-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Dwa lata po tragicznym wypadku, w którym zginął pilot, Virgin Galactic znowu wysłała w powietrze pojazd SpaceShipTwo. VSS Unity przez cztery godziny latał nad pustynią Mojave uczepiony pojazdu WhiteKnightTwo. Dnia 31 października 2014 roku jeden z dwóch SpaceShipTwo - pojazdów przystosowanych do komercyjnych lotów w przestrzeni kosmicznej - uległ katastrofie. Śledztwo wykazało, że jej przyczyną był błąd pilota, który zbyt wcześnie odblokował końcówki skrzydło-ogona. W VSS Unity wprowadzono zabezpieczenia, które uniemożliwiają wcześniejsze niż dopuszczalne odblokowanie końcówek. Podczas swojego pierwszego lotu pojazd wzniósł się w powietrze zadokowany do samolotu-matki WhiteKnightTwo. W tej konfiguracji WhiteKnightTwo służy jako latający tunel powietrzny, co pozwala na przeprowadzenie bardzo szczegółowych badań opływu powietrza wokół SpaceShipTwo przy jednoczesnym przetestowaniu reakcji pojazdu na niskie temperatury występujące na wysokości 50 000 stóp - czytamy w oświadczeniu Virgin Galactic. Na pokładzie SpaceShipTwo cały czas przebywalo dwóch pilotów. Firma przeanalizuje teraz dane z testu i niewykluczone, że przeprowadzi kolejne próby w identycznej konfiguracji. Następnie SpaceShipTwo będzie testowany podczas samodzielnego lotu, opuszczania atmosfery i powrotu do niej. « powrót do artykułu
-
Prowadzone od dwóch lat badania archeologiczne udowodniły, że bitwa pod Grunwaldem rozegrała się na znacznie większym obszarze niż dotychczas zakładano, wskazały też lokalizację dawnego obozu krzyżackiego - mówi dr Piotr Nowakowski z grunwaldzkiego muzeum. Rozpoczęte w sobotę w okolicy Grunwaldu poszukiwania śladów bitwy z 1410 r. są kontynuacją badań prowadzonych od dwóch lat. Co roku bierze w nich udział kilkudziesięciu archeologów i poszukiwaczy amatorów z Danii, Norwegii, Wielkiej Brytanii i Polski, wyposażonych w wykrywacze metali, skanery i georadary. W pierwszym sezonie szukano Doliny Wielkiego Strumienia, gdzie - według opisów Jana Długosza - wojska polsko-litewskie walczyły z Krzyżakami. Przed rokiem i teraz badacze poszukują natomiast śladów po krzyżackim obozie. Sprawdzają tereny położone na zachód od ruin kaplicy pobitewnej, którą wzniesiono na polecenie mistrza zakonu Henryka von Plauena i konsekrowano w 1413 r. Chcieliśmy sprawdzić, dlaczego Krzyżacy uparli się, żeby postawić tę kaplicę w miejscu, które ze względu na morfologię i ukształtowanie terenu absolutnie się do tego nie nadaje - powiedział PAP kierujący poszukiwaniami dr Piotr A. Nowakowski z działu archeologiczno-historycznego Muzeum Bitwy pod Grunwaldem. Jak przypomniał, według dotychczasowych hipotez kaplicę zbudowano w miejscu śmierci wielkiego mistrza Ulryka von Jungingena albo w miejscu, gdzie znajdował się wcześniej obóz wojsk krzyżackich. Jego zdaniem już ubiegłoroczne badania potwierdziły, że prawdziwa jest druga z tych lokalizacji. To, co odnaleźliśmy, nagromadzenie militariów wokół kaplicy, głównie grotów strzał i bełtów, wskazuje, że toczyły się tam bardziej zacięte walki niż na innym terenie. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem takiej koncentracji zabytków, zwłaszcza broni strzelczej w jednym miejscu, jest oblężenie obozu - wyjaśnił. Według Nowakowskiego, zakrojone na szeroką skalę, międzynarodowe badania mogą też pomóc w wyjaśnieniu innych zagadek bitwy pod Grunwaldem. Chodzi przede wszystkim o ustalenie dokładnej lokalizacji głównych walk. W poszukiwaniach uczestniczy szwedzki naukowiec, prof. Sven Ekdahl z Polsko-Skandynawskiego Instytutu Badawczego. Jest autorem hipotezy, że bitwa odbyła się na południowy zachód od miejsca przyjmowanego w polskiej historiografii. Uważa on, że prawdziwym miejscem głównego starcia były tereny na wschód i południe od wsi Grunwald, a nie - jak twierdzą polscy historycy - na wschód i południe od Stębarku. Zdaniem dr Nowakowskiego, poszukiwania mają zweryfikować tę teorię. Nasze dotychczasowe badania pokazały natomiast, że pole bitwy jest znacznie większe niż zakładano. Była to walka konnicy, walka manewrowa, więc toczyła się na rozległym obszarze - powiedział. W ocenie archeologa, wydaje się też, że udało się wstępnie wyznaczyć wschodnią i zachodnią granicę pola bitwy. Jak tłumaczył, na części badanego obszaru detektoryści odnajdywali liczne militaria. Dalej jednak - mówił - natrafili na obszar, gdzie nie było już nawet pojedynczych materialnych śladów bitwy. Do czasu zorganizowania pierwszej międzynarodowej wyprawy z udziałem detektorystów, w zbiorach Muzeum Bitwy pod Grunwaldem było zaledwie kilkanaście zabytkowych militariów, pochodzących z wcześniejszych wykopalisk archeologicznych. Takie prace prowadzono od 1958 r. (w związku z 550-leciem bitwy). Trwały one z przerwami aż do 1990 r. W ciągu ostatnich dwóch lat znaleźliśmy więcej niż w trakcie wszystkich poprzednich badań archeologicznych, które odbywały się na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Taki przyrost materiału źródłowego ma dla nas ogromne znaczenie, bo stwarza choćby możliwość badania historii bitwy od strony bronioznawczej - powiedział dr Nowakowski. Ma to związek z metodą badań. Wykopaliska archeologiczne, które wcześniej prowadzono na Polach Grunwaldzkich, obejmowały zwykle obszar 1-2 arów. Obecne poszukiwania z udziałem kilkudziesięciu osób wyposażonych w wykrywacze metali pozwoliły już na sprawdzenie ponad 300 ha. Znaczna część tych terenów nie była wcześniej badana przez archeologów. Odnaleziono w sumie ok. 600 drobnych zabytkowych przedmiotów. Wśród nich jest liczny zbiór grotów strzał i bełtów do kuszy, topory, fragmenty średniowiecznych mieczy i rękawicy pancernej, okucia pasów, elementy rycerskich ostróg i końskiej uprzęży. Są też monety, w tym krzyżackie i jagiellońskie, oraz zabytki z czasów późniejszych. W ocenie archeologów część numizmatów mogła być wotami pozostawionymi przez osoby odwiedzające kaplicę pobitewną, więc i one - choć nie bezpośrednio - są związane z historią walk pod Grunwaldem. Po naukowym opracowaniu i konserwacji zabytkowe znaleziska będą pokazane zwiedzającym. Niektóre znalazły się już na wystawie w pawilonie grunwaldzkiego muzeum. Zdaniem dr. Nowakowskiego, już dotychczasowe wyniki poszukiwań są ważnym osiągnięciem, bo potwierdziły, że kaplicę pobitewną wzniesiono na miejscu dawnego krzyżackiego obozu. Pokazały też, że bitwa rozegrała się na znacznie większym obszarze niż dotychczas zakładano i wzbogaciły muzealne zbiory o cenne eksponaty. Jak mówił, jeśli dzięki kontynuacji badań uda się zweryfikować teorie o miejscu głównego starcia, będzie to przełomowe dla wiedzy o historii największej bitwy średniowiecznej Europy. Uczestnicy poszukiwań mają też nadzieję, że w którymś sezonie badawczym uda się natrafić na ślad zbiorowych grobów rycerzy poległych pod Grunwaldem, co byłoby naukową sensacją na skalę światową. Dotychczas jedyne miejsca pochówków odnaleziono wewnątrz i w pobliżu ruin kaplicy pobitewnej. Podczas prac archeologicznych w latach 60. i 80. ubiegłego wieku natrafiono tam łącznie na kości ponad 200 osób. Prawdopodobnie część tych pochówków miała charakter wtórny, co znaczy, że szczątki zostały wydobyte z grobu na pobojowisku i przeniesione na "poświęconą ziemię". Z pewnością nie spoczęli tam wszyscy polegli. W bitwie zginęło przecież 8-10 tys. ludzi, gdzieś muszą być ich groby - ocenił dr Nowakowski. « powrót do artykułu
-
