-
Liczba zawartości
37617 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Wizyta u dentysty to dla wielu ludzi jeden z największych koszmarów, z jakim musza się mierzyć. Winnymi tego, że miliony osób cierpią katusze podczas borowania są... rolnictwo i, być może, szczury. Badania zębów Neandertalczyków dowodzą, że bardzo rzadko rozwijała się u nich próchnica. Co prawda już w starożytnym Egipcie praktykowano leczenie zębów, jednak okazuje się, że przed rozwojem rolnictwa ludzkość nie miała większych problemów z zębami. Omar Eduardo Cornejo Ordaz ze Stanford School of Medicine właśnie dostarczył kolejnych dowodów na poparcie tezy o związku rolnictwa i medycyny. Wraz z kolegami zsekwencjonował genom Streptococcus mutans, bardzo rozpowszechnionej bakterii wywołującej próchnicę. Szczegółowe analizy wykazały, że populacja tego mikroorganizmu zaczęła gwałtownie się zwiększać około 10 000 lat temu, co zbiega się w czasie z rozwojem rolnictwa. Cornejo Ordaz zaczął się zastanawiać, co ma wspólnego rolnictwo z próchnicą. Doszedł do wniosku, że cechą wspólną są... szczury. Gdy ludzie zaczęli prowadzić rolniczy osiadły tryb życia, w ich domostwach pojawiły się zapasy żywności i zmniejszyła się dystans pomiędzy szczurami a ludźmi. Cornejo Ordaz mówi, że najbliższym krewnym Streptococcus mutans jest Streptococcus ratti, a jego naturalnym środowiskiem jest prawdopodobnie pysk szczura. Gdy po pojawieniu się rolnictwa wzrosło zagęszczenie populacji, zwiększyło się prawdopodobieństwo zmiany gospodarza przez bakterie i pojawienie się nowego gatunku - stwierdza uczony. Wielu naukowców zgadza się z tym, że rozwój rolnictwa może mieć związek z próchnicą. Na przykład George Armelagos, antropolog z Emory University przebadał zęby 39 skamieniałych szkieletów z Wadi Halfa w Sudanie. Szkielety liczą sobie od 8 do 11 tysięcy lat. Naukowiec zauważył, że gdy zaczęto intensywnie uprawiać ziemię, odsetek przypadków próchnicy wzrósł z 0,8 do aż 20 procent. Nie wszyscy jednak zgadzają się z hipotezą dotyczącą szczurów. Zdaniem paleoarcheologa Petera Browna z australijskiego University of New England, obecność próchnicy związana jest z obecnością cukrów w diecie. Zauważa on, że u Aborygenów próchnica pojawiła się wraz z wprowadzeniem do diety cukru i mąki. Z kolei w Japonii w epoce Edo samurajowie mieli zęby w niezbyt dobrym stanie, podczas gdy u zwykłych ludzi, nie mających dostępu do rafinowanego cukru, przypadków próchnicy było znacznie mniej.
-
Otyłość może prowadzić do niedoboru witaminy D. Choć już wcześniejsze badania wskazywały na powiązania otyłości i niedoboru witaminy D, studium dr Eliny Hypponen z Instytutu Zdrowia Dziecka Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) miało sprecyzować kierunek tego związku: czy to niedobór witaminy wyzwala tycie, czy też raczej otyłość skutkuje niedoborem. Brytyjczycy bazowali na markerach genetycznych z 21 grup, składających się z ok. 42 tys. dorosłych osób. W ten sposób chcieli prześledzić związek między wskaźnikiem masy ciała (BMI) a genami związanymi z syntezą i metabolizmem witaminy D. Wskazane zależności potwierdzano za pomocą danych z kolejnej, tym razem ponad 123-tys. grupy. Zespół zauważył, że 10-procentowemu wzrostowi BMI towarzyszył 4-proc. spadek stężenia witaminy D w organizmie. Związek między otyłością a statusem witaminowym wyglądał tak samo bez względu na płeć i wiek. Niedobór witaminy D staje się coraz poważniejszym problemem społecznym. Istnieją dowody, że jej metabolizm, magazynowanie i działanie wpływają na i są kontrolowane przez tkankę tłuszczową. Choć eksperymenty na szczurach pokazywały, że duże dawki witaminy D2 mogą zwiększać ilość zużywanej energii, badania nad wpływem suplementów z witaminą D na chudnięcie u ludzi z otyłością lub nadwagą nie dały, niestety, spójnych rezultatów. Od czasu do czasu wysuwano hipotezę, że otyłość może być wynikiem nadmiernej adaptacyjnej reakcji zimowej i że spadek syntezy witaminy D w skórze przy zmniejszonej ekspozycji słonecznej przyczynia się do tycia w chłodniejszych okresach, ale fakt, że witamina D jest magazynowana w tkance tłuszczowej, uprawomocnia, wg ekipy Hypponen, inne wyjaśnienie. Do spadku stężenia krążącej witaminy D miałaby prowadzić większa pojemność magazynująca tkanki tłuszczowej otyłych osób. Ogólnie wyniki uzyskane przez Brytyjczyków sugerują, że choć wzrost poziomu witaminy D raczej nie pomoże uregulować wagi, podwyższone ryzyko jej niedoboru może się przyczyniać do powikłań towarzyszących otyłości.
-
W Sudanie w nekropolii Sedeinga odkryto co najmniej 35 niewielkich piramid. Naukowców najbardziej zdumiał fakt ich niezwykle gęstego rozmieszczenia. Tylko w 2011 roku znaleziono 13 takich strukur, znajdujących się na powierzchni około 500 metrów kwadratowych. Piramidy pochodzą sprzed około 2000 lat, z czasów królestwa Kusz. Zagęszczenie piramid jest olbrzymie - mówi Vincent Francigny z American Museum of Natural History i jednocześnie dyrektor ds. wykopalisk Francuskiej Misji Archeologicznej w Sedeinga. Przez setki lat budowali ich coraz więcej i więcej. Z czasem wypełnili wszystkie wolne miejsca w nekropolii - dodaje. Długość podstawy największej piramidy wynosi około 7 metrów. Najmniejszej, wybudowanej prawdopodobnie dla dziecka, 75 centymetrów. Piramidy nie mają wierzchołków, które zostały zniszczone przez upływ czasu i przechodzące pobliskim szlakiem karawany wielbłądów. Zdaniem Francigny'ego szczyty piramid mogły być ozdobione kamieniem z płaskorzeźbą przedstawiającą ptaka lub kwiat lotosu na słońcu. Ich budowniczym w pewnym momecie zabrakło miejsca na kolejne piramidy, używali więc już istniejących. Archeolodzy zauważyli, że wewnątrz niektórych piramid znajduje się mała kopuła, spięta z piramidą za pomocą połączenia krzyżowego. Poza Sedeingą znana jest tylko jednak piramida o takiej konstrukcji. Pozostaje zagadką, dlaczego mieszkańcy Sedeingi wykorzystywali takie rozwiązanie. Nie wpływa ono ani na solidność wykonania struktury, ani na jej zewnętrzny wygląd. Jednak Francigny mówi, że odkrycie z 2012 roku może wyjaśniać nietypową konstrukcję. Znaleziono bowiem grób dziecka, który przykryty był jedynie niemal kompletną kopułą z cegieł. Niewykluczone zatem, że początkowo mieszkańcy Sedeingi chowali zmarłych w tumulusach, czyli stożkowych kopcach. Gdy dotarła do nich moda na piramidy, postawili je nad już istniejącymi grobami.
