Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36934
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    224

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Współcześni mieszkańcy Wysp Japońskich to potomkowie dwóch grup ludności – łowców-zbieraczy kultury Jomon zamieszkujących Wyspy od około 16 000 lat i wschodnioazjatyckich rolników, którzy zaczęli migrować z kontynentu ok. 800 roku po Chrystusie. Naukowcy z Uniwersytetu Tokijskiego, wykorzystując narzędzie analityczne o nazwie indeks markeru przodków (AMI, ancestry-marker index) opisali dystrybucję i sposób łączenia się obu wspomnianych grup. Odkryli przy tym, że Jomon byli bardziej odporni na głód, ale mieli tendencję do otyłości, a rolnicy lepiej radzili sobie z chorobami zakaźnymi, ale mieli tendencje do zbyt silnych reakcji immunologicznych i rozwoju np. astmy. Chciałem zbadać pochodzenie Japończyków, by odkryć własne korzenie. Opracowałem więc metodę statystyczną, która pozwala na identyfikowanie specyficznych wariantów genetycznych ludu Jomon w porównaniu do wariantów genetycznych z kontynentalnej Azji Wschodniej oraz późniejszych domieszek", mówi profesor Yusuke Watanebe. W antropologii takie metody są często stosowane do wykrywania komponentów genetycznych, jakie powstały wskutek mieszania się izolowanych wcześniej populacji, dodaje uczony. Watanabe mówi, że najpopularniejsze z tych narzędzi, jak S* używane do identyfikowania komponentu genetycznego neandertalczyków czy denisowian, nie sprawdzały się w przypadku Japończyków. Powstało więc AMI, które radziło sobie z procesami wymiany genetycznej, do których doszło niedawno. Korzystając z AMI oraz genetycznego markera ludu Jomon zwanego JAS (Jomon allele score), naukowcy przeanalizowali genom 10 842 mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Zbadali proporcję JAS w genomie poszczególnych osób i znaleźli korelację z wydarzeniami z historii Japonii. Z wcześniejszych badań wiemy, że uprawa ryżu rozpoczęlła się w Japonii od północnej części wyspy Kiusiu, zatem to tam musieli najpierw przybyć rolnicy. Następnie ryż rozprzestrzenił się na region Kinki w centralno-zachodniej Japonii – tam, gdzie obecnie znajdują się Kioto i Osaka – oraz na wyspę Sikoku. Badania AMI wykazały, że mieszkańcy tych regionów mają w swoich genach niższy odsetek JAS i wyższy odsetek genów populacji rolników. Natomiast najwięcej komponentu JAS stwierdzono u mieszkańców Okinawy, a następnie w regionach Tohoku na północnym-wschodzie i Kanto w centralnej Japonii (tam, gdzie obecnie znajduje się Tokio). Już wcześniej uważano, że tamtejsi mieszkańcy są w większym stopniu potomkami Jomon. Obecne badania to potwierdziły. Naukowcy znaleźli też ważne różnice pomiędzy grupami, które utworzyły współczesną Japonię. Łowcy-zbieracze Jomon mieli wyższy poziom cukru i trójglicerydów we krwi, co czyniło ich bardziej odpornymi na okresy głodu. Z kolei rolnicy z kontynentu byli lepiej chronieni przed chorobami zakaźnymi dzięki wyższemu poziomowi CRP i eozynofili. Następnie przyjrzeli się regionalnym różnicom w otyłości wśród 5-letków oraz przypadkom astmy. Stwierdzili, że osoby z wyższym odsetkiem genów ludu Jomon częściej byli otyli, a mieszkańcy regionów, gdzie wyższy odsetek stanowił komponent genetyczny rolników z kontynentów częściej zapadali na astmę. Odkryliśmy, że odsetek genów Jomon jest w znaczący sposób skorelowany ze współczesnymi regionalnymi różnicami w występowaniu otyłości i astmy wśród Japończyków, podsumowuje Watanabe. Obecnie próbuję wykorzystać te dane w nowych badaniach, które mogą pomóc w lepszym zrozumieniu cech fizjologicznych naszych przodków. AMI może posłużyć nie tylko do badania Japończyków, ale również mieszkańców Oceanii czy ludności pochodzenia malagaskiego. Mam nadzieję, że zostanie wykorzystane przez innych badaczy, dodaje. « powrót do artykułu
  2. Turbiny wiatrowe zabijają wiele ptaków. Opublikowane w 2021 roku przez American Bird Conservancy szacunki mówią, że tylko w USA w wyniku kolizji z turbinami ginie około 1,17 milionów ptaków rocznie. To co prawda kilkadziesiąt razy mniej niż liczba ptaków zabijanych przez samochody i kilkaset razy mniej niż zabijają koty, jednak wraz z rozwojem energetyki wiatrowej należy spodziewać się wzrostu liczby ptasich ofiar turbin wiatrowych. Zdaniem Grahama Martina z University of Birmingham i Alexa Banksa z Natural England, problemu tego można uniknąć – przynajmniej w przypadku ptaków morskich – malując turbiny w biało czarne pasy. Wzrok ptaków morskich nie ewoluował z uwzględnieniem istnienia stałych przeszkód nad powierzchnią wody. Naukowcy zwracają uwagę, że obecnie turbiny wiatrowe malowane są na biało po to, by były one jak najmniej widoczne dla ludzi na tle nieba. Jednak dla ptaków to śmiertelne zagrożenie. Biały kolor jest często słabo widoczny zarówno na tle nieba jak i wody. Zmiana koloru turbin mogłaby spowodować, że ptaki będą je dobrze widziały. Należałoby znaleźć taki kolor, który będzie dobrze dla nich widoczny w różnych warunkach oświetleniowych i przy różnym kolorze nieba czy wody. Martin i Banks powołują się na eksperyment przeprowadzony w Norwegii, który został opisany w literaturze naukowej w 2020 roku. W eksperymencie wykorzystano cztery umieszczone na lądzie turbiny. Jedną z łopat każdej z nich pomalowano na czarno. Reszta turbiny była biała. To wystarczyło, by liczba zabitych ptaków zmniejszyła się podczas 10-letnich badań aż o 70%. Wśród badanych 19 gatunków ptaków największy spadek liczby zabitych osobników zaobserwowano wśród bielików. Jastrzębiowate najbardziej skorzystały na przemalowaniu turbin prawdopodobnie dlatego, że ich wzrok jest słabo przystosowany do patrzenia na wprost podczas polowania. Co ciekawe, przez te 10 lat w wyniku kolizji z turbiną zginęła tylko 1 mewa. Brytyjscy naukowcy, bazując na tym i wcześniejszych badaniach oraz na wiedzy z zakresu widzenia ptaków, mówią, że wspomniany wynik 70% jeszcze można poprawić. Większość ptaków nie widzi zbyt wielu szczegółów, szczególnie w porównaniu z ludźmi, więc to nie może być skomplikowany wzór, mówi Martin. Do wielu zderzeń dochodzi w słabym świetle, więc proponowany wzór musi być widoczny w ciemności. Musi odznaczać się też wysokim kontrastem, by był dobrze widoczny zarówno przy pochmurnym niebie, jak i w pełnym słońcu. Dlatego też najlepszym wyborem są biało-czarne pasy. Naukowcy nie przetestowali jeszcze swojego pomysłu. Mają jednak nadzieję, że znajdą się producenci turbin, którzy zdecydują się na wdrożenie ich pomysłu. Tym bardziej, że to łatwa w zastosowaniu i tania metoda. Warto spróbować, tym bardziej, że ptaki morskie mają niewiele młodych i powoli dojrzewają, więc zmniejszenie liczby zabitych zwierząt o setki tysięcy rocznie będzie miało olbrzymi wpływ na ich populację. « powrót do artykułu
  3. Naukowcom po raz pierwszy udało się zaprezentować przełącznik wykonany z pojedynczej molekuły fullerenu. Dzięki precyzyjnie dostrojonemu laserowi międzynarodowy zespół uczonych był w stanie wykorzystać molekułę fullerenu do zmiany drogi elektronu w przewidywalny sposób. Przełącznik, w zależności od impulsów lasera, działał od 3 do 6 rzędów wielkości szybciej niż przełączniki wykorzystywane obecnie w układach scalonych. Dzięki fullerenom mogą zatem powstać komputery znacznie szybsze niż to, co można osiągnąć za pomocą współczesnej elektroniki. Można je będzie wykorzystać też do obrazowania medycznego o niedostępnej obecnie rozdzielczości. Wiele dziesięcioleci temu fizycy odkryli, że w obecności pól elektrycznych oraz światła molekuły emitują elektrony. Współautor najnowszych badań, Hirofumi Yanagisawa w Uniwersytetu Tokijskiego wraz z zespołem, najpierw stworzył hipotezę dotyczącej emisji elektronów przez wzbudzone fullereny w zależności od rodzaju wzbudzającego je impulsu laserowego. Następnie międzynarodowa grupa naukowa dowiodła jej słuszności. Za pomocą krótkiego impulsu czerwonego lasera uzyskaliśmy kontrolę nad sposobem kierowania przez molekułę nadchodzącego elektronu. W zależności od impulsu, elektron może pozostać na swoim kursie, lub też zmienić trasę w przewidywalny sposób. [...] Sądzimy, że możemy osiągnąć tutaj milion razy krótszy czas przełączania niż za pomocą klasycznego tranzystora. To zaś może przełożyć się na zwiększenie wydajności komputerów. Jednak równie ważne byłoby dostrojenia lasera tak, by molekuła fullerenu mogła działać jednocześnie jak wiele przełączników. Uzyskalibyśmy w ten sposób odpowiednik wielu tranzystorów w pojedynczej molekule. To zwiększyłoby złożoność systemu bez zwiększania jego fizycznych rozmiarów, wyjaśnia Yanagisawa. Fullereny to cząsteczki składające się z parzystej liczby atomów węgla, tworzące zamkniętą, pustą w środku bryłę. O ich potencjalnym zastosowaniu w informatyce pisaliśmy już przed 15 laty. Jak się okazuje, możliwe jest precyzyjne manipulowanie orientacją fullerenów za pomocą precyzyjnych ultrakrótkich impulsów laserowych, decydując w ten sposób, jak dojdzie do emisji elektronu. To technika podobna do tego, jak w mikroskopii fotoelektronów (PEEM) uzyskuje się obrazy. Jednak rozdzielczość PEEM sięga maksymalnie około 10 nanometrów, czyli 10 miliardowych części metra. Fullerenowy przełącznik pozwoliłby na osiągnięcie rozdzielczości około 300 pikometrów, czyli 300 bilionowych części metra, dodaje Yanagisawa. Autorzy badań dodają, że jeśli udałoby się spowodować, by pojedyncza molekuła fullerenu działała jak wiele przełączników jednocześnie, to niewielka sieć takich molekuł przeprowadzałaby obliczenia znacznie szybciej niż dzisiejsze procesory. Jednak do pokonania jest wiele przeszkód, jak np. odpowiednie zminiaturyzowanie laserów. Tak czy inaczej mogą minąć lata, zanim fullerenowe przełączniki trafią do układów scalonych. « powrót do artykułu
