Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Pustułka maskareńska to przykład olbrzymiego sukcesu obrońców środowiska, niezwykłych możliwości dostosowania się do nowych warunków przyrodniczych, ale również źródło poważnego zaniepokojenia wśród ekspertów. Ten endemiczny dla Mauritiusa gatunek był w swoim czasie najrzadszym ptakiem świata. W 1974 roku żyło tylko 4 przedstawicieli gatunku. Intensywnie prowadzony program rozmnażania pustułki w niewoli okazał się wielkim sukcesem. W 1994 roku liczebność populacji wzrosła do kilkuset osobników, a Międzynarodowa Unia Ochrony przyrody zmieniła status gatunku z „krytycznie zagrożony” na „narażony na wyginięcie”. Do roku 2005 populacja pustułki maskareńskiej wzrosła do 800-1000 osobników. Nadal pozostaje ona najrzadszym sokołowatym na świecie. Pustułka jest, na razie, bezpieczna, jednak nie zniknął główny czynnik wymierania tego gatunku – zanikanie lasów Mauritiusa. Ludzie przybyli na tę wyspę dopiero w XVII wieku. Od tamtej pory trwa wycinka lasów. Obecnie na Mauritiusie nie ma już żadnych lasów pierwotnych, które były siedliskiem pustułki, a z pozostałych lasów wycięto 98% i zamieniono je w plantacje trzciny cukrowej. Wycinka ciągle trwa, a jedynym lasem, w którym drzewa nie są wycinane, jest ten położony w najbardziej niedostępnym regionie. Na domiar złego na wyspie rozpanoszyły się gatunki inwazyjne, jak szczury, dzikie koty i mangusty. Przeprowadzone ostatnio badania wykazały, że w ciągu ostatnich 23 lat pustułki zaczęły rozmnażać się w coraz młodszym wieku. Dzięki temu mają w ciągu życia tyle samo młodych, co wcześniej. Zmiana taka spowodowała jednak, że ptaki krócej żyją. Naukowcy porównali dane dotyczące dwóch populacji. Jedna żyje na obszarze, gdzie typowe dla Mauritiusa rośliny wyginęły. Grupa druga zamieszkuje obszar, w którym 30% roślinności stanowią rośliny miejscowe. Obie grupy rozmnażają się wcześniej, jednak ptaki z pierwszej żyją jeszcze krócej. Stwierdziliśmy, że ptaki z obu habitatów wciąż mają w ciągu życia tyle samo młodych. To dobra strategia, gdyż wcześniejsze rozmnażanie się kompensuje ryzyko wcześniejszej śmierci - mówi Samantha Cartwright, główna autorka badań z brytyjskiego University of Reading. Uczona zauważa, że badania nad pustułką maskareńską pokazują, iż działalność człowieka może mieć znaczenie dla całego cyklu życia gatunku. Podkreśla przy tym, że zauważone przez jej zespół zjawiska mogą mieć charakter powszechny, jednak, biorąc pod uwagę fakt, że większość studiów prowadzonych jest przez krótki czas, może to umykać uwadze specjalistów, którzy zauważają tylko krótkoterminowe skutki naszych działań. Obecnie nie można przesądzić, czy zmiany w cyklu życiowym gatunku pozwolą na jego uratowanie. Wiadomo natomiast, że w latach 2011-2012 populacja pustułki spadła do około 400 osobników, a od 2005 roku wyginęła co najmniej jedna grupa. Zauważono też zmniejszanie się liczebności innych grup. Tylko jedno ze stad jest obecnie uważane za stabilne. Pomiędzy izolowanymi grupami nie dochodzi do wymiany genetycznej. « powrót do artykułu
  2. Aktywowanie białka zwanego sirtuiną 1 (SIRT1) wydłuża u myszy życie, opóźnia początek związanych z wiekiem chorób metabolicznych i poprawia ogólny stan zdrowia. SIRT1 odgrywa ważną rolę w utrzymywaniu równowagi metabolicznej w różnych tkankach. Leki zwiększające aktywność SIRT1 opóźniają w wielu modelach zwierzęcych początek starzenia i odraczają choroby związane z wiekiem. Zespół doktora Rafaela de Cabo z Narodowego Instytutu Starzenia (National Institute of Aging) badał wpływ SRT1720 - małej cząsteczki aktywującej SIRT1 - na zdrowie i długość życia myszy. Od 6. miesiąca życia do jego końca gryzoniom podawano standardową karmę wzbogaconą 10 mg SRT1720 na kg masy ciała. Amerykanie zauważyli, że SRT1720 wydłużało średnią długość życia myszy o 8,8%. Suplementacja zmniejszała także masę ciała i zawartość tłuszczu w organizmie, poza tym poprawiała działanie mięśni i koordynację motoryczną. W dodatkowych badaniach ustalono, że suplementacja SRT1720 prowadziła do spadków cholesterolu całkowitego oraz złej frakcji LDL, a także do wzrostu insulinowrażliwości. W wątrobie i mięśniach zaobserwowano zahamowanie ekspresji genów prozapalnych, co ma spore znaczenie, zważywszy, że przewlekły stan zapalny o niewielkim natężeniu przyczynia się do starzenia i chorób związanych z wiekiem. « powrót do artykułu