-
W dniach 9-11 maja 2013 roku w Krakowie odbędzie się kolejna edycja NEURONUS 2013 IBRO&IRUN Neuroscience Forum. Podczas konferencji zostanie poruszony szeroki zakres tematów związanych z naukami o układzie nerwowym - od neurobiologii, poprzez nauki poznawcze po neurologię kliniczną. Konferencja rozpocznie się specjalną sesją upamiętniającą 150. rocznicę urodzin pochodzącego z Krakowa pioniera elektroencefalografii, Adolfa Becka. Podczas trzech dni odbędą się liczne odczyty, sympozja naukowe i prezentacje. Podzielono je na dwa obszary - nauk biologicznych i poznawczych. Osoby zainteresowane wzięciem udziału powinny wysłać streszczenie swojego wystąpienia do 8 marca 2013 roku. Szczegółowe informacje udostępniono na stronie wydarzenia. Językiem konferencji będzie angielski.
-
Curtis Cooper z Uniwersytetu Środkowego Missouri odkrył największą jak dotąd liczbę pierwszą, składającą się z 17.425.170 cyfr. Poprzednia, opisana w 2008 r., rekordzistka była sporo krótsza: zapisywało się ją za pomocą 12.978.189 cyfr. By uzyskać liczbę Coopera, należy podnieść dwójkę do potęgi 57.885.161. i odjąć jeden (to 48. liczba Mersenne'a, a więc liczba postaci 2p - 1, gdzie p jest liczbą naturalną). Podobnie jak poprzedniczka, ujrzała ona światło dzienne dzięki sieci komputerowej Great Internet Mersenne Prime Search (GIMPS), na którą składa się obecnie ok. 360 tys. procesorów. Odkryta liczba została powtórnie sprawdzona przez kilku naukowców posługujących się innymi komputerami. Koniec końców zapewniła ona doktorowi Cooperowi nagrodę GIMPS-u w wysokości 3 tys. dol.
-
Regularne wystawianie na działanie światła słonecznego, zwłaszcza ultrafioletu B (UVB), wydaje się zmniejszać ryzyko rozwoju reumatoidalnego zapalenia stawów (RZS). Skutki ekspozycji UVB zauważono tylko u starszych kobiet, bo wg naukowców z Harvardzkiej Szkoły Medycznej, młodsze panie mogą być bardziej świadome zagrożeń związanych z opalaniem i dlatego częściej stosują preparaty z filtrami. Akademicy analizowali przypadki uczestniczek dwóch faz amerykańskiego Studium Zdrowia Pielęgniarek (Nurses' Health Study, NHS). Pierwsza rozpoczęła się w 1976 r., w chwili gdy uczestniczki miału 30-55 lat, i objęła ponad 120 tys. kobiet. Ich losy śledzono do 2008 r. Druga (NHSII) wystartowała w 1989 r. Uwzględniono w niej 115,5 tys. pielęgniarek w wieku 25-42 lat. Stan ich zdrowia kontrolowano do 2009 r. Zespół posługiwał się strumieniem UV-B, czyli miarą uwzględniającą zarówno współrzędne geograficzne, jak i pokrywę chmur. Roczną ekspozycję UVB wyrażano za pomocą jednostek R-B (od miernika Robertsona-Bergera). Oszacowując wystawienie kobiet na kontakt z UVB, brano pod uwagę stan zamieszkania (roczna średnia dla Alaski i Oregonu wynosiła 93 R-B, a dla najsłoneczniejszych Hawajów i Arizony 196). Poza tym naukowcy próbowali oszacować ekspozycję UV-B po urodzeniu i do momentu ukończenia 15 lat. W okresie objętym studium reumatoidalne zapalenie stawów zdiagnozowano u 1314 kobiet. U pielęgniarek z pierwszej fazy NHS wyższa kumulacyjna ekspozycja na UVB wiązała się ze zmniejszeniem ryzyka zachorowania. Panie z najwyższym poziomem ekspozycji (najczęściej przebywające na słońcu) zapadały na RZS o 21% rzadziej od osób najrzadziej wystawianych na oddziaływanie UVB (mieszkających w najmniej słonecznych lokalizacjach). Podobnej zależności nie stwierdzono w drugiej grupie, badanej w ramach NHSII w latach 1989-2009. Młodsze pielęgniarki mogły sobie jednak lepiej zdawać sprawę ze skutków opalania. Na razie nie wiadomo, w jaki sposób ultrafiolet zabezpiecza przed RZS, niewykluczone jednak, że chodzi o wpływ powstającej w skórze witaminy D. Naukowcy podkreślają, że w przyszłości trzeba ustalić, na jakim etapie życia występuje ochronny wpływ UVB.
-
Firma Dell ogłosiła, że podpisano umowę, na mocy której zostanie ona wykupiona przez Michaela Della i firmę inwestycyjną Silver Lake Partners. Ustalono, że posiadacze akcji zwykłych otrzymają 13,65 USD za akcję. Oznacza to, że wycofanie Della z obrotu giełdowego będzie kosztowało około 24,4 miliarda dolarów. Ustalona cena to o 25% więcej niż wartość akcji Della na zamknięciu notowań w dniu 11 stycznia 2013 roku, czyli w ostatnim dniu przed pojawieniem się pogłosek o możliwym sprywatyzowaniu firmy. To również około 37% więcej niż średnia cena akcji Della z ostatnich 90 dni przed 11 stycznia. Wykupione zostaną wszystkie akcje zwykłe, z wyjątkiem tych, które już są w posiadaniu Michaela Della i niektórych członków zarządu. Zarząd Della postąpił zgodnie z zaleceniami specjalnego niezależnego komitetu menedżerów, który zaproponował całą listę warunków, na jakich może nastąpić wykupienie firmy. Michael Dell wykluczył się z wszystkich dyskusji i decyzji zarządu dotyczących transakcji. Gdy w sierpniu 2012 roku Michael Dell zaproponował Zarządowi Della wycofanie firmy z giełdy, powołano Komitet Specjalny. Na jego czele stanął Alex Mandi. Komitet Specjalny wynajął niezależnych doradców finansowych i prawnych, JP Morgan oraz Debevoise & Plimpton LLP, którzy doradzali mu w kwestii opracowania alternatywnych rozwiązań, wysunięcia propozycji przejęcia oraz związanych z tym negocjacji - dowiadujemy się z oświadczenia Della. Wykup akcji Della zostanie sfinansowany przez Michaela Della, który przeznaczy nań do miliarda USD, kolejny miliard wyda Silver Lake Partners, a 2 miliardy - Microsoft. Ponadto konsorcjum złożone z Bank of America Merrill Lynch, Barclays, Credit Suisse i RBC Capital Markets pożyczy 11-12 miliardów dolarów. Inni chętni na kupno akcji Della mają teraz 45 dni na zaoferowanie wyższej ceny. Chociaż mamy nadzieję na wyższą cenę, to sądzimy, że zarząd Della dobrze wykonał swoją pracę, dopuszczając do negocjacji strony trzecie i rozważając inne opcje. Jeśli dojdziemy do przekonania, że było inaczej, zrobimy awanturę - powiedział Bill Nygren zarządzający wartymi 10,5 miliarda dolarów Oakmark Fund. Fundusze posiadają papiery Della o wartości 250 milionów USD. Anonimowe źródła poinformowały, że zarząd, któremu doradzała Boston Consulting Group, rzeczywiście rozważył wszystkie możliwe opcje. Zastanawiano się zarówno nad podniesieniem kapitału firmy, jak i nad jej podzieleniem. Analitycy zauważają, że po sprywatyzowaniu Dell pozostanie z większym zadłużeniem niż obecnie, ale nie jest to duża kwota w porównaniu z przychodami firmy. Dell już rozpoczął poważne zmiany związane ze zmianą strategii. Firma będzie zmniejszała swój udział w rynku konsumenckim i chce rozpocząć ofensywę na rynku serwerów, usług IT i innych usług dla klientów korporacyjnych. Będzie musiała na tym rynku zmierzyć się z takimi potęgami jak IBM i HP. Dell nie przewiduje w najbliższym czasie zwolnień. Wręcz przeciwnie. W rocznym sprawozdaniu giełdowym firma zapowiedziała kolejne przejęcia. Od roku 2008 koncern wydał około 13 miliardów USD na przejęcie ponad 20 firm.