  4. W Irinjadappilly Sree Krishna Temple w Kerali żywego słonia zastąpił rzeczywistych rozmiarów mechaniczny model. Będzie on wykorzystywany w różnych rytuałach, np. do przewożenia posągów bóstw podczas procesji. Robot został przekazany przez PETA India oraz aktorkę Parvathy Thiruvothu. Irinjadappilly Raman, bo takie imię nadano mechanicznemu słoniowi, potrafi poruszać głową, oczami, uszami i trąbą. Waży 800 kg i ma 3,3 m wysokości. Stworzyła go grupa artystów z dystryktu Thrissur (wcześniej dostarczała ona figury słoni na Dubai Shopping Festival). Umożliwienie słoniom życia na wolności powinno być właściwą formą oddawania czci Ganeśi [bogowi mądrości i pomyślności; jest on przedstawiany jako tęgi mężczyzna z głową słonia] - powiedział Rajkumar Namboothiri. Wyraził też nadzieję, że inne świątynie pójdą za przykładem Irinjadappilly Sree Krishna Temple i również zastąpią żywe słonie mechanicznymi. Wcześniej świątynia wypożyczała słonie na czas festiwali, ale w ostatnich latach przestała to robić ze względu na wysokie koszty i reakcje zwierząt. Gdy usłyszeliśmy o grupie konstruującej figury do Dubaju, zorganizowaliśmy spotkanie i poprosiliśmy o dostosowanego do naszych sugestii zmodyfikowanego mechanicznego słonia. Później pojawiła się oferta finansowania przez PETA India - opowiada Namboothiri. Mechaniczny słoń może przewieźć na swoim grzbiecie do 5 osób. Kornak steruje jego trąbą za pomocą specjalnego przełącznika. W maszynie znajduje się 5 silników. Ramę z metalu pokrywa „skóra” z gumy.   « powrót do artykułu
  5. Badania przeprowadzone przez Cleveland Clinic wskazują, że stosowanie jednego z najpopularniejszych słodzików – erytrytolu (E968) – powiązane jest z ze zwiększonym ryzykiem ataku serca i udaru. Szczegóły badań zostały opisane na łamach Nature Medicine. Amerykańscy uczeni przyjrzeli się danym około 4000 osób z USA oraz Europy i odkryli, że ludzie z wyższym poziomem erytrytolu we krwi byli narażeni na wyższe ryzyko ataku serca, udaru czy śmierci. Naukowcy postanowili więc sprawdzić, ja erytrytol wpływa na krew oraz wyizolowane płytki krwi. Okazało się, że w obecności erytrytolu płytki krwi łatwiej tworzyły zakrzepy. Badania na zwierzętach pokazały, że spożywanie tego środka wiąże się z bardziej intensywnym formowaniem się zakrzepów. Słodziki, takie jak erytrytol, gwałtownie zyskują popularność w ostatnich latach. Choroby układu krążenia rozwijają się przez długi czas, a choroby serca to główna przyczyna zgonów na całym świecie. Musimy się upewnić, że spożywana przez nas żywność nie przyczynia się do ich rozwoju, mówi jeden z autorów badań, doktor Stanley Hazen. Sztuczne słodziki zastępują cukier, a zawierające erytrytol produkty są często zalecale ludziom otyłym, cierpiącym na cukrzycę czy zespół metaboliczny jako sposób na kontrolowanie spożycia cukru i kalorii. Osoby te już przez same wspomniane choroby bardziej narażone na udar czy atak serca. Erytrytol wytwarzany jest poprzez fermentację kukurydzy. Jest on słabo metabolizowany. Przechodzi do krwi i jest głównie wydalany z moczem. Nasz organizm w sposób naturalny wytwarza niewielkie ilości erytrytolu, więc dodatkowe jego spożywanie oznacza akumulację w organizmie. Naukowcy rozpoczęli też niewielkie pilotażowe badania na ludziach, które pokazały, że po spożyciu napojów słodzonych taką ilością erytrytolu, jaka występuje w wielu przetworzonych pokarmach, poziom tego środka w ich krwi był podwyższony przez ponad 2 dni i był znacznie powyżej poziomu, jaki zwiększa formowanie się zakrzepów. Dlatego też autorzy eksperymentu uważają, że powinny zostać przeprowadzone długoterminowe badania wpływu i bezpieczeństwa sztucznych słodzików na ryzyko wystąpienia ataków serca i udarów, w szczególności u osób, które już i tak na podwyższone ryzyko są narażone. Autorzy zauważają, że ich badania wskazują na korelację, a nie związek przyczynowo skutkowy oraz zwracają uwagę na potrzebę przeprowadzenia podobnych eksperymentów na większej próbie i przez dłuższy czas. « powrót do artykułu
  6. Ssaki to jedne z najbardziej znanych i rozpoznawalnych zwierząt. Niektóre ich gatunki stały się symbolami dzikiej przyrody i prób jej ochrony. Brak jest jednak ogólnie przyjętych zasad oceny ich łącznej biomasy. Zadania tego podjęli się eksperci z izraelskiego Instytutu Nauki Weizmanna, Uniwersytetu w Tel Awiwie oraz Uniwersytetu Ben-Guriona. Wyniki, uzyskane m.in. za pomocą algorytmu sztucznej inteligencji, mogą zaskakiwać. Izraelczycy oceniają, że łączna biomasa dzikich ssaków lądowych to zaledwie 22 miliony ton, a ssaków morskich to kolejne 40 milionów ton. Z obliczeń wynika, że większość masy dzikich ssaków stanowią parzystokopytne. Największą łączną masę – 2,7 miliona ton – ma jeleń wirginijski, którego populacja szacowana jest na 45 milionów osobników. Gatunkiem o drugiej największej masie (1,9 miliona ton) jest dzik ze światową populacją wynoszącą 30 milionów osobników. Następne pozycje na liście zajmują słoń afrykański (1,3 mln ton, 0,5 mln osobników), kangur olbrzymi (0,6 mln ton, 20 mln osobników) i mulak czarnoogonowy (0,5 mln ton, 7 milionów osobników). Na dalszych miejscach znajdziemy łosia, jelenia szlachetnego, sarnę europejską, kangura rudego i guźca zwyczajnego. Wymienione gatunki stanowią około 40% biomasy wszystkich ssaków lądowych na Ziemi. Autorzy badań podkreślają, że z powyższych szacunków usunęli trzy gatunki ssaków synantropijnych, czyli takich, które w dużej mierze wchodzą w interakcje z ludźmi i których zagęszczenie populacji jest znacznie większe w pobliżu siedzib ludzkich, niż poza nimi. Te usunięte gatunki to szczur śniady, szczur wędrowny oraz mysz domowa. Wielkość populacji tych zwierząt, ze względu na brak danych i ich rozpowszechnienie, jest bardzo trudna do oszacowania. Gatunki te uwzględniono w kategorii zwierząt udomowionych, jednak miały one minimalny wpływ na te dane. Na przykład masę całej populacji myszy domowej oszacowano na 1 milion ton. Te 22 miliony ton ssaków lądowych i 40 milionów ton ssaków morskich to zaledwie niewielka część wszystkich ssaków na Ziemi. Łączna ich masa jest bowiem zdominowana przez masę ssaków udomowionych, którą autorzy badań wyliczają na ok. 630 milionów ton oraz masę ludzi, oszacowana na około 390 milionów ton. To pokazuje, w jak olbrzymim stopniu ludzie zdominowali dziką przyrodę. Dzikie ssaki stanową zaskakująco niewielką część zwierząt na Ziemi, szczególnie w porównaniu z ludźmi i zwierzętami udomowionymi. Masa samych tylko krów została oszacowana na 420 milionów ton, a masa psów jest mniej więcej taka sama, jak wszystkich dzikich ssaków lądowych. Z kolei masa kotów jest dwukrotnie większa niż masa słoni afrykańskich i czterokrotnie większa niż masa łosi. Masa gryzoni, bez przypisanych do zwierząt udomowionych szczurów i myszy, to 7% masy ssaków lądowych, a masa mięsożerców to 3%. Jeśli zaś chodzi o masę ssaków morskich to ponad połowę stanowi masa fiszbinowców. Najbardziej licznymi ssakami są zaś nietoperze. Co prawda stanowią one jedynie 7% ich masy, ale za to około 66% liczebności. Eksperci zauważają, że to jedynie zgrubne szacunki, ale stanowią bardzo dobry punkt wyjścia do kolejnych, bardziej dokładnych wyliczeń. Pokazują też one, jak złudne jest przekonanie, że świat dzikich zwierząt jest liczny i szeroko rozpowszechniony. « powrót do artykułu
