-
Liczba zawartości
37638 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Tesla chwali się, że nowa wersja jej elektrycznego Model S jest najszybciej przyspieszającym seryjnie produkowanym samochodem. Model S P100D rozpędza się od 0 do 100 km/h w ciągu zaledwie 2,5 sekundy. Elon Musk zaznacza, że co prawda Porsche 918 Spyder rozpędzał się nieco szybciej, jednak był to bardzo drogi samochód wyprodukowany w limitowanej serii, a jego produkcja już się zakończyła. P100D korzysta z akumulatorów pozwalających ma przejechanie około 507 kilometrów. Wcześniejszy Model S miał zasięg 473 kilometrów. Udoskonalone akumulatory można kupić też osobno do istniejących modeli. O ile jednak cena akumulatorów w nowych samochodach wynosi 10 000 USD, to dokupienie do już używanego pojazdu oznacza wydatek rzędu 20 000 USD, gdyż konieczne jest pokrycie kosztów związanych z recyklingiem dotychczas używanych akumulatorów. Ceny sedana Model S P100D rozpoczynają się od 134 500 dolarów, a SUV Model X P100D kosztuje co najmniej 135 500 USD. SUV również imponuje osiągami. Rozpędza się od 0 do 100 km/h w 2,9 sekundy. « powrót do artykułu
-
Już wkrótce odbędą się 7. mistrzostwa świata w chowanego
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Mało kto o tym wie, ale od kilku lat we Włoszech organizowane są mistrzostwa świata w chowanego. Wszystko zaczęło się w 2010 r. od imprezy wymyślonej przez włoski CTRL Magazine (odbyła się ona w Bergamo). Jednorazowe wydarzenie przekształciło się w doroczne rozgrywki. Siódma już edycja Nascodino World Championship odbędzie się na początku września (3-4) w Consonno. Kiedyś była to tętniąca życiem miejscowość z własnym zoo, klubem nocnym i pagodą, ale gdy przez osunięcie się ziemi na drogę w 1976 r. dojazd stał się niemożliwy i turyści zniknęli, wszystko zaczęło popadać w ruinę. Nic więc dziwnego, że pomysłodawcy wydarzenia stwierdzili, iż opuszczone budynki i pagórkowate ukształtowanie terenu stwarzają idealne warunki do gry w chowanego na większą skalę. Zainteresowanie zawodami rośnie z roku na rok. O ile w pierwszej edycji wzięło udział 15 zespołów, o tyle rok później ich liczba sięgnęła już 25. Z wydarzenia lokalnego rozgrywki przekształciły się w mistrzostwa świata. Uczestnicy, którzy uiszczają opłatę w wysokości 125 euro za 5-osobowy zespół, mają od 18 do 60 lat. W tym roku chować się będą 64 pięcioosobowe ekipy. Zgłoszeni są dzieleni na 4 grupy; w każdej grupie jedna osoba się chowa, a reszta odlicza minutę. Chowający się ma 10 min na wyjście z kryjówki i dotarcie do materaca umieszczonego na środku pola. Chodzi, oczywiście, o to, by najlepiej nikt go nie zauważył, a przynajmniej nie dotarł do punktu meldunkowego przed nim. Gra trwa 2 dni. Organizatorzy tłumaczą, że wyłania się 16 finalistów, a zwycięski zespół zdobywa Złoty Liść Figowy. W 2013 r. Yasuo Hazaki, absolwent Nippon Sport Science University i profesor medioznawstwa na Josai University w Sakado, rozpoczął kampanię, by gra w chowanego jako dyscyplina olimpijska zadebiutowała w 2020 r. na Letnich Igrzyskach w Tokio. Jeden z organizatorów mistrzostw Giorgio Moratti podkreśla, że wysiłki Hazakiego nie poszły na marne, bo w 2014 r. komitet olimpijski zainteresował się włoską imprezą. « powrót do artykułu -
Microsoft poinformował, że na niektórych smartfonach Lenovo z Androidem użytkownicy znajdą preinstalowane MS Office, OneDrive oraz Skype. To oznacza, że użytkownicy milionów smartfonów zyskają automatycznie dostęp do oprogramowania Microsoftu. Umowa pomiędzy obiema korporacjami obejmuje też porozumienie o wymianie patentów pomiędzy Lenovo a Motorolą. Microsoft już wcześniej zawarł podobne umowy z innymi producentami smartfonów, takimi jak Samsung, Xiaomi, LG, Sony oraz Asus. Preinstalowanie usług i aplikacji Microosftu na naszych urządzeniach da konsumentom na całym świecie nowe możliwości - stwierdzil Christian Eigen z Lenovo. Tymczasem w Unii Europejskiej trwa śledztwo w sprawie praktyk Google'a polegających na domyślnym powiązaniu Androida z wieloma usługami Google'a. UE bada, czy nie dochodzi tutaj do złamania przepisów antymonopolowych. Microsoftowi raczej takie postępowanie nie powinno grozić, gdyż usługi i programy oferowane przezeń na urządzeniach z Androidem wymagają za każdym razem zawarcia umowy z prodentem i nie są nierozerwalnie związane z systemem. « powrót do artykułu
-
Przespanie się między sesjami uczenia ułatwia przypominanie i ponowne opanowanie zapomnianego materiału nawet pół roku później. Nasze wyniki pokazują, że przeplatanie sesji ćwiczeń snem zapewnia dwojakie korzyści: skraca czas poświęcany na ponowną naukę i zapewnia o wiele lepszą retencję informacji [...]. Wcześniejsze badania sugerowały, że sen po uczeniu to dobra strategia, my wykazaliśmy, że spanie miedzy sesjami uczenia znacznie ulepsza to podejście - podkreśla Stephanie Mazza z Uniwersytetu w Lyonie. Podczas eksperymentów 40 dorosłych wylosowano do grupy śpiącej lub czuwającej. Na pierwszej sesji wszystkim ochotnikom prezentowano 16 par słów francuskich i z suahili. Po 7 sekundach nauki pary pojawiał się wyraz z suahili i trzeba było wpisać jego francuski odpowiednik. Następnie przez 4 sekundy wyświetlano prawidłową parę. Wszystkie źle przetłumaczone słowa prezentowano do skutku, aż każda para została prawidłowo zestawiona. Dwanaście godzin po pierwszej sesji badani znowu wykonywali zadanie. Ćwiczyli całą listę słów, aż wszystkie tłumaczyli poprawnie. Część osób (grupa czuwająca) brała udział w pierwszej sesji rano, a w drugiej wieczorem tego samego dnia, a część (grupa śpiąca) pierwszą przechodziła wieczorem, a drugą rano kolejnego dnia. Podczas pierwszej sesji nie zaobserwowano różnic w liczbie przypominanych początkowo słów i liczbie prób potrzebnych do opanowania wszystkich 16 par. Dwanaście godzin później członkowie grupy śpiącej między sesjami pamiętali jednak średnio 10 z 16 słów, zaś przedstawiciele grupy czuwającej tylko ok. 7,5. Przy ponownym uczeniu ludzie, którzy w międzyczasie spali, potrzebowali tylko ok. 3 prób, by zapamiętać wszystkie pary. Czuwający potrzebowali ok. 6 prób. Oznacza to, że spanie między sesjami skracało czas nauki i zmniejszało wkładany w to wysiłek. Co ważne, zjawisko wydawało się utrzymywać w czasie. Ochotnicy ze śpiącej grupy wypadali bowiem lepiej od kolegów także w testach przypominania tydzień później; pamiętali oni ok. 15 par słów, podczas gdy przedstawiciele 2. grupy tylko ok. 11. Francuscy badacze wspominają też o korzyściach dostrzegalnych nawet pół roku później. Autorzy publikacji z pisma Psychological Science podkreślają, że korzyści nie można przypisać jakości snu czy senności, a także pojemności pamięci długo- i krótkotrwałej, bo nie zaobserwowano w tym zakresie znaczących różnic. « powrót do artykułu
