Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W Wenezueli odkryto szczątki dinozaura ptasiomiednicznego Laquintasaura venezuelae, który żył ok. 201 mln lat temu, krótko (mniej więcej 500 tys. lat) po wymieraniu pod koniec triasu. Poruszający się na dwóch kończynach L. venezuelae osiągał rozmiary indyka, żył w grupach (w pobliżu siebie znaleziono pozostałości co najmniej 4 osobników) i żywił się głównie paprociami. Oznacza to, że dinozaury tworzyły stada na wczesnych etapach swojej ewolucji (dotąd istnienie złożonych zachowań społecznych potwierdzano u Ornithischia od późnej jury) i były w stanie zamieszkiwać okolice równika, czyli rejony, które wcześniej uznawano za zbyt dla nich nieprzyjazne. Pierwszy człon nazwy Laquintasaura oznacza jaszczurkę z La Quinta (formacji skalnej w Andach Północnych), a venezuelae stanowi oczywiste nawiązanie do Wenezueli. Spokrewniony ze stegozaurami i triceratopsami dinozaur miał ok. metra długości i 30 cm wysokości. Sądząc po zębach, był wszystkożerny. Zęby są niezwykłe. [Wystarczy wymienić] smukły, trójkątny zarys, lekkie odchylenie czubków do tyłu, [...] ząbkowanie na marginesach czy cienkie krawędzie wystające i ciągnące się wzdłuż korony. Takiej kombinacji cech próżno szukać u innych dinozaurów. Choć trójkątny kształt i ząbkowanie sugerują, że w diecie dominowały rośliny, to wysoki obrys, podobnie zresztą jak zagięte szczyty, przywodzi na myśl zęby mięsożerców, jest więc możliwe, że Laquintasaura łapały od czasu do czasu niewielkie zwierzęta, np. owady - wyjaśnia Paul Barrett z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Ponieważ zapis kopalny wczesnych dinozaurów ptasiomiednicznych jest dość skąpy, odkrycie z Wenezueli pozwala uzupełnić lukę w wiedzy. Modele klimatyczne sugerowały, że rejony równikowe mogły być odizolowane od innych okolic rozległymi pustyniami, które działały jak bariery na duże zwierzęta. Skamieniałości roślinne i odkrycie Laquintasaura wskazują jednak, że klimat sprzyjał [...] pewnym zwierzętom, przynajmniej w niektórych porach roku. Kilka sfosylizowanych zębów innego gatunku sugeruje obecność również mięsożernego dinozaura. [Warto jednak podkreślić, że] poza zębami nie odkryto już żadnych śladów jego bytności. Nie ma pewności co do cech habitatu L. venezuelae. Niektóre skały z okolicy reprezentują półsuche środowiska, podczas gdy inne sugerują bardziej bagniste warunki. Klimat mógł być zatem gorący, ale ilość wody zmieniała się z czasem. « powrót do artykułu
  2. Bloomberg twierdzi, że IBM zaoferował firmie Globalfoundries miliard dolarów w zamian za... przejęcie przez Globalfoundries IBM-owego wydziału produkcji układów scalonych. Do podpisania umowy nie doszło, gdyż Globalfoundries domagało się 2 miliardów USD. Taka kwota miałaby zrekompensować straty, jakie obecnie przynosi wydział IBM-a. Fakt, że IBM chce zapłacić za pozbycie się swojej własności pokazuje, że obecny dyrektor wykonawczy Błękitnego Giganta, Ginni Rometty jest zdeterminowany, by wyłączyć z koncernu części przynoszące straty. Negocjacje z Globalfoundries upadły, zatem wynik wydziału produkcji chipów będzie obciążał wyniki IBM-a. Z nieoficjalnych informacji dowiadujemy się, że wydział traci rocznie około 1,5 miliarda USD. Wyniki IBM-a pogarszają się już od 9 kwartałów. Rometty chce, by w 2015 roku w końcu osiągnięto założony poziom przychodów. Zdaniem Jima McGregora, założyciela firmy Tirias Research, IBM i Globalfoundries powrócą do rozmów. Pierwsza zasada prowadzenia negocjacji na jakikolwiek temat brzmi: musisz być w stanie zrezygnować z zawarcia umowy. Zerwanie rozmów może być tylko pozorne. Niewykluczone, że zaczną ze sobą rozmawiać za 3 do 6 miesięcy. Dziennikarze Bloomberga dowiedzieli się, że Globalfoundries jest przede wszystkim zainteresowane przejęciem własności intelektualnej i inżynierów IBM-a. Fabryki Błękitnego Giganta nie mają, zdaniem GF, większej wartości, gdyż są dość stare. Gdyby IBM chciał dotrzymać kroku konkurencji, musiałby zainwestować w każdą z nich miliardy dolarów. Tymczasem na rynku zdominowanym przez Intela rola IBM-a jako producenta procesorów jest coraz mniejsza, dlatego też koncern chce się wycofać z takiej działalności. Potrzebne mu procesory mogliby produkować inni, na przykład właśnie Globalfoundries. « powrót do artykułu
  3. Po ponownym zbadaniu przez międzynarodowy zespół kości LB1 (Flo), prawie kompletnego szkieletu kobiety z wapiennej jaskini Liang Bua na indonezyjskiej wyspie Flores, uznano, że to nie nowy gatunek (od wyspy nazwano go Homo floresiensis), lecz najprawdopodobniej przypadek zespołu Downa. Słynną Flo (Little Lady of Flores) zajęli się m.in. Robert B. Eckhard, profesor genetyki rozwojowej i ewolucji na Uniwersytecie Stanowym Pensylwanii, Maciej Henneberg, prof. anatomii i patologii na Uniwersytecie Adelajdy, oraz Kenneth Hsü, chiński geolog i paleoklimatolog. Ich raport na ten temat ukazał się w piśmie PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences). Na próbkę kostną z Liang Bua składają się fragmentaryczne szczątki kilku osób. LB1 jako jedyna ma czaszkę i kości udowe. Jak podkreślają naukowcy, od czasu znalezienia LB1 w jaskini nie dokonano żadnych znaczących odkryć kostnych. Opisy H. floresiensis skoncentrowały się na objętości czaszki rzędu zaledwie 380 cm3, co sugerowało mózg mniejszy od 1/3 mózgu przeciętnego współczesnego człowieka, a także krótkich kościach udowych, dzięki którym stwierdzono, że istota miała nieco ponad metr (1,06) wysokości. Gdy ostatnio naukowcy przeprowadzili szczegółową analizę dostępnych dowodów w kontekście studiów klinicznych, nasunęło się wyjaśnienie inne niż taksonomiczne. Po pierwsze, pierwotny pomiar objętości czaszki był znacznie zaniżony; Eckhard i Henneberg stale otrzymywali wartość ok. 430 cm3. Różnica jest znacząca, a zrewidowana wartość mieści się w zakresie przewidywanym dla współczesnych ludzi z zespołem Downa z tego samego regionu geograficznego - wyjaśnia Eckhard. Po drugie, oszacowania wzrostu oparto na krótkiej kości udowej i wzorze uzyskanym z afrykańskiej populacji Pigmejów. Eckhard dodaje jednak, że ludzie z zespołem Downa również mają krótkie kości udowe. Choć te i inne cechy są wyjątkowe, wyjątkowy nie równa się unikatowy. Wg Amerykanina, cechy, o których początkowo wspominano, nie są na tyle rzadkie, by wymagały stworzenia nowego gatunku hominida. Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy kości, kilkoro z nas od razu zauważyło nieprawidłowości rozwojowe, ale ze względu na fragmentaryczność szkieletu nie stawialiśmy specyficznej diagnozy. Z biegiem lat kilka linii dowodów zbiegło się, wskazując na zespół Downa. Pierwszym wskaźnikiem była asymetria twarzoczaszki: brak dopasowania między lewą a prawą stroną. Eckhard i inni zauważyli ją już w 2006 r., ale zespół prowadzący wykopaliska w ogóle o niej nie wspominał i fakt ten lekceważono jako skutek długiego zasypania czaszki w ziemi. Wcześniej niepublikowana wartość obwodu potyliczno-czołowego pozwoliła naukowcom na dokonanie porównań LB1 z danymi klinicznymi pacjentów z różnymi wadami rozwojowymi. W ten sposób ponownie stwierdzono, że szacowany rozmiar mózgu mieści się w oczekiwanym zakresie dla osób z tej części świata z zespołem Downa. Kości udowe LB1 pasują do zredukowanego wzrostu w zespole Downa, dodatkowo po korekcie statystycznej pod kątem normalnych gabarytów otrzymuje się wartość 1,26 m, a osoby tej wysokości żyją współcześnie na Flores i w okolicy. Co ważne, te i inne cechy przywodzące na myśl zespół Downa występują wyłącznie u LB1. Ich brak w pozostałych szkieletach z Liang Bua stanowi kolejne potwierdzenie teorii o (jednostkowym) nieprawidłowym rozwoju. « powrót do artykułu
  4. Znane od niedawna karły klasy Y, czyli zimne obiekty o temperaturze planet, mogły mieć bardzo burzliwą przeszłość. Obserwacja karła WISE J0304-2705 ujawniła, że przez większość swojej młodości obiekt ten był gorący. Obecnie temperatura WISE J0304-2705 wynosi 100-150 stopni Celsjusza. Karzeł jest zatem cieplejszy niż Ziemia, ale chłodniejszy niż Wenus. David Pinfiled z University of Hertfordshire, Yuri Beletsky z Carnegie Institution of Science i ich koledzy przyjrzeli się WISE J0304-2705 za pomocą teleskopu WISE. Jako cel obserwacji wybrali właśnie ten obiekt, gdyż wyróżnia się on na tle innych 20 znanych karłów Y niezwykłym spektrum emitowanego światła. Nasze pomiary wskazują, że ten karzeł Y może mieć skład i/lub wiek charakterystyczny dla jednego ze starszych obiektów w naszej galaktyce. To może oznaczać, że przeszedł ekstremalne zmiany temperatury - mówi Pinfield. WISE J0304-2705 jest zbyt mały, by rozpoczęła się w nim fuzja wodoru. Musiał więc stygnąć. Jeśli jest odpowiednio stary, to może oznaczać, że przez pierwsze 20 milionów lat temperatura jego powierzchni wynosiła co najmniej 2800 stopni Celsjusza, zatem tyle, ile temperatura czerwonych karłów. Później karzeł zaczął stygnąć i około 100 milionów lat później temperatura spadła do 1500 stopni Celsjusza, a w jego atmosferze doszło do kondensacji chmur z krzemionką. Gdy WISE J0304-2705 liczył sobie około miliarda lat, temperatura jego powierzchni spadła do około 1000 stopni Celsjusza. Gdybyśmy mogli go wówczas obserwować, to zauważylibyśmy, że jego atmosferę zdominowały metan i para wodna. WISE J0304-2705 ma masę 20-30 raza większą od Jowisza i prawdopodobnie przeszedł ewolucję od obiektów podobnych do gwiazdy ku obiektom podobnym do planety. Karzeł znajduje się w gwiazdozbiorze Pieca. Obecnie astronomia nie zna dolnego limitu temperatury dla karłów Y. « powrót do artykułu
  5. Apple i Samsung zdecydowały o zakończeniu wszelkich sporów patentowych toczących się poza USA. Obie firmy od trzech lat prowadzą walkę sądową w około 10 krajach na świecie oskarżając się nawzajem o naruszanie patentów podczas produkcji smartfonów i tabletów. Jako że żadna ze stron nie może pochwalić się zdecydowanym zwycięstwem, firmy postanowiły zakończyć spory. Dotyczy to jednak procesów toczących się poza granicami Stanów Zjednoczonych. Koncerny chcą zatem, by nieporozumienia były wyjaśniane przez amerykańskie sądy. Dotychczas procesy toczyły się przed sądami w Korei Południowej, Niemczech, Japonii, Holandii, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Francji, Australii i innych krajów. Firmy zostały zmuszone do rozpoczęcia negocjacji w lutym bieżącego roku przez jeden z amerykańskich sądów. Na jego żądanie dyrektor wykonawczy Apple'a Tim Cook oraz JK Shin, odpowiedzialny w Samsungu za wydział komunikacji mobilnej wraz ze swoimi doradcami i prawnikami, zasiedli do całodniowych rozmów. Te jednak nie przyniosły spodziewanego efektu i spory sądowe nadal trwały. W maju sąd federalny w Kalifornii przyznał Apple'owi odszkodowanie w wysokości 120 milionów dolarów. Apple domagał się 2 miliardów, zatem obie strony sporu uznały wyrok za swoje częściowe zwycięstwo. Analitycy zauważyli, że obie firmy są zmęczone sporami sądowymi, które poza USA nie przynoszą żadnych rozstrzygnięć. Poza tym – jak zwracają uwagę specjaliści – sądowa walka rozpoczęła się, gdy Samsung i Apple całkowicie dominowały na rynku. Strony walczyły zatem o jeszcze silniejszą pozycję. Teraz sytuacja uległa zmianie. Gigantom depczą po piętach chińscy producenci jak Lenovo, Xiaomi czy Huawei. Rynki rozwinięte są nasycone smartfonami, więc walka toczy się o rynki wschodzące. Na nich zaś sporo do powiedzenia mają Chińczycy, oferujący tanie smartfony i tablety. Zmiany na rynku szczególnie odczuł Samsung. Koreańska firma uzależniła się od rynków Europy i USA. Tymczasem są one w dużym stopniu nasycone droższymi urządzeniami, a silny won spowodował, że urządzenia Samsunga stały się mniej konkurencyjne. Dlatego też w drugim kwartale bieżącego roku zysk netto Samsunga spadł aż o 19,6% w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego i wyniósł 6,1 miliarda USD. W drugim kwartale do Samsunga należało 25,2% rynku. Firmie udało się sprzedać 74,3 miliona smartfonów. Drugim pod względem wielkości sprzedaży był Apple (35,1 miliona sprzedanych urządzeń i 11,9% rynku). Na kolejnych miejscach znajdziemy Huawei (20,3 miliona smartfonów, 6,9% rynku), Lenovo (15,8 miliona, 5,4%) oraz LG (14,5 miliona, 4,9%). Wszyscy inni producenci sprzedali łącznie 135,3 miliona smartfonów. Należy do nich w sumie 39,3% rynku. « powrót do artykułu