  7. Masz w telefonie ważny dokument lub zdjęcie, które chcesz wydrukować? Nie musisz przesyłać go na komputer, aby wydrukować plik. Drukowanie z telefonu i innych urządzeń mobilnych, jest łatwiejsze i bardziej wygodne... Jak to zrobić? Oto mini przewodnik, w którym przedstawiamy kilka skutecznych sposobów na komfortowe drukowanie z urządzeń mobilnych. Telefony są obecnie w pełni funkcjonalnymi narzędziami pracy, które nierzadko częściowo lub całkowicie z powodzeniem zastępują komputery. Nie dziwi więc, że zapotrzebowanie na drukowanie bezpośrednio z telefonów oraz innych urządzeń mobilnych stale rośnie. Dowiedz się, jak to zrobić. Sposób nr. 1 - drukowanie poprzez sieć Wi-Fi Wiele drukarek posiada funkcję bezprzewodowego połączenia z urządzeniami mobilnymi, co umożliwia przesyłanie dokumentów bezpośrednio z telefonu. Aby móc to zrobić, trzeba upewnić się, że dana drukarka jest włączona i połączona z siecią Wi-Fi. Wybór jest duży, opcję zdalnego połączenia ma wiele drukarek różnych producentów, np. drukarka Brother, Canon czy HP. Następnym krokiem jest instalacja w telefonie odpowiedniej aplikacji do drukowania. Ważne, aby pochodziła od producenta danej drukarki. Aplikację można z cyfrowego sklepu Google Play lub AppStore. Po jej uruchomieniu należy wybrać plik, który chcemy wydrukować, następnie w opcjach wybieramy drukarkę oraz parametry drukowania - w tym m.in. rozmiar papieru i jakość wydruku. Po wybraniu wszystkich wspomnianych parametrów, wybieramy przycisk drukowania, po czym dokument przesyłany jest do drukarki i wydrukowany zgodnie z naszymi preferencjami. Sposób nr. 2 - drukowanie przez Bluetooth Kolejną technologią bezprzewodową, która umożliwia połączenie telefonów i innych urządzeń mobilnych bezpośrednio z drukarkami jest Bluetooth. Chcąc drukować przy pomocy tego rozwiązania, warto najpierw upewnić się, czy dany model drukarki na to pozwala. Kolejnym krokiem jest sparowanie telefonu lub urządzenia mobilnego z drukarką, poprzez wyszukanie drukarki w ustawieniach Bluetooth. Po sparowaniu, w telefonie wybieramy plik, który chcemy wydrukować, a następnie wybieramy opcję "Drukuj" i drukarkę Bluetooth jako urządzenie docelowe. Dzięki temu dany dokument zostanie przesłany do drukarki, która wydrukuje go tak, jak chcemy. Sposób nr. 3 - drukowanie z użyciem technologii NFC NFC (z ang. Near Field Communication) to kolejna technologia umożliwiająca bezprzewodową komunikację między urządzeniami mobilnymi, a drukarką. Niektóre modele drukarek posiadają wbudowaną technologię NFC, co umożliwia bezpośrednie połączenie jej z danym telefonem lub innym urządzeniem mobilnym. Wystarczy jedynie zbliżyć telefon z NFC do drukarki, po czym na ekranie urządzenia mobilnego pojawi się komunikat, że jest ona gotowa do połączenia. Wcisnąć należy przycisk potwierdzający połączenie. Następnie wybrać ustawienia drukowania, odpowiedni plik i rozpocząć drukowanie. Warto w tym przypadku mieć na uwadze, że nie wszystkie urządzenia mobilne i drukarki posiadają wbudowaną technologię NFC, dlatego przed zakupem drukarki warto sprawdzić, czy posiada ona tę funkcję. Sposób nr. 4 - drukowanie z użyciem chmury Drukowanie przy użyciu chmury to metoda polegająca na przesyłaniu dokumentów do drukowania za pomocą sieci internetowej. Pozwala ona na korzystanie z drukarki z dowolnego miejsca. Aplikacji, które umożliwiają drukowanie z użyciem chmury jest wiele np. Google Cloud Print czy AirPrint. Wystarczy pobrać i zainstalować odpowiednią aplikację na dany telefon lub urządzenie mobilne i połączyć ją z drukarką. Warto także upewnić się, że dana drukarka jest podłączona do sieci i skonfigurowana do pracy w chmurze. Następnie w zainstalowanej aplikacji należy dodać swoją drukarkę do listy drukarek. Kolejnym krokiem jest wybranie dokumentu, który chcemy wydrukować. Po wyborze drukarki, wybieramy ustawienia drukowania. Następnie, na urządzeniu mobilnym wciskamy przycisk "Drukuj" i rozpoczyna się drukowanie. Podsumowanie Drukowanie z urządzeń mobilnych jest bardzo wygodne i szybkie, a co najważniejsze nie wymaga korzystania z komputera stacjonarnego lub laptopa. Warto jednak pamiętać, że różne drukarki i urządzenia mobilne mogą wymagać różnych sposobów konfiguracji i różnych aplikacji do drukowania. Najlepiej wybrać taką metodę, która dostępna jest w naszym urządzeniu. W przypadku jakichkolwiek problemów z drukowaniem, warto zapoznać się z instrukcją obsługi danego telefonu lub drukarki. « powrót do artykułu
  8. Gra w tenisa to doskonała forma aktywności fizycznej i rozrywki, która wymaga odpowiedniego sprzętu. Oprócz samej rakiety, potrzebne są także odpowiednie buty, skarpetki, koszulka i spodenki. Aby w pełni cieszyć się grą, warto zadbać o jakość swojego sprzętu. Rakiety tenisowe różnią się między sobą wagą, balansem, sztywnością i ugięciem. Chcesz dowiedzieć się czego potrzebujesz do gry w tenisa? Zapraszamy do zapoznania się z artykułem! Czego potrzebujesz do gry w tenisa? Gra w tenisa wymaga odpowiedniego sprzętu, które zapewni wygodę i komfort podczas intensywnej gry. Rakiety tenisowe różnią się między sobą wagą, balansem, sztywnością i ugięciem. Buty muszą być odpowiednie do rodzaju kortu, na którym się gra, a także zapewniać dobrą amortyzację i trzymanie stopy. Z kolei bardzo ważne są odpowiednie skarpetki, które zapobiegają otarciom. Pamiętaj, że koszulka i spodenki powinny być wygodne i oddychające. Pamiętaj, że dobry sprzęt może pomóc Ci w osiąganiu lepszych wyników i czerpania jeszcze większej przyjemności z gry w tenisa. Warto więc zainwestować w dobrej jakości sprzęt, by móc cieszyć się grą na najwyższym poziomie. Wybór rakiety tenisowej dla początkujących Dla początkujących graczy, ważne jest, aby wybrać rakietę, która jest łatwa w obsłudze i pozwala na szybki rozwój umiejętności. Oto kilka wskazówek, jak wybrać odpowiednią rakietę dla początkujących: Waga - Rakiety dla początkujących powinny być lekkie i łatwe w obsłudze. Im lżejsza rakieta, tym łatwiej będzie Ci się nią poruszać i kontrolować lot piłki. Balans - Rakiety dla początkujących powinny mieć środek ciężkości bliżej główki, co ułatwia kontrolowanie i precyzyjne uderzanie. Ugięcie - Rakiety o większym ugięciu są bardziej łagodne dla rąk i pozwalają na lepszą kontrolę nad piłką. Cena - Warto zainwestować w dobrą jakość rakiety, ale nie trzeba wydawać dużo pieniędzy na topowe modele. Istnieją rakiety dla początkujących w przystępnej cenie, które zapewniają odpowiednią jakość i funkcjonalność. Pamiętaj, że rakieta jest jednym z najważniejszych elementów wyposażenia tenisisty, dlatego warto dokładnie rozważyć swoje potrzeby. Tenis dla początkujących a odpowiedni strój Strój do tenisa dla początkujących powinien być wygodny, lekki i oddychający, aby zapewnić swobodę ruchów i komfort podczas gry. Oto kilka wskazówek dotyczących wyboru odpowiedniego stroju: Kurtka - Kurtka powinna być lekka i oddychająca, aby zapewnić swobodę ruchów i komfort podczas gry w ciepłe dni. Spodenki - Spodenki powinny być wygodne i swobodne, aby nie krępować ruchów podczas gry. Kobiety mogą także ćwiczyć swoje umiejętności gry w spódniczkach, które są niezwykle popularne, a po najlepsze modele warto zajrzeć na stronę: https://www.ceneo.pl/Odziez_do_tenisa/Rodzaj:Spodniczki.htm Buty - Buty do tenisa powinny być wygodne, stabilne i posiadać dobrą przyczepność, aby zapewnić pewny krok na korcie. Skarpety - Skarpety powinny być wygodne i oddychające, aby zapewnić komfort i chronić stopy przed otarciami i pęcherzami. Pamiętaj, że wygodny i odpowiednio dobrany strój jest ważnym elementem wyposażenia tenisisty, dlatego warto dokładnie rozważyć swoje potrzeby i wybrać takie ubranie, które będzie Ci odpowiadać. Co jeszcze powinien wiedzieć początkujący tenisista - zasady gry w tenisa ziemnego Zasady gry w tenisa ziemnego opierają się na wymianie piłek pomiędzy dwoma graczami (lub dwoma zespołami), którzy stają naprzeciwko siebie po przeciwnych stronach kortu. Celem gry jest wygrać jak najwięcej punktów, uderzając piłkę tak, aby przeciwnik nie był w stanie jej odbić. Wymiana - Gra rozpoczyna się od wymiany piłek, która może być losowa lub uzależniona od decyzji sędziego. Gracze wymieniają piłki, uderzając je na swoją stronę kortu. Punktacja - Punkty są przyznawane za każde uderzenie, którego przeciwnik nie jest w stanie odbić. Gracz, który wygra więcej punktów, wygrywa grę. Serwis - Serwis to uderzenie piłki, które rozpoczyna grę w każdym gemie. Gracz, który serwuje, uderza piłkę z jednej linii na swojej stronie kortu, a piłka musi wpaść w wyznaczony obszar na stronie przeciwnika. Odbiór - Gracz, który odbiera serwis, uderza piłkę z powrotem w stronę przeciwnika, starając się ją uderzyć tak, aby przeciwnik nie był w stanie jej odbić. Błąd - Błąd to uderzenie piłki poza kort lub uderzenie piłki w siatkę. Gracz, który popełni błąd, traci punkt. Gem - Gem to jedna seria wymian piłek, która kończy się, gdy jeden z graczy wygra 6 punktów lub gdy różnica pomiędzy punktami wynosi co najmniej 2. Mecz - Mecz to seria gemów, które determinują zwycięzcę. Zwykle mecze składają się z kilku setów, a zwycięzca meczu to gracz, który wygra więcej setów. « powrót do artykułu