-
Polifenol zielonej herbaty zapobiega postępom tętniaka
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Naukowcy z Uniwersytetu w Kioto zaobserwowali, że u szczurów, które piły roztwór galusanu epigallokatechiny (EGCG), polifenolu zielonej herbaty, tętniaki aorty brzusznej słabiej się rozwijały. Tętniaki aorty brzusznej często pozostają niezauważone, bo przed pęknięciem nie dają objawów. Jeśli pacjent ma szczęście i poszerzenie tętnicy zostanie wykryte przed pęknięciem, trzeba je leczyć chirurgicznie [...]. Obecnie nie ma metod farmakologicznych - podkreśla Kenji Minakata. Ponieważ wcześniejsze badania wykazały, że w warunkach in vitro EGCG zwiększa syntezę elastyny (białka zapewniającego tętnicy rozciągliwość) i wykazuje działanie przeciwzapalne, Japończycy postanowili sprawdzić, czy galusan może zapobiegać postępom tętniaka aorty brzusznej. Zważywszy, że tętniak aorty brzusznej jest powodowany przez stan zapalny i degenerację elastyny w błonie środkowej tętnicy, pomyśleliśmy, że picie zielonej herbaty wydaje się obiecującą metodą - opowiada Shuji Setozaki. Tętniaki aorty brzusznej wywołano, podając 60 samcom szczurów elastazę i chlorek wapnia. Później zwierzęta podzielono na 2 równoliczne grupy: kontrolną i galusanową. Tej drugiej doustnie podawano roztwór galusanu (20 mg dziennie). Terapię zaczynano 2 tygodnie przed wywołaniem tętniaka i kontynuowano miesiąc po indukcji. Okazało się, że 28. dnia w grupie EGCG średnica aorty była znacznie mniejsza, a grubość błony środkowej i zawartość elastyny znacznie większa. Ponieważ bezpośrednio przed indukcją tętniaka w grupie EGCG zaobserwowano wyższy poziom ekspresji genów tropoelastyny (białka, z którego powstaje elastyna) i oksydazy lizynowej (enzymu odpowiedzialnego za sieciowanie kolagenu i elastyny), autorzy publikacji z Journal of Vascular Surgery uważają, że podawanie galusanu epigallokatechiny sprzyjało regeneracji elastyny. Co ważne, spadła ekspresja genowa różnych cytokin zapalnych, w tym TNF-alfa czy interleukiny-1β. Japończycy są najbardziej długowieczni na świecie, a badania pokazują, że 80% populacji pije codziennie zieloną herbatę. Sądzimy, że ten zwyczaj można postrzegać jako strategię zapobiegania tętniakom aorty brzusznej. W ramach przyszłych studiów trzeba będzie określić optymalne dawki - podsumowuje Hidetoshi Masumoto. « powrót do artykułu -
Microsoft zdradził pierwsze szczegóły na temat procesora dla HoloLens. Produkowany przez TSMC 28-nanometrowy układ wykorzystuje 24 rdzenie Tensilica DSP, 8 megabajtów cache'u i 65 milionów tranzystorów. Zmieszczono też w nim gigabajt pamięci LPDDR3. Rdzenie Tensilica zostały wybrane ze względu na ich elastyczność. Microsoft dodał do nich 300 własnych instrukcji. Jeśli nie doda się własnych instrukcji, dokładność wykonywania obliczeń nie jest taka, jakiej sobie życzymy - mówił Nick Baker z Microsoftu. Wiadomo też, że nowy układ jest w stanie przeprowadzić w ciągu sekundy bilion operacji na pikselach i zużywa przy tym mniej energii niż 4-watowy intelowski Cherry Trail SoC, który jest głównym procesorem HoloLens. HoloLens Processing Unit (HPU) przyjmuje dane z pięciu kamer, czujnika odległości i czujnika ruchu. Rozpoznaje też gesty i jest w stanie tworzyć mapy otoczenia. Dane są kompresowane i wysyłane do intelowskiego procesora. HPU zapewnia 200-krotnie szybsze przetwarzanie danych w porównaniu z akceleratorami programowymi. Wiadomo też, że układ jest częścią HoloLens Developer's Kit, który został udostępniony w marcu i kosztuje 3000 USD. « powrót do artykułu
-
Chińskie władze dążą do uniezależnienia swojego kraju od zagranicznych producentów układów scalonych. W rządowym dokumencie "Made in China 2025" opublikowanym przez Radę Państwa w maju 2015 roku założono, że do roku 2020 chińskie firmy będą pokrywały 40% zapotrzebowania Państwa Środka na układy scalone, a w roku 2025 odsetek ten wzrośnie do 70%. Obecnie wszystko wskazuje na to, że Chiny osiągną, a może nawet przekroczą, cele założone na ok 2020. Zdaniem Digitimes Research do końca 2018 roku znacząco wzrośnie wydajność chińskich fabryk wykorzystujących 12-calowe plastry krzemowe. Dzięki nim w roku 2020 Chiny mają szanse produkować ponad 40% układów scalonych we własnych fabrykach. Semiconductors Manufacturing International (SMIC) i władze miasta Pekin to dobry przykład tego, w jaki sposób firmy półprzewodnikowe i lokalne władze mogą ze sobą współpracować. W maju 2012 roku ogłosili oni wspólną inwestycję w fabrykę w Pekinie. W czerwcu 2013 roku powstała Northern SMIC - spółka założona przez SMIC, państwowy Beijing Industrial Development Investment Management oraz Zhongguancun Development Fund. Zaś w lutym 2015 w Northern SMIC zainwestował chiński National Semiconductor Industry Investment Fund - czytamy w raporcie analityków Digitimes Research. W ślady władz miejskich Pekinu chcą teraz pójść władze Xiamen, Hefei, Nanjing i Chongqing. Wszystkie mają zamiar stworzyć partnerstwo publiczno-prywatne w celu stworzenia lokalnych półprzewodnikowych hubów przedsiębiorczości. Z kolei władze Dalian i Hubei starają się o powołanie do życia hubów sektora 3D NAND. « powrót do artykułu
-