-
Mszyce grochowe (Acyrthosiphon pisum) przypominają pod pewnym względem koty, a właściwie spadające koty: lecąc, korygują swoją pozycję, tak by podłoża dotknąć już odnóżami, a nie np. grzbietem. Ponieważ mszyce nie dysponują aktywnymi metodami obrony, muszą po prostu uciekać. Gdy wyczują oddech roślinożercy lub drapieżcy, zwalniają uchwyt i zaczynają pikować. Moshe Gish z Uniwersytetu w Hajfie i Gal Ribak z Izraelskiego Instytutu Technologii postanowili przetestować tę umiejętność. Umieszczali grochowianki na bobie zwieszającym się nad wazeliną i straszyli je biedronkami. Lądując na wazelinie, mszyce zostawiały ślad. Okazało się, że w 95% przypadków lądowały na odnóżach. Koty mają bardzo giętkie kręgosłupy, jednak A. pisum są bezkręgowcami, podczas spadania muszą więc wykorzystywać inny mechanizm. Dociekliwi naukowcy ustalili, że kluczem do rozwiązania zagadki jest sposób trzymania odnóży. Gdy panowie upuszczali martwe owady, odsetek okazów opadających na nogi spadł do 52%. Amputacja jeszcze bardziej pogarszała wyniki: prawidłowe lądowanie stawało się udziałem zaledwie 28% mszyc. Na tzw. szybkim wideo naukowcy wypatrzyli, że opadające grochowianki poruszają czułkami w przód i w tył i przy grzbiecie skierowanym w dół przyjmują stereotypową pozycję z tylnymi odnóżami uniesionymi nad ciałem. Ponieważ w takiej sytuacji ciało owada jest aerodynamicznie stabilne tylko z odnóżami skierowanymi w dół, działające siły wyręczają mszycę i same ją obracają. Podczas gdy kot manewruje swoim ciałem, mszyca wykonuje układ i niczym się już nie martwi... Mimo że upadek nie zabiłby grochowianki, na dole zdecydowanie nie jest bezpiecznie (wystarczy wspomnieć o naziemnych drapieżnikach czy groźbie wysuszenia). Gdy jednak uda się obrócić w powietrzu, można próbować dotknąć lepkimi stopami niższych liści rośliny, z której się spada.
-
NASA zastanawia się, jak najlepiej wykorzystać dwa teleskopy szpiegowskie, przekazane agencji w ubiegłym roku przez US National Reconnaissance Office (NRO). Teleskopy nigdy nie były używane i znajdują się w Rochester w stanie Nowy Jork. To urządzenia klasy Hubble'a. Ich lustra mają średnicę 2,4 metra i charakteryzują się 100-krotnie większym polem widzenia. Są przy tym mniejsze od słynnego teleskopu. Niezwykły prezent poruszył w ubiegłym roku społeczność naukową. Nieczęsto zdarza się, by agencje wywiadowcze przekazywały swój sprzęt do użytku cywilnego. A rozdawanie urządzeń klasy Teleskopu Hubble'a to ewenement na światową skalę. Przedstawiciele NRO nie wyjaśnili, dlaczego postanowili pozbyć się teleskopów. Rzecznik prasowa agencji szpiegowskiej, Loretta DeSio stwierdziła: Sprzęt jest mniej więcej tej samej wielkości co Hubble, ale wykorzystuje nowocześniejsze, znacznie lżejsze lustro i nowocześniejszą technologię. Niektóre urządzenia zostały z nich usunięte. Nie chciała jednak zdradzić, jakie były to urządzenia. Poinformowała jedynie, że oba teleskopy zostały zbudowane na przełomie obecnego i poprzedniego wieku. Specjaliści, którzy mają wiedzę na temat urządzeń wykorzystywanych przez agencje szpiegowskie zapewniają, że optyka teleskopów stoi na najwyższym światowym poziomie. Astrofizyk z Princeton University, David Sprengel, mówi, że teleskopy szpiegowskie są np. wyposażone w drugie lustro, które pozwala na lepsze skupienie obrazu z wybranego obszaru. Teleskopy muszą zostać wyposażone w dodatkowe urządzenia, takie jak np. kamery. NASA musi też określić ich przenaczenie i stworzyć odpowiednie pozycje w budżecie na potrzeby ich misji. Wiadomo, że urządzenia nie zostaną wykorzystane do fotografowania powierzchni Ziemi. Nie chcemy, by posądzono NASA, że jest agencją szpiegowską - powiedział George Fletcher z Marshall Space Flight Centre. Od wczoraj trwa dwudniowa narada, w czasie której specjaliści zastanawiają się nad jak najlepszym wykorzystaniem nowych urządzeń. Chcemy czegoś więcej niż stwierdzenia 'OK, mamy kosmiczny teleskop, skierujmy go na gwiazdy' - dodaje Fletcher. Początkowo pojawił się pomysł, by jeden z teleskopów wykorzystać do badania ciemnej energii. Postanowiono jednak rozważyć też inne możliwości. Podczas dwudniowej burzy mózgów zostanie przedstawionych 33 propozycji. Wśród nich znalazał się pomysł wysłania jednego z teleskopów na orbitę Marsa. Miałby tam albo wykonywać fotografie powierzchni Czerwonej Planety, albo też posłużyć do badania przestrzeni kosmicznej z innego punktu, niż robią to obecnie używane teleskopy. Inne propozycje zakładają wykorzystanie telekopów do poszukiwania egzoplanet, obserwacji kosmosu w ultrafiolecie czy wykonanie dokładnej mapy asteroid i innych obiektów krążących wokół Ziemi. Szczegółowy raport z obrad zostanie opublikowany w maju.
-
Istnieje hipoteza mówiąca, że dżdżownice mają pozytywny wpływ na równowagę gazów cieplarnianych. W rzeczywistości tak nie jest - mówi profesor Johan Six z ETH Zurich. Badania prowadzone wraz z profesorem Janem Willenem van Groeningenem z holenderskiego Wageningen University oraz uczonym z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, Trinity College w Dublinie i MIędzynarodowego Centrum Rolnictwa Tropikalnego w Kolumbii wykazały, że dżdżownice przyczyniają się do emisji zagów cieplarnianych. Naukowcy zebrali 57 studiów na ten temat i przeanalizowali je pod kątem statystyczym. Ich prace wykazały, że obecność dżdżownic w glebie zwiększa emisję tlenku azotu o 42%, a dwutlenku węgla o 33%. Nie znaleziono tez żadnych dowodów na to, by dżdżownice przyczyniały się do akumulacji węgla w glebie. Naukowcy sądzą, że zwierzęta przyczyniają się do uwolnienia gazów cieplarnianych na wiele sposobów. Mieszają materię organiczną powodując zwiększenie tempa jej rozkładu, odchody dżdżownic działają jak inkubator dla mikroorganizmów, zwiększając aktywność bakterii produkujących tlenek azotu. Ponadto, kopiąc w glebie tunele, ułatwiają gazom cieplarnianym wydostanie się do atmosfery. Uczeni zauważają, że wciąż nie jest jasne, czy i w jakim stopniu aktywność dżdżownic i powodowane przez nie uwalnianie gazów cieplarnianych, są kompensowane przez ich pozytywny wpływ na roślinność.