Kobiety z nadwagą lub otyłością znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka udaru niedokrwiennego. Są za to mniej zagrożone krwotocznym udarem mózgu. Odkryliśmy, że ryzyko udaru niedokrwiennego, który wiąże się z zatrzymaniem dopływu krwi do mózgu, jest u kobiet z nadwagą i otyłością wyższe. Dla odmiany ryzyko udaru krwotocznego jest w ich przypadku niższe - opowiada prof. Gillian Reeves z Uniwersytetu w Oksfordzie. Jak widać, różne rodzaje udarów mają różne profile ryzyka. W ramach studium przez 12 lat śledzono losy 1,3 mln Brytyjek. W tym czasie odnotowano 20.549 udarów. Wśród 344.534 kobiet ze zdrowym wskaźnikiem masy ciała (BMI między 22,5 i 25) 0,7% (2253) miało udar niedokrwienny, a 0,5% (1583) udar krwotoczny. W grupie 228.274 kobiet z otyłością (BMI równym 30 bądź więcej) udar niedokrwienny stwierdzono u 1% (2393), a udar krwotoczny u zaledwie 0,4% (910). Autorzy publikacji z pisma Neurology wyliczyli, że każdy wzrost BMI o 5 jednostek przekładał się na wzrost ryzyka udaru niedokrwiennego o 21% i spadek ryzyka udaru krwotocznego o 12%. « powrót do artykułu
-
Sandia National Laboratories opatentowały membranę do wymiany protonów, która jest znacznie doskonalsza od membran stosowanych we współczesnych ogniwach paliwowych. Membrany używane obecnie w samochodowych ogniwach paliwowych nie działają zbyt efektywnie, gdyż środowisko ich pracy jest zbyt chłodne lub zbyt gorące. Z tego też powodu ulegają szybkiej degradacji. Chemicy z Sandia National Labs opracowali membranę, która działa w szerokim zakresie temperatur i jest trzykrotnie bardziej trwała niż porównywalne komercyjnie dostępne produkty. Membrana do wymiany protonów stosowana w ogniwach paliwowych służy do przepuszczania protonów i zapewnia pojazdowi odpowiednio dużo energii. Jeśli protony nie mogą łatwo przedostać się przez membranę, ogniwo produkuje mniej prądu, jest więc mniej wydajne. Obecnie stosowane w pojazdach ogniwa paliwowe z membraną do wymiany protonów (PEM) zwykle wykorzystują wodę, nie powinny więc pracować w temperaturze wyższej niż temperatura wrzenia wody. Zbyt wysoka temperatura wysusza membranę i zmniejsza jej wydajność. Jednym z problemów ze współczesnymi PEM jest konieczność uwadniania wodoru, dzięki czemu ogniwo jest wysoko wydajne. Nie może więc pracować w temperaturze wyższej niż temperatura wrzenia wodny. Problem można rozwiązać poprzez stosowanie większego radiatora rozpraszającego ciepło odpadowe. Producenci samochodów tak robią, ale PEM, które nie potrzebowałoby wody znacznie uprościłoby całą konstrukcję - mówi chemik Cy Fujimoto. Kolejny problem to koszt współczesnych membran wynoszący 250-500 USD za metr kwadratowy. Departament Energii stawia sobie za cel opracowanie membran kosztujących 5-20 dolarów za metr - dodaje Fujimoto. Naukowcy z Sandia Laboratories najpierw pracowali nad wysokotemperaturowymi metodami zakładającymi wzbogacanie kwasem fosforowym włókna PBI (polybenzimidazol), z którego produkuje się membrany. Okazało się jednak, że gdy temperatura spada poniżej 140 stopni Celsjusza dochodzi do degradacji kwasu fosforowego. Membrana nie nadawała się więc do zastosowania w samochodach, gdzie woda skraplająca się na silniku podczas rozruchu oraz procesy chemiczne zachodzące w katodzie prowadzą do spadku temperatury poniżej wymaganego minimum. Uczeni z Sandia połączyli więc swoją metodę z wynalazkiem naukowców z Los Alamos National Laboratory, którzy stworzyli ogniwo paliwowe wykorzystujące jon amonowy. Połączenie obu technologii dało membranę ze sparowanymi jonami amonowo-fosforanowymi, która stabilnie pracuje w temperaturze 80-160 stopni Celsjusza, dobrze radzi sobie ze zmianami wilgotności i ma trzykrotnie dłuższą żywotność niż większość komercyjnych membran. « powrót do artykułu
-
Brytyjski weteran Nigel Gifford pracuje nad bezzałogowym statkiem powietrznym z biodegradowalnymi elementami, który mógłby dostarczać ważące do ok. 90 kg, pakowane próżniowo produkty spożywcze bądź leki. Pouncer, bo o nim mowa, miałby być zrzucany z samolotu lub katapultowany z ziemi do celu zlokalizowanego za pomocą GPS-a. Pokrycie płatowca, czyli skrzydeł i kadłuba, wykonuje się z tworzywa termoplastycznego na bazie skrobi. Dron mógłby dostarczać nie tylko pokarm dopasowany do czyjejś diety, ale i wodę czy paliwo do gotowania. Zwykle pomoc zrzuca się z samolotów wojskowych nad wybranym obszarem. Ładunki są przymocowane do spadochronów. Niestety, często nie docierają one tam, gdzie są potrzebne. Dodatkowo pomoc humanitarna nie rozróżnia kultury, przekonań religijnych czy diety. Dostajesz pakunek z 2200 kaloriami i tyle. W większości przypadków i tak wszystko się marnuje. Gifford wyjaśnia, że ładunek utworzy dźwigary skrzydeł i wypełni kadłub Pouncera. Resztę ma stanowić drewno, które także będzie można spalić, by się ogrzać lub coś ugotować. Złożenie Pouncera będzie proste [...]. Koszt zbudowania i napełnienia największego płatowca powinien być niższy od 100 funtów. W ten sposób można by dostarczyć ok. 90 kg odżywczego pokarmu. Dron miałby być zasilany sprężonym powietrzem lub za pomocą jednostki ze stałym paliwem. Jak wyjaśnia Gifford, Pouncer będzie zrzucany na wysokości 3 km z samolotu albo katapultowany z ziemi w promieniu 40 km od celu. Wyląduje sam lub z wykorzystaniem rozkładanego na niewielkich wysokościach spadochronu. Produkcja ma się rozpocząć w ciągu 12 miesięcy. Tuż potem Gifford planuje wejście produktu na rynek. « powrót do artykułu
-
Władze Samsunga zgodziły się na sprzedaż wydziału produkującego drukarki i kopiarki. Nabywcą będzie HP. Cały dotychczasowy biznes koreańskiej firmy związany z globalnymi operacjami i produkcją drukarek ma zostać przejęty przez amerykańską firmę za kwotę 1,05 miliarda USD. Samsung, pozbywając się produkcji drukarek, realizuje swój plan skupienia się na zasadniczej części swojej działalności gospodarczej. Z kolei HP, dzięki tej transakcji, szerzej wejdzie na rynek kopiarek i uzyska dostęp do technologii druku laserowego Samsung. Najpierw 1 listopada Samsung wydzieli Printing Business Unit i utworzy z niego osobną firmę, a następnie sprzeda ją HP. Na podstawie zawartej umowy HP będzie produkowało dla Samsunga drukarki, które w Korei będą sprzedawane pod marką Samsung. Transakcja ma zostać zamknięta w ciągu roku. Obecnie przy produkcji drukarek i kopiarek Samsung zatrudnia 6000 osób. Produkcja odbywa się w Chinach, a koncer ma też 50 biur sprzedaży na całym świecie. W 2015 roku Printing Business Unit zanotował przychód w wysokości 2 bilionów wonów (1,79 miliarda USD). « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Rutgers University obalili zasadę 5 sekund i wykazali, że na zakażenie krzyżowe bakteriami wpływa wiele czynników, w tym wilgotność pokarmu, typ powierzchni i czas kontaktu. W niektórych przypadkach transfer zaczyna się po upływie mniej niż 1 sekundy. Popularne przekonanie, znane jako zasada 5 sekund, jest takie, że gdy pokarm spada na podłogę, ale zostaje szybko podniesiony, nadal można go zjeść, bo bakterie potrzebują czasu, żeby się przenieść - podkreśla prof. Donald Schaffner. Dodaje, że choć zasadę przedstawiano w programach telewizyjnych, prawdziwie naukowych badań nie było zbyt wiele. Postanowiliśmy się tym zająć, bo to bardzo rozpowszechniona praktyka. Amerykanie testowali 4 rodzaje powierzchni (stal nierdzewną, płytki ceramiczne, drewno i dywan) i 4 rodzaje pokarmów (arbuzy, chleb i masło oraz żelki). Autorzy publikacji z pisma Applied and Environmental Microbiology wzięli pod uwagę 4 czasy kontaktu: mniej niż 1 s, 5 s, 30 s i 300 s. Niepatogenne bakterie Enterobacter aerogenes, które naturalnie występują w ludzkim przewodzie pokarmowym, hodowano na 2 rodzajach podłoża: bulionie trzustkowo-sojowym i buforze peptonowym. Powierzchnie szczepiono bakteriami i zostawiano do całkowitego wysuszenia przed upuszczeniem próbek pokarmu na zadany czas. Sto dwadzieścia osiem scenariuszy powtarzano po 20 razy każdy. Okazało się, że arbuz był najbardziej skażony, a żelek najmniej. Transfer bakterii z powierzchni na pokarm zależy w największym stopniu od wilgotności. Bakterie nie mają nóg i przemieszczają się z wilgocią, dlatego im wilgotniejszy pokarm, tym większe ryzyko skażenia. Dłuższy czas kontaktu także skutkuje zazwyczaj transferem większej liczby bakterii z powierzchni na pokarm. Ku zaskoczeniu naukowców, w porównaniu do kafelków i stali nierdzewnej, dywan miał bardzo niskie wskaźniki transferu, a transfer z drewna był bardziej zmienny. Topografia powierzchni i pokarmu wydaje się odgrywać ważną rolę w transferze bakteryjnym. Reguła 5 sekund to nadmierne uproszczenie realnie występującego zjawiska [...]