Barnes & Noble, producent czytnika e-booków Nook, przyjmuje zamówienia na Nook Simple Touch z technologią GlowLight. To pierwszy czytnik z e-papierem firmy eReader, który wyposażono we własne źródło światła. Poza tym czytnik nie różni się od urządzenia Simple Touch. Korzysta z 6-calowego wyświetlacza dotykowego, 2 gigabajtów pamięci i karty microSD. Podświetlenie ma jednak swoją cenę.Wersja z GlowLight jest o 40 dolarów droższa niż urządzenie bez tej technologii. Źródło światła znajduje się na górze ekranu. Włącza się je przytrzymując przycisk „n“ przez około dwie sekundy. Możliwe jest sterowanie jasnością światła, a Barnes & Noble zapewnia, że połowa intensywności wystarczy do czytania w ciemnościach. Światło jest dobrze rozprowadzane po całym wyświetlaczu. Niewielki gradient można dostrzec jedynie w pobliżu źródła światła, jednak wzrok szybko się do tego przyzwyczaja. Jako że urządzenie nie trafiło jeszcze do rąk klientów, trudno orzec, jaka i czy w ogóle jest różnica pomiędzy czytaniem z ekranu komputera czy tabletu a czytaniem z Nook Simple Touch z GlowLight.
-
Samsung zakończył 14-letnią dominację Nokii jako największego światowego producenta telefonów komórkowych. Agencja Reutera przeprowadziła wśród analityków sondę, z której wynika, że uważają oni, iż pomiędzy styczniem a marcem bieżącego roku Samsung sprzedał 88 milionów telefonów komórkowych. W tym samym czasie nabywców znalazło 83 miliony telefonów Nokii. Szacunki nie powinny być obarczone zbyt dużym błędem. Dane o wynikach sprzedaży Nokii pochodzą od samej firmy, która niedawno je ogłosiła. Samsung poinformuje o swojej sprzedaży 27 kwietnia. Nokia od lat nie radzi sobie na rynku smartfonów. Jednak sprzedaje dużo tanich telefonów, co pozwoliło jej dotychczas na utrzymanie pozycji lidera. Fińska firma zdobyła pozycję lidera rynku telefonów komórkowych w 1998 roku, gdy sprzedała więcej telefonów niż Motorola. Przez lata firma posiadała około 40% rynku. Jej pozycją zachwiał dopiero iPhone, który w 2007 roku rozpoczął modę na smartfony. Analitycy mówią, że utrata pozycji lidera to dla Nokii przede wszystkim porażka prestiżowa. W rzeczywistości to niczego nie zmienia. Problemy Nokii pozostają te same, niezależnie od tego, czy są numerem 1 czy numerem 2 - mówi Carolina Milanesi z Gartnera.
-
W ubiegłym roku jeden z amerykańskich sądów federalnych odrzucił oskarżenia przeciwko serwisowy Hotfile, w których próbowano obciążyć serwis bezpośrednią odpowiedzialnością za naruszanie praw autorskich. Jedynym wnioskiem, który został przez sąd podtrzymane i będzie rozpatrywane jest oskarżenie o zachęcanie użytkowników do łamania prawa. Zasadniczą kwestią jest zatem odpowiedź na pytanie, czy Hotfile służy przede wszystkim legalnej czy też nielegalnej wymianie treści. Badania zamówione przez MPAA wykazały, że większość wymiany odbywa się z naruszeniem prawa. Jednak w sukurs serwisowi przyszedł profesor prawa James Boyle z Duke University, który jest ekspertem obrony. Profesor Boyle twierdzi, że badania MPAA zawierały poważne błędy metodologiczne. Ponadto, powołując się na własne badania statystyczne uważa, że najbardziej popularnymi plikami rozpowszechnianymi za pośrednictwem Hotfile są opensource’owe aplikacje. Jego zdaniem w zleconych przez MPAA badaniach nie wzięto pod uwagę olbrzymiej liczby plików, co dało fałszywy obraz. Boyle informuje, że dwa najbardziej popularne pliki na Hotfile to sn0wbreeze oraz iReb. To programy do łamania zabezpieczeń iPhone’a, które na Hotfile umieścił ich twórca. Uczony zauważa, że w studium MPAA założono, iż do naruszeń dochodzi za każdym razem, gdy wymieniany jest plik chroniony prawem autorskim. Tymczasem nie jest to prawda. Pliki rozpowszechniane są na różnych licencjach, także i takich, które pozwalają na ich wymianę. Ponadto, jak stwierdził Boyle, autorzy wadliwych badań uznali np. że każdy przypadek rozpowszechniania plików modyfikujących gry za naruszenie prawa. Tymczasem spora część tego typu modyfikacji jest prawnie dopuszczalnych, a plik takie są całkowicie legalne. Kolejnym błędem, który poczynili autorzy studium MPAA było liczenie tylko i wyłącznie pobrań. Zdaniem Boyle’a na Hotfile znajduje się olbrzymia liczba plików, które zostały wgrane, ale nikt nigdy ich nie pobierał. To również zmienia obraz sytuacji i możliwą ocenę działalności serwisu. Uczony obliczył, że takie pliki stanowią ponad połowę zawartości Hotfile’a, co wskazuje jego zdaniem, że jest on głównie używany jako miejsce przechowywania kopii zapasowych, a nie dystrybucji plików.
