Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dwunastego maja w wieku 116 lat i 311 dni w Nowym Jorku zmarła najstarsza osoba na świecie - Susannah Mushatt Jones. Kobieta urodziła się 6 lipca 1899 r. na farmie w Alabamie. Obecnie najstarszym człowiekiem na świecie jest Emma Morano-Martinuzzi, która urodziła się 29 listopada 1899 r. w Civiasco. Tym samym Włoszka to ostatnia osoba na świecie urodzona przed 1900 r. Pani Jones była trzecim z jedenaściorga dzieci i najstarszą córką Callie'ego i Mary Mushattów, którzy dzierżawili tę samą ziemię, na której wcześniej pracowali dziadkowie Susannah (zgodnie z danymi ze spisu, babcia, była niewolnica, żyła ponoć 117 lat). Rodzina wspomina także, że w żyłach superstulatki płynęła krew rdzennych Amerykanów. W 1922 roku kobieta skończyła szkołę średnią i chciała podjąć studia nauczycielskie. Została nawet zakwalifikowana do programu kształcenia nauczycieli Tuskegee Institute's Teacher's Program, ale z powodu braku funduszy musiała zrezygnować ze swoich planów. W 1923 roku przeniosła się do Nowego Jorku i zaczęła pracować jako opiekunka do dzieci. Przez 5 lat była żoną Henry'ego Jonesa. Susannah nie miała własnych dzieci, dlatego pomagała dzieciom rodzeństwa (finansowała np. ich kształcenie). Mushatt Jones była niewidoma, częściowo głucha i jeździła na wózku. Przyjmowała wyłącznie leki na nadciśnienie i multiwitaminy. Ślepotę zdiagnozowano u niej w wieku 100 lat. Nie chciała się poddać operacji usunięcia zaćmy, odmówiła też wszczepienia rozrusznika. Nigdy w życiu nie przeszła mammografii ani kolonoskopii. Z lekarzem pierwszego kontaktu spotykała się 3-4 razy do roku. Rekordzistka nie piła ani nie paliła. Spała za to ok. 10 godzin, dodatkowo ucinała sobie drzemki w ciągu dnia. Uwielbiała bekon. Jadła go codziennie na śniadanie, a także w ramach innych posiłków. Ostatnie lata życia spędziła w domu opieki na Brooklynie (Vandalia Senior Center). Certyfikat Księgi rekordów Guinnessa, który potwierdzał, że jest najstarszą osobą na świecie, przekazano jej 3 lipca 2015 r. By lepiej sobie wyobrazić, jak długo seniorka żyła, wystarczy powiedzieć, że urodziła się jeszcze za panowania królowej Wiktorii i była świadkiem rządów 20 prezydentów USA. « powrót do artykułu
  2. Globalne ocieplenie powoduje, że biegusy rdzawe, które rodzą się w Arktyce, stają się mniejsze. To negatywnie wpływa na te ptaki gdy już dotrą do swoich zimowisk w tropikach. Mniejsze ptaki mają krótsze dzioby, przez co nie mogą sięgnąć do wysokiej jakości mięczaków zagrzebanych głębiej w piasku. Muszą zadowolić się pożywieniem o gorszej jakości. Jan van Gils i jego sepół odkryli, że wśród ptaków urodzonych podczas cieplejszych arktycznych lat odsetek osobników przeżywających jest mniejszy niż wśród tych, urodzonych w latach chłodniejszych. Młode biegusy rdzawe po urodzeniu żywią się insektami, które pojawiają się, gdy w Arktyce rozpoczynają się cieplejsze dni. Jednak wskutek globalnego ocieplenia cieplejsze dni rozpoczynają się wcześniej, więc czas największego wysypu insektów został rozsynchronizowany z porą rodzenia się biegusów. Prowadzone przez 33 lata badania wykazały, że biegusy urodzone w takich ciepłych latach są mniejsze gdy przybywają do Afryki Zachodniej, a to powoduje, że preferowane przez nie pożywienie jest mniej dostępne. Dieta u takich ptaków jedynie w 33% składa się z pożywienia, które im najlepiej służy. To nie jedyne zagrożenie, z którym muszą mierzyć się biegusy. W wielu częściach świata zaobserwowanie się ich populacji, gdyż ludzie nadmiernie eksploatują zasoby mięczaków i biegusy nie mają się czym żywić. Globalne ocieplenie bardzo mocno wpływa na Arktykę. Każdego roku śnieg rozpoczyna się tam topić średnio o 1/2 doby wcześniej niż w roku poprzednim. Biegusy nie są jedynymi zwierzętami, o których wiemy, że zmieniają rozmiar wskutek ocieplenia. To, co dzieje się z tym gatunkiem powinno być sygnałem ostrzegawczym, pokazującym, jak niekorzystnie ocieplenie może wpływać również na inne zwierzęta. « powrót do artykułu
  3. Dotąd uznawano, że mitochondria są zasadniczym elementem wszystkich komórek eukariotycznych. Niedawno naukowcy odkryli jednak pierwotniaka, który obywa się bez nich. W środowiskach z niewielką ilością tlenu eukarionty często mają zredukowane postaci mitchondriów [występują organelle otoczone podwójną błoną, ale pozbawione krist mitochondrialnych], lecz sądzono, że niektóre z mitochondrialnych funkcji są tak istotne, że organelle te są niezbędne do życia. [Ostatnio] scharakteryzowaliśmy [jednak] eukariotyczny mikroorganizm zupełnie pozbawiony mitochondriów - wyjaśnia dr Anna Karnkowska, która po odbyciu stażu podoktorskiego w grupie dr. Vladimíra Hampla z Uniwersytetu Karola w Pradze rozpoczęła pracę na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej w Vancouver. Zespół z Czech i Kanady zsekwencjonował genom pierwotniaka Monocercomonoides sp. (należy on do grupy Preaxostyla z kladu Metamonada, w którym grupują się głównie organizmy beztlenowe). Autorzy publikacji z pisma Current Biology podkreślają, że nie mamy do czynienia z organizmem prymitywnie amitochondrialnym, gdyż zupełny brak mitochondriów to cecha wtórna. W wyniku poziomego transferu genów od bakterii typowa dla eukariotów biosynteza centrów Fe-S za pomocą systemu ISC (ang. iron-sulfur cluster assembly pathway) została zastąpiona systemem SUF (ang. cytosolic sulfur mobilization system). W wyniku unikatowej sekwencji zdarzeń (utraty wielu funkcji mitochondrialnych i nabyciu koniecznej maszynerii od prokariotów) organizm ten wyewoluował poza wyznaczone przez biologów granice. Opisawszy przypadek Monocercomonoides sp., zespół Karnkowskiej i Hampla sądzi, że wśród mikroeukariotów takich organizmów może być więcej. W najbliższej przyszłości naukowcy chcą lepiej scharakteryzować Monocercomonoides i ich krewnych. To pozwoli umieścić ostatnie odkrycie w szerszej perspektywie ewolucyjnej. Chcielibyśmy ustalić, kiedy doszło do utraty mitochondriów - podsumowuje Hampl. « powrót do artykułu
  4. Apple zainwestuje miliard dolarów w chińską firmę Didi, która łączy kierowców z pasażerami. W ten sposób koncern z Cupertino stanie się w Państwie Środka partnerem największego rywala znanej firmy Uber. Dokonujemy tej inwestycji z wielu powodów strategicznych, w tym z chęci nauczenia się więcej o pewnych aspektach chińskiego rynku. Oczywiście mamy też nadzieję na dobry zwrot z inwestycji - mówi Tim Cook, dyrektor Apple'a. Inwestując w chińską firmę Apple może poprawić swoje notowania w Pekinie. Firma znajduje się bowiem pod silną presją ze strony miejscowych polityków i urzędników. Didi Chuxing to potentat na chińskim rynku przewozów prywatnymi samochodami osobowymi. Firma informuje, że każdego dnia współpracujący z nią kierowcy wykonują ponad 11 milionów kursów. Należy do niej ponad 87% chińskiego rynku tego typu usług. « powrót do artykułu
