Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. AlphaGo rezygnuje, tymi słowy maszyna poddała czwartą partię Go. Po czterech partiach Lee Sedol odniósł pierwsze zwycięstwo ze sztuczną inteligencją. Ostatnia partia meczu odbędzie się jutro. Rozgrywka pomiędzy AlphaGo a czołowym zawodnikiem świata to ważny krok w rozwoju sztucznej inteligencji. Jeszcze przed kilkoma tygodniami sam Lee uważał, że w bieżącym roku maszyna nie będzie jeszcze w stanie go pokonać. Okazało się jednak, że oprogramowanie jest na tyle zaawansowane, iż radzi sobie z mistrzem świata. Go była dotychczas przedmiotem całkowitej dominacji człowieka. Po wygranej partii Lee powiedział, że AlphaGo wydaje się mieć problemy, gdy przeciwnik wykona nietypowy ruch. Być może to błąd w oprogramowaniu, ale nie wiem, czy można to tak nazwać - stwierdził mistrz. Twórcy AlphaGo podziękowali Lee. Właśnie dlatego tutaj jesteśmy. By przetestować AlphaGo do granic możliwości - mówił główny inżynier Demis Hassabis. Podczas wygranej partii pan Lee grał białymi. Powiedział, że w ostatniej rozgrywce chce zagrać czarnymi kamieniami, by sprawdzić swoją teorię dotyczącą słabości AlphaGo w nietypowych sytuacjach. Komentatorzy mówią, że Lee wygrał w mierze dzięki nietypowemu atakowi przeprowadzonemu na środku planszy. Pod koniec gdy, jak zauważyli, AlphaGo wykonywał desperackie ruchy obronne, podobne do tych, jakie wykonują ludzie. W końcu jednak oszacował, że jego szanse na wygraną są mniejsze od założonego limitu i poddał partię. Gratulacje! Pan Lee był dzisiaj dla nas zbyt dobry i zmusił AlphaGo do popełnienia błędu, z którego ten już się nie podniósł - napisał Hassabis na Twitterze. « powrót do artykułu
  2. Źle oczyszczone przyprawy, np. słodka papryka czy pieprz, mogą zawierać duże ilości drobnoustrojów, w tym chorobotwórczych jak np. bakterie Salmonella. Wtedy nie tylko zagrażają zdrowiu, ale też psują sery czy wędliny, do których je dodano. Naukowcy opracowali nową metodę oczyszczania przypraw za pomocą plazmy. W przyprawach eksportowanych z krajów tropikalnych mogą znajdować się zarówno duże ilości bakterii tlenowych, spor bakterii tlenowych czy beztlenowych, jak również rozmaite drobnoustroje np. Salmonella. Dlatego - zanim zapakowane do torebek trafią na sklepowe półki i rozmaitych produktów spożywczych - wymagają oczyszczenia. Dla Polski nie ma takich danych, ale wiadomo, że w 2010 roku do Stanów Zjednoczonych trafiło ponad 600 milionów kilogramów przypraw wymagających oczyszczenia - powiedział PAP Maciej Grabowski z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie. Jeżeli bakterii w źle oczyszczonych produktach jest za dużo, mogą przyczynić się nie tylko do zatruć, ale też przyspieszać psucie produktów spożywczych, do których trafiają. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, w której takie przyprawy dodamy do dojrzewających kiełbas albo serów - opisuje rozmówca PAP. Obecnie najczęściej przyprawy poddaje się bakteriobójczemu działaniu pary wodnej. To metoda popularna szczególnie w Indiach. Owszem, przy użyciu pary wodnej bakterie są zabijane, ale przyprawy zyskują bardzo dużą ilość wody, przez co przybierają na masie. Dochodzi też do utraty olejków eterycznych, a przyprawy mogą stracić na ostrości. Następnie muszą być suszone, co powoduje, że cały proces staje się dość kosztowny - wyjaśnia badacz. Kolejną stosowaną metodą jest np. sterylizacja radiacyjna. Choć jest bezpieczna dla człowieka i skutecznie niszczy bakterie, to w wielu społeczeństwach jej użycie wywołuje obawy i kontrowersje. Dlatego zespół z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie opracował własną, zupełnie nową metodę oczyszczania przypraw. Na razie przeprowadzili badania na mielonym pieprzu czarnym i słodkiej papryce. Wybraliśmy właśnie te przyprawy, ponieważ - jak wynika z amerykańskich danych - są one najczęściej sprowadzane do USA - wyjaśnił. Metoda opracowana przez badaczy ze Szczecina to sterylizacja przypraw przy użyciu plazmy. Krótko mówiąc metoda ta polega na jonizacji gazu przy użyciu wysokiego napięcia pod wpływem działania pola np. elektromagnetycznego o wysokiej częstotliwości, wskutek czego dochodzi do wytworzenia plazmy, która ma postać np. fioletowego światła. Przyprawy wystawiamy na działanie tego właśnie światła - wyjaśnia Grabowski. Metoda już teraz jest wykorzystywana w przemyśle medycznym, również w Polsce, do sterylizacji narzędzi chirurgicznych. To tylko kwestia czasu, kiedy zostanie wprowadzona do przemysłu spożywczego. Zrobiliśmy już badania na zawartość piperyny, czyli związku chemicznego, któremu pieprz zawdzięcza swój ostry smak. Okazało się, że po naszym zabiegu pozostaje ona bez zmian, a nawet jej stężenie wzrasta. Za pomocą specjalistycznego urządzenia analizowaliśmy też barwę. W niej też nie znaleźliśmy różnic - mówi badacz. Wiemy już, że nasza metoda działa: bakterie zostają zabite, a przyprawy nie ulegają zmianie. Teraz chcielibyśmy powoli wchodzić w ciągły proces oczyszczania, czyli spowodować, aby duże ilości przypraw oczyszczać w jak najkrótszym czasie - dodaje. Szanse są duże, bo gdy naukowcy zaczynali prace, próbka przypraw wynosiła tylko 0,35 grama, a proces sterylizacji plazmowej trwał do 60 minut i to niekoniecznie przynosząc zadowalające rezultaty. Teraz wysterylizowanie 40 gramów przypraw zajmuje im już tylko dwie minuty. Metodą już teraz zainteresowana jest jedna z amerykańskich firm produkujących hamburgery. Jednak najbardziej czekamy na kogoś, kto zdecyduje się na współpracę w ramach konsorcjum - zaznaczył Grabowski. « powrót do artykułu
  3. Starsze osoby, które są aktywne fizycznie mają, niezależnie od rodzaju aktywności, więcej szarej materii w mózgu od swoich nieaktywnych rówieśników, wynika z badań przeprowadzonych przez University of Pittsburgh School of Medicine oraz Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles. Z artykułu w Journal of Alzheimer's Disease dowiadujemy się, że osoby cierpiące na chorobę Alzheimera lub na łagodne upośledzenie funkcji poznawczych, miały więcej istoty szarej jeśli w związku z ćwiczeniami fizycznymi spalały dużo kalorii. W czasie najnowszych badań prowadzonych pod kierunkiem doktora Cyrusa Raji z UCLA przyjrzano się danym z ponad 5 lat dotyczącym 876 osób w wieku od 65. roku życia. U wszystkich osób przeprowadzono obrazowanie mózgu i poddawano je okresowo testom badającym zdolności poznawcze. Badanych pytano też o rodzaj oraz częstotliwość aktywności fizycznej i wyliczano na jej podstawie ilość spalonych kalorii. Okazło się, że osoby, które spalały najwięcej kalorii miały zachowane najwięcej istoty szalej w płatach czołowych, skroniowych i ciemieniowych. To obszary odpowiedzialne za pamięć, uczenie się i złożone operacje poznawcze. U takich osób szansa na rozwój w ciągu 5 lat choroby Alzheimera była o 50% niższa niż u ich nieaktywnych rówieśników. Doktor Raji uważa, że zachęcanie do aktywności fizycznej powinno być jedną ze strategii walki z utratą zdolności poznawczych u ludzi starszych. « powrót do artykułu