-
Genetyczny audyt leków metodą na nielegalny handel?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Stosując sekwencjonowanie DNA, australijscy naukowcy ujawnili skład skonfiskowanych przez celników chińskich tradycyjnych leków - tabletek, proszków czy herbat. Natrafili na ślad zagrożonych gatunków zwierząt, alergenów (soi i orzechów) oraz potencjalnie trujących roślin. Wyniki audytu genetycznego zespołu z Murdoch University ukazały się w piśmie PLoS Genetics. Niektóre specyfiki zawierały rośliny z rodzajów Ephedra (przęśl) i Asarum (kopytnik). Zawierają one związki, które mogą być toksyczne, jeśli zażyje się niewłaściwą dawkę. [Niestety], w składzie nie wymieniano ich stężenia - podkreśla dr Mike Bunce. Dla przykładu: alkaloid efedryna z przęśli jest stosowany jako środek dopingujący. Pobudza OUN silniej niż adrenalina. Przedawkowanie wywołuje m.in. drgawki, częstoskurcz, drżenie mięśni, niepokój oraz gonitwę myśli. Znaleźliśmy także ślady [DNA] zabronionych zwierząt, które są klasyfikowane jako gatunki narażone na wyginięcie, zagrożone i krytycznie zagrożone, w tym niedźwiedzia himalajskiego (Ursus thibetanus) i suhaka (Saiga tatarica). Dalsze testy chińskich leków mogą ujawnić zakres problemu i ułatwić celnikom rozpoznanie nielegalnego handlu zagrożonymi gatunkami. Jedna z autorek studium doktorantka Megan Coghlan zaznacza, że w opisie składu pomija się pewne informacje. Nie wspomina się nie tylko o zagrożonych gatunkach, ale i o alergenach. Produkt, który miał się składać w 100% z suhaka, zawierał także znaczące ilości koziego i owczego DNA - ujawnia Bunce. Nieprawidłowe oznaczanie utrudnia próby wprowadzenia uregulowań prawnych i karania przypadków nielegalnego handlu. Wiele wskazuje jednak na to, że genetyczny audyt produktów medycznych ułatwi te zadania. -
Pentagon zamówił w firmie Innovega wykonanie prototypowego systemu iOptik oraz dostarczenie go do badań w DARPA (Agencja Badawcza Zaawansowanych Projektów Obronnych). System iOptik składa się z niewielkiego wyświetlacza (HUD) noszonego na głowie oraz, co jest najbardziej interesującą jego częścią, soczewki kontaktowej o podwójnej ogniskowej. Soczewka pozwala na jednoczesne skupienie wzroku na dwóch obiektach położonych w różnej odległości. Pierwszym z nich są informacje, rzutowane na soczewkę przez wyświetlacz. Zawierają one m.in. dane o celu i inne informacje przydatne na polu walki. Drugim obiektem jest ten, obserwowany przez żołnierza. Jednoczesne skupienie ostrości na obiektach znajdujących się w tak różnej odległości było możliwe dzięki zastosowaniu dwóch różnych filtrów. Centralna część soczewki wysyła światło z HUD wprost do źrenicy, podczas gdy zewnętrzna część soczewki zbiera światło z otoczenia i przesyła je do obwódki źrenicy. Dzięki temu oba obrazy są cały czas wyraźne. Firma Innovega ma nadzieję, że w przyszłości jej wynalazek trafi też „do cywila“. Tego typu soczewki mogłyby działać jak wielki wyświetlacz 3D, pokazując inny obraz dla każdego oka. Wystarczyłoby wbudować je w okulary wyposażone w projektory. Obecnie soczewki przechodzą testy kliniczne przewidziane przepisami FDA (Administracja Żywności i Leków). Przedstawiciele Innovegi twierdzą, że ich technologia mogłaby trafić na rynek już w 2014 roku.
-
Wielozadaniowość medialna wspomaga integrację zmysłów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Osoby, które często korzystają naraz z wielu mediów, lepiej sobie radzą z integracją informacji z kilku zmysłów. Psycholodzy podejrzewają, że wiąże się to z ich doświadczeniem w dzieleniu uwagi pomiędzy różne źródła danych (Psychonomic Bulletin & Review). Do tej pory utrzymywano, że jednoczesne słuchanie muzyki, przeglądanie Internetu i wysyłanie e-maili może być tylko i wyłącznie szkodliwe. Badania laboratoryjne i sytuacje z życia wzięte pokazywały bowiem, że takie postępowanie niekorzystnie oddziałuje na zdolność przełączania się między zadaniami, wybiórczą uwagę czy pamięć roboczą. Naukowcy sądzą, że można to wyjaśnić zwracaniem uwagi na wszystko, a zatem na nic. Trudno w ten sposób wyodrębnić informacje najbardziej przydatne, a nawet kluczowe dla wykonania zadania. W najnowszym studium Kelvin Lui i Alan Wong z Uniwersytetu chińskiego w Hongkongu przyglądali się 1) osobom często korzystającym z wielu mediów jednocześnie i 2) wielozadaniowcom od przypadku do przypadku. Oceniali m.in., w jakim zakresie grupy te potrafią automatycznie zintegrować informacje wzrokowe i słuchowe. W eksperymencie wzięło udział 63 ochotników w wieku 19-28 lat. Najpierw wypełniali oni kwestionariusz dotyczący wykorzystania mediów - czasu spędzanego przy poszczególnych typach mediów oraz nasilenia tendencji do korzystania z więcej niż jednego naraz. Później wykonywali zadanie wzrokowe, które polegało na wskazaniu specyficznego kształtu