Po dwóch latach NASA udało się ponownie nawiązać kontakt z jednym z dwóch satelitów Solar Terrestrial Relations Observatories. Łączność ze STEREO-B została przerwana 1 października 2014 roku. Niedawno, 21 sierpnia, satelita znowu się odezwał. Bliźniacze satelity STEREO trafiły w przestrzeń kosmiczną w 2006 roku. Ich zadaniem jest badanie koronalnych wyrzutów masy. Satelity zaprojektowały tak, by łączyły się z Ziemią codziennie, a jeśli nie nawiążą kontaktu przez 72 godziny, miały wykonać automatyczny reset. Zaplanowana na dwa lata misja została przedłużona, a to oznaczało, że w pewnym momencie satelity znajdą się po przeciwnej do Ziemi stronie Słońca i przez trzy miesiące nie będą mogły nawiązać z nami kontaktu. Wspomnianego już 1 października 2014 roku operatorzy satelitów prowadzili testy, które miały przygotować oba pojazdy na brak łączności z Ziemią, gdy niespodziewanie STEREO-B zamilkł. Specjaliści uważają, że satelita przypadkowo wprowadził się w ruch obrotowy. Jego antena nie była skierowana w stronę Ziemi, a panele słoneczne w stronę Słońca, akumulatory nie były więc nieprzerwanie ładowane. Od czasu utraty łączności nasłuchiwano za pomocą Deep Space Network w nadziei, że STEREO-B się odezwie. W końcu odebrano długo oczekiwany sygnał. Teraz inżynierowie NASA spróbują zdiagnozować przyczyny problemu, odzyskać kontrolę nad satelitą, a gdy to się uda, przeprowadzić niezbędne testy i ocenić stan wszystkich urządzeń. STEREO-A pracuje bez zakłóceń. « powrót do artykułu
-
Hibernując, nadal wyczuwają niebezpieczeństwo
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Hibernujące pałaneczki gruboogonowe (Cercartetus nanus) potrafią wyczuć nadciągające niebezpieczeństwo. Zespół Julii Nowack z Uniwersytetu Nowej Anglii prowadził laboratoryjne testy na 5 C. nanus, które zapadły w torpor (stan kontrolowanego obniżenia temperatury ciała). Podczas torporu zwierzęta nie żerują, a temperatura ich ciała spada. Okresy głębokiego uśpienia mogą trwać nawet do miesiąca. U pałaneczek epizody torporu nie wiążą się z jakąś konkretną porą roku. Ssaki chowają się wtedy w wyścielonych liśćmi i korą dziuplach, pod ziemią albo w ptasich gniazdach. Mogą przez to paść ofiarą planowych zimowych wypalań czy letnich pożarów, które z powodu ocieplenia klimatu stają się w Australii coraz częstsze. Autorzy publikacji z pisma The Science of Nature zauważyli, że podczas torporu pałaneczki potrafią wyczuć zapach dymu, a ich reakcje zależą od temperatury. Gdy temperatura otoczenia wynosiła ok. 10 stopni Celsjusza i temperatura ciała C. nanus była niska, nie zaobserwowano żadnych ruchów. Po osiągnięciu 15°C trzy samce pobudziły się na tyle, że zaczęły się ruszać, ale dwie samice tylko uniosły głowę. Australijczycy zauważyli, że gdy temperatura ciała wynosiła ok. 24°C, pałaneczki gruboogonowe były w stanie wykonywać zaawansowane ruchy. Spadek temperatury ciała poniżej 13°C powodował zaś, że ruchy były skrajnie wolne i bardzo podstawowe. Podczas bardzo chłodnych dni powinno się unikać planowego wypalania, by dać zapadającym w torpor zwierzętom szansę na ucieczkę - podsumowuje Nowack. « powrót do artykułu -
Karina Venengas Gutiérrez i jej koledzy z Wydziału Archeologii Ogrodu Zoologicznego Parque de las Leyendas w Limie natrafili na niezwykłe cmentarzysko. Pomiędzy wybiegami dla zebr i hipopotamów odkryto miejsce wspólnego pochówku ludzi i psów. Stolica Peru leży na licznych warstwach historycznych świadczących o bogatej przeszłości regionu. Venengas Gutiérrez znajdowała już pozostałości starych budynków, zabytki materialne czy ludzkie mumie. Inni archeolodzy odkrywali na terenie Peru cmentarze dla psów. Tym razem jednak mamy do czynienia z całkowicie nowym znaleziskiem - prekolumbijskim cmentarzem ludzi i psów. Podczas zakończonego niedawno World Congress on Mummy Studies Venengas Gutiérrez poinformowała, że na odkrytym w 2012 roku cmentarzu znaleziono dotychczas pozostałości 126 ludzi i 128 psów. Pochowano zwierzęta różnych rozmiarów i ras. Najczęściej spotykane są trzy rasy, które żyją w Peru do dzisiaj. Jeden ze znalezionych szkieletów przypominał miniaturowego buldoga. Na innych zachowały się skóra i futro, kilka przetrwało w tak dobrym stanie, że wciąż mają nosy i uszy. Wszystkie psy zostały starannie ułożone i owinięte w tkaniny, podobnie jak pochowani z nimi ludzie. Znajdująca się obok ceramika i inne przedmioty wskazują, że pochówków dokonano około 1000 roku naszej ery. Wiadomo, że w niektórych prekolumbijskich kulturach wierzono, iż psy prowadzą ludzi do zaświatów. W przeszłości znajdowano pojedyncze groby ludzi i psów. Cmentarzysko z Limy jest zupełnie inne. Tutaj psy towarzyszą jedynie dwóm ludziom. Jeden z nich to młody chłopiec, przytulony do ciężarnej suki. Reszta ciał ludzi i psów została pochowana losowo na tym samym obszarze i w tym samym czasie. Badania zwłok ludzi ujawniły, że zmarli to kobiety i mężczyźni, w większości w wieku 20-40 lat. Mało prawdopodobne, by zmarli z przyczyn naturalnych. Na wielu ciałach widać poważne urazy, w tym pęknięcia czaszki, złamania żeber czy kończyn. Złamania nie wykazują oznak zrastania się, co wskazuje, że śmierć nastąpiła wkrótce po urazie. Z kolei na ciałach psów nie widać żadnych urazów. Venengas Gutiérrez podejrzewa, że zwierzęta zostały uduszone. Uczona sądzi, że psy zostały złożone w ofierze po jakimś wydarzeniu, w wyniku którego śmierć ponieśli ludzie. Trudno jest teraz powiedzieć, kto i dlaczego zabił tyle osób. Czas pochówku zbiega się z przemianami do jakich dochodziło w tym czasie wśród nadmorskich społeczności dzisiejszego Peru. Badany obszar był w latach 300-800 zajmowany przez rybacki lud Lima. Wiadomo też, że około roku 1000 budynki zajmowane przez tę kulturę zostały opuszczone, a jej miejsce zajęła rolnicza kultura Ychsma. Ychsma zburzyli wiele budynków postawionych przez Lima i wykorzystali cegły do wzniesienia własnych struktur. Niewykluczone, że Ychsma siłą przepędzili Lima. W miejscu pochówku ludzi i psów znajdują się bowiem zburzone częściowo budynki Lima, a całość przykryta jest metrową warstwą dużych kamieni rzecznych, które prawdopodobnie przyniesiono właśnie w celu pogrzebania ludzi, psów i budynków. Venengas Gutiérrez ma nadzieję, że więcej dowie się z kolejnych wykopalisk. Za wybiegiem dla tygrysów znalazła bowiem kolejne miejsce wspólnego pochówku ludzi i psów. Również pochodzi ono z około 1000 roku po Chrystusie. W ubiegłym miesiącu odkryto tam osiem dobrze zachowanych psów oraz zmumifikowaną świnkę morską. « powrót do artykułu
-