  4. Kanadyjsko-duński zespół wykazał, że w części przypadków do obrazowania zmian w budowie kręgosłupa lepiej niż rezonans magnetyczny (MRI) nadaje się nowa technologia wibracyjna VibeDx™. Greg Kawchuk z Uniwersytetu Alberty współpracował z kolegami z Uniwersytetu Południowej Danii. W ramach badań na bliźniętach jednojajowych autorzy publikacji z pisma Scientific Reports wykazali, że strukturalne zmiany kręgosłupa, w tym przypadku odcinka lędźwiowego, znacząco zmieniają odpowiedź wibracyjną. By stwierdzić, gdzie umiejscawiają się problemy z plecami, zamiast wywoływać duże drgania sejsmiczne, wykorzystywaliśmy lekkie wibracje. Analizując i testując odpowiedzi wibracyjne bliźniąt jednojajowych, byliśmy w stanie wykazać, że przekształcenia budowy kręgosłupa [np. w wyniku urazu czy wypadku] zmieniają także wzorzec drgań. W Danii mamy największy i najbardziej rozbudowany rejestr bliźniąt na świecie. Wykorzystując to unikatowe źródło, mogliśmy dorzucić swoje trzy grosze do badań, które potencjalnie pomogą zdiagnozować miliony pacjentów z bólami pleców - podkreśla prof. Jan Hartvigsen z Uniwersytetu Południowej Danii. Jednym z największych problemów dotyczących bólu pleców jest nadużywanie MRI u pacjentów, którzy go nie potrzebują. To marnowanie funduszy zdrowotnych, prowadzące do zbyt rozbudowanego leczenia, a nawet pogłębienia niepełnosprawności. Zastosowanie prostej, bezpiecznej i niedrogiej technologii takiej jak ta może ograniczyć niepotrzebne skanowanie - uważa Hartvigsen. Kawchuk widzi też dodatkowe plusy. Wg niego, rezonans daje obraz kręgosłupa, nie zapewnia jednak danych nt. jego działania. To jak robienie zdjęcia samochodu, by sprawdzić, czy zapali. Diagnostyka wibracyjna daje coś więcej niż zdjęcie. Pokazuje nam również, jak kręgosłup funkcjonuje. W sytuacji, kiedy obecne metody diagnostyczne nie pozwalają wskazać przyczyny bólu pleców aż 90% chorych, technologia Kawchuka, która została opatentowania przez firmę VibeDx Diagnostic Corp, wydaje się bardziej niż obiecująca. « powrót do artykułu
  5. Microsoft chce uzyskać dane klienta firmy Comcast, który aktywował tysiące kopii Windows 7, Windows 8, Windows Server i MS Office 10 używając w tym celu skradzionych kluczy. Koncern zwrócił się do sądu z wnioskiem o wydanie Comcastowi nakazu ujawnienia danych. Wspomniane klucze zostały skradzione w jednym z miejsc łańcucha logistycznego Microsoftu. Aktywowano je z pojedynczego adresu IP. Wiadomo, że aktywacji dokonała osoba korzystająca z IP jednego z mniejszych ISP używających sieci Comcastu. Jeśli sąd przychyli się do wniosku Microsoftu, koncern zwróci się do sądu o wydanie podobnego nakazu dotyczącego tego ISP. Można się spodziewać, że jeśli Microsoft zdobędzie dane osoby podejrzanej o wykorzystanie skradzionych kluczy, wystąpi przeciwko niej do sądu i będzie domagał się olbrzymiego odszkodowania. « powrót do artykułu
  6. Naukowcy z Uniwersytetu Florydzkiego zidentyfikowali w biofilmie, a konkretnie naddziąsłowej płytce nazębnej, nowy szczep bakterii (paciorkowców), który może pomóc w kontrolowaniu szkodliwych bakterii. Odkrycie A12 toruje drogę zapobieganiu próchnicy za pomocą probiotyków. Artykuł dr. Roberta Burne'a i prof. Marcelle Nascimento na ten temat ukazał się w piśmie Applied and Environmental Microbiology. Kluczem do zdrowych zębów jest podtrzymywanie w jamie ustnej neutralnego pH. Kwaśny odczyn oznacza bowiem m.in. próchnicę. Na tym etapie bakterie bytujące na zębach wytwarzają kwas, a kwas je rozpuszcza. To prosta chemia. [Z tego powodu] interesowało nas, jakie zjawiska podtrzymują wyższe pH - opowiada Burne. W ramach wcześniejszych badań tego samego zespołu zidentyfikowano 2 podstawowe związki rozkładane do amoniaku (NH3), który pomaga neutralizować kwas w jamie ustnej: mocznik i argininę. Burne i Nascimento zauważyli, że osoby z mniej nasiloną lub nieobecną próchnicą lepiej rozkładają argininę niż osoby z bardziej zaawansowaną próchnicą. Amerykanie wiedzieli, że za rozkład odpowiadają bakterie, należało jednak ustalić, które robią to najlepiej. Okazało się, że m.in. A12. A12 wykazuje w różnych warunkach ekspresję systemu deiminazy argininowej (ADI), który odpowiada za produkcję NH3 z argininy. Na dwa sposoby utrudnia też wzrost kwasotwórczemu i kwasolubnemu patogenowi próchnicy Streptococcus mutans: 1) wytwarza duże ilości H2O2, 2) poza tym blokuje szlak jego sygnalizacji wewnątrzkomórkowej, bez którego nie ma mowy o wytwarzaniu bakteriocyny hamującej wzrost organizmów pokrewnych. Nawet jeśli A12 nie zabija S. mutans, niekorzystnie wpływa na ich zdolność do przeprowadzania procesów potrzebnych do ustanowienia choroby. Gdy te 2 bakterie hoduje się razem, S. mutans nie rosną dobrze i nie tworzą właściwie biofilmów [...]. Pobieraniem płytki nazębnej zajmowała się klinicystka - Nascimento. Udało jej się wyodrębnić ponad 2 tys. bakterii. Później poddano je badaniom przesiewowym i wskazano najlepszych kandydatów. Scharakteryzowaliśmy 54 metabolizujące argininę bakterie. Wśród nich wybijały się A12, które miały wszystkie cechy, poszukiwane u nas u szczepów bakterii mogących zapobiegać próchnicy. Amerykanie zskewencjonowali cały genom A12. Teraz myślą o przyszłych zastosowaniach swoich odkryć. Jeśli dotrzemy do punktu, kiedy uda się potwierdzić, że ludzie, którzy mają więcej bakterii tego typu, są mniej zagrożeni próchnicą [...], zjawisko to będzie można wykorzystać do oceny ryzyka choroby. « powrót do artykułu