  3. Brytyjski Rolls-Royce pracuje nad sprzętem i oprogramowaniem, które umożliwią wypuszczenie w morze półautonomicznych bądź autonomicznych statków towarowych. Firma twierdzi, że takie statki będą bezpieczniejsze i bardziej efektywne od jednostek sterowanych przez człowieka. Brytyjczycy twierdzą, że jeśli wyeliminuje się ze statków załogi oraz potrzebny im ekwipunek, taki jak np. kajuty, klimatyzację, systemy grzewcze, magazyny na żywność, systemy oczyszczania i przechowywania wody pitnej, to waga statku spadnie o 5%, a zużycie paliwa zmniejszy się o 15%. Ponadto zaoszczędzi się m.in. na kosztach utrzymania załogi, które na amerykańskich kontenerowcach wynoszą 3-4 tysięcy dolarów dziennie. Rolls-Royce nie chce jednak pozostawiać statków samopas. Firma pracuje też nad systemem wirtualnej rzeczywistości, który da osobie zarządzającej statkiem (kapitanowi?) pełny widok z mostku i pozwoli na przeskakiwanie pomiędzy mostkami, co – przynajmniej teoretycznie – umożliwi jednej osobie nadzorowanie wielu jednostek. Przeciwnicy pomysłu Rolls-Royce'a twierdzą, że autonomiczne statki nigdy nie powinny pojawić się na oceanach. Nie jest możliwe i nigdy nie będzie zastąpienie oczu, uszu i mózgów profesjonalnych marynarzy. Człowiek jest pierwszą linią obrony w przypadku, gdy maszyna zawiedzie, a cechą charakterystyczną światowych oceanów są nieprzewidziane i gwałtowne zmiany warunków. Bardzo łatwo wyobrazić sobie niebezpieczeństwa, jakie mogą chyhać na bezzałogowe statki - mówi Dave Heindel z sekcji transportu morskiego Międzynarodowej Federacji Pracowników Przemysłu Transportowego. « powrót do artykułu
  4. By odkryć, za pośrednictwem jakich związków pojawienie się samca wywołuje u kóz zmiany hormonalne prowadzące do owulacji, naukowcy nakładali samcom na głowę hełmy z pochłaniaczami zapachu. Tzw. efekt samca odkryto wiele lat temu, jednak dotąd kryjący się za nim mechanizm pozostawał owiany tajemnicą. Wydawało się, że odpowiadają za niego feromony pierwszorzędowe (ang. primer pheromones), które indukują u odbiorcy głębokie modyfikacje stanu fizjologicznego; za ich pośrednictwem pojawiają się modyfikacje behawioralne. Zespół Kena Muraty z Uniwersytetu Tokijskiego przeanalizował próbki zapachowe z hełmów. Naukowcy szukali przede wszystkim związków wydzielanych przez normalne samce, których nie ma u samców wykastrowanych. Męskie feromony wpływają na grupę neuronów, które uwalniają co ok. 27 min gonadoliberynę (GnRH). Wielkość i częstotliwość pulsów wydzielania GnRH zależy od etapu cyklu. Tuż przed najbardziej płodnym okresem uwalnia się szczególnie dużo hormonu. Podczas wydzielania GnRH w neuronach pojawia się fala skoordynowanej aktywności elektrycznej. Japończycy przymocowywali więc elektrody i badali wpływ różnych bodźców na generator pulsów hormonalnych. Gdy pod nos samic podtykano hełm noszony wcześniej przez samca, neurony GnRH aktywowały się bez względu na punkt 27-min cyklu, na jakim się znajdowały. Działał na nie również koktajl 18 nowo zidentyfikowanych związków. Ostatecznie okazało się, że kluczowe znaczenie miał 4-etyloktanal. Ponieważ po usunięciu 4-etyloktanalu wieloskładnikowa mieszanka nadal częściowo wpływała na samice, wydaje się, że chodzi nie o sam 4-etyloktanal, ale o synergiczne działanie kilku związków. Komentując odkrycia Japończyków, Tristram Wyatt z Uniwersytetu Oksfordzkiego podkreśla, że nie wolno zapominać o tym, że wpływ feromonów modyfikują inne bodźce. U owiec i prawdopodobnie u kóz efekt samca jest szczególnie silny w przypadku nieznanych osobników. Istnieje zatem pamięć indywidualnych profili zapachowych napotkanych wcześniej samców, która blokuje wpływ feromonu. By zbadać wpływ feromonu na generator GnRH, Japończycy budują urządzenie do stałego uwalniania syntetycznego 4-etyloktanalu. W ten sposób zespół prześledzi zmiany w zachowaniu samic pod nieobecność samca. Murata i inni zamierzają również znaleźć podobny feromon u krów. « powrót do artykułu
  5. Zdobyliśmy kolejny dowód wskazujący na to, że istniejemy dzięki wirusom. Gdyby nie ich geny życie na Ziemi mogłoby ograniczać się do prostych zbitek komórek. Do wytworzenia się większości organów, mięśni, skóry czy kości, a także do reprodukcji, konieczne jest łączenie się komórek. Dochodzi do niego dzięki pomocy protein obecnych na ich powierzchni. Proteiny te najpierw doprowadzają do złączenia się ścian komórkowych, a następnie do ich przerwania, co umożliwia zlanie się zawartości komórek. Do niedawna nie wiedzieliśmy, jak ewoluował mechanizm łączenia się komórek, gdyż trudno jest zidentyfikować odpowiednie proteiny na ich powierzchni. Dotychczas znamy tylko dwa typy protein biorących udział w łączeniu się komórek. Pierwszym z nich jest odkryta w 2000 roku syncytyna, co do której wiemy, że geny odpowiedzialne za jej pojawienie się pochodzą od wirusów. W 2002 roku zidentyfikowano drugą proteinę, EFF-1, dzięki której tworzy się skóra nicienie Caenorhabditis elegans. Po kilku latach okazało się, że EFF-1 wchodzi w skład większej rodziny protein FF, obok odkrytej AFF-1. Teraz Felix Rey z francuskiego Instytutu Pasteura odkrył, że rodzina FF również pochodzi od wirusów. Jego zespół określił trójwymiarową strukturę EFF-1 i stwierdził, że jest ona bardzo podobna do struktury protein wytwarzanych przez wirusy, a jej aktywna część jest identyczna. Wirusy wykorzystują proteiny do przedarcia się przez ściany komórek, które zarażają. Mechanizm otwierania ścian komórkowych jest podobny. Podczas Lome Conference on Protein Structure and Function Rey stwierdził, że skoro EFF-1 jest tak podobne do protein produkowanych przez wirusy, to jest niemal pewne, iż gen odpowiedzialny za powstawanie EFF-1 pochodzi od wirusa.