Muzycy grający na instrumentach dętych powinni uważać na chorobę nazwaną przez lekarzy "płucem dudziarza". Ostatnio w piśmie Thorax opisano śmiertelny przypadek 61-latka, którego organizm rozwinął silną reakcję na grzyby zamieszkujące wilgotne wnętrze jego dud. Specjaliści podkreślają, że by uniknąć takich sytuacji, trzeba regularnie czyścić instrumenty. Dzięki temu nie dojdzie do nagromadzenia drożdżaków i innych patogenów. Przypominają też, że muzyk, któremu zaczynają doskwierać kaszel i zadyszka, powinien się zastanowić, czy nie wiąże się to przypadkiem z wykonywanym zawodem/pasją. Problem rozwija się wskutek nadmiernego pobudzenia układu odpornościowego (wdychane patogeny wyzwalają stan zapalny). W literaturze przedmiotu opisano przypadki "płuca dudziarza" u saksofonisty i trębacza. Tutaj jednak przypadłość wcześnie rozpoznano i pacjenci powrócili do zdrowia. Lekarze z Wythenshawe Hospital podejrzewali, że przyczyną problemów 61-latka mogą być jego dudy. Mężczyzna był bowiem świetnym dudziarzem, który ćwiczył każdego dnia. Od lat nie czuł się za dobrze, jego samopoczucie poprawiło się jednak na czas kilkumiesięcznej podróży zagranicznej, gdy instrument został w domu. Jak można przeczytać w artykule opublikowanym w Thorax, w kwietniu 2014 r. 61-latek został przyjęty do kliniki śródmiąższowych chorób płuc. Od 7 lat narzekał na suchy kaszel i postępujący brak tchu. Nie pomagała terapia immunosupresyjna prednizolonem, przez co tolerancja wysiłku zmniejszyła się z ponad 10 km do zaledwie 20 m. W 2009 r. po biopsji i tomografii komputerowej w wysokiej rozdzielczości u pacjenta zdiagnozowano alergiczne zapalenie pęcherzyków płucnych (ang. hypersensitivity pneumonitis, HP). Mężczyzna nie stykał się z ptakami, w tym z gołębiami. Nigdy nie palił. W jego domu nie znaleziono pleśni ani uszkodzeń wywołanych przez wodę. Pacjent nie wykazywał też objawów choroby tkanki łącznej. Nie dało się więc ustalić, co w jego przypadku wyzwalało zapalenie pęcherzyków. Mężczyzna podkreślał, że objawy stale się nasilały, z wyjątkiem 3-miesięcznego pobytu w Australii, kiedy to mógł przejść po plaży, nie zatrzymując się, aż 10 km. Po powrocie do Wielkiej Brytanii stan muzyka się jednak pogorszył. We wrześniu 2014 r. 61-latka przyjęto do szpitala, bo 6 tygodni wcześniej duszności się pogorszyły, spadła też saturacja tlenem (przy jednoczesnym braku symptomów zakażenia). Wymazy pobrane z instrumentu ujawniły obecność wielu mikroorganizmów, w tym Paecilomyces variotti, Fusarium oxysporum, różnych gatunków pędzlaków (Penicillium), Rhodotorula mucilaginosa, Trichosporon mucoides czy Exophiala dermatitidis. Dziesiątego października chory zmarł. Sekcja zwłok ujawniła rozlane uszkodzenie pęcherzyków płucnych, odpowiadające zespołowi ostrej niewydolności oddechowej i włóknieniu śródmiąższu (przypisano je przewlekłemu HP). Jeśli problem diagnozuje się wcześnie i usuwa przyczynę, chorobę można leczyć i prognozy są naprawdę dobre. Te organizmy występują w powietrzu, ale zazwyczaj ich stężenia nie osiągają szkodliwego poziomu. Czasem problemy tego typu widuje się u ludzi pracujących na farmach, gdzie stykają się oni ze spleśniałym sianem - wyjaśnia dr Jenny King z Wythenshawe Hospital. Specjaliści ze stowarzyszeń dudziarzy polecają, by instrumenty czyścić szczoteczkami. Rurkę do wdmuchiwania powietrza warto co pół roku płukać gorącą wodą. Jeśli zbiornik powietrza jest wykonany z owczej skóry, raz do roku powinno się go wymyć w gorącej wodzie i wybielić. « powrót do artykułu
-
Ford Motor Co. zapowiada, że w ciągu najbliższych pięciu lat będzie miał w ofercie w pełni autonomiczny samochód. W pojeździe nie znajdziemy ani kierownicy ani pedałów. Początkowo taki samochód będzie wykorzystywany do komercyjnego przewozu osób. Sprzedaż osobom indywidualnym rozpocznie się w późniejszym terminie. Żyjemy w czasach wielkiej zmiany przemysłu samochodowego i naszej firmy - mówi dyrektor Forda Mark Fierds. Jak nietrudno zauważyć Ford ma inne plany niż konkurencja. Na przykład Mercedes-Benz i Tesla stopniowo automatyzują pojazd, a BMW, Intel i Mobileye ogłosiły, że do roku 2021 zaprezentują autonomiczny samochód, ale wyposażony w kierownicę. Ford postępuje podobnie jak Google, które chce od razu wypuścić na drogi w pełni autonomiczny samochód bez możliwości jego kontrolowania przez kierowcę. Obie firmy muszą poczekać na udoskonalenie technologii i pojawienie się odpowiednich przepisów. Zrezygnowaliśmy z modelu krok po kroku i wprowadzania technologii asystowania kierowcy. Wykonujemy od razu pełny skok naprzód - stwierdza Raj Nair, dyrektor ds. technologicznych Forda. Nair mówi, że Ford będzie kontynuował prace nad systemami pomagającymi kierowcy, takimi jak automatyczne hamowanie przed przeszkodami. Jednak, jak stwierdził, z punktu widzenia Forda samochody półautonomiczne, które wykonują pewne manewry, a później oddają kontrolę kierowcy, są niebezpieczne. Kierowcy mogą nie w pełni rozumieć, co samochód jest w stanie samodzielnie wykonać, a czego nie zrobi. Z drugiej jednak strony warto zauważyć, że może być trudno przekonać ludzi, by w pełni zaufali całkowicie autonomicznym samochodom. Dillon Blake z firmy konsultingowej Runzheimer mówi, że szybko może się okazać, iż Ford popełnia duży błąd. Gdy robisz coś krok po kroku, możesz korygować to, co robisz. Gdy od razu dokonujesz wielkiego skoku to tak, jakbyś wszystko postawił na jedną kartę w Las Vegas - stwierdza. Ford ma zamiar dokonać różnych inwestycji i związać się z różnymi partnerami. Amerykański koncern już porozumiał się z chińską wyszukiwarką Baidu i każda z tych firm zainwestuje 75 milionów dolarów firmę Velodyne, producenta laserowych czujników Lidar. Celem inwestycji jest zmniejszenie kosztów czujników oraz przyspieszenie prac nad ich projektowaniem i produkcją. Ford kupił też izraelską firmę SAIPS, która specjalizuje się w systemach sztucznej inteligencji i obrazowania komputerowego oraz zainwestował w kalifornijską Civil Maps tworzącą mapy 3D. Koncern podpisał również umowę o partnerstwie z Nirenberg Neuroscience. Firma ta opracowała urządzenia do leczenia pacjentów cierpiących na degeneracyjne choroby oczu. « powrót do artykułu
-
Zastrzyki z omega-3 zmniejszają uszkodzenia mózgu po udarze