. [W pewnych przypadkach] bakterie mogą coś skazić niemal natychmiast - podsumowuje Schaffner. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z MIT pracują nad systemem, który umożliwia odczytanie tekstu z zamkniętych książek. Podczas ostatnich eksperymentów zadaniem systemu było czytanie z ułożonych na stosie kartek, na których wydrukowano po jednej literze. System prawidłowo odczytał litery z 9 górnych kartek. Metropolitan Museum of New York jest niezwykle zainteresowane naszymi pracami, gdyż chcą, na przykład, zajrzeć do starożytnych ksiąg, których nie chcą nawet dotykać - mówi Barmak Heshmant z MIT. Tego typu system mógłby posłużyć nie tylko do badania i digitalizacji niezwykle cennych zabytków pisanych, ale również do analizy każdego materiału składającego się z warstw, na przykład leków czy części maszyn. W pracach biorą udział Ramesh Raskar i Albert Redo Sanchez z MIT oraz Justin Romberg i Alireza Aghasi z Georgia Tech. Eksperci z MIT stworzyli algorytm, który rozpoznaje obrazy na indywidualnych kartach papieru, a zadaniem ich kolegów z Georgia Tech było napisanie algorytmu interpretującego obraz i rozpoznającego w nim - często niekompletne czy niewyraźne - litery. Nowy system wykorzystuje promieniowanie o częstotliwości teraherców, którego zakres znajduje się pomiędzy mikrofalami a promieniowaniem podczerwonym. Naukowcy wykorzystują tutaj fakt, że różne częstotliwości promieniowania terahercowego są różnie pochłaniane przez różne związki chemiczne. Dzięki temu np. można za jego pomocą odróżnić tusz od papieru. Ponadto promieniowanie to można emitować w tak krótkich odcinkach czasu, że możliwe jest określenie odległości jaką przebyło na podstawie czasu emisji i czasu powrotu odbitego promieniowania do czujnika. To zaś daje znacznie lepszą rozdzielczość głębi niż ultradżwięki. System korzysta z faktu, że nawet w zamkniętej księdze pomiędzy kartami znajduje się powietrze. Każda z kartek jest oddzielona od sąsiadek około 20-mikrometrową poduszką powietrzną. Przez różnicę w ośrodkach papier/powietrze pojawia się różnica we współczynniku załamania promieniowania, co jest odzwierciedlane w promieniowaniu, które odbija się i trafia do czujnika. W prototypowym systemie naukowcy wykorzystują standardowe źródła promieniowania terahercowego oraz wbudowany weń czujnik. Na podstawie czasu powrotu odbitego sygnału algorytm stworzony przez uczonych z MIT ocenia odległość do konkretnych stron w książce. Większość promieniowania jest absorbowana lub odbijana i trafia wprost do czujnika. Jednak część odbija się wielokrotnie powodując powstawanie szumu, który trzeba odfiltrować. Pomaga w tym określenie odległości pomiędzy stronami. To na jego podstawie algorytm potrafi odróżnić sygnał, który wielokrotnie się odbijał od takiego pochodzącego z konkretnej strony. Obecnie algorytm potrafi prawidłowo ocenić odległość do pierwszych 20 stron znajdujących się na górze stosu, jednak po 9. stronie energia sygnału odbitego jest tak niska, że nie sposób na razie odróżnić sygnałów odbitych od tuszu od zakłóceń. Wykorzystywana technologia jest jednak bardzo młoda i wciąż się rozwija. « powrót do artykułu
-
Większość małży żyje w piasku, mule lub przyczepia się do skał. Nowo odkryty gatunek z Japonii występuje jednak na strzykwie. Dr Ryutaro Goto z Wydziału Ekologii i Biologii Ewolucyjnej Uniwersytetu Michigan oraz Hiroshi Ishikawa, malakolog amator z Japonii, opisali nowy gatunek Borniopsis mortoni w periodyku ZooKeys. Odkryto go na równinie błotnistej przy ujściu rzeki Souzu na wyspie Sikoku. Brązowawe połówki muszli mierzą do 4,1 mm. B. mortoni - jeden z najmniejszych przedstawicieli rodzaju Borniopsis - przytwierdza się stopą i bisiorem do strzykwy Patinapta ooplax. Czasami na jednym gospodarzu występuje nawet 10 małży. Dotąd opisano tylko dwa inne gatunki Borniopsis, które wchodzą w relacje komensalne ze strzykwami z rodziny Synaptidae. Ponieważ norki P. ooplax są bardzo wąskie, niewielkie rozmiary małża wydają się przystosowaniem do wspólnego życia. Nazwa B. mortoni to hołd złożony słynnemu brytyjskiemu malakologowi - Brianowi Mortonowi. « powrót do artykułu
-
Wrocławskie laboratoria ponownie otwarte dla zwiedzających
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Niedostępne na co dzień laboratoria zostaną ponownie otwarte dla wszystkich zainteresowanych. 8 października startuje II edycja Nocy Laboratoriów, podczas której będzie można poznać wrocławski potencjał naukowy. Niezmiennie organizatorami są firma Nokia oraz Wrocławskie Centrum Badań EIT+. Do wydarzenia przyłączyły się również wrocławskie uczelnie, firmy, instytucje państwowe i naukowe, które tylko w tę jedyną noc otworzą drzwi do swoich pracowni badawczych. Pierwsza edycja Nocy Laboratoriów spotkała się z ogromnym zainteresowaniem ze strony zwiedzających. Na nocne zwiedzanie wybrało się ponad 4000 osób. W sumie w 21 laboratoriach przeprowadzono aż 11 niezapomnianych warsztatów oraz 35 różnego typu prezentacji. Liczymy na jeszcze większe zainteresowanie niż przy pierwszej edycji, gdyż w tym roku do grona Partnerów wydarzenia dołączyło kilka nowych instytucji, co oznacza jeszcze więcej interesujących miejsc do zwiedzania i dodatkowe atrakcje. Należy jednak pamiętać, że zainteresowanie jest bardzo duże i liczy się kolejność zgłoszeń. W ubiegłym roku wszystkie wejściówki rozeszły się w ekspresowym tempie, a miejsca na niektóre warsztaty czy wykłady były zajęte już po kilku godzinach od uruchomienia zapisów – wyjaśnia Agata Kołacz, organizator Nocy Laboratoriów z ramienia Wrocławskiego Centrum Badań EIT+. Uczestnicy tegorocznej edycji poznają m.in. najnowocześniejsze technologie, nad którymi pracują wrocławscy naukowcy, odkryją tajniki genetyki, niekonwencjonalne źródła energii i rozwiązania telekomunikacji. Odkryją zastosowania produktów 3M, z którymi każdy z nas spotyka się co najmniej kilka razy dziennie, a niektórzy z nas nawet mają je w sobie. Z kolei alergicy (i nie tylko) odwiedzający Laboratorium szkoleniowe Euroimmun będą mogli samodzielnie wykonać testy alergologiczne oraz skorzystać z mikroskopu fluorescencyjnego (tak, tak trudne słowo, ale bez obaw, wszystko wyjaśnią na warsztatach pracownicy laboratorium). Z kolei przyszli inżynierowie, oprócz zwiedzania laboratoriów Nokii, dodatkowo będą mogli osobiście sprawdzić, jak zjawiska elektromagnetyczne wpływają na urządzenia elektroniczne i systemy radiowe, a to wszystko dzięki nowym Partnerom akcji, którymi zostali Instytut Łączności - PIB oraz Instytut Elektrotechniki. Miejscem, którego nie można przegapić podczas II edycji Nocy Laboratoriów, będzie Uniwersytet