na ekranie pełnym podobnych kształtów. Dla utrudnienia wszystkie zmieniały barwę. Czasem testowi towarzyszył dźwięk, np. krótkie piśnięcie. Nie informowało ono, gdzie schował się cel, ale powiadamiało, że zmienił się jego kolor. Okazało się, że notoryczni medialni wielozadaniowcy lepiej sobie radzili, gdy sygnał dźwiękowy występował niż w próbach, kiedy go nie było. W zadaniach bez dźwięku osiągali słabsze rezultaty od przedstawicieli drugiej grupy. Autorzy raportu podkreślają, że obecne odkrycia nie wskazują na związek przyczynowo-skutkowy. Niewykluczone jednak, że pociąg do używania licznych mediów w tym samym czasie korzystnie wpływa na pewne funkcje poznawcze. By to potwierdzić, potrzeba, oczywiście, kolejnych badań. -
Sąd federalny dla Zachodniego Dystryktu Waszyngtonu orzekł, że Motorola nie będzie mogła wprowadzić w życie ewentualnego niekorzystnego dla Microsoftu orzeczenia, które może wydać sąd w Niemczech. To niezwykle interesujący i kontrowersyjny wyrok, jednak amerykański sąd mógł go wydać, gdyż Motorola ma swoją siedzibę w USA. Cała sprawa rozpoczęła się w chwili, gdy Motorola, atakowana w sądach przez Apple’a i Microsoft, postanowiła zagrać va banque i zażądała od Microsoftu wysokich opłat licencyjnych za korzystanie z patentów opisujących technologię H.264. Motorola chce, by Microsoft płacił za te patenty 2,25% od końcowej ceny wykorzystującego je produktu. Zdaniem Microsoftu to wygórowane żądania, łamiące zasadę FRAND (fair, resonable and non-discriminatory). Obowiązuje ona przy licencjonowaniu podstawowych patentów opisujących międzynarodowe standardy i jest narzucana przez organizacje standaryzujące firmom, które biorą udział w pracach nad standardami. Mówi ona, że posiadacze takich patentów muszą je licencjonować na uczciwych, rozsądnych i niedyskryminujących zasadach. Zwykle takie licencje są sprzedawane w cenie około 2 centów od wykorzystującego je urządzenia. Motorola domaga się zaś od Microsoftu cen setki razy wyższych. Postępowaniem Motoroli zainteresowały się już europejskie urzędy, które wszczęły w tej sprawie śledztwo, to jednak nie powstrzymało firmy przed złożeniem w niemieckim sądzie wniosku przeciwko Microsoftowi. Wyrok w tej sprawie ma zapaść za kilka dni, a koncern z Redmond obawia się, że sąd zakaże mu sprzedaży produktów korzystających z H.264, czyli m.in. systemu Windows 7. Specyfika niemieckiego prawodawstwa czyni te obawy uzasadnionymi, a niekorzystny wyrok oznaczałby dla Microsoftu olbrzymie straty. W Niemczech kwestie związane z prawem patentowym rozpatrywane są w osobnych procesach. Oznacza to, że nawet jeśli istnieją poważne obawy, że Motorola łamie zasadę FRAND lub jej patent jest nieważny, to sąd nie może brać tego pod uwagę. Możliwa jest zatem taka sytuacja, że sąd najpierw przyzna rację Motoroli i zakaże Microsoftowi sprzedaży urządzeń, a inny sąd w innym procesie stwierdzi, iż Motorola naruszyła zasadę FRAND i cofnie poprzedni zakaz. Microsoft chciałby, oczywiście, uniknąć sytuacji, w której przez pewien czas nie będzie mógł sprzedawać swoich produktów w Niemczech. Dlatego też początkowo proponował Motoroli dobrowolną ugodę, w ramach której firma ta miałaby wstrzymać się z wykonaniem wyroku niemieckiego sądu w zamian za obligacje o wartości 300 milionów dolarów, które miałby być zabezpieczeniem ewentualnych strat Motoroli. Wykonanie wyroku w Niemczech miałoby być wstrzymane do czasu zakończenia sporu w USA, w którym sąd ma orzec, czy Motorola domagając się wysokich opłat narusza zasadę FRAND. Jako, że Motorola nie przystała na propozycję Microsoftu, koncern złożył w amerykańskim sądzie wniosek o nakazanie Motoroli wstrzymania się z wykonaniem orzeczenia sądu niemieckiego. Sędzia James Robart na nadzwyczajnym posiedzeniu wydał wyrok po myśli Microsoftu. Jess Jenner, prawnik z firmy Ropes and Gray, która reprezentuje Motorolę w sądzie w USA, stwierdził podczas nadzwyczajnej rozprawy, że wprowadzenie w życie ewentualnego zakazu niemieckiego sądu byłoby uczciwe, gdyż Motorola mogłaby później zapłacić Microsoftowi odszkodowanie, gdyby amerykański sąd orzekł, że naruszyła zasadę FRAND. Natomiast wydawanie zakazu wykonania wyroku sądu obcego państwa jest, zdaniem Jennera, niedopuszczalną interwencją w jego system prawny. Wysoki Sąd został poproszony [przez Microsoft - red.] o wtrącanie się w zakres kompetencji niemieckiego sądu. To niedopuszczalne wtargnięcie w zakres prerogatyw innego państwa - stwierdził Jenner. Sędzia Robart nie uznał jednak tej argumentacji. Microsoft twierdzi, że pozew w Niemczech to jedynie taktyczna zagrywka ze strony Motoroli. Zdaniem software’owego koncernu Motorola chce wykorzystać łatwość, z jaką można w Niemczech uzyskać zakaz sprzedaży produktu, by posługując się tym zakazem wymusić zawarcie korzystnej dla siebie ugody w USA.