  5. Bieganie bez butów poprawia pamięć roboczą - ustalili naukowcy z Uniwersytetu Północnej Florydy. Pamięć robocza jest coraz częściej rozpoznawana jako kluczowa zdolność poznawcza. Nasze ustalenia są świetną wiadomością dla ludzi szukających zabawnego sposobu na jej poprawę - podkreśla dr Tracy Alloway. Amerykanie zebrali grupę 72 osób w wieku 18-44 lat. Przez ok. 16 min ochotnicy biegali w butach i boso w wygodnym, wybranym przez siebie tempie. Pamięć roboczą mierzono przed i po biegu. Po biegu boso naukowcy zauważyli znaczącą, bo aż ok. 16% poprawę w zakresie pamięci roboczej. Po biegu w butach nie stwierdzono istotnej poprawy. Choć mierzono prędkość i tętno, żaden z tych czynników nie miał wpływu na pamięć roboczą. Małe rzeczy często mają największy wpływ. Nasze badanie pokazuje, że można jednocześnie zrealizować swój potencjał poznawczy i cieszyć się sobą. Jeśli zdejmiemy buty i pójdziemy biegać, na mecie możemy być mądrzejsi niż na starcie - uważa dr Ross Alloway. W czasie biegania bez butów trzeba precyzyjnie stawiać stopy, by nie nadepnąć na coś, co mogłyby wywołać uraz. Takie warunki odtwarzano w czasie eksperymentu. Wg Allowaya, niewykluczone, że to właśnie dodatkowe wymogi dotykowe i proprioceptywne prowadzą do intensywniejszego wykorzystania pamięci roboczej. « powrót do artykułu
  6. Mozilla zwróciła się do sądu z wnioskiem o udostępnienie informacji na temat luki w przeglądarce Tor, która bazuje na kodzie Firefoksa. Firma chciałaby poznać szczegóły luki, zanim zostaną one przedstawione oskarżonemu i jego prawnikom. W 2015 roku FBI wykorzystało dziurę w przeglądarce podczas śledztwa przeciwko pedofilskiej witrynie ukrytej w sieci Tor. FBI przejęło nad nią kontrolę, by zidentyfikować użytkowników witryny. Sąd nakazał FBI przekazanie dokumentów opisujących szczegóły przejęcia witryny, gdyż obrona chce sprawdzić, czy Biuro nie przekroczyło swoich uprawnień. Teraz Mozilla, powołując się na dobro swoich użytkowników, chciałaby poznać te szczegóły zanim jeszcze zostaną one przekazane stronie trzeciej. We wniosku do sądu czytamy, że bezpieczeństwo milionów osób używających przeglądarki Firefox może być zagrożone przez przedwczesne ujawnienie dziury. Jak dotąd strona rządowa odmawiała Mozilli nawet udzielenia informacji, czy wykorzystany błąd ma związek z produktem Mozilli. Firma stwierdza jednak we wniosku do sądu, że ma podstawy podejrzewać, iż dziura użyta przez administrację rządową to aktywna luka w kodzie Firefoksa, którą można wykorzystać do zaatakowania użytkowników i systemów korzystających z tej przeglądarki. Urzędnicy nie chcą nawet powiedzieć, czy luka została poddana Vulnerabilities Equities Process. To rządowa procedura, podczas której urzędnicy decydują, czy należy o znalezionych lukach informować producenta oprogramowania. Mozilla uważa, że jeśli nawet sąd nie uzna argumentu o ochronie użytkowników, to powinien pozwolić firmie wystąpić w roli amicus curiae, czyli strony, która oferuje sądowi własną opinię dotyczącą przedmiotu postępowania. « powrót do artykułu
  7. W najnowszej aktualizacji Flash Playera Adobe załatało 25 luk z poprzedniej edycji, w tym dziurę typu zero-day. Ta dziura pozwalała na przejęcie całkowitej kontroli nad komputerem. Wszystkie pozostałe luki mogły zostać wykorzystane do uruchomienia na komputerze dowolnego kodu. Do ataku dochodzi, gdy ofiara odwiedzi złośliwą witrynę, witrynę, nad którą przestępcy przejęli kontrolę lub obejrzy reklamę zawierającą złośliwy kod. Obecnie nie wiadomo, czy dziura zero-day jest aktywnie atakowana przez cyberprzestępców. Adobe zaleca, by użytkownicy jak najszybciej zaktualizowali Flash Playera do wersji 21.0.0.242.Flash Player w Chrome, IE 10 oraz IE 11 dla Windows 8/8.1 a także IE11 dla Windows 10 zostanie automatycznie zaktualizowany. Google i Microsoft już opublikowały poprawki. « powrót do artykułu
  8. Wiele chorób nowotworowych można byłoby z powodzeniem leczyć, gdyby chory dostatecznie wcześnie zgłosił się do lekarza. Lecz jak wykryć rozwijającego się raka, skoro ten przez długi czas nie daje żadnych objawów? W niedalekiej przyszłości odpowiednio wczesną diagnostykę mogłyby zapewnić proste i tanie czujniki chemiczne – dzięki specjalnym polimerowym warstwom rozpoznającym, opracowanym w Instytucie Chemii Fizycznej PAN w Warszawie. Dziś rak nie oznacza już wyroku dla pacjenta. Największe szanse na wyleczenie są jednak wtedy, gdy odpowiednia terapia zostanie podjęta we wczesnej fazie rozwoju choroby. Tu pojawia się kłopot: wiele nowotworów przez długi czas rozwija się bezobjawowo. Rozwiązaniem problemu byłyby dostępne dla każdego testy diagnostyczne, które można by przeprowadzać samemu i w miarę regularnie. Krokiem ku tak spersonalizowanej diagnostyce medycznej i profilaktyce nowotworów jest detektor opracowany w grupie prof. dr. hab. Włodzimierza Kutnera z Instytutu Chemii Fizycznej PAN (IChF PAN) w Warszawie w ramach grantu Narodowego Centrum Nauki, we współpracy z zespołem prof. Francisa D'Souzy z University of North Texas w Denton, USA. Najważniejszym elementem czujnika zbudowanego w IChF PAN jest cienka warstwa polimeru, rozpoznająca cząsteczki neopteryny. Neopteryna – w terminologii chemicznej znana jako 2-amino-4-hydroksy-6(1,2,3-trihydroksypropylo)-pterydyna – to związek aromatyczny występujący w płynach ustrojowych człowieka, m.in. w surowicy, moczu i płynie mózgowo-rdzeniowym. Produkowana przez układ immunologiczny, w diagnostyce medycznej jest traktowana jako uniwersalny wskaźnik. Stężenie tego biomarkera wzrasta szczególnie wyraźnie w przypadku niektórych chorób nowotworowych, np. chłoniaków złośliwych, chociaż podwyższony poziom neopteryny obserwuje się także w części zakażeń wirusowych i bakteryjnych oraz w chorobach o podłożu pasożytniczym. Z kolei u pacjentów po transplantacji zwiększony poziom neopteryny to sygnał o prawdopodobnym odrzucaniu przeszczepu. Jak wykryć obecność neopteryny? Racjonalnym podejściem jest użycie w tym celu specjalnych materiałów rozpoznających, przygotowanych za pomocą wdrukowywania molekularnego. Technika ta polega na "odciskaniu" cząsteczek poszukiwanego związku – ich kształtu, ale też przynajmniej niektórych cech chemicznych – w starannie skonstruowanym polimerze - wyjaśnia dr Piyush Sindhu Sharma (IChF PAN), pierwszy autor artykułu opublikowanego w czasopiśmie Biosensors and Bioelectronics. Podczas przygotowywania warstwy polimerowej cząsteczki poszukiwanej substancji – w tym przypadku neopteryny – trafiają do roztworu roboczego, w którym muszą się połączyć z grupami wiążącymi tzw. monomerów funkcyjnych. Monomery te z kolei powinny być zdolne do formowania