  6. Ostra konkurencja na rynku budowy statków zachęciła jednego ze światowych potentatów – Daewoo Shipbuilding and Marine Engineering Comp. Ltd. (Daewoo S&M Eng) - do rozpoczęcia testów... egzoszkieletów. Daewoo S&M Eng to drugi, po Hyundai Heavy Industries, największy na świecie konstruktor statków. Musi konkurować nie tylko z Hyundayem i trzecim w światowym rankingu Samsungiem, ale również ze stoczniami z Japonii oraz błyskawicznie rozwijającymi się stoczniami chińskimi. Konkurencja powoduje, że stocznie szukają sposobów na zwiększenie wydajności i obniżenie kosztów. Daewoo S&M Eng podpisał z A.P. Moller-Maersk A/S wart 1,9 miliarda USD kontrakt na dostawę 10 gigantycznych kontenerowców o długości 400 i szerokości 59 metrów. Koreańska firma, chcąc zmniejszyć koszty, postanowiła wyposażyć swoich pracowników w egzoszkielety. Dzięki nim robotnicy będą mogli przenosić większe ciężary bez ryzyka odniesienia urazu oraz bez konieczności korzystania z podnośników czy wózków widłowych, które nie są przecież tak precyzyjne jak ludzkie ramiona. Egzoszkielety pozwalają na swobodne przenoszenie ciężarów o wadze do 30 kilogramów. Pozawala to na manipulowanie mniejszymi częściami i ich precyzyjne ułożenie w miejscu, w którym zostaną np. pospawane. Testowane egzoszkielety korzystają z hydraulicznych i elektrycznych servomotorów. Robotnik, zakładając egzoszkielet, najpierw wsuwa nogi w specjalne buty, które mocuje do ciała, następnie zakłada specjalny plecak i ramę na ramiona. Egzoszkielet dopasowuje się do wzrostu robotnika w zakresie od 1,6 do 1,85 metra. Urządzenie wykonane jest z włókna węglowego, aluminium i stali. Jego waga wynosi 28 kilogramów i na pojedynczym ładowaniu akumulatorów może pracować przez 3 godziny. Egzoszkielet działa w tempie spacerującego człowieka. Opracowana przez Daewoo technologia „Iron Man” została zaprezentowana po raz pierwszy w kwietniu ubiegłego roku. Robotnicy, którzy testują RoboShipbuildera – bo tak nazwano urządzenie - chwalą sobie egzoszkielet. Jedyne uwagi jakie przekazali, to chęć szybszego poruszania się oraz możliwość przenoszenia większych ciężarów. Inżynier Gilwhoan Chu, który jest odpowiedzialny za rozwój egzoszkieletu mówi, że jego zespół pracuje nad egzoszkieletem, który umożliwi przenoszenie do 100 kilogramów. Olbrzymią zaletą RoboShipbuildera jest możliwość modyfikacji jego działania. Dołączając kolejne elementy można nieco zmienić zakres ruchów egzoszkieletu. « powrót do artykułu
  7. Naukowcy z Uniwersytetu Eberharda Karola w Tybindze znaleźli w jaskini Vogelherd drugą połowę głowy figurki lwa z kości mamuta. W latach 2005-2012 ponownie przeszukiwano warstwy badane w latach 30. XX w. Dzięki temu w zeszłym roku do tułowia zwierzęcia dopasowano głowę i stwierdzono, że to lew, teraz zaś okazało się, że artefakt sprzed ok. 40 tys. lat nie był, jak dotąd sądzono, reliefem, lecz trójwymiarową rzeźbą. Od 30 lipca figurkę można podziwiać w uniwersyteckim muzeum. To jedno z najsławniejszych dzieł sztuki z epoki lodowcowej [z początków sztuki figuratywnej] - podkreśla prof. Nicholas Conrad. Wznowione wykopaliska i analizy w jaskini Vogelherd prowadziliśmy przez blisko 10 lat. W efekcie w jaskini znaleziono kilkadziesiąt figurek i fragmentów figurek. Teraz naukowcy próbują je ze sobą połączyć. « powrót do artykułu
  8. Eksperci z MIT-u, Microsoftu i Adobe stworzyli algorytm, który potrafi odtworzyć dźwięk za podstawie analizy drgań obiektu widocznego na filmie. Podczas eksperymentów algorytm odtworzył zdania analizując wibracje paczki chipsów, którą filmowano z odległości 4,5 metra przez szybę nieprzepuszczającą dźwięku. W czasie innych eksperymentów dźwięk został odtworzony z obrazu drgań folii aluminiowej, wody oraz liści rośliny doniczkowej. Gdy dźwięk uderza w obiekt, wywołuje jego wibracje. Dostarczają one subtelnych informacji wizualnych, które są zwykle niewidoczne dla gołego oka. Ludzie nie zdają sobie sprawy z obecności tych informacji - mówi magistrant Abe Davis z MIT-u. Wraz z profesorami Fredo Durandem i Billem Freemanem napisał on artykuł, który zostanie zaprezentowany podczas konferencji Siggraph. W pracy nad algorytmem brali też udział Neal Wadhwa z MIT-u, Michael Rubinstein z Microsoft Research oraz Gautham Mysore z Adobe Research. Rekonstrukcja audio z obrazu wideo wymaga, by częstotliwość próbek wideo była wyższa niż częstotliwość sygnału audio. To z kolei oznacza, że konieczne jest wykorzystanie szybkich kamer. Podczas niektórych eksperymentów uczeni korzystali z urządzeń wykonujących 2000-6000 ujęć w ciągu sekundy. To znacznie więcej niż 60 klatek na sekundę (fps), którymi mogą pochwalić się kamery w zaawansowanych smartfonach. Jednak technologia, której użyli uczeni jest dostępna dla przeciętnego użytkowka. Najlepsze komercyjnie dostępne szybkie kamery wykonują nawet 100 000 klatek na sekundę. Co ciekawe, podczas części eksperymentów użyto zwykłych kamer cyfrowych pracujących z szybkością 60 fps. W tym wypadku rekonstrukcja nie była tak dobra, jak przy użyciu szybkich kamer, jednak wystarczająca, by określić płeć rozmówców, ich liczbę oraz – o ile mamy wystarczająco dużo informacji na temat właściwości akustycznych głosów – określić tożsamość rozmówców. Oczywiście pierwszymi, które chętnie wykorzystają wspomniane prace, będą z pewnością służby specjalne i organy ścigania. Jednak naukowców interesuje coś innego. Dla nich nowy algorytm to okazja do poznania właściwości różnych obiektów. Odtwarzamy dźwięk na podstawie obrazu obiektu. To daje nam dużo informacji o dźwięku, ale również o samym obiekcie, gdyż różne obiekty w różny sposób reagują na fale dźwiękowe - mówi Davis. Uczeni już rozpoczęli serię eksperymentów, podczas których starają się określić właściwości materiałów i ich strukturę na podstawie nagrań wideo ich reakcji na dźwięk. Mierzyli też ruch obiektu w rozdzielczości sięgającej dziesiątych części mikrometra. Uważają, że możliwe będzie nawet odnotowanie przesunięcia mniejszego niż piksel na obrazie. „Wystarczy” jedynie zauważyć przesunięcie piksela koloru. Naukowcy już wykorzystali swoją pracę w praktyce. Połączyli swój algorytm z techniką wykorzystaną w algorytmach wzmacniających niewidoczne różnice w obrazach wideo i stworzyli w ten sposób algorytm, który pozwala na optyczne monitorowanie oddechu i pulsu noworodków w szpitalach. « powrót do artykułu