  6. Przed dwoma miesiącami informowaliśmy o odkryciu nieznanej wcześniej supernowej SN 2014J. Obecnie naukowcy donoszą, że nowy obiekt ma niezwykłe cechy. Zaobserwował je zespół pracujący pod kierunkiem Aleksa Fillippenko z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Naukowcy przejrzeli dane z Katzman Automatic Imaging Telescope (KAIT) i zauważyli, że urządzenie wykonało zdjęcia supernowej już 14 stycznia, zaledwie 37 godzin po tym, jak pojawiła się na niebie. Przez kolejny tydzień nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że z Ziemi widać nieznaną supernową. Zespół Filippenki połączył dane z KAIT z informacjami zdobytymi przypadkiem przez japońskiego astronoma-amatora i odkrył, że SN 2014J różni się od innych supernowych Ia. Okazało się, że gwiazda zwiększała jasność szybciej niż inne supernowe tego typu. Była pod tym względem podobna zaobserwowanej w ubiegłym roku SN 2013dy. Dwie spośród trzech zaobserwowanych ostatnio supernowych Ia mają niezwykłe właściwości, dzięki którym dowiadujemy się więcej o tym, jak powstają supernowe. To może nauczyć nas czegoś o supernowych Ia, co teoretycy muszą zrozumieć. Być może to, co obecnie określamy jako niezwykłe zachowanie Ia jest czymś normalnym, a niezwykłe jest to, co uznajemy za normalne - mówi uczony. Trzecią z wspomnianych przez Filippenkę gwiazd, tą „normalną”, jest SN 2011fe. Astronomowie od 10 lat wiedzą, że supernowe Ia mogą służyć jako świece standardowe, czyli obiekty służące do pomiaru odległości we wszechświecie. Mają one znaną absolutną wielkość gwiazdową. Najnowsze odkrycie nie zmienia użyteczności supernowych Ia, jednak pozwoli na prowadzenie dokładniejszych pomiarów odległości, a zatem na bardziej precyzyjne określenie tempa rozszerzania się wszechświata, co z kolei będzie miało znaczenie dla naszej wiedzy na temat ciemnej energii. « powrót do artykułu
  7. Kofeinę i pochodne kofeiny uznaje się za potencjalne środki przeciwnowotworowe, jednak stężenia potrzebne do zabicia komórek nowotworowych mogłyby zaszkodzić także komórkom zdrowym. Podobnie mają się sprawy ze złotem. Stąd pomysł Angeli Casini i Michela Picqueta, by połączyć jedno z drugim i wybiórczo niszczyć komórki zmieniono chorobowo. Naukowcy stworzyli serię 7 nowych związków. Nazwali je bazującymi na kofeinie kompleksami złota(I) z N-heterocyklicznymi karbenami (ang. N-heterocyclic carbenes, NHC). Stwierdzili, że w określonych stężeniach jeden z nich niszczy komórki ludzkiego raka jajnika, nie wpływając przy tym na komórki zdrowe. Co istotne, związek obiera na cel związane z nowotworem sekwencje kwadrupleksowe. « powrót do artykułu
  8. Kofeinę i pochodne kofeiny uznaje się za potencjalne środki przeciwnowotworowe, jednak stężenia potrzebne do zabicia komórek nowotworowych mogłyby zaszkodzić także komórkom zdrowym. Podobnie mają się sprawy ze złotem. Stąd pomysł Angeli Casini i Michela Picqueta, by połączyć jedno z drugim i wybiórczo niszczyć komórki zmieniono chorobowo. Naukowcy stworzyli serię 7 nowych związków. Nazwali je bazującymi na kofeinie kompleksami złota(I) z N-heterocyklicznymi karbenami (ang. N-heterocyclic carbenes, NHC). Stwierdzili, że w określonych stężeniach jeden z nich niszczy komórki ludzkiego raka jajnika, nie wpływając przy tym na komórki zdrowe. Co istotne, związek obiera na cel związane z nowotworem sekwencje kwadrupleksowe. « powrót do artykułu
  9. Tajemnicza mumia, o której początkowo myślano, że pochodzi z niemieckich bagien, jest młodą kobietą złożoną w ofierze w Ameryce Południowej ok. 500 lat temu. Doznała ona tępego urazu głowy. Prawdopodobnie jej szczątki sprowadziła do Europy bawarska księżniczka Therese von Bayern, która w 1898 r. zorganizowała ekspedycję do Peru. Z zapisków magnatki wynika, że przywiozła stamtąd 2 mumie. Brak informacji o miejscu złożenia artefaktów albo zostały one utracone. Mimo to jest możliwe, że jedna z mumii trafiła do z Instytutu Anatomii Uniwersytetu Ludwiga Maximiliana w Monachium, a w 1970 r. przeniesiono ją do Bawarskiej Kolekcji Archeologicznej. Dzięki doskonałemu zachowaniu tkanek miękkich naukowcy zauważyli patologicznie zgrubiałą ścianę serca i odbytnicy (skany z tomografii komputerowej ujawniły okrężne pogrubienie ściany odbytnicy do 1,2 cm). Zasugerowaną w ten sposób chorobę Chagasa potwierdziło m.in. badanie DNA. Wiele wskazuje na to, że nawet gdyby nie złożono jej w ofierze, dziewczyna i tak wkrótce by zmarła. Ze zdjęć z tomografii komputerowej wynika, że ofierze, która ledwo przekroczyła dwudziestkę, zadano silny cios w środek twarzy. Pasożyt [świdrowiec Trypanosoma cruzi] żyje [...] w ścianach z glinianych cegieł, nie w domach kamiennych czy lepiej wyposażonym, czystszym otoczeniu - opowiada prof. Andreas Nerlich z Uniwersytetu w Monachium, uzasadniając domniemane pochodzenie kobiety z niższych warstw społecznych. Datowanie radiowęglowe wykazało, że mumia pochodzi z 1451-1642 r. Analiza wzorców izotopów azotu i wodoru zademonstrowała, że dieta kobiety obfitowała w produkty pochodzenia morskiego. Jadała ona też rośliny przeprowadzające fotosyntezę C4. W połączeniu z zakażeniem endemicznym dla Ameryk pasożytem, charakterystyczną dla Inków deformacją czaszki czy przewiązaniem warkoczy włóknami z włosia wielbłądowatych z Nowego Świata, oznaczało to zamieszkiwanie przez ofiarę rytualnego mordu wybrzeża (lub rejonów w jego pobliżu) południowego Peru albo północnego Chile. Ciało pochowano w ciepłym i suchym piaszczystym regionie, przez co uległo naturalnej mumifikacji. « powrót do artykułu