  9. Przed rokiem na Oceanie Południowym naukowcy zaobserwowali grupę około 1000 płetwali zwyczajnych polujących na kryl. O ile powolne odradzanie się gatunku niemal wytępionego przez człowieka może cieszyć, to wnioski, jakie we właśnie opublikowanym artykule wyciągnęli prowadzący obserwację naukowcy z Universytetu Stanforda i Lindblad Expeditions, są dalekie od optymizmu. Pomiędzy wielorybami pływały bowiem cztery trawlery, wyciągające z wody olbrzymie ilości kryla. Matthew Savoca z Uniwersytetu Stanforda i Conor Ryan z Lindblad Expeditons, który stali na czele zespołu badawczego, mówią, że zaobserwowana grupa liczyła co najmniej 830, a może nawet 1100 płetwali. To jedna z największych grup wielorybów jakie zaobserwowano od czasu, gdy ludzie zdziesiątkowali populację tych zwierząt. Pomiędzy płetwalami zwyczajnymi – drugimi po płetwalach błękitnych największych zwierzętach na Ziemi – zauważono też dwa humbaki, płetwala błękitnego oraz kotiki antarktyczne. Nad nimi zaś unosiły się tysiące ptaków morskich. Obserwacji dokonano na obszarze ok. 243 km2, w globalnym epicentrum połowu kryla. Conor Ryan, który bada płetwale zwyczajne od 20 lat przyznaje, że nigdy wcześniej nie zaobserwował tak dużego nagromadzenia tych zwierząt. Mamy wskazówki, że populacja wielorybów na Oceanie Południowym powoli się odradza, jednak nie powinniśmy uznawać, że tak będzie zawsze. Te zwierzęta i ekosystem, od którego są zależne, zmagają się z coraz większą presją ze strony zmian klimatu i komercyjnego rybołówstwa. Niniejsza praca budzi poważne obawy o wpływ komercyjnych połowów kryla na Ocean Południowy oraz każe postawić pytanie, czy istniejące rozwiązania prawne wystarczą, by zapewnić przetrwanie wielorybom, mówi współautor badań, profesor Earle Wilson. Obecnie nie istnieją żadne przepisy dotyczące interakcji pomiędzy statkami łowiącymi kryl a wielorybami. Potężne trawlery mogą zgodnie z prawem śledzić wieloryby, by odnaleźć kryl, mogą pływać między nimi i za pomocą olbrzymich sieci zabierać zwierzętom pożywienia. To właśnie obserwowaliśmy, mówi Savoca. W ten sposób rybacy narażają walenie na odniesienie ran lub śmierć z powodu zderzenia ze statkami lub zaplątania się w sieci. Ponadto zabierają im pożywienie z najbardziej obfitujących w nie terenów i to pożywienie, od którego płetwale są niemal całkowicie uzależnione. To zaś stwarza zagrożenie dla przetrwania gatunku jako takiego, tym bardziej, że już z wcześniejszych badań wynika, że – nawet bez komercyjnych połowów – w Oceanie Południowym nie ma już tyle kryla, by populacja wielorybów mogła odrodzić się do poziomu sprzed jej zdziesiątkowania przez ludzi. Kryl to jeden z najliczniejszych gatunków zwierząt na Ziemi. Odgrywa on kluczową rolę w nawożeniu światowych oceanów i czyni z Oceanu Południowego jeden z najważniejszych obszarów pochłaniania atmosferycznego węgla. Odgrywa tak olbrzymią rolę w ekosystemie, że w 2009 roku USA zakazały połowów kryla na swoich wodach terytorialnych na Pacyfiku. Jednak połowami na Oceanie Południowym zarządza międzynarodowa Commission for the Conservation of Antarctic Marine Living Resources, w której decyzje podejmuje się jednogłośnie. A w ostatnich latach przemysł połowu kryla przeżywa rozkwit. Kryl używany jest zarówno do produkcji suplementów diety, jak i do żywienia ryb hodowlanych, takich jak łosoś. Jest więc poławiany w coraz większych ilościach, a coraz doskonalsze techniki połowu czynią ten biznes coraz bardziej opłacalnym. A w obliczu globalnego ocieplenia coraz większe obszary oceanu są wolne od lodu, zatem rybacy sięgają po kolejne zasoby kryla. Autorzy najnowszych badań zaobserwowali jeszcze jedno niepokojące zjawisko. Pożywiające się krylem wieloryby oraz łowiące go statki pływały w wodach pełnych kwitnącego fitoplanktonu. W czasach, gdy ludzie nie poławiali tak masowo kryla, bardzo rzadko obserwowano, by wieloryby polowały na kryl w wodach, w których dochodzi do zakwitu fitoplanktonu. Prawdopodobnie dlatego, że kryl, który żywi się fitoplanktonem, kontrolował jego wzrost. Niewykluczone, że kryla jest już na tyle mało, że nie jest już w stanie skutecznie kontrolować fitoplanktonu. « powrót do artykułu
  10. Z myślą o 213. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina Narodowy Instytut Fryderyka Chopina (NIFC) zaproponował czytelnikom ciekawe wydawnictwo - korespondencję jednej z ulubionych uczennic Fryderyka Chopina, Friederike Müller, po raz pierwszy w języku polskim. W książce znajduje się 231 listów, pisanych przez Müller z Paryża do mieszkających w Wiedniu ciotek. Dzięki nim można poznać życie muzyczne i towarzyskie stolicy Francji. Jak podkreślono we wstępie do publikacji, Friederike opowiada (niekiedy w sposób bardzo krytyczny) o artystach, koncertach, fortepianach i nowościach muzycznych, szkicując w ten sposób przepojony młodzieńczym dowcipem i temperamentem, niezwykle żywy obraz paryskiego życia muzycznego i towarzyskiego we wczesnych latach 40. XIX wieku. Co jednak najważniejsze, Friederike opisała ok. 170 prywatnych lekcji z Chopinem. Zrobiła to ze szczegółami, a przez to niezwykle obrazowo. Przytoczyła, dosłownie, rozmowy ze swoim nauczycielem. Na tym właśnie polega niezwykłość tego materiału: nie jest to bowiem, jak zazwyczaj w przypadku świadectw innych uczniów, relacja powstała po upływie długiego czasu, często na podstawie przedstawionych w lepszym świetle wspomnień, lecz oddająca bezpośrednie, świeże i nieupiększone przeżycia. W 1841 r. kompozytor zadedykował zdolnej uczennicy Allegro de Concert opus 46. W styczniu 1849 r. młoda artystka wyszła za mąż za Johanna B. Streichera, austriackiego twórcę fortepianów, który rzemiosła artystycznego uczył się od rodziców i w 1823 r. został wspólnikiem w firmie. Od 1 marca opracowane przez Utę Goebl-Streicher kilkusetstronicowe wydawnictwo będzie można kupić zarówno w sklepach stacjonarnych NIFC, jak i w sklepie internetowym. Książkę przetłumaczyła Barbara Świderska. Za redakcję naukową odpowiadali Małgorzata Sokalska i Zbigniew Skowron. Urodzona w 1941 r. Goebl-Streicher jest austriacką pisarką, inspicjentką i drugą reżyserką. Studiowała germanistykę i filologię romańską w Wiedniu oraz Paryżu. Napisała pracę dyplomową o Johannie Andreasie Streicherze, ojcu Johanna B. Streichera, do której zredagowała nieznane wcześniej dokumenty. « powrót do artykułu
  11. Jeśli chcemy zrozumieć, jak pracuje mózg, ośmiornice są idealnymi zwierzętami do badań jako materiał porównawczy z ssakami. Mają duże mózgu, niezwykłe unikatowe ciała i zaawansowane zdolności poznawcze, które rozwinęły się zupełnie inaczej niż u kręgowców, mówi doktor Tamar Gutnick z Okinawa Institute of Science and Technology (OIST). Ośmiornice są uważane za jedne z najbardziej inteligentnych bezkręgowców. Ich mózg zbudowany jest z dużej liczby neuronów zorganizowanych w wiele płatów. Dotychczas naukowcy badali funkcje poszczególnych płatów... celowo je uszkadzając i obserwując, jakie zdolności utraciło zwierzę w ten sposób. U innych gatunków badania takie prowadzi się za pomocą elektrod przyczepianych do głowy. U ośmiornic było to dotychczas niemożliwe, gdyż po pierwsze brak u nich twardych struktur, do których można było przyczepić elektrody, po drugie zaś, zwierzęta były w stanie zdjąć z siebie każdy obcy przedmiot umocowany do ciała. Jeśli więc wykorzystywano elektrody, to u uśpionych lub unieruchomionych ośmiornic. Teraz w końcu się to zmieniło. Naukowcy z Japonii, Ukrainy, Niemiec, Włoch i Szwajcarii poinformowali, że jako pierwszym w historii udało im się zarejestrować fale mózgowe u przytomnej ośmiornicy, której nie ograniczano możliwości poruszania się. Rejestracja aktywności mózgu była zsynchronizowana z materiałem wideo, dzięki czemu widzimy, która aktywność neuronów była skorelowana z którym działaniem zwierzęcia. Zespół Gutnick odpowiednio zaadaptował niewielkie urządzenia, które oryginalnie zostały zaprojektowane do rejestrowania czynności mózgu ptaków. Urządzenia te wszczepiono trzem ośmiornicom z gatunku Octopus cyanea. Następnie do dwóch płatów mózgu ośmiornic (płata pionowego i środkowego wierzchniego płata czołowego) wszczepiono elektrody i połączono z urządzeniami rejestrującymi. Zwierzęta zostały wybudzone i po kilku minutach podjęły w akwarium normalne czynności. Aktywność ich mózgu była rejestrowana przez 12 godzin, podczas których spały, jadły i przemieszczały się w akwarium. Były też w tym zasie filmowane. Po tym czasie elektrody i urządzenie rejestrujące usunięto. Wstępna analiza wykazała istnienie różnych wzorców aktywności mózgu. Jedne były podobne w czasie trwania i intensywności do aktywności mózgu ssaków, inne zaś – bardzo długotrwałe p powolne oscylacje – zaobserwowano po raz pierwszy. Naukowcy nie połączyli jeszcze poszczególnych aktywności z zachowaniem. Zwracają też uwagę, że elektrody wszczepili do obszarów odpowiedzialnych za uczenie się i pamięć. Aby zbadać te obszary będziemy musieli przeprowadzić z ośmiornicami powtarzalne sesje zadań pamięciowych. Mam nadzieję, że wkrótce rozpoczniemy takie badania, zapowiada doktor Gutnick. Uczona mówi, że taka metoda pozwoli na badanie mózgów innych gatunków ośmiornic i pozwoli odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących pamięci, zdolności do uczenia się, metod socjalizacji tych zwierząt czy też sposobów, za pomocą których koordynują i kontrolują swoje ramiona. « powrót do artykułu