  9. Amerykańska firma BioLite stworzyła czajnik, który jest zarazem ładowarką do urządzeń wyposażonych we wtyk USB. Za pomocą KettleCharge można uzyskać moc rzędu 10 W, co pozwala na załadowanie np. tableta w takim samym czasie, jak po podpięciu do kontaktu. Jak tłumaczy producent, w odróżnieniu od rozwiązań solarnych, czajnik będzie działać całą dobę. Trzeba jedynie dysponować jakimś źródłem ciepła, np. kuchenką lub płytą. Wbudowany w podstawę KettleCharge'a generator termoelektryczny bazuje na różnicy temperatur między chłodną (naczyniem wypełnionym wodą) i gorącą stroną (płomieniem dotykającym dna). Nie należy się martwić ewentualnymi oparzeniami, bo czajnik, za który trzeba zapłacić ok. 150 dol., wyposażono także w przedłużacz USB. Przy podniesionym module czajnik ma 18,6 cm wysokości. W wersji złożonej mierzy tylko 7,4 cm. Pojemnik o średnicy 19 cm można napełnić maksymalnie 750 ml wody. Dbając o bezpieczeństwo użytkownika zastosowano akumulator litowo-żelazowo-fosforanowy, stal nierdzewną i tworzywo sztuczne odporne na temperatury. « powrót do artykułu
  10. Regularne jedzenie probiotyków może poprawić ciśnienie krwi. Niewielki zestaw przeanalizowanych przez nas badań sugeruje, że regularne jedzenie probiotyków może być częścią zdrowego stylu życia, nakierowanego na obniżenie za wysokiego i utrzymanie prawidłowego ciśnienia krwi. Chodzi o probiotyki z jogurtu, kwaśnego mleka i sera, a także z suplementów - wyjaśnia dr Jing Sun z Uniwersytetu Griffitha. Przeanalizowawszy wyniki 5 studiów dot. ciśnienia krwi i konsumpcji probiotyków przez 543 dorosłych z prawidłowym i podwyższonym ciśnieniem, Australijczycy zauważyli, że w porównaniu do niespożywających probiotyków, u osób, które je jadały, skurczowe ciśnienie krwi spadało średnio o 3,56, a rozkurczowe o 2,38 mm Hg. Korzystny wpływ probiotyków był największy w grupie z ciśnieniem równym lub większym od 130/85. Co istotne, konsumpcja krótsza niż 2 miesiące nie obniżała skurczowego ani rozkurczowego ciśnienia krwi. Zespół z Queensland ustalił, że ciśnienie może poprawić dzienna objętość bakterii równa 109-1012 jednostek tworzących kolonie (ang. colony-forming units, CFUs). Podsumowując swoje spostrzeżenia, Sun i inni podkreślili, że probiotyki z licznymi rodzajami bakterii obniżały ciśnienie bardziej niż produkty z pojedynczym gatunkiem/szczepem. Sądzimy, że probiotyki pomagają obniżyć ciśnienie krwi za pośrednictwem innych korzystnych oddziaływań na zdrowie, w tym zmniejszania cholesterolu całkowitego, złego cholesterolu LDL, poziomu glukozy oraz insulinoporności, a także regulowania układu hormonalnego, który kontroluje ciśnienie i równowagę płynów. Wskazując na potencjalne ograniczenia wniosków, Sun zaznacza, że studia dot. ciśnienia i probiotyków są przeważnie małe, poza tym dwa z uwzględnionych projektów obejmowały tylko 3-4-tyg. spożycie probiotyków. Mając to na uwadze, pani doktor zaznacza, że przed polecaniem probiotyków jako środków kontroli i zapobiegania nadciśnieniu należy przeprowadzić kolejne badania. « powrót do artykułu
  11. SpaceX ma zamiar wybudować pierwszy prywatny komercyjny kosmodrom. Zostanie on zlokalizowany na południu stanu Teksas w Boca Chica Beach nad Zatoką Meksykańską, w pobliżu granicy z Meksykiem. Firma ma zamiar zainwestować 85 milionów dolarów, a w kosmodromie znajdzie pracę 300 osób. Władze stanowe przeznaczyły ponad 15 milionów dolarów w formie różnych zachęt, które miały skłonić SpaceX do wybrania tej konkretnej lokalizacji. Dzięki temu firma Elona Muska będzie mogła szybciej zorganizować pierwszy start komercyjnej rakiety. Przedsiębiorstwo planuje, że z Boca Chica Beach będzie wystrzeliwanych 12 rakiet rocznie. Mają to być Falcon 9 i Falcon Heavy. Obecnie SpaceX dzierżawi od NASA miejsce startowe na Przylądku Canaveral. Wystrzeliwuje też swoje rakiety z bazy Vandenberg w Kalifornii. Największym problemem w Boca Chica Beach było sąsiedztwo parku stanowego, którym kosmodrom będzie otoczony z trzech stron. Jednak w maju Federalna Administracja Lotnicza wydała ocenę środowiskową, w której stwierdziła, że kosmodrom nie narazi żadnych chronionych zwierząt na niebezpieczeństwo i będzie miał niewielki wpływ na otoczenie. « powrót do artykułu
  12. Podczas prac budowlanych w Kifissii w Wielkich Atenach w grobie biedaka znaleziono rozbity na 12 części ceramiczny puchar na wino, z którego najprawdopodobniej pił znany polityk i reformator ateńskiej demokracji Perykles. Gdy archeolodzy poskładali naczynie, pod jednym z uszu zobaczyli 6 wyskrobanych imion. Uporządkowano je według starszeństwa, a naukowcy są niemal pewni, że chodzi o właśnie tego Peryklesa, bo na ściance pojawia się też imię Aryfrona, starszego brata ateńskiego mówcy. Aryfron to bardzo rzadkie imię. Wymienianie go nad Peryklesem daje nam 99% pewności, że chodzi o tych dwóch braci - podkreśla Angelos Matthaiou, sekretarz Greckiego Towarzystwa Epigraficznego. Wszystko wskazuje na to, że 6 mężczyzn piło z pucharu podczas sympozjonu (Perykles miał wtedy dwadzieścia kilka lat). Później panowie "podpisali się" na pamiątkę wydarzenia. Ewidentnie musieli być zamroczeni [alkoholem], bo ktokolwiek wyrył imię Peryklesa, zrobił błąd i musiał go poprawiać. Naczynie podarowano Drapetisowi (co po gr. oznacza zbiega), który był zapewne niewolnikiem-służącym lub właścicielem tawerny - dodaje archeolog Galini Daskalaki, wnioskując po napisie wydrapanym na spodzie pucharu. « powrót do artykułu