-
Pawiany mogą się nauczyć rozpoznawać słowa
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Pawiany potrafią odróżnić prawdziwe słowa od nonsensownych zbitek na podstawie ustawienia liter. Nie rozumieją ich znaczenia, ale w ogóle im to nie przeszkadza. Na pierwszym etapie czytanie jest rozpoznawaniem wzorców: identyfikujemy np. liczbę liter czy kąty linii w znaku. Później następuje przetwarzanie ortograficzne. Do tej pory uznawano, że tutaj do gry wkracza język, bo postrzegając klastry liter, myślimy o dźwiękach, jakie reprezentują i wypowiadamy je na głos w głowie. Ta teoria nie utrzyma się jednak chyba bez modyfikacji, bo eksperymenty Jonathana Graingera z Aix-Marseille University zademonstrowały, że przetwarzanie ortograficzne może zachodzić bez jakiejkolwiek znajomości języka. We francuskim studium wzięło udział 6 dorastających pawianów. Małpy mieszkały na specjalnym wybiegu, zaprojektowanym przez Joela Fagota. Miały dostęp do ekranów dotykowych, na których wyświetlano 4-literowe ciągi: niektóre były nonsensownymi zbitkami przypominającymi słowa, inne prawdziwymi angielskimi wyrazami. Dotykając jednego z dwóch kształtów, małpy miały możliwość zasygnalizowania, czy ciąg jest słowem, czy nie. Gdy odpowiedź była poprawna, dostawały w nagrodę jedzenie. W ramiona zwierząt wszczepiano mikrochipy, było więc wiadomo, jak bardzo dany osobnik angażował się w wykonanie zadania. Przez 44 dni młodzież przeszła ok. 50 tys. testów. Wyrazy identyfikowano z średnio 75-proc. trafnością. Małpy nauczyły się od 81 do 308 słów z 500-elementowego słownika oraz ponad 7 tys. losowo wygenerowanych zbitek. Jeden z pawianów, Dan, wypadł o wiele lepiej od pozostałych. To on opanował 308 słów, podczas gdy kolejny pod względem osiągnięć osobnik, Art, nauczył się zaledwie 125 słów. Noah Gray z Nature uważa, że Dan "skrzywił" wyniki. Gdyby nie ten zwierzęcy geniusz, efekty nie byłyby nawet w części tak imponujące. Niesłowa różniły się od prawdziwych wyrazów częstością występowania popularnych bigramów (sekwencji dwóch liter). W tych pierwszych ją zmniejszano, w drugich - zwiększano. Zadanie nie było proste, ponieważ nie zastosowano oczywistych "fałszywek" w rodzaju dghj. Okazało się, że pawiany były najlepsze w wypatrywaniu wyrazów zawierających najpowszechniejsze bigramy. Co więcej, umiały kategoryzować słowa, których wcześniej nie widziały. Choć zwierzęta uczyły się szybko, uzyskane wyniki świadczą, że odczytywanie słów to bardziej zaawansowana postać rozpoznawania wzorców. Grainger sądzi, że pawiany nauczyły się różnicować wyrazy i zbitki, bazując na częstości kombinacji liter wewnątrz nich. Dzięki temu wiedziały, jakie kombinacje są najbardziej prawdopodobne w prawdziwych słowach i tak je typowały. -
ESA straciła kontakt z najważniejszym satelitą
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) straciła kontakt ze swoim najważniejszym satelitą służącym do obserwacji Ziemi, Envisatem. W niedzielę, 8 kwietnia, ośmiotonowe urządzenie zamilkło i dotychczas nie udało się nawiązać z nim połączenia. Na pokładzie Envisatu znajduje się 10 zaawansowanych instrumentów badawczych, obserwujących kontynenty, oceany, atmosferę i pokrywę lodową Ziemi. W przyszłości zadania Envisatu ma przejąć sieć satelitów Sentinel. Pierwszy z nich trafi na orbitę okołoziemską w przyszłym roku. Obecnie eksperci próbują ponownie nawiązać łączność z satelitą. -
Serwis ISSSource (Industrial Safety and Security Source) twierdzi, że Stuxnet dostał się do irańskich instalacji wzbogacania uranu dzięki działaniom jednego z pracowników, który pracował dla Mossadu. Człowiek ten, prawdopodobnie członek jednej z organizacji opozycyjnych, zainfekował najważniejsze części systemu komputerowego, zarażając najpierw jeden z klipsów USB. Amerykanie dowiedzieli się o tym w wyniku prowadzonego przez siebie śledztwa. W październiku 2010 roku szef irańskiego wywiadu poinformował, że w związku z atakiem Stuxneta aresztowano szpiegów. Nie wiadomo, czy informacja ta jest prawdziwa, a jeśli tak, to czy wśród aresztowanych byli współpracownicy Izraela. Amerykański wywiad przypuszcza, że Izraelowi pomagają członkowie organizacji Ludowi Mudżahedini (Mujahedeen-e-Khalq - MEK). Vincent Cannistraro, były szef wydziału Operacji i Analiz Centrum Antyterrorystycznego CIA, mówi wprost: MEK jest używany przez Mossad w roli zbrojnego ramienia dokonującego zabójstw. Jego zdaniem Mossad szkoli i opłaca członków MEK, którzy zabijają na ternie Iranu ludzi wskazanych przez wywiad Izraela, jest zatem odpowiedzialny za ostatnie morderstwa naukowców pracujących przy programie nuklearnym. Zdaniem ISSSource USA i Izrael wspólnie pracowały nad Stuxnetem, a pracujący dla Izraela członkowie MEK zarazili instalacje nuklearne. Natomiast współpraca polegająca na organizowaniu zabójstw jest wyłączną domeną Izraela, z którą służby USA nie mają nic wspólnego. ISSSource twierdzi też, że amerykańskie służby specjalne nie po raz pierwszy wykorzystują robaki komputerowe. Podobno już w latach 80. zainfekowano radzieckie sieci wojskowo-przemysłowe. W roku 1991 udało się z kolei zainfekować sieci w Iraku.