  7. Zdaniem naukowców z dwóch australijskich uniwersytetów średnia temperatura Ziemi szybciej niż zakładano osiągnie poziom o 2 stopnie wyższy od średniej z czasów przedindustrialnych. Uczeni z University of Queensland i Griffith University twierdzą, że do roku 2020 temperatura wzrośnie o 1,5 stopnia Celsjusza, a do roku 2030 zostanie przekroczona granica 2 stopni wzrostu. W ubiegłym roku podczas konferencji klimatycznej w Paryżu uznano, że wzrost temperatury powyżej 1,5 stopnia Celsjusza zagrozi istnieniu państw wyspiarskich. Wzrost o 2 stopnie uznano za nieprzekraczalną granicę. Australijczycy wysnuli swoje wnioski na podstawie stworzonego przez siebie modelu, w którym uwzględnili wzrost użycia energii w przeliczeniu na mieszkańca Ziemi, wzorst ekonomiczny oraz zwiększanie się populacji ludzkiej. Z modelu wynika, że większa efektywność energetyczna nie powstrzymujc rosnącego zapotrzebowania na energię. Im bardziej rozwija się gospodarka, tym więcej energii jest konsumowane. Jedynym sposobem na powstrzymanie rosnącej emisji gazów cieplarnianych wydaje się rezygnacja z paliw kopalnych na rzecz energii odnawialnej. Jeden z autorów badań, Liam Wagner z wydziału finansów, księgowości i ekonomii Griffith University mówi, że od roku 1950 zużycie energii na głowę mieszkańca Ziemi wzrosło dwukrotnie. Obecnie wszystko wskazuje na to, że do roku 2050 będzie sześciokrotnie większe. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że do tego czasu liczba ludności może sięgnąć 9 miliardów, a średni światowy wzrost ekonomiczny z ostatnich 60 lat wynosi 3,9% rocznie, to bez radykalnych zmian w sposobie produkcji energii nie będziemy w stanie powstrzymać globalnego ocieplenia. Współautor badań, Ben Hankamer z University of Queensland stwierdza, że nieprawdziwy jest pogląd, jakoby paliwa kopalne były szansą na wyrwanie olbrzymich rzesz ludzkości z nędzy. Do poprawienia bytu najuboższych mieszkańców Ziemi potrzebne są bowiem olbrzymie ilości energii. Jeśli będziemy pozyskiwać ją z paliw kopalnych, wyemitujemy gigantyczną ilość gazów cieplarnianych, dojdzie do jeszcze większego wzrostu średnich temperatur i gwałtownych zmian klimatycznych, na których najbardziej cierpią najubożsi. Naukowcy zwracają jednak uwagę, że nie ma tutaj prostych rozwiązań, gdyż około 80% energii zużywanej jest na paliwo, a jedynie 20% do produkcji elektryczności. To zaś oznacza, że musimy opracować efektywne technologie pozwalające na przestawienie całego transportu na zasilanie elektryczne. To zaś wymagana np. opracowania efektywnych sposobów przechowywania energii. « powrót do artykułu
  8. Szympansy, nasi najbliżsi kuzyni, mają potężne zęby i szczęki, dzięki którym radzą sobie z koniecznością przeżuwania jedzenia przez 6 godzin na dobę. Tymczasem ludzi charakteryzują znacznie mniejsze szczęki i zęby. Autorzy najnowszych badań twierdzą, że te nasze organy uległy zmniejszeniu wskutek opracowania technik wstępnej obróbki pożywienia. Dzięki temu samo jedzenie wymagało mniej czasu i siły, co z kolei pozwoliło na wyewoluowanie cech koniecznych do pojawienia się mowy. Daniel Lieberman, antropolog ewolucyjny z Uniwersytetu Harvarda i autor najnowszych badań mówi, że obecnie ludzie tak mało czasu spędzają na jedzeniu, gdyż spożywamy pokarmy znacznie o znacznie lepszych właściwościach odżywczych niż nasi przodkowie. Szympansy odżywiają się głównie owocami. Muszą zjeść ich sporo, by zapewnić sobie wystarczającą ilość energii. Ludziom energię tę zapewnia głównie mięso. Obecnie poddajemy mięso obróbce cieplnej, co ułatwia jego pożywanie i trawienie. Jednak zdaniem Liebermana, nasi przodkowie jedli mięso na długo przed opanowaniem ognia. Istnieją dowody, że hominini, przodkowie szympansów i ludzi, regularnie jedli mięso już przed 2,5 milionami lat. Wydaje się jednak, że gotowanie zaczęto stosować dopiero 500 000 lat temu. Lieberman postanowił więc odpowiedzieć na pytanie, co się działo w czasie, gdy mięsa jeszcze nie gotowano. Lieberman zauważył, że mniej więcej w tym samym czasie, gdy hominini zaczęli jeść mięso, pojawiły się kamienne narzędzia. Lieberman poprosił o pomoc koleżankę, Kahterinę Zink i razem badali, w jaki sposób narzędzia te mogły wpłynąć na zmianę pożywienia homininów. Wybraliśmy najprostszy możliwy sposób obróbki żywności - mówi Zink. Uznali, że dzięki kamiennym narzędziom rośliny mogły być ucierane na pastę, a mięso porcjowane. Do pomocy zaangażowano grupę ochotników u których mierzono czas oraz ilość siły wymaganej do poradzenia sobie z żywnością. Ochotnicy mieli spożywać surowe, nieprzetworzone mięso i warzywa, surowe ale utarte na pastę warzywa lub pokrojone mięso oraz ugotowane mięso i warzywa. Po pierwsze, naukowcy zauważyli, że spożywanie surowego nieprzetworzonego mięsa jest niemal niemożliwe, nawet jeśli ma się szczęki jak szympans. Ochotnicy mieli poradzić sobie z mięsem kozim, które prawdopodobnie najbardziej przypomina mięso dzikich zwierząt, z jakim mieli do czynienia hominini. Jedzenie surowej koziny nie jest przyjemne. Żujesz, żujesz i żujesz i nic się nie dzieje. To jak żucie gumy - mówi Lieberman. Ludzkie zęby nie są w stanie podzielić koziego mięsa na mniejsze kawałki. Dla homininów musiało być to równie trudne zadanie. Wszystko jednak się zmienia, jeśli mięso pokroimy. Nawet, jeśli porcjujemy je zaostrzonym kamieniem. Nagle okazało się, że dzięki kamiennym narzędziom hominini mogą podzielić mięso na mniejsze kawałki, dzięki czemu łatwiej je pogryźć i strawić. Podobnie dzieje się ze zmiażdżonymi roślinami. Z dokładnych wyliczeń wynika, że dzięki pokrojeniu mięsa i zmiażdżeniu roślin liczba koniecznych ugryzień zmniejsza się o 17%. W ciągu roku przekłada się to na 2,5 miliona ruchów szczęką. Ta różnica wystarczyła, by u naszych przodków pojawiły się mniejsze zęby i szczęki. Zmniejszenie się twarzoszczęki naszych przodków spowodowało, że ich ich usta zyskały na ruchomości, a mniejsza głowa pozwalała na łatwiejsze zachowanie równowagi w czasie biegu, co ułatwiało polowanie. Zink i Lieberman proponują więc uzupełnienie hipotezy o kluczowej roli, jaką w ewolucji człowieka stało się wykorzystywanie ognia do przygotowywania posiłków. Ich zdaniem mieliśmy do czynienia z dwustopniowym procesem. Najpierw, dzięki obróbce pokarmów za pomocą kamiennych narzędzi pojawiły się zmiany ewolucyjne faworyzujące osobników o mniejszych zębach, szczękach i krótszym przewodzie pokarmowym, a opanowanie ognia wzmocniło i przyspieszyło te zmiany. « powrót do artykułu