  13. Niewykluczone, że eksperymentalny lek uratował życie dwójki amerykańskich lekarzy cierpiących z powodu zakażenia wirusem Ebola. Jeszcze kilka dni temu doktor Kent Brantly, którego stan pogarszał się z minuty na minutę, zadzwonił do żony by się pożegnać. Teraz Brantly spaceruje po szpitalnych korytarzach amerykańskiego Emory University Hospital, do którego został ewakuowany w ubiegłym tygodniu. Doktor Brantly walczył z Ebolą w Liberii. Dnia 22 lipca obudził się z gorączką. Natychmiast poddał się kwarantannie i przeprowadził testy krwi. Wykazały one zarażenie Ebolą. Trzy dni później zachorowała też doktor Nancy Writebol. Oboje prawdopodobnie zarazili się od pracownika szpitala, w którym leczyli chorych. Tam też podano im lek o nazwie Zmapp, produkowany przez firmę Mapp Biopharmaceutical z San Diego. Oboje wiedzieli, że lek nigdy wcześniej nie był podawany ludziom. Prowadzono jedynie badania na małpach. Cztery zwierzęta, którym podano lek w ciągu 24 godzin od infekcji, przeżyły. Kolejne dwa, u których lek podano 48 godzin od infekcji, także przeżyły. Zwierzę, którego nie leczono, zmarło w ciągu 5 dni od zakażenia. Brantly i Writebol znali te wyniki. Wiedzieli również, że Zmapp może nie działać na ludziach oraz że od czasu, gdy się zarazili minęło znacznie więcej czasu. W przypadku Brantly'ego było to 9 dni, w przypadku Writebol – 6. ZMapp, gdy dotarł do Liberii, był przechowywany w temperaturze poniżej 0 stopni Celsjusza. Miejscowym lekarzom powiedziano, że mają go nie ogrzewać, powinien samodzielnie zyskać odpowiednią temperaturę. Trwało to 8-10 godzin. Pierwszą dawkę, na prośbę Brantly'ego, przygotowywano dla Writebol. Brantly postanowił poczekać, gdyż jest młodszy i sądził, że ma większe szanse. Jednak w międzyczasie jego stan zaczął gwałtownie się pogarszać. Pojawiły się problemy z oddychaniem. Brantly poprosił, by dawkę Writebol podano jemu. Minęła zaledwie godzina od wstrzyknięcia leku, a stan pacjenta gwałtownie się poprawił. Zaczął łatwiej oddychać, a następnego dnia mógł wziąć prysznic. Później został ewakuowany do USA. Writebol, której stan był lepszy, otrzymała zastrzyk późnej. Reakcja organizmu również była pozytywna, chociaż nie tak spektakularna jak u Brantly'ego. Dlatego też dzień później zastrzyk powtórzono. Wówczas doszło do gwałtownego poprawienia się sytuacji. Lekarka również została przewieziona do USA. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podkreśla jednak, że historia Brantly'ego i Writebol była wyjątkowa, a sukces nie oznacza, że ZMapp trafi teraz do pacjentów. Jako lekarze wiemy, że podawanie pacjentom nieprzetestowanych leków to niezwykle trudny wybór, gdyż naszym pierwszym zadaniem jest nie szkodzić. Nie możemy być pewni, że eksperymentalny lek nie uczyni więcej szkody niż pożytku - oświadczyła WHO. ZMapp nie był testowany klinicznie i nie został zatwierdzony do użytku na ludziach. Amerykańska FDA (Agencja ds. Żywności i Leków) może w wyjątkowych sytuacjach dopuścić do użycia takiego leku na konkretnych osobach. Uzyskanie zezwolenia jest skomplikowane i długotrwałe. Tym razem urzędnicy znacząco przyspieszyli procedury. Firma MAPP Biopharmaceutical, w związku z opisanym powyżej sukcesem, uzyskała dofinansowanie ze strony Defense Threat Reduction Agency. To wchodząca w skład Pentagonu agencja, której zadaniem jest redukcja zagrożeń związanych z bronią masowej zagłady.
  14. Mieszkańcy południa USA zmagają się z inwazją mrówek szalonych, które wypierają – również inwazyjne – mrówki ogniste. Naukowcy z USA, Chiny i Francji zauważyli, że mrówki podczas walki wytwarzają ciecz jonową. To pierwszy znany nauce przypadek naturalnie występującej cieczy jonowej. Mrówki ogniste masowo pojawiły się w USA przed kilkunastu laty. Mieszkańcy na nie narzekali do czasu, aż pojawiły się mrówki szalone. O problemie informowaliśmy przed rokiem. Naukowcy zaczęli zaś zastanawiać się, jak to się dzieje, że mniejsze mrówki są w stanie wyprzeć większe. Okazało się, że gdy mrówka ognista opryska mrówkę szaloną swoim jadem, opryskana zwilża się własnym jadem, który unieszkodliwia jad wroga. Z połączenia obu jadów tworzy się ciecz jonowa. Ciecze jonowe składają się wyłącznie z jonów. Cieczami takimi są stopione sole. Obecnie cieczami jonowymi nazywa się te sole, które topią się w temperaturze poniżej 100 stopni Celsjusza. Zainteresowanie tymi substancjami gwałtownie wzrosło, gdy w 1992 roku uzyskano pierwszą ciecz jonową stabilną w obecności powietrza i wilgoci. W ciągu kilku lat w handlu pojawiło się wiele niskotemperaturowych cieczy jonowych, które wykorzystywane są w chemii organicznej, używa się ich w roli rozpuszczalnika, wykorzystuje w bateriach. Dotychczas znaliśmy jednak tylko sztuczne ciecze jonowe. Teraz wiemy, że występują one też naturalnie. Bliższe badania wykazały, że jeśli mrówce szalonej, spryskanej jadem przez mrówkę ognistą, uniemożliwi się wysmarowanie ciała własnym jadem, to ginie 48% mrówek szalonych. Gdy jednak wykorzystają własny jad do neutralizacji substancji mrówki ognistej, odsetek zgonów spada do 2%.
  15. Konie korzystają z różnych wskazówek, które pozwalają im stwierdzić, co chodzi po głowie drugiemu członkowi stada. Jednym z najważniejszych czynników w komunikacji wydaje się jednak kierunek zwrócenia uszu. Jennifer Wathan i prof. Karen McComb z University of Sussex oceniały, na czym konie polegają, określając kierunek uwagi innego konia podczas zadania polegającego na wyborze źródła pożywienia. Każdego konia podprowadzano do pewnego punktu, puszczano i pozwalano wybierać między dwoma wiadrami. Na ścianie za nimi znajdowało się naturalnych rozmiarów zdjęcie końskiej głowy, zwróconej w lewo albo w prawo. Autorki artykułu z Current Biology zauważyły, że jeśli oczy lub uszy konia z fotografii były zasłonięte, badany koń podejmował losowe decyzje odnośnie do wiader. Kiedy jednak oczy i uszy były widoczne, zwierzę wykorzystywało wskazówki kierunkowe. Wcześniejsze prace nt. komunikacji uwagi koncentrowały się na wskazówkach wykorzystywanych przez ludzi: orientacji ciała, głowy i spojrzeniu, ale nikt nie wykraczał poza to. My odkryłyśmy, że u koni istotnym sygnałem wzrokowym było także ustawienie uszu. Prawdę mówiąc, konie musiały widzieć drobne cechy zarówno oczu, jak i uszu, by mogły do pokierowania swoimi wyborami wykorzystać położenie głowy innego konia - opowiada Wathan, dodając, że przez nasz antropocentryczny pogląd na świat i niemożność poruszania uszami często przeoczamy rolę spełnianą przez nie u pozostałych gatunków. Studium uwydatnia fakt, że zwierzęta inne niż naczelne są świadome drobnych różnic w wyrazie pyska i że porafią je wykorzystać w procesie podejmowania decyzji. Drobne ruchy pyska mogą wskazywać na ważne zmiany w uwadze i stanie emocjonalnym i są prawdopodobnie kluczowe w determinowaniu zachowań społecznych wielu zwierząt - podsumowuje McComb. « powrót do artykułu