Medyczny, gdzie pracownicy Katedry Histologii i Embriologii przybliżą budowę oraz funkcjonowanie żywych tkanek oraz Firma Dolby, która zaprasza wszystkich melomanów do swojego dźwiękowego laboratorium. Wieczór pod znakiem zbrodni! Niezawodny jak zawsze Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu przygotuje specjalnie na ten wieczór szereg tematycznych warsztatów. Czym się różni rana cięta od szarpanej? Jakie ślady zostawiają w ciele noże zębate, a jakie piły mechaniczne? Na te i inne pytania odpowiedzą antropolodzy. Na tej uczelni przekonamy się także, czy zabójcze grzyby i zbrodnicze pasożyty faktycznie są takie straszne, jak je opisują. Jednak bez obaw – nikt nie będzie ich testował na sobie, za to uczestnicy Nocy Laboratoriów będą mogli sami przygotować preparaty i zbadać je pod mikroskopem! Warsztaty o podobnej tematyce przygotuje Uniwersytet Wrocławski, otwierając dla gości swoje laboratorium kryminalistyczne – strzeżcie się zatem wszyscy przestępcy, gdyż teraz każdy chętny pozna tajniki poszukiwania śladów zbrodni! Ciekawie zapowiada się także wizyta w Międzynarodowym Laboratorium Silnych Pól Magnetycznych i Niskich Temperatur PAN, gdzie pole magnetyczne milion razy większe od ziemskiego i temperatury bliskie zera bezwzględnego nie są niczym niezwykłym. Na deser dodajmy, że atrakcje przygotowuje podobnie jak w zeszłym roku Izba Celna, która przedstawi najnowocześniejsze radiowozy i aparaturę do zwalczania przemytu. Na ich stoisku nie zabraknie biszkoptowego labradora, który od lat pomaga wrocławskim celnikom przy szukaniu przemycanych towarów. Noc nie straszna dla maluchów! Nie zabraknie również atrakcji dla najmłodszych. Centrum Nauki Humanitarium oraz Wrocławski Park Technologiczny wraz z Fundacją ProMathematica przygotowują ciekawe warsztaty, podczas których najmłodsi odkryją, że niemożliwe staje się możliwe. Czy uda się napompować balon śniegiem, uwolnić dżina z lampy czy wystrzelić rakietę i spowodować wybuch piany? Każdy z młodych naukowców będzie mógł to sprawdzić samodzielnie. Podsumowując: szykuje się jeszcze większa niż rok temu dawka atrakcji, której nie można przegapić! Wstęp na teren laboratoriów biorących udział w wydarzeniu jest bezpłatny, jednak ze względu na warunki logistyczne liczba zwiedzających będzie ograniczona. Obowiązuje zasada "kto pierwszy, ten lepszy", dlatego warto odpowiednio wcześniej zapisać się na stronie organizatora www.noclaboratoriow.pl. Zapisy ruszą 23 września o godzinie 12. O akcji Organizowana przez firmę Nokia Networks i Wrocławskie Centrum Badań EIT+ Noc Laboratoriów jest pierwszym tego typu wydarzeniem (a drugą edycją) we Wrocławiu i w Polsce. W ramach Nocy Laboratoriów wrocławskie firmy i organizacje zapraszają mieszkańców stolicy Dolnego Śląska do zwiedzania przestrzeni, w których na co dzień trwają prace nad najnowocześniejszymi rozwiązaniami w obszarach technologii, chemii czy biologii. Wszystkich spragnionych wrażeń i chętnych do odkrywania tajników nauki zapraszamy na to niezwykłe wydarzenie. Noc Laboratoriów. Nie prześpij tego! www.noclaboratoriow.pl Tak wyglądała I edycja Nocy Laboratoriów: « powrót do artykułu -
Żyrafa to nie jeden, ale aż cztery gatunki
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Dotąd rozpoznawano jeden gatunek żyrafy z kilkoma podgatunkami. Ostatnie analizy genetyczne pokazały jednak, że mamy do czynienia nie z jednym gatunkiem, ale z czterema, a różnice między nimi są co najmniej tak duże, jak między niedźwiedziem brunatnym i polarnym. Byliśmy skrajnie zaskoczeni, ponieważ różnice morfologiczne i dotyczące wzorców umaszczenia są ograniczone - podkreśla Axel Janke, genetyk pracujący m.in. na Uniwersytecie Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie. Zakłada się, że żyrafy mają podobne wymogi środowiskowe, ale nikt tego nie wie z pewnością, bo megafauna była w dużej mierze pomijana przez naukę. Choć w ciągu ostatnich 30 lat liczba żyraf spadła z ponad 150 tys. do mniej niż 100 tys. osobników, w porównaniu do innych dużych zwierząt, np. słoni, nosorożców czy goryli, poświęcono im mało badań. Ok. 5 lat temu Julian Fennessy z Fundacji Ochrony Żyraf w Namibii skontaktował się z Jankem i poprosił o pomoc w testach genetycznych. Fennessy chciał sprawdzić, jak podobne (lub niepodobne) są żyrafy żyjące w różnych częściach Afryki., czy przemieszczanie osobników nieodwracalnie zmieszało poszczególne podgatunki lub gatunki, a jeśli tak, co powinno się robić w przyszłości podczas translokacji żyraf do parków i innych obszarów chronionych. W ramach studium, którego wyniki ukazały się w piśmie Current Biology, naukowcy analizowali DNA z próbek skóry pobranych od 190 żyraf z różnych części Afryki. Próbkowanie dotyczyło wszystkich 9 rozpoznanych wcześniej podgatunków. Okazało się, że występują 4 unikatowe grupy żyraf, które nie krzyżują się ze sobą na wolności. W ten sposób wyróżniono 4 gatunki: 1) żyrafę południową (Giraffa giraffa), 2) żyrafę masajską, zwaną też kenijską (G. tippelskirchi), 3) żyrafę siatkowaną, inaczej somalijską (G. reticulata) i 4) żyrafę północną (G. camelopardalis), w przypadku której wyodrębniono też podgatunek - żyrafę nubijską (G.c. camelopardalis). Mając 4 unikatowe gatunki, można lepiej zdefiniować status każdego z nich i uzupełnić Czerwoną Księgę Zagrożonych Gatunków - zaznacza Fennessy, dodając, że jeśli weźmie się pod uwagę, że na wolności zostało mniej niż 4750 żyraf północnych i mniej niż 8700 żyraf siatkowanych, okazuje się, że są to jedne z najbardziej zagrożonych dużych ssaków. Obecnie Fennessy i Janke szczegółowo analizują przepływ genów między gatunkami żyraf. « powrót do artykułu -
W ciągu ostatnich 20 lat liczba utraciliśmy 10% dziewiczych obszarów Ziemi. Ludzie zdegradowali obszar dwukrotnie większy od Alaski, równy połowie Amazonii. Do największych zniszczeń doszło właśnie w Amazonii i Afryce Centralnej. "Ważne na skalę światową dziewicze obszary, które są siedliskiem zagrożonych gatunków, stanowią bufory i regulują lokalny klimat, pomagają przetrwać wielu społecznościom, są całkowicie ignorowane" - mówi doktor James Watson z University of Queensland w Australii. "Bez odpowiedniej polityki ochronnej obszary te padają ofiarą działalności człowieka. Mamy 1-2 dekady by to powstrzymać. W polityce międzynarodowej muszą pojawić się mechanizmy, które pozwolą na przetrwanie tych obszarów" - dodaje uczony. Watson zauważa, że międzynarodowa polityka ochrony przyrody zwraca sporo uwagi na utratę gatunków, ale niewielka waga jest przywiązywana do utraty całych wielkich ekosystemów. Szczególnie dotyczy to mało poznanych obszarów. Grupa Wilsona przyjrzała się mapie Ziemi i zidentyfikowała dziewicze obszary globu. Za obszar dziewiczy uznano taki, który nie został biologicznie i ekologicznie zaburzony przez ludzką działalność. Następnie tą samą metodą zidentyfikowano dziewicze obszary z początku lat 90. Okazało się, że obecnie za obszary dziewicze można uznać 30,1 miliona kilometrów kwadratowych Ziemi, czyli około 20% powierzchni lądów. Większość takich obszarów nzajduje się w Ameryce Północnej, Północnej Afryce,na północy Azji oraz w Australii. Od początku lat 90. utraciliśmy zaś 3,3 miliona kilometrów kwadratowych obszarów dziewiczych, a największe straty miały miejsce w Ameryce Południowej (30%) i Afryce (14%). "Jeśli szybko nie podejmiemy działań, to na Ziemi pozostaną niewielkie skrawki terenów dziewiczych, a to będzie katastrofa z punktu widzenia przyrody, zmian klimatu i jednych z najbardziej narażonych społeczeństw ludzkich" - stwierdza Watson. « powrót do artykułu