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Naukowcy z Centrum Medycznego Uniwersytetu Columbia (CUMC) odkryli, że jeden z kwasów tłuszczowych omega-3 zmniejsza uszkodzenie mózgu w mysim modelu udaru. Amerykanie podawali 10-dniowym gryzoniom z niedokrwienno-niedotlenieniowym urazem mózgu emulsję tłuszczową zawierającą kwas dokozaheksaenowy (DHA) albo kwas eikozapentaenowy (EPA). Funkcjonowanie neurologiczne oceniano dobę oraz 8-9 tygodni po urazie mózgu. EPA i DHA to kwasy tłuszczowe omega-3, występujące w olejach ekstrahowanych z zimnowodnych ryb. Naukowcy z CUMC i inni wykazali wcześniej, że po niedotlenieniu na wiele sposobów chronią one narządy i tkanki, ograniczając stan zapalny i śmierć komórkową. Okazało się, że po 24 godzinach u myszy leczonych DHA, ale nie EPA, uszkodzenie mózgu było znacznie mniejsze. W kolejnych tygodniach grupa DHA wypadała też lepiej w zakresie licznych funkcji mózgowych (nie tylko w porównaniu do grupy kontrolnej, ale i grupy EPA). W mózgowych mitochondriach, fabrykach energetycznych komórek, które mogą zostać uszkodzone po przywróceniu krążenia przez wolne rodniki, występowało podwyższone stężenie DHA. Nasze wyniki pokazują, że wstrzykiwanie [...] DHA po udaropodobnym zdarzeniu może ochronić mitochondria przed szkodliwym wpływem wolnych rodników - podkreśla dr Vadim S. Ten. Potrzebne są testy kliniczne, by ustalić, czy podawanie emulsji tłuszczowych z DHA po udaropodobnych urazach mózgu chroni mózg dzieci i dorosłych tak samo jak mózg myszy. Gdyby się to potwierdziło, mogłoby to doprowadzić do powstania nowej metody terapii udaru u noworodków, dzieci i dorosłych - podsumowuje dr Richard J. Deckelbaum. Zatrzymanie krążenia i dostaw tlenu do mózgu w czasie lub krótko po porodzie to główna przyczyna uszkodzenia mózgu u noworodków. Wiele szlaków zaangażowanych w ten typ urazu mózgu przypomina mechanizmy udaru u dorosłych. « powrót do artykułu -
Powstanie największa na świecie morska farma wiatrowa
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Brytyjski rząd wydał zgodę na zbudowanie u wybrzeży Anglii największej na świecie farmy wiatrowej. Hornsea Project Two będzie składała się z 300 turbin, które dostarczą do 1,8 gigawata mocy. To wystarczy do zasilenia 1,6 miliona domów. Będzie to rozszerzenie Hornsea Project One o mocy 1,2 gigawata. Za realizację obu projektów odpowiada duńska DONG Energy. Władze z Londynie zgodziły się, by turbiny Project Two stanęły w odległości około 90 kilometrów od wybrzeża. DONG Energy podjęła w bieżącym roku ostateczną decyzję o finansowaniu Hornsea Project One. Nie zapadły jeszcze formalne decyzje o wydatkowaniu pieniędzy na Project Two. Szacuje się, że koszt zrealizowania Project Two wyniesie około 6 miliardów funtów. Przy budowie farmy zostanie zatrudnionych do 1960 osób, a prace przy jej utrzymaniu i zapewnieniu działania będąwymagały zatrudnienia 580 osób. Brytyjski rząd planuje, że do końca bieżącej dekady Wielka Brytania będzie uzyskiwała 10 GW z morskich farm wiatrowych, a kolejne 10 GW mocy zostanie zainstalowane w latach 20. XXI wieku. « powrót do artykułu -
Za orbitą Neptuna znajduje się duża populacja obiektów transneptunowych (TNO). Naukowcy od wielu lat obserwują i badają znajdujące się tak obiekty, chcąc dzięki nim poznać historię Układu Słonecznego. Niedawno wśród TNO odkryto nowy interesujący obiekt, który nazwano "Niku". To chińskie słowo na oznaczenie buntownika. A nazwa taka została nadana nie bez przyczyny. Niku składa się głównie z lodu i ma 200 kilometrów średnicy. To, co czyni go tak niezwykłym jest fakt, że jego orbita jest nachylona pod kątem 110 stopni do płaszczyzny Układu Słonecznego, a sam Niku porusza się w przeciwną stronę niż większość obiektów w Układzie. Zwykle, gdy tworzy się układ planetarny, moment pędu powoduje, że wszystkie obiekty poruszają się w tę samą stronę. W Układzie Słonecznym jest to kierunek przeciwny do ruchu wskazówek zegara. Jeśli zatem jeden obiekt porusza się inaczej, w grę muszą wchodzić jakieś siły zewnętrzne. Co więcej, naukowcy z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics porównali orbitę Niku z orbitami centaurów oraz innych TNO o nachylonej orbicie i odkryli, że wszystkie te obiekty znajdują się na wspólnej płaszczyźnie. Orbita Niku jest niezwykła, gdyż jest niemal prostopadła do orbity Układu Słonecznego. Co więcej, Niku porusza się w kierunku przeciwnym niż większość obiektów w Układzie. Jakby jeszcze tego było mało, istnieje niewielka grupa innych obiektów, znajdujące się na podobnej płaszczyźnie, z których jedne poruszają się tak, jak większość obiektów w Układzie Słonecznym, a inne - w stronę przeciwną. To coś niespodziewanego - mówi profesor Matthew J. Holman z CfA. Jedną z możliwych wyjaśnień takiego zachowania Niku i innych obiektów jest obecność hipotetycznej 9. planety w Układzie Słonecznym. To kolejna w bieżącym roku praca wskazująca na możliwe istnienie takiej planety. W styczniu informowaliśmy o obliczeniach profesorów Batygina i Browna, z których wynika, że taka planeta powinna być 10-krotnie bardziej masywna od Ziemi, jej obieg wokół Słońca może trwać 10-20 tysięcy lat i średnio znajduje się ona w odległości 20-krotnie większej od Słońca niż Neptun. Kilka miesięcy później uczeni z Uniwersytetu w Lund uznali, że 9. planeta może być egzoplanetą przechwyconą w przeszłości przez Słońce. Wyjaśnienie niezwykłego zachowania Niku obecnością 9. planety jest jednak mało prawdopodobne. Uczeni z zespołu Holmana mówią, że Niku znajduje się zbyt blisko reszty Układy Słonecznego, by 9. planeta mogła nań wpłynąć. Nie wykluczają jednak całkowicie wpływu 9. planety. Być może oddziałuje ona na Niku i inne obiekty w pośredni sposób, którego jeszcze nie rozumiemy. Orbity obiektów podobnych do Niku są niestabilne w dłuższym czasie. Mieliśmy nadzieję, że dodanie do nich wpływu grawitacyjnego 9. planety mogło je ustabilizować. Okazało się jednak, że tak nie jest. NIE wykluczamy istnienia 9. planety, ale - przynajmniej w czasie naszych badań - nie znaleźliśmy żadnych bezpośrednich dowodów na jej istnienie - dodaje profesor Holman. « powrót do artykułu
-