  16. Grupa naukowców z Niemiec, Australii i Nowej Zelandii wzywa do podjęcia wysiłków na rzecz lepszego zrozumienia lokalnych zmian klimatycznych. Przeprowadzone właśnie badania wskazują bowiem, że zmiany klimatu półkuli północnej nie mają bezpośredniego wpływu na klimat półkuli południowej. Prace uczonych z australijskiego University of Queensland we współpracy z nowozelandzkim University of Centerbury, Australian Nuclear Science and Technology Organization oraz niemieckim Uniwersytetem w Griefswald wskazują, że przyszłe zmiany klimatyczne mogą przebiegać różnie na obu półkulach. Ze wspomnianych badań wynika, że pod koniec ostatniej epoki lodowej, gdy lodowce wycofywały się, na Nowej Zelandii pozostały wielkie ilości lodu. „Badania te przeczą wcześniejszym odkryciom, zgodnie z którymi nowozelandzkie lodowce zniknęły w tym samym czasie co lodowce na półkuli północnej” - mówi profesor Jamie Shulmeister. „Wykazaliśmy, że gdy półkula północna ogrzewała się, lodowce Nowej Zelandii pozostały nietknięte. Zaczęły wycofywać się wiele tysięcy lat później, gdy wskutek zmian na Oceanie Południowym doszło do zwiększenia emisji dwutlenku węgla i ocieplenia” - dodaje. Badania moren nie tylko wykazały, że lodowce Nowej Zelandii przetrwały tysiące lat dłużej, ale również, że pojawiły się tysiące lat przed zlodowaceniem na półkuli północnej. „Lodowce te reagowały głównie na lokalne zmiany na Oceanie Południowym a nie, jak wcześniej sądzono, na zmiany na półkuli północnej” - stwierdził profesor Shulmeister. « powrót do artykułu
  17. Archeolog Tim Kohler z Washington State University poinformował, że przed 800 laty na terenie centralnej Mesa Verde doszło do trwającego kilkadziesiąt lat okresu niezwykle nasilonej przemocy. Liczba ofiar w stosunku do liczby ludności była tak wielka, że blednie przy tym XX wiek z jego dwiema wojnami światowymi, komunizmem i nazizmem. W latach 1140-1180 cztery pokojowo dotychczas żyjące grupy pueblo zaangażowały się w bardzo intensywny konflikt. Tim Kohler odkrył, że niemal 90% szkieletów z tamtych czasów nosi ślady poważnych urazów na czaszkach lub ramionach. Wiele z tych osób zginęło gwałtowną śmiercią - mówi Kohler. Dokonane przezeń odkrycie może również wyjaśniać dlaczego region, który w połowie XII wieku był zamieszkany przez około 40 000 osób całkowicie wyludnił się w ciągu zaledwie 30 lat. Już w XIX wieku pojedynczy archeolodzy, powołując się na pozostałości struktur obronnych czy ślady pożarów, twierdzili, że w przeszłości w tamtym regionie doszło do okresu przemocy. Nie byli jednak w stanie dowieść jej intensywności. Dopiero teraz Kohler i jego zespół, skupiając się na urazach widocznych na szkieletach, odkryli prawdę. Kohler bada ten region nie od dzisiaj. Przed dwoma miesiącami w Proceedings of the National Academy of Sciences, ukazał się jego artykuł, w którym uczony informował, że w latach 500-1300 na amerykańskim południowym zachodzie miał miejsce gwałtowny baby boom. Tempo przyrostu naturalnego przewyższało najprawdopodobniej to, z którym obecnie mamy do czynienia w jakimkolwiek regionie świata. Uczony zauważył jednak coś jeszcze. O ile w Mesa Verde doszło do tak gwałtownych aktów przemocy, że region się wyludnił, to w położonym na południe regionie w pobliżu Rio Grande społeczności Indian Pueblo żyły w pokoju. Zdaniem Kohlera przyczyną tych różnic były zmiany jakie zaszły w strukturze społecznej Pueblosów znad Rio Grande oraz ich urozmaicona gospodarka. Ludy te zaczęły bowiem mniej identyfikować się ze swoim klanem, a bardziej z całą osadą lub grupą osad. Ponadto Pueblosi znad Rio Grande prowadzili ożywioną wymianę handlową zarówno między sobą jak i z innymi ludami. Mieli też wyspecjalizowanych rzemieślników i bogatą ofertę towarową. Tymczasem w centralnym Mesa Verde handel i produkcja były znacznie mniej wyspecjalizowane. Gdy społeczeństwo nie jest wyspecjalizowane, powstaje poczucie, że każdy z każdym konkuruje, gdyż wszyscy robią to samo - mówi Kohler. Kiedy pojawia się specjalizacja, ludzie są bardziej zależni od siebie nawzajem i mniej chętnie wdają się w konflikty. Uczony powołuje się przy tym na psychologa Stevena Pinkera z Uniwersytetu Harvarda, który jest autorem książki „The Better Angels of Our Nature: Why Violence Has Declined”. Pinker mówi o czymś, co nazywa 'grzecznym handlem'. Przez ostatnie 5000 lat był on bardzo ważnym czynnikiem uspokajającym nastroje wśród ludzi. Wydaje się, że działał on też w badanym przez nas okresie - stwierdza Kohler. Zdaniem uczonego, konflikty rozpoczęły się gdy przedstawiciele kultury Chaco, mieszkający w połowie drogi pomiędzy centralną Mesa Verde a północną Rio Grande zaczęli rozprzestrzeniać się na tereny dzisiejszego południowego Kolorado. Tamtejsi mieszkańcy stawili opór, lecz został on przełamany. W latach 1080-1130 miejscowi znajdujący się pod wpływem kultury Chaco dobrze sobie radzili. Jednak w połowie XII wieku pojawiła się ciężka susza, która doprowadziła do upadku centrum cywilizacji Chaco i zmniejszenia liczby ludności. W 1160 roku nasilenie przemocy sięgnęło zenitu, a sto lat później cały region i okolice stały się bezludne. « powrót do artykułu
  18. Organizacje ekologiczne często obawiają się, by lokalna społeczność sprawowała władzę nad przyrodniczo cennym terenem. Dlatego też nie zawsze popierają żądania takich plemion jak żyjące w Gujanie Wapichan, którego członkowie chcą, by rząd przekazał im kontrolę nad 14 000 km2 lasu, który miałby być chroniony jako las lokalnej społeczności. Badania przeprowadzone przez World Resources Institute oraz Rights and Resources Initiative wykazały, że społeczności lokalne najczęściej znacznie lepiej niż rządy chronią swój teren. Specjaliści przejrzeli 130 badań, które przeprowadzono na terenie 14 krajów. Okazało się, że rdzenni mieszkańcy cennych terenów bardzo o nie dbają. Z przygotowanego raportu dowiadujemy się na przykład, że od 2000 roku w brazylijskiej części Amazonii którą kontrolują plemiona Yanomami i Kayapo średni odsetek wylesiania wynosi 0,6%, podczas gdy poza ich terenami jest to 7%. Z kolei w Gwatemali, w