  12. Wkrótce znowu zaczną prześladować nas komary. Walka z nimi trwa od zarania ludzkości. Obecnie jednak jesteśmy coraz lepiej do niej wyposażeni, a nauka przynosi odpowiedzi na kolejne pytania dotyczące tych jednych z najbardziej znienawidzonych owadów. Niedawno informowaliśmy, dlaczego niektórzy ludzie bardziej niż inni przyciągają komary. Teraz naukowcy zabrali się za stworzenie mapy receptorów, które pomagają komarom wykrywać szczególnie atrakcyjne zapachy ludzkiej skóry. Receptory te odgrywają ważną rolę w rozpoznawaniu przez komary ludzi, którzy będą dla nich najbardziej atrakcyjnym źródłem pożywienia. Zrozumienie molekularnych mechanizmów biologicznych wyczuwania zapachów przez komary jest kluczowym elementem do opracowania repelentów i zmniejszenia liczby zachorowań spowodowanych ugryzieniami komarów, mówi główny autor badań, profesor Christopher Potter z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Uczony przypomina, że każdego roku na choroby przenoszone przez komary zapady około 700 milionów ludzi, a czego umiera około 750 000. Podejmowane są różne próby kontrolowania populacji komarów, jednak priorytetem jest opracowanie metod zaburzenia wykrywania ludzi przez komary. Wiemy już, że komary do wykrywania ofiar wykorzystują receptory zapachowe, smakowe i jonotropowe. Najlepiej przebadane zostały receptory zapachowe. To prawdopodobnie one pozwalają komarom odróżnić ludzi od innych zwierząt. Receptory smakowe służą owadom do wykrywania dwutlenku węgla, a za pomocą receptorów jonotropowych komar rozpoznaje kwasy i aminy obecne w ludzkiej skórze. Jak wynika ze wspomnianych już badań, skóra osób wysoce atrakcyjnych dla komarów wytwarza więcej kwasów karboksylowych. Na łamach Cell Reports naukowcy opisali badania nad receptorami w czułkach 10 samic i 10 samców komarów. Co prawda ludzi gryzą samice, ale część badań sugeruje, że samce również są przyciągane przez ludzi. Potter i jego zespół poszukiwali neuronów, w których dochodzi do ekspresji receptorów jonotropowych. Wykorzystali przy tym technikę fluorescencyjej hybrydyzacji in situ. Pozwala ona na wykrywanie w materiale genetycznym interesującej nas sekwencji DNA. Naukowcy zauważyli, że receptory jonotropowe są rozłożone w całych czułkach komarów, ale najwięcej z nich skupionych jest w części dystalnej, najdalszej od głowy. Okazało się jednak, że i w części proksymalnej – najbliższej głowie – zagęszczenie receptorów jonotropowych również jest większe niż gdzie indziej. To pokazuje, jak mówi Potter, że czułki komarów są bardziej złożone niż dotychczas sądzono. Naukowcom udało się też zidentyfikować pary receptorów, które pozwalają przewidzieć, czy receptor jonotropowy reaguje na kwasy czy aminy. Wykorzystując metody inżynierii genetycznej do wizualizowania reakcji receptora Ir41c zauważyli, że odpowiednie neurony są aktywowany przez jedną z amin, ale hamowany przez inną aminę. Potter podejrzewa, że dzięki temu komary mogą precyzyjnie wykrywać zapachy. Podczas przyszłych badań Potter i jego grupa chcą zidentyfikować konkretne receptory jonotropowe, które powodują, że ludzki zapach jest tak atrakcyjny dla komarów. « powrót do artykułu
  13. Podczas dorocznej konferencji chińskiego przemysłu gier wideo, która odbyła się w Kantonie, zaprezentowano raport dotyczący wpływu państwowych regulacji ilość czasu, jaką najmłodsi mieszkańcy Państwa Środka spędzają przy online'owych grach wideo. Raport opisuje skutki wprowadzonych w połowie 2021 uregulowań, zgodnie z którymi operatorzy serwisów z grami wideo mogą oferować dostęp do nich osobom nieletnim jedynie w piątki, soboty, niedziele i święta w godzinach od 20 do 21. Jeszcze kilka lat temu media pełne były doniesień o problemach z uzależnieniem chińskich dzieci i młodzieży od gier wideo. Teraz, jak twierdzą przedstawiciele przemysłu, problem został w dużej mierze rozwiązany. Ze wspomnianego raportu wynika bowiem, że aż 70% młodych Chińczyków spędza przy grach online mniej niż 3 godziny w tygodniu. Ponadto 86% rodziców jest zadowolonych z wpływu nowych regulacji na ich dzieci. Zadowolenie to jest w pełni zrozumiałe. Tencent, lider na chińskim rynku gier poinformował, że ilość czasu, jaką łącznie przy grach wideo spędzają nieletni z Państwa Środka, spadła aż o 92%. Rządowe regulacje nie dotyczyły zresztą wyłącznie operatorów gier online. Spore ograniczenia nałożono na całą branżę. Na wydanie nowych gier trzeba mieć zgodę rządu, władze w Pekinie zakazały produkcji gier zawierających przemoc, wychwalających bogactwo czy zawierających treści związane z kultem celebrytów. Ograniczenia doprowadziły do tego, że w roku 2022 – po raz pierwszy od 2003 roku, od kiedy prowadzone są statystyki – doszło do skurczenia się chińskiego rynku gier wideo. Rynkowa wartość liderów rynku, jak Tencent Holdings czy NetEase Inc, spadła o ponad połowę. Tym bardziej, że pomiędzy sierpniem 2021, a marcem 2022 rząd nie zatwierdził żadnego nowego tytułu. Jednak w ciągu ostatnich miesiącach widać wyraźną zmianę. Władze wyraźnie poluzowały swoją politykę. W grudniu ubiegłego roku, po raz pierwszy od 18 miesięcy, na chiński rynek dopuszczono zagraniczne tytuły i to od razu 44. Analitycy spodziewają się, że w bieżącym roku władze w Pekinie zezwolą w sumie na sprzedaż 800–900 nowych tytułów gier. To natychmiast odbiło się na wycenie rynkowych liderów, których akcje w dużej mierze odrobiły straty z 2022 roku. Dane wskazują jednak, że chińska populacja graczy pozostała stabilna. Pomiędzy rokiem 2021 a 2022 zmniejszyła się ona jedynie o 0,33% i wynosi obecnie 664 miliony. W kontekście tak olbrzymiej liczby osób sięgających po gry wideo warto wspomnieć, że problem spędzania dużej ilości czasu przy elektronicznej rozrywce, czy wręcz uzależnień, wbrew pozorom wcale nie musi dotyczyć najmłodszych. Z badań przeprowadzonych przez firmę ExpressVPN wynika, że osoby w wieku 20–40 lat nie tylko częściej niż nastolatki grają w gry wideo, ale też odczuwają z nimi silniejszy związek emocjonalny. Z ankiety przeprowadzonej na 2000 graczy z USA i Wielkiej Brytanii wynika, że młodzi dorośli i nastolatki spędzają mniej czasu, niż osoby starsi. O ile bowiem wśród osób w wieku 30–40 lat do codziennego grania przyznało się 68% ankietowanych, to wśród dwudziestolatków odsetek ten wynosił 58%. Równie zaskakujący może być fakt, że choć osoby w wieku 46–55 lat rzadziej niż młodsi grają codziennie, to częściej zdarza im się zarywać noce przy grze. W tej grupie wiekowej jest też najwyższy odsetek osób, które spędzają na graniu więcej niż 24 godziny w tygodniu. « powrót do artykułu
  14. Profesor ekonomii zdrowia Aris Anelis i jego koledzy z London School of Hygiene and Tropical Medicine przeanalizowali wydatki firm farmaceutycznych. Efektem ich pracy jest opublikowany na łamach British Medical Journal artykuł, w którym stwierdzają, że wysokie ceny leków nie mają uzasadnienia w wydatkach ponoszonych przez koncerny farmaceutyczne na prace badawczo-rozwojowe. Naukowcy stwierdzili, że w latach 1999–2018 piętnaście największych przedsiębiorstw farmaceutycznych wydało więcej pieniędzy na sprzedaż, marketing, administrację i koszty ogólne, niż na badania i rozwój. Jakby tego było mało, większość nowych leków, które powstały w badanym okresie nie oferowało żadnych lub zapewniało niewielkie korzyści kliniczne w porównaniu z lekami już istniejącymi. Dlatego też autorzy badań uważają, że sama zmiana struktury wydatków spowodowałaby pojawienie się większej liczby innowacyjnych leków, dostępnych po rozsądnych cenach. Uczeni uważają, że władze powinny podjąć wysiłki w celu zachęcenia firm farmaceutycznych do prowadzenia prac badawczo-rozwojowych zgodnych z interesem zdrowia publicznego. W ciągu ostatniej dekady pojawiają się coraz liczniejsze zastrzeżenia co do polityki cenowej. W Stanach Zjednoczonych mediana ceny nowego leku przepisywanego na receptę zwiększyła się z około 1400 USD rocznie w roku 2008 do 150 000 USD rocznie w roku 2021, czytamy w artykule. Nieuzasadnione wzrosty cen dotyczą też leków już obecnych na ryku. Na przykład w USA latach 2007–2018 cena niektórych produktów insulinowych zwiększyła się ponaddwukrotnie, a z rządowego amerykańskiego raportu dowiadujemy się, że pomiędzy lipcem 2021 a lipcem 2022 ceny aż 1216 leków wzrosły powyżej poziomu inflacji. Ich cena średnio zwiększyła się aż o 31,6%. Przemysł farmaceutyczny od dawna broni się twierdząc, że wysokie ceny spowodowane są wysokimi kosztami prac badawczo-rozwojowych. Gdy jednego z menedżerów firmy Johnson&Johnson zapytano, dlaczego lek na raka prostaty kosztuje 10 000 USD, odpowiedział, że z łatwymi do wyleczenia chorobami już sobie poradzono, a poszukiwania leków na schorzenia coraz trudniejsze w leczeniu są coraz bardziej kosztowne. Ponadto koncerny farmaceutyczne często podkreślają, że ich udziałowcy i inwestorzy mogą szybko wycofać swoje pieniądze, jeśli nie będą mieli wysokiego zwrotu z inwestycji i skierować te środki do mniej ryzykownych dziedzin gospodarki. Anelis i jego zespół wykazali w swoim artykule, że w latach 1999–2018 łączne wpływy 15 największych firm farmaceutycznych świata wyniosły 7,7 bilionów dolarów. W tym czasie na sprzedaż, marketing, administrację i koszty ogólne przedsiębiorstwa przeznaczyły 2,2 biliona USD, a na prace badawczo-rozwojowe – 1,4 biliona dolarów. Nie do końca jest jednak jasne, co należy rozumieć pod poszczególnymi pozycjami. Na przykład firma może początkowo oferować po obniżonej cenie nowo zatwierdzony lek i zaliczyć koszty takiego działania do prac badawczych, podczas gdy w rzeczywistości jest to marketingowe testowanie rynku. Co więcej, większość badanych firm przeznaczyło więcej pieniędzy na skupowanie swoich własnych akcji niż na badania i rozwój. Skupowanie własnych akcji ma zaś na celu podniesienie ich ceny i zapewnienie korzyści udziałowcom, w tym menedżerom firmy, których wynagrodzenie często jest uzależnione od kursów akcji. Śledztwo amerykańskiej Izby Reprezentantów wykazało na przykład, że w latach 2016–2020 czternaście ze wspomnianych firm wydało 577 miliardów USD na wykupowanie akcji i wypłacanie dywidendy, a na prace badawczo-rozwojowe przeznaczyły one 521 miliardów USD. W tym czasie całkowite wynagrodzenie menedżerów tych firm rosło w tempie 14% rocznie. Autorzy pracy zauważają też, uzasadniając wysokie ceny leków kosztami prac