-
Przełom w fizyce? Odkryto fermion Majorany
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Naukowcy z Uniwersytetu Technicznego z Delft oraz Fundacji Podstawowych Badań Materii (FOM Foundation) poinformowali o odkryciu długo poszukiwanej cząstki Majorany. W latach 30. ubiegłego wieku włoski fizyk Ettore Majorana postulował, na podstawie teorii kwantowej, istnienie niezwykłej cząstki - fermionu, który jest jednocześnie swoją własną antycząstką. Fermion Majorany znajdowałby się dokładnie na granicy materii i antymaterii. To bardzo interesujące cząstki. Pozwolą bowiem badać nie tylko fundamentalne prawa fizyki, ale mogą odegrać ważną rolę w kosmologii. Istnieje teoria mówiąca, że ciemna materia jest zbudowana właśnie z fermionów Majorany. Niektórzy naukowcy uważają, że cząstka ta może posłużyć do budowy komputerów kwantowych. Holenderscy naukowcy, pracujący pod kierunkiem profesora Leo Kouwenhovena, stworzyli urządzenie elektroniczne, w którym na jednym z końców nanokabla pojawia się para fermionów Majorany. Osiągnęli to dzięki wykorzystaniu niezwykłe małego nanokabla, które przygotowali uczeni z Uniwersytetu Technologii z Eindhoven. Kable wykonane z antymonu indu połączono za pomocą złota z nadprzewodnikiem z niobu, a całość potraktowano silnym polem magnetycznym. Wyniki dokonanych przez nas pomiarów mogą być wyjaśnione tylko pojawieniem się tam pary fermionów Majorany - powiedział Kouwenhoven. Teoretycznie fermiony Majorany można wykryć w akceleratorach cząstek. Jednak Wielki Zderzacz Hadronów (LHC) nie jest wystarczająco czuły, by je znaleźć. Pozostało zatem inne wyjście - poszukiwanie fermionów Majorany w odpowiednio zaprojektowanych nanostrukturach. Magia mechaniki kwantowej polega na tym, że uzyskana w ten sposób cząstka Majorany jest podobna do tej, którą można uzyskać w akceleratorze. Jednak bardzo trudno jest zaprojektować takie nanostruktury - stwierdził Kouwenhoven. Pierwsze sygnały świadczące o tym, że być może opracowano odpowiednią nanostrukturę, pojawiły się w roku 2010. Wtedy to z Kouwenhovenem skontaktował się Microsoft i zaproponował utworzenie w ramach FOM specjalnego programu, który finansowałby dalsze poszukiwania fermionu Majorany. Teraz Uniwersytet z Delft oficjalnie poinformował o odkryciu długo poszukiwanej cząsteczki. -
Jeszcze w bieżącym kwartale na rynek trafi pierwszy serwerowy procesor Intela z tranzystorami 3D (tranzystor trójbramkowy). Nowy Xeon będzie korzystał z architektury Ivy Bridge, a jego pierwsze wersje będą przeznaczone na rynek mikroserwerów. Procesor zastąpi wprowadzoną w marcu ubiegłego roku linię Xeon E3, które są wykonane według architektury Sandy Bridge. Intel jest dominującym graczem na rynku serwerów i postanowił teraz podbić rynek mikroserwerów - niewielkich, energooszczędnych maszyn, mających być alternatywą dla większych urządzeń. Intel zapewnia, że nowy Xeon, który zostanie wykonany w technologii 22 nanometrów będzie zużywał o ponad połowę mniej energii, a przy tym będzie o 37% bardziej wydajny niż istniejace 32-nanometrowe Xeony z tranzystorami 2D.