regionie Peten, na terenie którego znajduje się m.in. Maya Biosphere Reserve, wylesianie na terenach kontrolowanych przez rząd postępuje 20-krotnie szybciej niż na terenach kontrolowanych przez lokalne społeczności. Autorzy raportu zauważają, że w Indonezji tylko 2% lasów deszczowych zostało przekazane pod kontrolę zamieszkujących je społeczności i Indonezja prześcignęła ostatnio Brazylię w niechlubnej statystyce tempa wylesiania. Okazuje się zatem, że lokalne społeczności bardzo dobrze zarządzają wspólnymi zasobami. Potwierdza to prace noblistki Elinor Ostrom, która stwierdziła, że do tzw. tragedii wspólnego pastwiska (czyli sytuacji, w której wspólne dobro jest niszczone, gdyż każdy stara się osiągnąć z niego jak najwięcej korzyści, łamiąc przy tym zasady) rzadko dochodzi, gdy społeczności same kontrolują swoje zasoby i mogą porozumieć się z sąsiadami. To właśnie lokalnym społecznościom najbardziej zależy na dobrym zarządzaniu własnymi zasobami. Problemy zaczynają się wówczas, gdy w życie takich lokalnych społeczności zaczynają wtrącać się rządy czy organizacje ekologiczne. Wzmocnienie władzy lokalnych społeczności nad lasami wydaje się niezwykle ważne w walce z globalnymi zmianami klimatu - mówi Jennifer Morgan z World Resources Institute. W bardzo prosty sposób możemy zwiększyć ilość dwutlenku węgla wychwytywanego z atmosfery. Wystarczy, że przekażemy władzę nad lasami z rąk rządów w ręce lokalnych społeczności - wtóruje jej Ashwini Chhatre z University of Illinois. Wiele osób myśli, że jeśli rząd przekaże lokalnym mieszkańcom prawa do lasu, to ci go wytną. Jednak dowody pokazują, że przekazanie kontroli społecznościom lokalnym to najlepszy sposób na ochronę lasów - stwierdził David Kaimowitz z Ford Foundation. Obecnie lokalne społeczności kontrolują około 12% lasów. Reszta znajduje się pod kontrolą rządów, które często udzielają zgody na ich wycinanie. Tymczasem to właśnie lokalne społeczności są najbardziej zainteresowane w zachowaniu lasu, od którego zależy ich byt. « powrót do artykułu
  19. Zdaniem australijskich naukowców, to ogrzewający się Atlantyk jest prawdopodobnie odpowiedzialny za wzrost siły pasatów na Pacyfiku. Obecnie pasaty te są najsilniejsze od czasu, gdy ludzkość dokonuje ich pomiarów, czyli od lat 60. XIX wieku. Z kolei silniejsze pasaty doprowadziły do ochłodzenia się wschodnich części Pacyfiku, wydłużenia okresu susz w Kalifornii, spowodowały, że na Zachodnim Pacyfiku poziom wody wzrasta trzykrotnie szybciej niż średnia światowa oraz przyczyniły się do obserwowanego od 2001 roku spowolnienia wzrostu globalnych temperatur powierzchni planety. Niewykluczone też, że odpowiadają one za rzadsze pojawianie się zjawiska El Nino. Zdumiało nas, że od 20 lat główną przyczyną takich a nie innych trendów klimatycznych na Pacyfiku jest to, co się dzieje na Atlantyku. To pokazuje tylko, jak wielki wpływ na cały glob mają zmiany w jednej jego części - mówi współautor badań Shayne McGregor z University of New South Wales. Specjaliści od 20 lat obserwują rosnącą siłę pasatów. Początkowo sądzili, że mamy do czynienia z dekadową zmiennością. Jednak badania wykazały, że siła wiatrów zwiększa się nieproporcjonalnie do zmian w temperaturze powierzchni oceanu. Zjawisko było tym bardziej zagadkowe, że wcześniejsze badania wykazywały, iż wraz z globalnym ociepleniem pasaty będą słabły. Teraz okazuje się, że winny jest wzrost temperatury wód Atlantyku. Doprowadził on do pojawienia się dużej różnicy ciśnień pomiędzy oboma oceanami, co nadało nowej energii pasatom. Wskutek szybkiego ogrzewania się Atlantyku w górnej atmosferze pojawił się obszar wysokiego ciśnienia, a blisko powierzchni – obszar niskiego ciśnienia. Powietrze unoszące się znad Atlantyku opada nad tropikalnymi obszarami wschodniego Pacyfiku, podnosząc tam ciśnienie przy powierzchni. Mamy zatem do czynienia z naprzemiennymi obszarami wysokiego ciśnienia nad Pacyfikiem i niskiego nad Atlantykiem, co napędza pacyficzne pasaty, zwiększając ich siłę - wyjaśnia profesor Axel Timmermann z University of Hawaii. Mamy do czynienia z sytuacją, której nie uwzględnia wiele modeli klimatycznych. Nie doszacowują one sprzężenia pomiędzy Atlantykiem i Pacyfikiem. Silniejsze pasaty wtłaczają do zachodnich części Oceanu Spokojnego dodatkowe ilości ciepła, co wyjaśnia spowolnienie globalnego ocieplenia. Uczeni uważają jednak, że taka sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Gdy różnice ciśnień pomiędzy oboma oceanami się zmniejszą, pasaty osłabną i wówczas może dojść do gwałtownego przyspieszenia wzrostu globalnych temperatur. Zdaniem profesora Matthew Englanda z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii, zjawiskiem, które może doprowadzić do ponownego lepszego zsynchronizowania sytuacji nad Atlantykiem i Pacyfikiem może być silne El Nino. « powrót do artykułu
  20. Szpital w Clermont-Ferrand przygotowuje pierwszy we Francji bar z winami, gdzie pod nadzorem medycznym terminalnie chorzy będą mogli wypić z najbliższymi lampkę alkoholu. Zanim bar otworzy we wrześniu swoje podwoje, personel zostanie przeszkolony przez antropologa społecznego. Czemu mielibyśmy odmawiać ziemskich uciech tym, którzy dożywają swego końca? Nic nie usprawiedliwia takich ograniczeń - napisano w oświadczeniu prasowym Centrum Szpitalnego Uniwersytetu Clermont-Ferrand. Jak powiedziała AFP dr Virginie Guastella, celem jest 'uczłowieczenie' pacjentów dzięki poprawie jakości codziennego życia oraz zapewnieniu im przyjemności wynikającej z możliwości dawania i otrzymywania. Bar z centrum paliatywnego oferować będzie nie tylko wino, ale i piwo, whisky czy szampana. Guastella podkreśla, że wino może pomóc chorym i ich rodzinom czy przyjaciołom rozluźnić się i porozmawiać. Sytuacja może być paliatywna przez parę tygodni, a nawet miesięcy, a ponieważ życie jest tak cenne i prawdziwe do końca, zdecydowaliśmy się kultywować wszystko, co dobre. Enologiczny projekt zaproponowano, bazując na studium antropolog Catherine Legrand Sebille, która wykazała, że jedzenie i picie ma pozytywny wpływ na czyjeś ostatnie chwile (z doniesień medialnych wynika, że to właśnie Legrand Sebille przeszkoli francuski personel).