-
Błąd w bibliotece naraża użytkowników Androida
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Bezpieczeństwo IT
Miliony urządzeń z Androidem są narażone na atak przeprowadzany za pomocą plików JPG. Do przeprowadzenia ataku wystarczy, by użytkownik otworzył e-mail zawierający odpowiednio spreparowany plik graficzny. Nie jest potrzebny żaden inny rodzaj interakcji. Winnym narażenia użytkowników na niebezpieczeństwo jest biblioteka Androida, która odczytuje dane EXIF z obrazków JPEG. Obecna w niej dziura pozwoliła Timowi Strazzere z SentinelOne na przeprowadzenie ataków na Androida za pośrednictwem Gmaila i Gchat. Do ataku na system dochodzi, gdy użytkownik otworzy e-mail, do którego dołączono plik JPEG. Nie musi nawet otwierać samego obrazka. Podczas otwierania e-maila wspomniana biblioteka odczytuje dane EXIF z obrazka. Jeśli zamiast danych EXIF przestępca umieści szkodliwy kod, zostanie on wykonany. Podczas testów Strazzere próbował atakować różne urządzenia z Androidem. Część z nich przestała odpowiadać i konieczne było przeinstalowanie systemu operacyjnego, inne zaś zareagowały na atak ciągłymi restartami OS-u. Błąd został naprawiony wraz z najnowszymi poprawkami dla Androida, jednak niewielu użytkowników je zainstalowało. Wiele starszych urządzeń w ogóle nie otrzymuje już poprawek. « powrót do artykułu -
Ekwador wydobywa ropę w pobliżu cennego rezerwatu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Władze Ekwadoru ogłosiły, że rozpoczynają wydobycie ropy naftowej w pobliżu amazońskiego rezerwatu Yasuni. Wcześniej prezydent Rafael Correa zapewniał, że wyjątkowy rezerwat będzie chroniony. W 2007 roku poprosił społeczność międzynarodową o przekazanie Ekwadorowi 3,6 miliarda dolarów w ramach pokrycia strat spowodowanych rezygnacją z wierceń w pobliżu Parku Narodowego Yasuni. Do roku 2013 Ekwador zebrał mniej niż 4% wspomnianej kwoty i plan Correi odesłano do lamusa. Rząd Ekwadoru oskarżył społeczność międzynarodową o doprowadzenie do rezygnacji z planu rezygnacji wierceń. Przed dwoma dniami państwowa firma Petroamazonas rozpoczęła wiercenia na obszarze Ishpingo-Tambococha-Tiputini, który bezpośrednio graniczy z rezerwatem. To początek nowej ery. W pierwszym rzędzie dbamy o środowisko, a w drugiej kolejności o społeczność i ekonomię - mówi wiceprezydent Jorge Glas. Poinformował on reporterów, że koszt wydobycia baryłki ropy z nowego pola naftowego nie przekroczy 12 USD. Działania rządu wywołały sprzeciw organizacji ekologicznych. To najgorsze z możliwych miejsc wydobycia ropy. Świat nie może pozwolić sobie na utratę takich miejsc jak Yasuni - mówi Kevin Koenig z organizacji Amazon Watch. Pod rezerwatem Yasuni znajduje się około 1,67 miliarda baryłek ropy. Otwarcie nowego pola naftowego oznacza, że dzienna ekwadorska produkcja ropy wzrośnie z 550 000 do 570 000 baryłek. « powrót do artykułu -
Rząd USA usunął z listy gatunków zagrożonych większość populacji humbaków uznając, że w ciągu ostatnich 46 lat doszło do ich odrodzenia się. Nad nadaniem humbakom nowego statusu pracowano od ponad roku. Wcześniej NOAA (Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna) uznawała wszystkie humbaki za jedna populację. Zgodnie z nowymi zasadami zwierzęta podzielono na 14 populacji i dla każdej z nich wykonano ocenę. Specjaliści uznali, że 9 z tych populacji - w tym populacje rozmnażające się w okolicach Hawajów, Australii i Karaibów - nie są już zagrożone i nie wymagają ochrony przewidzianej na podstawie Endangered Specie Act. Pięć innych populacji, ze względu na niewielką liczbę osobników i wiszące nad nimi zagrożenia, pozostają objęte ochroną. Większość humbaków nie jest już zagrożona... ale to nie koniec pracy - mówi Kristen Monsell, prawniczka organizacji Center for Biological Diversity. Ten plan to zwycięstwo dla niektórych, ale innym nie pomaga - dodaje Regina Asmutis-Silvia, biolog z Whale.org. Obie panie zgadzają się, że humbakom wciąż zagrażają przede wszystkim kolizje ze statkami i zaplątanie się w sieci rybackie. NOAA twierdzi jednak, że nawet populacje usunięte z listy zagrożonych pozostają bezpieczne, gdyż chronią je inne przepisy federalne oraz Marine Mammal Protection Act. Ponadto obowiązuje międzynarodowy zakaz komercyjnych połowów wielorybów. Do roku 1966 ludzie bez ograniczeń polowali na te wielkie ssaki, co doprowadziło je na skraj wyginięcia. NOAA uznaje obecnie, że zagrożonymi populacjami humbaków są te rozmnażające się na Morzu Arabskim, w okolicach Wysp Zielonego Przylądka, w zachodniej części północnego Pacyfiku oraz w Ameryce Środkowej. Populacja meksykańska, która wędruje pomiędzy Kalifornią, północno-zachodnim Pacyfikiem i Alaską nadal jest zagrożona, jednak mniej niż poprzednio. NOAA miała nadzieję, że i ona się odrodziła, jednak okazało się, że liczy jedynie 3200 osobników, czyli o połowę mniej niż sądzono. Populacje usunięte z listy zagrożonych będą monitorowane przez NOAA przez kolejną dekadę. Organizacja chce upewnić się, że nic im nie grozi. « powrót do artykułu
-
Stary błąd wciąż zagraża użytkownikom Windows Media Player
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Bezpieczeństwo IT
Przestępcy wciąż mogą wykorzystywać liczący sobie ponad 10 lat błąd projektowy w implementacji DRM w Windows Media Playerze. Po raz pierwszy ataki z użyciem tego błędu odkryto w 2005 roku. Przeprowadzenie ataku jest możliwe, gdy użytkownik pobierze z sieci odpowiednio spreparowany plik wideo. Po jego otwarciu Windows Media Player wyświetla ostrzeżenie, że użytkownik nie ma uprawnień do otwierania pliku. Pokazuje też adres, pod którym można nabyć odpowiednią licencję i pyta, czy użytkownik chce przejść do proponowanej witryny. W zamyśle mechanizm ma pozwolić użytkownikowi w prosty sposób nabyć u właściciela licencję na dany plik. Przestępcy wykorzystują jednak ten mechanizm podsuwając użytkownikowi spreparowane pliki, wyświetlając informację, że nie mogą zostać one obejrzane i proponując przejście na witrynę, gdzie pod pozorem pobrania brakujących kodeków czy dodatkowego oprogramowania przeprowadzany jest atak na komputer ofiary. « powrót do artykułu -
Intuicja podpowiada, że próbka materiału ściskana jednorodnie ze wszystkich stron powinna zmniejszać swoje rozmiary. Tylko nieliczne materiały poddane ściskaniu hydrostatycznemu wykazują odwrotne zachowanie: nieznacznie się poszerzają w jednym lub dwóch kierunkach. W Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie odkryto materiał o wyjątkowo dużej ujemnej ściśliwości i dotychczas nieznanym mechanizmie za nią odpowiedzialnym. Gdy coś ściskamy, zwykle oczekujemy, że będzie się kurczyć, zwłaszcza wtedy, gdy wywierane ciśnienie działa jednorodnie ze wszystkich stron. Znane są jednak materiały, które pod wpływem ciśnienia hydrostatycznego wydłużają się nieznacznie w jednym lub dwóch kierunkach. W trakcie poszukiwań optymalnych związków do magazynowania wodoru w Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) w Warszawie dokonano przypadkowego, lecz bardzo ciekawego odkrycia: podczas zwiększania ciśnienia jeden z badanych materiałów nagle znacząco się wydłużył. Zwykle wzrost rozmiarów, obserwowany w materiałach o ujemnej ściśliwości poddawanych dużemu ciśnieniu hydrostatycznemu, jest niewielki. Mówimy tu o wartościach rzędu pojedynczego procenta lub nawet mniejszych. My znaleźliśmy materiał o bardzo dużej ujemnej ściśliwości, w jednym z kierunków dochodzącej do 10%. Co ciekawe, do wydłużenia dochodziło skokowo, przy ciśnieniu ok. 30 tys. atmosfer - mówi dr Taras Palasyuk (IChF PAN). Dr Palasyuk zajmuje się