-
Manaty często padają ofiarą motorówek. Wiadomo już, że nie widzą zbyt dobrze, czy mogą więc usłyszeć łodzie i czy słyszą je na tle wszędobylskiego hałasu? Badania Joe Gasparda z Mote Marine Laboratory and Aquarium wykazały, że tak. Wygląda więc na to, że odpowiadając na jedne pytania, Amerykanie doprowadzili do wyłonienia kolejnych... Woda słabiej pochłania dźwięk niż powietrze, dzięki czemu sygnał może dotrzeć dalej. Dodatkowo fala dźwiękowa przemieszcza się w tym środowisku 5-krotnie szybciej, więc manaty powinny szybko zdawać sobie sprawę ze zbliżającego się niebezpieczeństwie i unikać kolizji ze śrubami. W eksperymentach zespołu wzięły udział 2 manaty zachodnioindyjskie (Trichechus manatus latirostris) z akwarium - Buffett i Hugh. Trenerki nauczyły zwierzęta podpływać do umieszczonej na głębokości 1 m stacji nasłuchowej. Zapalenie światła sygnalizowało, że zaczyna się test. W zamian za owoc lub warzywo, słysząc dźwięk, ssaki miały dotknąć żółtego wskaźnika. Kiedy niczego nie słyszały, pozostawały na miejscu (dostawały wtedy inną przekąskę). Gdy samce nauczyły się tych zachowań, naukowcy wybierali określoną częstotliwość dźwięków i stopniowo zmniejszali głośność (w ten sposób wyznaczano próg słyszenia). Okazało się, że manaty słyszą dobrze w zakresie od 8 do 32 kiloherców i jeśli jest wystarczająco głośny, są w stanie usłyszeć nawet dźwięk o częstotliwości 0,25 kHz. Buffett słyszał też najprawdopodobniej ultradźwięki. Wykonał zadanie, ale odmówił kontynuowania po pierwszej turze z częstotliwością 90,5 kHz, dlatego sądzimy, że była [...] drażniąca. Później podczas odtwarzania dźwięków testowych o częstotliwości od 4 do 32 kHz w obecności szumu tła o podstawowej częstotliwości takiej samej jak dźwięk testowy ekipa mierzyła różnicę między głośnością obu sygnałów, przy której manaty nie były już w stanie zareagować na dźwięk. Okazało się, że na tle hałasu ssaki nie najlepiej radziły sobie z dźwiękami o wyższej i niższej częstotliwości. Ich słuch był wyostrzony przy częstotliwości 8 kHz (manaty wykorzystują ją do komunikacji), bo jeden z osobników nadal potrafił wykrywać dźwięki, które były głośniejsze od tła o zaledwie 18,3 dB. Wszystko wskazuje więc na to, że manaty powinny się spodziewać łodzi, inna sprawa, czy w warunkach naturalnych (i bez nagród) są w stanie skoncentrować się na dźwięku. Wystarczy, że zwierzę śpi czy je, by niezagospodarowana pojemność uwagi nie wystarczyła do uniknięcia wypadku. Wbrew pozorom, kwestia "wypadkowości" manatów jest bardzo ważna, bo to zwierzęta narażone na wyginięcie. Ludzie polują na nie dla smacznego mięsa. Kłusownictwo utrzymuje się bez względu na zakazy. Ze szczegółowymi wynikami badań można się zapoznać na łamach Journal of Experimental Biology.
-
Brytyjsko-australijsko-francuski zespół astronomów pracujący pod kierunkiem Barnaby Norrisa z University of Sydney rozwiązał zagadkę silnych wiatrów niszczących gwiazdy. Gdy gwiazda podobna do Słońca kończy życie jest ona niszczona przez potężny wiatr, około 100 milionów razy silniejszy niż zwykły wiatr słoneczny. Ten „superwiatr“ wieje przez około 10 000 lat, a w wyniku jego działalności nawet połowa masy gwiazdy trafia w przestrzeń kosmiczną. Za około pięć miliardów lat „superwiatr“ zacznie niszczyć Słońce. Dotychczas przyczyny powstawania superwiatru nie były znane. Przypuszczano, że jest on powodowany przez miniaturowe cząstki krzemionkowego pyłu powstającego w atmosferze gwiazdy, które są rozpędzane przez światło. Symulacje komputerowe wykazały jednak, że takie cząstki stałyby się zbyt gorące i zdążyłyby wyparować, zanim zostałyby wypchnięte przez światło. Uczeni, wykorzystując Very Large Telescope z Chile odkryli, że teoria o cząstkach jest prawidłowa, jednak są one znacznie większe, niż sądzono. Mają średnicę około mikrometra. W porównaniu z ziemskim piaskiem czy kurzem to niewiele, jednak na warunki wiatru słonecznego - bardzo dużo. Tak wielkie cząstki zachowują się jak lustro i odbijają światło, zamiast je absorbować. Dzięki temu pozostają wystarczająco chłodne i nie odparowują. Światło rozpędza je do prędkości około 36 000 km/h. Profesor Albert Zijistra z University of Manchester mówi, że badania te pozwalają nam zrozumieć, w jaki sposób powstają superwiatry i jak umierają gwiazdy. „Kurz i piasek z superwiatru przeżywają swoje gwiazdy i z czasem formują chmury pyłów, z których formują się nowe gwiazdy. Z takich pyłów powstają też planety. Nasza Ziemia została stworzona przez gwiezdny pył. Uczyniliśmy wielki krok w kierunku zrozumienia tego mechanizmu życia i śmierci“ - stwierdził uczony.