  9. Naukowcy opisali najstarsze znane skamieniałości przedstawiciela rodzaju sosna (Pinus). Mają one ok. 140 mln lat i pochodzą z czasów, kiedy przez wyższą niż dziś zawartość tlenu w atmosferze przez Ziemię przetaczały się częste i potężne pożary. Dr Howard Falcon-Lang z Royal Holloway, University of London znalazł skamieniałe zwęglone pędy z walanżynu w formacji Chaswood w Nowej Szkocji. Rodzaj Pinus dominuje we współczesnych lasach północnej półkuli. Dziś sosny są dobrze przystosowane do ognia [należą do pirofitów, czyli roślin, którym ogień sprzyja] - podkreśla Falcon-Lang, dodając, że wpłynęła na to z pewnością ewolucja w ognistych warunkach wczesnej kredy. Skamieniałości pokazują, że pożary trawiły najwcześniejsze sosnowe lasy i prawdopodobnie kształtowały ewolucję tych ważnych drzew. W skamieniałości Pinus mundayi widoczne są m.in. przewody żywiczne, a także krótkopędy, które przechodzą przez granice słojów, by w części dalszej rozdzielić się na podstawy dwóch igieł. Tym samym skamieniałość uznaje się za pozostałość sosny dwuigielnej. Nim Brytyjczyk poddał okazy znalezione w kamieniołomie trawieniu, przez 5 lat leżały w jego szafce. Choć skamieniałości mają zaledwie parę milimetrów, prawdopodobnie pochodzą z drzew przypominających dzisiejszą sosnę zwyczajną. « powrót do artykułu
  10. Miesiąc po historycznym potwierdzeniu zarejestrowania fal grawitacyjnych przez eksperyment LIGO uwagę świata naukowego przyciągnęła chińska propozycja zbudowania kosmicznego wykrywacza tych fal. Najpierw z propozycją taką wystąpili uczeni z Europy, teraz Chińczycy zarysowali znacznie bardziej ambitny plan. Wciąż nie jest jednak jasne, czy pojedynczy kraj jest w stanie zbudować taki wykrywacz, czy też konieczna będzie międzynarodowa współpraca. Przypomnijmy, że fale grawitacyjne zostały zarejestrowane przez amerykański eksperyment LIGO. Składa się on z dwóch ośrodków badawczych w stanach Waszyngton i Luizjana. Laboratoria korzystają z tuneli o kształcie litery L, której ramiona mają po 4 kilometry długości. Laser wystrzeliwuje promień w kierunku luster umieszczonych na końcu tuneli, czujniki wychwytują odbite światło i, jeśli promienie odbyły drogę o różnej długości, dochodzi do interferencji. Badając tę interferencję naukowcy są w stanie zmierzyć relatywną długość obu ramion z dokładnością do 1/10 000 szerokości protonu. Jako, że fale grawitacyjne ściskają i rozciągają przestrzeń, odchylenie od standardowej interferencji wskazuje na zmianę długości tuneli, czyli na przejście fali grawitacyjnej. Naziemne wykrywacze fal grawitacyjnych mogą jednak zarejestrować fale o ograniczonej częstotliwości. Naukowcy sądzą, że do zarejestrowania fal z najpowszechniej występujących częstotliwościach potrzebny będzie detektor o długości setek lub tysięcy kilometrów. Drążenie takich tuneli na Ziemi jest nierealne, stąd pomysł na budowę kosmicznego detektora fal grawitacyjnych. Dodatkową zaletą byłby brak zakłóceń ze strony ziemskiego pola grawitacyjnego. Europejska Agencja Kosmiczna pracuje nad projektem o nazwie eLISA (Evolved Laser Interferometer Space Antennta). Wykrywacz miałby składać się z 3 satelitów orbitujących wokół Słońca i strzelających w swoim kierunku laserami. Odległość pomiędzy satelitami miałaby wynosić prawdopodobnie 2 miliony kilometrów. Chińczycy mają podobny pomysł, jednak w ramach projektu Taiji satelity znajdowałyby się w odległości 3 milionów kilometrów od siebie, przez co miałyby dostęp do innej częstotliwości fal grawitacyjnych. Chińczycy sądzą, że uda im się uruchomić Taiji w 2033 roku, czyli rok przed projektem eLISA. Wu Yue-Liang, fizyk w Instytutu Fizyki Teoretycznej Chińskiej Akademii Nauk, który jest odpowiedzialny za projekt Taiji, szacuje, że będzie on kosztował 2 miliardy dolarów, czyli dwukrotnie więcej niż eLISA. To jednak nie jedyna chińska propozycja. Za drugą odpowiedzialny jest Luo Jun, fizyk z Uniwersytetu Sun Yat-Sena. Projekt TianQuin zakłada wykorzystanie 3 satelitów umieszczonych w odległości 150 000 kilometrów od siebie. Jego szacowany kosz to około 300 milionów USD. TianQuin miałby znacznie ograniczone możliwości w porównaniu z Taiji. Zamiast wykrywać fale emitowane przez miliony czarnych dziur i gwiazd neutronowych skupiałby się na obserwowaniu układu podwójnego HM Cancri, w skład którego wchodzą białe karły. Wu Ji, dyrektor generalny Narodowego Centrum Nauk o Kosmosie Chińskiej Akademii Nauk uważa, że należy połączyć oba projekty. Jeśli Chiny zdecydują się na rozpoczęcie kosmicznej misji badania fal grawitacyjnych, powinna być to pojedyncza misja. Nie ma mowy o poradzeniu sobie z dwoma misjami w tym samym czasie. Eksperci zwracają uwagę, że pod względem finansowym oraz koniecznych zasobów ludzkich i materiałowych żadne państwo nie jest w stanie samodzielnie stworzyć kosmicznego wykrywacza fal grawitacyjnych. Niewykluczone, że Chiny podejmą współpracę z Europejską Agencją Kosmiczną. Przed laty NASA i ESA stworzyły wspólny projekt misji o nazwie LISA, jednak przed 5 laty NASA się z niego wycofała, a ESA zmieniła ambitne plany i stworzyła projekt eLISA. Jeśli Chiny byłyby chętne do współpracy z ESA, można by wrócić do ambitnych założeń projektu LISA. « powrót do artykułu
  11. Zespół z USA i Chin wykorzystał komórki macierzyste do regeneracji soczewki u niemowląt z wrodzoną zaćmą. Metoda, przetestowana na zwierzętach i w ramach małych testów klinicznych na ludziach, daje mniej skutków ubocznych od standardowej operacji. U wszystkich 12 małych pacjentów zregenerowane soczewki zapewniały lepsze widzenie (obecnie po operacji większość pacjentów musi nosić szkła korekcyjne). Uzyskane wyniki opublikowano w piśmie Nature. Ostatecznym celem badań nad komórkami macierzystymi jest wykorzystanie potencjału własnych komórek macierzystych [pacjenta] do naprawy tkanek i narządów oraz leczenia chorób - podkreśla dr Kang Zhang ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Zespół Zhanga polegał na endogennych komórkach macierzystych, a nie na komórkach stworzonych w laboratorium i wprowadzonych do organizmu pacjenta. W ten sposób uniknięto powikłań w rodzaju transmisji patogenów czy odrzucenia. W opisywanym przypadku bazowano na komórkach macierzystych nabłonka soczewki (ang. lens epithelial stem cells, LECs), które w ciągu życia zapewniają komórki do zastąpienia tych zużytych. Podczas przeprowadzanych obecnie operacji razem ze zmienionymi chorobowo soczewkami usuwa się też, niestety, większość LECs. Pozostałe komórki nie pozwalają uzyskać zadowalających rezultatów, regeneracja jest bowiem chaotyczna, a poprawa wzroku mierna. Potwierdziwszy regeneracyjny potencjał LECs u zwierząt, naukowcy opracowali technikę z zakresu chirurgii minimalnie inwazyjnej, która pozwala zachować nietkniętą torebkę soczewki (czyli błonę nadającą soczewce odpowiedni kształt) i stymulować komórki macierzyste do działania: wzrostu i tworzenia nowej soczewki. Testy na zwierzętach i niewielkiej ludzkiej próbie pokazały, że nowa technika chirurgiczna umożliwia LECs regenerację działającej soczewki. Naukowcy porównywali 12 dzieci w wieku poniżej 2 lat zoperowanych w nowy sposób i 25 dzieci w podobnym wieku po standardowej operacji zaćmy. Okazało się, że w grupie kontrolnej częściej występowały pozabiegowy stan zapalny, nadciśnienie oczne o wczesnym początku oraz większy stopień zmętnienia soczewek. W 12-osobowej grupie poddanej nowej procedurze odnotowano mniej powikłań, a także szybsze gojenie. Po trzech miesiącach u wszystkich pacjentów występowały zregenerowane dwuwypukłe soczewki. Zhang podkreśla, że jego zespół chciałby rozszerzyć badania na przypadki zaćmy związanej z wiekiem. « powrót do artykułu