-
Choć po licznych badaniach na zwierzętach i ludziach sądzono, że amygdala jest kluczowe dla odczuwania strachu, zespół Justina Feinsteina z University of Iowa odkrył, że w pewnych sytuacjach da się go wywołać u osób pozbawionych sprawnych ciał migdałowatych. Wiedząc, że amygdala inicjuje atak paniki po wykryciu zwiększonej kwasowości krwi, co sygnalizuje wzrost stężenia dwutlenku węgla i możliwość uduszenia, ekipa Feinsteina przewidywała, że wdychając gaz, osoby z uszkodzonymi ciałami migdałowatymi nie będą odczuwały lęku. Należało to jednak sprawdzić eksperymentalnie. Podczas studium 3 pacjentom z chorobą Urbacha-Wiethe'a, w przebiegu której dochodzi do zwapnienia m.in. ciała migdałowatego, oraz 12 członkom grupy kontrolnej podawano przez maskę 35-proc. dwutlenek węgla. Ku zaskoczeniu autorów raportu z Nature Neuroscience, u osób z chorobą Urbacha-Wiethe'a tuż po inhalacji pojawiały się strach i panika. Co ciekawe, ich doznania były silniejsze niż u reszty ochotników. W badaniu wzięła udział S.M. - 44-latka, o której przypadku stało się głośno przed paroma laty po próbach zespołu Feinsteina. Kobieta w ogóle się nie bała, niestraszne jej były węże, pająki, wycieczki po nawiedzonym domu czy sceny z horrorów. Podczas wywiadów przeprowadzanych po teście z CO2 chorzy donosili, że wdychając gaz, obawiali się uduszenia i śmierci. S.M. bała się po raz pierwszy od dzieciństwa. Badania Feinsteina sugerują, że ciało migdałowate nie bierze udziału we wszystkich reakcjach lękowych i że dysponujemy różnymi mechanizmami mózgowymi, które generują strach po zaistnieniu konkretnych zmian fizjologicznych. By zidentyfikować strukturę "odbierającą chleb" ciału migdałowatemu, Feinstein planuje badania obrazowe. Typami naukowców są pień mózgu i wyspa, którą w przeszłości powiązano ze świadomością ciała.
-
Nanocząstki, nadzieja medycyny na skuteczne, precyzyjne dostarczanie leków do wybranych części ciała, ujawniły swoją piętę Achillesa. Niewielkie cząstki, o średnicy mniejszej niż mikrometr, mogą być wykorzystane w roli nośnika lekarstw. Naukowcy pracują nad tym, by rozpoznawały miejsce, w które ma być dostarczone lekarstwo i uwalniały je w kontrolowany sposób. Dzięki swoim niewielkim rozmiarom są w stanie przenikać przez ściany komórkowe, przedostaną się przez najmniejsze naczynia krwionośne. Mogą prześliznąć się obok białych ciałek krwi, gdyż te nie zawsze zdają sobie sprawę z obecności nanocząstki. Dlatego też pozostają w organizmie na tyle długo, by dostarczyć lekarstwa. Ich dawki mogą być zatem mniejsze, a lecznie będzie niosło ze sobą mniej ryzyka i skutków ubocznych. Profesor Omolola Eniola-Adefeso z University of Michigan odkryła właśnie, że nanocząstki mają poważną wadę. Jest im trudno wydostać się z krwioobiegu. W naczyniach krwionośnych, z wyjątkiem naczyń włosowatych, czerwone krwinki mają tendencję do płynięcia razem samym środkiem naczynia. Zgarniają przy tym nanocząstki i więżą je między sobą. Nanocząstki nie docierają do ścian naczynia, nie mogą więc przez nie przeniknąć do chorej tkanki. Zespół profesor Enioli-Adefeso wykazał, że problem pojawia się już w arteriolach i wenulach, czyli naczyniach nieco większych od naczyń włosowanych. Na potrzeby swoich badań uczeni zbudowali z tworzyw sztucznych kanaliki odpowiedniej średnicy, które pokryli takimi samymi rodzajami komórek, jakimi pokryte są naczynia krwionośne. Następnie przepuszczali przez nie krew z nano- i mikrosferami obserwując, czy migrują one ku ścianom naczyń i się do nich przyczepiają. Uzyskali pierwszy namacalny dowód, że tylko niewiele nanocząstek jest w stanie dotrzeć do ścian naczynia. Zanim to wykazaliśmy, naukowcy zakładali, że w pewnym momencie dochodzi do interakcji cząstki ze ścianą naczynia - mówi Eniola-Adefeso. Co gorsza, dodawanie kolejnych nanocząstek nie zdaje egzaminu. Naukowcy zwiększyli liczbę nanosfer pięciokrotnie i stwierdzili, że liczba tych, które dotarły do ścian naczyń zwiększyła się tylko dwukrotnie. Jeśli chcemy precyzyjnie dostarczać lekarstwa, nanosfery to zły wybór - komentuje uczona. Są jednak i dobre wiadomości. Okazuje się, że problemowi można zaradzić zwiększając rozmiary cząstek. Sfery o średnicy co najmniej 2 mikrometrów są wypychane przez czerwone krwinki w kierunku ścian naczynia. Zwiększanie liczby mikrosfer w krwioobiegu zwiększa proporcjonalnie ich liczbę przyczepionych do ścian naczynia. Cząstki w skali mikro są zbyt duże, by wniknąć do tkanek czy komórek, ale uczeni z Michigan sugerują, że mogą stać się one nośnikami nanosfer i uwalniać je gdy same dotrą do ściany naczynia. To jednak, jak sami przyznają, dość skomplikowane rozwiązanie. Lepiej popracować nad czymś prostszym, czyli odszukaniem optymalnego kształtu nanocząstek. Sfery, jak widać, nie zdają egzaminu, ale być może np. nanocząstki o kształcie walca będą znacznie skuteczniej docierały do ścian naczyń krwionośnych?
-
Jeżowce posługują się niklem, by pozyskać dwutlenek węgla z morza i wbudować go w pancerz. Ich umiejętności można wykorzystać jako model skutecznej sekwestracji CO2 (CCS z ang. Carbon Capture and Storage). Jak ujawnia dr Lidija Šiller z Newcastle University, do odkrycia doszło przez przypadek. Chcieliśmy ze szczegółami zrozumieć proces powstawania kwasu węglowego przez uwodnienie CO2 i potrzebowaliśmy katalizatora, który przyspieszyłby reakcję. W tym samym czasie sprawdzałam, jak rozbudowując/przebudowując szkielet, organizmy absorbują CO2 i przyglądałam się jeżowcowi przekształcającemu CO2 w węglan wapnia. Gdy analizowaliśmy [...] larwy jeżowca, odkryliśmy wysokie stężenie niklu w egzoszkielecie. Przeprowadzając test kwasu węglowego, posłużyliśmy się nanocząstkami niklu [NiNPs], które mają duże pole powierzchni i stwierdziliśmy, że dwutlenek węgla został całkowicie usunięty. Odwracalne uwodnienie przeprowadzano w temperaturze pokojowej i przy normalnym ciśnieniu. Wtryskiwanie gazu pod ziemię jest kosztowne i trudne. Poza tym CO2 może "uciekać", czasem wiele kilometrów od pierwotnego miejsca składowania. Alternatywne podejście to przekształcanie CO2 w węglan wapnia lub magnezu. Jednym ze sposobów jest posłużenie się anhydrazą węglanową. Niestety, w środowisku kwasowym enzym pozostaje nieaktywny, a ponieważ jednym z produktów reakcji jest kwas węglowy, oznacza to, że białko sprawdza się przez krótki czas, a sam proces staje się kosztowny - wyjaśnia doktorant Gaurav Bhaduri. Aktywność katalityczna NiNPs jest niezależna od pH. Co więcej, właściwości magnetyczne i nierozpuszczalność w wodzie ułatwiają wychwyt nanocząstek i ponowne wykorzystanie. Nikiel jest bardzo tani - 1000-krotnie tańszy od enzymu, a węglany nie szkodzą środowisku. Proces opracowany przez zespół z Newcastle University polega na wychwytywaniu CO2 u szczytu komina i przepuszczaniu go przez kolumnę wody z nanocząstkami niklu. Na dole odzyskuje się węglan wapnia. Naukowcy przyznają, że metoda nie będzie się sprawdzać w każdych warunkach. Mogą ją wdrożyć zakłady produkcyjne, ale już nie producenci czy użytkownicy samochodów. Tak czy siak proces został opatentowany, a Brytyjczycy szukają inwestora. Autorzy raportu z Catalysis Science and Technology podkreślają, że odwracalne uwodnienie CO2 do kwasu węglowego to etap ograniczający tempo mineralizacji dwutlenku węgla. Wzorowanie się na jeżowcach i zastosowanie NiNPs rozwiązuje ten problem...