w Instytucie Chemii Fizycznej PAN badaniami materiałów poddawanych ciśnieniom hydrostatycznym o wartościach od jednej do kilku milionów atmosfer (przedrostek hydro- oznacza, że ciśnienie działa na materiał ze wszystkich stron). Tak duże ciśnienia wytwarza się w laboratoriach między kowadełkami diamentowymi, między którymi umieszcza się próbkę o rozmiarach rzędu mikrometrów. Próbka znajduje się w uszczelce gwarantującej, że wytworzone ciśnienie będzie oddziaływało na badany materiał jednorodnie z każdego kierunku. Aby doprowadzić do wzrostu ciśnienia, kowadełka ściska się za pomocą odpowiedniej śruby. W charakterze miernika ciśnienia jest używany kryształek rubinu, umieszczony obok próbki. Zmienia on swój sposób świecenia w zależności od wartości działającego nań ciśnienia. Objętość próbek materiałowych wystawionych na działanie rosnącego ciśnienia maleje, co wiąże się z redukcją zazwyczaj wszystkich rozmiarów przestrzennych. Znane są jednak nietypowe materiały krystaliczne, których objętość podczas ściskania co prawda się zmniejsza - bo zgodnie z termodynamiką musi - ale jednocześnie w jednym lub dwóch kierunkach kryształ się wydłuża. Mechanizm odpowiedzialny za takie wydłużanie miał zawsze podłoże geometryczne: pod wpływem ciśnienia poszczególne elementy struktury krystalicznej po prostu przesuwały względem siebie w różnym stopniu w różnych kierunkach. W naszym laboratorium za pomocą światła laserowego analizujemy, jak zmieniają się sposoby drgań cząsteczek w krysztale wraz ze wzrostem ciśnienia i na tej podstawie wyciągamy wnioski o strukturze materiału. Szybko odkryliśmy, że w badanym przez nas krysztale - był nim amidoboran sodu - wydłużenia nie da się wytłumaczyć samą zmianą geometrii - mówi doktorantka Ewelina Magos-Palasyuk, główna autorka publikacji w czasopiśmie Scientific Reports. Amidoboran sodu to stosunkowo łatwo dostępny związek o wzorze chemicznym Na(NH2BH3), tworzący przezroczyste kryształy o budowie ortorombowej. Wyniki badań kryształów tego związku, otrzymane w IChF PAN dzięki spektroskopii ramanowskiej, skonfrontowano z przewidywaniami modelu teoretycznego. Okazało się, że ujemna ściśliwość kryształów amidobranu sodu musi być konsekwencją wydłużania się wiązań chemicznych między azotem a wodorem oraz borem i azotem, spowodowanego gwałtownym formowaniem się nowych wiązań wodorowych między sąsiednimi cząsteczkami w krysztale. Amidoboran sodu jest więc pierwszym znanym nam materiałem, w którym ujemna ściśliwość ma charakter przede wszystkim chemiczny - mówi dr Taras Palasyuk i podkreśla, że w przeciwieństwie do innych materiałów, które pod wpływem dużego ciśnienia zazwyczaj zmieniały symetrie struktury krystalicznej, w amidoboranie sodu nie dochodzi do żadnych drastycznych zmian. Nasze wstępne wyniki, otrzymane za pomocą dyfrakcji rentgenowskiej w ośrodku badań synchrotronowych National Synchrotron Radiation Research Center na Tajwanie, także potwierdzają, że materiał zachowuje swoją pierwotną symetrię. To właśnie dlatego, że nie musi się przebudowywać, do zwiększenia rozmiarów liniowych kryształu dochodzi tu w tak gwałtowny sposób. Odkrycie dotychczas nieznanego mechanizmu odpowiedzialnego za ujemną ściśliwość otwiera ciekawe kierunki poszukiwań nowych materiałów o podobnie egzotycznych właściwościach fizycznych. O pierwszych zastosowaniach można jednak myśleć już teraz. Znaczny, skokowy i odwracalny wzrost długości kryształów amidoboranu sodu przy ściśle określonej wartości ciśnienia czyni ten materiał interesującym kandydatem np. na elementy detektorów wykrywających ustaloną wartość graniczną ciśnienia, wynoszącą ok. 30 tys. atmosfer (w przemyśle stosuje się ciśnienia dochodzące nawet do 300 tys. atmosfer). Innym potencjalnym zastosowaniem amidoboranu sodu mogłyby być aktywne kamizelki kuloodporne, pod wpływem gwałtownego wzrostu ciśnienia wywołanego uderzeniem pocisku zachowujące się nieco podobnie jak poduszki powietrzne w samochodzie. Amidoboran sodu użyty do prac w IChF PAN był wytwarzany na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Badania sfinansowano z grantów HARMONIA i PRELUDIUM Narodowego Centrum Nauki. « powrót do artykułu
-
Epidemię otyłości wśród współczesnych nastolatków można, wg naukowców ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu w Exeter, przypisać nagłemu spadkowi spoczynkowej przemiany materii w okresie dojrzewania. Autorzy publikacji z The International Journal of Obesity zauważyli, że po wejściu w okres dojrzewania i u dziewcząt, i u chłopców następuje szybki spadek liczby spalanych kalorii. Prof. Terence Wilkin ustalił, że w porównaniu do siebie w wieku 10 lat, 15-latki zużywają w stanie spoczynku o 400-500 kalorii mniej. Do wieku 16 lat wydatkowanie kalorii znowu zaczyna rosnąć. Badanie pokazało także, że nastolatki mniej się ruszają w czasie pokwitania. Spadek ilości ruchu jest szczególnie wyraźny u dziewcząt, u których między wiekiem 7 i 16 lat poziom aktywności spada o ok. 1/3. Brytyjczycy dywagowali, że wydatkowanie energii na podtrzymanie funkcji życiowych powinno rosnąć z rozmiarami ciała. U badanych dzieci rzeczywiście się tak działo po skończeniu 5 lat. Naukowców zdziwiło jednak, że po 10. r.ż. następował nagły spadek wydatkowania energii. Było to tym bardziej zaskakujące, że to okres szybkiego wzrostu, a wzrost wymaga wielu kalorii. W latach 2000-2012 naukowcy analizowali dane 279 uczniów z Earlybird Study, w ramach którego między 5. a 16. r.ż. dzieci badano co pół roku: pobierano próbki krwi, określano też skład i wymiary ciała, tempo przemiany materii i aktywność fizyczną. Kiedy szukaliśmy wyjaśnienia dla nasilenia otyłości w okresie pokwitania, zaskoczył nas duży i niespodziewany spadek liczby kalorii spalanych w stanie spoczynku. Możemy tylko spekulować, czemu się tak dzieje, ale niewykluczone, że to skutek cechy ewolucyjnej, oszczędzającej kalorie na wzrost. W kulturach, gdzie obecnie jedzenia jest pod dostatkiem, zjawisko to prowadzi [niestety] do nastoletniej otyłości. Mogliśmy ewoluować w ten sposób, by zapewnić sobie kalorie potrzebne do wsparcia zmian zachodzących w ciele w okresie dojrzewania, ale teraz, gdy każdego dnia mamy tyle kalorii, ile trzeba, spadek [przemiany materii] oznacza nadmierną wagę - podsumowuje prof. Wilkin. « powrót do artykułu
-
Badacze z Intela i North Carolina State University (NCSU) opracowali nową sprzętową metodę znacznego przyspieszenia komunikacji pomiędzy rdzeniami procesora. Współczesne programy wykorzystują często więcej niż jeden rdzeń, to zaś wymaga skoordynowania pracy pomiędzy rdzeniami. Obecnie koordynuje się ją za pomocą instrukcji programowych, jednak odczytywanie i wykonywanie tych instrukcji wymaga czasu. Efektem współpracy Intela i NCSU jest taki projekt układu scalonego, w którym instrukcje programowe zastąpiono wbudowanym sprzętem, który koordynuje współpracę pomiędzy rdzeniami. Podejście to, nazwane strukturą przyspieszenia komunikacji pomiędzy rdzeniami (core-to-core communication acceleration framework - CAF) zwiększa prędkość komunikacji od 2 do 12 razy - mówi profesor Yan Solihin z NCSU. Kluczowym elementem CAF jest urządzenie do zarządzania kolejką (queue management device - QMD). Znajduje się ono na samym chipie i jest w stanie przeprowadzać podstawowe operacje logiczne oraz śledzić komunikację pomiędzy rdzeniami bez potrzeby odwoływania się do oprogramowania. Okazało się również, że dzięki zdolności do przeprowadzania podstawowych operacji logicznych QMD może być wykorzystane do zbierania danych z wielu rdzeni i odciążania ich o nawet 15% zadań. Obecnie pracujemy nad innymi urządzeniami, które będą w stanie przyspieszać obliczenia w układach wielordzeniowych - dodaje Solihin. Szczegóły nowej technologii zostaną zaprezentowane podczas 25. Konferencji na temat architektur równoległych i technik kompilacji, która odbędzie się w dniach 11-15 września w Hajfie. « powrót do artykułu