połączeń z innym monomerem, sieciującym, po spolimeryzowaniu tworzącym sztywną konstrukcję nośną. Z tak powstałej konstrukcji wypłukuje się następnie cząsteczki związku zastosowanego w charakterze szablonu, otrzymując trwały polimer z lukami molekularnymi o kształcie i właściwościach chemicznych zapewniających wychwytywanie z otoczenia cząsteczek poszukiwanego związku. Podstawową trudnością wdrukowywania molekularnego jest dobór odpowiednich związków chemicznych, ich proporcji i warunków reakcji. Doktorantka Agnieszka Wojnarowicz (IChF PAN) wyjaśnia: Za pomocą obliczeń kwantowo-chemicznych najpierw sprawdzamy, czy między naszą cząsteczką-szablonem a wybranymi monomerami funkcyjnymi powstaną wiązania i czy będą one trwałe w stosowanym rozpuszczalniku. Sprawdzamy także, czy uformowane luki molekularne będą dostatecznie selektywne, czyli czy będą przede wszystkim wychwytywały poszukiwane cząsteczki, a nie jakiekolwiek do nich podobne. Gdy wyniki obliczeń potwierdzają nasze oczekiwania, przychodzi kolej na ich eksperymentalne potwierdzenie. W IChF PAN polimerową warstwę rozpoznającą z lukami molekularnymi po neopterynie wytworzono na powierzchni elektrody. Po zanurzeniu w sztucznej surowicy krwi z niewielką domieszką neopteryny, warstwa na elektrodzie wyłapywała cząsteczki tejże, co prowadziło do obniżenia potencjału elektrycznego w podłączonym układzie pomiarowym. Przeprowadzone testy wykazały, że mimo obecności w roztworze cząsteczek o podobnej budowie i właściwościach luki molekularne polimeru były niemal wyłącznie wypełniane cząsteczkami neopteryny. Wynik ten oznacza, że prawdopodobieństwo fałszywie pozytywnej detekcji (wykrycia obecności neopteryny w płynie ustrojowym jej niezawierającym) jest pomijalnie małe. Nowy czujnik chemiczny reaguje zatem głównie na to, na co powinien – i na nic innego. Nasz chemosensor to na razie urządzenie laboratoryjne. Jednak wytwarzanie jego kluczowego elementu, czyli polimerowej warstwy detekcyjnej, nie stwarza większych problemów, a elektronikę odpowiedzialną za pomiary elektryczne łatwo zminiaturyzować. Nic nie stoi na przeszkodzie, by na podstawie naszego opracowania już za kilka lat budować proste i niezawodne urządzenia diagnostyczne, których cena leżałaby w zasięgu możliwości finansowych nie tylko instytucji medycznych czy gabinetów lekarskich, ale i masowego odbiorcy - przewiduje prof. dr hab. Włodzimierz Kutner (IChF PAN). « powrót do artykułu
  9. Doktorant z University of Pennsylvania odkrył skamieniałe szczątki nieznanego dotychczas gatunku psowatych. Cynarctus wangi, nazwany tak na cześć Xiaominga Wanga kuratora w Muzeum Historii Naturalnej z Los Angeles i szanowanego eksperta ds. mięsożernych ssaków, żył na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej przed 12 milionami lat. Zwierzę należało do wymarłej podrodziny Borophaginae, znanej z potężnych szczęk, którymi kruszyły kości. Pod tym względem przypominały one dzisiejsze hieny - mówi odkrywca Steven E. Jasinsky. Znalezisko jest wyjątkowe i pod tym względem, że na badanym terenie rzadko dość rzadko znajduje się szczątki zwierząt lądowych pochodzące ze wspomnianego okresu. Znacznie częściej spotykane są skamieniałe pozostałości zwierząt morskich, które fosylizują łatwiej, niż zwierzęta lądowe. Początkowo Jasinsky i jego współpracujący z nim profesor Steven C. Wallace, sądzili, że mają do czynienia ze szczątkami znanego gatunku, jednak badania porównawcze wykazały kilka istotnych różnic. Borophaginae były rozpowszechnione w Ameryce Północnej pomiędzy 30 a 10 milionów lat temu. Ich ostatni przedstawiciel wyginął przed około 2 milionami lat. Cynarctus wangi to jeden z ostatnich przedstawicieli tej zróżnicowanej podrodziny. Prawdopodobnie przegrał on konkurencję z przodkami dzisiejszych dzikich psowatych. Odkrywcy sądzą, że pomimo potężnych szczęk C. wangi nie żywił się wyłącznie mięsem. Z jego zębów wnioskujemy, że mięso stanowiło prawdopodobnie około 1/3 diety tego gatunku. Mógł się on żywić też roślinami oraz owadami, zatem jego dieta bardziej przypominała dietę niewielkiego niedźwiedzia niż psa - mówi Jasinsky. « powrót do artykułu
  10. Shoaib Ahmed (13) i Abdul Rasheed (9) z Pakistanu zasłynęli jako solarni bracia. Ich przydomek wziął się od tego, że w ciągu dnia są zwykłymi, zdrowymi chłopcami, a po zachodzie słońca zapadają w stan wegetatywny. Prof. Javed Akram z Pakistańskiego Instytutu Nauk Medycznych w Islamabadzie przyznaje, że nie ma pojęcia, co wywołuje objawy braci. Traktujemy ich przypadek jak wyzwanie. Nasi lekarze przeprowadzają testy [...]. Próbki krwi, a także gleby i powietrza z rodzinnej wioski chłopców są wysyłane do dalszych badań za granicę. Chłopcy pochodzą z biednej rodziny z Beludżystanu (mieszkają w wiosce w pobliżu Kwety). Ich leczenie jest finansowane przez rząd. Rodzice Shoaiba i Abdula są kuzynami pierwszego stopnia i to w tym lekarze upatrują przyczyny choroby. Dwoje z sześciorga dzieci pary zmarło w młodym wieku. Wydaje się, że roczny chłopiec także cierpi na tę samą przypadłość co starsi bracia. Ojciec chłopców uważa, że czerpią oni energię ze słońca, ale lekarze wykazali, że zamknięcie w ciągu dnia w zaciemnionym pokoju nie wywołuje symptomów. Bracia są także aktywni podczas pochmurnych deszczowych dni. Mimo że przyczyna schorzenia nadal jest nieznana, od przyjęcia do Instytutu w Islamabadzie stan 13- i 9-latka znacząco się poprawił. Wg Express News, podobno niedawno po raz pierwszy w życiu byli aktywni nocą i kręcili się po szpitalu. « powrót do artykułu
  11. Na Uniwersytecie w Lancaster trwają badania związane z wykrywaczem emocji. Inspiracją był gadżet z filmu "Łowca androidów" z 1982 r. (chodzi o test Voighta-Kampffa, który pozwalał odróżnić ludzi od androidów). W skład ekipy projektantów wchodzili m.in. specjaliści z Centrum Analiz Przestrzennych Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL). Próbując stworzyć własną wersję wariografu Voighta-Kampffa, Brytyjczycy przyglądają się różnym rozwiązaniom technologicznym, w tym słuchawce mierzącej reakcje skóry i tętno, połączonej z kamerą wykrywającą stopień rozszerzenia źrenic. W teorii urządzenie ma pozwolić ustalić już na pierwszej randce, czy uczucie między dwojgiem ludzi jest prawdziwe. Kompaktową maszynę można by podpiąć do smartfona czy tableta. Maszyna wygląda bardzo prawdziwie, przez co filmowcy z USA pytali, czy mogą nas nagrywać podczas pracy. Tak naprawdę naszym celem było [jednak] zainicjowanie poważnej dyskusji [na temat przyszłości i etyki] - wyjaśnia prof. Paul Coulton. W referacie zaprezentowanym 11 maja w San Jose na konferencji ACM CHI naukowcy zastanawiali się, jaką wartość ma [design fiction, czyli] tworzenie fikcyjnych światów badawczych, za pośrednictwem których można by analizować przyszłe interakcje [komputery-ludzie]. Dla przykładu stworzyliśmy świat, w którym zasady [dotyczące] wykrywania empatii będą głównym elementem komunikacji. Ludzie pracują nad takimi urządzeniami. My zastanawiamy się, czy jest na nie miejsce w naszym świecie - jakie miałyby zastosowanie i jak wyglądałby świat, w którym by ich używano. Chcemy, by ludzie myśleli o etycznych skutkach różnych poczynań. Technicznie wiele rzeczy można zrealizować, ale czy rzeczywiście tego chcemy? « powrót do artykułu