-
Praca stażysty kojarzy się najczęściej z bardzo słabo opłacanym lub wręcz darmowym zajęciem, które ma przygotować młodego niedoświadczonego człowieka do wykonywania zawodu. Tymczasem nie wszędzie stażyści są traktowani jak tania, słabo kwalifikowana siła robocza. Amerykańskie koncerny z branży IT płacą stażystom więcej niż zarabia przeciętny Amerykanin. Business Insider przy pomocy serwisu Glassdoor stworzył listę 20 firm IT, które najlepiej placą stażystom. Dla porównania warto pamiętać, że US Social Security Administration do szacowania średniej emerytury w USA przyjmuje, iż przeciętne zarobki w 2011 roku wynosiły 42.979 USD rocznie. Na 20. pozycji listy firm najlepiej płacących stażystom znalazło się Cisco Systems. Średnie roczne wynagrodzenie takiej osoby to 47.160 dolarów. Nieco więcej, bo 47.304 USD zarabiają stażyści w IBM-ie, a osoby pracujące w EMC mogą liczyć na 48.048 dolarów rocznie. Praktycznie tyle samo - 48.096 USD - oferuje Hewlett Packard, a wycofujący się właśnie z giełdy Dell płaci 48.288 dolarów. Kolejne, 15. miejsce zajął Intuit. Zarobki stażystów w tej firmie są już wyraźnie wyższe i wynoszą 53.124 dolarów. Przeciętny Amerykanin może też pozazdrościć stażystom w NetApp i Autodesku (po 54.708 USD) oraz Qualcommie (54.720 dolarów). Świetnie wynagradzani są młodzi ludzie, którzy odbywają staż w Intelu. Mogą bowiem liczyć na 56.988 dolarów rocznie. Wysokie zarobki są też oferowane przez Apple'a (58.968 USD), Yahoo! (62.292 dolary) i Nvidię (62.580 USD). Gigant sprzedaży detalicznej, Amazon, oferuje średnio 64.392 dolary, a ostatni poza pierwszą piątką - Google - zatrudnia stażystów za 68.136 USD. Osoby, które zdobyły staż u jednego z pięciu najlepiej płacących pracodawców IT naprawdę nie mogą narzekać. Na 5. miejscu listy Business Insidera i Glassdoor znajdziemy Adobe, gdzie średnie roczne stawki dla stażysty to 69.084 USD. Kilkaset dolarów więcej, bo 69.696 USD, płaci LinkedIn. Software'owy gigant, Microsoft, oferuje swoim stażystom średnio 71.232 USD rocznie. Jeszcze więcej płaci Facebook (72.672 USD), a liderem listy jest VMWare. Tam stażyści zarabiają przeciętnie 78.432 dolary rocznie. Nic dziwnego, że stażyści lubią firmy, w których pracują. Wspaniałe świadczenia opłacane przez firmę, ciekawa oferta wypoczynku, bajeczne prezenty dla stażystów - można powiedzieć, że pieniądze są naprawdę rzucane stażystom pod nogi - to opinia stażysty z Microsoftu. Pieniądze. Zarabiałem więcej niż którykolwiek z kolegów ze szkoły. Środowisko pracy... niemal wszystko było bezpłatne. A opiekunowie stażystów byli niezwykle pomocni, wspierali nas i reagowali na nasze uwagi - wspomina stażysta z VMWare. Bardzo ciekawa kultura firmy. Wspaniała równowaga pomiędzy pracą a życiem prywatnym, genialni współpracownicy, interesujące wydarzenia dla stażystów. Bardzo mili ludzie w dziale rekrutacji, dobra pensja, bezpłatna stołówka i wiele innych rzeczy - to o pracy stażysty w Google'u.
-
Należące do Marynarki Wojennej USA Space and Naval Warfare Systems Command ogłosiło podpisanie kontraktu na opracowanie technologii pozwalającej zintegrować system rozpoznawania twarzy z lornetką. Wojskowi chcą mieć lornetkę, która w świetle dziennym z odległości 100-200 metrów pozwoli na przeskanowanie twarzy, porównanie ich z bazą danych i zidentyfikowanie widzianych osób. Lornetka miałaby zbierać obraz, łączyć się bezprzewodowo z bazą i dostarczyć jej trójwymiarowy skan. Kontrakt otrzymała kalifornijska fima StereoVision Imaging. W umowie przewidziano, że gotowe do użytku urządzenie powstanie w ciągu najbliższych 15 miesięcy. Prace ułatwia fakt, że StereoVision Imaging już produkuje lornetki o nazwie 3DMobileID, które mają jakoby rozpoznawać twarz z odległości 100 metrów. Firma będzie musiała je udoskonalić na potrzeby wojska.
-
Zdrowi młodzi mężczyźni spędzający przed telewizorem ponad 20 godzin tygodniowo mają niemal o połowę mniej plemników niż mężczyźni, którzy prawie nie spędzają w ten sposób czasu. Dotąd naukowcy nie potrafili wskazać przyczyn(y) spadku jakości nasienia w ostatnich dekadach. Aby stwierdzić, czy siedzący tryb życia ma tu coś do rzeczy, zespół Audrey Gaskins z Harvardzkiej Szkoły Zdrowia Publicznego przeanalizował jakość spermy 189 Amerykanów w wieku 18-22 lat. Wszyscy panowie brali w 2009 r. udział w Rochester Young Men's Study. Ochotników wypytywano o aktywność fizyczną i zwyczaje dotyczące oglądania telewizji czy filmów na DVD w 3-miesięcznym okresie. Inne pytania tyczyły kwestii zdrowotnych mogących mieć wpływ na jakość ejakulatu, a więc m.in. diety, poziomu stresu i palenia. Okazało się, że w porównaniu do badanych prawie nieoglądających telewizji, mężczyźni, którzy spędzali w ten sposób ponad 20 godzin tygodniowo, mieli o 44% mniej plemników. Dodatkowo osoby ćwiczące w umiarkowanym-energicznym tempie 15 lub więcej godzin tygodniowo miały o 73% więcej plemników niż panowie gimnastykujący się 5 lub mniej godzin tygodniowo. Lekkie ćwiczenia nie wpływały na jakość spermy. Gros wcześniejszych studiów nad ruchem i jakością nasienia skupiało się na zawodowych maratończykach i kolarzach, którzy osiągają poziom aktywności fizycznej niedostępny dla większości ludzi. My ocenialiśmy zakres ruchu bardziej miarodajny dla populacji generalnej - podkreśla Jorge Chavarro. Wiemy bardzo mało o tym, jak styl życia może wpływać na jakość spermy, dlatego zidentyfikowanie 2 [...] łatwo modyfikowalnych czynników, które wydają się tak silnie oddziaływać na liczebność plemników, jest naprawdę ekscytujące - cieszy się Gaskins. Autorzy artykułu z British Journal of Sports Medicine nie zauważyli, by zamiłowanie do telewizji lub poziom aktywności fizycznej wpływały na inne niż liczebność plemników cechy nasienia, a więc na ruchliwość plemników, ich kształt czy objętość próbki. Ponieważ wcześniejsze studia sugerowały, że różne rodzaje aktywności mogą wywierać przeciwstawny wpływ na cechy spermy, w przyszłości trzeba będzie ustalić, jak z myślą o zwiększeniu szans na poczęcie powinni ćwiczyć przyszli ojcowie.