Kiedy jest gorąco, zeberki timorskie (Taeniopygia guttata) z Australii śpiewają swoim jajom, przygotowując młode na warunki pogodowe czekające je po wykluciu. Specjalistki z Deakin University zbierały jaja, a następnie inkubowały je w kontrolowanych warunkach, odtwarzając części nagraną pieśń inkubacyjną. Okazało się, że w porównaniu do grupy kontrolnej, pisklęta z grupy "muzycznej" rosły wolniej i lepiej radziły sobie w gorącu. To nie znaczy, że [zeberki] będą się rozmnażać w ekstremalnych temperaturach - poruszałyśmy się w doświadczanym obecnie zakresie. Zachęcające jest jednak to, że ptaki dostosowują wzrost piskląt do temperatury [...] - podkreśla Mylene Mariette. Autorki publikacji z pisma Science jako pierwsze zaobserwowały, że śpiewanie jajom może mieć tak długofalowy wpływ. Wcześniejsze badania koncentrowały się bowiem głównie na embrionach uczących się konkretnych zawołań swoich rodziców. To pokazuje, że środowisko akustyczne przed narodzinami ma większy wpływ, niż sądziliśmy. Mariette dostrzegła rytmiczne, wysokie zawołania podczas badań terenowych do doktoratu. Sprawdzałam, jak rodzice porozumiewają się ze sobą, by skoordynować opiekę. Wtedy zauważyłam, że [niekiedy] przebywając sam w gnieździe, inkubujący rodzic wydaje charakterystyczne zawołanie. Zastanawiałam się - czy one rozmawiają ze swoimi jajami? Badając głębiej tę kwestię, Mariette zauważyła, że ptaki śpiewają w ciągu kilku dni przed wylęgiem, zawsze przy temperaturze powyżej 26 stopni Celsjusza. To nie tak, że zeberki śpiewają, gdy tylko jest gorąco. Robią to, kiedy jest upalnie, a embriony mogą je potencjalnie usłyszeć. By ustalić, na czym dokładnie polega wpływ zawołań, Mariette i Katherine Buchanan skupiły się na amadynach z uniwersyteckich ptaszarni. Zebrały ich jaja i w ciągu ostatnich 5 dni inkubacji odtwarzały albo pieśń do jaj, albo zawołanie rodzica do rodzica. Po wylęgu 175 piskląt włożono do gniazd i obserwowano ich rozwój. Początkowo młode z obu grup były nierozróżnialne. W ciągu kilku dni wszystko się jednak zmieniło. Zauważyłyśmy, że pisklęta inaczej reagowały, w zależności od tego, czy [w jajach] słyszały zawołanie dot. gorąca, czy nie. Inaczej prosiły o pokarm i dostosowywały wzrost do temperatury. Jeśli gniazdo znajdowało się w gorącym rogu ptaszarni, pieśń inkubacyjna spowalniała rozwój i sprawiała, że młode były lżejsze. Śledzenie dalszych losów zeberek pokazało, że dorastające w ciepłych gniazdach lżejsze pisklęta miały więcej potomstwa niż osobniki cięższe. Mariette i Buchanan spostrzegły także, że pisklęta "zaprogramowane" pieśnią gorąca wolały do gniazdowania cieplejsze miejsca. Na razie nie wiadomo, jak dokładnie wyjaśnić zaobserwowane zjawisko, ale panie dywagują, że skoro dorastanie w upale poddaje tkanki większemu stresowi oksydacyjnemu, bycie małym rzeczywiście wydaje się lepszą strategią. « powrót do artykułu
-
Owoce cytrusowe pomagają zapobiegać związanym z otyłością chorobom serca, wątroby i cukrzycy. Nasze wyniki wskazują, że w przyszłości będziemy mogli wykorzystywać flawanony, rodzaj przeciwutleniaczy z cytrusów, do zapobiegania u ludzi przewlekłym chorobom wywołanym przez otyłość - przekonuje Paula S. Ferreira, studentka z Universidade Estadual Paulista. Otyłość zwiększa ryzyko rozwoju choroby serca, wątroby czy cukrzycy, głównie na drodze stresu oksydacyjnego i stanu zapalnego. Gdy ludzie trzymają się wysokotłuszczowej diety i tyją, powiększone komórki tłuszczowe (adipocyty) wytwarzają tyle reaktywnych form tlenu, że organizm nie może sobie poradzić z ich neutralizacją. Cytrusy zawierają dużo flawanonów, a wcześniejsze badania pokazały, że zmniejszają one stres oksydacyjny w warunkach in vitro i w modelu zwierzęcym. Brazylijczycy jako pierwsi postanowili prześledzić ich wpływ na niemodyfikowane genetycznie myszy karmione wysokotłuszczową paszą. Eksperyment prowadzono na 50 gryzoniach, którym podawano flawanony występujące w pomarańczach, limonkach i cytrynach. Naukowcy skupili się na 3 z nich: hespedrynie, eriodykcjolu i eriocytrynie. Przez miesiąc zwierzętom podawano standardową dietę, dietę wysokotłuszczową lub dietę wysokotłuszczową i hespedrynę/eriocytrynę/eriodykcjol. Okazało się, że w porównaniu do diety kontrolnej, karma wysokotłuszczowa bez flawanonów zwiększała poziom markerów uszkodzenia komórek - produktów peroksydacji lipidów (ang. Thiobarbituric Acid Reactive Substances, TBARS) - we krwi (80%) i wątrobie (57%). Hespedryna, eriocytryna i eriodykcjol obniżały jednak ich stężenie w wątrobie o, odpowiednio, 50, 57 i 64% (w tym przypadku porównań dokonywano do zwierząt z grupy wysokotłuszczowej). Dodatkowo eriocytryna i eriodykcjol zmniejszały poziom TBARS we krwi o, odpowiednio, 48 i 47%. Co istotne, u gryzoni karmionych hespedryną i eriodykcjolem obserwowano ograniczenie dwóch zjawisk: akumulacji tłuszczu i uszkodzenia wątroby. "Choć nasze badania nie ujawniły żadnego spadku wagi pod wpływem flawanonów, to ograniczając stres oksydacyjny i uszkodzenia wątroby oraz obniżając poziom lipidów i cukru we krwi, i tak sprzyjały one lepszemu zdrowiu". Ferreira podkreśla, że spożycie cytrusów pomoże też szczupłym ludziom, którzy jedzą dużo tłuszczów, narażając się na wystąpienie choroby sercowo-naczyniowej, insulinooporności oraz otyłości brzusznej. W przyszłości Brazylijczycy zamierzają sprawdzić, w jakiej postaci najlepiej przyjmować flawanony: jedząc owoce, pijąc sok czy przyjmując przygotowane na ich bazie suplementy. « powrót do artykułu
-
Z zasad termodynamiki wynika, że jeśli wyjmiemy z piekarnika ciasto i położymy je na stole, to po pewnym czasie temperatura ciasta będzie taka, jak temperatura otaczającego je powietrza. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego z Los Angeles (UCLA) zaobserwowali zjawisko, które pokazuje, że nie wszystko wygląda tak, jak się uczonym wydaje. Fizycy i chemicy chłodzą jony, dzięki czemu łatwiej jest je kontrolować i badać. Naukowcy z UCLA wykorzystali technikę chłodzenia gazem buforowym do schłodzenia swojej próbki. Polega ona na umieszczeniu interesujących nas jonów w chmurze zimnych atomów gazu. Jony, zderzając się z atomami, przekazują im swoją energię i schładzają się. Grupa pracująca pod kierunkiem profesora Erica Hudsona zauważyła, że jony nie tylko nigdy nie schładzają się do temperatury otaczającego je gazu, ale - w pewnych warunkach - istnieją dwie temperatury do jakiej mogą się schłodzić, a zależy to od ich temperatury początkowej. To tak, jakby w naszym przykładzie z ciastem wyjęte z piekarnika ciasto albo schładzało się tak, jak tego oczekujemy, albo stawało w płomieniach, a wszystko zależałoby od tego, jaką miało temperaturę po wyjęciu z piekarnika - mówi Hudson. Naukowcy z UCLA najpierw przygotowali próbkę jonów baru i umieścili je w chmurze