badawczo-rozwojowych firmy ignorują fakt, że wiele z tych prac prowadzonych jest za publiczne pieniądze. TO zaś oznacza, że płacimy dwukrotnie za to samo: po raz pierwszy dofinansowując badania nad nowymi lekami, po za drugi zaś – kupując drogie leki. Z artykułu dowiadujemy się też, że większość opracowywanych w ostatnich latach leków oferuje co najwyżej niewielkie korzyści. Jeszcze w latach 70. i 80. aż 16% nowych leków zatwierdzanych przez amerykańską FDA przynosiło istotne korzyści terapeutyczne w porównaniu z lekami już istniejącymi. Tymczasem z raportów sporządzonych w Niemczech i Francji wynika, że jedynie niewielki odsetek medykamentów wprowadzonych na rynek w ubiegłej dekadzie oferował znaczne korzyści kliniczne. Wśród pozytywnych zjawisk autorzy badań zauważyli, że większość leków rozwijanych w latach 1997–2016 eksplorowało nowe mechanizmy oddziaływania na organizm. Jednocześnie jednak widać zmianę strategii firm farmaceutycznych, które rzadziej pracują nad lekami na rozpowszechnione choroby, które można sprzedawać na całym świecie w wielkich ilościach, a coraz częściej skupiają się na chorobach rzadkich lub lekach o wąskim zastosowaniu, które można drogo sprzedać. Biorąc pod uwagę wyniki analizy, jej autorzy stwierdzają, że – przynajmniej teoretycznie – firmy farmaceutyczne mogłyby zaoferować znacznie lepsze leki i dokonać większych innowacji, gdyby tylko zmieniły strukturę wydatków. Nie musiałyby tych wydatków zwiększać, a przekierować pieniądze z finansowania marketingu, sprzedaży czy administracji na badania i rozwój. Jednak, ich zdaniem, taka zmiana podejścia jest mało prawdopodobna bez interwencji władz, które powinny pomyśleć o tym, jak zachęcić koncerny farmaceutyczne do innowacyjności i zaspokajania potrzeb zdrowia publicznego. « powrót do artykułu
  15. By uczcić światowy sukces „Upiora w operze”, Narodowa Opera Paryża nawiązała współpracę z platformą Airbnb. Szesnastego lipca para gości będzie mogła przenocować w przekształconej w luksusową sypialnię loży honorowej Opéry Garnier. Rezerwacja otwiera się 1 marca o godzinie 18.00 i kosztuje jedynie 37 euro. Gospodynią wydarzenia jest Véronique Leroux, prawnuczka francuskiego pisarza i reportera Gastona Leroux - autora „Upiora w operze”. Na przestrzeni lat historia stworzona przez mojego pradziadka zainspirowała wielu ludzi. To idealny moment, by uhonorować jego dokonania i dać fanom możliwość odwiedzenia scenerii jego gotyckiej powieści - podkreśliła. W skład oferty wchodzi nie tylko nocleg, ale i wycieczka po ukrytych zakątkach budynku: operowych archiwach czy podziemiach z pozostałościami jeziora. Można też będzie wziąć udział w prywatnej lekcji baletu oraz w recitalu w wykonaniu artystów Opéry Garnier (oferta uwzględnia poczęstunek: szampana i przystawkę). Ciekawą propozycją wydaje się kolacja w Foyer de la Danse (historycznej sali prób za sceną). Specjalna noc w Palais Garnier to część działań Airbnb, zmierzających do ożywienia europejskiej turystyki dziedzictwa (ang. heritage tourism). W ramach tego projektu Airbnb wspiera remont lóż w Opérze Garnier i stworzenie przez Narodową Operę Paryża platformy streamingowej. Airbnb organizowała wcześniej podobne przedsięwzięcia. W zeszłym roku można było np. przenocować w Moulin Rouge. « powrót do artykułu
  16. Coraz bardziej rozpowszechniony jest pogląd, że okresowe głodówki są zdrowe. I rzeczywiście mamy bardzo wiele dowodów na ich korzystny wpływ. Nasze badania to ostrzeżenie, gdyż sugerują, że może istnieć ryzyko zdrowotne związane z głodówkami, mówi doktor Filip Swirski, dyrektor Cardiovascular Research Institute w Icahn School of Medicine at Mount Sinai w Nowym Jorku. Badania, przeprowadzone na myszach, pokazują, że głodówka negatywnie wpływa na układ odpornościowy i mogą przyczynić się do lepszego zrozumienia wpływu chronicznego niedożywienia na organizm. Naukowców interesował wpływ krótkotrwałej – od kilku do 24 godzin – głodówki na układ odpornościowy. Badane myszy podzielili więc na dwie grupy. Jedna z nich po obudzeniu się otrzymała śniadanie, które jest największym posiłkiem w ciągu dnia u myszy, druga zaś nie dostała jeść. Od obu grup zaraz po obudzeniu pobrano krew, próbki pobierano też 4 i 8 godzin później. Analiza krwi wykazała istotną różnicę pomiędzy obiema grupami. Dotyczyła ona monocytów, niezwykle ważnych komórek układu odpornościowego, które są wytwarzane w szpiku. Na początku liczba monocytów we krwi obu grup była podobna. Jednak po czterech godzinach w grupie poszczącej liczba monocytów spadła aż o 90%, a cztery godziny później jeszcze bardziej się zmniejszyła. W grupie, która otrzymała pożywienie, poziom monocytów nie uległ zmianie. Okazało się, że u myszy poszczących monocyty wycofały się do szpiku kostnego na hibernację. W związku z tym w szpiku zmniejszyła się produkcja nowych monocytów. W monocytach, które wycofały się do szpiku, zaszły znaczące zmiany. Zwykle komórki te żyją krótko, jednak wskutek wycofania się do szpiku okres ich życia uległ wydłużeniu i starzały się inaczej, niż monocyty, które pozostały we krwi. Poszcząca grupa dostała pożywienie dopiero po 24 godzinach. W ciągu kilku godzin monocyty ukrywające się w szpiku migrowały do krwi. To zaś doprowadziło do zwiększenia poziomu stanu zapalnego w organizmie. Zmienione wycofaniem się do szpiku monocyty działały silniej prozapalnie, zatem zmniejszały zdolność organizmu do obrony przed infekcją. Naukowcy odkryli, że za działania monocytów w czasie postu odpowiedzialne były konkretne regiony mózgu myszy. Badania pokazały, że gdy pościmy w mózgu dochodzi do reakcji powodującej, że czujemy głód i złość, a to z kolei powoduje masową migrację monocytów z krwi do szpiku oraz – po przerwaniu postu – ze szpiku do krwi. Badania pokazują, że – z jednej strony – post zmniejsza liczbę monocytów krążących we krwi, co można postrzegać jako korzystne, gdyż monocyty są ważnym elementem stanu zapalnego. Jednak z drugiej strony, wprowadzenie pożywienia po poście wywołuje zalew organizmu przez monocyty, co może być problematyczne. Zatem post nie zawsze jest czymś korzystnym. Ten element reakcji organizmu na post może stanowić problem z immunologicznego punktu widzenia. A jako że monocyty odgrywają istotną rolę w zwalczaniu chorób serca czy nowotworów, ważnym jest, byśmy lepiej zrozumieli, jak organizm je kontroluje, dodaje Swirski. « powrót do artykułu
  17. Pod koniec 2021 r. amerykańskie siły powietrzne (US Air Force) podpisały z firmą RealNetworks kontrakt na dostarczenie oprogramowania do rozpoznawania twarzy dla dronów. W umowie zapisano, że oprogramowanie ma być wykorzystane do identyfikacji i gromadzenia informacji wywiadowczych. Umowa wygasła z końcem 2022 roku. Nie jest jasne, czy USAF już wyposaża swoje drony w nowe oprogramowanie. Jednak specjaliści zwracają uwagę na pewien – niepokojący ich zdaniem – zapis kontraktu. Kontrowersyjny punkt mówi o tym, że oprogramowanie da możliwość autonomicznej reakcji drona w czasie rzeczywistym. Zdaniem ekspertów trudno to zrozumieć inaczej, niż możliwość podjęcie przed dron ataku na rozpoznaną osobę. Już przed 6 laty Stuart Russel z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, który sprzeciwia się rozwojowi autonomicznego uzbrojenia, zaprezentował podczas konferencji fikcyjny materiał filmowy, w którym drony rozpoznają wybranych ludzi i ich zabijają. Wszystko wskazuje na to, że właśnie zyskały one taką możliwość. Jednak wielu ekspertów rozwiewa obawy Russela. Gregory Allen z think tanku Center for Strategic and International Studies mówi, że nigdy w Pentagonie nie spotkał osoby, która chociażby w najmniejszym stopniu była zainteresowana robotami, które na podstawie rozpoznawania twarzy samodzielnie podejmowałyby decyzję o zabiciu konkretnej osoby. Przypomina, że istnieją inne metody zidentyfikowania osób interesujących wojsko czy służby specjalne. Ponadto występuje wysokie ryzyko złego rozpoznania. W teorii systemy rozpoznawania twarzy działają bardzo dobrze, a ryzyko wadliwej identyfikacji wynosi mniej niż 0,5%. Jednak jest to prawdą tylko w przypadku najlepszych algorytmów i tylko wówczas, gdy dysponują one zdjęciami wysokiej jakości. Uzyskanie takich obrazów z dużej odległości, w zmiennych warunkach oświetleniowych za pomocą niewielkich kamer zainstalowanych na dronie byłoby niezwykle trudne. Dlatego też, przynajmniej obecnie, wyszukanie konkretnej osoby i automatyczne wzięcie jej na celownik przez drona jest niemożliwe. Sami wojskowi nie chcą zaś niczego powiedzieć. Szczegóły dotyczące bezpieczeństwa i innych kwestii operacyjnych związanych z tą technologią nie zostaną ujawnione ze względów na zasady bezpieczeństwa prowadzonych operacji. Personel wojskowy, odpowiedzialny za rozwój, stosowanie i użycie sztucznej inteligencji, stosuje odpowiednie zasady zdrowego rozsądku, osądu i podejmowania decyzji, oświadczył rzecznik Air Force Research Laboratory. « powrót do artykułu