  10. W grudniu ubiegłego roku Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) wystrzeliła na orbitę obserwatorium Gaia, wyposażone w aparat o rozdzielczości 940 megapikseli. To najpotężniejsze urządzenie tego typu znajdujące się w przestrzeni kosmicznej, znalazło się na odpowiedniej orbicie i jest gotowe do rozpoczęcia obserwacji. Naukowcy mają nadzieję, że podczas trwającej pięć lat misji Gaia skataloguje niemal miliard gwiazd. Zadaniem Gai jest katalogowanie gwiazd znajdujących się w Drodze Mlecznej. Obserwatorium weźmie na celownik miliard najjaśniejszych obiektów i określi ich położenie w przestrzeni oraz prędkość. Zmierzy też temperaturę, masę i skład chemiczny każdej z gwiazd. Gaia wyposażona jest w dwa teleskopy. Co 63 dni każdy z nich przeskanuje cały nieboskłon. Teleskopy zauważą obiekty, których jasność będzie 400 000 razy mniejsza od jasności najsłabiej świecących gwiazd możliwych do zaobserwowania gołym okiem. ESA już wcześniej dokonała masowego katalogowania gwiazd. W latach 90. ubiegłego wieku w ramach misji Hipparcos wyznaczono odległość do 2,5 miliona gwiazd. Urządzenia Gai pozwalają na zauważenie obiektów 1000-krotnie mniej jasnych niż te, które oglądał Hipparcos. Gaia znajduje się obecnie w odległości około 1,5 miliona kilometrów od Ziemi. Jest odwrócona tyłem do Słońca i do naszej planety, dzięki czemu może obserwować m.in. asteroidy o orbitach przebiegających pomiędzy Ziemią a Słońcem. Asteroidy takie mogą potencjalnie uderzyć w Ziemię, a są bardzo trudne do obserwacji z powierzchni planety. « powrót do artykułu
  11. W czasie dwóch osobnych wystąpień na konferencji SPIE Lithography, przedstawiciele Intela i TSMC ożywili oczekiwania na rozwój litografii w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV). Z technologią tą od dawna łączy się wielkie nadzieje. Ma ona pozwolić na produkcję coraz mniejszych elementów elektronicznych. Jednak od dłuższego już czasu trudno optymistycznie patrzeć na przyszłość EUV. Wcześniej związany z nią entuzjazm był tak olbrzymi, że prognozowano, iż przemysł będzie korzystał z litografii w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie już od 2007 roku. Dotychczas jednak technologia ta nie została wdrożona. Teraz Intel i TSMC twierdzą, że około roku 2017 dzięki EUV będą produkowały 10- i 7-nanometrowe układy scalone. Mark C. Philips, odpowiedzialny w Intelu za litografię, mówi, że produkcja układów scalonych staje się walką o każdy nanometr, której nie można prowadzić bez rygorystycznych, popartych matematyką badań. Zdradził przy okazji, że holenderski ASML, największy na świecie producent urządzeń do litografii, opracował nowe narzędzie analityczne pozwalające wyłapywać błędy w układach scalonych przyszłości. Aby objaśnić jeden tylko problem rozwiązywany przez nowe narzędzie trzeba by zapisać wzorami około 10 stron, stwierdził Philips. Nowe narzędzie będzie kluczem do wykorzystania tzw. litografii komplementarnej, która łączy współczesną litografię zanurzeniową z EUV. O tym, jak wielkie znaczenie dla przemysłu IT mają prace podjęte przez ASML niech świadczy fakt, że w 2012 roku Intel zainwestował w tę firmę 4 miliardy dolarów, a TSMC miliard USD. Pieniądze te mają posunąć badania naprzód. Obecnie przed litografią EUV stoją dwa główne problemy. Pierwszym jest konieczność opracowania źródła zasilania dla maszyny naświetlającej około 200 plastrów krzemowych na godzinę. Osiągnięcie takiej wydajności jest konieczne, by cały proces był ekonomicznie uzasadniony. Inżynierowie marzą o 250-watowym źródle. Na razie udało się zaprezentować 10-watowe źródła pracujące przez 20% czasu działania maszyny. Mają nadzieję, że wkrótce opracują źródło 30-watowe, zdolne do ciągłej pracy. Początkowo planowano, że informacje o takim źródle zostaną zaprezentowane podczas SPIE Lithography, jednak inżynierowie popełnili błąd podczas podłączania 200-kilowatowego lasera i doszło do uszkodzenia maszyny litograficznej. Drugi problem to eliminacja błędów w maskach wykorzystywanych przy EUV. ASLM powołało nowy zespół roboczy, który zajmuje się tylko i wyłącznie udoskonaleniem masek. Firma nawiązała w tym celu współpracę z innym holenderskim przedsiębiorstwem – Philipsem.. « powrót do artykułu
  12. Ostrość wzroku szczurów i myszy jest największa, gdy zwierzęta te patrzą w dół. Zespół z Brown University odkrył, że kiedy bodziec wzrokowy jest rzutowany na podłogę, a nie ścianę labiryntu, zwierzęta opanowują rozwiązanie w 1/4-1/6 zwykłej liczby powtórzeń. Choć o tym, że szczury zwracają większą uwagę na bodźce prezentowane w pobliżu gruntu, wiedziano od czasu klasycznych eksperymentów Karla Spencera Lashleya, naukowcy dopiero niedawno zdobyli się na zmianę paradygmatu badań. W odróżnieniu od naczelnych, gryzonie nie mają dołka środkowego siatkówki, lecz w ich górnej siatkówce znajduje się większe zagęszczenie komórek zwojowych i fotoreceptorów. Wskazuje to, że lepiej postrzegają obiekty z dolnej części pola widzenia - wyjaśnia prof. Rebecca Burwell. Burwell opublikowała swój pierwszy artykuł nt. labiryntu z wyświetlaniem na podłodze w 2009 r. Od tamtej pory posługuje się tą metodą. Do niej należą prawa intelektualne. Pani profesor wspomina o firmie zainteresowanej licencjonowaniem. « powrót do artykułu