-
Jeszcze w bieżącym roku japońska firma NTT DoCoMo rozpocznie sprzedaż pierwszych smartfonów korzystających z technologii HEVC. High Efficiency Video Coding, znany też jako H.265, to następca używanego obecnie H.264/MPEG-4. Nowy standard umożliwia pobranie skompresowanego materiału dwukrotnie szybciej niż obecnie. Oznacza to, że w tym samym czasie można pobrać materiał wideo o znacznie lepszej jakości. Oprogramowanie do dekodowania sygnału pozwala na płynne odtwarzanie materiału Full HD na smartfonach, a używane na komputerach stacjonarnych zapewnia nieprzerwany streming obrazu 4K UHDTV. DoCoMo od marca będzie licencjonowało swoje oprogramowanie, co ma pozwolić na szybsze rozpowszechnienie się HEVC. Nowy standard powinien zadowolić nie tylko użytkowników, ale też operatorów sieci telekomunikacyjnych, gdyż dzięki niemu będą one mniej obciążone ruchem.
-
Już 20 lutego Sony prawdopodobnie zaprezentuje swoją nową konsolę - PlayStation 4 "Orbis". Koncern nie chce powtórzyć błędu sprzed lat, gdy PlayStation 3 trafiła na rynek rok po premierze Xboksa 360, co pozwoliło Microsoftowi na zdobycie znacznej części rynku. Koncern z Redmond niewątpliwie wygrał starcie konsoli ostatnich generacji. PlayStation 4 będzie prawdopodobnie korzystała z ośmiordzeniowego SoC (system-on-chip) firmy AMD, używającego rdzeni Jaguar x86. Za obróbkę grafiki odpowiedzialny będzie układ Radeon HD. Nowa konsola ma korzystać z dysku twardego i napędu Blu-ray. Podobno będzie wyświetlała gry 3D w pełnej rozdzielczości HD (1920x1080) i ma być gotowa do pokazywania obrazu w rozdzielczości 4K (3840x2160). PlayStation 4 ma być też kompatybilna z obecną edycją, a kompatybilność tę zapewnić online'owa usługa Gaikai, która zajmie się renderowaniem gier z PS3 na PS4. Mówi się również, że użytkownicy PS4 będą mogli skorzystać z nowego kontrolera, który zastąpi obecnie używany Dual Shock. Ma on przypominać tradycyjne kontrolery do konsoli, jednak zostanie wyposażony w pojemnościowy gładzik, pozwalający na jednoczesne korzystanie z niego za pomocą dwóch palców. Niewykluczone, że znajdzie się na nim również przycisk "share", który ma ułatwić korzystanie ze społecznościowych funkcji nowej konsoli. Ceny konsoli PS4 Orbis mają rozpoczynać się od 350-400 dolarów.
-
Ze studium opublikowanego w Nature Communications dowiadujemy się, że koty są prawdopodobnie największym zagrożeniem sprowadzonym przez człowieka na amerykańskie ptaki i małe ssaki. Ich obecność jest groźniejsza dla tych zwierząt niż utrata habitatów, chemia wykorzystywana w rolnictwie czy myśliwstwo. Scott Loss ze Smithsonian Conservation Biology Institute wraz ze swoim zespołem postanowił dokładniej przyjrzeć się opublikowanym badaniom dotyczącym kocich ofiar i podjął próbę podsumowania ich wyników. Okazuje się, że kot, który wychodzi na zewnątrz zabija w umiarkowanym klimacie 30-47 ptaków oraz 177-299 małych ssaków rocznie. Loss szacuje, że w domach w USA żyje około 84 miliony kotów, z których kilka milionów nie jest wypuszczanych na zewnątrz. Ponadto Stany Zjednoczone zamieszkuje 30-80 milionów bezpańskich kotów, które muszą wyżywić się same. Zdaniem uczonych ze Smithsonian koty zabijają w ciągu roku 1,4 - 3,7 miliarda ptaków i 6,9 do 20,7 miliarda małych ssaków. Większość pada ofiarą bezpańskich kotów. We wspomnianym artykule zauważono, że liczba zabijanych zwierząt jest znacznie większa niż sądzono. Uczeni są zdania, że koty to prawdopodobnie największa antropogeniczna przyczyna śmierci wśród amerykańskich ptaków i ssaków. Uczonym nie udało się określić liczby gadów i płazów zabijanych przez koty. Nie od dzisiaj wiadomo, że kot domowy może poczynić wiele szkód w przyrodzie. Na wyspach całego świata koty przyczyniły się do wyginięcia 33 gatunków ptaków, ssaków i gadów. To już kolejne w ostatnim czasie badania, pokazujące, jak wielki wpływ na środowisko mają domowe koty.
-
Kto chce mieć dziecko, powinien mieszkać bliżej rodziny
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Kobiety pozostające w bliższym kontakcie z szerszą rodziną z większym prawdopodobieństwem zachodzą w pierwszą i drugą ciążę. Studium naukowców z University of Essex i Londyńskiej Szkoły Higieny i Medycyny Tropikalnej wykazało, że krewni oddziałują na szanse zostania matką, a w przypadku kobiet, które już mają jedno dziecko, na prawdopodobieństwo urodzenia dziecka numer 2. Brytyjczycy wspominają o dwóch czynnikach: "krewniaczej pomocy" (opiece nad potomstwem lub wsparciu finansowym) oraz "krewniaczym primingu" (zachęcaniu i presji). W badaniu uwzględniono dane dotyczące 1900 młodych kobiet (obejmowały one okres od 1992 do 2003 r. i zostały zaczerpnięte z British Household Panel Survey). Przyglądano się wzorcom sieci społecznych oraz sprawdzano, kiedy panie zaszły w ciążę. Doktorzy Paul Mathews i Rebecca Sear sprawdzali, 1) czy za emocjonalnie bliskie osoby uznawano członków rodziny, czy raczej przyjaciół, 2) jak często kobiety kontaktowały się z niemieszkającymi z nimi krewnymi i 3) czy gdy urodziły pierwsze dziecko, mogły liczyć na pomoc rodziny. Okazało się, że kobiety, które regularniej widywały członków rozszerzonej rodziny, z większym prawdopodobieństwem zachodziły w 1. i 2. ciążę. Myśleliśmy, że być może wystąpi jakiś związek, ale zdumiało nas, że utrzymywał się on nawet wtedy, gdy kontrolowaliśmy niezliczone czynniki związane z zapleczem społecznym i ekonomicznym. Kiedy zatem porównamy 2 młode kobiety z takim samym dochodem, identycznym wykształceniem, wyznaniem i przynależnością etniczną, to choć nie różnią się one pod względem tych atrybutów, dla osoby utrzymującej bliższe kontakty z rodziną posiadanie dzieci będzie łatwiejsze. Wiemy, że krewni na podorędziu to duży plus w bardzo płodnych, a jednocześnie biednych społecznościach (zarówno w krajach rozwijających się, jak i w historycznej Europie), zaskoczyło nas jednak, że w zupełnie innych warunkach, w zaawansowanym technologicznie współczesnym społeczeństwie [...], nadal występuje taki sam wzorzec - wyjaśnia dr Mathews. Naukowcy dywagowali, czemu skoro wyewoluowaliśmy, by przekazywać swoje geny, ludzie dysponujący zasobami mają tak mało dzieci. Wg nich, wyjaśnieniem mogą być niewłaściwe zasoby. Innymi słowy pieniądze nie oddziałują [na decyzje prokreacyjne] tak silnie, jak wskaźniki dobrego klimatu do wychowywania dzieci, a bliskość krewnych można przecież interpretować w takich kategoriach. Industrializacji i modernizacji, a także osłabieniu więzów rodzinnych towarzyszy spadek wskaźnika urodzin, jeśli więc zjawiska te będą się w przyszłości pogłębiać, spadnie liczba matek oraz liczba rodzonych przez nie dzieci. -
Spór pomiędzy francuskimi wydawcami a Google'em dobiegł końca. Prezydent Francji Francoise Hollande i prezes Google'a Eric Schmidt podpisali porozumienie, w ramach którego amerykański koncern przeznaczy 60 milionów euro na stworzenie "Funduszu Innowacji Publikacji Prasowych". Fundusz ma pomóc francuskiej prasie w przystosowaniu się do epoki cyfrowej. Po miesiącach negocjacji, popieranych groźnymi pomrukami z Paryża, w których władze zapowiadały, że będą pobierały od Google'a opłaty za każdy odnośnik do francuskiej prasy, doszło do porozumienia. Google nie będzie musiał płacić za umieszczane w swoich serwisach odnośniki do francuskich gazet, a w zamian za to pomoże im w lepszym zaprezentowaniu się w sieci. Koncern obiecał też, że spowoduje, by więcej zarabiały na reklamie w internecie. Podobne porozumienie wypracowali belgijscy wydawcy prasy. Jednak wydawcy niemieccy nie chcą ustąpić. Twardo domagają się od Google'a opłat.