-
Czwarty, najstarszy, kodeks Majów jest autentykiem
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Kodeks Grolier, majański dokument opisujący m.in. ruchy Wenus, okazał się autentykiem. Tym samym ta wyjątkowa księga jest najstarszym znanym dokumentem pisanym Ameryki i jednym z zaledwie czterech znanych nam kodeksów. Autentyczność kodeksu od samego początku budziła wątpliwości, a do sceptycyzmu przyczyniły się okoliczności jego znalezienia. Otóż w 1965 roku meksykański kolekcjoner Josué Sáenz został zabrany samolotem przez dwóch mężczyzn w górskie okolice Tortuguero w stanie Tabasco. Na polowym lotnisku pokazano mu kodeks oraz kilka zabytków majańskich znalezionych ponoć w jaskini. Sáenzowi pozwolono zabrać zabytki do Mexico City celem potwierdzenia ich autentyczności. Miejscowy ekspert stwierdził, że to fałszywki. Mimo to Sáenz kupił zabytki. W 1971 roku kodeks został zaprezentowany w Grolier Club, stąd jego nazwa. W 1976 roku władze Meksyku zażądały zwrotu kodeksu. Obecnie jest on przechowywany w skarbcu w Narodowym Muzeum Antropologicznym i nie jest wystawiany. Wielu ekspertów z całego świata wyrażało opinię, że Kodeks to współczesna fałszywka. Inni twierdzili, że jest autentyczny. Profesorowie Stephen Houston z Brown University, Michael Cole z Uniwersytetu Harvarda, Mary Millera z Yale University oraz Karl Taube z University of California-Riverside przeanalizowali wszystkie znane badania, jakie były prowadzone nad kodeksem. W artykule opublikowanym w Maya Archeology czytamy, że przeprowadzona analiza to potwierdzenie autentyczności dokumentu. Spory o kodeks trwają od dziesięcioleci. Część ekspertów twierdzi, że w czasie, gdy kodeks się pojawił, fałszerze mieli wystarczającą wiedzę o materiałach i technikach wykorzystywanych przez Majów, co pozwoliło im na stworzenie fałszywki. Stwierdzają również, że mimo iż wszystkie sześć przedmiotów znalezionych ponoć wraz z kodeksem to autentyczne zabytki, to okoliczności odkrycia kodeksu, znalezionego przez złodziei, a nie archeologów, każą wątpić w jego autentyczność. W wątpliwość poddawano też opowieść Sáenza o okolicznościach nabycia kodeksu. Zauważają, że w przeciwieństwie do innych znanych dokumentów tego typu Kodeks Grolier zawiera niewiele tekstu, a dużo ilustracji. Dogmatem stało się, że kodeks jest fałszywką. Postanowiliśmy dokładnie się temu przyjrzeć i zmierzyć z każdym z argumentem osobno. Nie mamy najmniejszych wątpliwości, że Grolier jest autentyczny - mówi profesor Houston. Naukowcy opublikowali 50-stronicową analizę, w której pod lupę wzięli pochodzenie mansukryptu, jego styl, ikonografię, znaczenie i naturę tablic z ruchem Wenus, datowanie radiowęglowe materiału, na którym go spisano oraz sposób jego wykonania. Zmierzyli się z każdą wątpliwością wyrażaną przez ekspertów w ciągu ostatnich 45 lat, opisali różnice pomiędzy Kodeksem Grolier a pozostałymi trzema znanymi kodeksami Majów (Drezdeńskim, Madrycki i Paryski) i uznali, że Grolier to czwarty - i najstarszy - z majańskich kodeksów. Datowanie radiowęglowe wskazuje, że papier amate, na którym spisano kodeks, pochodzi z XIII wieku. Amerykańscy naukowcy zauważają, że za autentycznością kodeksu przemawia m.in. fakt, iż wspomina o bóstwach, których nauka nie znała w 1964 roku, użyto w nim koloru niebieskiego uzyskanego w sposób znany Majom, ale który współczesna nauka poznała dopiero w latach 80., zawiera też wiele innych cech, których podrobienie wymagałoby wiedzy, jaką dysponujemy od niedawna. Kodeks Grolier to fragment większej całości. W obecnym stanie składa się z 10 kart z majańską ikonografią oraz kalendarzem obrazującym ruchy Wenus. Opisani w kodeksie bogowie to "bóstwa życia codziennego, odpowiedzialni za takie zjawiska i zdarzenia jak śmierć, światło słoneczne, błyskawice". Autorzy najnowszych badań zauważają też, że Kodeks Grolier nie jest szczególnie piękny. To nie była produkcja wysokiej jakości, nic, co mogłoby być używane na dworze bardziej wykształconego władcy. Księga skupia się na obrazach i ich znaczeniu. Zapisane w kodeksie tablice Wenus pokrywają okres 104 lat, można więc przypuszczać, że Grolier był używany co najmniej przez 3 generacje kapłanów lub ludzi odpowiedzialnych za wyznaczanie dat obrzędów religijnych. To zaś pokazuje, że Grolier należy do innej kategorii ksiąg niż Kodeks Drezdeński, znany ze swojego wysokiego stylu i obliczeń wysokiej klasy. Grolier mógł być używany przez jakąś lokalną społeczność o zróżnicowanym języku, która częściowo składała się z Majów, a częściowo z Tolteków. Ostrożna analiza dowodów prowadzi nas do jednoznacznej konkluzji. Do naszych czasów przetrwały cztery prekolumbijkie majańskie kodeksy, a jednym z nich jest Grolier - napisali autorzy najnowszych badań. Majowie stworzyli wiele ksiąg, jednak niemal wszystkie zostały zniszczone przez konkwistadorów i duchowieństwo, które masowo je paliło. Jednym z tych, którzy w znacznym stopniu przyczynili się do zniszczenia materialnej kultury Majów był biskup Jukatanu Diego de Landa. W Relacion de las cosas de Yucatan duchowny zawarł cenne informacje na temat religii, języka, kultury i systemu pisma Majów, które przyczyniły się do odcyfrowania ich hieroglifów, a jednocześnie zaś samego tylko 12 lipca 1562 roku powołany przez niego trybunał inkwizycyjny spalił 27 majańskich ksiąg i około 5000 figur religijnych. « powrót do artykułu -
Największa od ok. 70 lat ekspansja Parku Yosemite
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Park Narodowy Yosemite w środkowej Kalifornii ma się powiększyć o Ackerson Meadow o powierzchni 400 akrów (ok. 162 ha). To największa ekspansja od blisko 70 lat, bo od 1949 r. Na łące, obejmującej także tereny podmokłe, występują zagrożone gatunki. Teren znajdujący się na zachodniej granicy parku kosztował 2,3 mln dol.; organizacja Trust for Public Land zapłaciła 1,53 mln dol., a Yosemite Coservancy i anonimowy ofiarodawca resztę. Od 2006 r. właścicielami terenu byli Nancy i Robin Wainwrightowie. Pan Wainwright powiedział mediom, że sprzedając łąkę Trust for Public Land, odrzucił ofertę dewelopera, który chciał tu wybudować ośrodek wypoczynkowy. Jak wyjaśnia, zdarzało mu się tu widywać przechadzające się niedźwiedzie czy latające nad morzem kwiatów sowy mszarne i nie chciał, by widokiem tym mogli się cieszyć tylko ci, których byłoby stać na pobyt w kurorcie. Zachowanie dostępu dla wszystkich jest dla mnie wspaniałą rzeczą. Warto było stracić z tego powodu trochę pieniędzy. « powrót do artykułu -
Apple zaprezentowało trzy nowe układy scalone, w tym pierwszy bezprzewodowy SoC własnej produkcji. Najbardziej złożonym i największym z nowych układów jest 64-bitowy A10 Fusion dla iPhone'a 7. Kość, zawierająca 3,3 miliarda tranzystorów, składa się z 2 wysokowydajnych rdzeni pracujących o 40% szybciej niż w A9 oraz dwóch rdzeni energooszczędnych, które do pracy wymagają pięciokrotnie mniej mocy niż SoC A9. Ponadto w nowym procesorze znalazł się 6-rdzeniowy GPU o wydajności o 50% większej niż układ graficzny w A9. "To najpotężniejszy chip dla smartfonów" twierdzi Phil Schiller, wiceprezes Apple'a ds. marketingów. Przedstawiciele Apple'a nie zdradzili, czy rdzenie A10 to od początku do końca własna produkcja, czy też zostały wykonane przez któregoś z partnerów. Nie wiemy też, w jakim procesie technologicznym je wykonano. Wielką zaletą nowego procesora ma być też obniżone zużycie energii, dzięki czemu iPhone 7 ma pracować na pojedynczym ładowaniu o 2 godziny dłużej niż jego poprzednik. « powrót do artykułu