  18. Ucieczki zwierząt z ogrodów zoologicznych należą do rzadkości, ale jednak się zdarzają. Dlatego też Śląski Ogród Zoologiczny (ŚOZ) postanowił przetestować i usprawnić procedury opracowane na potrzeby takich zdarzeń. Z wybiegu „wymknęła się” więc pluszowa pantera śnieżna. Symulowano 2 scenariusze: gdy zwierzę pozostaje na terenie zoo i gdy ucieka do pobliskiego Parku Śląskiego. Śląski Ogród Zoologiczny podkreśla, że były to pierwsze w Polsce ćwiczenia związane z działaniami, jakie należy podjąć w sytuacji ucieczki zwierząt. W ostatnim czasie zaktualizowaliśmy naszą procedurę działań w tak niecodziennej sytuacji. Dopracowaliśmy naszą współpracę z chorzowską Komendą Miejską Policji oraz z powiatowym sztabem zarządzania kryzysowego. Analizowaliśmy, próbowaliśmy przewidzieć wszelkie ewentualności... a [22 lutego] postanowiliśmy to wszystko przetestować w praktyce - podkreślono na profilu Śląskiego Ogrodu Zoologicznego na Facebooku. W pierwszej fazie ćwiczeń założono, że zwierzę znajduje się nadal na terenie zoo. Zbiegłą panterę zauważył przed otwarciem dla zwiedzających (przed godz. 8) jeden z pracowników. O zdarzeniu poinformował dyrektora ds. hodowlanych. [...] Sprawdzaliśmy procedury, w które zaangażowani są przede wszystkim pracownicy zoo – zabezpieczenie terenu zoo, wewnętrzny przepływ informacji, poszukiwanie i odłów zwierzęcia na terenie zoo, a także koordynację działań i współpracę z policją oraz sztabem zarządzania kryzysowego - napisano na stronie Ogrodu. Około wpół do dziewiątej wdrożono scenariusz ucieczki poza teren zoo. Wtedy w działania włączyli się policjanci, którym pomagali strażnicy miejscy. Wyizolowano teren, na którym mogła znajdować się pantera. Policjanci dysponowali bronią długą i zestawem do obezwładniania za pomocą siatki. Część działań odbywała się realnie na terenie parku. Z kolei wezwanie wsparcia z Oddziału Prewencji Policji w Katowicach dla zabezpieczenia większej części terenu czy też skierowanie na miejsce policyjnego drona wyposażonego w kamerę termowizyjną miało jedynie charakter teoretyczny - tłumaczy Śląska Policja. Po ok. godzinie pluszowe zwierzę zostało namierzone na drzewie. Na miejsce to dowódca skierował patrol wyposażony w siatkę (policjantom towarzyszyli lekarz weterynarii i pracownik firmy odpowiedzialnej za odłów). Po bezpiecznym zakończeniu akcji odbyło się spotkanie podsumowujące. Jak ujawniła cytowana przez RMF24 Daria Kroczek, rzeczniczka ŚOZ, niebezpieczne zwierzę nigdy z Ogrodu nie uciekło, ale na początku działalności ŚOZ „opuściła” słonica o imieniu Gloria. Wiadomość na ten temat można znaleźć w archiwach Ogrodu. Stało się to w nocy, niedługo po jej przyjeździe. Słonica pokonała zabezpieczenia, które znajdowały się na wybiegu. Kolejnego ranka okoliczni mieszkańcy odnaleźli słonicę spacerującą po ogródkach działkowych. « powrót do artykułu
  19. Planeta 9, zwana też Planetą X, to hipotetyczna planeta Układu Słonecznego. Nie została jeszcze odkryta, nie wiadomo, czy w ogóle istnieje. Tymczasem Man Ho Chan, astronom z Uniwersytetu w Hongkongu, opublikował na łamach arXiv artykuł pod zaskakującym tytułem „A co jeśli planeta 9 ma satelity?”. Tekst został zaakceptowany do publikacji w Astronomical Journal. Historia planety rozpoczęła się, gdy Chad Trujillo, były doktorant profesora Mike'a Browna z Caltechu, i Scott Sheppard opublikowali pracę, w której stwierdzili, że nietypowe orbity o podobnych cechach kilkunastu odległych obiektów z Pasa Kuipera, można wyjaśnić istnieniem nieznanej planety. Brown stwierdził, że to mało prawdopodobne, ale nawiązał współpracę z profesorem Konstantinem Batyginem, by to sprawdzić. Na początku 2016 roku ukazała się praca ich autorstwa, w której stwierdzali, że prawdopodobieństwo, iż wspomniane nietypowe orbity są dziełem przypadku jest tak małe, iż wszystko wskazuje na istnienie nieznanej planety w Układzie Słonecznym, której oddziaływanie doprowadziło to takiego ukształtowania orbit. Stwierdzili wówczas, że planeta taka miałaby masę 10-krotnie większa od masy Ziemi, znajdowałaby się średnio 20-krotnie dalej od Słońca niż Neptun, a czas jej obiegu wynosiłby od 10 do 20 tysięcy lat. W ciągu ostatnich lat kolejne zespoły naukowe wysuwały hipotezy mówiące zarówno, że obca planeta została „ukradziona” przez Słońce innej gwieździe, jak i że w Układzie Słonecznym krąży pierwotna czarna dziura. Dotychczas jednak żadna z hipotez nie została udowodniona. Skoro zaś nie wiemy, czy planeta istnieje, tym bardziej dziwne wydaje się rozważanie na temat jej satelitów. Jednak ma to sens. Dzięki potencjalnym księżycom wykrycie Planety 9 będzie bowiem łatwiejsze. Chan argumentuje, że jeśli ma ona księżyce, to będą one posiadały zmienną sygnaturę cieplną, wywołaną przez siły pływowe planety. Ta sygnatura cieplna powinna być 2,5-krotnie silniejsza niż sygnatura cieplna samej planety oraz znacznie większa niż sygnatura jakiegokolwiek obiektu z Pasa Kupiera. Chan twierdzi, że do jej wykrycia powinien być zdolny Atacama Large Millimeter/submillimeter Array Observatory, który niedawno przeszedł rozbudowę. Uczony z Hongkongu zauważa, że jeśli Batygin i Brown nie mylą się co do szacunków masy Planety 9, to może mieć ona nawet 20 satelitów, co zwiększa szanse na wykrycie ich sygnatur cieplnych. Poza orbitą Neptuna nie istnieje żaden mechanizm, który mógłby zwiększać temperatury w zakresie opisanym przez Chana, wykrycie takiej sygnatury byłoby mocną wskazówką istnienia Planety 9. « powrót do artykułu
  20. Spacerowicze odwiedzający jedną z plaż w San Diego mogli ostatnio oglądać... różową wodę. Niezwykły widok nie był jednak niczym groźnym ani niepokojący. Woda została celowo zabarwiona na różowo przez naukowców, którzy badają, w jaki sposób wody rzek mieszają się z wodami oceanów. Rzeki i ich estuaria odgrywają ważną rolę w dostarczaniu słodkiej wody oraz osadów i zanieczyszczeń do przybrzeżnych regionów oceanów. Niewiele jednak wiadomo o tym, jak przebiega interakcja lżejszych wód słodkich z cięższymi, gęstszymi i często chłodniejszymi wodami przybrzeżnymi oceanu. Od początku roku naukowcy ze Scripps Institution of Oceanography i University of Washington kilkukrotnie kolorowali wody bezpiecznym dla środowiska różowym barwnikiem, by obserwować, jak niewielkie estuarium wpływa na przybrzeżne wody oceanu. Jestem bardzo podekscytowana, bo dotychczas nie prowadzono tego typu badań. To naprawdę unikatowy eksperyment, mówi kierująca eksperymentem oceanograf Sarah Giddings. Zgromadziło się tutaj wielu ekspertów z różnych dziedzin. Sądzę, że uzyskamy naprawdę interesujące dalekosiężne wyniki. Połączymy je z wynikami starszych badań oraz z symulacjami komputerowymi. Chcemy zrozumieć, jak rozprzestrzenia się w oceanie woda z niewielkich estuariów, dodaje. Interesuje mnie, w jaki sposób interakcja sił fizycznych – zderzenia fal oceanu z wpływającą doń wodą z rzeki – wpływa na to, co dzieje się z wodą rzeczną, mówi doktor Alex Simpson. Barwnik, który zabarwiono wodę rzeki, jest śledzony z lądu, wody i powietrza. Specjalne czujniki zostały umieszczone między innymi na palach wbitych w dno i na samym dnie. Dane zbierane są poprzez pomiary fluoroscencji barwnika, a naukowcy mierzą prądy oceaniczne, wysokość fal, zasolenie i temperaturę wody oraz badają ich zmiany w czasie i wpływ na nie wód słodkich. W ten sposób zyskają informację o konkretnym miejscu badań, ale dzięki temu lepiej można będzie zrozumieć, jak niewielkie i średniej wielkości estuaria wpływają na rozprzestrzenianie się osadów, zanieczyszczeń, narybku i innych istotnych elementów środowiska przybrzeżnego. Wiele z wcześniejszych badań tego typu skupiało się na dużych rzekach, dlatego też niewiele wiemy o mniejszych ciekach wodnych. Na miejsce eksperymentów wybrano Los Peñasquitos Lagoon, gdyż jest to bardzo reprezentatywny przykład niewielkiego estuarium, z którego woda przedostaje się na dość jednorodne wybrzeże. Barwnik wypuszczany jest w czasie odpływu, gdyż naukowcy chcą mieć gwarancję, że zostanie on poniesiony w głąb oceanu. Gołym okiem widać go przez wiele godzin, a instrumenty naukowe są w stanie wykryć go przez około 24 godziny. Badania prowadzone są w ramach projektu Plumes in Nearshore Conditions (PiNC). « powrót do artykułu
  21. Uważamy, że w naszym zasięgu są wysokowydajne wytrzymałe ogniwa fotowoltaiczne z perowskitu i krzemu, stwierdzili badacze z saudyjskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii Króla Abdullaha, którzy poddali takie ogniwa najtrudniejszym z dotychczasowych testów wytrzymałościowych. Ogniwa, pracujące przez rok w najbardziej wymagających warunkach, zachowały 80% ze swojej pierwotnej wydajności. Perowskity mogą być przyszłością energetyki opartej świetle słonecznym. Są tańsze niż krzem, a niedawno stworzono perowskitowe ogniwa słoneczne o wydajności 31%. Teoretyczna maksymalna wydajność ogniw perowskitowych to 40%, podczas gdy ogniw krzemowych to około 29% i jesteśmy już bardzo blisko tej granicy. Jakby tego było mało, niedawno zaprezentowano metodę znacznego zwiększenia wydajności ogniw perowskitowych. Jednak ogniwa takie mają bardzo poważną wadę, ich wydajność znacznie spada pod wpływem temperatury, światła i wilgotności. Profesorowie Stefaan De Wolf z KAUST i Michele De Bastiani z Università di Pavia zbudowali ogniwa z perowskitów i krzemu, które zostały zamknięte w dwóch warstwach poliuretanu i dwóch warstwach szkła. Ogniwa takie zostały umieszczone na wybrzeżu Morza Czerwonego, gdzie mamy do czynienia z gorącym, wilgotnym klimatem i bardzo silnie operującym słońcem. To jedne z najtrudniejszych warunków dla fotowoltaiki. Ogniwa pracowały tam przez ponad rok, a co 10 minut, pomiędzy godziną 6 a 18 prowadzono testy przepływu prądu i napięcia. Naukowcy stwierdzili, że największy wpływ na wydajność ogniw miała ich degradacja perowskitu pod wpływem światła i temperatury. Również wpływ pustynnego pyłu był zaskakująco duży. To znany problem dla instalacji fotowoltaicznych, szczególnie w warunkach pustynnych. Nie spodziewaliśmy się jednak, że wpływ pyłu nie był taki sam dla wszystkich długości fali, mówi De Bastiani. To zaś powodowało różną pracę poszczególnych ogniw, co obniżało sprawność całej instalacji. Bardzo dobrą wiadomością był zaś fakt, że po testach w tak ciężkich panele zachowały ponad 80% ze swojej początkowej sprawności wynoszącej 21,6%. Dlatego też autorzy badań są pełni optymizmu i uważają, że niedługo uda się stworzyć jeszcze bardziej wytrzymałe wysokowydajne ogniwa z perowskitów i krzemu. « powrót do artykułu