-
Chińscy fizycy pracujący pod kierunkiem Nanyanga Xu z Uniwersytetu Nauki i Technologii w Hefei pobili światowy rekord kwantowej faktoryzacji liczby. Faktoryzacja, czyli rozkład liczby na czynniki pierwsze, których iloczyn daje tę liczbę, to podstawa łamania systemów kryptograficznych. Kryptografia korzysta z faktu, że przeprowadzenie faktoryzacji jest zajęciem niezwykle czasochłonnym. A z im większą liczbą mamy do czynienia, tym więcej czasu potrzeba na przeprowadzenie jej faktoryzacji. Stąd też wiemy, że im dane hasło jest dłuższe, tym jest trudniejsze do złamania. Dlatego też np. 128-bitowy szyfr będzie trudniejszy do złamania niż szyfr 64-bitowy. Obecne techniki obliczeniowe nie pozwalają na złamanie bardzo długich szyfrów. Zajęłoby to bowiem zbyt dużo czasu. Z zupełnie inną sytuacją mamy do czynienia w przypadku obliczeń kwantowych. One pozwoliłyby błyskawicznie dokonać wszelkich potrzebnych obliczeń i natychmiast złamać nawet najdłuższy tradycyjny szyfr. Na razie jednak nie potrafimy kontrolować dużej liczby kubitów (kwantowych bitów), przez co nie jesteśmy w stanie przeprowadzać faktoryzacji dużych liczb. O tym, jak trudne to zadania może chociażby świadczyć fakt, że gdy w 1994 roku Peter Shor z Bell Laboratories przedstawił kwantowy algorytm rozkładu wielkich liczb na liczby pierwsze, to musiało minąć 7 lat intensywnych badań, zanim uczonym z IBM-a i Uniwersytetu Stanforda udało się przeprowadzić faktoryzację liczby 15. Zadanie to udało się dzięki miliardom miliardom cząsteczek, z których stworzono 7 kubitów. Jeśli chcielibyśmy złamać współczesny szyfr, musielibyśmy nauczyć się kontrolować tysiące kubitów. Od 2001 roku poczyniono pewne postępy. Naukowcy używający adiabatycznego algorytmu kwantowego (AQC) dokonali faktoryzacji liczby 21. Teraz Chińczycy posunęli się znacznie dalej. Po raz pierwszy w historii dokonano kwantowej faktoryzacji trzycyfrowej liczby. Była nią 143. Xu i jego koledzy również wykorzystali AQC. Metoda ta, w przeciwieństwie do algorytrmu Shora, nie polega na kolejnym wykonywaniu operacji obliczeniowych. Zamiast tego odnajduje ona hamiltonian (operator Hamiltona). Zawiera on wszystkie możliwe rozwiązania problemu, w tym to właściwe. Odpowiednio go przetwarzając można znaleźć stan podstawowy układu, w którym zawarta jest prawidłowa odpowiedź. W teorii wszystko dobrze działa, jednak jako że spektrum rozwiązań oferowanych przez hamiltonian rośnie wykładniczo wraz ze wzrostem długości liczby, praktyczne jej zastosowanie jest niezwykle skomplikowane i również wymaga kontrolowania dużej liczby kubitów. Dlatego też Xu i jego zespół uprościli równania wykorzystywane przy pracy z hamiltonianem, zawężając w znaczącym stopniu spektrum możliwych odpowiedzi. Wykorzystaliśmy nową metodę i zredukowaliśmy liczbę kubitów potrzebnych do uruchomienia algorytmu, dzieki czemu mogliśmy przeprowadzić faktoryzację liczby 143 - mówi Xu. Uczeni uważają, że ich podejście będzie przydatne również przy faktoryzacji większych liczb. Chińczycy na potrzeby swoich badań użyli spektroskopu magnetycznego rezonansu jądrowego.
-
W jednej z najgłębszych i najbardziej izolowanych jaskiń świata - jaskini Lechuguilla w stanie Nowy Meksyk - odkryto antybiotykooporne bakterie. Naukowcy z McMaster University i Uniwersytetu w Akron twierdzą, że jest ich zadziwiająco dużo, a człowiek pojawił się tu stosunkowo niedawno. Choć jaskinię odkryto w 1989 r., dostęp do niej ograniczono - rocznie zezwalano na wejście zaledwie kilku speleologów i badaczy. Prof. Gerry Wright i Hazel Barton pobrali próbki szczepów bakterii z najgłębszych nisz. Żadne z tych bakterii nie wywołują u ludzi chorób ani nie miały kontaktu z ludzkimi źródłami leków (Lechuguilla jest otoczona nieprzepuszczalną warstwą skały, a dotarcie na samo dno zajmuje wodzie do 10 tys. lat), ale okazało się, że niemal wszystkie są oporne na co najmniej jeden antybiotyk. Niektóre wykazywały oporność nawet na 14 różnych związków. W sumie badane organizmy były oporne na niemal wszystkie wykorzystane obecnie antybiotyki. Nasze badania wykazały, że antybiotykooporność jest wbudowana w bakterie. Może być zjawiskiem liczącym miliardy lat, a my próbujemy ją zrozumieć zaledwie od 7 dekad. Ostatnie ustalenia mają duże znaczenie kliniczne. Sugerują bowiem, że w środowisku istnieje o wiele więcej antybiotyków, które można odnaleźć i zastosować w terapii nieuleczalnych współcześnie zakażeń - podkreśla Wright. Naukowcy zidentyfikowali m.in. oporność u bakterii spokrewnionych z Bacillus anthracis - patogenami wywołującymi wąglika. [...] Mimo że w tym momencie wąglik nie stanowi problemu, nie wiadomo, jak będzie w przyszłości. Dlatego trzeba mieć świadomość już istniejącej lekooporności i być przygotowanym, jeśli zjawisko to pojawi się w klinice - przekonuje Barton.