  21. Mniej niż godzina gier wideo dziennie ma niewielki pozytywny wpływ na rozwój: skutkuje lepszym przystosowaniem zarówno u dzieci, jak i nastolatków (psycholodzy z Uniwersytetu Oksfordzkiego dokonywali porównań do osób, które nigdy nie grały lub grały 3 godziny dziennie i więcej). Brytyjczycy sądzą, że studium, którego wyniki opublikowano w piśmie Pediatrics, to pierwsze badanie oceniające zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki gier wideo w reprezentatywnej próbie blisko 5 tys. dzieci i młodzieży. Uczestników w wieku 10-15 lat pytano o czas spędzany na grach wideo (na konsolach i pecetach), poziom nadpobudliwości i nieuwagi, empatię oraz kontakty z rówieśnikami. Zespół dr. Andrew Przybylskiego ustalił, że w Wielkiej Brytanii 3 na 4 dzieci gra codziennie w gry wideo. Osoby, które spędzają w ten sposób ponad połowę wolnego czasu, nie są zbyt dobrze przystosowane (przy umiarkowanym graniu - 1-3 godz. na dobę - nie odnotowywano jeszcze żadnego wpływu). Naukowcy spekulują, że to skutek nieangażowania się w inne potencjalnie wzbogacające czynności oraz wystawienia na oddziaływanie kontentu przeznaczonego dla dorosłych. W porównaniu do niegrających i grających bardzo często, dzieci grające mniej niż godzinę dziennie (czyli przez mniej niż 1/3 wolnego czasu) były najbardziej towarzyskie i najczęściej wspominały o satysfakcji z życia. Występowało u nich mniej problemów z przyjaciółmi i emocjonalnych, odnotowywano także niższy poziom nadruchliwości. Uzyskane wyniki stanowią poparcie dla ostatnich eksperymentów laboratoryjnych, które wskazały na minusy korzystania z gier elektronicznych, jednak wysokie natężenie grania wydaje się tylko słabo związane z dziecięcymi problemami behawioralnymi w realnym świecie. Na podobnej zasadzie niewielki pozytywny wpływ grania o nieznacznym natężeniu nie wspiera idei, że gry wideo pomagają dzieciom rozwijać się w coraz bardziej cyfrowym świecie. Choć niektóre z pozytywnych skutków odkrytych we wcześniejszych studiach znalazły odzwierciedlenie w danych, to efekty były dość słabe, co sugeruje, że korzyści ograniczają się do wąskiego zakresu gier akcji. Trzeba przeprowadzić kolejne badania, które pokażą, jakie cechy gier sprawiają, że są one korzystne lub szkodliwe. Ważne też może być ustalenie, jak środowiska społeczne, takie jak rodzina czy rówieśnicy [...], kształtują wpływ gier na młodych ludzi. « powrót do artykułu
  22. Po raz pierwszy w historii udziały przeglądarki Chrome na rynku desktopów przekroczyły 20%. W lipcu bieżącego roku należało doń 20,37% rynku. Liderem pozostaje Internet Explorer, z którego korzystało w lipcu 58,01% użytkowników pecetów. Udziały Explorera utrzymują się na stałym poziomie, z niewielkimi wahaniami. Przez ostatnie trzy miesiące rosły, obecnie spadają. Podobne tendencje widać na przestrzeni dłuższego czasu. Na trzeciej pozycji uplasował się Firefox. W przypadku przeglądarki Mozilli widać jednak wyraźny trend spadkowy. We wrześniu ubiegłego roku należało doń 18,60% rynku, w październiku 18,70%, a od tamtej pory jej udziały ciągle spadają i wynoszą obecnie 15,08%. Spadki notuje też czwarta na rynku Safari, z której korzysta obecnie 5,16% użytkowników komputerów stacjonarnych oraz Opera. Do norweskiej przeglądarki należy obecnie 0,99% rynku. Wydaje się, że Chrome jest obecnie jedyną przeglądarką, która zdecydowanie zdobywa rynek. I, co ważne, czyni duże postępy na urządzeniach stacjonarnych i mobilnych. Na urządzeniach mobilnych wciąż króluje Safari, jednak jej udziały spadły od września 2013 aż o 10 punktów procentowy i wynoszą obecnie 44,83%. Drugą pozycję zajmuje Android Browser z udziałami wahającymi się w przedziale 21-24 procent, jednak niewykluczony jest trend spadkowy w ciągu najbliższych miesięcy. Wspomniana na wstępie Chrome notuje duże wzrosty. We wrześniu 2013 do przeglądarki tej należało 6,34% rynku mobilnego, a obecnie jest to już 18,03%. Opera Mini utrzymuje swój stan posiadania w granicach 7-8 procent. Pewną tendencję wzrostową widać w przypadku Internet Explorera, lecz na urządzeniach mobilnych przeglądarka ta ma jedynie 2,50% udziałów. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy opisali nowy gatunek nietoperza, który występuje wyłącznie w Boliwii. Myotis midastactus, bo o nim mowa, był wcześniej mylony z Myotis simus, ale naukowcy zbadali okazy muzealne i wykazali, że istnieją różnice m.in. w wyglądzie futra oraz budowie czaszki. Najbardziej charakterystyczną cechą wydaje się złotożółte, bardzo krótkie i wełniste futro. Jaskrawe ubarwienie, tak typowe dla przedstawicieli rodzaju Myotis z Nowego Świata, zainspirowało zresztą biologów przy tworzeniu nazwy: midastactus nie bez powodu kojarzy się z królem Midasem. Jak ujawniają doktorzy Ricardo Moratelli i Don E. Wilson, autorzy artykułu z Journal of Mammalogy, M. midastactus żyje na boliwijskiej pampie i żywi się drobnymi owadami. Za dnia kryje się w norkach w ziemi, dziuplach i pod krytymi strzechą dachami. Duet z Fundacji Oswalda Cruza oraz Instytutu Smithsona przeprowadził szczegółowe analizy morfologiczne i morfometryczne 27 okazów z kilku brazylijskich i amerykańskich muzeów. Moratelli przyznał, że mimo 2-miesięcznych prób nie udało mu się schwytać żywego M. midastactus. Zaznaczył przy okazji, jak dużą, wg niego, rolę spełniają kolekcje muzealne: Mogę z dużym przekonaniem powiedzieć, że w gablotach z całego świata znajduje się wiele gatunków czekających na rozpoznanie i formalny opis [...]. Za holotyp uznano dorosłego samca, schwytanego 9 września 1965 r. przez S. Andersona. Wszystkie wzmianki na temat gatunku pochodzą z departamentów Beni i Santa Cruz (większość z Beni). Nie ma pewności co do statusu nowego nietoperza, lecz naukowcy przypominają, że wcześniej twierdzono, że M. simus z Boliwii (czyli dzisiejszy M. midastactus) jest bliski zagrożenia. Najnowsze studium sugeruje, że prawdziwy M. simus w ogóle nie występuje w Boliwii, można go za to spotkać w Argentynie, Brazylii, Ekwadorze, Paragwaju i Peru.
  24. Microsoft wystąpił do sądu przeciwko Samsungowi. Koncern z Redmond twierdzi, że koreańska firma nie wywiązuje się z umowy dotyczącej licencjonowania własności intelektualnej Microsoftu, którą Samsung wykorzystuje w systemie Android. We wrześniu 2011 roku Microsoft i Samsung podpisały umowę o udzielaniu sobie nawzajem licencji na patenty. W jej ramach Samsung miał płacić firmie z Redmond. Jednak,jak twierdzi Microsoft, w ubiegłym roku Samsung zaczął skarżyć się na warunki umowy i przestał płacić, a później zaczął wykorzystywać przejęcie Nokii przez Microsoft jako uzasadnienie łamania umowy. Po jakimś jednak czasie Samsung zdecydował się na wniesienie opłaty i w listopadzie ubiegłego roku pieniądze wpłynęły na konto Microsoftu, jednak bez odsetek za zwłokę. Microsoft skarży się też, że Samsung naciska na koreański urząd ds. konkurencji, by ten odgórnie zmienił umowę tak, by koreańska firma musiała wnosić mniejsze opłaty na rzecz Microsoftu lub by nie musiała w ogóle płacić. Analityk Rick Sherlund z Nomura Securities szacuje, że każdego roku firmy wykorzystujące Androida płacą Microsoftowi około 2 miliardów dolarów tytułem opłat licencyjnych. « powrót do artykułu
  25. Chiński Dziennik Ludowy poinformował, że rządowa agencja zajmująca się zakupami dla administracji wydała urzędom zakaz kupowania oprogramowania antywirusowego od firm Symantec i Kaspersky. Decyzję podjęto podobno w trosce o bezpieczeństwo rządowych komputerów. Dziennikarze poinformowali również, że rząd zatwierdził wykorzystywanie programów antywirusowych pięciu firm. Wszystkie to chińskie przedsiębiorstwa: Qihoo 360 Technology Co, Venustech, CAJinchen, Beijing Jiangmin oraz Rising. Symantec i Kaspersky chcą przekonać chińskich urzędników do zmiany decyzji. Nie są one jednak jedynymi zachodnimi firmami, które przeżywają kłopoty w Państwie Środka. Rząd w Pekinie stwarza też problemy Microsoftowi, IBM-owi czy SAP-owi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...