  12. W grudniu ubiegłego roku dowiedzieliśmy się, że marsjańska misja InSight, która miała wystartować pomiędzy 4 a 30 marca bieżącego roku została odwołana z powodu awarii jednego z instrumentów naukowych. Teraz NASA podała kolejną datę jej rozpoczęcia. InSight wyruszy na Czerwoną Planetę w maju 2018 roku. Zadaniem InSight jest zbadanie wnętrza Marsa. Niestety, podczas testów wystąpiła awaria jednego z podstawowych instrumentów naukowych, a NASA uznała, że pozostało zbyt mało czasu na naprawę, kolejne testy i umieszczenie Seismic Experiment for Interior Structure (SEIS) w urządzeniu. Opóźnienie misji aż o 26 miesięcy wynika z faktu, że dopiero w maju 2018 roku otworzy się kolejne okienko startowe dla misji marsjańskiej. Jim Green, odpowiedzialny w NASA za wydział nauk planetarnych poinformował, że Jet Propulsion Laboratory w Kalifornii zajmie się zbudowaniem nowej komory próżniowej dla instrumentu SEIS. To właśnie ona zawiodła podczas testów. NASA nie poinformowała, jakie będą koszty opóźnienia misji. Wiadomo jedynie, że pieniądze będą pochodziły z budżetu wydziału Greena. Nie wiadomo też, czy i w jaki sposób opóźnienie InSight wpłynie na kolejne misje, które mają być realizowane w ramach programu Discovery. Program ten prowadzony jest od 1992 roku. Dotychczas w jego ramach odbyło się 12 misji, w tym MESSENGER, Dawn, Stardust, Deep Impact, Genesis (celem było zebranie próbek wiatru kosmicznego i dostarczenie ich na Ziemię) i GRAIL. Kolejną ma być InSight, a NASA rozważa zrealizowanie w roku 2020 jedne lub dwóch z zaproponowanych pięciu projektów: VERITAS, Psyche, NEOcam, DAVINCI i Lucy. « powrót do artykułu
  13. Podgatunek motyla Graphium sarpedon - G. s. nipponum - jest nowym owadzim rekordzistą pod względem liczby klas fotoreceptorów w oczach. Ma ich aż 15. Przystępując do badań, autorzy publikacji z pisma Frontiers in Ecology and Evolution wiedzieli, że motyl ma duże oczy i używa barwnych skrzydeł do komunikacji, musi więc dysponować dobrym wzrokiem. Dotąd największa liczba klas fotoreceptorów w owadzich oczach wynosiła [zaledwie] 9. Piętnaście to [nowy] rekord. Wszystkie receptory są wykorzystywane jednocześnie do postrzegania barwy, jasności ruchu i kształtu - opowiada prof. Kentaro Arikawa z Sōkendai. Za pomocą eksperymentów fizjologicznych, anatomicznych i molekularnych Japończycy ustalili, że G. s. nipponum ma aż 15 klas fotoreceptorów: 1 stymulowaną przez ultrafiolet, 1 dla fioletu, 3 pobudzane przez nieco inne długości światła niebieskiego, jedną dla światła niebiesko-zielonego, 4 dla zieleni i 5 dla czerwieni. Analizując ekspresję genów, Japończycy stwierdzili, że każdy taki fotoreceptor wytwarza przynajmniej 5 pigmentów - opsyn. Każdy pigment jest stymulowany przez pewną długość fal, a przez inne mniej bądź wcale - dodaje Arikawa. Zestawiając informacje z poszczególnych klas fotoreceptorów, mózg jest w stanie odróżniać kolory. Po co G. s. nipponum tyle typów światłoczułych receptorów? W końcu większość owadów dysponuje zaledwie 3 ich typami i świetnie postrzega barwy i nawet u ludzi występują 4 klasy fotoreceptorów (w tym trzy rodzaje czopków absorbujących światło w różnych zakresach długości fali), a to wystarczy do odróżniania milionów barw. Arikawa i inni uważają, że do rutynowego postrzegania barw G. s. nipponum wykorzystują tylko 4 rodzaje fotoreceptorów. Pozostałe służą do wykrywania specyficznych bodźców w środowisku. Naukowcy posłużyli się barwnikiem, by oznaczyć położenie komórek i okazało się, że większość receptorów barw znajduje się na skierowanej w dół części oka złożonego. Wg Japończyków, służy to wykrywaniu bogatych w nektar kwiatów oraz wzorów na skrzydłach potencjalnych partnerów. Zespół Arikawy zauważył również, że w górnej części oka znajdują się komórki wrażliwe na zielone światło i specjalnie dostrojone do detekcji szybkiego ruchu. To z kolei przydaje się do wykrywania drapieżnych ptaków i innych motyli, które trzeba odganiać. Ten motyl jest dość terytorialny. Siedzi na liściach wysokich drzew i uważa ich otoczenie za swój teren. Arikawa zaznacza, że nie można do końca sprecyzować funkcji części odkrytych fotoreceptorów. Muszą być istotne, wychwytując specyficzne sygnały ważne dla tego konkretnego podgatunku. Niewykluczone, że gdy te lub spokrewnione motyle zbierają się przy źródle wody na ziemi, machają skrzydłami, a przelatujące owady mogą wykryć ten ruch za pomocą wyspecjalizowanych fotoreceptorów. W przyszłości chciałbym to zbadać. « powrót do artykułu
  14. System AlphaGo udowodnił, że wczorajsze zwycięstwo nad Lee Sedolem, jednym z najlepszych zawodników Go na świecie, nie było przypadkiem. System po raz drugi wygrał z człowiekiem. Stan meczu składającego się z pięciu partii to obecnie 2:0 dla sztucznej inteligencji. Dotychczas najsłynniejszym osiągnięciem sztucznej inteligencji w rozgrywkach przeciwko człowiekowi było zwycięstwo superkomputer DeepBlue z szachowym mistrzem świata Garrym Kasparowem. Wydarzenie to miało miejsce w 1997 roku. Go, mimo znacznie prostszych zasad, jest grą o wiele bardziej złożoną niż szachy, gdyż liczba możliwych rozgrywek partii jest podobna do liczby atomów we wszechświecie. Dotychczas sądzono, że komputery jeszcze nie są w stanie pokonać czołowych zawodników świata. Co prawda w październiku ubiegłego roku AlphaGo wygrał 5:0 z mistrzem Europy Fan Hui, jednak 33-letni Lee Sedol to zawodnik innej klasy. Od ponad dekady znajduje się w światowej czołówce. W całej swojej karierze wygrał 71,8% meczów. Pojedynek pomiędzy AlphaGo a Lee Sedolem rozgrywa się w Four Seasons Hotel w Seulu. Jest obserwowany przez ekspertów zajmujących się rozwojem sztucznej inteligencji oraz przez miliony fanów Go w całej Azji. Mecz jest transmitowany na żywo przez wielki sieci telewizyjne w Korei Południowej, Japonii i Chinach. Kim Seon-Ryong, zawodowy gracz i komentator Go zauważył, że na początku meczu Lee miał poważne kłopoty po tym, jak AlphaGo wykonał całą serię "szokująco niekonwencjonalnych" ruchów. Gdybyśmy przeprowadzili sondaż wśród wszystkich 1300 zawodowych graczy w Go z Chin, Korei Południowej i Japonii, to żaden z nich nie wykonałby takiego ruchu - stwierdził Kim po jednym z ruchów sztucznej inteligencji. « powrót do artykułu