-
W serwisie OpenRadar, który służy użytkownikom oprogramowania Apple'a do raportowania błędów, poinformowano o nietypowej usterce w systemie Mac OS X 10.8.2. Okazuje się, że w wielu aplikacjach wystarczy napisać osiem znaków, by doszło do awarii oprogramowania. Gdy napiszemy "File:///" przy trzecim "/" wystąpi awaria. Użytkownicy OpenRadara donoszą, że do awarii dochodzi także w przypadku innych szybko pisanych ciągów znaków zawierających wielkie i małe litery. Testy wykazały, że awarii ulegają np. apple'owski Text Edit oraz przeglądarki Safari i Chrome. Pisanie ciągów znaków w produktach Mozilli i Microsoftu nie wywołuje błędu. Starsze wersje Mac OS X również są odporne.
-
Nowy kongijski park narodowy chroni zagrożone goryle
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Na północy Konga powstał nowy obszar chroniony, Park Narodowy Ntokou-Pikounda, który ma ochraniać kluczową populację goryla nizinnego (Gorilla gorilla gorilla). Na obszarze 4572 km kwadratowych żyje ok. 15 tys. goryli, 800 słoni i 950 szympansów. Dwudziestego ósmego grudnia 2012 r. prezydent Denis Sassou Nguesso podpisał dekret założycielski parku. Ntokou-Pikounda obejmuje goryli raj - bagna nazywane przez badaczy z Wildlife Conservation Society Zieloną Otchłanią (Green Abyss). To ważne wydarzenie, które zwiększyło liczbę kongijskich obszarów chronionych. Obecnie zajmują one ponad 11% powierzchni kraju - podkreśla Claude Massimba z Ministerstwa Gospodarki Leśnej i Zrównoważonego Rozwoju. Proces uwieńczony założeniem parku zapoczątkowały wydarzenia z 2008 r. Wtedy to naukowcy z WCS odkryli na północy Konga 125 tys. zachodnich goryli nizinnych. Oznaczało to podwojenie liczebności skrajnie zagrożonego gatunku do 175-225 tys. osobników (w latach 80. oceniano, że pozostało ok. 100 tysięcy tych naczelnych). Wkrótce potem kongijski rząd poparł pomysł ochrony krajobrazu Ntokou-Pikounda. -
Windows 7 po raz pierwszy traci rynek, Internet Explorer nadal zyskuje, a Windows 8 jest wielką zagadką, popularną wśród... graczy. Najnowsze statystyki wskazują, że Windows 8, pomimo iż jego udziały powoli rosną, zyskuje popularność wolniej niż... Windows Vista. Przeciwnego zdania jest Microsoft, który twierdzi, że liczba sprzedanych kopii Windows 8 w trzecim miesiącu po premierze jest równie duża jak liczba kopii Windows 7 w analogicznym okresie. Trendu tego nie widać w statystykach tworzonych w oparciu o ruch w internecie. W styczniu 2013 roku Internet Explorer znowu zwiększył swoje udziały i należy doń juz 55,14% rynku. O 0,12 pp zwiększyła się popularność Firefoksa (do 19,94%), a udziały Chrome'a spadły o 0,56 pp (do 17,48%). W tym segmencie rynku sytuacja pozostaje zatem bez większych zmian. Znacznie bardziej interesujące zjawisko możemy zaobserwować na rynku systemów Windows. Po raz pierwszy od oficjalnego debiutu zmniejszyły się udziały Windows 7. Spadły one z 45,11% do 44,48%. Spadek ten został w większości zrównoważony przez wzrost Windows 8 z 1,72 do 2,26%. Tyle rynek desktopów. Na rynku tabletów Windows 8 ma 0,08% udziałow, a Windows RT - 0,02%. Zaskakujący jest jednak sam spadek Windows 7. Wiele firm przechodzi właśnie z Windows XP na Windows 7, powinniśmy zatem zauważyć wzrost udziałów tego systemu. Można zatem zastanawiać się, czy Windows 8 nie odbiera rynku swojemu poprzednikowi. Najnowszy system z Redmond zaskakuje. Albo negatywnie, jak chcą analitycy powołujący się na wzrost słabszy od Visty, albo pozytywnie, jak mówi Microsoft, który porównuje wzrost z Windows 7. Jeśli jednak zostawimy ten spór na boku, to zauważymy jedno bardzo interesujące zjawisko. Ze statystyk udostępnionych przez Valve wynika, że Windows 8 jest niezwykle popularny wśród użytkowników Steam'a. W samym tylko styczniu liczba jego użytkowników zwiększyła się o 1,83 pp i sięga już... 8,76%. Większość z nich korzysta z 64-bitowej edycji systemu. Wydaje się zatem, że przynajmniej jedna grupa klientów jest zadowolona z najnowszego OS-u z Redmond. Pojawiły się też pierwsze oznaki rosnącej popularności Windows Phone. Od dawna na rynku przeglądarek mobilnych niepodzielnie rządzi Safari. W styczniu jej udziały wzrosły o 0,46% i obecnie korzysta z niej 61,02% użytkowników. Drugą najpopularniejszą przeglądarką jest Android Browser, którego udziały nieco padły (o 0,64pp) do 21,46 procent. Największą niespodziankę sprawił Internet Explorer, którego udziały przez lata nie przekraczały 1%. Od niedawna jednak rosną i w styczniu zwiększyły się o 0,18pp. Obecnie z IE korzysta 1,34% użytkowników urządzeń mobilnych. Być może Windows Phone zaczyna łapać wiatr w żagle, a Windows 8... podbije serca graczy. Z danych NetApplications wynika, że 87,8% użytkowników łączy się z internetem z komputerów stacjonarnych, a 11,8% - z urządzeń przenośnych.