  22. Na znajdującym się w Zachodniej Wirginii Green Bank Telescope, największym na świecie w pełni sterowalnym radioteleskopie, zamontowano niedawno supernowoczesny radar, za pomocą którego można będzie badać Układ Słoneczny oraz poszukiwać asteroid zagrażających Ziemi. Podczas spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego zaprezentowano wyniki pierwszych testów radaru. Przyznać trzeba, że są imponujące. Next Generation Radar (ngRADAD) dostarczył dane, które przewyższyły nasze oczekiwania, mówi kierująca projektem testów Flora Pagnanelli z National Radio Astronomy Observatory. Urządzenie nie tylko dostarczyło wyjątkowo szczegółowych obrazów powierzchni Księżyca, ale wykryło nieznaną dotychczas asteroidę bliską Ziemi. ngRADAR wykorzystuje 100-metrową czaszę Green Bank Telescope jako antenę nadawczą. Rolę odbiornika pełni Very Long Baselina Array. To sieć 10 radioteleskopów znajdujących się w kontynentalnych USA, na Hawajach i Amerykańskich Wyspach Dziewiczych. W ramach testów ngRADAR został nakierowany na miejsce lądowania misji Apollo na Księżycu oraz Krater Tycho. Uzyskaliśmy najbardziej szczegółowe obrazy Księżyca, jakie kiedykolwiek wykonano z powierzchni Ziemi, mówi Paganelli. Na obrazach widać szczegóły wielkości 1 metra. Podczas testów wykryto też asteroidę odległą od Ziemi o około 2 miliony kilometrów, zużywając przy tym mniej energii, niż potrzebuje do pracy typowa kuchenka mikrofalowa. Co ważne, radar pracuje w paśmie Ku, które ma wyższą częstotliwość niż inne naziemne radary. To zaś oznacza, że jest w stanie zebrać dodatkowe informacje dotyczące budowy geologicznej, wielkości skał czy gęstości asteroidy. ngRADAR został uruchomiony w samą porę. Po zawaleniu się obserwatorium w Arecibo ludzkości pozostało tylko jedno urządzenie – Goldstone Solar System Radar – które standardowo zajmowało się wykrywaniem asteroid zagrażających Ziemi. Poleganie na jednym tylko systemie jest ryzykowne, o czym świadczy chociażby fakt, że w przeszłości Goldstone uległ awarii, której usuwanie trwało 18 miesięcy. Obecnie trwają prace nad rozbudową możliwości składającego się z 27 anten radioteleskopu Very Large Array z Nowego Meksyku. Czułość systemu zostanie zwiększona o cały rząd wielkości. Operatorzy ngRADAR planują skorzystanie z możliwości jakie zaoferuje ngVLA. Dzięki temu ngRADAR stanie się najbardziej zaawansowanym na Ziemi radarem astronomicznym przyszłej dekady. Jego czułość będzie większa niż radioteleskopu Arecibo. « powrót do artykułu
  23. W przypadku robaków, much i myszy ograniczenie ilości przyjmowanych kalorii spowalnia proces starzenia się i wydłuża czas życia w zdrowiu. Celem naszych badań było sprawdzenie, czy ograniczenie kalorii wydłuża ludzkie życie, stwierdził profesor Daniel Belsky z Columbia University. Uczony wraz z zespołem brał udział w II etapie randomizowanych kontrolowanych badań CALERIE. To pierwszy długoterminowy test, podczas którego sprawdzano jak ograniczenie ilości spożywanych kalorii wpływa na zdrowe osoby o prawidłowej masie ciała. W trwających 2 lata badaniach wzięło udział 220 osób, z których część spożywała standardową dietę, a część dietę, w której ilość kalorii ograniczono o 25%. Przed rozpoczęciem testu oraz po 12 i 24 miesiącach jego trwania badanym pobrano krew i zbadano ją pod kątem metylacji DNA. Ludzie żyją na tyle długo, że niepraktycznym byłoby czekanie do czasu pojawienia się chorób spowodowanych starzeniem się czy porównywanie liczby zgonów. Dlatego też oparliśmy się na markerach biologicznych wskazujących na tempo starzenia się, wyjaśnia Belsky. Naukowcy wzięli pod uwagę trzy wskaźniki, z których dwa  pierwsze informują o wieku biologicznym, a trzeci pokazuje tempo zmiany wieku. Z badań wynika, że ograniczenie ilości spożywanych kalorii spowalnia tempo starzenia się o 2–3 procent. Wcześniej prowadzone badania wskazują też, że zmniejszenie liczby kalorii przekłada się na od 10 do 15 procent mniejsze ryzyko zgonu. Daje więc podobne korzyści jak rzucenie palenia. Belsky i jego zespół chcą kontynuować swoje badania, by sprawdzić, czy mniejsze spożycie kalorii przełoży się również na lepszy stan zdrowia. Jednocześnie naukowcy przypominają, że ograniczenie ilości kalorii nie dla wszystkich jest wskazane. Wyniki badań zostały zaprezentowane na łamach Nature Aging. « powrót do artykułu
  24. Dar Pomorza jest statkiem-muzeum już od 40 lat: został uroczyście udostępniony zwiedzającym 27 maja 1983 r. Z tej okazji do końca października br. na żaglowcu prezentowana jest wystawa czasowa „40 lat minęło. Od statku szkolnego do statku-muzeum”. Jak podkreślono w komunikacie, przypomina [ona] wydarzenia i osoby, dzięki którym ta historyczna jednostka zyskała swoje drugie życie [jako gdyński oddział dzisiejszego Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku]. Twórcy wystawy przypominają, że w czasie trwającej ponad 50 lat służby fregata Szkoły Morskiej odbyła aż 102 rejsy i wyszkoliła 13.384 studentów. Narracja ekspozycji rozpoczyna się od przełomu lat 70. i 80. XX w., kiedy zaczęto rozważać wycofanie Daru Pomorza ze szkolnej eksploatacji. W tej części wystawa prezentuje ostatnie lata czynnej służby żaglowca: zwycięstwo w regatach Cutty Sark Tall Ships' Races w 1980 r. i ostatni rejs do fińskiego portu Kotka w 1981 r. W tle tych wydarzeń toczyła się historia budowy nowego żaglowca szkolnego, Daru Młodzieży, oraz dyskusja o dalszych losach Daru Pomorza – wyjaśnia kustoszka statku-muzeum Arleta Gałązka. Dzięki ekspozycji można się zapoznać ze szczegółami procesu przekazania fregaty z Wyższej Szkoły Morskiej do niegdysiejszego Centralnego Muzeum Morskiego, w tym z przeszkodami, na jakie natrafiono czy pomysłami związanymi z lokalizacją. Nie można też było, oczywiście, pominąć historii przygotowania statku do nowej roli; na początku należało opracować formułę funkcjonowania jednostki i tak zaadaptować przestrzeń, by nie zaszkodzić historycznym wnętrzom. Na posterach przedstawiono archiwalne zdjęcia, które pokazują zarówno wydarzenia oficjalne, jak i zakulisowe. Arleta Gałązka wspomina również o dokumentach z epoki oraz wycinkach prasowych. Poza tym na zwiedzających czekają prawdziwe unikaty, np. ręcznie ręcznie spisany „Akt Przekazania Żaglowego Statku Szkolnego Dar Pomorza”, pokładowy dziennik robót czy pamiątkowa zastawa. « powrót do artykułu
  25. Opublikowano wyniki największego na świecie testu czterodniowego tygodnia pracy. W teście wzięło udział 61 brytyjskich firm oraz niemal 3000 ich pracowników, którzy przez pół roku pracowali po 4 dni w tygodniu, zachowując przy tym taką pensję, jaką otrzymywali przy 5-dniowym tygodniu pracy. Eksperyment zorganizowała niedochodowa organizacja 4 Day Week Global, think tank Autonomy oraz University of Cambridge i amerykański Boston College. Wyniki badań wskazują, że czterodniowy tydzień pracy znacząco zmniejsza stres, wpływa na poprawę stanu zdrowia pracowników oraz zmniejsza liczbę osób rezygnujących z pracy. Aż 71% pracowników informowało, że są w mniejszym stopniu wypaleni zawodowo, a 39% przyznało, że są mniej zestresowani niż na początku testu. Okazało się również, że liczba zwolnień lekarskich zmniejszyła się o 65%, a liczba osób rezygnujących z pracy spadła o 57% w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Pracownicy mieli też mniej problemów ze snem, byli spokojniejsi, a 15% z nich stwierdziło, że nie zgodziłoby się na 5-dniowy tydzień pracy w zamian za podwyżkę. W czasie trwania testu – pomiędzy jego początkiem a końcem – przychody firm biorących udział w badaniu praktycznie nie uległy zmianie. Dane na ten temat dostarczyły 23 przedsiębiorstwa, które poinformowały, że ich przeciętne przychody zwiększyły się o 1,4%. Natomiast przychody porównywane z półrocznym okresem poprzedzającym test były średnio o 35% wyższe. Wyniki testu były na tyle zachęcające, że 92% (56 z 61) firm stwierdziło, iż będzie kontynuowało próbę z 4-dniowym tygodniem pracy, a 18 przedsiębiorstw zapowiedziało, że w na stałe wprowadza taki sposób organizacji pracy. Ze szczegółowymi wynikami badań można zapoznać się w opublikowanym w sieci raporcie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...