  13. Kanadyjscy naukowcy stwierdzili, że uścisk dłoni pozwala ocenić siłę i jakość życia pacjentów z oddziałów intensywnej opieki medycznej. W studium opublikowanym na łamach pisma Support Care Cancer prof. Robert Kilgour z Concordia University i współpracownicy z Laboratorium Osiągów i Żywienia McGill University potwierdzili, że istnieje związek między siłą chwytu a wskaźnikiem przeżycia. Akademicy prosili 203 pacjentów z zaawansowanymi nowotworami o ściśnięcie dynamometru dominującą dłonią. Opisywana metoda wymaga minimalnego przenośnego wyposażenia i jest praktyczna. To jedna z kilku miar pozwalających kategoryzować pacjentów wg powagi stanu. Pomaga określić, jakie interwencje - kliniczne, żywieniowe czy funkcjonalne - mogłyby być potrzebne. O ile inne metody bazują na samoocenie pacjenta lub odnoszą się do powiązanych z chorobą czynników, takich jak spadek wagi, o tyle test chwytu bezpośrednio dotyczy siły organizmu. Lekarze zwykle klasyfikują pacjentów za pomocą percentyli. Kilgour uważa, że test chwytu pomoże wszystkim kategoriom chorych, a zwłaszcza tym z 25. percentyla. Na tym etapie nawet stosunkowo drobna interwencja, np. rozpoczęcie ćwiczeń czy zmiana diety, może sporo zmienić w zakresie zdrowia fizycznego i psychicznego. « powrót do artykułu
  14. NASA poinformowała, że Teleskop Keplera odkrył 715 nowych planet. Krążą one wokół 305 gwiazd. Odkryć dokonano dzięki analizie danych dostarczonych przez teleskop pomiędzy majem 2009 a marcem 2011 roku. Niemal 95% nowo odkrytych planet to obiekty mniejsze od Neptuna, co oznacza, że znacznie zwiększyła się liczba znanych planet pozasłonecznych przypominających wielkością Ziemię. Zespół pracujący przy Keplerze wciąż zadziwia nas uzyskiwanymi wynikami. Te nowe planety i systemy planetarne wyglądają nieco podobnie do naszego. To wróży świetlaną przyszłość przed badaczami, którzy będą mieli do dyspozycji Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba, i za jego pomocą będą badali nowe światy - powiedział John Grunsfeld, odpowiedzialny w NASA za Science Mission Directorate. Przed czterema laty Kepler zaczął ogłaszać odkrycie najpierw setek, a potem tysięcy kandydatów na planety – ale to byli tylko kandydaci. Teraz opracowaliśmy metodę grupowej weryfikacji danych, dzięki czemu możemy ogłaszać odkrycia olbrzymich liczby planet - stwierdził Jack Lissauer, jeden z naukowców stojących na czele zespołu pracującego przy Keplerze. Cztery z nowo odkrytych planet to obiekty mniejsze niż 2,5-krotność średnicy Ziemi. Znajdują się one w ekosferze swoich gwiazd, a zatem w takiej odległości, która pozwala na istnienie na planetach wody w stanie ciekłym. Jedna z tych planet – Kepler-296f – jest zaledwie dwukrotnie większa od Ziemi i krąży wokół gwiazdy, która jest o połowę mniejsza od Słońca i 20-krotnie mniej jasna. Naukowcy nie wiedzą jeszcze, czy Kepler-296f to gazowa planeta otoczona wodorowo-helową atmosferą, czy też znajdują się na niej głębokie oceany. Obecnie wiemy, że nowo odkryte planety w systemach z wieloma planetami są małe, ich orbity są płaskie i okrągłe, przypominają naleśniki - stwierdził Jason Rowe z SETI Insitute. Teleskop Keplera odkrył już w sumie 1676 planet pozasłonecznych. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy stworzyli cyfrową rekonstrukcję rzymskiej szkoły gladiatorów (ludus gladiatorius) z położonego nad Dunajem Carnuntum. Ponoć szkoła dorównywała wielkością Ludus Magnus z Rzymu. W 2011 r. austriaccy archeolodzy zastosowali nieinwazyjne metody, m.in. indukcję elektromagnetyczną czy georadar, na terenie, gdzie na powierzchni niewiele było widać. Dzięki temu odkryto pozostałości szkoły gladiatorów z indywidualnymi komórkami dla uczniów i okrągłą areną ćwiczebną. Autorzy artykułu z pisma Antiquity podkreślają, że dziś badań archeologicznych nie utożsamia się już z wykopaliskami. Carnuntum, stolicę rzymskiej prowincji Pannonia, badano w ten sposób pod koniec XIX i w XX w. Odsłonięto wtedy m.in. fortecę legionistów i cywilną osadę (municypium). « powrót do artykułu
  16. U wybrzeży Kanady znaleziono radioaktywne izotopy pochodzące z elektrowni w Fukushimie. O odkryciu poinformowano podczas corocznego spotkania jednej z grup roboczych Amerykańsiej Unii Geofizycznej. Na konferencji prasowej naukowcy zdradzili, że w pobliżu Vancouver znaleziono cez-134 i cez -137. Koncentracja obu pierwiastków jest znacznie niższa niż kanadyjskie normy bezpieczeństwa dla wody pitnej. Z kolei badania u wybrzeży USA dowodzą, że radioaktywne elementy z Fukushimy nie dotarły jeszcze do stanów Waszyngton, Kalifornia i Hawaje. Mamy dane z ośmiu lokalizacji. Odkryliśmy tam cez-137, ale nie ma jeszcze cezu-134 - powiedział Ken Buessler z Woods Hole Oceanographic Institute. Wskutek awarii w Fukushimie do środowiska naturalnego trafiły liczne izotopy promieniotwórce, w tym jodyna-131, cez-134 i cez-137. Okres półrozpadu cezu-137 wynosi 30 lat i pierwiastek pozostaje przez dekady w środowisku. Natomiast cez-134 rozpada się w ciągu dwóch lat. Jest on więc dobrym wskaźnikiem zanieczyszczenia przez Fukushimę. W Północnym Pacyfiku jedynym źródłem cezu-134 jest Fukushima - wyjaśnia Buessler. Cez-137 pochodzi również z testów broni jądrowej i działających elektrowni atomowych. Naukowcy, który badają zanieczyszczenia z Fukushimy stwierdzili, że w czerwcu ubiegłego roku w pobliżu Vancouver koncentracja cezu-134 wynosiła 0,9 bekereli na metr sześcienny. Cały cez znajdował się na głębokości od 0 do 100 metrów. Uczeni czekają teraz na wyniki badań z lutego bieżącego roku. Dla porównania, w USA normy dla wody pitnej dopuszczają zanieczyszczenie cezem rzędu 28 bekereli na galon, czyli 7400 Bq na metr sześcienny. Poziom zanieczyszczenia wybrzeży USA cezem-137 wynosi od 1,3 do 1,7 bekereli na metr sześcienny. To poziom odpowiadający zanieczyszczeniu przez testy broni jądrowej, co wskazuje, że cez z Fukushimy nie dotarł do Stanów Zjednoczonych. Różne modele dotyczące zanieczyszczenia środowiska przez Fukushimę wskazują, że promieniotwórcze pierwiastki zaczną docierać do zachodniego wybrzeża USA na początku bieżącego roku, a szczyt ich koncentracji przypadnie na rok 2016. Modele różnią się, co do szczytowych wartości zanieczyszczeń. Przewidują one, że w 2016 roku na każdy metr sześcienny wody koncentracja cezu wyniesie od 2 do 27 Bq. W Morzu Bałtyckim po katastrofie w Czernobylu zanotowano 1000 Bq. « powrót do artykułu