-
Naukowcy z University of Leicester po wielu miesiącach badań potwierdzili, że szkielet znaleziony we wrześniu ubiegłego roku na terenie należącym niegdyś do franciszkanów to ciało ostatniego króla Anglii z dynastii Plantagenetów - Ryszarda III. Dotychczas był on jedynym władcą Anglii, którego miejsca pochówku nie znano. Ryszard urodził się 2 października 1452 roku w zamku Fotheringhay położonym w odległości około 50 kilometrów od Leicester. Zginął w 1485 roku podczas bitwy pod Bosworth. To ostatnia znacząca bitwa Wojny Dwóch Róż. Pod tą nazwą znana jest seria wojen dynastycznych, które toczyły się w latach 1455-1485 na terenie Anglii, Walii i Francji. Przeciwko sobie stanęły dwie gałęzie rodu Plantagenetów - Yorkowie (mieli w herbie białą różę) i Lancasterowie (w ich herbie widniała czerwona róża). Oba rody wywodziły się od Edwarda III (rządził w latach 1327-1377) i oba na tej podstawie zgłaszały pretensje do tronu. Rodzicami Ryszarda byli książę Yorku Richard Plantagenet i lady Cecily Neville. Był 12. z 13 dzieci swoich rodziców. W 1460 roku jego ojciec zginął w bitwie pod Wakefield i Ryszard znalazł się pod opieką swojego 18-letniego brata Edwarda. Rok później Edward został obwołany królem przez Richarda Neville'a, Earla of Warwick. Ten najpoteżniejszy angielski możnowładca zyskał sobie z czasem przydomek "twórcy królów", gdyż najpierw osadził na tronie Henryka VI z rodu Lancasterów, a później zdecydował, że zastąpi go właśnie brat Ryszarda, Edward. Już w 1464 roku doszło do napięć pomiędzy Edwardem IV a Warwickiem, gdyż król poślubił Elizabeth Woodville, wdowę po jednym z Lancasterów. Napięcia przerodziły się w otwarty konflikt w 1469 roku. Warwick poparł trzeciego z braci, George'a, duke'a Clarence (był siedem lat młodszy od Edwarda i trzy lata starszy od Ryszarda). Edward przegrał bitwę pod Edgecote Moor i wkrótce potem wpadł w ręce Warwicka. Ten jednak go zwolnił gdy stwierdził, że Edward nie jest w stanie rządzić bez jego poparcia. W 1470 roku Warwick wszczął kolejny bunt przeciwko królowi i zmusił Edwarda oraz Ryszarda do ucieczki do Burgundii. Henryk VI odzyskał tron, ale rzeczywista władza należała do Warwicka i Clarence'a. Rok później, w 1471, Ryszard i Edward wrócili. Ryszard, dowodząc awangardą armii Edwarda, pokonał 14 kwietnia armię Lancasterów pod Barnet (zginął tam syn Henryka VI), a 4 maja zwyciężył w bitwie pod Tewkesbury, w której zginął Warwick. Henryk VI dostał się do niewoli i zmarł w Tower of London. W 1472 roku Ryszard ożenił się z córką Warwicka, Anne Neville i osiadł na północy Anglii, gdzie rządził w imieniu swojego brata. Edward IV zmarł niespodziewanie 9 kwietnia 1483 roku. Wówczas następcą tronu został 12-letni syn króla, Edward V, a Ryszard został mianowany Lordem Protektorem. Edward i jego brat przenieśli się do Tower of London. Wówczas był to pałac królewski, a nie więzienie. Jednak wkrótce potem małżeństwo Edwarda IV zostało unieważnione, więc Edward V stracił prawa do tronu. Ryszard koronował się na króla jako Ryszard III, a o obu synach jego brata nikt więcej nie słyszał. Wówczas zaczęła rodzić się legenda "książąt z Tower". Przez długie lata lud wierzył, że Ryszard zamordował obu bratanków, by utorować sobie drogę do tronu. W 1484 roku zmarł jedyny syn Ryszarda i Anny, Edward of Middleham. Królewska para odizolowała się w zamku Nottingham, gdzie przeżywała żałobę. Rok później, 16 marca, zmarła Anna. A 7 sierpnia Henry Tudor wrócił z wygnania w Bretanii, zebrał armię i ruszył na Ryszarda. Ryszard III był drugim i ostatnim władcą Anglii, który zginął w walce. Zwycięski wódz został królem jako Henryk VII i zapoczątkował dynastię Tudorów. Po bitwie ciało Ryszarda było wystawiane na widok publiczny, następnie zostało pochowane przez franciszkanów. Mnisi pogrzebali władcę w swoim kościele, a kilka lat później postawili mu pomnik nagrobny. W roku 1534 syn zwycięzcy spod Bosworth, Henryk VIII założył kościół anglikański, ogłosił się jego głową i zerwał stosunki z papiestwem. Król wykorzystał to do rozprawienia się z przeciwnikami politycznymi oraz zdobycia pieniędzy. Skonfiskowano dobra mniejszych klasztorów. Kościół, w którym pochowano Ryszarda III został zburzony, a zakon stracił ziemie. W XVII i XVIII wieku rozrastające się Leicester zajęło tereny należące niegdyś do zakonników, a pozostałości kościoła zniknęły pod nowszą zabudową. W 1612 roku niejaki Christopher Wren odwiedził burmistrza Leicester Robert Herricka. Wren pozostawił po sobie zapiski, z których dowiadujemy się, że w ogrodzie burmistrza stoi metrowej wysokości kamienna kolumna z wyrytym napisem „Tu leży ciało Ryszarda III, swego czasu króla Anglii“. W 1711 roku potomkowie Herricka sprzedali posiadłość. W latach 70. XIX wieku znajdujące się tam budynki zburzono, a na ich miejsce postawiono budynki władz miasta. Miejsce, w którym znajdował się ogród burmistrza pozostawało niezagospodarowane do lat 30. lub 40. ubiegłego wieku. Wówczas utwardzono je i z czasem powstał tam parking. Przez całe wieki Ryszard III cieszył się złą opinią. Historię piszą zwycięzcy, a Tudorom zależało na pognębieniu zwyciężonej dynastii także w pamięci potomnych. Duży wpływ na kształtowanie się ludzkiej świadomości miał William Shakespeare, którego kronika „Ryszard III“ przedstawia władcę w złym świetle. O królu, który panował zaledwie dwa lata, krążyło też wiele niepochlebnych plotek, które jednak nie wytrzymują konfrontacji z pracami historyków. W 1924 roku powstało Towarzystwo Ryszarda III, którego celem było zmierzenie się z popularnymi wierzeniami dotyczącymi ostatniego Plantageneta. Dzięki jego pracom dowiedzieliśmy się np., że Ryszard III zreformował angielski system prawny, wprowadzając do niego m.in. istotną zasadę mówiącą, że człowiek jest niewinny, póki winy mu się nie udowodni. Rozpoczęte przed kilkoma miesiącami poszukiwania ciała Ryszarda III zakończyły się sukcesem. Zarówno badania ruin kościoła, jak i samego szkieletu dostarczyły dowodów, iż znaleziono szczątki króla. Badania szkieletu wykazały, że jest on genetycznie spokrewniony z linią matki Ryszarda III. Kontekst historyczny, w jakim został pochowany, również wskazuje na władcę. Na szkielecie znaleziono w sumie 10 ran. Dwie z nich - na czaszce - mogły być śmiertelne. Jedna została zadana prawdopodobnie mieczem, druga - halabardą. Badania radiowęglowe wykazały, że za życia mężczyzna spożywał dietę wysokobiałkową, w tym dużo owoców morza. To dodatkowe potwierdzenie tożsamości, gdyż wskazuje na przynależność do wyższej warstwy społecznej. Z doniesień historycznych wiadomo, że Ryszard miał poważną wadę postawy. Potwierdza to też szkielet. Władca cierpiał na bardzo poważną skoliozę i mimo iż jego wzrost określono na 172 cm, to, z powodu tego właśnie skrzywienia kręgosłupa, musiał być znacznie niższy. Najprawdopodobniej długo po śmierci władcy jego ciału odcięto stopy. Widoczna jest także rana po wbiciu miecza w pośladek, którą zadano prawdopodobnie po to, by znieważyć martwego króla. Budowa szkieletu wskazuje, że Ryszard był drobnej, niemalże kobiecej, postury. To zgadza się z doniesieniami historycznymi. Brak natomiast śladów "wyschniętego ramienia", o którym pisał Shakespeare. Być może jednak ciało pochowano ze związanymi dłońmi, dlatego oba ramiona wyglądają podobnie. Ryszard nie doczekał się pogrzebu należnemu osobie o jego pozycji społecznej. Grób był mały, wykopany byle jak, ciała ani nie pogrzebano w trumnie, ani nie przykryto całunem. Dotychczas Ryszard III był jedynym królem Anglii, którego miejsce pochówku nie było znane.