  12. Wielokrotnie słyszeliśmy o niebezpieczeństwach związanych z pisaniem wiadomości tekstowych podczas jazdy samochodem. Znacznie mniej badań prowadzono jednak nad jazdą samochodem, gdy jesteśmy zamyśleni lub zdenerwowani. Teraz takie badania przeprowadzili naukowcy z University of Houston oraz Texas A&M University. Zespół pracujący pod kierunkiem Ioannisa Pavlidisa i Roberta Wunderlicha porównywał, jak zachowują się kierowcy gdy piszą wiadomości tekstowe, są zamyśleni lub zdenerwowani. W badaniach wzięło udział 59 ochotników, z których każdy miał czterokrotnie przejechać w symulatorze ten sam fragment autostrady. Jeden przejazd odbywał się w normalnych warunkach, gdy kierowca skupiał się na drodze, raz miał pisać w czasie jazdy, raz był rozpraszany pytaniami wymagającymi wysiłku umysłowego, a raz pytaniami wywołującymi silne emocje. Kolejność testowych przejazdów była dobrana losowo. Badania wykazały, że w trzech przypadkach - pisania, odpowiedzi na pytania wymagające wysiłku umysłowego oraz na pytania wywołujące emocje - sposób prowadzenia pojazdu odbiegał od sposobu, gdy kierowca skupiał się wyłącznie na drodze. Był on znacznie bardziej niepewny. Jednak tylko w przypadku pisania stwarzał on większe zagrożenie i powodował, że pojazd nie trzymał się pasa. W dwóch pozostałych przypadkach - zamyślenia i stresu emocjonalnego - samochód był lepiej utrzymywany przez kierowcę na torze jazdy niż w czasie normalnej jazdy. Ten paradoks można prawdopodobnie wyjaśnić odwołując się do działania przedniego zakrętu kory obręczy (ACC) - mówi Pavlidis. Wiemy, że gdy dochodzi do konfliktu ACC działa jak automatyczny korektor błędów. W tym przypadku mamy do czynienia z konfliktem poznawczym, emocjonalnym oraz sensomotorycznym. Sytuacje te zwiększają poziom stresu, co powoduje, że ramiona kierowcy otrzymują sygnały "walcz lub uciekaj", a to powoduje, że człowiek zaczyna niepewnie poruszać kierownicą. W takiej sytuacji włącza się ACC i równoważy każdy silny przechył w jedną stronę przechyłem w drugą. W efekcie ruchy te się znoszą i samochód jedzie bardzo pewnie po swoim torze. ACC może jednak spełniać swoją funkcję wyłącznie wówczas, gdy otrzymuje informacje z systemu koordynacji ręka-oko. Gdy przekaz takich informacji zostaje zaburzony, a dzieje się tak podczas pisania, ACC nie działa prawidłowo, odchylenia nie są korygowane i pojazd prowadzony przez piszącego wiadomości tekstowe kierowcę porusza się bardzo niepewnie i niebezpiecznie. Umysł kierowcy może gdzieś błądzić, mogą nim targać silne emocje, ale 'szósty zmysł' pilnuje, by był on bezpieczny przynajmniej w zakresie trzymania się swojego pasa ruchu. Tym, co czyni SMS-owanie za kierownicą tak niebezpiecznym jest fakt, że dochodzi wówczas do zaburzeń tego szóstego zmysłu. Autonomiczne samochody mogą rozwiązać ten i inne problemy, ale morał z tej historii jest taki, że i my mamy własnego autopilota, który czyni cuda, dopóki jego praca nie zostanie zaburzona - mówi Pavlidis. « powrót do artykułu
  13. Nawet 30 min ćwiczeń tygodniowo może znacząco zmniejszyć ryzyko wystąpienia raka szyjki macicy. Zgodnie z naszym stanem wiedzy, to pierwsze amerykańskie badanie, którego autorzy przyglądali się związkom między aktywnością fizyczną a rakiem szyjki macicy. Uzyskane wyniki sugerują, że powstrzymywanie się od regularnej aktywności koreluje ze zwiększonym ryzykiem raka - twierdzi dr J. Brian Szender z Wydziału Ginekologii Onkologicznej Roswell Park Cancer Institute. Studium objęło 128 pacjentek ze zdiagnozowanym rakiem szyjki macicy i 512 kobiet, u których podejrzewano raka, ale ostatecznie stwierdzono inną chorobę. Nieaktywność fizyczną definiowano jako angażowanie się w mniej niż 4 sesje ruchu na miesiąc. Odsetek nieaktywności wśród kobiet z rakiem wynosił 31,1%, a w grupie kontrolnej 26,1%. Różnica ryzyka utrzymywała się nawet po wzięciu poprawki na potencjalnie istotne czynniki, np. palenie, spożycie alkoholu, rodzinną historię raka szyjki macicy czy wskaźnik masy ciała (BMI). Autorzy publikacji z Journal of Lower Genital Tract Disease odkryli, że kobiety, które przyznały, że nie angażują się w żadną aktywność fizyczną, były zagrożone rakiem 2,5-krotnie bardziej niż kobiety ćwiczące. Sądzimy, że nasze studium kreuje dobitny społeczny przekaz zdrowotny, że zupełny brak aktywności wiąże się z większym prawdopodobieństwem rozwoju poważnej choroby. Wyniki pokazują, że każda ilość ćwiczeń [nawet minimalna] może obniżyć ryzyko raka szyjki macicy. Do rzucenia palenia i regularnych cytologii dodaliśmy [więc] kolejny modyfikowalny czynnik ryzyka tej choroby - podsumowuje dr Kirsten Moysich. « powrót do artykułu
  14. Rozpowszechnienie się samochodów elektrycznych może zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych, pod warunkiem jednak, że będą zasilane prądem pochodzącym z czystych źródeł. W samych Stanach Zjednoczonych samochody są odpowiedzialne za 24% emisji. Z rur wydechowych w tym kraju trafia do atmosfery niemal 1,7 miliarda ton gazów cieplarnianych. To emisja pochodząca z milionów rur wydechowych, zatem idea pojazdu elektrycznego, gdzie emisja powstaje w miejscu produkcji prądu, jest bardzo kusząca. Łatwiej bowiem kontrolować emisję z setek elektrowni niż z milionów pojazdów. O tym, czy pojazdy elektryczne przyczynią się do zmniejszenia emisji, zdecyduje sposób produkcji prądu. Amerykański Departament Energii informuje, że hybrydowa Toyota Prius emituje średnio tyle samo gazów cieplarnianych - 200 gramów na milę - co elektryczny Nissan Leaf. Taka jest średnia dla całych Stanów Zjednoczonych. Jednak w Kalifornii pojazd elektryczny emituje 100 gramów na milę, zatem połowę tego, co hybryda. Podobnie jest w Teksasie czy na Florydzie. Jednak w większości stanów Południa oraz na Środkowym Zachodzie, gdzie prąd produkują głównie elektrownie węglowe, hybryda emituje mniej dwutlenku węgla niż pojazd elektryczny. W Minnesocie, która jest całkowicie uzależniona od paliw kopalnych, samochód elektryczny emituje aż 300 gramów gazów cieplarnianych na milę. Wielu specjalistów, biorąc pod uwagę takie dane, stwierdza, że - przynajmniej w Stanach Zjednoczonych - nie powinno się wprowadzać jednolitych przepisów dotyczących emisji z pojazdów silnikowych. Trzeba brać pod uwagę lokalne