chłodzonych atomów wapnia. Całość była utrzymywana w pułapce z pól elektrycznych oscylujących miliony razy na sekundę. Miliony atomów znajdowały się na niezwykle małej przestrzeni. Za pomocą laserów schłodzono jony i atomy do temperatury zaledwie 1/1000 wyższej od zera absolutnego. Gdy system osiągnął ostateczną temperaturę, usunięto z pułapki atomy wapnia i zbadano temperaturę jonów baru. Okazało się, że w zależności od liczby jonów i ich wyjściowej temperatury ich najniższa osiągnięta temperatura była różna. Zarówno kolejne symulacje jak i obliczenia teoretyczne potwierdziły niezwykłe zjawisko. Okazuje się zatem, że mamy do czynienia z procesem znacznie bardziej złożonym, który - w przeciwieństwie do tego, co się dotychczas wydawało - nie pozostaje w stanie równowagi. To pokazuje, że nie można po prostu umieścić schłodzonego gazu w urządzeniu i spodziewać się, że będzie on działał jak efektywne chłodziwo - mówi Steven Schowalter, badacz z Jet Propulsion Laboratory. Chłodzenie gazem buforowym to bardzo ważna technika wykorzystywana od kryminalistyki po produkcję antymaterii. Badania grupy Hudsona pokazały, że zachodzące procesy są bardziej złożone niż sądzono, wyjaśniają pewne problemy, które pojawiały się podczas wcześniejszych eksperymentów i dają nadzieję na stworzenie bardziej efektywnych technik chłodzenia jonów. Oczywiście nasza praca nie narusza zasad termodynamiki, ale pokazuje, że jeśli chodzi o chłodzenie gazem buforowym to istnieją interesujące, potencjalnie użyteczne rzeczy, których powinni się nauczyć - mówi John Gillaspy z National Science Foundation, która współfinansowała badania. « powrót do artykułu
-
Fluorowanie wody wodociągowej fluorkiem sodu może się przyczyniać do wzrostu statystyk dotyczących cukrzycy typu 2. w USA. Naukowcy przypominają, że NaF spowalnia glikolizę, czyli przekształcenie glukozy w 2 cząsteczki pirogronianu. Autorem badania jest dr Kyle Fluegge z Case Western Reserve University, który posłużył się modelami matematycznymi. Dzięki nim analizował dostępne publicznie dane nt. fluorowania wody i częstości występowania cukrzycy typu 2. w 22 stanach. By wyeliminować wpływ innych czynników, naukowiec brał poprawkę na otyłość i brak aktywności fizycznej (dane zebrano podczas wywiadów telefonicznych). Okazało się, że fluorowanie wody wiązało się istotnie ze wzrostem zachorowań na cukrzycę w latach 2005-10. Fluegge ustalił, że 1-mg wzrost średniego stężenia fluorków dodanych prognozował 0,17% wzrost skorygowanej o wiek częstości występowania (chorobowości) cukrzycy w hrabstwie. Pogłębione badania wykazały różnice związane z rodzajem stosowanych w regionie związków fluoru. O ile bowiem fluorek i fluorokrzemian sodu korelowały z cukrzycą, o tyle kwas heksafluorokrzemowy wydawał się działać odwrotnie (wiązał się ze spadkiem częstości występowania i zapadalności na cukrzycę). Autor publikacji z Journal of Water and Health zauważył oprócz tego, że w hrabstwach polegających na fluorkach naturalnie występujących w wodzie wskaźniki cukrzycy także były niższe. Modele prowadzą do [...] konkluzji, że związek fluoryzacji wody i cukrzycy zależy od spożycia wody z kranu skorygowanego per capita. Posługiwanie się wyłącznie stężeniem dodanych związków fluoru nie daje podobnej stałej korelacji. Fluegge podkreśla, że należy pamiętać, iż korelacje populacyjne pojawiły się w ramach badań eksploracyjnych. Poza tym woda wodociągowa nie jest jedynym źródłem fluoru/fluorków. Można je też znaleźć w produkowanych przemysłowo napojach czy warzywach i owocach stykających się z określonymi pestycydami. Dodatkowo w wodzie występuje naturalnie fluorek wapnia. « powrót do artykułu
-
FBI udostępniło aplikację o nazwie FBI Bank Robbers. Teraz wszyscy posiadacze telefonów z iOS-em i Androidem będą mogli, zamiast szukać pokemonów, pomóc w ujęciu osób, które napadły na banki. Aplikacja łączy w jednym miejscu dane z witryny BankRobbers.fbi.gov i została zaprojektowana tak, by w jak najprostszy sposób można było pomóc organom ścigania w ujęciu przestępców. Napady na banki można sobie posortować ze względu nad datę, kategorię (np. seryjne napady z bronią w ręku), biuro FBI prowadzące śledztwo czy stan, w którym doszło do przestępstwa. Jeśli mamy uruchomioną usługę lokalizacyjną, możemy zobaczyć na mapie najbliższe banki, które zostały okradzione. Aplikacja zapewnia dostęp do zdjęć, opisów napastnika, szczegółów przestępstwa czy listu gończego wystawionego przez FBI, czytamy w opisie FBI Bank Robbers. Możliwe jest też ustawienie powiadomień o napadach na banki w okolicy. « powrót do artykułu
-
Przyjazne dla środowiska, wytrzymałe opakowanie z białek mleka
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Plastikowe opakowania nie ulegają biodegradacji, nie chronią zbyt dobrze przed psuciem i niekiedy uwalniają do żywności szkodliwe związki, dlatego naukowcy opracowują skuteczniejsze i w dodatku jadalne opakowanie z białek mleka. Białkowe filmy świetnie hamują dopływ tlenu i pomagają zapobiegać psuciu pokarmów - podkreśla Peggy Tomasula. Psucie to nie jedyny problem. Ponieważ dzisiejsze opakowania na żywność wytwarza się z materiałów ropopochodnych, nie ulegają one degradacji i zalegają na wysypiskach śmieci. By rozwiązać te kwestie Tomasula i zespół z amerykańskiego Departamentu Rolnictwa pracują nad przyjaznym dla środowiska, biodegradowalnym filmem z białka mleka kazeiny, który do 500 razy lepiej niż plastik ogranicza dopływ tlenu do żywności. Co prawda w sprzedaży dostępne są już inne jadalne opakowania, ale produkuje się je ze skrobi, a w tej występują większe mikropory niż w mlecznym filmie. Uzyskany w pierwszej próbie film z czystej kazeiny był co prawda świetnym blokerem tlenu, ale za szybko rozpuszczał się w wodzie. Wprowadzając ulepszenia, Amerykanie zastosowali pektynę z cytrusów. Dzięki temu opakowanie stało się jeszcze wytrzymalsze i bardziej oporne na działanie wilgoci i wysokich temperatur. Uzyskane koniec końców opakowanie wygląda całkiem jak plastik, ale jest mniej rozciągliwe. Materiał jest jadalny i wykonany niemal wyłącznie z białek. Naukowcy podkreślają, że w przyszłości jego skład można uzupełnić o witaminy czy probiotyki. Na razie niewiele w nim smaku, ale to także da się zmienić. Ekipa wspomina o licznych zastosowaniach swojego wynalazku. Mogą to być nie tylko opakowania, ale i powłoki rozpylane na pokarm, np. na płatki czy batoniki. Obecnie płatki pozostają chrupkie w mleku dzięki powłoce z cukru, tymczasem dodatkowy cukier dałoby się wyeliminować, zastępując go kazeinowym filmem. Amerykanie dodają też, że warstwą z białek mleka warto by pokrywać np. wnętrze kartonów czy papier. Laetitia Bonnaillie dodaje, że jej grupa tworzy właśnie prototypowe próbki filmu dla małej firmy z Teksasu. Wynalazkiem interesują się też ponoć inne firmy. Pani doktor prognozuje, że kazeinowe opakowania trafią na sklepowe półki w ciągu 3 lat. « powrót do artykułu -