-
Nowo odkryty optyczny soliton korzysta z innych solitonów wykorzystując je do transportu i 'pożywiając się' ich energią. Solitony to odosobnione samopodtrzymujące się fale, które podczas podróży utrzymują swój kształt, a nie rozpraszają się jak inne fale. Po raz pierwszy zaobserwował je szkocki inżynier John Scott Russel, który w 1834 roku zauważył, że po nagłym zatrzymaniu się barki na Union Canal pomiędzy Falkirk a Edynburgiem powstała niezwykła fala. Russel śledził ją przez około 3 kilometry, aż stracił ją z oczu. Zauważył jednak, że fala nie zmieniła swojego kształtu. W ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat fenomen został opisany matematycznie i narodziła się koncepcja solitonu. Soliton pojawia się nie tylko jako fala w wodzie, ale również jako fala świetlna. Zjawisko jest od dawna badane, jednak nigdy nie zaobserwowano, by soliton zachowywał się jak byt niesamodzielny, niemal pasożytniczy. Ten nowy soliton porusza się z innym solitonem, dosłownie w ślad za nim. Pobiera też energię od drugiego solitonu. Może urosnąć większy od swojego gospodarza - mówi profesor Kerry Vahala, którego zespół znalazł nowy typ solitonu. Uczony porównuje go do ryb pilotów, które towarzyszą rekinom, zjadają pozostawione przez nie resztki, a jako że pływają za większą rybą, to poruszanie się wymaga od nich mniej wysiłku. Jako pierwsi nowy typ solitonu zaobserwowali Qi-Fan Yang i Xu Yi. Jako, że znajduje się on blisko oryginalnego solitonu i przypomina go kształtem, początkowo podejrzewano awarię aparatury w laboratorium. Dzięki obserwacji na dwóch spektrometrach potwierdziliśmy, że sygnał nie był artefaktem spowodowanym błędną pracą urządzenia. Gdy już wiedzieliśmy, że to prawdziwy soliton, musieliśmy dowiedzieć się, dlaczego spontanicznie przybiera on taką formę - mówi Yang. Naukowcy wykorzystali laser do dostarczenia solitonom energii. Zauważyli, że pasożytniczy soliton początkowo jej nie zaabsorbował. Najpierw cała energia trafiła do oryginalnego solitonu, 'rekina'. Następnie była ona wyciągana przez 'pasożyta", który z czasem urósł, podczas gdy drugi z solitonów zmniejszył się. Naukowcy zrozumieli już nowe solitony na tyle, że nie tylko potrafią uzyskać je na żądanie, ale również dobierać ich właściwości. takie jak długość fali (kolo). « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Bangor University zaproponowali rozwiązanie kryzysu czekoladowego (ludzie zjadają więcej kakao, niż z różnych względów producenci są w stanie zapewnić). Wg nich, masło kakaowe można zastąpić masłem z nepalskiego mango (Mangifera sylvatica). Globalna produkcja kakao spada z powodu kombinacji kilku czynników, w tym chorób kakaowców czy starzenia się plantacji. Skutkiem są wahania ceny i zmniejszenie dostaw. Masło kakaowe, zwane też olejem kakaowym, to tłuszcz otrzymywany z nasion owoców kakaowca właściwego, który stanowi ok. połowy ich suchej masy. Stosuje się go w przemyśle farmaceutycznym (do produkcji czopków, globulek i maści), kosmetycznym (w mydłach i kremach) oraz, oczywiście, spożywczym (jako podstawowy składnik czekolady). Masło kakaowe należy do najdroższych tłuszczów i olejów tropikalnych, a Międzynarodowa Organizacja Kakao twierdzi, że między 2005 a 2015 r. jego ceny skoczyły ponad 2-krotnie. Ponieważ do 2020 r. zapotrzebowanie na kakao wzrośnie o 30%, przemysł czekoladowy pilnie szuka alternatyw dla masła kakaowego. Ostatnio Brytyjczycy wykazali, że masło z mango nepalskiego ma bardzo podobny profil chemiczny, fizyczny i termiczny do masła kakaowego. Pod pewnymi względami masło z mango przewyższa nawet masło kakaowe: ma np. wyższą wilgotność. Coraz więcej dowodów świadczy zaś o tym, że masła o większej wilgotności pozwalają uzyskać czekolady niskotłuszczowe, a to z kolei pomaga zapobiegać otyłości, chorobom serca czy cukrzycy. Nasiona mango nepalskiego są większe niż nasiona udomowionego mango (stanowią do 40-50% masy), co wiąże się z proporcjonalnie wyższą zawartością tłuszczu (9-14%). Dzięki wsparciu rządu i organizacji pozarządowych niewielkie biznesy można przeskalować, stwarzając nowe źródła dochodu dla miejscowych. Z niedostatecznie wykorzystywanych owoców, które czekają na swoje pięć minut, da się uzyskać także wiele innych produktów - podkreśla Sayma Akhter. « powrót do artykułu
-
Zawirowania polityczne znowu zaszkodziły nauce. Władze Turcji zakończyły ważny projekt archeologiczny, w który zaangażowany było około 200 naukowców. Austriacki Instytut Archeologii w Wiedniu został poinformowany przez tureckie Ministerstwo Kultury i Turystyki, że projekt prowadzony w Efezie został bezterminowo zamknięty. Efez to starożytne greckie miasto, które powstało w X wieku przed Chrystusem. W czasach klasycznych było jednym z 12 miast wchodzących w skład jońskiego związku miast (Dodekapolis). Znajdowała się tam - zniszczona w 268 roku przez Gotów - Świątynia Artemidy, uznana za jeden z siedmiu cudów świata starożytnego. Efez był też trzecim największym miastem rzymskiej Azji Mniejszej, jest wymieniany w Apokalipsie św. Jana, nauczał w nim św. Piotr. W 2015 roku Efez został wpisany na Listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Teraz, bez podania przyczyny, turecki rząd wstrzymał prace prowadzone w Efezie przez austriackich archeologów. Decyzję podjęło prawdopodobnie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Niewykluczone, że jest to odpowiedź na słowa austriackiego kanclerza Christiana Kerna, który w sierpniu stwierdził, że Turcja nie jest gotowa, by przystąpić do Unii Europejskiej. W związku z tym 22 sierpnia Ankara odwołała swojego ambasadora w Wiedniu. Stosunki pomiędzy oboma państwami pogarszają się i, jak widać, cierpi na tym nauka. Austriacy prowadzą w Efezie prace archeologiczne od ponad 100 lat. W 1869 roku brytyjski architekt odkrył ruiny Świątyni Artemidy. W 1895 roku w Efezie pojawili się archeolodzy z Austrii. Pracują tam od tamtej pory, z niewielkimi przerwami, które miały miejsce w czasie obu wojen światowych. Od 2007 roku dyrektorem wykopalisk jest Sabine Ladstätter, która pracuje w Efezie od 23 lat. Ostatnio wróciła ona do Wiednia, by przygotować córkę do nowego roku szkolnego i na miejscu dowiedziała się o liście, w którym tureckie władze domagają się wstrzymania prac. Pani Ladstätter natychmiast wróciła do Efezu, gdzie miała jedynie 3 dni na zakończenie wszelkich działań. W tym czasie wraz ze 100 pracownikami musiała błyskawicznie dokończyć dokumentację fotograficzną i rysunkową, zabezpieczyć trzy miejsca wykopalisk, zabezpieczyć i przenieść do magazynu własne rzeczy oraz zorganizować loty powrotne dla pomagających jej badaczy z Grecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Wszystko odbywało się w niezwykłym pośpiechu, gdyż tegoroczny sezon wykopalisk miał zakończyć się dopiero za 2 miesiące. Naukowcy pracowali tam właśnie nad obszarem mieszkalnym z okresu Bizancjum i greckim rynkiem. Mieli zamiar przeprowadzić prace konserwatorskie i zabezpieczające przed zimą. Teraz pani Ladstätter boi się o stan odkopanych zabytków. Martwi się też o 29 prac doktorskich, które obecnie powstają na temat Efezu. Wiele z nich nie może zostać dokończonych bez prowadzenia wykopalisk. Tymczasem nie wiadomo, czy w przyszłym roku Austriacy będą mogli wrócić do Efezu. « powrót do artykułu