warunkowania. I jeśli je weźmiemy, to mieszkańców Kalifornii należy zachęcać do korzystania z pojazdów elektrycznych, ale mieszkańcy Minnesoty powinni jeździć hybrydami. Istotne znacznie ma również pora dnia, w której Amerykanie ładują swoje samochody. W nocy zwykle częściej wieje wiatr, ale zwykle też pracują wówczas elektrownie węglowe, nie wiatrowe. Z badań wynika, że samochód elektryczny ładowany nocą w paśmie stanów rozciągających się pomiędzy Ohio, Delaware, Pennsylwanię i Wirginię wyemituje więcej zanieczyszczeń niż ten sam samochód ładowany za dnia, gdy prąd jest produkowany nie tylko przez elektrownie węglowe. Podobne zależności występują w wielu innych miejscach na Ziemi. W takich krajach jak Chiny, Australia, Indie czy RPA, które lwią część swojej energii uzyskują ze spalania węgla, pojazdy elektryczne emitują do środowiska olbrzymie ilości gazów cieplarnianych. Dobrą informacją jest fakt, że wiele krajów coraz większą część energii pozyskuje z czystych źródeł. Trzeba jednak pamiętać, że pojazdy elektryczny są tak ekologicznie czyste, jak czyste jest źródło energii, z której korzystają. Ta zasada odnosi się też np. do samochodów spalinowych. Paliwo z piasków bitumicznych bardziej zanieczyszcza środowisko niż paliwo z innych źródeł. « powrót do artykułu
  15. Technika zwana wewnątrznaczyniowym obrazowaniem fotoakustycznym (ang. intravascular photoacoustic imaging, IVPA) zapewnia trójwymiarowe obrazy wnętrza naczyń. Niewykluczone, że dzięki najnowszym ulepszeniom pomoże lekarzom zidentyfikować blaszki miażdżycowe podatne na pęknięcie. W wyniku pęknięcia wysoce trombogenne jądro lipidowe styka się z elementami krwi krążącej. Powstała wskutek tego skrzeplina zamyka światło naczynia, co prowadzi do ostrego zespołu wieńcowego (ang. acute coronary syndrome, ACS). Zespół z Purdue University, Szkoły Medycznej Uniwersytetu Indiany oraz Szanghajskiego Instytutu Optyki i Mechaniki Precyzyjnej ulepszył wcześniejsze instrumenty za pomocą nowego projektu cewnika z sondą. Zachodzi w nim współliniowe nakładanie fal akustycznych i optycznych. Zabieg ten znacznie poprawił wrażliwość oraz głębokość obrazowania (IVPA zapewnia wysokiej jakości obrazy ludzkiej tętnicy wieńcowej do głębokości ponad 6 mm - od światła naczynia po okołonaczyniową tkankę tłuszczową). To wydatna pomoc dla lekarza, który dzięki temu może lepiej identyfikować i diagnozować podatność blaszek [na pękanie] - wyjaśnia dr Yingchun Cao. IVPA mierzy sygnał ultradźwiękowy cząsteczek wystawionych na oddziaływanie promienia lasera pulsacyjnego. Nowa sonda pozwala, by fale dźwiękowe i optyczne dzieliły tory rozchodzenia. Wcześniej laboratorium prof. Ji-Xin Chenga z Purdue University próbowało uzyskać współliniowe nakładanie 2 rodzajów fal, wykorzystując przetwornik w kształcie pierścienia. Niestety, wielkość przetwornika wykluczała zastosowania kliniczne. Amerykańsko-chiński wpadł na pomysł najnowszego projektu, emitując fale optyczne i jednocześnie doprowadzając do odbicia fal akustycznych od pochyłej powierzchni. To nie było łatwe. Wypróbowaliśmy różne światłowody, mikrolustra i rozmaite metody składania. Na szczęście wreszcie zrealizowaliśmy plany - podsumowuje Cheng. « powrót do artykułu
  16. Powstał żel, który po wstrzyknięciu doprowadza do wzrostu i regeneracji naczyń krwionośnych w kończynach myszy z cukrzycą i ciężką chorobą naczyń krwionośnych. Twórcy eksperymentalnej terapii uważają, że ich żel może być gotowy do testów na ludziach już w ciągu najbliższych lat. Choroby naczyń obwodowych to grupa poważnych chorób, które dotyczą dużej liczby osób, a których nie potrafimy obecnie długoterminowo leczyć. Choroby takie często występują u cukrzyków i w wielu przypadkach doprowadzają do amputacji kończyn. Teraz naukowcy pracujący pod kierunkiem profesora Aarona Bakera z University of Texas dowiedli, że ich żel przywraca 85% normalnego krążenia w kończynach z chorobami naczyń obwodowych. Baker zauważa, że obecnie stosowane rozwiązania - fizjoterapia, leki, stenty i bypassy - nie są rozwiązaniami długoterminowymi. Naukowcy z Teksasu wpadli więc na pomysł "stworzenia bypassów z wykorzystaniem procesów regeneracyjnych organizmu". Wcześniejsze próby wykorzystania takiego mechanizmu u ludzi niezbyt się udawały. Baker informuje, że wyniki prac jego zespołu sugerują, iż przyczyną porażek była utrata przez cukrzyków proteiny, bez której nie działa czynnik wzrostu. W zdrowych tkankach proteina syndecan-4 znajduje się na powierzchni naczyń krwionośnych i prawdopodobnie odgrywa ważną rolę sygnałową we wzroście kolejnych naczyń. Dlatego też grupa Bakera umieściła w swoim żelu cyndecar-4 oraz czynnik wzrostu, a testy wykazały, że taka kombinacja działa znacznie lepiej niż sam czynnik wzrostu. Grupa Bakera otrzymała od Pentagonu trzyletni grant w wysokości 2,7 miliona dolarów. Celem dofinansowania jest doprowadzenie żelu do etapu badań klinicznych. « powrót do artykułu
  17. Zainspirowani piwem Beard Beer z Oregonu, gdzie do warzenia wykorzystano drożdże pozyskane z brody, Australijczycy z 7 Cent Brewery w Gispobrne South stworzyli trunek bazujący na grzybach z pępka. Jeszcze w tym miesiącu unikatowe piwo ma zostać zaprezentowane na festiwalu Great Australasian Beer SpecTAPular (GABS). Jesteśmy naprawdę zainteresowani, czy pomysł wypicia czegoś, co zaczęło się od zawartości czyjego pępka, to za dużo nawet dla najzagorzalszych maniaków piwa. Niektórzy pytają czemu. My pytamy, czemu nie. By wyizolować szczep drożdży, założyciele browaru Doug Bremner, Brendan Baker i Matthew Boustead pobrali wymazy ze swoich pępków. Na płytkach agarowych znaleziono później wiele interesujących rzeczy, w tym coś, co wyglądało na kolonie drożdży. Gdy Australijczycy upewnili się, że ich technika jest bezpieczna, wyhodowano wybrane kolonie drożdży i po uzyskaniu odpowiednich ich ilości uwarzono próbne partie piwa. Wersja uznana za najlepszą ma zostać zaprezentowana na festiwalu. Zespół porównuje smak do belgijskiego piwa pszenicznego Witbier z dodatkiem świeżej skórki pomarańczowej i prażonych nasion kolendry. Na blogu pojawiają się też wzmianki o estrach goździkowych i bananowych. W procesie wykorzystano 4 zboża (owies, ryż, pszenicę i jęczmień) oraz 2 chmiele (amerykański Mosaic i nowozelandzki Riwaka). « powrót do artykułu