  15. Opera wbudowała w najnowszą wersję swojej przeglądarki oprogramowanie blokujące reklamy. Firma twierdzi, że po uruchomieniu opcji blokowania strony ładują się o 90% szybciej. Co więcej, przeglądarka działa o 40% szybciej w porównaniu z wersją, w której zastosowano wewnętrzne ad-blockery. Jest to możliwe dzięki temu, że blokowanie reklam dobywa się na poziomie silnika przeglądarki, gdzie program może w pełni kontrolować proces ładowania się stron. Reklamy napędzają internet. Dzięki nim wiele usług jest bezpłatnych. Jednak, jak pokazały nasze badania, wiele witryn ładuje się znacznie wolniej z powodu wyświetlanych tam reklam. Nie akceptujemy takiego stanu rzeczy - mówi Krystian Kolondra z Opery. Zastosowany przez Operę mechanizm blokujący można łatwo włączyć i wyłączyć. Ponadto został on wyposażony w funkcję monitorującą, która informuje deweloperów i wydawców reklam, jak bardzo wpływają one na ładowanie się witryn. Użytkownicy mogą zaś sprawdzać, ile reklam zostało zablokowanych w ciągu dnia czy tygodnia. Opera to piąta przeglądarka pod względem popularności. Na co dzień używa jej 60 milionów osób. « powrót do artykułu
  16. Mary Jo Foley, znana dziennikarka specjalizująca się w kwestiach dotyczących Microsoftu, informuje, że koncern z Redmond opóźni premierę Windows 10 Redstone 2. Edycja ta miała ukazać się pod koniec bieżącego roku i przynieść wiele nowych zmian w systemie. Kierownictwo koncernu podjęło jednak decyzję o przeniesieniu premiery na początek roku 2017 tak, by system zadebiutował z nowymi urządzeniami. Jak dowiedziała się dziennikarka, microsoftowe wydziały Windows oraz Devices współpracują bardzo blisko ze sobą. Nic dziwnego, gdyż oba są podporządkowane wiceprezesowi Terry'emu Myersonowi. Anonimowe źródło poinformowało Jo Foley, że Microsfot tworzy nowe funkcje i mechanizmy w Windows 10 pod kątem tego, czego życzy sobie wydział Devices, odpowiedzialny za rozwój urządzeń. Niewykluczone zatem, że Windows 10 Redstone 2 będzie obsługiwał piórko Surface, technologię uwierzytelniania Hello czy technologię Continuum pozwalającą na podłączenie do smartfona klawiatury, monitora i myszki. Opóźnienie premiery kolejnej odsłony Windows 10 ma też o tyle sens, że prawdopodobnie w bieżącym roku Intel nie rozpocznie masowej produkcji swojego najnowszego procesora Kaby Lake. Urządzenia z tym CPU zaczną więc masowo trafiać na rynek w przyszłym roku. Microsoftowi może więc zależeć na zgraniu premier najnowszego sprzętu z najnowszym OS-em. « powrót do artykułu
  17. Brytyjski Guardian otrzymał od Edwarda Snowdena kolejny zestaw tajnych dokumentów NSA. Tym razem wynika z nich, że agencja we współpracy z brytyjską GCHQ szpiegowała osoby grające w online'owe gry. Obie agencje stworzyły sobie możliwości techniczne, by szpiegować sieć Xbox Live, społeczności Second Life czy World of Warcraft. Jeden z przekazanych przez Snowdena dokumentów został stworzony przez NSA w 2008 roku i jest zatytułowany "Exploting Terrorist Use of Games & Virtual Environments". Podkreślono w nim, że pozostawienie wielomilionowych społeczności graczy bez nadzoru stwarza poważne ryzyko, gdyż terroryści mogą używać online'owych gier do komunikowania się ze sobą. Środowisko graczy, jak stwierdzili analitycy agencji, jest bardzo obiecujące. Z dokumentów wynika, że tak wiele różnych amerykańskich agencji wywiadowczych prowadziło operacje w tym środowisku, iż proponowano powołanie grupy roboczej, której celem będzie upewnienie się, że agenci nie szpiegują siebie nawzajem lub nie zakłócają swoich operacji. Dla agencji wywiadowczych niezwykle interesujący jest też fakt, że gracze używają mikrofonów, kamer czy sprzętu do wirtualnej rzeczywistości. To szansa na zebranie informacji biometrycznych. Z udostępnionych przez Snowdena dokumentów nie dowiadujemy się, czy operacje prowadzone w środowisku graczy przyczyniły się do zapobieżenia jakimś atakom. Nie wiadomo, w jaki sposób agencje uzyskiwały dostęp do danych, ani jak wiele ich zebrały. Nie jest też jasne, w jaki sposób NSA upewniała się, że nie szpieguje przypadkowych Amerykanów, czego zabrania jej prawo. Firma Blizzard Entertainment, operator gry World of Warcraft poinformowała, że ani NSA ani GCHQ nigdy nie zwracały się z wnioskiem o dopuszczenie do sieci. Nic nie wiemy, by w naszej sieci były prowadzone działania wywiadowcze. Jeśli tak się dzieje, to ma to miejsce bez naszej wiedzy i zgody - czytamy w oświadczeniu twórców WoW. Agencje wywiadowcze od dłuższego czasu interesują się online'owymi grami. Brak jednak informacji, czy udało im się zidentyfikować terrorystów wykorzystujących gry do komunikacji. NSA zauważa jednak, że gry mogą służyć nie tylko do komunikowania się, ale również do utrwalania stereotypów i uprzedzeń, przez co później łatwiej jest rekrutować bojowników. Agencja wspomina, że Hezbollah wyprodukował grę o nazwie Special Forces 2, a wydział prasowy organizacji przyznaje, że gra jest wykorzystywana do rekrutacji i treningu, służy jako środek radykalizacji i pomaga w znalezieniu i szkoleniu zamachowców-samobójców. Gra rozprowadzana jest w cenie 10 USD i służy też finansowaniu Hezbollahu. « powrót do artykułu
  18. W środkowej Kolumbii odkryto żabę z charakterystycznymi żółtymi "brwiami". Pristimantis macrummendozai, bo o niej mowa, jest endemitem zamieszkującym Andy Wschodnie (a konkretnie rejony na północ od Arcabuco w centralnej części departamentu Boyacá). Płaz występuje na wysokości 3507-3553 m n.p.m. w obrębie paramo Merchán-Iguaque. Dzięki ciemnemu ubarwieniu doskonale wtapia się w otoczenie, mimo niskich temperatur może się też łatwiej nagrzewać. Zakamarki skóry pozwalają magazynować wilgoć. W odróżnieniu od innych gatunków, P. macrummendozai dobrze rozmnaża się w wilgotnym środowisku paramo, składając jaja wprost na ziemi. Na przednich odnóżach samców występują gruczoły naramienne, których wydzielina pomaga przytrzymywać samicę podczas ampleksusu. Krótsze przednie odnóża stanowią przystosowanie do wspinania po kamieniach. Herpetolodzy z Instituto de Investigación de Recursos Biológicos Alexander von Humboldt współpracowali ze specjalistami z Ministerstwa Środowiska. Dotąd nie znaleziono dowodów, które sugerowałyby konieczność wpisania nowego gatunku do Czerwonej Księgi Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody. Żabę zaliczono do rodziny Craugastoridae. W piśmie Biota Colombiana ukazała się publikacja na jej temat autorstwa Andrésa R. Acosty Galvisa, kuratora kolekcji biologicznych Instytutu. Generalnie odkrycia takie jak to plasują Kolumbię wśród pięciu najbardziej bioróżnorodnych krajów świata. Kompleksy paramo są, wg biologów, górskimi odpowiednikami "geograficznych wysp", zapewniającymi nisze dla unikatowych gatunków. Stąd potrzeba kontynuowania inwentaryzacji i ochrony tych rejonów. « powrót do artykułu