  17. Niewykluczone, że w przyszłości na nasze narządy będą nakładane "szyte na miarę" pokrowce, które będą monitorować ich stan czy leczyć choroby. Pierwszym krokiem w tym kierunku jest wyposażona w 68 mikroczujników silikonowa pochewka na serce, którą zespół Johna Rogersa z University of Illinois w Urbana-Champaign dopasował do wydrukowanej na drukarce 3D dokładnej kopii króliczego serca. Później przeniesiono ją na bijące poza organizmem zwierzęcia prawdziwe serce. Jak podkreślają naukowcy, bardzo istotne było uzyskanie prawidłowego ciśnienia. Zbyt wysokie zaburzyłoby bowiem bicie organu. Porównując dane z czujników z wynikami różnych metod obrazowania, Amerykanie stwierdzili, że można w ten sposób dokładnie określić temperaturę, aktywność elektryczną i pH różnych okolic serca. Autorzy artykułu z pisma Nature Communications podkreślają, że pokrowiec można wyposażyć w elektrody, które stymulowałyby serce, zastępując tradycyjny rozrusznik. Obecnie zespół Rogersa pracuje nad tym, by gdy implant nie będzie już potrzebny, pokrowiec i elektronika się rozpuściły. Twardym orzechem do zgryzienia pozostaje zasilanie elektroniki. Na razie proponowane są 2 rozwiązania: bateria, która także byłaby wbudowana w membranę i zasilanie bezprzewodowe ze źródła zlokalizowanego poza organizmem. Ekipa myśli o przystosowaniu rozwiązania do innych narządów, w tym mózgu. O ile jednak "opakowanie" serca da się stosunkowo łatwo przeprowadzić w czasie operacji, o tyle przez ograniczoną przestrzeń w przypadku mózgu zadanie mocno się komplikuje. Mimo to Rogers przekonuje, że przydatne będzie nawet częściowe powleczenie. W ciągu kilku miesięcy naukowcy chcieliby zacząć testy na zwierzętach. « powrót do artykułu
  18. Spike Aerospace planuje zastąpić okna kabiny pasażerskiej odrzutowca ponaddźwiękowego S-512 wyświetlaczami. Na całym samolocie mają być zainstalowane mikrokamery. Obraz z nich będzie montowany, by zapewnić podróżującym zapierające dech w piersiach panoramy. Na swoim blogu firma zapewnia, że pasażerowie będą mogli przyciemnić obraz albo zastąpić sceny rozgrywające się w czasie rzeczywistym zdjęciami przechowywanymi przez system. Okna wymagają dodatkowego wsparcia konstrukcyjnego i zwiększają wagę odrzutowca. Dzięki rozwiązaniu Spike Aerospace można wyeliminować wszystkie te kwestie. Dodatkowym plusem, związanym z większą opływowością zewnętrza kadłuba, jest zmniejszenie oporu. S-512, pierwszy biznesowy odrzutowiec ponaddźwiękowy, nie wejdzie jednak w skład floty przed 2018 r. Szacuje się, że będzie kosztować ok. 80 mln dol. Wg przedstawicieli firmy, z 18 osobami na pokładzie będzie w stanie pokonać odległość dzielącą Londyn i Nowy Jork w 3-4 godziny. Imponują także prędkość podróżna i maksymalna, które wynoszą, odpowiednio, 1,6 oraz 1,8 macha. « powrót do artykułu
  19. Kwas octowy zabija prątki (Mycobacterium), w tym wysoce oporne prątki gruźlicy (Mycobacterium tuberculosis). Międzynarodowy zespół z Wenezueli, Francji i USA twierdzi, że kwas octowy mógłby być tanim i nietoksycznym środkiem dezynfekującym przeciwko lekkopornym prątkom gruźlicy i innym trudnym do zwalczenia mykobakteriom. Do dezynfekowania hodowli prątków gruźlicy i próbek klinicznych wykorzystuje się często chlorowy wybielacz, ale ma on swoje minusy - jest toksyczny i wywołuje korozję. Niestety, jak argumentują autorzy artykułu z pisma mBio, inne skuteczne odkażacze mogą być zbyt drogie dla laboratoriów z biednych krajów, gdzie gruźlica przede wszystkim występuje. Prątki kojarzą się gruźlicą czy trądem, lecz prątki niegruźlicze [ang. non-tuberculous mycobacteria, NTM] występują powszechnie w środowisku, nawet w wodzie do picia, i są oporne na często wykorzystywane środki dezynfekujące. Kiedy skażą miejsce przeprowadzania operacji chirurgicznych czy kosmetycznych, powodują poważne infekcje. Z natury oporne na większość antybiotyków, wymagają miesięcy leczenia i mogą pozostawić szpecące blizny - podkreśla Howard Takiff z Wenezuelskiego Instytutu Badań Naukowych. Oceniając oporność mykobakterii na środki odkażające i antybiotyki, Claudia Cortesia odkryła możliwości kwasu octowego. Testując lek, który należało rozpuścić w kwasie octowym, pani doktor zauważyła, że w warunkach kontrolnych (z samym kwasem) także dochodziło do uśmiercenia prątków. Po początkowym spostrzeżeniu Claudii prowadziliśmy badania pod kątem minimalnych stężeń i czasów ekspozycji, skutecznych w przypadku różnych mykobakterii. Amerykańscy współpracownicy z College'u Medycznego Alberta Einsteina testowali szczepy gruźlicy i odkryli, że nawet te oporne na prawie wszystkie antybiotyki zabija 30-min kontakt z 6% roztworem kwasu octowego. By lepiej zobrazować to, co zaszło, naukowcy wyjaśniają, że po półgodzinnej ekspozycji liczba prątków gruźlicy spadała z ok. 100 mln do niewykrywalnego poziomu. Na Université Montpellier 2 Takiff badał skuteczność kwasu octowego w walce z Mycobacterium abscessus, jednym z najbardziej lekoopornych i chorobotwórczych prątków niegruźliczych. Okazało się, że by wyeliminować tę bakterię, trzeba było półgodzinnej ekspozycji na 10% kwas octowy. Kiedy naukowcy dodali do kwasu octowego albuminę i erytrocyty, skuteczność nowo odkrytego rozwiązania wcale nie zanikła. Jak zaznacza Takiff, nawet 25% kwas octowy działa lekko drażniąco, a za ok. 100 dol. można kupić ilość C2H4O2, która wystarczy do odkażenia 20 l hodowli prątków gruźlicy lub próbek klinicznych. « powrót do artykułu