  18. Endemicznym ptakom Hawajów grozi wyginięcie. Jednym z niezwykłych gatunków, które mogą szybko zniknąć z Ziemi jest piękna czerwono-granatowa hawajka cynobrowa, zwana też iwi lub sierpodziobem szkarłatnym. Głównymi podejrzanymi o gwałtowny spadek liczebności tego i innych gatunków są komary roznoszące ptasią malarię. Badania prowadzone na wyspie Kauai, czwartej co do wielkości wyspie Hawajów, ujawniły, że ptaków jest mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Sytuacja jest na tyle poważna, że naukowcy i urzędnicy rozpoczęli dyskusję o wprowadzeniu w życie bardzo radykalnego planu. Ekolodzy, naukowcy i urzędnicy z Fish and Wildlife Service zastanawiają się nad wypuszczeniem na Kauai milionów genetycznie zmodyfikowanych komarów. Zwierzęta mają być spreparowane tak, by ich potomstwo szybko ginęło. Wstępnie zarysowany plan zakłada, że takie komary wyprą z wyspy owady zagrażające ptakom. Dyskusja o wprowadzeniu powyższego planu znajduje się na wstępnym etapie rozważań. Jest to jednak pierwszy na poważnie brany plan wypuszczania genetycznie zmodyfikowanych owadów na tak duża skalę. Sama dyskusja jest już ryzykownym przedsięwzięciem, gdyż Hawaje nieufnie odnoszą się do genetycznie modyfikowanych organizmów. Władze niektórych okręgów zakazały upraw GMO, nie wiadomo więc, jak mieszkańcy wysp zareagowaliby na pojawienie się genetycznie modyfikowanych komarów. Wydaje się jednak, że ludzie bardziej przychylnie patrzą na tego typu zabiegi, które mają na celu np. walkę z chorobami. Firma Oxitec testuje obecnie komary GMO w Brazylii. Ich zadaniem jest tam zmniejszenie liczby komarów przenoszących wirusa Zika. Takie działania cieszą się większym poparciem ludzi. Przykładem może być tutaj stworzona w latach 90. odmiana wiązu amerykańskiego, która jest odporna na holenderską chorobę wiązu. wcześniej choroba ta zdziesiątkowała wiązy na terenie USA. Teraz populacja drzew została odrodzona. Hawaje, oddalone od najbliższego stałego lądu o 4000 kilometrów, charakteryzuje większa bioróżnorodność niż słynne Galapagos. Jednak ta izolacja ma też swoją cenę. Zachodni kolonizatorzy i imigranci przynieśli ze sobą wiele zagrożeń. Obecnie władze USA uznają, że zagrożone są aż 434 gatunki rodzimej fauny i flory. Ponad połowa rodzimych gatunków ptaków leśnych już wyginęła. Jeszcze do roku 1826 na Hawajach nie było komarów. Pojawiły się one wraz ze statkiem wielorybniczym, który spuścił do strumienia w Maui wodę przywiezioną z Meksyku. Wkrótce na wyspach pojawiła się ptasia malaria. Już w 1902 roku podróżnicy informowali, że przebywając całymi godzinami w lesie nie słyszeli ani jednego rodzimego ptaka. Część gatunków przeniosła się wyżej. Komary z gatunku Culex quinquefasciatus nie pojawiały się powyżej 1200 metrów nad poziomem morza. Jednak to się zmienia. Ocieplający się klimat powoduje, że komary wędrując coraz wyżej i zagrażają tym ptakom, które dotychczas przetrwały. Pojawiają się różne pomysły uratowania ptaków Hawajów, jednak ten z genetycznie modyfikowanymi komarami wydaje się najtańszy i ma szansę się sprawdzić. Sytuacja jest jednak już tak zła, że przedstawiciele niektórych gatunków są wyłapywani i trzymani w niewoli w nadziei, że to uchroni je przed wyginięciem. Dotychczas nikt nie próbował wypuszczać genetycznie modyfikowanych komarów na tak dużą skalę. Owady te są zbyt delikatne, by rozsiewać je za pomocą samolotów. Tymczasem w przypadku Hawajów mówimy o tysiącach kilometrów kwadratowych lasów deszczowych. Dlatego też pojawił się pomysł wykorzystania niewielkich dronów. Pozbycie się choroby z tak dużego dzikiego obszaru to trudne zadanie. Idealnym miejscem do przeprowadzenia takiej próby jest właśnie wyspa. Wiele wiemy o tym, jak działa ekosystem wysp i możemy sporo rzeczy przewidzieć - mówi ekolog Michael D. Samuel z University of Wisconsin-Madison, który stworzył komputerowy model zagrożeń stojących przed rodzimymi ptakami Hawajów. Dobrze byłoby pozbyć się komarów. Hawaje były w przeszłości prawdziwym ptasim rajem - stwierdził ekolog Eben Paxton ze Służby Geologicznej USA. « powrót do artykułu
  19. W Kimberley w północnej Australii odkryto fragment najstarszego topora na świecie. Ma on wielkość paznokcia kciuka i pochodzi z epoki kamienia (sprzed ok. 45-49.000 lat). Biorąc pod uwagę, że nic nie wiadomo o toporach z południowo-wschodniej Azji z epoki lodowej, to odkrycie pokazuje, że gdy ludzie przybyli do Australii, zaczęli eksperymentować z nowymi technologiami, wynajdując sposoby na wykorzystanie surowców znalezionych na tym kontynencie - wyjaśnia prof. Peter Hiscock z Uniwersytetu w Sydney. Fragment topora ze szlifowanym ostrzem wydobyła na początku lat 90. XX w. ekipa prof. Sue O'Connor z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego. W schronisku skalnym Carpenter's Gap znaleziono wtedy także szereg innych artefaktów, w tym narzędzia i resztki pokarmu. Nigdzie indziej na świecie nie znajdzie się tak starych toporów. W Japonii takie topory pojawiły się ok. 35 tys. lat temu, ale w większości kultur świata zadebiutowały wraz z rolnictwem [...]. W 2014 r., kiedy prowadzono dalsze badania na przedmiotach wydobytych ze stanowiska, zespół prof. Hiscocka natrafił na fragment topora, pochodzący z najgłębszej warstwy schroniska. Analizy ujawniły, że narzędzie uformowano z bazaltu, a następnie oszlifowano, pocierając o powierzchnię innej skały. Znaleziony kawałek pochodzi z krawędzi i najprawdopodobniej odłamał się w czasie ostrzenia. Szlifowane kamienne topory były kluczowymi narzędziami w społeczeństwach myśliwych-zbieraczy i stanowiły definiujący element neolitu. Kiedy je jednak wynaleziono? Pytanie to zadawano od dziesięcioleci, odkąd archeolodzy zdali sobie sprawę, że australijskie topory są starsze niż w innych miejscach. Teraz mamy odkrycie, które wydaje się rozwiązywać tę kwestię. Wg prof. Hiscocka, dowody sugerują, że technologia powstała w Australii, po tym jak ludzie przybyli tu ok. 50 tys. lat temu. "Wiemy, że nie mieli toporów w miejscu, z którego przybyli. Nie ma ich [też] na wyspach na północy. [Wygląda więc na to, że] przybysze zjawili się w Australii i wynaleźli topory. Archeolodzy dodają, że technologia toporów ze szlifowanym ostrzem pojawiła się w czasie rozprzestrzeniania i adaptacji do nowych warunków środowiskowych. Mimo że ludzie rozchodzili się po Australii, technologia nie rozprzestrzeniała się wraz z nimi. Topory były wytwarzane tylko na tropikalnej północy, co może sugerować, że istniały 2 kolonizujące grupy albo że technologia została porzucona, gdy ludzie zasiedlili pustynie i subtropikalne lasy. « powrót do artykułu