  19. Rome Cultural Heritage Superintendency poinformowała, że udało się dopasować kolejny fragment Forma Urbis Romae - wykonanego w marmurze planu starożytnego miasta Rzym. Powstał on za panowania cesarza Septymiusza Sewera między 203 a 211 r. n.e. W średniowieczu wykonany na 150 płytach Forma Urbis Romae ulegał stopniowo zniszczeniu. Marmurowe elementy wykorzystywano w roli materiału budowlanego bądź do produkcji wapna. Reszta odpadała, rozbijając się na setki, a nawet tysiące nierozpoznawalnych kawałków. Do tej pory znaleziono tylko ok. 10% pierwotnej powierzchni mapy. Ponad 1000 fragmentów znajduje się w zbiorach Muzeów Kapitolińskich. Dopasowany ostatnio element znaleziono w 2014 r. w należącym do Watykanu Palazzo Maffei Marescotti. Marmur został zapewne wykorzystany do jego budowy pod koniec XVI w. Łączy się on z dużym fragmentem odkrytym w 1562 r. (to wtedy natrafiono na pierwsze kawałki planu). Wyryta na nim inskrypcja pozwoliła uzupełnić nazwę "Cirus Flaminius". Dzięki zidentyfikowaniu opisywanego elementu udało się dopasować co najmniej trzy inne części. Fragment pochodzi z 31. płyty mapy, która odpowiada obszarowi Ghetto di Roma Pola Marsowego. Na południu Pól Marsowych znajdowała się zbudowana w 220 r. p.n.e. arena - Circus Flaminius. Dopasowane fragmenty 31. płyty można oglądać do 17 marca w Museo dell'Ara Pacis. « powrót do artykułu
  20. Google'owski system AlphaGo pokonał Lee Sedola, mistrza Go. Niedawno Lee Sedol przewidywał, że w bieżącym roku będzie jeszcze w stanie pokonać oprogramowanie. Jestem zaszokowany. Nie spodziewałem się, że przegram. Nie przewidziałem, że AlphaGo może grać perfekcyjnie - mówi zaskoczony Sedol. AlphaGo to oprogramowanie rozwijane przez należącą do konglomeratu Alphabet firmę DeepMind. Wcześniej program pokonał europejskiego profesjonalnego gracza w Go Fan Hui. Sedol, jeden z najlepszych graczy na świecie, mówił przed dwoma tygodniami, że AlphaGo jest o kilka poziomów niżej od niego, jednak szybko się uczy i wkrótce wynik meczu z najlepszymi graczami będzie nieprzewidywalny. Teraz widzimy, że AlphaGo czyni szybsze postępy, niż wydawało się Lee Sedolowi. Program korzysta z sieci neuronowych, dzięki czemu uczy się na doświadczeniu. Korzysta z baz danych zawierających miliony rozgrywek w Go. Może wyciągać z nich wnioski, uczyć się, opracowywać strategie. Komputery od dawna wygrywają z ludźmi w różne gry. Od lat pokonują tez arcymistrzów szachowych. Jednak to właśnie Go, pomimo prostych zasad, była dotychczas grą, w której ludzie dominowali. Teraz jesteśmy świadkami upadku ostatnich barier w tej dziedzinie. Google chce wykorzystać doświadczenia, które zebrano podczas rozwoju AlphaGo do zaimplementowania technologii uczących się maszyn i sztucznej inteligencji w sektorze zdrowotnym i robotyce. Jak mówi Jeffrey Dean, odpowiedzialny w Google'u za prace zespołu zajmującego się problematyką uczących się maszyn, w najbliższej przyszłości dojdzie do połączenia dwóch typów nauki. Obecnie maszyny albo uczą się pod nadzorem człowieka, od którego otrzymują wskazówki, instrukcje czy opis danych do wykorzystania lub też bez pomocy Homo sapiens, gdy same decydują co i jak zrobić z którymi informacjami. Google ma nadzieję na zastosowanie deep learning również w swoich własnych produktach, takich jak Gmail, Google Photos, Google Maps, Translate czy w systemie Android. « powrót do artykułu
  21. Sieć hoteli Hilton współpracuje z IBM-em nad automatycznym konsjerżem wspomaganym przez superkomputer Watson. Maszyna nazwana Connie znajduje się w hotelu Hilton McLean w Virginii. Urządzenie korzysta z Watsona, dzięki któremu rozumie język naturalny i odpowiada na pytania dotyczące hotelu, lokalnych atrakcji turystycznych, restauracji czy usług. Connie wita też gości wchodzących do hotelu. Urządzenie korzysta też z danych firmy WayBlazer, która specjalizuje się w zbieraniu informacji związanych z podróżami. Dzięki temu Connie może udzielić gościowi specyficznych informacji dotyczących planowanej przez niego podróży i wspomóc proces rezerwacji. Dzięki temu, że Connie korzysta z możliwości Watsona, wraz z każdym zadanym pytaniem staje się "mądrzejsza", coraz bardziej udoskonalając swoje informacje i udzielane odpowiedzi. Connie ma za zadanie wspomagać załogę hotelu, a nie ją zastąpić. Można jednak przypuszczać, że z czasem tego typu maszyny będą postrzegane jako coraz większe zagrożenie dla miejsc pracy zajmowanych dotąd przez ludzi. « powrót do artykułu
  22. W Wietnamie odnotowano przypadek dwuojcowskich bliźniąt (in. heterojcostwa bliźniąt dwujajowych). Zjawisko to można wyjaśnić superfekundacją (nadpłodnością, od łac. super – bardzo, fecundus – płodny), kiedy to w jednym cyklu dochodzi do zapłodnienia 2 komórek jajowych plemnikami z 2 aktów płciowych. Rodzina zdecydowała się na przeprowadzenie testów genetycznych, bo jedno z dzieci wyglądało inaczej od swojego bliźniaka i rodziców. Badania zlecono Wietnamskiemu Towarzystwu Genetycznemu w Hanoi. Jego dyrektor prof. Dinh Luong zaznacza, że wyniki są w 100% poprawne i dodaje, że na świecie udokumentowano mniej niż 10 przypadków dwuojcowskich bliźniąt. Mogą, oczywiście, istnieć inne przypadki, ale rodzice i/lub bliźnięta nie są tego świadome albo nie chcą tego rozgłaszać. Prof. nie wyjawił mediom tożsamości klientów, podkreślił tylko, że dane podawane przez lokalnych dziennikarzy nie są prawdziwe. Warto przypomnieć, że fenomen różnoojcowskich bliźniąt u ludzi opisał w 1810 r. John Archer, kongresmen i lekarz z Maryland. Wspominał wtedy, że po odbyciu stosunków z mężczyznami różnych ras pewna biała kobieta urodziła bliźnięta, z których jedno miało białą skórę, a drugie było Mulatem. W roku 1993 dr W.H. James z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego szacował, że skutkiem superfekundacji jest przynajmniej 1 para dwuzygotycznych bliźniąt na 12. Podejrzewał również, że wśród małżeństw w USA 1 para bliźniąt dwujajowych na 400 to bliźnięta różnoojcowskie. « powrót do artykułu