Dwoje astronautów NASA podczas 6-godzinnego pobytu na zewnątrz Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, dostosowało dok używany w przeszłości przez promy kosmiczne do potrzeb pojazdów prywatnych firm, którymi już wkrótce amerykańscy astronauci będą latać na ISS. Od 2011 roku, kiedy na emeryturę odesłano ostatnio prom kosmiczny, Stany Zjednoczone wysyłają swoich astronautów korzystając z rosyjskich usług. Za jedną osobę muszą płacić ponad 70 milionów USD. W przyszłym roku ma się to zmienić. Dowódca stacji Jeff Williams i inżynier lotu Kate Rubins zainstalowali przy doku specjalny adapter, dzięki któremu do Stacji będą mogły dokować załogowe pojazdy rozwijane przez Space Exploration Technologies i Boeinga. Początkowo planowano, że pierwszy z dwóch nowych adapterów dokujących zostanie zamontowany już w 2015 roku, jednak urządzenie uległo zniszczeniu podczas nieudanego startu rakiety towarowej firmy SpaceX. Instalacja drugiego adaptera jest przewidziana na rok 2018. Williams i Rubin zainstalowali już kabel, który będzie potrzebny do umocowania drugiego adaptera. Boeing ma nadzieję, że pierwszy załogowy lot kapsuły CST-100 Starliner na ISS odbędzie się w 2018 roku. Z kolei SpaceX planuje rozpoczęcie w roku 2017 pierwszych testów załogowej kapsuły Dragon. « powrót do artykułu
-
Datowanie dendrochronologiczne sosny bośniackiej (Pinus heldreichii) z gór Pindos na północy Grecji wykazało, że ma ona ponad 1075 lat i jest tym samym najstarszym żyjącym w Europie drzewem. Sędziwy okaz odkryli naukowcy z 3 Uniwersytetów: Sztokholmskiego, w Moguncji i Arizony. Szefem wyprawy był szwedzki dendrochronolog Paul J. Krusic. Na granicy drzew gór Pindos odkryto ponad 12 tysiącletnich okazów. Wiele lat temu czytałem pracę dyplomową o tym bardzo interesującym lesie z Grecji. Zespół próbuje odtworzyć historię klimatu, dlatego jednym z motywów było znalezienie starych drzew. By określić wiek, musimy pobrać rdzeń, sięgający od zewnątrz do samego środka. [W tym przypadku] mierzy on metr i ma 1075 słojów rocznych - opowiada Krusic. Zespół liczy na to, że słoje roczne z drzew takich jak opisana sosna bośniacka i tych przewróconych w ubiegłych stuleciach staną się źródłem danych nt. warunków środowiskowych panujących w minionych tysiącleciach. Naukowcy nadali sośnie imię Adonis. Zważywszy na historię otaczającą drzewo, jestem pod wrażeniem: te wszystkie imperia, które się tu przewijały (Bizantyńskie i Ottomańskie), ci wszyscy ludzie... Tyle rzeczy mogło doprowadzić do końca Adonisa, tymczasem las pozostawał zasadniczo nietknięty przez ponad tysiąc lat. Tysiącletnie drzewa znaleziono podczas ekspedycji badawczej przeprowadzonej w ramach Navarino Environmental Observatory, wspólnego przedsięwzięcia Uniwersytetu Sztokholmskiego, Akademii Ateńskiej i firmy TEMES. « powrót do artykułu
-
Twitter masowo likwiduje konta sympatyków terroryzmu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Twitter likwiduje coraz więcej kont zakładanych przez terrorystów i ich zwolenników. O ile pomiędzy połową 2015 roku a lutym roku bieżącego za wychwalanie terroryzmu zlikwidowano 125 000 kont, to już w ciągu ostatnich 6 miesięcy kont takich było 235 000. Od połowy ubiegłego roku Twitter zlikwidował zatem 360 000 kont, które służyły do propagowania terroryzmu. Przedstawiciele serwisu poinformowali, że w bieżącym roku średnia dzienna liczba kont likwidowanych za wspieranie terroryzmu jest aż o 80% wyższa niż w roku ubiegłym. Nasz czas reakcji na pojawienie się tego typu konta, czas aktywności takiego konta oraz liczba sympatyków, którzy obserwują takie konto uległy dramatycznemu skróceniu - stwierdzili przedstawiciele serwisu. Twitter nie tylko likwiduje konta, ale stara się też, by ludziom je zakładającym było trudniej zarejestrować kolejne konto. Powiększyliśmy dział, który przez 24 godziny na dobę analizuje dane dotyczące takich kont. Nasi pracownicy zostali też wyposażeni w nowe narzędzia. Współpracujemy również z innymi serwisami społecznościowymi, wymieniamy informacje i doświadczenia odnośnie identyfikacji treści wspierających terroryzm. Współpracujemy też z organami ścigania, które proszą nas o pomoc w zapobiegniu atakom terrorystycznym i ściganiu ich sprawców. « powrót do artykułu -
Emily Starr i Alicia McCraw z Tulane University badały 40 barmanów z okolic Nowego Orleanu i ich postrzeganie udanej dorosłości (realizowanej na drodze długoterminowych związków i rodzicielstwa). Okazało się, że uznawali oni brak, jak to nazwali, uczciwej pracy, za główną przeszkodę w osiąganiu takiej normalności. Barmani i barmanki czują, że praca wyklucza ich z osiągania normalnych kryteriów dorosłego życia: tworzenia długoterminowych związków czy życia rodzinnego - wyjaśnia Starr, która kończąc pracę doktorską, sama pracuje jako barmanka. Skoro praca nie jest uczciwa czy prawdziwa, inne wymiary normatywnego dorosłego życia także są uznawane za nieosiągalne, a nawet niepożądane. Uczestnicy badania pracowali jako barmani od 2013 r. Ich wiek wynosił od 23 do 48 lat. Ochotnicy byli zatrudnieni w różnych miejscach: od barów, przez ogródki piwne, po luksusowe restauracje i kluby muzyczne. Odczuwając wielki rozdźwięk między swoimi dwiema rolami - barmanki i naukowca - Starr chciała przeprowadzić badania nt. tego, jak inni sobie z tym radzą. Trudno się więc dziwić, że przez studium przewijały się wątki niepewności pracy barmana, niskiej płacy i problemów z ubezpieczeniem zdrowotnym czy emeryturą. Raport nt. baramanów zostanie zaprezentowany na 111. dorocznej konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego. « powrót do artykułu