  20. Paracetamol zmniejsza empatię związaną z doświadczanym przez innych bólem fizycznym i społecznym. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Ohio odkryli np., że kiedy ochotnicy zażywali paracetamol i dowiadywali się o nieszczęściach innych, sądzili, że przedstawiane im osoby odczuwają mniejszy ból i mniej cierpią (porównywano ich do ochotników niezażywających paracetamolu). Wyniki sugerują, że gdy zażyło się paracetamol, ból innych ludzi nie wydaje się dużym problemem. Działając przeciwbólowo, paracetamol może zmniejszać empatię - podkreśla dr Dominik Mischkowski. Mischkowski przeprowadził badania z prof. Baldwinem Wayem. Ich artykuł ukazał się w piśmie Social Cognitive and Affective Neuroscience. We wcześniejszym badaniu zespół Waya odkrył, że paracetamol przytępia także pozytywne emocje, np. radość. Nie wiemy, czemu paracetamol działa w ten sposób, ale to niepokojące. Empatia jest ważna. Jeśli kłócisz się z małżonkiem, a dopiero zażyłeś paracetamol, nasze wyniki sugerują, że możesz słabiej rozumieć, w jaki sposób zraniłeś uczucia drugiej strony. Amerykanie przeprowadzili 2 eksperymenty. W pierwszym wzięło udział 80 studentów college'u. Na początku połowa piła napój zawierający 1000 mg paracetamolu, a reszta placebo. Studenci nie wiedzieli, kto trafił do jakiej grupy. Po odczekaniu godziny, by lek zaczął działać, ochotnicy czytali 8 krótkich historii, których bohaterowie cierpieli z jakiegoś powodu. Jedna dotyczyła np. osoby, która zraniła się nożem aż do kości, a druga przeżywała żałobę po śmierci ojca. Badani oceniali ból przeżywany przez bohaterów na skali od 1 (brak bólu) do 5 (najgorszy możliwy ból). Okazało się, że w porównaniu do pijących placebo, ludzie, którzy zażyli paracetamol, uważali, że ból opisywanych osób był mniejszy. W drugim eksperymencie wzięło udział 114 studentów (znów połowa zażywała paracetamol, a połowa placebo). W jednej części badania ochotników poddano czterem 2-s epizodom białego szumu, którego głośność wahała się od 75 do 105 decybeli. Następnie należało ocenić swoje wrażenia na skali od 1 (nie ma mowy o nieprzyjemnych doznaniach) do 10 (skrajnie nieprzyjemne) i zastanowić się, jak duży ból taki sam zabieg wywołałby u innego anonimowego uczestnika studium. Także i w tym przypadku stwierdzono, że osoby zażywające paracetamol oceniały, że dźwięki były mniej nieprzyjemne zarówno dla nich samych, jak i dla pozostałych. W kolejnej części eksperymentu studenci na krótko spotykali się i rozmawiali z innymi badanymi. Następnie przyglądali się grze online, w której podobno brały udział 3 z poznanych osób. Wyglądało to tak, że dwie osoby wykluczały z działań trzecią. Studenci mieli określić, jak silny ból i krzywdę odczuwali gracze. Naukowcy zauważyli, że zażywający paracetamol uważali, że emocje wykluczonego człowieka były słabsze. Choć podobnych rezultatów nie uzyskano nigdy wcześniej, Way podkreśla, że pozostają one w zgodzie z wynikami studium z 2004 r. Skanowano wtedy mózgi ochotników odczuwających ból. Proszono też o wyobrażenie sobie innych ludzi odczuwających podobny ból. Okazało się, że w obu przypadkach aktywowała się ta sama część mózgu. W takich okolicznościach wydaje się więc zrozumiałe, że środek przeciwbólowy może zredukować także zdolność do wczuwania się w czyjś ból. Mischkowski i Way kontynuują badania nad wpływem paracetamolu na zachowanie i emocje. Rozpoczynają też studia z ibuprofenem. « powrót do artykułu
  21. Specjaliści pracujący nad misją Teleskopu Keplera potwierdzili, że znalazł on 1284 nowe planety pozasłoneczne. To największy jednorazowy zbiór, jaki potwierdzono dotychczas. To ponaddwukrotnie zwiększa liczbę potwierdzonych planet znalezionych przez Keplera. To daje nam nadzieję, że gdzieś tam, w pobliżu gwiazdy podobnej do naszej, możemy odkryć drugą Ziemię - mówi Ellen Stofan, główny naukowiec w kwaterze głównej NASA w Waszyngtonie. Analizy zostały wykonane na katalogu z lipca 2015 roku, który zawiera dane o 4302 potencjalnych planetach. Teraz stwierdzono, że dla 1284 obiektów prawdopodobieństwo, iż są one planetami jest większe niż wymagany próg 98%. W przypadku kolejnych 1327 obiektów stwierdzono, że istnieje większe prawdopodobieństwo, iż są planetami niż że nimi nie są, jednak nie przekroczono progu 98%, więc nie uznano ich za planety. Kolejnych 707 obiektów to inne niż planety zjawiska i obiekty. Uznanie tak wielu obiektów za planety było możliwe dzięki nowym metodom analizy statystycznej. Wcześniej dane dotyczące każdego z obiektów były analizowane osobno. Nowa metoda pozwala na prowadzenie analizy dużych grup obiektów. Potencjalne planety możemy porównać do okruchów chleba. Jeśli upuścimy na podłogę kilka dużych okruchów, możemy zebrać je pojedynczo. Jeśli zaś wysypiemy cały worek, potrzebujemy miotły. Ta metoda to nasza miotła - mówi Timothy Morton z Princeton University. Spośród wspomnianych 1284 planet aż 550 może być planetami skalistymi podobnymi do Ziemi, a z nich 9 znajduje się w ekosferze swojej gwiazdy, co oznacza, że możliwe jest tam istnienie życia w formie, jaką znamy z Ziemi. « powrót do artykułu
  22. Naukowcy z MIT, Massachusetts General Hospital, Living Proof oraz Olivo Labs opracowali materiał, który tymczasowo chroni i naciąga skórę oraz wygładza zmarszczki. W przyszłości może być on wykorzystywany zarówno do dostarczania leków i leczeniu chorób skóry, jak i w medycynie kosmetycznej. Materiał to polimer bazujący na krzemie. Można go nakładać na skórę w formie cienkiej niewidocznej warstwy, która ma właściwości mechaniczne prawdziwej zdrowej młodej skóry. Podczas testów na ludziach stwierdzono, że materiał mniejsza worki pod oczami i poprawia nawodnienie skóry. Jego wynalazcy mówią, że może on służyć jako długotrwała ochrona przed promieniowaniem ultrafioletowym. To niewidoczna warstwa, która zapewnia ochronę, poprawia wygląd skóry i może potencjalnie służyć do dostarczania leków w miejscu, które ma być leczone. To trzy czynniki czyniące zeń idealny środek do używania na ludziach - mówi profesor Daniel Anderson z MIT. Gdy skóra się starzeje robi się mniej elastyczna i zwarta, to z kolei upośledza jest zdolności do chronienia organizmu temperaturą, szkodliwym promieniowaniem, toksynami czy mikroorganizmami. Przed około 10 laty grupa naukowców rozpoczęła pracę nad stworzeniem warstwy ochronnej, która przywracałaby skórze jej właściwości z czasów, gdy była młoda. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób wykorzystać polimery do pokrywania skóry, by odniosła ona z tego korzyści. Chcieliśmy też, by taka powłoka była niewidoczna i wygodna - mówi Anderson. Naukowcy stworzyli spis ponad 100 polimerów zawierających siloksan, czyli łańcuch naprzemiennie ułożonych atomów krzemu i tlenu. Następnie testowali te polimery w poszukiwaniu właściwego. Musiał on mieć m.in. odpowiednie właściwości optyczne, inaczej źle wyglądałby na skórze. Konieczne były też dobrze właściwości mechaniczne, by był wytrzymały, elastyczny i odpowiednio się zachowywał - stwierdza Robert Langer z MIT. Najlepszy ze znalezionych materiałów rozciąga się o 250% i powraca do swojego oryginalnego kształtu. Jest więc równie dobry co skóra, którą można rozciągnąć do około 180%. Stworzenie materiału, który zachowuje się jak skóra jest bardzo trudne. Wielu tego próbowało. Musi być materiał elastyczny, wygodny, niedrażniący, zdolny do dopasowania się do skóry i powrotu do pierwotnego kształtu - stwierdza dermatolog Barbara Glichrest z Massachusetts General Hospital. Nowo opracowany polimer nakłada się w dwóch krokach. Najpierw na skórę nałożony zostaje polisiloksan, a następnie platynowy katalizator, który doprowadza do powstania cienkiej przezroczystej warstwy o pożądanych właściwościach. Warstwa taka utrzymuje się do 24 godzin. Obie warstwy nakłada się w formie kremów lub olejów. Testy wykazały, nie tylko, że materiał jest bezpieczny i zmniejsza worki pod oczami, ale również, że skóra na której się on znajduje jest bardziej elastyczna i szybciej wraca do pierwotnego kształtu niż skóra bez wspomnianego materiału. Podczas innych testów wykazano, że skóra potraktowana nowatorskim polimerem traci wodę znacznie wolniej niż skóra posmarowana nowoczesnym środkiem nawilżającym. Co ważne, żaden z ochotników, na których testowano polimer, nie narzekał na podrażnienia. Nowo założona firma Olivo Laboratories znajmie się dalszymi pracami nad polimerem. Początkowo przedmiotem badań staną się medyczne zastosowania polimeru. « powrót do artykułu
  23. Obecnie nie ma specyficznego testu diagnostycznego dla zespołu jelita drażliwego (ang. irritable bowel syndrome, IBS). Wkrótce może się to jednak zmienić, bo naukowcy z Holandii zidentyfikowali w wydychanym powietrzu 16 substancji, które mierzone łącznie pozwalają trafnie odróżnić chorych z IBS od osób zdrowych. Naukowcy badali próbki wydychanego powietrza 170 pacjentów z IBS oraz 153 członków grupy kontrolnej, a także 1307 przedstawicieli populacji generalnej. Okazało się, że zestaw 16 substancji pozwolił poprawnie wskazać 89,4% chorych z zespołem jelita drażliwego i 73,3% zdrowych ludzi. Co istotne, wyniki testu były szczególnie nieprawidłowe, gdy objawy były najsilniejsze. Teraz już wiemy, jakie związki z wydychanego powietrza mają znaczenie diagnostyczne [...] - podkreśla prof. Frederik-Jan van Schooten z Uniwersytetu w Maastricht, dodając, że dzięki temu można się pokusić o stworzenie nieinwazyjnego narzędzia do stwierdzania IBS i śledzenia skuteczności leczenia. « powrót do artykułu
  24. Wbrew przypuszczeniom, młoda Ziemia nie miała grubszej atmosfery niż obecnie. Badania przeprowadzone przez naukowców z University of Washington dowodzą, że bąbelki powietrza zamknięte w skałach sprzed 2,7 miliarda lat uwalniały się przy ciśnieniu o co najmniej połowę mniejszym niż obecnie. Dotychczas sądzono, że w przeszłości atmosfera Ziemi była grubsza, gdyż Słońce świeciło mniej intensywnie. Najnowsze badania przeczą tej hipotezie i przynoszą nowe informacje na temat składu dawnej atmosfery oraz procesów biologicznych i klimatycznych mających miejsce na młodej planecie. Na pomysł wykorzystania zamkniętych w lawie bąbli powietrza do pomiaru ciśnienia w przeszłości wpadł przed kilkoma dziesięcioleciami współautor obecnych badań, profesor Roger Buick. Do przeprowadzenia badań potrzebna była odpowiednio stara lawa, która uformowała się na poziomie morza. Pole takiej lawy odkrył w Zachodniej Australii współautor badań, Tim Blake z University of Western Australia. Rzeka Beasley odsłoniła pokłady lawy sprzed 2,7 miliarda lat. Wiercenia pozwoliły na określenie ciśnienia, gdyż lawa szybko stygnie od spodu i wierzchu, a uwięzione przy spodzie bąble powietrza są mniejsze niż te uwięzione na górze lawy. Różnica wielkości pozwala na określenie ciśnienia. Wstępne pomiary wykazały zaskakująco niskie ciśnienie, a zostały one potwierdzone przez dokładne skanowanie za pomocą promieniowania rentgenowskiego. Badania wykazały, że 2,7 miliarda lat temu ciśnienie atmosferyczne na Ziemi było nie większe niż połowa obecnego ciśnienia. W czasie, gdy powstało badane pole lawy Słońce świeciło o 20% słabiej niż obecnie, na Ziemi żyły tylko mikroorganizmy, a w atmosferze nie było tlenu. Niższe ciśnienie atmosferyczne mogło wpływać na rozkład wiatrów i klimat oraz na punkt wrzenia płynów. Wciąż nie do końca wyobrażamy sobie znaczenie naszego odkrycia. Zajmie nam trochę czasu zanim przeanalizujemy wszystkie możliwe konsekwencje niższego ciśnienia - mówi Buick. Wiemy, że na Ziemi istniała już wówczas woda w stanie płynnym, zatem atmosfera musiała zawierać więcej gazów cieplarnianych, jak metan czy dwutlenek węgla, a mniej azotu. « powrót do artykułu
  25. Taronga Conservation Society Australia i sieć monitoringu handlu dzikimi zwierzętami TRAFFIC stworzyły aplikację na smartfony Wildlife Witness, która pozwala użytkownikom wysyłać zdjęcia i dane dot. podejrzanych ofert sprzedaży. Turyści i miejscowi mogą w ten sposób wspomóc organy ścigania. W ostatnich latach ponownie nasiliło się kłusownictwo na zagrożone gatunki i wg specjalistów, jednym z głównych powodów jest rosnące zapotrzebowanie chińskiego czarnego rynku na części ciała i produkty pochodne. Najnowszy raport brytyjskiego think-tanka Chatham House wspomina o wzroście popytu w alarmującym tempie. Jego autorzy wyliczają, że od 2007 r. aktywność związana z nielegalnym handlem kością słoniową powiększyła się ponad 2-krotnie. W Pekinie cena za kilogram kości słoniowej sięgnęła 2.205 dol. Róg nosorożca kosztuje zaś więcej od złota czy platyny: za kilogram trzeba zapłacić aż 66.139 dol. Twórcy Wildlife Witness podkreślają, że choć nielegalnym handlem są zagrożone dzikie zwierzęta z całego świata, szczególnej pomocy potrzebuje biruang malajski (w medycynie chińskiej wykorzystywane są jego pazury i woreczek żółciowy), słoń, nosorożec, tygrys i pangolin pięciopalczasty (masowo zabijany dla mięsa i łusek używanych w medycynie wschodniej). Za zwiększenie świadomości społecznej projektu w Europie odpowiada Chester Zoo, a w USA - Zoo w San Diego. Powodem, dla którego zaangażowanie ogrodów zoologicznych pozostaje tak ważne, jest dostęp do szerokiej publiczności. Zoo mają do spełnienia ważną rolę w zakresie propagowania przekazu. Zamiast komunikować "Patrz, jakie to straszne", kampania pozwala ludziom ściągnąć aplikację i podjąć [konkretne] działania - tłumaczy Scott Wilson z Chester Zoo. Brytyjczyk dodaje, że podróżując po świecie, ludzie mogą np. zgłaszać przypadki prób sprzedania na targu młodych biruangów malajskich. Można to odnotować za pomocą aplikacji, a dane trafią wprost do sieci TRAFFIC. Wilson przekonuje, że aplikacja znacznie zwiększy ilość danych i pomoże np. zidentyfikować trendy w handlu. Przestrzega przy tym, by ludzie nie podejmowali niepotrzebnego ryzyka. Jeśli możesz zrobić zdjęcia, świetnie, jeśli nie, wprowadź później po prostu dane do aplikacji. Wildlife Witness ma kilka dodatkowych funkcji: daje np. możliwość dowiedzenia się czegoś o dzikich zwierzętach dziesiątkowanych przez handel, a także wizualizowania historii raportów na mapie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...