  20. Analitycy uważają, że decyzja Samsunga o rezygnacji z Androida w najnowszych gadżetach elektronicznych może mieć olbrzymie znaczenie dla przyszłości rynku. Podczas Mobile World Conference Samsung zaprezentował „inteligentne zegarki” Gear i Gear Neo oraz opaskę Gear Fit. W przeciwieństwie do wcześniejszych tego typu gadżetów, które korzystały z Androida, najnowsze produkty wyposażono w inne systemy. Gear Fit korzysta z systemu czasu rzeczywistego, a Gear i Gear Neo używają Tizena. Początkowo Samsung mówił o wykorzystywaniu Tizena w smartfonach. Jednak rynek telefonów ma dla koreańskiej firmy tak olbrzymie znaczenie, że zdecydowano, by na nim nie ryzykować. Tizen trafił zatem na rozwijający się dopiero rynek elektroniki, którą użytkownik nosi na sobie. Tizen to bazujący na Linuksie system rozwijany głównie przez Samsunga i Intela. Jest mniej złożony od Androida, dzięki czemu zużywa mniej energii. Dobrze nadaje się do sterowania prostymi gadżetami elektronicznymi, gdyż mają one zwykle pewien ograniczony zestaw funkcji, zatem system operacyjny nie musi zarządzać złożonymi aplikacjami. Samsung już ogłosił, że udostępni developerom Gear SDK. Koncern zapewnia, że tworzenie aplikacji dla Tizena jest łatwe. Firma nie ma natomiast zamiaru udostępniać swojego systemu czasu rzeczywistego. Jest on tak prosty, że nie będzie można tworzyć dla niego dowolnych aplikacji. Programy takie będzie tworzył Samsung i współpracujący z nim developerzy. Zdaniem analityka Richarda Doherty'ego w najbliższym czasie będą powstawały emulatory umożliwiające wymianę kodu pomiędzy platformami Android, Tizen oraz samsungowskim systemem czasu rzeczywistego. Sukces strategii Samsunga będzie zależał od liczby aplikacji na Tizena. W ciągu najbliższych miesięcy może dojść do znaczącego przemieszczenia zasobów. Developerzy, chcąc zarobić więcej pieniędzy niż zarabiają obecnie na Androidzie mogą porzucać ten system na rzecz Tizena. Z drugiej jednak strony koszt wejścia w nową platformę może okazać się tak wysoki, że tylko Samsung będzie tworzył dla niej aplikacje - mówi Doherty. Rynek gadżetów, które nosimy na sobie dopiero raczkuje, trudno więc wyrokować, w jakim kierunku się rozwinie. « powrót do artykułu
  21. Naukowcy wyjaśnili tajemnicę dużego cmentarzyska skamieniałych wielorybów sprzed ponad 5 mln lat na pustyni Atakama. Wg nich, jest ono wynikiem nie jednego, lecz czterech masowych wypływań na brzeg (ang. mass stranding). Dowody świadczą o tym, że zwierzęta zatruły się toksynami produkowanymi podczas zakwitów glonów. Nieżywe i umierające osobniki zostały wymyte do estuarium i stopniowo pogrzebane pod osadami. Tzw. Cerro Ballena (Wielorybie Wzgórze) można było dokładniej zbadać w 2011 r. przy okazji poszerzania Autostrady Panamerykańskiej. Naukowcom dano na to zaledwie 2 tygodnie. Później miały się rozpocząć prace konstrukcyjne. Specjaliści sporządzili na miejscu cyfrowe modele 3D, później kości badano w laboratorium. W sumie doliczono się ponad 40 fałdowców (Balaenopteridae). W złożu skamieniałości zidentyfikowano również inne zwierzęta. Odkryliśmy wymarłe istoty takie jak Odobenocetops, czyli walenie z pyskami przypominającymi morsy [cechą charakterystyczną przedstawicieli rodzaju były długie kły]. Poza tym znajdowały się tam te dziwne morskie leniwce [Thalassocnus] - opowiada Nicholas Pyenson z Muzeum Historii Naturalnej w Waszyngtonie, dodając, że to niesamowite nagromadzenie "supergwiazd" morsko-ssaczego świata Ameryki Południowej późnego miocenu. Naukowcy zauważyli, że szkielety były zadziwiająco kompletne i że ich pozy w momencie zgonu wyglądały bardzo podobne (wiele zwierząt zmarło do góry nogami z głową zwróconą w tym samym kierunku). Choć wszystkie wydawały się umrzeć w ten sam sposób, warstwowe ułożenie sugerowało, że doszło do tego w innym czasie - 4-krotnie w okresie kilku tysięcy lat. Wszystkie znalezione istoty - walenie, foki czy makrelosze - znajdują się wysoko w morskim łańcuchu pokarmowym, co sprawia, że są one bardzo podatne na szkodliwe zakwity glonów - wyjaśnia dr Pyenson. Ukształtowanie brzegu Cerro Ballena w późnym miocenie sprzyjało spływaniu truchła do konkretnego obszaru. Tam zwłoki osiadały na równinach piaszczystych tuż nad poziomem przypływu. Dzięki temu znajdowały się poza zasięgiem morskich padlinożerców. Pustynny charakter regionu sprawił, że nie było też zbyt wielu zwierząt lądowych, które rozkradłyby kości. Paleontolodzy nie natrafili co prawda w osadach na fragmenty komórek alg, ale znaleźli za to niewielkie sfery o średnicy ok. 20 mikronów, a to dobry rozmiar, by mogły one być cystami bruzdnic. Na terenie całego stanowiska występowały charakterystyczne maty [metaphyton]. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy to zabójcze algi, ale to nie wyklucza argumentu o zgonie wywołanym zakwitem [...]. Skany 3D i mapy można obejrzeć na witrynie Cerro Ballena Instytutu Smithsona. « powrót do artykułu
  22. SanDisk jest producentem najbardziej pojemnej karty microSD. Urządzenie 128GB2 SanDisk Ultra microSDXC UHS-I pozwala na zapisanie 128 gigabajtów informacji. To 1000-krotnie więcej niż pierwsza karta microSD, która trafiła na rynek w 2004 roku. Umieszczenie na niewielkiej karcie olbrzymiej ilości danych stało się możliwe dzięki nowej technologii SanDiska, która pozwala zainstalować w karcie 16 pionowo montowanych modułów pamięci. Karta jest już sprzedawana, a jej średnia cena detaliczna wynosi 199,99 USD.