-
Z bronią mężczyzna wydaje się wyższy i silniejszy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Dzierżąc w dłoni broń, mężczyzna wydaje się wyższy i silniejszy - ustalili antropolodzy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Podczas eksperymentu naukowcy prosili badanych o ocenę wielkości i muskulatury mężczyzn. Mieli to zrobić wyłącznie w oparciu o zdjęcia, na których widać było dłonie z różnymi łatwo rozpoznawalnymi obiektami, w tym bronią. Amerykanie uważają, że najpierw oceniamy potencjalnego przeciwnika, a potem nieświadomie przekładamy skalę zagrożenia na wymiary stosowane przez zwierzęta - wielkość i siłę. Badamy, w jaki sposób ludzie myślą o prawdopodobieństwie wygrania konfliktu i w jaki sposób to myślenie wpływa na decyzje, czy wdać się z kimś w spór - wyjaśnia Daniel Fessler. W ramach studium wolontariuszy rekrutowano w wielu rundach. W jednej z nich wzięło udział 628 osób. Miały się one przyjrzeć 4 zdjęciom różnych dłoni. W każdej znajdował się pojedynczy przedmiot: wyciskacz do mas uszczelniających, wiertarka elektryczna, duża piła lub broń palna. Narzędzia wykorzystano jako obiekty kontrolne, by wykluczyć możliwość, że zwykłe zestawienie z tradycyjnie męskimi przedmiotami wyjaśnia przeczucie, że właściciel broni jest większy i silniejszy. Ochotników poproszono o podanie wzrostu mężczyzn od dłoni. Następnie pokazano im dwie 6-elementowe serie zdjęć: modeli coraz wyższych i coraz bardziej muskularnych. Należało wśród nich wskazać, jak najprawdopodobniej wygląda osoba ze zdjęcia. Okazało się, że mężczyzna trzymający broń był systematycznie oceniany jako wyższy i silniejszy, mimo że modeli do zdjęć dobierano w taki sposób, by ich dłonie miały podobne rozmiary i ogólny wygląd (miały być białe i pozbawione znaków szczególnych w postaci tatuaży czy blizn). By wykluczyć, że jednak coś z samej dłoni wpłynęło na ocenę, każdą z nich sfotografowano ze wszystkimi wybranymi do eksperymentu przedmiotami. Poszczególni ochotnicy widzieli więc broń i inne obiekty w dłoniach różnych modeli. Antropolodzy zmieniali też kolejność pokazywania fotografii. Średnio badani uznawali, że mężczyzna z bronią jest o 17% wyższy i silniejszy niż osoba uznawana za najsłabszą i najniższą - właściciel wyciskacza. Za mężczyzną z bronią na drugim miejscu uplasował się człowiek z piłą. Na trzeciej pozycji wolontariusze umieścili osobę z wiertarką. Akademicy z Los Angeles martwili się, że na wyniki wpłynęła popkultura, przedstawiająca uzbrojonych mężczyzn jako silnych i dużych. Przeprowadzono więc kolejny eksperyment, tym razem z przedmiotami mniej kojarzonymi z macho: nożem kuchennym, pędzlem i dużym, kolorowym pistoletem na wodę. Na początku 100 badanych pytano o zagrożenie stwarzane przez te przedmioty. Później mieli oni wskazać typ osoby, która najbardziej kojarzy się z obiektem (można było wybierać między dzieckiem, kobietą i mężczyzną). Za najgroźniejszy uznano, oczywiście, nóż. Najbezpieczniejszy wydawał się pistolet na wodę. O ile w poprzedniej fazie studium najgroźniejszy obiekt - broń - kojarzono z mężczyznami, o tyle tutaj śmiercionośne narzędzie - nóż - kojarzono z kobietami. Zabawka przypadła w udziale dzieciom. W finałowej rundzie testów 451 badanych znów oglądało zdjęcia męskich dłoni z nożem, pędzlem i pistoletem na wodę. Zadanie polegało na ocenie wzrostu i muskulatury. Ponownie panowie z najgroźniejszym narzędziem wydawali się najwięksi i najsilniejsi. -
Brak dowodów, że sprzedawane bez recepty specyfiki na ukąszenia działają. Najlepsze wydaje się pozostawienie zdarzeń własnemu biegowi (niepowikłane wstrząsem anafilaktycznym, wypryskiem czy zakażeniami ugryzienie samo się wyleczy) lub zastosowanie okładu np. z flaneli zamoczonej w zimnej wodzie. Autorzy artykułu opublikowanego na łamach kwietniowego Drug and Therapeutics Bulletin (DTB) twierdzą, że choć by ograniczyć świąd po ukąszeniu, często zaleca się leki antyhistaminowe, nie ma zbyt wielu dowodów, które by przemawiały za słusznością takiego postępowania. Maści i tabletki steroidowe powinny w założeniu zwalczyć świąd i stan zapalny, chociaż z wyjątkiem osób z wypryskiem (łac. eczema), także i tutaj brak dowodów wskazujących, że ma to rzeczywiście sens. DTB ostrzega, że maści steroidowych należy używać oszczędnie, w dodatku nie na twarzy lub w miejscach z uszkodzoną skórą, a z taką sytuacją mamy przeważnie do czynienia, gdy pokąsany intensywnie się drapie. Maści zawierające środki znieczulające, np. lidokainę czy benzokainę, również w połączeniu z antyhistaminami czy antyseptykami, są tylko marginalnie skuteczne i od czasu do czasu powodują uczulenie. Istnieją naukowe podstawy, czemu [specyfiki zwalczające skutki ugryzień] miałyby działać, ale brakuje twardych dowodów, by pokazać, że naprawdę działają - podsumowuje David Phizackerley.