  23. Jak zauważyli amerykańscy stomatolodzy, zażywanie antydepresantów aż 4-krotnie zwiększa ryzyko niepowodzeń w leczeniu implantologicznym. Każdy rok terapii antydepresyjnej podwaja to ryzyko. Dzieje się tak, bo leki przeciwdepresyjne wpływają na metabolizm kości, a by implant dobrze się wygoił, kość musi się zintegrować z tytanowym wszczepem. W ten sposób nowa kość stabilizuje strukturę. Terapia antydepresantami może usuwać objawy depresji i pomagać milionom ludzi na całym świecie, jednak [każdorazowo] trzeba rozważać nie tylko korzyści, ale i skutki uboczne. By osiągnąć równowagę, pacjent powinien współpracować z lekarzem - wyjaśnia prof. Latifa Baitam z Uniwersytetu w Buffalo. Poważnym problemem dla stomatologów są 4 skutki uboczne zażywania antydepresantów: 1) osteoporoza, 2) akatyzja, czyli przymus bycia w ciągłym ruchu (dotyczy to także głowy i żuchwy/szczęki), 3) bruksizm, a więc zgrzytanie zębami oraz 4) kserostomia - suchość w jamie ustnej. Wszystkie te czynniki wpływają na proces gojenia implantów. Pomysł na badania zaczął się kształtować, gdy Baitam i prof. Sebastiano Andreana, którzy już wcześniej przyglądali się kwestii niepowodzeń implantologicznych, zauważyli, że coraz więcej ich pacjentów przyjmuje leki przeciwdepresyjne. Po przeanalizowaniu dokumentacji medycznej pacjentów uniwersyteckiej kliniki stomatologicznej za 2014 r. stwierdzono, że wśród niewielu pacjentów, u których wystąpiły niepowodzenia implantologiczne, aż 33% zażywało antydepresanty. W grupie, w której leczenie przebiegało prawidłowo, antydepresanty przyjmowało tylko 11% osób. Dziewiętnastego marca wyniki pilotażowego badania zostaną zaprezentowane przez Sulochanę Gurung na dorocznej konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Badań Stomatologicznych. Naukowcy planują przeprowadzenie studiów na szerszą skalę. Akademicy podkreślają, że ponad 1 na 10 Amerykanów w wieku powyżej 12 lat zażywa leki przeciwdepresyjne. Dane IMS Health i Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (CDC) wskazują, że to druga najczęściej przepisywana grupa leków w USA. Co ważne, częstość ich stosowania rośnie. Wg CDC, gdy porówna się lata 1988-94 i 2005-08, okaże się, że wzrosła ona aż o 400%. « powrót do artykułu
  24. Przed 65 milionami lat w półwysep Jukatan uderzyła kilkukilometrowa asteroida. W wyniku zderzenia wyginęły dinozaury i powstał krater Chicxulub. Teraz, po raz pierwszy w historii, wydano zgodę na wiercenia w kraterze. Ekspedycję badawczą zorganizował University of Texas. W przyszłym miesiącu nad kraterem pojawi się platforma wiertnicza i naukowcy będą mieli okazję wwiercić się głęboko pod dno morskie. Uczeni mają nadzieję, że badani pozwolą uzupełnić wiedzę na temat wydarzeń, które miały miejsce pod uderzeniu. Obecnie wiemy, że upadek asteroidy wyzwolił energię równą energii miliarda bomb atomowych zrzuconych na Hiroshimę. W ciągu kolejnych lat wyginęło około 75% gatunków roślin i zwierząt. Niektórzy specjaliści uważają, że uderzenie wyzwoliło całą serię erupcji wulkanicznych, które na 500 000 lat wypełniły atmosferę toksycznymi gazami. To właśnie te gazy miały doprowadzić do masowego wymierania. Z kolei zdaniem innych naukowców upadek meteorytu spowodował liczne tsunami i trzęsienia ziemi, które okazały się katastrofalne dla życia. Badania krateru powinny pomóc w znalezieniu odpowiedzi. Naukowcy chcą wwiercić się na głębokość 1500 metrów pod dno oceanu i dotrzeć do koncentrycznego centralnego wypiętrzenia. Wypiętrzenie takie otacza miejsce uderzenia. Jest ono charakterystyczną cechą kraterów, jednak ich budowa i sposób powstania nie są dobrze rozumiane. Chicxulub to jedyna zachowana struktura z nietkniętym wypiętrzeniem centralnym do której możemy dotrzeć. Pozostałe takie struktury albo znajdują się na innych planetach, albo uległy erozji - mówi współautor badań Sean Gulick. « powrót do artykułu
  25. W skamieniałości z Chin odkryto najstarszy, świetnie zachowany układ nerwowy. Licząca 520 milionów lat skamieniałość jest w tak doskonałym stanie, że widoczne są nawet pojedyncze nerwy. Odkryta w Chinach skamieniałość to przedstawiciel gatunku podobnego do dzisiejszych skorupiaków. Dzięki niej naukowcy lepiej poznają ewolucję układu nerwowego stawonogów. Skamieniałe zwierzę Chengjiangocaris kunmingensis żyło w kambrze. To czas niezwykłej eksplozji życia. To właśnie z kambru pochodzą skamieniałości przodków większości współcześnie żyjących zwierząt. C. kunmingensis to wczesny przodek stawonogów. Odkrycie jest niezwykle istotne, gdyż tkanki miękkie bardzo rzadko zachowują się w formie skamieniałości. To unikatowa możliwość zbadania, jak wyglądał układ nerwowy sprzed milionów lat. To najbardziej kompletny zachowany centralny układ nerwowy z kambru - mówi doktor Javier Ortega-Hernández z Cambridge University. W ciągu ostatnich lat znaleziono wiele przykładów częściowo sfosylizowanego układu nerwowego. Głównie jednak zachowywały się kontury mózgów, znaczna część informacji była więc tracona. Dzięki doskonale zachowanej skamieniałości wiemy, że Chengjiangocaris kunmingensis, podobnie jak dzisiejsze stawonogi, miał cewkę nerwową - odpowiednik rdzenia kręgowego u kręgowców - biegnącą wzdłuż ciała. Na parę odnóży przypadał jeden zwój nerwowy, który je kontrolował. Bliższe badanie zwojów ujawniło obecność dziesiątków włókien, z których każde miało długość około 5/1000 milimetra. Te delikatne włókna są ułożone w niezwykle regularny wzorzec. Chcieliśmy więc sprawdzić, czy były zbudowane z tych samych komórek co zwój nerwowy. Za pomocą mikroskopii fluorescencyjnej potwierdziliśmy, że włókna te to pojedyncze nerwy skamieniałe w formie węglowej warstwy. Skamieniałość daje nam niezwykłą okazję lepszego zrozumienia ewolucji układu nerwowego - wyjaśnia Ortega-Hernández. Kolejne badania ujawniły, że niektóre elementy układu nerwowego Chengjiangocaris kunmingensis mają podobną strukturę do elementów układu nerwowego współczesnych niezmogowcowych i pazurnic z charakterystycznymi nerwami wychodzącymi w regularnych odstępach z brzusznego zwoju nerwowego. U współczesnych niesporczaków i stawonogów nerwy te nie występują, co sugeruje, że ważną rolę w ewolucji układu nerwowego grało jego uproszczenie. Najważniejszym spostrzeżeniem jest zaś fakt, że swój nerwowy C. kunmingensis ma strukturę niewystępującą u obecnie żyjących organizmów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...