  23. Każdego roku amerykańska Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna (NOAA) zbiera około 30 petabajtów danych dotyczących środowiska naturalnego. Pochodzą one z bardzo różnych źródeł – od satelitów po czujniki umieszczone w oceanach. Jednak tylko około 10% tych danych jest publicznie dostępnych. NOAA chciałaby to zmienić. Organizacja szuka sposobu na udostępnienie swoich danych, jednak nie chce płacić rachunków za np. wynajmowanie czy budowanie chmury obliczeniowej. Zdaniem agencji dane mają olbrzymią wartość, dlatego też chce zainteresować nimi komercyjne podmioty oraz uczelnie. NOAA chciałaby znaleźć partnera, który zainwestuje w infrastrukturę oraz narzędzia analityczne obrabiające dane. Zdaniem jej przedstawicieli, informacje takie mogą przyczynić się do powstania nowych usług i stworzyć nowe miejsca pracy. NOAA stawia jednak warunek potencjalnym partnerom. Mogą oni tworzyć produkty komercyjne w oparciu o dane, jednak same informacje muszą być udostępniane bezpłatnie. Amerykańcy obywatele już zapłacili za te dane i nie powinni płacić drugi raz - mówi Joe Klimavicz, dyrektor ds. informacji NOAA. Przed potencjalnym partnerem będzie stało poważne zadanie. Musi nie tylko zapewnić dostęp do olbrzymiej ilości danych, ale również na bieżąco je aktualizować oraz powiązać z zaawansowanymi usługami analitycznymi. Przed kilkoma dniami NOAA zaprosiła wszystkich chętnych do współpracy. Firmy, które będą chciały zająć się danymi zebranymi przez urząd, mają czas do 24 marca, by przedstawić swoją wizję ich przechowywania, udostępniania oraz opisać metodologię zbierania informacji z wielu rozproszonych źródeł. « powrót do artykułu
  24. Chorujemy na dnę moczanową, bo nadmiar kwasu moczowego odkłada się w stawach w postaci złogów. Większość innych ssaków nie ma takiego problemu, jednak u małp człekokształtnych gen oksydazy moczanowej (urikazy) - enzymu katalizującego rozkład kwasu moczowego do alantoiny - uległ zmutowaniu. Próbując w niecodzienny sposób poradzić sobie z tym problemem, zespół Erica Gauchera z Georgia Institute of Technology postanowił ożywić stare wersje białka. James Kratzer, Miguel Lanaspac i Michael Murphy porównali urikazy współczesnych ssaków, wyciągając na tej podstawie wnioski dotyczące sekwencji odmian występujących u przodków. Gaucher porównał tę pracę do analiz lingwisty-historyka, który studiuje współczesne języki, by określić wymowę języka już niewystępującego. Później Amerykanie stworzyli prehistoryczne enzymy w laboratorium i zestawiali ich możliwości w zakresie rozkładu kwasu moczowego. Najbardziej aktywna okazała się najstarsza wersja, występująca u ostatniego wspólnego przodka wszystkich ssaków 90 mln lat temu. Wypadała lepiej od wszystkich współczesnych wersji. W trakcie ewolucji ssaków, a zwłaszcza naczelnych, gen urikazy nabywał mutacji i enzym stawał się coraz mniej wydajny. U ostatniego wspólnego przodka małp człekokształtnych oksydaza moczanowa była już prawie bezużyteczna. Później było tylko gorzej... Gaucher podkreśla, że największe spadki wydajności urikazy współwystępowały z ochłodzeniem klimatu. W takiej sytuacji prehistoryczne małpy z Europy i Azji mogły liczyć na obfitość owoców latem, ale zimą zagrażał im głód. Nasze komórki wytwarzają kwas moczowy, rozkładając fruktozę. Kwas moczowy stymuluje z kolei gromadzenie tłuszczu. Kiedy Amerykanie podali ludzkim komórkom prehistoryczną urikazę, pogorszyła się ich umiejętność wytwarzania tłuszczu w obecności fruktozy. Z późniejszymi nieefektywnymi oksydazami moczanowymi powstawało zaś sporo tłuszczu. Wygląda zatem na to, że zdolność przekształcania owoców w tłuszcz została okupiona wzrostem stężenia kwasu moczowego we krwi. Jeden z komentatorów doniesień z PNAS, Michael Hershfield z Duke University, ma jednak na ten temat inną teorię. Wg niego, wczesne małpy żyły w lasach deszczowych z łatwym dostępem do wody. Kwas moczowy mógł być wydalany z moczem, co ograniczyło rolę spełnianą przez urikazę, stąd stopniowe gromadzenie mutacji. Zamiast próbować stosować wersje urikazy od innych ssaków, wg Gauchera warto odwołać się do enzymów z zamierzchłej przeszłości. Jego zespół ustalił, że odtworzone białko sprzed 90 mln lat jest bardziej wydajne od świńsko-pawianiej chimery Hershfielda i dłużej się utrzymuje u szczurów. Ponadto jako wersja bliższa człowiekowi wywołuje słabszą reakcję immunologiczną. Naukowcy złożyli niedawno wniosek patentowy i założyli firmę. « powrót do artykułu
  25. Li Guixin, mieszkaniec miasta Shijiazhuang, stolicy prowincji Hebei, jest pierwszym obywatelem ChRL, który pozywa rząd z powodu nieudolnej walki z zanieczyszczeniem powietrza. Gazeta Yanzhao Metropolis Daily poinformowała, że mężczyzna poprosił sąd, by ten zmusił miejscowe biuro ochrony środowiska do wypełniania swoich obowiązków zgodnie z prawem. Domaga się też odszkodowania dla mieszkańców miasta za smog, który tej zimy wisiał nad miastem. Domagam się odszkodowania, by każdy mieszkaniec miasta zobaczył, że to my jesteśmy prawdziwymi ofiarami takiego stanu rzeczy - powiedział Li. Poza zagrożeniem dla zdrowia, ponieśliśmy też szkody ekonomiczne, które powinien naprawić wydział ochrony środowiska oraz rząd, gdyż to rząd jest odbiorcą podatków płaconych przez firmy, jest więc beneficjentem ich działań - mówi Li, który z powodu zanieczyszczenia kupił maskę na twarz, urządzenie do filtrowania powietrza oraz bieżnię do ćwiczeń w domu. Nie wiadomo, czy sąd w ogóle przyjmie skargę mężczyzny. Mieszkańcy chińskich miast są coraz bardziej świadomi zagrożeń wynikających z zanieczyszczonego środowiska i coraz głośniej domagają się zmian. Rząd w Pekinie zaczyna zdawać sobie sprawę, że ochrona przyrody staje się coraz bardziej palącym problemem społecznym i stopniowo wprowadza on nowe rozwiązania prawne. Jednak lokalni urzędnicy niechętnie nakładają jakiekolwiek ograniczenia na firmy, gdyż obawiają się utraty płaconych przez nie podatków. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...